Konstanty Wojciechowski
Protoplasta Zagłoby
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 14/1/4, 104-111
sanie napisu „na ołtarzu P. Jezusa na wielkim ołtarzu na W a welu: chciał bowiem skorzystać z podania kościelnego, według którego Jadwiga z tego miejsca miała usłyszeć „głos do siebie, kiedy się gorąco razu pewnego m odliła“. M otywu tego nie za mierzał wprowadzić żywcem w osnowę dram atu, ale uczynić tylko alluzyę. W zachowanych scenach aktu IV. nie znajdujemy jednak tego szczegółu odpowiednio wykorzystanego.
O zachowanych ułomkach trudno wydać sąd : w porówna- ninu z Listem żelaznym wykazują nieco mniej werwy dramatycznej, tak samo język nie dość silny, chociaż sceny 6 . i 7. a. IV. robią
wrażenie.
W edług wiadomości podanej przez H. F. L ew estam a3) miał Małecki zniszczyć swój dramat, zrezygnowawszy z jego ogłoszenia. Powody, jakie nim kierowały, wyjaśnia przytoczona korespondencya do Helcia. Dramat był już praw ie gotów w gru dniu 1855 — brakow ało mu tylko ostatecznej redakcyi i wygła dzenia — ale z tern się Małecki, jak pisze, nie kwapił, bo nie wiedział, jak to w y d ać: ze względów politycznych obawiał się ogłoszenia dramatu, „co w chwili tej przejściowej i dla całego świata i dla mnie w szczególności może nie mądrze byłoby za ryzykow ać“.
Przytoczone względy skłoniły autora do zniszczenia rę kopisu: z całości zachowały się tylko przytoczone powyżej urywki.
Lwów. Wiktor Hahn.
P ro to p la sta Z agłoby.
Z pow ieściop isarzy naszych daw niejszej d o by w y w a rł na S ienkiew icza w p ły w dość znaczny pod rozm aitym i w zględam i M ichał C zajkow ski. Nie jest to w p ły w o c h a ra k te rz e decydują cym , już choćby dlatego, że C zajkow ski posiadał zdolności tw ó rcz e średnie, Sienkiew icz — zupełnie niepospolite, ale pod nietą św iadom ą czy nieśw iadom ą, „p otrącen iem “, b y ła dla au to ra T rylo g ii lek tu ra tw ó rc y W e r n y h o r y niejednokrotnie. S p ra w y tej, interesującej niezm iernie, ro z p a try w a ć tu nie będę — w notatce niniejszej chcę zw ró cić u w ag ę na jedną tylko po s ta ć stw o rzo ną p rzez C zajkow skiego, k tó ra d o sta rc zy ła kilku ry só w do genialnej k rea c y i Zagłoby. U ż y w ają c w y ra ż en ia „do s ta rc z y ła “, nie m am na m yśli k o rzy sta n ia takiego, w jaki np. nasi w alte rsk o ty śc i k o rzy stali z W a lte ra S c o tta — u nich b yła
in te n c y a naśladow ania, u S ien k iew icza po nad w szelką w ątp li w o ść intencyi takiej nie było. P rz ec iw n ie m am y tu — zdaje się — do czynienia z procesem p sychicznym , k tó ry o d by w a się poza progiem św iadom ości, z rem iniscencyam i, k tó re dla s a m ego au to ra p o zo stały tajem nicą.
P o stać, k tó rą —■ z pow yższem i zastrzeżeniam i — pozw oli liśm y sobie n a z w a ć p ro to p lastą Z agłoby, jest JM C pan Julian Ż ytkiew icz, szlachcic h ałab u rd a z rom ansu h isto ryczneg o M i c h ała C zajkow skiego Stefan C zarniecki, inaczej Szw edzi w Pol sce,. P o znajem y go po raz p ierw sz y w P iątk u , dziedzicznej m a jętności pana A ndrzeja G rudzińskiego, p rzy bram ie dw oru, oto czonego pi zez tłum y szlach ty w ielkopolskiej. S zlachta podzie lona na zw olenników Karola G u sta w a i Ja n a K azim ierza — pan Stolnik liczy się do p ierw szych , z w ła sz c z a, że o trz y m ał w ia dom ość od Ż ytk iew icza o n astro ju w K rakow skiem . Ale nie dla w szy sk ich w ieści pochodzące od JM C pana Ż ytk iew icza są m iarodajnem i.
„Daj mi czysty spokój — zwraca się do Stolnika pan Łowczy — z tym panem Żytkiewiczem. Panie Stolniku, między nami mówiąc, to czysty obwieś, pijanica, hałaburda, kostera, jednem słowem , lepsi od niego wiszą na szubienicy“.
D osadna c h a ra k te ry sty k a , ale z b y t niespraw iedliw a ona nie jest, ow szem do w iank a cnót pana Ż ytkiew icza, w y liczo n y ch p rzez Łow czego, m ożnaby dodać jeszcze kilka innych. B ezpośrednio z re sz tą po tej rek om en dacy i p rze d staw i się nam Ż y tkiew icz osobiście, „ z ata cz a jąc się w p raw o i lew o “ i w o łając;
„Ha! albo kto przeciw Karolowi?... milion paręset bomb!... zaraz mu łeb przytnę... Hej wina! miodu! milion paręset bomb!" (I. 1 0 1 — 1 0 2 ) *)
Nie jest to w d zięczna p o sta ć : w ą s rudy, „okiem kosi w bok z y z a “, „szty k u rla, n ap ad ając na p ra w ą nogę“. S łu ż y s p ra w ie szw ed2.kiej, Bóg w ie dlaczego, bo zdrajcą go nie na
z w iem y — ot, tak się złożyło. W ięcej z re sz tą niż polityka ob chodzą go inne sp ra w y doczesne, n a d e w sz y stk o zdobycie każdej chwili ż y w o ta dobrej m iary w ina lub choćby kalm u- sów ki. Nie lubi jednak, by posądzano go o lubow anie się w go rący ch napojach. P odkanclerzego, chw iejąc się, zapew nia, że
„ledwie zakosztował dziś wina — to trudy i bezsenne noce tak mu głowę zamroczyły“ .
Ale inni sąd zą o nim inaczej, a Żyd A ron, k tó ry musi m u przez czas jakiś napitków d o starczać, biada, srodze z m ar tw iony :
„ten Żytkiewicz to kłopot na moją głowę, pije a pije jak smok... napije za sto dukatów...“
Nie lepiej m niem a o nim i pan P o d k a n c le rzy (I. 144.), nie m ilczy z re sz tą i sam autor.
„Żytkiewicz... — czytamy — pod pozorem wstrzymywania szlachty, aby nie opuszczała Piątka, i robienia ładu, rabował szlacheckie wozy, chłopskie chaty, a gdzie znalazł jakikolwiek trunek, to wychylał z innymi, krzycząc: pijmy! żeby wróg nie miał co pić!...“
B yło to zatem przepłukiw anie piw nic z p a try o ty zm u .2) Jakkolw iek jednak Ż ytkiew icz potrafi n a w e t w a lc zy ć „ k w a rtą , pełną iniodu“ (I. 145.), sp ecyalnością jego jest łg a r stw o. „Łgałeś, łg ałeś i p rzełg ałeś się“ — m ów i do niego Słu- żew ski, a pan Kom ornik pow strzy m uje go słow am i:
„Panie cioteczny, stój, gdybyś dawał cerograf na to, że nigdy prawdy nie powiesz, pozwoliłbym, ale na to, że nie będziesz łgał, nie pozwalam “ (II. 41).
Ł g a rstw o to niezbyt w yb red n e i stale tego sam ego typu. W ięc JM C pau Ż ytk iew icz zna n ajp ierw sze p erso ny w P olsce i nie tylko w P olsce osobiście, jest z nimi p er ty, chodził z nimi do szkoły. D ra b y Lubom irskiego w zięli pana Ż y tk iew icza w niezbyt czulą opiekę, „ale kiedy Ju rk o m nie poznał — praw i Ż. — to śm y w e dw ójkę w ychylili z sobą d w a tuziny butelek w ę g rz y n a; przeprosił, uściskał, a drabom k azał w y rż n ą ć łozy .“
„...a skąd się Waćpan wziął u Jezuitów ? — pyta go Aron. — To do ciebie nic nie należy, milion paręset bomb! ty tego nie wiesz, że Jurko, Jezuici i ja to jedna ręka.·
— To Waćpan znasz ich Jenerała? — I jakże nie! to mój szkolny towarzysz. — On Włoch, tam się uczył w swoim kraju.
— I cóż z tego, milion paręset bomb! wszakżci Włochy nie na niebie, ale na ziemi.
— Alboż Waćpan tam był?
— Pytaj mnie, gdzie ja nie b yłem ?...“ (I. 176).
Ale i z L ubom irskim kolegow ał rów nież pan Ż ytkiew icz, spow iada się z tego P odkanclerzem u i jego to w a rz y sz o m :
„w jego rodowitym pałacu piliśmy kalmusówkę, tęga jak ogień, Jerzy..., bo my to dawni koledzy rozmawiamy z sobą zwyczajnie tak: Jerzy, Julianie... Marszałek koronny powiedział: Julianie, jedź żywo. nie żałuj koni...“ (I. 103).
I z G noińskim łączy go s ta ra przyjaźń.
„Nie widziałżeś, panie, pana G noińskiego?“ — zagaduje go Ra dziejowski. — „Mikołaja? milion parę-set dyabłów, to mój przyjaciel
2) Pan Julian, gdy głodny, zły niemiłosiernie (I. 2 5 1 ), ale zato lubi zjeść dużo.
szkolny, na jedne] ławce nas wyciągano, i jakże? u niego nocowałem, na jednem łóżku spaliśmy z sobą“. — Ja pytam pana Żytkiewicza 0 starostę hrubieszewskiego Samuela Gnoińskiego... Radziejowski się zczerwienił, a Żytkiewicz, chcąc poprawić swoją postawę, przestąpił z nogi na nogę.... „Milion paręset bomb, z panem Samuelem, wszak to mój najlepszy przyjaciel, razem z sobą włóczyliśmy się po jarmarkach 1 do jednego buziaczka zalecankiśmy cięli...“ (I. 104).
Z m iana stosunków w p ro w ad zi zm ianę także w ko nt k sy ach JM C P a n a Ż ytkiew icza — w ó w czas będzie „ p rz y ja cielem Stefusia (C zarnieckiego), polubieńcem K azim ierka (Jan a K azim ierza)“ (II. 109.) i pow iernikiem L anckorońskiego. N atu ralnie, że Han czul za w sz e do niego sy m p a ty ę :
„Hetman stękał, poczciwe Stanisławisko mówił do mnie z płaczem: Julianie, na pamięć twojej matki zaklinam ciebie, opiekuj się mojem dziecięciem ; milion paręset bomb, myślę sobie: Han, mój przyjaciel, w szystko zrobi...“ (II. 29 2 ).
P a n Ż ytkiew icz jednak to z tego typu k olorystów , k tó rz y z czasem sam i poczynają św ięcie w ie rz y ć w płody bujnej swej w yobraźni. Aron dobrze go poznał, gdy m ów i o nim:
„On Julian Żytkiewicz to taki łgarz, jak co z siebie albo z dru giego zełże, to wierzy, że tak było i dałby się zabić za t o ;‘ (I. 203).
uw ierzy ł też pan Julian i w rzekom ą k rzy w d ę, w y rz ą d z o ną mu przez Sam uela G noiiiskiego, u w ierzy ł, że b ył kiedyś b ardzo urodnym , że dziew częta lgnęły do niego, że po św iecie jest sp o ra Ż ytkiew iczów — acz pod pseudonym am i ży jący ch :
„Znam go, to Florek Kulikowski, mój syn rodzuniuteńki milion paręset bomb, pamiętam, jak dziś; mamunia była dziarska niewiasta, pożal Boże i grzechu, a tatunio imienny zwyczajnie wolarz, tabacznik, nic dziwnego, że imość pokochała wojaka; bo też to człowiek umie i na bandurze zagrać i zaśpiewać i potańczyć; ale też przyznajcie, że podobny do mnie jak kostka w kostkę, jak mastka w mastkę...“ (I. 147).
Szlachcic, p a trz ą c y „zy zem “, m a się z re sz tą i te ra z je szcze za „niczego“ i w yzn aje, że „w s ta ry m piecu dy abeł g rze je“, a d op raw d y to jeszcze jest i „nie tak s ta r y “ i niejedna w ielka pani chciałaby go „cm oknąć“, ale on jak ten cygan, „daj mu m ejszpasy, on woli słoninę“ (I. 152.). T ak to w igor w s ta rych kościach jest jeszcze (jejmość R ad zik o w al), pew no dzięki tem u, że trzeźw o ści zaw sze pan Julian hołdow ał.
A w antu ra to dla niego raj, byle się zbytnio nie narażać. „W szynkow nej izbie szum , hałas, ta rta s, h arm id er“ — to Żytkiew icz „rej w odzi“ . „Ł y k ó w “ m a za nic, w yw ieszaniem im grozi, d rab a n ta potrafi „urżnąć płazem k o rd a “, n aw et u rz ą dzić g eneralny ata k na m ieszczaństw o w karczm ie i w o łać po w ątpliw em bardzo zw y c ięstw ie: „daliśm y bobu ty m huncw o tom “, ale w ogóle m ęstw o go nie znamionuje (poza chw ilam i z a
pału przem ijającego) — pow iedzm y o tw arcie: jest tchórzem . Aron, k tó ry go poznał na w ylot, pow iada mu w p ro st:
„Nu, to .Jegomość pan Żytkiewicz teraz tchórzy już?
— Д co to ja żyd, żebym tchórzył — oburza się przyjaciel Lu bomirskiego — milion paręset bomb! dawaj mi tu, kogo chcesz, a zo baczysz, czy cofnę kroku, czy zmrużę oko..." (I. 177).
G dy zaś niebezpieczeństw o minie, jak w ó w c za s, gdy go zw iązano i w iedziono do ciupy, choć p rzed tem d u sza b y ła na ram ieniu („puść mnie W aszm o ść“ — p e rsw a d o w a ł W ą so w i czow i), potrafi się sro ży ć i grozić (II. 28.).
J e st to w ięc postać w całem tego słow a znaczeniu hum o ry sty c z n a i kom iczna zarazem . Dzięki dobie osobliw ej, w której żyje, w ypadkom , w k tóre go los w p lątał, bierze udział w roz m aitych im prezach, przygodach, aż mu i za w iele tego. Co krok to niebezpieczeństw o, łam znów głow ę, w y m yślaj n ow e łg a r stw a , b y ocalić skórę. Ma on św iadom ość sw ej doli, św ia d cz y 0 tem jego monol >g. J t o w idzim y go w k laszto rze p rzy kościele św . P io tra i P a w ła w refek tarzu za stołem „przed kuflem w iszniaku“ . R ozgląda się po p o rtre ta c h Ojców b ra c tw a Lojoli, popija sy stem aty czn ie i w y g ła sz a senteneye, jako też refleksye nad sw y m Ż3 w otem :
„Milion paręset bomb! w pięknem że mnie gronie zostawili!... wiszniak dobry, ale te bohomazy, ani gęby do gadania ani uszów do słuchania nie mają; żaden nawet nie powie: łżesz Julianie. Przyznam się, że weselej było w ciupie, przynajmniej draby słuchali, kiedym im gadał... Szubienicą pachnęła sprawka! Jak to m ówią: kto ma wisieć, ten nie utonie — mnie widać na odlew przysądzono. No gdybym teraz 1 lata pana cześnika Matuzala żył, miałbym o czem gadać. Jeszcze parę tygodni nie upłynęło, a już się było u króla jegom ości szwedzkiego, posłem do Krakowa, przyjacielem... Radziejowskiego, wiernym poddanym Jana Kazimierza, wspólnikiem żyda, marszałkowskim więźniem, a teraz kto wie, czy nie zostanę Jezuitą? Cóż robić? na czyim wozie człowiek jedzie, trzeba żeby tego piosnkę śpiewał... Nalał w szklankę wiszniaku i łyknął... Milion paręset bomb, cóż powiemy fierubkowi, jak się przyj dzie spotkać? góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze...“.
(tu obm yśla zafra so w a n y pan Julian now e łg a rstw a , by z: kończyć zupełnie już niew esołą retlek sy ą : dno p rzeziera w kuflu...) (I. 172.).
Ten opój, ko stera, łgarz i tch ó rz potrafi jednak oddać lu dziom, k tóry m grozi niezasłużone nieszczęście, nieocenione usługi i w y w ie ść w pole sam ego S am uela Gnoińskiego, n a ra ż a jąc się n aw et na pom stę. Gnoiński przeszed ł na stro nę K arola G u staw a. J e st to w pow ieści c h a ra k te r czarn y , Sam uel zd ra d z a kraj z pychy, dla w łasnych korzyści. Je st też ry w alem b o h a
te ra pow ieści, udaje mu się sp ro w ad zić do sw e g o zam ku w Krupie Jo annę L an ck o ro ń sk ą i tu chce h etm anó w nę zm usić do ślubu. Ona tra k tu je go z dum ą i p o gardą, on po raz pierw szy w życiu uderza w ton pokory, prosi, by mu w y b a c z y ła to ch w i low e w ięzienie, ale gdy panna go odpycha, w p ad a w gniew i w o la :
„Moją waćpanna będziesz... nie chcesz z dobrej woli, musem będziesz Gnoińską“, ale jeszcze „nie śmiał... za rękę wziąć dziewicy; jakaś wyższa moc kładła hamulec na jego gniew rozpasany“.
Zjeżdża jednak ksiądz „czy g w ałtem czy dobrow olnie p rzy p ro w ad zo n y , niew iadom o“ — na szczęście zapóźno. G noiński bow iem m usiał na w ezw an ie Izraela pociągnąć p rz e ciw konfederatom , a ty m czasem Ż y tk iew icz — w y k ra d ł h etm a nów nę (przebraną) i potrafił ją d ow ieść do U chania. Ba, „ św ia dom y okolicy, jak b y się w niej urodził, n ało ży ł na mil sześć drogi, ale tak g racko się w y w ija ł m anow cam i, przy lask am i, iż w oczy nie z d y b ał nikogo“. A czego nie n ao p o w iad ał p rz e ślicznej hetm anów nie po drodze! w p ad ł po p ro stu w zapał, p rze chodził sam siebie. B yło tam i o Hanie i o p rzed ziw n y ch po dróżach, do piram id zabłądził! Co w ięcej, d o k a z aw szy czynu nieładu, rozm iłow ał się w sw ej roli, postanow ił nie odstąpić już h etm an ów ny i to w a rz y sz y ć jej w roli opiekuna choćb y do W a r s z a w y — „co się p rzy rzek ło , to trz e b a i d o trz y m a ć “ .
Od tej pory też JM C pan Ż y tk iew icz poczyna nam się p rze d staw ia ć w nieco innem św ietle. D o tych czas b y ł opojem, aw anturnik iem i k o sterą — te ra z w to w a rz y s tw ie ludzi zacn y ch poczyna jak b y szlachetnieć. Ł g ać natu ralnie nie p rze stanie, o „nap itku“ nie zapom ni, ale W ąso w icz nie w zb ran ia się już te ra z przed jego uściskam i — przecie p ok azało się, że ten człow iek coś w a rt. B rać szlach ta słu ch a jego p rzed ziw n ych przygód, boć
„w gronie ludzi... taki człowiek to nieoszacowany klejnot: gada za wszystkich... a śmiechem i żartami... łączy i jednoczy całe grono“.
Idzie zaś JM Ci panu Ż ytk iew iczo w i po starem u jak z p łatka — złapią go na czem ś, co z p ra w d ą na b ak ier, nic to;
„ni razu nie zmieszał się na zaprzeczenie, jak gracz przed char tami z obrotów się wymykał, przypadał, kominki dawał, a nie zostawił chartom w pysku ani omyka, ani turzycy nawet; tak on w mowie się wykręcał obrotami i kominkami. Kiedy już, już chwytano go na łgarstwie o Czarnem morzu, zamydlił mowę i ni stąd ni zowąd, jednym susem skoczył do wywodzenia rodu Mniszka albo tam innego szlachcica, a kiedy go i tam złapano na gorącym uczynku, to rozpoczął mowę o źródle Nilu...“ (II. 317).
znacznie w ięcej), trzeb a spocząć na s ta re lata iw spokojnym kącie. Do tego też w zd y ch a pan Ż y tk iew icz pod koniec:
„nie czas już mi tłuc kości po św iecie; choć to jeszcze, jakby trzeba za króla Jana Kazimierza, siadłbym na konia i tego fierubka na drobnebym kawałki porąbał, ale teraz milion paręset bomb Herubek i sam zginie, a ja wyproszę sobie u Jaśnie Wielmożnej Panny Hetma- nówny... pasieczysko gdzieś tu na Rusi; założę pasiekę i będę pasie cznikiem...“ (II. 318).
Z zapcw iedzi panny Jo a n n y w iem y, że nie zapo m niała ona 0 sw y m w y b a w cy . Co w ięcej doczekał JM C pan Ż ytkiew icz tej szczęśliw ej chwili, że gdy już P o lsk a w o ln a b y ła od n a w a ły szw edzkiej i gdy o db y w ał się „ u ro c z y sty fe sty n “ z pow odu „ślubow afi“ Jo a n n y Lanckorońskiej ze sta ro s tą b o lestraszy ck im w przytom ności króla, królow ej, w o jew o d y ruskiego, w ileńskie go i innych dostojników , na ty m obchodzie b y ł i n asz pan Julian 1 słuchał sentencyi K rzysztofa W ąso w ic z a p rz y kielichu: sz a nujm y m ajestat tronu, nie w a d źm y się m iędzy sobą.
Co Zagłobę łączy z Ż y tkiew iczem , co osw obodziciel K ur- cew iczów ny z aw d zięcza oswObodzicielowi L anckorońskiej, osobno w y k a z y w a ć nie trz e b a — z e staw ian ie ry só w c h a ra k te ru, stw ierd zan ie analogii b y ło b y zb y teczn e. Analogia sięga jednak, jak w idzimy, dość daleko, wr p ierw szej chw ili w y d aje nam się naw et, że m am y do czynienia p raw ie z kopią. T ak nie jest. Zagłoba jest postacią a rty sty c z n ie pełniejszą, bardziej zło żoną, a w w ykonaniu w y c y z e lo w a n ą po m istrzo w sk u , czego 0 Ż ytkiew iczu pow iedzieć nie m ożna. O bok z asad n iczy ch podo bieństw', licznych, są i zasadnicze różnice, nie mniej liczne, w ięc sui generis poczucie etyczne u pana Z agłoby, b a rd z o silne poczu cie p a try c ty c z n e (choć p a try o ty z m to sk ło n ny z a w sz e do re belii, bodaj słow nej), zdolność ży w ien ia uczuć p rzy jaźn i aż roz rzew niającej, co tak jaskraw 'o się z n aczy po śm ierci i Longina 1 W ołodyjow skiego. Tego w szy stk ieg o u Ż y tk iew icza nie spo ty k am y , b rak w iego n a tu rz e o w y ch p ierw ia stk ó w szlach e tnych, któ re tak p rzy w iązu ją czy teln ik a do Z agłoby. Ale Za głoba jest postacią ni e ty lk o szlachetniejszą, jest tak ż e bardziej kom iczną p ize z p ozory d o sto jeń stw a, godności, przez w ysokie m niem anie o splendorze szlacheckim (za sz c zy t robi Bohunow i, pijąc z nim), przez sw'e w y w o d y z z ak resu w y ższej polityki, przez ry c e rsk ą um iejętność „p lan to w an ia“ językiem , WTeszcie przez sz ersz y zakres łg a rs tw — subtelniejszych. D odajm y, że Zagłoba m a sw e św ietne pow iedzenia, krotochw ile, dow cipy błazeńskie ale i nie błazeń sk ie i że jest panem w królestw ie for teli. T ia n sfig u ra c y a w ew m ętrzna Z agłoby jest też istotniejsza, nie tylko sąd o nim pana Snitki jest ró żn y od sąd u Zaćw ilichow - skiego — zm ienia się n a p ra w d ę on sam .
Ż ytk iew icz jest p rzeto su ro g atem k rea c y i Z agłoby, s to s u nek jest mniej w ięcej taki, jak C ześnika z Z e m sty do G óronosa z S a rm a iy zm u . Nie mniej jednak o po k rew ień stw ie g enety- cznem w ątp ić nie podobna, mimo, że Sienkiew icz, tw o rz ą c po sta ć Z agłoby, m iał — pow szechnie się o tern sły sz y — rów nież ż y w y w zó r przed oczym a.