• Nie Znaleziono Wyników

X ICH MIĘSZAMCY.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "X ICH MIĘSZAMCY."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 22. Warszawa, d. 31 Maja 1891 r. T o m X

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: rocznie „ 10 półrocznie „ 6

P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanowią panowie:

Aleksandrowicz J., Deike K„ Pickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Krarosztyk S.,

Natanson J., Prauss St. i Wróblewski W.

„W szechśw iat 11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Za 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpaloie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7*/«>

za sześć następnych razy kop. 6 , za dalsze kop. 5.

i l d r e s IfSedałccyl: IKIrsilrc-wslrie-IE^rzed.m.ieście, 3>Tr ©©.

GŁUSZEC, CIETRZEW

X I C H M I Ę S Z A M C Y .

W rzędzie ptaków kurow atych w ybitne stanow isko zajm uje rodzina głuszców (T e-

traonidae), obejm ująca oprócz niektórych rodzajów egzotycznych, dobrze nam znane cztery ptaki krajow e, to je st głuszca, cie­

trzewia, jarząbka i pardwę. W spólną ich cechą je st ciało krępe, mocno zbudow ane, dziób krótki, gruby a przez to silny, nogi mniój lub więcćj upierzone, skrzydła krót­

G ł u s z e c .

(2)

338 W SZECH SW IA T. Nr 22.

k ie i m ocno zaokrąglone oraz brodaw ko- wate korale, pokryw ające księżycow ato przestrzeń ponad okiem . O zdoba ta, roz­

wijająca się szczególniej w porze godów w iosennych, naj w ybitniej w ystępuje u c ie ­ trzewia, mniej u głuszca; u jarząbka i par- d w y ogranicza się do małej obnażonej prze­

strzeni ponad okiem . W yb itn ą też cechą głu szców w ogólności są g rzeb yk ow ate w y­

rostki rogow e, okalające po obu stronach w szystkie cztery palce. N iek tórzy o r n ito ­ lo g o w ie uw ażają je za pióra szczątkow e.

P ard w a, m ając palce obrośnięte pióram i aż po same paznogcie, grzeb yk ów tych n ie po­

siada.

N ajw spanialszym p rzedstaw icielem będą­

cego w m ow ie zgrom adzenia je s t głuszec (T atrao u rogallu s), jed en z najw iększych i najpiękniejszych ptaków fauny europej­

skiej. Jestto ptak w ielk o ści indyka o szyi w ysm ukłej, siln ym , hakow atym dziobie, pod którym zw iesza się w k ształcie brody pęk piór w yd łużonych. G ło w ę i szyję ma c ie ­ m no - popielate, p lecy i sk rzyd ła ciem no- rdzaw o-brunatne, w ole p ok ryte zielonem i, m etalicznie połyskującem i pióram i. Spód cały je s t praw ie czarny, upstrzony na brzu­

chu plam am i białem i. Sterów ki są czarne, urozm aicone białem i plam am i, które tw o­

rzą przeryw aną pręgę w jednej czwartej d ługości, licząc od końca ogona.

Sam ica, znacznie od samca m niejsza, po­

siada ubarw ienie pstre; tylk o bardzo stare sam ice, które ju ż p łod n ość straciły, przy­

bierają częściow o a n iek ied y zup ełn ie ubar­

w ien ie samca. Z najdujący się w gabinecie zo o lo g iczn y m u n iw ersy teck im okaz sam icy, p rzysłan y z Petersburga, posiada k o m p le­

tne ubarw ienie sam ca i ty lk o po w ielk ości dom yślić się m ożna, że je stto sam ica. Inny znów okaz będący w posiadaniu m uzeum hr. B ranickich posiada szyję popielatą ja k u samca, a pierś zaczyna się już czernić.

P ta k ten rów nież z P etersb u rga zo sta ł n a ­ desłan y. Preparator p. B ilk iew icz zam iesz­

kujący przez d łu gi czas w P etersb u rgu m ó­

w ił m i, że tego rodzaju w yjałow ion e samice nieraz spotkać m ożna na rynkach p eters­

burskich. B adanie w ew nętrznych organów w yk azało u nich zu p ełn y zanik jajników .

O n g i zam ieszk iw ał g łu szec w szy stk ie la ­ sy E uropy środkow ej i p ó łn o cn ej, d ziś j e ­

dnak wskutek w ycięcia lasów a więcej mo­

że w skutek lekkom yślnego tępienia zg in ą ł ju ż w w ielu m iejscow ościach. W granicach K rólestw a kongresow ego jed yn e pew ne wia­

dom ości o je g o przebyw aniu mamy z lasów K oneckich, gub. piotrkow skiej oraz z a u ­ g ustow skiego, trzyma się też w niew ielkiej ilości w lasach ordynacyi zamojskiej; T a ­ czan ow sk i wspom ina o znajdow aniu się j e ­ go w lubelskiem , Sandomierskiem i w lasach L ubocheńskich; wiem tylko o nieudanćjs próbie zaprow adzenia głuszców w lasach S taszow skich, powiatu sandom ierskiego, do­

kąd w łaściciel przed laty dziesięciu spro­

w adził 22 głu szców aż z N orw egii, w szyst­

k ie te ptaki w y g in ę ły w ciągu jed n eg o c z y dw u lat. M ów ią także, że głuszec trzyma się w górach S -to K rzyskich.

D zisiaj g łu szec spotyka się jeszcze dość obficie w K arpatach, A lpach austryjackich i szw ajcarskich, w H arcu i górach T u ryn ­ gii; mówią o nim w W ogiezach i Pirenejach.

P o sp olitszym znacznie jest na L itw ie i W o ły n iu , na półw yspie Skandynaw skim ’ oraz w Rossyi środkowej i północnej, gdzie sięga aż po 60° szerokości północnej. O d ­ miana jeg o zam ieszkuje także Syberyją, gdzie nadto znajduje się drugi gatunek od­

d zielon y przez M iddendorfa pod nazwą T etrao urogalloides- W górach U ralskich trzym a się odm iana zw y k łeg o głuszca, od­

dzielona pod nazw ą T etrao uralensis.

O byczaje głuszca dobrze są znane dzięki m yśliw ym , którzy, ciągle go śledząc w c e ­ lach łow ieck ich , m ogli dokładnie przyjrzeć się je g o życiu na swobodzie. G łuszec trzy­

ma się przew ażnie lasów i, ja k się zdaje, przekłada lasy szp ilk ow e nad liściaste.—

W ięk szość czasu spędza na ziem i, gd zie się karm i jagod am i, pędam i m łodych drzew, owadam i i szpilkam i drzew iglastych. P a ­ nuje przekonanie, że sam iec w porze god o­

wej w yłącznie to ostatnie pożyw ienie przyj­

m uje, w skutek czego m ięso jeg o je st tw ar­

de i łyk ow ate, gdy przeciw nie sam ica kar­

miąca się delikatniejszą strawą posiada m ię­

so stosunkow o smaczne i m iękkie. G łu szec po ziem i biega szybko, nie posiada jednak ruchów tak bystrych ja k kuropatwa lub j a ­ rząbek.

Za przykładem w ielu innych ptaków k u -

row atych głuszec, je st w ielożennym , a stare-

(3)

Ni- 22. W SZECHŚW IAT. 339 sam ce znieść n ie mogą sąsiedztw a sw ych

ryw alów , z którem i staczają, często zacięte w alk i, kończące się nieraz śm iercią jednego z zapaśników. W ojow nicza natura tego ptaka w ystępuje w całój pełni podczas w io­

sennych zapałów m iłosnych, które rospo- czynają się zw y k le z końcem Marca, gdy śnieg jeszcza n iek ied y ziem ię zalega. W ó w ­ czas to stary sam iec o św icie samym przy­

latuje zaw sze na jed n o i to samo drzewo i tam rospoczyna to, co w języ k u m yśliw ­ skim „grą” nazyw ają, a co zw yk le, choć może n iezu p ełn ie słusznie za wabienie sa­

m icy je st uważanem . P tak siada na dużym zw y k le poziom ym konarze i w yciągnąw szy szyję, z odchylonem i i opuszczonem i nieco skrzydłam i rospoczyna swój śpiew orygi­

nalny, którego niczem dotychczas n ie zdo­

łano naśladow ać. P ierw sza część tego śpie­

w u składa się z kilkunastu sylab coraz szyb- ciój pow tarzanych, a które m yśliw i starają się nieudolnie naśladow ać klaskaniem ję z y ­ ka; potem następuje druga część, składają­

ca się także z szeregu nieokreślonych d źw ię­

ków , które jed y n ie przyrów nać można do szm eru, ja k i słyszym y przy ostrzeniu kosy lub noża na osełce. T a druga część w e­

dłu g G eyera trw a 3 '/2 do 4 sekund, lecz n igd y więcej nad cztery. I dziw na rzecz, ptak ten ostrożny zazwyczaj do najw yższe­

go stopnia, traci w ciągu tych k ilku sekund przytom ność tak zupełnie, że naw et strzał spłoszyć go nie może. P anuje ogólne prze­

konanie, że zatokow any g łu szec traci w szel­

kie zm ysły, że ślepnie i glu ch n ie pod w p ły ­ wem najw yższej ekscytacyi; próby jednak, dokonane na chow anych głuszcach przez Gadam era, w yk azały, że przeciw nie ptak słyszy w tedy i w idzi doskonale, jed yn ie w ięc przypuszczać można, że m iłosny zapał głu szy w nim w rodzoną bojaźliw ość, każąc zapom inać o grożącem niebespieczeństw ie.

Potw ierdzają to m niem anie obserwacyje W ild u n gen a i pastora Brehm a, którzy cy ­ tują kilkakrotne w ypadki napaści, jakich się dopuściły rostokow ane g łu szc e na ludzi, przechodzących w pobliżu ich tokow iska.

G ra głuszca trw a do w schodu słońca i wtedy dosięga najw iększego napięcia, po­

czerń samce zlatują z drzew i kryją się po gąszczach wraz z sam icam i. T oki takie trwają trzy do czterech tygodni, a po skoń­

C i e t r z e w .

mica wodzi je za sobą aż do całkow itego wyrośnięcia.

G łuszec licznych ma nieprzyjaciół; oprócz najstraszniejszego z nich, to je st czło w iek a , czyha nań lis, żbik, ksnia i puhacz. Stary sam iec dzięki swój niezw ykłój ostrożności i w części drzew nym obyczajom łatw iej ujść m oże zagłady, lecz zato jaja i pisklęta na c ią g łe niebespieczeństw o muszą być w y­

staw ione. T o też liczba głu szców zm niej­

sza się stopniowo i przyjdzie zapewne czas, gdy ptak ten zu p ełn ie zniknie z powierzchni E uropy. P róby sztucznego rospowszech- niania głuszców , na sposób hodowli bażan-

czeniu ich sam ica buduje proste gniazdo na ziem i, zw ykle w bliskości jakiój polany lub łąki, często w bespośredniem sąsiedztw ie dróg leśnych. G niazdo takie jestto małe zagłębienie w ziem i zrobione i led w ie zlek- ka chróstem w ysłane. Tutaj samica niesie 6 — 12 jaj biało-rudawych z ciem niejszem i plamami różnój wielkości na całój po­

w ierzchni. W ysiadyw anie trw a około 3-ch

tygodni. P isk lęta szybko pokryw ają się

piórami i w krótce zdolne są do lotu. Sa-

(4)

3 4 0

tów , rozbiły się o w rodzoną dzikość i tru­

dność w y karm ienia w n iew oli tych pta­

ków.

O bok głu szca w ybitne m iejsce zajm uje cietrzew (T etrao tetrix). P ta k to w ielk ości k u ry dom ow ej. Sam iec posiada ubarw ie­

n ie całk ow icie czarne, z silnym granato­

w ym połyskiem na szyi oraz na piersiach.

W poprzek złożon ego sk rzyd ła przebiega biała, dość szeroka pręga. P od ogon ie je st czysto białe, u bardzo starych sam ców g r u ­ bo na niektórych piórach czarno p op lam io­

ne. Ponad oczam i siln ie rozw in ięte bro- daw kow ate korale, ja sk ra w eg o cyn ob row e­

go koloru. O gon składa się ze sterów ek nierów nój d łu gości, a m ianow icie: środ k o­

w e są najkrótsze a skrajne najdłuższe, przy- ezem cztery skrajne z każdćj strony zakrę­

cone są siln ie na boki tw orząc razem rodzaj liry, od którćj też nadano mu rodzajow ą nazw ę L yrurus.

Sam ica je s t znacznie m niejsza, rudawo, czarno i biało pstra. O gon ma znacznie k rótszy od sam ca i z ło żo n y z piór prostych n ietw orzących liry , zlek k a tylk o w w id ły ustopniow anych. T ak jed n a k , ja k to w i­

dzieliśm y u g łu szcó w , stare bardzo sam ice przybierają cechy sam cze. W posiadaniu m uzeum hr. B ranickich znajdują się trzy okazy sam ic, przedstaw iających w różnym stopniu rozwój tych cech sam czych; dwa z n ich pochodzą z P etersb u rga, je d e n zaś i to n ajciek aw szy b ył kupionym na targu w arszaw skim i p rzyp u szczaln ie p ochodził z R ossyi.

Jed n a z tych sam ic posiada je sz c z e pra­

w ie kom pletne u b arw ien ie zw yk łój kury cietrzew ia z w yjątk iem dolnój części piersi i brzucha, k tóre ju ż się siln ie w y czern iły . Cecha samca w ystęp u je u niój w bardzo ro zw in iętym ogonie, który stanow i k o m ­ pletną lirę, ja k u starego koguta. D ru ga z nich, starsza w id oczn ie, posiada lirę je s z ­ cze bardzićj rozw in iętą, a k olor ezarny p o ­ ły sk u ją cy w ystępuje dość siln ie na całem ciele, osobliw ie zaś na piersi. T rzecia w r esz­

cie je s t całk ow icie czarna, z siln ym gran a­

tow ym p ołysk iem na g ło w ie , szyi oraz k u ­ prze. P ierś, brzuch i boki ciała są grubo upstrzone białem i plam am i, które na pier­

siach stanow ią n aw et tło ubarw ienia. L ira u tój sam icy je s t tak siln ie rozw inięta, ja k

N r 22.

u najstarszego samca i wrogóle, gdyby nie brak korali i gd yb y nie dw ie pośrednie for- m y, wyżój opisane, łatw ob y m ożna w ziąć ten okaz za starego koguta. W atlasie, w y­

danym przez dra M eyera przy je g o m on o­

grafii głuszców *), znajdujem y figury anor­

m alnych kur cietrzew ia, podobne do p ierw ­ szych dwu tylk o co opisanych form; tak j e ­ dnak staraj kury, ja k trzecia, w idocznie drezdeński uczony nie posiadał.

C ietrzew posiada mnićj więcćj to samo rozm ieszczenie gieograficzne co i głuszec, to je st zam ieszkuje całą Europę środkow ą, poczynając od W ogiezów , ciągnie się przez Szw ajcaryją, N iem cy, A ustryją, K rólestw o P o lsk ie i Rossyją, aż do Syberyi w sch o­

dniej. N igd zie nie przedstaw ia w ybitnych ras lokalnych, z w yjątkiem K aukazu, gdzie go zastępuje doskonale scharakteryzow any gatunek (T etrao M łok osiew iczii), opisany przez T aczanow skiego w 1874 r. z egzem - plarzów , przysłanych przez p. L u d w ik a M łokosiew icza z Łagodach.

C ietrzew je st ptakiem leśnym , trzym a się jed n ak przew ażnie p ob rzeży pól, polan lub łąk; lu b i zaś najbardziój wyniszczone lasy, lub zagajniki, gdzie na sapow atym gruncie porastają w rzosy i czernice. Pokarm jego stanowią przew ażnie pączki roślin, jagod y, ow ady, drobne m ięczaki i robaki; ig ie ł so­

snow ych i św ierkow ych n igd y n ie jada, skąd i m ięso jeg o sm aczniejsze jest a n i­

żeli głuszca. P tak to nadzw yczaj ostrożny i z w yjątkiem pory zim ow ćj, kiedy zbija się w liczn e stada, złożone przew ażnie z kogu­

tów , zejść cietrzew ia na dobry strzał należy z pew nością do najtrudniejszych zadań.—

W porze zim owćj w szelako traci w znacz­

nym stopniu tę sw oję dzikość wrodzoną i w tedy niejednokrotnie zbliżyć się daje człow iek ow i na n iew ielk ą odległość.

P odobnie ja k głu szec, cietrzew odbyw a toki w iosenne, będące dlań zapasam i mi- łosn em i. Ż aden ptak europejski n ie jest w stanie dostarczyć w idzow i ty le przyje­

m ności, co cietrzew na toku: jeg o tańce, je g o pozy, g ło s jeg o tak są n iezw yk łe, że ja k słu szn ie Brehm zauw aża, zdaw ałoby się

ł) U nser A uer, R ackel—und B irkw ild u n d seine A b arten von D r A. B. Meyer. W iedeń. 1887.

W S Z E C H Ś W I A T .

(5)

Nr 22.

w s z e c h ś w i a t

. 3 41 m ieć przed sobą. ptaka, który dostał pom ię-

szania zm ysłów . U spraw iedliw ionem też jest nasze w yrażenie „zacietrzewić się ”, które oznacza stan najw yższego podnie­

cenia.

(c. d. nast.).

J a n Sztolcm an.

0 ZASTOSOWANIU BARWNIKÓW

D O B A D A Ń

FIIYJOLOGIOTCU U lVIEM tT.

I.

W p ierw szym artykule ‘) postaraliśm y się zapoznać czyteln ik ów W szechśw iata z rezultatam i, ja k ie m orfologija zwierząt, czy li nauka o sk ład zie ustroju zw ierzęcego z części ukształtow anych, osięgnęła przy pom ocy m etody barwienia. Niem niej do­

niosłe spostrzeżenia zebrała w now szym czasie rów nież i fizyjologija przy stosow a­

niu barw ników u zw ierząt żyjących w ce­

lu rozjaśnienia różnych spraw życiow ych.

W iększość faktów zdobytych tą drogą w cie­

lona została do arsenału ścisłej nauki i do­

starcza ważnych środków do w ytłum aczenia różnych zjaw isk nietylko praw idłow ych, ale i patologicznych, t. j . w ystępujących przy pew nych sprawach chorobowych.

W artykułach drukow anych we W szech- św iecie spotykam y nieraz wzm ianki o w spo­

m nianych faktach, lecz tak pobieżnie przed­

staw ione, jak gd yb y w iększość czytelników była w zupełności z niem i oswojona; jako przykład przytoczę tu tylko zjaw isko t. zw . fagocytozy. W samej rzeczy jednak odpo­

w iednie wiadom ości dopiero obecnie zaczy1 nają się szerzej rospow szechniać, przew aż­

nie w zw iązku z nauką o chorobotwórczych własnościach m ikrobów i o środkach do ich zw alczania i dlatego sądzę, że treściw e zestaw ienie tych wiadom ości w szpaltach

J) Z o b . Tsr 14 i 15 W s z e c h ś w i a t a z r . b .

n in iejszego pisma dla w ielu czytelników będzie wcale pożądanem.

Ju ż przy pierw szych doświadczeniach dokonanych w celu zabarw ienia drobnych istot żyjących i św ieżych tkanek przy po­

mocy zw ykłych barw ników histologicznych, badacze nabrali przekonania, że tw ory ży­

we odm iennie się zachow ują od części mar­

tw ych. P ierw sze okazują zw y k le odpor­

ność względem działania barw ników , gd y tym czasem drugie łatw o przyjm ują charak­

terystyczne zabarw ienie, szczególnie gdy zapom ocą środków , ścinających białko pro- toplazm y, zostały pozbaw ione w łasności żyw otnych. N ietrudno też w ykazać, że tw ory, okazujące pierw sze ślady zabarw ie­

nia, utracają zarazem swą żywotność, a to po większej części pod niszczącym w p ły­

wem samego barwnika. T ak np. rostw ór karm inu w am onijaku działa szkodliw ie na żyjące wym oczki i pierw iastki tkankow e przy obecności choćby nieznacznej tylko ilości sw obodnego amonijaku. U żyw any zw y k le w celach histologicznych rostw ór hem atoksyliny zaw iera znaczną ilość ałunu, który powoduje kwaśne oddziaływ anie bar­

w nika i zabójczy je g o w p ływ na protoplaz- mę. N iektóre barw niki sm ołow e odznacza­

ją się siln ie zabójczem działaniem na tw ory żyjące i dlatego też mogą być zastosowane do bespośredniego ich zabarw ienia, gdy tym czasem inne zachow ują się mniej więcej obojętnie, podobnie ja k rostw ór karminu zupełnie zobojętniony, t. j . niezaw ierający ani śladu w olnego amonijaku. Ż ółty barw­

nik nazw any auraminą (chlorek im idotetra- m etylodw uam idobenzofenonu) i fijolet m e­

ty lo w y (heksam etylopararozanilina) przed­

staw iają przetw ory, które siln ie zabarwia­

ją n^ywe bakteryje, w samej zaś rzeczy uprzednio je zabijają. Na tćj zasadzie dr S tillin g w Strasburgu zalecił przed rokiem zastosowanie tych przetw orów w praktyce chirurgicznej w celach przeciw gnilnych (a n ty sep ty czn y ch ) w m iejsce jadow itego dw uchlorku rtęci (sublim atu), lub stosun­

kow o słabiej działającego fenolu (kwasu karbolow ego), lecz now e te środki dotąd n ie zjednały sobie licznych zw olenników .

W każdym razie okazuje się ze w spo­

m nianych doświadczeń, że protoplazma i ją ­

dra komórek przyjmują zabarw ienie prze­

(6)

342 W SZECH ŚW IAT. Nr 22.

w ażn ie tylk o w stanie m artw ym . W y stę - , puje tu w ięc istotna różnica pom iędzy sub- stancyją żyw ą i m artwą, różnica w zach o­

w yw an iu się w zględem od czyn n ik ów , czyli różnica składu ch em icznego (k on stytu cyi), zapew ne znaczn iejsza, aniżeli istn ieje po­

m iędzy białkiem rospuszczonem i sk rze­

płem . F akt ten naprow adza w raz z innem i fizycznem i zm ianam i tkanek obum arłych (np. z w ystępującem i w m ięśniach przy stę­

żeniu pośm iertnem ) na ślad isto ty zjaw iska śm ierci w ogólności. N asuw ają się przy tój sposobności także w n iosk i, d otyczące ob u ­ marcia pojedynczych części sk ład ow ych z ło ­ żonego organizm u w p rzeciw staw ien iu do śm ierci całej jed n ostk i, do którćj należą.

L ecz bliższy rozbiór tych pytań odprow a­

d z iłb y nas zb y t daleko od g łó w n eg o zada­

nia. W spom nę tu d latego tylk o o znanym fakcie, że po śm ierci zw ierzęcia ciep ło k rw i- stego p ierw iastk i różnych tkanek zacho­

w ują swą ży w o tn o ść do k ilk u d ziesięciu m i­

nut, u zim nokrw istych naw et do k ilk u dni, a przez ten czas opierają się też zw yk łem u działaniu barw ników .

Zabarw ienie p ierw iastk ów organicznych nie w ystępuje jednak w yłącznie tylk o po ich śm ierci, ow szem przekonam y się p on i­

żej, że różne części ciała przyjm ują ochoczo barw niki także w organizm ie żyjącym . K . B ran d tow i udało się uskutecznić słabe za ­ barw ienie jąd er w w ym oczkach p rzez d o ­ danie słab ego rostw oru hem atok sylin y na k ilk a m inut do w ody zaw ierającej w ym ocz­

ki i następne usunięcie barw nika, po czem zw ierzątka przez k ilk a god zin zach ow yw a­

ły swą ruchliw ość. P rzez dodanie do p łyn u zaw ierającego w ym oczki lub ciałk a lim fa- tyczne (leu k ocyty) słab ego rostw oru cyja- n in y (b łę k itn e g o barw nika otrzym anego z m ięszaniny ch in o lin y z lep id yn ą) udało się p. Certes zabarw ić w nich siln ie kropelki tłuszczow e. B runatne zabarw ienie tych kro­

p elek otrzym ał B ran d tzap om ocą trójam ido- benzolu (barw nika znanego pod nazw ą we- zu w in y lub „B ism arck”). P ozostaw iając przez k ilk an aście god zin do k ilk u dni k i­

ja n k i różnych gadów (żab, trytonów , aksolo- tló w i t. p.) w w odzie zaw ierającej odrobinę błękitu m etylen ow ego (chlorku tetram etylo dw uam idotiodw ufenilijaku ) otrzym am y siln e zabarw ienie p ew nych giMidek ziarnistych

w różnych tkankach, ja k rów nież i zabar w ien ie nerw ów podobne do tego, o którem poniżej szczegółow iej będzie mowa.

O statnie p rzyk ład y wskazują w praw dzie, że u żyjących zw ierząt barw niki nie p o zo ­ stają zup ełn ie besskutecznem i, ale zabar­

w ien ie pojaw ia się przew ażnie tylk o w p e­

w nych cząstkach z w łaściw ym składem che*

m icznym , np. w kroplach tłuszczow ych, g d y tym czasem najistotniejsze pierw iastki ukształtow ane, jak np. jądra, albo w cale się n ie barwią, albo przyjm ują tylk o blade i rozlane zabarw ienie. Taki ujem ny r e z u l­

tat pierw szych usiłow ań zastosow ania bar­

w ników do żyjącego organizm u nieb afd zo zach ęcał do dalszych dośw iadczeń w tym kierunku, tem bardziój, że w iększość bar­

w n ik ów działa mniej więcej trująco na sam organizm . Zwrócono się w tedy przew ażnie do m etody, która już oddawna znalazła za stosow an ie przy badaniu najniższych z w ie ­ rząt, m ianow icie do w prow adzania w ciało ziarnistych nierospuszczalnych w wodzie barw ników , ja k np. sproszkow anego cy n o ­ bru, indyga, tuszu czarnego, karm inu czy­

stego (bez am onijaku) i błękitu a n ilin o w e­

go, rospuszczającego się tylk o w wyskoku.

Sposób ten słu ż y ł pierw otnie do w ykazania dróg, po których pokarm dostaje się do w nętrza w ym oczków . Jeżeli do wody, m ie­

szczącej w sobie w ym oczki żyjące, dodano znaczniejszą ilość n ieszkodliw ych barwnych ziarenek, można było w tedy pod m ikrosko­

pem w prost zauw ażyć, ja k te ostatnie d zia ­ łaniem w irow ego ruchu rzęs m igaw kow ych zostały zapędzone do otw orów gębow ych i stamtąd dalej przedostaw ały się przez p rzełyk aż do miąszu ciała.

U innych p ierw otniaków (P r o to z o a ) z prostszą jeszcze organizacyją, a m ianow i­

cie u korzenionóżek (R hizopoda) i u p e ł­

zaków (A m oebae), zm ieniających bezustan­

nie sw ą postać zew nętrzną, dostrzeżono ró­

w n ież przyjm ow anie pokarmu do wnętrza ciała, pomimo, że oddzielnego otw oru, prze­

znaczonego na przeprow adzenie cząstek sta łeg o pokarmu (drobnych zabarw ionych w od orostów ), nie m ożna było odnaleść.

M iękkie, protoplazm atyczne i prawie p ó ł­

p łyn n e ciało zw ierzątka oblew a poniekąd stykającą się z niem w jak iem k olw iek m iej­

scu bryłkę pokarmu ze w szystkich stron

(7)

N r 22. W SZECH ŚW IAT. 343 i wciąga ją tym sposobem do sam ego mią­

szu, tam przetraw ia jej części pożyw ne, nie- rospuszczalną zaś pozostałość wyrzuca znów na zew nątrz w m iejscu rów nież niestale oznaczonem . L e cz nietylko pokarm zostaje tą drogą w prow adzony do miąszu ciała, ale także inne obojętne i niestraw ne cząstki, przypadkow o stykające się z powierzchnią zw ierzęcia, a zatem i ziarenka barwnika n au m yśln ie dom ięszane do płynu, w którym się m ieszczą obserw ow ane istoty. G dy tedy dalej dostrzeżono, że ciałka k rw i zwierząt b esk ręgow ych i tak zw ane ciałka lim fatycz- ne lub bezbarwne (leu k ocyty) we krwi krę­

gow ców okazują podobne ruchy, jak wspo- m nione pełzaki (L ieberkiihn), zaczęto te tw ory kom órkow e rów nież „karmić” ziaren­

kami barw ników nierospuszczalnych i prze­

konano się przytem , że i u nich te ziarnka zostają w ciągn ięte do miąszu ciała. Tak np. H a eck el stw ierd ził dośw iadczeniam i ta­

kie przenikanie barw ników w ciałka krwi u raków i m ięczaków , P reyer u żab, a M.

S ch u ltze u zw ierząt ciepłokrw istych, bada­

ją c krew pod m ikroskopem przy pomocy t. zw . stolik a ogrzew anego. R ecklinghau- sen w prow adzał barw niki do w orków lim- fatycznych pod skórą u żab i przekonał się, że ziarenka zostają tam pochłonięte przez leu k ocyty i w raz z niem i przedostają się do ob iegu krw i. T enże sam badacz pierw szy d o strzeg ł kom órki pełzające jak ameby {t. zw . kom órki w ędrujące) także zewnątrz naczyń krw ionośnych pośród tkanek, szcze­

góln ie w szparach pom iędzy pęczkam i tk an ­ ki łącznej. G dy dalej spostrzeżono, że róż­

ne inne kom órki okazują podobne ruchy

„am ebow e”, m ianow icie komórki w dzielą­

cych się jajkach i wogóle w tkankach zarodkow ych, uznano nietylko te ruchy za charakterystyczną oznakę protoplazm y w ogólności, ale wspom niane spostrzeżenia J

sp ow od ow ały przew rót w poglądach na isto­

tę kom órki w ogólności. G dy dawniej przyj­

m ow ano błonę za niezbędną i w łaściwą część składow ą kom órki, obejm ującą jądro i p łyn n ą jćj zaw artość, to w następstw ie uznano błonę za produkt wtórny i niestały, protoplazm atyczne k u rczliw e zaś ciało wraz z jądrem za najistotniejsze części składow e p ierw iastk ow ego (elem entarnego) organiz­

m u czyli kom órki. T ym sposobem spostrze­

żenia napozór m ałow ażne przyczyniły s i ę do uskutecznienia nader doniosłego p r z e ­ wrotu w m orfologii istot organicznych, a l­

bowiem i poglądy na istotny sk ład komórki roślinnej u leg ły rów nież odpow iednim prze­

mianom.

D ośw iadczenia, przy których zastrzyknię- to zw ierzętom nierospuszczalny ziarnisty barw nik do krwi, sp ow od ow ały zapytanie, co się dalej dzieje z tym barwnikiem , gd zie się podziew a, czy może przez dłuższy czas w organizm ie przebyw ać bez szkody dla zdrow ia i t. d.? D la rosstrzygnięcia tych pytań urządzono całe szeregi now ych sto ­ sow nych doświadczeń, przy których z w ie ­ rzęta pozostaw iono przez krótszy lub d łuż­

szy przeciąg czasu przy życiu. (U sk u tecz­

niając podobne dośw iadczenia tu na m iej­

scu w pracowni histologicznej uniw ersytetu na królikach i psach, zabijaliśm y zwierzęta w 2, 4, 24 godziny, w kilka dni, tygodni, m iesięcy, naw et w rok po zastrzyknięciu barw nika do żył). Ziarenka barwnika bes- pośrednio po zastrzyknięciu sw obodnie za­

w ieszone w p łyn ie krw i (t. zw . osoczu czyli plazm ie) pom iędzy ciałkam i czerw onem i, już po u p ły w ie kilku godzin znikają z o g ó l­

nego krw i obiegu, grom adząc się w p e w ­ nych organach, a m ianow icie w śledzionie, w ątrobie i w czerw onym szpiku kostnym . W razie u życia cynobru do zastrzykiw ań narządy te przyjm ują zu p ełn ie ceglaste za-

! barwienie. M ikroskopow e badanie części, w których barwnik się nagrom adził, w yka-

| żuje, że jeg o ziarenka znajdują się w praw -

| dzie jeszcze w św ietle naczyń, ale ju ż nie w stanie swobodnym , lecz w ypełniając c ia ł­

ka bezbarw ne, które je „pożarły”. J e d y ­ nie śledziona odrazu nagrom adza barwnik w swym miąszu, a to wskutek szczególnego układu naczyń krw ionośnych, albow iem jój naczynia w łoskow ate, zakończające najdro­

bniejsze tętniczki, nie łączą się wprost z ży ­ łam i, jak to bywa we w szystkich innych częściach organizmu,!ale otw ierają się jakby odrazu przerwanejjw oczka (lacunae) tkanki miąszowćj (p u lp a), przedstawiającej budo-

| w ę gęsto siatkow atą. K rew przelew a się i w ięc z naczyń w łosko watych do owój n ie ­

określonej (lakunarnej) przestrzeni, pozo-

| stałej pom iędzy nitkam igsiatki, w yp ełn io-

! nej jednocześnie licznem i ciałkam i lim fa-

(8)

344 W S Z E C H Ś W I A T Nr 22.

tyczn em i, a z niej dopiero w nika w rurko­

w ate w ydrążenia (sinus) licznie przerzyn a­

ją ce m iąszową tkankę i łączące się bespo­

średnio z początkam i praw dziw ych ż y ł śle­

d zion ow ych . T ym sposobem m iąsz śledzio>

n y stanowi rodzaj sączka czyli filtru, przez który krew bezustannie się przeciska. N or­

m alne jśj ciałk a czerw one, odznaczające się w ielk ą giętkością i sprężystością, z ła tw o ­ ścią zdołają przew inąć się przez oczka siat­

ki, w szystkie zaś obce ciała, ja k rów nież i chorobowo zm ienione ciałk a k rw i grom a­

dzą się w ow ym filtrze i zostają tam pożarte przez ciałka lim fatyczn e (leu k o c y ty ) śle ­ dziony. O pisane tu urządzenie tłum aczy dostatecznie zatrzym anie ziarenek barw ni­

ka w miąszu śled zion y. W w ątrobie zaś i szp ik u kostnym nagrom adzenie barw nika pow staje w n astęp stw ie zn aczn ego zw o l­

nienia obiegu krw i w naczyniach w łosk o- w atych, spow odow anego przez szczególn y roskład naczyń, którego bliższy opis od p ro­

w ad ziłb y nas jed n ak zb y t daleko od w łaści­

w ego przedm iotu n in iejszego artykułu.

W kilka dni po zastrzyk n ięciu barwnika dostrzegam y jeg o dalsze p rzenikanie z na­

czyń w łoskow atych do m iąszu wątroby i szpiku kostnego. Z w ątroby ziarenka p rze­

chodzą do jój naczyń lim fatycznych i odpo­

w iednich gru czołów lim fatycznych, a w czę­

ści także do żółci. O statnia przelew ając się do kanału pokarm ow ego daje tym sposo­

bem m ożność w yd alen ia części barw nika z organizm u wraz z w ypróżnieniam i. W ię ­ k sza część barw nika pozostaje jed n a k w ko­

m órkach m iąszu śled zion y, szp ik u k ostn e­

go, a naw et i w ątroby, gdzieśm y go obficie sp otyk ali jeszcze po u p ływ ie całego roku.

Z w ierzęta w pierw szych tygodniach po w prow adzeniu barw nika zdaw ały się być zupełnie zdrow em i, lecz p ow oli zaczęły chudnąć i m izernieć, co nas sk ło n iło do ich zabicia. P rócz obecności ziarenek barw ni­

ka n ie dostrzegliśm y w organach żadnych w ybitniejszych zmian.

P od ob n e zjaw iska, ja k w śled zion ie, w y­

stępują także w gruczołach lim fatycznych, g d y barwnik ziarn isty dostaje się do m iejsc, w których biorą początek naczynia lim fa ty ­ czn e, t. j . do tkanki łącznej różnych narzą­

dów . G ru czoły te składają się z podobnej sia tk i ja k m iąsz śled zion y, lecz barw nik p o ­

ch łon ięty przez leukocyty, zaniesiony tu zo­

staje nie w naczyniach krw ionośnych, ale w naczyniach lim fatycznych doprow adzają­

cych lim fę do g ru czołów . Część barwnika przechodzi wpraw dzie dalej do naczyń w y ­ prowadzających lim fę, druga zaś i, zdaje sięr przew ażająca część zostaje jednak zatrzy­

maną w sam ych gruczołach przez czas n ieo­

graniczony. T ak np. część barw nika, w cie­

ranego w nakłutą igłam i skórę człow ieka przy t. zw. tatuowaniu, przedostaje się tą drogą do gruczołów zbierających lim fę z za­

barwionej okolicy ciała. Zdrow e płuca czło ­ wieka dorosłego i starszych zw ierząt dom o­

w ych zawsze bywają obsypane drobtiemi czarnem i i szaraw em i plamkami. Milcror skop w ykazuje w tych miejscach okrągła we kom órki (leu k o cy ty ) w ypełnione ciem nym barw nikiem czyli „pigm entem .” N ie je st to jed n ak naturalny barwnik, jak i p raw id ło­

wo się w ytw arza w pew nych częściach ustroju, np. we w łosach, w błonach oka, w skórze niższych zw ierząt, ale popi*ostu p ozostałość z w dychanych z pow ietrzem cząstek p y łu i sadzy. O stre ig iełk i w ęgla, krzem ionki i inne przenikają w samę tkan­

kę płuc, w części tam się zatrzym ują, w czę­

ści zaś przechodzą dalój z lim fą do gruczo-

! łó w lim fatycznych, pom ieszczonych przy w iększych oskrzelach, czyli kanałach po­

w ietrznych, przed ich w niknięciem do mią­

szu płuc. P od ob n e zjaw iska można także sztu czn ie w yw ołać, zniew alając zapomocą stosow nego urządzenia m łode zw ierzęta do w dychania przez dłuższy czas m iałko spro­

szkow anego w ęgla.

O dkrycie kom órek w ędrujących spow o­

dowało także w ielk i przew rót w poglądach na pew ne zjaw iska chorobow e, a m ianow i­

cie zm ieniło pojęcia o istocie procesu zapal­

nego. Z badań anatom iczno-patologicznych b yło w iadom em , że przy stanach zapalnych w różnych częściach ciała zbiera się w do- tkniętem m iejscu w ielka ilość kom órek c zy li t. zw . ciałek ropnych, niezm iernie p o ­ dobnych do bezbarw nych ciałek krw i czyli cia łek lim fatycznych. P r z y nader silnem i dłużój trwającem zapaleniu nagrom adze­

nie tych ciałek niezm iernie wzrasta, a po­

śród tkanki łącznej, ulegającej rospadow i,

pow staje jam a w ypełniona gęstaw ym żó łto -

1 szarawym płynem czyli tak zw any ropień

(9)

Nr 22 W SZECHŚW IAT. 345 (abscessus). Ropa w yciekająca z przecięte­

go ropnia składa się ze sam ych praw ie cia­

łe k ropnych, zaw ieszonych w nieznacznej ilości surow icznego płynu. W ed le poglądów R okitańskiego, ciałka ropne m iały powsta wać przez rodzaj sam orództw a w „organi­

zującym się ” zapalnym w ysięku. Y irchow opierając się na zasadzie „omnis cellula e cellu la ” utrzym yw ał, że ciałka ropne po­

wstają z kom órek tkanki łącznej, dotkniętej procesem zapalnym , które pod w pływ em

„bodźca zapalnego” niezm iernie żyw o m iały się rozmnażać. G dy zaś uczeń Y irchow a R ecklinghausen od k rył w zupełnie zdrowej tkance łącznój w spom niane wyżej „wędru­

jące kom órki”, przedstawiające w ielkie po­

dobieństw o tak do bezbarwnych ciałek krw i, ja k i do kom órek ropnych, można ju ż było przypuścić, że w szystkie te tw ory mają jed n ak ow e pochodzenie. W samej rzeczy drugi uczeń Y irchow a, Cohnheim , wkrótce w ykazał, że przy sprawach zapalnych bez­

barwne ciałka krw i grom adzą się w n aczy­

niach w łoskow atych i przenikając zapom o­

cą w łaściw ych sw ych ruchów przez cienkie ścianki tych naczyń, rosprzestrzeniają się w otaczającej tkance łącznej, gromadzą się

J

tam w w iększych ilościach i m ogą naw et

w ytw orzyć ropnie. Ze ciałka ropne pocho- | dzą z naczyń krw ionośnych, Cohnheim w y ­ k azał n ietylk o zapomocą bespośredniego badania przezroczystych błon pod m ikro- | skopem , ale także w sposób następujący:

P o zastrzyknięciu do naczyń krw ionośnych żyjącego zw ierzęcia pewnej ilości drobno- j ziarnistego, nierospuszczalnego barwnika,

w y w o ła ł w stosow nem miejscu proces zapal­

ny, rozdrażniając np. azotanem srebra („ka­

m ieniem p iek ieln y m ”) środkową część p r z e ­ zroczystej b łony rogowej oka. W odpow ie dnio przygotow anych skrawkach z części dotkniętej zapaleniem znalazł wtedy liczne ciałka „ropne”, w ypełnione ziarnistym bar­

wnikiem . P oniew aż naczynia krwionośne znajdują się tylk o na samym obw odzie b ło ­ ny rogow ej, w ięc ciałka ropne m usiały, za­

pełnione ziarenkam i, przewędrować z na­

czyń aż do środka błony.

(c. d . n ast.)

D r H . Jloyer.

O OGRZEWANIU

C E N T R A L N E M .

P isząc niedaw no o now ych zadaniach ośw ietlania gazow ego (W szechśw iat z r. b.

str. 129), w spom nieliśm y, ja k korzystnie w yzyskiw ać się dają m ateryjały opałow e, je ż e li je poprzednio drogą suchej dystylacyi przeprow adzam y w stan lotny. Jeżeli je ­ dnak substancyje stałe, obecnie na opał nam służące: drzew o, w ęgiel, torf, zastąpić mamy gazami palnem i, tlenkiem węgla lub w ęglow odoram i, cały system obecnego ogrze­

wania m ieszkań naszych uledzby m usiał zu­

pełnem u przeobrażeniu. Zobaczm y więc, w jak im kierunku, w ed łu g zdania tech n i­

ków , zmiana ta ma się dokonać, a to na podstaw ie pracy, zam ieszczonej w piśmie niem ieckiem „Prom etheus”.

J est rzeczą aż nadto znaną, że m etody, którem i chroni się m ieszkaniec stron um iar­

kow anych i zim nych od dolegliw ości ch ło ­ du, są. bardzo niedołężne. N ie brakło w pra­

w dzie usiłow ań zaradzenia tem u, a m nóstw o pom ysłów zn alazło urzeczyw istnienie; da­

leko też odbiegliśm y od pierw otnych kom i­

nów, które dozw alały korzystać jed y n ie z bespośredniego ciepła prom ienistego ogn i­

ska, pomimo to ogrzew anie m ieszkań na­

szych ustępuje znacznie metodom zaopa­

tryw ania ich w wodę i w środki ośw ietla­

jące.

N ajw ażniejszą n iew ątp liw ie wadę w szel­

k ich urządzeń, do ogrzew ania służących, stanow i znaczne m arnotraw stw o m ateryja- łów opałowych; najlepsze k o tły parowe do-

j

zw alają zużytkow yw ać zaledw ie dziesiątą

! część zasobu ciepła, zaw artego w w ęglu, a piece w m ieszkaniach zw yk łych działają daleko jeszcze gorzej. D o tego dodać należy stratę ubocznych produktów d ystylacyi w ę­

g la , na co w ostatnich dopiero czasach na­

leżytą zwrócono uw agę. P rzy wyrobie mia­

now icie gazu pozostaje koks, smoła, woda am onijakalna, a sprzedaż tych materyjałów w znacznej m ierze pokryw a koszty fabry-

j

kacyi; w zw yk łych natom iast ogniskach

i substancyje te ulegają spaleniu i uchodzą

(10)

346 W SZEC H ŚW IA T. Nr 22.

b ezużytecznie z dym em . A obok tych strat ekonom icznych używ an ie m ateryjałów opa­

ło w y ch stałych w iąże się z w ielu d o le g li­

wościam i, które często są bardzo d o tk liw e, jak sprow adzanie w ęg li do p iw n ic i c o ­ d zienne przenoszenie do m ieszkań p o trze­

bnej ich ilości, usu w an ie p o p iołu , c z y s z ­ czenie kom inów, a w reszcie niebespieczeń- stwo pożaru, w yp ływ ające z takiego m n ó ­ stw a ogn isk o d d zieln ych .

Ze w zg lęd ó w nadto higienicznych w y ­ w iązyw anie dym u je s t n iew ą tp liw ie szk o ­ dliw e. W m iastach lądu sta łeg o nie zb ie­

rano w p raw d zie w tym przedm iocie da­

nych, natom iast w szakże znane są dobrze n ieb esp ieczeń stw a m g ły lon d yń sk iej, „L on ­ don fo g ”, która g łó w n ie p rzez obciążenie cząsteczkam i w ęgla i gazam i pow stającem i ze spalenia staje się zu p ełn ie n iep rzezroczy­

stą, a na p łu ca w yw iera w p ły w nader szk o ­ d liw y . P od czas tygod n i, w których m gła taka panuje, śm ierteln ość w L on d yn ie, w y ­ nosząca w ogólności 1 6 — 17 na tysiąc m iesz­

kańców, wzrasta do 40, co w yrów n yw a śm iertelności panującej w czasie cholery.

Z naczy to, innem i sło w y , że podczas m g ły um iera w L o n d y n ie dzien n ie o 170 do 200 osób w ięcej, aniżeli w w arunkach z w y ­ k łych . K om isyje, zajm ujące się z rospo- rządzenia parlam entu w yszukaniem środ ­ k ów zw alczenia m g ły i dym u, obm yślić ich dotąd n ie zd o ła ły . W N ow ym Y orku je d y ­ nie podjęto stanow czą reform ę ogrzew ania dom ów, polegającą na tem, ż e m ieszkańcy, | n iety lk o w odę i św iatło, ale i ciep ło o trzy ­ mują z zak ład ów cen traln ych za n iew ielk ą zapłatę.

M etoda przyjęta w olbrzym iem m ieście am erykańskiem je st w łaściw ie tylk o r o zw i­

nięciem na w iększą sk alę zn an ego sposobu ogrzew ania całego dom u parą, w y w ią z y w a ­ ną ze w spólnego kotła, jed en bow iem za ­ kład centralny zaopatruje w parę znaczną część m iasta. W m iejscu od p ow ied n iem , nad wodą, w zniesiono tam m ianow icie w ie l­

ki budynek, zaw ierający znaczną liczb ę k o tłó w parow ych, w ytw arzających parę za dnia i w nocy; z bu d yn k u roschodzą się w ielk ie rury, rozgałęziające się coraz bar­

dziej i doprow adzające w reszcie parę do m ieszkań o d d zieln ych , para ta, za o d p o w ie- , dnią zapłatą, słu żyć m oże n iety lk o do ogrze- 1

w ania i gotow ania, ale i do zasilania m o ­ torów parowych. O ile sądzić można z o p i­

sów , całe to urządzenie przeprow adzone jest bardzo dokładnie i działa pom yślnie.

R u ry tak są ochronione złem i p rzew od n i­

kam i, że para na drodze swej n iew iele tylko traci ciepła, a woda, pow stająca ze sk ro­

p len ia pary usuw a się z rur i inną drogą wraca do kotłów , rury zaś tak są ze sobą złączon e, że spojenia ich nie osłabiają się zg o ła skutkiem ciągłego rosszerzania się i kurczenia ich pod w p ływ em zm iennej w ciąż tem peratury. P rzyk ład w szakże N ew Y orku nie zn a la zł nigdzie naśladow ców , co zapew ne pochodzi nietylko stąd, że zarządy m iast w ielkich nie uważają dotąd za ob o­

w iązek swój dostarczania mieszkańcom c ie ­ pła, ale i stąd także, że ogrzew anie parą nie rozw iązuje w szystkich trudności. U s u ­ w a ono w praw dzie niedogodności ognisk oddzielnych, rozrzuconych po całem m ie ­ ście, ale nie pokonyw a plagi dym u. Zabu­

dow ania od ległe od zakładu centralnego mają rzeczyw iście p ow ietrze czyste, tem- bardziój w szakże szk od liw e gazy dają się we znaki mieszkańcom sąsiednim . Z natu­

ry rzeczy nadto rosprowadzać można parę tylk o na odległości niezbyt znaczne, inaczej bow iem strata przez jej skraplanie staje się zaw ielk ą. Z akład przeto centralny m ieśjić się m usi pośród gm achów, które ob słu gu ­ je , często zatem w najdroższych częściach

m iasta, a stąd urządzenie staje się zbyt ko- sztow nem . N adto, cały ten system o g rze ­ w ania nie chroni bynajm niej od straty p r o ­ duktów ubocznych, które z w ęgla otrzym y­

wać się dają.

D latego też znaczenie rozleglejsze i o g ó l­

niejsze przedstaw ia m etoda inna, polegająca na przeprow adzeniu w ęgla w stan lotn y, cz y li raczej w zw iązk i lotne, w m iejscu, gd zie on się w ydobyw a, zatem tuż obok k o ­ p aln i lub naw et w niej samej; gazy zaś, w ten sposób otrzym yw ane, m ogłyby do­

ch od zić do m iast za pośrednictw em od p o­

w iednich przew odów , biegnących wzdtuż dróg kom unikacyjnych kraju.

P o m y sł ten nie je st naw et now y, przed

laty ju ż bowiem znana firma przem ysłow a

Siem ens i H alsk e miała zamiar takiej za-

j m iany w gazy pokładów sw ych w ęgla bru-

1 natnego w K ćinigs-W usterhausen i dopro-

(11)

Nr 22.

wadzania gazów tych do B erlina. W roku zeszłym na zebraniu stow arzyszenia in ży­

nierów niem ieckich w H a lli prof. Schim - ming, ze w zględu g łó w n ie na straty, ja k ie zachodzą p rzy bespośredniem spalaniu w ę­

gla, w yłożył projekt podobnego ulotnienia w ęgla, choćby nie w kopalniach, ale w m iej­

scu, gdzie w ęgiel ten ma być zużytym . P o ­ zostający w retortach koks w ed łu g proje­

ktu tego m ógłby być użyty do ogrzewania kotłów parow ych, a w yw iązująca się z nich para m ogłaby z kolei znaleść zastosow anie do wpraw iania w ruch maszyn elektry­

cznych lub m aszyn działających o p ow ie­

trzu zagęszczonem . O bliczenia wykazują, że przedsiębiorstw o, mające na celu takie scentralizow anie ogniska i przeróbkę mate- ryjalów opałow ych, któreby stąd zyskiw ało parę, pow ietrze zagęszczone, gaz ośw ietla­

ją c y i ogrzew ający, elektryczność, oraz pro­

dukty d ystylacyi sm oły i przetw ory amonija- kalne, byłoby bardzo zyskow nem ; poniew aż w szakże zakłady te istniałyby w miastach, zanieczyszczałyb y w nich dalćj powietrze, jak kom iny obecne.

N ow y projekt, opracowany przez pana T h w aite i ogłoszony w piśm ie ,,Industries”

usuw a i tę ostatnią niedogodność, przyda­

tnym je st w szakże tylko dla miast niezbyt od leg ły ch od p okładów w ęgla, w szczegól­

ności zatem dla L ondynu. W ed łu g o b li­

czeń T hw aita ogniska L ondynu pochłaniają rocznie około ośm iu, a fabryki gazu cztery m ilijony ton w ęgla, koszt zaś sprow adza­

nia tego olbrzym iego zasobu, wraz ze stra tą, powstającą z bezużytecznego spalania w szelkich ubocznych produktów węgla, w ynosi przeszło dziew ięć m ilijonów funtów szterlingów .

L on d yn m ieści się w sąsiedztw ie trzech potężnych obszarów w ęglow ych , a m iano­

wicie pokładów Nowój W alii, oraz hrabstw Stafford i Y ork. W ed łu g w ięc projektu, o którym m ów im y, w pośród każdego z tych obszarów ma być założona jedna, lub też kilka w ielkich fabryk gazow ych, skąd gaz przez rury najw iększego kalibru, łączą­

ce się pod C oventry, dochodziłby do L o n ­ dynu, gdzie, przechow any w gazom etrach, byłby w z w y k ły sposób dostarczany m ie­

szkańcom. T ow arzystw o, któreby się zajęło urzeczyw istnieniem tego projektu, winnoby

zakupić w szystkie obecne zakłady gazowe L ondynu i przenieść j e do wspom nianych obszarów w ęglow ych; w takim razie dostar­

czałoby miastu zarazem gazu ośw ietlające go i ogrzew ającego, co znów w ym agałoby podwójnćj kanalizacyi, zaw sze bowiem gaz należycie oczyszczony, p rzydatny do ośw ie­

tlania, byłby droższym aniżeli gaz w ystar­

czający do ogrzew ania. M ogłoby zresztą towarzystwo ograniczyć się jedynie do do starczania gazu ogrzew ającego, chociażby to było rozwiązaniem tylko połow icznem , fabryki bowiem gazow e zarażałyby dalćj pow ietrze londyńskie. K oszty przedsię- bierstwa ocenia T hw aite w pierw szym razie na 40, w drugim na 10 m ilijonów funtów szterlingów; na dowód zaś, że projekt jeg o nie może napotkać nieprzezw yciężonych trudności technicznych, przytacza on s łu ­ sznie kanalizacyją gazu naturalnego w P e n ­ sylw an ii i Ohio. O gólna długość rur, ros- prowadzających ten gaz, w ynosi już 3 2 0 0 kilom etrów , a m iędzy innem i dochodzi gaz do Cleveland, w odległości 100 km od źró­

dła, gdzie się w yw iązuje.

Jeżeli więc zgodzić się n ależy z autorem, że projekt jeg o jest pod w zględem tech n i­

cznym m ożliwy do urzeczyw istnienia, to zachodzi jeszcze wątpliw ość, czy nie rozbija się on o szkopuły ekonom iczne. Z jednój bowiem strony nasuwa się pytanie, czy cen ­ tralny zakład gazow y znajdzie zbyt dosta­

teczn y na uboczne produkty dystylacyi w ę­

gla oraz na koks, co w łaśnie stanowi p o d ­ staw ę finansową całego przedsiębierstwa.- Z drugićj znów strony, kto ma ponieść o l­

brzymi nakład na przerobienie obecnych urządzeń na piece i kuchnie gazowe? P rzy ­ puszczać można, że mieszkańców zam o­

żnych łatw o da się pozyskać, przeważną w szakże większość stanowią ludzie nieza­

możni, dla których w ydatek taki byłby n ie­

m ożliwym . Jeżeli zaś część dotychczaso­

w ych ognisk pozostać ma niezm ienioną, to całe to przekształcenie naszego system u ogrzew ania znaczenie sw e traci.

W każdym razie projekty te świadczą, że reforma na tem polu je st niezbędna i w ysu ­ wają ją na porządek dzienny.

T. R .

347

WSZECHŚW IAT.

(12)

348 W SZECH ŚW IAT. Nr 22.

larzgdiia p. D ep ta .

P a n i H elen a D ergin tow a (gu b . Perm ska, zak ład y niżneturyńskie), p rzesyła nam w ia ­ dom ość o dw u narzędziach p om ysłu jźj m ę­

ża, p. Fr. D erginta:

P ierw sze z nich, nazw ane m erydyjanosko- pem, służące do oznaczenia łatw ym sp oso­

bem kierunku p ołu d n ik a w danem miejscu na pow ierzchni ziem i przedstaw ia pierw szy z załączonych rysunków:

się w ten sposób: N a ustaw ionym poziom o stoliku m ierniczym przytw ierdzam y m ery- dyjanoskop, naciskając g łó w k ę B : u staw ia­

my linijkę B C w kierunku promieni słońca i obracam y jój koniec w oln y C tak długo, póki cień deszczułki D nie dojdzie do pew nego num eru podziałki. W ted y na­

ciskam y sprężynę e i lin ijk ę p rzytw ier­

dzamy.

P r z y drugiej obserw acyi obracamy zn o­

wu koniec w olny A lin ijk i A B , póki cień deszczułki E nie sięgnie do takiegoż sam e­

go num eru podziałki na linijce A B , do

(O bjaśnienie rysunku: A B i BO lin ijk i, u tk w io n e w głów ce B ja k nóżki cy rk la i o p atrro n e drobne- mi dow olnem i podziałkam i; B —o p iera się n a trzech igiełkach pionow ych długości około 1 -ej linii, de i dfJ—sprężyny, na n ich ig iełk i f i / ' , dochodzące praw ie do dolnej pow ierzchni linijek, g i y1 igiełki

pionow e w śro d k ach zaokrągleń O i A , E i D , deszczułki cień rzucające).

D la ozn aczen ia p ołu d n ik a przeprow adza­

m y dw ie obserw acyje: jed n ę przed p o łu ­ dniem , np. na dw ie god zin y przed 12-tą, drugą przed u p ływ em dw u god zin po p o ­ łu d n iu . P ierw sza obserw acyja uskutecznia

ja k ie g o sięgn ął cień deszczułki D na’,lin ijce B O , naciskam y w tedy sprężynę e' i linijkę A B przytwierdzam y.

Prosta, łącząca końce ig iełek g i g ' przed­

staw ia nam kierunek lin ii południkow ej, co

(13)

WSZECHŚW IAT. 349 Nr 22.

łatw o okazać zapomocą elem entarnego d o ­ wodu.

D ru gie narzędzie, nazw ane poligrafem , słu ży do kopijow ania planów i rysunków bez zm iany ich skali, a różni się od in ­ nych narzędzi do tegoż celu służących tem, że kopija nie potrzebuje być trzym aną od­

wrotnie do orygin ału , że niepotrzeba przy kreśleniu każdej nowćj lin ii podnosić na- now o ołów k a i t. p., przyczem narzędzie to dawać może jed n ocześn ie kilka kopij.

R ysunek narzędzia, niew ym agający ob­

jaśnienia, przedstaw ia druga z załączonych rycin.

K op ijow an ie odbyw a się w sposób nastę­

pujący: kreślim y na stole prostą rów noległą od A B

W

od leg ło ści od nićj m niejszej niż M E + CA\ pod narzędziem , nieco na lewo, k ład ziem y na stole orygin ał tak, aby brzeg je g o n iższy zeszed ł się z nakreśloną prostą.

Poczem , u staw iw szy na brzegu lew ym ory­

gin ału sztyfcik M, układam y papier w ten sposób, aby brzeg niższy papieru zeszedł się z tąż prostą, lew y zaś dotykał ostrza ołów ­ ka O. W praw iam y w ruch narzędzie, d zia­

łając na listew k ę / lub w prost na ołów ek O, gd y sztyfcik M przebiega w szystkie punkty oryginału, ołów ek O kreśli figurę równą i podobną.

Jeżeli id zie o jed n o czesn e skreślenie k il­

ku kopij, trzeba m ieć p oligraf takiój d łu ­ gości, aby d łu gość krótkiego boku danego orygin ału zaw ierała się w dłu gości IG tyle razy, ile chcem y m ieć kopij; prócz tego na rów n oległob ok u E G I T trzeba mieć tyleż listew ek rów n oległych L F z ołówkam i.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e d z i e w i ą t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o ­ m o c n i c z y c h odbyło się d n ia 21 Maja 1891 roku, o godzinie 8 -ej w ieczorem , w lokalu T o ­ w arzystw a, C hm ielna K r 14.

1 . P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od­

czy tan y i przyjęty.

2. S ekretarz Komisyi pokazyw ał gałązkę gruszy ,,staśm ionej“ , nadesłanej do redakcyi W szechświa­

ta przez d r a F ran ciszk a Grodeckiego (z m. P re n y gub. Suwalska).

3. D r S. Grosglik m ów ił „ 0 zarazkach chorobo­

tw órczych w m leku1'. Zaznaczyw szy we wstępie wysokie znaczenie b adań bakteryjologicznych dla nauki o zapobieganiu chorobom (profilaktyki), p.

S. G rosglik zw rócił uwagę członków K omisyi na b ra k w kraju naszym urządzeń sanitarnych, d a ­ jących możność k o rzy stan ia z now oczesnych po­

stępów higieny. P rzechodząc n astępnie do kwe- styi w ty tu le zaznaczonej, a u to r ro sp atry w ał prze­

dew szystkiem szkodliwość m leka, pochodzącego od krów , dotkniętych chorobam i zakaźnem i, m ian o w i­

cie gruźlicą, zarazą racic i pyska, wąglikiem , w ścieklizną, przyezem szczegółowo zdał spraw ę z poszukiw ań bakteryjologicznych oraz z re z u lta ­ tów szczepienia m leka, pochodzącego od krów tu - berkulicznyoh. W drugiej części prelegient m ó­

wił o chorobach, przenoszących się z człowieka na człowieka za pośrednictw em m leka, do którego zarazki chorobotw órcze dostają się z otoczenia i przytoczył przykłady szerzenia sig epidem ij t y ­ fusu, dyftery tu , szkarlatyny i cholery, pow staw a­

nie Bwoje zaw dzięczających m leku zakażonem u.

Dalej p o trącił a u to r o możliwość przechow ania się zarazków w p ro d u k tach m lecznych (ser, masło i t. d.) i w końcu w yłożył w k rótkich słowach zasady racyjonalnego p rzy rząd zan ia m leka oraz przem aw iał za refo rm ą obory i całego g o spodar­

stwa mlecznego wogóle.

Przem ów ienie p. d ra Grosglika wywołało oży­

w ioną dysku^yją, w której oprócz prelegienta brali udział prof. d r H oyer, d r W ojciechowski i inni.

4. P. W ł. Kozłowski mówił „Przyczynek do w y ­ jaśn ien ia związku pom iędzy budow ą roślin i gieo- graficznem ich rozm ieszczeniem ". P an Wł. K. za­

znaczywszy w krótkiej przedm ow ie nowy k ieru n ek w anatom ii roślin, w ytknięty przew ażnie przez p ra­

ce Schw endenera i H a b erlan d ta, sta ra ł się w yka­

zać, że nowa szkoła anatom ii fizyjologicznej p ro ­ w adzi do zbliżenia dwu odosobnionych dotąd od siebie gałęzi wiedzy botanicznej: anatom ii porów­

nawczej i gieografii botanicznej i że postaci ro ­ ślinne, będąc w yrazem jednostsjności w arunków zew nętrznych, oddziaływ ających n a roślinę, n a j­

prędzej służyć m ogą jak o grupy, w których i b u ­ dowa anatom iczna wykazuje pew ną jednostajność.

D latego opisując budowę anatom iczną organów w egietacyjnych E p h e d ra (.przęśli), p. W ł. K. ze­

staw ia ją nie z ro ślin am i pokrew nem i z rodziny G netaceae, lecz z roślinam i należącem i do tego samego typu gieograficznego, do postaci żarn o w ­ ców (S partium ) i rzew ni (CaBuarina) G risebacha.

Rośliny należące do tego ty p u znajdujem y w k li­

m atach, odznaczających się suchością pow ietrza, z powodu małej ilości osadów pow ietrznych, m ia ­ now icie w obszarze m orza Śródziemnego, obszarze stepow ym , przew ażnie Azyi środkow ej i w obsza­

rze Musonów i S ahary. N ależą tu głównie rośliny

z ro d zin m otylkow atych (Papilionaceae), rzew ni

(C asuarineae) i gniotow ych (G netaceae), zbliżone

są, chociaż osobny ty p stanow ią, niektóre ko-

m osowate (C henopodiaceae), w ykazujące w b u d o ­

wie anatom icznej cechy o3rgbne, a jak o postać

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cele wynikające z podstawy programowej: uczeń doskonali ciche czytanie ze zrozumieniem, wyszukuje w tekście informacje, dokonuje selekcji, Doskonali różne formy zapisywania

Dlatego też przesyłam Wam prezentację na temat ważnych placówek naszego miasta.. To taka wirtualna podróż po

Zaobserwowano silne i okreœlone interakcje miêdzy sorbatem a porami, jak równie¿ naprê¿enia wywo³ane rozszerzalnoœci¹ matrycy wêgla, których wp³yw na procesy transportu gazu

W tym tygodniu nie będę wprowadzał nowego tematu ale wyznaczę wam na platformie ćwiczenia Zwischenstation , które są posumowaniem kilku poprzednich działów..

Z perspektywy postkolonialnej pojawienie się i późniejszy rozwój wiktoriańskiego oraz dwudziestowiecznego buddyzmu w Wielkiej Brytanii może być postrzegane jako

[r]

Pani Dziekan jest przeciwna jedynie prowadzeniu zajęć z przedmiotów na które uczęszcza mniej niż 5 osób, a tak się akurat złożyło, że na moje zajęcia z

D rugą część książki stanowią prace poświęcone mniejszości niemieckiej w powojennej Polsce: Michała Musielaka - Ludność niemiecka w Wielkopolsce po I I wojnie