• Nie Znaleziono Wyników

Nieznana komedya Aleksandra Fredry "Intryga na prędce"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nieznana komedya Aleksandra Fredry "Intryga na prędce""

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

N I E Z N A N A K O M E D I A

ALEKSANDRA* FREDRY

.INTRYGA NA PRĘDCE<

W Y D A Ł I W STĘPEM O PA TR ZY Ł

H E N R Y K C E L N I K

r •■ -

tM m jp’iL' •. jr|!ł i | | | p

» t) V \

\ i m * y

KRAKÓW

NAKŁADEM AKADEMII U M IEJĘTN O ŚC I

SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEUETHNERA 1 SP. W K R A K O W IE, G EBETH N ERA 1 W O LFFA W W A RSZA W IE

1917.

(2)
(3)

NIEZNANA KOMEDYA FREDRY

(INTRYGA NA P R Ę D C E )

(4)
(5)

N I E Z N A N A K O M E D T A

ALEKSANDRA FREDRY

»INTRYGA NA PRĘDCE«

W Y D A Ł I W STĘPEM O PA TR ZY Ł

H E N R Y K C E P N I K

KRAKÓW

NAKŁADEM AKADEMII U M IEJĘTN O ŚC I

SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEBETH N ERA X. SR. W K R AK O W IE, GEBETHNERA I W O LFFA W W A RSZA W IE

1917.

(6)

D ru k arn ia U niw ersytetu Jagiellońskiego, pod zarządem Jó zefa Filipowskiego.

(7)

Nieznana komedya Fredry.

W y d ał i w stępem opatrzyJ

Henryk Cepnik.

Działalność k om edyopisarską F r e d r y zwykło się datować od »Pana Geldhaba«, k tó ry też figu­

ruje zawsze na pierwszem mfgjscu w zbiorowych wydaniach dzieł scenicznych a u to ra »Ślubów pa- nieńskich«. P rz y z n a ł mu zresztą praw o do tego zaszczytu sam poeta, umieszczając tę właśnie ko- medyę na czele pierwszego, dwutomowego w y d a­

nia dzieł swoich z r. 1826, własnym kosztem w W ie­

dniu ogłoszonego. Nadało to »Panu Geldhabowi«

do pewnego stopnia cechę ja k b y pierwszej wogóle komedyi F redrow skiej. W rzeczywistości ta k nie jest, a także sam F re d ro u w ażał inny zupełnie utwór za swą »pierwszą komedyę«, swój »płód pierworodny*.

Utworem tym, k tó ry faktycznie z a in a u g u ro ­ wał twórczość kom ed y o p isarsk ą F r e d r y i, co wię­

cej, wystawiony n a scenie, wyprzedził w arszaw ską premierę »Pana Geldhaba« z r. 1821 o całe cztery lata, była jedn o ak to w a kom edya wierszem p. t . :

»Intryga na prędce«.

Fredro; Intryga n a prędce. 1

(8)

2

O istnieniu tej komedyi, jak wogóle o całym przedgeldhabow skim okresie w twórczości F redry, wiedzieliśmy dotąd tyle tylko, ile p rzek azał nam w tej mierze sam poeta w swej autobiografii, ogło­

szonej w r. 1876 przez L u cy an a Siemieńskiego w warszawskiej »Kronice Rodzinnej <. Wiedzieliśmy zatem, że taki utw ó r był rzeczywiście n ap isan y i że był pierw szą wogóle p ró b ą sił dw udziesto­

dwuletniego podówczas poety n a polu komedyi, że był n aw et g r a n y na scenie, że jed n ak n a ­ stępnie gdzieś zaginął. Na tem kończył się cały zasób naszych wiadomości o tej pierwszej kome­

dyi F r e d r y — sam a kom edya uchodziła za bez­

pow rotnie zaginioną, a o treści jej można było wnioskować tylko z p o danego przez poetę szcze­

gółu. iż tego właśnie u tw o ru użył później za p o d ­ stawę do nap isan ia »Nowego Don Kiszota«.

Aż oto obecnie ta rzekomo zaginiona pierw ­ sza kom edya F r e d r y odnalazła, się szczęśliwie, a odnalazła się w zbiorach lwowskiej, od kilku lat miejskiej, biblioteki teatralnej p rzy sposobno­

ści katalogow ania ich przez podpisanego. Jak im sposobem mógł taki cenny u n ik a t przeleżeć tam bez zwrócenia n a siebie czyjejkolwiek uw ag i tak dłu­

gie dziesiątki lat — tru d n o d o p raw d y pojąć, jeszcze trudniej wytłómaczyć. Należy bowiem nadmienić, że wspom nianą bibliotekę teatralną, p rzed n a b y ­ ciem jej przez gminę n a własność, n iejednokro­

tnie badali i oceniali rozmaici znawcy, że p arę

razy sporządzano jej inwentarz, że istnieje od d a ­

wna szczegółowy jej katalog abecadło wy, w k tó ­

(9)

rym » In try g an a p ręd ce« zaciągnięta je s tp o d n r . 241, że wreszcie, a także w ostatnich już latach, ko­

rzystano często z tej biblioteki dla celów literac­

kich. I mimo wszystko n ik t n a w e t nie pomyślał o tem, aby z prostej bodaj ciekawości zajrzeć do egzemplarza, opatrzonego tak bijącym w oczy, bo znanym z każdej niemal biografii F r e d r y ty tu ­ łem, — i w rezultacie »In try g a n a prędce« ucho­

dziła w dalszym ciągu za utw ó r bez śladu p rze­

padły.

Dajmy je d n a k pokój refleksy om z tego p o w o ­ du. Dość, że odnalazła się szczęśliwie komedya, którą przez tyle dziesiątków lat k aza n o nam u w a ­ żać za zaginioną, i że odtąd możemy mówić o tym

»płodzie pierworodnym* muzy F redrow skiej jako o rzeczy istniejącej, g d y do tej pory wystarczać nam musiała jedynie p o d a n a o niej lakoniczna wzmianka poety. A choć n aw et kom edya ta w ni- czem istotnem nie zmienia ustalonego już n a ca­

łokształt twórczości auto ra »Ślubów panieńskich«

poglądu — jest jed n ak b ard zo cennym i p o żąd a­

nym z wielu względów przyczynkiem do dziejów tej twórczości, pozw ala nam bowiem pochwycić pierwsze tętno rozbudzonego talen tu i tem samem o nowy rys wzbogaca c h a ra k tery sty k ę duchową mistrza komedyi polskiej.

Zaczynał on podówczas dw udziesty trzeci rok życia, ale miał już za sobą b o g aty zasób dośw iad­

czenia życiowego, zdobytego w kilkuletnim mo­

zole i trudzie wojennym, w owej »szkole świata«, o której sam trafnie mówi, że jest »n ajp ra k ty ­

1*

(10)

4

czniejsza, najbardziej urozmaicona, a zarazem naj­

ponętniejsza ze wszystkich szkół, w jakich się mamy uczyć doświadczenia-?. Kształcił się zaś Fre­

dro w tej tw ardej szkole, ja k wiadomo, długo. Za­

ciągnąwszy się wyrostkiem szesnastoletnim w sze­

regi wojsk narodow ych Księstwa Warszawskiego, przez sześć lat bez mała w nich wytrwał, biorąc czynny udział w końcowej fazie wojen napoleoń­

skich, aby po abdykacyi »boga wojny«, w randze kapitana, a z krzyżam i »virtuti militari« i legii honorowej n a młodej piersi, ale o pożyczonym groszu, wrócić p od dach rodzicielski. Jak że jednak z m ienio n y m ! Opuszczał dom rodzinny »z rado- snem uniesieniem « — wracał wprawdzie »z pę­

kiem doświadczenia różnego rodzaju«, ale »bez celu«, a w d o d atk u z uczuciem goryczy i rozcza­

rowania, uczuciem tem przykrzejszem, im gorętsze było owo uniesienie, które powiodło go pod sztan­

d a ry napoleońskie.

W tym n astro ju duchowym znalazłszy się na b r u k u lwowskim, F redro, więcej przym uszony sto­

sunkam i towarzyskimi, niż z popędu własnego, dał się porw ać w wir rozbaw ionego n ad miarę życia, jakiem tętnił Lwów podówczas. Nieswojsko mu było jed n ak w tej atmosferze, ale — ja k sam opow iada o tym okresie — »choć wewnętrznie czuł niesmak, a tem samem potrzebę ukazania jak w zwierciadle fizyognomii tego społeczeństwa temu samemu społeczeństwu, aby się zrefle­

ktow ało i weszło w siebie, nie śmiał przecież

(11)

chwycić za pióro, nie mając jeszcze objawienia autorskiego zawodu«.

Niebawem jed n ak i ono przyszło.

Tu oddaję głos samemu poecie, bo p rzyto­

czony niżej w yjątek z cytowanej już poprzednio autobiografii wiąże się bezpośrednio z pierw szą komedyą F r e d r y : »Intrygą n a prędce«.

»Szczęśliwy traf — opowiada F r e d r o — sp ro ­ wadził mi żyda, an tykw aryusza, co chodząc po domach z książkami, przyniósł Moliera. Zapłaci­

łem mu dukata, a zabrałem arcydzieła, dotąd mi prawie obce, bo jedn ą tylko komedyę tego mistrza miałem sposobność widzieć n a scenie paryskiej.

»Biorąc za przew odnika wzór tak nieśm ier­

telny, wyraźniej zacząłem pojmować powołanie autora dram atycznego i odtąd wziąłem się do stu- dyów n a seryo.

»Z ojczystych wzorów, osobliwie współcze­

snych, nie wiele mogłem korzystać, gdy n aw et na samym wstępie, zwyczajem młodocianym, p o rw a­

łem się do sk ry ty k o w an ia świeżo wyszłej kome­

dyi Niemcewicza »Pan Nowina*, k tó rą p o rąbałem w niemiłosierny, a ja k teraz widzę, w n ajn iedo ­ rzeczniejszy sposób.

»Szermierka ta dodała mi je d n a k odwagi, gdy pewnego dnia, bez żadnego przygotow ania, p r a ­ wie bez namysłu, zasiadłem do stolika i n a p isa ­ łem w i e r s z e m j e d n o a k t o w ą k o m e d y ę ‘I n ­ t r y g a n a p r ę d c e « , z k t ó r e j t o p ó ź n i e j w r o z s z e r z o n y c h r a m a c h z r o b i ł s i ę »No- wy D o n K i s z o t « .

5'

(12)

6

^Napisawszy tę p i e r w s z ą k o m e d y ę , wi­

działem się w kłopotliwem położeniu. Szło mi o to, żebym mógł kom u płód pierw orodny przeczytać, zasięgnąć zdrowej ra d y i dowiedzieć się, czy warto psuć czas i papier. Na nieszczęście nie było ża­

dnego literackiego ogniska, żadnej powagi, do k tó ­ rej miałbym nie już zaufanie, lecz śmiałość. W p r a ­ wdzie zaczął był Adam Chłędowski redagow ać

»Pamiętnik Lwowski«, lecz płomień, wznoszący się z tego stosu surowych gałęzi, nie grzał, ani świecił. Nie pozostało mi nic innego, ja k tylko p r z e z t r z e c i ą o s o b ę posłać moją kom edyę J a ­ nowi Nepomucenowi Kamińskiemu, jedynem u znawcy i doświadczonemu praktykow i. Kamiński k om edyę popraw ił i zrobił uwagę, że jest w niej jakiś plan logicznie przeprow adzony. K o m e d y a b y ł a g r a n ą i n ik t o niej nie w spom niał; ode­

brałem j ą do popraw y, aby już n igdy nie wróciła n a scenę*.

Oto geneza i losy pierwszej komedyi F re d ro w ­ skiej, z któ rą z kolei bliżej się nam zaznajomić wypada.

Dosłowny tytuł u tw o ru brzm i:

I n t r y g a n a P r ę d c e

czyli

N i e m a z ł e g o b e z d o b r e g o .

Komedya w 1-ym Akcie wierszem.

U dołu k a r ty tytułowej znajduje się dopisek:

»l-go kwietnia 1915« — niewątpliwie d a ta u k o ń ­

czenia komedyi. Cały rękopis, bardzo dobrze i czy­

(13)

7 sto zachowany, liczy razem z tytułem i spisem osób 50 stronic zapisanych, dwie czyste, w szyst­

kie nieliczbowane. F o rm a t in ąuarto, p ap ier bibu- lasty, żółtawego koloru, pismo nadzw yczaj s ta ­ ranne, niemal kaligraficzne. Sama kom edya pisana jest cała jedną ręką, n ato m iast znajdujące się w egzem plarzu liczne p o p raw k i i dopiski u sku te­

cznione zostały inną ręką. Na ostatniej zapisanej stronicy rękopisu, u dołu, znajd u je się n o tatk a cenzury: » G e l e s e n u n d w i r d z u g e l a s s e n . L e m b e r g a m 17 J u n i 816«, zao p atrzo n a dwo­

ma podpisami, z których pierw szy » F r a p o s t a « , drugi nieczytelny.

W powyższym opisie rękopisu uderzyć m u ­ siał każdego b ra k jednej rzeczy : — n azw iska auto­

ra. Istotnie, niema go zupełnie; kom edya jest ano­

nimową. Ale autentyczność jej jak o komedyi F r e ­ drowskiej nie podlega żadnej kwestyi, a stw ier­

dzają ją niezbicie szczegóły, podan e przez F re d rę w zacytowanym poprzednio ustępie z jego au to ­ biografii.

P rzedew szystkiem tytuł jest ten sam. Nastę­

pnie poeta zaznacza wyraźnie, że »Intry g a na prędce« była je d no ak to w ą kom edyą wierszem, a odnaleziony obecnie u tw ó r jest również jedno- aktowy i wierszem pisany. Dalej daty, jakie zn aj­

dujemy w rękopisie, zgad z ają się w zupełności z tem, co opow iada F re d ro w swej autobiografii.

Wspomina on tam mianowicie o »świeżo wyszłej«

komedyi Niemcewicza >Pan Nowina«, oraz o »Pa-

miętniku Lwowskim«; otóż pierw sza u k aza ła się

(14)

8

w r. 1815, drugi zaś zaczął wychodzić w r. 1816, a właśnie te dwie daty zaznaczone są wyraźnie w rękopisie i u stalają dokładnie czas pow stania komedyi w związku z podanymi przez F re d rę szczegółami. Także i wzmianka poety o w ysta­

wieniu jego komedyi znajduje potwierdzenie w egzemplarzu, k tó ry mam pod ręką, a śmie- sznem byłoby przypuszczenie, żeby w tym wła­

śnie czasie mogła być g r a n ą n a scenie lwowskiej inna jakaś, a nie F r e d ro w sk a »I n tr y g a na prędce«.

Wreszcie sam n aw et fakt. że na rękopisie niema n azw iska Fred ry, zgadza się z zaznaczonym przez poetę szczegółem, iż posłał swój u tw ó r Kamiń- skiemu »przez trzecią osobę«, a więc chciał jako au to r pozostać w ukryciu.

Ale jest jeszcze jeden, a najsilniejszy dowód n a to, że odnaleziona kom edya jest pierw szą ko- m edyą F red ry . Dostarcza go wzmianka poety, że z tej komędyi »później w rozszerzonych ramach zrobił się »Nowy Don Kiszot«. Dowód ten w y star­

cza za wszystkie inne, należy bowiem tylko po­

rów nać oba te utwory, aby się przekonać o ści- słem pokrewieństwie, jakie między niemi istnieje.

Nietylko założenie w obu komedyach jest je d n a ­ kie, ale także zn ajdujem y tu i tam te same osoby działające, a niektóre z nich n aw et tak samo się w obu utw orach n azy w ają ; co więcej — są w »No- wym Don Kiszocie« ustępy, dosłownie powtórzone z »I n try g i na prędce«, żeby wspomnieć o tak cha­

rakterystycznych, ja k sceny 1 i 5 w »Intrydze«,

a 3 i 6 w »Nowym Don Kiszocie*.

(15)

Wszystko to ponad wszelką wątpliwość stwier­

dza, że komedya, k tó rą obecnie ogłaszam, jest identyczna z ową przez F re d rę wymienioną, która dotąd u w ażan a była za jego zaginioną »pierwszą komedyę«.

P o d an y w dalszym ciągu dosłowny jej p rze­

druk uwalnia mnie od opowiadania jej treści. Nie będę się także w daw ał w ocenę jej zalet i wad, zostawiając to bardziej fachowym piórom. Niech mi wolno będzie tylko mimochodem rzucić garść uwag, poczynionych p rzy odczytywaniu tego

»płodu pierw orodrego« muzy Fredrow skiej.

W niejednokrotnie już powyżej cytowanej au ­ tobiografii F r e d r o zaznacza wyraźnie, że zabrał się »na seryo<? do komedyi pod wpływem lektury Moliera i że pierwszym hołdem, złożonym temu mistrzowi, była właśnie »In tryg a n a prędce«. Na­

leżałoby, ja k zwykle w takich w ypadkach, ocze­

kiwać, że pod tak bezpośrednim wpływem n ap i­

sany utw ór nosi wszelkie Cechy naśladownictwa.

Tymczasem, jeżeli pominiemy pewne typowe, a czysto zew nętrzne właściwości techniki Molie­

rowskiej (w ybitny udział w akcyi służącego i prze­

bieranie się innej osoby działającej), nie zn ajd u ­ jemy w tej »pierwszej komedyi« F r e d r y n ap ra w d ę nic takiego, coby mogło uchodzić za niewolnicze naśladownictwo Moliera. Zakrój całości jest nie- zaprzeczenie w typie farsy Molierowskiej, z za­

chowaniem niektórych konwencyonalności techniki francuskiego komedyopisarza, ale ogólne w raże­

nie, jakie daje ten utwór, jest wrażeniem rzeczy

(16)

10

samodzielnej, oryginalnej. Nowy to dowód, że, jak w dalszej swej twórczości, Fredro, mimo całego uwielbienia dla twórcy »Tartuffe’a«, umiał już n a ­ wet w tym pierwszym, pod bezpośrednim wpły­

wem Moliera nap isan y m utworze, zachować swą indyw idualność i odrębność, ustrzedz się ślepego naśladownictwa.

In teresu jąca z tego względu, jest »In try g a na prędce« interesującą dla badacza twórczości F r e ­ d ry także i pod innym względem. Fredro, którego początkow a edukacya umysłowa była wogóle b a r ­ dzo wadliwa, sam wyznaje, iż dopiero w r. 1810, już jak o żołnierz, >po raz pierw szy dowiedział się, że mógłby składać wiersze*. Zaczął też je p i­

sać około tego czasu, ale tak sobie zupełnie sa­

morodnie, nie mając wtedy jeszcze n aw et pojęcia o zasadniczych praw idłach rym otwórstw a, a przy- tem bez jakichś wyższych pretensyi i aspiracyi, gdyż, ja k sam opowiada, »na obcowanie z m u­

zami nie miał wcale czasu, ani też, będąc żołnie­

rzem, nie tęsknił za ich towarzystwem«. Dopiero po powrocie do k ra ju przyszło n a niego »obja- wienie autorskiego zawodu«, pierw szym zaś świa­

domym wyrazem tego objawienia była właśnie

»In try g a n a prędce«.

Wiedząc o tem wszystkiem, dziwić się tem

więcej należy poprawności, ja k a cechuje tę ‘pierw ­

szą k o m e d y ę « F red ry . Zapewne, do doskonałości

jej daleko, braków, u sterek i wad w niej niemało,

ale mimo wszystko, rozw ażana w całości, spraw ia

ona jak n ajko rzy stn iejsze wrażenie, zwłaszcza, gdy

(17)

11 się ma na uwadze, że to pierw sza p ró b a sił au to r­

skich. Wiersz ogółem wcale gładki i płynny, ję­

zyk prosty, ję d rn y i żywy, gdzieniegdzie zaś nie pozbawiony poetycznego zabarwienia, styl jasny i niewymuszony, tok myśli logiczny i konsekw en­

tny, dyalog łatw y i n a tu ra ln y — wszystko to, po­

mimo pewnych tu i ówdzie nierówności czy nie­

dociągnięć, n ad aje »Intrydze n a prędce« znamię rzetelnego, pomyślnie się zapow iadającego i o nie- wątpliwem już w yrobieniu talentu pisarskiego.

Jest także ta kom edya wymownem świadec­

twem, że już w tym pierw szym utw orze scenicz­

nym F red ro czuł scenę i rozumiał jej wymagania, jej psychikę. Sporo w nim wprawdzie jeszcze d y ­ letanctwa, sporo naiwności, sporo rzeczy n ie p ra ­ wdopodobnych lub przesadzonych, ale zmysł w kombinowaniu efektów scenicznych jest już w tej pierwszej próbie, i to w znacznym stopniu, układ zaś i przeprow adzenie całości, ogólnie biorąc, za­

świadczają jak najlepiej o istotnem uzdolnieniu w zakresie tw orzenia dramatycznego. A nie za­

pominajmy, chcąc tem sprawiedliwiej ocenić tę

»pierwszą komedyę« F red ry , że napisał on ją, jak sam zaznacza, »bez żadnego przygotow ania, p r a ­ wie bez namysłu*, i że n a punkcie znajomości teatru był on w owym czasie jeszcze praw ie zu­

pełnym laikiem, zetknął się bowiem z teatrem i nabrał »jasnego pojęcia o tej potędze sztuki«

dopiero n a niedługo przed pow rotem do kraju, w czasie swej krótkiej bytności w Paryżu.

Wogóle dla studyum n ad rozwojem twórczo­

(18)

12

ści F r e d r y jest » Intryga na prędce«, jako pierw ­ sza p ró b a talentu poety w dziedzinie komedyopisar- stwa, przyczynkiem rów nie ciekawym, jak cennym, niewątpliwie też ogłoszenie jej drukiem wywoła wśród wielbicieli » Ślubów panieńskich« szczere zadowolenie. W prow adza nas bowiem ta »pierw- sza komedya* F r e d r y w zn^ny do tej p o ry je d y ­ nie z opowieści samego poety okres, w którym talent jego zryw ał się do lotu, i pozwala zapo­

znać się z najwcześniejszym objawem tego b u ­ dzącego się dopiero talentu, k tó ry w niewiele lat później miał słonecznym blaskiem rozświetlić ho­

ry zo n t polskiej twórczości, polskiej sztuki d r a m a ­ tycznej.

Na zakończenie słów p arę o wystawieniu »In- try g i n a prędce« na scenie lwowskiej.

Było to w czasach, g dy n iestrudzoną energią i wysiłkiem przez J a n a Nepomucena Kamińskiego p o d trzy m y w an a scena polska we Lwowie wywal­

czała sobie dopiei

’ 0

p raw o egzystencyi. W alka była tw ard a i ciężka. Nietylko z uprzywilejowaniem te a tru niemieckiego, k tórem u ubożuchna scena polska drogo opłacać się musiała i k tó ry zabierał jej najlepsze dni przedstawień w tygodniu, wal­

czyć trzeba było, nietylko z utrudnieniam i ze strony władz i cenzury, ale także z a p a ty ą polskiej pu­

bliczności, k tó rą zwabiać trzeba było do teatru rozmaitemi »Syrenami z Dniestru« i »Marcino- wemi z Dunaju* lub takiemi arcydziełami, ja k

»Kajcio Tuczybrzuch z Cielątkowic*, »Rinaldo Ri-

naldini«, »Sroka złodziej« i t. p. Ile poświęcenia

(19)

i zaparcia się wymagało prow adzenie te atru w ta ­ kich warunkach, ile trzeba było h a r tu i niezłomnej woli, aby wytrw ać n a p o steru n k u — nie tru d n o to sobie wyobrazić. A jedn ak nic odwieść nie po­

trafiło Kamińskiego od raz powziętej idei. W y ­ trwale, z uporem niemal, a wśród n a jp rz e r ó ­ żniejszych przeciwności, budow ał on mozolnie fu n ­ damenty pod gmach k u ltu ry teatralnej w stolicy kraju, sam jeden w ystarczając za wszystkich, bo i dyrektorem był, i adm inistratorem, i reżyserem, i aktorem w jednej osobie, a w d o d atk u jeszcze autorem, tłómaczem lub przerabiaczem niezliczo­

nych sztuk. Na wszystko miał czas, wszystkiemu umiał podołać — p raw dziw y ty tan pracy, uoso­

bienie niewyczerpanej energii, przedsiębiorczości i wytrwałości.

W jego to ręce, a przez trzecią osobę, złożył Fredro anonimowy swój utwór. I nie doznał za ­ wodu. Kamiński nietylko komedyę »pochwalił«, ale i przyjął ją do grania. W ten sposób »Intryga n a prędce« dostała się n a scenę. W ystaw iono ją — jak wynika z »Rocznika T ea tru Polskiego« n a rok 1817 — w dniu 10 m arca tegoż ro k u razem z trzyaktowym, przez K amińskiego tłómaczonym dramatem Kotzebuego p. t . : »Edw ard w Szkocyi, czyli Noc prześladowanego*.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zachowała

się naw et obsad a ról, w jakiej g ran o tę »pierw-

szą komedyę« Fred ry . Oto razem z odnalezionym

egzemplarzem sztuki znalazły się i role z wypisa-

nemi n a nich nazw iskam i grających. G rano mia­

(20)

no Wicie »Intrygę na prędce« w następującej o b ­ sadzie :

K asztelan — Karol Łopuszański.

E d w a r d — A ntonLBenza.

Marysia —"Aniela., Rutkow ska.

Gospodyni — A nna Salowa.

Michał — Szczęsny Starzewski.

Kmotr — J a n Starzewski.

Pocztylion — J a n Nep. Nowakowski.

N azw iska te mówią b ard zo wiele. Świadczą one, z ja k ą życzliwością zajął się Kamiński u tw o ­ rem nieznanego sobie n aw et z n azw iska autora, jeżeli wykonanie jego powierzył najlepszym swoim artystom, takim, ja k Benza, S. Starzewski, N ow a­

kowski, Salowa i Rutkow ska, pierw sza am antka ówczesnej sceny lwowskiej i ulubienica publiczno­

ści. Nie te a tru też, ani tem mniej K amińskiego było winą, że kom edya F r e d r y g r a n a była tylko jeden raz, ale ówczesnych stosunków teatralnych, wśród których po jednem przedstaw ieniu znikały z afisza n aw et takie utwory, jak »Makbet«, »Król Lear*, »Otello«, »Emilia Galotti«, »Wesele Figara*

i podobne, bo publiczność żądała innej zupełnie strawy, a teatr musiał ją dawać, aby żyć. Zresztą, w tym samym sezonie, co » In try g a n a p r ę d c e s g ran o n a scenie lwowskiej zupełnie now ą wów­

czas komedyę tak głośnego i popularnego w ca­

łej Polsce autora, ja k Niemcewicz, mianowicie

»Pana Nowinę«, i g ran o ją także tylko jeden raz.

Widocznie n a więcej nie pozwalał system, n a r z u ­ cony Kamińskiernu i teatrow i przez sam ą publi­

14

(21)

czność, którą współczesny świadek tak sch arak te­

ryzował: »Bądź pewnym, że n a sztukach Kornela, Woltera, Szyllera, Ifflanda zliczysz widzów na palcach; lecz kiedy ogrom ny afisz ogłosi »Syrenę z Dniestru*., siedź w domu, bo cię uduszą. Nie trudno ci przyjdzie poznać, że p rzyczyną tego smaku jest b r a k oświecenia*.

Faktem jest, że Kamiński wobec komedyi F r e ­ dry uczynił wszystko, n a co go stać było, dając ją w pierw szorzędnej obsadzie. R eszta nie od niego już zależała, ale od innych czynników, które z czasem dopiero się wyrobiły, a to w miarę, jak wyrabiała się na lwowskim gruncie fachowa k r y ­ tyka teatralna. W czasie wystawienia »Intrygi na prędce« k ry ty k i teatralnej we Lwowie jeszcze nie było. Czasem, a z rz a d k a tylko, wspominała o tea­

trze jedyna podówczas r e p re z e n ta n tk a lwowskiej prasy codziennej, »Gazeta Lwowska*, ale właściwą krytykę te atraln ą zapoczątkow ał dopiero około 1818 r. ^Pamiętnik Lwowski«. To też, jeżeli F r e ­ dro pisze w swej autobiografii, że o komedyi jego

»nikt nie wspomniał*, stało się to dlatego, że wtedy jeszcze »wspomnieć« o niej nie było komu, bo k rytyka te atraln a jeszcze nie istniała.

15

H enryk Cepnik.

(22)

UWAGA. Akademia Umiejętności, w ydając swoim n a­

kładem ten ciekawy zabytek literatu ry polskiej, trzy m a się zasad wydawniczych, których zwykle w podobnych razach przestrzega, to je st m odernizuje pisownię, ale zachowuje ję­

zyk autora wraz z jego błędami, te ostatnie wskazując nie­

kiedy odpowiedniemi znakami, ale ich nie popraw iając. Do­

datkowo należy zaznaczyć, że imię głównego bohatera, Edw ard, pisane je st w pierwszej połowie autografu stale przez u (Edward) i dopiero w drugiej połowie w ystępuje w popraw ­ nej formie. W d ru k u ta różnica nie została uwzględnioną, więc tu się ją zaznacza.

(23)

I N T R Y G A NA P R Ę D C E

czyli

NIEMA Z Ł E G O B E Z D O B R E G O

Komedya w 1-ym akcie wierszem.

I-go kwietnia 1815.

Fredro: Intryga n a prędce, 2

(24)
(25)

OSOBY:

KASZTELAN UCZCIW SKI.

EDWARD, syn jego.

MARYSIA, wychowanica kasztelana.

GOSPODYNI karczm y., MICHAŁ, służący Edw arda.

KMOTR, stróż karczem ny, głuchy.

POSTYLION.

Scena w karczm ie niedaleko Radomia.

(26)
(27)

SCENA I.

(Teatr w ystaw ia izbę szynkową. S tó ł i ła w a p r z y boku, w głębi tapczan. D rzw i i n a lewo i [na] p ra w o . Noc — k a g a ­ niec się pali- Słych a ć trąbkę pocztarską i k ołatanie we

drzwi).

KMOTR

(sam, przebudzony n a tapczanie).

Co za burzliwy wicher, aż się dom kołysze...

Chociaż mówią, żem głuchy, jednak ja to słyszę...

Grzmot w przeryw ane trele piekielnie przygryw a, Piorun tylko z łoskotem czasem go przeryw a.

(.Słychać trzask z bicza — zryw a się) Ah! — znowu! O mój Boże!... w sam e w alnął wrota...

Karczmisko pewnie w ogniu, dyabelska robota.

(Chwyta konew i chce wychodzić).

GOSPODYNI (w alkierzu) Hej!... Kmotrze!... Kmotrze!...

KMOTR

S łucham ! GOSPODYNI

Idź, otwórz gospodę.

KMOTR

Aha! wpadł w wodę... Dobrze, (śmiejąc się) małę (s) zrobił szkodę.

(Kołaczą)

Grzmi, ależ to grzm i ciągle, ognisto i srodze, Chiba (s) pono pies jeden byłby teraz w drodze.

(28)

22

GOSPODYNI

A! Cóż, nie słyszysz, głuchy, ktoś we drzw i kołacze.

KMOTR

Co się waćpani zdaje, tutaj nikt nie skacze.

(Do siebie)

Jednakże wielkie dziwy -- piorunuje zbliska, A żeby też raz jeden, to się nie zabłyska.

(Idzie do okna).

Tać tu pogoda... tylko rzęsista ciemnota.

Aj... aj... niby wóz jakiś... Człek sztuka (s) we wrota.

Czy to mnie się tak widzi (przeciera oczy), czyli w rzeczy samy.

MICHAŁ (ze divoru).

Otwórz-że, głuchy ośle... Godzinę czekamy.

Bóg daj, byś utchnął w progu!... w czworo złamał nogę!

KMOTR (w oknie).

Hę... Dokąd?... Do Czworowa pytacie o drogę?...

MICHAŁ (ze dworu).

Ale otwórz nam, otwórz, gdzie masz, łotrze, u s z y ! KMOTR (w oknie).

Ja k się mam?... Dobrze... dobrze...

MICHAŁ (ze dworu).

H ultaj się nie ruszy, I pono noc tę całą stać będziem na dworze.

KMOTR.

I owszem, bardzo dobrze... Zaraz wam otworzę.

(Do siebie).

Jacyś, widzę, znajomi, po głosie poznali.

Grzeczni ludzie, najpierw ej o zdrowie pytali.

(W ychodzi ze światłem ).

(29)

23 SCENA II.

EDWARD - MICHAŁ.

(Edward, wchodząc, kła d zie p isto lety n a stole i z ukonten­

towaniem chodzi p o izbie. M ich a ł rzuca p ę k książek i tłu- mocsek).

MICHAŁ.

Ob! pewnie w same piekło niema gorszej drogi, Same przerwy, wyboje i skaliste progi;

Dziękować trzeba Bogu, że ja i pan cały,

Że gdzie teraz nie piszczym pod urw iskiem skały, Żeśmy nie połamali karków na wywrocie.

EDWARD.

Fraszka... nie w takim ludzie byw ają kłopocie.

MICHAŁ.

Fraszka?... a me przy p ad k i czy także są fraszki?

Moje kozły po błocie pan m a za igraszki?

A żem twarz poobdzierał po ostrych patykach, Żem w zimnych niechcący kąpał się strum ykach I że dotąd się trzęsę (s) — także nic nie szkodzi?

EDWARD.

Ale jeżeliś cały... O cóż ci więc chodzi?

A im większą zaś p racą ciało się porusza...

MICHAŁ (p rzeryw a ją c).

Tem gorzej.

EDWARD.

Tem mocniejszą staje się i dusza.

MICHAŁ.

Niech ma dusza słabieje, byłem ja był w mocy I odtąd się nie włóczył po tak ciemnej nocy.

Więc panu jeszcze mówię — niech m u kto chce służy, Bo co ja, to dalibóg, że nie m yślę dłużej.

(30)

24

EDWARD.

Milcz, zgnuśniała bestyjo... leniwy bałwanie, Ju ż mi się twe naprzykrza wieczne narzekanie.

Wiesz, że jak mam pieniądze, płacę ci wspaniale...

MICHAŁ (na stronie).

Rzadkie zdarzenie.

EDWARD (s gniewem).

Ale także w łeb wypalę, Gdy mi będziesz zuchwałym.

MICHAŁ przestraszony).

W szak to tylko żarty, A chociażby i w sprzeczce, toć ja nie u p a rty ;

(na stronie).

Niema mu co dowierzać... niem a co żartować...

Dla rom ansu pigułką gotów poczęstować.

(Głośno).

Jednak po co u diabła, powiedz mi też, panie, Po nocach się włóczemy (») na karków złamanie?

Nie czekając um yślnie wczoraj nocnej pory, Nie bylibyśm y wleźli w te ponure bory.

(■O glądając się).

A te (s) karczm isko stare, co uchowaj P a n ie ! J e s t pewnie czarow nika lub diabłów mieszkanie.

W szakżeśm y kołatali godzinę tu prawie, Nikt nie wyszedł... panowie byli na zabawie...

P rzybiegł jeden (wstrząsa się, oglądając), aż4nrów ki biegają [po skórze — Diabół, (s) niechaj pan wierzy, w tej głuchej figurze.

EDWARD.

Głupcze, diabłów się boisz, co u ciebie w głowie, Kiedy ja ci od dawna zawsze jedno mówię, Że w dzisiejszych rom ansach już to zaniechali;

Minęła moda, kiedy ich się wszyscy bali,

(31)

Teraz te baśnie tylko stare pietą (s) b a b y ; Mędrzec niemi pogardza, wierzy um ysł sła b y ; Ja, który przedsięwziąłem ukształcić tw ą duszę, Poprawiać twoje błędy i objaśniać muszę.

MICHAŁ.

Mnie się zdaje, przerobić tru d n o serce moje, Bo romansów nie lubię, a strasznie się boję.

EDWARD.

Słuchaj: Dzieła dzisiejsze każą wierzyć w strachy...

M ICHAŁ (przeryw a ją c).

Widzi pan!

EDWARD.

...Tych siedliskiem — starożytne gmachy...

Jaki zamek w ruderach lub klasztorne groby.

Tam, gdy północ uderza, duch jakiej osoby, Srodze zamordowanej, na ziemię wychodzi...

MICHAŁ (og lą d a ją c się).

E j! Ciszej, ciszej, panie, bo to nam zaszkodzi.

EDWARD.

W zbroczonej szacie wlecze łańcuchowe pęki I poty świat przeraża żałośnemi jęki,

Póki praw a nie padnie zem sta na zbrodniarza.

MICHAŁ.

Któż wie, może zarżnięto i tu gospodarza.

EDWARD.

Lecz my w karczmie, nie w zamku, co tobie się zdaje Prędzej na to zezwolę, że tu są hultaje.

(32)

26

MICHAŁ.

To jeszcze gorszy widok dla nas biednych gości, Z am ordują nas, panie, bez żadnej litości.

EDWARD.

T rzeba zobaczyć, w jakim pistolety stanie.

[Edicard o patruje pistolety).

MICHAŁ.

Lepiej bez krw i wylewu uciekajmy, panie — Czy nas tu czart wniósł!... Dobra była moja rada, Lecz panom w szystko głupio, co służący gada...

Mówiłem i prosiłem , nie jedźm y z W arszawy...

Nie porzucajm y m iasta dla płochej obawy.

Nie... nie... jedź, kiedy każę... Daliżeśmy sobie, Nikt nawet nie zapłacze tu na naszym grobie...

Podetną jak kurczaka (p o k a zu ją c ), smyk... już się trzepocze.

Aj... aj... juże się stało, darm o się kłopoczę.

(Po kró tk im m ilczeniu)

Żyłbym, gdyby nie pocztarz, ta bestyja wściekła — W yszlę ja go wprzód jeszcze na samo dno piekła.

EDWARD.

J a dam pocztylionowi tryngeld dubeltowy, Że ńam spraw ił przypadek taki rom ansow y.

Te (s) po lesie błądzenie, te nocne wyprawy, Te odm iany są moje najm ilsze zabawy.

Niewymownie podobne lubię aw antury.

MICHAŁ.

Co ja, to zaś ńie jestem tej samej natury, I g u st mój w ytw orniejszy, co każden uwierzy.

Wolę wleźć w miękkie łóżko po dobrej wieczerzy, Ja k zmoczony, strudzony, do tego o głodzie, Nocować na tapczanie w zbójeckiej gospodzie. — Chciałbym tutaj którego widzieć darm ozjada, Co w rom ansach tak pięknie m ęstwa opowiada,

(33)

27

Wypadłoby mu piórko, co te baśnie kryśli,

Jakby zwąchał o skórze, że się jego myśli.

EDWARD.

Każdy poziomy człowiek myśli w tym sposobie.

Lepsze, na honor, miałem m niem anie o tobie, Poznaję bowiem teraz... twa dusza cielęca! —

(p. k. m.)

Czyż cię do zwycięstw widok trudów nie zachęca?

Bez nich się człowiek rodząc, jak b y się nie rodził, I ze snu do snu tylko szybkoby przechodził;

Syty rozkoszy, w niczem nie m ając zawady, Budziłby się z niechęcią i szedł spać nierady, Nie znałby, co apetyt, nie znając być głodnym ; Miałby dosyć wszystkiego, nie będąc swobodnym ; Bez pracy nie znanoby spoczynku słodyczy — Bez niej niejeden w świecie nudne chwile liczy.

MICHAŁ.

Ja tam nie wiem, czy wszyscy na świecie są tacy, Lecz ja chętnie spoczywam, choć unikam pracy.

EDWARD.

Żaden rom ans najnow szy nie je st tak ciekawy, Jak me rzadkie zdarzenie i w yjazd z W arszawy.

Pieniądze z długim listem od ojca dostaję, Zaczyna od napom nień, a przy końcu łaje, Że się już przerobiłem w m iejskiego panicza,

(z ironią) Skąd w yniknąć mogące nieszczęścia wylicza, I żeby im zawczasu położyć granicę,

Pragnie przywieźć z klasztoru swą wychowanicę, Przed kilkoma latam i znaną mi niewiele,

I mieć w dniu jednym razem swaty i wesele.

Oburzyła mnie podła ta m yśl oraz płocha, Z układu brać małżonkę, gdy serce nie kocha.

MICHAŁ.

0 ! ho... ho... to tatuła nie są myśli płoche, Ma on rozum , rozważył on to nie potroche.

(34)

28

Posążek pewnie dobry... kaw ał przyległości, Bo, praw dę mówiąc, tru d n o z samej żyć miłości.

EDWARD.

0 nią jedną, lecz szczerą, błagam ciągle nieba, Mam dość siły zarobić, by nie żebrać chłeba.

W przyjem nym położeniu... na u stro n iu świata...

Milsza od pysznych gmachów je st pasterska chata.

Tam z osobą kochaną przepędzając chwile, Niedostatek i tru d y przy jm u je się m ile;

Jedne jej uściśnienie w szystko mi nagradza.

(Po k ró tk im m ilczeniu) Nie... nigdy nie usłucham , co chciwość doradza.

Postawię się w tym ojcu, jako syn zuchwały, Choć łaskę jego stracę i m ajątek cały.

MICHAŁ.

Lecz na cóż z ojcem takie gwałtowne sposoby, Może dziś powabniejsze wdzięki tej osoby.

EDWARD.

O! choć ją (!) praw ie nie znam, już ją (!) nienawidzę, Tak się mocno w szystkiem i układam i brzydzę;

1 co tylko przykładów rom anse podały, Zawsze ojciec okrutny, zawsze syn zuchwały.

(Po k ró tk im m ilczeniu).

Przejrzaw szy więc, co pisze tatulunio stary, Przedsięwziąłem obalić jego czcze zamiary, I aby rzecz prowadzić rom ansow ym tokiem, Ścigam pewną mężatkę dość przyjaznym okiem.

A gdy w drugiej wizycie, w udanym zapale, Przysięgam , na kolana padłszy, kochać stale, I w ykraść ofiaruję, potrzebą znaglony,

W chodzi mąż niespodzianie... Obrazem zdziwiony, Od wymówek zaczyna, nareszcie w złość w pada;

Ja, wiedząc jak w tym razie postąpić wypada,

(35)

29

Broń daję do w yboru, oraz i godzinę,

Wylewem krw i chcąc zmazać zadaną mi winę. — Mąż w ybiera p ała sz e.. i okropnym losem,

Przecinam m u nos w dwoje nie w strzym anym ciosem.

MICHAŁ.

Pięknie to, i niech zawsze niebo pana broni.

Lecz po cóż uciekam y, kiedy nikt nie goni?

EDWARD.

Po pojedynku każą uciekać zwyczaje;

Gdy zaś gołym ucieczka ciekawszą się staje, Połowę na ,grę tracę, resztę na zabawy, I o sześciu dukatach wyjeżdżam z W arszawy.

Już się jednostajnościa podróży znudziłem,

Chociaż dla jej przerw ania wciąż poeztm ajstrów biłem, Gdy tejże nocy niebo dobrotliw e zrządza,

Że pocztylioft pijany w te lasy zabłądza.

Napadnięty, wystrzelam... jak ci się w ydaje?

Byli to w samej rzeczy na drodze h u ltaje?

MICHAŁ.

Oh! nie! darm o pan strzelił w pniaczek okopciały, Aż się gęsto od kuli trzaski posypały.

EDWARD.

No, jeśli tam nie byli, tutaj będą może.

Tymczasem spać się jednak w alkierzu położę.

{Chce odchodzić).

MICHAŁ (zastępując drogę Edwardowi).

A ja-że mam tu zostać przed drzw iam i na warcie?

I czekać na upiorów lub diabłów pożarcie?

O nie, panie, będziemy koło siebie spali!

Kiedyśmy nierozłącznie po ziemi jechali, Jedźmy-że więc i teraz razem z tego świata,

(36)

30

EDWARD.

Choć cię diabli zaduszą, nie wielka to strata. — Zostań tu z tą krucicą. W p rzypadku ataku,

By mnie przestrzedz, w ystrzelisz, rozum iesz, łajdaku!

SCENA III.

M ICHAŁ {sam).

Ah! Rozumiem, rozum iem , choć rozum ieć nie chcę.

(Po kró tk im m ilczeniu)

Ja k iś m róz po m nie chodzi... coś mnie w serce łechce.

Niby strach... niby zimno, (trzęsie się) w szczękę bije szczęka...

Ja k to sama n atu ra w zdryga się i człeka Przestrzega, że już bliski śmierci m om ent srogi.

(Po k ró tkim m ilczeniu)

Hej... hej... bądźże mi zdrowy, gołąbku mój drogi, Kasiu Kwiatkiewiczówno! Ju ż cię nie zobaczę, Ju ż więcej na reducie z tobą nie poskaczę.

(Klęka) O B oże! nie opuszczaj twojego stworzenia, A gdy z tego wyliżę szczęśliwie zdarzenia,

P rz y się g a m : że już wódki nie wezmę do gęby, (Chiba, że mnie gwałtownie boleć będą zęby)...

W mej garści nie zabawią ni kostki, ni karty...

Porzucę z dziewczętami jakiekolwiek żarty...

Na farynę lub Lewka dytka nie postawię...

Ach ! we wszystkim , we w szystkim całkiem się poprawię...

A jak pod Złotym Capem ma noga postanie, Niech zginę z rą k szynkarki, najłaskaw szy Panie!

SCEN A IY.

MICHAŁ - KMOTR.

KMOTR.

W aćpan wołasz?

MICHAŁ.

W szelki duch chwali P ana Boga!

Uf!... zimny pot mnie oblał... P różna moja trw oga —

(37)

31

To pan głuchy gospodarz... pogadać z nim muszę,

Może też z niego jak ą wiadomość wyduszę...

Przybliżmy się z odwagą... (p. k. m.) Kłaniam mości panie.

Chciej mi też bez urazy na moje pytanie

Odpowiedzieć, czy czasem w tej karczm ie się zdarza...

KMOTR. {przerywając).

Ehę, od poniedziałku niem a gospodarza.

M ICHAŁ

{p rzyp a tru ją c się z u w ą g ą K m otrow i, n a stronie).

Im więcej się w patruję, to człek z tego świata, Bo to na ducha za głupia taka facyjata.

(Do K m o tra ). Cóż z tobą gadać, kiedyś ty, jak kamień, głuchy.

KMOTR (śmiejąc się).

Co się w aćpanu widzi... muchy... (og lą d a ją c się) Gdzież tu [muchy ? MICHAŁ.

Oto piękna rozm owa — on sobie, ja sobie.

{Pokazując n a m igi).

Idź spać... dobranoc... kłaniam , wszak mi nic po tobie...

(K ła n ia się).

KMOTR.

Kłaniam, a waćpan chiba się prześpisz na stole.

MICHAŁ (z ironią).

Jaki grzeczny! J a jednak noc przechodzić wolę.

SCEN A V.

MICHAŁ - KMOTR - POSTYLION.

POSTYLION.

Niech piorun trzaśnie w takie do zajazdu d o m y ! Błoto w stąjni po uszy... ni siana... ni słomy...

(38)

32

Ni koni gdzie przywiązać, żłoby na cielęta;

Da-że mi się we znaki ta podróż przeklęta.

I chom ąta porwałem na drobne kawałki.

Bierz ich djabeł... Hej!... słyszysz.., karczm arz, daj gorzałki!

KMOTR.

Co... co...

POSTYLION.

Gorzałki, głuszcu, niech cię porwie licho.

KMOTR (dając wódki).

J a .niezbyt głuchy, tylko w aćpan gadasz cicho.

POSTYLION.

W niezawodne twe ręce, m ospanie Michale.

(P ije i n a p ełn ia kieliszek).

MICHAŁ.

Bardzo dziękuję, ale ja nie piję wcale.

POSTYLION.

Co, gorzałki nie pijesz? — hańba i s ro m o ta ! MICHAŁ.

Ah! dawniej ja pijałem, lecz zrobiłem wota, Że jeżeli szczęśliwie w yjdę z tego lasu, T runeczku nie skosztuję już od tego czasu.

POSTYLION.

Tę obietnicę potem dotrzym yw ać trzeba, Nie teraz, gdy ci jeszcze nie pom ogły nieba.

MICHAŁ.

A dobra w ódka?

POSTYLION.

P rz e d n ia !

(39)

33

MICHAŁ (w ahając się).

Ale ja się boję.

POSTYLION.

Nie bój się, wypij, wypij, przyjm ij rady moje (^wypija).

MICHAŁ.

Prawda! jak nawet teraz sam sobie m iarkuję, Przysięga mnie na żaden sposób nie krępuje.

POSTY LION (odbierając butelkę).

Daj tu, sam idź do diabła, nieprzetkana głow o!

[Nalewa, i p o d a je M ichałow i — K m o tr odchodzi i kładzie się n a tapczanie).

Na, wypal ten kieliszek, a będzie ei zdrowo...

Patrzno, jakie perełki, pewnie trzym a próbę (s).

MICHAŁ {wypiwszy, p a trzą c w kieliszek).

W yśmienita km inkówka, lecz szkło diable grube.

POSTYLION.

Któż bo pije kieliszkiem ! to zwyczaj zbyt stary.

Złe trzeba mierzyć, dobre niecli będzie bez miary.

[Pije z butelki i p o d a je Michałowi).

MICHAŁ.

Nie mogę — ja za trochę mam już dosyć trw ogi.

POSTYLION.

Ej, masz wisić (!) za jednę, wiś za obie nogi.

Bierz że...

MICHAŁ.

Ale..

POSTYLION.

Ja każę!

Fredro: Intryga n a prędce. 3

(40)

3 4

MICHAŁ.

(K ilka ra sy je d e n p o d ru g im pije). Usłuchać cię muszę.

POSTYLION.

' W ypij już reszte (s).

MICHAŁ.

Jeszcze tylko raz się skuszę (pije).

(Po k ró tkim m ilczeniu, siewając).

Coś mnie niby ten tru n ek co raz bardziej m arzy, Spałbym , gdybym się nie bał naszych gospodarzy.

Stoehajno, towarzyszu, mam ja mego pana Jeszcze z W arszaw y dużą butelkę szampana.

(Dostaje z tłumocska).

W ypij go, na me słowo, lepszy od gorzałki.

J a powiem, że się potłukł w drobniuchne kawałki, Jeśli, jak ja spać będę, popilnujesz trochę, Bo mam jakow ąś bojaźń i m arzenia płoche.

POSTY LIO N (biorąc butelkę).

Dobrze, dla ciebie zrobię... połóż się na ławie...

Bądź spokojnym , jak gdybyś sam czuwał na jawie.

MICHAŁ (p o w ta rza ją c słoma p a n a swego).

Pilnuj mnie z tą krucicą; w przypadku ataku,

By mnie przestrzedz, w ystrzelisz, (ciszej) rozum iesz,łajdaku?

(Głośno) Tylko nie zaśnij Wasze, pamiętaj że sobie:

H onor (s), życie i skórę powierzam ja tobie.

(Kładzie się n a ław ie p r z y stole).

POSTYLION (pije).

Co za przedni truneczek... tak po gardle bieży, Tak weseli, że przy nim zaśpiewać należy Pieśń m oją do gorzałki. Ale nic nie szkodzi;

Byle się dobrze upić, o to tylko chodzi.

(Śpiew a i sa każdą strofą pije).

(41)

35

Jestem szczęśliw, gdym pijany, Szczęśliwszy nad w szystkie pany.

Niejeden z nich przy swym złocie Gorzko dni pędzi w kłopocie, A u mnie niczem świat cały,

Gdy palnę kielich gorzały.

2.*)

Zazdrośćcie mi wy królowie, Bo choć każdy możny w mowie, Na pragnienie jest skazany, A ja zaś codzień pijany I topię nieszczęść zbiór cały, Gdy palnę kielich gorzały.

3.

W dnie kieliszka w szystko znika, W olnym robi niewolnika,

Nawet nędzarz, jak go zoczy, ' Radośnie w górę podskoczy

I topi nieszczęść zbiór cały, Gdy palnie kielich gorzały.

Ł Jeżeli kogo los nęka, Albo kto w chorobie stęka, Jeśli trzeźwym m u jest bieda, Niech ze m ną idzie do żyda, W net zapomni ból swój cały, Gdy palnie kielich gorzały.

Hola!... H o la!., dość tego, już próżniutka flaszka.

Oho... dość tego... ale... w szystko to jest fraszka.

(Chodzi p o izbie, zataczając się).

Tylko diabeł wie z czego, coś mam chęć do spania, A tu, jak widzę, niem a żadnego posłania.

1.

*) Druga stro fa może być opuszczona, gdyby ary etk a zadtuga była. (Przy- pisek w rękopisie).

• 3*

(42)

86

Pozbieram różne graty, sam sobie pościelę I chociażby na stole, prześpię się niewiele.

(Zdejm uje płaszcz z M ichała, w y jm u je z p o d jeg o głow y za ­ w iniątko, ściele n a stole i kła d zie się, cicho pow tarzając

osta tn i wiersz piosneczki).

SCENA VI.

GOSPODYNI - KMOTR (spiąć) - MICHAŁ i POSTYLION (spiąć).

GOSPODYNI.

Ciężko i oka zm rużyć w strasznym hałasie;

Bez tego dzień już będzie po niedługim czasie.

Ot znowu ktoś kołacze... zaraz... zaraz idę.

A ten chrapie — z tym głuchym nieznośną mam bidę.

Kmotrze... k m o trz e !..

KMOTR.

Cóż znowu ? podróżni przybyli ? GOSPODYNI.

Idź im otwórz.

KMOTR (wstając).

Czy diabli ich naprowadzili...

(Bierze św iatło i odchodzi).

SCENA VII.

GOSPODYNI, potem KASZTELAN — MARYSIA.

(M ichał i P ostylion spiąć).

GOSPODYNI.

W samej rzeczy coś znaczy ten zjazd u nas rzadki, I spraw iły go pewnie jedynie przypadki.

J a k tu mieszkam rok szósty na świętego Jana, A nie miałam na nocleg i jednego pana.

(43)

KASZTELAN.

Czy gosposia?

GOSPODYNI.

Do usług.

KASZTELAN.

A, kłaniam Waszmości, Oglądasz dziś u siebie niespodzianych gości.

Niegodziwa tu droga między wasze bory, Piasczysto, gdzie niziny, wywrotno, gdzie góry.

GOSPODYNI.

Nikt tą d rogą nie jeździ, najłaskaw szy panie, Chiba czasem na ja rm a rk tutejsi włościanie.

KASZTELAN.

Nie trzeba mi to mówić, wiedziałem, że taka, Przeto kazałem ruszać tęgiego kłusaka, A żwawo do gościńca dążąc przed wieczorem, Szturka koło i razem zryw a pas z resorem . Diabelsko nas ten kazus zafrasował srodze, Boć to nie bardzo miło nocować na drodze;

Jednak na fo ry tarsk ę szkapę wsiąść kazałem I nauczywszy drogi, po ludzi wysłałem.

GOSPODYNI.

Dziwno, że tu trafili,., wieś w takiej uboczy, Że nawet w śród południa ciężko ją kto zoczy.

KASZTELAN.

Ho... ho... znam ja, Mopani, te wioski i lasy, Nieraz jam tu polował dawniejszemi czasy — Tak więc, nim jakiejkolwiek dostałem pomocy, Po godzince (s) ubiegło i kawałek nocy, Potem zaś, jak omackiem, wlekąc się powoli,

Dowlekliśmy się przecie (uchylając czapki) z twojej, Boże, [woli.

(44)

38

Teraz daj nam izdebkę, proszę ja W aszmości, Przecie jaka być m usi gdzie na osobności.

GOSPODYNI.

Była jedna gościnna, tę ci goście wzięli, Którzy także, jak myślę, zabłądzić musieli.

KASZTELAN.

A h a !.. tej nocy, widzę, feralne ciemnoty Nie na nas tylko jednych rzuciły kłopoty.

GOSPODYNI.

Jeśli pan chce w alkierzu moim się położyć...

KASZTELAN.

Bardzo dobrze, każ W asze pościele tam złożyć.

(G ospodyni w ychodzi, lokaje do alkierza tlu m o k znoszą).

SCENA V III.

KASZTELAN, MARYSIA, (MICHAŁ i POSTYLION, spiąć).

KASZTELAN.

To zdarzenie nas spóźnia w podjętej wyprawie, Jednak najdalej ju tro będziemy w W arszawie I gdy mój pan syn E dw ard najm niej się spodzieje, Nazwę cię synowicą, niech się co chce dzieje.

Lecz cóż płaczesz?... tem trujesz mą słodycz jedynę.

MARYSIA.

Ah, dobry opiekunie, wiesz łez tych przyczynę.

Edw ard na wielkim świecie uciechom oddany, Może tyle niepom ny, ile jest kochany;

Czyż już dotąd n iestarte przyw iązania ślady?

Zawsze zwykł on być zimnym, gdzie małe zawady, Jedna tylko przeciwność żądania w nim rodzi, A mnie napróżno pono nadzieja uwodzi.

(45)

39

KASZTELAN.

Nie... nie... Bo chociaż wprawdzie u mego Edw arda Do posłuszeństw a głowa po diabelsku harda, Ma jednak dobre serce i niewielkie wady, Więc całkiem nie odrzuci przychylnej p o rad y ; A gdyby nie pomogły ro[z]sądne uwagi, W tenczas użyć potrafię ojcowskiej powagi.

MARYSIA.

Ah, porzuć, dobroczyńco, te m yśli tak srogie, Z przym usu moje szczęście byłoby za drogie...

Ah, miałabym ja spraw iać E dw arda niedolę, W ierzaj mi, że w strapieniu sama zostać wolę.

KASZTELAN.

Lube dziecko... znam dobrze twój sposób myślenia.

Gdy cię pozna, nie trzeba będzie przym uszenia...

Jego szczęście jest moim, zostań bez obawy.

Na chwilę go odurzył h arm id er W arszawy, Lecz to minie... i równie, jak ze snu zbudzony, Zdumieje, że bez zasług został nagrodzony.

Ty to będziesz nagrodą, ty m u przetrzesz oczy, A on z tobą w ślad cnoty pobiegnie ochoczy.

MARYSIA.

Nadzieja ze m ną zawsze, i wieleż to razy Łudziłam się podobnie słodkiemi obrazy — Oby ich kiedy nieba łaskawe ziściły !

KASZTELAN (z rozczuleniem,).

Tak, spraw dzi się, bądź pew ną, ten widok tak miły.

Dozwoli Bóg wszechmocny, że przy moim zgonie Uściskam was obojga na ojcowskiem łonie.

(P. k. m.) Idź, kochana M arysiu, niech cię sen zasili, Bo w krótce pojedziemy, nie tracąc i chwili.

(M arysia odchodzi).

(46)

40

SCENA IX.

KASZTELAN, MICHAŁ, POSTY LIO N (spiąć).

KASZTELAN (p a trzą c w okno).

No, całkiem noc już znikła, dzień piękny jaśnieje.

Co tam z m ą połam aną kolasą się dzieje?

Muszę ja sam zobaczyć... m ajstrów dopilnować, Byśm y tu nie musieli raz jeszcze nocować.

(Postylion, chcąc się ruszyć przez sen, sp a d a na Michała, n a ław ie śpiącego, a z ty m razem n a ziem ię; m yśląc, że p o ­

ja zd e m wywrócił., krzyczy, j a k na konie, by stanęły).

PO STY LIO N (leżąc n a ziemi).

Wywróciłem, do diabła.

MICHAŁ (na ziemi).

Umieram, o nieba!

POSTYLION.

Ali nie... ja w izbie... tylko zaprzęgać potrzeba.

(Zryw a się) Biegnę i gotów jestem za m inutę jednę.

(Prędko wychodzi).

SCENA X.

KASZTELAN, MICHAŁ.

MICHAŁ (czołgając się do nóg Kasztelana).

Ah!... najm ożniejszy królu, daruj życie biedne...

Ja jestem sługa... goły... jak to zwykle bywa,

W szak wolisz iść do pana, któren (ręką toskazując) tam [spoczywa.

KASZTELAN.

J a cię zabić nie myślę... skądże ci to w głowie?

MICHAŁ.

Co ?... Nie zarżniesz, zdopraw dy ?

(47)

41

Szczerze waści mówię.

Straszne jakieś marzenie jeszcze ci się snuje — Jestem także podróżnym i tutaj nocuję.

MICHAŁ (wstając).

Myślałem, że napadli diabli lub złodzieje, Ale nie dziw, że człowiek dalej oszaleje,

Gdy w okrutnych przypadkach z wieczora do rana...

Gdy nędznie służyć musi u takiego pana.

KASZTELAN.

Któż twój pan? i skąd jedziesz? wybacz, żem ciekawy.

MICHAŁ.

Mym panem jest Uczciwski, jedziem y z W arszawy.

KASZTELAN.

Co... co... E dw ard Uczciwski?

MICHAŁ.

Tak, syn kasztelana.

KASZTELAN i n a stronie).

Mój syn tu... co za szczęście!

MICHAŁ.

Może krew ny pana?

KASZTELAN (po k ró tkim zastanowieniu).

Nie... lecz o nim słyszałem, że trzpiot nad trzpiotam i.

MICHAŁ.

Trzpiot, choć tem u nie winien, mówiąc między nami.

Ma ojca kasztelana, daj m u Boże zdrowie, D obra dusza, jak mówią, ale pustki w głowie.

KASZTELAN.

(48)

42

KASZTELAN (z gniewem).

Co ty... (na stronie) trz a milczeć.

MICHAŁ.

Bywał on m ądrym w sejmiki, Bo zuch do korda, gęsto machał krzyżowniki,

Nie raz jeden tem w spierał interes ojczysty;

Słowem, był to, słyszałem, ju n ak zam aszysty, Jednakże teraz starym , a głupim je st przecie,

Nie wie, co to być młodym na warszaw skim świecie.

Samego w owy odm ęt z dom u puścił syna;

Że się chłopiec rozpuścił, jego-że to w ina?

KASZTELAN {na stronie).

Dalibóg, praw dę mówi, (głośno) aż cię słuchać miło, Tak pięknie prawisz.

MICHAŁ (na stronie).

Nie wiem, co mi się zrobiło.

KASZTELAN.

Powiedzże-no mi Wasze, to ów panicz młody Figli napłatać m usiał i nie małe szkody?

MICHAŁ.

Na wołowej by skórze ciężko spisać było,

Jednak w krótkości powiem, co mu się z d arzy ło : Ojciec pisał, że wiezie jakąś m arm uzele

I że m u chce bez zwłoki w ypraw ić wesele.

Ten, któren nie je, nie śpi, nie poruszy głową, Ja k tylko wszystko dziwnie, modnie, romansowo, Ten, któren być przekłada przy miłości w nędzy, Ja k w spokojnym pożyciu mieć dużo pieniędzy, Najmocniej oburzony takiem i układy,

Aby temże (s) zapobiedz, nagłej szuka rady, Chce w ykraść mężateczkę — co się nie udaje, A gdy w wściekłym zapale mąż mu w drodze staje, Przecina go na dwoje...

(49)

43

I na śm ierć zabija?...

MICHAŁ.

Ani d rg n ą ł; (pokazując) tu padł tułów, tam głowa i szyja.

KASZTELAN (na stronie).

O nieba, cóż ja słyszę!

MICHAŁ.

Ledwie rzecz skończona, Co tylko ma, przegryw a w szystko w faraona,

Goły i zadłużony ucieka z W arszawy, W odm iennych aw anturach szukając zabawy, Gdy wczoraj po tym lesie, pewnie z boskiej kary, Błądzimy i wjeżdżamy w ten budynek stary.

KASZTELAN (z p rzym u szo n ym uśmiechem).

Widzę, twój pan wesoły.

MICHAŁ.

To jak mu wypadnie, Co w czytanym rom ansie zda mu się być ładnie.

Raz czytał o złym panu, a w net i on taki, Dalejże mnie okładać tw ardem i kułaki, J a zaś, nie będąc owych baśni am atorem ,

Ledwie oknem uciekłem. — Ręczę m ym honorem, Że gdyby mi wpadł w ręce jaki rom ansista,

W yrżnąłbym mu przynajm niej batogów ze trzy sta — W szakże to jest prawdziw a trucizna na świecie.

KASZTELAN.

Pewnie się już gdzieś kocha? pewnie...

KASZTELAN.

MICHAŁ.

Lecz chciałby z całej duszy.

Ah, nie przecie,

(50)

44

KASZTELAN (na stronie).

Tego nam potrzeba, Na m ą jeszcze pociechę ustrzegły go nieba.

(Do M ichała) Dziękuję, że mi chciałeś rzecz opowiedzieć, I cudze interesa nie zaszkodzi wiedzieć.

(.M ichał u k ła d a swoje sprzęty i potem wychodzi).

SCENA XI.

KASZTELAN [sam).

Gwałtem, widzę, z tym panem ciężko co poradzić I w gorsze położenie możnaby wprowadzić.

(p. k. m.)

K orzystajm y z przypadku, a zręczność nam może Więcej, jak przekładania, w tym razie pomoże.

(p. k. m .)

W yborna m yśl do głowy nagle mi przychodzi...

W szak w dobrym zamiarze oszukać się godzi?

M arysi kibić kształtna, wdzięki, uśm iech miły, Kopamiby chłopaków w potrzebie łowiły;

I ten by jej nie uszedł rycerz rom ansowy, Gdyby nie m iał tak dziwnie ustrojonej głowy.

Więc przy czułej bajeczce droższe m u się zdadzą, Nawet panicza same urojenia zdradzą;

Byłem tylko mógł m oją nakłonić dziewczynę, To jak pająk a w w łasną złapiem pajączynę, A gdy raz w zastawione nasze sidła wpadnie, Na zawsze go ustalić, będzie nam już snadnie, A czey (s) w końcu ro[z]sądek nam także pomoże.

Chodźmy wziąść się do rzeczy... w tobie ufam, Boże!

(iOdchodzi).

SCENA X II.

EDWARD (sam).

Co za dzika kraina, z przyjem nością zgodna, Odkryw a i upiększa dnia jasność pogodna.

(51)

45

Od godziny już patrzę na niebios sklepienie,

Jak się nieznacznie nocne przedzierały cienie, Jak gwiazdy na błękicie bladły i niknęły,

Gdy zorzy pierwsze ognie na wschodzie b ły sn ęły ; Inaczej oddychałem, a słuch mój pieszczony W zbudzonego skow ronka łagodnem i tony, Chwytał razem i innych ptasząt świergotanie I pobliskiego ciche stru m y k a szem ranie.

Szczyty jodeł, pierw otnym prom ieniem złocone, W strzym yw ały me oko słodko zachwycone.

Widziałem, jak w stał m otyl z dzikiej róży łona, W strząsłfskrzydełki, a barw a zabłysła zroszona ; Widziałem sta piękności, dla mnie dotąd nowe, Gdy słońce, wschodząc, świata oświeca budowę, I wesołe z ciemnoty n atu ry powstanie

Mnie jednego pogrąża w bolesne dumanie...

Miłość, nienawiść życia, rozkosz i tęsknota, Uciecha i żal w przem ian sercem mojem miota, Jedynie tylko czułej miłości w nim bycie Dałoby mi przyjem nie uczuć moje życie.

(Po k ró tkim m ilczeniu).

Nie pow tórzą skał tw ardych podziemne sklepienia Kochanki, której nie mam, imię lub westchnienia!...

Boże, słuchaj mej prośby, daj przystęp litości I rzuć w me palne serce iskierkę miłości.

SCENA X III.

EDWARD - MICHAŁ.

MICHAŁ.

Cóż to pan znowu w zdychasz? cóż za nagła zm iana?

Wszakże kontent z przypadków śmiałeś się od rana.

Czemuż mnie nie porzuca hum orek pogodny, Tylko wtenczas, gdym goły, strudzony lub głodny.

(Edward, nie słuchając Michała, sia d a i bierze książkę).

(Na stronie, p o k ró tkim m ilczeniu).

No, to już po nas, k ie d y swój rom ansik czyta.

(52)

46

(p. k. m.) Pojedziem my dziś, panie? (Edw ard surowo się n a niego spogląda) postylion pyta.

(p . k. m.) Pewnie się tu zabawim, miło nam tu siedzieć.

(p. k. to.) Wiele mil do gościńca, chciałbym ja też wiedzieć.

(p. k. to.) Pewnie dobra być m usi droga do Krakowa?...

(p. k. m. n a stronie). Dalibóg, że słuch stracił, próżne moje [słowa.

(Przybliżając się i głośno) Już m uszę się zapytać, choć mnie pan wyłajesz, 0 czem m yślisz ?

EDWARD.

(W stając z gniewem,). Żeś głupi i głupim zostaniesz. (Odchodzii).

MICHAŁ (sam).

K rótko i węzłowato... Jednakże niegrzecznie...

Być łajanym i bitym , to nas czeka wiecznie... (odchodzi).

SCENA XIV.

KASZTELAN, MARYSIA (w stroju wieśniaczym ).

KASZTELAN.

Pewne... pewne zwycięstwo odniesiem w tym boju — Jeszcześ łubką (s) piękniejszą we wieśniaczym stroju.

Nie poznałbym krw i mojej w jedynaku synie, Gdyby się nie zakochał w tak hożej dziewczynie.

Oczko, usta, pierś, nóżka, kibić jak ulana, Dalibóg, że samego w arta kasztelana.

MARYSIA.

Ah! moje pomieszanie... pewnie rzecz odkryje...

Nie wiem, czemu drżę cała... serce nagle bije 1 zawczasu E dw arda w ejrzenia się boje.

KASZTELAN.

Boisz się być poznaną?... próżne niepokoje.

Osiem lat niewidzenia w pamięci zaciera...

(53)

47

A młodzież co rok innej postaci n a b ie ra ;

Od czasu, moja panno, jakeś go widziała, 0 połowęś urosła, razem w yładniała — Gdzieżby poznał u licha!

MARYSIA.

Ale głos mnie zdradzi.

KASZTELAN.

Chociaż także się zmienił, udać nie zawadzi.

Im większa nieśmiałość, łzy i narzekanie, Tem prędzej po litości nastąpi kochanie, Tem prędzej będzie skutek spiskowej namowy.

J a pokazać się będę w alkierzu gotowy, Gdy usłyszę pod drzwiami, że tego potrzeba.

No, idę ufny w tobie i w opiece nieba (całuje ją ).

SCENA XV.

MARYSIA (sama).

Udawać... i udawać dla serca zyskania —

Ten sposób n ad er srodze szlachetność m ą zrania, 1 nim to tylko E dw ard może zniewolony

Nie będzie chciał obłudzie być winien swej żony, A choć mnie i zaślubi, ujęty pozorem,

Czyż nie w ym knie się z siatek tym że sam ym torem ? Powie : »Nie dziw się, żono, że cię mąż nie kocha,

»Wszakże miłość gwałtowna zawsze bywa płocha,

»Wszakżeś przecie m ą rękę fortelem dostała;

> Ja ci otwarcie mówię, żeś się n udną stała*...

Powie — a h ! i uleci, a mnie biedną żonę O krutnie dręczyć będą męki zasłużone...

Nie — nigdybym się skłonić do tego nie dała, O, nigdybym ja stro ju tego nie przywdziała,.

Gdyby nie wdzięczność kładła na mnie obowiązek, Choćby z w łasną przykrością ułatwiać ten związek.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rzecz dzieje się w mieście, w pomieszkania pana Inickiego... i

Przejdźmy zatem do analizy formy muzycznej dwóch utworów Fredry przynależących do genologicznego typu operetki - Nowego Don Kiszota czyli Stu szaleństw i Noclegu w

Jednak owa nikłość intrygi dramatycznej jest prawie niezauważalna, dzięki nieustannie rozwijanej akcji napięć komicznych i szybko płynącemu ruchowi

In Fig. 1a we depict emission spectra of the passivated samples and in Fig. 1b the average NC sizes before and after passivation, as a function of annealing temperature, for

Figure 1.2: Micro/nano fabrication technology is employed to create different high aspect ratio micropillars for interconnect applications: a thick film photo-resist pillar,

Udowodnij, że komedia Fredry realizuje motto utworu: „Nie masz nic tak złego, żeby się na dobre nie przydało.. Bywa z węża dryjakiew, złe często dobremu

tów, a sięga aż starożytności, mając tam swój początek. Później zaś pojawiają się nazwiska m.in. Kochanowskiego i jego choćby pieśń Dzbanie mój pisany,

Nie udało się ustalić, czy antreprenerzy korzystali z tych możliwości7. Może polskie komedie po rosyjsku były wystawiane na ziemiach polskich przez teatry szkolne,