• Nie Znaleziono Wyników

Protoplasta Zagłoby

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Protoplasta Zagłoby"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Konstanty Wojciechowski

Protoplasta Zagłoby

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 14/1/4, 104-111

(2)

sanie napisu „na ołtarzu P. Jezusa na wielkim ołtarzu na W a­ welu: chciał bowiem skorzystać z podania kościelnego, według którego Jadwiga z tego miejsca miała usłyszeć „głos do siebie, kiedy się gorąco razu pewnego m odliła“. M otywu tego nie za­ mierzał wprowadzić żywcem w osnowę dram atu, ale uczynić tylko alluzyę. W zachowanych scenach aktu IV. nie znajdujemy jednak tego szczegółu odpowiednio wykorzystanego.

O zachowanych ułomkach trudno wydać sąd : w porówna- ninu z Listem żelaznym wykazują nieco mniej werwy dramatycznej, tak samo język nie dość silny, chociaż sceny 6 . i 7. a. IV. robią

wrażenie.

W edług wiadomości podanej przez H. F. L ew estam a3) miał Małecki zniszczyć swój dramat, zrezygnowawszy z jego ogłoszenia. Powody, jakie nim kierowały, wyjaśnia przytoczona korespondencya do Helcia. Dramat był już praw ie gotów w gru­ dniu 1855 — brakow ało mu tylko ostatecznej redakcyi i wygła­ dzenia — ale z tern się Małecki, jak pisze, nie kwapił, bo nie wiedział, jak to w y d ać: ze względów politycznych obawiał się ogłoszenia dramatu, „co w chwili tej przejściowej i dla całego świata i dla mnie w szczególności może nie mądrze byłoby za­ ryzykow ać“.

Przytoczone względy skłoniły autora do zniszczenia rę­ kopisu: z całości zachowały się tylko przytoczone powyżej urywki.

Lwów. Wiktor Hahn.

P ro to p la sta Z agłoby.

Z pow ieściop isarzy naszych daw niejszej d o by w y w a rł na S ienkiew icza w p ły w dość znaczny pod rozm aitym i w zględam i M ichał C zajkow ski. Nie jest to w p ły w o c h a ra k te rz e decydują­ cym , już choćby dlatego, że C zajkow ski posiadał zdolności tw ó rcz e średnie, Sienkiew icz — zupełnie niepospolite, ale pod­ nietą św iadom ą czy nieśw iadom ą, „p otrącen iem “, b y ła dla au ­ to ra T rylo g ii lek tu ra tw ó rc y W e r n y h o r y niejednokrotnie. S p ra w y tej, interesującej niezm iernie, ro z p a try w a ć tu nie będę — w notatce niniejszej chcę zw ró cić u w ag ę na jedną tylko po­ s ta ć stw o rzo ną p rzez C zajkow skiego, k tó ra d o sta rc zy ła kilku ry só w do genialnej k rea c y i Zagłoby. U ż y w ają c w y ra ż en ia „do­ s ta rc z y ła “, nie m am na m yśli k o rzy sta n ia takiego, w jaki np. nasi w alte rsk o ty śc i k o rzy stali z W a lte ra S c o tta — u nich b yła

(3)

in te n c y a naśladow ania, u S ien k iew icza po nad w szelką w ątp li­ w o ść intencyi takiej nie było. P rz ec iw n ie m am y tu — zdaje się — do czynienia z procesem p sychicznym , k tó ry o d by w a się poza progiem św iadom ości, z rem iniscencyam i, k tó re dla s a ­ m ego au to ra p o zo stały tajem nicą.

P o stać, k tó rą —■ z pow yższem i zastrzeżeniam i — pozw oli­ liśm y sobie n a z w a ć p ro to p lastą Z agłoby, jest JM C pan Julian Ż ytkiew icz, szlachcic h ałab u rd a z rom ansu h isto ryczneg o M i­ c h ała C zajkow skiego Stefan C zarniecki, inaczej Szw edzi w Pol­ sce,. P o znajem y go po raz p ierw sz y w P iątk u , dziedzicznej m a­ jętności pana A ndrzeja G rudzińskiego, p rzy bram ie dw oru, oto­ czonego pi zez tłum y szlach ty w ielkopolskiej. S zlachta podzie­ lona na zw olenników Karola G u sta w a i Ja n a K azim ierza — pan Stolnik liczy się do p ierw szych , z w ła sz c z a, że o trz y m ał w ia ­ dom ość od Ż ytk iew icza o n astro ju w K rakow skiem . Ale nie dla w szy sk ich w ieści pochodzące od JM C pana Ż ytk iew icza są m iarodajnem i.

„Daj mi czysty spokój — zwraca się do Stolnika pan Łowczy — z tym panem Żytkiewiczem. Panie Stolniku, między nami mówiąc, to czysty obwieś, pijanica, hałaburda, kostera, jednem słowem , lepsi od niego wiszą na szubienicy“.

D osadna c h a ra k te ry sty k a , ale z b y t niespraw iedliw a ona nie jest, ow szem do w iank a cnót pana Ż ytkiew icza, w y liczo­ n y ch p rzez Łow czego, m ożnaby dodać jeszcze kilka innych. B ezpośrednio z re sz tą po tej rek om en dacy i p rze d staw i się nam Ż y tkiew icz osobiście, „ z ata cz a jąc się w p raw o i lew o “ i w o łając;

„Ha! albo kto przeciw Karolowi?... milion paręset bomb!... zaraz mu łeb przytnę... Hej wina! miodu! milion paręset bomb!" (I. 1 0 1 — 1 0 2 ) *)

Nie jest to w d zięczna p o sta ć : w ą s rudy, „okiem kosi w bok z y z a “, „szty k u rla, n ap ad ając na p ra w ą nogę“. S łu ż y s p ra w ie szw ed2.kiej, Bóg w ie dlaczego, bo zdrajcą go nie na­

z w iem y — ot, tak się złożyło. W ięcej z re sz tą niż polityka ob­ chodzą go inne sp ra w y doczesne, n a d e w sz y stk o zdobycie każdej chwili ż y w o ta dobrej m iary w ina lub choćby kalm u- sów ki. Nie lubi jednak, by posądzano go o lubow anie się w go­ rący ch napojach. P odkanclerzego, chw iejąc się, zapew nia, że

„ledwie zakosztował dziś wina — to trudy i bezsenne noce tak mu głowę zamroczyły“ .

Ale inni sąd zą o nim inaczej, a Żyd A ron, k tó ry musi m u przez czas jakiś napitków d o starczać, biada, srodze z m ar­ tw iony :

(4)

„ten Żytkiewicz to kłopot na moją głowę, pije a pije jak smok... napije za sto dukatów...“

Nie lepiej m niem a o nim i pan P o d k a n c le rzy (I. 144.), nie m ilczy z re sz tą i sam autor.

„Żytkiewicz... — czytamy — pod pozorem wstrzymywania szlachty, aby nie opuszczała Piątka, i robienia ładu, rabował szlacheckie wozy, chłopskie chaty, a gdzie znalazł jakikolwiek trunek, to wychylał z innymi, krzycząc: pijmy! żeby wróg nie miał co pić!...“

B yło to zatem przepłukiw anie piw nic z p a try o ty zm u .2) Jakkolw iek jednak Ż ytkiew icz potrafi n a w e t w a lc zy ć „ k w a rtą , pełną iniodu“ (I. 145.), sp ecyalnością jego jest łg a r­ stw o. „Łgałeś, łg ałeś i p rzełg ałeś się“ — m ów i do niego Słu- żew ski, a pan Kom ornik pow strzy m uje go słow am i:

„Panie cioteczny, stój, gdybyś dawał cerograf na to, że nigdy prawdy nie powiesz, pozwoliłbym, ale na to, że nie będziesz łgał, nie pozwalam “ (II. 41).

Ł g a rstw o to niezbyt w yb red n e i stale tego sam ego typu. W ięc JM C pau Ż ytk iew icz zna n ajp ierw sze p erso ny w P olsce i nie tylko w P olsce osobiście, jest z nimi p er ty, chodził z nimi do szkoły. D ra b y Lubom irskiego w zięli pana Ż y tk iew icza w niezbyt czulą opiekę, „ale kiedy Ju rk o m nie poznał — praw i Ż. — to śm y w e dw ójkę w ychylili z sobą d w a tuziny butelek w ę g rz y n a; przeprosił, uściskał, a drabom k azał w y rż n ą ć łozy .“

„...a skąd się Waćpan wziął u Jezuitów ? — pyta go Aron. — To do ciebie nic nie należy, milion paręset bomb! ty tego nie wiesz, że Jurko, Jezuici i ja to jedna ręka.·

— To Waćpan znasz ich Jenerała? — I jakże nie! to mój szkolny towarzysz. — On Włoch, tam się uczył w swoim kraju.

— I cóż z tego, milion paręset bomb! wszakżci Włochy nie na niebie, ale na ziemi.

— Alboż Waćpan tam był?

— Pytaj mnie, gdzie ja nie b yłem ?...“ (I. 176).

Ale i z L ubom irskim kolegow ał rów nież pan Ż ytkiew icz, spow iada się z tego P odkanclerzem u i jego to w a rz y sz o m :

„w jego rodowitym pałacu piliśmy kalmusówkę, tęga jak ogień, Jerzy..., bo my to dawni koledzy rozmawiamy z sobą zwyczajnie tak: Jerzy, Julianie... Marszałek koronny powiedział: Julianie, jedź żywo. nie żałuj koni...“ (I. 103).

I z G noińskim łączy go s ta ra przyjaźń.

„Nie widziałżeś, panie, pana G noińskiego?“ — zagaduje go Ra­ dziejowski. — „Mikołaja? milion parę-set dyabłów, to mój przyjaciel

2) Pan Julian, gdy głodny, zły niemiłosiernie (I. 2 5 1 ), ale zato lubi zjeść dużo.

(5)

szkolny, na jedne] ławce nas wyciągano, i jakże? u niego nocowałem, na jednem łóżku spaliśmy z sobą“. — Ja pytam pana Żytkiewicza 0 starostę hrubieszewskiego Samuela Gnoińskiego... Radziejowski się zczerwienił, a Żytkiewicz, chcąc poprawić swoją postawę, przestąpił z nogi na nogę.... „Milion paręset bomb, z panem Samuelem, wszak to mój najlepszy przyjaciel, razem z sobą włóczyliśmy się po jarmarkach 1 do jednego buziaczka zalecankiśmy cięli...“ (I. 104).

Z m iana stosunków w p ro w ad zi zm ianę także w ko­ nt k sy ach JM C P a n a Ż ytkiew icza — w ó w czas będzie „ p rz y ja ­ cielem Stefusia (C zarnieckiego), polubieńcem K azim ierka (Jan a K azim ierza)“ (II. 109.) i pow iernikiem L anckorońskiego. N atu­ ralnie, że Han czul za w sz e do niego sy m p a ty ę :

„Hetman stękał, poczciwe Stanisławisko mówił do mnie z płaczem: Julianie, na pamięć twojej matki zaklinam ciebie, opiekuj się mojem dziecięciem ; milion paręset bomb, myślę sobie: Han, mój przyjaciel, w szystko zrobi...“ (II. 29 2 ).

P a n Ż ytkiew icz jednak to z tego typu k olorystów , k tó rz y z czasem sam i poczynają św ięcie w ie rz y ć w płody bujnej swej w yobraźni. Aron dobrze go poznał, gdy m ów i o nim:

„On Julian Żytkiewicz to taki łgarz, jak co z siebie albo z dru­ giego zełże, to wierzy, że tak było i dałby się zabić za t o ;‘ (I. 203).

uw ierzy ł też pan Julian i w rzekom ą k rzy w d ę, w y rz ą d z o ­ ną mu przez Sam uela G noiiiskiego, u w ierzy ł, że b ył kiedyś b ardzo urodnym , że dziew częta lgnęły do niego, że po św iecie jest sp o ra Ż ytkiew iczów — acz pod pseudonym am i ży jący ch :

„Znam go, to Florek Kulikowski, mój syn rodzuniuteńki milion paręset bomb, pamiętam, jak dziś; mamunia była dziarska niewiasta, pożal Boże i grzechu, a tatunio imienny zwyczajnie wolarz, tabacznik, nic dziwnego, że imość pokochała wojaka; bo też to człowiek umie i na bandurze zagrać i zaśpiewać i potańczyć; ale też przyznajcie, że podobny do mnie jak kostka w kostkę, jak mastka w mastkę...“ (I. 147).

Szlachcic, p a trz ą c y „zy zem “, m a się z re sz tą i te ra z je­ szcze za „niczego“ i w yzn aje, że „w s ta ry m piecu dy abeł g rze ­ je“, a d op raw d y to jeszcze jest i „nie tak s ta r y “ i niejedna w ielka pani chciałaby go „cm oknąć“, ale on jak ten cygan, „daj mu m ejszpasy, on woli słoninę“ (I. 152.). T ak to w igor w s ta ­ rych kościach jest jeszcze (jejmość R ad zik o w al), pew no dzięki tem u, że trzeźw o ści zaw sze pan Julian hołdow ał.

A w antu ra to dla niego raj, byle się zbytnio nie narażać. „W szynkow nej izbie szum , hałas, ta rta s, h arm id er“ — to Żytkiew icz „rej w odzi“ . „Ł y k ó w “ m a za nic, w yw ieszaniem im grozi, d rab a n ta potrafi „urżnąć płazem k o rd a “, n aw et u rz ą ­ dzić g eneralny ata k na m ieszczaństw o w karczm ie i w o łać po w ątpliw em bardzo zw y c ięstw ie: „daliśm y bobu ty m huncw o­ tom “, ale w ogóle m ęstw o go nie znamionuje (poza chw ilam i z a ­

(6)

pału przem ijającego) — pow iedzm y o tw arcie: jest tchórzem . Aron, k tó ry go poznał na w ylot, pow iada mu w p ro st:

„Nu, to .Jegomość pan Żytkiewicz teraz tchórzy już?

— Д co to ja żyd, żebym tchórzył — oburza się przyjaciel Lu­ bomirskiego — milion paręset bomb! dawaj mi tu, kogo chcesz, a zo­ baczysz, czy cofnę kroku, czy zmrużę oko..." (I. 177).

G dy zaś niebezpieczeństw o minie, jak w ó w c za s, gdy go zw iązano i w iedziono do ciupy, choć p rzed tem d u sza b y ła na ram ieniu („puść mnie W aszm o ść“ — p e rsw a d o w a ł W ą so w i­ czow i), potrafi się sro ży ć i grozić (II. 28.).

J e st to w ięc postać w całem tego słow a znaczeniu hum o­ ry sty c z n a i kom iczna zarazem . Dzięki dobie osobliw ej, w której żyje, w ypadkom , w k tóre go los w p lątał, bierze udział w roz­ m aitych im prezach, przygodach, aż mu i za w iele tego. Co krok to niebezpieczeństw o, łam znów głow ę, w y m yślaj n ow e łg a r­ stw a , b y ocalić skórę. Ma on św iadom ość sw ej doli, św ia d cz y 0 tem jego monol >g. J t o w idzim y go w k laszto rze p rzy kościele św . P io tra i P a w ła w refek tarzu za stołem „przed kuflem w iszniaku“ . R ozgląda się po p o rtre ta c h Ojców b ra c tw a Lojoli, popija sy stem aty czn ie i w y g ła sz a senteneye, jako też refleksye nad sw y m Ż3 w otem :

„Milion paręset bomb! w pięknem że mnie gronie zostawili!... wiszniak dobry, ale te bohomazy, ani gęby do gadania ani uszów do słuchania nie mają; żaden nawet nie powie: łżesz Julianie. Przyznam się, że weselej było w ciupie, przynajmniej draby słuchali, kiedym im gadał... Szubienicą pachnęła sprawka! Jak to m ówią: kto ma wisieć, ten nie utonie — mnie widać na odlew przysądzono. No gdybym teraz 1 lata pana cześnika Matuzala żył, miałbym o czem gadać. Jeszcze parę tygodni nie upłynęło, a już się było u króla jegom ości szwedzkiego, posłem do Krakowa, przyjacielem... Radziejowskiego, wiernym poddanym Jana Kazimierza, wspólnikiem żyda, marszałkowskim więźniem, a teraz kto wie, czy nie zostanę Jezuitą? Cóż robić? na czyim wozie człowiek jedzie, trzeba żeby tego piosnkę śpiewał... Nalał w szklankę wiszniaku i łyknął... Milion paręset bomb, cóż powiemy fierubkowi, jak się przyj­ dzie spotkać? góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze...“.

(tu obm yśla zafra so w a n y pan Julian now e łg a rstw a , by z: kończyć zupełnie już niew esołą retlek sy ą : dno p rzeziera w kuflu...) (I. 172.).

Ten opój, ko stera, łgarz i tch ó rz potrafi jednak oddać lu­ dziom, k tóry m grozi niezasłużone nieszczęście, nieocenione usługi i w y w ie ść w pole sam ego S am uela Gnoińskiego, n a ra ż a ­ jąc się n aw et na pom stę. Gnoiński przeszed ł na stro nę K arola G u staw a. J e st to w pow ieści c h a ra k te r czarn y , Sam uel zd ra d z a kraj z pychy, dla w łasnych korzyści. Je st też ry w alem b o h a­

(7)

te ra pow ieści, udaje mu się sp ro w ad zić do sw e g o zam ku w Krupie Jo annę L an ck o ro ń sk ą i tu chce h etm anó w nę zm usić do ślubu. Ona tra k tu je go z dum ą i p o gardą, on po raz pierw szy w życiu uderza w ton pokory, prosi, by mu w y b a c z y ła to ch w i­ low e w ięzienie, ale gdy panna go odpycha, w p ad a w gniew i w o la :

„Moją waćpanna będziesz... nie chcesz z dobrej woli, musem będziesz Gnoińską“, ale jeszcze „nie śmiał... za rękę wziąć dziewicy; jakaś wyższa moc kładła hamulec na jego gniew rozpasany“.

Zjeżdża jednak ksiądz „czy g w ałtem czy dobrow olnie p rzy p ro w ad zo n y , niew iadom o“ — na szczęście zapóźno. G noiński bow iem m usiał na w ezw an ie Izraela pociągnąć p rz e ­ ciw konfederatom , a ty m czasem Ż y tk iew icz — w y k ra d ł h etm a­ nów nę (przebraną) i potrafił ją d ow ieść do U chania. Ba, „ św ia ­ dom y okolicy, jak b y się w niej urodził, n ało ży ł na mil sześć drogi, ale tak g racko się w y w ija ł m anow cam i, przy lask am i, iż w oczy nie z d y b ał nikogo“. A czego nie n ao p o w iad ał p rz e ­ ślicznej hetm anów nie po drodze! w p ad ł po p ro stu w zapał, p rze­ chodził sam siebie. B yło tam i o Hanie i o p rzed ziw n y ch po­ dróżach, do piram id zabłądził! Co w ięcej, d o k a z aw szy czynu nieładu, rozm iłow ał się w sw ej roli, postanow ił nie odstąpić już h etm an ów ny i to w a rz y sz y ć jej w roli opiekuna choćb y do W a r ­ s z a w y — „co się p rzy rzek ło , to trz e b a i d o trz y m a ć “ .

Od tej pory też JM C pan Ż y tk iew icz poczyna nam się p rze d staw ia ć w nieco innem św ietle. D o tych czas b y ł opojem, aw anturnik iem i k o sterą — te ra z w to w a rz y s tw ie ludzi zacn y ch poczyna jak b y szlachetnieć. Ł g ać natu ralnie nie p rze­ stanie, o „nap itku“ nie zapom ni, ale W ąso w icz nie w zb ran ia się już te ra z przed jego uściskam i — przecie p ok azało się, że ten człow iek coś w a rt. B rać szlach ta słu ch a jego p rzed ziw n ych przygód, boć

„w gronie ludzi... taki człowiek to nieoszacowany klejnot: gada za wszystkich... a śmiechem i żartami... łączy i jednoczy całe grono“.

Idzie zaś JM Ci panu Ż ytk iew iczo w i po starem u jak z p łatka — złapią go na czem ś, co z p ra w d ą na b ak ier, nic to;

„ni razu nie zmieszał się na zaprzeczenie, jak gracz przed char­ tami z obrotów się wymykał, przypadał, kominki dawał, a nie zostawił chartom w pysku ani omyka, ani turzycy nawet; tak on w mowie się wykręcał obrotami i kominkami. Kiedy już, już chwytano go na łgarstwie o Czarnem morzu, zamydlił mowę i ni stąd ni zowąd, jednym susem skoczył do wywodzenia rodu Mniszka albo tam innego szlachcica, a kiedy go i tam złapano na gorącym uczynku, to rozpoczął mowę o źródle Nilu...“ (II. 317).

(8)

znacznie w ięcej), trzeb a spocząć na s ta re lata iw spokojnym kącie. Do tego też w zd y ch a pan Ż y tk iew icz pod koniec:

„nie czas już mi tłuc kości po św iecie; choć to jeszcze, jakby trzeba za króla Jana Kazimierza, siadłbym na konia i tego fierubka na drobnebym kawałki porąbał, ale teraz milion paręset bomb Herubek i sam zginie, a ja wyproszę sobie u Jaśnie Wielmożnej Panny Hetma- nówny... pasieczysko gdzieś tu na Rusi; założę pasiekę i będę pasie­ cznikiem...“ (II. 318).

Z zapcw iedzi panny Jo a n n y w iem y, że nie zapo m niała ona 0 sw y m w y b a w cy . Co w ięcej doczekał JM C pan Ż ytkiew icz tej szczęśliw ej chwili, że gdy już P o lsk a w o ln a b y ła od n a w a ły szw edzkiej i gdy o db y w ał się „ u ro c z y sty fe sty n “ z pow odu „ślubow afi“ Jo a n n y Lanckorońskiej ze sta ro s tą b o lestraszy ck im w przytom ności króla, królow ej, w o jew o d y ruskiego, w ileńskie­ go i innych dostojników , na ty m obchodzie b y ł i n asz pan Julian 1 słuchał sentencyi K rzysztofa W ąso w ic z a p rz y kielichu: sz a ­ nujm y m ajestat tronu, nie w a d źm y się m iędzy sobą.

Co Zagłobę łączy z Ż y tkiew iczem , co osw obodziciel K ur- cew iczów ny z aw d zięcza oswObodzicielowi L anckorońskiej, osobno w y k a z y w a ć nie trz e b a — z e staw ian ie ry só w c h a ra k te ­ ru, stw ierd zan ie analogii b y ło b y zb y teczn e. Analogia sięga jednak, jak w idzimy, dość daleko, wr p ierw szej chw ili w y d aje nam się naw et, że m am y do czynienia p raw ie z kopią. T ak nie jest. Zagłoba jest postacią a rty sty c z n ie pełniejszą, bardziej zło­ żoną, a w w ykonaniu w y c y z e lo w a n ą po m istrzo w sk u , czego 0 Ż ytkiew iczu pow iedzieć nie m ożna. O bok z asad n iczy ch podo­ bieństw', licznych, są i zasadnicze różnice, nie mniej liczne, w ięc sui generis poczucie etyczne u pana Z agłoby, b a rd z o silne poczu­ cie p a try c ty c z n e (choć p a try o ty z m to sk ło n ny z a w sz e do re­ belii, bodaj słow nej), zdolność ży w ien ia uczuć p rzy jaźn i aż roz­ rzew niającej, co tak jaskraw 'o się z n aczy po śm ierci i Longina 1 W ołodyjow skiego. Tego w szy stk ieg o u Ż y tk iew icza nie spo­ ty k am y , b rak w iego n a tu rz e o w y ch p ierw ia stk ó w szlach e­ tnych, któ re tak p rzy w iązu ją czy teln ik a do Z agłoby. Ale Za­ głoba jest postacią ni e ty lk o szlachetniejszą, jest tak ż e bardziej kom iczną p ize z p ozory d o sto jeń stw a, godności, przez w ysokie m niem anie o splendorze szlacheckim (za sz c zy t robi Bohunow i, pijąc z nim), przez sw'e w y w o d y z z ak resu w y ższej polityki, przez ry c e rsk ą um iejętność „p lan to w an ia“ językiem , WTeszcie przez sz ersz y zakres łg a rs tw — subtelniejszych. D odajm y, że Zagłoba m a sw e św ietne pow iedzenia, krotochw ile, dow cipy błazeńskie ale i nie błazeń sk ie i że jest panem w królestw ie for­ teli. T ia n sfig u ra c y a w ew m ętrzna Z agłoby jest też istotniejsza, nie tylko sąd o nim pana Snitki jest ró żn y od sąd u Zaćw ilichow - skiego — zm ienia się n a p ra w d ę on sam .

(9)

Ż ytk iew icz jest p rzeto su ro g atem k rea c y i Z agłoby, s to s u ­ nek jest mniej w ięcej taki, jak C ześnika z Z e m sty do G óronosa z S a rm a iy zm u . Nie mniej jednak o po k rew ień stw ie g enety- cznem w ątp ić nie podobna, mimo, że Sienkiew icz, tw o rz ą c po­ sta ć Z agłoby, m iał — pow szechnie się o tern sły sz y — rów nież ż y w y w zó r przed oczym a.

Cytaty

Powiązane dokumenty

łowie drogi: twarz, aczkolwiek nie bez pewnej ekspresji, osiąga to dość konwencjonalnymi środkami; klatka piersiowa nie jest jeszcze rozdęta pełnym wdechem, nogi

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Państwu pięknych chwil w świetle choinki, radosnych przeżyć w gronie najbliższych, dystansu do świata w tym szczególnym czasie i

Zarówno w kwestii wyposażenia Marszałka Sejmu, a w dalszej kolejności Marszałka Senatu, w kompetencję do zastępowania Prezydenta Rzeczypospolitej, jak również

Using the patient profiling approach, both projects propose that care can be tailored by the assessment of biopsychosocial patient characteristics, stratification of patients

trwałości małżeństwa według prawa świeckiego i kościelnego. Prawo Kanoniczne : kwartalnik prawno-historyczny

Obszary Natura 2000 (podstawy prawne funkcjonowania w prawie europejskim i polskim, procedura wyznaczania, kryterium, rodzaje obszarów, plan ochrony, organ zarządzający).. Opłaty

Wykonaj kartę pracy (załącznik nr 1) wysłaną na maila i odeślij do mnie  Trenuj płynne czytanie i przeczytaj czytankę SOS dla Ziemi ( podręcznik str. 108) Edukacja

(ii) Every ultrafilter on X has an accumulation point in pX. It follows that an e-compactifiable space is regular. The converse is not the case. a regular space whlch is closed