• Nie Znaleziono Wyników

Grube ryby : komedya w trzech aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Grube ryby : komedya w trzech aktach"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

87 95 4

T e a t r dla wszystkich

N r . 1

Grube ryby

KOMEDYA W TRZECH AKTACH

PRZEZ

MICHAŁA BAŁyCKlEGO

Książka po dezynfekcji

LW Ó W - W A RSZA W A

NAKŁADEM KSIĘGARNI PO L SK IEJ B . POŁON IECK IEG O . NEW YORK - THE PO L IS H B OOK IM PO RTIN G CO. INC.

(2)
(3)

t f 1 u. "7 T i A

TEATR DLA WSZYSTKICH, Nr. 1.

Grube ryby

K O M E D Y A W T R Z E C H A K T A C H

PRZEZ

MICHAŁA BAŁUCKIEGO

B ib lio t e k a J a g ie llo ń s k a

1 0 0 1 9 5 2 2 4 9

LW ÓW .

n a k ł a d e m k s i ę g a r n i p o l s k i e j b

.

p o ł o n i e c k i e g o

N EW Y O RK - P O L IS H B O O K IM PO R TIN G C O . INC.

B i b l i o t e k a D o m o w a

1001952249

(4)

OSOBY <

O N U FRY C IA PU TK IEW ICZ, em ery t.

D O R O T A , jego żona.

W A N D Ą , ich córka.

BU RCZY Ń SK I, obyw atel.

H EL E N Ą , jego có rk a.

W ISTO W SK I, k a p italista.

H EN RYK , jeg o b ra ta n e k . P A G A TO W lC Z , ra d c a sąd ó w FILIP, służący C iaputkiew iczów .

Rzecz dzieje się w dom u C iaputkiew iczów .

K IEROW NIK LITER A CK I: HENRYK CEPNIK.

O d b ito czcionkam i d ru k a rn i „ P ra s a “ w e L w ow ie ul. S okoła 4.

\

(5)

w głębi klaw ikord, zeg ar ; d rzw i po b o k ach i w głębi,

(O nufry drzemie z gazetą SCENA PIERWSZA w ręku w fotelu na lewo. Do- O N UFRY, D O R O T A , rota z pończochą na kolanach później FILIP. na prawo. Za podniesieniem ku rtyn y długa pau za , potem, słychać mocne dzzuonienie w przedpokoju).

D O R O T A . (zryzua się przestraszona). W szelki duch P a n a Boga chwali ! (spogląda na drzzui i męża).

O N U FR Y . (zryw ając się). Co się stało ? D O R O T A , (z oburzeniem). K toś dzw oni!

1 ONUFRY. O tej godzinie ? D O R O T A . N iesłychana rz e c z !

O N UFRY. O d dziesięciu lat jeszcze mi się to nie przytrafiło, żeby w tedy , kiedy ja o d p raw iam p o ­ obiednią drzem kę, k to ś śmiał dzwonić.

D O R O T A . I to ta k m ocno. Ja to odchoruję z p e ­ w nością—m igrena na w ieczór, jak am en w pacierzu.

O N U FRY . Ale że Filip pozw olił (do wchodzące­

go). Mój Filipie, cóż to znaczy ?

FILIP. (oddając telegram). Z telegrafu, proszę pana.

O N U FRY . To nie m ógł sobie błazen p o czek ać?

FILIP. P o w iad a, że to pilne.

ON UFRY. Pilne, pilne. T eraz ci ludzie chcieliby mieć w szystko na w yskoki. Dawniej nie mieliśmy ani telegrafów , ani tych głupich kolei, a przecież nam się

©

— 3

AKTI. P okój obszerny. N a lew o stolik do k a rt, na

p raw o biurko, w śro d k u stó ł okrągły, krzesła.

(6)

tak nie spieszyło. Był czas n a w szystko, a teraz...

FILIP. P ro szę pana, trzeba podp isać tę cedułę, bo czeka.

ONUFRY. Przecież się nie pali, żeby tak na gw ałt... zaraz (idzie do biurka)... gdzież te moje o k u ­ lary — p ióro (podnosi z ziemi), w szystko mi z rąk leci z tego pośpiechu.

D O R O T A . Żeby też tak nagle kogoś budzić Ja się jeszcze cała trzęsę.

ONUFRY. (podpisaw szy). N a m asz, a pow iedz tem u błaznow i, że jak mi jeszcze raz coś p od o b n eg o zrobi, to to — no to ja mu już b ęd ę w iedział co zrobić. (Filip wychodzi). W łaściw ie m ówiąc, to ja mu naw et za to nie m ogę nic zrobić, bo oni teraz panam i św iata.

D O R O T A . Cóż znow u ? P osługacze !

ON UFRY. A jak B oga kocham , o d czasu, jak zaprow adzili te koleje, telegrafy, djabły, historye, t o “ człowiek niew olnikiem w sw oim w łasnym dom u.

L ada dureń, oto taki na przykład chłystek z telegrafu, przyjdzie ci choćby w nocy, tłucze się do drzw i, choćbyś sp ał w najlepsze, i jeszcze mu za to trzeba dać na piwo. A lbo te koleje ! P aku ją człow ieka jak śledzia do skrzynki...

D O R O T A . O d kogóż, duszyczko, te le g ra m ? ON UFRY. A p raw d a, jeszczem nie o tw orzył (otwiera i m ów i z uciechą). O d W andy.

D O R O T A . O d naszej kochanej wnuczki. Cóż donosi ? (zbliża się).

O N U FRY (czytając). „Z pow odu szkarlatyny"...

D O R O T A . Ćo ? C hora na szk arlaty n ę! Jezu N a z a re ń s k i!

O N U FRY . Ależ nie, tylko szkarlaty n a pokazała

się n a pensyi i dlatego panienki rozpuszczono do domu"

(7)

D O R O T A . A ch ! to doskon ale!

ON UFRY, (do wchodzącego Filipa). Filipie, daj mu tam na piwo.

FILIP. Kiedy już poszedł.

ON UFRY. T o biegnijże za nim! Na m asz! (Filip w ychodzi). A cóż to za znakom ita rzecz te te le g ra fy ! T o boski w yn alazek! ileby to czasu daw niej było potrzeba, zanim byśmy się dowiedzieli, że nasza ko­

c h an a W andziuchna przyjedzie.

FILIP (który wrócił właśnie). Co ? N asza panienka przyjeżdża? Toż to będzie uciecha!

ON UFRY. P ra w d a sta ry ? Inne to będzie życie.

D O R O T A . T rzebaby jej pokój przygotow ać.

ON UFRY. A to poco ? będzie sypiać z narrił, jak daw niej.

D O R O T A . Ależ nie pleć, nie pleć. Przecież to już nie dziecko, tylko p anna dorosła. Gdzieżby m ogła przy tobie...

O N UFRY. No to cóż z tego — ja stary.

D O R O T A . Ale cóż znow u, nie w ypada.

ON UFRY. No to... to... w mojej kancelaryi, tam jej będzie w ygodnie, cichutko.

D O R O T A (niezadowolona). Tak, tylkoby ją trz e ­ ba przew ietrzyć, bo fajką przesiąkła cała.

O N UFRY. No to władnie dobrze. Będzie m iała przyjemny arom acik w pokoju.

D O R O T A . Takżebyś ją u ra c z y ł! O n a fajki nie znosi.

ON UFRY. K to ! W andziunia ? A toż o n a prze­

p ad a z fajką. Nie pam iętasz to, jak mi zapalała, to zawsze sobie pdrę dym ków puściła przy tej spo so ­ bności.

D O R O T A . Bo widziała, że cię to baw i — ale

teraz z pew nością nie lubi tego.

(8)

O N U FRY . D orciu, bój się Boga, jak m ożna fajki nie lubić ? Zobaczysz, że W andzih to lubi,

D O R O T A . A ja ci pow iadam , że nie lubi.

ONUFRY. A ja ci pow iadam , że lubi.

D O R O T A . Kiedy ty, Nufciu, to by ś się przy naj­

mniejszej rzeczy chciał sprzeczać-

ON UFRY. Ja się sprzeczam ? To ty się sprzeczasz, D O R O T A . Ja tylko pow iadam , że on a fajki nie lu b i; kw iatki, to nie m ówię (do Filipa). W eźmiesz kilka w azoników z m ego pokoju.

ON UFRY. I zegar z kom ody.

D O R O T A . I klatkę z kanarkam i.

£>NUFRY. (skrobiąc się za uchem niezadowolony).

Hm, fo znow u jej sp ać nie dadzą, jak się zaczną drzeć.

D O R O T A , (z wyrzutem ). Mój Nufciu!

O N UFRY. No, no, już nic nie m ówię, ale zob a­

czysz, że będzie m iała z teg o tylko codzień m igrenę...

T akie ciągłe św iergotanie... ,

D O R O T A . Ze ty nie lubisz, to jeszcze nie racja.

Przecież przyjemniej w pokoju, jak się coś rusza,

odzywa. 'v.,

ON UFRY. No to będzie m iała zegar. Tik, tak — tik, tak — czy może być co jeszcze przyjem niejszego?

Na co tu jeszcze kanarków ?

D O R O T A . Zobaczysz, że ona będzie w olała kanarki.

ONUFRY. C hyba z grzeczności dla ciebie będzie

znosić ich hałasy. ©

D O R O T A . Nufciu, znow u !..

ONUFRY. Ja tylko tak sobie mówię.

FILIP. Jak kanarki b ęd ą hałaso w ać, to się je

nakryje.

(9)

ON UFRY. P ra w d a , nakryje się i b asta. A ! słu­

chaj Filipie, trzebaby jej m ieszkanko jak o ś ładniej um eblow ać. Dasz jej ten garn itu rek niebieski.

D O R O T A . I lu stro z n ad kanapy.

O N U FRY . 1 to krzesło huśtające.

D O R O T A . I m oje biureczko.

O N UFRY. I serw an tk ę z porcelaną.

FILIP. To p anienka nie będzie się m iałą gdzie ruszać, jak się to w szystko tam wniesie.

O N U FRY . Nic nie szkodzi. Ja k się będzie chciała ruszać, to przyjdzie d o nas, Skorzystam y na tem, p raw d a, D orciu ?

D O R O T A . M usimy się nacieszyć nią za w szyst­

kie czasy.

FILIP. A kiedyż p an ien ka przyjeżdża ? O N U FRY . A, p raw d a, nie wiem y kiedy ? D O R O T A . Musi tam stać. '

O N UFRY. (bierze telegram). A praw d a, zaraz zobaczym y {czyta). „Przyjeżdżam d ziś“.

FILIP. To już za m ałe pół godziny, bp pociąg przychodzi o w pó ł do szóstej.

D O R O T A ., Chryste Jezu ! — a niechże ja lecę {wychodzi na prawo).

O N U FR Y {żywo). Filipie, mój su rd u t, prędzej

{zrzuca szlafrok). ,

FILIP {podaje surdut). Toż to będzie u nas w esoło teraz jak p an ien k a w r ó c i!

O N U FR Y {wiąże krawat). Ciekawym czy się teraz bardzo odm ieniła — może już m nie przerosła.

FILIP. E !

ON UFRY. A cóż ty myślisz ? P a n n y teraz to ro sn ą szybko, jak żydow ska lichwa.

FILIP. Czy mnie też pozna, bo to przecież już

kilka lat — człowiek się postarzał.

(10)

O N UFRY. O ! Przy niej to odm łodniejesz, zo ba­

czysz stary. O na nas tutaj w szystkich rozrusza.

Gdzież u licha rękaw ?...

FILIP. Tu p an ie! To p raw d a, panien k a niby żywe srebro.

ON UFRY. W m atkę się w rodziła. A jak a miła sw aw olnica. Pam iętasz, stary, jakiego to o na figla w yplatała nam z tą w azą ?

FILIP. N a p rim a aprilis. Jakżebym nie pamiętał!

ON UFRY. Nam, panie, aż ślinka lezie n a szcza­

w iow ą zupę, pani podnosi pokryw kę (śmiejąc się do łez), a tu — zam iast zupy — w róble — i fru... fru jao całym pokoju.

FILIP. Co to było śmiechu, ażeśmy się kładli.

ON UFRY. A lbo z tym nauczycielem muzyki, to także było p arad n e, co to mu w p ak o w ała do kie­

sz e n i‘fartuszek zam iast chustki do nosa. O n, panie, wyjmuje...

D O R O T A (w fuirze i kapeluszu). C óż to, jeszcześ nie g otów . Nufciu, bój się B oga !

ON UFRY. D uchem będę! Filipie, p ręd k o k ap e­

lusz, laskę.

D O R O T A . A niech Filip tym czasem n astaw i sam ow ar.

ON UFRY. 1 możeby coś z m ięsa przygotow ać przed kolacyą. Będzie pew no gło d n a z drogi.

D O R O T A . Niech W alen to w a zrobi p a rę bitych kotletów .

O N UFRY. C hy ba siekanych duszko, bo W an d a bitych nie lubi.

D O R O T A . To zapom niałeś, aniołku, — sieka­

nych nie lubi.

ON UFRY. Ja k cię kocham , ta k ona tylko sie­

kane, przecież pam iętam dobrze.

- 8 —

(11)

D O R O T A . Nufciu, jak cię kocham , tak bite.

FILIP (patrzy na zegar). Zeby się tylko p a ń stw o nie spóźnili na kolej.

ON UFRY. Za pięć m inut w pół, gw ałtu , jedźmy!

Nie zapom nij Filipie, siekane (wychodzi).

D O R O T A . Bite, pąm iętaj, bite (wychodzi).

FILIP. Bite, siekane, siekane, bite, — kogoż tu słuchać? Najlepiej zrobię, jak każę W alentow ej zrobić i siekane i bite, a sam skoczę do sklepu po kasztany pieczone, bo o n a to pasjam i lu b iła — i co to jeszcze?

A, chleb św iętojański. Zawsze m ówiła, że jak z o s ta ­ nie wielką panią, to sobie kupi całą furę św ięto jań ­ skiego chleba. Kupię jej teg o sporo i włożę pod p o d u s z k ę ; jak ju tro rano zobaczy, to jej będzie p rzy ­ jem nie, że sta ry Filip nie zapom niał o jej gustach .

SCENA DRUGA. W ISTO W SK I (nadzw yczaj sła- FILIP, W ISTÓ W - rannie ubrany, gors mocno w ykro- SK1, później P A - chmalony ze spinkami, złota G A TOW ICZ. • lornetka, pierścienie, łańcuch u zegarka z brelokami, laska ze złotą gałką, którą w usta zakłada, sztyzuny, pretensyonalny. M ówi przez nos z pew ną dosadnościcj). Cóż to, p a n a P agato w icza

jeszcze niem a? . '

FILIP. Nie, proszę pana.

W ISTO W SK I. I stolik cfej k a rt jeszcze nie przy g otow any !

FILIP. Gdzie nam ta dzisiaj karty w g ło w ie ! W ISTO W SK I. Przecież już w pół do szóstej mi­

nęło, to nasza zw ykła godzina. Gdzież go sp o darz ? FILIP. P a n pojechał z p anią na kolej.

, W ISTO W SK I. N a kolej ? A tam poco ; FILIP. N asza p an ien ka dziś przyjeżdża.

W ISTOW SK I. P a n ie n k a ? Co za p a n ie n k a ?

(12)

FILIP. P a n n a W an d a, w nuczka naszych p a ń stw a.

W ISTOW SK L P a ń stw o C iaputkiew iczow ie m ają w nuczk ę?

FILIP. I to dorosłą.

W ISTOW SK I. Pierw szy raz o tem słyszą.

FILIP. Bo panien ka chow ała się na pensji. T aka była w ola nieboszczyka jej ojca.

W ISTO W SK I. A to śliczna historja! (Do wcho­

dzącego). Pan ie P agatow icz, słyszałeś p an ? PA GA TOW 1CZ. Co takiego ?

W ISTO W SK I. Ciaputkiew iczow ie m ają w nuczkę,

^która dzisiaj przyjeżdża.

PA G A T O W IC Z . Tam do licha, to nasz wist przepad ł na dzisiaj.

W ISTO W SK I. Może i na dłużej (do Filipa), bo ona tu zapew ne myśli dłuższy czas baw ić, co ?

FILIP. A to się rozumie. (Spojrzaw szy na zegar).

Szóstą, masz tobie, a sam o w ąr jeszcze nie nastaw iony (w ychodzi na prawo).

PA G A T O W IC Z . (stawia kapelusz i laskę). O , to nam zepsuje cały porządek. A tak przyjemnie scho­

dziły nam tu wieczory, co d zień — jak z a p is a ł— p a r­

tyjka : to wiścik, to taroczek. Było czem czas zabić.

T eraz kto wie, jak będzie.

W ISTOW SK I. Ja się tu więcej nie pokążę.

t PA G A T O W IC Z . N ę, to znow u nie, bo przecież...

W ISTO W SK I. Jak uczciw ość kocham , nie m yślę byw ać tu więcej.

PA G A TO W IC Z. A to dlaczćgo ? . W ISTO W SK I. Z zazady.

PA G A T O W IC Z . Z zasady.

W ISTO W SK I. Tak, z zasady nie byw am w d o ­ mach, gdzie są panny dorosłe.

PA G A T O W IC Z . A to ' z jakiego pow odu ?

— 10 -

(13)

, W ISTOW SK I. Zaraz to p an u w ytłóm aczę (sia­

dają). Czy wiesz pan, co to są gru b e ryby ? PA G A T O W IC Z . A no karpie, szczupaki...

W ISTOW SK I. W znaczeniu ogólnem , ale w p rze­

nośni, gru b e ryby, to my.

PA G A T O W IC Z . Jak to , i ja g ru b a r y b a ?

W ISTOW SK I. P a n i ja, i w ogóle każdy człowiek nie żonaty z m ajątkiem i w yrobioną pozycją, k tóry może żonie zapew nić d o bry los, piękne utrzym anie »■

słow em , to co nazyw am y d o b rą partją.

PA G A TO W IC Z. A ha, rozumiem.

W ISTO W SK I. O w óż, uw ażasz pan, jak, tak a g ru b a ry b a pokaże ąję w dom u, gdzie są panny na w ydaniu, zazaz mam a, ciocie i opiekunow ie usiłują go złapać n a m ęża Zaczynają się sw atania, nam ow y, słow em form alne polow anie. Czy panu nie p rz y tra ­ fiło się nigdy coś podob nego ?

PA G A T O W IC Z . Tak na razie, to sobie rzeczy­

wiście nie przypom inam .

W ISTO W SK I. T oś pan szczęśliwy. A ja panie, raz w raz przechodziłem p o d o bne historje.

PA G A TO W JC Z. W ięc p an jeste ś nieprzyjacielem płci pięknej ?

W ISTO W SK I. Nieprzyjacielem, uchow aj Boże!

Było się przecież n a w e t tro c h ę donżuanem — b a ła ­ muciło się m ężateczki... Tak, tak, panie Pagatow icz, bo nie chw alący się, miałem szczęście do płci pięknej, ale co do m ałżeństw a, to nigdy nie miałem ochoty.

PA G A T O W IC Z . N ie ? I dlaczego?

W ISTO W SK I. Bo ja lubię niezależność i nie- czyję najm niejszego pow ołania na ojca rodziny. Z re­

sztą mój panie P agatow icz, jak się zjadło dobre śn ia ­

11 -

(14)

danie to się bardzo łatw o m ożna obejść bez obiadu.

P ra w d a ?

PA G A TO W IC Z. Zkąd ja to m ogę wiedzieć, kiedy nigdy takiego śniadania nie kosztow ałem i d o tąd bez o biadu się obchodzę.

W ISTOW SK I. W ięc pan także nie m yślałeś nigdy 0 m ałżeństw ie?

PA G A T O W IC Z . Owszem , myślałem i bardzo wiele, ale się tylko na m yśleniu skończyło. P a n wiesz jak to u nas urzędników : im mniej zębów, tem więcej ehleba. Teraz m ógłbym się żenić, bo i pensyjka niezła, 1 po ciotce ład n a sukcesyjka mi się d o stała, ale któ- rażby mnie dżisiaj chciała ?

W ISTOW SK I. Na kopy pan takie znajdziesz.

PA G A T O W IC Z . Tak, ale to już chyba nie dla mnie sam ego, ale dla m ego m ajątku.

W ISTOW SK I. To się rozumie : dla tego, że pan jesteś g ru b ą rybą.

PA G A TO W IC Z. Dziękuję ślicznie za to. A mnie po có tego kłopotu na starość ? Ja, panie słabow ity.

K atar żołądka — tak , tak. Co tylko zjem — to zaraz, z przeproszeniem takie churkotanie, gniecenie tu i tu, i raz zimno, raz gorąco, że desperacja. D latego wziąłem urlop na parę tygodni i myślę ju tro p o je­

chać do W iednia poradzić się jakiego specjalisty.

W ISTO W SK I. W yjeżdżasz p a n ? To może i ja w ybiorę się do Lw ow a. Mam tam b ratan k a, na k tó­

reg o włożyłem obow iązek utrzym ania rodu W istow - skich. N apisałem mu w łaśnie w tych dniach, że je ­ żeli sobie wybierze żonę p odług m ego g u stu , zrobię go uniw ersalnym sp adk obiercą moim. Ale zastrzegłem sobie w yraźnie, że podług m ego g u stu , bo ja, panie, stary koneser, będę um iał w ybrać m atkę dla przy­

szłych W istow skich.

— 12 —

(15)

SCENA TRZECIA. FILIP. O tóż i nasza panienka CIZ, FILIP, O N U - p rzyjechała(oto/era drzwi). Dwie,

FRY, D O R O T A , ja k mi Bóg miły, dwie. A to W A N D A , HELENA, cudow ne rozm nożenie !

(IVchodzą W anda i Helena,., poołulane tak, że im prawie nic tw arzy nie w id a ć ; za

niem i O nufry i Dorota w wesołym humorze).

D O R O T A . No, teraz rozbierajcie się sw aw olnice.

HELENA. (piszczącym głosem). O , nic z teg o ! P ro szę pierwej poznaw ać.

O N U FR Y (do Wistowskiego i Pagatowicza). No, przypatrzcież się, nie figlarki t o ; przyjechały tak p outulane, jak je tu widzicie, i baw ią się z nami

w zgadyw anego.

D O R O T A . A jak tu poznać, kiedy obie jedn ak o całują i ściskają. O, jeszcze się śm ieją sw aw olnice.

O N U FRY (do Wistowskiego). W yraźnie, p a n ie j jak na reducie (usiłując być serjó). No, panny, dosyć już tej m askarady — rozbierajcie się, b o się pogrze­

jecie i dostaniecie kataru. No, prędzej, ja tu z wami nie będę żartó w stro ił (zbliża się do W andy). D aw aj szal (chce je j zdjąć).

W A N D A (usuwając się). O , nic z tego, niech dziadzio pierw ej zgaduje.

O N U FRY (uradowany). Dziadzio! A widzisz,,

figlarko, złapałaś się ! ,

D O R O T A . W andzia najdroższa, oj ty, ty, tak nas zwodzić (ściska ją i rozbiera).

W A N D A . Ha, kiedym się w ydała, to się przyznam,,, że to ja.

O N U FRY . B a g a te la !

W A N D A . Ale zgadnijcie, k to ta druga.

D O R O T A (oglądając Helenką). Czy ja w iem ?.,

- 13 —

(16)

O N UFRY. W idocznie ta k a sam a pso tn ica, jak ty (zagląda jej w oczy i m ów i do W andy). Czy ją znam y ?

W A N D A . O , i b ardzo dobrze!

ONUFRY. Ślepka błyszczące, kto b y to mógł b yć?

W A N D A . C hrześnica dziadzi.

O N UFRY. T oś mi też wiele p o m o g ła ! Ja m ia­

łem chrześnic, żeby ich na palcach nie zliczył... Może A delka Filipska ?

W A N D A . A dela przecie o wiele starsza.

ON UFRY. A któż to pozna, kiedy jej naw et w ząbki zajrzeć nie można.

W A N D A . Pokaż dziadzi ząbki, Helenko.

D O R O T A . H elen k a!

O N UFRY. H elenka B urczyńska.

H ELENA. (odsłaniając się). T a sam a (ściska O nu­

frego i Dorotę). *

O N UFRY. Ze też mi to zaraz na myśl nie p rzy­

szło, te błyszczące ślepka... (rozbiera ją).

W A N D A , (do Filipa, który zabiera ich rzeczy).

A ! Filip poczciwy, ja k się macie ?

FILIP (uradowany), P an ien k a mnie p oznała (ca­

łuje ją w rękę i kłania się je j w chwili, g d y z nim rozmawia po cichu). y

O N U FR Y (do Doroty, wskazując na Helenkę).

P atrzn o D orciu, jak ona w yrosła. Takie to było zaw sze jak węzełek,

D O R O T A . A zkądżeś się ty tu wzięła f

HELENA. Uciekłam razem z W an d ą z pensyi przed szkarlatyną. Telegrafow ałam do ojca, że tu b ęd ę czekać na niego (filuternie), jeżeli mnie p aństw o przyjm iecie?

D O R O T A . Słyszysz, Nufciu, jeżeli ją przyjm iemy?

To fig la rk a !

- - 14 -

(17)

O N U FR Y ’ A od czegóż ja ci ojcem, chrzestnym {całuje ją).

W A N D A (rozglądając się). Jak tu dobrze — jak miło. Nic się nie zm ieniło; ten sam zegar, te sam e meble, to fotel dziadunia, tylko to jakoś w szystko pom alało.

FILIP. He, he, m eble nie pom alały, tylko p an ien ­ ka urosła. y

W ISTOW SK I (do Pagatowicza). My tu, jak widzę, całkiem zbyteczni (chrząkając, biorą za kapelusze).

O N U FR Y . A p raw d a nie przedstaw iłem w as jeszcze naszym gościom . N asza w nuczka W andzia, p an W istow ski,

W A N D A . Czy nie ze Sław kow ie ?

ON UFRY. A tak, ze Sław kow ie. Tylko teraz p rzero b ił się na mieszczpcha.

W A N D A {do H eleny). Stryj H enryka.

ONUFRY. P an Pagatow icz, rad c a sądu, nasz przyjaciel.

HELENA. A o m nie ojczuś chrzestny zapom niał?

O N UFRY. A p raw d a , H elenka Burczyńska.

PA G A T O W IC Z . B ardzo mi miło. Czy p rzy p ad ­ kiem nie córka p a n a J a n a ?

H ELENA . Tak, pan zna m ojego o jc a ?

P A G A T O W IC Z . I pan n ę H elenę znałem jeszcze taką m aleńką, nosiłem nieraz na rękach.

O N U FRY . T erazby to było trudniej.

HELENA. T o może to p a n byłeś, co jakieśm y mieszkali jakiś czas w mieście, byw ałeś ta k często w dom u moich ro d z ic ó w ; to p an może przynosiłeś mi zabaw ki ?

P A G A T O W IC Z . A ja — j a ! HELEN A . P a n u n a imię Hilary.?

PA G A T O W IC Z . Do usług.

— 15 —

(18)

HELENA. O ! to ja sobie p an a bardzo dobrze przypom inam .

O N UFRY. P o cukierkach.

HELENA. A rzeczywiście. Ile razy potem jadłam cukierki, to mi pan zawsze na myśl przychodziłeś.

P A G A T O W IC Z (uradowany, n. s.) Lube dziewczę.

HELENA. Pam iętam , że pan zawsze mojej mamie załatw iałeś sp raw u nki i m am a utrzym yw ała, że nikt tak nie zna się na tem , jak pan.

PA G A TO W IC Z. Pani pam ięta to jeszcze?

HELENA. Ah, jak d oskonale! T o ten pan, o k tó ­ rym ci nieraz mówiłam.

ON UFRY. Filipie, a rzeczy p a n ie n e k ? FILIP. P ra w d a , rzeczy (w ychodzi środkiem):

ONUFRY. P ro sto do kancelarji, ja tam idę (w y ­ chodzi na prawo).

P A G A T O W IC Z (ucieszony za żyw a tabakę i mówi na stronie do Wistowskiego). M ówiła nieraz o mnie, słyszałeś pan ? Poczciw a dziew czyna. T o taki mały b y ł b erbeć, pow iadam panu, a teraz się tak a piękna p an n a z teg o zrobiła. Ale i ta d ru g a niczego. Zkąd- że o n a zna p an a ?

W ISTOW SKI. C hyba z szematyzmu. Może ich uczą teg o na pensyi teraz, żeby wiedziały, gdzie szu­

kać k a n d y d ató w na mężów.

PA G A TO W IC Z. (zgorszony). E, cóż znow u!

D O R O T A . Ale wy pew nie głodne, każę wam p o d ać co tym czasem .

HELENA. O , ja ślicznie dziękuję!

W A N D A , I mnie nic a nic jeść się nie chce. B a­

buniu, zaczekamy do kolacji.

HELEN A (do Pagatowicza, siadając p rzy nim).

P an daw no się widział z moim ojcem ? P A G A T O W IC Z . O, już b ardzo daw no.

— 16 —

(19)

HELENA. To się tatko1'ucieszy, jak p an a zoba­

czy; ju tro przyjeżdża po mnie.

? PA G A TO W IC Z. Kiedy ja jutro ran o wyjeżdżam do W iednia.

HELENA ju tr o ? Ah, jak a szk o d a! Ojciec będzie b ardzo żałow ał i ja także, bo naw et nie b ędę m ogła nacieszyć się panem po tak długiem niewidzeniu.

PA G A T O W IC Z . Cóż robić, kiedy trzeba.

W ISTOW SKI, Pan ie P agatow icz, p an zostajesz?

PA G A T O W IC Z . A p an ?

W ISTO W SK I. J a muszę pożegnać panie, y O N U FR Y (wracając). Jakto, o d ch o d zicie? Ale cóż znow u, nie puszcie was.

W ISTOW SK I. Kiedy bo... v

W A N D A . Bośm y g o to w e pom yśleć, że panow ie przed nami uciekają. A to byłoby nam bardzo przy ­ kro, że w ystraszam y dziadkom gości z domu.

O N U FR Y . A to filut dziew czyn a! No kiedy p anny proszą, nie możecie przecie odmówić..

P A G A T O W IC Z . Skoro tak, to zostaję.

H ELENA. N agadam y się za w szystkie czasy.

O N U FRY . A pan W istow ski ? >

W ISTO W SK I. Ale...

O N UFRY. N iem a żadnego ale, aresztujem y p ąn a i kw ita. W andziu, zabierz kapelusz — ta k — teraz m usisz pan zostać.

W ISTOW SK I (do Pagatowicza). A co nie m ów i-, łem ? Polow anie już się rozpoczyna.

O N UFRY. A ty, Dorciu, może pomyślisz o kolacji.

W A N D A . My babci będziem y pom agać.

D O R O T A . A le w y zmęczone, z drogi...

HELENA. Nic a nic.

A W A N D A . Będziem y się z babcią baw ić w g o ­ sposie. Ah, jak to będzie zabaw nie. Chodźm y, babciu

Grube ryby. -r- 17 — 2

(20)

{biorą ją p o d ręce).

D O R O T A . Pow oli, bo mnie roztrzęsiecie (w y ­ chodzą na prawo).

FILIP {który wszedł przed chwilą patrzy za niemi).

Toż to teraz w esoło u nas, aż miło.

O N UFRY. Filipie, nakryw aj, nakryw aj. A my może sobie tymczasem m ałego w iścika, co ?

PA G A TO W IC Z. Ja z o chotą, a pan, panie Wi- stow ski ?

W ISTO W SK I. Służą panom {rozbierają k a r ty ; do Onufrego). P a n grasz z dziadkiem.,

ONUFRY. To nas będzie dw óch dziadków he

— he — to się paradn ie złpżyło (siadają, O nufry rozdaje karty).

W A N ł)A (w białym fartuszku). Dziadziuniu, gdzie są klucze babci od spiżarn i?

ONUFRY. Klucze ? (szuka po kieszeniach, potem wskazuje na biurko). A tam leżą.

HELENA (także w fartuszku z tacą, na której wino i kieliszki). C hrzestna m atka przysyła, żeby się panom lepiej grało.

O N UFRY. D oskonale. T rzeba przecież oblać przybycie naszych panienek {nalewa). W a n d z iu ! Cze- kajno, musimy przecież w ypić wasze zdrowie.

PA G A T O W IC Z . Za szczęśliwe przybycie łask a ­ w ych pań.

O N UFRY. No, musicie przecież podziękow ać ; dajcież jeszcze kieliszków.

HELENA. My z W andzią, z ojczulka kieliszka {trąca się z Pagatowicżem i Wistowskim.)

W A N D A {toż samo robi). Dziękujemy panom . O N U FR Y No, a z e m n ą ?

W ANDA. Dziadziowi na podziękow anie całusa.

(całuje i wybiega na prawo).

— 18 —

(21)

HELENA . I ja (całuje i wybiega).

O N U FRY . A co, jakie tozkoszne dziew częta, nie­

p ra w d a ? He, he, zobaczycie, jak w am tu teraz przy­

jemnie będą schodzić wieczory.

W ISTO W SK I (chrząka na strojiie). Nie wszystkim.

ONUFRY. O ne w am tu tak głow y pozaw rącają, że się jeszcze na zabój w nich rozkochacie.

” W ISTNW SKI. O ! o!

ON UFRY. No, zobaczycie !|

P A G A T O W IC Z . Do Czegóżby to było podobne.

ONUFRY. Pagatow icz już zrobił d obry początek, bo sobie p an n ę cukierkam i skaptow ał. Teraz tylko k uć żelazo, póki gorące.

W ISTOW SK I. W cóż pan w ychodzisz?

O N U FRY . W co w y ch o d zę? No, rozumie się, w karo (zadaje). Dla p an a W istow skiego znowu ta W an d a byłaby, jąk ulał.

W ISTO W SK I (trąca Pagatowicza). O ho, już za- . czyna!

O N UFRY. Co to za sp ry tn a dziew czyna, to nie macie pojęcia. A jaki ro zum ek? — Fiu-fiu — i to od samej m ałości. Jeszcze nie m iąła ośm iu lat, kiedy mi wykoncypoW ała pow inszow anie, ale to takie, pow iadam w am , że jeno drukow ać, jak B oga kocham.

C zek ajcie! Mnie się zdaje, że je mam gdzieś na w ierzchu (wstaje).

W ISTOW SK I. Ja już zadałem.

ON UFRY. ' Zaraz, karty nie uciekną, a to w arto posłuchać, jak w as kocham . Sami się przekonacie, zaraz w am pokażę (idzie do biurka).

W ISTO W SK I (n. str.) Zaczyna się zachw alanie tow aru.

O N UFRY. Gdzież u licha podział mi się klu-

— 19 —

0

(22)

czyk! A, jest. {odmyka) P ow iadam wam, że zgłu­

piejecie {szuka m iędzy papierami).

W ISTO W SK I {do Pagatowicza). Nie zobaczy on mnie tu więcej.

O N UFRY. A, je s t ,(bierze pożółkły, arkusik i, niosąc do grających, m ówi do W andy, która w tej chwili zueszła). Tw oje pow inszow anie, to wierszem, p a m ię ta sz ? O, p a tiz d e !

W A N D A {żywo). Co dziadzio chce ro b ić ? 1 , ONUFRY. Przeczytać im.

W A N D A . Ja nie chcę, panow ie by mnie w y­

śmieli! . .

P A G A T O W IC Z . Będziemy podziw iać.

O N U FRY . T o się rozum ie.

W A N D A , j a nie ćhcę, nie pozw olę (w yryw a mu i odchodzi za kanapę).

O N U FRY {idąc za nią). W andziu — co robisz!

Niech cię B óg broni, żebyś mi to p o d a rła ; przecież to fndja własność. O d d aj mi to zaraz, słyszysz!

{Wanda ucieka na lewo).

W ISTOW SK I {rzuca karty). Ale cóż to za g ra!

P anie O nufry, gram y albo nie g ra m y ?

O N U FR Y {wraca od drzwi). Ale gram y, rozum ie się; dlaczegóżbyśm y nie mieli grać {bierze karty).

Zaraz, zaraz, p an zadałeś to ?

W ISTOW SK I. Tak, i dziadek bije.

ON AFRY. Dziadek bije ? D ebrze — czemby tu , Filipie, idź za p anną, żeby mi się nie w ażyła p o ­ drzeć, bobym się nap raw d ę pogniew ał.

PA G A T O W IC Z . Możeby lepiej nie g r a ć ? O N U FRY {mocno zdziw iony). A to dlaczego ? W ISTOW SKI. No, bo czekamy i czekamy; a p an nie bije.

O N U FRY . Ale biję, biję. {do zachodzącej W andy)

\ \ *

- 20 -

(23)

W andziu, bardzo' proszę, dość tych żartów . O ddaj mi to zaraz!

W A N D A . A nie pokaże dziadziunio n ik o m u ? O O U FR Y . No, nie pokażę, nie pokażę.

W A N D A . S ło w o?

ON U ERY . No, słow o (odbiera). Poczekaj ty, sw aw olnico jakaś, o dpłacę ja ci za to.

W A N D A . A le dziaduś nie g ra, a panow ie cze­

kają (do W i sławskiego). Czy w olno usiąść przy p a n u ? W ISTO W SK I (chłodno). O , bąrdzo proszę.

W A N D A . Przy kimże szczęście?

PA G A TO W IC Z. Mnie dziś k a rta okropnie nie idzie.

ON UFRY. Pow inieneś się pan cieszyć z tego.

PA G A T O W IC Z . A to dlaczeg o ?

ONUFRY. O ! o! Cóż udajesz niew iniątko!

Nie znasz to przysłow ia?

PA G A T O W IC Z . D opraw dy, nie znam.

W A N D A . R to nieszczęśliw y w karty, to Bywa zwykie szczęśliwy... w loteryjkę.

O N U FR Y (śmieje się). W loteryjkę! A t o m u dogodziła! Widzisz, masz co chciałeś. W loteryjkę!

H a, ha, k a ! (do Wistowskiego). P ra w d a , dow cipna, c o ? L o te ry jk a! H a, ha h a ! to się jej udało.. Muszę to babci opow iedzieć.

W ISTO W SK I (rozpatrując się w kartach). W coby

• tu w yjść? *

'/ W A N D A . Jabym szła w piki.

ON UFRY. Ty, m ała, będziesz ty tam cicho.

W ISTOW SK I. To pani gryw a w k a rty ?

ON UFRY. Jak z nut. 1

W A N D A . Przy ojcu m usiałam się nauczyć,1' bo nie lubił gryw ać z dziadkiem .

ON UFRY. Co, ze mną nie lubił ?

_ 21 -

(24)

W A N DA . A le nie z dziadziem, tylko z dziad­

kiem.

W ISTOW SK I. W ięc pani radzi — w piki.

W A N D A . J a ta k myślę.

W ISTO W SK I (po namyśle). H a, usłucham pan*

{zadaje). ,

PA G A TO W IC Z {żywo). A Rozumie się, nie m ożna było lepiej, bo biję, zagryw am karo i w szyst­

kie lewy nasze. O ! {wykłada karty).

W ISTOW SK I {ucieszony). P ra w d a , w szystkie nasze.

ON UFRY. Jak to w szystkie ? A mój as kierow y?

W ISTOW SKI. P a n Pagatow icz bije go atutem , b o nie m a żadnego kiera i d o sta łe ś pan wielkiego szlema. Pysznie nam pani doradziła {wstaje rozpro­

mieniony).

ON UFRY. To ty, figlarko jakaś, będziesz na w łasnego dziadka p o d m aw ia ć ? Poczekaj,, dam ja ci!

SCENA CZWARTA. D O R O T A {wchodząc). P ro- CIZ, D O R O T A , HE- szę panów kończyć, bo już

LENA, FILIP. kolacya.

O N U FR Y {wstając). W łaśnie w sam raz mnie obębnili, i to przez tę małą. {do

Wistowskiego) Ale gracz z niej nielada, co ? W ISTOW SK I. A rzeczywiście.

D O R O T A {gdy Filip postatuił półm iski). P ro szę;

panienki przy mnie {siada).

W A N D A . Babciu, p rz e p la ta n e g o ! HELENA. Będzie weselej.

ONUFRY. P rzeplatan eg o, doskonale, a gdzież, mnie w pleciesz?

W A N D A . Dziadunio między babcią i Heleną.

O N U FRY . D obrze, posuń się sta;ra.

— 22 -

(25)

W A N D A . P a n P agatow icz tu, (w skazuje mu miejsce obok H elenki: do Wistowskiego) a ja przy panu.

W ISTO W SK I (idąc, n. s.). C oś za o stro atak idzie (siada).

W A N D A . Co panu p o d a ć : kurczę, czy k otlety?

W ISTOW SK I (zimno). O, niech się pani nie trudzi (przyjm uje od niej półmisek).

O N UFRY. Ale wy, robaczki, nic nie jecie.

H ELENA. O w szem , ja jem.

D Ó R O T A . W andziu, a ty ?

W A N D A . Mnie się bab un iu nic a nic jeść nie c h c e ; ta k jestem pełna radości, żem znowu przy was.

O N U FRY (z czułością). M oja gołąbeczka złota!

D O R O T A . Ale choć kaw ałeczek kurczątka!

(idzie do niej z półmiskiem).

W A N D A (składając ręce). Kiedy nie mogę, jak babcię kocham !

D O R O T A . Kawałeczek, jak mnie kochasz (na­

kłada je j na talerz).

O N U FRY (tak samo). Choć o drobinkę, bobym się po gniew ał na ciebie.

W A N D A . Ależ dziadku, na miłość Boską!

O N UFRY. I sałaty troszeczkę (nakłada jej).

D O R O T A . Ale idzie z sałatą (do W andy).. W szak ty nie lubisz sałaty, p ra w d a ?

W A N D A . Ale...

D O R O T A . A widzisz! K om potu, to nie m ówię (nakłada jej). Jedz, jedz, kochanko, to ja sam a sm a­

żyłam !

W A N D A . Kiedy, jak w as kocham , nie m ogę! — Ju tro i później będę się o b jad ała za w szystkie czasy, ale nie dziś (wstaje żyzuo). P ójd ę nalew ać h e rb a tę (idzie do samowara).

— 23 —

(26)

O N U FRY (biegnąc za nią). Czekaj, ostrośnie, poparzysz sobie palce! Filipie, uważaj na panienkę (idzie dopomagać jej, ona nalewa i wnosi, Filip sprząta półm iski i talerze ze stołu).

HELEN A (do Pagałowicza). Czy pan koniecznie m usisz jechać ju tro do teg o W ie d n ia?

PA G A T O W IC Z . Koniecznie, pani. U rlop mam krótki. Muszę korzystać z każdego dnia.

HELENA- A gdybym tak p a n a prosiła ‘bardzo, żebyś się p a n zatrzym a! choć, n a d w a dni — choćby na jeden dzień.

PA FA TO W IC Z. A cóż . pani zależeć może na tern, abym z o sta ł?

HELENA. O , zależy* i bardzo wiele! Ani pan w yobrażasz sobie, jak wiele. Idzie tu o coś, czego już d aw n o g orąco pragnęłam .

PA G A T O W IC Z (porusza się niespokojnie na krześle). D aw no pragnie, m asz tobie. (Głośno). I cóż to takiego ?

HELENA. Nie pow iem panu, bo muszę pierwej z ojcem pom ów ić o tern. I'- .

PA G A T O W IC Z ( ja k wyżej. n. s.) Z ojcem - bagatela, to przecież jasne, jak słońce!

H E L E N A .' Bo to od niego zależy wszystko.

P A G A T O W IC Z (n. s.).. Jak B oga kocham , W i­

stow ski miał racyę! Co tu ro b ić ?

H ELEN A (słodko). No i cóż, u p roszę p an a?

W A N D A (podaje herbatę Pagatozuiczowi). Służę p ap u ?

PA G A T O W IC Z . Ślicznie dziękuję.

W A N D A . Może m ało s ło d k a ?

PA G A TO W IC Z. Z pani rączek będzie z p e­

w nością słodka. 0 ■

_ -24 —

(27)

HELEN A (po odejściu W andy). O, jaki pan kom- plim encista! G otow ani być zazdrosna.

PA G A T O W IC Z (n . s.). Zazdrosna... niema w ą t­

pliwości... Stary* trzym aj s ię !

ON UFRY. A może h e rb a tk a lepiejby nam sm a­

kow ała przy kartach ? •

D O R O T A . D alibyście sobie spokój dzisiaj z k a r­

tami. S ą przecież pan n y w dom u. M ożnaby się w coś przyjem niejszego zabawić.

O N UFRY. P ra w d a : np. w k o tk a i m yszkę:

HELENA. E! To tak a dziecinna gra.

PŃ U FR Y . W idzicie ją, jaka mi dojrzała.

W A N D A . Lepiej zatańczm y. Ja ta k lubię tań-*

czyć! Dziadźio z babcią zagrają tak , jak to dawniej, pam ięta dziadunio, a my sobie zatańczymy.

ON UFRY, Ale z ki m?

' W A N D A (w skazuje na Wistozuskiego i Pagąto- wicza). Przecież są kaw alerow ie!

FILIP (n . s.). Tacy tam kaw alerow ie, Boże odpuść!

O N U FRY . A p raw d a, no to dalej. Przecież to k arn aw ał t e r a z ! (bierze skrzypce i stroi). Dorciu, d o ro b o ty ! (Dorota idzie do fortepianu).

W A D A (dygając przed Wistowskim). Ja p an a

angażuję. •

W ISTOW SKI,. D aruje pani...

ONUFRY. No, nie możesz pan przecież o d m ó ­ wić, kiedy p a n n a sam a prosi.

HELEN A (do Pagatowicza). A p a n ze mną.

P A G A T O W IC Z . Ależ, łaskaw a-pani, gdzie mnie . do tańca, ja już zapom niałem !

W A N D A . T rzeba zrobić miejsce. Filipie, He­

lenko! (Razem z Filipem usuwają stół).

ON UFRY. Czekaj, bo się' oberw iesz (pomaga■

w raz z Helenką).

- 25 —

(28)

PA G A TO W IC Z (do Wistows kiego). I cóż pan na to w szystko ?

W ISTOW SK I. B iorą nas na w szystkie sposoby*

ale się nie damy.

PA G A TO W IC Z. O, nie dam y s i ę !

W ISTO W SK I. G rube ryby nie łapią się na takie

przynęty, p ra w d a ? *

PA G A TO W IC Z. A tak, tak , lubo ta Helenka to wcale niczego panna.

W A N D A . No, sala balow a już g o to w a (do Wistowskiego). Służę panu... B abuniu! D ziaduniu!

O N UFRY. Cóż w am z a g ra ć ? W A N D A . W alca!

GELENA. Tak, tak, walca!... (staje z Pagato- wiczerri).

PA G A T O W IC Z , Nie wiem, czy potrafię.

HELENA. Ale potrafisz pan, niema jak walc!

O N U FR Y (do Doroty). M atka! Tego naszego, (grają jakiegoś starego walca. W istowski tańczy z Wandą i chce się widocznie popisać, że z niego jeszcze dobry tancerz).

PA G A T O W IC Z (porusza* się w tańcu z Heleną i zaraz z początku pom ylił się w takcie, zatrzym uje się). Zaczekajmy, od p unk tu. No, raz, dw a, trzy;

raz, dw a, trzy...

HELENA (wesoło). Cztery, pięć, sześć, dziesjęć, najlepiej bez rachuby (porywa go w szyb k i tanieć).

P A G A T O W IC Z (trąciwszy Wandę). O, p rze­

praszam ! (Tańczy dalej niezgrabnie, nagle przezuraca się; Helena go podnosi, Wanda przestaje tańczyć).

PA G A T O W IC Z (podnosząc się). Bardzo p rze­

praszam , noga mi się tego...

HELENA. Ależ nic nie szkodzi! To się naj­

lepszem u tancerzow i trafia.

(29)

O N U FRY (który grając, patrzył z zadowoleniem' na tańczących, przytupując w takt nogą, przerywa granie i mówi). Nie rób sobie nic z tego, P ag a- tow icz, to d o b ry znak.

PA G A T O W IC Z (n. s. dotykając się). Rzeczy­

wiście, będzie d o b ry znak.

O N UFRY. Pam iętasz Dorciu, myśmy się także przew rócili przy pierw szem poznaniu.

HELENA (do Pagatozuiczd). No, tańczm y dalej!

PA G A TO W IC Z. O nie, pani! J a już k a p u t!

(idzie na lewo, siada, Helena przy nim).

W A N D A (siada z prawej i wachluje się, mówiąc zalotnie do Wistowskiego, który siadł obok niej). Ale jak p a n lekko ta ń c z y !

W ISTO W SK I (kłania się zadowolony). W olne ż a rty ; kiedyś to się tam tańczyło niezgorzej.

W A N D A . Z nikim jeszcze nie tańczyło mi się tak dobrze jak z panem- Tak, praw ie nie czuję ża­

dnego zmęczenia. ’

W ISTO W SK I (ucieszony). Rzeczyw iście? To może pani jeszcze pozwoli (wstaje).

W A N D A . O, z najw iększą ochotą! D ziaduniu, jeszcze' troszeczkę. (O nufry i Dorota grają, ale piano, aby gra ich nie tłumiła rozmozuy H eleny i Pagato­

zuiczd).

HELEN A (chwytając Pagatowicza za iękę). O , nie!

P an tego nie zrobisz, żebyś m iał odjeżdżać jutro!

P a n nie pojedziesz, p raw d a ?

PA G A T O W IC Z (n. s.) Ja k ona patrzy. To trzeba być kamieniem chyba, żeby nie zmięknąć.

HELENA (błagalnie). No ?

PA G A T O W IC Z (n. s.) T ak mnie rozmiękczyła,, że jestem teraz, jak m asło m ajowe. M ożnaby mnie n a chlebie rozsm arow ać.

— 27 —1

(30)

HELENA. Nic p an nie mówisz ? Daw niej, to pan zawsze po w tarzałeś, że mnie tak kochasz, że nia byłbyś w stanie niczego mi odm ów ić. A teraz, to takiej d rp b n ostki nie chcesz pańć zrobić " d la mnie.

PA G A T O W IC Z (n. s.). Nie, dłużej się nie oprę!

(głośnó). Niech się dzieje, co chce, zostanę. , H ELEN A (z żyw ą radością). O tóż tak, to lubię.

O , nie uwierzysz pan, jak mnie tern uszczęśliw iasz!

(ściska m u rękę).

PA G A T O W IC Z (wzruszony). I siebie, i siebie, p an n o H eleno — wierz mi.

O N U FRY (który przed chwilą grać przesiał). A m ożeby ta k k ad ry la ?

PA G A T O W IC Z (zrywając się z zapałem). D obrze, kadryla (do Heleny). Służę p an i (bierze ją za rękę i idąc na ś/odek, nuci kadryla). T ra la la la — tra la' la la.

ON UFRY. A to się P agato w icz ro zh u la ł! P a trz - no D o rc iu ! (zaczyna grać kadryla).

W A N D A (do Wistowskiego). A pan nie zm ę­

czony?

W ISTO W SK I (wstając). J a ? G o tó w jestem ta ń ­ czyć do sam ego rana.

W A N D A . W ięc tańczm y. (Pagatowicz w yryw a się za wcześnie).

W ISTO W SK I (z ferworem kawalerskim). A ttendez

— ośm tak tó w wytrzym ać, tak , a teraz en avant, chaine anglaise, reftour, balance (tańczą).

FILIP (który się z zajęciefn przypatrywał). A to się staruszkow ie rozbrykali.

\

Z asłona spada.

«»

■ —

28

(31)

SCENA PIERWSZA. W A N D A (siedzi przy fo r­

tepianie, znudzona, rozkapry­

szona, gra to powoli, to prędko, to wesołe, to smutne rzeczy, wkońcu. wstaje od fortepianu). Sam a nie wiem, co mi jest, a jed n ak sm utno mi tu i nudno. No, ale cóż ja tem u w inna, że m adam e przyjęła takiego ła d ­ nego nauczyciela od muzyki. To nie ja jed n a p rze­

cież, bo cała klasa w nim się kochała na zabój, a te mnie w ybrał, to tylko h o n o r dla mnie. (Po chwili).

Co on sobie tam pomyśli, jak przyjęlzie na lelccyę, a tu ani jednej panny. Chciałam mu donieść, że w y­

jeżdżam, ale H ejenka osądziła, że nie w y p ad a pisać do kaw alera (siada). Czy jemu też tam tęsk n o beze- rnnie, jak mnie t u ta j? (wstaje). A h, Boże! Ja teraz dopiero widzę, jak go kocham ! *

SCEMA "DRUGA. BURCZYŃSKi (w czamar- W A N D A , BUR- ce, czapka rogata z daszkiem, CZYŃSK1, HELE- m ów i do Filipa). P oznoś tam NA, FILIP (z pa- bagaże do p an a pokoju. Jest kunkam i). tygo porcya. (Filip odchodzi).

Jak my się z tern wszystkiem zabierzemy, to , dalibóg, nie wiem.

HELEN A (do W andy), T atk o dziś w nienaj­

lepszym h u m o rz e !

T en sam pokój co w akcie pierw szym .

— 29 —

(32)

BARCZYŃSKI (siadając). Niech licho weźmie to m ia s to ! Ciągłe trzym aj rękę w kieszeni i gdzie się ruszysz, tylko płać i płać, i to od ran a do w ie­

czora. ja k b y mi tu przyszło jeszcze kilka dni pobyć, to, dalibóg, nie byłoby o czem w racać.

. HELENA (rozbierając się, ze śmiechem). E, co też tateczko m ó w i!

BURCZYŃSKI. A jak Boga kocham ! No, wi­

dzicie p ań stw o, ona się śm ieje!

W A N D A (ze śmiechem). Jak panu braknie, to dziadunio pożyczy.

BURCZYŃSKI. Tak, pożyczyć łatw o, tylko skąd o d d a ć ?

HELENA. M yślałby kto, że tatk o taki b ie d n y BURCZYŃSKI. A cóż ty sobie myślisz, sm ar­

kulo, że ją kuję pieniądze, czy c o ? A tożby się w* studni przeb rało przy takich w y d atk ach !

HELEN A (zadąsana). I cóż to znowu za tak, straszne w y d a tk i?

BURCZYŃSKI. Co za w ydatki ? A wiesz ty sm arkulo, wiele ja od wczoraj w ydałem ? Dwieście pięćdziesiąt reńskich i to w szystko przez ciebie.

HELENA. Ja k to przeze m nie?

BURCZYŃSKI. A tak, tak, bo, gdyby nie ty nie byłbym się ruszał z dom u, a Z ębaczyńska jak tylko widzi, że się w ybieram do m iasta, to zaraz rych- tuje rejestr n a d w a łokcie (w yjm uje notatkę z kie­

szeni). O, cała litania!

HELENA. A le zato ta tk o potem znowu przez kilka miesięcy nie będzie nic w ydaw ał.

W A N D A . P o trz e b a przecie, żeby m iastowi coś zarobili.

HELENA. T atk o przeszłego roku wziął tyle pieniędzy za pszenicę...

30

(33)

W A N D A . A widzi pan.

BURCZYŃSKI (wstaje). E, ktoby w as przegadał!

Dajcie mi św ięty spokój (do W andy). Gdzie dziad ek?

W ANDA.' U siebie.

BURCZYŃSKI. W olę iść do niego na fajkę, bo z wami tobym końca nie doszedł; szkodą czasu (idzie na prawo).

HELEN A (do odchodzącego). T atk o nie lubi p raw d y słuchać!

BARCZYŃSKI. D ajciew ni spokój, nic nie słu ­ cham (wychodzi).

W A N D A . Ten twój ojciec to musi być taki burczym ucha, co to zrzędzi, krzyczy, łaje, ale w g ru n ­ cie poczciwy i miękki. C o ?

HELENA. D obry jest, to p raw d a. B ardzo d o ­ bry, ale n a punkcie w y daw ania pieniędzy, to s tra ­ sznie tw ard y ( z westchnieniem). A ja m am teraz w łaśnie tak ą w ielką p ro śb ę do niego.

W A N D A . Pew nie o now y kapelusik?

HELENA. E, gorzej jeszcze. C hcę go prosić n a m ateryalną suknię.

W A N D A . H o, ho, czego ci się zachciewa!

HELENA . No cóż, m oja d ro g a ? Julcia Grzyb- kow ska„ przecież m łodsza odem nie, a już w przeszłym roku, na egzam inie, ^ m iała jed w a b n ą suknię; wiesz, tę niebieską w paski, p am ię ta sz ?

W A N D A . O , pam iętam dobrze!

HELENA. A no, widzisz! A ja teraz mam tak ą d o b rą sposobność. P agatow icz jedzie do W iednia, a on się zna b ardzo d obrze n a m ateryałach. P o w ia ­ dają, że tam za bezcen m ożna kupić. A u nas, w sąsiedztw ie, wielki bal n a Św ięty Józef u G agat- nickich, to b y doskonale mi w ypadło. C oby to było za szczęście pokazać się w m ateryalnej sukni z o g o ­

31

(34)

nem, z takim długim , długim ogonem . Ach, żeby tylko ta tk o zmiękł! Może teraz, jak się z twoim dziadkiem rozgada, będzie w lepszym hum orze. P ó jd ę spróbow ać. Muszę się spieszyć, bo P agatow icz dziś jest, a jutro wyjeżdża. Ledwie go uprosiłam , żeby się zatrzym ał. No, o d w a ż n ie ! W Imię O jca i Syna (idzie na prawo i wraca się). A, p raw d a! z a p o ­ m niałam ci powiedzieć, że H enryk je s t tutaj.

W A N D A (z żyw ą radością). Je st tu ta j? W i­

działaś g o ? i 4 )

HELENA . Spotkałam się z nim w mieście. Bę­

dzie tu, u was, o czw artej. Ma ci coś w ażnego do pow iedzenia (wybiega).

W A N D A (sama). Boże ! Jak mi serce bije ! O n je s t tu taj! Może umyżlnie za m ną przyjechał ! No, ro ­ zumie się, skoro ma mi coś b ardzo w ażnego do pow ie­

dzenia (patrzy na zegar). Do czw artej już niedaleko.

D O R O T A (za sceną z lewej). Filipie, klucze od spiżarni.

W A N D A . Babcia! G dyby go tu zobaczyła! No, cóż z tego, przecież każdem u w olno przyjść z wizytą.

D O R O T A . Niecli Filip idzie ze m ną.

W A N D A . Idzie tu f Co robić, żeby tu długo nie zabaw iła ? A wiem (kładzie się prędko na ka ­ napie i udaje śpiącą).

SCEMA TRZECIA. D O R O T A (do Filipa). Za- W A N D A , D O R O - niesiesz potem panom wino TA , FILIP z lewej, po (spostrzega śpiącą). A, śp i;

chwili O N U FRY cicho! Masz klucze i idź do z prazuej. piwnicy, nie tłucz się. (Filip

w ychodzi na lewo).

D O R O T A (przypatrując się W andzie). Z asnęła

n ie b o ż ą tk o ! ,

- 32

(35)

O N U FR Y (z prawej). D orciu! Każno nam dać w ina.

D O R O T A (daje znak). Cicho! (wskazuje na śpiącą).

O N U F R Y (cichuteńko). Każno nam dać wina.

D O R O T A (ta k samo). Już poszedł Filip.

O N U FRY (zbliżając się). Ś p i? W andziu!

D O R O T A . Dajże jej spokój!

ON UFRY. S p isz ? No śpij, śpij. M ożeby jej jaśk a pod g ło w ę ?

D O R O T A . Zaraz przyniosę (do Filipa, który idzie z winem). O strożnie, na p alc a c h , bo panienka śpi (wychodzi na lewo).

O N U FR Y (do Filipa, dając znak, gdzie ma iść).

Do m ego pokoju, słyszysz? Tam . — T ak (po chwili).

Moje śliczności, jak to sm acznie zasnęło, ale zziębnie bied actw o; możeby ją czem przykryć (szuka po po­

koju, a nie zn a la złszy nic, zdejm uje szlafrok). T a k teraz jej będzie cieplej (otula ją ).

D O R O T A (w chodzi na palcach). J e st jaśko.

O N U FR Y . Tylko ostrożnie, żebyś jej nie obu~

dziła. Tak...

D O R O T A . Chodźm y!

O N U FR Y . Chodźm y (w ychodzą na palcach, oglą~

dając się na śpiącą).

W A N D A (zryw a się). N areszcie! Jacy oni p o ­ czciwi, jak mnie k ochają! D op raw d y , że mnie wstyd*

że ich tak oszukiw ać m uszę. A le cóż było ro b ić ? C zw arta co tylko nie uderzy! (spostrzegłszy w chodzą­

cego). A !

SCENA CZWARTA. HENRYK (w chodzi żyw o), HENRYK, W A N D A . A h, p an n o W an d o 1 (chce ją

całować w rękę).

W A N D A (cofa się i ogląda z przestrachem ). P a ­

Chttbe ryby.

33 — A

(36)

nie H enryku! C o p an robisz? Nie m ożna sobie tak pozw alać, bo tu nie pensja. G dyby tak dziadkow ie zobaczyli...

HENRYK. A cóż dziadkow ie pani mógliby mieć przeciw tem u ?

W A N D A . O ni jeszcze nie w iedzą o niczem. Nie znają pana.

HENRYK. N o, to mnie pani poznasz z nimi, przedstaw isz jako sw ego narzeczonego.

W A N D A . N arzeczonego?

HENRYK. T eraz już śm iało m ogę w ystąpić w tym charak terze na m ocy tego listu (pokazuje lisi).

D ostałem go p a rę dni tem u i pobiegłem zaraz na pensję, aby się z p anią podzielić tą rad o sn ą now iną;

'pow iedziano mi, że pani w yjechała, więc natychm iast za p anią tu przybyłem.

W A N D A . I cóż ten list z a w iera ? HENRYK. Czytaj pani!

W A N D A (bierze od niego list i czyta). „D rogi synow cze!" o

HENRYK. T o do mnie.

W A N D A (j. w.). „Jesteś jedynym rep rezen tan ­ tem naszego nazw iska, rozumie, się, nie licząc mnie.

N a tob ie więc cięży obow iązek utrzym ania naszego rod u na przyszłość" (m ówi). Tego nie rozumiem.

HENRYK. J a to pani później kiedyś w ytłóm aczę, czytaj pani dalej.

W A N D A (j. w.). „Jeżeli wybierzesz sobie żonę, k tó ra zyska m oją ap ro b a tę".

HENRYK. A p ro b a tę — d w a razy podkreślone.

' W A N D A (j. w.). „Zabezpieczę w am d o statn ie utrzym anie, a p o mojej śmierci zrobię cię uniw ersal­

nym sp a d k o b ie rcą m ojego m ajątku". . , H EN RY K ( z radością). I cóż pani n a |jto ? Szczę­

ście nasze już zapew nione, n iep raw d aż?

34

(37)

W A N D A . A ja k się nie spo d ob am pańskiem u stry jo w i i nie zyskam jego a p ro b a ty ?

HENRYK. C hy bab y ócz nie miał.

W A N D A . Nie śmiej się pan, bo to bardzo mo- żebne. R obiłam , co m ogłam , aby pozyskać jego w zględy, ale mi się zdaje, że mi się... że mi się to nie bardzo' udało.

HENRYK. Jak to, pani znasz m ego s try ja ? W i­

działaś go gd zie?

W A N D A . Tutaj.

HENRYK. O n tu b y w a ?

W A N D A . J e st praw ie codziennym gościem u moich dziadków .

HENRYK. A to się w ybornie składa.

W A N D A . J a nie widzę w tern nic ta k jeszcze w ybornego.

HENRYK. Ja k to nie? Pow iem mu w p ro s t:

S tryju ! o to m oja narzeczona — i koniec.

W A N D A . A stryj pański w tedy zacznie mnie oglądać, krytykow ać i w yszukiw ać koniecznie różne złe strony. Dziękuję pan u za ta k ą przyjem ność.

HENRYK. W ięc cóż m am ro b ić ? W A N D A . Przedew szystkiem iść stąd.

HENRYK. Jak to, m am o d ejść?

W A N D A . Nie na długo. Przyjdzie p a n tu razem ze stryjem z oficyalną w izytą i będziesz udaw ał, jak­

byśm y się wcale nie znali.

HENRYK.’ D laczego?

W A N D A . A h, jakiż z p a n a niedom yślny czło­

wiek. Bo w tedy może łatw iej spodobam się stryjow i pańskięm u, gdy nie będzie wiedział, że mi tak na

tern zależy. 1

HENRYK. A, rozumiem.

W A N D A ( z uśmiechem). Przecież! A teraz odejdź p a n , żeby k to nie nadszedł (słychać kroki i chrząka-

- 35 — v

(38)

nie na schodach). K toś idzie — idź pan, do w idzenia (wybiega, H enryk wybiega środkowemi drzw iam i i po ­ trąca mocno wchodzącego Pagatowicza).

SCENA PIĄTA. PA G A T O W IC Z . A cóż to za PA G A T O W IC Z , w arjat. M ało mnie nie roztrącił później ON UFRY, (poprawia ubranie, stawia kape­

lusz i laskę, dobywa tabakierkę i siada). No i nie pojechałem . S tało się, ja k chciała.

W istowski będzie się śm iał ze mnie, jak się dow ie, ale jakże tu było odm ów ić, kiedy ta k prosiła, tak prosiła I Niech się dzieje, co chce, jam zdecydow any

na wszystko. ’

O N U FR Y (z prawej). O , P a g a to sio już tu! J e ­ szcze piątej n iem a, a kaw aler już n a stan o w isk u — braw o, braw o!

PA G A T O W IC Z . Przyszedłem wcześniej, bo...

O N U FR Y . Nie tłóm acz się... W iem ja dobrze, jaki m agnes cię tu ciągnie, j a to wam z góry p rze­

pow iadałem , że się rozkochacie, jak m arcow e koty.

PA G A T O W IC Z . Ale cóż znow u!

ON UFRY. I nie dziwię się w am wcale. Toż to samo kochać się każe, takie to przylipne, milutkie, że aż ślinka idzie (klepie go po ramieniu).

PA G A T O W IC Z . Ależ...

O N U FR Y . Ja k B oga kocham , tak w ysw atam . PA G A T O W IC Z . Ależ, panie O nufry, w olne ż ar­

ty ! — gdzie mnie m ałżeństw o w głowie — ja stary.

O N UFRY. O! o! stary. A dyć ty sm arkacz w p o ­ rów naniu ze m ną. ja k ja byłem w tw oim w ieku....

W ieleż ty lat teraz sobie liczysz?

PA G A T O W IC Z . A będzie piędziesiąt dwa.

O N U FRY . A no. To jak ja byłem w tym w ieku,

to miałem także pięćdziesiąt dw a lat, a byłem panie

taki ch w at do kobiet, że m oja Dorcia, to mi sceny

(39)

robiła, ta k była o mnie zazdrosna. A on mówi, że za stary, że mu nie w głow ie m ałżeństw o. H err G o tt!

Żebym ja był na tw ojem miejscu, toby mi ono było nietylko w głowie, ale w rękach, w nogach, w oczach, wszędzie...

PA G A T O W IC Z . D obrze to ta k mówić, jak się jest zdrow ym , czerstw ym — ale ja schorow any, d e ­ fektow y.

ON UFRY. A czy może być lepsze lek arstw o na w szystkie choroby, jak żona?

PA G A T O W IC Z (z niedowierzającym uśmiechem).

E... gadanie.

O N UFRY. A, dalibóg — miałem kolegę szkol­

onego, Filipowicza, może go znałeś n a w e t?

PA G A TO W IC Z. Nie m iałem przyjem ności.

O h^JFR Y . O tóż, panie, chłop ciągle stękał, k w ę­

kał od najm łodszych lat. Jeździł do K arlsbadu, Bóg nie wie gdzie — i n ic ! D opiero, jak się ożenił, w szyst1 kie choroby, jak by ręką odjął. C h ło p , panie, teraz, jak rydz, a dzieci blizko do tuzina.

PA G A T O W IC Z . Kiedy mnie d o k tó r mówił...

O N UFRY. E, co tam doktorzy! Co oni wiedzą!

Jużciż muszą w ym yślać różne choroby, bo inaczejby z głodu poum ierali. D obrze wyjdziesz, jak się ich b ę­

dziesz trzym ał. Ja ci mówię, że niem a lepszego lekar­

stw a, jak żona... no i m o riso n ; a... m orison także.

PA G A TO W IC Z. A rzeczywiście, m orison, coś mi pan poradził, pom ógł mi trochę.

O N U FR Y . A widzisz! S próbuj jeszcze ożenić się, a ozdrow iejesz do reszty. P a n n ę znasz od dziecka, nie potrzebujesz więc czasu tracić na długie konkury, zatem uderz śm iało i kw ita (bierze go pod rękę).

A coby to była za satysfakcja, panie, mieć w dom u takie m iluchne stw orzonko, taką... tak ą dzierlateczkę.

W idzisz, uśm iechasz się bałam ucie. Poczekaj, zaraz

— 37 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mnie się z was śmiać chce. Więc nikomu o tein nie powiadajcie, bo wszystko możecie

Racz Wpan i Jejmości wystawić Góruo- głębskiego w prawdziwem świetle, czego tym większą bydź potrzebę widzę, ile iż mi się zdaje, iż względem niego,

knęły w istotę osób głównych i w rdzeń akcyi, pozostały tylko w akcesoryach, są czemś dodatkowem, epizodycznem. P rzybladł wśród reminiscencyi M olierowskich,

snąć. Oczy jej mają jeszcze tę samą czystość, tę samą niewinność, ale nie mogę już godzinami całemi patrzeć spokojnie— oczy te muszą zatonąć wr moich, zatonąć

Ale dopiero z chwilą w ejścia w życie U stawy o P raw ie Autorskim, to znaczy od połowy 1926 roku, mógł oprzeć się „Zaiks“ na mocnych podstawach praw nych

P iſz ś Sloń{kiinacce(ſioriisjuris, że w przypadku tako- wym , wola ro dziców ma być przeniefioną nad wolą dzieci, ąna minorennium... Wczora ehciałeś ią WPan

gdy ujrzał generał na werandzie stojący, daje znak rąką i w odpowie dniej chwili nar na werandzie trąbacz wytrąbuje alarm... Drzwi po prawej nie mają klamki

Nic mi serdeczniej myśli nie ubawi, kiedy kochanek jako zefir słodki, przed moją cichą komnatą się stawi i pójdziem mykać bieluchne stokrotki do cichych