N o 5 . W arszawa, diiia 3 lutego 1901 r. T om X X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.
1'K K M JM EllA T A „ W 8 Z E C H 8 \V IA T A “ . W W a r s z a w ie : ro c z n ie ru b . 8, k w a rta ln ie ru b . Z . Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą : ro c z n ie ru b . 10, p ó łro c z n ie ru b . * . P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W szec h św ia ta i w e w szy st
k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
K o m itet R e d a k c y jn y W s z e c h ś w ia ta sta n o w ią P a n o w ie : C zerw iński K ., D e ik e K ., D ic k s te in S .. E istn o n d J ., F la u m M t H o y e r H . Ju rk ie w ic z K ., K ra m s z ty k S ., K w ie tn iew sk i W l . t L ew iński J ., M o ro zew icz J ., N a ta n son J . , O k o lsk i S ., S tru m p f E .,
T u r J . , W e y b e r g Z., Z ieliń sk i Z .
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.
_A.c3.re s IER,ed.a,ls:c 37* I : K rak o w sk ie - P rzedm ieście, 3>T-r 33.
O r o z w o j u n a u k p r z y r o d n i c z y c h ś c i s ł y c h w X IX s t u l e c i u .
Odczyt, wygłoszony na 72 Zjeździe niemieckich przyrodników i lekarzy
przez J . I I . v a n ’t H o l l a .
Szanowne Z grom adzenie!
K to w pól godziny dać pragnie pogląd na rozwój nauk ścisłych w X I X stuleciu i na udział uczonych niemieckich w tym roz
woju, liczyć musi na pobłażliwość słuchaczy.
W krótkim przeciągu czasu ten tylko może wiele powiedzieć, kto osobiście przeniknął do głębi każdą z poszczególnych gałęzi: temu zaś na przeszkodzie stoi obszar zadania.
D la mnie przystępnem je st jedynie zoryento- wanie się dokładne co do granic obranego tem atu i zaznaczenie zasadniczych punktów wytycznych, następnie zaś, rachując n a uprzejmość kolegów, za którą z góry jestem wdzięczny, zamierzam wpleść czasem nie
które szczegóły.
Ogrom podjętego zadania ograniczyć mu
szę w taki sposób, źe mówić będę tylko o n a
ukach, dotyczących przyrody martwej; nie będę tego pow tarzał i uważam to w dalszych uogólnieniach za zastrzeżenie samo przez się zrozum iałe.
W celu ułatwienia poglądu na te działy nauki o przyrodzie, których dotknąć zamie
rzam, przeprowadzę podział następujący:
N a początku zaznaczyć należy, źe mimo, iż za główną sprężynę we wspaniałym rozwoju nauki uważać należy jej użyteczność, to jed- I nakże doświadczenie wykazało, że wyłączna I pogoń za korzyścią m ateryalną utrudnia
\ osięgnięcie tego celu. N astąpił podział p ra
cy, uw ydatniający się coraz bardziej w prze- szłem stuleciu, a dążący z jednej strony ku wzmożeniu i ugruntow aniu naszych wiado
mości bez względu n a stronę praktyczną, z drugiej zaś strony ku osięgnięciu korzyści praktycznych. Je s tto znany podział na nau
ki teoretyczne i stosowane. Skoro chodzi, ja k w danym przypadku, o historyą rozwoju, to na pierwszym planie postawić możemy n a uki teoretyczne. Nie dlatego bynajmniej,
| aby one kierować miały istotnym postępem,
| gdyż maszyna parowa uprzedziła wiedzę oderwaną w rozwiązaniu najpiękniejszych zagadnień, a w darze ofiarowała jej n a j
wspanialsze środki,— ale dlatego, że wiedza teoretyczna osięga wszechstronne zaokrąg
lenie, niezależne od przypadkowej użytecz
ności, zaokrąglenie identyczne z pojęciem rozwoju w najszerszem tego słowa znaczeniu.
[ Ale i w dziedzinie nauk, m ających na celu
| czystą wiedzę, przeprowadzić musimy je s z
66 WSZECHSWIAT N r 5 cze zasadniczy rozdział. Celem wiedzy mo
że być albo poznanie ogólne, niezależne od tego, co nam daje bezpośrednie otoczenie, chociaż związane z niem, jako przedmiot przyrody: do tej kategoryi należy np. nauka o elektryczności, lub też naodwrót celem ba
dania mogą być przedm ioty konkretne, znaj
dujące się w przyrodzie, np. m inerały. M u
simy przeto przeprowadzić rozdział pomiędzy naukam i ogólnemi a konkretnem i (specyal- nemi) i uczynimy pierwej rzu t oka na rozwój pierwszych, posiłkując się n astępującą kla- sy fik acy ą:
I ) Trzy zasadnicze nauki m atem atyczne, dotyczące bezpośrednio trzech pojęć za sad niczych : ilości, przestrzeni i czasu :
A . N au k a o ilości czyli analiza, obejm ują
ca arytm etykę, algebrę i analizę wyż
szą.
B. N auka o wym iarach, czyli geom etrya.
C. M echanika, k tó rą określić możemy j a ko naukę o sile i ruchu; tu występuje więc nowy czynnik : czas.
I I ) Dwie nauki doświadczalne : A. F izy k a i
B. Chemia.
Oczy wistem jest, źe isto ta rozwoju nauk przyrodniczych ogólnych polega na odkryciu praw ogólnych; wynalezienie nowych metod, przyczyniających się do zbogacenia wiedzy, jakkolw iek ważne, zejść musi w schem atycz
nym zarysie na plan drugi, wobec czego wiele nazwisk bardzo naw et znanych uwzględnio
nych być w nim nie może. S kutkiem tego rozwój nauki o ilości i o wym iarach czyli m atem atyka przedstaw ia się tu w sposób bardzo prosty, jakkolw iek i w tej dziedzinie wiek X I X przyniósł nieocenione zdobycze, jakkolw iek ca ła wiedza ludzka z nich korzy
sta, że wymienię tu znane nazwiska A bela, B o uąueta, B rio ta, Cauchyego, D irichleta, G aussa, Jacobiego, K um m era, P onceleta, Riem anna, S teinera, W e ierstrassa i innych,—
to jednakże zasadnicze podstawy tej nauki istniały już na początku tego stulecia i z po
wodu swej idealnie prostej formy pozostały d otąd bez istotnej zmiany. Pierw sza zasad
nicza ewolucya, z ja k ą spotykam y się w ubie
głem stuleciu, odbywa się w dziedzinie mei- chaniki. M echanika, będąca do tąd nauką
o sile i ruchu, sta je się nauką o pracy *) czyli en e rg ii: wielkie odkrycie X IX stu le c ia , prawo zachowania energii, ma swe źródło w m echa
nice. Stało się ono ta k doniosłem dla całej wiedzy właśnie przez to, że głęboko przen ik nęło do jednej z trzech zasadniczych gałęzi wiedzy.
Co do historyi tego praw a, zaznaczę, że chociaż istota jeg o tkw iła ju ż w zasadni
czych rów naniach m echaniki, o dk ry te ono jed n ak zostało w in n ej dziedzinie—w dzie
dzinie fizyki; dokonali zaś tego odkrycia dziwnym trafem nie fizycy, lecz lekarz J . B,, M ayer, właściciel brow aru Jo u le , inżynier Colding, oraz H elm holtz, który był podów
czas jeszcze fizyologiem.
Ponieważ głębiej wnikniemy w istotę tego prawa, mówiąc o fizyce, więc tu taj ograniczę się do zaznaczenia wpływu, jak ie wywarło ono na ogólne praw a zasadnicze m echaniki.
P raw a te streszczone zostały, w szczególno
ści przez L ag ran g ea , w dwu równaniach, z których jedno stosowało się do zjawisk ruchu, drugie zaś do stan u spokoju czyli równowagi ; dotąd jeszcze stoi mi w pamięci z czasów mych studyów politechnicznych, trudność ich wyprowadzenia oraz nieprzej- rzystość treści.
.Równania te, przedstawione jak o wynik praw a o niezniszczalności pracy, otrzym ują formę ta k prostą, że można odważyć się Da wyłożenie ich treści przed szerszą publicz
nością. Samo prawo orzeka, że c a ł k o w i t a i l o ś ć p r a c y j e s t n i e z m i e n n a .
N ależy tylko pam iętać o tem , że p raca lub zdolność jej wykonania istnieć może w dwu postaciach: w postaci ruchu, jako woda płynąca, k tóra może poruszać koło młyńskie, lub teź w odmiennej zupełnie po
staci, ja k np. ciężar, w prow adzający w ruch zegar: w tym przypadku zdolność wykonania pracy zależy oczywiście od ciążenia, a więc od siły. Skoro nazwiemy pracę pierwszego rodzaju p racą ruchu (siłą żywą), pracę drugiego rodzaju p racą siły (energią n a
piętą), to prawo powyższe orzeka, że s u m a p r a c y r u c h u i p r a c y s i ł y j e s t n i e z m i e n n ą .
■) W celu łatw iejszego zrozum ienia używ ać będg w dalszym ciągu przew ażnie w yrażenia:
praca.
WSZECSHWIAT 67
Skoro więc chodzi o powstanie (lab zm ia
nę) ruchu, to
zyskana p raca ruchu = straconej pracy siły, -co odpowiada zasadniczemu równaniu ruchu
L agrangea.
Jeżeli zaś chodzi o spokój (lub ruch jedn o stajn y ), czyli o stan równowagi, to
stracona p raca siły = 0,
co odpowiada drugiem u 'równaniu zasadni
czem u równowagi.
Streszczając się, możemy co do trzech za
sadniczych gałęzi wiedzy powiedzieć, że za
sady ich p rzedstaw iają się w końcu X I X stulecia w formie, którą uważać możemy za ostatecznie wykończoną.
Jeżeli przejdziemy teraz do nauk doświad
czalnych, fizyki i chemii, to zaznaczyć m usi
my na wstępie, że w dziedzinie zasadniczych nauk m atem atycznych możliwym był ścisły rozdział na trzy kategorye stosownie do trzech zasadniczych pojęć: ilości, przestrzeni i czasu; natom iast ścisłej granicy pomiędzy fizyką a chem ią nie jesteśm y w stanie prze
prowadzić. Niedawno słyszałem zdanie, wy
głoszone przez jednego z najznakomitszych naszych chemików, że Lavoisier i Bunsen nie byli chem ikam i lecz fizykami; łączność w e
w nętrzną obu tych nauk wyraził mój in te r
lokutor w zdaniu, że „chemik, który nie je st jednocześnie fizykiem, jest niczem”. Nie mam więc zam iaru staw iania definicyi od
graniczającej te gałęzie, przeciwnie zazna
czyć pragnę, że niepodzielność ich leży prawdopodobnie w natu rze samego przed
miotu. Zasadniczym naukom oderwanym narzucić możemy ta k ą definicyą, ja k a nam się podoba; w naukach zaś przyrodniczych doświadczalnych, związani z przedmiotem badania i hołdując jednolitem u mechanicz
nemu poglądowi na zjaw iska przyrody, z góry odrzucamy możliwość ścisłego rozdziału.
N auka jednakże zajęła się badaniem zjawisk przyrody z dwu ogólnych punktów widzenia, którem i i j a posługiwać się będę w tra k to waniu historyi rozwoju fizyki i chemii : z punktu widzenia siły i m ateryi. F izyka je s t więc przeważnie nau k ą o przemianach
siły, a raczej o przem ianach postaci pracy—
chemia nauką o przem ianach m ateryi.
Zwróćmy się z tego punktu widzenia po
czątkowo ku fizyce, jako działowi nauki, do
tyczącemu przem iany sił przyrody, albo przem iany postaci pracy: zdobycze X I X stu lecia wiążą się tu w sposób prosty z ideą za
sadniczą, że zjawiska przyrody sprowadzić się d a ją do mechanicznych zjawisk ruchu i przejawów siły.
Skoro w istocie możemy rozważać rozm ai
te objawy przyrody, jakoto światło, dźwięk, ciepto, elektryczność i magnetyzm, jak o po
staci ruchu, różniące się jedynie co do specy
ficznego wpływu na nasze zmysły, to m oże
my, też sprowadzić jeden objaw do drugiego, a wszystkie do ruchu widocznego. Stw ier
dzenie zamienności rozmaitych postaci pracy uważam za pierwszą wielką zdobycz ubieg
łego stulecia. Z wielu badaczy, którzy przyczynili się do ugruntow ania tej zasady, wymienię tylko F a ra d a y a , zawdzięczającego znaczną część swych godnych podziwu od
kryć tylko wierze w tę zasadę. Zbytecznem byłoby zaznaczać, że wzajemna przem iana rozmaitych postaci pracy znajduje jak n aj- większe zastosowanie w ży ciu codziennem : maszyna parowa zam ienia ciepło w ruch, maszyna dynamo — ruch w elektryczność;
ta ostatnia zaś znów może stać się źródłem ciepła lub światła, lub też może być zam ie
niona na m agnetyzm , który poruszając m o
to r w raca do postaci ru c h u .
Z zasadą tą wiąże się bezpośrednio druga doniosła prawda, wyżej wymienione prawo zachowania pracy, podług którego zmieniać ona może postać, lecz ilość jej pozostaje nie
zmienną. T a ilość pracy stanowi oś nieru
chomą w biegu zjawisk, a zdolność wykona
nia pracy stanowić może wspólną miarę wszystkich zjawisk przyrody (G auss, O st
wald). Ciepło, w ystarczające do ogrzania 1 kg wody od 0° do 1° Celsyusza, odpowiada pracy, zużywanej na podniesienie 425 kg o 1 m.
N astępny ważny krok polegał n a roz
strzygnięciu następującego p y tan ia: skoro przyjm iem y zamienność rozmaitych objawów przyrody i skoro istnieje prawo ilościowe, regulujące stosunek pracy znikającej do
68 WSZECHSWIAT Nr 5
pow stającej, w jak im tedy kierunku odbywa
j ą się przem iany? F a k t, który posłużył za p u n k t wyjścia do rozstrzygnięcia tego za
sadniczego pytania, je st niem al b an aln y m : przem iana cfepła w sztabie żele za odbywa się nie w ten sposób, źe połowa jej staje się cieplejszą dru g a zaś połowa zimniejszą, lecz ź e n a o d w ró t: skoro istnieje różnica tego ro dzaju, to zarazem istnieje dążność do jej wy
rów nania. Tem nie mniej godnemi podziwu są wnioski, stąd w jciągn ięte przed innymi przez C arnota i Claugiusa; wnioski te ujęte początkowo w formę drugiej zasady teoryi ciepła, znalazły następnie wstęp i zastosow a
nie do całej dziedziny fizyki; dziś dorówny
w ają one zasadzie zachowania pracy zarówno co do doniosłości, ja k i co do osięgniętych wyników.
N ie mam zam iaru głębiej analizować tej z a sa d y : ograniczę się na przedstaw ieniu jej w tej jasn ej, niemal aksyomatycznej formie, ja k ą zawdzięczamy Hełm holtzowi. T rtś ć jej polega na tem , źe przem iana, odbywa
ją c a się sam a przez się, je s t w stanie skut kiem dążności do odbycia się przezwyciężyć pewien opór, czyli wykonać pracę. P ra c a wolna, ujaw niająca się w ten sposób, jest m iarą postępów danego zjaw iska i d aje się często obrachować teoretycznie.
F u n d am en taln a ta zasada doprowadziła do ważnego wniosku, mianowicie że w m a
szynie parowej, choćby była c na n ajzu peł
niej doskonałą, zaledwie nieznaczna część ciepła udzielanego kotłowi daje się zamienić w pracę, a mianowicie w zwykłych w arun
kach zaledwie 20% , podczas kiedy pozostałe 8 0 % uchodzą pod postaeią ciepła.
W reszcie pozostaje nam do rozw ażania o statn i zasadniczy krok, związany znów z pewnem określonem, choć dalej sięgającein pytaniem . Skoro podług trzech powyżej wyłuszczonych zasad dana przem iana odbyć się może, w jakim przeciągu czasu odbędzie się ona?
N a to pytanie dają^odpow iedźw yolrsźenia, wytworzone w ostatniem stuleciu,a dotyczące wewnętrznej istoty zjawisk przyrody. W y jaś
nię to n a p rz jk ła d z ie : jeżeli wpewnym punk
cie atm osfery następuje naglę zwiększenie ciśnienia, np. w skutek wybuchu, to różnica ciśnienia sta ra się n a zasadzie praw powyżej
wyłuszczonych wyrównać, i nadm iar ciśnie
nia posuwa się w powietrzu pod postacią dźwięku, zm niejszając się coraz bardziej.
Co do szybkości tego zjaw iska nie możemy z zasad powyższych żadnego wyciągnąć wniosku. Skoro jednakże uczynimy pewne szczegółowe założenia co do istoty dźwięku, mianowicie, że jestto ruch falisty, posuwa
jący się w środowisku sprężystem , to m o
żemy obliczyć jego szybkość: Newton i L a- place uczynili to, posługując się powyższemi przesłankam i i otrzymali 330 m na sekundę, co pozostaje w najzupełniejszej zgodzie z doświadczeniem.
Co do innych zjawisk przyrody, to stan rzeczy nie je s t jeszcze w ta k zadaw alniający sposób wyjaśniony. Ż e dźwięk je s t ruchem falistym , jestto nietylko przypuszczenie lecz fakt. W innych dziedzinach posiadam y do
tąd tylko przypuszczenia, ale i te szczycić się mogą świetnem powodzeniem. Pogląd ten, który nazwiemy cynetycznym, polega w ogólnych zarysach n a tem, że w otoczeniu rozróżniam y m ateryą i eter : m aterya skład a się z niezmiernie drobnych, zupełnie ela
stycznych cząsteczek, odrębnych dla każdego ciała; eter stanowi środowisko, które wszę
dzie się znajduje i wszystko przenika. Czą
steczki obdarzone są własnością przyciąga
nia, która, między innemi, przejaw ia się w ciążeniu; prócz tego obdarzone są one ru chami, przerywanem i przez uderzenia, co odpowiada naszemu pojęciu ciepła. E te r stanowi drogę wszelkich prom ieni, np. świetl
nych.
R o zpatru jąc szczegóły tych zjawisk, weź
miemy za punkt wyjścia zjawiska promienio
wania, gdyż te właśnie zostały w ostatniem stuleciu jednolicie wyjaśnione i zyskały wszechstronne zaokrąglenie. P odług New
to n a istotę św iatła stanowiły drobne czą
steczki, wyrzucane z wielką szybkością; od
krycie inteiferencyi świetlnej, dokonane n a początku stulecia przez F resnela, sprow a
dziło światło do ruchu falistego, jak to ju ż przypuszczał H uygbens, ruchu posuwającege*
się w eterze z szybkością milion razy więk
szą niż dźwięk. Zjaw iska polaryzacyi świa
tła wywołały dalszą zmianę tej h y p o tezy : należało przypuścić, że drgania eteru odby
w ają się nie w kierunku przenoszenia świa
t ła (d rg a u a podłużne), ja k to przypuszczano
.Nr 5 WSZECHSWIAT 69 początkowo, lecz prostopadle da tego k ie
runku (drgania poprzeczne).
Zasadniczej zmianie hypoteza ta uległa w drugiej połowie stulecia. Pojęcie eteru, ja k o zwykłego środowiska sprężystego, p o datnego do przenoszenia drgań poprzecz
nych, nie było w stanie wyjaśnić związku pomiędzy światłem a elektrycznością i m a
gnetyzmem; związek ten przejawia się np.
w tem, że ciała najlepiej przewodzące elek
tryczność, ja k m etale, są nieprzenikliwe dla św iatła, odwrotnie zaś ciała przezroczyste, ja k szkło, są złemi przewodnikami elektrycz
ności, P a k t ten w połączeniu z innemi po
służył Maxwellowi, Hełmholtzowi i L o re n tzowi za podstawę do przypuszczenia, że d rgania eteru są n atu ry elektrycznej. Teo- ry a ta , znana pod nazwą teoryi elektrom a
gnetycznej św iatła, odniosła pierwsze zwy
cięstwo przez to, że potrafiła obliczyć szyb
kość światła, podobnie ja k teoryą dźwięku obliczyła szybkość tego ostatniego; zasadni
czej jednakże hypotezy (mianowicie co do istoty św iatła) nie jesteśm y w stanie spraw dzić doświadczalnie. Większe jeszcze zwy
cięstwo osięgnęła teoryą ta później. Światło m a być według niej specyalnym przypadkiem drgań elektromagnetycznych, mianowicie drgań szybkich, których ilość wynosi 400 do 800 bilionów n a sekundę, stosownie do tego, czy mamy światło czerwone czy też fioleto
we. Niezbadany został cały nieskończony obszar drgań wolniejszych i szybszych; tutaj też trafiam y n a najdonioślejsze odkrycia X I X stulecia.
D rg an ia nieco powolniejsze, których nie potrafim y ju ż rozpoznać okiem, d rgan ia J
św iatła ultra-czerwonego, przejawiają się ja - | ko ciepło promieniujące, jakiem obdarza na3 i
słońce. D rg an ia szybsze, również dla nas niewidoczne, światło ultra-fioletowe, okazują działanie chemiczne np. na płytę fotogra
ficzną : sąto promienie chemiczne. Jeszcze sżybszemi, o ile się zdaje, są drgania pro
mieni B o n tg e n a : zgadzają się one bowiem zupełnie z tem, co przepowiedział Helm holtz dla bardzo szybkich drgań elektrom agne
tycznych. Prócz tego znane są jednakże i drgania bardzo powolne (odbywające się przeszło 100 milionów razy na sekundę), zbadane przez H ertza; d rgania te, otrzym a
ne bezpośrednio z drgań niewątpliwie elek
trycznych, zachowują się zupełnie ja k drga
nia świetlne (chociaż dla oka niewidzialne);
znajdują one, ja k wiadomo, zastosowanie w telegrafie bez drutu.
•Łatwo więc przypuścić, że i św iatło spo
wodowane je s t przez d rgania elektryczne atomów naładowanych elektrycznością czyli jonów, znajdujących się w źródle świetlnem (waga tych jonów wynosi podług najnow
szych poglądów '/, 000 wagi atom u wodoru).
Przypuszczenie to zostało potwierdzone przez odkrycie t. zw. zjawiska Zeem ana.
O ile przeto cynetyka eteru poszczycić sig może znakomitemi wynikami, o tyle skrom niejszą je st rola, ja k a przypadła w udziale cynetyce m ateryi; wynika to z nieporównanie większej zawiłości zagadnienia, spowodowa
nej między innemi większą różnorodnością rozmaitych rodzajów m ateryi. Istniejący od początku stulecia choć niezbyt ścisły pogląd na budowę m ateryi, przedstaw iający j ą jak o konglomerat m ałych cząsteczek, pozostają
cych w bezustannym ruchu i przyciągają
cych się wzajemnie, znalazł g ru n t trw ały dopiero wtedy, gdy cząsteczki te w dziedzi
nie chemii zostały ściśle zdefiniowane jako molekuły, a ruch ich pod wpływem zapa
tryw ania na ciepło jak o na pswną postać pracy, d a ł się bezpośrednio związać z tem peraturą. Cynetyka m ateryi osięgnęła po
ważne wyniki szczególniej skutkiem usiło
wań K roniga, Clausiusa, Maxwella, van der W aalsa i B oltzm anna, wyświetlając pogląd na stany skupienia, szczególniej zaś na isto
tę gazów i cieczy oraz pośredniego stanu krytycznego. W ynikiem tych poglądów jest zasada stanów odpowiednich, stwierdzona na drodze doświadczalnej, lecz odkryta na pod
stawie wywodów cynetycznych. Z asad a ta sprowadza różnice specyficzne rozmaitych ciał do trzech wielkości podstawowych : tem p eratury krytycznej, ciśnienia krytycznego i gęstości krytycznej, z których daje się obli
czyć większość innych własności, ja k np. gę
stość, prężność pary, pu nkt wrzenia, ciepło utajone pary.
Zaznaczyć jeduakże należy, że poglądy nasze na istotę rzeczy stanowią jedynie śro
dek do wykrycia ilościowej zależności z ja wisk, które to stanowisko specyalnie zajm uje Ojtwald. To też Maxwellowskie równania zjawisk, zachodzących w eterze, czynią zby-
70 WSZECHSWIAT tecznem zagłębianie się w istotę eteru, a za
sada starów odpowiednich prowadzi do d a leko idących wniosków, nie troszcząc się by
najm niej o szczegóły budowy m ateryi.
Przechodząc tera z do dziedziny chemii, na początku zaznaczyć należy, że gdy chemią uważamy za naukę o przem ianach m ateryi, zaliczyć do niej winniśmy i te zjawiska, o któ
rych uprzednio b y ła mowa, mianowicie : zm ianę stanu skupienia; klasyfikacya, k tó r a zaleca się z innych jeszcze wzglę
dów.
Co dotyczę jakościowej strony przem iany m atery i, to u trzym ał się dotąd zasadniczy podział na pierw iastki i związki. Tylko n ie które ciała, uw ażane za pierw iastki, rozłożo no n a początku wieku : ta k np. Davy w ł o żył potaż i sodę gryzącą. Inne pierw iastki zachowały swą odrębność mimo niejedno
krotnych prób rozkładu, jak im np. w szcze
gólności W ik to r M eyer poddaw ał chlor; tym sposobem upraw nionem się sta je przekona
nie, że jeżeli m ogą one wogóle uledz ro z k ła dowi, to rozkład ten wym aga zastosowania sił nowych, d otąd zupełnie nieznanych. A n a
liza zwiększyła jeszcze ilość tych pierw iast
ków do 80, co je s t przeważnie zasługą B erze
liusa, B unsena i B am saya; zasadnicze zn a
czenie posiada dokonane przez Newlandsa, L o tary u sz a M eyera i M endelejewa odkrycie związku wewnętrznego pomiędzy pierw iast
kam i; w ten sposób można było a priori prze
widzieć istnienie brakujących ogniw i opisać dokładnie ich własności—zjawisko, porów
nyw ane częstokroć z obliczeniem istnienia N e p tu n a przez L everriera, stwierdzonem następnie przez G alla. W naszym przypad ku nie było wiadomem, gdzie szukać należy tych pierwiastków i dlatego z naciskiem z a znaczyć musimy, że mimo tego Lecoq de B o isbau dran, K lem ens W inkler i Nilson od
kry li w galu, germ anie i skandzie przepo
wiedziane przez M endelejew a pierw iastki:
eka-glin, eka-krzem i eka-bor.
T a sam a doskonałość, do jak iej doprow a
dzone ziostały wiadomości nasze o pierw iast
kach, cechuje też pod wieloma względami znajom ość związków o coraz bardziej złożo
nej budowie. Sztuczne ich tworzenie, czyli sy nteza j e s t bezwzględni® zdolna do stw o
rzenia najbardziej subtelnych połączeń. D w a razy już zdawało się, że musi ona powstrzy
mać się n a tej drodze : raz n a granicy, roz
dzielającej ciała organiczne, t. j. wytwarzane w organizmie, od przyrody nieorganicznej;
urzędowa ta granica zniesiona została w nau
ce przez W ohlerowską syntezę mocznika.
N astępnie nie kto inny ja k P a s te u r przypi
sał życiu wyłączną zdolność wytwarzania ciał czynnych optycznie : dziś jednak znamy dokładnie drogi wiodące i do tego celu, i che
mik przekonany dziś jest, że dotrze do ko
mórki, k tó ra jako ciało zorganizowane przy
p ad a w udziale biologowi. Najświetniejsze rezu ltaty stanowi synteza barwników n atu ralnych : alizaryny (przez G raebego i Lie- berm anna) i indyga (przez Baeyera), alk a
loidów (koniiny przez L adenburga) i cukru gronowego przez E m ila Fischera; tylko c iała białkowe i enzymy nie uległy dotąd syntezie.
Lecz one to stanowią właśnie specyalne n a
rzędzia życia.
W ilościowem badaniu przem ian m ateryi naczelne miejsce zajęła zasada zachowania gatunku, orzekająca, źe ilość każdego pier
wiastku je st stała i zmianie uledz nie moźe- P raw o to przypom ina prawo niezniszczalno- ści pracy i prawdopodobnie je st z niem p rzy czynowo związane. W X I X stuleciu zasada ta wprowadzona została do nauki w postaci hypotezy o niezniszczalności atomów, służą
cej za ilu stra c ją powyższego praw a, hypote
zy, k tó ra służyła za przewodnika w większo
ści badań zeszłego stulecia.
W ręku D altona pogląd atom istyczny był tylko dogodnym środkiem wyrażania składu związków co do jakości i ilości części składo
wych; dopiero wzór cząsteczkowy, opierający się na praw ach objętościowych G ay-L ussaca i poglądach molekularnych Avogadra, zyskał pewną podstawę do dalszego rozwoju. P rzy pomocy teoryi wartości K ekule stwierdza, stosunki wiązania atomów, zapomocą stereo- chemii wyjaśnionem zostaje nawet ich poło
żenie w przestrzeni, i wszystko to pozostaje w zupełnej zgodzie z najsubtelniejszem i od
m ianami ciał (izomeryą), znajdującem i się w przyrodzie lub wytworzonemi w pracowni.
Szczególniej uderzającem je s t odkrycie M it
scherlicha, że w tych przypadkach, kiedy oderwane nasze poglądy pozwalają przewi
dzieć podobieństwo budowy atom istycznej>
iSr 5 WSZECHSWIAT 71 forma zew nętrzna kryształów wykazuje po
dobieństwo, graniczące z tożsamością.
Oprócz rozwoju atomistyki cechą zasadni
czą ewolucyi, ja k ą przebyła chemia w X I X wieku, stanowi stosowanie metod i zasad fizyki do chemii, zawdzięczającej przeszcze
pieniu tem u znaczny postęp, a naw et prze
w rót zasadniczy.
"W istocie, istnienie swe atom istyka za
wdzięcza przedewszystkiem stosowaniu przy
rządu fizycznego, wagi; stosowanie metod optycznych staje się w rękach Bunsena i K irchhofa kolebką spektroskopii (analizy widmowej), stosowanie metod elektrycznych prowadzi do odkrycia teoryi dysocyacyi elektrycznej, że pominę inne wyniki.
Niemniej płodnem było przeszczepienie za
sad fizyki, chociaż z powodu bardziej złożonej natury zjawisk chemicznych brakło im po
czątkowo pewności. B erthollet oraz Guld- berg i W aage wprowadzili do chemii zasadę wzajemnego przyciągania i wyjaśnili fa k t równowagi chemicznej, polegającej ja k wia
domo na tem, że przem iana odbywa się nie zupełnie lecz dosięga pewnej określonej g ra nicy; wprowadzenie pojęcia masy czynnej nie omieszkało przyczynić się do ujęcia tych stosunków w rachubę. Jednocześnie Thom- sen i B erthelot czynią usiłowania, coprawda niezupełnie szczęśliwe, zastosowania praw a zachowania pracy do zagadnień chemicz
ny ch: w ygłaszają oni zasadę ścisłą tylko w przybliżeniu, że ciepło, wydzielone skut
kiem reakcyi chemicznej, je st m iarą powino
wactwa.
O ile te i inne próby w części tylko wy
padły zadaw alająco, gdyż zgadzały się z faktam i nie zupełnie ściśle, to jednakże m atem atykom , fizykom i chemikom udało się wreszcie stworzyć połączonemi siłam i pod
stawę zupełnie pewną dla chemii. Polega ona na zaznaczonej powyżej t. zw. drugiej zasadzie mechanicznej teoryi ciepła zastoso
wanej do zjawisk chemicznych najpierw przez H orstm ana, następnie zaś rozwiniętej przez G ibbsa, H elm holtza, Duhem a i innych.
N iestety, zapoznanie się z tym przedm iotem trudnem je st dla chemika, obciążonego już i tak ze wszech stron nadm iarem wiadomości, wymaga ono albowiem dość dokładnej znajo
mości fizyki i m atem atyki: zadaniem przeto fizyko-chemika jest przybranie zasad zdoby
tych na zupełnie pewnym gruncie w szatę możliwie prostą i przejrzystą. Pewne wy
niki osięgnięte zostały i w tym względzie:
1. P raw a roztworów rozcieńczonych pod wpływem zastosowania pojęcia ciśnienia os- motycznego sta ją się również prostem i ja k prawa gazów rozcieńczonych, co więcej są z niemi identyczne.
2. Ciepło, wydzielone skutkiem reakcyi, reguluje przesunięcie się równowagi chemicz
nej pod wpływem zmiany tem peratury, a mianowicie w taki sposób, że ten układ, którego powstanie związane je s t z wydziela
niem ciepła, przeważa gdy tem p eratura się obniża.
3. Powinowactwo utożsam ione jest z p o jęciem pracy wolnej; m iarą jego je s t nie ciepło, wydzielane skutkiem reakcyi, lecz po
w stająca praca elektryczna (siła elek tro- bodźcza).
Należy zwrócić uwagę szczególnie na do
niosłość tej ostatniej zasady. Przez sy ste
matyczne badanie ilości wolnej pracy w każ
dym poszczególnym przypadku zależnie od warunków, zebraćby można m ateryał, wy
starczający do ostatecznego przepowiedzenia przebiegu reakcyj. Gdyby zjazd przyrodni
ków ogłaszał zadania do nagrody, to zapro
ponowałbym z tego względu następujące za
danie :
„Zestawić system atycznie wszelkie wyniki doświadczalne i teoretyczne, służyć mogące do określenia pracy wolnej w dziedzinie chem ii“.
Muszę jed nak zaznaczyć, że zasadnicze poglądy, wprowadzone niedawno do chemii, dotyczą tylko stosunków równowagi, pozna
nie szybkości reakcyi natom iast i tu wyjść musi z cynetyki chemicznej, dzisiaj zn a jd u jącej się jeszcze w początkowem stadyum rozwoju.
Naukom konkretnym czyli szczegółowym poświęcić można k ró tk ą tylko wzmiankę.
N auki te obierają za przedm iot badań czyści otoczenia naszego:
astronom ia przedewszystkiem wszystko to co leży poza granicam i ziemi;
meteorologia to, co się znajduje nad po
wierzchnią ziemi;
geografia samę powierzchnię ziemi;
72 WSZECHSWIAT geologia to, co zaw arte je s t pod powłoką
ziemską.
Odpowiednio do swej n atu ry historycznej b ad a ją one zjaw iska w porządku chronolo
gicznym, łącząc je w całość organiczną i wy
jaśn iając je n a zasadzie wyników nauk ogól
nych. Święcą one najw spanialsze tryum fy wówczas gdy przepowiedzieć są w stanie to, co n astąpi, lub gdy zd ają nam sprawę z cza
sów zam ierzchłych, niezbadanych bezpośred
nio: otw ierają nam one w ten sposób w rota do przeszłości i przyszłości świata.
Należyte uwzględnienie chociażby drobnej części wielkich zdobyczy, osięgniętych w tych ważnych dziedzinach w ostatniem stuleciu, wykracza oczywiście poza ram y tego odczytu.
Zaznaczę więc tylko dwa wyniki ogólnej do
niosłości w celu zaokrąglenia niniejszego szkicu.
A stro nom ia w ykazała, szczególnie przez zastosowanie spektroskopu, że w najbardziej oddalonych częściach wszechświata, skąd światło la ta całe dąży zanim dojdzie do n a szej ziemi, istnieją te same rodzaje m ateryi co u n a s : żelazo, wodór i około dwudziestu innych pierwiastków; najbardziej oddalone światy ulegają tym samym ogólnym prawom ciążenia, co n asza planeta. Oblicza ona historyą przyszłości wszechświata, o ile to dotyczy ruch u wielkich ciał niebieskich, z dokładnością, stw ierdzoną tylokrotnie, że staje się ona dla nas nieomylną praw dą.
Podobnem i wynikami obdarza nas geolo
gia pod względem zam ierzchłej przeszłości:
wyjaśnia nam ją i poucza, że ziemia zawdzię
cza swój k s z ta łt obecny nie katastrofom , przyjmowanym dawniej w dziedzinie geologii, lecz powolnym przem ianom , odbywającym się p odług tych sam ych praw , które dziś jeszcze pozostają w swej mocy, i k tóre też doprowadzą z czasem h isto ry ą ziemi do końca.
T łum aczył M . C.
Nowe badania nad zapłodnieniem i rozwojem jaja zwierzęcego.
K w esty ą dziedziczności gatunkowej i osob
niczej, przeniesiona z wyżyn filozoficznych spekulacyj H aeckla i N aegelego na realny
gru n t bad ań ja ja zwierzęcego, wzbogaciła biologią w ostatniem dwudziestoleciu epoko- wemi dla niej odkryciami Biitschlego, van Benedena, S tra sb u rg e ra , Pfłiigera i H ertw i- gów, stw arzając trw ałe podwaliny dalszych poszukiwań i pewniejszy nieco grun t dla do
ciekań filozoficznych. N a podstawie tych zdobyczy rozwijała się i rozwija teoryą p laz
my zarodkowej W eism anna. U przedzająca nie
jednokrotnie fakty, stająca często w sprzecz
ności z nowemi zdobyczami, ustawicznie do
pełniana, zmieniana, lub, ja k chcą niektórzy, naciągana sztucznie do nowych odkryć, teo- ry a W eism anna, mimo wszystko w imponu
jącej swej konstrukcyi logicznej jest jednym z najpotężniejszych bodźców dalszych badań.
Drogowskazem dla nich sta ją się ostatnie rozgłośne praceR o ux a i jego studya krytycz
ne z zakresu „mechaniki rozwojowej”.
Z asłu g ą tego badacza je s t nietyle w pro
wadzenie doświadczenia w dziedzinę embryo- logii, uprawianego i poprzednio z całą świa
domością środków i celów przez innych ba
daczy, ile ustawiczne nawoływanie do wyj
ścia poza granice badań morfologicznych, do celowego wprowadzenia m ateryi twórczej w warunki nowe i sztuczne, do celowego krzy
żowania i kombinowania tych warunków, aby tą drogą okolną zbliżyć się do zrozu
mienia norm alnego przebiegu procesów roz
wojowych. Innem i słowy : badania i studya krytyczne R ouxa w ytw arzają powoli m eto
dykę doświadczenia mechanicznego w em- bryologii.
O statni rok przyniósł nam pewną ilość b a dań w tym właśnie kierunku, mogących po
ważnie wpłynąć n a zmianę dotychczasowych naszych poglądów na znaczenie ciałka n a
siennego w zapładnianiu.
N orm alny przebieg pierwszych procesów rozwojowych, jak go wyświetliły wspomniane odkrycia van Benedena, Hertwigów, Bove- riego i innych, znany jest dziś powszech
nie. Przypomnimy więc tylko pokrótce, źe, pominąwszy rzadkie i ściśle określone przy
padki dzieworództwa 1), ja ja zwierzęce m u
*) D ziew orództw o (parteuogeneza) jest norm al
nym objawem u w ielu owadów i skorupiaków, przyczem po jednem lub kilku pokoleniach par- tenogenetycznych w ystępuje pokolenie płciow e, tw orząc w ten sposób cykle rozw ojow e. Odmia-
N r 5 W SZECHSW IAT 73 szą podlegać zapłodnieniu, aby były zdolne
do dalszego rozw o ju : ciałko nasienne po
winno wniknąć do ja ja , w którem łączą się najistotniejsze części obu kom órek—ją d ra , będące prawdopodobnie wyłącznemi spich
rzam i cech dziedzicznych gatunkowych i osob
niczych. Natychm iast po wniknięciu spermy ja je wydziela z siebie błonkę plazmatyczną, jako ochronę od wielonasienności i, co zatem idzie, od wadliwego rozwoju. Równocześnie kurczy się ono i odstaje od błonki, poczem łatwo je odróżnić od ja j niezapłodnionych.
J a je zapłodnione zaczyna się wnet dzielić:
zaczyna się proces przewężania lub brózdko- wania, rozkładający jajeczko na 2, 4, 8, 16, 32 i t. d. komórek, tworzących powierzch
nię wewnątrz pustej kuli. J e stto stadyum blastuli. O ile te komórki nie są zbytnio przeładowane żółtkiem pokarmowem, wpu- kla się ta kula w pewnem miejscu i tworzy dwuwarstwowy woreczek—gastrulę. Dalszy podział kom órek w gastruli wywołuje w okre
ślonych miejscach fałdy, tworząc pierwsze zarodki przyszłych organów. W ten sposób buduje się powoli młody organizm, lub, je żeli zwierzę podlega przeobrażeniu—larwa.
Ten schem at rozwoju znany jest nieomal z podręczników szkolnych.
N as obchodzi tu przedewszystkiem znacze
nie ciałka nasiennego. W yjąwszy wspomnia
ne przypadki dzieworództwa, sperm a je st bodźcem do rozwoju j a j a , przekazując rów
nocześnie cechy dziedziczne ojcowskie m ło
demu organizmowi.
Nowe badania, o których tu mówić zamie
rzam y, kwestyonują conajmniej nieodłącz- ność obu tych funkcyj nasienia.
B adacz am erykański Loeb, któremu bio
logia zawdzięcza już kilka poważnych od
kryć, otrzym ał sztuczną partenogenezę ja j jeżowców, rozwijających się normalnie drogą płciową *).
P un k tem wyjścia w tych doświadczeniach ną, partenogenezy je s t dzieciorództw o (paedoge- neza), obserwowane u w ielu owadów (np. Phylo- x era, niektóre m uchy), u larw niektórych roba
ków (np. m otyiica).
*) J L oeb : On tbe artificial production o f normal L aryae from th e unfertilized eggs o f the Sea-urchin, oraz On artificial Partbenogesis in Sea-urchins.— A m er. Journ. o f Phys. t. 3, 1 9 0 0 , i Science N. S. t. 11.
były próby nad wpływem pewnych chlorków na normalnie zapłodnione ja ja . Okazało się, że w roztworach pojedynczych soli, ja k np.
sól kuchenna, chlorek potasu, ja ja rozwijały się do stadyum 32 lub 64 komórek; korzyst
niej jeszcze działał chlorek magnezu. W roz
tworach, zawierających po kilka soli, np.
chlorek magnezu i chlorek wapnia, blastu- łe rozwijały się; w mieszaninach bardziej złożonych, np. N aC l, KOI i Ca012, pluteusy dorastały, jednakże bez pręcików szkieleto
wych, tak wysoce charakterystycznych dla tych larw szkarłupni. P o dodaniu wszakże węglanu sodu do ostatniego roztworu p lu teusy rozw ijały się z prawidłowym szkiele
tem. Pojedyncze sole m ają tu działać, we
dług autora, jak o trucizny, gdy niektóre in
ne, dołączone do roztworu, wywierają wpływ neutralizujący : d ziałają jako odtrutki.
Niebawem też Loeb przekonał się, że wspomniane sole wywołują naw et przewęża
nie się ja j niezapłodnionych. T ak np. w mie
szaninie NaCl, KOI i 0aC l2 powstawały sa
modzielnie dwie pierwsze brózdy. Jajec zk a, zanurzane na 2 jjodziny do roztworu MgCl2 i przeniesione następnie do wody morskiej, rozwijały się do stadyum 8 komórek. K om binując, ja k poprzednio, mieszaniny tych soli, Loeb otrzym ał wreszcie z niezapłod
nionych ja j jeżowców blastule, gastrule, a naw et zupsłnie prawidłowe pluteusy; do
prow adził tedy rozwój jeżowców do tej g ra nicy, poza k tó rą w najbardziej normalnym nawet przebiegu nie dadzą się one wyhodo
wać w w arunkach laboratoryjnych. T ą dro
gą sztucznej partenogenezy przewężające się ja ja różnią się od norm alnych brakiem wspomnianej na początku błonki plazm a- tycznej. D ojrzałe pluteusy nie wyróżnia
ją się niczem od powstałych na drodze płciowej.
Z faktów powyższych Loeb wyciąga dale
ko sięgające wnioski. P rag nie on mianowi
cie przenieść problem at zapłodnienia z z a kresu morfologii do dziedziny chemii fi
zycznej.
W jajac h , rozwijających się norm alnie, nasienie odegrywa, jakeśm y to zaznaczyli, podwójną r o l ę : 1) je st przenośnym śpich- rzem cech dziedzicznych ojcowskich i 2) jest bodźcem do rozwoju, sprawcą brózdkowania.
Otóż obie te funkcye, ja k widać z poprzed
74 W SZECH ŚW IA T N r 5 nich doświadczeń, nie koniecznie muszą być
równoważne i nierozłączne. S tru k tu ra mor
fologiczna ciałka nasiennego objawia swój wpływ dopiero następczo, udzielając larw ie i rozwijającemu się zwierzęciu cech ojcow
skich. Loeb m a naw et nadzieję, źe w przy
szłości uda się, byó może, wyróżnić jakości zapładniające od przekazujących cechy dzie
dziczne. J a k o luźny domysł wypowiada w końcu mniemanie, że nasienie wnosi ze so
bą pewne jony lub enzymy, w pływające na ciała białkow ate ja ja , „zm ieniając ich do
tychczasowe w arunki”.
To wszystko nie tłum aczy, oczywiście, roz
woju ja ja w pewnym kierunk u, pod pew
nym zgóry zakreślonym planem arch itek to nicznym; lecz tłum aczyć tego bynajm niej nie zam ierza. D la uniknięcia nieporozumień nie zaszkodzi przypomnieć, że ja je partenogene- tyczne m a w jądrze swojem zaw arte cechy gatunkow e ze strony m atki, k tóre wyznacza
ją drogę, kierunek i plan przew ężania się ja ja i tw orzenia larwy. Idzie więc tylko o pierwszy im puls, o „wyzwolenie sił napię
tych”, jeżeli kto chce, stanowiące właściwy mom ent a k tu zapłodnienia. Czynnikiem wtórnym dopiero je s t wyciśnięcie na rozwi
jającym się organizm ie piętn a cech ojcow
skich. O m ija go n a tu ra w dzieworodnym rozwoju; om inął badacz zwykły bieg natu ry w mechanicznym eksperymencie.
Niebawem po ogłoszeniu doświadczeń Loe- ba, ktoś inny obserwował przewężanie się ja ja pod wpływem „ekstraktu z ciałek n a
siennych”. W tym celu W inkler ') trzym ał nasienie jeżowców w wodzie destylowanej przez pół godziny, m ieszał często, filtrował kilkakrotnie przez potrójne filtry ów przy
puszczalnie otrzym any „ekstrakt z ciałek na
siennych”, dodaw ał wreszcie do niego nieco odparowanej wody m orskiej, dla nadania Bwej cieczy norm alnej konsystencyi zaw ar
tości soli zwykłej wody m orskiej. Z anurzo
ne w ta k przygotowanej cieczy ja ja jeżowców poczęły się wnet przewężać, jakkolw iek nie na długo i tylko przy pierwszych brózdach norm alnie. X w tym przypadku j a j a nie po
*) H. W inkler : U eber die F urchung unbe- fruchteter E ier unter der E inw irkung von E x- traktivstoffen aus dem Sperm a. Kac lir. d. K.
Gea. d. W iss., G oettingen. 1 9 0 0 .
siadały błonki plazmatycznej. Do podob
nych rezultatów doprowadzić m iał „ekstrak t z ciałek nasiennych”, otrzym any z 20% -ego roztw oru soli kuchennej, w którym ciałka nasienne pęczniały.
Nie przesądzając, co dalsze badania po
wiedzą na te doświadczenia ')• zwracamy n a nie uwagę, jako c a konsekwentną bądź co bądź próbę dalszego rozwinięcia donośnego problem atu, poruszonego przez Loeba. Nie mniej interesującem i od wyników nauki są drogi, którem i ona zdąża i środki, jakiem i rozporządza; drogi zaś te i środki są tu po
niekąd nowe.
„M echanika rozwojowa” je s t najm łodszą gałązką potężnego dziś pnia n auk biologicz
nych, jest ona zarazem najbardziej w ybujałą i pełną pąków, świadczących o sile jej roz
woju : pełną pytań, problematów, zagadek.
To też gałąź ta zw raca uwagę wszystkich przyrodników, będących w jakimkolwiek- bądź związku z biologią. Mnożą się b adania doświadczalne, dla których założony przed kilku laty „Archiv fu r Entwickelungsmecha- n ik ” już dawnonie wystarcza; poruszone pyta
nia co do czynników mechanicznych i morfolo
gicznych wywołały polemikę poważną, sięga
jącą do zasadniczych podstaw mechaniki i teoryi poznania wogóle. Ten przegląd kry
tyczny własnych i cudzych zdobyczy, włas
nych i cudzych dróg poznania, ten posiew myśli filozoficznych wśród ludzi o głębokiej wiedzy specyalnej, musiał podziałać ożywczo i wywołać plon obfity.
Jeżeli, zapoczątkowana nietylko pracami lecz i całkowitym program em krytycznym dalszych badań, „m echanika rozwojowa” nie przekonała każdego o konieczności forsowania eksperym entu wszelkiemi sposoby, pouczyła ona wszelako największych naw et sceptyków o potrzebie bardziej krytycznego wniknięcia w ten ruch, którego skutki tylko dostępne są naszym badaniom, w te siły (lub, ja k chce Roux, „sposoby działan ia” ), których rezul-
') W dzisiejszej swej form ie nie są one zbyt przekonyw ające. Ten „ekstrakt” na w odzie d e
stylow anej, filtrowany bodaj sześciokrotnie, nid usuw a podejrzenia, że znajdow ała się w nim sperm a. D ruga form a dośw iadczenia (z so lą ku*
chenną) je s t tylko gorszem pow tórzeniem d o
świadczenia L oeba i nie ma nic w spólnego z „ekstraktem .”
N r 5 W SZECHSW IAT 75 tą ty mamy za każdym razem juź gotowe
w preparacie mikroskopowym. Jeżeli więc nie zapomocą eksperymentu z program em
„m echaniki rozwojowej”, to starą drogą morfologicznego „spostrzegania”, lecz tera głębszego krytycznego wejrzenia w przyczy
ny i skutki, zbliża się nauka do zrozumienia jednej w obu przypadkach zagadki—fizyolo
gii rozwoju. Je s tto tylko nowym dowodem, świadczącym o żywotności tej młodej gałęzi wiedzy. O jej zdobyczach i, co więcej, o py
taniach, jakie ona stawia i jak je rozwiązać próbuje, będziemy może mieli sposobność zdaw ać sprawę we Wszechświecie.
W . B eren t.
0 ruchu mechanicznym pod wpływem promieni katodalnych i promieni Rontgena.
Ruch lekkich ciał pod wpływem promieni katodalnych, w rurkach z rozrzedzonem po
wietrzem, nieraz już był uważany za fakt popierający hypotezę m ateryalnej budowy tychże promieni. F a k t ten jednak nie ma z daną bypotezą nic wspólnego.
R uch ciał lekkich daje się zauważyć w r u r kach Orookesa zanim promienie katodalne wydzielać się zaczną. Przekonać się o tem m ożna umieściwszy w rurce szklane dzwo
neczki i figurki z masy fosforyzującej. Dzwo
neczki zaczynają się poruszać zanim masa świecić zaczyna, a więc przed wytworzeniem się promieni katodalnych. Wytworzenie się tychże promieni wpływa wprawdzie na oży
wienie ruchu ciał, lecz zbyt silne rozrzedzenie powietrza w rurce ruch ten znowu powstrzy
muje, jakkolwiek jednocześnie wspomniane figurki silnie fosforyzują. Istnienie więc ruchu zdaje się niezależnem od istnienia p ro mieni katodalnych. Podobne temu zjawisko można wywołać używając promieni R ontge
na; przytem wytłumaczenie tego ostatniego daje się zastosować do zjaw iska ruchu w obecności promieni katodalnych.
Dotychczasowe próby wywołania ruchu z a pomocą promieni R ontgena nie doprow a
dzały do skutku. Można go jednak wywołać w pewnych warunkach, biorąc lekkie ciała dielektryczne (parafinę, ebonit, siarkę) i osa
dzając je n a ostrzu, ta k aby się obracać m o' gły. D aje się tym ciałom k ształt kuli pio
nowo przewierconej (przyczem górny otwór zamknięty je st zapomocą czapeczki ag ato wej), kształt dzwonka, lub dwu krągłych, pionowo zawieszonych, równoległych płytek dielektrycznych, połączonych poprzecznicą z ebonitu, w której środku znajduje się agat;
wreszcie kilku płytek, rozchodzących się pro
mienisto od wspólnej osi, osadzonej na ostrzu zapomocą agatu. Można używać płytek me
talowych, lecz osadzonych na izolującej po- przecznicy; w przeciwnym razie zjawisko nie ma miejsca ').
Wytworzywszy pomiędzy dwiema p ły tk a
mi kondensatora stałe pole elektryczne (np.
zapomocą bateryi o silnem natężeniu) i umie
ściwszy w niem wyżej opisane ciało, osadzo
ne n a ostrzu,—nie widzimy żadnego ruchu.
Lecz skierowawszy na to pole wiązkę pro
mieni R ontgena, wprowadzamy ciało w ruch, trw ający dopóty, dopóki działają promienie.
Ruch może się odbywać w jednę lub drug ą stronę, zależnie od impulsu pierwotnego.
Zjawisko to je s t analogiczne do odkryte
go przez Quinckego ruchu obrotowego ciał w cieczach dielektrycznych. Ten ostatni tł u maczy się (Heydweiller, W ied. Ann. 1899 r.) odpychaniem elektrostatycznem . Ciecz die
lektryczna, jakkolwiek je st złym przewodni
kiem, jednak część elektryczności przewodzi z p ły t kondensatora na ciało. K ażd a z płyt odpycha cząstki ciała, znajdujące się naprze
ciw niej i naładowane tij, sam ą elektryczno
ścią; stąd powstaje ruch. Gdy naładow ana pewną elektrycznością cząstka ciała oddali się od płyty, przez k tó rą została odepchnię
ta, traci ładunek pod wpływem płyty, n ała
dowanej odjemnie, zostaje odjemnie naelek- tryzow ana i odepchnięta, powraca do po
przedniej płyty, znowu traci ładunek, zostaje naelektryzowana dodatnio i odepchnięta i t. d. Ruch ciał pod wpływem promieni R ontgena daje się tem samem wytłumaczyć.
J a k wiadomo, powietrze ulega jonizacyi pod wpływem promieni R ontgena i staje się, do pewnego stopnia, przowodoikiem. N abiera
ł) U żyw am y w tem dośw iadczeniu kondensa
tora Kohlrauseba, o dość dużej pow iorzchai p łyt.
Rurka Rontgena znajduje się w dość znacznej odległości od ciała.