• Nie Znaleziono Wyników

Gra o tożsamość : problem podmiotu w poezji Miłosza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gra o tożsamość : problem podmiotu w poezji Miłosza"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

Aleksander Fiut

Gra o tożsamość : problem podmiotu

w poezji Miłosza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 79/1, 39-72

1988

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X X I X , 1988, z . 1 P L I S S N 0031-0514

A L E K SA N D E R FIU T

GRA O TOŻSAM OŚĆ

PROBLEM PO DM IO TU W POEZJI M IŁO SZA *

Z arów no w edług Gom browicza, jak Miłosza, tego, co specyficznie ludzkie, co stanow i o człow ieczeństw ie, nie d aje się uchw ycić sam ego w sobie, poza zw iązkam i z otoczeniem . Ale obydw aj tw ó rcy p rzy p isu ją ty m pojęciom odm ienne znaczenia. G om browicz stale pow tarza, że „Ego”

b y tu je w tru d n e j do zdefiniow ania i uchw ycenia sferze pom iędzy nie­

kontrolow anym , podśw iadom ym im pulsem a inw azją Form . N a tu ra po­

zostaje d lań obojętna i nieprzenikniona, h isto ria objaw ia się jedynie w p rzeb ran iu niew olących jednostkę idei, tran scend encja jest, co n a j­

w yżej, postulatem . „ J a ” odczytuje swą obecność i obrysow uje k o n tu ry po śladach, jakim i odciska się w inn y ch „ ja ”. Dla G om browicza „być” to znaczy — „być z Innym i i wobec In n y ch ” . Miłosz n ato m iast nie u p rzy ­ w ilejo w u je żadnego z w ym ienionych w yżej w y m iarów i do żadnego z nich nie pozwala n a tu ry ludzkiej zawęzić. J e s t ona dla niego rów no­

cześnie: zwierzęca, historyczna, społeczna i m etafizyczna. Zarazem — w szystkie te sfery niejako od b ijają się i k rzy żu ją ze sobą w świadom ości poszczególnego indyw iduum . Człowiek może — zawsze w sposób niepeł­

n y i niedoskonały — próbow ać zbliżyć się do sw ej istoty, nie zapom inając ani na chw ilę o jej uw ikłaniu w przyrodę, swoiście po jętą historyczność, in n y ch ludzi oraz sacrum. P ró b y te w in n y być przy tym indyw idualne, m om en taln e i pojedyncze. In dyw idualne, bo tylko to, co załam uje się w dośw iadczeniu jednostki, zostaje zanurzone w jej egzystencji, nie zaś ro zp atry w an e teoretycznie, posiada dla poety w iarygodność. M om entalne, gdyż każdy tak i a k t jest ze sw ej n a tu ry je d y n y i niepow tarzalny, okreś­

lony przez czas i m iejsce, w k tóry ch zaistniał. Pojedyncze, poniew aż ośw ietlony wówczas zostaje jakiś w yłączony aspekt w spom nianego u w i­

kłania, pozostaw iając w cieniu — nie dającą się ująć pojęciowo i tru d n ą do uzgodnienia z innym i rozpoznaniam i — „re sz tę ”.

* F ragm en t książk i pt. M o m e n t w ie c z n y . P o e z ja C z e s ł a w a Miłosza, w y d a n ej przez „L ib ellę” (Paryż 1987).

[Od R e d a k c j i : Z przykrością stw ierd zam y, iż o fa k cie uk azan ia się tej k sią żk i w r. 1987 d o w ied zieliśm y się od autora dopiero w ted y , gdy już nie m ożna było w y ­ co fa ć artykułu.]

(3)

Co pow strzy m u je groźbę relaty w izm u i chroni h um anitas p rzed ro z­

proszeniem się w różnorakich relacjach? Odpowiedź Miłosza brzm i co­

kolw iek anachronicznie na tle m odnych dziś teorii, zgodnie n ato m iast z w ielow iekow ą trad y cją. M niem a więc poeta, iż zw ornikiem auto d efi- n icji człowieka m usi, pom im o m nożących się w ątpliw ości i zastrzeżeń, n ad al pozostać — w yw iedziona głów nie z dogm atu o duszy n ieśm ie rte l­

n e j — w iara w istnienie n ieredu k ow aln ej cząstki w lud zkiej n atu rze.

Oczywiście w ia ry te j nie sposób zachować w jej d aw nej postaci; jej fu n ­ d a m e n ty skutecznie zostały podm yte przez biologiczny ew olucjonizm , psychoanalizę czy d eterm inizm historyczny; nie p rzy pad kiem w Traktacie p o e ty c k im m owa o tych, co ,,czas i względność, jak an alfab eta / O dkryw a chem ię, tak nagle o d k ry li” (P 24 1 )1. Może zatem , zdaje się podsuw ać poeta, da się ją ocalić p rzy n ajm n iej w form ie aksjologicznego po stu latu ? Ale i tu ta j sięga k ry zys norm etycznych oraz rosnąca dehu m anizacja życia i sztuki. W rezu ltacie — przedstaw ione w w ierszach usiłow ania u stalen ia, co w istocie ludzkiej opiera się redukcji, cechują stale niepew ność, w ah anie i ro zterka. Rozpięte d ram aty czn ie pom iędzy nieuchw ytnością p rzed m io tu a poddanym ustaw icznej zm ianie k ry te riu m — owe próby szu k ają u zasad­

n ien ia tyleż w in d y w id u alnej potrzebie sam ookreślenia, co w dziejach k u ltu ry , k tó re tej potrzebie ciągle zaśw iadczają. M ożna rzec inaczej:

tw órczość Miłosza d aje się odczytać jako zapis niszczącego testu, k tó re m u chrześcijańską koncepcję osoby poddały nihilistyczne im plikacje pew ­ n ych now ożytnych teorii naukow ych, system ów filozoficznych oraz do­

k try n polityczno-społecznych, dostrzegalne nie tylko w teorii, ale i w sk u t­

kach, jakie w yw ołały w w yobraźni m ieszkańców X X stulecia.

Nie w e w szystkich w ierszach Miłosza, rzecz prosta, prześw iadczenia te m an ifestu ją się z rów ną w yrazistością; nie w każdym utw orze p o ja­

w iają się w szystkie cztery w ym ienione w y m iary ludzkiego istnienia i — jak łatw o zauw ażyć — rozm aity nacisk kładzie poeta na ich znacze­

nie w kolejnych fazach swego pisarstw a. N iem niej z zastan aw iającą u p o r­

czywością pow raca do p y tan ia, co stanow i o człow ieczeństw ie. M noży p rzy ty m oznaki rozdw ojenia, sypie paradoksam i, p iętrzy sprzeczności: „K ró ­ lestw o mówisz. M y nie należym y. / Choć rów nocześnie do niego n a le ­ żąc” — ustala osobliwość zw iązku człowieka z N a tu rą n a rra to r T r a k ta tu poetyckiego (P 235); jeden z rozm ówców w Dużo śpię..., praw dopodobnie M eksykanin, zauważa: „N atu raln ie że kobiety m ają tylko jedną, kato lic­

1 W ten sposób od syłam y do: Cz. M i ł o s z , P o e zje . W arszaw a 1981. L iczba po sk rócie w sk a zu je stronicę. P on ad to za sto so w a n e zo sta ły n astęp u jące skróty na ozn a ­ czen ie dzieł Cz. M i ł o s z a , z k tórych pochodzą p rzytaczan e w a rty k u le cy ta ty : H P = H y m n o Perle. A n n A rbor 1983; К = K o n t y n e n t y . P aryż 1958; NZ = N i e ­ o b j ę t a ziem ia. P aryż 1984; PO = P r y w a t n e o b o w ią z k i . P aryż 1972; RE — R o d z in n a Euro pa. P aryż 1959; W — W i d z e n ia nad Z a to k ą S a n Francisco. P aryż 1969. W y stę ­ p u je tu też skrót: P S = E. C z a r n e c k a , P o d r ó ż n y ś w ia t a . R o z m o w y z C z e s ł a ­ w e m M iło szem . K o m e n t a r z e . N e w York 1983.

(4)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O SZ A 41

ką, duszę / ale m y m am y dw ie” (P 304); gdzie indziej, w edle średn io­

w iecznych wzorów, dusza toczy spór z ciałem (Gdzie wschodzi słońce i k ę d y zapada, P 403— 404) albo rozum w y rzu ca n ied o statk i człowieczej na tu rz e (Do m o je j natury, H P 35). Słow em — przebrzm iałe daw no kon­

cepcje człowieka w y stę p u ją na rów nych p raw ach ze w spółczesnym i, lu ­ dowe w yobrażenia relig ijn e m ieszają się z pogłosam i psychologii głębi, poetycka fan ta zja idzie o lepsze z naukow ą teorią. A w szystko — pół żartem , pół serio. D aje się w ty m w yczytać przekonanie, iż n a p raw d ę niesłychanie tru d n o orzec, co k o n sty tu u je człowieczeństwo. Mimo całego postępu w iedzy pozostaje ono n ad al niedocieczoną zagadką. Czy tru d n o każdą z rozlicznych prób jego zdefiniow ania obalić przez ujęcie przeciw ­ staw ne? Homo sapiens, jaber, ludens, ritualis — w szystkie te i inne fo r­

m u ły ch w y tają tylk o część p raw d y i pośpiesznie generalizują. M ało p rzy ­ d atn e ponadto okazują się tra d y c y jn e pojęcia filozoficzne. Poszukiw ać substan cji człow ieczeństw a? Tak, lecz nie zapom inając, ostrzega poeta, że jest ona przen ik n ięta ruchem . Zbliżać się do esencji? Ale w jej ścisłym zw iązku z egzystencją. Pozostaje przeto, co n ajw yżej, uw ażnie w słuchiw ać się w to, co niejasno podpow iada w ew n ętrzn a intuicja, k o n fro n tu jąc ją z wiedzą i dośw iadczeniem oraz n ieufnie odnosząc się do czynionych po drodze ustaleń. „Człowieczość” — u tajo n a w przeczeniu i zatrzaśn ięta w paradoksie, skoro w ydobyta ze sw ojej potencjalności naty ch m iast za­

styga w jeszcze jedną, sztyw ną form u łę — może być chyba jedynie po- zaw erbalnie „w yczuta” ; „ w y raźn ieje” zaś, co znam ienne, w k o n fro n tacji z rzeczyw istością poza- czy raczej nie-ludzką: w reflek sji nad „psiością”

(Świadom ość, NZ 75), tam zatem , gdzie bezpośrednie doznanie jest w spom agane znajom ością teorii (w ty m w y p ad k u w iedza o un iw ersa- liach). To zaś, że „człowieczość” „w y ra źn ie je ”, zdaje się w skazyw ać, iż w edług Miłosza poznanie m a c h a ra k te r procesualny, ciągły i nieuk oń - czony — o tw a rty zarów no w przeszłość, jak w przyszłość. Zbiega się w nim natarczyw ość staw ianego sobie przez każdego z nas pytania: kim jestem ? — z rozm aitością odpowiedzi, jakich u dzielały na nie dzieje religii i filozofii.

Z aciekaw ienie Miłosza budzą zarów no sam fenom en dążenia do sam o- w iedzy, ja k — naznaczone czasem i m iejscem pow stania — form y, w k tó ­ ry ch owo dążenie objaw ia się w tra d y c ji k u ltu ra ln e j. Jego w yobraźnia poetycka ożywia ich w ielorakość i bogactw o, ak cen tu jąc przy ty m — choćby przez zaznaczenie autorskiego d y sta n su oraz kontrastow e zesta­

w ienie — ich zm ienność i nieostateczność. Rzec m ożna, że tem atem w ie r­

szy M iłosza jest nie tyle sam a idea człow ieczeństw a, ile, przebiegający za każdym razem odm iennie, proces przy szp ilan ia swoistości tego, co lu dz­

kie. P oeta stale przypom ina, że człow ieczeństw o nie zam ieszkuje nieba abstrakcyjnycH idei, lecz ew oluuje w czasie, n ap ełn iając się now ym zna­

czeniem w d an ej fazie historycznego rozw oju. N ieprzeliczone fo rm u ły i obrazy, k tó ry m i przez w ieki ludzkość usiłow ała je określić, mogą w spół­

(5)

cześnie śmieszyć naiw nością i anachronizm em . P rz eb ły sk u je w n ich je d ­ n a k coś, co nieustępliw ie w ym y ka się językow i pojęciow em u: zasadniczy d ualizm ludzkiej istoty. Rozmaicie w ciągu dziejów nazyw any, d aje się sprow adzić w uproszczeniu, pow iada Miłosz, do opozycji „bosko-ludz- kieg o” i „ludzko-przyrodniczego”. P recy zu jąc dodaje:

Św iadom ość, rozum , św ia tło , łask a, m iłość dobra — nie troszczę się o roz­

różn ien ia, w y sta rczy m i, że jest w nas zdolność, która czyn i nas ob cym i, in ­ truzam i w św iecie, isto ta m i sam otn ym i, n ie m ogącym i się porozum ieć z krabem , ptak iem , zw ierzęciem .

„B osko-ludzkie”, w pisane w znaki i sym bole k u ltu ry , przem ienia się i trw a zarazem w h isto rii głównie dzięki zbiorow ej pam ięci, p rzeciw ­ staw iając się „ludzko-zw ierzęcem u” , czyli poddanem u m atem aty czn ej konieczności, insty n kto w nem u , w yłączonem u poza k rąg w artości. K on ­ k lu d u je Miłosz:

N ie u m iem y żyć nago. M usim y stale ow ijać się w k okon n a szy ch k o n stru k ­ cji m y ślo w y ch , naszych zm ien iających się sty ló w filo zo fii, poezji, sztu k i. N a ­ d ajem y sens p rzeciw -sen so w i, n a jściślej ludzka z n aszych czy n n o ści jest ta b ezu stan n a praca prządki. P o n iew a ż n itk i w y sn u te przez n aszych p o p rzed n ik ów n ie giną, przechow ują się, m y jedni pośród isto t ży w y ch m am y h isto rię, p oru ­ szam y się w olbrzym im la b iry n cie, w k tórym sp lata się tera źn iejszo ść i p rze­

szłość. T en lab iryn t chroni nas i pociesza, p on iew aż jest an ty-N atu rą. [W 136—

137]

D otknięte tu ta j zagadnienia dałoby się zapew ne opatrzyć bogatym ko­

m en tarzem teologiczno-filozoficznym . P rzekracza to zarów no m oje kom ­ petencje, jak zam ysł p rzyśw iecający tej pracy. T rudność też w tym , iż — ja k się rzekło — M iłoszowej reflek sji nie sposób zam knąć w ram ach jed ­ n e j szkoły m yślow ej czy objaśnić zestaw ieniem z system em jednego filo­

zofa; poeta raczej staw ia problem y i zaostrza sprzeczności, niż propo n uje gotow e rozw iązania. Bez w ątpienia m a rację M arian S tała zauw ażając w sw ej przenikliw ej in te rp re ta c ji Świata:

zrozu m ien ie poem atu n ie polega n a rozszyfrow an iu znaczeń p oszczególn ych jego części ani na rozpoznaniu w całości e k w iw a le n tu jakiegoś sy stem u filo z o fic z ­ nego, trak tow an ego jako elem en t goto w ej, u trw alon ej h istoryczn ie w ied zy .

Albowiem , jak pisze badacz:

[stan ow i on] próbę n ie ty le odtw arzan ia filo zo fii, ile ży w eg o filo zo fo w a n ia . Jest tak zaś dlatego, iż zrozu m ien ie Ś w i a t a w y m a g a n ie tylk o zrek on stru ow an ia od p ow ied zi p rzed staw ion ych w poem acie, ale też u św ia d o m ien ia zakresu pytań sform u łow an ych w jego ram ie m odalnej 2.

Sądzę, iż tę niezw ykle tra fn ą obserw ację odnieść m ożna do całej po­

ezji Miłosza. W ażniejsze od tropienia jej filozoficznych źródeł okazuje się uchw ycenie napięcia pom iędzy zakresem fu n d am en taln y ch p y tań zaw ar­

ty ch implicite w tek stach w ierszy a rozm aitością odpowiedzi, jak ich na

1 M. S t a ł a , P o za z i e m i ą Ulro. „T ek sty ” 1981, nr 4/5, s. 137— 138.

(6)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O S Z A 43

te p y tan ia one udzielają. W śród tych p y tań , obok m ed y tacji n ad całością istnienia, rów nie w ażny jest problem isto ty człow ieczeństw a. Są to w ła ­ ściw ie jak b y dw a bieguny tego sam ego zagadnienia: podobnie jak św iat nie daje się pom yśleć bez ludzkiej w nim obecności, „człowieczość” nie m oże się uobecnić bez św iata. Z założenia zaś, że tylko to m a praw dziw ą wagę, co zostało przepuszczone przez f iltr jednostkow ego dośw iadczenia, w ynika jeszcze jedna w ażna konsekw encja: „m ilczącem u” p y tan iu , kim jest człowiek, odpow iadają w M iłoszowych w ierszach „głośne” py tania, kim jestem ja, osobny, postaw iony w tym , a nie innym czasie, w takim w łaśnie m iejscu — słowem, p y tan ia o in d y w idu alną tożsamość. A r a ­ czej — nietożsam ość. N a trę tn ie bow iem p ow racają stw ierdzenia w ro ­ dzaju: „M yślałem [...] / Że zawsze będę ten sam ” (Pieśni Adriana Z ie liń ­ skiego, P 97): „Ten sam i nie ten sa m ” (Sroczość, P 245); „nie mogę zo­

stać kim chcę, tylko sobą” (Nauki, P 246); „M yślę o tym co znaczy być ty m a nie in n y m ” (Co znaczy, P 250); „nie p am iętam kim jestem i kim b y łem ” (Na trąbach i na cytrze, P 321); „I byłbym był, kim nigdy nie b y łem ” (Gdzie wschodzi słońce i k ę d y zapada, P 398); „W nocnym pocią­

gu [...] m łod y człowiek, ja daw ny, niepojęcie ze m ną tożsam y” (Osobny z e s z y t, H P 74). Bycie sobą jest zatem n u rtu ją c y m problem em , nie zaś niekw estionow aną oczywistością. B oh ater wciąż przebyw a w stanie zagro­

żenia w łasnego „ ja ” — przez upływ czasu, nacisk podświadomości, ciężar dziedzictw a, środowisko, kapryśność pamięci. P oszuk uje tożsam ości albo w głębinach sw ojej osobowości, albo p ro je k tu ją c niepokój sam opoznaw - czy w otoczenie. Czy jed n ak — tylko bohater? Ju ż przytoczone c y ta ty pozw alają podejrzew ać, iż całą tę p ro b lem aty kę Miłosz w pisał rów nież w skom plikow aną sieć relacji pom iędzy au torem w e w n ę trz n y m 3, pod­

m iotem i w y stę p u ją c ą postacią.

„Negatywna wierność sobie”

P y ta n ia , kto w danym w ierszu M iłosza mówi, w czyim im ieniu w y stę­

pu je i do kogo się zw raca — należą do najw ażniejszych, a zarazem n a j­

bardziej kłopotliw ych. P odm iot bowiem, jak łatw o zauw ażyć, ustaw icznie zm ienia swe kostium y i przem aw ia rozm aitym i głosami. N ieu chw y tny i proteuszow y, przem ierza sw obodnie czas i p rzestrzeń, p rzy b ierając sobie coraz to inne m iano. Może być dam ą dw oru, X V II-w iecznym szlachcicem, chłopcem przem ienionym w m uchę czy zm arły m w ęd ru jący m w zaśw ia-

8 K ategoria ta, aczk olw iek bez w ą tp ien ia przyd atn a przy w p row ad zan iu roz­

różn ień p om ięd zy tek stu a ln ą p rojekcją osob ow ości tw órczej, podm iotem (czy n a r­

ratorem ) oraz rzeczy w isty m autorem , nadal pozostaje p ojęciem o p łyn n ych g ra n i­

cach i w y w o łu je liczn e k o n trow ersje. P ro b lem a ty k ę tę om a w ia ł polem iczn ie S. S a - w i c k i w pracy M i ę d z y a u t o r e m a p o d m i o t e m m ó w i ą c y m (w: P o e t y k a — i n t e r p r e ­ ta c ja — sacrum . W arszaw a 1981). C zyteln ik znajd zie tam b ib liografię n a jw a ż n ie j­

szych opracow ań na ten tem at.

(7)

tach. W tych różnorakich w cieleniach n a jb ard ziej chyba uderza łapczyw a chęć ogarnięcia jak najw iększej skali postaw , dośw iadczeń i p u n k tó w w idzenia oraz w parze z ty m idące dążenie do przekroczenia w szelakich ograniczeń ludzkiej n a tu ry : płci, w ieku, pochodzenia społecznego, epoki historycznej, czasokresu pojedynczej biografii czy w reszcie cielesnej po­

w łoki.

Ta n ieu stan n a m ask arad a jest bez w ątpienia zabiegiem celow ym i d a ­ je się rozm aicie w ykładać. N ajprościej — jako w yraz p rag nien ia, nieob­

cego żadnem u tw órcy, by przeżyć swój los w in n y sposób, w nie w yko­

rzy stan y m w ariancie, w skórze kogoś innego, u nieru ch am iając n u r t czasu i zbliżając się do nieosiągalnej pełni doznań. Mówi o ty m otw arcie Gucio zaczarowany (P 291). Obok pasji poznaw czej i łapczyw ości zm ysłów m oż­

na wskazać na inne w yjaśn ienie, „pozostając na gruncie M iłoszowej kon­

cepcji poezji” :

W tym przypadku w ie lo ść person liryczn ych , d ążen ie do o d n o w ien ia sa ­ m ego sieb ie b y ły b y n a stęp stw em n ieu sta n n eg o p oszu k iw an ia język a zd oln ego u n ieść pożądane treści i jed n ocześn ie ocalić n iep ow tarzaln ość w ła sn e j e g zy ­ sten cji, odrębność jed n ostk ow ego d o ś w ia d c z e n ia 4.

Ma to bezpośredni zw iązek z polifoniczno-dialogow ym c h a ra k te re m w ierszy Miłosza; w edług Błońskiego — potrzeba „w ysłow ienia rozm ai­

ty ch doznań i dążności” w y raża się „pow oływ aniem do istnienia m om en­

taln y c h sobow tórów ” 5. Ale u k ry tą sprężyną w szystkich ty ch zabiegów jest rów nież — kto wie, czy nie przede w szystkim — antropologiczna reflek sja. Bo skoro istotę „ ja ” d aje się w ysłow ić jedynie m om entalnie, a k tu sam odefinicji m usi dokonyw ać ktoś w sw ej jednostkow ości w y ją t­

kowy, niepow tarzalny, od in n y ch odrębny.

W tym m iejscu pojaw ia się zasadniczy problem : o k tó rą z „osób” m ó­

w iących w w ierszu chodzi? O autora? Podm iot? B ohatera? Gdzie w ła ­ ściw ie przebiega linia d em ark acy jn a m iędzy nim i? K tó re z w ypow iedzi n a rra to ra wolno, bez ry zy ka błędu, uznać za w yraz au to rsk ich p rze­

konań?

Miłosz udziela odpowiedzi na owe p y tan ia zarów no szukając rozw ią­

zań na w łasną rękę, jak p o d p a tru jąc i ucząc się od innych. Ju ż w p rze d ­ w ojenn ej recenzji Pani B ovary (sam w ybór powieści jest tu wielce znaczący) pochw alał a u to rsk ą „dążność do jak najw iększego zapom nienia o sobie”, „wolę noszenia m aski, tę wolę obróconą przeciw ko w łasn em u chaosow i”. Pisał: „P rzedm iotem u tw o ru b ardziej niż dzieje E m m y i je j m iłostek jest w yrzeczenie się autora. Tu jest ta n eg aty w n a w ierność sa­

m em u sobie [...]” 6. M ówienie „cudzym głosem ” pełni zatem w edług Mi­

łosza przede w szystkim rolę sam odyscypliny: sp rzy ja po skram ianiu cha­

osu życia w ew nętrznego, p o w strzym u je n ad m iern ą w ylew ność uczuć,

4 M. Z a l e s k i , P o w r ó t Miłosza. „T w órczość” 1981, nr 6, s. 122.

5 J. B ł o ń s k i , W z r u s z e n i e , dia log, m ą d r o ść. „T ygodnik P o w sz e c h n y ” 1980, nr 41.

9 O bron a r z e c z y nie u zn an ych . „A p el” 1938, nr 46, s. 11.

(8)

PR O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O SZ A 4 5

zapew nia dyskrecję. Inne „ ja ” pozw ala jak b y uobecnić się i skrystalizo­

w ać w łasnem u „ ja ” , ale — przez jego negację, p rzy b ran ie skóry kogoś zasadniczo różniącego się m entalnością, ch arak terem , system em w artości.

Pojęcie „neg aty w n ej w ierności sam em u sobie” pow raca w niem al pro­

gram ow ym K ła m stw ie dzisiejszej p o e z j i 7. I tu ta j Miłosz kładzie głów ny nacisk na cele pozaartystyczne. Stw ierd za w praw dzie, że owa w ierność w yraża się „w m askow aniu, w p rzerab ian iu elem entów życia na elem enty sz tu k i” i żąda od kryty kó w , b y odpowiedzieli, „czy użycie tej a nie innej m aski jest dostatecznie uzasadnione”, zarazem jed n ak — co znam ienne — m otyw acji szuka nie w obrębie tek stu , lecz w „dziejach duchow ych” autora.

Czym to tłum aczyć? Polem iką z aw angardow ą koncepcją liry k i zapew ne;

sk u p iając całą uw agę na m iędzysłow nych rozbłyskach znaczeń, poezja ta elim inow ała osobę a u to ra lub przy zn aw ała m u co n ajw y żej ty tu ł sz tu k ­ m istrza. Ale nie jest rów nież w ykluczone, że pro b lem aty k a ta dlatego ta k żywo Miłosza obchodzi, iż stanow i p ro jek cję jego osobistych zm agań w ew n ętrzn y ch, procesu form ow ania się osobowości. M aska może być k a r ­ tą w rozgryw ce o w łasną tożsamość.

Zupełnie inaczej po w ojnie. Z n an y List p ó łp ry w a tn y o poezji p rze ­ su w a uw agę z osoby au to ra na jego stosunek do podm iotu. Szukając r e ­ c e p ty na poezję, k tó ra — bez n adm iernego patosu i po strom anty cznej re to ry k i — pozw oliłaby w yrazić w ażką p roblem atykę, odw ołuje się Mi­

łosz do... Ballad i romansów. Podziw ia ich a u to ra za „d y stan s” , „w ciele­

nia w strzelców i dziew czyny” , „um iejętność p rzek reślen ia kom plikacji, k tó ry c h m u nie brakło, i użycie prostego języ k a” (K 71). M anipulow anie podm iotem w iąże z pojm ow aną szeroko ironią:

p olega '[ona] przede w szy stk im na zd oln ości autora do przyb ieran ia skóry ró ż­

n ych ludzi i, k ied y pisze w p ierw szej osobie, do p rzem aw ian ia tak, jakby prze­

m a w ia ł nie on sam , ale osoba przez n iego stw orzon a. Isto tn y sen s u tw oru z a ­ w iera się w te d y w sferze stosu n k u autora do postaci. [K 70]

B rzm i to jak kom en tarz do Tren u Fortynbrasa czy Pana Cogito. P rz e ­ w ro ty artysty czn e, jak widać, d o konują się nie tylko w głośnych m an i­

festach. Ile la t upłynąć m usiało, by w poezji polskiej złam ana została hegem onia liry k i hom ofonicznej! A nie wolno zapom inać, iż pisząc te słow a był ju ż Miłosz au to rem Świata i Głosów biednych ludzi.

W tym pobieżnym przeglądzie w a rto chyba przytoczyć jeszcze dw ie w ypow iedzi. P ierw sza z nich, ze w stępu do K o n ty n e n tó w (K 8), n a d a je skłonności do „kroczenia w m asce” sens b ardziej ogólny i uściśla p rze ­ sła n k i takiej p ostaw y czy m etody a rty sty czn ej. W skazując n a rozbieżność w iedzy posiadanej i u jaw n ia n e j, Miłosz zauw aża, iż n akład anie m aski w y ­ n ik ać może z d y scy p lin y arty sty c z n e j („takie i takie zadanie, należy w y ­ konać je gładko, środkam i, jakie są n a jb a rd zie j stosow ne”), rozw agi („nie­

k tó re p raw d y są jeszcze zanadto niebezpieczne, lepiej je ukryć, żeby

7 „Orka na U g o rze” 1938, nr 5, s. 6.

(9)

nie zostały podjęte przez niepow ołane u sta ”), w reszcie w sty d u przed od­

słanianiem sfe ry p ry w a tn e j. A więc i tu ta j, podobnie jak poprzednio, m aska jest jak b y czymś na zew nątrz, z góry d any m czy w y b ra n y m , jed ­ nakże w ew n ętrzn ie spójnym i jednolitym , podczas gdy u k ry w a ją c y się za nią au to r pozostaje zagadkow y i nieokreślony. Tej w łaściw ości — k tó­

rej, jak się okaże, Miłosz w swoich w ierszach w znacznym sto p n iu za­

przeczy — nie podw ażają uw agi poety o K aw afisie zamieszczone w P r y ­ w a tn y c h obowiązkach. Poza w skazaniem na rozległą tra d y c ję „przezw y­

ciężania subiektyw izm u »ja« przez monolog osób będących i »ja«, i »nie ja« (poeci fran cu scy przełom u stulecia, B row ning, Lee M asters), co, n a ­ w iasem mówiąc, św iadczy o św ietnej znajom ości przedm iotu, szczególnie ciekaw a w y d aje się p aralela B row ning— Norwid. Zasadza się ona, jak pow iada Miłosz, na „podobnym dla obu znaczeniu h istorii rozszerzającej nasze »ja«” (PO 41). A nalogicznie u greckiego poety:

w y w o łu je [on] z k ronik zapom niane albo n igd y w nich nie w y m ie n io n e p o sta cie, w c ie la się w te p ostacie, p rzem aw ia ich głosem i tak m ed y tu je nad c zło w ie k iem w ogóle, istotą i przez to także n ieu ch w y tn ą , że ani zaw sze tą sam ą, ani ty lk o zm ien iającą się zależnie od historyczn ego m om entu. [PO 4]

Zabiegi te m ają służyć p rzeciw staw ieniu się „zw ężeniu” poezji do celów autotelicznych, skupieniu jej na grze znaczeń słow nych i oddzie­

len iu szczelnym m u rem od zasadniczej p ro b lem aty ki filozoficzno-religij- nej.

Podkłada więc Miłosz pod ten sam chw yt rozm aite znaczenia. Raz jest on jak b y środkiem u trw ala n ia podmiotowości, raz elem entem stra te g ii od kry w an ia wiedzy, to znów orężem w w alce z pew nym typem poezji.

Rządzi nim na p rzem ian d ialek ty k a nieokreślonego i określonego, utajo ­ nego i objaw ionego, subiektyw nego i obiektyw nego. Ciągle też w ah a się pom iędzy biegunem ety k i i estetyki. Czym to tłum aczyć?

Z daniem Zdzisław a Ł apińskiego — zm ieniającą się koncepcją poezji Miłosza. U m ieszczając cytow ane wTyżej (z w y jątk iem dw u ostatnich) w y ­ powiedzi poety w kontekście różnych form porozum ienia m iędzy au to rem a czytelnikiem , badacz tw ierdzi, iż poezja ta ew oluuje stopniow o od „li­

ry k i m aski” poprzez „liry kę sy tu acji i c h a ra k te ru ” do „liry ki n aw ie­

dzeń” 8. P ierw sza, w edług Łapińskiego, dom inow ała przed w ojną, d rug a pojaw iła się podczas okupacji w Głosach biednych ludzi, by sw ój n a j­

doskonalszy kształt osiągnąć w Traktacie po etyckim , trzecia n ato m iast rozw inęła się w okresie po b y tu Miłosza w A m eryce.

O ile w liry ce m ask i sp raw a toczyła się m ięd zy autorem a czy teln ik iem , a w z n ie sio n e w u tw orze k on stru k cje m ia ły jed y n ie osłab iać zbyt groźne, jeśli b ezpośrednie, k on tak ty m ięd zy d w iem a rzeczy w isto ścia m i p sych iczn ym i, zaś 8 Z. Ł a p i ń s k i , S p o tk a n i a auto r sk ie. M iło sz i jeg o c z y t e ln i c y . R efera t w y ­ g łoszon y w listop ad zie 1982 na se sji In sty tu tu B adań L iterack ich P A N w W arsza­

w ie, p o św ięco n ej tw órczości C zesław a M iłosza. Za u d o stęp n ien ie m i m aszyn op isu r efera tu serd eczn ie A u torow i dziękuję.

(10)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O S Z A 47

w liry ce sy tu a cji i ch arakteru m ieliśm y po jed n ej stron ie, w sp ó ln ie, autora i czy teln ik a , a po d rugiej p rezen tow an ą ku n aszem u p ożytk ow i św iad om ość stw orzon ej przez autora postaci lub o b iek ty w n y sta n rzeczy — to w liry ce na­

w ied zeń p oeta sta je się przek aźn ik iem słó w n ieza leżn y ch od niego i n ie w p ełn i rozu m ian ych .

Skąd konkluzja:

J e śli poprzednio M iłosz p rzyjm ow ał p o sta w ę k ogoś, k to w c ie la się w in n e osoby i m ó w i cu d zym i u stam i, to teraz zach ow u je się tak , jakby to k toś in n y w c ie lił się w n iego i przem aw iał jego ustam i. D a w n iej b y ł reżyserem cudzych gło só w , tera z sam się sta je przed m iotem obcej reży serii, „a n iew id zia ln i goście w chodzą i w y ch o d zą ” ®.

Ta efektow na klasy fik acja budzi szereg w ątpliw ości. Czy n a pew no poeta jest „przekaźnikiem słów niezależnych od niego i nie w pełn i ro­

zum ian y ch ” ? „P rzedm iotem obcej reż y se rii” ? Przecież dobiera cudze gło­

sy nadzw yczaj staran n ie, całkow icie — m im o stw arzan y ch pozorów — nad nim i p an u je, nie sposób zaś udowodnić, że są one dla niego niezro­

zum iałe. Ł apińsk i jakb y bagatelizu je fakt, iż z p u n k tu w idzenia poetyki

„liry ka n aw ied zeń ” niczym nie różni się od „liry k i c h a ra k te ru ”, n ato ­ m iast koncepcja podm iotu-m edium stanow i część kreow anego obrazu au to ra, elem en t pisarskiej strateg ii. J e st ta k być może dlatego, że badacz n iew ystarczająco ak cen tu je różnice pom iędzy rzeczyw istym tw órcą a a u ­ torem w ew nętrzn y m . Czy m ożna uznać za a rg u m e n t rozstrzyg ający c y ta t z A rs poetica?, skoro jest on składnikiem fikcji literack iej, frag m entem sam ooceny podm iotu, k tó ry w cale nie m usi być z au to rem tożsam y? Co w ięcej, m edium iczność — co zresztą sam Ł apiński kilka stronic d alej zauw aża 10 — pojaw iła się u Miłosza już w Trzech zim ach, nie jest więc jego ostatn im w ynalazkiem . Co jed n ak uderza n ajb ard ziej, to zastan a­

w iająca rozbieżność Miłoszowej, by ta k rzec, teorii i p rak ty k i poetyckiej.

Dość parad o ksalnie, w okresie zachęcania do w y p raw czytelnika w głąb a u to rsk ie j osobowości — w łasną pryw atność okryw a m ową w izji i sym ­ bolu, g d y tw o rzy liry k ę roli, b ardziej lub m niej d y sk re tn ie su g e ru je sw oje pow inow actw a z w y stęp u jący m i ak to ram i; gdy b u d u je „ ja ” k u ltu ­ row e — jego św iatoobraz p ry w atn ieje.

Liryka nie-osobista

W ypada cofnąć się do początku. J a k już pisałem , w juw eniliach Mi­

łosza zaznacza się ten d en cja do tw orzenia postaci, k tó rych związek z tw ó r­

cą jest zarazem su gerow any i uchylany. Sugerow any, bo bohaterow ie

9 I b i d e m .

10 I b i d e m , s. 14. Trudno jednak zgodzić się z opinią, że „P anuje tam sem an tyk a aleg o rii, ale a leg o rii p u ste j”. O brazy i sym b ole za w a rte w T r z e c h z i m a c h są, o w szem , trudno p rzek ła d a ln e na język pojęć, n iem n iej k lu cz do w ięk szo ści z nich m ożna zn aleźć w B ib lii i antyku. Zob. J. T r z n a d e l , „... C z y m ja j e s t e m i c z y m oni są?”

( C z e s ła w a M iło sza ś w i a t za grożon y). „T w órczość” 1981, nr 6.

(11)

w y stę p u ją w rolach społecznych i postaw ieni są w sytu acjach , k tó re m ogły być udziałem au to ra; uchylone zaś przez w yraźnie się zaznaczający dy stan s wobec ty ch postaci. Dodać tera z należy, że w p arze z ty m idzie in w azja d ram aty czn y ch form wypow iedzi, czy to w form ie m ikrodialogu (np. F ra g m e n ty z poem atu-buffo, Wiersze dla opętanych n ), czy liry k i drugoosobow ej, p rzep latan ej dodatkow o zbiorow ym „m y ” (przykładów na to dostarcza p raw ie każdy w iersz, od K o m p o zyc ji poczynając). Szczegól­

nie ciekaw y jest Teatr p c h e ł 12, gdzie w zalążku d a ją się odnaleźć niem al w szystkie używ ane przez Miłosza sposoby m anipulow ania podm iotem . A więc, przede w szystkim , podstaw ow a oscylacja pom iędzy „ ja ” i „ ty ” ;

„Du L y r i k ” już tu ta j staje się form ą w ew nętrznego rozdw ojenia, p rzy czym to „ ty ” może być alter ego, oglądanym z pew ną sy m p atią i zrozu­

m ieniem , albo też ironicznym prześm iew cą. Słowa: „S tajesz się bardziej m ąd ry , praw ie doskonały, gdy n a skrw aw ione / tw arze um iesz patrzeć bez kurczow ego uśm iechu tłum iącego ból!” — to jak b y zapow iedź i p re- fig u ra c ja dalszych autoironicznych ocen od Pieśni Adriana Zielińskiego po Osobny zeszyt. Czy jednakże ów ad resat to z całą pew nością p ro jek cja osobowości autora? T rudno zaręczyć, a ta niejasność jest n a jw y raźn iej zam ierzona. P o d trzy m u je ją choćby sąsiedztw o w ypow iedzi, k tó re w y ­ g łaszają osoby bez w ątp ienia różne od autorskiego „ ja ” : jedn y m z n a r ­ rato ró w jest praw dopodobnie przyszły wódz hitlerow ski, już w dzieciń­

stw ie m arzący, by „mieć bębenek z ludzkiej sk ó ry ”, dru g im ■— w ypasa­

jący bydło w iejski chłopiec. W toku w y n u rzeń tego ostatniego pojaw ia się do datkow a kom plikacja. Oto w spom inany przezeń b rat, k tó ry za Chle­

bem w yem igrow ał do A m eryki, z przedm iotu opowieści s ta je się nieocze­

kiw an ie jej w spółpodm iotem , by jed ny m zdaniem rozw iać złudzenia ro d zin y o sw ym bogactw ie. W ypada podkreślić, że ten m ik ro cy tat zo­

sta je w prow adzony bez zapowiedzi i nie jest zaznaczony cudzysłowem . Trochę tak, jak by głos rozbrzm iał w in n ym głosie.

Je śli tak i stopień kom plikacji dostrzec m ożna już w poetyckich p ier­

w ocinach Miłosza, cóż dopiero mówić o jego do jrzałej twórczości. P o­

cząw szy od Trzech zim, w szystkie w ym ienione w yżej form y ulegają stop­

niow em u w ysu b teln ien iu i pogłębieniu. W jakim k ieru n k u biegnie ewo­

lucja? W w ierszach przedw ojennych, pow stałych m iędzy r. 1934 a 1939, w y p ad a odnotow ać zacieranie się g ran icy pom iędzy autorem , podm iotem i bo h aterem ; sta ją się oni jak gdyby w cieleniam i tej sam ej osoby, która n a różne sposoby wieści św iatu zagładę. Sygnałem tego choćby stylis­

ty czn a jedność w ypow iedzi, naw iązu jący ch do reto ry k i biblijnej, oraz ch w ie jn y sta tu s podm iotu, k tó ry — zaw ieszony pom iędzy rzeczyw istością a m item , realnością a groźną fan tasm ag orią — łatw o z „ ja ” przedzierzga się w „ ty ” czy „on”. N ajlepszym tego p rzyk ładem Ptaki, Powolna rzeka

11 „Ż agary” 1931, nr 1; 1932, nr 2.

12 „Z et” 1932, nr 3.

(12)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O S Z A 49

czy Roki. T ym tran sform acjo m sp rz y ja m ała stosunkow o ilość alu zji autobiograficznych (n ajw yraźniejsze są one w w ierszu Do księdza Ch.) lub takie ich zaszyfrow anie, że sta ją się nieczytelne: tylko w yznanie po­

e ty pozwala dopatrzyć się elem entów k rajo b razu białostockiego w u tw o ­ rze W ieczorem wiatr czy Posąg m a łżo n k ó w uznać za liry k osobisty (zob.

PS 33). N ieporów nanie w ażniejsze, że Miłosz na szeroką skalę stosuje w spom niany chw yt m ik ro c y ta tu czyjejś w ypow iedzi, p rzy czym — co jest nowe — problem , kto mówi, pozostaje o tw arty . O ceniając T r z y z im y z p e rsp ek ty w y czasu, pow iedział poeta rzecz bardzo istotną:

w tym tom ie jest ostateczn ie m asa zagrań, fraz sam oistn ych , k tóre m ają w ła sn ą autonom ię. N azw ałb ym je o p eracjam i em o cjo n a ln y m i, bo ta k ie zd an ie jest zd a ­ n iem bardzo d ram atycznym . (...] R ozm aite w e r sy m ożna w y ją ć z ty c h w ie r sz y i an alizow ać jako ruchy m ow y dram atyczn ej. [...] To jest tak, jak b ym n osił w sob ie n iezliczon ą ilość g łosów , k tóre p rzem aw iają dram atycznie. [PS 25]

N ietrudn o udowodnić, że tak im i sam oistnym i frazam i czy głosam i rozbrzm iew a cały poetycki d y sk u rs Miłosza.

P o w staje zasadnicze pytanie: do jak iej k ategorii liry k i zaliczyć tego rodzaju wiersze? C zytelnik u zbrojony w podręcznikow e rozróżnienie li­

ry k i na osobistą, m aski i r o l i 13 — znajdzie się w nie lada kłopocie. P ro ­ blem nie sprow adza się p rzy ty m do określenia d ystan su pom iędzy a u to ­ rem a podm iotem . Miłosz bowiem podważa m ilczące założenie pow yższej klasyfikacji. Jakie? W ypada przypom nieć rzeczy elem en tarn e. O dsyłając do p o p u larn ej w iedzy z zakresu psychosocjologii (skąd m aska i rola), ty ­ pologia ta za pew nik p rzy jm u je spójność osobowości oraz hom ogenicz- ność postaw . Przem aw iający, jak w iadom o, w inien zostać w yposożony we w łasne cechy charakterologiczne i osadzony w ściśle określonym środo­

w isku; co za ty m idzie — dysp on u je d ającym się odtw orzyć zasobem w iedzy, system em ocen, językiem etc. In n ym i słowy, podczas le k tu ry po­

w sta je jak b y jego „ p o rtre t”, k o n stru o w an y — w arto zauw ażyć — dość a rb itra ln ie , na przecięciu stra te g ii poety oraz oczekiwań, eru d y cji i po­

staw y czytelnika. Dość podobnie z autorem , na którego obraz sk ład ają się zarów no pozatekstow e w ypow iedzi tw órcy, jak inform acje o jego ży­

ciu. Czy nie jest oczywiste, że ab y odróżnić od siebie owe trz y ty p y li­

ryki, m usi się założyć w zględną stabilność i k oherencję zarów no podm io­

tu, jak autora? Bez tego przecież nie sposób u stalić ich w zajem nego dy ­ sta n su czy stopnia id en tyfikacji. K rótko m ówiąc, są oni hipostazam i koncepcji osobowości jed n o litej i w ew n ętrzn ie spójnej. Tym czasem tę w łaśnie koncepcję Miłosz k w estionuje; psychiczna jedność nie jest dlań czym ś danym , lecz problem atycznym .

Oczywiście, nie jest tak zawsze. W dorobku Miłosza m ożna znaleźć cały szereg w ierszy, k tóre m ieszczą się w ram ach tra d y c y jn e j liry k i bez-

18 T akie choćby, jak w : E . M i o d o ń s k a - B r o o k e s , A. K u l a w i k , M. T a ­ t a r a, Z a r y s p o e t y k i . W arszaw a 1978, s. 173— 181.

4 — P a m i ę t n i k L i t e r a c k i 1988, z . 1

(13)

pośredniej. W ystarczy w ym ienić Obłoki, Piosenkę na jedną s tr u n ę , P r z e d ­ mow ę do tom u Ocalenie, u tw o ry o tem atyce relig ijn ej: J a k że znosiłeś, Im więcej, O aniołach, czy w iersze-listy: Elegia dla N.N., Do Robinso­

na Jejfersa, L is t, Do Józefa Sadzika itd. Ich ilość pow iększa się w tom ach Gdzie wschodzi słońce i k ę d y zapada oraz H y m n o Perle. A le i tam , po­

m im o rosnącej pryw atności tonu czy aluzji do w łasnego życia, poeta d ąży do uogólnienia 14. Podm iot b ardziej staje się w yrazicielem pew nego św ia­

topoglądu, p ostaw y m o raln ej i filozoficznej opcji niż m edium p ry w a t­

nych zwierzeń. D ystans zaś osiąga Miłosz rozm aicie. W pierw przez s ty li­

zację bądź użycie spatynow anego g atu n k u literackiego. R ozrzut tra d y c ji, do k tóry ch naw iązuje, jest ogrom ny: w iersz W m ojej ojczyźnie np. n a ­ śladuje Mickiewicza, p rzejm u jąca Piosenka na jedną strunę sięga po w zór jeszcze dalej: jest orygin aln ą transpozycją tzw. zw rotki h ejn ało w ej jed no- r y m o w e j15, kom binując 8-zgłoskowiec z 9- i 10-zgłoskowcem. Cóż do­

piero mówić o podchw yceniu tonu i zgrzebnej m iary lam e n ta c ji śre d ­ niow iecznej w Piosence wielkopostnejl Stylizacje te n a d a ją przeżyciom podm iotu w y m iar ponadczasowy, nie gubiąc zarazem , co istotne, jego osadzenia w „tu i te ra z ”. A by ograniczyć się do ostatniego przy k ład u : średniow ieczny lam entow nik z pew nością nie pow iedziałby: „Długo b ie­

głem po ziemi, [...] / Z żalem i n aw et rozpaczą / Że nie w iem co znaki znaczą” (P 384). Św iat, n aw et w sw ej znaczeniow ej nieprzejrzystości, nie w yw oływ ał w nim bowiem lęku, lecz ufność i podziw dla Stw órcy, a p rze- kładalność znaków k u ltu ry gw arantow ał pow szechnie p rz y ję ty system religijny.

Pow yższa uw aga przyw odzi na m yśl d ru gi sposób, w jak i poeta n ie ja ­ ko przerzuca swe p ry w a tn e doznania, czasem n aw et błahe, w w y m iar uniw ersalny. M ianowicie zam yka je w form ę m orału czy filozoficznej m aksym y. Np. w spom nienie m łodzieńczych kąpieli w jeziorze kończy m .in. zdanie: „Co było in dyw idualne staje się odm ianą ogólnego w zoru”

(R zeki m a leją, p 296). T akich sform ułow ań całe m nóstw o w tej poezji.

W reszcie trzecia m etoda, polegająca na obdarzeniu podm iotu zdol­

nością przenoszenia się w czasie i przestrzeni. Rzec m ożna, Miłosz roz­

w ija tu ta j i m odyfikuje koncepcję „ ja ” eschatologicznego z Trzech zim.

Tam wszakże w ędrów ki podm io tu -b o h atera uzasadniał k o n tekst m itolo­

giczny (np. łódź C harona w Posągu m a łż o n k ó w ) lub prorocze w idzenie (np. w Bramach Arsenału czy Pow olnej rzece), po w ojnie n atom iast owe przem ieszczenia pozbawione zostają w y razistej fa b u la rn e j m otyw acji.

Ciekaw ym tego przy k ład em choćby początek Gdzie wschodzi słońce i k ę ­ d y zapada (P 363):

14 Z nam ienne, że M iłosz o cen ia n eg a ty w n ie K a w i a r n i ą za to w ła śn ie, że te n

„w iersz jest n ied o sta teczn ie u ogóln ion y, zanadto zw ią za n y z a k tu aln ą sytu acją h is­

toryczn ą” (PS 65).

15 Zob. Z. K o p c z y ń s k a , O ś m io zg ło s k o w ie c . W zbiorze: S y la b i z m . W rocław 1976, s. 218.

(14)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O S Z A 51

C ok olw iek dostanę do ręki, ry lec, trzcin ę, gęsie pióro, długopis, G d ziek olw iek odnajdą m n ie, na ta fla ch atrium , w ce li klasztorn ej,

w sa li przed portretem króla, S p ełn iam , do czego zostałem w p ro w in cja ch w ezw a n y ,

K to w ypow iada te słowa? P o eta — w ieczny? U cieleśnienie p rzem ie­

rzającego czas toposu? P rzem aw iałab y za ty m dostojność m owy. Ale, kilka w ersów d alej, i podm iot się u k o n k retn ia, n ab ierając rysów upodob­

niających go do auto ra, i patos ociera się o sty l kolokw ialny. W zniosłość zaś nieoczekiw anie grzęźnie w pospolitości. Po szybow aniu w w ysokich rejo n ach — m yśl „o grypie jak ta o sta tn ia ”. M ówiący jest poetą-w y gnań - cem, nad brzegam i P acy fiku w spom inającym Litw ę. Ze swego pow ołania nie czerpie jed n ak — jak jego rom an ty czn i poprzednicy — ty tu łu do w iecznej chw ały; przeciw nie — w y d aje m u się ono w ielce podejrzane.

P rzeraża go „O brzydliw ość rytm iczn ej m owy, / K tó ra sam a siebie obrzą­

dza, sam a p o stę p u je ” . O scylacja pom iędzy „tu i te ra z ” a „tam i zaw ­ sze”, współczesnością a trad y cją, sferą p ry w a tn ą a ogólnoludzką znaczy niem al każde zdanie w iersza. W „codziennym d n iu ” em ig ran t słyszy

„rżenie konia rydzego” z A p o k a lip s y ; w osobistej, przejm u jącej tonem skardze:

I n igd y już n ie u k lęk n ę nad rzeką w m a leń k im kraju Ż eby co w e m nie k am ien n e rozw iązało się,

Żeby nic już n ie b yło prócz m oich łez, łez. [P 363]

— n ietru d n o dosłuchać się pogłosu L ir y k ó w lozańskich Mickiewicza.

Ju ż ten p rzy k ład dowodzi, że liry k a osobista ciąży u Miłosza w s tro ­ nę liry ki m aski i roli. N astępuje w n iej — zauw ażone u K aw afisa — rozszerzenie „ ja ” o w y m iar historyczny, ale odm ienność Miłoszowego po­

dejścia w tym , że owo „ ja ” w ęd ru je nie tylko w h isto rii ludzkości, lecz i w obrębie p ry w a tn e j biografii auto ra. Podczas gdy grecki poeta rek o n ­ stru u je sy tu a c je głów nie z przeszłości staro ży tn ej i, w yw ołując z n ieb ytu d aw n e postacie, ocenia ich zachow ania ze współczesnego d y stan su — Miłosz nie tylk o znacznie poszerza zakres przem ieszczeń podm iotu, ale i dba stale o przen ik an ie się w jego dośw iadczeniu rozm aitych czaso­

przestrzen i. Dochodzi do tego dw ojako: albo doznania i przeżycia boha­

tera lirycznego, z k tó ry m się w znacznym stopniu utożsam ia, u znaje za in d y w id u aln ą odm ianę p arad y g m atu ludzkiej kondycji (jest nim np. w y ­ gnanie, jak w przytoczonym w yżej cytacie czy w Portrecie greckim, oraz kuszenie przez diabła — w Pokusie i Odstąp ode mnie), albo też p rzed­

sta w ia dzieciństw o i młodość tego b o h atera z p e rsp ek ty w y jego później­

szej w iedzy. Takich ew okacji „siebie daw nego” szczególnie dużo w kali­

fo rnijsk im okresie, o tw iera je Gucio zaczarowany. M ożna je tłum aczyć upływ em czasu, k tó ry coraz bard ziej oddala poetę od tam tego brzegu, rozbudzając za nim nostalgię. Ale rów nież — św iadom ym odw róceniem się od am erykańskiego otoczenia (z w y ją tk ie m jego k rajob razu) i czerpa­

(15)

niem poetyckiego m ate ria łu głównie z tam tego okresu. Że nie są to je ­ dynie sen ty m en taln e w spom inki, przekonać może ten choćby frag m en t:

P rzechadzam się. Już nieludzki. W m y śliw sk im stroju, Tam gd zie nasze puszcze i dom y i dw ory.

Podano chłodnik, a ja w abstrakcji, P rzy zap ytan iach z k ońca m ego w iek u . G łów n ie o praw dę, skąd ona, gdzie ona.

I m ilcząc jadłem kurczaka z m izerią. [NZ 21]

U derzają w ty m w ierszu nie tylko przeskoki czasowe: z te ra ź n ie j­

szości w przeszłość — i z pow rotem . B ardziej istotna w y d aje się w izu alna naoczność daw n ych zdarzeń, k tóre dzieją się jak b y na nowo, obecnie.

P o w staje coś n a k ształt czw artego w y m iaru: w spo m in ający nie ty le ocala od zapom nienia czas bezpow rotnie m iniony i zam knięty, ile przebyw a w dw u czasoprzestrzeniach równocześnie. J e s t m łodym m yśliw ym , lecz posiada znacznie później zdobytą m ądrość, albo też — już w ted y staw ia sobie pytania, na które odpowiedzi szukać będzie znowu pod koniec życia (tak w łaśnie, na dw a sposoby, m ożna — jak sądzę ■— rozum ieć sfo rm u ­ łowanie: ,,Przy zap y tan iach z końca mego w ie k u ”). K ró tk o m ówiąc, pod­

czas gdy K aw afis rozm yśla o „człow ieku w ogóle” , za środek m ed iaty - zujący uznając tej idei historyczne realizacje, Miłosz n ieu stan n ie poddaje ją próbie jednostkow ego życia. G dy dla pierw szego założoną hipotezą u nifik u jącą jest niezm ienność ludzkiej n a tu ry oraz jedność k u ltu ry śród­

ziem nom orskiej, dla drugiego hipotezę tę stanow i pojedyncza, w łasna, biografia, w k tó rej w szakże tam te w y m iary załam u ją się w sposób nie­

pow tarzalny. J e st tak zresztą nie tylko w poezji Miłosza: w y starczy p rzy ­ pom nieć Rodzinną E uropę, k tó rej a u to r p a trz y na siebie jak na „obiekt socjologiczny” (RE 10), czy Ziem ię Ulro, gdzie życiowe i in telek tu aln e przygody au to ra od razu n ab y w ają rangi w zoru, p rzyk ładu , uogólnienia.

O statni p rzy k ład skłania do poświęcenia w iększej uw agi aluzjom autobiograficznym . Czem u one służą? Ja k i jest stopień id en ty fik acji a u ­ to ra z podm iotem ? P y ta n ia tym b ard ziej istotne, że rzu to w ane są nie tylko w czas przeszły, ale i w teraźniejszość. K uszony w Pokusie zostaje um ieszczony „Na sk ra ju góry skąd widać neonow e m ia sta ” (HP 16).

Wolno to rozum ieć jako połączenie aluzji do sceny kuszenia C h ry stusa z osadzeniem akcji we w spółczesnych realiach (stąd „neonow e m ia sta ” ).

A le bez tru d u da się rów nież w skazać au ten ty czn ą lokalizację: w y starczy wieczorem stanąć na G rizzly Peak, gdzie obecnie m ieszka poeta, i stam ­ tąd spojrzeć na B erkeley, O akland i El C errito (w spom niane zresztą z nazw y w w ierszu Na trąbach i na cytrze, P 325). N iew ykluczone zatem , że i poprzednio opisana scena rzeczyw iście m iała kiedyś m iejsce. Skłania do tych przypuszczeń fak t, iż w rozm ow ach z C zarnecką Miłosz u silnie podkreśla, że opisy czerpie z a u to p s ji16. Nie przeszkadza to, rzecz prosta,

16 D otyczy to n a w et Zdań! Zob. P S 192.

(16)

P R O B L E M PO D M IO T U W P O E Z JI M IŁ O SZ A 53

ich daleko idącym przeobrażeniom . N asycone w izualnym , plastycznym k on kretem (ów kurczak z m izerią — w poprzednim cytacie, czy sk ra j góry, pod który m rozciągają się m iasta — w ostatnim ), odznaczają się jednak ogólnikowością: jej w yrazem sprow adzenie przedstaw ień do n a j­

bardziej podstaw ow ych elem entów i daleko posunięta typizacja (mowa o górze i m iastach bez podania ich nazw).

Sugestia autobiografizm u sw oje najw iększe nasilenie osiąga u Miło­

sza w łaśnie w A m eryce. Oczywiście, odw ołań do pry w atneg o życia a u to ra jest sporo w całej tej poezji, dają się z niej odtw orzyć dokładnie kolejne m iejsca jego pobytu, czasem w ręcz zam ienia się ona w zapis w rażeń: np.

Notatnik: Sanary, Notatnik: Bon nad L e m a n e m , Notatnik: Pennsylvania.

Ale w okresie k alifornijskim zwiększa się ilość przyw ołań m iejsc i osób, k tó re m ają znaczenie i są czytelne już ty lk o dla sam ego poety. C zytelnik pew nie się nie dowie, kim była owa „panna z kosm ykiem na u ch u ” czy m alarz, ,,co nie szukał idealnego p rzed m io tu ” (Gucio zaczarow any, P 292), nie znani dlań pozostaną „A nna i Dorcia D rużyno” (Miasto bez imienia, P 315), „A lżbieta” (Gdzie wschodzi słońce i k ę d y zapada, P 411), „F ilin a”

(Filina, H P 22) i ty le in n y ch postaci. Ta p ryw atność staje się nową jakoś­

cią w w ierszach Miłosza, p rzypom inając nb. późne u tw o ry Iwaszkiewicza.

D odaje opisom au ten ty zm u oraz uw ierzy teln ia ich praw dziw ość. Miłosz nie przekracza w szak granicy d yskrecji, czego n ajw ym ow niejszym do­

wodem , iż najbardziej osobiste w iersze sygnuje inicjałam i: N. N. i Y grek Zet. P ryw atn o ści rów nież usiłuje nadać w łaściwości uogólnienia.

W cudzej skórze

W stro n ę liry ki m aski g raw itu je u M iłosza nie tylko liry k a bezpo­

średnia, ale i liry k a roli. Bo owszem, są w tej poezji w iersze, k tó ry ch pod­

m iot jest bez w ątpienia kim ś różnym od a u to ra i w żaden sposób nie może być z nim identyfikow any. Obok cytow anych już utw orów z kobie­

cym n a rra to re m należą tu ta j Siegfried i Erika, Kolędnicy, Rozmowa na W ielkanoc 1620 roku, Mistrz, Z chłopa król, Po drugiej stronie oraz W y ż ­ sze a r g u m e n ty na rzecz d y scy p lin y zaczerpnięte z przem ówienia na radzie powszechnego państwa w roku 2068. Ale i w nich, co ciekawe, a u to r m niej lu b bardziej d y sk re tn ie zaznacza swą obecność. W usta niem iec­

kiego czy włoskiego kom pozytora X V II w. w kłada swe credo artystyczne:

„Co z m ego zła powstało, to tylko praw d ziw e”. Z kolei rodowód naw róco­

nego podczas k o n trrefo rm acji kalw ina w yw odzi nie przypadkiem — z W ędziagoły, siedziby rodow ej sw ojego ojca. Ja k b y chciał zasugerow ać, że los tego kuszonego w przedziw ny sposób jest i jego udziałem . N aw et tam , gdzie podm iot jest kim ś innym niż au to r, roztrząsane są problem y, k tó re poeta, już bez przeb ran ia, p o d ejm u je w in nych utw orach.

Ciekaw ym tego p rzyk ładem jest w iersz Siegfried i Erika, gdzie h itle ­ row ski lotnik, dokonując pośrednio dem askacji ideologicznych założeń n a ­

(17)

zizm u, obnaża zarazem m itotw órczą zasłonę każdego system u to ta litarn e g o . W oczach fan aty k a h itlery zm stanow i w cielenie odw iecznych tęsk n o t ludzkości do zapanow ania nad ciałem i duszą oraz poddania bieg u h isto rii ty lko w łasnym decyzjom. W spom inając kam panię w rześniow ą, S iegfried opow iada sw ej siostrze z ledw ie tajo n ą dum ą:

T ak, zabijałem . Czy to źle, Eriko?

Szosa szła do m n ie z g w izd em m oich sterów , A tam był chaos, rozum iesz? K olum ny

W ozów , toboły, brud, sk w ar, czołgan ie się, strach, rozprzężona W ola n iezd oln a utrzym ać zam iaru.

Ś m ierteln e isk ry k tóre w te n tłu m b iegły Spod m oich sk rzyd eł, b yły ta k ie czyste! [P 120]

Cóż łatw iejszego od potępienia ludobójstw a. W yrazów m oralnego obu­

rzen ia niem ało, jak wiadomo, w — nie tylko polskiej — lite ra tu rz e . Tym b ard ziej oryginalnie i świeżo brzm i głos Miłosza. N ajw y raźn iej nie in­

te re su je go patologia zbrodni lub psychologiczne m otyw acje prow adzące do zobojętnienia na m asow ą śmierć. Ź ródła eru p cji niszczycielskich in ­ sty n k tó w k ry ją się w edług niego znacznie głębiej. W czym n a jb a rd zie j w y raził się dem onizm hitleryzm u? Poeta odpowiada: w dążeniu do „czys­

tości” . Przeciw staw ionej — jak w pow yższym cytacie — „b ru d o w i”, chaosowi, rozprzężeniu woli. Zam iłow anie hitlerow ców do schludności n a b ie ra w tym kontekście nowego zabarw ienia... Gdzie indziej Miłosz dowodzi:

D iab elsk a pokusa m oże przybierać różną postać. Gdy p rzyb iera p ostać lu- cyferyczn ą, w ych od zi przede w szy stk im asp ek t p ych y i czy sto ści, bo L u cyfer jest duchem w y n io sły m i czy sty m [...] to jest w ła śc iw ie w y p a d ek w ięk szo ści nap raw iaczy lu d zk ości w n aszym stu leciu . Bo oni są tacy czyści, k och ają c z y s­

tość. [PS 109]

Ł ad społeczny, praw ny, obyczajow y — nad którego nietrw ałością ubo­

lew a Siegfried — b roni zapew ne przed poniżeniem i dem oralizacją, sta ­ jący m i się często udziałem ludzi w yd any ch na pastw ę nagiej w alki o byt.

Dowodem, kreślone n a początku w iersza, sceny z życia n a ro d u niem iec­

kiego tuż po klęsce o statn iej w ojny. A le ów ład, gdy zostanie pojęty zb y t sk ra jn ie i oddany w pach t niepow ołanym — przynosi nieobliczalne zniszczenia. „H igiena społeczna”, dążąca do w yelim inow ania ze zbioro­

wości w szystkiego, co nie słucha utopii, sprzeciw ia się system ow i o ficjal­

n y c h w ierzeń i nie poddaje się uniform izacji — jest, w sam ej sw ej isto­

cie, nieludzka. Nie tylko bow iem n eg u je istnienie te j sfe ry człow ieczeń­

stw a, o k tó re j stanow i w łaśnie zagm atw anie, ciemność, „b ru d su b ie k ty w ­ n y ” (Tra kta t poetycki, P 242), ale i łam ie e lem en tarn e praw o, by każdy pozostał sobą naw et za cenę w łasnych błędów i słabości. Czyż ideologia to ta lita rn a nie jest, p y ta Miłosz, op arta na u k ry ty m fałszu? Jego w y ra ­ zem — paradoks. Z jed n ej stro n y p rzy znaje ona p rzyw ilej n ieo m y lnej w iedzy i absolu tnej w ładzy g rupie jednostek, która, zapatrzo na w speł­

(18)

P R O B L E M P O D M IO T U W P O E Z J I M IŁ O S Z A

n ian ą rzekom o m isję dziejową, skrycie pogardza zbiorowością (skąd w w ierszu niezróżnicow any „ tłu m ”), z d ru g ie j — p rzek reśla zasady m o ­

raln e , k tó ry ch podstaw ą i uzasadnieniem jest poszanow anie godności i su ­ w erenności indyw iduum . D latego u tw ó r kończy ostrzeżenie pod adresem w szystkich „napraw iaczy ludzkości”, k tórzy w y rz u t sum ienia radzi uznać za „przesąd lib e raln y ” .

Podczas gdy Siegfried grzeszył źle p o jętą skłonnością do czystości, przedstaw iciel w ładzy „pow szechnego p ań stw a w ro ku 2068” (P 338— 339) grzeszy lucyferyczną pychą. Logika jego w yw odu w yd aje się nie do od­

p arcia i p rzypom ina rozum ow anie W ielkiego In k w izy tora z Braci Kara- m azow . Skoro człowiek jest za słaby, b y unieść ciężar sw ej wolności, a pozostaw iony sobie gubi się w sprzecznościach i sięga daleko poza w łas­

n e możliwości, należy poddać go pedagogii ograniczeń. „P raw o Zaciem ­ n ia n ia ” uw aln ia go od poznaw czych niepokojów , „P raw o Z m niejszonych C elów ” — paradoksalnie — ocala jego idealizm : „U bóstw o i gorycz albo­

w iem są koniecznym w aru n k iem szczęścia”. N ietru d n o w tej futurologicz­

n e j fa n ta z ji doczytać się ak tu aln eg o a d resu politycznego czy odw ołań do — obok D ostojew skiego — W itkacego i O rw ella. Raz jeszcze a u to r dowodzi, że realizacja społecznych utopii zaprzecza ich idealistycznym założeniom . Odbyw a się bowiem kosztem unicestw ienia duchow ych aspi­

ra c ji i m etafizycznych p ragnień jednostek oraz łączy się z uzurpow anym p raw em do decydow ania, co dla człow ieka lepsze, a co gorsze. Miłosz u n i­

ka łatw y c h potępień. Bo jakkolw iek, wychodzące z fałszyw ych przesła­

nek, rozum ow anie sam o siebie k om prom ituje, przytoczone „wyższe” a r ­ g u m e n ty w a rte są zastanow ienia. Czy m ożna np. odmówić słuszności zarzutow i: „Podobnie jak ich wolność [...] / Chleb nie sm akow ał im, bo dość go było w p ie k a rn i”? N iem ało na to dowodów, że sty l k on su m pcyj­

ny, opustoszając z w yższych potrzeb, stw arza w a ru n k i do — m niejsza, czy w zgodzie z nim, czy przeciw ko niem u — ubezw łasnow olnienia in ­ d y w id uu m . Podobnie nie pozbawione racji je st stw ierdzenie, iż ucisk państw ow y, rozbudzając idealistyczne dążenia, a zarazem uniem ożliw ia­

jąc ich realizację, stw arza pożyw kę dla ko m pensacyjnych zabiegów. Toteż ci, co „złorzeczą zakazom, / Ju ż boją się, że m ogłyby zniknąć zakazy” . Szczególnie zaś przenik liw a jest uw aga, że w świecie, k tó ry unicestw ił n ie re la ty w n e w artości, także praw d a może być tylko drug im członem d ia le k ty c z n e j opozycji — „praw d ą w b re w ” in n ej praw dzie lub innem u k łam stw u. S tąd i pochw ała „cen zu ry i n ie d o sta tk u ” nie jest prosty m szy derstw em . W zdegradow anej rzeczyw istości k a rle je aksjologia. D ia­

gnoza naszej k u ltu ry odsłania w końcu jej zasadniczy dylem at, k tó ry prow adzi do rosnącej atrak cy jn o ści ideologii to talitarn y ch . Albo po­

w szechne „bezpieczeństw o” za cenę „posłuszeństw a” i „dyscypliny” oby­

w ateli, albo w olny w ybór z w szystkim i zw iązanym i z nim niew ygodam i

<P 338— 339).

M iłosz oddaje głos nie tylk o postaciom z teraźniejszości i przyszłości

(19)

historycznej, ale i z przeszłości. „Z chłopa k ró l” to ktoś z całkiem innego św iata, inn ej epoki. Czym jest u tw ó r pod tym tytu łem ? Podjęciem s ta ­ rego m otyw u karnaw ałow ego? B ezpośrednią polem iką z rybałtow Tsk ą kom edią P io tra B aryki? N aw iązaniem do tra d y c ji rozciągającej się od S n u nocy letniej Szekspira, przez Pana Jowialskiego F re d ry do Ś lu b u Gom browicza? P oczątek w iersza brzm i w zgodzie z w zoram i przeszłości:

N ie um iem jeść w id elcem . G n iecie m nie korona.

Po d iab ła m n ie ubrali w te ich aksam ity.

K ob ieta w d łu giej su k n i to jest m oja żona.

Jakbym n ie dość m iał d ziw ek z m ojej d w orsk iej św ity . [P 257— 258]

P rzem aw iający jest ted y kim ś postaw ionym w fałszyw ej sy tu acji, poniew aż aw ansow ał ponad przyrodzony m u status. P ro stactw o u m y słu i niew yszukane przyzw yczajenia odbijają się w języku, k tó ry roi się od kolokwializm ów i w y rażeń w ulgarnych. Miłoszowego kró la od jego lite ­ rackich an tenató w różni to, że w ładza nie spraw ia m u satysfakcji, a n ie ­ wygoda położenia stale daje się we znaki. N arzucony urząd, w raz ze zw ią­

zanym i z nim p rzyw ilejam i oraz poczuciem dosytu, zam iast cieszyć — d rażni go i nudzi. J e st on zresztą postacią znacznie b ardziej złożoną, niż się na pozór w ydaje. Św iadom ie „stru g a w a ria ta ”, b y w b łęd n y m m n ie­

m aniu utrzym ać sw oje otoczenie. K ipiąc nienaw iścią do dw oru, dem as­

ku je jego niew olnicze naśladow anie cudzych w zorów („parle fra n s e ”), obłudę, fałsz i służalczość. W geście negacji, przez m yśl o zemście, chce ocalić w łasną tożsamość. Ale zarazem — kom prom ituje sam siebie: jego potrzeby ograniczają się do seksu i n apchania żołądka (stąd m ow a o „tłu s­

tej drzem ce”). Tę dwoistość podm iotu zdradza zresztą, p rz y bliższym przy jrzen iu się, sam język: w ulg ary zm y sąsiadują tu z precy zją lakonicz­

nego sądu, niezdarność sty lu — ze zdum iew ającą zdolnością do obrazo­

wego skrótu.

Słowem, a u to r — w znacznie w iększym chyba stopniu niż jego po­

p rz e d n ic y — w ydobyw a na jaw i k om plikuje grę m istyfikacji i d em isty - fikacji, stanow iącą w łaściw ą osnowę h istorii na tem at: „z chłopa k ró l” .

Intronizow any był zazw yczaj obserw ow any i oceniany przez grupę, od k tórej otrzym ał iluzoryczną w ładzę i k tóra sw ą czołobitnością u tw ie r­

dzała go w przekonaniu o jego potędze. Toteż celem s a ty ry d aw n y ch autorów staw ały się głów nie jego głupota i nieśw iadom e p od stępu n a ­ maszczenie, z jakim spraw ow ał swe rządy. N ienaruszone n ato m iast pozo­

staw ały a try b u ty i pow aga sam ego urzędu. Tym czasem spo jrzenie od w ew nątrz, św iadom e przy tym g ry pozorów, rad y k aln ie zm ienia cały obraz, k a ry k a tu ra ln e m u w y k rzy w ieniu ulega bowiem nie tylk o postać w ładcy, ale i tow arzysząca m u św ita. A uto rska ironia nie om ija ty m ra ­ zem in sty tu cji tronu, skoro za zgodą poddanych, i do tego z przym usu, zasiadł na nim ktoś aż tak p ry m ity w n y.

Miłosz w zasadniczym punkcie m odyfikuje opis znanego zw yczaju karnaw ałow ego. W edług B achtina w ładza króla-błazna była fig u rą m e ta ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Recenzowana książka składa się – oprócz wprowadzenia, wykazu literatury i podsumo- wania w języku angielskim – z siedmiu rozdziałów, w których omówione zostały kolejno:

o finansach publicznych (tekst jedn. 148) definiujący sektor publiczny, do którego zaliczone zostały m.in. państwowe szkoły wyższe, a także treść art. I już tylko

For this purpose, samples of AA6063 aluminum alloy are deformed up to 10 passes using ECAP and the evolution of microstructure, texture and dislocation density is investigated..

PRZYGOTOW ANIE PRZYSZŁYCH KAPŁANÓW DO DUSZPASTERSTWA RO DZIN W WARUNKACH W

Ten rodzaj katechezy określa się m ian em „katechezy p rzez rodziców &#34; lub „katechezy w rodzinie&#34;.10 M ów i się o znacznej liczbie rodzin w e

Albo musi przyjąć, że świadomość jest prze- kazywana przez dziedziczenie sterowane genotypem, zatem jest ściśle uzależ- niona od budowy i funkcji mózgowych, albo

W świetle powyższych uwag trudno doprawdy uznać Miłosza za katastrofistę. Powie ktoś, że trudno rozliczać arty stę z filozoficznej precyzji. Oczywiście! Zabieg

[r]