• Nie Znaleziono Wyników

"Głos Lubelski" podczas okupacji austriackiej (1915-1918) : wspomnienie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Głos Lubelski" podczas okupacji austriackiej (1915-1918) : wspomnienie"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Wojdaliński, Ryszard

"Głos Lubelski" podczas okupacji

austriackiej (1915-1918) :

wspomnienie

Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego 14/1, 93-115

(2)

W

S

P

O

M

N

I

,

E

N

Г

A

■ Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego XIV 1

RYSZARD WOJDALIŃSKI

„GŁOS L U B E L S K I” PODCZAS O K U P A C JI A U STR IA CK IEJ, (1915— 1918)

WSPOMNIENIE .

. W roku 1915 w L ublinie w ychodziły dwa dzienniki: sta rsza „Ziemia L ubelska”, której redak tor, Daniel Sliwicki, po zerw an iu w 1911 r. sto ­ sunków z Ligą N arodow ą s ta ra ł się, n a ile pozwalała cenzura, usposa­ biać społeczeństwo wrogo do carskiej Rosji, i założony przed dwoma la ty „Głos L ub elsk i” , k tó ry — przeciw nie — w ystępow ał zdecydowanie przeciw ko A u strii i Niemcom.

Z chwilą w y tw o rzen ia się p rzy końcu lipca 1915 r. chaosu a d m in i­ stracyjnego i u stania z dniem 26 lipca działalności cen zu ry „Ziemia L u ­ belska” w ystąp iła od razu bez obsłonek, w y ra ż ają c radość z powodu klęsk Rosjan i budząc nadzieje na korzy stn e zm iany po zajęciu K o n g re ­ sówki przez w ojska A u strii i Niemiec. N atom iast „Głos L u belski” stał nadal na nie zm ienionym stanow isku antyniem ieckim .

Św iadom a niebezpieczeństw a pozostania n a m iejscu red a k c ja „Głosu L ubelskiego” zdecydow ała się w nocy z 29 na 30 lipca opuścić m iasto i w yjechała ostatnim, pociągiem do Rosji. W ten sposób „Głos Lubelski” stał się bezpański. O statni n u m er, podpisany jeszcze przez red a k to ra W acława Kryńskiego, w yszedł z datą 30 lipca 1915 r. Był to dzień p a ­ m ię tn y dla Lublina. Od ran a u stał h u k arm at. Na ulice w yległy tłum y. W szyscy oczekiwali czegoś nadzwyczajnego.

Istotnie około godziny 14, po m ałej utarczce z Czerkiesami, wjechali do L ublina pierw si ułani Beliny. P o tem przez ulice m iasta przeciągnęły oddziały legionistów polskich różnych broni. W rażenie było oszałam ia­ jące. Ludność szalała. Sam, gdy zobaczyłem pierw szych ułanów, chociaż przecież ta k głęboko byłem p rze k o n a n y o szkodliwości w iązania Polski ze. zw ycięstw em p aństw niem ieckich, nie m ogłem po w strzy m ać się

od łez. .

Żeby móc zrozum ieć ówczesny nastrój olbrzym iej większości pol­ skich m ieszkańców Lublina, trzeba wziąć pod uw agę dw a czynniki:

(3)

94 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

zawód, jaki spraw ili Rosjanie sw y m zachow aniem się w pierw szym ro ­ k u wojny, i nadzieje, jak ie wiązała ludność ze zm ianą fro n tu , nie znając rzeczywistego sto su n ku państw, ce n traln y c h do s p ra w y polskiej, a widząc jedynie, że po ich stronie walczą Polskie Legiony.

Obie okoliczności w y ko rzy sty w ała „Ziemia L u b elsk a” w sposób m i­ strzow ski i trzeba przyznać, że przyczyniła się w alnie do w ytw orzenia tego szczególnego na stro ju , jak i zapanow ał w Lublinie po zmianie f r o n ­ tu, a przede w szystkim uw ielbienia dla legionistów jako zalążka arm ii, k tó ra u boku p a ń stw ce n traln y c h w yw alczy niepodległą Polskę na nie określonych ńa razie bliżej obszarach.

,W ty m okresie S tronnictw o N arodow o-D em okratyczne znienaw idzo­ ne było do tego stopnia, że n a w e t n ie m ożna było m arzyć o tym , aby jakiś endek mógł być w y b ra n y do któregokolw iek zarządu licznych s to ­ w arzyszeń i zrzeszeń lubelskich. W ten sposób częste wspólne zebrania delegatów stow arzyszeń i zrzeszeń odbyw ały się bez udziału narodow ych dem okratów . Zostali oni jak b y usunięci poza nawias społeczeństwa. Aby przyznać się do tego, że się jest n a ro d o w y m d em okratą, trz e b a było mieć dużo cywilnej odwagi. Toteż liczba członków SND stale m alała, aż doszło do tego, że S tronnictw o rozpadło się, a odbyw ały się tylko zebrania Ligi N arodowej, k tó re j sk ład osobowy nie był z n an y ogółowi społeczeństwa. Nie m niej znienaw idzony był o rgan p rasow y S tro n n ictw a „Głos L ubelski”. Z d arzały się przypadki, że n iek tó rzy kupow ali od sprzedaw ców „Głos L u belsk i”, d arli go m an ifestacy jn ie na kawałki, a następnie w rzucali do rynsztoka.

W tych w a ru n k a c h A ntoni hr. Rostworowski, kom isarz Ligi N a ro ­ dowej, zwołał na d ru g i dzień po zajęciu Lublina, tj. 31 lipca 1915 r., posiedzenie jej członków. Na zebranie przyszli wszyscy, gdyż i ziem ia­ nie przenieśli się do L ublina jeszcze przed zm ianą fro n tu wojennego. O brady zagaił hr. Rostw orow ski przed staw iając zeb ran y m bardzo p e sy ­ m istyczną ocenę ogólnej sytuacji. Jednocześnie dał w y raz obawom o to, ja k zachow ają się Niem cy i A u striacy wobec zwolenników orien tacji prokoalicyjnej. Uważał, że na wszelki w y p a d e k pow inniśm y przez p e ­ w ien czas całkowicie przyczaić się, a n a w e t zawiesić w y d aw an ie „Głosu

Lubelskiego” . .

W tym sam ym duchu przem aw iali J a n Stecki i K azim ierz Fudakow - ski, a S tanisław K ow erski przy p om n iał n a w e t bom bardow anie Kalisza przez Niemców na początku w o jn y i przew id y w ał możliwość p rze śla ­ dow ań bardziej znanych członków obozu koalicyjnego, k tó ry ta k zdecy­ dowanie opowiadał się za p ań stw am i trójporozum ienia, a przeciw p a ń ­ stw om trójp rzy m ierza, tj. pań stw o m cen traln y m . . Nie m yślałem w tedy, że red a k c ja „Głosu Lubelskiego” zostanie m nie powierzona, ale uważałem , iż pismo nie powinno przestaw ać się u k a ­

(4)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 95

zywać. Z tej racji poprosiłem o głos i powiedziałem m niej więcej, co następuje: „Zachw iała się nasza najp ro stsza koncepcja zjednoczenia ziem polskich w oparciu o Rosję, w n astępstw ie jej zwycięstwa, ale nie u t r a ­ ciliśmy jeszcze przez to w ia ry w ostateczne zwycięstwo p ań stw tró j- porozum ienia nad pa ń stw am i niemieckimi. Nie zm ieniliśm y też p rze k o ­ nania, że zwycięstwo Niemiec byłoby zagładą dla Polaków w zaborze pruskim , a co za ty m idzie, że każde w spom aganie p a ń stw c e n tra ln y c h w osiągnięciu zw ycięstw a jest szkodliwe dla s p ra w y polskiej. N iestety w L ublinie w y tw o rzy ł się nastrój niezw ykle sp rz y ja ją c y orientacji ak ty - wistycznej. N iew ątpliw ie idą ciężkie czasy dla naszej koncepcji, ale d la ­ tego właśnie nie wolno n am pozbawiać się dobrowolnie możności p u ­ blicznego w y pow iadania się i k ierow ania opinii w m iarę możności na właściwe tory. Je ste m najm ocniej przekonany, że jeśli »Głos Lubelski« przestanie raz wychodzić, A u striacy, ze w zględu n a naszą o rientację polityczną, nie udzielą później, zezwolenia n a wznow ienie w y d aw n ictw a ani pod dotychczasową, ani pod inną nazwą. N atom iast, jeżeli »Głos« nie przestanie wychodzić, jeżeli będzie pism em z astan y m przez nich na miejscu, to może nie o rie n tu ją c się w chw ilow ym osłabieniu naszych w pływ ów nie zechcą drażnić społeczeństwa i pozwolą w y d aw n ictw u się ukazywać. Dlatego należy za wszelką cenę p rzy n ajm n iej próbować »Głos Lubelski« u trz y m a ć ” .

. N astępnie przem aw iali: dr A dam M ajewski, dr Józef Guzowski, inż. S tefan Sm oleński i J a n Durys. Wszyscy uznali m oje a rg u m e n ty za istotne i w y rażali pełn ą solidarność z m oim stanow iskiem . W ted y hr. Rostworowski powiedział: „i ja nie neguję ważności a rg u m e n tó w kolegi W ojdalińskiego, ale czy zechce kto z panów podjąć się w obecnych w a ­ ru n k ac h prow adzenia pism a?” — Zaległa cisza. Po chwili hr. R ostw o­ rowski zw racając się do m nie ciągnął dalej: „pan najgoręcej p rz e m a ­ wiał, żeby »Głosu Lubelskiego« nie zam ykać, może więc zechciałby pan chociaż przez kilka dni poprow adzić go, a później zd ecy d u jem y w za­ leżności od s y tu a c ji” . .

Odpowiedziałem, iż nie wiem, czy p o trafię redagow ać pismo codzien­ ne, w dodatku w tak tru d n y c h w a ru n k a c h i p rzy zdekom pletow anej redakcji, ale mogę spróbować, ty m bardziej że składa się ta k dobrze, iż od następnego dnia rozpoczynam m iesięczny urlop i będę w stanie poświęcić swój czas bezinteresow nie pism u, dopóki nie znajdzie się s ta ły redaktor. Ogólny aplauz zakończył zebranie i wszyscy wyszli zadow o­ leni, że podejm ie się próbę rato w an ia pisma, i to nie ich kosztem.

F aktyczny i fo rm a ln y sta n „Głosu L ubelskiego” był w te d y n a s tę p u ­ jący: rzeczyw istym właścicielem pism a była Liga N arodowa, a fo rm a l­ nie w ystępo w ał jako właściciel b r a t członka Ligi, S tan isław a Moska - lewskiego, Feliks Moskalewski, k tó ry podpisyw ał pismo jako re d a k to r

(5)

96 R Y S Z A R D W O J D A L I Ń S K I

odpowiedzialny i w ydaw ca. Prócz tego do m o m e n tu wkroczenia A u s tria ­ ków do L ublina pismo podpisyw ał W acłkw K ry ń sk i jako re d a k to r i k ie­ row nik literacki. Pismo d ru k o w an e było w D ru k a rn i Ziemiańskiej, k tó ra stanow iła własność dra E d w ard a K unczyńskiego i zajm ow ała p a r te r tej samej kam ienicy, w której mieściła się redakcja, a ponadto zakupiono ją dla tego celu. Z chwilą powołania dra K unczyńskiego do wojska ro ­ syjskiego red a k c ja „Głosu Lubelskiego” objęła w yłączny zarząd d r u ­ karnią, co bardzo ułatw iało sy tu a c ję w ydaw nictw a.

Poniew aż początkowo w ydaw ało się, że będę redagow ał pismo b a r ­ dzo krótko, nie w yłoniła się n a w e t kw estia mojego podpisu. Zwróciłem się do Feliksa Moskalewskiego, aby pozwolił w dalszym ciągu um iesz­ czać swe nazwisko jako re d a k to ra odpowiedzialnego i w ydaw cy, na co zgodził się bez w ahania, zaznaczając tylko, że nie chce, aby sp adły na niego z tej racji jakiekolw iek obowiązki lub fak tyczna odpowiedzialność. W razie czego m am oświadczyć, iż jeste m rzeczyw istym red ak to rem , a on do niczego się nie w trąca, a tylko podpisuje n um er. Nie wiem, czy m iałoby to jakieś znaczenie w razie wpadki, ale tak się ułożyliśmy.

N astępnie u dałem się do red akcji „Głosu Lubelskiego”, k tó ra m ieś­ ciła się na pierw szym piętrze p rzy ulicy G u b ern ato rsk iej 10. W red ak cji nie zastałem nikogo, więc zszedłem na dół do d ru k arn i, gdzie zebrani byli wszyscy zecerzy z kiero w n ikiem d ru k a rn i R om anem Bojankiew i- czem na czele. Tutaj zakom unikow ałem im, że objąłem red ak cję pism a i wróciłem na górę, aby p rzejrzeć tekę red ak cy jn ą. N iestety, nie z n a ­ lazłem w niej niczego prócz przetłum aczonego z „Russkiego Słow a” i już złożonego przez d ru k a rn ię a rty k u łu M. Biernackiego pt. Obrót pieniężny. Niezręcznie było publikow ać a rty k u ł o obrocie pieniężnym w Rosji a k u ­ r a t w tedy, kied y wojska rosyjskie zostały przepędzone z Lublina, a p o d ­ niecona ludność szukała w gazetach wiadomości bieżących. Ale nie było innej rady. Za najw ażniejsze uważałem , aby pismo ukazało się n a s tę p ­ nego dnia rano, aby nie pow stała większa p rz e rw a w jego u k azyw aniu się. Pozostaw iony jedn ak sa m e m u sobie, nie m ogłem dokonać cudu. Trzeba było zapełnić p rzy najm n iej dwie s tro n y pisma, zdecydow ałem się więc ostatecznie na p rze d ru k z „Russkiego Słow a” . Ale dysponując tylko ty m je d n y m a rty k u łe m i kilkom a wiadomościam i kro n ik arsk im i nie można było w ydaw ać pisma, więc siadłem zaraz za b iu rk iem r e d a k ­ c y jn y m i zacząłem pisać a rty k u ł pod ty tu łe m W ro k po rozpoczęciu ipojny. P ierw szy raz w życiu pisałem a rty k u ł w tak im pośpiechu. Nade m ną sta ł kiero w nik d ru k a rn i i w y ry w a ł mi spod ręk i zapisane k artk i, któ re n a ty c h m ia st zanosił do zecerni. '

W a rty k u le ty m po przed staw ien iu zniszczeń na ziemiach polskich w ciągu ubiegłego ro k u pisałem w zakończeniu „Pozostała n a m jed y n a siła, jaką jest w ytrwałość. W ierzym y, że siły tej w ojna n a m nie odbie­

(6)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 97

rze i że ją przechow am y jako sk a rb drogocenny do ty ch czasów, kiedy ustanie h u k a rm a t i w racać będziem y do domów, aby na ziemi mogił i krzyżów budować od fu n d a m e n tó w ”. Obawiając się, żeby władze o k u ­ pacyjne nie zabroniły od raz u w y d a w an ia pism a i chcąc postaw ić je wcbec fak tu dokonanego, nie posłałem pierwszego n u m e r u do cenzury, a uczyniłem to dopiero następnego dnia, k ied y tego ode m nie zażądano.

Sytuacja w pierw szych dniach po w ycofaniu się R osjan była n ie ­ zwykle tru d n a . Z całej red a k c ji pozostał mi tylko jed en m łodziutki k o ­ rektor, Kulesza. Pc-za ty m n ik t z członków Ligi, z w y ją tk ie m J a n a Du- rysa, nie przyszedł n a w e t na chwilę do redakcji, aby przekonać się, jak sobie radzę. Przez cały czas odcięty też byłem od wszelkich inform acji i ko n tak tó w z lubelskim i stow arzyszeniam i oraz zrzeszeniami. W m ie­ ście, w k tó ry m wrzało ja k w ulu, red a k c ja nasza przypom inała odludną wyspę, na której panow ała zaraza.

W dodatk u władze au striack ie przez pierw sze trz y dni zastanaw iały się widocznie, co m ają zrobić z naszym pism em i nie daw ały n a m n a w e t kom unikatów w ojennych. Tak byliśm y odcięci od wszelkich inform acji, zarów no m iejscowych, jak i z fro n tu wojennego, że chodziliśmy sp e cja l­ nie n a dworzec kolejowy, ab y w ypraszać tam od żołnierzy jadących na fro n t gazety krako w sk ie i wiedeńskie. T ym bardziej przy g n ęb iały m nie w y daw ane po p a rę ra z y dziennie nadzw y czajn e dodatki „Ziemi L u b e l­ sk ie j”, zasilanej doraźnie przez A u stria k ó w i legionistów wiadomościam i z frontu.

Tak przedstaw iała się s tro n a red a k c y jn a . A ja k w yglądała stro n a m a te ria ln o -a d m in istra c y jn a w yd a w n ic tw a i dru k arn i?

Na drugi dzień po objęciu red a k c ji zaprosiłem urzędniczkę p ro w a ­ dzącą adm inistrację oraz k iero w n ika d r u k a r n i i odbyłem z nim i k o n ­ ferencję n a te m a t sta n u m aterialn ego przedsiębiorstw a. Inform acje, j a ­ kie otrzym ałem , były ja k najgorsze. Jeszcze za· czasów rosyjskich pismo było deficytowe. Teraz, z pow odu ustan ia k o m unikacji z p row incją o d ­ padli n a m wszyscy p re n u m e ra to rz y zamiejscowi, a ilość p r e n u m e ra to ­ rów m iejskich spadła do niespełna ' 300; ponadto k o lp o rterzy nie chcieli brać pism a do sprzedaży ulicznej w mieście. Pismo nie miało także p r a ­ wie zupełnie ogłoszeń płatnych. W reszcie zapas p a p ie ru starczał, n a w e t przy ta k m ałym nakładzie, najw yżej na 3 najbliższe nu m ery , a kasa po w ypłaceniu pensji redak to ro w i i jego zastępcy przed ich w y jazd em do Rosji świeciła pustkam i. Prócz tego d ru k a rn ia była w in n a Jeży ń sk iem u w W arszaw ie 6000 ru b li za sprow adzone, a nie zapłacone czcionki.

Trzeba było więc ja k najszybciej zdobyć p rzy n ajm n iej 1000 ru b li na zapłacenie dw utygodniow ych poborów zecerów oraz k o rek to ra pisma, a także nabycie niezbędnego zapasu p a p ie ru gazetowego. Po o trz y m a ­ niu tyćh inform acji udałem się zaraz do hr. Rostworowskiego i

(7)

98 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

staw iłem m u stan rzeczy. Z m a rtw ił się bardzo i postanow ił zwołać na

drugi dzień zebranie Ligi. .

Na posiedzeniu ty m zrefero w ałem p o d an y wyżej stan m a te ria ln y w ydaw nictw a i d ru k arn i. Rozpoczęła się dyskusja. N ik t z p rze m aw ia ­ jących ziemian, łudzi przecież niebiednych, nie z a d e k la ro w a ł. żadnej kwoty. Mówcy ograniczali się do u ty sk iw ań , że do trudności r e d a k c y j­ n y c h p rzybyły jeszcze i. finansowe. W ydaw ało się, że m ają trochę p r e ­ tensji, iż niepotrzebnie uruchom iono „Głos”. S y tu a cja przedstaw iała się beznadziejnie, gdy hr. Rostw orow ski oświadczył, że. bierze na siebie ca­ łą sp ra w ę i jest przekonany, że za dwa dni w ręczy mi niezbędne Γ000 rubli. Po zebraniu u d ałem się do redakcji, zgrom adziłem w szystkich pracow ników i zapew niłem ich, że za dw a dni o trz y m ają należne im

pobory. .

Na najbliższym posiedzeniu Ligi hr.· R ostworowski przed staw ił p rz e ­ bieg swej akcji zbiórkowej. Z przem ów ienia jego wynikało, że n ik t z ziem ian nie chciał dać pieniędzy. Wobec tego udał się do żony boga­ tego, lecz cieszącego się niezbyt dobrą opinią w mieście właściciela w iel­ kiego hotelu, p. Michelisa, prosząc ją o złożenie ofiary na „Głos L u b e l­ ski” w wysokości 1000 rubli. Widać było, z jak im obrzydzeniem mówił hrabia o tej wizycie, ty m bardziej że nie otrzym ał spodziewanego t y ­ siąca, lecz tylko 250 rubli. Wobec nikłego w y n ik u zbiórki hr. Rostwo­ row ski dołożył od siebie też 250 ru b li i w ręczając mi razem 500 ru b li zaznaczył, że nie jest w sta n ie zdobyć więcej dodając, że m uszę sam sobie jakoś radzić dalej.. Był to dla m nie w ielki cios, postanow iłem je d ­ nak nie zrażać się tru d n ościam i i trw a ć dalej n a p o sterunku.

Z zebrania wychodziłem przyg n ębio n y i zawiedziony. Stało się dla m nie jasne, że nie mogę liczyć na większą pomoc ze s tro n y Ligi ani pod względem red ak cy jn y m , ani finansow ym . W tych w a ru n k a ch trz e ­ ba było za wszelką cenę zm niejszyć w y d a tk i i powiększyć n ak ła d oraz ilość ogłoszeń płatnych, tak, aby pismo przestało jak najszybciej być deficytowe.* W w a ru n k a c h bojk o tu pism a przez znaczną większość lu d ­ ności m iasta było to bardzo tru d n e zadanie. .

W okresie przed w kroczeniem w ojsk a u striack ich w „Głosie L u b el­ sk im ” w red akcji i w a d m in is tra c ji p raco w ały po cztery osoby. Liczba członków redakcji zredukow ała się sam a, kiedy w y jech ał re d a k to r i j e ­ go zastępca, a p. Guzowska przestała, przychodzić do pracy. N atom iast adm inistracja była niepotrzebnie rozbudow ana i od raz u w ym ów iłem pracę, dwóm osobom. Dostosowałem również liczbę zecerów do potrzeb pisma- .wychodzącego w zmniejszonej objętości (dwóch stro n w dni po ­ wszednie, a tylko w św ięta — czterech), .

Po przep row adzeniu ty ch cięć najw ięcej zm a rtw ie ń p rzy sp a rza ł mi b rak papieru. W ted y w Lublinie p a p ie rem gazetow ym dysponował tylko

(8)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918)

99

skład R ajchm ana. G dybym m iał pieniądze, m ógłbym zakupić cały za­ pas i zabezpieczyć pismo na dłuższy czas. Ale w naszym położeniu fi­ nansow ym byłem w stan ie nab y w ać tylko bieżąco niew ielkie ilości p a ­ p ieru niezbędne dla w y d aw n ictw a na najbliższe dni. W d o d atk u z tego samego źródła czerpała początkowo rów nież „Ziemia L u b elsk a” , k tó ra m iała w te d y w ielokrotnie wyższy nakład, a więc odpowiednio większe zapotrzebow anie na papier. Na szczęście „Ziemia L u b elsk a” zaczęła w krótce korzystać z p a p ie ru przydziałowego, dzięki czemu jeszcze do końca 1915 r. m ogliśm y zao p atryw ać się u R ajchm ana. .

Jeśli chodzi o sposób redagow ania pisma, to przez cały sierpień s ta ­ rałe m się unikać polem ik i nie atakow ać nikogo, n ato m iast nieznacznie usiłowałem wyprow adzić społeczeństwo ze sta n u podniecenia i sk ie ro ­ wać jego uw agę n a realn ie istniejącą sytuację. T em u celowi służyły t a ­ kie a rty k u ły , jak Pilna sprawa, zamieszczony w n u m erze z 2 sierpnia, w k tó ry m w zyw aliśm y uciekinierów z południow ych pow iatów gu b ern i do jak najszybszego p o w rotu do swoich domów, a ludność m iasta do pomocy p rzy zbiorach zbóż, bo m iastu zagrażał głód; w n u m erz e z 5 sierpnia, zamieściliśmy a rty k u ł pt. Ś la d em innych, o strzegający przed różnym i .nierozw ażnym i czynam i, m ogącym i tylko wyniszczać źródła energi narodow ej. W n u m erze z 7 sierp n ia w y d ru k o w a liśm y a rty k u ł N a dzień powszedni, w k tó ry m zwalczaliśm y n astro je, świąteczne i w z y ­ w aliśm y do skupienia się p rzy pracy, a w n u m erz e z 8 sierp n ia a rty k u ł Dwie polityki, przeciw staw iający politykę rea liz m u polityce, uczucia.

. Tak up ły n ął sierpień. Pod koniec m iesiąca odbyło się zebranie Ligi Narodowej, na k tó ry m m iano zadecydować o dalszych losach pisma. W zagajeniu hr. Rostw orow ski podziękow ał mi za prow adzenie p ism a w najcięższym czasie i w y raził u znanie dla m ojej odwagi i energii. N a ­ stępnie rozpoczęła się dyskusja, w czasie któ rej w szyscy przy zn aw ali mi

wielkie zasługi, choć niek tó rzy zarzucali jednocześnie., że byłem zbyt ostrożny i unikałem a tak ow an ia przeciw ników , p rzy czym najo strzej w ystępow ali ci, k tó rz y początkowo w y rażali najw iększe obawy. Pod k o ­ niec dyskusji zabrałem głos i oświadczyłem,· że u n ik ałem atakow ania przeciw ników celowo, gdyż nie mogąc p rzy obowiązującej cenzurze u ż y ­ wać w szystkich arg um en tó w , zawsze w ychodziłbym z polem iki p okona­ ny. W dod atk u liczyłem się z s y tu a c ją i nie chciałem spowodować za­ m knięcia pism a przez władze okupacyjne lub. narazić go na jakieś ekscesy ze s tr o n y legionistów. Obecnie położenie się poprawiło, ale ·— m oim zdaniem ■—: trzeba być jeszcze bardzo o strożnym i unikać n iep o ­ trzebnego drażnienia, szczególnie piłsudczyków, co do k tó ry c h p a trio ­ tyzm u n ik t nie może mieć wątpliwości. Po m oim przem ów ieniu hr. Ros­ tw orow ski podziękował mi jeszcze raz i zaproponow ał na red a k to ra dra

(9)

100 B Y S Z A R D W O J D A L l S r S K I

Józefa Guzowskiego, w e te ry n a rz a powiatowego z czasów rosyjskich, k tó ry na razie nie m iał żadnego zajęcia.

Na drugi dzień w róciłem po skończonym urlopie do pracy w S y n d y ­ kacie Rolniczym, gdzie byłem koresp o n d en tem , a d r Guzowski objął redakcję „Głosu L ubelskiego” , angażując od 1 w rześnia 1915 r. do p o ­ m ocy swoją żonę Zofię, zdolną dzien n ik ark ę i dość u tale n to w an ą p i­ sarkę.

Ju ż w n u m erz e z 3 w rześnia ukazał się p rz e d ru k z „Tygodnika Ilu ­ stro w an eg o ” a rty k u ł G rzym ały-Siedleckiego pt. Niepodległość, a ta k u ­ jącego ostro ideologię legionową. B ył to jed n a k tylko p rze d ru k i n a le ­ żało przypuszczać, że m iejscow i legioniści p rzejd ą n a d nim do porządku dziennego, ty m bardziej że w yszedł spod p ió ra powszechnie szanow a­

nego pisarza. .

Dopiero 19 w rześnia u k azał się w „Głosie L u b elsk im ” a r ty k u ł p o d ­ pisany literk a m i J...i, którego a u to re m był J a n Stecki. Zupełnie niepo­ trzebnie i nied yplom atycznie atak o w an o w n im Piłsudskiego, cy tu jąc fra g m en ty jego odezw y do legionistów o w s trz y m a n iu w erb u n k u , ja k ­ kolwiek z p u n k tu naszej ideologii to posunięcie zasługiwało raczej na pochwałę. Stecki pisał: „Przecież z góry m ożna było z m ate m a ty cz n ą niem al ścisłością obliczyć i przew idzieć wszystko, co zaszło: począwszy od ćwiczeń na Błoniach krakow skich, aż do fiaska w W arszawie i dzi­ siejszych rezygnacji z dalszych sukcesów, jeśli się pam iętało o tym , że »arm ii zaim prowizować nie m ożna«” . N ajbardziej obraziło piłsudczyków następujące zdanie: „U brać się w m u n d u r darow any, w yprosić k ara b in i dwa tuziny ładunków , oprzeć się na cudzej organizacji wojskowej i twierdzić, że się »zaimprowizowało armię«, jest to to samo, co wziąwszy nom inację na lan d ra ta , utw o rzy w szy kan celarię ze swoich przyjaciół po­ litycznych i rozlepiw szy na ulicach obwieszczenia, oznajmić, że się »za­ improwizowało rząd« i »podłożyło po dw aliny pod gm ach państwowości

polskiej«” .

Przeczytaw szy ten a rty k u ł pom yślałem sobie: no, zaczęła się zaba­ wa. Istotnie w kilka dni później, 28 września, grom ada, legionistów

w padła po południu do redakcji, a nie znalazłszy red ak to ra, ograniczyła się do drobnych zniszczeń i ekscesów, po czym zbiegła n a dół z zam ia­ rem porozrzucania czcionek w d ru k a rn i, co uniem ożliwiłoby w y d aw an ie pism a przez pewien czas. Na szczęście kiero w n ik d ru k a rn i zam knął w porę żelazne drzw i i powiadom ił o napadzie rezydującego w pobliżu oficera placu. W kilka m in u t później zjawili się żandarm i, a pró b u jący wysadzić drzw i legioniści zbiegli.

Jeszcze tego samego dnia zostało zwołane zebranie członków Ligi, na k tó ry m d r Guzowski przed staw ił przebieg n a p a d u i oświadczył, że

(10)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 101

w tych w a ru n k a c h zrzeka się prow adzenia pisma. Zaproponow ał je d n o ­ cześnie powierzenie red a k c ji mnie.

Propozycja ta spotkała się z ogólną aprobatą. Oświadczyłem, że m o ­ gę jeszcze raz rato w ać „Głos”, pod w aru n k iem , że w ram a ch naszej ogólnej linii politycznej o trzy m am pełną swobodę w sposobach red a g o ­ w ania pisma, a także, m ając n a względzie wciąż n iep e w n y los pisma, nie zostanę zwolniony z p ra c y w Syndykacie Rolniczym, lecz otrzy m am sta m tą d bezpłatny urlop. Oba w a ru n k i przyjęto, a załatw ienie u z y sk a­ nia u rlo p u wziął n a siebie hr. Rostworowski. W ten sposób po raz drugi objąłem red ak cję „Głosu Lubelskiego” .

Przez pew ien czas prow adziłem pismo m niej więcej w ten sam spo­ sób, ja k poprzednio, tj. u n ik ałem bezpłodnych sporów i n a m ię tn y c h dyskusji, kierując cały wysiłek na u łatw ien ie społeczeństw u możliwie jak najpełniejszego zrozum ienia s y tu a c ji po obu stro n a c h fro n tu , n a ile to było możliwe w w a ru n k a c h okupacji, oraz roli, ja k ą powinno ono odegrać w m omencie wielkiego przełom u dziejowego.

Usiłowałem realizować tę politykę w bardzo tru d n y c h w a ru n k ach . P rzede w szystkim sta ra łe m się długo i bezskutecznie o zdobycie p r z y ­ najm niej jednego ideowego współpracow nika, k tó ry p o tra fiłb y coś w ię ­ cej w red a k c ji robić poza w ycinaniem nożyczkami. Udało mi się to osiąg­ nąć dopiero w paźd ziern ik u 1917 r., k ied y to w red ak cji pracow ali ko ­ lejno: H e n ry k Niedźwiedzki, S tanisław M ajew ski i S tanisław Sasorski. N atom iast nig dy nie znalazłem re p o rte ra z praw dziw ego zdarzenia. Ja sam zajm ow ałem się po lity ką red a k c y jn ą , s p ra w am i red a k c ji oraz fi- nansow o -ad m in istracy jn y m i w y d aw n ictw a. Te o statn ie sp raw iały mi najw ięcej kłopotów. Mimo ra d y k a ln y c h cięć w w y d a tk a c h i niew ypła- cania sobie pełnej pensji, „Głos” był wciąż deficytowy. W dodatku w y ­ czerpyw ał się zapas p ap ie ru gazetowego u R ajchm ana; coraz bardziej gnębiła m nie myśl, że w szystkie wysiłki pójdą n a m arn e, bo i tak s t a ­ n iem y z pow odu b ra k u p apieru. N araz zupełnie nieoczekiw anie dow ie­ działem się, że można nabyć okazyjnie cały wagon p apieru, k tó ry p r z y ­ był n a stację kolejową.

Nie nam yślając się ani chwili pobiegłem z tą wiadomością do hr. Rostworowskiego, a on zwołał n a ty c h m ia st posiedzenie Ligi. Na z e b ra ­ niu zreferow ałem sp ra w ę i zakończyłem stw ierdzeniem , że teraz nie da się już załatać d z iu ry now ym i 500 ru b lam i, bo albo k u p im y od ra z u wagon papieru, albo pismo m usi przestać wychodzić od Nowego Roku. I znów przem aw iający po trafili tylko biadać, lecz z gotowością pienięż­ n ą n ik t się nie ofiarował. W ted y h rab ia zwrócił się do S tan isław a Ko- werskiego ze słowami: „A g d yb y przycisnąć W ydział Gorzelniczy, oni m ają, zdaje się, pieniądze?” Nie wiedziałem, jak ie K ow erski zajm ow ał ta m stanowisko, alę odpowiedział: „można spróbow ać” . Na ty m z e b ra ­

(11)

102 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

nie skończyło się, a już na drugi dzień otrzy m ałem 25 000 korón, za któ re kupiłem p apier i spłaciłem część długu za czcionki u Jeżyńskiego w Warszawie. B yły to jed y n e pieniądze, k tó re „Głos” o trzy m ał dzięki członkom Ligi, aczkolwiek nie bezpośrednio z ich kieszeni. Bądź co bądź spadł mi z głowy wielki ciężar.

Ale niedługo m iałem spokój, bo w k ró tce w y n ik ł n ow y kłopot. 12 grudnia 1915 r. zastrajk o w ali zecerzy w całym Lublinie i s tra jk trw a ł do końca roku. W ty m czasie sy tu a c ję u ra to w a ł kiero w n ik d r u ­ k arni, k tó ry poprzednio był zecerem, i „Głos” wychodził z a d ru k o w an y na jednej stronie. Dopiero 1 stycznia 1916 r. ukazał się znow u n u m e r pism a w norm alnej objętości z m oim a rty k u łe m pt. R o k 1915. P rz e d s ta ­ wiłem w nim olbrzym ie s tr a ty m a te ria ln e poniesione przez społeczeń­ stwo w ciągu roku, ale też w y kazane przez n aró d w ielkie uzdolnienia organizacyjne, obalające fałsz historyczny, że „Polska m usiała zginąć, bo nie posiadaliśm y w swoim c h a ra k te rz e naro d o w y m w rodzonych zdol­ ności do rządzenia się i organizow ania życia w łasnego” . .

15' stycznia 1916 r. podpisałem po raz pierw szy „Głos L u b elsk i” jako re d a k to r i k iero w n ik literacki; jednocześnie od tego dnia pismo zaczęło wychodzić codziennie w objętości czterech stronic, a w niedziele i św ię­ ta — ośmiu. A rty k u ły podpisyw ałem przew ażnie różnym i pseu d o n im a­ mi, a tylko w y jątk ow o w ażne ■— p ełn y m nazwiskiem.

■ Po w yczerp aniu zapasu p ap ie ru m iałem później znów duże kłopoty, bo A ustriacy nie chcieli mi dawać pozwolenia na zakup w fabryce. Raz pojechałem aż do K ra k o w a i ta m za p o średnictw em sk ład u p a p ie rn i­ czego A leksandrow icza n ab yłem w W iedniu wagon p apieru, k tó ry n a ­ stępnie został nielegalnie przew ieziony przez granicę do Lublina. Drugi raz s ta ra łe m się o pozwolenie zakupienia w ag o n u p a p ie ru w fab ry ce k rajow ej za pośrednictw em a rty s tk i te a tra ln e j Czernekówny, k tó ra m iała u A u striaków jakieś chody. Tylko w ostatnim ro k u w o jn y nie m iałem kłopotów przy u zyskiw aniu pozwoleń n a kupno i sprow adzenie papieru, co w y k orzystałem dla zrobienia stosunkowo sporego zapasu.

W racając do początku 1916 r. chciałbym jeszcze zaznaczyć, że do­ piero rozpoczęcie w yd aw an ia pism a w objętości czterech stro n ic stw o ­ rzyło możność podjęcia s ta r a ń o zdobycie szerszego grona czytelników. N ajpierw , gdy przyw rócono już kom unikację pocztową z prowincją, usiłowaliśm y odzyskać wszystkich daw nych p re n u m e ra to ró w i zdobyć nowych. N astępnie podjąłem próbę w prow adzenia pism a do sp rzedaży ulicznej w mieście, ale n a tra fiłe m na trudności. Ponieważ początkowo ani chłopcy gazeciarze, ani sp rzedaw cy gazet w p u n k tac h stałych nie chcieli brać „Głosu” , zorganizow ałem w e w ła sn y m zakresie kolportaż uliczny przez specjalnie zaangażow anych gońców red a k c y jn y c h aż . do czasu, kiedy sprzed aw cy spostrzegli, że „Głos” ludzie k u pują.

(12)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 103

Nie m niej u p a rtą w alkę przez cały czas mojej red ak cji prow adziłem o zdobycie ogłoszeń płatnych, co początkowo, wobec m ałego n a k ła d u pisma, spotykało się z dużym i trudnościam i, ale stopniow o uzyskiw ałem coraz lepsze wyniki.

W szystkie te zabiegi, a także coraz pom yślniejsza ogólna k o n iu n k tu ­ ra polityczna, złożyły się na p ostępującą po p raw ę sy tu acji w ydaw nictw a. K iedy pierw szy raz obejm ow ałem red ak cję „G łcsu” , n a k ła d jego w y n o ­ sił niespełna 300 egzem plarzy, kiedy zaś opuszczałem go w 1919 r. do­ chodził w zwykłe dnie do 6000, a w niedziele i św ięta do 8000 lub w y ­ jątkow o n a w e t do 10 000 egzem plarzy, co jak na ówczesne stosunki było n akładem dość wysokim.

Równie pom yślne zm iany zaszły w finansow ym stanie pisma. Ju ż pierw sze 6 k opiejek zysku w yk azał bilans za styczeń 1916 r. Odtąd zyski stale w zrastały. W rezultacie 31 g ru d n ia 1918 r. pismo nie tylko nie miało żadnych długów, lecz posiadało na ra c h u n k u bieżącym w l u ­ belskim oddziale B anku Handlowego w W arszawie . saldo w w y ­ sokości 105 000 koron. Prócz tego n a składzie leżały dw a w agony p a ­ pieru gazetowego, a zapas farb w ystarczał n a dwa la ta druku. W reszcie pismo otrzym ało w końcu 1918 r. nowe czcionki. Tak p rzed staw iały się główne pozycje b ilansu m ojej czteroletniej gospodarki w „Głosie L u ­ belskim ” . .

Należałoby jeszcze wyjaśnić, ja k zm ieniały się ceny „Głosu L u b e l­ skiego” . Otóż w chwili zajęcia L ub lin a przez w ojska p a ń stw ce n traln y c h cena egzem plarza w sp rzedaży ulicznej w L ublinie wynosiła 2 kopiejki, a z odnoszeniem do dom u rocznie 3 ru b le 60 kopiejek, na prow incji zaś z przesyłką pocztową rocznie 5 ru b li 40 kopiejek. Od 14 stycznia 1916 r. cena egzem plarza w sprzed aży ulicznej w L ublinie pozostała bez zm ia­ ny, a z odnoszeniem do dom u rocznie 4 ru b le 50 kop., na prow incji zaś z przesyłką pocztową rocznie 7 rb. Od 1 m aja 1916 r. cena egzem plarza w sprzedaży ulicznej w Lublinie wynosiła 6 halerzy, a z odnoszeniem do dom u rocznie 10 koron, na prow incji zaś z przesyłką pocztową rocz­ nie 18 koron. Od 1 października 1916 r. cena egzem plarza w sprzedaży ulicznej w L ublinie pozostawała nie zmieniona, i wynosiła z odnosze­ niem do domu rocznie 16 koron 60 h., na p ro w in cji zaś z przesyłką pocztową rocznie 24 korony. Od 1 k w ie tn ia 1918 r. cena egzem plarza w sprzedaży ulicznej w Lublinie w ynosiła 14 halerzy, a z odnoszeniem do dom u rocznie 36 koron, n a p ro w in cji zaś z p rzesy łk ą pocztową 48 k o ­ ron. Od 1 lipca 1918 r. cena egzem plarza w sprzedaży ulicznej w L u b li­ nie wzrosła do 20 halerzy , a z odnoszeniem do dom u rocznie 54 korony, n a prow incji zaś z p rzesy łk ą pocztową rocznie 60 koron.

Chciałbym teraz przedstaw ić stanow isko „Głosu Lubelskiego” w s p ra w ac h społecznych, szczególnie sam orządow ych, oraz politycznych.

(13)

104 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

Objąwszy red akcję „Głosu Lubelskiego” po raz w tóry, zacząłem stoso­ wać wobec państw c e n traln y c h tak ą sam ą tak ty k ę, jak ą uprzednio u p r a ­ w iał re d a k to r Śliwicki wobec Rosji, tj. w yszukiw ałem wszystko, co m o ­ gło przem aw iać przeciw ko pań stw o m niem ieckim i zniechęcać do nich społeczeństwo. Ale „Głos L u b elsk i” wciąż był bojkotow any, szczególnie przez znaczną część m iejscowej inteligencji — do tego stopnia, że zda­ rzały się przypadki, ; to dosyć często, iż n iek tó re zarządy stow arzyszeń, zrzeszeń i in sty tu cji p ow iadam iały swoich członków o w alnych z e b ra ­ niach tylko za po średnictw em „Ziemi L u b elsk iej”, ignorując całkowicie istnienie „Głosu Lubelskiego” .

T rzeba było podjąć p lanow ą akcję celem w yjścia z izolacji politycz­ nej i społecznej. W ty m celu u tw o rzy liśm y w końcu października 1915 r. pierw szą kom órkę organizacyjną Zjednoczenia Narodowego, w skład której weszli: J a n D u ry s (zarzewiak), d r A dam Majewski, inż. Stefan Sm oleński i ja. Jako jedno z p ierw szych zadań w y su n ęliśm y włączenie się w n u r t życia społecznego, a ponieważ n ie m ogliśm y się dostać do zarządu żadnego z istn iejący ch stow arzyszeń lubelskich, postanow iliśm y u tw orzyć now e Stow arzyszenie P raco w n ik ó w H andlow ych z W yższym W ykształceniem . Prezesem zarządu Stow arzyszenia został Chw alisław Kopeć, d y re k to r C e n trali H andlow ej, zn an y ze swoich poglądów postę­ pow ych i daw nej niechęci do D em okracji N arodowej. W ty m czasie przeszedł on już je d n a k znaczną ewolucję, szczególnie pod w zględem politycznym , ta k że w k ró tce m ogliśm y w ciągnąć go do Zjednoczenia Narodowego, gdzie oddał n a m nieocenione usługi p rzy firm o w an iu róż­ nych akcji publicznych, jako że n ik t nie mógł go posądzać o to, że jest zam askow anym endekiem . Toteż niebaw em w y b ra liśm y go na prezesa Zjednoczenia Narodowego. Na tere n ie Stow arzyszenia P racow ników H andlow ych poznaliśm y rów nież i naw iązali stosunki ze Stanisław em Samsonowiczem, którego też w prow adziliśm y do zarządu Zjednoczenia. Wreszcie p rzy jęliśm y w ty m czasie do zarządu Zjednoczenia Franciszka Sielskiego, działacza o du ży m m irze wśród robotników.

U tw orzenie nowego stow arzyszenia, w którego zarządzie m ieliśm y głos decydujący, miało dla nas ten jeszcze dodatni skutek, że pozwalało delegować D u ry sa n a w szystkie wspólne zebrania stowarzyszeń, zrzeszeń itp. A że jednocześnie i ja przychodziłem na te zeb ran ia jako p rz e d s ta ­ wiciel pisma, uczestnicząc w- obradach i w spierając się w zajem n ie m o­ gliśm y w pływ ać na treść p od ejm ow anych decyzji. Ujawniło się to szcze­ gólnie w yraźn ie w okresie przed w y b o rczy m do pierwszej r a d y m ie j­ skiej.

Jeszcze przed ogłoszeniem przez władze au striack ie u sta w y w y b o r­ czej zaczęliśmy się zastanaw iać nad naszą sy tu acją w spodziew anych wyborach. N iestety m usieliśm y stw ierdzić, iż nie stać nas jeszcze na

(14)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 105

sam odzielne w ystąpienie bez ry zy ka kom prom itacji. N ajbardziej m a r ­ tw iła nas sytuacja, w jakiej się znajdzie „Głos”, gdy nie będzie mógł popierać żadnego k o m itetu wyborczego i w ty m tak w ażn y m dla m iasta okresie pozostanie n a uboczu.

Nie mogąc jeszcze stw orzyć własnego k o m itetu wyborczego po stan o ­ w iliśm y p rzyn ajm n iej starać się o u tw orzenie takiego k o m itetu , k tó ry „Głos L ubelsk i” m ógłby popierać. W ty m celu u d ałem się do prezesa M iejskiego K o m ite tu Obywatelskiego, a k ty w isty , ad w o k ata Bolesława Sekutowicza, i przedstaw iłem m u konieczność uśw iadom ienia ludności 0 istocie sam orządu, dodając że n ajb ard ziej pow ołany do podjęcia t a ­ kiej akcji jest Miejski K o m itet Obyw atelski. P rezes Sekutowicz zgodził się, ale tylko na akcję uśw iadam iającą, uw ażając zupełnie słusznie, że same w y b o ry są s p ra w ą stro n n ictw politycznych.

W następstw ie tej rozm ow y MKO rozpoczął zwoływać zebrania d e ­ legatów stow arzyszeń, zrzeszeń i in sty tu cji dla p rzed staw ien ia zadań 1 istoty sam orządu miejskiego. W zeb raniach ty ch b raliśm y obaj z Du- ry sem bardzo czyn n y udział, a ja byłem po w o ły w an y sta le n a s e k re ­ tarza prezydium . P opierając się w zajem nie, zupełnie niepostrzeżenie dla zebranych skierow aliśm y ich n a drogę wiodącą prosto do u tw o rzen ia bezpartyjnego ko m itetu wyborczego.

W ty m czasie został ogłoszony a k t z 5 listopada 1916 r. o u tw o rz e ­ niu K rólestw a Polskiego. Pow szechnie uw ażano to za sukces ak ty w istó w i z ufnością oczekiwano n a dalsze posunięcia w ładz okupacyjnych. N a ­ tom iast „Głos L ub elsk i”, nie zaprzeczając znaczenia sam ego a k tu p o ru ­ szającego sp ra w ę niepodległości, u w ażał go jed y n ie za etap przejściow y w walce o w olną Polskę i tw ierdził, że s p ra w a polska może być ro z ­ w iązana tylko n a płaszczyźnie m iędzynarodow ej, a nie w ew n ętrzn ej któregokolw iek z p a ń s tw w ojujących. Stanow isko tak ie było dla a k ty ­ w istów herezją i wzmogło a ta k i n a „Głos” .

Na szczęście pozycja m oja i D u ry sa na zebraniach stow arzyszeń b y ­ ła już na ty le mocna, a akcja pow ołania bezp arty jn eg o k o m itetu w y- 'borczego tak zaaw ansow ana, że n a zeb ran iu przedstaw icieli 33 in s ty ­

tucji k u ltu ra ln y c h , obyw atelskich i zawodowych oraz 13 cechów w y ­ b rano 11 listopada 1916 r. C e n tra ln y K o m ite t W yborczy złożony z 30 osób, w ty m D urysa, Franciszka Sielskiego i mnie. W k ró tk im czasie stałem się jed n y m z naj czynniej szych członków C en tralnego K o m ite tu Wyborczego, a „Głos L ub elsk i” m iał wiadomości z pierwszej r ę k i i mógł się silnie zaangażować w akcję wyborczą. Co więcej, udało mi się na wiecu zw ołanym 29 listopada przez k o n k u re n c y jn y K o m itet D e m o k ra ­ tyczny przeprow adzić uchw ałę o w y staw ien iu w spólnych list z C e n tra l­ nym K om itetem W yborczym. W rezultacie w y b ran o do R ady Miejskiej: 43 Polaków, w ty m 8 socjalistów i 17 Żydów. Ze Zjednoczenia N

(15)

aro-106 R Y S Z A R D W O J D A L I K S K I

dowego przeszedł na radnego tylko C hw alisław Kopeć, a n a zastępców S tanisław Samsonowicz i Franciszek Sielski. J a z D u ry sem nie m ogliś­ m y kandydow ać, bo brakow ało n a m po 5 ła t do posiadania p raw a

biernego. .

W w yborach tych chodziło n a m nie tyle o ilość naszych radnych, ile o w ydostanie się z izolacji,, naw iązanie szerszych stosunków i stw o ­ rzenie dla „Głosu Lubelskiego” możności popierania jakiegoś k o m itetu wyborczego. To zadanie zostało w pełni zrealizowane. Zupełnie n iep o ­ strzeżenie „G łos” narzucił się C e n tra ln em u ' K om itetow i W yborczem u jako pewnego rodzaju try b u n a . Stało się to ty m bardziej możliwe, że z niew iadom ych powodów „Ziemia L u b e lsk a ” od pew nego m o m e n tu zaczęła zachow ywać się pasyw nie, a niedaw no p o w stały „Dziennik L u ­ belski” popierał początkowo D em o k raty czn y K o m itet W yborczy i So­ cjalistyczny K o m itet W yborczy, a w koń cu tylko Socjalistyczny K o­ m itet Wyborczy. Możność dysponow ania najśw ieższym i wiadomościami spraw iła, że wiele w pływ ow ych osób, k tó re dotąd nie b rały do ręki „Głosu”, zaczęły szukać w nim in form acji o w y b o rach i liczyć się z j e ­ go stanow iskiem . Bez żadnej p rzesad y m ożna powiedzieć, że „Głos” , a z nim cały obóz prokoalicyjny, w yszedł z izolacji dopiero podczas w yborów do pierwszej R ad y Miejskiej.

Trzeba też zaznaczyć, że p ew na część spośród w y b ra n y c h ra d n y c h naw iązaw szy z n am i stosunki pozostała ju ż na stałe w sferze naszych w pływ ów i n a w e t k an dy d ow ała z naszej listy p rzy n a stę p n y c h w y b o ­ ra c h do R ady M iejskiej, k tó re się odbyły w dniach od 29 w rześnia do 9 października 1918 r. Tym razem nie potrzebow aliśm y już kry ć się za niczyimi plecami ja k w czasie pierw szych w yborów i od raz u w y b r a ­ liśm y w łasny kom itet pod nazw ą Społecznego K o m ite tu Wyborczego. Do R ady w yb ra n o 30 ra d n y c h z listy Społecznego K o m itetu W y b o r­ czego, 8 ra d n y c h z listy socjalistów polskich, 3 ra d n y c h z listy D em o­ kratycznego K o m ite tu W yborczego i 19 ra d n y c h żydowskich. Stanowiło to wielki sukces Społecznego K o m ite tu W yborczego i świadczyło o d u ­ żym wzroście naszych w pływ ów w mieście. Trzeba pam iętać jednak, że były to w yb o ry k u rialne. Niem niej jed n a k m ożna już było na pod­ staw ie głosów oddanych w poszczególnych k u ria c h na w ystaw ione listy określić dosyć dokładnie p rzyszły u k ład sił w społeczeństwie polskim p rzy w yborach powszechnych. W idać było zupełnie jasno, że m inęły bezpow rotnie czasy, kiedy różne g ru p y aktyw istyczne mogły odgrywać m niej lub więcej pow ażną rolę. O dtąd na placu pozostały tylko dwa wielkie obozy polityczne: socjalistyczny i narodow y; siłą kierowniczą tego ostatniego na teren ie L u b lin a były Zjednoczenie Narodow e i „Głos L ubelski”.

(16)

po-„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 107

lityki w okresie p rzedw yborczym do pierwszej R ady Miejskiej. Staliśm y się już na ty le popularni, że w y bieran o nas do zarządów stow arzyszeń itd. I tak np. ja zostałem w y b ra n y 21 października 1916 r. do zarządu Tow arzystw a G im nastycznego „Sokół” , w k tó ry m piastow ałem n a jp ie rw stanow isko sekretarza, a następnie od 17 m arca 1917 r. pierwszego w ice­ prezesa i wreszcie od 28 m arca 1918 r. prezesa. W ty m o sta tn im ro k u dr A dam M ajew ski został w y b ra n y n a prezesa zarządu Stow arzyszenia Właścicieli Nieruchom ości Chrześcijan. '

W całym okresie po w yborach do pierwszej· R ad y Miejskiej „Głos Lubelski” przeprow adzał szereg akcji.

-Z araz po zajęciu L ublina A u stria c y w y d ali rozporządzenie z a m ra ­ żające czynsze kom orniane. Początkow o rozporządzenie to nie było dla właścicieli nieruchom ości dotkliwe, później jednak, gdy siła nabyw cza korony zaczęła spadać, położenie ich stało się bardzo ciężkie. W skutek tego· już w końcu 1916 r. w y tw o rzy ła się sytuacja, że w ielu właścicieli chciało pozbyć się swoich nieruchomości. Je d n i dlatego, aby uzyskać chociaż trochę grosiw a niezbędnego dla p rz e trw a n ia wojny, d ru d z y n a ­ w e t bez finansowej konieczności, lecz jed y n ie dlatego, ab y pozbyć się kłopotów z własnością, k tó ra nie przynosiła' żadnych dochodów, a tylko w ym agała w yd atk ó w na rem onty. Możliwość sprzedaży s ta ła się ty m większa, że jednocześnie znaleźli się. liczni nabyw cy. Byli nim i w yłącz­ nie wzbogaceni żydowscy kup cy i dostaw cy wojskowi, gotowi płacić n a ­ w et bardzo wysokie ceny, idące nieraz w miliony.

Początek dał kupiec polski W. Ignaszewski,.. k tó ry sp rzed ał Żydowi L. Libidzkiem u kam ienicę w c e n tru m m iasta. P rz y k ła d ten mógł być zaraźliw y dla inn y ch polskich właścicieli nieruchomości. Dlatego s p r a ­ wę p o tra k to w a łe m poważnie i sprzedaw cę n apiętnow ałem publicznie w „Głosie L ubelsk im ” z dnia 30 października 1916 r. Jednocześnie n a w ią ­ załem stosun ki z p raco w nik am i kancelarii rejen tó w . Pozw alało m i to ostrzegać publicznie każdego właściciela nieruchomości jeszcze przed za­ w arciem ostatecznego a k tu kupn a-sp rzed aży . . Ciekawe, iż chociaż k ażdy wiedział, że może znaleźć się n a „c za r­ n e j” liście, jednakże n iek tó rzy cofali się przed zaw arciem ostatecznego a k tu sprzedaży dopiero w ted y , gdy przeczytali swoje nazwisko w o strze­ żeniu. W czasie tej akcji m iałem sporo przykrości, gdyż właściciel r e a l ­ ności w ym ieniony w gazecie w padał zazwyczaj w zburzony do redakcji i dopiero po p rzek onan iu się osobiście, że nie m a innego sposobu u n ik ­ nięcia znalezienia się n a liście, ja k tylko zerw an ie w stępnej um owy, decydował się, jeśli go było na to stać, n a zw ro t n ab y w cy podwójnego

zadatku. . · ;

W spraw ie tych sprzedaży „Głos L u b e lsk i” w y d ru k o w a ł dwa a r t y ­ kuły. Mimo tego liczba pozbyw ających się nieruchom ości stal© rosła.

(17)

108 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

P ierw szą listę 15 Polaków, k tó rz y sprzedali swoje nieruchomości m iejskie w ciągu rok u 1916 i trzech pierw szych m iesięcy 1917 r., u m ie ś­ ciłem w „Głosie” z 6 k w ietn ia 1917 r. Listę tę w ielokrotnie p rz e d ru k o ­ w yw ałem , ab y po w strzy m ać c h ętn y ch od dalszych sprzedaży. N astępną listę ogłosiłem 19 czerwca 1918 r., w y m ien iając 28 Polaków, k tó rz y w okresie od 1 lipca 1917 r. do 1 czerwca 1918 r. sprzedali swoje n i e r u ­ chomości. Trzeba liczyć się z tym , że oprócz podanych w pierwszej liś ­ cie 15 i drugiej 28, tj. razem 43, przeszło jeszcze w ręce żydowskie kilkanaście kamienic, gdyż nie m am pod ręk ą danych za okres od 1 k w ietn ia do 30 czerwca 1917 r. i od 1 lipca 1918 r. do końca w ojny.

D ruga ważna sp ra w a, k tó rą zajął się „Głos” , była k w estia rozdzie­ lonych rodzin. We w rześniu 1916 r. otrzy m ałem wiadomość ze S ztok­ holmu, że „Głos L ubelski” dochodzi do tam tejszego K o m ite tu Polskiego i że m ożna by dzięki te m u próbow ać naw iązan ia łączności pom iędzy rodzinam i w yw iezionych do Rosji a pozostałych w k raju . Po w ym ianie korespondencji ustaliliśm y n a stę p u jąc y sposób postępow ania. A by ogło­ szenia umieszczone w „Głosie L u b elsk im ” d o tarły do w yw iezionych do Rosji rodzin, K o m ite t Polski w Sztokholm ie będzie te ogłoszenia w yci­ nał, a następnie w ysyłał je listam i poleconym i do pism polskich w Rosji, te z kolei będą p rze d ru k o w y w ać je u siebie -i ■— od w ro tn ie ogłoszenia z pism polskich w Rosji K o m ite t będzie przy sy łał do Lublina, a tu ta j będzie prze d ru k o w y w ał je „Głos Lubelski” .

Wobec wielkiej liczby rozdzielonych rodzin znalezienie tej drogi p o ­ rozum iew ania się poprzez fro n ty posiadało duże znaczenie. Pierw szą wiadomość, że za p o śred n ictw em ogłoszeń um ieszczanych w „Głosie L u ­ belskim ” m ożna porozum iew ać się z rodzinam i w yw iezionym i do Rosji, podałem w piśmie z 12 p aźd ziern ik a 1916 r. W iadomość ta została p rz y ­ jęta przez rozdzielone ro d zin y z p raw d ziw ą radością, o czym św iadczyły liczne dziękczynne listy p rzy sy łane do redakcji.

W ogłoszeniach podaw ano sobie różne wiadomości n a tu r y osobistej, jak m iejsce pobytu, odnalezienie się w Rosji poszczególnych członków wywiezionej rodziny, s ta n zdrowia, zaw arcie ślubu, urodziny, zgony itp. A kcję tę prow adziłem do końca w ojny, zresztą rów nież z korzyścią dla pisma. W iele osób, szczególnie spośród włościan, k tó rz y w in n y ch w a ­ ru n k a c h może nie czytaliby pism a, gdy um ieścili w nim ogłoszenie i oczekiwali na ukazanie się odpowiedzi, p ren u m e ro w a li je stale, p r z y ­ najm niej przez okres wyczekiw ania.

Cenzorem od wejścia A u stria k ó w do L u b lin a aż do końca 1916 r. był d r W. Lewicki ze Lwowa, pijaczyna i łapow nik, k tó ry jednocześnie kierow ał r e fe ra te m p rzy d ziału a rty k u łó w k o n tyngentow ych. W pocze­ kalni jego g abinetu tłoczyła się zawsze grom ada kupców żydowskich. K rzyw dzeni ku p cy zwracali się do „Głosu” z prośbą o in terw en cję, ale

(18)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 109

wszystkie w zm ianki zamieszczane na ten te m a t w piśmie sk reślał c en ­ zor. Do cenzury posyłało się odbitki pism a w trzech egzem plarzach, z k tó ry c h po dokonaniu cenzury d r Lewicki 2 egzem plarze z a trz y m y ­ wał u siebie, a trzeci zw racał redakcji. Z darzyło się raz, że Lewicki był tak pijany, iż na dwóch egzem plarzach p rzek reślił a rty k u lik o sk arg ach polskich kupców, a n a trzecim napom niał tego uczynić i te n w łaśnie egzem plarz zwrócił redakcji. Dom yśliłem się, że m usiał być w te d y n ie ­ trzeźw y, ale a rty k u ł um ieściłem w nadziei, że może w y w rz e dodatni skutek. Na drug i dzień zatelefonow ała jego se k re tark a , a b y m przyszedł natychm iast. Gdy w szedłem do g abinetu d ra Lewickiego, te n zerw ał się z fotela i w ym achując odbitką „G łosu” zaczął krzyczeć: „jak p an śm iał w ydruk o w ać a rty k u ł, k tó ry sk reśliłem ?” W ted y najspokojniej w y ­ jąłem z kieszeni zw rócony red a k c ji egzem plarz z jego podpisem i po ­ dając m u powiedziałem: „Nie rozum iem , czego p a n doktor chce, gdyż na m oim egzem plarzu nie m a żadnych sk re śleń ” . W te d y chwycił go­ rączkowo mój arku sz i przebiegłszy go w zrokiem zwrócił mi ze sło w a­ mi: „W ykorzystał p a n sy tu a c ję ” . Jako cenzor s ta ra ł się w nikać w u k r y te m yśli a u to ra i często ko rzy stał z ołówka, a ja pozostaw iałem w d zien ­ n ik u białe plam y, co go bardzo irytow ało.

Po doktorze Lewickim pismo w pierw szych m iesiącach 1917 r. cen­ zurow ane było przez n adkom isarza policji d ra Stycznia. B ył on ty p o ­ w ym policjantem , ale pism a nie szykanow ał i nie używ ał ołówka częś­ ciej niż d r Lewicki.

W ty m czasie „Głos L ubelski” dom agał się ju ż zjednoczenia i n ie ­ podległości ziem polskich, czemu w y raz d aw ały takie arty k u ły , ja k np. Ewolucja spraw y polskiej, w y d ru k o w a n y w „Głosie” z 22 kw ietnia 1917 r.

Zarządzeniem z 26 k w ietn ia g e n e ra ln y m g u b e rn a to re m lubelskim m ia­ now any został gen. Stan isław hr. Szeptycki, a cenzura przeszła w ręce dra A lfreda Wysockiego, późniejszego a m b asad o ra Polski w Sztokhol­ mie i w Berlinie. Był to człowiek o dużej k u ltu rz e osobistej i szerokich horyzontach m yślowych, ale jako u rzęd n ik au striack i m usiał korzystać z ołówka cenzorskiego, ty m bardziej że po orędziu p rez y d e n ta Wilsona do S enatu z 22 stycznia 1917 r., uchw ale krakow skiej Koła Polskiego z 28 m aja 1917 r. i ogłoszeniu D ek laracji P r a w N arodów Rosji, „Głos L ubelski” stale i bez żadnego sk ręp ow an ia dom agał się niepodległości zjednoczonych ziem polskich i dostępu do morza, dodając często od siebie „z w łasn ym p o rte m w G d a ń sk u ” . D oktor W ysocki n a ogół p u ­ szczał żądania polityczne, ale s k ru p u la tn ie skreślał wszelką k r y ty k ę p aństw ce n traln y c h i w zm ianki o w y c zerp y w an iu się ich sił oraz p rz e ­ w idyw ania końca w o jn y nieko rzy stn e dla p a ń stw tró jp rzy m ierza, wreszcie p ro te sty przeciw ko w iązaniu s p ra w y polskiej z ty m i państw am i.

(19)

110 R Y S Z A R D W O J D A L I N S K I

Oto przykład takiego sp raw ow ania cenzury. Po żądaniu przez T y m ­ czasową Radę. S ta n u w dniu 7 k w ietn ia 1917 r. nom inacji reg e n ta w oso­ bie arcyksięcia Stefana (Habsburga) z Żyw ca aktyw iści rozpętali w ielką akcję, szczególnie w s tre fie okupacji austriackiej. Aby w yw ołać w ra ż e ­ nie powszechnego żądania postanow iono przeprow adzić odpowiednie uchw ały na zjazdach włościan we wszystkich pow iatach pod okupacją austriacką. P rz y k ła d miał dać pow iat krasnostaw ski, którego Rada P o ­ w iatow a na wniosek K o m isariatu Zaciągu do W ojska Polskiego z a rz ą ­ dziła zwołanie do K rasn eg o staw u n a dzień 29 m aja 1917 r. zjazdu d e ­ legatów w y b ra n y c h przez w szystkie wsie i gm iny powiatu. Ną zjazd ten pojechałem z . d rem A dam em M ajew skim i p rzy pomocy miejscowej POW przeprow adziliśm y ogrom ną większością głosów, w b rew stanow is­ ku organizatorów, n a stęp u jącą rezolucję, k tó rą um ieściłem W „Głosie” z .31 m aja 1917 r.: . .

,,1) J e d y n y m zadow alającym rozw iązaniem spraw y, polskiej jest z je d ­ noczenie wszystkich ziem polskich i u tw orzenie z nich niepodległego, państw a z dostępem do m orza — p a ń stw a takiej wielkości- i siły, k tó re by dawało rękojm ię niezależności politycznej i samodzielnego rozw oju gospodarczego;

2) W iązanie spraw y polskiej w jakikolw iek sposób z p aństw am i, c en ­ tra ln y m i przeszkadza tylko n o rm a ln em u jej rozwiązaniu;

3) P aństw o Polskie pow inien budow ać sam n a ró d polski i on tylko może wyłonić z siebie naczelną władzę polską — rząd polski, powołany przez sejm polski, w y b ra n y na d em okratycznych podstaw ach;

4) S p raw ę zwierzchniej w ładzy P a ń s tw a Polskiego może rozstrzygnąć w yłącznie sejm polski” .

Dr Wysocki skreślił tylko drugi p u n k t, a ja zostaw iłem dwójkę z bia­

łą plamą. . . .

Jeszcze bardziej liberaln ą cenzurę stosow ał d r Wysocki p rzy końcu 1917 r. i w całym ro k u 1918, czego dowodem może być n astęp u jąca uchw ała przy ję tą 2.5 stycznia 1918 r. przez w alne zebranie K lu b u Spo­ łecznego utworzonego przez „Głos L u b e lsk i” i Zjednoczenie Narodowe, umieszczona w „Głosie L u belskim ” z 27 s ty c z n i a '1918:

,,1) U znając za niezłom ne dążenie · n aro d u polskiego do zjednoczenia ziem polskich w niepodległym P a ń stw ie Polskim, z w łasn y m dostępem do morza, K lub Społeczny protestuje:

a) przeciw wszelkim ja w n y m lu b zam askow anym zakusom anęksyj-

nym ; . . ..

. b) przeciw jed n o stro n n e m u załatw ian iu sp ra w y polskiej przez p a ń ­ stwa, któ re w swoim czasie dokonały rozbiorów Polski i . .

c) przeciw decydow aniu o nas bez przedstaw icieli naszych re p re z e n ­ tujących cały n aród bez w zględu n a .kordony.

(20)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 111

blinie w y raża opinię, że decydować o ty m może tylko S ejm K o n s ty tu ­ cyjny, o p a rty na szerokiej podstaw ie d em okratycznej i w olny od n acis­ ku ze s tro n y władz oraz w ojsk obcych” .

Uchwałę tę puścił d r ¥/ysocki bez żadnych skreśleń. N iew ątpliw ie dr Wysocki m iał dużo przykrości z powodu „Głosu Lubelskiego” . W zy­ w ał m nie często do siebie i żądał zm iany sposobu redagow ania pisma, ty m bardziej że jego zdaniem, m oja ocena sy tu acji jest błędna, bo p a ń ­ stw a c en traln e wojnę w y grają. W tedy sta ra łe m si^ uzasadnić swój p u n k t widzenia i rozm ow a kończyła się niczym. Raz pokazał m i n a w e t mój a rty k u ł przetłum aczony n a język niem iecki i p rzy słan y przez generał- gubernatorstw o w W arszaw ie z pro te ste m przeciwko puszczaniu tego r o ­ dzaju wypowiedzi.

Po zaw arciu przez p a ń stw a c e n traln e pokoju z U k rain ą i Rosją r a ­ dziecką Niem cy przerzucili wojska fro n tu wschodniego na zachodni i rozpoczęli 21 m arca 1918 r. wielką ofensyw ę przeciw ko F rancji. A k ty ­ wiści byli przekonani, że ty m razem N iem cy zwyciężą już ostatecznie. 25 m arca 1918 r. w ezw ał m nie dr W ysocki do swojego m ieszkania p r y ­ w atnego i przedstaw ił jak iem u ś Polakow i w m u n d u rz e w ojskow ym (na­ zwiska nie dosłyszałem), k tó ry p rzy b y ł rzekom o z W iednia, aby m nie przekonać o niew ątp liw y m zw ycięstwie p a ń stw cen traln y ch , a co za ty m idzie, konieczności poparcia przez całe społeczeństwo polskie austriackiego rozw iązania sp ra w y polskiej w celu wzm ocnienia sta n o ­ wiska A u strii w p e rtra k ta c ja c h z Niemcami. D yskusja m iędzy nam i trz e m a trw a ła około dwóch godzin i nie d o p ro w a d z iła . do żadnego zbli­ żenia ^stanowisk. Przeciw nie, zaraz po powrocie do red a k c ji napisałem a rty k u ł Decydująca chwila, k tó ry „Głos” w y d ru k o w a ł w n u m erz e z 26 m arca. W a rty k u le ty m dałem n iedw uznaczny w y ra z przekonaniu, że jest to ostatni wysiłek p a ń stw cen traln y ch , po k tó ry m w inno nastąpić załamanie. Ponieważ zależało mi specjalnie n a tym , aby pogląd ten do­ ta rł do społeczeństwa, a rty k u ł napisałem ta k ostrożnie, aby dr Wysocki

mógł go puścić w całości. .

Od drugiej połowy 1917 r. opinia publiczna L ublina zaczęła w y raźn ie przechylać się na naszą stronę. N akład „Głosu Lubelskiego” stale w z r a ­ stał, coraz więcej ludzi z różnych w a rs tw społecznych odwiedzało r e d a k ­ cję i naw iązyw ało m niej lub. więcej bliskie stosunki. A już w 1918 r. „Głos L ubelski” w ładał p raw ie niepodzielnie opinią lubelską, p r z y n a j­ m niej tą częścią, k tó ra stała na gruncie narodow ym . Szczególnie w y r a ź ­ nie zaznaczył się w p ły w „Głosu” i . członków jego red ak cji w czasie dwóch w ielkich m an ifestacji ludności L u b l in a .. ,

Z aw arcie 9 lutego przez p ań stw a c e n tra ln e pokoju z U k rain ą cała Polska przyjęła z oburzeniem , ale szczególnego w strząsu doznała L u b e l­ szczyzna, której znaczną część w schodnią A u stria p rzy rzek ała odstąpić

(21)

112 R Y S Z A K D W O J D A L I N S K I

Ukrainie. Dnia 11 lutego została w yd an a nie ocenzurow ana odezwa, w której piętnow ano p ań stw a c en traln e i w zyw ano m ieszkańców L ublina do jednodniowego s tr a jk u dnia 12 lutego. Odezwę podpisały: K lu b P o l­ ski, K lu b Społeczny, Stow arzyszenie Robotników Chrześcijańskich, S tro n ­ nictwo D em okratyczno-N arodow e i Zjednoczenie Narodowe. Ponadto „Głos L ubelski” w y d ru k o w a ł bardzo o s try a rty k u ł, za k tó ry n u m e r p i­ sm a został skonfiskow any. Zgodnie z odezwą stan ęły koleje, fabryki, przestały kursow ać dorożki, pozam ykano szkoły, sk lepy i urzędy. O go­ dzinie 10.30'zebrało się przed k a te d rą ponad 10 000 m anifestantów , k tó ­ rzy przeszli ulicam i m iasta i po u ch w alen iu p ro te s tu rozeszli się. W ie­ czorem urządzono m anifestację socjalistyczną, podczas której spalono p o r tr e ty obu cesarzy n a K rak o w sk im Przedm ieściu naprzeciw ko hotelu Europejskiego.

D ruga w ielka m anifestacja odbyła się w październiku 1918 r., kiedy p aństw a c e n traln e właściwie się już załamały, ale okupacja jeszcze trw ała; zarówno obóz socjalistyczny, jak i naro d o w y p rag n ęły ja k n a j ­ szybciej przyśpieszyć jej usunięcie. W ty m stanie rzeczy socjaliści w y ­ znaczyli m anifestację na 16 października, a „Głos L u b elsk i” i Z jed n o ­

czenie Narodowe na 15 października.

P ro g ra m 15 października p rzew idy w ał s tr a jk powszechny w mieście, nabożeństw a z patrio ty c z n y m i k a zan iam i w kościołach: Podom inikań- skim, Pow izytkow skim i K ated rze, po czym zebranie się p rze d K a te d rą i ruszenie pochodem przez całe m iasto aż pod Ogród Saski. Tutaj p rz e ­ mówił n a jp ie rw po ruczn ik J a n M arcińczyk (dowborczyk), a n astępnie zastępca re d a k to ra „Głosu” i członek Zjednoczenia Narodowego, S ta n i­ sław Majewski, k tó ry w zakończeniu odczytał rezolucję z żądaniami:

„1) N atychm iastow ego zaniechania rekw izycji i w yw ozu z k r a ju wszelkiego ro d za ju mienia;

2) W ypuszczenia więźniów politycznych z więzień;

3) Zniesienia okupacji i zaborów oraz całkowitego usunięcia się ze w szystkich ziem polskich obcych organów państw ow ych i obcych wojsk, celem um ożliw ienia pow stania niezależnego rzą d u polskiego” .

Wreszcie M ajewski zaproponow ał w y b ra n ie delegacji, k tó ra by p rze d ­ staw iła te żądania g e n eraln em u gubernatorow i. Do delegacji zostali w y ­ brani: S tefan P lew iń sk i (ziemianin), Szczepan W róbel (włościanin), ja oraz jeszcze dwaj przedstaw iciele m iasta, k tó ry c h nazw isk nie zap am ię­ tałem (w roczniku „Głosu Lubelskiego” przech o w y w an y m przez Wo­ jew ódzką Bibliotekę im. Łopacińskiego odnośnego n u m e r u brak), zaś „Ziemia L u b e lsk a ” ze zrozum iałych względów sk ład u delegacji nie po ­ dała. Tak w y b ra n a delegacja skierow ała się na plac L itew sk i do g e­ neralnej guberni, a razem z nią kilk u n asto ty sięczn y tłu m zebranych

(22)

„ G Ł O S L U B E L S K I ” (1915—1918) 113

G dy zbliżaliśmy się do placu Litewskiego, przed gm achem gu b ern i stał już kordon w ojska z bagnetam i, a we w szystkich wejściach um iesz­ czono k a ra b in y maszynowe. Tłum podszedł do w ojska na odległość trzech kroków, a w ezw an y przez oficerów do w strz y m a n ia się, stanął. Po pew nych p e rtra k ta c ja c h wpuszczono delegację na p ierw sze piętro, a następnie do gab inetu gen. Liposzczaka, k tó re m u delegacja p rz e d s ta ­ wiła p rzy ję tą uchwałę. Po n ara d z e n iu się ze swoimi najbliższym i p r a ­ cownikami generał oświadczył, że uw zględniając w y tw o rzo n ą sytuację bierze na swoją odpowiedzialność zwolnienia 42 więźniów politycznych.

O trzym aw szy tę wiadomość zeszliśmy zadowoleni na dół, a ja p o w ia­ dom iłem zebranych ze schodków kościoła garnizonowego o ustępstw ie gubernatora. Ale z tłu m u rozległy się liczne głosy: „m ało” . Więc po­ szliśm y jeszcze drugi raz do generalnego g u b ern ato ra, k tó ry zgodził się na dodatkow e zwolnienie 20 więźniów politycznych, a prócz tego na:

1) zniesienie cenzury (co w dwa dni później cofnął jako rzekom e

nieporozumienie); .

2) zniesienie rekw izycji na ro g atk ach p ro d u k tó w wiezionych do miasta;

3) zniesienie przym usow ej młocki po wsiach przez oddziały w o j­

skowe; .

4) zniesienie rekw izycji m iodu i masła; , 5) zezwolenie włościanom na sw obodny przem iał zboża;

6) oddanie Polskiej C e n tra li H andlow ej całego zapasu surow ców, b ę ­ dących w posiadaniu austriackiej ce n trali surowców.

Ale i to nie zadowoliło zeb ran y ch tłum ów, więc jeszcze raz poszliś­ m y na górę z żądaniem zwolnienia w szystkich więźniów politycznych.

G en erał-g u b ern ato r nie posiadał się z oburzenia, ale ostatecznie oświad­ czył, że poleci odpowiednim urzęd nik o m zasiąść n a ty c h m ia st do p rac y na d przejrzen iem w szystkich a k t i że zostaną zwolnieni następnego dnia wszyscy więźniowie polityczni oraz aresztow ani żołnierze polscy i byli legioniści, przeciw ko k tó ry m nie m a zarzu tó w pospolitych p rzestępstw , tj. kradzieży, ra b u n k u , zabójstw itp., o w y n ik u zaś b ad ań zostanie de­ legacja powiadom iona jeszcze dzisiaj o godzinie 16. T ym razem tłu m zgodził się rozejść. Sądziłem, że m an ifestacja się ostatecznie skończyła.

Tymczasem, gdy wszedłem z po w ro tem na plac Litew ski o godzinie 16, zobaczyłem k u m em u zdum ieniu, że zebrały się ta m jeszcze większe tłu m y z dw iem a orkiestram i, a m ianowicie strażack ą i kolejową, p rz y ­ gryw ającym i na przem ian. Najwidoczniej p rzybyli tu rów nież licznie socjaliści oraz ich zwolennicy.

Na górze w gm achu guberni zauważyliśm y, że A u striacy są niesły­ chanie w ystraszeni i wobec tego postanow iliśm y zażądać, ab y więźnio­ wie polityczni w L ublinie zostali zwolnieni nie następnego dnia, jak to

Cytaty

Powiązane dokumenty

Później student Stanisław Słupecki odczytał, w  zastępstwie cho- rego przewodniczącego Komitetu Janusza Rabskiego, sprawozda- nie z działalności Komitetu oraz przypomniał

W miarę upływu czasu pogłębiała się zażyłość pomiędzy uczniami i atmosfera stawała się swobodniejsza?. Ponieważ w zajęciach brali udział uczniowie z różnych

Profesor Henryk Arodź wspomina, jak to kiedyś z grupą studentów zaśmiewali się zarażeni rechotem zabawki-głupawki przyniesionej przez Marka Błeszyńskiego.. Profesor wypadł

Jaką drogę przebędzie on do chwili zatrzymania się, jeśli współczynnik tarcia krążka o lód wynosi f=0,1?.

Już we „Wstępie” autor stwierdza, że komiks nie jest dla niego przedmiotem poznania, ale instrumentem przebijania się przez za- słonę oczywistości.. Przy czym nie chodzi o to,

W wyni- ku przeprowadzonych przez Dawida Widucha badań, wyjazdów studyjnych oraz oznaczeń śladowych zanieczyszczeń węgla, przeprowadzonych w niezależnych laborato- riach

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

 gdy nie uda się dopasować wartości zmiennej (lub obliczonego wyrażenia) do żadnej wartości występującej po słowie case, wykonywane są instrukcje