• Nie Znaleziono Wyników

Tadeusza Szantrocha trzy audycje radiowe z lat 1929-1933

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tadeusza Szantrocha trzy audycje radiowe z lat 1929-1933"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Kazimierz Przyboś

Tadeusza Szantrocha trzy audycje

radiowe z lat 1929-1933

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 78/3, 239-260

(2)

TADEUSZA SZANTROCHA TRZY AU DY CJE RADIOWE Z LAT 1929— 1933

Opracował KAZIMIERZ PRZYBOŚ

Tadeusz Szantroch urodził się 19 kwietnia 1888 w Tarnopolu jako syn Rudolfa (1857—1929), profesora gimnazjalnego, i W alentyny z Nowakowskich (1856—1928). Rodzina ojca wywodziła się ze starej emigracji hugenockiej, która opuściła Fran­ cję po odwołaniu edyktu nantejskiego i osiedliła się w Polsce oraz w Czechach. Tadeusz był najstarszy z rodzeństwa, miał braci: Władysława (1891—1967), germ a­ nistę, nauczyciela II Gimnazjum w Tarnowie, i Zygmunta (1894—1940), lekarza ana­ toma, profesora UJ, oraz siostry: Jadwigę (1891—1967), zamężną za Bolesławem Skwarczyńskim, przemysłowcem, oraz Stefanię (1899—1900). W roku 1906 Tadeusz Szantroch ukończył gimnazjum w Nowym Sączu. Jeszcze jako uczeń debiutował w ydanym własnym kosztem tomikiem P oezje (Kraków 1905). W roku 1906 zapisał się na uniw ersytet w Wiedniu i rozpoczął studia na wydziale filozoficznym . Przerwał je po pierwszym semestrze i za namową matki przeniósł się do Krakowa, gdzie od kw ietnia 1907 studiował w Uniwersytecie Jagiellońskim, początkowo na w y­ dziale medycyny, jednak od października 1908 zaczął studiować filologię. 15 maja 1912 uzyskał absolutorium i po odbyciu obowiązkowej rocznej służby w ojskow ej podjął w r. 1913 pracę jako nauczyciel gimnazjalny w Trembowli. W roku 1914 został zmobilizowany i 15 sierpnia wyruszył na front z 4 batalionem 13 c.k. pułku piechoty z Krakowa (było to dla niego w ielkie przeżycie — odzwierciedlone póź­ niej w jego twórczości). W wojsku austriackim służył do roku 1918. W roku 1917 został trzykrotnie ranny na froncie rosyjskim w Beskidzie Lesistym, stracił oko. W roku 1918 jako rekonwalescent znalazł się w Krakowie. 31 października 1918 uczestniczył w w yzw alaniu Krakowa spod okupacji austriackiej i został naw et (w stopniu porucznika) dowódcą projektowanego 2 batalionu 8 pułku piechoty w oj­ ska polskiego, złożonego z żołnierzy byłego austriackiego 13 pułku piechoty. Od roku 1918 do 1921, mimo kalectwa, służył w wojsku polskim, w służbie liniowej, po w ojnie przeszedł do cywila jako kapitan rezerwy. W czasie wojny powstały dwa kolejne tom iki poezji Szantrocha, Z lutni żołnie rza (Kraków 1916) oraz W zo rzach k rw i.

P o e z je (Kraków 1918). Po demobilizacji Szantroch powrócił do zawodu nauczy­ ciela, ucząc kolejno w gimnazjach w Mielcu (1921—1922), Bochni (1922— 1923), M yśle­ nicach (1923), Wadowicach (1923—1930) i w Krakowie (1930—1939).

W latach 1924— 1928 był członkiem grupy oraz współredaktorem czasopisma „Czartak” i bliskim długoletnim przyjacielem Emila Zegadłowicza. Wtedy w łaśnie ukazał się tomik Szantrocha C y k l a d y (Kraków 1924) — mała antologia nie opubli­ kowanych wcześniej w ierszy z lat 1907—1924. W roku 1925 Szantroch zredagował drugi numer „Czartaka” z sześcioma własnymi wierszami; jeden z nich, K r a jo b r a z

m u z y c z n y w B esk id z ie, trzeba uznać za najlepszy z utworów poetyckich autora. W roku 1928 wyłączną zasługą Szantrocha był trzeci (ostatni) numer „Czartaka”»

(3)

przezeń redagowany, w ydany wzorowo edytorsko i ozdobiony autolitografiami pla­ styków współpracujących z tym pism em (L. de D elney Misky, J. Hryńkowski, W. Weiss, Z. Pronaszko, F. Konarski). Pod w pływ em Zegadłowicza w 1929 r. Szan­ troch podjął współpracę z poznańską, a od 1930 r. z krakowską rozgłośnią Polskie­ go Radia. Niebawem (w 1930 r.) na skutek rozluźnienia osobistych kontaktów za­ łożycieli i trudności finansow ych „Czartak” rozpadł się. Szantroch w 1932 r. wszedł w skład kom itetu redakcyjnego „Gazety L iterackiej”, redagował roczniki 1, 4, i 5 — do likw idacji pism a na przełom ie r. 1933/34. Sporo też pisał recenzji i artykułów z dziedziny plastyki. Łącznie opublikował w latach 1909—1938 kilkadziesiąt arty­ kułów, recenzji teatralnych i recenzji z dziedziny plastyki. Najczęściej pisał na ła­ mach „Gazety L iterackiej” (1926— 1927, 1932—1933), „Czasu” (1930—1931, 1937— 1938), „Dziś i Jutra” (1932—1933), „Kuriera Literacko-Naukowego” (1927, 1935— 1937). Był też Szantroch zam iłowanym zbieraczem dzieł sztuki. Jego spora kolekcja przepadła w czasie drugiej wojny św iatow ej, resztki (obrazy, rzeźby Andrzeja Wowry) zachowały się w posiadaniu córek. W roku 1923 Szantroch przystąpił do organizowanej przez Zegadłowicza spółki mającej na celu założenie w Gorzeniu Górnym kilim iarni, a w 1930 r. podjął próbę stworzenia w Krakowie salonu m a­ larskiego ze sprzedażą dzieł artystów. Oba przedsięwzięcia skończyły się ban­ kructwem i przyniosły spore straty finansowe. Po kilku latach Szantroch w ydał kolejny tomik poezji Po czabańskim gościńcu (Kraków 1935) — były to wiersze w cześniej opublikowane w numerach 2 i 3 „Czartaka”, obecnie ułożone w cykl pt. W Beskidzie, oraz now e w iersze z lat 1925— 1935, poświęcone m atce i Kra­ kowow i. Od 1918 r. Szantroch był aktyw nym członkiem założycielem Związku In­ w alid ów W ojennych RP w Krakowie, a po 1926 r. członkiem BBWR. Działał też w Związku Literatów. A le zawsze na pierwszym miejscu staw iał obowiązki nau­ czyciela gim nazjalnego. Kochał swoją pracę w szkole, traktował ją bardzo poważ­ n ie i sumiennie. Szczególną sympatią darzył młodzież III Gimnazjum im. króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Uczył tam języka polskiego, historii, języka n ie­ m ieckiego oraz propedeutyki filozofii. W roku 1938 jego uczniowie ofiarowali mu rękopiśm ienną księgę pamiątkową, zatytułowaną Droga ośmiu lat. W roku 1939 Szantroch zgłosił się do w ojska (błyskawiczny rozwój w ypadków spowodował, że w w alkach nie w ziął już udziału). W październiku 1939 przystąpił w Krakowie do konspiracji. W Związku W alki Zbrojnej w stopniu majora pełnił funkcję oficera w yw iadu II Odcinka Kom endy Obszaru IV. Jesienią 1940 z ram ienia ZWZ pośred­ niczył w rozmowach z ludowcam i w spraw ie nawiązania współpracy. Aresztowany przez Niem ców 22 maja 1941, został najpierw uwięziony przy ul. M ontelupich, na­ stępnie przeniesiony do w ięzienia przy ul. Pomorskiej, a stamtąd, 20 sierpnia 1941, przetransportowany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Oznaczony num e­ rem więźniarskim 20 106, zginął 23 marca 1942. Sym boliczny nagrobek ma w gro­ bowcu rodziców na starym cmentarzu w Tarnowie.

Teksty audycji radiowych Szantrocha odnaleziono w 1985 r. podczas porządko­ w ania archiwum rodzinnego jego córki, Krystyny W ąchalewskiej. A udycje spisane są ołówkiem , ręką autora, w liniow anych zeszytach szkolnych (15 X 20 cm). Każdy tekst opatrywał Szantroch adnotacją dotyczącą tytułu oraz okoliczności prelekcji. Co do audycji w radio poznańskim w r. 1929 — wiadomo, iż Zegadłowicz, wówczas dyrektor program owy tego radia, zaprosił Szantrocha 4 sierpnia 1929 do Poznania na Powszechną W ystawę Krajową i zaproponował następujące tem aty czterech odczytów radiowych: „Poeci »Czartaka«”, „Beskid w poezji”, „Plastyka młodego K rakowa” oraz w ieczór autorski 4 Szantroch w ygłosił prelekcje w Poznaniu 28—

1 Zob. L isty Emila Zegadłowicza do Tadeusza Szantrocha. Opracował J. D u ż y k. „Rocznik Biblioteki PAN w K rakow ie” 1964, s. 353—354.

(4)

30 sierpnia 1929, w nieco innej kolejności, niż proponował Zegadłowicz. Audycje w yw ołały odzew w postaci recenzji Bolesława Busiakiewicza zatytułowanej P oeta —

c z a rta k o w ie c2. Z audycji tych publikujemy O poetach »Czartaka« i w ypow iedź po­

przedzającą czytanie poezji w czasie wieczoru autorskiego, a nadto tekst w ygłoszo­ ny w radio krakowskim 10 czerwca 1933 z okazji jubileuszu: 25-lecia twórczości literackiej Zegadłowicza. Jako aneks zamieszczamy nieznany list Emila Zegadło­ wicza do Tadeusza Szantrocha z 1924 roku. Pisownię tekstów modernizujemy.

1

O POETACH „CZARTAKA”

Jeżeli m ówię dziś w Poznaniu, gdzie przebyw a stale Em il Zegadło­ wicz, o poetach „C zartak a”, to czynię to poniekąd nie w ty m sensie, w jakim on powiedział to najlep iej, a z in n ym założeniem, raczej popu- lam o -propag ato rsk im , by zaznajom ić tu tejszy ch radiosłuchaczy z ty m odłam em naszej twórczości literackiej z doby o statniej, k tó ry nazw aw szy się „C zartakiem ” w yraża pew ien k ieru n ek ideow y i a k cen tu je w yraźnie rodzim y swój ch arak ter. T rudno m nie jako sam em u należącem u do tej g ru p y pisarzy w daw ać się w uczone k rytyczno-historyczno-literackie w yw ody-rodow ody, k tó re słusznie m ogłyby wzbudzić obawę o w artość o b iektyw ną m ych sądów i być poczytane za w łasną chw albę, k tó rej w y ­ rzec się nakazyw ałab y już n aw et form alna przyzwoitość. Tym sam ym nie będę w yznaczał m iejsca „C zartakow i” w hierarch ii dzisiejszej lite ra tu ry , ograni[czy]w szy się krótko do szkicowego podm alow ania tła ogólnego, na któ ry m w ystąpiliśm y, by przejść raczej w form ie poufnej pogaw ędki do ośw ietlenia subiektyw nego naszych założeń, celów i środków. W ybrałem celowo naw et form ę pogaw ędki i będę się starał unikać przeładow ania m ej p relek cji m ateriałem faktycznym , gdyż ostatecznie przedm iotem od­ czytu je st poezja, a ta zgubiłaby się łatw o w gąszczu nazw isk, dat, te r ­ m inów i ulotn iłab y się, um knąw szy od zainteresow ania słuchaczy bocz­ ny m i drzw iam i niepożądanej nudy.

Poezja jest jak m uzyka, zapach, powiew i uśm iech, ma ona sw oją falę, na k tó rej tylko może być schw ytana, a tą falą jest w zruszenie. W łaściw ie naw et, p raw dę mówiąc, ja chcę ustaw ić i rozpiąć tak ą poufną antenę, k tó ra by mogła przyjąć i poddać te drgnienia, jakim i poezja daje tu i ówdzie znać o sobie przeze m nie i przez was, gdyż poetą je s t nie tylk o ten, kto poezje tw orzy, ale w rów nej m ierze i ten także, do którego ona przem ów i sw ym niekoniecznie głośnym w ołaniem . Będę się sta ra ł m onotonne okresy m ych w yw odów przerw ać od czasu do czasu poda­ niem dźw ięku właściwego, k tó ry w „C zartak u” tak jak k am erto n n a ­ stra ja in stru m e n ty w szystkich m uzyków naszej orkiestry , chociaż in

-2 B. B u s i a k i e w i c z , Poeta — czartakow iec. „Tydzień R adiowy” 19-29, nr 41.

(5)

s tru m e n ty te nie są b y najm n iej jednakow e ani dźw ięki przez nie w y d a­ w an e takie same. Będąc sobą zestro ją się one w h arm o n ijn e akordy, nad k tó ry m i zap an u je idea koncertu.

Takim zespołem jesteśm y m y, poeci skupieni w „C zartak u ”. Czyż m am określać osobowość każdego z nas? A więc Zegadłowicza, Kozikow - skiego, B rz o sto w sk ie j1 i swoją, w yliczyć ty tu ły ich utw orów , daty, kiedy się ukazały, i suchej poddać analizie pył m otylich skrzydeł, by zbadać ich n aw arstw ien ie? I czy używ szy w ty tu le prelekcji nazw y poetów po­ m inąć ju ż m ilczeniem naszych prozaików, k tó ry ch poezja używ a tylko ty c h bardziej fałd zistych i p rzestro n n y ch szat prozy? Pom inąć to, co opo­ w iedziała n a jrd zen n iej rasow a K ossak-Szczucka, nad czym pochyla się w miłości bezm iernej śpiew ak wszelkiego biedactw a J a n W iktor, do czego pnie się w m łodzieńczym trud zie zapalczyw y Hanys? 2 Nie, wolę, zm u­ szony do tego zresztą także ram am i wyznaczonego czasu, powiedzieć ogólnie, czym jesteśm y, skąd m niej w ięcej i dokąd idziem y.

W o statn ich czasach m ów ią i piszą, że „C z a rta k a ” już nie ma, że ten i ów z niego w ystąpił. Nie, „C z a rta k ” jest, ma sw oją przeszłość, któ ra nie zawsze te sam e w yłan iała nazw iska i m a przed sobą przyszłość, k tó ra może już choćby dlatego jest przyszłością, że opiera się na pew nych zm ianach, n ajlep szy m dowodzie naszej żywotności. N ajnow szy „C zartak ”, k tó ry na pew no się ukaże, udow odni w szystkim , że jesteśm y, a raczej, że idziem y.

A tera z cofnijm y się do przeszłości, o przyszłości bowiem mówić nie będę, gdyż w szelkie zapowiedzi m ogą zawieść, a to, co będzie, pow inno k ry ć w sobie rzeczy nieprzew idziane. P rz ejd ę n a jp ie rw do w y jaśnienia etym ologii naszej nazw y czy zaw ołania, k tó re brzm i nieco niesam ow icie i przyw odzi n a pam ięć w spom nienie czarta. Nie m am y z nim jed n ak nic wspólnego i nie u p raw iam y czarnej ani białej m agii ani nie zajm u jem y się n aw et demonologią, k tó rą zainteresow ali się zresztą n a tu ra ln ie nasi antagoniści ze w spółczesnej n am w arszaw skiej g ru p y „ S k am an d ra”, w osobie doskonałego poety J u lia n a Tuw im a.

N azw aliśm y się „C zartak iem ” od pew nej starej budow li, dzisiaj ru in y ju ż praw ie, stojącej koło p rzy sta n k u kolejow ego w M ucharzu nad Skaw ą, p rzy drodze z W adowic do Suchej w iodącej. Podanie głosi, że budow la ta m iała być w siedem nastym w ieku zborem ariańskim . H istorycy w ątp ią w to 3. Dla nas jest w sw ojej zębatej a rc h ite k tu rz e ty ch m urów coś m rocz­ nego, coś z pow agi domu, w k tó ry m obcuje się z Bogiem, w żywej w alce ze sobą szukając praw dy . J e st to więc sym bol n iejako pewnego zakresu i w zór k o n stru k c ji zapew ne! Z resztą tylko akcja N ocy św. Jana E w a n ­

gelisty 4, m isteriu m d ram atycznego Em ila Zegadłow icza tam jako by się

rozgryw a i czasem ktoś z naszych w spom ni w jakim ś w ierszu lub p rzy ­ godnie o ty m zapom nianym dom ie-ruinie. P od ty m zaw ołaniem skupiło się już w 1922 r. grono poetów, do k tó ry ch należał także głośny obecnie z polem iki o Pana Tadeusza J a n N epom ucen M ille r 5, a patron o w ał je j

(6)

w te d y poeta dziś m ało znany, a bardzo ciekawy, Bolesław L e ś m ia n 6, a u to r przedziw nej Łąki. Losy skrzyżow ały potem drogi niektórych. Leś­ m ian pozostał zapom nianym sam otnikiem , J a n N epom ucen M iller wszedł w orbitę innego prądu, k tó ry m ieni się uniw ersalizm em , a jed yn ie Em il Zegadłowicz i E dw ard Kozikowski przeszli do nowego zboru „C zartak a” z 1925 r. sprzągłszy się ze m ną i Jan in ą Brzostow ską w czwórkę w y ra ź ­ nie już skupioną, k tó rej drogi i profile scharakteryzow ał Kozikowski w sw ym przedsłow iu do „C zartak a” z 1925 r . 7 Ogłoszono nas w ted y po­ ety cką rep ub lik ą beskidzką, a um ocnił nas w posiadaniu tego ty tu łu sza­ n o w n y znawca i e n tu zjasta Beskidu prof. K azim ierz Sosnowski w sw ym nieocenionym przew odniku po B e sk id ac h 8, w yznaczając swe szlaki n a ­ szymi drogowskazam i. Mówię tu przenośnie o zastosow anych przez prof. Sosnowskiego cy tatach z naszych utw orów , gdyż tu ry s ta nie bardzo by się mógł zdać na nasze inform acje i niedaleko by zaszedł.

Rozeszły się po świecie w kilku w ydaniach Em ila Zegadłowicza Po­

wsinogi b e s k id z k ie 9 i te ubogie, niepostaw ne chudziaki, ci druciarze,

św iątkarze, śklarze, sadow nicy i kam ieniotłucy zjednali sobie w Polsce przyjaciół, k tó rzy nie w stydzili się przyznać do kam ractw a z nim i, a gdy potem ogłosił Zegadłowicz „W ielką N ow inę” 10 przyjścia na św iat śród biedoty beskidzkiej C hrystusa, tego tak bliskiego naszym troskom i p rzed­ nów kom Boga — stanęła nad Beskidem gwiazda betlejem ska idei, stąd w łaśnie, z ziem i tej ubogiego zakątka, w yw odząca się jak z lichej sta ­ jenki. S tanęliśm y w ted y zw arcie na stra ż y tego Słowa, k tóre stało się dla nas ciałem, złączeni miłością, k tó ra pozwoliła nam znaleźć drogę śród ciem ności, i w eszliśm y śpiew ający n a szerokie gościńcą ziem i błogosła­ w ionej Beskidu.

Czas n am sprzyjał. Po w ielkiej wojnie, k tó ra tylom a gruzam i zasypała życiowe pędy, poczęto na gw ałt chw ytać porw ane przęsła i wiązać je na nowo, otw arto na szeroki św iat w szystkie drzw i i okna, chcąfc od razu odrobić w szystko, co padło zniszczone lub uwiędło w opuszczeniu, p ra ­ gnąc wchłonąć zew sząd w szystko, co tchnęło powiewem now ych czasów i prądów . Ekspresjonizm , futury zm , prym ityw izm , kubizm , urbanizm , n atu ralizm , neoklasycyzm , synchronizm to tylko nazw y ty c h now ych kierunków , k tó re w padły w nasze życie arty sty czne w ezbranym i, bo za­ tam ow anym i strum ieniam i, stw arzając w sztuce polifonię k ontrastów , w yjask raw iającą się do tego dla celów ag itacyjnych efektam i sen sacyj­ n ych ek straw agan cji w rodzaju Noża w brzuchu, m anifestów różnych „ k a ta ry n e k ” i „Z w rotn ic” n . Dodać do tego należy jeszcze niesłychanie wzmożone tem po, gdzie jeden k ieru n ek przeskakiw ał w prost drugi u de­ rzając głową w głowę o trzeci.

Nie jestem b y najm n iej zdania, że k ieru n k i te były zbyteczne i że nie przyniosły one żadnych w artości. W skazują one tylko na niesły chan e natężenie dynam iczne życia artystycznego w ty m czasie, k tó rem u sam i tw ó rcy sprostać nie potrafili, a jakże zdezorientow ana była publiczność

(7)

skazana na przechodzenie z te m p e ra tu ry w rzenia pod zim ne tusze i na przem ian.

O bjaw ił się w reszcie głód pew nego uspokojenia, potrzeba k o n tem p la­ cji niezbędnej dla sztuki, i w te d y to „S k a m a n d e r” jako gru pa m łodych poetów w arszaw skich z Lechoniem , Tuw im em i W ierzyńskim n a czele stan ęła na u stalon y m ju ż i zdobytym froncie kosm opolitycznego n eo kla- sycyzm u, a m y, „ C z a rta k ”, w y tk n ęliśm y chorągiew tej sztuki, o k tó rej N orw id m arzy ł jeszcze w Promethidionie jako o chorągw i na prac ludz­ kich wieży, będącej n ajw yższym z rzem iosł apostoła i najniższą mo*-

d litw ą anioła 12. Choć N orw id regionalistą nie był.

Na zdobytym w 1925 r. odcinku utrzy m aliśm y się zwycięsko i oto w 1928 r. w ydaliśm y n o w y tom „C z a rta k a ” 13, zasileni św ieżym i talentam i w prozie i poezji, jak Zofii K ossak-Szczuckiej, a u to rk i Pożogi i ostatnio w y d anej Z łotej wolności, Ja n a W iktora, piew cy Burka i Tęczy nad ser­

cem, Józefa B irk e n m a je ra 14 i W iktora H anysa. N adto pozyskaliśm y

w spółpracę plastyków solid aryzu jący ch się z naszym ruchem , dla który ch B eskid nie je st nazw ą tylko, lecz ojczyzną i k ryn icą ich twórczości. Są nim i zm arły p rzed k ilk u tygodniam i najczcigodniejszy n esto r współczes­ n e g o 4 m alarstw a polskiego Ju lia n F ałat, W ojciech Weiss, K ow arski, P ro ­ naszko, H ryńkow ski, Porządkow ski, Misky, G e d lic z k a 15. Cóż łączy ich z nam i? U m iłow anie B eskidu dla piękna odkrytego w tej ziemi, której m o ty w y n a swój sposób odtw arzają. P rzez n ich i m y w idzim y niejedno, co oni dostrzec potrafili. P rzy go to w ują i k sz ta łtu ją form ę naszych wizji, a form y od treści nic odłączyć nie może. P rzetośm y bracia. Z resztą za­ znaczył to ju ż Zegadłowicz, że zbór „C zartak a” nie ogranicza się do tych czy innych poetów, pisarzy czy plastyków , sięga dalej, głębiej, a im ię

jego Legion 16.

A teraz czas m i już przejść do tego, co stanow i naszą ideologię, i o k re­ ślić ją tak, jak to w ypow iedzieliśm y już zresztą wszyscy razem i każdy z osobna. „W yw odzim y się z ziem i” — mówi Zegadłowicz. Oto cały ro­ dowód nasz, poezja i filozofia nasza. W n a tu rz e i w jej człow ieku w idzim y zasadniczą isto tę w y k reślającą drogę w łaściw ą i cel ostateczny ducha ludzkiego. W zwrocie k u ty m zagadnieniom w yczuw am y reh ab ilitację człow ieka wobec jego zguby w w irze zm aterializow anych dysharm onii k u ltu ry m iejskiej. P o stu la ty nasze są w yraźnie an ty u rb an isty czn e. J e ­ steśm y zdania, że historiozofia polska, poezja polska, m yśl polska idą po linii ziemi. U czym y się od ziem i odw iecznych p raw życia i śm ierci, praw p ra c y dającej zdrow y po karm żyw ota pokoleniom . Sięgam y ku wiecznie żyw em u w zorow i tra d y c ji z jed nej strony, a z drugiej ku miłości ogar­ n iającej żywioły, życie, ziem ię i w szechśw iat. S tąd nasze przyw iązania do tego spłachcia ziemi, z któ rej w yrośliśm y, a która staje się dla nas odskocznią n a w szelkie w zloty ku w szystkim stronom św iata. W poezjach naszych możecie znaleźć u trw ale n ie cech Beskidu, jego gw ary, piękności fizycznej itd., ale to nie je st w yłączny nasz zakres i nie ostateczny. To

(8)

ty lk o więźba i k ą ty naszego św iatopoglądu poetyckiego, k tó ry o te rze­ czy m iędzy innym i świadom ie się opiera, ale sięga po w szystkie czasy, te ry to ria i ludzi, gdy sięgnąć po nie trzeba.

A poza ty m miłość w yznając i miłością się kierując, przenosim y w iarę poezji naszej w życie, w k tó ry m chcem y w yjść poza tery to riu m samej poezji, aby zarów no w słowach, jak i w działaniu jedna była potęga. Nie znaczy to w łaśnie, abyśm y szli w apostolstw ie naszym zapatrzeni w gw iazdy wysokie, ziemi stopą ledwo dotykający. Beskid to nasz P ie ­ m ont, z którego w ychodzim y ku otoczeniu n ajp ierw w łasnem u. On to, ta ziemia, o k tó rą się opieram y, w chłania w szystkie zbyteczne, nieistotne w nas cynizm y, kłam stw a, małości, przeczulenia i kapry sy , głupstw a i próżności. On oczyszcza z nalotów nasze uczucia, m yśli i wolę, k tó re w obliczu żywiołów elem entam i znowuż się stają, ale dlatego w łaśnie zanim odejdziem y z przełęczy ku m lecznej drodze gwiazd, chłoniem y w szystkim i zm ysłam i d ar ziem i i życia, zapachy pól i lasów, błękit nieba, rosistość ziemi, w ia tru przesiew w iejący, w ody przejrzystość i n u rt rzeki giętki, u p arty , gór potęgę milczącą. Cieszym y się, kocham y, żyjem y w odw iecznym ry tm ie praw przyrody i życia, które są mocne, praw dziw e i nie znoszą kłam stw a. Nie ry m u jem y katechizm u, ale nie obce nam są problem y w iary żywej, k tóre inni sądzą, że przezw yciężyli, dlatego że 0 nich nie mówią! Nie m yślcie, że nasz C hrystus to tylko p ry m ity w n a dekoracja z przydrożnej kapliczki, k tó rą w ystaw iam y na pokaz, ta k jak w ystaw ia się obecnie w P ary żu m odne rzeźby m urzyńskie. Jeżeli spotka­ cie się w naszych utw o rach z C hrystusem , ten, k tó ry w ezw ał im ienia jego, przeżył go i przeżyw a sercem czującym , i w alczy o niego w sobie zba­ czając może n a w e t po drodze na manowce, nim dojdzie do praw dy, aż n a niebezpieczne kraw ędzie herezji. Ale tak kochali C hrystusa w ielcy święci, z k tó ry ch n iek tórzy niedalecy byli k lątw oficjalnego Kościoła. Dzisiejsze czasy chcą zbyć te kw estie m ilczeniem obojętności, ogłuszone stu kotem m aszyn fab ry k u jący ch m asowe e ty k ie ty na to w a ry dziesiątej 1 dalszej potrzeby, a nie uznających potrzeby w iary. Tak też pod ty m 1 względem zrozum iano ru ch nasz za granicą, w Czechach np., gdzie m ą d ry przyjaciel nasz M àgr w recenzji z „C zartaka” [w] „ P rag er P re sse ” 17 n a ­ w iązuje naszą ideologię do dającego się już ująć ru ch u um ysłow ości eu ­ ropejskiej uw idaczniającego b rak i naszego życia duchowego w ynikłe z zaślepienia się doczesnością i niedow idzenia w artości w yższych, bo w iecznych. Z tego p u n k tu w idzenia ocenia nas w Polsce m ędrzec sam otny, praw nik, filozof W ładysław Leopold J a w o r s k i18.

Jeżeli w w yborze m otyw ów i środków literackich nie sięgam y do P aragw ajów , Nowej Zelandii i S um atry , lecz trzy m am y się mocno zie­ mi, z k tó rej w yszliśm y — Beskidu, próbując w tw órczym mozole od­ czytać zam glone ry sy tra d y c ji rasow ej, plem iennej, w yrażającej się nie ty lk o w zew nętrznych objaw ach, lecz i w cechach psychiki narodow ej, ażeby je utrw alić, wydobyć i ożywić, to m am y do tego dobre p raw o

(9)

naszych upodobań, schodzących się zresztą z obow iązkiem n a w e t tw orze­ n ia z własnego m ate ria łu w łasn ym i siłam i. Zaznaczył to zresztą prof. D y- b o s k i19 o statn io w sw ych am ery k ań sk ich w yk ładach o lite ra tu rz e pol­ skiej, że kto chce szum ieć ja k drzew o rozłożyste gałęźm i w m iędzynaro­ dowej atm osferze, m usi korzeniam i silnie w róść w glebę ojczystą, z k tó­ rej ciągnie p o karm i soki. Nie jesteśm y zresztą herm ety cznie zam knięci i odw rażliw ieni na w p ły w y płynące skądinąd. Ż y jem y w epoce, k tó ra nas k sz ta łtu je i ślady sw oje n a nas w yciska. U trzy m u jem y k o n tak t ze św iatem , ale nie chcem y być tylko im po rteram i. M am y w łasną k u ltu rę , któ rej, w zgodzie zresztą z duchem czasu, nie m yślim y się w yrzekać, a chcem y ją ta k ukształtow ać, ażeby m ogła stanow ić o sam orodności n a ­ szych dzieł, a zaciekaw ić obcych.

T utaj zbliżam y się zresztą do zagadnienia regionalizm u, pojęcia u nas już nadużyw anego, zanim w ypełniła je pew na treść. Regionalizm , k tóry , ja k nazw a ju ż sam a w skazuje, łączy się z pojęciem pew nej okolicy i nie je st zjaw iskiem now ym ani n a w e t w yłącznie u nas spotykanym . P rz e ­ ciw nie. R egionalizm nie jest także zjaw iskiem tylko literackim , ale poli- tyczno-społecznym w rów n ej m ierze. Ma swój regionalizm prow ansalski z M istralem poetą n a czele F ran cja, w alencki Hiszpania, istn ieje ru ch regio naln y flam andzki, a u nas w Polsce budzi się n a W ileńszczyźnie, w L ubelskiem , na P odolu i n a K aszubach, do którego dołącza się i nasz beskidzki.

Poniew aż p relek cja m oja m a c h a ra k te r czysto literacki, napom knę tylko, że niebezpieczeństw em w ielkim dla ru ch u tego jest moda, k tó ra szybko coś p od ejm u je i łatw o porzuca. I tak np. w prow adzono obecnie w P a ry żu re sta u ra c je regionalne, gdzie podaw ane są p o traw y pew nych okolic. Dziedzina to co p raw d a k u lin a rn a, ale św iadczy przecież o w yp ie­ lęgnow aniu n a w e t tak ich działów k u ltu ry przez pew ne okolice tam że, gdy u n as tru d n o b y złożyć nie tylko jak iś regionalny, ale czysto polski obiad z potraw , że tak pow iem , narodow ych (praw da, jest barszcz i są zrazy z kaszą, a n ajpow szechniejszy groch z kapustą). Jak ież mogą być nasze regionalne cele i zadania? W ypielęgnow anie, ujęcie, ustabilizow anie, że ta k powiem, w artości w szelakich, jak ie dana okolica w nieść może do ogólnonarodow ego dorobku. Ja k aż w ted y odsłoni się zaznaczona ju ż roz­ m aitość w fizjonom ii P olski odrodzonej, ileż cnót i zalet sk ry ty ch po za­ k a m ark ach zapom nianych obyczajów odsłoni sw ą rasow ą, czerstw ą tw arz, ja k radośnie spotka się śpiew ana niefrasobliw ość K rakow iaka z obrotnoś­ cią górala, relig ijn a pracow itość Beskidziaka z uporem L itw ina i św ia­ dom ością celu, w olą w ytrw ałego W ielkopolanina! J a k odnajdą się po­ w inow actw a d k rew ień stw a dalekie.

M ówiłem już, że regionalizm nie je st też nowością. M ickiewicz w fa ­ n aty czn ym sw ym um iłow aniu L itw y był regionalistą. W historii lite ra ­ tu r y polskiej m ożem y mówić o p ew nym już regionalizm ie uk raiń sk im

(10)

u Bohdana Zaleskiego czy Czajkowskiego, o regionalizm ie podhalańskim u T etm ajera, O rkana, Jedlicza, Gwiżdżą 20 i innych.

Tak samo staje do apelu dzisiaj Beskid i chce swe w łasne w artości przynieść i ofiarować. Czyż nie jest w a rt każdy spłacheć ziemi zam yka­ jący się w jakąś całość fizyczną i duchową, aby i on nie m iał głosu w chórze, ja k się zbiera i stroi. M yśm y już ton podali. Nie jesteśm y i nie chcem y być zam kniętą szkołą literacką. N iechaj głos nasz zwróci uw agę tylko na piękno i dobro, k tóre każdego otaczają, k tó ry m i karm i w as tr a ­ d ycja m iejscow a, legendy, obrzędy, zwyczaje, zaw ody i prace, sposoby i form y ich, a przede w szystkim ta ta k szczodra w bogactw ie sw ym p rzyroda o tw ierająca wszędzie skarbce swe na oścież. N as otaczają m il­ czące góry w spaniałe, k tó re m ają swoją wym owę. O graniczając h o ry ­ zont w idzenia stają ja k w schody ku jakim ś w yższym regionom , skąd rękę tylk o wyciągnąć, by podać ją gwiazdom. W ielkie m asyw y w zniesień beskidzkich to p iastu n y pokoleń, opow iadające n am dum ne legendy, z k tó ry ch nie n ajdaw niejsza jest opowieść o królu w ygnańcu Ja n ie K a­ zim ierzu, o Szw edach błądzących i o ty ch góralach, co z gór spadli ja k law in a niespodzianą pomocą. N iejedna zapew ne rozbrzm iew a jeszcze po halach piosenka, podzw aniająca z bełkotem daw nych m inionych czasów, w której w ypow iadała się dusza beskidzka. Są także właściwością, t r y ­ bem życia, w aru n k am i m iejscow ym i wyw ołane, k tóre u rab ia ją każdego w ty p człowieka z pew nych określonych stron pochodzącego, k tó ry z t r a ­ dycji tak w łaśnie postępuje, a nie inaczej. Trzeba te cechy w sobie odgad­ nąć, odnaleźć, um ocnić, a stan ą się w zorem , drogowskazem , którego nie trzeba będzie już szukać. Staną się one praw am i rasow ym i.

Tyle o regionalizm ie jako o zjaw isku pochodnym , dalszym , w y n ik a­ jący m z naszej twórczości dopiero. Nie jest to bowiem nasz cel finalny. One są ogólniejsze, a poniew aż poezja nie jest polityką ani ekonomią, cele nasze nie są w y raźne i nie są bezwzględne. Są n ato m iast żywe i rosną.

Myślę, że nie od rzeczy będzie, jeśli zwrócę uw agę szanow nych słu­ chaczy na jedn ą jeszcze stronę naszej działalności, a m ianow icie na fo r­ mę, w jak iej się w ypow iadam y. W dram acie Zegadłowicz, je d y n y do­ tychczas d ram a tu rg naszej grupy, przekonany, że te a tr dzisiejszy odbiegł od właściwego swojego zadania, jakie spełniać m iał w zw iązku z religią, w rócił do fo rm y m isterium , w którego ram y zaw arł sw oją Noc św. Jana

E w a ng elisty, Nawiedzonych, a także częściowo inne d ram aty , jak La m pkę oliwną i Głaz graniczny 21. W zw iązku z ty m w spom nieć trzeba, że była

m yśl, z k tó rą zwrócono się do nas, aby w K alw arii [Zebrzydow skiej] za- inscenizow ać takie w ielkie m isterium oparte na m iejscow ych podaniach, k tó re przy unieruchom ieniu tłum ów z w yzyskaniem tła m iejscowego m ogłoby zdobyć znaczenie m isterium narodow o-religijnego, a w czasie odpustow ym w sierpniu ściągnąć tam że pielgrzym ki z całej Polski, takie

(11)

ja k w N iem czech O beram m ergau 22. S praw a ta m iała być puszczona w ru c h przez zespół akto rsk i „ R ed u ty ” Ju liu sza O sterw y i Zw iązek N auczy­ cieli Szkół Pow szechnych. N iestety jed n a k na razie nie doszła do skutku. D ram atycznej form ie m isteriu m odpow iada w liryce ballada, w k tó rą oblekam y m o ty w y upostaciow ane osobno. B allady Zegadłowicza z kil- kozw rotkow ym przyśpiew em na początku, pow tarzającym się potem w to k u opowieści, odbiegają od ty p u naszej rom antycznej ballady, a zbli­ żają się raczej do sag skandynaw skich. Tak przede w szystkim w ypow ia­ d ają się w form ie swej Powsinogi beskidzkie. Zegadłowicz posługuje się w n iek tó ry ch u tw o rach gw arą, opanow aną całkow icie i nigdzie nie bę­ dącą stylizacją tylko. G w ara n ad aje utw orom jego jakiś szacow ny po- dźw ięk sta ry c h pieśni d obytych z pam ięci ludowego geniuszu.

Z ew nętrzną cechą w ierszow anej fo rm y używ anej przez n iek tó ry ch z nas jest asonansa stosow ana często zam iast rym u. J e s t ona naw et pew ną form alną zdobyczą, u trw alo n ą przez nas w now ej poezji po ożywionej dyskusji, jak a toczyła się n a jej tem a t w swoim czasie w prasie literack iej. Posądzano n as w ty m w zględzie z jednej stro n y o w ym yślność, z d ru ­ giej zaś o n ied o statek w rym ach. Nie używ am y jej przypadkow o. Jeżeli ry m y o p ierają się na zgodności brzm ienia ostatn ich zgłosek w w ierszu, to w asonansie w y starcza m niejsze lub w iększe podobieństw o brzm ienia. Nie jest to także nowość. Zna asonanse poezja średniow ieczna, a przede w szystkim pieśń ludow a, k tó rej szczerość nie dobierała wyszukanyc.h r y ­ mów, a zadaw alała się spółbrzm ieniem dźwięków pokrew nych.

P rz y ję liśm y ją na ty c h sam ych p raw ach do arsen ału naszych środ­ ków, na jak ich z n a jd u je się ta m rym , dla którego nie chcem y wypaczać tre śc i lub naginać obrazów. A jeśli p rzypadkiem schodzi się jej użycie z pew nym p ry m ity w em form y, je st ona w te d y n a w e t dobrym uzm ysło­ w ieniem tego. P a stu c h śpiew ający n a łące sta rą piosenkę, w k tó rej od­ zyw a się długim echem przez w ieki idącym k rzy k serca ludzkiego w e­ zbranego tęsknotą, bliższy jest tej form ie w swej tra d y c ji niż obciążona eru d y cją w iedza dzisiejszego inteligen ta.

Jeżeli trzeb a mi jeszcze powiedzieć, z kim łączy nas k rew ieństw o du­ chowe, do którego z dum ą się p rzy zn ajem y — wskazać m uszę na H a re n - dzie Ja n a K asprow icza. Jego Księga ubogich i ostatnio Mój świat w gęśli— kow ych m elodiach zam k n ięty to nasz św iat, w k tó ry m czujne serce poety nie szukając egzotycznych tem atów , znalazło je w najbliższym sw ym otoczeniu i w n ajp ro stsze je przeniosło słowa, by dać w yraz tem u czło­ w ieczeństw u, k tó re poszukuje bóstw a n a drodze w łasnej doli-niedoli m i­ zernej.

Tyle o „ C z a rta k u ”. T rudno m i było pogodzić rolę in fo rm ato ra czy p ropagatora z w łasn y m przekonaniem o tym , jak poezja działać pow in­ na. Wiem, że ona sam a nie może mówić dobitnie, gdyż by łab y w ted y wym ow ą, nie może też nazyw ać rzeczy po im ieniu, lecz co najw y żej dys­ k retn ie je w skazyw ać stojące w cieniu. E w okuje tylk o burzę lu b ciszę,

(12)

śm iech czy łkania, k ojarzy uśm iech z błękitem , łzy z rosą, by niespodzia­ n y m chw ytem odem knąć tę tak ą furtkę, k tó ręd y w ychodzim y czasem na poufną rozm owę z w łasną duszą. W tedy ją rozum iem y i w te d y nie po­ trzeba jej długich i uczonych wywodów. Je st tylko odźw ierną ty ch sk a r­ bów, które nosim y w sobie.

Tekst zapisany w zeszycie szkolnym z okładką w kolorze terakoty, na 25 nu­ m erowanych stronicach (nb. Szantroch pisał w zasadzie na stronicach nieparzy­ stych — na odwrocie daw ał uzupełnienia) z licznym i poprawkami, skreśleniam i i uzupełnieniami. Według notatki autora na okładce zeszytu został napisany 6 marca 1929 i wygłoszony po raz pierwszy w Żywcu 7 kwietnia 1929, w Poznaniu zaś — po przeróbkach — 28 sierpnia 1929.

1 Edward K o z i k o w s k i (1891—1980), poeta, eseista. W 1922 r. w raz z Ze­ gadłowiczem założył grupę literacką Czartak, z której w ystąpił w jesieni 1929. — Janina B r z o s t o w s k a (ur. 1907), poetka i powieściopisarka. W latach 1923— 1929 była członkiem Czartaka (zob. E. K o z i k o w s k i , P o r tr e t Z eg a d ło w icz a bez

r a m y . O p o w ie ść biograficzna na tle w s p o m n i e ń osobisty ch. Warszawa 1966, s. 100, 283 n., 299).

2 Zofia K o s s a k - S z c z u c k a , 2° voto S z a t k o w s k a (1890—1968). W la­ tach 1927—1930 była członkiem Czartaka. — Jan W i k t o r (1890—1967). Od 1927 do 1930 r. był członkiem Czartaka. — Wiktor H a n y s (właśc. Józef S l e m i e ń - s k i , ur. 1907), poeta. W latach 1927—1928 był członkiem Czartaka (zob. K o z i ­ k o w s k i , op. cit., s. 213, 301, 244. — K. F o r y ś , S tu d iu m o C zartaku. Praca ma­ gisterska na UJ, Kraków 1933 •(Archiwum UJ, sygn. KM 48), s. 39).

8 Fakt ten zakwestionował S. K o t (S zkoln ictw o parafialne w Małopolsce

X V I —X V I I I w . Lwów 1912, s. 262) w oparciu o materiały w izytacji kościelnych. 4 E. Z e g a d ł o w i c z , Noc św ię te g o Jana Ewangelisty. M i ste r iu m ba lla d o w e

w sie d m iu sferach. Wadowice 1924.

5 Jan Nepomucen M i l l e r (1890— 1977), krytyk literacki, poeta, współzałoży­ ciel w 1922 r. Czartaka, z którego odszedł latem 1923 r. (zob. K o z i k o w s k i , op.

cit., s. 98). Gorący orędownik uniwersalizmu, w ystąpił z napastliwą krytyką M ickie­ w icza z powodu Pana Tadeu sza jako symbolu sielskiej prowincji (zob. J. N. M i l l e r :

U źr ó d e ł u n iw e r s a li z m u w p o e z j i pols kie j. „Przegląd W arszawski” 1924, nr 38;

U n i w e r s a l i z m w tw ó r c z o ś c i M ło d e j Polski. Jw., nr 39; M ic k ie w ic z w ś w ie t le nie­

podległości. „Wiadomości Literackie” 1925, nr 3), w ywołało to gorące polemiki,, ciągnące się do 1929 roku.

6 Bolesław L e ś m i a n (1878—1937) w 1922 r. nawiązał krótkotrwałą współpracę z Czartakiem. Połączyła Leśmiana z tą grupą problematyka natury i cywilizacji, m itu powrotu i mitu poety jako człowieka pierwotnego, a szczególnie mitologia ludowa i folklor słowiański. Jednak Leśmian nie był zwolennikiem czynienia z Beskidu — by użyć sform ułowania Zegadłowicza — „pępka świata, ziemi w y ­ branej, z której m iałaby promieniować ideologia czartakowska”, i ograniczania się do partykularyzmu prowincjonalnego (zob. K o z i k o w s k i , op. cit., s. 73).

7 „Czartak”. Zbór poetów w Beskidzie. [Nr 2]. Warszawa 1925, s. 8, 10 (wstęp E. K o z i k o w s k i e g o ) .

8 K. S o s n o w s k i : B e s k id Mały. „Wierchy” 1925, s. 151; P r z e w o d n ik po B e s k i ­

d a ch Zachodnich. Kraków 1926.

i E, Z e g a d ł o w i c z , P o w s in o g i beskidzkie. Sześć ballad z p o e m a tu „D zie ­

w a n n y”. Wadowice 1923. Wyd. nast.: 1924, 1927, 1929.

10 E. Z e g a d ł o w i c z , W ielka N ow in a w B eskid zie . Sześć ballad z p o e m a tu

(13)

11 Szantroch m ówi o ideach futuryzm u i Awangardy. Czyni m.in. aluzję do utworu B. Jasieńskiego pt. N u ż w bżuhu; „katarynki” to aluzja do w ierszy J. Przy­ bosia z 1928 r. (N i e w i d z i a l n i; P o w r ó t, c z y li M a le ją c e góry) zawierających krytyczne spojrzenie na miasto: obraz chłopa zagubionego w stołecznym wirze, którego „trwo­ żą koła samochodów, karuzeli, katarynek”; na łamach „Zwrotnicy” (1926, nr 7) Przyboś w ystąpił z prowokacyjnym , nie w yw ażonym artykułem pt. C h a m u ly poezji, wym ierzonym przeciwko Kasprowiczowi, W ittlinowi i Zegadłowiczowi.

12 Zob. C. N o r w i d , P ro m eth id io n . R z e c z w d w ó c h dia logach z epilogiem . W: P ism a w s z y s t k i e . Zebrał, tekst ustalił,, w stępem i uwagam i krytycznym i opa­ trzył J. W. G o m u 1 i с к i. T. 3. Warszawa 1971, s. 445—446.

To w tym — o pięknem przypowieść ma leży!... I tak ja w idzę przyszłą w Polsce sztukę, Jako chorągiew na prac ludzkich w ieży, N ie jak zabawkę ani jak naukę, Lecz jak najw yższe z rzem iosł apostoła I jak najniższą m odlitwę anioła.

18 „Czartak”. Zbór poetów w Beskidzie. [Nr 3]. Kraków 1928.

14 Józef B i r k e n m a j e r (1897—1939), historyk literatury, poeta, tłumacz. W latach 1927—1930 był członkiem Czartaka (zob. K o z i k o w s k i , op. cit., s. 213,' 301).

15 Julian F a ł a t (1853— 1929) w numerze 3 „Czartaka” reprodukował d w ie li­ tografie z w idokam i z Bystrej. — W ojciech W e i s s (1875—1950) w numerze 3 „Czartaka” reprodukował litografię z widokiem K alwarii Zebrzydowskiej. — Fe­ licjan Szczęsny K o w a r s k i (1890—1948) w numerze 3 „Czartaka” reprodukował litografię Baca. — Zbigniew P r o n a s z k o (1885—1958) w numerze 3 „Czartaka” w ykonał w izerunki poetów z grupy skupionej wokół pisma, okładkę oraz repro­ dukował litografię Ulica w Suchej. — Jan Piotr H r y n k o w s k i (Hryńkowski, 1891—1971), m alarz i grafik, w numerze 2 „Czartaka” wykonał drzeworyty podo­ bizn poetów grupy, a w num erze 3 reprodukował litografię C yganka. — Edward P o r z ą d k o w s k i (dat życia nie udało się ustalić), grafik, opracował graficznie num ery 1 i 2 „Czartaka”, wykonując jednocześnie drzeworyty do pisma. W num e­ rze 3 „Czartaka” reprodukował drzeworyt P o ła w ia c z e piasku; był też wielokrotnie ilustratorem książek Zegadłowicza. — Ludwik M i s к у (1884—1934), malarz i gra­ fik, ilustrow ał numer 1 „Czartaka”, w numerze 2 wykonał drzeworyty poetów, a w numerze 3 reprodukował trzy drzeworyty ilustrujące J a ło w ie c Zegadłowicza oraz reprodukował litografię Czartak. — Zbigniew G e d l i c z k a (1888—1957), m a­ larz i grafik, w numerze 3 „Czartaka” wykonał inicjał do P r z e d m o w y Zegadłowicza oraz reprodukował drzeworyt Jabłonka.

16 Zob. P r z e d m o w ę Zegadłowicza do numeru 3 „Czartaka” (s. 14).

17 St. A. M à g r. Nie udało mi się rozwiązać inicjałów im ion ani dotrzeć do tekstu wspom nianej recenzji w „Prager Presse”.

18 W ładysław Leopold J a w o r s k i (1865—1930), publicysta, prawnik, profesor UJ. Prace swe w iązał z ogólnofilozoficznym i koncepcjami Tomasza z Akwinu, J. de M aistre’a i innych.

19 Roman D y b o s k i (1883—1945), anglista, profesor UJ. Mowa zapewne o jego poglądach wyrażonych w pracy M o d e r n Polish L ite ra tu r e (1924).

20 Feliks G w i ż d ż (1885— 1952), podhalański pisarz, działacz społeczno-poli­ tyczny. — Józef J e d l i c z (w łaściw ie Józef K a p u ś c i e ń s k i , 1878—1955), poeta, pisarz, publicysta, w swojej twórczości sięgał do tem atyki podhalańskiej, w spół­ organizator w 1907 r. Związku Teatrów i Chórów W łościańskich.

21 E. Z e g a d ł o w i c z : N a w ie d ze n i. M i s te r iu m b a lla d o w e w 3 akta ch. Wado­ w ice 1925; L a m p k a oliwna. T ragedia w 3 aktach. Wadowice 1925; G ła z graniczny.

(14)

1924 w teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie, natomiast premiera Głazu granicz­

nego 2 listopada 1925 w Teatrze „Odrodzenie” w Warszawie (na Pradze).

22 Kalwaria Zebrzydowska — miasteczko koło Wadowic, miejsce tradycyjnych odpustów odbywających się 15 sierpnia (od początku XVII w.), a także misteriów pasyjnych. Oberammergau — miejscowość w Bawarii słynna z przedstawień pa­ syjnych w ykonyw anych przez mieszkańców co 10 lat.

2

WIECZÓR AUTORSKI

W audycji dzisiejszej, k tó rą w ypełnię recytacją m ych poezji, m uszę podać niejako radiosłuchaczom swój w izytow y bilet literacki.

Nie będę się ani ganił przecież, ani zachw alał. Ażeby jed n a k znaleźć oddźw ięk zrozum ienia dla utw orów pochodzących z różnych okresów czasu, powiedzieć muszę, że tw orzę już dwadzieścia lat. N iestare w iersze, k tó re przeczytam , odn ajdu ję n a tle w spom nień dla m nie wciąż żywych, młodości pełnej błędów i pom yłek, ale i serdecznie zawsze szczerej. Była to sie­ lank a daw nych dobrych czasów. Późniejsze grzm ią już lata w ielką w o j­ ną, k tóra wodziła m nie po straszliw ych polach śm ierteln ych zapasów. Z tego czasu pochodzą dw a zbiorki poezji m ych, Z lu tni żołnierza i W zo­

rzach krwi, w ydane swego czasu przez Naczelny K om itet N arodow y.

P otem , w 1924 r., w ydałem zbiór poezji przed- i pow ojennych Cyklady. Od tej pory stałem się obyw atelem Beskidu i „C zartaka”, o#k tó ry m m ó­ w iłem już w pierw szym m ym odczycie. W iersze czytać będę w porządku chronologicznym . K to in n y może przeczytałby je lepiej. Ja n ie ste ty de- klam ato rem nie jestem .

Zachował się tylko ten fragm ent wystąpienia Szantrocha w poznańskiej roz­ głośni radiowej z 28 sierpnia 1929 — zapisany na jednej nie numerowanej kartce z zeszytu szkolnego. Po odczytaniu tego tekstu autor recytował swe wiersze.

3

z i e l o n e Św i ę t a u z e g a d ł o w i c z a

Odczyt w radio krakowskim dn. 10 VI 1933 roku, godz. 1680

. Tak jakoś złożyło się, że u Zegadłowicza nie byłem jeszcze po jego pow rocie z Poznania. W praw dzie już w g ru d n iu ubiegłego rok u m iałem dobrą ku tem u sposobność, ~gdy młodzież wadow icka czciła dziesięciolecie „ C z a rta k a ”, na k tóre i Zegadłowicz w zyw ał m nie gorąco, ale ostatecz­ n ie nie byłem i żałuję. B yłbym wcześniej praw ie o pół roku dowiedział się [o] zw ycięstw ie poezji w Beskidzie. Przecież to ziemia, k tó rą p rze­ szedłem w zachw ycie oczu, przecież to Kocierz i K rólow a W yżna, L esko- w iec i h et po Babią G órę mój „k rajobraz m uzyczny” i szlak Sw. W oj­ ciecha przez M u c h a rz x, droga do Suchej, szlak powsinogów p ra sta ry , z m ijan ą w ciąż i przekraczaną Skaw ą. To w łaśnie C zartak-legenda i C

(15)

zar-ta k — nasz zbór poetów w Beskidzie. To w reszcie G orzeń G órny 2, dziś ja k b y serce tej ziemi, dw orek Zegadłowicza, gdzie ty le przeżyło się chwil najlepszych, nocy p rzegadanych do św itu praw ie, k tó ry w italiśm y, m ło­ dzi zapaleńcy, ta k jak G recy m orze w itali okrzykiem : thalassa.

Tam każdy k ą t praw ie przyw odzi na m yśl dzieje przy jaźn i przez długie la ta ta k bliskiej w bezu stan n ym praw ie z sobą obcowaniu. W ięc ten pokój, w k tó ry m straszyło, a tam przy kom inku n a piętrze zredago­ w aliśm y jed n ej nocy zim owej 1924 roku W iryd arz k u czci Marszałka

Piłsudskiego 3. T utaj snuła się opowieść Em ila o w eselu cygańskim 4. Tu

pierw sza czw órka „C zartak a” 5 po długiej radzie pocałunkiem zatw ier­ dziła b rate rstw o poetyckie i tyle, ty le tych w spom nień wychodzi sta m ­ tąd..., że do p raw dy nie wiem , gdzie pom ieści je Emil w napoczętej już trzem a tom am i powieści o M ikołaju S rebrem pisan ym 6.

Ale w ted y był G orzeń p u steln ią jakby, do k tó rej szło się rzadziej gościńcem, częściej na przełaj przez las na D zw onku 7, a często w szedłszy ta m do domu, nie uśw iadczyw szy w domu żyw ej duszy, znajdow ało się Em ila gdzieś n a d Skaw ą czy na sam otnym spacerze n a G rodzisku 8. W te­ dy schodziliśm y się tam jak spiskow cy. Z rzadka ty lk o zaglądnął ktoś obcy, a jeśli się pojaw ił, p a trz y ł na n as nieufnie, czuł się niesw ojo. Bo jakże. P rzyłaził tam do n as na pogaw ędkę sta ry W owro 9, o statn i św iąt- k arz Beskidu, i ły kn ąw szy jak i tak i kieliszek opow iadał o nagiej duszy w raju , jak on ją w idzi i w y stru g a z kloca lipowego, albo jak o oto św. K rzysztof przenosić będzie dzieciątko przez wodę, n a tu ra ln ie przez Ska­ wę, k tó rej n u r t prześw iecał w łaśnie z daleka przez drzew a.

I tak się jakoś w szystko układało, że Zegadłow icza Noc św. Jana

Ew angelisty rozgryw ała się w jego dw orku, N aw iedzeni na obejściu jego,

że dla m nie Droga, w iersz m ó j 10, który, jak napisał Kozikowski, zade­ cydow ał o naszym b rate rstw ie, była drogą z W adowic do Gorzenia, a Ko­ zi kowskiego D zw on ek N ajśw iętszej P a n n y 11 odzywa się w burzę lęk o tli- w ym dźw iękiem z Goryczkowca, zaś Brzostow ska swoje Topole zobaczy­ ła niedaleko stam tąd , bo w Radoczy. Zapuszczaliśm y potem coraz dalsze zagony po A lw ern ię 12 z B irk en m ajerem , po Babią G órę i Pieniny, skąd J a n W iktor w yszedł ku n a m ze sw ym ukochanym B urkiem , po B y strą 13, gdzie F a łat w łodarzył, po K alw arię, po któ rej chodził z tęczową p aletą W eiss W ojciech, po G órki W ielkie u , skąd szły legendy beskidzkiego Ś lą­ ska Kossak-Szczuckiej 15, po Siem ień 16 koło Żyw ca w reszcie z jego po­ w sinogą poetyckim , najm łodszym z nas, Józefem H anysem 17. I ta k za­ g arnialiśm y coraz dalsze obszary dla w yobraźni naszej, k tó ra wiązała się coraz silniej z tą ziemią.

Cieszył się Zegadłow icz z naszej czartakskiej ekspansji i sam jak b y z przełęczy jak iej p a trz y ł w św iat. Poza naszym jed n ak b ractw em zaufa­ n ym Gorzeń był jed n ak wciąż jeszcze pustelnią, w k tó rej d arzy ły się Em ilow i dzieła coraz urodziw sze. Tłoczył je n a jp ie rw F o łtyn 18, jako m ałe książeczki n a przecu d ny m czerpanym papierze, aż w reszcie zjaw iły się

(16)

w y dania zbiorowe w arszaw skie Dziewanny objętości co najm niej Biblii Leopolity, Dom jałowcowy, D ęby pod jedlnią. P rzyszły lata twórczości Zegadłow icza scenicznej, sukcesy Lam pki oliwnej, Alcesty, Naw iedzo­

n y c h w K rakow ie, Poznaniu, W arszawie, Lublinie, W ilnie i Łodzi. P rzy sz­

ło powTodzenie jego tłum aczeń Fausta Goethego i Turandot Gozziego. Z powodzeniem zaczęły się i przykrości na w ielkim świecie nieuniknione. Tu i ówdzie przyk re głosy k ry ty k i, złośliwości, przekąsy, polem iki. Aż w reszcie pewnego dnia Zegadłowicz w yjechał na stałe do Poznania, a i my, bractw o C zartaka, rozeszliśm y się po świecie. O tym Poznaniu różne cho­ dziły wieści, że źle i że dobrze. Zegadłowicz był tam red ak to rem „Tęczy”, kierow nikiem literack im T eatru Polskiego, d y rekto rem Radia, aż w resz­ cie zrobił się huczek z listem „Jego Em ilencji” w y drukow anym w „D w u­ tygod nik u L iterack im ” 19 i Zegadłowicz w rócił do Gorzenia.

W ybierałem się w ted y w odw iedziny i odkładałem je. Zjechaliśm y się na uroczystościach W yspiańskiego 20, k tó re przypom niały nam pod­ czas pochodu na Skałkę, że tak samo nieśliśm y w ieniec od C zartaka na pogrzebie Słowackiego 21, aż jednego dnia przyszedł po m nie z sm u tn ą w ieścią K azim ierz Czachowski, że Zegadłowicza przyw ieziono w ciężkim stanie n a klinikę, gdzie może będzie m usiał poddać się ciężkiej ope­ racji.

Nie było tak źle. U gadaliśm y się znowu na odw iedzinach w szpitalu przez dobrych kilka tygodni. Choroba chorobą, leki lekam i, ale poeta żyje swoim św iatem , choćby zapakow ano go do izby szpitalnej. I tam jest okno z w ykraw k iem nieba widocznym z wysoka. Choroba się skoń­ czyła, lekarze, ludzie n au k i są przyjaciółm i poetów, a na kłopoty jest rad a wT otusze i w ierze w ludzi, którzy przecież w Polsce p o trafią być ludźm i n apraw d ę dobrym i, choćby ich godność na najw yższych posadzi­ ła stolcach. I bezpośrednio potem zaproszenie od regionalnego kom itetu jubileuszow ego w W adowicach na Zielone Św ięta, na uroczystości dw u- dziestopięciolecia tw órczości Em ila Zegadłowicza.

Przy zn am się otw arcie, że trochę mi się zrobiło przykro z przypo­ m nienia, że już dwadzieścia pięć lat odnotowano przyjacielow i do aktów jakby, a potem przestraszył m nie nieco program ty ch uroczystości w y ­ czerpujący i jub ilata, i gości na przestrzeni dw u dni od ran a do nocy. O dtw orzyłem w sobie różne im ponderabilia takich obchodów z n ieu nik nio ­ n y m w m ałym m iasteczku pochodem strażaków w hełm ach, z n adm iarem gorliw ości obchodnej u ludzi po starem u trom tadrackich, a z poezją b ra ­ tają cy c h się chyba po knajpach, jako z przyśpiew ką zacną W szy stk ie

r y b k i śpią w jeziorze. Ale ostatecznie nie sposób było nie pojechać, gdy

ty le in n y ch serdecznych w ezw ań odzywało się ze wspom nień, a i now a tęsk no ta pogw arki z przyjacielem , choćby na jubileuszu.

Dzień pierw szy m inął pod znakiem oficjalności, jak zresztą przypusz­ czałem . Mimo w szystkie jed n ak zastrzeżenia czy kry ty cy zm y ta k łatw o się nasu w ające jakże szlachetnie w yglądały skrom ne W adowice p rzy stro ­

(17)

jone flagam i narodow ym i. Te okna domów p rzy b ran e dyw anam i i ziele­ nią. Ten tłu m uroczysty. Więc jed n a k św ięto poezji obowiązuje, w ięc to jed n ak je st potrzebą. Nie zapom nę podobnego w rażenia, jakie odnios­ łem z pochodu n a Skałkę z hołdem do k ry p ty W yspiańskiego, pochodu przez dzielnicę żydow ską K azim ierz. W szędzie tłu m y skupione i poważne. W każdym oknie szabasowe św ieczniki zapalone, w szystko co n a jc e n n ie j­ sze w jak iejś rodzinie, dyw an czy obraz, w ystaw ione, okna przeładow ane n atło kiem głów i m ilczenie — m ilczenie w ym ow ne całym natłokiem w z ru ­ szenia. Może skala tu w W adow icach była inna, może w ięcej tu było jak ie jś radości, dum y i uśm iechu, k tó ry udzielił się n aw et ugrzecznionym policjantom . Może to w iosna i dzień słoneczny, i poeta żyw y razem śród ty ch ludzi. Ale coś podobnego i bardzo szlachetnego.

Więc rano od G orzenia przyw ozi poetę z rodziną na wozie d rab in ia­ sty m w sześć koni band eria chłopska. W pięknym barokow ym kościele uroczyste nabożeństw o. Kościół n ab ity . M nóstwo ludzi na ry n k u przed kościołem. Po nabożeństw ie pochód na ul. T atrzań sk ą tę w łaśnie w iodą­ cą do G orzenia, k tó rą kom isarz rządow y m ia s ta 22 przem ianow uje u ro ­ czyście na ul. Em ila Zegadłowicza. Odsłonięcie tablicy — m uzyka — po­ dziękow anie. P o tem uroczyste posiedzenie ra d y m iejskiej z powzięciem jednom yślnej uchw ały m ianow ania poety honorow ym obyw atelem m ia­ sta. Tu m om ent ciekawy! Zegadłowicz w przem ów ieniu z radością pod­ kreśla, że może iść śladem ojca swojego, którego W adowice obdarow ały tą sam ą godnością, k tó rą po ojcu niejako dziedziczy. P o ra n ek w „Sokole”. Hołd m łodzieży. P rzem aw ia w zruszająco uczennica Polniaków na. B rata się z poetą opow iadaniem o swoich przeżyciach zw iązanych ze szkołą, do k tó rej drepce po tych sam ych ulicach tak samo patrząc na zegar na w ie­ ży, jak to i on robił, gdy był w jej w ieku. Idą delegacje szkół. Dzieci zasyp u ją Zegadłow icza kw iatam i, k tó re rosną w jakiś kopczyk spory, pachnący, barw n y , serdeczny. W reszcie otw arcie w y staw y z rzeźbą m ło­ dego rzeźbiarza Bałysa 23 — p o rtre te m poety — na pierw szym planie. Śniadanie zapoznaw cze w re sta u ra c ji W ysogląda. Zjaw ia się m nóstw o m iejscow ych obyw ateli. G w ar, ożyw ienie, toasty. W ieczorem akadem ia. Zagaja ją d r Kossek. P rzem ów ienia oficjalne rep re z e n ta n ta p. w ojew ody, k onserw ato ra T r e te r a 24, konsula czeskiego, p. M a ix n e ra 25, i p rzed sta­ w iciela poselstw a rum u ń sk ieg o z W arszaw y, p. C otrusa 26, delegata k u ­ rato riu m H o rb a c k ie g o 27. Odczyt B o ch eńsk iego 28 o tw órczości poety. F rag m en t z m isteriu m Nawiedzeni. Dzień pierw szy uroczystości zakoń­ czony. N iejeden delegat przem ęczony. Vlastim.il H offm an żegna się z poe­ tą. Musi już w racać do swoich m adonn na Salw ator. Unosi stąd n a jc z u l­ sze — jak m ówi — w spom nienia.

D rugi dzień uroczystości, k tó ry już w program ie zapow iadał się cie­ kaw ie, przeszedł oczekiw ania, zarów no k o m itetu ja k i gości. G dy n ie ­ k tó rzy odjechali ju ż po dniu pierw szym , d ru d zy zjeżdżają dopiero. W czes­ ny m popołudniem droga do Gorzenia tłoczy się od pojazdów i pieszej

(18)

pielgrzym ki. Pogoda piękna, dzień słoneczny. Sypią się auta, m ijając na skręcie ku dw orkow i poety bram ę trium falną. Z ajeżdżam y w dwa samo­ chody przed dom świeżo wybielony, wym oszczony zielenią. W chodzim y do dw orku.

Gospodarz otw orzył na oścież w szystkie pokoje na dole i n a piętrze. A jest co oglądać. Biblioteka pełna białych kruków , rzadkich w yd aw ­ nictw . Teki pełne ciekaw ej grafiki, m akaty, ceram ika, św ią tk a m ia i ob­ razy, pełno obrazów, rzeźb, m edali, ciekawostek, które w szyscy oglądają i k om entują. W chodzą wciąż now i goście, delegaci. Tw orzą się g ru p k i snujące się po dom u o tw arty m , brzęczącym jak ul w rozm ow ach. K ilka pań przybyłych z lite ra tu rą z K rakow a rzuca w tę atm osferę żyw y śm iech życia. Tam w kącie W ysocka Stanisław a opowiada coś o teatrze, a tam znów m alarz H ryńkow ski ry su je p rzy oknie córeczki Em ila, A tę i Halszkę. Proszą o autografy. W chodzą i wychodzą.

Tym czasem od W adowic ciągnie już pochód delegacji, zjaw ia się auto „Ilustrow anego K u riera Codziennego”, z którego w ysiada d r Z bigniew G ra b o w sk i29. Zajeżdża pan w ojew oda K w a śn ie w sk i30. Czyni się coraz tłu m niej, gw arniej. Z abieram y się na polankę pod G rodziskiem n ied a­ leko od dw oru, gdzie odbyć się m a składanie życzeń jubilatow i. Pow oli ściągają tam wszyscy. Mnożą się barw ne stroje ludowe. Tui i ówdzie od­ zyw a się m uzyka. Zegadłowicz zasiada w tow arzystw ie rodziny, w ojew o­ dy, konsulów czeskiego i rum uńskiego na zboczu Grodziska. O taczam y go kołem. P rzed tłu m w y d o stają się fotografow ie i robią zdjęcie po zdjęciu.

Zaczyna się ak t hołdu. O tw iera go kró tkim a żyw ym i św ieżym p rze­ m ów ieniem poseł H yla 31, p rzy b ran y w sukm anę. Sypią się m ow y jedna za drugą. Słuchane i nie słuchane, przeryw an e naw et w ybucham i idą­ cych m uzyk, bo równocześnie przesuw a się jak b y defilada kół m łodzie­ ży ze w szystkich wsi i m iejscowości beskidzkich, idą dzieci z kw iatam i, kładą u stóp ju b ilata olbrzym i kołacz, to znów gaik u stro jo n y i słow iań­ ską jakąś dziw nie znakow aną cechę 32. W łaśnie przem aw ia im ieniem m ia­ sta d r Tadeusz K u d liń s k i33, a tu przecisnęła się inna delegacja w iejska, k tó ra popisuje się tańcam i. S taje wreszcie przed poetą delegacja ofice­ ró w 12 p[ułku] p [piechoty] i przez usta pułkow nika Raczyńskiego 34 skła­ da żołnierskie życzenia, w ybucha grom ki polonez m uzyki w ojskow ej.

W reszcie tłu m m łodzieży odpraw ił swój spontaniczny w bezładzie hołd. U stóp Zegadłowicza piętrzą się k w iaty i dary, m ow y toczą się dalej już spokojnie słuchane. P rzem aw iam i j a 35 im ieniem C zartaka i K ra ­ kowskiego Zw iązku Zawodowego L iteratów . Poseł P o c h m a rs k i36 im ie­ niem te a tru krakow skiego, p[an] N o w ic k i37 delegat Zw iązku N auczyciel­ stw a; w izy tato r Horbacki. I znów m ow y się przeryw ają. N adciągają P o d ­ halanie i góral jakiś w gw arze się rozrzew nia, idą Podhalanie, n a gęślicz- kach grają. I rw ie się ten korowód, i miesza. Jedno zaskakuje na drugie*

(19)

a jest w ty m w szystkim szczera bezpośredniość, jakaś żywiołowość ogrom na. Tak Beskid czci swego piewcę.

Zw iązek poezji z ziem ią, z życiem, człowiekiem , stał się obow iązkiem prostej wzajem ności. N ik t tego jeszcze dobrze nie rozum ie, co ściągnęło te tłu m y ku cichej siedzibie poety, co zaw ładnęło ty m i ludźm i, ten i ów usiłu je sobie zdać spraw ę, k tó rę d y i ja k doszło do tego, że dnia, tego w Beskidzie poezja odniosła w ielkie zw ycięstw o i triu m f odpraw iła. N a­ ocznymi się sta ły moce utajone. P o litycy i społecznicy cieszą się z do­ d atn iej rach u b y. L iteraci są oszołomieni. Zaznaczyłem to w sw ym p rze­ m ów ieniu, że to w łaśnie w róciły do poety jego w św iat szeroki w ysłane uczucia-posłania, w róciły ja k p tak i do gniazda.

W reszcie przerw a. W racam y do dw orku, k tó ry znów przelud nia się, w y p ełn io n y po brzegi falą gości przybyłych. K ażdy radzi sobie sam i raczy się tym , co napotka. Lecz już trzeb a się spieszyć i nie om inąć Sobótki J a n a K ochanow skiego. Ta sam a to Sobótka w przep ięk ny m opracow aniu m uzycznym prof. Titza 38 z W adowic, k tó rą inscenizow ałem na obchód K ochanow skiego przed trzem a laty 39. Płonie na środku ogień zapalony. D w anaście panien jednako u b ran y c h i byliną p rzepasanych śpiew a i mó­ w i pieśni. C zaruje w szystkich w spaniały język K ochanowskiego, k tó ry w żywej in te rp re ta c ji n a tle doskonałej m uzyki ocieka m iodem syconej staropolszczyzny. A to w szystko na tle zieleni pod lasem , p rzy w schodzą­ cej już lunie, przy ro zw ianych w stęgach tanecznic sobótkow ych, daje jak ąś niepraw dopodobną, zjaw iskow ą feerię słow iańskiej samorodności.

Opuszczam y polanę skąpani w tym u roku na gorąco i nieprędko z tego ochłoniem y. A oto już w domu stoły u g in ają się w sieniach pod zastaw ą bogatą. Zegadłowicz w roli gospodarza zaprasza n ajserdeczniej. K rzepi­ m y się jadłem i napojem . G w ar szerzy się coraz żywszy, znajom i skrzy- k u ją się śród tłum u, brzęczą szklanki i kielichy. P rzechodzim y do salonu, gdzie znów gęste zry w a ją się to asty i w iw aty. P rzem aw ia d r G rabow ski im ieniem m łodych literató w . W pew nej chw ili atm osfera czyni się tak silnie n ap ięta uczuciowo, że w szyscy otaczają kołem Zegadłowicza, k tó ry du m ny je s t ze sw ych gości... Rów nocześnie w stodole rżn ą od ucha do ucha w iejskie m uzyki — to gospodarz p odejm uje w szystkich, k tó rzy się zjaw ili. Na w zgórzach płoną sobótki. Noc dym i o param i w estchnień ser­ decznych.

N iestety. Czas nagli. J u tro trzeb a być w K rakow ie. Em il w ytacza om szony gąsiorek m iodu, spełniam y strzem ienne. C hyłkiem w yjeżdżam y zostaw iając za sobą te n dw ór pełen gw aru, tań ca i m uzyki. Ten jubileusz był czymś ta k żyw ym , że nie sposób go, połknąw szy, od razu straw ić. W iem, że m yśleć będę n ad niejed n ym , co ta m m nie uderzyło. To nie jest rzecz błaha. W każdym razie w iem na pew no, że było to zw ycięstw o poezji w Beskidzie.

Pustelnia stała się m iejscem pielgrzymek. Słowo stało się ciałem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wywiezienie gruzu z terenu rozbiórki samochodem ciężarowym skrzyniowym na odległość 1km przy ręcznym załadowaniu i wyładowaniu - nakłady uzupełniające na każdy

The Code of Good Agricultural Prac- tice specifies (for environmental reasons) that the amount of nitrogen in fertilizers originated from livestock should not exceed 170 kg

Regulamin określa zasady korzystania z księgozbioru Biblioteki oraz materiałów uzyskanych w drodze zakupów lub wypoŜyczeń międzybibliotecznych.. Korzystający ze zbiorów

W dniach 12-14 września 1995 roku w Bydgoszczy-Wiktorowie odbył się 24 Ogólnopolski Zjazd Naukowy Polskiego Towarzystwa Gleboznawczego pod hasłem „Fizykochemiczne

Warunki i sposób korzystania z Biblioteki określa regulamin użytkowy, zatwierdzony, na wniosek dyrektora, przez Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego..

przez rozwijanie jej wartości pozytyw ­ nych, — on jeden nie zapo-mniał nigdy, że tylko na niej wspiera się przyszłość Polski.. Refle-ksem tej

[r]

Najbliższe otoczenie terenu wskazanego pod pomnik to Park Stanisława Moniuszki z popiersiem Stanisława Moniuszki, kościół i klasztor Dominikanów, XIX i XX wieczna zabytkowa