• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 123 (12/13/14 czerwca 1992)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : magazyn : Gorzów - Głogów - Lubin - Zielona Góra, Nr 123 (12/13/14 czerwca 1992)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

1

m

ały

Po

się

3ń-

?ch

iła.

nie

by

>że

iw)

WYGRANIA W LOTO NOWEJ TRAFIĄ DO CZYTELNIKÓW

ile płacić

ZA NOCLEG? ,

K to j e s t b e z w in y /^ i fe:

n ie c h r z u c i k a in ien ien n . t

O P O W I A D A N I E P R A W I E K R Y M I N A L N E ~

| D r u g a p o B o g u i , .. a b s t y n e n t < Q l

★ GŁOGÓW ★ GORZÓW ★ LUBIN ★ ZIELONA GORA ★

a g a z y n

y

y .

N*

y <

____ m , ___________ _________

^**.4 __ * O O ft »

. T

t

.

i

. > .

v

. \

v

.

v s

%

s

< %

v

X ; X ;

• :

I V

« r« r< r* > : * > j o r

a s s S "

Ȥ* 12.06.1992

WIDONA, JANA, JERZEGO,

ONUFREGO

^ 13.06.1992

^ N T O N ^ G O , HERMANA,

LUCJANA

W

Gwidon — staro-wysoko-niemieckie wilu - drzewo, las, Widukind- człowiek z lasu. Jan

hebr Jehu - Jahwe i channah - łaska, Jahwe jest łaskawy. Jerzy — łac. Georgtus

-

uorawiaiacv role rolnik Onufry — grec. onophorbos z onos - osioł i pherbo

- pasc, żywic.

Antoni—^ac. Antonii-Antoniusze, plebejski ród rzymski. Herman—staro-v^soko-ni^iec-

kie heri- woisko i man

- mężczyzna. Lucjan — łac. te ,

lucis- światło, oznacza urodzonego

ośw fcie.O za-hebr. etlzeba - Bóg mój przysięgą. Bazyli-grec basrfe/os-królewski.

Walery — lac. Valeńi- Waleriusze, stary patrycjuszowski rod rzymskL_______________

Ur 12 czerwca mają naturę i usposobienie szlachetne, potrafią ująć swe otoczenie.

Cenią sobie spokój i zgodę. Lubią zmiany miejsca pobytu i chętnie podróżują. Ur.

13 czerwca są bardzo ambitni i zwykle wysoko wykształceni. Umieją sobie poradzie

w każdej sytuacji. Są bardzo wrażliwi i zazwyczaj bezinteresowni. Ur. 14 czerwca

mają usposobienie społeczne i naturę jowialną. Wielka nerwowość i podwójna

natura psychiczna wywołują u nich cierpienia i stany depresji. Lubią hazard życiowy

i nie stronią od gier.

P o l i t y c y ’9 2 rys. 1. Kowalski

**********************V l

* H * * * X * * * * * * * * V * * * *

< * K : * : * : * : * : *

m

*:***:-

Krzysztof Leski z Warszawy

W 1956 ro­

ku pierwszy raz

zderzyłem się z

polityku (•••)•

Tak jak rówieś­

nicy, koniecz­

nie chciaiem

być spałowany.

Łaziłem wszę­

dzie, gdzie się

coś działo. Po­

tem dopiero

dowiedziałem

się, że demon­

stracje, w których uczestniczyłem, dotyczyły likwi­

dowanego właśnie tygodnika Po Prostu pisze Da­

niel Olbrychski w swej książce "Anioły wokół głowy".

“W Paryżu wybieraliśmy się na jakieś przyjęcie.

Postanowiliśmy pojechać nie taksówką, tylko me­

trem, bo taniej. Ale to był zły pomysł, bo w mgnie­

niu oka rozdałem 100 franków ulicznym muzykom,

którzy grali w tunelu metra. Taksówka kosztowała­

by — córa — 60 franków”.

... *********************V *%

Taka jest ta książka: głównie o nim samym, trochę

o ludziach wokół niego, a trochę o Olbrychskim

ustami innych. “Jest szczera, ale nie przekracza

granic intymności*’— mówił sam autor na promocyj-

nym koktajlu w Warszawie. Dwaj współredagujący

książkę dziennikarze oświadczyli, że przyznali swe­

mu bohaterowi “Srebrny Ołówek za zasługi dla (Ja­

cka) Ziarny i (Przemysława) Ćwiklińskiego” (czyli

dla nich samych), jako że Olbrychski posiada wysokie

odznaczenie francuskie, ale w kraju “nie dostał nic .

Mowy autora, dwóch pomagierów oraz. przedsta­

wiciela wydawcy (BGW) nie trwały razem nawet 10

minut, ku uciesze licznych prominentnych gości ze

świata sztuki, estrady, nauki i dyplomacji, którzy

mogli szybko przystąpić do oblegania suto zasta­

wionych stołów.

~ ro > -=

c j n i o

° -9

ro o

fn

Tp © >.

2

e

c CQ CD ; ©

«S •Jo'©^

- s l l s

! *

s n

f ! ° : l

W ciągu kilku miesięcy gwałtownie wzrosła licz-

oa prób wwiezienia do Polski transportów zachod­

nich nieczystości. Prymat wiodą tu Niemcy, dla

których teren na wschód od Odry to najwyraźniej

szambo Europy.

Tylko w czasie jednego marcowego weekendu

funkcjonariusze Pomorskiego Oddziału Straży Gra­

nicznej nie wpuścili do naszego kraju 10 transpo­

rtów. Ciężarówki z przyczepami załadowane były

brudną bielizną szpitalną, pociętymi wrakami samo­

chodów oraz tzw. miękką makulaturą, której przy­

wóz do Polski nie jest dozwolony. Dzień powszedni

jest taki sam. Na przykład 19 marca na przejściu

granicznym w Lubieszynie zatrzymano ciężarówki

z 16 tonami farby. Mrok nocy nie osłabił czujności

polskiej służby — natychmiastowe badanie wyka­

zało, że towar jest przeterminowany i nadaje się

tylko do wylania.

W tej kwestii nie można liczyć na aktywną pomoc

Grenzschutzu, czyli niemieckiej straży granicznej.

Kierowca polskiej ciężarówki z brudną bielizną,

zatrzymanej 14 marca na przejściu w Krajniku, do­

stał polecenie odwiezienia towaru do niemieckiego

nadawcy. Grenzschutz — widząc, że brudy wrócą

do RFN — nie wpuścił samochodu, tłumacząc to

jego złym stanem technicznym. Negocjacje obu ko­

mendantów trwały dwa dni. Samochód w tym cza­

sie stał na przejściu. W końcu towar przeładowano

na pojazd niemiecki, który odwiózł szmaty do na­

dawcy. ______________

Na procederze zarabiają wszyscy. Niemieckie fir­

my musiałyby płacić krocie za zgodną z tamtejszy­

mi przepisami utylizację. Wolą dać grosze żądnym

zysku Polakom, którzy gotowi są odebrać wszystko

— stare opony, zużyte oleje, szpitalne odpady po­

operacyjne, brudne butelki. Jak informuje straż gra­

niczna, transakcje zawierają polskie firmy, często

zakładane na kilka dni tylko w tym celu.

Kontrowersyjna jest postawa Sanepidu — pań­

stwowej agendy zobowiązanej do dbania o sanitar­

no-epidemiologiczny stan kraju. Wiele transportów

niemieckich nieczystości ma zgodę tej instytucji na

wjazd do kraju. Kierownictwo szczecińskiej pla­

cówki Sanepidu twierdzi, że nie ma obowiązku

oględzin towarów, a wystawiając zezwolenia bazuje

na niemieckich dokumentach przewozowych.

Oczywiście dokumenty te są wystawiane przez...

chcącego pozbyć się brudów nadawcę. Koło się

zamyka.

"Nie mamy możliwości przeglądania zawartości

każdej, kilkunastotonowej ciężarówki” — mówi

wyższy oficer Straży Granicznej. Jego zdaniem w

niektórych pojazdach na wierzchu układa się towary

zgodne z fakturami, ale w głębi są na przykład wory

z brudną bielizną. Dokładne sprawdzenie takiego

pojazdu wymaga kilkugodzinnego rozładunku.

"Nie możemy określić procentowo skuteczności na­

szych kontroli — kontynuuje rozmówca — Zakła­

damy, że nieznana ilość tego (towaru) trafia jednak

do Polski”. Andrzej MURAWSKI

Artystyczne su k ce sy

Beaty Poźniak w U S A

Duże sukcesy artystyczne odnosi, osiadła w Los

Angeles, polska aktorka. Beata Poźniak. W okresie

ostatnich 4 lat zagrała tam m.in. w "Szewcach

Witkacego oraz w filmach: “Ramona” w reżyserii

Jonathana Samo. “Blessing in Disguise” Boba Ken-

tona i “Thirty Door Key” Jerzego Skolimowskiego.

Największy sukces osiągnęła jednak jako odtwór­

czyni roli Mariny Oswald, żony Alego Oswalda, w

filmie OIivera Stone’a: “J.F.K.”. Kiedy gotowe już

zdjęcia zobaczyły córki Mariny powiedziały: “To

tak, jakbyśmy oglądały naszą mamę”.

W ostatnim czasie Beata Poźniak bardzo inten­

sywnie pracuje także jako producentka i reżyserka

w założonym przez siebie w Los Angeles 1 eatrze

Eksperymentalnym "Discordia”.

Nie dzwonić

w nocy

Federalny Sąd Administracyjny w Berlinie wydał

wyrok, na mocy którego kościelne dzowny wybija­

jące godziny muszą być unieruchamiane na noc,

jeśli przekraczają dozwolony poziom hałasu. Sąd

podał w uzasadnieniu, że średniowieczna tradycja

kościelnych dzwonów, wybijających godzinę po

godzinie, nie ma już zastosowania w epoce elektro­

nicznych zegarów i budzików. Orzeczenie sądu

upoważnia też władze miejskie do karania manda­

tami proboszczów tych kościołów, których dzwony

zakłócają ciszę nocną bijąc głośniej niż dozwolone

60 decybeli.

(2)

B A S T Y L I A B E

"Te wszystkie myśli, ludzie, rzeczy,

dawne i te, wśród których poruszam się teraz,

nie mogą stać się poezją.

(...)

Zapisuję więc: nie jestem poetą,

Żyję wśród nas,

to śmieszne, ale jak to pięknie brzmi:

żyję wśród nas "

Niełatwo zgadnąć, że te słowa pochodzą z

tomu wierszy Jana Polkowskiego, efemerycz­

nego rzecznika prasowego rządu Jana O lsze-

| wskiego. Nie wiem. kiecly Polkowski mógł to

napisać, w każdym razie tomik ukazał się w

głębokich latach osiemdziesiątych, rzecz jasna,

w "drugim obiegu

Piszę ten felieton 4 czerwca 1992 roku, a więc

w rocznicę tamtego, "Wielkiego Czerwca", du­

mając o powikłanych losach ludzi i słów w

ciągu minionych trzech lat. Co właściwie mogą

oznaczać dzisiaj stówa poety-rzecznika rządu?

Czy coś jeszcze "pięknie zabrzmi wśród nas" ?

Miłosz napisał kiedyś a propos Różewicza:

szczęśliwy naród, który ma poetę”. Ale, na

Boga, nie samych poetów i to “poetów wła-

| dzy ! Z tego punktu widzenia istotnie, “te

wszystkie myśli, ludzie, rzeczy nie mogą stać się

poezją".

Czerwiec 1989. Jak zwykle wspomnienia mam

dosyć chorobliwe. Przyznaję, że nie mając sta­

łego zameldowania w Warszawie, jednocześnie

ufając w chuć rewolucji bardziej niż w swój

głos, wykazałem się dziejowym lenistwem i

miast przybyć do rodzinnej Zielonej Góry, spę-

dziłem ów zwycięski weekend w paskudnej pi-

| pidówce niedaleko Żyrardowa (dziś słynnego,

bo paru bandytów zechciało strzelać tam do

^aru policjantów).

Oglądałem więc rewolucję z tak zwanej Polski

B(e) — miasteczko wstrętne, jak wyobraźnia

Gomułki; parafianie zdążają na sumę (pod wo­

dzą "pani. przez, księdza, cotoztąodM ...osiów

ma dwóch dzieciaków i malucha je j kupiI i

pieniądze teżjej daje"), później zbliżej nieokre­

ślonych względów zagrała strażacka orkiestra,

jeszcze później spaliła się jakaś stodoła i syrena

Z remizy stłumiła chrzęst osypującej się z godzi­

ny na godzinę "bastyiii". Przed wieczorem

gówniarze lizali "cienkie" lody, a niebieskie

autobusy jelcz mruczały swoją smętną modli­

twę peerelu. "Te wszystkie myśli, ludzie, rzeczy

nie mogły stać się poązją" — musiały czym

prędzej stać się Ojczyzną.

Tak się złożyło, że mniej więcej w tym czasie

bywałem w bibliotece i kawiarni warszawskie­

go Domu Literatury. Rozmawiałem tam często

Z niewydarzonym, acz sympatycznym i inteli­

gentnym krytykiem literackim Ż. Bardzo go p o ­

ruszały damy, które, zdarzało się, towarzyszyły

mi w tanich obiadach tamtejszej stołówki, tak

więc przysiadał się bezczelnie i ziajał im swoim

notorycznie nieświeżym oddechem prosto w

przeznaczone na mój wieczór usta. W połowie

"drugiego" damy opuszczały stołówkę z dys­

tynkcją, a mnie pozostawał Z., z którym pętałem

się później wokół Kolumny Zygmunta, niby z

ciężką migreną. Wspominam go dlatego, że byt

jednym z nielicznych ju ż wówczas komunistów

— biedny zresztą jak mysz kościelna. I oto tuż

po "zwycięskim weekendzie” stoję sobie na

ruchliwym przystanku w Alejach Ujazdowskich

Z damą wyzwoloną pod wieloma względami,

wyłączając politykę, aż tu nagie, po drugiej

stronie ulicy pojawia się brodata gęba Z. Gęba

drze^się^zcałejsiły: “Panie Sławku, przegrali

G a z e t a N o w a

śmy wybory! . Dama wtopiła się w skonsterno­

wany tłumek i tak pierwszy niekomunistyczny

wieczór mojego życia spędziłem samotnie.

I j ak dzisiaj, po irzech latach, rozumieć

tamten okrzyk Z.? Jak dzisiaj rozumieć jego

niczym nie uzasadnione przekonanie, że wraz

Z nim muszę się czuć przegrany? Jak odczytać

intencje wyrafinowanego losu, który spotkał

tamte słowa?

I, prawdę mówiąc, innych wspomnień nie

mam. Później, aż do dziś, tężała nam w słowach

Ojczyzna. Coraz, cięższa Ojczyzna w coraz lżej­

szych słowach.

Gdzieś dzwoni jeszcze kościelna sygnaturka,

gra strażacka orkiestra, autobus gdzieś jedzie,

a sypkie, jak zwykle, stówa ubijają się z wolna

w bastyłię Ojczyzny. Ta gęba, nie wiedzieć dla­

czego, ciągle się nie zamyka “Panie Stawku,

przegraliśmy wybory!", Tylko dziewczyny zo­

stawiają nas samych wieczorami z jakichś ludz­

kich (a może boskich?) powodów...

Jak dzisiajpoeta-rzecznik Polkowski czytałby

swój wiersz gdzieś spomiędzy 1977 a 81 roku?

Ministrowi, czy eksministrowi może ju ż nie wy­

pada, póki co felietoniście jeszcze wolno cyto­

wać. Co niniejszym z. całą powagą stanu czynię.

TENEBRAE

Jest zimno, owijam kocem mój dom (Aniu)

rzemieniu ognia.

Przemarznięte stopy owinięte,

zamiast onucy,

w szkolną mapę Europy.

Jesteś światłem? Jesteś?

Wierzę?

(Choroba,

bezsilność, zwątpienie - jako trzy ościenne

mocarstwa rozbierają mnie

do snu), śpij

Polsko.

Czy "te wszystkie myśli, ludzie, rzeczy, dawne

i te, wśród których poruszamy się teraz, nie

muszą stać się Ojczyzną". Śmieszną, ale jak

pięknie brzmiącą "wśródnas”.

Sławomir GOWIN

NR 123 * PIĄTEK - NIEDZIELA * 12-14 CZERWCA 1992

^ We Lwowie — świrki i batiary, w Warszawie —

“chłopcy z Czemiakowa " w Krakowie—Andrusy.

To właśnie ONl— osobliwości swojego rodzaju,

stanowią charakterystyczny element swojego mia-{

sta. Bez nich życie byłoby niepełne, mało barwne.

Oni mają swój honor, swój kodeks etyczno-moral-

ny, znają granice, których nigdy nief>ńżekraczają.

dzięki czemu rozprawia się o nich z pewną estymą

i sympatią. Czasem tyłko ktoś z nich ucieknie poza

margines i jest to wtedy "plama na honorze". Ich

odrębność nie wynika z wyrachowania. Oni są

tacy, bo tak ukształtowało ich środowisko, histo­

ryczne uwarunkowania nakazały im takie a nie

inne zachowanie. Jeśli coś w mieście znika lub

zmienia się, coś, co tworzy niepowtarzalny klimat

— ONI są zawsze w tych zmianach obecni.

Czym byłby na przykład Kraków bez Czarnego

Czeska, bez Józka Matematyka, bez. Czerwonego

Hrabiego, bez. Makino, bez skrzypka z. ulicy Sze­

wskiej. Wielu z nich już nie ma. 'przenieśli się do

krainy cieni, a ci, co pozostali, zaczynają czuć się

nieswojo w świecie, gdzie jedyną karierą jest ka­

riera finansowa. To nie ludzie pogardzają ludźmi.

To gardzi nimi pieniądz w rękach słabych chara­

kterów. Od słabości do nikczemności jest ledwie

kroczek.

ONI — osobliwości każdego miasta, zawadzali

każdej wtadzy. Pamiętam, ile wrzawy narobił w

mieście sekretarz partii Czesław Domagała po

opublikowaniu przez Jerzego Harasymowicza słyn­

nego wiersza o "Czarnym Cześku ” z Placu na Sta­

wach, "gdzie Czarny Czesiek rządził wiele z.im

i Czarny Czesiek to była “charakterna" postać.

Pt ze.. czterdzieści kilka lat swojego życia tylko

jeden jedyny raz opuścił swój Zwierzyniec, gdy

kumplom zabrakło papierosów, a on przegrał lo­

sowanie kto pojedziepo nie na Dworzec Gtówny.

Dla Czarnego Cześka była to cała wyprawa: ma­

rynarkę pożyczył od Makino, buty od kogo innego

/ tak wysztyftowany” udał się w swoją pierwszą

i ostatnią “zagraniczną " podróż, pytając ludzi jak

dojść do Dworca Głównego, bo Czarnemu Cześ­

kowi szkoda było pieniędzy na bilet tramwajowy.

Taki był Czesiek — swój honor miał, a swoją

dzielnicą rządził sprawiedliwie. Żaden fagas nie

mógł się tu pojawić u dziewczyny bez zameldowa­

nia się Cześkowi, kiedy zas dopelnit tego obowiąz­

ku. a jeszcze Czarnemu Cześkowi postawił “wie­

niec zielonych piw ", był uczciwie chroniony i żad­

na krzywda spotkać go na Zwierzyńcu nie mogła.

Albo Józio Matematyk. Zawsze spotkać go moż­

na było w okolicy Sukiennic w Rynku Głównym.

Lubił wysiadywać pod pomnikiem Mickiewicza,

czekając na studentów, którzy nie mogli sobie po­

radzić z rozwiązaniem zadań matematycznych. Jó­

zio rozwiązywał je w pamięci, bez komputera i

zawsze bezbłędnie. Bóg jeden wie, ile prawdy za­

wierają opowieści o tym. jakoby niejedna praca

magister ska przyszłych dyplomowan ych matema­

tyków, była naprawdę ich dziełem, a ile napisat

Józio. Z Józiem można było porozmawiać nie tylko

o matematyce: rozwiązywał zadania, pisał recen­

zje polonistom, z. jego ustug korzystali podobno

również dziennikarze.

Nikt nie wiedział — a im dalej w czasie, tym

mniejsze są szanse, by wyświetlić tajemnicę — kim

byt Józio Matematyk, jak się naprawdę nazywał,

He rzeczywiście miał lat. Najstarsi krakowianie

opowiadali, ze Józio był krwi błękitnej, że mial na

Podolu olbrzymi majątek, z którego wyrzuciły go

wichry wojny, że był wykładowcą matematyki z

tytułem profesorskim, że miał nadprzyrodzone

zdolności matematyczne. Józio swej przeszłości

nie pamiętał tub nie chciał pamiętać. Zapłatę za

swoje usługi przyjmował zawsze w postaci ciastka

i kawy z “Noworola”. Odkąd pamiętam, nie zmie­

niał swojego czarnego płaszcza bez względu na to,

czy była ostra zima, czy upalne lato.

Albo niewidomy skrzypek z ulicy Szewskiej —

natchnienie malarzy krakowskich, głównie Jerze

go Potrzebowskiego, który matując swoje “zacza­

rowane dorożki ” zawsze umieszczał go w tle. Grat

tęsknie aż dusza płakała, grał tak pięknie, że oko­

liczne kamienice bity brawo. Stal zawsze w jednym

miejscu, między ulicą Jagiellońską a pracownią

fotograficzną Adama Karasia.

A właśnie Adam Karaś... Bodaj pierwszy w Kra

kowie fotografik.

Do jego pracowni zaglądali jeszcze austriaccy

oficerowie. Byt fotografem artystów i ludzi pros-,

tych. tworzył fotograficzne wizje i powtarzał nie­

zmiennie, że prawdziwi artyści są zawsze przed a

nie za kamerą.

Albo Czerwony Hrabia, nazywany tak nie dla

koloru przekonań, ale z. uwagi na czerwone dodat­

ki do czarnego płaszcza lub peleryny, zawsze z

nieodłącznym rowerem, którym przemierzat Kra­

ków wzdłuż i wszerz; zamiast dzwonka używał

swojego głosu. Kiedy pędził tak przez Floriańską,

Rynek czy Kanoniczą —jego czerwony szal trze­

potał przez całą długość ulicy. Nigdy nic od nikogo

me chciał. Nieraz zapraszaliśmy go na obiad czy

na kawę—odmawiał stanowczo. Zczego żyt, indzie

mieszkał — tego historia nie zdradzi.

Ilu jeszcze takich zostało? Może jeden Makino —

syn przedwojennego pułkownika i przedwojennej

pianistyki, niekwestionowany w Krakowie prźy-

wódca Andrusów, lider kapeli o tej nazwie, który

jako jeden jedyny w Polsce potrafi ze swojej gitary

wyczarować dźwięk dzwonu Zygmunta. Kolorowy,

rozśpiewany, prawdziwy artysta wśród zwierzy­

nieckich chłopaków. ostatni bard Krakowa, które­

mu niezmiennie odmawiano odznaki za zasłu gi dla

Krakowa.

Charakter każdego miasta tworzą mury i ludzie.

Banał? Pewnie. Że banał—jak każda prawda, nie

tylko, że obecnie to prawda jest kolorowym dodat­

kiem do życia, w którym, niestety, górę bierze

fantazja i rozmaite banialuki. '

Witold ŚLUSARSKI

U t r a c o n e b o g a c t w o

Socjalizm najbardziej odpowiadał zawsze tym.

którzy mieli czas na stanie w kolejkach.

Stal i kolejkach główni emeryci, oraz ci. którzy w

tym czasie nie mieli nic do roboty, albo ci. od których

tej roboty nie wymagano. A nie wymagano właści­

wie od kilku milionów łudzi — lekko licząc. Prawie

każda urzędniczka mogła sobie wyskoczyć z pracy

na dwie. trzy godziny do kolejki, prawie każdy pra­

cownik mógł sobie postać w kolejce, gdy mu coś

"rzucili na bufet zakładowy tak zwana praca była

— pamiętamy — tak zorganizowana, że każdy ją

miał kiedy chciał. Nie była więc nic warta i każdy

mógł ją porzucać do woli, kiedy chciał postać w

kolejce i dostać w ten sposób jakiś towar, przy czym

słowo “dostać” — znów przypominam prawdy do­

skonale znane — całkowicie zasadnie, wyrugowało

swego czasu stowo “kupić", bo przecież, nie kupo-

wato się towaru za pieniądze. Te kolorowe papierki

poupychane po kieszeniach niewiele z prawdziwymi

pieniędzmi miały wspólnego. Towar dostawało się

w zamian za czas odstany w kolejce.

Ten czas byt pieniądzem.

I tym wtaśnie środkiem płatniczym dysponowali

w największych ilościach emeryci i pracownicy,

którzy zawsze mogli porzucić pracę kiedy chcieli,

a potem wrócić kiedy im pasowało — najwięksi

dziś przeciwnicy wolnego rynku, a jest ich wielu.

rtoszę mi tu nie zarzucać, ie z pozycji owszem,

niemłodego, ale takiego, co się jeszcze swobodnie

utrzymuje na nogach, z pozycji takiego, co to go

stac na kilo mandarynek, gdy mu się zachce — bez

właściwej porcji szacunku wypowiadam się o tych

udręczonych emerytach, stojących na mrozie

pi zed sklepem mięsnym od czwartej rano i o tych

wszystkich innych, którzy nie dość, że ciężko pra­

cowali. to jeszcze musieli biegać w poszukiwaniu

kolejki, w której warto by stanąć, by wydać na coś.

swe ciężko zapracowane pieniądze. Można na to

tak spojrz.ee. Można się pochylić z troską nad

udręczonym kolejko wiczem.

Ale można też zadać przewrotne pytanie, czy

przypadkiem dla tego udręczonego nie była to

udręka mniejsza, niż dzisiejsza?

Można wszak postarać się dociec co dzieje się

dziś w duszy emeryta lub człowieka z niską pensją,

który stoi przed sklepem zawalonym towarami,

których sobie nie może kupić, bo nie ma pieniędzy.

A kiedyś mial! Mógł sobie kupić, co prawda nie co

chciał, ale co akurat byto. W ilościach wydzielo­

nych przez ekspedientkę, ałe za to ze świadomo­

ścią, że sąsiad nie dostał ani grama więcej. Jeśli

czegoś nie byto, to się za tym nie tęskniło, śpiewało

się z radości wynosząc pod pachą kawałek kiełba­

sy czy kilo cukru, w pełni szczęścia, ż.e się odstało

uczciwie i się ma. Wydawało się przy tym nie kilka

zl, ale kilka godz. — zapłaciło się walutą, kt(>rej

się miató znacznie więcej, niż tej dzisiejszej.

Obawiam się, że wielu ludzi tak to wtaśnie od­

czuwa. Oni może podświadomie, a może i nie

- tęsknią za tamtymi czasami. Wcale się nie czują

biednym, zmarzniętym, poniżonym tłumkiem zapę­

dzonym do kolejki. Owszem, niemiło byto wstawać

o trzeciej nad ranem. Nogi od stania bolały. I

kręgosłup. Nerki zawiewało. Ale za to byto się

bogatym! Dysponując najlepszą walutą wchodziło

się w posiadanie towaru, który byl niedostępn v dla

tych, którzy dysponowali walutą gorszą, czyli tak

zwanymi pieniędzmi.

Wbrew utartym opiniom tych ze złotówkami byto

stosunkowo sporo. Z rozważań wyłączam tu rzą­

dzących komunistów ze swymi wspomagaczami,

bo ich sklepu nie dotyczyły. Ale sam socjalizm byt

na tyle rozluźniony, ze tolerował szeroki margines

ludzi, którzy swój czas zamieniali w pieniądze,

pieniądze le zarabiając ("robiąc"). Działali we­

dług prawideł gospodarki rynkowej, tak lubili,

może naiwnie myśleli, ze lepiej na tym wyjdą Tacy

nie stali dziesięciu godzin w kolejce do pompy

benzynowej, aby oszczędzić kilkaset złotych kupu­

jąc benzynę tuż przed podwyżką, bo w ciągu dzie­

sięć iu godzin umieli zarobić kilka tysięcy. Które

potem wydawali, kupując na czarnym rynku dro­

żej. Ale c zetsami im zostawało jeszcze na jakiś inny

towar, który ktoś inny wystał. Byli wtedy “boga­

tsi " Ale ci “biedniejsi ” - biedniejsi złotówkami.

ale bogatsi posiadanymi godzinami— wciąż liczy­

li się jako partnerzy. Mieli te swoje bogactwo

czasami niebagatelne, bo nawet bardzo bogaty

bogaty" absolutnie nie mógł kupić czegoś, co

mógł kupić emeryt z dobrym budzikiem i przecie­

kiem z pewnego źródła. ż.e “dziś w nocy rzucą na

bu per sam .

Dziś nie mają nic i nikt się z nimi nie liczy.

Czy można się dziwić,, że nie docierają do nich

argumenty za reformą typu "ale za to wszystko jest

w sklepach ” — stosowane zresztą bezustannie,

rowstajeproblem: jak ich przekonywać?

Myślę. ż.e należy im, nam, sobie, jak najczęściej

uświadamiać, że owszem, byto może i lepiej niż dziś,

ale niestety musiało się skończyć. Czasy kolejek

można wspominać jak zloty wiek, jak prezent od

losu cieszyć się, że się udato — dzięki nieustającym

wysiłkom ZSRR — taki piękny okres przeżyć, ale tak,

jak po najmilszym śnie następuje przebudzenie i

konfrontac ja z obrzydliwym światem, tak i dziś trze­

ba dla własnego dobra jak najszybciej pogodzić się

Z myślą, że już nie wróci system, w którym " czas to

pieniądz oznaczał czas do odstania w kolejce

— O co w am staru sz k o w ie ch o d zi? P o co te

w y g łu p y ? p y ta sam sieb ie i p rzyjaciela,

Z b ig n ie w M ajew ski w kontuszu, sto jąc na

pieńku w d rzo n k o w sk im lasku na polanie

— Jan ie, p o w ied z, po co te w ygłupy?

A teraz Jan M ulak (lat sied em d zie siąt parę

k o ntusz, ży czliw y , pełen ciepła u śm iech) staje

na tym sam ym pieńku. P rzy jaciele i znajom i

przy p o żeg n aln y m ognisku zam ien iają sie w

słuch.

U rodziłem się przed p ierw szą w o jn ą św ia ­

to w ą m ów i Jan M u lak z W arszaw y , działac z

spo rto w y , ped ag o g sp o łe cz n y — A w ięk szo ść

m łodzieży tylko czytała, że była tak a w ojna...

A w ięc je s t p ytanie: czy tak ie “sk le ro ty k i” , ja k

m y dw aj, m ają je s z c z e ja k ą ś w arto ść n a n a ­

szym rynku. O p o w iad a się, że trzeba zm ien ia ć

p o k o len ia ,ra j a z p rzerażen iem patrzę, że o b e­

cn a m łodzież je s t starsza od nas...

! Z dan iem Ja n a M u lak a p rz ez o statnich

kilk ad ziesiąt lat p an o w ał w naszym kraju za

du ży porządek.

Na skutek tego ludzie stali się praw ie

m artw i, bez fantazji, bez p o m y słó w — m ów i

M ulak T y lko czekali na d y sp o zy c je z góry.

P otem z buntow ali się na “ nie” i nie bardzo już

dzisiaj w iedzą, co ro b ić na “ tak ” . N asz “ w y ­

głu p to m alutka p ró b a na tak...

— Jest pierw szy m aja 1992 roku. M ajew ski

| z D rz o n k o w a i M ulak z W arszaw y są w p rz ed ­

dzień niezw ykłej w y praw y na Ig rzy sk a O lim ­

pijsk ie do B arcelony. W d rzo n k o w sk im lasku,

gdzie żeg n a ją ich najbliżsi, stoi g o to w a do

drogi bryczka, po w ó z, w ehikuł, czy ja k to n a­

zw ać, zap rzężo n a w d w a koniki polskie: k lacz

G rę i jej syna G racza.

^ ✓ ✓

Na po czątk u m aja z ielo n o g ó rsk ą p rasę o b ie ­

g ają fotografie “nie z tej b a jk i”. D w aj starsi,

siw i p an o w ie w trad y cy jn y ch , p o lsk ich kontu-

szach w y ru szają w d łu g ą p o d ró ż do H iszpanii,

D w aj p an o w ie M. i ich w sp ó ln a pasja. To, co

łączy — m iło ść ży cia, fascy n acja przygodą,

sp otkaniam i z ludźm i, w alk a z czasem ...

✓ ✓ ✓

W an d a M ajew sk a siedzi na traw ie p rzed d o ­

m em z w n u k am i. Jest u p aln e, n ied z ieln e popo­

łudnie. M ą ż w łaśn ie d ał znać: k u p no w e konie!

K onie są zm ęcz o n e , ale oni c zu ją się św ietnie.

S ą ju ż w e F rancji, m ają za so b ą p onad połow ę

drogi d o B arcelony.

— C o j a m ogę na to , że m am tak ieg o m ęża?

•— ś m ieje się W anda M ajew sk a — M o g ę się z

tym n ajw yżej godzić.

I godzi się. K onie ju ż zam ó w io n e. To

w sp an iałe ja k sp ra w d z ają się przyjaciele.

C h o ćb y taki Jan u sz Jarosz. Jest z nim i cały

czas, c zu w a , c h o ć przecież zo stał tu, w Z ielonej

G órze. Syn w łaśn ie je d z ie na sp o tk an ie z oj­

cem . W szyscy bliscy są razem na odległość. I

to się tak b ard zo liczy.

✓ ✓ ✓

Jan M ulak od sz eśćd z iesięciu z g ó rą lat zaj­

m uje się p ed ag o g ik ą sp o łeczn ą. Z a sport w ziął

się nie d lateg o , że był “c zło w iek ie m sp o rtu ” ,

ale dlatego, że w innych d zied zin ach w tym

czasie nie b ard zo d aw ało się d ziałać.

N ależę do teg o p o k o len ia , które w yznaje

k o n cep cję ży cia, któ ra m ów i, że d ziałać należy

zaw sze, w każd y ch w aru n k ac h — m ów i dziś

Jan M u lak — T y m c za se m w n asz y m społe­

czeń stw ie są co chw ilę skło n n o ści d o e m ig ra­

cji w ew n ętrzn ej. L udzie się ob ra ża ją n a rzeczy­

w istość, od w ra ca ją się p lecam i i są du m n i, że

nic nie robią.

— N ie d ać się zep c h n ąć na w spom inki p rze­

szłości — to d ew iza M u lak a, czło w iek a po

sie d em d zie siątce. C hodzi o to, je g o zdaniem ,

żeby łap ać k o n tak t z tak z w an ą p ra w d ziw ą

rzeczy w isto ścią. Bo bez tego z o staje się kom ­

b atantem i ży je się p rzeszło ścią.

do B arcelony. M ają przed so b ą p onad dw a

tysiące kilo m etró w , które p rzem ierz ać będą z

p ręd k o ścią kilk u k ilo m etró w na g o d zin ę b o c z­

nym i d ro g am i, szlak iem X IX -w ieczn ei poczty

N iem iec i F rancji.

5-*®P'e reag u ją różnie. Jedni p o d ziw ia ją fan ta­

zję d z ia d k ó w ’ i zazd ro sz cz ą. Inni p u k ają się

w czoło, żału ją koni, któ re p o to przecież są

zeby ciąg n ąć w óz.

Niektórzy zadają sobie pytanie po co jec h ać w

tak męczącą podróż, skoro m ożna zostać w do ­

mu Po co się w ygłupiać, jeśli m ożna drzem ać

spokojnie przed telew izorem , albo na ław ce

przed dom em ? Po co ryzykow ać zdrowiem ,

zm agać się i m ordować, skoro m ożna w zaciszu

dom ow ym narzekać na los i zam artw iać się?

Z ycie n ajłatw iej p rzeciek a w tedy p rzez palce,

o d obre dla tych, co lubią łatw e rozw iązania.

Dw aj p anow ie M. nie lubią, i d lateg o jadą

, choć m e m uszą...

✓ ✓ ✓

• ^ f ' o n °g ó rz an w ie dziś nap raw d ę, k to to

je s t Z b igniew M ajew ski. Parę lat ciszy w okół

szery fa z D rz o n k o w a" zro b iło sw oje. M aje-

,vs 1 rogata dusza. M ajew ski — n ieszk o d ­

liw y szaleniec, w ieczny p o sz u k iw acz, pełen

n iepokoju i energii nie n ależy do tych, co to w

w ieku em ery taln y m w sk ak u ją w cie p łe papcie,

u p iaw iają działkę, n iań czą w nuki i zrzędzą.

M am y ze Z b y szk iem różne c h a ra k te ry __

sn u je przed w yjazdem sw oje obaw y Jan M ulak

Z by szek je s t ry zy k an tem . Ja bym się nie

w ażył na takie ró żn e ry zy k o w n e sy tu acje a

jem u to w ychodzi. T o cały on. D z ięk i tem u

w y b u d o w ał D rzo n k ó w , co było w tedy p rzecież

p o za w szelkim i regułam i.

— W czasie rozliczeń, kiedy rozliczało się

w szystkich i za wszystko, M ajew skiem u też się

oberw ało. Przeniósł się z O środka Pięcioboju

N ow oczesnego na drugą stronę ulicy, do dom u,

który tam wybudow ał. Nie obraził się na los.

Jedni m ów ią o nim , że to sport, którym z aj­

m uje się c ale ży cie w yro b ił w nim w ytrw ałość.

Inni są przek o n an i, że taką pasję ż y cia albo się

m a, alb o nie. Z tym trzeba się urodzić, tego nie

d a się nauczyć.

M ajew sk ieg o ta pasja w y p ełn ia po brzegi.

Je g o dzieci, d ziś ju ż d o ro słe , w zięły z o jca to,

co m iały w ziąć. Tę pasję i n iek o n w en cjo n aln y

tryb życia.

Z Jan em M u lak iem dobrali się kto w ie, czy

nie na zasad zie p rzy ciąg an ia przeciw ień stw .

Poznali się przed trzy d ziestu pięciu laty na

ja k im ś zgru p o w an iu lek k o atle ty czn y m w W ał­

czu. M ulak — tren e r i M ajew ski — “ k u rsa n t” .

Pizypadli sobie do gustu i do serca. T a przyjaźń

przetrw ała najtrudniejsze próby czasu.

M u lak — w y w ażo n y , spo k o jn y , pełen re fle ­

ksji i M ajew ski — “szatan w c ielo n y ” , n iesp o ­

k o j n y duch.

Fot. Marek Woźniak

C zy m łodzi ludzie m ają d z iś m niej fantazji,

niż p o p rz ed n ie p o k o len ie?

— M ają m niej nadziei — m ów i M u la k — Jak

się nie m a nadziei, to sk ąd fan tazja? S ytuacja

je s t niew eso ła. D ługi cza s w isia ło nad nam i

zag ro ż en ie ato m o w e, któ re p rzy cich ło , ch o ciaż

p rak ty czn ie nic się nie zm ien iło w tych spra­

w ach. Je st b ezn ad zieja co z przy szło ścią.

— A le nie należy się pod d aw ać! N ależy

zaw sze p ró b o w ać, nie będ ąc z g ó ry przesadnie

kry ty czn y m . Ich w ypraw ę zap rzęg iem k o n ­

nym do B arcelo n y m ożna prz ec ie ż z góry oce­

nić ja k o niep o w ażn ą, ry zy k o w n ą, albo naw et

głu p ią...

% / ✓ ✓

P o w ó z w y p ro d u k o w an y sp ecjaln ie d la p a ­

nów M. p rzez M ich ała B u g ajew icz a z Pniew

z d ąża dro g am i N iem ie c i F rancji. L u d zie za­

trzy m u ją się, p rzy g ląd ają , k iero w cy sa m o ch o ­

dów są z aszo k o w a n i. Z d erz en ie z c y w ilizacją

je s t n iesam o w ite. P anom M . w szę d zie jed n a k

to w arzy szy lu d zk a ży czliw o ść.

D aw niej tylko końm i się jeździło i dobrze

było m ówi m ieszkaniec G ubina żegnając ró-

wieśników przed m ostem granicznym — Ja, żeby

był taki kum pel, to też bym pojechał, chociaż

mam 74 lata. T o by mi życie przedłużyło. M oże

to nasze, starsze pokolenie tw ardsze jest. Jak się

zobow iąże, to wykona, nie m a sprawy.

— N a Ig rzy sk a O lim p ijsk ie d o B arcelony.

N ietru d n o zro zu m ieć d laczeg o . W ielu c h ciało ­

by się z n aleźć w m iejscu tej w sp an iałej im p re­

zy. A d lac z e g o z ap rzęg ie m ?

— Bo to d o p iero frajda! — m ów i Z b igniew

M ajew ski — I po polsku — d o d a je Jan M ulak

— Bo koniki polsk ie, psy polsk ie, o w czarki

nizinne i dw aj P olacy w kontuszach.

. Z b ig n ie w M ajew sk i n ajbardziej ob aw iał

się przed podróżą... tłum u d z ie w c zą t po dro­

dze. — - Bo nasza d e w iz a to śm iech d ziew cząt

i rżenie koni — żarto w a ł, z g o d n ie ze sw oim

zw yczajem .

Podjęii p ró b ę po raz drugi. T y m sam y m w o ­

zem spróbow ali p rzed c zterem a laty d o trze ć na

Igrzyska d o L os A ngeles. D otarli, aż d o Havru

i g d yby nie o k o lic zn o ści od nich niezależne,

z ao k ręto w alib y się na statek pły n ący d o U SA .

Z atrzy m ali ich p rz ed sta w iciele naszy ch w aż­

nych w ład z, bo m y, ja k o kraj bo jk o to w aliśm y

p rzecież tam te Igrzyska. W rócili w tedy d o k ra­

ju , ale ja k w id ać nie z rezy g n o w ali. T eraz p ró ­

bują o b racać to w żart.

Z n ó w pró b u jem y ... T o sk le ro ty c zn e na­

w roty — m ów i Jan M ulak — C zas płynie, a

m y w d alszy m ciągu lekkom yślni...

P rze m ierz ają E uropę. C iek a w e c o w y m y ­

ślą po p o w ro cie. Bo to p rzecież z p e w n o ścią

nie koniec. T acy ja k oni, z aw sze są w drodze.

A nna B U Ł A T - RACZYŃSKA

Monil

w isko g

talem

niedaw i

w szystk

wskiegc

co było

do w a \

sperująt

g u ”

um arł

sobie

(w cale j

ger-spai

hankov

Pojazd

licznośi

życie IV

W p n

zatrudn

rze asy<

ro letn ii

dyplon

niejakie

cie nied

■ż nie p(

operacji

redagov

Wych fi

skim ,

nim , że

W m a

Postanc

Współpi

•am pką

Przebiej

oraz wi<

Wzniósł

^ s z e l a l

niedysp

Pan Sla

tow arzy

dom u,

rz e c z ja

Jakko

Praktyk

dyrfym

ry. był i

dał, a ty

* rozm o

M onika

do znaj

zaległyc

zaabsor

bez spra

je. Z go

obopóln

Cytaty

Powiązane dokumenty

cza &#34;bezpieka” najpierw obaliła komunizm przy pomocy własnych agentów, a teraz stara się obalić nowy system poprzez tych samych iudzi, aby z powrotem przywrócić

A gdy na dodatek dowiedział się, że nad Wisłę zapraszają do robienia interesów i nie pytają przy tym skąd kto przychodzi, tylko ile ma w portfelu, nie miał już

cisk gemmy antycznej i on jest pokazywany mówi dyrektor muzeum Joanna Patorska. Ponadto okratowaliśmy wszystkie drzwi i okna. Najbardziej lubi te dla przedszkolaków. Bo

Brak jednak chętnych, ponieważ cała inteligencja polska wyemigrowała, jest tylko nowe pokolenie, które nie interesuje się swymi korzeniami Po moim apelu zamieszczonym w

Panfil nie ukrywał, że z mieleckimi działaczami kontaktował się wyłącznie przez telefon, co jest ew ene­.. m entem w tego

Naarobki rozbite na cmentarzu przy ul. Żwirowej, to me problem zmszczo- neqo kamienia, ale przede wszystkim: postawy ludzi. I właśnie dlatego tak wielu jest wstrząśniętych tym,

bową rodzinę, mamy dwoje dzieci w wieku 4 lata i rok. Nie mieszkamy w akademiku, tylko we wspólnym mieszkaniu z moją mamą. Oboje otrzymujemy stypendium socjalne w wysokości

I Wiadomo przecież, że lepiej jest robić to co chce j się robić, niż to czego robić nie lubimy..