■
Mapssafe
O, Chryzogorsus Reisch.
% Zakow'' Św. ft& im sżkfc
" ; . ;? '
S . ittwrasMpjmili ISO® r«
■ >>;,ifład«Rt P r , £■ ’■*; h i i k f t q Ś w. &
t e w i l W i Pamiątka
200-letniego istnienia
Napisał
®. ffciigśogonus Heiscb,
z Zakonu Św. Franciszka.
T łó m a c z y ł n a ję z y k p o ls k i
Z o ś m iu o b ra zk a m i.
Wrocław 1909 r.
Nakładem Fr. G i e l n i k a u Św. A n n y .
. . . . - A - ... . . --- ^sn
Z pozwoleniem Przełożonych Zakonu.
<śs^ — ..
W s z y s t k ie p r a w a z a s tr z e ż o n e .
U r z e d m o w a .
góra św. Anny ze swą łaskami sły- rą i swą wspaniałą kalwaryą słynie daleko i corocznie przywabia do sie- e pątników, to jednak dotychczas pod względem swej przeszłości, obfitującej w zdarzenia history
czne, mało jest tylko znana. 200-letni jubileusz założenia kalwaryi, którego uroczystość obchodzona będzie w przy
szłym roku, nakłonił do zbadania losów klasztoru i kal
waryi, spoczywających dotąd w pyle zapomnienia. Bada
nia spisano i złożono w tem oto pamiątkowem piśmie.
Podaje ono atoli tylko pogląd ogólny i krótki wyciąg z ob
szernego dzieła, które się niebawem pojawi. Niechaj to pisemko przypomni pątnikowi owe 'piękne wrażenia, owe błogie chwile zbudowania i pociechy; niechaj posłuży jako miła pamiątka odprawionej pielgrzymki i doznanych łask świętych. Oby pisemko to w licznych sercach wzbudziło i rozpowszechniło cześć i nabożeństwo dla św. Anny, oby pobudziło jak najliczniejsze tłumy pątników do rozważania krwawej męki Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa i przez to stało się źródłem błogosławieństwa Bożego i obfitych łask dla serca każdego człowieka, każdej rodziny i całego narodu!
K a rło w ice -W ro cła w , w dzień uroczystości Św. Anny 1909 roku.
czkolwiek nącą fig szeroko i bie tysiąc
i*
ora świętej Anny! Ktoby nie znał tej św. góry, tego od wieków i przez tysiączne rzesze pobożnych pą
tników z blizka i z daleka upragnionego celu? Jak miło i swojsko brzmi jej nazwa, budząc w niezliczonych sercach błogie wspomnienia i żywą tęsknotę! Z pośród rozleglej płaszczyzny podnosi ona dumnie swoją głowę pod obłoki, dźwigając jako koronę świątynię przeświętej Anny, której lśniące mury i wieżyce pozdrawiają kraj i ludzi w najdalszych odległościach.
Góro święta, ty szczycie sioł naszych, ciebie Bóg po
stawił na straży wiary naszej świętej na naszym Śląsku!
I zaiste. Serce każdego wiernego Ślązaka lgnie do tego miejsca w łaski obfitego, z wszystkich sioł i wiosek chu- dobnych i z miast wspaniałych Śląska płyną rzesze pątni
ków bez liczby. Lecz i z dalszych okolic, z poza granic Górnego Śląska spieszą tłumy pobożnych pielgrzymów na to miejsce cudowne. A wszyscy ci pątnicy płaczą z rado
snego wzruszenia, gdy zdała już zobaczą lśniący na Wyso
kiem wzgórzu przybytek święty, tę arkę wiary naszej, to przymierze pokoju i źródło wszelakich łask dla dusz po
trzebujących zbawienia, tę duchową gospodę dla szukają
cych pocieszenia pielgrzymów.
W tymtu kościele, cudami słynącym, przed obliczem św. Anny zapominają o ciężkich kłopotach, troskach i do
legliwościach życia codziennego, przynoszą ulgę swemu utrapionemu sercu, szukają pomocy i pociechy w swych potrzebach, a napełnieni łasicami i nowemi siłami powra
cają do walk i trosk życia codziennego. Któż policzy te
gromady, tak różne co do ojczyzny i mowy, które do tego św. miejsca pielgrzymowały, tu się modliły, wzdychały, płakały i zostały wysłuchane? Komu aby raz dozwolono było, pielgrzymować na tę św. górę, uklęknąć przed cudo
wnym obrazem i w żarliwej modlitwie szukać pociechy dla swej zbolałej duszy, kto widział kiedyś to przejmujące nawskroś i wzniosłe widowisko prawdziwej z przekonania wiernej wiary naszej, czystego uczucia i życia katolickiego, kto aby raz był świadkiem, jak te tysiące dusz, jedną złączone wiarą i miłością, modliły się jakby z jednego serca, śpiewały jakby jednym olbrzymim głosem, a w końcu ze łzami świętego wzruszenia w oczach żegnały to miejsce cudowne, ten wie i ocenić może, czem góra św. Anny jest i pozostanie dla ludu katolickiego.
Niejedno stulecie burzliwemi swemi falami uderzało o jej niewzruszone opoki bazaltowe, odpłynęło jak te fale
Odry, czołgającej się kornie u ;nóg św. góry, do mo
rza zapomnienia, zabierając ze sobą szare dni przeszłości z wszystkiemi zdarzeniami i zajściami.® Bo tylko szczupłe wiadomości z owych czasów dawnych przechowały się do dni naszych. Jeszcze przed trzystu laty pokrywały gęste ciemne lasy rozległą okolicę, w której środku wznosiła się góra Chełm, jak górę św. Anny w dawniej
szych czasach nazywano.
Mnóstwo różnych opowiadań krąży wśród ludu po
bożnego o tej górze chełmskiej. I tak opowiadanie pewne głosi, iż już przed bardzo dawnymi laty stał na szczycie góry klasztor 00. Benedyktynów. Lecz w cza
sach pewnej wielkiej wojny uległ on zupełnemu zniszcze
niu i spustoszeniu i został podobno zrównany ze ziemią.
Inni znowu opowiadają, że w pewnej jaskini góry chełm
skiej znajdował się straszliwy smok, który szerzył w ca
łej okolicy przestrach największy. Prawdopodobnie była góra chełmska przed dawnymi czasy miejscem pogań
skich obrządków, zapewne stały tu ołtarze pogańskie, przy
których ofiarowali bałwochwalcy swym bogom pogańskim, 0 czem świadczą odkcyte głębokie groby i licznie wyko
pane kości trupie.
Lecz jak chętnie Bóg upodobał sobie wybrać góry, Horeb, Moriah, Synai w dziejach swego wybranego ludu izraelskiego, a górę Tabor, Górę Oliwną, Górę Kalwa- ryjską w życiu swego Boskiego Syna Jezusa Chrystusa na miejsce wielkich, wiekopomnych i wspaniałych zda
rzeń i na widownię szczególnych świętych tajemnic swo
ich; jak największa część miejsc pątniczych i kościołów łaskami słynących znajduje się na górach i pagórkach, tak też i pogańska góra chełmska w świętych wyrokach Boga przeznaczona była n i święte miejsce, na którem chrześciaństwo miało święcić swój tryumf, swoje zwy- cięztwo nad ^pogańskimi, krwią zbryzganymi ołtarzami, na miejsce, na którem wystawiony być miał ołtarz je
dynie prawdziwego Boga, aby roztaczał w około w szczo
drej obfitości łaski święte dla ludzkości potrzebującej łaknącej pomocy. Od niepamiętnych już czasów zdo
bił górę chełmską kościołek ku czci św. Jerzego, od którego nazywano górę także „góra Jerzego". Gdy zaś według postanowienia synodu wrocławskiego w 1509 r.
uroczystość św. Anny nabrała większego znaczenia, i przez to cześć jej u ludu śląskiego się “znacznie rozkrzewiła, tedy Mikołaj Stral, dziedzic na Porębie, zbudował na miejscu kaplicy św. Jerzego nowy kościołek drewniany ku czci św. Anny, i powierzył go proboszczowi z Leśnicy, aby ten się zajął opieką i odprawieniem nabożeństw w nim.
Biskup Jan Turzo potwierdził to dokumentem z 25 czerwca 1516 r.. I więc stała kaplica św. Anny może przez jedno stulecie prawie samotna i opuszczona na Wysokiem wzgórzu
1 zapewne rzadko kiedy jaki pielgrzym pobożny skierował swe kroki przez głęboki i ciemny las do jej świętych progów.
Szeroki rozgłos i znaczenie swe wielkie uzyskała bowiem dopiero od tego czasu, gdy otrzymała ową cudowną figurę.
O wieku i pochodzeniu figury, jako też o sposobie,.
"W jakim dostała się ona do Śląska i na górę chełmską, poucza nas odpis pewnego dokumentu pergaminów ego^
który przechował się w kronice aż do naszych czasów jako autentyczne a więc zupełnie wiarogodne sprawozdanie.
Te jedyne zapiski, które o tej figurze posiadamy, głoszą, nam, iż książę Jerzy Saski w 1504 r. wysłał człowieka, nazwiskiem Staffinger, razem z magistrem, który nazywał się Dytrych Perbergestein z góry św. Anny do Klasztoru Ville przy Lyon we Francji w tym celu, aby przywieźli tamstąd relikwie św. Anny. W tymże samym roku po
darowano je z powodu szczególnego odznaczenia panu Zygmuntowi v. Maltitz. Od tegoż znowu otrzymał je Mikołaj Kochticki, który spełniając zrobiony ślub, przez, swoją wielce kochaną zmarłą małżonkę, rodzoną v. Maltitz,.
przeniósł relikwie i figurę z wszelkiemi jej ozdobami w uro
czystej procesyi na górę chełmską.
Mikołaj Kochticki był dziedzicem na Ujeździe i starostą, krajowym Nysy.
Niestety brak bliższych wiarogodnych szczegółów, od
noszących się do owego uroczystego przeniesienia, tak iż;
nie mamy o nim pewnych wiadomości. Tylko daje się do
nieść, iż ów dzień pamiętny, który wzbogacił samotną górę chełmską tym kosztownym skarbem, oraz uczynił ją S ła
wnem miejscem pątniczem i środowiskiem katolickiego życia na Górnym Śląsku, przypada na początek siedm- nastego wieku.
Obraz cudowny sam jest to stojąca z drzewa wyrze
źbiona, około dwie stopy wysoka figura, wyobrażająca św. Annę jako matkę, piastującą na prawem ramieniu dzieciątko Jezus, na lewem dziecię Maryę. Już w czasie jej przeniesienia była, jak i dzisiaj, przyodziana w szatą z kosztownej materyi, przyozdobioną w złoto i perły drogie.
Wszystko to daje figurze przedstawiającej się jako statua, z trzema głowami, nadzwyczaj śliczny wygląd.
C udow ny obraz św. Anny.
Figura ta w rodzinie Kochtickich była widocznie w bardzo wielkiem uczczeniu. Może już wtenczas mieli św. Annie do zawdzięczenia różne cudowne wysłuchania próśb swych.
W przeciwnym bowiem razie byliby figurę tę przenieśli na górę w cichości i nie w taki uroczysty, okazały sposób.
Cudowną tę figurę umieszczono pierwotnie we wielkim ołtarzu. Gdy atoli w 1673 r. kościół został powiększony, tak że mieścił w sobie siedm ołtarzy, figura świętej Anny przeniesiona została do pierwszego bocznego ołtarza, znajdującego się po stronie ewangelijnej i poświęconego pierwotnie św. Józefowi.
Odtąd cześć św. matki Anny w kościele na górze chełmskiej coraz więcej się rozszerzała. Obraz jej cudowny zasłynął łaskami po wszystkich ziemiach śląskich i zagra
nicznych. I dziś uwielbienie to stało się powszechnem i gorącem wśród wszystkich katolików z blizka i z daleka.
Bo i rzeczywiście św. Anna okazała się na tem no wen:
miejscu jako prawdziwa matka, cudami słynąca. Od sa
mego już początku uświetniła ona swój święty przybytek licznemi cudownemi wysłuchaniami, i nagradzała zaufanie swych czcicieli nadzwyczaj nemi dowodami łask. Na nie
szczęście nie są nam takowe z pierwszych lat bliżej znane, chociaż ich zapewnie nie brakowało; na samotnej bowiem górze nie było nikogo, któryby je był spisał dla przyszłych pokoleń. Dopiero gdy pokorni synowie św. Fran ciszka w nowozałożonym klasztorze utrzymywali wierną straż przy cudownem tem miejscu, zapisywano starannie wszystkie przez wiarogodnych świadków potwierdzone cuda w kronice klasztornej na wieczną cześć ich wałę św. Anny
Z wielkiej liczby cudów, spisanych w ciągu lat, wy szczególniamy i przytaczamy tu przynajmniej kilka z nich na dowód, jaka to można i skuteczna jest pomoc i wsta
wienie się św. Anny u Boga za tych, co się do niej z prawdziwą udawają ufnością. Stosując się atoli do roz
porządzeń Ojca św. Urbana VIII, podajemy wszystkie po
_ _ 10 —
niżej tu opisane cudowne zdarzenia i nadzwyczajne wy
słuchania próśb według ludzkiej tylko wiarogodności, po
zostawiając wszystko władzy kościelnej do rozstrzygnienia.
W roku 1682 w oktawę uroczystości św. Anny stał się w kościele widoczny cud. Pewna niewiasta Katarzyna Gorelowa z Niezdrowic pod Ujazdem zaniewidziała zu
pełnie i już przez trzy lata trwała w tym okropnym stanie. W nieszczęśliwem swem położeniu ślubowała piel
grzymkę do cudownego obrazu św. Anny. Ślub ten wykonała i kazawszy się przez innych ludzi przypro
wadzić w oktawie uroczystości do kościoła, rzuciła się na kolana przed ołtarzem św. Anny i podczas całej mszy ś w. nie podniosłszy się wcale, błagała wśród łez o wysłu
chanie. I o cudo! Gdy podniosła z ziemi swą twarz zalaną łzami, była uzdrowiona, bo odzyskała stracony wzrok zupełnie.
Rok 169-2 donosi nam według opisów w kronice o sze
ściu cudownych uzdrowieniach. Pomiędzy innemi pewna szlachetna i pobożna niewiasta z Głogówka zeznała przed czcigodnymi 00. zakonnikami na górze, iż za wstawie
niem się św. Anny uzyskała bardzo wiele łask, a mia
nowicie następującą. Zamężna jej córka zachorowała po porodzeniu dziecięcia bardzo niebezpiecznie i była już blizką śmierci. Matka, widząc wielkie niebezpieczeństwo, poleciła córkę chorą św. Annie, czyniąc zarazem ślub, iż z córką w razie uzdrowienia jej odbędzie pielgrzymkę na górę św. Anny. Natychmiast wyzdrowiała chora.
W roku 1701 popadł trzyletni synek hrabiego v. Co
lony w Wielkich Strzelcach w bardzo ciężką chorobę.
Stroskani rodzice polecili ukochane swe dziecię św. An
nie, ślubując zarazem, iż złożą w ofierze świecę wosko
wą, która będzie taka ciężka jak chora ich dziecina, a pra
n ie nagle wyzdrowiało. Rodzice, pełni radości przybyli -osobiście wraz z uzdrowionym chłopcem i świecą do cu
downego ołtarza, aby dopełnić swego ślubu, jakoteż po
— 11 —
dziękować św. Annie za tak widoczny cud rozgłaszając wszędzie cześć jej i chwałę.
Dnia 19 sierpnia 1705 r. przybyła hrabina Paczyńska ze swym dwuletnim synkiem na górę św. Anny, aby spełnić ślub i darowała dwie złote monety na tabliczki wotywne i obdarzyła klasztor jałmużną, oświadczając, iż jej synek był zachorował niebezpiecznie. Nie wiedząc innej rady uczyniła ślub odbyć pielgrzymkę na górę św. Anny, jeżeli dziecko jej wyzdrowieje. Istotnie też wkrótce potem syn jej odzyskał zupełne zdrowie.
W roku 1710 proboszcz Adam Biemer ze Sławięcic doznał na sobie cudownej pomocy św. Anny. Gdy bowiem ciężka i bolesna choroba rzuciła go na łoże boleści, ofiaro
wał się św. Annie na górze chełmskiej. I w niezadługim czasie Bóg za wstawieniem się tej możnej wspomożycielki obdarzył go znowu zdrowiem. Wyzdrowiwszy uczynił zadość swemu ślubowi i pobiegł czemprędzej do kościoła na górę, gdzie u stóp św. Anny z całego serca dziękował jej za łaskę tak widoczną.
Uwagi godnem jest uzdrowienie zacnej niewiasty Elżbiety Ezelińskiej z Wrocławia. Cierpiała ona na bardzo bolesną chorobę oczną, wskutek której ostatecznie utraciła wzrok zupełnie. Używała za poradą najsłynniejszych lekarzy wszelkich tylko możliwych środków, nawet najdroższych, lecz bezskutecznie i jedynie z tym smutnem wynikiem, iż popadła z powodu nadzwyczajnych tych wydatków na lekarstwa w nędzę i ubóstwo. Wzroku jednak nie odzy
skała. W beznadziejnem swem położeniu wskutek na
tchnienia Boskiego poleciła się we wielkiej ufności św. An
nie i błagała ją gorąco o pomoc. Przyrzekła także zwie
dzić miejsce jej św. na górze chełmskiej, jeżeli wy
zdrowieje. Prośba jej została wysłuchana. Nieszczęśliwa niewiasta odzyskała napowrót wzrok i przybyła pieszo na górę, aby tu przed obliczem św. Anny podziękować za cudowne jej wstawienie się u Bogu za nią. Prosiła za
— 12
razem Wiel. 00. zakonników, aby oczywisty cud ten pu
blicznie całemu światu ogłosili ku większej chwale i czci św. Anny.
Niejaka Aniela Pruska z Królestwa Polskiego nie widziała przez dwa lata nic na oczy. Oprócz tego cierpiała jeszcze na straszne boleści w nogach. Usłyszawszy o licznych i wielkich cudach św. Anny na górze chełmskiej kazała się pomimo wielkich uciążliwości zawieść do góry św. Anny i zanieść do kościoła. Przez trzy dni błagała wśród łez przed ołtarzem św. Anny o wysłuchanie, potem nagle od
zyskała zdrowie zupełne, tak iż o własnej mocy, bez żadnej podpory udała się w podróż do domu.
Zarządca dworu w Żyrowie, Andrzej Goryczka, zapadł podczas pewnej dłuższej podróży (w 1750 r.) na nie bezpieczną chorobę, i leżał bez nadziei. Miał on zawsze szczególne nabożeństwo do św. Anny. Pewnego dnia zdawało mu się, jakoby ktoś wszedł do jego pokoju. Chciał zo
baczyć, kto to przybył, lecz jednocześnie spostrzegł na ścianie obraz św. Anny, którego nigdy nie posiadał. Zdu
miał się niezmiernie nad tem zjawiskiem, lecz zarazem wstąpiła weń nadzwyczajna otucha i ufność wielka w dobrotliwość tej możnej wspomożycielki. W gorących modłach błagał tedy wśród łez św. Annę o uzdrowienie.
I zdawało mu się, jakoby rozległ się głos miły, mówiący:
„Uzdrowion będziesz!" Radość wielka napełniła jego duszę strapioną i serdecznemi słowami dziękował za tę pociechę.
A gdy znowu wejrzał w ową stronę, gdzie wprzód wi
dział objawiony obraz, już go nie było. Działo się to około godziny dziesiątej przed południem. Gdy następnie przy
była osoba pielęgnująca go i chciała mu podać lekarstwo, nie przyjął je, mówiąc: „Ja nie potrzebuję już żadnych lekarstw i żadnego lekarza." W swem przerażeniu obsłu
gująca pobiegła do hrabiego i opowiedziała mu, iż zarządca żadnego przyjąć nie chce lekarstwa. Twierdziła, iż chory postradał zmysły. Hrabia wraz ze swą małżonką udał
— 13 —
się do chorego i prosił go, żeby przecie wziął lekarstwo.
Lecz chory zarządca powtarzał wciąż tylko: „Ja będę wnet zdrowy." Hrabia mniemając, iż gorączka pomfęszała choremu rozum, uważał to za znak blizkiej śmierci. W dzień następny, gdy już wszyscy mówili o blizkiej śmierci chorego i o jego pogrzebie, zarządca czuł się znacznie lepiej; w trzecim zaś dniu zdrowie wróciło zupełnie, tak iż udał się na górę chełmską, aby św. Annie w jej ko
ściele św. złożyć dziękczynienie za łaskę tak cudownego uzdrowienia.
W roku 1753 zachorowała ciężko panna Antonia Woy- ska, która krótko przedtem była się zaręczyła z Henry
kiem Sponar, dziedzicem na Bzinicy. Wrzody pokrywały jej ciało, a boleści nieznośne dręczyły jej członki. Według oświadczeń lekarzy życie jej było we wielkim niebezpie
czeństwie. Matka tedy opowiedziała nieszęśliwej swej córce, że św. Anna wielu chorym już wyprosiła u Boga zdrowie, gdy się do niej z ufnością udali. Upominała ją, aby i ona poleciła się opiece św. Anny. Chora dzie
wica uczyniła to wraz ze wszystkimi swemi domowni kami. Ślubowała zarazem, iż we wtorek będzie pościła i że w razie uzdrowienia weźmie ślub w kościele na chełmskiej górze przed ołtarzem św. Anny. Tedy w no
cy ukazała się jej we śnie św. Anna i położywszy rękę swą na piersi chorej, rzekła: „Jesteś zdrowa, wypełnij, coś przyrzekła." I obudziwszy się Antonia zawołała głośno:
„Jestem zdrowa." Na okrzyk ten przybiegła matka i do
mownicy, myśląc, iż chora majaczy w gorączce od wiel
kich boleści. Usiłowali ją uspokoić, lecz chora wołała z radością w oczach: „Jestem zdrowa." Matka spostrzegła też niebawem z wielkiem zdumieniem, iż córka jej zupełnie ozdrowiała. Antonia zaś pomna na swój uczyniony ślub, ofiarowała na ołtarz srebrną tablicę wotywną i prosiła, aby swój ślub małżeński zawrzeć mógła przed ołtarzem św. Anny, co się też istotnie stało. Ślubu małżeńskiego
— 14 —
udzielił jej W. 0. Jezuita Karol Wallhofer. Świadkami zaś cudu oczywistego byli dziekan z Głogówka Karol Warkott i inni.
Zacna dziewica Katarzyna Laryszowa nie mogąc pod
czas pewnej ciężkiej i bardzo długotrwałej choroby w ża
den sposób przyjść do zdrowia, ślubowała, iż w razie uzdrowienia odbędzie pielgrzymkę na górę św. Anny.
Niedługo potem zdrowie tak gorąco upragnione wróciło jej zupełnie. Ze sercem przepełnionem radością i głębokiem uczuciem pobożnej wdzięczności pospieszyła czemprędzej do kościoła na górze chełmskiej i złożyła tam wr ofierze srebrną tabliczkę wotywną.
Hrabia Ferdynand Gaszyna, ów wielki dobroczyńca jej pięknego przybytku, także doznał na sobie łaskę cudownej opieki św. Anny. Podczas swego pobytu w Ży- rowie w 1755 r. zapadł na pewną tak bardzo niebez
pieczną chorobę, iż wszelkie środki najbieglej szych le
karzy nie przynosiły żadnej ulgi. Jego spowiednik z kla
sztoru św. Anny, O. Andrzej, już go był zaopatrzył na śmierć, bo wszelka nadzieja uratowania jego życia zni
kła zupełnie. Gdy 0. Gwardyan jeszcze po raz ostatni zamierzał odwiedzić chorego i właśnie zstępował z góry, napotkał na posłańca, zwiastującego mu tę smutną no
winę, iż hrabia już kona i walczy ze śmiercią. Przy
bywszy do zamku, znalazł wszystkich w największej rozpaczy i obawie o życie wielce kochanego hrabiego. Wi
dząc, iż koniec jego blizki, powrócił spiesznie do klaszto
ru i wysłał spowiednika do zamku, aby ten czuwał przy łóżku chorego aż do ostatniej chwili skonania, jeśli wogóle go jeszcze zastanie żyjącego. 0. Andrzej stał przy łożu śmiertelnem i spostrzegłszy, iż chory hrabia nieco przyszedł do siebie, wzbudził w nim ufność do św. Anny i prosił go, aby się uciekł do tej możnej wspomożycielki.
Konający hrabia usłuchał tej rady i uczynił ślub, iż zwie
dzi górę św. Anny, jeżeli zostanie uzdrowiony. Zaledwie
— 15 —
■wyszeptał drżącemi swemi ustami tę modlitwę, gdy na
gle nastąpiła ku wielkiemu zdumieniu lekarzy prawie cudowna zmiana na lepsze. Choroba widocznie zaczęła ustępować i w najkrótszym czasie hrabia odzyskał na, nowo swoje dawniejsze zdrowie.
Powyżej już raz wymieniony zarządca Andrzej Go
ryczka siedm lat później w 1757 r. znowu doznał na sobie cudownej opieki św. Anny. Służąca jego bowiem, piastując małą jego córeczkę na ramieniu, usiadła na otwartem oknie. Wskutek jakiegoś przypadku utraciła równowagę i wypadła wraz z dzieckiem z okna, dziewięć łokci głęboko, na bruk kamienny. W tem okropnem nie
bezpieczeństwie służąca zawołała głośno: „Św. Anno, ratuj,"
i gorąco poleciła się jej opiece. Okrzykiem przerażeni przybiegli mieszkańcy domu i rodzice dziecka. Ujrzawszy, iż ukochane ich dziecię wypadło z okna, zaczęli płakać, mniemając, iż wraz ze swą piastunką zginęło śmiercią niechybną. Lecz jakaż była ich radość i zarazem zdu
mienie, gdy znaleźli córeczkę i piastunkę jej zdrową i wcale nie uszkodzoną. Piastunka tylko blada była od przerażenia, lecz dziecię uśmiechało się do matki. Wszy
scy wielbili więc potęgę i możną pomoc dobrotliwej opie
kunki, św. Anny.
Tkacz Tomasz Żydek z Leśnicy miał siedmioletnie dziecko, które już 15 tygodni cierpiało na upartą i do
tkliwą chorobę, przeciwko której żadne lekarstwo nic nie pomagało. Stroskana matka przyniosła (w 1771 r.) chore to dziecię na górę chełmską przed ołtarz św. Anny Poszła do spowiedzi św., przyjęła nabożnie komunię św i ofiarowała dziecko św. Annie. I o cudo! Dziecię nagle powstało, i zupełnie zdrowe zdołało bez wszelkiej pomocy udać się wraz z matką do domu.
W 1783 r. zachorowała Anna Rosina, żona sędziego grodzkiego Wawrzyna Klosego, który był zarazem sołtysem w Lewicach pod Głubczycami, po porodzeniu dzieciny
— 16 —
na niebezpieczną chorobę, „w której trwała przez siedm tygodni w takich boleściach, iż każdy wątpił o je j wyzdro- wienu." Choroba przybrała jedną z najstraszniejszych postaci, które w takich warunkach się tylko zdarzyć mogą. W swym beznadziejnym stanie poleciła się chora św. Annie. Mąż jej odbył pielgrzymkę w dniu 2 lipca na górę chełmską i dał odprawić przed ołtarzem św. Anny Mszę św. Od tego czasu choroba zaczęła widocznie ustę
pować, boleści z dnia na dzień coraz więcej znikały, tak iż wkrótce zdrowie zupełnie wróciło. Dnia 24 czerwca w 1784 r. przybył sędzia Klose osobiście ze swą żoną i z przysiężnym wioski nazwiskiem Jan Hahnheuser na górę św. Anny, aby złożyć niebiańskiej wspomożycielce najserdeczniejsze dziękczynienie. Opowiedzieli oni i po
świadczyli przed Wiel. 00. zakonnikami to cudowne zajście i pozostawili jeszcze pismo1) odnoszące się do tego^cudow- nego uzdrowienia. Pismo to podpisane jest przez Klosego i Hahtiheusera oraz jest zaopatrzone w pieczęć gminną, aby po wsze czasy i dla wszelkich przyszłych pokoleń służyło na dowód tego cudownego zdarzenia.
Uwagi godnem jest także jeszcze jedno cudowne zajście z ostatnich czasów. W 1888 r. we wigilię uroczystości św. Anny przybyła z Cwitawy na Morawach dziewica, nazwiskiem Hildegarda Sponer, w towarzystwie jeszcze innej panny na górę św. Anny. Przyszła ona z tak da
leka, by szukać tu uzdrowienia, ponieważ była niemową.
W sam dzień uroczystości św. Anny poszła w czas rano do kościoła i tu w żarliwej modlitwie gorąco błagała św. Annę o wysłuchanie. Modły jej zostały wysłuchane.
Bo gdy właśnie odbywała się pierwsza Msza św., nagle niema dziewica odzyskała zupełnie mowę. Cud ten oczy-
ł) Oryginał tego dokumentu znajduje się jeszcze po dziś dzień w archiwum państwowem we Wrocławiu.
wisty potwierdzony został ówczesnemu 0. Gwardyanowi Atanazemu Kleinwachterowi przez proboszcza miejscowego.
* *
*
Podaliśmy tylko kilka z tych licznych cudów, które zapisane są w kronikach. Świadczą one dostatecznie o potężnem wstawieniu się św. Anny za nami przed tronem wszechmocnego Boga i czynią jej kościół pra
wdziwą świątynią cudowną. Przedewszystkiem te liczne dary i wota są wspaniałemi dowodami potęgi i dobro
tliwej życzliwości św. Anny. Są one świadkami, gło- szącemi głośno, iż za przyczyną św. Anny ślepi odzy
skali wzrok, głusi słuch, niemi mowę, bezwładni i spara
liżowani zdrowe członki. Wota te świadczą, iż wszyscy ci, którzy w chorobach i boleściach najrozmaitszych, gdy już wszelka pomoc ludzka zdała się na nic, udali się z ufnością do św. Anny, doznali szczególnej jej macierzyń
skiej opieki. Wota te atoli są po większej części pomni
kami skutecznej pomocy św. Anny w doczesnem chwi- lowem nieszczęściu.
Lecz kto policzy te tysiące pątników, którzy tudotąd pielgrzymowali i szukali pocieszenia w utrapieniach swej duszy, w najważniejszych dolegliwościach zbawienia wie
cznego i też znaleźli pomoc i pociechę?
Niestety po nastąpieniu sekularyzacyi1) kroniki nie donoszą nam o cudach, chociaż, jak tego dowodzą liczne wota z owych dawnych czasów, św. Anna, na swem świętem miejscu i nadal tak samo, jak przedtem otaczała cudowną swą opieką swoich wielbicieli. Wota w owych czasach sekularyzacyi prawie zawsze położone zostały na ołtarz lub oddano je komukolwiek z klasztoru bez opo
wiedzenia, że się cud stał.
!) S e k u l a r y z a c j ą nazywa się zagarnięcie dóbr kościelnych przez państwo (rząd). Słowo to pochodzi z łacińskiego i znaczy właściwie ześwieccenie czyli przywrócenie do stanu świeckiego.
Dlatego odzywamy się obecnie z tą gorącą prośbą do wszystkich tych, których św. Anna w prawdziwie cudowny sposób swoją pomocą obdarzyła, by z wdzięczności w sposób stósowny zdarzenia takie ogłosili, ażeby dla większej chwały tej wielkiej Orędowniczki i dla uświet
nienia jej miejsca cudownego mógłyby być spisane i ogło
szone przyszłym pokoleniom.
— 18 —
I. Klasztor fhu^iszkański.
f
lz ie je góry św. Anny, oraz wiernych stróżów jej■fl przybytku, Ojców Franciszkanów, są ściśle złączone
• z nazwiskiem szlachetnego i sławnego rodu Gaszy- nów. Rodzina ta wywodzi ród swój z niejakiego Welena, którego plemię, szeroko rozgałęzione, stosownie do ró
żnych posiadłości miało różne nazwy. Król polski Bo
lesław przywołał jednego z rodu Welenów do Polski. Ten to podobno założył miasto Wieluń. Potomkowie tego za
łożyciela odstąpili później to miasto królowi polskiemu Kazimierzowi i zamieszkali w Gaszynku. Była to wieś położona niedaleko Warty pod Wieluniem w Król. Pol- skiem. Około połowy piętnastego wieku przybył na Śląsk regent ziemi wieluńskiej, Mikołaj z Gaszynka, wraz z bra
tem swym Janem. Tu potomkowie ich znacznego doszli majątku i niemałych zaszczytów i godności. Już Mikołaj i Jan z Gaszynka, którym dano przydomek „Wierzchlej- scy“ (zapewne od wioski Wierzchlesie położonej w oko
licy góry św. Anny) wysokie zajmowali stanowiska. Po
tomkowie ich wyniesieni zostali przez cesarzy Karola V i Ferdynanda II, Ferdynanda III i Leopolda I, nawet do stanu hrabiów Rzeszy Niemieckiej. Za panowania tych to cesarzów doszli więc ci Gaszynkowie, którzy nazwali się na Śląsku Gaszynami, do wielkiego wpływu, wysokich urzędów i do wielkich posiadłości. Z nich to pochodzili owi wspaniałomyślni i szlachetni fundatorowie i dobro
czyńcy klasztoru i kalwaryi na górze chełmskiej.
Melchior Ferdinand Gaszyna kupił dnia 13 marca 1631 r.
za 24 000 talarów od cesarza dobra Żyrowskie, do których
— 20 —
należała Żyrowa, Krępa, Jesiona i Oleszka. Niedługo po
tem nabył on także Gogolin, Strzebniów i Porębę, w któ
rej powiecie znajdowała się góra chełmska. Melchior Fer
dynand był przekonanym, głęboko religijnym katolikiem, pełnym prawdziwie szlachetnego uczucia. Napełniony niezmierną radością, że własnością jego stała się także góra św. Anny, zapalił się więc gorliwością dla jej sławy i ozdoby. Z roku na rok mnożyły się rzesze pobożnych pątników, którzy z coraz dalszych krajów przychodzili, nabożnie modląc się i śpiewając, na św. górę. Niedługo trwało i pracy duszpasterskie nad licznymi pątnikami prze
chodziły siły kapłanów z Leśnicy, których było tylko dwóch.
Hr. Melchior Ferdynand zaś stawił sobie za zadanie, popierać pielgrzymki do cudownego obrazu św. Anny.
W tym celu starał się najpierw o dostateczniejszą opiekę duszpasterską. Jego największem życzeniem było, piękną górę chełmską przyozdobić klasztorem, aby zakonnicy na miejscu tem św. rozwinąć mogli swoją błogą działal
ność. Przedłożył więc swoją prośbę 00. Reformatom (Franciszkanom ostrej reguły) którzy już w Gliwicach po
siadali klasztor, oraz różnym innym zakonnikom, lecz nikt z nich nie chciał zamieszkać na samotnem ciężko przystępnem wzgórzu, zdała od wszelkiego ruchu ludzkiego.
Tak więc wzniosłe starania szlachetnego hrabiego przez przeszło 30 lat nie przyniosły pożądanego skutku.
Aż nareszcie Bóg przez wielkie zajścia i ciężkie czasy urzeczywistnił wbrew woli ludzkiej pobożne życzenia hra
biego. Krwawe walki, zaciekłe bitwy i straszne spusto
szenia tak zwanej trzydziestoletniej wojny skończyły się właśnie. W krajach niemieckich strasznie wyniszczonych powoli nastawał pokój. Lecz natomiast w sąsiedniem Królestwie Polskiem niedługo potem srożyła się straszna szwedzko-polska wojna o tron. Szwedzka nawała zalała Polskę. Dzikie szwedzkie hordy wojskowe paliły miasta, plondrowały, mordowały i wprost w okropny sposób ozna-
— 21 —
czały swój pochod krwią i pożogą. Nikogo nie oszczędzał najazd szwedzki. I bezbronne klasztory 00. Franciszkanów w Polsce padały ofiarą furyi wojennej. Dnia 15 paźdz.
1655 r. konwent Franciszkanów na Kazimierzu w Kra
kowie zniszczony został, tak iż pozostała z niego tylko kupa zgliszczy i gruzów. Krótko przedtem uległ zbu
rzeniu klasztor we Lwowie a zakonnicy jego pozostali bez dachu. Najeźdźca-Szwed nie znał litości. To też słusznie obawiano się, iż taki sam los czeka także inne klasztory.
Franciszkanie więc opuścili Polskę i schronili się na go
ścinny Śląsk. Tu znaleźli w Gliwicach bezpieczne miejsce schronienia, tak iż w gliwickim klasztorze wnet 60 bra
ciszków się nagromadziło. Chociaż mały i ubożuchny klasztor zdołał zazwyczaj wyżywić ledwie 15 braciszków, to wtenczas Bóg dobrotliwy tak się zaopiekował doświad
czonymi synami św. Franciszka, że wskutek natchniena Boskiego wpływały do klasztoru większe, obfitsze ja ł
mużny i ofiary.
Krótko przed wybuchem wojny hr. Melchior Gaszy- na wysłał był w celu sprowadzenia zakonników na górę św. Anny Ust do Prowincyała Małopolskiej prowincyi pod tytułem N. P. Maryi Anielskiej, w którym prosił o ostate
czną odpowiedź. Bóg tak łaskawie zrządził w swej dobro
tliwości, iż list ten dostał się dopiero wówczas do rąk przełożonych zakonu, gdy klasztor gliwicki przepełniony był zbiegami z Polski i przełożeni wielkie staranie mieli o to, gdzie pomieścić przybyłych z Polski braciszków.
Teraz przypomnieli sobie tak długo wzgardzoną górę św. Anny. List hrabiego wydawał im się jako wybawca z najcięższej niedoli i uważali go za wskazówkę daną im od Boga. Natychmiast wysłany został 0. Franciszek Ry- chłowski z dwoma innymi braciszkami do hrabiego z tem oświadczeniem, iż z chęcią gotowi są na spełnienie jego życzeń. Hrabia przyjął ich mile, lecz nie oszczędził im zarzutu, iż nie tak bardzo na skutek prośby jego, jak
— 22 —
raczej wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności i cza
sów oświadczyli swoją gotowość zamieszkania na górze św. Anny. „Lecz, niech temu jest jak chce,“ powiedział wobec braciszków wspaniałomyślny dobroczyńca, „wola Boska to, że zamieszkacie w klasztorze na górze św. Anny.“
0. Rychłowski prosił tedy, aby hrabia u biskupa wro
cławskiego i u króla polskiego wystarał się osobiście 0 pozwolenie na osadę franciszkańską na górze chełmskiej, ponieważ jako cesarski radca i gubernator prowincyalny posiada wielkie wpływy. Z chęcią spełnił życzenia za
konników. 0. Rychłowski tymczasem udał się do pro
boszcza w Leśnicy, do ks. Konstantyna Iwanieckiego 1 prosił go, aby w domku, zbudowanym na szczycie góry przy kościołku dla księży odprawiających nabożeństwa, po
zwolił zamieszkać braciszkom zakonnikom tak długo, aż nowy klasztor będzie gotowy. Ksiądz proboszcz Iwaniecki, sam będąc członkiem trzeciego zakonu, z wielką gotowością i radością oddał domek ten 00. Franciszkanom na tym
czasowe mieszkanie.
Po szczęśliwem załatwieniu wszystkich spraw powrócił 0. Rychłowski do Gliwic, zdać sprawę ze swej pomyślnej czynności. O. Prowincyał Krystyn Chojecki zwołał natych
miast zgromadzenie 00. Franciszkanów do Gliwic i to dnia 19 paźdz. 1655 r. 00. Franciszkanie przybyli ze
wsząd, o ile mogli się wogóle puścić w podróż w tak niebezpiecznych czasach. Na zgromadzeniu tem zastana
wiali się gruntownie nad sprawą osady na górze św. Anny.
Badali wszelkie powody dokładnie, aby, jak to wyraźnie oświadczyli, nikt w przyszłości nie mógł im zarzucić ni
czego. W końcu uchwalili górę św. Anny przyjąć do liczby swych klasztorów.
Ciężkie położenie, w którem znajdowali się Franci
szkanie w Gliwicach, zmuszało do tego, aby jak naj
rychlej oddać im przytułek w owym domku na górze św. Anny. To też jeszcze przy końcu października udał
— 23 —
się 0. Franciszek Rychłowski z 22 braciszkami, pomiędzy którymi znajdowało się 12 kleryków studujących filozofiję wraz ze swym nauczycielem, z Gliwic do Leśnicy, gdzie szczęśliwie przybyli w dzień Wszystkich Świętych. Czy ci zmęczeni, głodni i ubodzy braciszkowie przeczucie mieli, jakie błogosławieństwo dla późniejszych pokoleń miało wyniknąć z ich mozolnej wędrówki! Czy sobie pomyśleli, choćby na chwilę, że przybyciem swem na górze św. An
ny wskazali niezliczonym pobożnym katolikom drogę pą- tniczą do łaskami słynącej na wzgórzu św. Anny? Czy ci biedni synowie św. Franciszka przewidywali w duchu, że ta góra tak wtenczas samotna, otoczona gęstemi i cie- mnemi lasami, stanie się kiedyś środowiskiem i ogni
skiem życia religijnego na Śląsku?
Każdy sobie wyobrazić może, jak nędznie i ubogo ci 22 braciszkowie mogli się urządzić w owym małym domku, mogącym ich zaledwie pomieścić! Jak często utrudniał głód i niedostatek wszelkiego rodzaju, już i tak ich twardy los! Żebranie jałmużny było niezmiernie przy
kre, droga dla dobroczyńców uciążliwa i daleka. Na
reszcie nastała jeszcze ciężka dotkliwa zima na niedo
stępnej górze.
Lecz dobry lud górnośląski nie opuścił swoich 00. Fran
ciszkanów. Sam nie mając wiele, wspierał ich jak mógł, tak iż 00. Franciszkanie przynajmniej jako tako żyć mo
gli, aczkolwiek nędznie. Okoliczny lud upatrywał bowiem w założeniu klasztoru spełnienie pewnego zdarzenia, które sobie opowiadano z zapałem od ust do ust. Jak wiaro- godni ludzie opowiadali kanonikowi ks. Skudowiuszowi z Opola i później 0 0 . Franciszkanom samym, spostrzegli stróże nocni miasta Leśnicy w nocy często dziwne zja
wisko na górze św. Anny. Widzieli bowiem, że niekiedy szczyt zarosłej gęstem lasem góry dziwnem jaśniał świa
tłem. Widywali postacie Franciszkanów w habitach z pa- łającemi świecami w ręku, posuwających się w procesyi od
— 24 —
stóp góry ku jej wierzchołkowi, przyczem z miejsc, gdzie dziś kaplice stacyjne się znajdują, bił blask promienisty.
Wnet też 00. Franciszkanie zaprzyjaźnili się ściśle z ludem. Dnia 18 lutego 1656 r. otrzymali od general
nego Wikaryatu z Wrocławia pozwolenie na odprawianie nabożeństw w kościołku św. Anny. Mogli więc teraz od
prawiać Msze św., wygłaszać kazania i słuchać spowiedzi.
Dotychczas bowiem tylko w pewne uroczystości odprawiali księża z Leśnicy na cudownem miejscu nabożeństwa.
Takie rzadkie odprawianie nabożeństw nie przyczyniało się naturalnie do częstego zwiedzania góry św. Anny przez pątników. Pielgrzymki przychodziły rzadko kiedy. Obecnie zaś, gdy Franciszkanie uzyskali pozwolenie na odpra
wianie nabożeństw każdego czasu, pątnicy nie potrzebowali czekać na szczególne święto, lecz mogli urządzać piel
grzymki, kiedy chcieli, do świętego miejsca. Mieli tam tam teraz wszelkie nabożeństwa i mogli rozważać wraz z Franciszkanami św. tajemnice i prawdy wiary, słu
chać słowa Bożego i przystępować do Sakramentów św..
I stało się, że od tego czasu coraz to liczniejsze piel
grzymki przybywały na samotną górę. Dnia 25 marca 1656 r. odprawił O. Ludwik Różycki, otrzymawszy po
przednio od biskupa - sufragana Wrocławskiego święcenia na kapłana, swoją pierwszą Mszę św. w kaplicy Zwia
stowania Najśw. Maryi Panny. Na uroczystość tę zgro
madziło się bardzo wiele ludu.
Chociaż ze względu na wielką liczbę braci, rychłe zbudowanie większego klasztoru wydawało się konie- cznem, to jednak temu przedsięwzięciu stawiały się liczne i wielkie przeciwieństwa. Przedewszystkiem ze strony probostwa z Leśnicy. Dawniejszy posiedzi ciel prze
znaczył mocą prawa kościół św. Anny proboszczowi z Le
śnicy, który też odprawiał w nim nabożeństwa i otrzy
mywał ofiary. Ten stosunek więc wobec Franciszkanów musiał być najpierw uregulowany. Wspaniałomyślny
r \ I
, - : . i * s a r ^
i r ; : : : / m m .
*% : •
W n ę trz e kościoła św. Anny.
— 25 —
hrabia szybko wszystkie przeciwieństwa usunął. Biskup Leopold Wilhelm, arcyksiążę austryacki, polecił uregulo
wanie całej tej sprawy swemu generalnemu Wikaryuszowi Sebastyanowi v. Rostok. Ten wkrótce zwołał zaintereso
wanych 5 sierpnia do zamku hrabiowskiego w Żyrowie.
Oprócz hr. Melchiora Gaszyny przybył generalny Wika- ryusz z nim kanclerz Wrocławskiej kapituły i arcydyakon Opolski Ignacy Welczek, dalej O. Gwardyan klasztoru wraz z innym Ojcem i proboszcz z Leśnicy. Proboszcz żądał, ażeby 0 0 . Franciszkanie na przyszłość do obrząd
ków należących do kościoła parafialnego się nie mię- szali lub w jakikolwiek sposób uszczuplali prawa jego.
Jako odszkodowanie za ofiary, wpływające do kościoła św. Anny, hrabia podarował 400 talarów, których procenta miały przypadać każdorazowemu proboszczowi. Proboszcz z Leśnicy dar ten przyjął. 00. Franciszkanie zaś przy
rzekli, iż w kościolku swym nigdy nie będą wykonywali czynności parafialnych. Proboszcz ze swej strony dał to przyrzeczenie, iż nie będzie czynności parafialnych speł
niał w kościele św. Anny, lecz tylko w swoim kościele parafialnym. Ażeby jednak usunąć wszelkie na przy
szłość możliwe powody do sporów i zatargów, hrabia wy
znaczył proboszczowi z Leśnicy jeszcze 6 talarów rocznie za pogrzeby, w razie, gdyby kto na przyszłość na usilne życzenie chciał być pochowany w klasztorze lub w ko- ściołku św. Anny. (Zdarzało się to bowiem w owych czasach bardzo często.) Wszyscy obecni zgodzili się na takie załatwienie sprawy a proboszcz z Leśnicy zrzekł się w swojem i wszystkich swych następców imieniu wszel
kich praw do kościoła św. Anny.
Następnego dnia, 6 sierpnia, udał się generalny Wika- ryusz Sebastyan Rostok z wymienionemi powyżej osobami na górę św. Anny. Odbyła się tu msza św., poczem wy
głoszono do hrabiego i 00. Franciszkanów łacińską, a do ludu zgromadzonego polską przemowę. Następnie udali
— 26
się wszyscy z procesyą, niosąc w ręku gorejące świece, z kościoła do oznaczonego miejsca, prawdopodobnie tam, gdzie teraz poza chórem kościoła w stronę kaplicy Rafała stoi krzyż. Tu na znak oddania i wzięcia w posiadanie św. miejsca postawili krzyż i wręczyli 0. Rychłowskiemu jako Gwardyanowi klucze kościoła i klasztoru. Odśpie
wanie wzniosłego hymnu „Ciebie Boże chwalimy", któ
rego dźwięki anielskie echem radosnem odbijały się 0 wierzchołki drzew leśnych, zakończyło tę uroczystość podniosłą i ważną w dziejach góry św. Anny.
Dnia 9 lutego 1657 r. Sebastyan Rostok spisał o tych układach dokument.
Tymczasem kapituła prowincyalna w Zaklicy dnia 18 września 1656 r. potwierdziła objęcie klasztoru, na co komisarz generalny zakonu 0. Sebastyan z Gaety już dnia 1 stycznia 1656 r. przysłał z Rzymu pozwolenie.
Dnia 16 lipca 1656 r. nastąpiło potwierdzenie przez króla Polskiego Jana Kazimierza. Z jego to osobistego zlecenia namiestnik królewski księztwa Opolskiego i Raciborskiego, Franciszek hr. Oppersdorf na zamku w Głogówku, spisał w obecności Ferdynanda Leopolda, hr. Oppersdorfa, Bal
tazara Larysza, barona Jana Welczyka i innych szlache
tnych panów i świadków odnośny dokument.
Tym dokumentem potwierdzającym objęty był także zapis fundacyjny hrabiego Melchiora Ferdynanda Gaszyny.
Treść jego jest godnym i zarazem budującym pomnikiem arcyszlachetnej i bogatej rodziny Gaszynów.
Lecz szlachetny przyjaciel 00. Franciszkanów zajmo
wał się także dalej losami klasztoru. Ponieważ wiedział, iż 00. Franciszkanie jako następcy i naśladowcy wiel
kiego ubogiego z Asyżu, św. Franciszka, nie posiadają najmniejszej własności, a więc także nie mogą przyjmo
wać żadnych dóbr doczesnych i fundacyi; ponieważ dalej także wiedział, iż ofiary na górze św. Anny tylko skąpo 1 bardzo nielicznie wpływają, przeto zobowiązał w testa
— 27 —
mencie, dnia 21 listopada 1658 r., wszystkich swych na
stępców przy utracie majoratu do utrzymania klasztoru i kościoła w dobrym stanie. W testamencie tym rozpo
rządził także, „ażeby następcy jego na prośby 00. Fran
ciszkanów zaopatrywali klasztor w środki żywności, żeby Franciszkanie nie potrzebowali cierpieć biedy i niedosta
tku, i nie byli zmuszeni z tego powodu opuścić święte miejsce."
Tak więc hojny fundator upewnił swoją fundacyę we wszelki sposób. Było więc teraz rzeczą i zadaniem 0. Gwardyana, zbudować klasztor dla swych braci.
0. Franciszek Rychłowski, wielki teolog, sławny kazno
dzieja i gorliwy wyznawca ostrej reguły św. Franciszka, któremu bardzo wiele zawdzięcza Małopolska prowincya, był właściwym mężem dla tego przedsięwzięcia. Hr.
Melchior zamierzał zbudować klasztor masywny (muro
wany), któryby w stanie był stawić czoło burzom do
tkliwym. 0. Rychłowski atoli z miłości do ubóstwa zbu
dował obok kościołka tylko drewniany klasztor, który gotowy był w krótkim czasie. Teraz więc nareszcie 00. Franciszkanie mieli wystarczające pomieszkanie; lecz z roku na rok stale mnożyła się liczba pątników piel
grzymujących do przybytku św. Anny, tak iż kościołek wnet okazał się za niewystarczający. Pomimo wielkich trudności około sprowadzenia materyału budowlanego roz
poczęto z powiększeniem kościoła. Pod koniec 1672 r. lub na początku 1673 r. dzieło to zostało ukończone, ku wiel
kiej radości Wiel. Ojców i pobożnych pątników. Dzisiejszy chór był pierwotną kaplicą św. Anny, podłużna zaś nawa jest budową nową. W dzień ostatniego kwietnia 1673 r.
ks. biskup sufragan Wrocławski Karol Franciszek Neander z Petersdorfu poświęcił nowozbudowaną świątynię Pańską.
Główny ołtarz poświęcony został św. Annie, patronce kościoła i klasztoru. Ołtarze na prawej stronie Matce Boskiej, św. Antoniemu i św. Piotrowi z Alkantary. Na
— 28 —
stronie ewangielijnej, czyli lewej poświęcono ołtarze św. Józefowi, św. Franciszkowi i patronce Śląska św.
Jadwidze. Na ołtarzu św. Józefa ustawiono figurę cudowną św. Anny. Równocześnie poświęcono dwa dzwony dla wieży na cześć św. Anny i św. Franciszka. Uroczystość poświęcenia kościoła naznaczono na czwartę niedzielę po Świątkach. Ozdobienie kościoła i 'wzniesienie poszcze
gólnych ołtarzy nastąpiło dopiero później na skutek ofiar wspaniałomyślnych dobroczyńców. Główny ołtarz był darem apostolskiego protonotaryusza ks. proboszcza Piotra Niepaly z 1739 roku, ołtarz Matki Boskiej podarował w 1737 r. ks. proboszcz Chrystyan Karol Kłos z Mechnic, ołtarz św. Franciszka i św. Jadwigi w 1739 r. ks. kanonik i wicedziekan opolski Józef Gonza, ołtarz św. Antoniego w 1739 r. ks. proboszcz Jan Gorel z Jesiony, ołtarz św.
Piotra z Alkantary w 1739 r. ks. proboszcz Joachim Panciowski z Odmętu. Tak więc nareszcie wznosiły się klasztor i kościół jako miejsca dla świętej służby Bożej, jako źródła pociechy, pokoju i łaski dla ludzi. Synowie zaś św. Ojca Franciszka wiernie pełnili tę służbę Bożą, żyjąc na lesistem wzgrózu zdała od wszelkiego zgiełku tego świata według ostrej swej reguły, pracując w taki sposób dla własnego swego udoskonalenia i dla zbawienia bliźnich. Modły ich nie ustawały i nieustannie wznosiły się za dnia i w nocy hymny, głoszące cześć i chwałę Pana nad Pany. Z zapałem wygłaszali kazania, słuchali spo
wiedzi i udzielali Sakramentów św. pątnikom, którzy z blizka i z daleka spieszyli tłumnie do cudownego miejsca św. matki Anny. Tu bowiem szukali pątnicy pociechy w utrapieniu i dolegliwościach, rady w zwątpieniu, mocy i odwagi do dalszych walk życia i łaski dla łaknących zbawienia dusz. Gorliwość 00. Franciszkanów była taka wielka, iż nawet chodzili do wiosek i miast, aby na ka
zalnicy i w spowiednicy słowem i przykładem działać dla zbawienia wiernych.
— 29 —
Niecałe 70 lat atoli 00. Franciszkanie mieszkali tak w swym cichym, ubożuchnym klasztorku na górze, a już znowu musieli na nowo myśleć o zbudowaniu nowego klasztoru. Silne wichry, potęga żywiołów bezustannie pracowały nad zapadnieniem słabej drewnianej budowy klasztornej. Już w 1700 r. hrabia Jerzy Adam Gaszyna, cesarski radca i namiestnik księstwa Opolskiego i Raci
borskiego, kazał przez pewnego budowniczego wypracować plan, lecz układy o zbudowanie kalwaryi projekt ten zni
weczyły. Lecz ostatecznie, chociaż sami Franciszkanie odkładali nową budowę z powodu niezmiernych trudności i kłopotów na czas późniejszy, jednak musieli się podjąć trudnego zadania. Chociaż hr. Jan Józef Gaszyna, pan na Żyrowie, oprócz przeznaczonego przez przodka na ten cel funduszu ofiarawał jeszcze pewną sumę na budowę, to jednak 00. Franciszkanie z powodu swego ubóstwa i za
mierzonej wielkiej budowy klasztoru głównie liczyć mu
sieli na ofiarność wiernego ludu.
Dnia 28 sierpnia 1733 r., w dzień uroczystości nauczy
ciela Kościoła św. Augustyna, położył 0. Gwardyan Jacek Rudnicki pierwszy kamień do potężnych fundamentów masywnej budowy. Hrabia Jan Józef podjął się mozolnego i bardzo uciążliwego sprowadzania materyału budowlanego, za co otrzymał prawo fundatora. Po nim wymienić na
leży jako szczodrą i wspaniałomyślną dobrodziejkę hrabinę Maryę Józefę Ługniasko, rodzoną Waldstein, która była małżonką hrabiego Roberta Ługniasko, generała gwardyi króla polskiego Augusta II. Podarowała ona bowiem 2500 reńskich florenów1) na założenie mocnych funda
mentów pod grube mury klasztoru. Dobrodziejką klasztoru była dalej hrabina Teresa, wdowa po zmarłym hrabiu
x) F lo r e n , była to moneta bita najpierw w 1252 r. we Florencyi.
Na jednej stronie miała wizerunek św. Jana Chrzciciela, na drugiej stronie liliję z napisem Florencya. Z tego lub może też z łacińskiego
„flos“ = kwiatek nazwa monety pochodzi.
— 30 —
Franciszku Gaszynie, która podarowała 1200 florenów i oprócz tego wiele materyału budowlanego. Oprócz tych dobrodziejów odznaczyli się ofiarnością hrabia Franciszek Tęczyński, baron Larysz na Izbidzku, rycerz Bernardyn Schneckenhaus na Kalinowie, szlachcic Blankowski, hrabia Leopold Wertuzo na Tworogu, rycerz Jan Jerzy Kalinów Kalinowski, będący zarazem syndykiem apostolskim kla
sztoru, baronowa Magdalena Eleonora Larysz na Wiel
kim Kamieniu, hrabina Franciszka Tęczyńska, hrabina Katarzyna Kolonna i inni z rodu szlacheckiego. W poczet dobroczyńców zaliczyć należy także obywateli z Opola i Leśnicy. Szczególnie wdzięczni byli 00. Franciszkanie obywatelom z okolicy, a to z Leśnicy i z Księżej wsi, którzy za darmo wykonali prace około kopania funda
mentów, gdy zaś gospodarze z Kadłubca, z Niwków, ze Suchołon, z Mokrołon, z Dolnej, ze Suchodańca, z Koczo- rowic i z innych okolicznych wiosek zwozili materyał li tylko za zapłatą Boską. Także 00. Jezuici z Opola i ma
gistrat z Głogówka nadesłali ofiary. Z Polski nadeszły także kilkakrotnie liczne datki pieniężne. Lecz pomimo tej powszechnej ofiarności, ujawniającej się w drobnych tyl
ko ofiarach, budowa z początku postępowała bardzo powoli i sprawiała przełożonym zakonu nie małe kłopoty. Musiano też kilkakrotnie z powodu braku funduszów zaniechać bu
dowy na długie lata. Dopiero w 1749 r. za czasów Gwar- dyana 0. Teodora Osmolskiego budowę tę zdołano ukończyć.
Od tego czisu więc wznosi się na lesistem wzgórzu chełmskim klasztor wspaniały jako trwały pomnik wiary i ofiarności katolików górnośląskich. Oby ofiara mszy św., którą codziennie odprawiali 00. Franciszkanie i jeszcze od
prawiają za dobrodziejów, oby te liczne modły, unoszące się ponad mury klasztoru aż przed tron Boski, wybłagały dla wnuków i prawnuków owych wspaniałomyślnych ofiaro
dawców wszelkie łaski i błogosławieństwo Pana nad Pany!
Jgg^rabia Melchior Ferdynand Gaszyna, ten tak dbały f ® o chwałę Boską i Franciszkanów wielki dobroczyńca, nosił się jeszcze z dalszemi zamiarami dotyczącemi umiłowanej góry św. Anny. Faliste wzgórze ze swemi wądo
łami i rozległemi pochyłościami wskazywało mu na dziwne podobieństwo góry chełmskiej do świętych miejsc w Jeru
zalem. To wszystko utwierdzało go w tej myśli, iż góra chełmska nadaje się znakomicie do wiernego utworzenia i odwzorowania miejsc męki Pańskiej, do zbudowania
„nowego Jeruzalem", jak to później górę św. Anny zwykle nazywano. Bliższą przyczyną do tego była kalwarya, którą kanclerz Królestwa Polskiego, Mikołaj Zebrzydowski, na górze Żarek, niedaleko Krakowa, w 1600 r. zbudował i której kierownictwo powierzył w 1602 r. Franciszkanom.
Niestety hr. Melchior Gaszyna nie mógł się już dla swego podeszłego wieku sam zająć wykonaniem tego ulu
bionego dzieła. ZoboAviązał więc testamentem swych na
stępców w majoracie Żyrowskim do wybudowania i utrzy
mywania Kalwaryi na górze śwr. Anny, dla której plany już były wypracowane. Bratanek jego, Jerzy Adam, pó
źniejszy cesarski radca i namiestnik księstwa Opolskiego i Raciborskiego, był tak samo zapalony dla tego pięknego dzieła. Uważał on urzeczywistnienie tej pięknej i wznio
słej myśli swego pobożnego przodka jako swój obowiązek, a przyrzeczenie, które dał swemu stryjowi przed jego śmiercią, miało być zakładem błogosławieństwa ojcow
skiego. Gdy więc dobra Żyrowskie przeszły na jego wła
sność, stawił sobie za zadanie i cel życia, zbudować wspa
— 32 —
niałą wielką kalwaryę. Chociaż wykonaniu tego ulubio
nego zamiaru przeciwstawiały się ogromne trudności, wy
magające wielkich wydatków i ofiar, które dobra jego prawie że nie były w stanie pokryć, to jednak hrabia nie dał się odwieść od tego pięknego planu.
Dnia 28 stycznia 1700 r. udzielił mu z wielkiem uznaniem dla jego pobożnego zamiaru biskup Wrocławski, Franci
szek Ludwik, pozwolenia na wybudowanie na górze chełm
skiej trzech większych i trzydziestu mniejszych kaplic.
Jeszcze w tym samym roku hrabia z zapałem przystąpił do wykonania dzieła. Z wielkiem zadowoleniem i radością spostrzegał, jak z roku na rok wzrastała liczba pięknych kaplic na lesistych pagórkach. Chojnie przyozdobią! i upię- kniał wnętrze kaplic pięknymi ołtarzami, figurami z drze
wa i kamienia oraz malowidłami, przedstawiaj ącemi ka
żdemu żywo poszczególne chwile krwawej męki Zbawi
ciela naszego. Po dziewięcioletnich trudach widział wspa
niałe dzieło ukończone. Lecz niestety radość hrabiego nie trwała długo i dzieło to w dalszym ciągu nie sprawiało mu wcale uciechy. Chodziło bowiem teraz o zaprowadzenie na kalwaryi nabożeństw i odprawy męki Pańskiej, oraz o pod
jęcie się kierownictwa duchownego. Lecz nikt nie znalazł się, któryby się był chciał podjąć tych wielkich trudów.
Według zamiaru założyciela i biskupiego pozwolenia miała cała kalwarya być powierzoną opiece proboszcza z Leśnicy.
Lecz niestety oświadczył on, iż nie byłby w stanie, tym licznym pątnikom, którzyby przybyli na górę św. Anny, udzielić św. Sakramentów Spowiedzi i Komunii św., nie zdołałby także licznym procesyom wygłosić przy odno
śnych kaplicach kazań, jeżeliby nie otrzmały większej liczby kapelanów do pomocy, którym dobra Żyrowskie musiałyby dostarczyć utrzymania. Takiemu żądaniu hrabia się sprzeciwał, ponieważ było dla niego niemożliwą rzeczą, takie ogromne koszta przyjąć na siebie i obciążyć nimi swych następców. Tak więc ku wielkiej boleści pobożnego
— 33 —
fundatora i ludu katolickiego, który z wielkiem oczeki
waniem śledził budowę kaplic, nie odbywały się żadne nabożeństwa kalwaryjskie. Dzieło pobożności więc z takim wzniesione mozołem i kosztem stało bezczynnie i nie mógło spełniać swego właściwego zadania. Już przed rozpo
częciem tego dzieła wielkiego i także zaraz po jego ukoń
czeniu hr. Jerzy Adam zwrócił się z prośbami do synów św. Franciszka, do 00. Reformatów, aby się zajęli duchowną opieką kalwaryi. Bo przedewszystkiem 00. Franciszkanie, żyjący stosownie do swej tradycyi i dla chwały zakonu oraz według przykładu swego seraficznego Ojca św. Fran
ciszka, byli przed innymi powołani, aby pobożne to dzieło wspomagać radą i czynem, i jak ich współbracia w Jeru
zalem, tak tu na górze chełmskiej stać wiernie na straży miejsc świętych.
Lecz właśnie tu napotkał wzniosły fundator i założyciel kalwaryi na wielkie trudności, wątpliwości i silny opór.
0 0 . Reformaci uważali obchody kalwaryjskie fizycznie i moralnie jako rzecz zupełnie niemożliwą. Oświadczyli hrabiemu, iż nie chodzi tu tylko o zbudowanie kaplic, lecz także o ich utrzymanie w dobrym stanie przez wszelkie czasy. _Na to zaś, jak zauważyli Franciszkanie, chyba dobra Żyrowskie nie starczyłyby, pozatem hrabia nie mógłby w ten sposób obciążyć na przyszłość sumienia swych potomków tak ciężkim obowiązkiem. Dochodzi do tego, że hrabia dla takiego zadania już jest za stary.
Zważyć należy dalej, iż tysiące pątników, którzy przy
byliby na górę kalwaryjską, nie znaleźliby ani mieszkania, ani pożywienia, nareszcie trzeba wziąć pod uwagę, że zgromadzonemu ludowi musianoby udzielać Sakramentów świętych.^ Na to zaś byłaby potrzebna wielka liczba ka
płanów. Świeckich kapłanów dla tego celu trudno byłoby dostać, a klasztor 00. Franciszkanów także nie byłby wstanie ich dostarczyć. Dalej oświadczyli Franciszkanie, iż gotowość ich jest tak samo wielka jak jego (fundatora),
3
— 34 —
gdyż i oni pełni są zapału dla chwały Boskiej i zbawienia dusz, pamiętając na zasługi i profesyą, obowiązującą ich do naśladowania Jezusa Chrystusa. Lecz uważaliby za ubli
żenie porządku zakonnego, gdyby mieli zobowiązać się do tak ciężkiej i wielostronnej pracy. Pominąwszy to, że dla wykonania prac duszpasterskich na kalwaryi potrzebnych byłoby conajmniej 20 Ojców Franciszkanów, których dostarczyć by nie zdołali, to główną przyczynę upatrują w tem, iż mógłaby się stracić karność zakonna.
I rzeczywiście wszyskie te wątpliwości 00. Franciszkanów, powstałe z położenia ówczesnych stosunków i z niewiado
mo ś ci ukształtowania się rzeczy, były tak słuszne i po
ważne, że, gdy hrabia pomimo to nalegał dalej, aby za
prowadzili i odprawiali nabożeństwa kalwaryjskie, Fran
ciszkanie otwarcie oświadczyli, iż wolą raczej opuścić piękną górę, niż działać wbrew przepisom reguły zakonnej.
Chociaż przeciwieństwa te i opór ze strony Franci
szkanów spowodowały pewne rozdrażnienie i nad psuły nie
co przyjazny stosunek pomiędzi klasztorem i hrabiem, to jednak hrabia nie stracił nadziei, iż przecie osięgnie swój wielki cel. Mając nadzieję, iż starania jego przecież kiedy odniosą skutek pomyślny, kaplice ciągłe odnawiał i utrzy
mywał w dobrym stanie. Każdej kapitule zakonnej przed
kładał swoje błagania; każdego nowego Prowincyała, który obejmował swój urząd,.szturmował ponownemi prośbamy.
Udał się nawet do Rzymu do najwyższych Przełożonych zakonu. Lecz 00. Reformaci z powrodu niezmienionego położenia stosunków obstawali przy swoim oporze.
Tak więc nadszedł rok 1720, w którym to wspaniało
myślny założyciel kalwaryi zamknął oczy na wieki, nie doczekawszy się wypełnienia swego i tak pożytecznego za
miaru. Po śmierci jego kaplice, zbudowane i ozdobione tak wielkim kosztem, pozostały bez opieki i były rzucone na pastwę niszczących żywiołów. Większe kaplice tylko utrzymywano w jako takim stanie, aby zupełnie nie zni
— 35 —
szczały. Deszcze, wichury, zawieje śnieżne i barbarzyń
stwo ludzkie pełniło bezustannie na wspaniałej kalwaryi dzieło zniszczenia. Świętokradzcy ludzie pokradli drzwi kaplic, powybijali szyby, dachy stawały się coraz gorsze, tak iż śnieg i deszcz padał do wnętrza. Bezczelna suro
wość i zbrodnicza swawola niszczyła figury i obrazy, tak iż gdzie niegdzie tylko stały rozpadnięte mury, wśród których pastuchy niecili swe ognie, lub bydło w razie niepogody szukało schronienia. Krzaki i dzikie gęste za
rosłe krzewiły się wokoło ruin kaplicznych i uczyniły drogi do nich prawie niedostępne. Jednem słowem, pa
nowały okropności i zgroza spustoszenia na miejscu św..
Opłakany ten los nowozałożonej tej kalwaryi przypomina mimowoli zniewagę i zbezczeszczenie miejsc św. w Jeru
zalem, gdzie pogańscy rzymscy cesarze kazali zbudować świątynie dla swych pogańskich bożków, aby w ten sposób zatrzeć wszelkie ślady i pamiątki dzieła odkupienia Jezusowego. Lecz jak owa cesarzowa Helena miejsca krwawej męki Zbawiciela naszego wyswobodziła z pod jarzma hańby, jak na miejscu pogańskich ołtarzy kazała zbudować wspaniałe świątynie Pańskie, i uczyniła Jeru
zalem w ten sposób jako cel upragniony niezliczonych pątników całego świata, tak też Bóg długo nie przy
patrywał się temu pożałowania godnemu stanu kalwa- ryi. Przez nierozumne nawet zwierzęta napominał ludzi do odnowienia kaplic kaiwaryjskich, tych pomników męki krwawej Pana Jezusa.
Kronika nam głosi następujące uwagi godne zdarzenie.
Za czasów Gwardyana O. Franciszka Sachakowego około 1753 r. poszło pewnego dnia — było to na wiosnę — kilku 00. Franciszkanów celem wytchnienia do lasu, otacza
jącego klasztor i kaiwaryę. Na tej przęchadce umiłowali oni też odnaleźć w gęstym lesie poszczególne kaplice kal
waryjskie. W niektórych nie znaleźli żadnych, w nie
których już tylko bardzo zniszczone i zbutwiałe obrazy