Jsfó. 4 2 (1 6 8 5 ). Warszawa, dnia 20 października 1912 r. T om X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA". PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Warszawie: roczn ie rb. 8, kwartalnie rb. 2. W Redakcyi „W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar- Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5. niach w kraju i za granicą.
R edaktor „Wszechświata** przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d res R ed ak cy i: W S P Ó L N A Jsfk 37. T elefon u 83-14.
W Y K O P A L I S K O W S T A R U N I.
W końcu roku
1907w je d n y m z szy
bów wosku ziemnego w Staruni we wschodniej Galicyi wykopano szczątki m am uta i nosorożca, które obudziły wiel
kie zainteresowanie nietylko w kraju lecz także za granicą. Zajęci w szybie robotnicy mniemali w pierwszej chwili, ja k opisuje prof. Łomnicki w Kosmosie z roku
1908,że trafili na ścierwo wołu z ogromnemi rogami, za które uważano zęby mamuta. W ydobyte części tego zwierzęcia wyrzucono zrazu na hałdę, nieprzywiązując do faktu żadnego w a
żniejszego znaczenia. Kości ju ż w s a mym szybie podczas wydobywania po
gruchotano kilofem, a z poszarpanych kawałków skóry robotnicy powykrawali co lepsze części na swój użytek. W k il
ka dni dopiero maszynista tameczny zwrócił uwagę zarządu kopalni, że szcząt
ki te należą do jakiegoś zwierzęcia przed
potopowego, prawdopodobnie do m am u ta. Na tej podstawie kierownik technicz
ny kopalni w celu dalszej ochrony tego szczególnego wykopaliska, zawiadomił
starostwo w Bohorodczanach, jakoteż profesorów geologii uniw ersytetu k r a kowskiego i lwowskiego, tudzież poli
techniki lwowskiej. Równocześnie zarząd muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie zwrócił się do dyrektora kopalni w celu nabycia tych szczątków dla swoich zbio
rów.
Dalej czytam y w sprawozdaniu prof.
Łomnickiego, że namiestnictwo poleciło wstrzymać pogłębianie wspomnianego szybu aż do przybycia komisyi, wydele
gowanej do rozpatrzenia wykopaliska, a zarazem aż do dalszego zarządzenia nakazało zatrzymać je w kraju. W tym celu starostwo wyznaczyło straż z po
sterunku żandarmeryi w Sołotwinie do czuwania nad tem wykopaliskiem, które złożono w osobnym budynku. Dnia
18października zjechała do S taruni komi- sya, złożona z delegatów Akademii Umie
jętności w Krakowie, z grona krajowego konserwatorów zabytków archeologicz
nych, z kustosza muzeum im. Dziedu
szyckich i komisarza starostwa, i prze
konała się naocznie o wielkiem znacze
niu wykopaliska dla nauki.
Z rozporządzenia starostw a wstrzyma
ne od kilkunastu dni pogłębianie szybu
708 WSZECHSWIAT AB 42
podjęto na nowo i odtąd uważano s ta rannie na pozostałe jeszcze inne szczątki m amuta, oderwane od całości, których atoli niewiele ju ż znajdowano. Głównie zaś zwrócono uw agę na iły wyrzucane z szybu, w których znaleziono bardzo bo
g atą i wybornie zachowaną, równoczesną mamutowi, florę drzewną, złożoną z m nó
stw a liści i owoców: dębu, wiązu, klonu, jesionu i t. d., tudzież kłączów i łodyg roślin bagiennych, wraz z odłamami pni, gałęzi i korzeni, ja k oteż faunę dyluwial- ną, złożoną przeważnie z owadów i m ię
czaków ta k lądowych ja k wodnych. Prócz szczątków, należących do m amuta, t r a fiano także na szczątki drobnych k rę gowców.
Dnia 6 listopada o świcie przybył do
zorca kopalni z oświadczeniem, że na głębokości
13,6 m(prawie o
5 mponiżej poziomu, w k tó ry m znalazł się mamut) w ykryto „drugiego mam uta", zachow ane
go również ze skórą. W obecności in żyniera kopalni, Lebiedzika, prof. Łomnic
kiego i d-ra W ójcika z K rakowa wydo
byto po kilkugodzinnej pracy cielsko n o wego zwierzęcia, składające się ze łba, lewej nogi przedniej i skóry z całego prawie lewego boku ciała. Zwierzę to okazało się nosorożcem. W kilka godzin później znaleziono jeszcze dwa rogi, oder
wane od głowy nosorożca.
Stan zachowania tego drugiego okazu był znacznie lepszy, niż pierwszego, po
nieważ, wydobywając, staran n ie zważano na to, by go nie uszkodzić. Dalsze po
szukiwania, przedsiębrane w samym s z y bie j a k i na hałdzie głównie z ram ienia zarządu muzeum im. D zieduszyckich nie przyniosły już żadnych ważniejszych zdo
byczy.
W szystkie w ykopane okazy d y rek to r kopalni, p. A. Kriegel, za przyzwoleniem właścicieli, k tó rzy są Niemcami, ofiaro
wał w darze muzeum im. Dzieduszyckich, gdzie zaopiekowano się niemi z wszelką starannością. Dodać tu należy, że skóra, mięśnie, ścięgna, j a k wogóle w szystkie części miękkie zw ierząt były naw skroś przepojone woskiem ziemnym i zupełnie miękkie i podatne. To też sku tk iem te- |
go przepojenia zachowały się w ta k do
skonałym stanie.
Wykopalisko to, przynajmniej co do zwierząt kręgowych, je s t w swoim r o dzaju jed y n e na całym świecie, ponie
waż nie znaleziono dotychczas zwierząt z częściami miękkiemi, zakonserw ow a
nych w wosku ziemnym. A szczególnie ważne znaczenie nad ają mu jeszcze ro śliny, owady i mięczaki, znalezione w tych sam ych pokładach, co i zwierzęta kręgo
we, ponieważ z nich dopiero otrzymuje- my pojęcie o środowisku, w którem te zwierzęta żyły.
Po rozpatrzeniu się w ta k cennym m ateryale przystąpiono niezwłocznie do opracowania. Krótki spis mięczaków za
mieścił prof. Łomnicki w Kosmosie z ro
ku
1908. Zniego wynika, że są to w po
łowie formy lądowe, w połowie wodne, z k tó ry ch znowu bagienne mają przew a
gę. W szystkie formy należą raczej do młodszego pleistocenu niż starszego.
Tymczasową n o tatk ę o szczątkach m a
m uta i nosorożca podał w biuletynie A k a demii Umiejętności z roku
1911dr. E.
Niezabitowski.
Ztych notatek dowiadu
je m y się, że z m am uta zachował się p ra
wie cały kręgosłup z wyjątkiem 11 k r ę gów ogonowych, kilka połamanych żeber, część przednia czaszki z wystającemi w zupełności zachowanemi zębami, czę
ściowo kości kończyny przedniej i tylnej i
320 cmdługi płat skóry z uchem ze- wnętrznem. Włosów w skórze już nie było.
Z
nosorożca zachowała się cała głowa z jed n em okiem i uchem, lewa noga przednia i
250 cmdługi płat skóry s tr o ny lewej ciała. Czaszka, wyłuszczona z części miękkich, okazała się całkowitą.
Skutkiem ciężaru ziemi, spoczywającej na czaszce, niektóre kości były złamane, ponieważ znajdowały się jed n ak w swo- jem właściwem miejscu, z łatwością dały się pozlepiać. Najciekawszemi częściami tej czaszki są zęby, z k tórych zachowały się praw ie w szystkie już zużyte zęby mleczne i pod niemi w yrastające zęby trwałe. Czaszka należała więc do osob
nik a bardzo młodego i je s t może najmłod
szą ze wszystkich dotychczas znanych
M 42 WSZECHSWIAT
czaszek nosorożców kopalnych. J a k kom
pletnie zachowały się wszelkie części kostne, o tem świadczą kostki słuchowe (młoteczek, kowadełko i strzemiączko), które opisano poraź pierwszy u nosoroż
ca kopalnego. Również dobrze i kom
pletnie zachowały się wszystkie kości kończyny, niebrak tam naw et tak drob
nych i zazwyczaj ginących kostek, jak trzeszczek (ossa sesamoidea).
Dla poznania zewnętrznego wyglądu nosorożca ważne znaczenie ma znalezie
nie dwu rogów. Istnienie ich wprawdzie przypuszczano, ponieważ w skórze głowy nosorożców, które znaleziono w Syberyi, na nosie i na czole istnieją wyraźnie ogrodzone miejsca na rogi, lecz rogów, należących do tych głów, nie było. W y kopalisko staruńskie dało co do tego zu pełną pewność, chociaż rogi nie zacho
wały się w zupełności, ponieważ złusz- czyła się z nich warstwa powierzchowna rogu. Nowym szczegółem dotychczas nie
znanym, je st kształt ucha zewnętrznego, który stanowi ważną cechę system atycz
ną, przynajmniej dla nosorożców współ
czesnych.
W szy stk ie te tymczasowe notatki za
interesowały paleontologów zagranicz
nych do tego stopnia, że weszły już do literatury i podręczników i spowodowały naw et próby rekonstrukcyi nosorożca sta- ruńskiego. Co dotyczę wieku okazów, znalezionych w Staruni, to niema wątpli
wości, że pochodzą z epoki dyluwialnej, brak je d n ak jeszcze pewności, czy żyły we wcześniejszem, czy późniejszem dy lu wium.
Ostateczne wnioski co do flory i fauny ja k i co do zewnętrznego wyglądu i bu
dowy zwierząt będzie można dopiero wy
snuć po ogłoszeniu drukiem całości w y kopaliska. W tym celu zarząd muzeum im. Dzieduszyckich rozdał cały znalezio
ny m ateryał między badaczów, przeważ
nie specyalistów w poszczególnych dzia
łach, którzy pracę obecnie ju ż ukończyli.
Spodziewać się można, że z początkiem roku przyszłego ukaże się to dzieło zbio
rowe dzięki ofiarności hrabiów Dziedu
szyckich, którzy nie szczędzili trudu i środków, aby te na ziemiach polskich
709
wykopane okazy w Polsce pozostały i polskiemi silami były opracowane i w y
dane.
Odnalezienie ciał zwierząt z zachowa- nemi częściami miękkiemi, ja k skórą, mięśniami, ścięgnami i t. p. należy do bardzo wielkich rzadkości. J e s t to mo
żliwe tylko pod wpływem sprzyjających warunków zewnętrznych, które sp ra w ia ją, że części rozkładające się zazwyczaj bardzo łatwo, przetrwały tysiące i setki tysięcy lat. W wielu razach trudno so
bie wytłumaczyć, jakim sposobem to było możliwe, j a k np. zachowanie się skóry ichtyosaura, gada żyjącego stale w mo
rzu, gdzie części miękkie ciał zwierzę
cych w zwykłych warunkach szybko zo
stają zjedzone przez skorupiaki i inne drobne zwierzęta. A jednak udało się w nowszych czasach przynajmniej części skamieniałej skóry ichtyosaura w ypre
parować tak, że wiemy obecnie dokład
nie, jaki był wygląd zewnętrzny owego gada mezozoicznego.
W ostatnich latach znaleziono nawet całe ciała innego gada mezozoicznego, mianowicie Trachodona. Zachowały się one jako mumie skamieniałe, w których wyraźnie może rozpoznać ścięgna i mię
śnie, a przedewszystkiem skórę. Osborn, który te okazy dokładniej zbadał, sądzi, że ciała zachowały się skutkiem długo
trwałej suszy. Ostatecznie zasypał je piasek, w którym zwolna skamieniały.
Z późniejszych epok geologicznych zna
ne są liczniejsze okazy, zachowane czę
ściowo lub też w całości w mało dostęp
nych i przewiewnych jaskiniach, ja k np.
Glossotherium i Onohippidium w jaskini fiordu Ultima Speranza w Patagonii, albo też w zamrożonej ziemi Syberyi. W o s ta t
niej znaleziono kawałki skóry piżmowo- łu (Ovibos moschatus), suhaka (Antilope saiga), leminga (Lemmus obensis), najczę
ściej jed n ak szczątki mam uta i nosoroż
ca włochatego. Z pierwszych znane są 22 okazy, z których dwa są prawie cał
kowite, reszta tylko w szczątkach znale
ziona. Z nosorożców znane są trzy, mia
nowicie kaw ałek skóry, znaleziony przez
Czerskiego w jaskini Niższo - Udinskiej,
je d n a głowa i je d n a noga, należące do
710
WSZECHSWIAT
.NTo 42nosorożca znalezionego nad rzek ą Wilu- je m i głowa znaleziona nad Leną. Głowy te nieco uszkodzone i bez uszów z asu szono i w tym stanie przesłano do P e tersburga. W ty ch p rzypadkach więc nizka tem p eratu ra przyczyniła się do przechowania w szystkich ty c h okazów do dzisiejszych czasów.
Z niezwykłym i dotychczas zupełnie nowym sposobem konserwacyi zwierząt spotykam y się w w ykopaliskach w Sta- runi, gdzie wosk ziemny stał się śro d kiem znakomicie u trw alającym . W gło
wie nosorożca zachował się np. doskonale język, podniebienie, błona śluzowa ja m y nosowej i krtań, a pod mikroskopem mo
żna rozpoznać wyraźnie rozmaite tkanki j a k tkankę łączną, tłuszczową, nabłonki, mięśnie i nerwy. U trzy m a ły się one znacznie lepiej, niż tkanki m a m u ta z Be- rezówki. J e s t to tem dziwniejsze, że w Kalifornii w analogicznych w aru n k ach zachowały się tylko same kości. W po
bliżu Los Angeles ju ż oddaw na znany jest stawek, k tó ry j e s t otoczony asfal
tem. Rozmaite zwierzęta, j a k woły, d ą żące do wody dla ugaszenia pragnienia, grzęzły w asfalcie i ginęły. W nowszych czasach geologowie am eryk ań scy przy
stąpili do zbadania tego staw ku, przy
puszczając, że te m u samemu losowi, co dzisiaj, zw ierzęta ulegały także i w d a
w niejszych epokach. Istotnie też w yko
pano wielką ilość kości ssawców i p t a ków z czwartorzędu. Prócz myszy, k ró lików i wiewiórek znalazły się kości wil
ków, niedźwiedzi, ty g ry s a (Smilodon ca- lifornicum), lwa (Felis atrox), żubra (Bi- son antiąuus), mam uta, przedstawiciela szczerbatych (Paramylodon nebrascense), koni (Eąuus pacificus) i wielbłądów.
W śród ptaków przew ażają szkielety or
łów (Aąuila chrysaetos) w liczbie 33, d a
lej znaleziono żórawia (Ardea herodias), kruka, gęś k an a d y jsk ą (Branta canaden- sis) i p aw ia (Pavo californirus).
W ykopalisko j e s t niezmiernie ważne, bo w ykazuje w Ameryce północnej fa
unę, dotychczas tam nieznaną, j a k wiel
błąda i pawia. Merriam, k tó ry bad ał tę iaunę, podnosi jeszcze z naciskiem, że większość zwierząt roślinożernych była
w młodym wieku i że uderzająco wielka ilość należy do zwierząt drapieżnych.
W edług niego niedoświadczone zwierzęta młode, dążące do wody, grzęzły w asfal
cie i stały się ofiarami zwierząt drapież
nych, które również ginęły. Żadnych części miękkich nie znaleziono, lecz ty l
ko szkielety, których poszczególne kości w wielu razach trzym ały się jeszcze r a zem. Dlaczego w S taruni zachowały się całe ciała, a w Kalifornii w bardzo po
dobnych w arunkach tylko szkielety, na- razie tru d n o sobie wytłumaczyć. Możli- wem je st, że w owych czasach, gdy zwierzęta zginęły, klim at był w Staruni chłodniejszy, niż w Kalifornii, co p rzy czyniło się do lepszej konserw acyi zwie
rząt, chociaż Łomnicki w swem krótkiem sprawozdaniu twierdzi, że klim at był cie
plejszy od dzisiejszego, ponieważ znale
ziono same tylko drzewa liściaste, ja k dąb, wiąz, jesion, klon i leszczynę, gdy tym czasem drzew iglastych niema ani śladu. Dowodzą tego także owady i m ię
czaki, wśród których badacz nasz nie znalazł ani jednej formy chłodniejszego klimatu. Według Łomnickiego był to więc cieplejszy okres międzylodowcowy, późnopleistoceński, znamienny panow a
niem dębu.
Teren, na którym dokonano w ykopa
liska w Staruni, różni się nieco od tego, który zawierał szkielety w Kalifornii.
Szyb bowiem wosku ziemnego znajduje się n a lewem zboczu potoku Łukawca.
Otóż potok ten prawdopodobnie osadzał po obu brzegach namuły, z których w y tworzyły się iły. Za każdern większem wezbraniem potoku woda rozlewała się, w ytw arzając koło brzegów bagienka, osa
dzając równocześnie nowe w arstw y żwi
ru i namułu. W tych właśnie iłach zna
lazła się charakterystyczna fauna m ię
czaków. W pasie bagnisk, tow arzyszą
cych Łukawcowi, wydobywała się nadto także miejscami ropa naftowa, tworząca zbiorniki naturalne. Także i w tych ba
gnach ropnych osadzały się od^czasu do czasu nam uły za każdem znaczniejszem wezbraniem potoku wraz z naniesionemi szczątkami roślin i zwierząt, które, prze
siąknięte ropą i surowicą solną, dotrwały
JM? 42
WSZECHSWIAT
711do dnia dzisiejszego. Nadto wpadały do tego bagniska zwabione, nocną zwłasz
cza porą, lśniącem jego zwierciadłem, ró
żne owady, naw et tak wątłej budowy ja k ćmy, z chrząszczów zaś głównie pływa- kowate. Ginęły one natychm iast w z a bójczej topieli, podobnie ja k to się działo w starszy m plejstocenie w Borysławiu.
Tym też sposobem zatonęły w tem ba
gnie ropnem i większe zwierzęta, ja k pła
zy i ptaki, które przypadkiem tu się do
stały, jakoteż ssawce, szukające może wody do ugaszenia pragnienia. Tak też prawdopodobnie ugrzęzły mamut i noso
rożec, niemogąc, mimo wysiłków, wydo
być się ze zdradliwej toni ropnej, w k tó rej skutkiem uduszenia się musiały na
gle zginąć.
Temi słowami Łomnicki opisuje teren staruński. Dodać tu jeszcze należy, co wynikło ju ż ze szczegółowego opracowa
nia materyału, że teren nie mógł być gęsto zalesiony drzewami, że stanowił raczej rozległe łąki, na których rosły przeważnie tylko krzaki. Do tego wnio
sku prowadzi odnalezienie kości jelenia olbrzymiego, który z powodu znacznego rozpięcia swych rogów z konieczności musiał żyć w skąpo zadrzewionych oko
licach, zazwyczaj bagiennych.
Istnienia większych zbiorników wod
nych dowodzi żaba, która okazała się od
mianą zwykłej żaby wodnej, znaną pod nazwą, śmieszki lub wesełuchy, i która obecnie znajduje się przeważnie w więk
szych jeziorach.
Kadłub p ta k a bez piór, znaleziony obok mamuta, należy do grubodzióba pestko- ja d a (Coccothraustes prawdopodobnie vul- garis), którego żołądek był wypełniony licznemi ułamkami pestek śliw.
Poza tem znaleziono jeszcze luźne ko
stki żaby traw nej, śmieszki i sowy, t u dzież parę Iragmentów żeber, tak nieko
rzystnie zachowanych, że oznaczenie ich stało się ju ż niepewnem.
J a k wyżej zaznaczono, dokładny obraz całości wykopaliska otrzymamy dopiero po ogłoszeniu opracowanego materyału.
Przypuścić należy, że to przyczyni się w wysokim stopniu do poznania dylu- wium i innych zagadnień ogólniejszych,
które łączą się ściśle z tem wykopalis
kiem, ja k np. sprawa rozsiedlenia g eo gra
ficznego zwierząt i roślin, ich budowy, zmienności gatunków, klimatologii i t. p.
W szystkie wyżej wymienione okazy znaleziono w szybie, mającym mniej wię
cej
20 mgłębokości,
2,4 mdługości i
1,2 mszerokości. Dziwnym byłoby przypad
kiem, gdyby te okazy skupiły się w w y
dobytych z szybu
57,6m3 ziemi. Nie ulega wątpliwości, że iły w najbliższem sąsiedztwie zaw ierają jeszcze dalsze oka
zy, a między niemi d rugą połowę ciała nosorożca. To też Towarzystwo im. Ko
pernika we Lwowie czyni starania, aby wyzyskać ten dla nauki niezmiernie cie
kaw y zakątek. Podobno zebrano już p e wien fundusz na dalsze poszukiwania.
Niestety, wyłoniły się przeszkody. Szyb po eksploatacyi wosku ziemnego prze
szedł od właścicieli dla nas przychylnych i bardzo liberalnych do rąk innych w ła
ścicieli, którzy narazie przynajmniej nie pozwalają na rozkopanie g ru n tu w s ą siedztwie szybu. Spodziewać się należy, że trudności te dadzą się usunąć. Czy jed n ak fundusz zebrany na dalsze poszu
kiwania nie okaże się zaszczupły, to wiel
kie pytanie. Życzyćby należało, aby za wzorem A merykanów i u nas znaleźli się ludzie, którzyby przyczynili się do dokończenia tak pięknie rozpoczętej pra
cy dla sławy nauki polskiej.
II. Hoyer,
CZY P I O R U N UNIKA SAM01NDUKCYI?
Oczywista, że unika. Tak przynajmniej dotychczas sądzono. Wiadomo, że zwój spiralny z grubego drutu, ale składający się z dużej liczby zwojów, posiadający zatem niewielki opórgalwaniczny (ohmow- ski) ale za to wielką samoindukcyę, prze
puszcza łatwo prąd stały, staw ia zaś zna
czny opór prądowi zmiennemu, a to tem większy, im naglejsze są zmiany (czaso
we) prądu przemiennego. Prąd elektry
czny, wywołany przez piorun w przewód-
712 WSZECHSWIAT Ns 42
niku, po którym spływ a do ziemi, odzna
cza się również ogromną nagłością zmia
ny natężenia prądu, bo w n ad er krótkim czasie siła prądu w przewodniku rośnie od zera do niezwykle wielkiej wartości.
Należy się zatem spodziewać, że piorun najstaranniej będzie unikał przew odni
ków posiadających dużą samoindukcyę.
Na tem polega np. ochrona przyrządów do telegrafii bez d r u tu przed piorunem.
Niechaj na rycinie niżej umieszczonej
A
oznacza antenę,
Lpołączone z nią
o ,7
przyrządy przedstaw iające pewną samo
indukcyę, P płytkę od anteny izolowaną, połączoną z ziemią. D ajm y n a to, że i przyrządy
Lsą połączone z ziemią i że piorun uderza w an ten ę
A \w takim r a zie piorun nie popłynie przez
L ,chociaż zapomocą
Lanten a
Aje s t metalicznie połączona z ziemią, ale woli sobie iskrą utorować drogę z O do P, by w ten spo
sób uniknąć samoindukcyi. J e s t to fakt znany, znajdujący zastosowanie w budo
wie piorunochronów dla pew nych insta- lacyj elektrycznych.
Pan J. Bergonić zauważył jednakże fak t będący—ja k się zdaje — w sprzecz
ności z tem, cośmy wyżej powiedzieli (J. Bergonió, La foudre fuit-elle les con- ducteurs doues de self? Coup de foudre en spirale. Comptes Rendues
154, 16, 1912). Wnocy z dnia
20na
21marca b. r. piorun uderzył w gminie Saint-Mo- rillon, w miejscu opodal tak zw. La Flou- ąu ette i zniszczył całkowicie linię tele
graficzną idącą z Saint-Morillon do La Brede. Pan Bergoniś miał sposobność w trzy dni po uderzeniu pioruna badać słupy telegraficzne i sąsiednie drzew a j
wzdłuż nawiedzonej linii. Tuzin słupów został mniej lub więcej uszkodzony;
wszystkie one znajdowały się w miej
scach wywyższonych i otwartych. Dwa słupy zostały doszczętnie zniszczone;
w okręgu
15metrów znajdowały się szczątki o ciężarze
1 kgdo
50 kg.Dwa inne słupy pozostały wprawdzie w' ziemi, ale drzewo ich było zupełnie rozłupane.
Wreszcie inne dwa slupy zostały uszko
dzone w sposób nader oryginalny. Oto piorun spłynął po nich wzdłuż linii spi
ralnej, której początek był u szczytu słu pa, a koniec przy ziemi. Wzdłuż tej linii, wyrżniętej ja k b y dłutem, drzewo było wyżłobione na szerokości
5do
7 cm,a na głębokości
1do
3 cm.Na jed n y m ze s łu pów spiralna była nieco nieregularna, na drugim je d n ak że była prawie doskonała:
liczyła ona lVa obiegu o kroku 2 m
60cm. Nietrzeba dodawać, że słup nie p o siadał wzdłuż tej spiralnej ani żadnego druta, ani wogóle żadnej żyły lepiej p rze
wodzącej elektryczność, niż reszta słupa.
Piorun tym razem obrał dobrowolnie d r o gę spiralną, przedstaw iającą większą s a moindukcyę, niż droga prosta. Skądże zatem pochodzi — zapytuje pan Bergo- nić — owa trw oga przed samoindukcyą, ja k ą piorunom przypisujemy?
F a k t obserwowany przez Bergoniego je s t—zdaje się—dosyć odosobniony. Z j e
dnej obserwacyi trudno dalsze wnioski wyciągać. Pomnożenie odpowiedniego m ateryału obserwacyjnego byłoby pożą
dane, a przyczynić się do tego miałby może sposobność niejeden z czytelników Wszechświata.
D r . J .
S.
Z W I E R Z Ę I Ś R O D O W I S K O .
(Dokończenie).
4. Przystosowanie czyli adaptacya.
A więc życie zwierzęce istnieje w ró
żnych środowiskach, różnie się k ształtu
jąc. Lecz pamiętajmy, że życie, to sy
stem wymian między organizmem a śro
Na
42WSZECHSWIAT
713dowiskiem, on bowiem warunkuje pro
cesy przez nas życiowemi zwane. Odby
wają się nieustannie procesy przemiany m ateryi wraz z towarzyszącemi im pro
cesami przemiany energii. Jeżeli zatem w danem środowisku, cechującem się danem zgrupowaniem czynników, istnieje zwierzę, to musi ono bezsprzecznie znaj
dować się ze środowiskiem w systemie wymian, umożliwiającym procesy życiowe.
Na tem polega fakt przystosowania. In
nego, pewniejszego kry tery um w tym względzie nie mamy. Ten system w y
mian tłumaczy się, ogólnie mówiąc, choć zawsze w sposób niedokładny swoistym kształtem, który również posiadać może wiele cech wspólnych u różnych organi
zmów, zamieszkujących jednakowe śro
dowiska. Możemy w takich razach mó
wić o pewnym typie zbieżnym (zjawisko konwergencyi) jak o wynikłym w części pod działaniem czynników danego środo
wiska. Będzie to forma etologiczna, na którą już Giard, wielki biolog francuski, dawno zwrócił uwagę.
„Jest rzeczą ch ara k tery sty cz n ą—mówi ten uczony—że typy, różne filogenetycz
nie, dzięki pewnym wpływom biologicz
nym stają się tak w swym wyglądzie zew nętrznym podobne, że nietylko nie
doświadczone oko w błąd je s t w prow a
dzane, lecz naw et wprawni zoologowie niedokładnie określają ich właściwe s ta nowisko" 1).
W nowszych jed n ak czasach coraz b ar
dziej zmuszeni je ste ś m y wnikać głębiej w istotę organizmów i nie dać się zbyt łatwo uwieść ich formie zewnętrznej, zawsze niedokładnie odzwierciadlającej chemizm protoplazmy.
Sama forma zwierzęcia decydować nie inoże, a tem mniej przesądy antropomor- ficzne wielu przyrodników o celowości kształtów zewnętrznych. Mamy tu je d y nie do czynienia z koniecznościami w okre
ślonych w arunkach.
Właściwe przystosowanie się zwierzę
cia do danych w arunków następuje w te dy, gdy między w arunkami środowiska
!) Przytoczone z G. Bohna, Alfred Giard et son oeuvre, str. 32, Paryż, 1910.
a zwierzęciem je zamieszkującem w y
tworzy się system wymian o rów nowa
dze stałej, gdy na określoną akcyę d a
nych czynników zwierzę reaguje okre
śloną reakcyą, nieniszczącą życia. Każde przystosowanie wogóle je s t opłacone sze
regiem śmierci osobników nieprzystoso
wanych, których nie widzimy. A to jest faktem zasadniczym. Kto zapomina o tem, ten obdarza organizm celową reakcyą.
Organizm przystosowany kroczył po t r u pach nieprzystosowanych.
Rozpatrzmy, dla lepszego zrozumienia zjawiska przystosowania, przykład kon
kretny. Na wzgórzu lasem pokrytem, gdzie wilgoć panuje, roi się od mięcza
ków J)- Helix nemoralis, H. aspersa, H.
lapicida, H. ericetorum, Arion empyrico- rum, Limax i t. d. należą do najpospo
litszych. Na wiosnę podczas dżdżystej pogody życie ich je s t czynne, pełzają po liściach, po pniach drzew, po krzakach, na stoku wzgórza — wszędzie ich pełno.
W kilka dni potem, gdy słońce przy- grzało i ilość pary wodnej w atmosferze znacznie się zmniejszyła, czynne ich ży
cie zamarło. Mięczaków pełzających nie- widać zupełnie. One nie zginęły, bo zna
czną ich liczbę, zwłaszcza formy w sko
rupach, znaleźć można n a krzakaćh, albo n a pniu drzewa, lecz są skurczone w sko
rupie, przylepione do podłoża, z otworem zam kniętym specyalną przegrodą, z za
krzepłej wydzieliny powstałą. Reagują one na ciepło zawieszeniem czasowem swego życia czynnego. Inne, gołe mię
czaki, k ry ją się w mech pod liście, w za
głębienia ziemi—miejsca mniej lub wię
cej wilgotne nawet w suchej atmosferze.
Z nadejściem dżdżystej pory znów się budzi ich życie.
Czy mamy prawo uważać te mięczaki za przystosowane do środowiska, w któ- rem żyją? Oczywiście tak, i tylko dla
tego, że żyją. Ich życie czynne w aru n kuje wilgoć atmosfery. Od zgubnego działania suchej atmosfery uchylają się,
*) Mam na myśli niewielkie wzgórze lasem pokryte, tuż pod Genewą tak zw. Bois de la Battie, którego niezwykle obfitą faunę mięcza
ków obserwowałem niejednokrotnie.
714 WSZECHSWIAT JM® 42
na mocy im właściwej reakcyi, zawiesza
ją c żywot czynny. Ona umożliwia im żywot w danych miejscowościach, k tó rych nie mogłyby zamieszkiwać w b raku tej zdolności.
Jakieś mokrzyce (Oniscus), niemogące przetrzymać, naw et krótko, zupełnie s u chej atmosfery, musiałyby zginąć w po
dobnych w arunkach. Istnieć też mogą one jed y n ie w miejscach o bardziej s ta łej wilgoci (pod kamieniami, pod drze
wem, w piwnicach i t. p.) i do tych śro
dowisk są przystosowane.
Dżdżownice są przystosowane również do ziemi wyłącznie wilgotnej, bo sucha atmosfera zabójczo n a nie działa. Na po
wierzchnię wychodzą je d y n ie po deszczu;
w nocy, gdy wilgoć panuje, również w y pełzają, trzym ając się podczas dnia w wil
gotnych w arstw ach ziemi; gdy te w ysy
chają, w ędrują do w arstw niższych, do
kąd wilgoć je przyciąga.
To stosuje się do w szystkich zwierząt, zamieszkujących swe zwykłe środowiska.
Żyją w nich, a więc są przystosowane.
5. Pochodzenie adaptacyi.
Widzieliśmy, że życie możliwe je s t ty l
ko w pewnych w arunkach, widzieliśmy, że środowisko zamieszkałe przez zwie
rzęta musi odpowiadać całości tych w a
runków, lecz w określonych granicach krańcowych różnicuje się ono, tworząc różne środowiska, widzieliśmy, że tym różnym środowiskom odpowiadają różne formy życia, innemi słowy, kształtuje się ono rozmaicie wśród różnych warunków, przystosowuje się do środowiska.
Z kolei rzeczy rodzi się pytanie. J a każ tego przyczyna? Co modyfikująco wpływa na życie, co wywołuje jego p rzy stosowanie się do warunków zew n ętrz
nych? Organizmy zwierzęce, zam ieszku
jące określone środowiska, zazwyczaj me mogą istnieć w innych środowiskach.
Zwierzę lądowe ginie w wodzie; wodne—
w suchej atmosferze; zwierzę morskie zamiera po przeniesieniu go do wody słodkiej i t. d. Są to zb y t gw ałtowne przejścia, a pamiętajmy, że organizm s ta nowi skrępow aną węzłami korelacyi ca
łość, że każda zatem zmiana odbija się
wielkiem echem, zakłócając równowagę całości. Na słabsze je d n ak zmiany w a
runków zewnętrznych organizm nieko
niecznie śmiercią reaguje. Czyniono do
świadczenia z licznemi zwierzętami i prze
konano się, że osobniki jednego gatunku, przeniesione do odrębnych warunków, różnie reagują na nowe czynniki: jedne zamierają odrazu, inne dopiero po pe
wnym czasie, reszta, może część bardzo nieznaczna, pozostaje przy życiu, przy stosowuje się do nowych warunków, m ó wimy. Przypatrzm y się dla przykładu prostem u doświadczeniu Balbianiego *) nad wymoczkiem Paramaecium. Prze
niesione ze swego zwykłego środowiska, wody słodkiej, do roztworu soli morskiej
0,30na
100,zm ieniają odrazu formę, spłaszczają się, mniej więcej czwarta część osobników ginie, reszta pozostaje przy życiu; nabyw ają teraz nowego kształtu, który już nie odpowiada p ie rw o t
nemu chemizmowi, słowem, przystoso
wują się do nowych warunków. Więc choć do jednego należące gatunku, ró żnie się w nowych w arunkach zachowa
ły, gdyż jedne z nich straciły życie, in
ne się przystosowały. Mimo na zewnątrz jednakowej maski, odbywały się w ich ciele rozmaite reakcye. W ostatnich cza
sach nauka coraz bardziej na pierwszy plan w ysuw a indywidualność istot.
Czy możemy obserwować w przyrodzie podobną drogą powstające przystosowa
nia, ja k to nam ujawnia ostatnio opisane doświadczenie? Tak, ponieważ wiemy, że w aru n ki środowiska podlegają zmia
nom. Nawet same organizmy wpływają modyfikująco na warunki środowiska.
Wszelkie więc zmiany środowiska nie mogą pozostać bez wpływu na zwierzęta.
Któż z nas nie widział zbiorników wody zanieczyszczonych substancyam i chemicz- nemi? Oczywiście pew'na ilość form, przez nowe zaskoczona warunki, musiała w yginąć—to były nieprzystosowane, m o
że to naw et była znaczna większość, mo
że wszystkie nawet; w innych znów r a
Arch. d’anat. micr., 1898; przytoczone w e
dług St. Rabauda, Le transformisme et l’expe- rience. Paryż, 1911.
JSTo 42 WSZECHSWIAT 715
zach część pozostała przy życiu, reag u ją c odpowiednio na nowe czynniki.
Podobne przystosowania mogą zajść również w następstwie biernych wędró
wek organizmów zwierzęcych. Ptaki wę
drowne przenosić mogą na daleki dystans przyczepione do nóg z biotem ja jk a ró
żnych zwierząt, kokony, może dorosłe na
wet osobniki, rozsiewając je w ten spo
sób w nowych miejscowościach, w no
wych warunkach. Wiatry, roznoszące ja jk a, cysty i t. p. niemniejsze w tym względzie m ają znaczenie. I człowiek również do tego się przyczynia.
W innych znów razach przystosowanie do nowych w arunków inną zachodzi dro
gą. Oddawna zauważono, że pewne or
ganizmy zwierzęce odrębnie się zacho
w ują w normalnem napozór dla nich śro
dowisku. Zamiast reagować tak jak ich krewniacy, reag u ją odmiennie, a reagują tak, j a k muszą reagować, zależnie od swego chemizmu. Zamiast reakcyj, k tó re normalnie przykuw ają te organizmy do danego środowiska, zachodzą wymia
ny, kończące się ostatecznie opuszcze
niem danego środowiska; następnie coraz nowe czynniki zaczynają działać i w re
szcie zwierzę zostaje przyciągnięte przez nowe dla niego środowisko. Wszędzie, gdzie obserw ujem y większą liczbę orga
nizmów zwierzęcych, podobne „dyshar- monie“ w zachowaniu się zwierząt mo
żemy spotkać. Zmiany tropizmów zacho
dzą często i łatw'o w przyrodzie. Lecz, by to mogło nastąpić, konieczne je st działanie czynników zewnętrznych. By organizm zwierzęcy mógł opuścić swe pierwotne środowisko, musi koniecznie być w ytrącony z tej stałej równowag', ja k a zawsze istnieje w prawdziwym przy
padku adaptacyi między zwierzęciem a środowiskiem. Chemizm jego pod dzia
łaniem warunków zewnętrznych musi uledz zmianie. A dostawszy się w na
stęp stw ie do nowego środowiska, do no
wych warunków, zwierzę to ulega ich działaniu i tutaj albo ginie, albo też żyje, czyli przystosowuje się, wytwrarza się no
wy system wymian, nowa, stalą równo
waga. Z czasem, zależnie od chemizmu i pod działaniem przeróżnych zewnętrz
nych w arunków nowy ten system może się wyrazić w nowym kształcie zewnętrz
nym, przedstawiającym, choć zawsze n ie dokładnie, nową równowagę.
K a z im ie rz D em el.
CZY RYBY MAJĄ Z D O L N O Ś Ć R O Z R Ó Ż N IA N I A BARW.
B arwa wywiera na oko prawidłowo widzącego człowieka równocześnie po
dwójne wrażenie, z jednej strony właści
wą jakością barwy (czerwona, niebieska i t. d.), z drugiej strony stopniem jasno
ści. Jeżeli oko przez czas długi przy
zwyczai się do zupełnej ciemności, i po
patrzy następnie na słabo świecący pas barwny, np. na przytłumione widmo sło
neczne, to nie widzi różnych barw, lecz jedynie różne rodzaje szarości. Oko stało się nieczułem na jakość barw, jakości barw zostały ze spostrzeżenia wyłączo
ne, a pozostały w niem jedynie bez
barwne stopnie jasności barw, które od
czuwamy, jako rozmaite odcienie bez
barwnej szarości. Najjaśniejszą szarość widzimy w tem miejscu, gdzie się znaj
duje barwa zielona w widmie. Jeżeli, nieprzyzwryczajając oka do ciemności, spojrzymy na jasno świecące widmo sło
neczne, to widzimy znane barwy tęczo
we od czerwonej do fioletowej, a n a j j a śniejszą wydaje się żółta; teraz działały na nasze oko równocześnie jakość barw tudzież stopień jasności, co je st regułą widzenia prawidłowego. Człowiek cał
kiem ślepy na barwy nie ma zdolności widzenia jakości barw, a rozróżnia bar
wy tylko wtenczas, jeżeli każda z nich ma różny bezbarwny stopień jasności.
Oko człowieka na barwy ślepego odczu
wa ja k o miejsce najjaśniejsze w widmie słonecznem nie barwę żółtą, ja k oko nor
malne, lecz barwę zieloną.
Przytoczone zjawiska mają doniosłe znaczenie w badaniu zdolności rozróżnia
nia barw wogóle, w szczególności—w ra zie zagadnienia, czy ryby mają zdolność rozróżniania barw, ja k człowiek i wyż
szego rzędu zwierzęta kręgowe.
716
WSZECHSWIAT
JNTo 42Nad rozwiązaniem tego zagadnienia pracowali liczni uczeni, a w ostatnim czasie szczególnie oftalmolog, prof. C.
Hess w W urzburgu i zoolog, profesor dr.
K. Frisch w Monachium. Przeprowadzili oni liczne, ścisłe doświadczenia i spo
strzeżenia i poczynili z nich wnioski, któ
re tutaj przytaczam, ograniczając się z powodu obszerności przedmiotu tylko do niektórych.
Hess używał do swych doświadczeń różnych gatunków, przeważnie młodych ryb, i przedewszystkiem stwierdził, że ryby w akw aryum niejednostajnie oświe- tlonem, kierowały się i szły zawsze ku najjaśniejszemu światłu. Jeżeli ak w a ryum oświetlono b arw n ą w stęgą widma słonecznego, to wszystkie ry b y grom a
dziły się w miejscu, gdzie przypadała barwa zielona i żółto zielona, nie zaś tam, gdzie była barw a czysto żółta, a gdzie dla oka ludzkiego znajduje się najjaśniejsza część widma. W stosunku do barw widma ry b y zachow ają się prze
to oczywiście całkiem tak samo, ja k czło
wiek zupełnie ślepy na barwy. W licz
nych dalszych doświadczeniach Hess wy
kazał, że ryby wcale nie m ają szczegól
nego upodobania do barw y zielonej, że nie mogą odróżniać zupełnie odmiennych barw, jeżeli te mają je d n a k i bezbarwny stopień jasności, że wreszcie zmysł od
różniania siły św iatła u ryb do doświad
czenia użytych (o ile tylko doświadcze
nie je s t możliwe) podlega zupełnie tym samym prawom, ja k widzenie człowieka całkowicie ślepego na barwy.
Innego rodzaju doświadczenia, podjęto przez Hessa, dały takież same wyniki.
Przez dłuższy czas żywił strzeble la rw a mi komara długonoga (Chironomus), po
czem wycinał barw ne s k ra w k i papieru, postacią i wielkością całkiem podobne do larw długonoga, przylepiał na różnobarw- nem szarem podłożu i przysuw ał je do ścianki akw aryum . Jeżeli podłoże było matowo białe, to strzeble podpływały n a gle i żwawo nietylko ku ciemnoczerwo
nym, lecz zarówno ku ciemnoszarym, czarnym, ciemnoniebieskim, ciemnozie
lonym i ciemnożółtym larwom sztucz
nym. Przeciwnie, nie zwracały wcale
uw agi na nie, jeżeli ich barw a miała ten sam stopień bezbarwnej jasności j a k po
dłoże, jeżeli dla oka rybiego nie odbijały od podłoża.
W jednem doświadczeniu Hess przyle
piał niebiesko namalowaną larwę na pod
kładzie żółtym i dobrał obiedwie barwy tak, że miały równy bezbarwny stopień jasności. Dla oka ludzkiego niebieska larw a występowała całkiem wyraźnie na żółtym podkładzie przez przeciwieństwo barwy, ryby jed n ak wcale na nią uwagi nie zwracały; na oko rybie wywierała działanie nie jakość barw, lecz jedynie j e dnaki bezbarwny stopień jasności, a tem samem brakło uderzającej różnicy dla oka rybiego dostrzegalnej. Na zasadzie swych licznych doświadczeń Hess orzekł, że ry b y nie m ają zdolności rozróżniania barw, i że widzą tak, ja k zupełnie ślepy na barw y człowiek.
Innego zdania je s t dr. Frisch i uzasad
nia j e również bardzo licznemi ściśle na- ukowemi doświadczeniami, z których kil
k a przytaczam:
Strzeble mają zdolność znacznego do
stosowania swej barwy i jasności do dna, na którem żyją, a czynią to częściowo z pomocą komórek czarnych (chromato- forów), umieszczonych w ich skórze. J e żeli te komórki się rozszerzają, to ryba ciemnieje, jeżeli zaś ściągają się do roz
miarów maieńkich centek, to odsłania się zasadnicza ja s n a barwa, i ry b a staje się znów jasną. Ta zmiana jasności i cie
mności następuje prawie nagle po zmie
nieniu dna, tak, że jasność ryb y zgadza się z jasnością dna. Prócz czarnych ko
mórek strzebla ma rozmieszczone po ca
lem ciele żółte komórki, a w pewnych miejscach także czerwone. I tych b a r w nych komórek ryba używa do tego, aby się o ile możności dostosować do chwi
lowego zabarwienia dna, atoli rozszerza
nie i zwężanie tych komórek barwnych odbywa się zwolna, nie ta k szybko, ja k czarnych. Dopiero w kw adrans lub w pól godziny po zmianie dna następuje odpo
wiednie oddziaływanie żółtych i czerwo
nych komórek. Dr. Frisch urządził sobie
więc dwa jed n akie akwarya, jedno z żół-
tem, drugie z szarem dnem, przyczem
J\Ts 42 WSZECHŚWIAT 717
bezbarwny stopień jasności obu barw był całkiem równy. W każdem akw a
ryum umieścił po jednej strzebli; obied- wie dostosowały się n atychm iast do j a sności dna i były jednako jasne, ponie
waż jasność dna w obu akwaryach była je d n ak a Jeżeli je przesadzono z je d n e
go akw aryum do drugiego, to stopnia jasności swej nie zmieniły. Jeżeli je przez czas dłuższy pozostawiono w spo
koju, to strzebla na dnie żółtem rozsze
rzała swe komórki żółte i czerwone, d ru ga zaś na dnie szarem nie czyniła tego.
Z tego wniosek, że prócz stopnia jasno
ści, również jakość barwy wywierała wpływ na rybkę.
Dr. Prisch wykazał przytem, że s trz e ble oślepione, które po odbyciu operacyi zupełnie wyzdrowiały, i na mechaniczne bodźce natych m iast zmianą zabarwienia oddziaływały, nie zmieniały barwy, gdy się znalazły na dnie żółtem, czy też sza
rem. Z tego wywnioskował, że strzebla widząca dostrzega okiem barwę dna, że więc ma, choćby bardzo początkową zdol
ność rozróżniania barw.
Zauważyć je d n ak należy, że strzeble zachowywały się jednako na dnie czer- wonem, lub żółtem, zachodzi przeto w ąt
pliwość, czy zdołają odróżnić barwę czer
woną od żółtej. Bardzo zajmujące je st doświadczenie d-ra Frischa, jako prze
ciwstawienie doświadczeniu prof. Hessa z żywieniem strzebli larwami długonoga.
Większą liczbę okazów strzebli żywiono skrobanem mięsem, zabarwionem zapo
mocą szafranu na żywą barwę żółtą; ry b ki przyzwyczaiły się zupełnie do tego pożywienia. Dr. Frisch zabarwił również szafranem małe kawałeczki papieru i po- przylepiał je na szarych papierkach roz
maitych odcieni. Taka serya papierów obejmowała między barwą białą i czar
ną
24stopni różnej barwy szarej, które je d n a k jednę od drugiej jeszcze odróżnić można było. Na każdy kawałek szarego papieru naklejono kawałeczek żółtego.
Pomiędzy temi
24szaremi kartkami pa
pieru była z pewnością jedna, mająca ten sam stopień bezbarwnej jasności, ja k przyklejony skraw ek żółty. Oko ludzkie do ciemności przyzwyczajone, w słabem
oświetleniu nie zdołało rozpoznać skraw ka żółtego na czterech obok siebie leżą
cych kartkach z odcieniami barwy sza rej. Jeżeliby więc strzeble były rzeczy
wiście ślepe na barwy, to nie powinny były przynajmniej na jednej kartce sz a rej rozpoznać plateczka żółtego. T y m czasem, jakąkolwiek k artk ę szarą przy
tknięto do ścianki akwaryum, strzeble podpływały szybko zawsze ku płateczko- wi żółtemu, gdyż je przedtem w ytreso
wano i przyzwyczajono do pożywienia żółtego—zatem poznawały bez wątpienia żółty płateczek po jakości jego barwy.
Dla uniknięcia zarzutu, że cień rzucany z brzegu od przylepionego skraw ka pa
pieru mógł zwrócić uwagę strzebli, Frisch przylepiał w pewnej odległości od żółte
go skraw ka papieru, takiż sam skrawek papieru tejże szarej barwy, co podkład, na ten skraw ek jednak strzeble wcale nie zwracały uwagi.
Przekonany przez swe doświadczenia dr. Frisch ogłosił przeciwne prof. Hesso- wi zapatrywanie: że przynajmniej niektó
re ryby mają zdolność rozpoznawania barw, chociaż nie ta k wysoko rozwiniętą ja k u człowieka.
Wobec tych sprzecznych zapatrywań sprawa zdolności ryb rozpoznawania barw pozostaje, jak dotąd, i nadal nierozstrzy-
SPRAWOZDANIE.
Dyr. Bronisław Gustawicz. Prof. Emil Wyrobek.
Ż y c i e z w i e r z ą t . Tom I.
Ssaki. Część pierwsza. Wiedeń. Nakład
ca: Franciszek Bondy. (Bez roku wyda
nia). Str. VI -)-
314.Cena rb. 6.
„Poszukiw anie prawdy pow inno byd oe- lem naszej działalności; jest to jed y n y g od ny jej cel", powiada H. Poinoarś. Innego jednak zdania są autorow ie „Życia zw ierzątu.
Dla nich prawda o ty le ty lk o ma wartość, o ile nie znajduje się w sprzeczności z za- korzenionemi w nas przesądami. W yznanie to zostało w ygłoszone z powodu kw estyi po
chodzenia człow ieka. Mniejsza o to, że pa
now ie G. i W. uważają pochodzenie zw ie
rzęce za nieudowodnione; g d yb y na tem po
718 WSZECHSWIAT JMfi 42
przestali, m ożnaby się ty lk o dziw ić ioh lo
gic e, gdyż, w y łą czy w szy człow ieka, uznają transformizm w całej rozciągłości. L ecz t e go im mało: „przypuśćm y teraz, że poglądy teg o rodzaju udałoby się naukow o u d o w o d nić" powiadają, to i w takim przypadku na
leżałoby je odrzucić, g d y ż nie zagoją one ty c h ran „jakie rów nocześnie zadadzą naj
d elikatniejszym uczuoiom obrażonej ludzkiej godności, w której tk w i pew na św iadom ość w yższego, aniżeli zw ierzęce przeznaczen ia11.
W ięc ta nasza „ludzka godność" raczej z g o dzi się na oszukiw anie sam ego siebie i na kłam anie innym ? Ja k m ieć zaufanie do dzieła, k tórego autorow ie posiadają tak dzi
wnie pojętą „god n ość11? J ak ocen ić dzieło, które takie poglądy propaguję? A jeślib y autorom Ż ycia zw ierząt przyszło na m yśl, że przecież ubliża naszej god n ości pogląd, że ziem ia, zam ieszkana przez nas, isto ty o „ludzkiej godności", je s t ty lk o m aleńkim .pyłkiem we w szech św ieoie, że pow inna ona stan ow ić jego centrum — ozy w ykrzykną oni wtedy: precz z K opernikiem ?
W
sprawie czaszek z N ean d erth alu i ze S p y pp. G. i W. tw ierdzą, że „nienorm alny ich w ygląd w yw ołan y zo sta ł procesem patologiczn ym " . O, biedny Y irchow ie! W gro- .bie zapew ne p rzew róciłb yśjsię, g d y b y ś m ógł sły szeć, jak tw oje w łaśnie najbardziej nie
fortunne pom ysły są do dziś dnia pow tarza
ne z uporem , godnym lepszej spraw y. Za
dziwiająca rzecz! m am y znacznie w ięcej w y kopalisk, które noszą te sam e cech y: w Kra- pinie znaleziono kilkanaście osobników , dalej w M oustier, w Mauer, w Chapelle aux Saints, w La Ferrassie. Czyżby te ty p y
„patologiczne" m iały ja k ieś sp ecy a ln e dane, aby ich szczątk i m ogły się zachow ać aż do dnia dzisiejszego?
Pomimo tej gran icy m iędzy człow iekiem a zw ierzęciem , jaką staw iają autorow ie nasi, z dzieła ich, rzecz dziw na, w ieje z każdej stro n icy , szczególniej w pierw szej połow ie tom u, bogatszej w ch a ra k tery sty k i p sych o
lo g iczn e, antropom orfizm . Podziw iam y żale, że m ałpy nie mają p oczu cia cudzej w łasno
ści, że są „nieprzyzw oite", ze zdum ieniem się dow iadujem y, że nietop erze odznaczają się „dowcipem " i t. p.
N iebrak i fa k ty czn y ch błędów . N ie w iem np. na jakiej zasadzie pp. G. i
W.
p rzyp u szczają, że u żyrafy liozba kręgów szy jn y ch m usi b yć w iększa, u k reta zaś m niejsza niż siedem . Prawda, u teg o o sta tn ie g o 'z a c h o dzi częściow e zlanie się kręgów , m ożna j e dnak w yraźnie w szy stk ie siedem odróżnić.
A przecież w y sta rczy ło b y zajrzeć do p ie r w szej lepszej anatom ii porów naw czej, aby znaleźć fa k ty czn e p rzyk ład y zw iększonej lub zm niejszonej liczby kręgów szy jn y ch . O kre
ślen ie żeber praw dziw ych i rzekom ych je st
błędne. J ak jedne, tak i drugie łączą się z m ostkiem zapom ocą chrząstki, różnica zaś m iędzy niem i polega na tem , że te ostatnie przyczepiają się do m ostka za p ośred n ict
wem chrząstki ostatniego żebra praw dziw e
go. Zbyt dużo miejsca zajęłoby w yliczanie w szystkich podobnych błędów .
W iele ustęp ów zdum iewa wprost c z y te ln i
ka swoją naiw nością. Tak np. w y c z y ta liś
m y, jakoby człow iek usiłow ał zm ienić pra- w a 'n a tu r y , co mu się naw et udawało, lecz ciężko potem pokutow ać musiał. D ow ie
dzieliśm y się, że ssaki posiadają narząd tra
wienia „w yb orn y11, jak gd yb y u innych zw ie
rząt nie odpowiadał on sw ym zadaniom . Do
w iedzieliśm y się, że „i zw ierzę ma swój los, sw oje przeznaczenie", lub też, że „n iesłu sz
ną rzeczą byłoby uważać m ałpy za stw o rze
nia ułom ne i zw yrodniałe. Są bow iem m ię
dzy niem i bardzo piękne okazy, ale są i bar
dzo brzydkie, boć i z człow iekiem nie dzieje się lepiej". D ow iedzieliśm y się, że „zręcz
n ych i szybkich zw rotów , jakie te zw ierzęta (nietoperze) w locie w ykonyw ają, nie można nazw ać lataniem , ile raczej pełzaniem w po
wietrzu" i w iele, wiele in n ych ciek aw ych rzeczy.
Najbardziej jednak przykrą i drażniącą czyteln ik a rzeczą jest ogrom na ilość sprzecz
ności, drobnych, co prawda, na jakie zw y kle nie zwraca się uw agi. W tem jednak dziele nagrom adzono ich tak potężną ilość, że niem ożna ich nie zauw ażyć. K łują one c zy teln ik a , jak drobniutkie szpilki, dopro
wadzając w końcu do teg o , że najbardziej naw et d o b r z e 'usposobiony c z y teln ik straci cierpliw ość i rzuci książkę w kąt. I rzyto- czę kilka przykładów: N a str. 12 czytam y np., że kret odróżnia zapom ocą oczu „przed
m ioty o toczen ia14, a na str. 237, że „odróż
nia jed yn ie św iatło od c em n ości11. N a str.
8 dowiadujem y się, że „zm ysł d otyk u u m iej
scow iony je st (u ssaków ) na końcach pal
ców bądź na języ k u , lub na wąsach górnej w argi“, a na str. 11, że „w d otyk u pośred- niczy cała pow ierzchnia sk ó ry M. Na sfcr. lo 2 pow iedziano, że Arab n iejrtrzela n igd y do 1 h y en y , na str. zaś 154, że poluje na mą w ciąż,’ tępiąc bez miłosierdzia. N a str. 66 w jednem zdaniu czytam y, że indrysa nigdy jeszcze nie przy wieziono j l o E u ro p y , a za
raz w zdaniu następnem , że Marschall w i
dział w Lipsku osw ojonego indrysa. Z z e staw ienia zdań ostatn ich czyteln ik może w y ciągnąć w niosek, że albo M arschall się m y
lił albo też L ipsk nie leży w E uropie. Gdy- byż autorow ie p rzychylili się do jed n ego lub d ru giego w n io sk u / możnaby się z m m i me zgodzić, ale uniknęliby przynajm niej sprze
czności. D robnostek podobnych je st tak wielka ilość, że na każdym kroku sp otyk a się je ku w ielkiem u u trap ien iu czyteln ik a.
JS|a 42 WSZECHSWIAT
719S ty l dzieła rozw lekły, m onotonny, szary, bezbarw ny. D użo rusycyzm ów (skąd się one w zięły u galicyan , nie wiem ) i germ ani- zinów . W yrażenia, jak „koża“, „polować za zw ierzętam i", „był 70 cm w ysoki", „klimat je st mu szkodliw y" i wiele tym podobnych znajduje się na każdej niemal stronicy.
Panow ie G. i W. są, o ile m ogę sądzić z przedm ow y, bardzo dumni z szaty ze
w nętrznej książki, szczególniej z rysunków . N ie ste ty , nie m ogę podzielić ich zachw ytów . N ie w iem , skąd rysunki zostały w z iętę ; ale wiem , że ten , co je rysow ał, niew ielkie miał pojęoie o rysunku. P roszę mi pow iedzieć np., która z nóg ty ln y c h jeża je st prawa, a która lew a. P roszę mi pow iedzieć, w jaki sposób łą czy się u chochoła piżm ow ego no
ga tyln a z resztą ciała? L ub proszę spoj
rzeć na te białe plam y na rysunku lisa po
larnego, m ające przedstaw iać śn ieg padający.
Cud zaiste, śn ieg ten pada tylk o na pierw szym planie i to w jednej tylk o płaszczyź
nie rysunku. O czyw iście trudno w ym agać od kogoś nieum iejącego rysow ać, aby oddał w iernie ogóln y charakter zw ierzęcia. P ro
szę przyjrzeć się rysunkom zw ierząt dobrze nam znanych, jak kret, ryjówka, wiewiórka, m ysz domowa, zając! Konia z rzędem t e m u, kto, n ieczytając podpisu, odgadnie, co tó za zw ierzęta. R ysu n ek lwa senegalskie- go, z pięknie przyczesaną grzyw ką, p rzypo
mina rysunki z papierków od karm elków, lew zaś przylądkow y w łożył zapew ne p e rukę.
J u ż w zględy pow yższe w artość dzieła zna
czn ie obniżają, sprowadzając ją do minimum, dw ie zaś stron ice, pośw ięcone w iw isek cyi (str. 181 i 182) staw iają je w rzędzie wręcz szk od liw ych . A u torow ie dzieła są o ty le skrom ni, że nie wypow iadają sw y ch w łas
n y ch przekonań, zam ieszczają zaś tylk o prze
kład u stęp u z dzieła Hyrtla „L ehrbuch der A natom ie des M en sch en “. N ie wiem , gdzie prof. H y rtl w idział, że rozpruwano w nętrz
ności su ce, po to ty lk o , aby w idzieć, jak ona będzie lizać w y jęte z jej łona młode, lub też jak w rozpalonym piecu pieczono psa żyw cem , aby się przekonać, że pies zdechnie. B y ć może, że jakiś p ółgłów ek robił to rzeczyw iśoie, czyż je st to jednak ty p o w y przykład w iw isekcyi? W olno było prof. H yrtlow i zam ieścić tak potw orną ka
rykaturę w dziele przeznaczonem dla spe- cyalistów , którzy z dośw iadczenia znają tę spraw ę i um ieją zapatryw ać się na nią kry
ty cz n ie, lecz niew olno w dziele pisanem dla szerokich mas b ezk ry ty czn y ch czyteln ik ów podawać tej strasznej karykatury za praw dę. C zytelnik, z k w e sty ą nieobeznany, po p rzeczytan iu ty c h d w u stronic dojdzie do w niosku, że badacze n ic w ięcej nie robią, ty lk o obm yślają najokropniejsze męozarnie
dla biednych zwierząt, i, co najw ażniejsze, zupełnie bez potrzeby, ot tak sobie dla za
bicia czasu, czy też dla widow iska. Mało tego! I chirurgom nie darowano. I oni krają, już nie zw ierzęta, lecz ludzi, nie z p otrze
by, ale „z prostego zamiłowania do kraja
nia i operowania'*. P iękny zaiste i jakże wierny obraz badań naukow ych! J ak że się dziwić później, gd y fanatyozne historyczki w ystępują wrogo przeciw w iw isek cyi, w y platając o niej niestw orzone rzeczy, zaczer
pnięte z dzieł takich, jak „Życie zwierząt".
Zresztą u nas niema, zdaje się, potrzeby rozszerzania podobnych poglądów. Z b y tecz
na praca! W szystkie nasze kucharki mają o chirurgach te sam e opinie, co i pp. G. i W.
C zyteln icy mi darują, żem poprzestał na k ry ty ce pierw szego tylk o tom u (w yszło ich 4 dotychczas), lecz, przyznam się, do c z y tania dalszego ciągu nie mam ani chęci, ani cierpliw ości.
W a cła w R oszko w ski.
KRONIKA NAUKOWA.
Para wapnia w atmosferze słońca. A str o fizyka poczyniła w latach ostatnich szerokie p ostępy, a to w znacznym stopniu skutkiem niezmordowanej pracy astronoma am erykań
skiego G. E . H alea i francuskiego H. D es- landresa. P rzytoczym y tutaj ciekaw e re
zu ltaty, jakie otrzym ał S t. John, badając parę wapnia w atm osferze słońca. John przeprowadził badania swoje na M ount W il
son w Kalifornii, gdzie jest zbudow ane Obser- w atoryum słoneczne (Solar O bservatory).
O bserwatoryum to, niem ów iąc już o d osk o
nałych w arunkach k lim atyczn ych , je st w y posażone w najlepsze in stru m en ty do badań astrofizycznych i, co w ięcej, zdążyło się chlubnie zapisać na kartach historyi astro
nomii. Jak wiadom o, para w apnia w y stę puje w n iek tórych m iejscach pow ierzchni słońca ta k w yb itn ie, że, zam iast oiem nych linij absorpoyjnych, dostrzegam y w widm ie słonecznem linie jasne: zachodzi tak zw . od
w rócenie linij. O koliczności te pozwalają fotografować pow ierzchnię słońca w prom ie
niach wapnia i badać w tak i sposób roz
m ieszczenie owej pary w atm osferze słońca.
John znalazł, że para wapnia, dająca w wi
dmie jasną linię K 2 (linia ta m ieści się na granicy fiołkowej części widma słonecznego), posiada ruch, skierow any na zewnątrz słoń
ca (prądy w stępujące); szyb k ość tego ruchu w ynosi średnio 1,97 k m na sekundę. Para wapnia z linią ciem ną absorpcyjną (K3) porusza się w k ieru n k u odw rotnym (prądy