• Nie Znaleziono Wyników

Obłąkany ojciec czyli Poświęcenie matki i żony. Powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Obłąkany ojciec czyli Poświęcenie matki i żony. Powieść"

Copied!
168
0
0

Pełen tekst

(1)

B iblioteka Śląska

(2)
(3)
(4)
(5)

OiŁBKlY G ffi

CZY Li

POŚWIĘCENIE MATKI I ŻONY.

V V V

P O W I E Ś Ć .

BYTOM 0 .-Ś.

NAKŁADEM 1 CZCIONKAMI „KATOLIKA", SPÓŁKI WYDAWNICZEJ Z OGR. ODPOW IEDZIALNOŚCIĄ.

(6)

JJińlEL

(7)

W Hadze.

Tym razem muszę prosić szanownego czytel­

nika, aby się w duchu udał ze mną do miłej stolicy królów Holandyi, Haagi, zwanej -po holendersko także De Haag lub ’s Qravenhage, bo tam to Me­

rze swój początek niżej skreślona opowieść. Mia­

sto wspomniane zasługiwałoby bez wątpienia na to, bym je nieco dokładniej opisał i przedstawił w szer­

szym zakresie widok oryginalny jego pięknych i prawdziwie po holendersko czystych ulic, kanałów, osobliwej budowy statków wodnych, które po tych kanałach płyną, ciągnione przez konie, i innych uwagi godnych urządzeń; bym dał opis królewskie­

go zamku, pięknego muzeum i licznych budynków publicznych i pałaców, a mógłbym to tern łatwiej uczynić, ile że bawiłem dłuższy czas w onej sto­

licy holenderskie! i patrzyłem własnemi oczyma na to, coby warto było opisać. Mimo to wolę zanie­

chać tego, bo wiem bardzo dobrze, nawet z wła­

snego doświadczenia, że czytelnikowi wszelkie opi­

sywanie wydaje się mniej lub więcej nudnem, gdy chodzi o opowieść, przystępuję przeto odrazo do rzoezy samej.

(8)

Z Haag! prowadzi do kąpieli morskich Sche­

veningen szeroka bita droga poprzez miły lasek, w którym goście kąpielowi znajdują orzeźwienie 1 schronienie podczas upałów pory latowej. Droga ta roi się tak w święta jak i dnie robocze od ludzi i powozów eleganckich, udających się z miasta do Scheveningen lub wracających z nad morza do miasta. Słychać tam wtedy nieomal wszystkie ję­

zyki, którymi mówią w Europie, a nawet nie brak gości z Ameryki, Afryki i Azyl, którzy odrazu zwracają uwagę bądź to ciemną cerą twarzy, bądź też odrębnem a zwykle jaskrawszej barwy ubra­

niem. Wszakże Scheveningen to znane na całym świecie kąpiele morskie!

Dziś jednak mniej nas obchodzi, skąd pochodzą i jakim językiem mówią te liczne rzeszę, które zje­

chały się tudotąd z wszystkich stron świata dla od­

zyskania zdrowia i pokrzepienia starganych sił lub dla zabawy; uwagę naszą zajął wyłącznie mały otwarty powozik, zdążający ku wybrzeżu, i sie­

dząca w nim rodzina holenderska, złożona z ojca, matki i trojga małych dzieci. Te ostatnie były jeszcze w tym wieku, kiedy to każda gałąź wy­

chylającą się ponad drogę, każdy ptaszek świego- eący wśród liści lub fruwający przez drogę posiada większe znaczenie, zajmuje więcej i jest pobudką większej i szerszej wesołości od całego otoczenia ludzkiego, bijącego w oczy swym blaskiem. To też dziatki co chwila wybuchały wesołym uśmiechem, dziwiły się głośno i obsypywały rodziców pyta­

niami bez końca: Co to jest? A czemu to tak jest? A rodzice zaledwie mogli nadążyć z wyja­

śnieniem zagadnień, często tak trudnych, że wogóle żaden człowiek nie byłby potrafił dać na nie dosta­

(9)

■ ' ■ ' - 5 -

tecznej odpowiedzi; ojciec zaś musiał nadto dzieci wstrzymywać to za rękę, to za ubranie, aby które z nich, zapatrzywszy się w świegotliwych miesz­

kańców drzew lub wodząc oczyma za przejeżdża- jącemi kolasami, nie wypadło z powozu pod koła.

Widok tej tak szczęśliwej rodziny pociągał wszystkich za serce, a • więc i my z gotowością udamy się za nią do dworca kąpielowego, przed którym na obszernych nasypach ziemnych rozsia­

dły się tysiące gości kąpielowych, korzystając z niesłychanie pięknej pogody. Klimat Holandyi nie należy do ciepłych a niebo bywa często gęsto przesłonięte szaremi obłokami, a któremi nieraz i na dłuższy czas giną promienie słoneczne; dziś można było śmiało powiedzieć, źe i sławione wło­

skie niebo nie mogło być słoneczniejszem ni więcej lazurowem od tego, jakie zaległo na całym widno­

kręgu, a nigdzie ani śladu chmurki. Jasne, jakby uśmiechnięte słońce spowiło wszystko naokół w swe złociste promienie. A cóż za czarowny wi­

dok roztaczało dopiero morze, falujące nieco niżej poza s; dziśtem pasmem pagórków z piasku, usy­

panych ręką ludzką ku ochronie wybrzeża, które wiecznie niespokojne morze byłoby już dawno pod­

myło i zalało. Widok tej niezmierzonej płaszczy­

zny wodnej z piętrzącemi się ustawicznie, a na­

stępnie o brzeg się rozbij a jącemi bałwan ami musi na każdego człowieka sprawić ogromne wrażenie i nawskroś przejąć swym ogromem, tern więcej człowieka o wrażliwej duszy, który po raz pierwszy spogląda na majestatyczne bezbrzeżne zwierciadło oceanu! Mimo woli każdy pochyla głowę i pomy­

śleć musi w duszy: jakie wielkim jest Bóg w .swych dziełach 1

(10)

To blizko brzegu, to hen daleko, że ledwie oko lęgnąć zdołało, przerzynały powierzchnię morza parowce i żaglowe okręty obładowane towarami;

ślad pierwszych znaczyła w powietrzu długa smuga dymu a na wodzie bruzda piany, drugie świeciły swemi lśniąco białemi żaglami długo, długo, male­

jąc z każdą chwilą, aż zniknęły za widnokręgiem.

Lodzie rybackie pruły fale morskie to w tę, to w ową stronę unosząc z sobą ryby i inne twory, w które morze obfituje. Wszędzie panował ruch i życie.

Największy jednak ruch, największe życie wrzało na mieliźnie poniżej owych nasypów wzdłuż brzegu morskiego, gdzie stały całe rzędy wózików zamkniętych, podobnych do bud na dwóch kółkach;

obok nich stali w pogotowiu ludzie i konie, by budki te, służące gościom do rozbierania i ubierania się, zaciągnąć na miejsce głębsze. Tu roiło się jak w ulu, tysiące ludzi w ubraniach kąpielowych nu­

rzało swe ciało w rozbujałej wodzie, napełniając powietrze wesołą wrzawą i zdawało się igrać z fa­

łami morskiemi, które to zalewały kąpiących się, to unosiły z sobą.

Gromady dzieci biegały wzdłuż wybrzeża i zbierały wyrzucone na brzeg piaszczysty muszle, polipy i inne dziwne twory głębin oceanu, wydając głośne okrzyki, ilekroć oko ich takowe w piasku odkryło. Za niemi postępowali rodzice lub osoby dorosłe, których opiece dzieci powierzono, bacząc na to, by które z nich nie wpadło do wody i nie skąpało się mimowolnie.

Po kilku godzinach takiej wrzawy dzień począł się ehylić ku wieczorowi. Koncertująca na wy-

(11)

brzeźu kapela przestała grać i przeniosła się do pięknej sali balowej, dokąd podążył za nią liczny zastęp młodszych gości, pragnących się jeszcze nieco zabawić tańcami. Inni, nie zamieszkali w Scheveningen, powracali tymczasem pieszo i po­

wozami do Haagi.

Znana nam już rodzina holenderska powróciła również do stolicy. Kiedy powóz wtoczył się w u- lice, zaczęto właśnie zapalać latarnie gazowe. Mi­

nięto jedną, drugą i trzecią ulicę, nareszcie powóz zatrzymał się w jednej z najwięcej ożywionych ulic przed domem o poważnej powierzchowności, na którym widniało już z daleko godło kupieckie z na­

pisem:

„Milhuis et Comp.“

Nazwisko Milhuis nosi rodzina, która codopiero wróciła z Scheveningen a której losy stanowią wła­

śnie wątek niniejszego opowiadania. Z tego wzglę­

du też, aby ją bliżej poznać, udamy się wraz z nią do wnętrza i przypatrzymy się jej domowemu po­

życiu.

Przeszedłszy przez obszerną sklepioną sień, obok której znajdował się słynny w całej okolicy sklep sławnych holenderskich wyrobów płóciennych, a która aż jaśniała czystością, rodzina Milhuisów zatrzymała się w więkzym pokoju służącym jako jadalnia. Tam Milhuisowa jako przykładna matka zajęła się nasamprzód dziećmi i pozdejmowała z nich cieplejsze okrycia, w które je dla przezor­

ności by ta pootulafa, obawiając się, aby im po dniu upalnym chłód wieczorny nie zaszkodził.

Za chwilę pojawiła się w tylnych drzwiach słu­

żąca Anka z zastawą do herbaty, będącej, jak wia-

(12)

domo, nader ulubionym w Holandy napojem, i ffli- żaneczki niskie a szerokie, pomalowane na modro w kwiaty cebul aste i widoki z wiatrakami. Tuż prawie za nią wszedł sługa opasany białą zapaską, dzierżąc w rękach żelazne naczynie z żarzącemi się węgielkami drzewnemi do zagrzania wody na herbatę.

Wtedy cała rodzina zasiadła za stołem i za­

brała się do spożycia wieczerzy, bo przejażdżka i dłuższy pobyt nad morzem wygłodziły wszystkich nielada.

Mllhuisowa czuła się wtedy najswobodniejszą i zadowoloną, bo nic tak jej nie cieszyło, jak gdy ,widziała męża i dzieci zajadających z widocznym apetytem. Skoro pierwszy głód minął, rozwiązały się wszystkim języki, a zwłaszcza dzieci nie mogły się naopowiadać, ile to pięknych rzeczy widziały dnia tego.

Ojciec słuchał tych opowiadań z uśmiechem, prostując i poprawiając mylne i niedokładne szcze­

góły w opowiadaniach dzieci, podczas gdy matka rozdzielała między nie to chleb, to mięso, aby cza­

sem nie pozostało które z nich głcdnem. Milhui- sowa była prawdziwym wzorem zamożnej Holen.- derki; nieco przysadzista, z oczyma żywemi i we- sołemi i twarzą kwitnącą zdrowiem, istny obraz róży w pełni.

Nareszcie dzieci nasyciły się wszystkie, oczy poczęły im się kleić ze znużenia, niebawem udały się na spoczynek, ucałowawszy obojga rodziców ręce, jak tego były zwyczajne, i w domu Milliui- sów zapanowała znowu świąteczna cisza

(13)

Napad.

Milhuis zwykł wieczory spędzać w domu przy żonie i dzieciach. Wszelkie uciechy, których się.

poza domem szuka, niewiele warte, takie było jego przekonanie i wedle niego też postępował. Zdanie to całkiem słuszne, chociaż wielu niestety do dzi- siajszego dnia na niem się poznać nie chcą czy nie mogą.

Jeżeli się jednak kiedy zdarzyło, że wyszedł wieczorem z domu, to tylko w tym celu, aby od- . wiedzić kogoś znajomego, i to też tylko po inte­

resie, łub wprost dla handlu, który prowadził. I tego wieczora trzeba mu było w tym celu wyjść z domu, jak się przekonał z listu, który Anka wniosła na srebrnej tacy. List ten zawierał prośbę pewnego kupca z dalszych stron, aby Milhuis zechciał przyjść do ogrodu zwanego „de bosz", ( gdyż chciałby się z nim umówić co do odbioru

znacznej ilości płótna, a bardzo mu pilno w dalszą drogę.

Wobec tego Milhuis sięgnął niezwłocznie po kij, kapelusz i fajkę i rzekłszy żonie kilka słów na pożegnanie, wyszedł na ulicę, gdzie zaraz zwró­

cił swe kroki do wskazanego miejsca, „De bosz"

jest wielkim ogrodem, a raczej piękną promenadą w samym środku miasta. Otoczony ze wszystkich stron ulicami, na których wre życie w najlepsze#

po których bruku turkocą kolasy i wozy ciężaro­

we, promenada ta przedstawia jakby całkiem od­

mienny świat. W samem środowisku wielkomiej­

skiego hałaśliwego życia znajdziesz tam ciszę jak w lesie, a złudzenie jest tern większe, ile U po­

między drzewami spotkać można daniele z rozło-

(14)

10 —'

żystemi rogami, na pói ułaskawione a jednak pło­

chliwe, szukające ustroni więcej skrytych. Długie aleje pięknych, dobrze utrzymanych drzew, domki, mosty i skryte ścieżki ożywiają tę leśną samo­

tność i nadają jej bardzo miły oku wygląd.

Po jednej strome tego obszernego parku scho­

dzą się w tatowej porze gromady ludzi, pragną­

cych przepędzić kilka godzin w leśnej ustroni; tam znajdują się większe i mniejsze ogródki i lokale do zabawy, z których rozbrzmiewa naokół wesoła rozmowa, śmiechy i dźwięczna muzyka. Pod ko­

narami drzew stuletnich porozstawiano stoły dla gości, zapijających to wino lub piwo, to zdrowszą i niewinniejszą od nich wodę słodzoną i zaprawia­

ną sokiem owocowym. Kobiety roznoszą w ko­

szykach pieczywo lub rodzaj małych a bardzo smacznych raków zwanych „garnal“ i chodząc od stołu do stołu rozprzedają je między gości.

Tutaj to oczekiwał Miihuisa znajomy mu ku­

piec. Milhuis szedł powoli wzdłuż stołów i spoglą­

dał bacznie na siedzących przy nich gości, bo nie łatwem było zadaniem wśród wieczornego zmroku rozpoznać z pomiędzy tylu ludzi tego, o którego mu chodziło. Milhuis miał jednak bystre oko i w końcu dostrzegł oczekującego go kupca, który już począł się niecierpliwić, nie mogąc się go do­

czekać, zwłaszcza źe znał Miihuisa jako człowieka bardzo punktualnego.

Przywitawszy się uprzejmie i zamieniwszy kilka słów treści ogólnej, obaj kupcy przystąpili niebawem do rzeczy i poczęli się na dobre z sobą targować. Potrwało to dość długo, bo jak jeden tak i drugi nierad ustępował od raz podanej ceny;

nareszcie jednak porozumiano się zupełnie co do

(15)

II -

warunków sprzedaży i podano sobie rękę na znak zgody.

— Jutro rano, prawie ze świtem, muszę jechać dalej, — rzekł wtedy przybyły z daleka kupiec, — mam jeszcze ważną sprawę do załatwienia w Am­

sterdamie. /W eźcie więc pieniądze zaraz dziś a towar zakupiony przyślijcie mi koleją do domu.

To mówiąc, odpiął pas skórzany z bioder i chciał z niego wydobywać pieniądze. Milhuis wzbraniał się jednakże przyjąć takowe.

— Nocy pożądają tylko złodzieje1 i nietope­

rze, — odrzekł wstrzymując rękę kupca. — Cho­

ciaż zaś nie widzę tu nikogo, kogobym mógł po­

sądzić o złe zamiary, to jednak nie radbym o tej porze wracał do domu z tylu pieniędzmi. Zresztą nie jest też moim zwyczajem brać zapłatę przed odstawieniem towaru. Jeżeli nie możecie tu pozo­

stać do jutra, to przyślijcie mi pieniądze pocztą z Amsterdamu a będziecie mieli zarazem wykaz na to, żeście mi je przysłali.

Kupiec opiął się więc znowu pasem, ale czynił to z widoczną niechęcią.

~~• Nie byłbym nigdy przypuszczał, że pan Milhuis swoim własnym ziomkom tak mało dowie­

rza, — rzekł niby do siebie, ale tak, aby towa­

rzysz go rozumiał, poczem zaraz powstał j zabie­

rał się do wyjścia. — Muszę wracać do hotelu koło muzeum, — dodał, — a że mieszkam prawie w przeciwległej stronie miasta, przeto nie liczę na to, że mnie odprowadzicie, i tu was zaraz poże­

gnam. Do widzenia!

Zaledwie zniknął na zakręcie, aliści za'pobli­

skim krzakiem coś zamajaczyło jakby człowiek i, o Ik Milhuis mógł dostrzedz. puściło się %* od­

(16)

- 12 -

chodzącym. Mlmowoli Milhuis wpadł natychmiast na domysł, źe to może być złodziej i rozbójnik, który podsłuchał ich rozmowę i podpatrzył jak ów kupiec dobywał z za pasa pieniędzy. Wbiegł przeto na drogę i krzyknął za oddalającym się kupcem, aby się wrócił lub przynajmniej nie za­

puszczał się dalej w gęstwinę leśną, ten jednak nie zrozumiał czy nie słyszał wcale wołania, bo ani się nie obejrzał, tylko kroczył raźnie dalej.

Przez kilka chwil Milhuis wahał się i namy­

ślał, co uczynić, a potem udał się spiesznie za kup­

cem, aby go jeszcze raz przestrzedz, ale już go nie dogonił. Miał jednak nadzieję, że idąc krótszą drogą ku hotelowi, w którym tenże zamieszkał, spotka go jeszcze na ulicy, i dla tego podążył przez całą promenadę na drugą stronę miasta. W dro­

dze spotykał tak licznych przechodniów, że nie potrzebował mieć żadnej obawy o siebie. Stanąw­

szy wreszcie w ulicy, którą kupiec przybyły mu­

siał koniecznie przechodzić, napróżno jednak wzrok swój wytężał i rozglądał się na wszystkie strony, kupca nie było nigdzie widać. Tak Milhuis doszedł aż do muzeum i tu zaczekał znowu. Ulic®

opustoszała tymczasem zupełnie; było prawie nie­

podobieństwem nie dostrzedz pojedyóczego prze­

chodnia, a tu jak nie widać kupca, tak nie widać.

Koło muzeum spotkał Milhuis wprawdzie jakiegoś ęzłowleka, który rozglądał się po ulicy, jak gdyby był obcym, lecz to był ktoś nieznany mu zupełnie.

Idąc tak powoli i rozmyślając o tern, co się też kupcowi przytrafić mogło, Milhuis usłyszał na­

gie za sobą odgłos męzkich kroków.

— To on! — pomyślał i już miał się obrócić s wymówką, gdy wtem uczuł straszliwy tól w tył-

(17)

13 —«•

aej części głowy. Ktoś zada? mu silny cios ostrym nożem, który go natychmiast powalił na ziemię.

Z ust Milhuisa wydarł się okrzyk przeraźliwy, ale tylko jeden, bo w tej chwili posypał się nań taki grad uderzeń i cięć, że stracił przytomność.

Morderca jednem cięciem rozerznął teraz swej ofierze ubranie i sięgnął okrwawioną ręką za tako­

we, szukając pieniędzy i kosztowności. Macał go­

rączkowo przez kilka sekund, ale nie znalazł, czego szukał, i miał ręce próżne, gdy się znowu wypro­

stował.

— Do stu dyabłówi — mruknął gorliwie, — to nie ten! To jego towarzysz, a ten z kaletą wyniknął mi się z rąk! Poszkapiłem się zbytecz­

nie i daremna była robota.

I począł kląć na czem świat stoi, że mu się

„robota“ nie udała.

— Abym miał przynajmniej jakiś zysk z mych trudów, — rzekł do siebie w końcu, — zabiorę mu kieskę z pieniędzmi, zegarek i pierścionek.

To mówiąc, przeszukał wszystkie kieszenie swej ofiary i zabrał, co mu w ręce wpadło. Wtem usłyszał kroki i rozmowę kilku lodzi, którzy wi­

docznie zbliżali się do muzeum. Przez krótki czas nasłuchiwał, by się upewnić, skąd mu groziło nie­

bezpieczeństwo, a potem zniknął jak cień w cie­

mnościach ulicy poprzecznej'.

Po kilku minutach gromadka rozmawiających swobodnie i wesoło ludzi nadeszła do miejsca, w którem co dopiero popełnioną została okrutna zbrodnia, i jeden z nich potrącił nogą o ciało Mil­

huisa.

— Co to jest? — zawołał niemile dotknięty. — A, to pewnie znowu jeden z tych, co szukają szczę-

(18)

ścig na dnie kieliszka. I tego wódka pokonała!

Trzebaby go usunąć na bok, aby go kto nie na­

depnął i nie skaleczył.

— Co nas taki pijak może obchodzić? — od­

parł drugi. — Niech leży gdzie padł. A choćby go kto i nadepnął, to co? Jak sobie posłał, tak się i wyśpi.

Słowa te nie podobały się jednak wcale temu, który się pierwszy odezwał.

— Zawszeć to człowiek, — odrzekł łagodnie,

— a zresztą czy to taka wielka rzecz, źe go nieco na bok usuniemy?

I nie pytając się już o to, co mu towarzysze odpowiedzą, pochylił się i uchwycił mniemanego pijaka za ręce, by go unieść i usunąć. Wtem po­

czuł na dłoni ciepła krew i aż podskoczył z prze­

rażenia.

— Człowiek ten padł ofiarą zbrodni, — za­

krzyknął na cały głos, — bo krew z niego się leje!

Na te słowa towarzysze, którzy już chcieli pójść dalej, odwrócili się znowu i przystąpiwszy do zamordowanego, zajęli się nim również -szcze­

rze, jak przedtem gotowi go byli bezlitośnie pozo­

stawić na środku ulicy.

Rozmowa ich głośna wywabiła jednego z do- zórców muzealnych. Dowiedziawszy się, o co cBbdzi, zapalił natychmiast jednę z latarń przed budynkiem ustawionych, której blask potwierdził niestety w zupełności przypuszczenie, iź leżący na ulicy człowiek padł ofiarą zbrodni. Nikt jednak nie znał zamordowanego.

Wieść o morderstwie sprowadziła niebawem ludzi i z innych ulic. Stanąwszy dokoła prześci­

gali się w domysłach co do osoby zamordowanej;

(19)

1 mordercy, nikt jednak, jak to zwykle bywa, nie Wpadł na jedyną zdrową myśl, aby się przekonać, czy człowiek na ziemi leżący jest istotnie już tru­

pem, czy też tylko ciężko rannym, i w takim razie postarać się o pomoc lekarską. Stało się to może dla tego, że i z nich nikt go nie znał.

W końcu pojawił się dyrektor muzeum, które­

mu warwar głośny przeszkodził w badaniach nau­

kowych.

— Co się tam stało? — zapytał się, ujrzawszy gromadę ludzi prawie u schodów muzealnych.

— Człowieka zabito! — odpowiedziało mu kilku, wskazując ręką na Milhuisa.

— Co, człowieka zabito? Na miłość boską, któż to jest i kto go zabił?

Nikt jednak nie umiał mu na to odpowiedzieć.

Nie czekając zresztą na odpowiedź, dyrektor kazał ciało wnieść do wielkiego przedsionka i złożyć na tapczan, a równocześnie wysłał dozórców po do­

ktora i sędziego.

Obaj przybyli prawie równocześnie na miejsce wypadku.

Lekarz zbadał natychmiast liczne rany i stwier­

dził, że człowiek wprawdzie jeszcze żyje, atoli ra­

ny były tak ciężkie, że bardzo się godzi wątpić, czy go będzie można utrzymać przy życiu. Natu­

ralnie nie omieszkano swoją drogą obmyć z krwi głowę, szyję i piersi i obandażować Milhuisa jak należy oraz zastósować wszelkie środki lekarskie pobudzające do życia.

Narazie jednak wszelkie zabiegi okazały się bezskutecznemj i w końcu nie pozostało lekarzom ic innego, jak tylko czekać cierpliwie, aż w sta­

nie rannego nastąpi ostateczny zwrot ku lepszemu

(20)

lub śmierć. Tak minęła i północ, a ranny nie da­

wał jeszcze żadnego wyraźniejszego znaku życia.

Między ludźmi, którzy przez ciekawość po ko­

lei zbliżali się do muzeum a potem odchodzili, zo­

baczywszy na własne oczy, co się stało, zna­

lazł się w końcu jeden, który nie tylko poznał Milhuisa, ale nadto widział go z wieczora w parku miejskim.

— Na rany Boskie, — zawołał tenże na widok rannego, — toż to kupiec Milhuis z ulicy Heeren- straat! Jeszcze kilka godzin temu widziałem go w parku w towarzystwie człowieka, z którym tar­

gował się o dostawę płótna. Kiedym koło nich przechodził, widziałem w cieniu drzewa jakiegoś obszarpaóca, który zdawał się przysłuchiwać ich rozmowie czy też czekał na sposobna chwilę, aby do nich przystąpić I poprosić o jałmużnę.

Obecni słudzy policyjni poprosili go oczywi­

ście zaraz, aby im opisał tak owego kupca, z któ­

rym Milhuisa widział na promenadzie, jak i że­

braka, a następnie, porozumiawszy się z lekarzem, zarządzili przeniesienie Milhuisa do domu jego przy ulicy Heerenstraat

Uprzedźmy ich i zobaczmy, co się tam K tym czasie działo.

Przejażdżka i pobyt na wybrzeżu morsklem zmorzyły Milhuisową porówno z dziećmi. Uczuła tak wielkie pragnienie snu, że nie mogąc się oprzeć senności, udała się do sypialni i w ubraniu rzuciła dę na łoże, poleciwszy Ance, aby tymczasem czu­

wała i nie dała panu czekać długo na dworze, skoro powróci i do drzwi zapuka.

Sen się jednak nie zjawiał i choć czuła zmę- ezenie w członkach, powieki nie chciały się skleić.

(21)

17 mm

Jakiś strach niepojęty przenikał ją do głębi; chcąc nie chcąc zrywała się od czasu do czasu z łoża i gnana niewytiomaczonem złem przeczuciem, bie­

gła do okna i wyglądała na ulicę. Szło ludzi wiele mimo ich okien, pojedyńczo i gromadnie, jedni spieszyli milcząco do domu, drudzy pod wpływem nieszczęsnego alkoholu zataczali się powoli, śpie­

wając lub wydając nieludzkie głosy, ale Milhuisa między nimi nie było. Czasem już, już się zda­

wało, że mąż wraca, a za chwilę przekonywała się, że to było tylko złudzenie,

i Godzina schodziła za godziną, już i północ wybiła na zegarze, a męża wciąż jeszcze nie było.

W tedy obawa jej doszła do szczytu. Znała męża na wylot i wiedziała, że mąż do tak późnej go­

dziny nigdy nie pozostawał poza domem, że był trzeźwym i tak punktualnym, iż nie dał na siebie czekać ani minuty ponad czas umówiony. Opóź­

nienie jego musiał przeto spowodować ważny po­

wód.

W końcu zaszła do czuwającej jeszcze Anki i przed nią się wynurzała, jaka ją ogarnęła obawa;

chciała biedź na miasto i szukać męża, choć nie wiedziała, gdzie mąż o tej porze może przebywać.

Atoli przywiązana do państwa Anka pocieszała ją, jak mogła, wstrzymywała od tego zamiaru i przed­

stawiała jej różne możliwe a zrozumiale powo­

dy, dla których Milhuis tak długo na mieście po­

został.

Nieco uspokojona Milhuisowa wróciła do sy­

pialni i ze zdwojoną uwagą spoglądała w ulicę, a strach wzmagał się w niej z każdą chwilą. Przez pewien czas panowała na ulicy cisza głęboka, aż

niespodzianie przerwał odległy warwas znrię-

«Młkfcw <**«, 2

(22)

— 18 —

szanych głosów. Głosy te zbliżały się powoli i w końcu ujrzała wóz jadący środkiem ulicy, któ­

remu towarzyszyła wielka gromada łudzi.

Widok woza i tylu ludzi o tak późnej godzinie był oczywiście niezwykłem zjawiskiem, ale Milhui- sowa nie zważała na nie tak bardzo, bo myśli jej były w tej chwili zajęte wyłącznie mężem.

Atoli pochód, który na każdym widzu wywie­

ra? ponure wrażenie, zatrzymał się przed jej do­

mem i nagle wszyscy zamilkli.

— Tu oto jego mieszkanie — odezwał się ktoś z tłumu, co widocznie pochód tudotąd popro­

wadził. — Reszta teraz do was należy.

Do kogóż mogły się słowa te odnosić, jeżeli nie do jej męża? Wszakże z rodziny jej wszyscy prócz męża byli w domu, a zresztą nikt prócz nich tu nie mieszkał. Śmiertelnie wystraszona kobieta wychyliła się więcej z okna, aby się lepiej przyj­

rzeć wozowi, i nagle zaparło jej oddech w pier­

siach: przy blasku latarni oczy jej ujrzały na wo­

zie nieruchome, krwią zbroczone ciało męża.

Niepodobna wysłowić, co się w tej chwili działo w duszy biednej kobiety na ten widok.

Twarz jej rumianą powlokła w okamgnieniu bla­

dość marmuru; chciała coś krzyknąć, ale głos od­

mówił posłuszeństwa, usta jej drżały jak w fe­

brze. Chciała powstać i pobiedz na dół, atoli usi­

łowania jej były daremnemi; członki nie słuchały jej woli, zdawało się, źe wrosła w ziemię lub

©kamieniała. Gdyby w tej chwili był nad głową jej zawisnął miecz lub topór, nie byłaby zdolna ani na włos usunąć głowy, by ujść śmierci.

Przytem jednak widziała wszystko i słyszała każdy głos, każdy szmer.

(23)

Ktoś z tłumu przystąpił teraz do drzwi 1 # _ ciągnął za dzwonek, a szarpnął tylko lekko, ja ! gdyby z obawą i odrazą budził śpiących.

Anka, która wciąż jeszcze czuwała, zerwała się na odgłos dzwonka i pobiegła do drzwi, uchy­

liła je lekko i zapytała przez szparę:

— Kto tam jest? Czego tu chcecie o tak pó­

źnej godzinie?

— Otwierajcie czemprędzej, — brzmiała nie­

cierpliwa odpowiedź. — Stało się nieszczęście, Mil- huis zaledwie jeszcze dycha.

— Na miłość Boską, — krzyknęła Anka, roz- twierając drzwi na roścież, — co się stało? Czy to istotnie prawda?

Niestety, tak było w istocie. Kilku ludzi znio­

sło z woza ciało Milhuisa i złożyło je na sofie, a Milhuis wciąż jeszcze nie dawał znaku życia.

’ Za nimi wszedł lekarz, obejrzał jeszcze raz ciało, a potem spytał Anki:

— Czy pani już śpi?"

Anka, zalana cala Izami, nie była zdolną wy­

mówić ani słowa, tylko skinęła głową na znak po­

twierdzenia i wskazała ręką na schody prowadzące na pierwsze piętro.

— Idź i obudź ją! — rzekł lekarz. Teraz nie pora wahać się i zwłóczyć, tu trzeba koniecznie działać natychmiast.

Gdy Anka weszła do pokoju, Milhuisowa sie­

działa wciąż jeszcze przy oknie bez ruchu jak słup kamienny, w tej chwili jednak zdrętwienie ustąpiło.

Z głośnym okrzykiem padła na ziemię i na szczę­

ście omdlała.

(24)

—- 90 ' —

Szaleńcy.

Od cmego nieszczęsnego wieczora upłynęło okrągłe sześć miesięcy. Pól roku to nie wiele cza­

su w zwykłych stosunkach; większa część ludzi wśród zajęć codziennych ani się nie spostrzeże, że upłynęło znowu sześć miesięcy z ich życia, i tylko ten lub ów przy danej sposobności zastanowi się I wyrazi swe zadziwienie, że czas tak szybko uchodzi.

Milhuisowej dał się ten okres czasu strasznie we znaki! Ona, która kwitnęla zdrowiem i rwała się do życia, zmieniła się w tych sześciu miesią­

cach nie do poznania. Z twarzy jej pełnej i świe­

żej zniknęły bez śladu rumieńce, które ją krasiły, i ustąpiły miejsca trupiej nieomal bladości, wychu­

dła cała i pochyliła się jak drzewko pod naciskiem burzy. A jeszcze smutniejszą była zmiana, jaka zaszła w jej sercu. Mąż powrócił wprawdzie do zdrowia i stało się zadość sprawiedliwości, bo mor­

derca otrzymał zasłużoną karę, cóż jednak zna­

czyło dla niej Wyzdrowienie pozorne męża i uka­

ranie winnego! Najstraszniejszy cios, jaki z do­

pustu Bożego itioże człowieka tu na ziemi spotkać, spadł na poczciwego i bogobojnego Milhuisa; zmy­

sły jego były pogrążone w zupełnem obłąkaniu.

Strawiwszy kilka długich jak wieczność mie­

sięcy na najsumienniejszej i niezmordowanej opiece przy łożu śmiertelnie chorego męża, ucieszona wi­

docznym skutkiem swych zabiegów, gdy się rana na dobre goić poczęła ! chory odzyskiwał apetyt i siły, powoli nabywała pewności, że czekało ją coś jeszcze gorszego od tego, co dopiero przeszła. MU- jtoi» spoglądał m nią oczyma adztwicmemi I m -

(25)

-

21

-

lękiem! i nie poznawał jej wcale, co więcej mlal ją za owego niecnego mordercę, który go owej nocy napadł, wydzierał się jej z rąk, odpychał ją od siebie, na nią złorzecząc.

Długa, długo biedna kobieta nie chciała uwie­

rzyć w swą dolę nieszczęsną i z dnia na dzień spo­

dziewała się, że nastąpi jakaś gruntowna zmiana, źe razem z wyzdrowieniem reszty ciała wyzdro­

wieją i zmysły jego. Mijał dzień za dniem, a ta poprawy żadnej jak nie było, tak nie było. Miała nadzieję, źe może widok dzieci, których przez cały czas nie wpuszczano do pokoju, W którym ojciec leżał, sprawi na nim wrażenie, wstrząśnie jego nerwami i zbudzi z uśpienia siły jego duszy. Nie­

stety i ta nadzieja zawiodła ją srodze. Ody pe­

wnego dnia sprowadziła dziatki i przysunęła je do niego, aby J e mógł do siebie przytulić, obłąkany mąż nie poznał ich wcale, odpychał je, bił i groził, źe je zadusi, jeżeli nie odejdą natychmiast.

Nieszczęśliwej Zuzannie Miłhuisowej pozostała wtedy już tylko jedyna ucieczka do Boga, pocie­

szyciela wszechmocnego wszystkich udręczonych;

dzień i noc korzyła się przed Nim w modlitwie i błagała Oo, aby raczył promieniem łaski swej roz­

kwiecić ociemniały rozum męża. Atoli Bóg, nie­

dościgniony w swych postanowieniach i wyrokach, nie przybieźał z pomocą, przeciwnie, ręka Jego ciężyła na niej z dniem każdym coraz więcej, co­

raz dotkliwiej.

Lekarz, który Milhuisa miał w swej opiece i nie zaniedbał żadnego środka, na jaki wiedza ludz­

ka zdobyć się może, aby i zmysły jego powróciły do stanu normalnego, dał jej w końcu radę, aby myła umieściła w domu obłąkanych, bo tylko p o

(26)

22 ”

byt w takim zakładzie może jeszcze wywołać ja­

kąś zmianę w stanie jego.

Rada ta rozgniewała Milhuisową. Zdawało się jej rzeczą wprost niemożliwą, aby męża i ojca jej dzieci miała powierzyć obcej opiece, ludziom zu­

pełnie cudzym.

— Nie, tego nie uczynię, —odparła wtedy, —•

dopóty ja żyć będę, nie odejdę od boku męża.

Dziś więcej niż kiedykolwiek przedtem wymaga on odemnie miłości i poświęcenia, więcej niż maleńkie dziecię, które jeszcze nie nauczyło się rąk swych używać. Byłoby wprost grzechem, gdybym opu­

ściła, go w chwili, kiedy się bez opieki obyć nie może

Ażeby pojąć ważność tego wzniosłego postano­

wienia i stawić je w oświetleniu, na jakie zasługuje, musimy tu zaznaczyć, że Milhuis, który w rzeczy samej nie, wiele się różnił od zwierzęcia, któremu teraz nawet nie dostawał instynktu, jaki zwierzę posiada, dokuczał żonie swej bezwiednie od rana do wieczora, obsypywał ją wyzwiskami i słowami, jakie przedtem nigdy nie postały na jego ustach, źe ją nawet bił i kopał. To wszystko jednak nie zmniejszało, nie osłabiało uczucia miłości, jakie w sercu dlań żywiła, owszem zwiększało ją i »- twierdzało.

Pewnego dnia, gdy jak zwykle podawała mę­

żowi łyżką zupę, on wyrwał jej z rąk talerz, wylał na nią gorącą zupę i rozbił talerz o jej głowę. Nie- dość na tern, pochwycił nóż przypadkiem na stole leżący, rzucił się na żonę i już się zamierzał, by ostrzem przebić jej piersi

i byłaby niechybnie padła ofiarą niespodziewa- aapadm oNtbrnagp mgża, gdyby w W chwili

(27)

nie byl wszedł lekarz i przyskoczywszy z tylu do Milhuisa, nie był mu wyrwał noża. Czemprędzej go też potem skrępował, odział w ubranie z dłu- giemi rękawami i takowe z sobą związał, pozba­

wiając go w ten sposób możności używania rąk.

Po tym wypadku lekarz, obawiając się, iż na­

pady szału częściej się mogą zdarzać, stanowczo dogadywał Milhuisowej, aby męża oddała do za­

kładu waryatów.

Zuzanna pozornie usłuchała rady lekarza i wy­

brała się w drogę, aby się na własne oczy przyj­

rzeć jednemu z takich zakładów, zażywającemu wielkiej sławy.

Zakład ten był położony na górze dość znacz­

nej. Rozległe budynki na szczycie góry przedsta­

wiały z doliny majestatyczny widok i nikt nie był­

by się mógł domyślić, źe w nich mieszkają ludzie, którzy nie mają zrozumienia dla piękności okolicy, ba dla całego świata.

Z sercem, bijącem z wzruszenia jak młotem, weszła biedna kobieta po szerokiej, ale nieco stro­

mej drodze na górę i stanęła przed wysokiemi wro­

tami z krat żelaznych, oddzielającemi zakład od miasta znacznie niżej położonego. Gdy pociągnęła za dzwonek, zjawił się odźwierny, uchylił z lekka ciężkich wrót i zapytał się Milhuisowej, czego żada.

— Chciałabym obejrzeć zakład, — odrzekła,

— aby się przekonać, czy mogłabym z spokojnem sumieniem oddać wam w opiekę mego męża, który cierpi na umyśle.

Odźwierny zapytał się o jej nazwisko, i sie­

dzibę, następnie zamknął znowu drzwi i oddalił się do wnętrza. Po niejakimś czasie wrócił i do­

ręczył Milhuisowej piśmienne pozwolenie od dy­

(28)

24

rektora, na mocy której wszystkie oddziały i po­

koje zakładu stały dla niej otworem.

Zaraz po pierwszych kilku krokach, gdy chciała obejrzeć piękny ogród, napotkała na obłąkanych.

W długim pochodzie, idąc jeden za drugim, wieźli na taczkach ziemię i kamienie z jednego końca ogrodu na drugi. Dziwny wyraz oczu tych poża­

łowania godnych ludzi zdradzał stan ich duszy za­

równo wymownie jak ich ubranie. Co kilkanaście kroków szedł z boku dozorca z kluczami u pasa, zważając bacznie na to, by się nikt z rzędu nie wyłamywał i nie próbował zemknąć.

W szyscy ci ludzie poczęli się przypatrywać bacznie Milhuisowej i przechodząc rzucali jej nie­

zrozumiałe wyrazy. Ostatni z rzędu zatrzyma! się nagle przed nią, przystąpił do niej i rzekł z taje­

mniczą miną, wskazując palcem na towarzyszące­

go mu dozórcę:

— Widzisz tam tego dziwaka? Wiesz, co to za człowiek? On ma pomieszanie zmysłów; coś mu się w głowie zepsuło i dla tego musieli go od­

dać do tego zakładu. Ja wiem, o czem on teraz myśli. Dziś w nocy, gdy rzeka tam z dołu przyj­

dzie do góry, chciałby się zamienić w kaczkę i po­

kryjomu spłynąć na dół po rzece. Ale to mu się nie uda; o nie, ja na to nie pozwolę, bo mi kazano na niego uważać. A wiesz kto mi kazał? Oto mój brat, car Mikołaj, bo ja jestem wielki książę Kon­

stanty i sułtan turecki Omar w jednej osobie. A wiesz, dla czego mi go pilnować kazał? Bo to jest chan tatarski Murza, który chce świat cały zawo­

jować i brata mojego z tronu strącić! Tylko nie mów o tern nikomu, bo ludzie o tern nic nie wie­

dzą i nie uwierzą ci, jakbyś o tum mówiła. A mofc

(29)

25

mnie nie wierzysz? Idź więc do cara Mikołaja i powiedz mu, że ja cię do niego posyłam, ja wielki książę Konstanty i sułtan turecki Omar. Powiedz mu: Bądź dobrej myśli i panuj spokojnie! Brat twój baczy na Murzę i nie da mu zemknąć! Zoba­

czysz, że się ucieszy i da ci w nagrodę dyament tak wielki jak twa głowa, pół kopy orzechów i zło­

ty fenik i pojmie cię za żonę. Słuchaj. . .

Chciał jeszcze dalej mówić, ale dozórca prze­

szkodził temu i kazał mu iść z sobą. „Brat cara“

skinął tajemniczo głową, jakby chciał potwierdzić polecenie, co dopiero udzielone Milbuisowej, ale tak, aby dozórca nie spostrzegł, i poszedł, śmiejąc się, z ukontentowania na całe gardło.

Podobne zajścia powtarzały się co parę kro­

ków, a rzecz dziwna, znacznie większa część cho­

rych miała się za ludzi wielkich i słynnych, za kró­

lów i bogaczy.

Z sercem ciężkiem i przepełnione« gorzkością doszła tak Milhuisowa do części ogrodu, otoczonej wysokim parkanem ze sztachet żelaznych. Spo­

strzegła tam czterech ludzi zajętych sobą tak pil­

nie, że, zdało się, nie widzieli nikogo prócz siebie.

Przy stole kamiennym siedział starzec siwo­

włosy, z długą poważną brodą, zapisujący coś do wielkiej księgi z nadzwyczajną uwagą. W kała­

marzu nie było atramentu a w trzonku pióra, a sta­

rzec jednak pisał i pisał i widocznie widział, co chciał napisać, bo od czasu do czasu przewracał karty, przyglądał im się i czytał. Nareszcie po­

łożył pióro, podniósł się z dumą i pogładził brodę, podczas gdy oko jego tryskało płomieniem gniewu.

— Nie, — zawołał, — tak dłużej być nie mo­

że. ' Nie mogę dłużej cierpieć tyle obłudy I M tw .

(30)

Niech się świat dowie, gdzie iest prawda i zasługa, kto jest istotnie wielki, a kto tylko marny naśla­

dowca. Tom winien sobie, swej rodzime, swemu narodowi. A teraz do dzielą!

To mówiąc, wyjął z księgi kartę i począł z niej odczytywać nazwiska takim tonem, jak nau­

czyciel wywołuje nazwiska uczniów, których chce skarcić za niedobre uczynki: Kopernik, Sokrates, Tomasz z Akwinu, Kolumb, Mojżesz, Pythagoras, Newton, Kant, Arago, Dante! Stanąć w koło prze- demną!

Potęm spojrzał wkoło siebie, jak gdyby wy­

wołani po nazwisku mężowie stali istotnie przed nim, i skinął głową na znak, źe jest zadowolony z ich przybycia.

— Siadajcie! — rzekł surowo. Dobrze, że­

ście się wszyscy stawili, bo inaczej gniew mój nie miałby granic. A teraz powiedzcie mi po kolei, jakiem prawem pokradliście mi z moich pism i ogłosiliście jako swoje owe wzniosłe myśli, które was okryły nieśmiertelną sławą u wszystkich lu­

dów, podczas gdy ja ginę w zapomnieniu i nędzy, ja, w którego duszy wszystkie owe pomysły i wy­

nalazki wzięły swój początek.

Po tych słowach wskazywał palcem to na je­

dnego, to na drugiego z mniemanych winowajców, oczekując niby odpowiedzi

— Spodziewałem się, źe się będziecie zapie­

rali — rzekł w końcu łagodniejszym tonem, — ale wy ani do tego nie jesteście zdolni. Macie od­

wagę w słowach, ale tchórze z was, gdy grozi nie­

bezpieczeństwo. Spojrzyjcie wkoło ł Zewsząd ota­

czają was ludy całej ziemi i są świadkami waszego eeteiMetóa, waszego «wstydzenia. Przyznajcie

(31)

się w obliczu wszystkich, źe wy waszą mądrość macie odemnie, że wasze myśli zrodziły się w mej duszy, wy zaś je tylko pokradliście, a wtedy chę­

tnie wam przebaczę.

Nastąpiła diuższa pauza, w ciągu której sta­

rzec przysłuchiwał się niejako oświadczeniom skru­

szonych grzeszników. Oświadczenia te musiały go zadowolić zupełnie, bo czoło jego całkiem się wypogodziło.

— A teraz wracajcie do domu, — rzekł z ma- jestatyęznem poruszeniem ręki, — i opowiadajcie wszystkim, że oczy wasze widziały największego człowieka, jaki kiedykolwiek żył na ziemi, mędrca, równego Bogu, nazwiskiem Jana V an-R eyka.

Pożegnawszy ich następnie jeszcze iaskawem skinieniem głowy, wziął się znowu do pisania na pustych kartach, trzonkiem bez pióra, lak gdyby go już nic w koło nie obchodziło.

Drugi z osadzonych za kratami ludzi kręcił się wciąż koło towarzysza i ze zlożonemi jak do mo­

dlitwy rękami błagał go ustawicznie:

— O ty wszechwiedzący, pomóż mi szukać, al­

bowiem zgubiłem samego siebie i nie mogę się od­

naleźć. Jam płyną! przez odwieczne lody około bieguna północnego i tam zatonąłem między dwie­

ma górami lodowatemi. Zapadałem się coraz wię­

cej w toni niezmierzonej, aż po dziesięciu latach wyrzuciły mnie znowu na powierzchnię wulkany ziemi. Teraz wiem tylko tyle, że uszedłem z du­

szą, a ciało gdzieś w tej wędrówce zaginęło bez śladu. Tyś jest wszechwiedzącym, więc pomóż mi odnaleźć, eom zagubił, a bez czego żyć nie mogę m ziemi.

(32)

Nazwany wszechwiedzącym szaleniec wpadł z wściekłością na proszącego i pchnął go tak, że ten wpadł,

— Daj mi spokój, — krzyknął. — Ja mam co innego do czynienia, przyczem chodzi nie o jedne­

go człowieka, tylko o całą ludzkość. Ja zbieram gnój i błoto z całej ziemi, aby z niego wy destylo­

wać ekstrakt, któryby ludziom dał wieczną mło­

dość.

I po tych słowach zbierał skrzętnie błoto i kurz i rzucał w górę; tak że niebawem otoczony był chmurą z kurzu.

Czwarty z obłąkanych miał przed sobą kupkę drobnych kamyczków, które ustawicznie przekładał i liczył.

— O biednyż ja, biedny człowiek, — wyrzekał od czasu do czasu, tuląc twarz w dłoniach. — Je­

stem najbogatszy z ludzi, jestem królem królów, a jednak najnieszczęśliwszem stworzeniem. Z pienię­

dzy, które posiadam, mógłbym kazać ukuć pas zło­

ty naokoło kuli ziemskiej na metr gruby, na dwa metry szeroki, a jednak jeszcze brak mi drobnej rzeczy. Brak mi fenika do sumy, za którą mógł- bym kupić całą ziemię i uszczęśliwić wszystkich ludzi, a niema nikogo, żadnej duszy na świecie, któraby fenik ten dała, chociaż gotówem później dać królestwo cale za ten jednak fenik. Może mi pani da ten fenik? — dodał w końcu, zwróciwszy się do Milhuisowej z wyciągniętą dłonią.

Milhuisowa odwróciła się z bolesnem uczuciem w duszy x udała się do głównego budynku, gdzie ją jeden z lekarzy oprowadzał po salach, zajętych przez różnego rodzaju chorych. W tej byli ludzie wracający do zdrowia, w innej chorzy równoczs-

(33)

- 29

śnie na ciele i na duszy, znowu w innej tak rwani furyaci, druzgocący wszystko, co im w ręce wpa­

dło, zagrażający każdemu, człowiekowi a przytem obdarzeni niezwykłą siłą dała. Tych zaledwie z wielkim wysiłkiem zdołano nakłonić do posłu­

szeństwa i porządku.

Widziała pożałowania godne postacie ludzkie, ustawione ze związanemi rękami i nogami, pod przyrządem, z którego silny promień zimnej wody ustawicznie padał na ich ,ciemię, sprawiając im nie- wysłowione tortury. Widziała dalej chorych, któ­

rych tylko biciem można było zmusić do wykonania najprostszych a niezbędnych czynności, do podda­

nia się zachodom leczniczym.

Na ten widok postanowiła sobie tern silniej w duszy, że się nigdy a nigdy nie rozłączy z swym mężem, i gotowa była narazić się nawet na długie cierpienia i na śmierć z ręki męża, byleby go tylko nie powierzać opiece obcych ludzi.

A przytem wciąż jeszcze miała nadzieję, że mąż prędzej czy później odzyska swe zmysły. To było jej najgorętszem, jedynern prawie życzeniem i była zdecydowaną użyć wszelkiego środka, wszel­

kiej drogi, aby się to życzenie spełniło.

Nasamprzód zaś zamknęła sklep na Hearen- straat, wyprzedawszy nagromadzone zapasy płótna, a następnie sprzedała cały dom, ponieważ stał się dla niej za obszernym, 1 wynajęła w tańszej oko­

licy miasta dwa pokoiki, z których jeden poświę­

ciła wyłącznie dla swego męża.

Od rana do wieczora doglądała go z podziw! e- nia godnem poświęceniem i otaczała wszelkiemi wygodami, nu jakie tylko zdobyć się mogła w swych stosunkach. Nie było wonczas żadnego

(34)

30 —»,

sławniejszego lekarza w całej Holandyi, do które»

goby nie była się udała po radę, atoli ani jej oso­

biste zabiegi, opieka i poświęcenie, ani nauka tych, do których zachodziła po radę, nie odniosły ża­

dnego skutku. Kosztowało to wiele, wiele pienię­

dzy, ale chętnie płaciła w nadziei, że lekarz jaki może jednak w końcu męża wyleczy. Zresztą co jej było po pieniądzach, których nie mogła używać wespół z mężem.

Po lekarzach przyszła kolej i na szarlatanów różnego rodzaju i różnej narodowości. Skoro tylko słyszała lub wyczytała nazwisko człowieka, który się zajmował leczeniem ludzi, pisała doń, choć mie­

szkał na drugiej półkuli. Oni zaś, którzy rzekomo potrafili uleczyć każdą słabość i każdą chorobę, robili jej zazwyczaj zrazu wielką nadzieję, że w mig wyletzą męża. bo to dla nich nic nowego;

gdy jednak mieli już w kieszeni pieniądze, naten­

czas jeden po drugim milkł lub wzruszając ramio­

nami oświadczał, że niestety w tym przypadku nauka lekarska jest bezradną.

Ody już zaczęła wątpić, czy w ogóle kto na świecie może pomódz mężowi, pewien znajomy uprzedził Miihuisową, że w mieście Leodyum po­

jawił się codopiero jakiś słynny lekarz z dalekich krajów, który prawie w cudowny sposób wyleczył kilku obłąkanych, o których wyzdrowieniu już wszyscy tamtejsi lekarze zwątpili. Miihuisową po­

stanowiła sobie natychmiast, że pojedzie i do tego lekarza.

Był to zamiar trudny do wykonania, bo trzeba było w jakibądź sposób spowodować Milhuisa, aby się zgodził na podjęcie podróży. W jego głowie pozostało tymczasem jakieś niejasne wspomnienie

(35)

z owego napadu nocnego i ono sprawi?©, że je­

żeli przedtem rzadko z domu wychodził, to teraz nie chciał ani słyszeć o opuszczeniu izby, w któ­

rej go umieszczono. Skoro mu o tern wspomniano, budziło się w nim natychmiast podejrzenie, że go ktoś chce znowu zwabić w zasadzkę. To też mi­

nęło dni kilkanaście i trzeba się było uciekać do najdziwniejszych podstępów, aż się dał namówić do puszczenia się w podróż. Ale i wtedy z wiel­

ką tylko biedą udało się go nakłonić do wejścia na jeden ze statków krążących kanałem między Haagą a Leodyum, umyślnie w tym celu przez Milhuisową wynajęty.

Z początku brał się w drodze bardzo przy­

zwoicie i spokojnie, atoli zanim jeszcze stanęli u celu podróży, opadł go szał w okropny sposób.

Z nieludzkim rykiem przypadł do wielkiego zwier­

ciadła, zawieszonego na ścianie kajuty, i rozbił je w kawałki, połamał następnie krzesła i stoły 1 ka­

wałami drzewa powybijał szyby w oknach.

Żona błagała i zaklinała go na wszystko w świecie, aby był spokojnym, kierownik statku zagroził, źe go każe związać sznurami, gdyby miał dalej tak dokazywać, i jedno i drugie od­

niosło skutek wręcz przeciwny i tylko go jeszcze więcej rozdrażniło.

Gdy zaś kierownik statku, nie widząc innej rady, z pękiem sznurów zbliżył się do Milhuisa, by go powiązać, ten, nie chcąc się poddać takiej procedurze, zeskoczył ze statku do kanału, popły­

nął do brzegu i w ubraniu na wskroś przemokłem puścił się pędem w głąb kraju.

Biedna żona poprosiła, aby natychmiast za­

trzymano, wysiadła na ląd i pobiegła natychmiast

(36)

za męlem. W ciągłej będąc obawie, że go może stracić z oczu, biegła za niem z natężeniem wszy- ; stkich sił. Pogoń ta a raczej wyścigi trwały bli­

sko godzinę, a skończyły się tuż przed miastem.

Milhuisowa, całkiem wyczerpana i tak zadyszana, iż ledwie dechu dostać mogła, padła przed samą bramą miasta na ziemię I z ledwością tylko zdo­

łała się doczołgać do wystającego z boku kamie­

nia, aby na nim odpocząć. 1

Podczas gdy tu płacząc rzewnie z nlewysło- wionem uczuciem boleści w sercu, zbierała siły do dalszej pogoni. Milhuis zniknął w ulicach miasta.

I nam wypadnie udać się za nim do miasta, by się dowiedzieć, co się z nim dalej stało.

Ody Milhuis spostrzegł, źe żona ustała w po­

ścigu, zwolnił również kroku i śmiejąc się z za­

dowoleniem wewnętrznem, począł na sobie popra­

wiać ubranie.

— To jest Leodyum, — mówił przytem pół­

głosem do siebie, — tu mieszkają liczni mol od­

biorcy. Winni ml oni wiele pieniędzy, ale swoją drogą mają oni respekt tylko przed ludźmi ubra­

nymi bogato i wytwornie. Dobrze więc, że mam na sobie tak piękne szaty, źe wyglądam jak jaki książę. Mogę śmiało pójść do nich i osobiście za­

łatwić z nimi me lnteresa. Przedtem jednak obej­

rzę sobie nieco miasto i rzeczy godne widzenia.

Nigdy dotąd nie uczyniłem tego, bom myślał cią­

gle tylko o zarabianiu pieniędzy, a przecież byłby czas pomyśleć w końcu o czem tonem, a nie tylko 0 pieniądzach.

Ktoby go b$?f wtedy widział idącego ku ratn- t&sowi, ten nie byłby się nigdy domyślił, że to czło- nddt.fioghawtoBg m um ii. Dumnie * $ góry apo»

(37)

33

glądając w około wszedł do wspomnianego budyn­

ku i zapuścił się po schodach na pierwsze piętro.

Tam zastał gromadkę obcych stojących przed obrazem wielkich rozmiarów i przysłuchujących się uważnie opowiadaniu przewodnika, który im tłomaczył znaczenie jego.

— W roku 1574, — mówił przewodnik, — ob­

legali miasto nasze Hiszpanie, a tak ściśle otoczyli je ze wszystkich stron, że mieszkańcy mogli się z księciem Oranii - porozumiewać tylko za pomocą gołębi. Ptaki te następnie wytkano i umieszczono w tutejszym ratuszu, później panów i do nich za­

prowadzę. Oblężenie trwało całe cztery miesiące, wskutek czego w mieście powstał wielki głód, któ­

ry więcej niż dziesięć tysięcy ludzi o śmierć przy­

prawił. Wówczas zbuntowali się obywatele, udali się tłumnie przed dom burmistrza, który się zwał Van der Werf, i z wielkiem oburzeniem domagali się chleba. Burmistrz, który mimo najlepszych chęci nie mógł zadośćuczynić ich żądaniu, ukazał się w oknie i rzekł do tłumu: „Wiedzcież, oby­

watele, że i ja cierpię głód, bo i mnie chleba nie dostaje. Gotówbym dać życie, aby tylko głód wasz zaspokoić. Jeżeli więc trzeba, to zabijcie mnie i pożywcie się mojem ciałem, a będę szczę­

śliwy, jeżeli ta ofiara zdoła waszą dzielną obronę przedłużyć choć tylko na kilka godzin!“ Usły­

szawszy -te słowa, tłum zwątpiały nabrał znowu otuchy, pobiegł na mury i podjął z całą energią walkę z oblegającemi wojskami, wołając z we­

wnętrzną dumą: „Brak nam wprawdzie chleba, ale mniejsza z tern! Poodcinamy sobie lewe ręce i niemi się pożywimy, aby módz tern lepiej wal­

czyć prawemi rękami“.

Obłąkany ojciec. 3

(38)

— Tak istotnie było, — wyrwał się w tej chwili Milhuis, — a potem Hiszpanie zaniechali oblężenia i poszli sobie dalej. Wiem to jak naj­

dokładniej, albowiem ja sam jestem owym bur­

mistrzem Van der Wert.

Przewodnik i jego słuchacze spojrzeli nań na pół z gniewem, sądząc, że kpi sobie z nich, a na­

stępnie udali się dalej, aby obejrzeć owe wypchane gołębie i inne niezwykłe zabytki z dawnej prze­

szłości miasta. Milhuis zaś zeszedł znowu po scho­

dach i poszedł do ogrodu botanicznego.

Z miną wielkiego znawcy przechadzał się wśród alei z drzew 1 pięknych kwiatów, z których wiele pochodziło z dalekich krain, i zaczepiał ogro­

dników po drodze spotykanych. W końcu zaszedł dto obszernych szkłem krytych budynków i przy­

stanął przed dwoma drzewami daktylowemi, któ­

re, jak zapytany o to ogrodnik oświadczył, miały mieć przeszło dwieście lat

Milhuis uśmiechnął się drwiąco i z wielką pe­

wnością orzekł, że zdanie ogrodnika jest całkiem mylne. Nie dwieście lat liczyły wedle jego obra­

chunku owe daktyle, lecz kilka .tysięcy. Już na tysiąc lat przed potopem daktyle owe kwitnęty u wejścia na wieżę'babilońską a potem u bram je­

rozolimskich, skąd je przywieziono w szklanych pudłach.

Ogrodnik patrzał na dziwnego przybysza wiel- kłemi oczyma, a potem skinął na swych pomocni­

ków i polecił im, aby mieli baczne oko na niego, bo chyba nie jest spełna rozumu.

Przezorność ogrodnika okazała się niebawem całkiem uzasadnioną, bo już po kilku minutach Milhuis wpadł między zbiór rzadkich i cennych

(39)

- 35 —

kaktusów i zaczął gospodarować po swojemu.

W kolczastych kaktusach dopatrzył się on jeży, które zdaniem jego były bardzo niebezpiecznemi szkodnikami. Takie stworzenia należy tępię na każdym kroku, pomyślał Milhuis i zaczął jedną do­

niczkę po drugiej zrzucać na ziemię.

W mgnieniu oka zlecieli się ogrodnicy i obu­

rzeni do najwyższego stopnia wpadli nań z kijami w ręku. Nim go jednak zdołali pochwycić, Mil­

huis wypadł drzwiami do ogrodu i uciekał poprzez grzędy najpiękniejszych kwiatów, niszcząc w je­

dnej chwili zabiegi i starania całego szeregu lat.

Wypadłszy na ulicę, Milhuis obejrzał się z tryumfującym uśmiechem, a potem podążył ku muzeum egipskiemu.

Podchodząc na piętro, zbliżył się do ludzi, którzy również pragnęli zwiedzić muzeum, i za­

czął ich pouczać, jak gdyby się znał na wszyst- kiem.

— To co państwo tu zobaczycie, — rzekł, — jest nadzwyczaj cenne. Zbiór ten bowiem jest bez wątpienia najdoskonalszym i najzupełniejszym w całej Europie.

W tym względzie Milhuis nie mijał się z pra­

wdą.

Dziwniejszą jednak rzeczą było, że był bardzo obeznany z nagromadzonemi w muzeum przedmio­

tami, z trumnami staro - egipskiemi, mumiami, hie- roglificznemi napisami oraz przyborami, które z trumien powydobywano i poustawiano na pół­

kach. Potrafił wszystko objaśnić tak jasno i zro­

zumiale, że przewodnik muzealny, sądząc, iż to jest specyalny znawca egipskich starożytności, po­

zostawił jego opiece gromadkę ciekawych, a sam

(40)

-— 36 —a

zajął się innymi. Okazane mu uznanie pochlebiło wielce Milhuisowi i zrazu wywiązał się jak najle­

piej z danego polecenia. Niespodzianie jednak po­

mieszały mu się znowu zmysły, i to w chwili, gdy ebliżano się do naczynia, w którym przechowywa­

no chleb kilka tysięcy lat stary, znaleziony przy mumie.

— To chleb z egipskiej pszenicy, — rzekł do otaczającej go gromadki ludzi. — Była to owa pszenica, którą Józef, syn Jakóba, kazał był ze­

brać do gumien podczas siedmiu lat żyznych.

Wiadomość tę wysłuchano z ogromnem zacie­

kawieniem; przekonawszy się, że Milhuis posiadał niezwykłe wiadomości z historyi egipskiej, nikt ani się ważył powątpiewać o jakiembądź twier­

dzeniu jego, a więc i teraz uwierzono. Wnet je­

dnak nastąpiło wielkie rozczarowanie.

— Kto tego chleba skosztuje, — ciągnął Mil­

huis dalej, sięgnąwszy przy tych słowach po chleb,

— ten zapada natychmiast w sen tysiącletni___

Potem jednakże zbudzi się znowu, aby żyć wiecz­

nie i już nigdy nie umierać.

To mówiąc włożył kawałek chleba do ust i w tejże chwili począł biedź ku wyjściu, przewra­

cając w pospiechu porozstawiane z lewej i prawej strony ganku mumie królów i książąt egipskich.

W ypadłszy do sieni, biegał to w górę, to na dół, aż dotarł do sali, zastawionej kamiennerni resztkami staro - egipskich budowli. W środku sali stał ogromny sarkofag kamienny, w którym mogła się cała rodzina pomieścić. Ciężkie wieko było całe pokryte hieroglifami, owem osobliwem pismem Egipcyan z przed wielu set lat, opowia- dającemi w krótkości cały bieg żyda Faraona.

(41)

— 37 —

którego ciało ongi w tej kamiennej trumnie złożo­

no do snu wiecznego.

Przed tą trumną zatrzymał się Milhuis i z wy­

siłkiem, do jakiego są tylko zdolni ludzie pozba­

wieni rozumu, zepchnął z niej ciężkie wieko, że z ogromnym hukiem spadło na posadzkę.

Muzeum całe aż się zatrzęsło. Zewsząd zbie­

gli się i dozorcy muzealni i zwiedzający je ludzie, aby się przekonać, co się stało.

Zastali Milhuisa stojącego przed sarkofagiem i opowiadającego z miną całkiem poważną, że za­

mierza teraz rozpocząć sen tysiącletni.

— Postawcie mi stróżów po obu bokach, — mówił, — aby mi nikt nie zakłócił spokoju. Spro­

wadźcie mi tysiąc dziewic, aby mnie swym śpie­

wem do snu ukołysały, z którego się zbudzę, gdy będzie ziemia, gdzie teraz jest morze, a morze, gdzie teraz jest ziemia, gdy ryby będą żyły w po­

wietrzu a ptaki w wodzie.

I zanim ludzie, zdumieni temi słowy, spostrze­

gli, że tak może przemawiać tylko człowiek z obłą­

kanym umysłem, Milhuis wskoczył do kamiennego sarkofagu i wyciągnął się w nim, jak gdyby na prawdę do snu się zabierał.

Dozorcy wezwali go, aby natychmiast wyszedł z sarkofagu, i grozili, że w razie oporu gotowi są użyć przymusu. Atoli Milhuis przymknął powieki i ani myślał się poruszyć, tak był w tej chwili przekonany, że musi na tysiąc lat zasnąć.

Wówczas poczęto nim wstrząsać i podnoszono go za głowę, to za rękę, wszystko daremnie! Mil­

huis przewracał się znowu jak bezwładny i udawał śpiącego. W końcu znudziła się dozórcom spra­

(42)

^ 38 i

wa, więc przychwycili go silniej i odłożywszy na bok wszelkie względy, wyrzucili go po prostu za drzwi.

Milhuis i teraz jeszcze nie wydał z siebie ża­

dnego głosu, nie jęknął i pozostał bez ruchu w miejscu, w lctórem go przypadkowo porzucono.

Ody i teraz wszelkie dogadywanie i odgraża­

nie pozostało bez skutku i Milhuis ani drgnął, do- zórcy wynieśli go przed dom i oparli go o dom jak kłodę drzewa.

Widok był tak niezwykły, że przechodzący tamtędy ludzie jeden po drugim zatrzymywali się i otoczyli kołem śpiącego rzekomo Milhuisa, który dokładał wszelkich starań, aby nie wypaść z uda­

wania, które rozpoczął w sarkofagu. Widocznie szaleństwo Milhuisa polegało na tern, że każdą nową myślą przejmował się nawskroś i zaraz ją usiłował urzeczywistnić, dopóty w mózgu jego nie powstała myśl inna, jeszcze dziwaczniejsza od poprzedniej. Z ludzi nikt nie potrafił go odwieść od zamiaru, który raz utkwił w jego głowie.

Milhuisowa, która tymczasem wypoczęła i na­

brała nowych sił, przypadkiem zaszła również w okolicę muzeum. Spostrzegłszy tłum łudzi przed budynkiem muzealnym, poszła całkiem instynkto­

wo zobaczyć, co się stało.

Z trudem przedarła się przez tłum i — zoba­

czyła męża.

— Łukaszu! — rzekła łagodnie, chwytając go za rękaw. — Łukaszu, chodź, podaj mi twe ramię, bo tu przecie nie możemy pozostać.

Odezwanie się Milhuisowej wywołało oczywi­

ście wielkie zadziwienie wśród tłumu, a zwłaszcza wśród kobiet, które iście kobiecym instynktem od

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rola lekarza nie ogranicza się do przy­ noszenia ulgi i pomocy w cierpieniach, a nawet leczenia, lecz jest to również rola nauczyciela, który w miarę swoich możliwości pomaga

Henrik Thrane z kolei skłania się ku wcze- śniejszemu datowaniu egzemplarzy tego ty- pu – raczej na fazę HaB1 (ok. Jego zdanie zdają się po- twierdzać ustalenia P. Schauera

Nie ma potrzeby w tym miejscu przedstawiać dobrze znanych losów relacji Illusa z Zenonem. Wydaje się natomiast, że na użytek tego tekstu trzeba nieco miejsca

Nadzieja, którą Fisher wyraża w ostatnim akapi- cie swojej pracy, iż „[z] sytuacji, gdzie nic się nie wydarza, nagle ponow- nie wszystko jest możliwe”, albo się zestarzała,

In this brief, as an example, a dynamic translinear realization of the nonlinear differential equation describing the rms-dc conversion function is designed, yielding a circuit with

it is worth mentioning, however, that any maximal chain in a partial order relation can be chosen for consideration, and by means of the assumption that it has a minimal element

In this Letter we use this algorithm to study two- dimensional Ising systems with a variable interaction range and present results for the crossover behavior of the

Voor het opnemen van ponskrachten zijn ter plaatse van de betonnen kolommen in de kantoren deuvelstrips ingestort, waardoor er geen kolomverzwaringen nodig zijn detail B... Deuvels