• Nie Znaleziono Wyników

Wolska Jadwiga

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wolska Jadwiga"

Copied!
51
0
0

Pełen tekst

(1)

1

(2)

SPIS ZAWARTOŚCI TECZKI — IC 9 ... U9vQ&

1/3. Inne m a te ria ły d o k u m e n ta c y jn e d o ty c z ą c e o s o b y re la to ra —-

111/1 - M a te ria ły d o ty c z ą c e ro d z in y re la to ra —

III/2 - M a te ria ły d o ty c z ą c e o g ó ln ie o k re s u s p rz e d 1939 r. — III/3 - M a te ria ły d o ty c z ą c e o g ó ln ie o k re s u o k u p a c ji (1 9 3 9 -1 9 4 5 ) ' III/4 - M a te ria ły d o ty c z ą c e o g ó ln ie o k re s u po 1945 r.

III/5 - inne...-—

IV. K o re s p o n d e n c ja \ J

I/2. D o k u m e n ty (sensu s tricto ) d o ty c z ą c e o s o b y re la to ra

II. M a te ria ły u z u p e łn ia ją c e re la cję

V. N a z w is k o w e ka rty in fo rm a c y jn e v

VI. F o to g ra fie } / U a *

2

(3)

3

(4)

4

(5)

5

(6)

6

(7)

O deszła na W ieczną W artę 1 m aja 1999 r.

Ś .p

Jadwiga NOWAK JEZIORAŃSKA

„GRETA”

żołnierz A rm ii Krajow ej

uczestnik w alk w Pow staniu W arszaw ­ skim.

W ierna złożonej przysiędze w czasie w ojny i po w ojnie pracow ała niestrudzona dla Polski.

O dznaczona K rzyżem Zasługi z M ieczam i

i K rzyżem W alecznych

Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej

Zarząd Główny Rada Naczelna

Pan Jan NOW AK JEZIO RA ŃSK I Szanowny Drogi Kolego!

N a wieść o zgonie Pana M ałżonki - żołnierza Armii Krajowej pro­

simy przyjąć w yrazy głębokiego w spółczucia w im ieniu m oim w ła­

snym oraz Światowego Zw ią-zku Żołnierzy Armii Krajowej

Prezes

Ś w iatow ego Z w iązku Ż o łnierzy A rm ii K rajow ej ppłk Stanisław K aro lk iew icz

7

(8)

B ib lio g ra fia : - - - S z ta jg ie rw a ld H a li n a - o p r a c o w a n ie p t. J e r z y S z ta jg ie rw a ld , G d y n ia 1991

- B o rz o b o h a ty W o jcie ch - „ J O D Ł A ” O k rę g R a d o m s k t^ K ie le c k i ZW Z - A K 1 9 3 9 - 1 9 4 5 ,

W y d a n ie I l ^ a r s z a w a 1998. ^ ^ 2 Z

w h I . . n ę c z v n ^ n '-c c A ° \ci 0j)

ś .p .

Ja d w iga z W olskich NOWAK-JEZIORAŃSKA

Ż o łn ie rz A rm ii K ra jo w e j, łą c z n ic z k a „ G r e t a ”, u c z e s tn ic z k a A k cji „ N ” o ra z P o w s t a n ia W a r s z a w s k ie g o . O d z n a c z o n a K rz y ż e m Z a s łu g i z M ie c z a m i i K rz y ż e m W a le c z n y c h

z m a r ła 1 m a ja 19 9 9 r. w F a ir f a x , W irg in ia , U S A . P o c h o w a n a w g ro b ie sw y c h ro d zic ó w n a C m e n ta r z u R a k o w ic k im w K ra k o w ie . P a n u J a n o w i N o w a k o w i- J e z io r a ń s k ie m u , n a s z e m u d r o g ie m u K o le d z e i z n a k o m ite m u A u to ro w i

s k ła d a m y w y ra z y n a js z c z e rs z e g o w s p ó łc z u c ia

Ś w ia to w y Z w ią z e k Ż o łn ie rz y A rm ii K ra jo w e j Z a r z ą d i R e d a k c ja B iu le ty n u In fo r m a c y jn e g o

O k rę g u W ie lk o p o ls k a

\ h

8

(9)

Naszemu Drogiemu Przyjacielowi

Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu

wyrażamy najserdeczniejsze w spółczucie z powodu zgonu - w 55. roku małżeństwa - Jego żony

ŚU*P

JADWIGI Z WOLSKICH JEZIORAŃSKIEJ

niezapomnianej „Grety” , w latach 1941-44 łączniczki akcji „N” w Biurze Informacji i Propagandy KG ZW Z-AK, uczestniczki Powstania Warszawskiego,

która odeszła w USA po bardzo długich i bardzo ciężkich cierpieniach 1 m aja 1999 r., a spocznie w m ieście swojej młodości - Krakowie

Janku, jesteśm y w tych dniach z Tobą Zofia i Władysław Bartoszewscy

9

(10)

Zmarła Jadwiga Nowak-Jeziorańska

Jadw iga Nowak Je z io ra ń sk a (z dom u W olska) po ciężkie) I prze­

w lekłej c h o ro b ie d ró g o d d e c h o ­ wych zm arła w so b o tę (1 maja 1999 r.) w A nnandale pod W aszyngto­

nem. Miała 82 lata.

Jadw iga N ow ak-Jeziorańska w o k re s ie II w ojny św iatow ej b y ła dw ukrotnie o d zn aczo n ą za m ęstw o łączniczką Armii Kiajowej, pseud.

"G rela', a przez ostatnie 55 lat żoną i w spółpracow niczką działacza nie­

podległościow ego i publicysty Jana Nowaka Jeziorańskiego.

U rodzona 12 października 1917 r.

w Zydaczowie (obecnie U kraina) w o kolicach Lwowa, przed w ojną stu­

diow ała na U niw ersytecie Jagielloń­

skim, jednak jej studia przerw ał wy­

b uch wojny.

O bok leg en d a rn ej “Zo" (Elżbie­

ty Z aw ackiej) Jadw iga N owak-Je­

z io ra ń sk a - "G reta” b y ła je d n ą z d w óch k o b iet-żo łn ierzy AK, k tó re na p o le c e n ie Z ałogi (W y d ziału Ł ączności z Z agranicą) p rz e d o s ta ­ ły się przez N iem cy i c z te ry g ran i­

ce z o k u p o w an ej W arszaw y d o L ondynu. W k o n sp ira c ji d z ia ła ła od w iosny 1941 roku, kiedy jej sio ­ s tr a B arb ara W olska, p seu d o n im

“Ju lia ” (zginęła w p o w stan iu w a r­

szaw sk im ) śc ią g n ę ła ją d o W ar­

szaw y.

Jadw iga Wolska była łączniczką Akcji "N” - operacji propagandow o- dyw ersyjnej prow adzonej od roku 1940 najpierw przez referat, a pó­

źniej przez podw ydział “N” Biura In­

formacji i Propagandy ZWZ-AK.

Po wojnie w tych słow ach w spo­

minał ją Stanisław Miedza-Toma- szewski, jeden z redaktorów dyw er­

syjnych pisem ek kolportow anych przez AK w o kresie okupacji naw et na teren ach III Rzeszy:

“(...) Cały m ateriał dla pism d y ­ w ersyjnych, opracow yw any w p o ­ szczególnych redakcjach, odbierała i przenosiła na punkty przerzutu do d ru k am i łączniczka -Greta* (Jadw i­

ga W olska). Ona jedna w naszej re­

dakcji utrzym yw ała kontakt z tymi punktam i. Była to jedna z najdziel­

niejszych dziew cząt, jakie pracow a­

ły w konspiracji, a niem ało Ich p o ­ znałem w czasie zaw odowego stażu w' o rg an izacjach w olnościow ych, który roz|>oc7ąłcm już we w rześniu 1939 roku. Na >Grecie» spoczyw ała rów nocześnie c a ła odpow iedzial­

ność za łączn o ść pom iędzy po­

szczególnym i redakcjam i pracują­

cymi w różnych lokalach rozrzuco­

nych po W arszawie. Hitlerowcy a n ­ gażując w to cały aparat, jaki mieli do dyspozycji, zaw zięcie szukali

•enow ców*. «Greta> stale n o siła przy sobie truciznę, gdyż w razie jej w padki groziło zawieszenie na długi okres całej roboty w kom órce «N*”.

Ślub z Janem Nowakiem-Jezio- rańskim odbył się 7 w rześnia w ka­

plicy Przytulisko na Wilczej _9, w 38. dniu pow stania w arszaw skie­

go. P rzed u p ad k iem p o w sta n ia

“G reta’ była jed n ą z czte re c h łącz­

niczek BIP AK o d znaczonych za

m ęstw o Krzyżem Zasługi z M iecza­

mi, zo stała też aw ansow ana do sto p n ia p o d p o ru c z n ik a . Jeszcze przed upadkiem pow stania Jan No- w ak-Jeziorański wraz z m ałżonką otrzym ali od dow ódcy AK gen. T a­

d eu sza Bora-Komorowskiego roz­

kaz p rzed o stan ia się do Londynu z mikrofilm ami z pow stańczego a r­

chiw um . Jan Nowak-Jeziorański i łączniczka “Greta* byli pierwszym i uczestn ik am i p o w stan ia, k tó rzy dotarli do Wielkiej Brytanii. Razem udało im się w ydostać z Polski po­

nad 6G00 m etrów filmów do k u m en ­ talnych, zdjęcia oraz dokum enty.

Dzięki tym m ateriałom p o w stał film “Last Days of W arsaw "

("O statn ie dni W arszaw y”), w y­

św ietlany później w Anglii, USA i innych krajach zachodnich.

Jadwiga Nowak-Jeziorańska zo­

stała aw ansow ana do stopnia po­

rucznika 1 odznaczona Krzyżem W alecznych.

Po wojnie przez ponad 50 lat w spierała działalność swojego mę­

ża - szczególnie przez ostatnie 23 lata, kiedy po odejściu Jana Nowa- ka-Jeziorańskiego z Radia Wolna Europa, gdzie byl dyrektorem Roz­

głośni Polskiej, była jego sek retar­

ką I pom agała w przygotowaniu ar­

tykułów I książek legendarnego

“kuriera z Warszawy" do druku.

OpL Tideuu UchurtkJ

ODESZLI NA WIECZNA, WARTĘ

KAZIMIERZ CZARKOWSKI-inżynier,zołnierz AK,uczestnik kampanii wrześniowej i .Pow­

stania Warszawskiego, zmarł 8 marca 99r w Chicago w wieku 92 lat.

ZOFIA KURATOWSKA-lekarz i polityk,żołnie AK. Pełniła przez II kadencje funkcję V-ce marszałka Senatu RP po 89r.Zmarła

jako Ambasador RP. w RPA.

WŁADYSŁAW OMIELSKI-członek Oddziału AK w Chicago, Zmarł w połowie marca 99r.

CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!

Wspominając z żalem odejście śp

Aleksandra Kajkowskiego

p u łko w n ika d y p lo m o w a n e g o , in ży n iera, b y łe g o p rze d s ta w ic ie la R z ą d u P o ls k ie g o w Lon dynie

ofic era ścisłeg o s z la b u d o w ó d ztw a II Korpusu w przyg o to w an iu bitw y o M o n te C a sin o , d o w ó d c y s a p e ró w 5 K re s o w e j D y w izji P iechoty, o d z n a c z o n e g o k o m an d o rskim k rz y ż e m z g w ia z d ą P o lon ia R e stitu ta .

k rz y ż e m w a le c z n y c h , s reb rn y m k rz y ż e m za s łu g i z m ie c za m i, o fic e rs k im k rz y ż e m o rd e ru za s łu g i R P . k rz y ż e m M o n te C a s in o

i w ie lo m a innym i o d z n a c z e n ia m i polskim i i zag ra n ic zn y m i, c e n io n e g o p rzy ja c ie la żo łn ierzy A im ii K rajow ej,

p a tro n a f und acji A rm ii K rajo w ej

tkładam y Żonie Irenie I całej Rodzinie wyrazy szczerego współczucia

K oło b. Ż o łn ie rzy Arm ii K rajow ej i

F u n d a c ja Arm ii K rajo w ej

10

(11)

M S

i c i i h

T Y D Z I E Ń P O L S K I ___________ v / - L _________ - - < - ~ 1 '____________ 3

r t J ^ 7 M * ks_ - H ^ ł W

U l l i 2.

„Greta” - Jadwiga Wolska-Nowakowa 12 . 10.1917 - 1 . 05.1999

K

o b ie ty nie słu ż y ły w w o j­

sku w P o ls c e m ię d z y w o ­ je n n e j, ale po d czas w ojny oddaw ały w ielkie usługi, a w A r­

m ii K rajo w ej w alc zy ły w p ie rw ­ sz y c h s z e r e g a c h . N ie z b ro n ią w ręku, ale ja k o łączniczki, sekre­

ta rk i, o b se rw a to rk i, u cz estn icz k i w yw iadu, sabotażu, dyw ersji, go­

spodynie lokali k o n spiracyjnych.

Bez nich P odziem ie nie m ogłoby funkcjonow ać.

Jadwiga Wolska była takim wła­

śnie żołn ierzem A rm ii K rajo w ej.

Gdy wybuchła wojna studiowała na Uniweisytecie Jagiellońskim w Kra­

kowie. Należała do pokolenia, które w y ra sta ło w P olsce n ie p o d leg łej i żyło w św iadom ości podw ójnego zagrożenia, ze strony Związku So­

wieckiego i Niemiec, rwała się więc do konspiracji wojskowej: do ZW Z, późniejszej Armii Krajowej. I to do p ie rw sz y c h sz e re g ó w , do w alki bieżącej. W grudniu 1940 roku gen.

S tefan R ow ecki „ G ro t” , K o m en ­ dant Główny Sił Zbrojnych w K ra­

ju, powołał do życia w ramach BIP-u - B iu ra In fo rm a cji i P ro p ag an d y K om endy G łów nej kom órkę „N ” , najpierw referat, a następnie pod- wydział, z czasem ogromnie rozbu­

dow any. K ierow nikiem „N ” m ia­

nowano Tadeusza Zenczykow skie- go „K ow alika". W śród kilku jego pierwszych najbliższych w spółpra­

cow ników z n a la zła się „G re ta ” - Jadw iga Wolska.

Były to czasy nie okupacji w zna­

czeniu praw a m iędzynarodow ego, lecz pierwszego etapu eksterminacji narodu polskiego. Tak o tym pisał poeta Krzysztof Baczyński:

O grom ne nieba suną z w arkotem . L u d zie w snach ciężkich ja k w kla t­

kach krzyczą,

usta ściśnięte m a m y, tw arz wilczą, czuw ając w dzień,

słuchając w noc (...)

nie w iedząc, c z y m y karty iliady ' rzeźbione ogniem

w b łyszczą cym zlocie,

c z y nam postaw ią z litości chociaż nad grobem k rzyż.

W a lk a z N iem ca m i b y ła d a l­

szym u d z ia łe m K ra ju w w o jn ie . B yła i o c h ro n ą p rze d ogro m em przygnębienia i poniżeń, przed pa­

raliżującym o d rętw ieniem prow a­

dzonych na rzeź. M usieliśm y mieć twarze wilcze.

Akcja „N” była najbardziej nie­

bezpiecznym odcinkiem walki bie­

żącej. Polegała przede wszystkim na wydaw aniu pism , broszur i ulotek, głównie w języku niemieckim , kol­

portow anych w śród żołnierzy nie­

m ieckich, adm inistracji ok u p acy j­

nej, volksdeutschów nawet w Altre- ichu czyli we w łaściw ej R zeszy.

Celem tej akcji było podrywanie za­

ufania do władz niemieckich, ośmie­

szanie Hitlera i jego współpracowni­

ków , w ytykanie im zbrodni i b łę ­ dów, osłabienie ducha żołnierzy nie­

m ieckich przez podaw anie w iado­

mości o niepowodzeniach, a później - klęskach, wykazywanie, że klęska N iem iec je s t n ie u n ik n io n a i że sprawców zbrodni czeka nieubłaga­

na kara. „N” podszywał się zwykle pod grupy opozycji w ew n ętrzn ej.

Siał zam ieszanie i dem oralizow ał, czego mieliśmy sporo dowodów.

W ładze niem ieckie zdaw ały so­

bie spraw ę z niebezpieczeństw a tej propagandy. W spółpracow nicy „N”

należeli do n ajb ard ziej ściganych członków P o d zie m ia p o lsk ie g o . (Służąc przez pew ien czas w „N ” , a potem biorąc udział w odprawach szefa BIP-u, tow arzyszyłem często Żenczykowskiem u. Przemykaliśm y się bocznymi uliczkami W arszawy, wypatrując czy gdzieś się nie ukry­

wa patrol niemiecki. Patrole były za­

opatrywane w jego fotografię i ryso­

pis. Zw racał uwagę niezw ykle w y­

sokim wzrostem).

„G reta” pracow ała w Centralnej Redakcji w ydaw nictw „enow ych” . jako łączniczka najpierw Jana Kaw- czyńskiego „Noteckiego", a po jego przypadkow ym aresztow aniu - od sierpnia 1942 roku prof. Kazimierza K u m an ieck ieg o „ K o z ak ie w icz a", znakom itego filologa klasycznego, autora i tłumacza, m. in. Tucidydesa.

Jej zadaniem było przenoszenie do

punktów przerzutu i do drukami ma­

teriałów dla pism „N” oraz utrzymy­

wanie łączności między redakcjami rozrzuconym i po całej W arszaw ie.

N ieustraszona, pom ysłowa, dokład­

na, punktualna, nie szczędząca nigdy siebie, stała się z czasem postacią le­

gendarną, szanow aną i podziw ianą przez kolegów.

Służbie oddawała się całkowicie.

Nosiła zawsze truciznę, wiedząc, że gdy wpadnie w ręce Niem ców, trze­

ba by sp a lić cz y li p o lik w id o w a ć wszystkie jej znane punkty i lokale, a w ięc w strzy m ać na pew ien czas ca łą d z ia ła ln o ść „N ” . W o lała p o ­ święcić swoje życie, niż narazić pra­

cę i kolegów.

W c z a s ie p o w sta n ia w a rsz a w ­ skiego była także łączniczką, jedną z czterech odznaczonych przez D o­

wódcę AK za odw agę. W tym cza­

sie p o ślubiła „Jan k a” - Z dzisław a J e z io ra ń s k ie g o - Ja n a N o w ak a.

Otrzymali oboje od gen. Bora zada­

nie dostarczenia do Londynu 6600 metrów taśm y filmu dokum entalne­

go oraz serw isu zdjęć z pow stania.

Jakim ś cudem przedostali się przez N ie m c y , S z w a jc a rię i F ra n cję i spełnili zadanie. Bez tego m ateria­

łu nasza wiedza o powstaniu byłaby znacznie uboższa.

Od ślu b u z „ J a n k ie m ” daw na

„Greta” była mu nie tylko żoną, ale i opiekunką, gospodynią, dietetycz­

ką, stenotypistką. Nie była wcale j e ­ go bladym cieniem . M iała w łasne zdanie i daw ała mu dobitny w'yraz.

Ale czy to w Londynie, czy w M o­

nachium , gdzie „Janek” był dyrek­

to rem R o z g ło śn i P o lsk ie j R a d ia

„W olna E uropa” , czy w W aszyng­

to n ie , gdzie sta cz ał n ieo rężn e ju ż boje o sprawę polską, stała przy nim tw ardo. Z aw sze głęboko religijna, pokładała nadzieję w Bogu. W cza­

sie częstych podróży „Jan k a” n ie ­ pokoiła się i czekała. O siebie dbać nie chciała. Powoli się spalała. Aż się wypaliła

Gdyby się chciało określić Ją jed­

nym sło w e m , p o w ie d z ia ło b y się:

wierność. W ierność bez reszty.

Anrlt-.»oi Pomian

11

(12)

i mmmm

iko m- się ził fo­

ks- io- ie-

23-

ni ^ ciii cy.

-u, do gó- ili- kół już ich .ch, sta - no- ne- icał

■era en-

;e z

>ra- /ie- pu-

t ó-

/ła- nas po- ic o

12

(13)

N R 31 1 S IE R P N IA 1999

Greta

Jan N o w a k- Je z io r a ń sk i

■ Kiedy u schyłku długiego żyda zadaję sobie pytanie, co w nim było nie najważniejsze, lecz najcenniejsze, dochodzę do wniosku, że była nim świadomość istnienia obok mnie kogoś bliskiego, który dzielił wszystkie doświadczenia dobre i złe, przejmował się smutkami i niepowodzeniami, cieszył się sukcesami i osiągnięcia­

mi. Nic nie zastąpi poczucia, że ten ktoś bliski na mnie czeka, a jeśli się spóźniam, wystaje w oknie i wypatruje, kiedy się wresz­

cie pokażę.

Ś w iadom ości, że m am obok siebie k o ­ goś, kom u tak bardzo zależy n a m oim ży ­ ciu, bezpieczeństw ie, zdrow iu, nie zastąpi żadna przyjaźń. Przyjaciel je st życzliwy, gotów je st wiele pośw ięcić, by pom óc w biedzie, ale m a sw oje w łasne życie, w ła­

sny krąg najbliższych m u ludzi, w łasny dom itd. To samo stosuje się do dzieci, gdy dorosną, Tylko totalna w spólnota dw ojga ludzi chroni przed uczuciem osam otnie­

nia w tłum ie bliźnich, choćby najżyczliw ­ szych, ale pochłoniętych w łasnym i spra­

w am i, które nie są m oim i spraw am i.

Szczęście totalnej wspólnoty towarzyszy­

ło m i od ow ego słonecznego lipcow ego dnia, kiedy przez przypadek w „m elinie”

na M okotow ie spotkałem łączniczkę G re­

lę, która m iała ode m nie zabrać jakieś pa­

piery. W ydaw ało się, że spotkanie było p rz e lo tn ą m igaw ką, a stało się startem wspólnej wędrówki - bardzo długiej w cza­

sie i przestrzeni. Jeszcze dziś słyszę niesa­

m ow ity trzask szkła z w ybitych okien, ła­

m iącego się pod naszym i nogam i, kiedy szliśmy do ołtarza w kaplicy Przytulisko na Wilczej. Pobraliśm y się w c z a s ^ Powsta­

nia, a potem b y ła k u riersk a w ędrów ka, wpierw z W arszawy do K rakow a, a póź­

niej z K rakow a do Londynu, gdzie przeży­

liśmy dni jałtańskiej klęski, która zam knę­

ła drogę pow rotu do kraju. K iedy skończy­

ła się m oja oficerska gaża, G reta ratow ała sytuację. N auczyła się tkać, kupiła w arsz­

tat i sprzedaw ała sw oje tkackie w yroby sklepom, którym brakło po w ojnie tow a­

rów. D yktow ałem jej m in , w spom nienia generała B ora-K om orow skiego dla m aga­

zynu „R eader’s D igest” . Pó w ielu przerób­

kach ukazały się później w form ie książ­

kowej. G enerał chciał oddać całe bardzo wysokie honorarium nam i Miku innym , którzy pomagali. Zgodziliśm y się na przy­

jęcie jednej, dziesiątej. W ystarczyło, by z nomoca banku knnić sobie malutki wła.sny

striackich, n a p rzełęczy P ass T h u m . S tru­

m y k szem rzący pod oknam i był granicą m iędzy T yrolem i regionem Salzburga. Po latach zgiełku, nieustannych napięć i kry ­ zysów, znaleźliśm y się nagle w ustroniu.

w błogiej ciszy, której m e zakłócało nic prócz śpiew u ptaków i cichutkiego pobrzę­

kiw ania dzw onków pasącego się bydła.

Byliśm y w k ońcu sam i je d n i, z dala od ludzi. N ie założyliśm y telefonu. O trzysta metrów w dole b iegła droga, przy niej dwa tyrolskie hotele, albo raczej zajazdy, i sta­

cja benzynow a. N ic w ięcej. Z o kna ro zle­

gał się w spaniały w idok n a w ysokie Alpy.

N a zboczu szeroka polana, za n ią linia la­

sów św ierkow ych, które ciem nym kobier­

cem okryw ały spiętrzone, łańcuchy regli.

N a dalszym p lanie pokryte śniegiem i lo ­ dow cam i szczyty alpejskie, a nad n im i jak k o ro n a m a je s ta ty c z n y G ro ssv en e d ig er.

S iadyw aliśm y godzinam i na kanapie n a­

sycając oczy krajobrazem , który zm ieniał się nieustannie ja k sceneria w teatrze, ża- leżnie od pogody, pory roku, pory d n ia i zachm urzenia. N a zboczu p rzed oknam i b y ł w yciąg narciarski. W zim ie tę prze­

strzeń w ypełniał kolorow y rój narciarzy zjeżdżających tu z całego św iata. P rzed zachodem ten w esoły tłum m łodych zni­

kał i pow racała cisza.

Tu w łaśn ie, po p rz y je ź d z ie z M o n a ­ chium w dniu N ow ego R oku 1976, p rzy ­ stąpiliśm y do p isania „K uriera z W arsza­

w y ” . D om ek do połow y okien opatulony był szczelnie zw ałam i śniegu. N a zew nątrz ostry m róz, w środku rozkoszne ciepło.

W staw ałem o p iątej rano, odgrzew ałem w p ie cy k u au striac k ie k a jz e rk i i za raz po śniadaniu zabierałem się do roboty. N agry­

w ałem tekst z ręcznych notatek. Taśm a ,.czekała ju ż n a G retę, która w kilka godzin p ó ź n ie j za b ie ra ła się do p rze p isy w an ia dy k ta n d a z taśm y. W trakcie tej roboty w y k rz y k iw a ła ’7. drugiego p o koju swoie

czym innym . O dżyw ały w spom nienia łu­

dzi i wydarzeń.

K ończyłem pracę o czwartej i w fecie w y ru s z a łe m n a w ę d ró w k i po g ó ra c h W spinałem się n a dość strom ą g ó rę i z w y so k o śc i 600 m etrów sp o z ierałem na nasz dom ek u je j stóp. W ogródku praco­

w ała Greta. O d czasu do czasu w ypatry­

w a ła gdzie je ste m , zasłaniając oczy od słońca, i m ach a ła ręką.

M ó j n a jb liż s z y d ru h z p o d z ie m ia -

„Ż b ik ” (Stanisław W itkow ski), który jako m łody kolejarz przecierał m oje.podziem ­ ne szlaki, z w łasnej inicjatyw y w yorai się z L o s A n g e le s do P o ls k i. O d w ie d z ił w szystkich naszych żyjących je szc ze to­

w arzyszy z A kcji N i zjaw ił się w Pas- sthum obładow any nazw iskam i, pseu d o ­ nim am i, szczegółam i, które daw no w yle­

ciały nam z głowy. P otajem nie odw iedza­

li byłego dyrektora „w rogiej rozgłosili”

goście z Polski. Przez kilka tygodni gościli u nas W ładysław i Z osia B artoszew scy.

Z osia by ła w ów czas dyrektorem PIW -u.

Jako fachow iec zabrała się z m ie jsc a do adiustacji m aszynopisu. P racow ała n a gó­

rze leżąc n a łóżku, a na. dole prow adzili­

śmy z W ładkiem zażarte dyskusje w okół w ydarzeń w ojennych, które stały się już h isto rią . Po w y jeź d zie B a rto sze w sk ich zaw itał m ój przyjaciel z łat akadem ickich, L eon Taylor z synem Jackiem , który sta­

w iał pierw sze kroki jako obrońca w pro­

cesach politycznych. Jacek, w nuk sifme- go profesora E dw arda Taylora, pow racał dw ukrotnie i czytał m aszynopis „K uriera z W arszaw y” , w prow adzając bard zo cen­

ne popraw ki. G reta tak go polubiła, że z czasem stał się dla nas nieom al przybra­

nym synem. Z jaw ił się także niezapow ie­

dziany A dam M ichnik. B ezpieka w ypu-

■ściła go z P olski w nadziei, że ju ż nie w ró­

ci. N ie byłem ju ż dyrektorem , w ięc wła­

śnie dlatego A dam zboczył z drogi, b y nas o d w ied zić. S p ęd ziliśm y k ilk a n ie z a p o ­ m nianych dni łażąc po górach, gadając o w szystkim i o w szystkich.

A trak cją n a co dzień były zw ierzęta.

O sw ojona łasiczka buszow ała po poko­

jach. P rzed zachodem pojaw iały się sar­

ny, a po zapadnięciu m roku skradał się bojaźłiw y lis, którem u G reta podstaw iała zaw sze w tym .samym miejscu ja jk o i ka­

w ałek m ięsa. O bserw ow aliśm y go z okna n a pierw szym piętrze.

___ Bvły także inne atrakcje. iNaiprzóc d^-

13

(14)

kach ukazały się później w form ie książ­

kowej. G enerał chciał oddać całe bardzo w ysokie honorarium nam i Miku innym, którzy pomagali. Zgodziliśm y się na przy­

jęcie jednej dziesiątej. W ystarczyło, by z pom ocą banku kupić sobie m alutki własny dom ek. P racow ałem ju ż w tedy w BBC.

Szczęście życia pod własnym dachem trw a­

ło krótko, bo ju ż po roku trzeba było prze­

nieść się do Monachium.

Z ona dyrektora Rozgłośni Polskiej RW E nie m iała łatwego życia. Poniew aż nie było na m iejscu żadnych sił biurow ych, zatrud­

niłem w charakterze sekretarek, m aszyni­

stek, bibliotekarek, spikerek itd. w szyst­

kie żony, z w yjątkiem m ojej w łasnej. O na je d n a b y ła sam a, tylko w tow arzystw ie ukochanej suczki „Ż aby”. D zieliłem się z n ią sw oim i codziennym i troskam i w cza­

sie obiadu. W ieczorem w racałem zm ęczo­

ny i obładow any m ateriałam i, które trze­

b a było przejrzeć przed nocą. G reta stw o­

rzy ła sobie w dom u w arsztat fotografii ar­

tystycznej i zdobyła kilka w yróżnień na konkursach polskich i międzynarodowych.

Tylko w czasie w akacji byliśm y razem , w łócząc się po Europie i Bliskim W scho­

dzie.

O statnie dw a lata w M onachium były bardzo ciężkie. B ezpieka ju ż się nauczy­

ła, ja k dobrać się nam do skóry. Przynosi­

łem do dom u różnego rodzaju fałszyw ki i anonimy, opow iadałem G recie o intrygach ludzi zdalnie kierow anych z ulicy R ako­

wieckiej w W arszawie. W tyczkom niew ie­

le m ożna było zrobić, bo broniły ich zw iąz­

k i zaw odow e i niem ieckie praw o pracy.

K iedy w ydaw ało mi się, że niektórzy ro­

dacy chcą m nie zaszczuć, ślepa i n iew zru­

szona solidarność żony by ła najw ażniej­

szym w sparciem m oralnym .

G łó w n y m celem „a k cji sp e cja ln y ch ” stała się z czasem Greta. Jej w ytrzym ałość nerw ow a w ystaw iona została n a ciężkie próby. B yła adresatką różnych anonim o­

w ych nocnych telefonów albo w yroków śm ierci w ydaw anych na jej m ęża jako hi­

tlerowskiego kolaboranta. Kiedy m usiałem poddać się jakiem uś zabiegow i operacyj­

nem u, dostała form ularz zakładu pogrze­

bow ego z życzliw ą radą, by w ypełnić go zaw czasu, bo ju ż w krótce będzie wdową.

N ow ym pom ysłom nie było końca. Jakąś anonim ow a pobożna paniusia z parafii św.

Józefa zaklinała się na P ana Jezusa i M at­

k ę P rz en a jśw iętszą , że n a w łasne oczy w idziała m nie w jakim ś pensjonacie w to­

w arzystw ie przystojnej brunetki.

G reta nie odstępow ała mnie w tym cza­

sie ani na krok. Eskortow ała m nie do biura i z powrotem . O dezw ała się w niej dawna odw aga z czasów, gdy biegała po Warsza­

w ie z b ibułą Akcji N. Z achow ała niewzru­

szony spokój i w ytrzym ała wszystko.

D w a lata po odejściu z radia były naj­

szczęśliw sze w naszym życiu. W począt­

kach lat siedem dziesiątych z oszczędzo­

nych pieniędzy kupiliśm y sobie góralski sam otny dom ek w sam ym sercu Alp au-

f---j --- • --- —j--- - * --- r ~

śniadaniu zabierałem się do roboty. N agry­

w ałem tekst z ręcznych notatek. Taśm a t czekała ju ż n a G retę, która w kilka godzin później za b ie ra ła się do p rze p isy w an ia dyktanda z taśm y. W trak cie tej roboty w ykrzykiw ała z drugiego pokoju sw oje uwagi. W łaśnie pow racałem przez B ałtyk z Lułeo do Szczecina, ukryty na statku w bunkrze z w ęglem , kiedy usły szałem z drugiego pokoju okrzyk: To będzie dresz­

czowiec! N ie pam iętam , abym kiedykol­

w iek jako autor spotkał się z tak pokrze­

piającą zachętą. W spólna przeszłość w o­

je n n a pow racała, jakbyśm y oglądali film z w łasnego życia. Przy posiłkach i w w ol­

nych chw ilach nie rozm aw ialiśm y o ni- We własnym domu w Londynie 1950 r.

ny, a po zapadnięciu mroku skradał się bojaźitw y lis, którem u G reta podstaw iała zaw sze w tym sam ym m iejscu jajko i ka­

w ałek m ięsa. O bserw ow aliśm y go z okna na pierw szym piętrze.

B yty także inne atrakcje. N ajprzód do­

stałem anonim zapow iadający, że jeśli ośm ielę się pow rócić kiedyś do działalno­

ści politycznej, znajdą się dokum enty, z których w ynikać będzie czarno na białym , że w szy stk ie m oje k u rierskie w ypraw y były organizow ane przez G estapo. Pew ­ nej nocy, kiedy pogasły św iatła w obu hotelach, pojaw ił się na drodze sam ochód i skierow ał na nasz dom oślepiający re­

flektor. W pokojach zrobiło się jasno. Mie-

Łąsfflicj

liśm y na n ą syrens nie używ nych goś szej reaki i gasić św odjechał, Właśni dziaiU i j z a sta łe ir W iesz, U burga. C przypadk cą p o szt pokazać ny do ciei z tobą pi kać, przy Gdy pr kanie z I kim jestei jąc, że go nie,y maj;

zaw iera j Ledwc przyszła nim oska ła sztuki podatko\

ście ukr}

to sam o M onachi tonie. Ta należy, i m iotem specjalne

Skońc:

w yjazd c kum entó sze wspc prymityv robiła w bitki dep z „Kurie szła k o k O ffi c e , <

M ości. K b yło ślai przypus2 binetu V ją cą cisz*

m irał Hi tak ja k n W czas działem w suchyi ki pance zakam uf bazy w przekazć

14

(15)

się ała ka- tna

do- :śli nd- f, z fm, w y

;w- ibu lód re- lie-

liśm y na wszelki w ypadek rakiety i p o tęż­

ną syrenę alarm ową, ale postanow iliśm y nie używ ać ich, odgadując, że celem n o c­

nych gości było w łaśnie rozpoznanie na­

szej reakcji. G reta zaczęła szybko zapalać i gasić światła. Po jakim ś czasie sam ochód odjechał, ale dalszy ciąg nastąpił.

W łaśnie skończyłem nagryw anie ro z­

działu i poszedłem w góry. Po pow rocie z a sta łe m G re tę b a rd z o p o d n ie c o n ą . - W iesz, tu była Sicherheitspolizei z S alz­

burga. Chcą się upew nić, czy n ie jesteś przypadkiem Janem N ow akiem , przestęp­

cą p o szu k iw an y m od 1950 r. K az ała m pokazać zdjęcie tego zbrodniarza. P odob­

ny do ciebie jak pięść do nosa. Ale oni chcą z tobą porozm aw iać. M asz na nich cze­

kać, przyjdą znowu, za dw a dni.

G dy przyszli, czekali już n a nich A m ery­

kanie z RWE, którzy grzecznie wyjaśnili, kim jestem. Policjanci przeprosili w yjaśnia­

jąc, że gdy otrzym ają anonim owe oskarże­

nie,''m ają obow iązek spraw dzić, czy nie zaw iera jakiegoś elementu prawdy.

Ledw o drzw i się za nim i zam knęły, gdy przyszła straż celna, która otrzym ała ano­

nim oskarżający mnie, że przem ycam dzie­

ła sztuki. P óźniej po jaw ił się in sp ek to r podatkow y, by spraw dzić, czy rzeczyw i­

ście ukryw am sw oje dochody. D okładnie to sam o pow tórzyło się z N iem cam i w M onachium i A m erykanam i w W aszyng­

tonie. Tam dopiero FBI uprzedziło kogo należy, że jesteśm y od dwóch lat przed­

m io tem ,,special m e a su re s”, czyli akcji specjalnej i w szystko się urwało.

Skończyliśm y pisanie i przyszła pora na w yjazd do Londynu w poszukiw aniu do­

kum entów , które m iały uw ierzytelnić na- sz6 w spom nienia. K upiliśm y sobie dosyć prym ityw ną, przenośną kopiarkę i G reta robiła w Studium Polski Podziem nej od ­ bitki depesz, pism i raportów zw iązanych z „K urierem z W arszaw y” . Później p rzy ­ szła kolej na H er M ajesty Public R ecord O ffic e , cz y li A rc h iw a Jej K ró lew sk ie j M ości. Ku naszem u zaskoczeniu więcej tu było śladów m ojej kurierskiej m isji niż przypuszczałem . P rzeglądaliśm y akta G a­

binetu W ojennego, gdy nagle obow iązu­

ją c ą ciszę przerw ał okrzyk Grety: - „A d ­ m irał H ipper” ! Słuchaj, tu je st w szystko tak ja k napisałeś.

W czasie m ojej drugiej w ypraw y dow ie­

działem się przez przypadek, w G dyni, że w suchym doku napraw iany jest niem iec­

ki pancernik „A dm irał H ipper”, starannie zakam uflow any. Inform acje te szef naszej bazy w S ztokholm ie w m ojej obecności przekazał rezydentow i w yw iadu b rytyj­

skiego. K rótka n otatka w aktach G abinetu W ojennego m ów iła, że „A dm irał H ipper”

został um iejscow iony w G dyni. S praw ­ dzone przez w yw iad lotniczy. D ata zg a­

dzała się z datą m ego m eldunku.

N ie krzycz - p ow iedziałem do Grety. - Czy ty m yślałaś, że j a tę historię w ym yśli­

łem ?

- N ie, ale gdzie znaleźć potw ierdzenie?

W spraw ozdaniu b rytyjskiego G abinetu W ojennego? To chyba m usiało dla nich coś znaczyć.

M aszynopis „K u riera” był w k ońcu go­

tow y do druku. T rzeba było znaleźć w y­

dawcę. P ostanow iliśm y zacząć od „K u l­

tury” . Pan Jerzy przyjął nas bardzo gościn­

nie i przyjaźnie. Z aproponow ał nocleg w M aisons-L affitte, bo m a zwyczaj czytania m aszynopisów w nocy. U m ów iliśm y się n a rano. G iedroyc czekał ju ż n a m nie sie­

dząc za ogrom nym biurkiem . B yły d yrek­

tor R ozgłośni Polskiej RW E poczuł się w tym m om encie trochę ja k student czeka­

jący n a w ynik egzam inu. N ie w ypadł ten w ynik pom yślnie. - To chyba dopiero j a ­ kiś brulion - zaczął redaktor „K u ltu ry ” . - Po pierw sze trzy razy za długi, a po dru­

gie to je st jakieś kum oterstw o. Pan w szyst­

kich w ychw ala.

- Z ałóżm y - odpow iedziałem - że zgo­

dzę się na skróty. K iedy m oże Pan książ­

kę w ydać?

- U m nie rękopisy z kraju m ają pierw ­ szeństw o. N ajw cześniej za dw a lata.

W sąsiednim pokoju G reta z niepoko­

je m czekała na w ynik rozm ow y. - N o i co? - zapytała. - A no nic. Jedziem y do L ondynu.

W L ondynie Jerzy K ulczycki, w łaściciel w ydaw nictw a „O dnow a” , także przeczy­

tał m aszynopis w ciągu jednej nocy. N a w szelki w ypadek zasięgnął opinii h istory­

ka, dok to ra Ja n a C iechanow skiego. Z a­

dzw onił do m nie i pow iedział: - P ostano­

w iliśm y z O leńką zaciągnąć p ożyczkę hi­

poteczną na nasz dom , żeby przyzw oicie w ydać „K uriera z W arszaw y” .

Trzeba dodać, że Jerzy G iedroyc odniósł się do sukcesu w ydaw niczego m ojej książ­

ki z najw iększą życzliw ością. U m ieścił w

„K ulturze” aż dw ie pochlebne recenzje* co nie m iało precedensu. P rzekazyw ał m i re­

gularnie w szystkie echa z Polski.

S kończyliśm y pisanie „K u riera” . Trze­

b a było pom yśleć, co dalej. W styczniu 1976 r. Z bigniew B rzeziński został dorad­

cą prezydenta U SA do spraw bezpieczeń­

stw a w B iały m D om u. P rz ed te m p rz y ­ jeżd żał do P assthum na narty. Teraz od­

w iedził nas w spólny am erykański przyja­

ciel Paul Henze, którego B rzeziński m ia­

now ał dyrektorem do spraw Europy Środ­

kow o-W schodniej i ZSRR.

- Co wy robicie na tym bezludziu? - pytał H enze. P ow inniście przenieść się do W aszyngtonu. M ógłbyś tam stać się nie­

oficjalnym rzecznikiem spraw polskich, a zw łaszcza opozycji. M asz sporo kontak­

tów, a w B iałym D om u potężnego patro­

na w osobie B rzezińskiego.

Po w yjeździe Paula, G reta zam yśliła się i pow iedziała coś, czego nigdy nie zapo­

mnę.

- W iesz co - m nie jest tu dobrze ja k w niebie, nigdzie lepiej nie będzie, ale na­

w et raju nie m ożna zam ieniać na pocze­

kalnię do śm ierci. Z a rok będziesz m i tu z nudów po ścianach chodził. Jedziem y do W aszyngtonu.

K iedy opuszczaliśm y nasz dom ek, G re­

ta nie chciała odw rócić głowy, by spojrzeć na niego ostatni raz. M iała oczy pełne łez.

W w olnych chwilach w Passthum w łó­

czyłem się po okolicznych wioskach i szu­

kałem w chłopskich dworzyszczach antycz­

nych, ludow ych tyrolskich mebli. Kupowa­

łem je za bezcen, bo pełne były robaków.

G reta w ytruw ała robactwo i odświeżała sta­

re szafy, stoły, krzesła i pięknie m alow ane skrzynie. G dy przyszło do sprzedaw ania dom ku, okazało się, że antyczne um eblo­

w anie warte jest dużo więcej niż sam dom.

Zarobiliśm y na sprzedaży tyle, że łącznie z em eryturą m ieliśm y zapew nioną skrom ną egzystencję w Stanach i m ogliśm y niepo­

dzielnie pośw ięcić się naszej robocie.

W M onachium m iałem dwie sekretarki, biuro studiów i cały sztab w spółpracow ni­

ków. W A nnandale była ju ż tylko Greta.

B yła wszystkim : gospodynią, sekretarką, maszynistką, telefonistką, archiwistką, spe­

cjalistą od diety zdrow otnej, jednoosobo­

w ą kancelarią. Niestety, gdy nadeszła w iel­

ka i nieoczekiw ana chw ila - zaproszenie od W ałęsy do Polski na obchód dziesięcio­

lecia „Solidarności”, 31 sierpnia 1989 roku, rozedm a płuc, rezultat palenia papierosów, poczyniła ju ż takie postępy, że nie m ogła m i towarzyszyć w chw ili ziszczenia speł­

nionych marzeń. O glądała w telewizji am e­

rykańskiej m igaw kę z pow itania m nie na Okęciu. Z roku na rok choroba czyniła po­

w olne postępy, odbierając siły. A ż w koń­

cu przyszedł kryzys i 8 m iesięcy rozpaczli­

wego chw ytania pow ietrza w zniszczone płuca. R ozłąka przyszła 1 m aja o czwartej nad ranem. Chyba nie na długo.

,J io śm ierć je s t ja k horyzont, a horyzont to tylko linia, p oza którą nie sięga nasz wzrok. D o zobaczenia, ukochana.'” Łączniczką „Greta” . Warszawa 1944 r.

t

15

(16)

4 mmmm

Wspomnienia łączniczki ,,Grety”

1 sierpnia 1944

Ja d w i g a N o w a k - J e z i o r a ń s k a

J

est godzina 9 rano, dnia 1 sierpnia 1944 r. Z głaszam się do lokalu cen­

tralnej poczty organizacyjnej przy al. N iepodległości i otrzym uję tam zapie­

czętow aną kopertę zaadresow aną do m o ­ jego szefa z napisem „pilne, do rąk w ła­

snych”. N ietrudno dom yślić się, że koper­

ta kryje w łaśnie „ to ” , n a co czekam y ju ż długie, dw a tygodnie. N areszcie.

B yle jak najszybciej doręczyć. A łe jak na złość nie m a pod ręką ani „rikszy” , ani

„dorożki” , a na tram w aj czekać n ie w arto.

P raw ie biegnę ulicam i roztrącając ludzi po drodze. W padam do szefa* i ju ż na progu krzyczę: „D ziś!” S zef spogląda m i w oczy porozum iew aw czo. O tw iera kopertę i ju ż za chwilę swoim spokojnym i energicznym głosem w ydaje rozkazy dotyczące dzisiej­

szego popołudnia.

OSTATNIE CHWILI KONSPIRACJI

M am roznieść po m ieście kilkadziesiąt rozkazów, w iadom ości, poleceń, a czasu ju ż tak m ało. U licą G rójecką jed zie w kie­

ru n k u m ia sta k ilk a n a ś c ie n ie m ie c k ic h czołgów . Przechodzę k ilka kroków w kie­

ru n k u pl. N a r u to w ic z a .'N a ro g u k to ś ostrzega: „N iech pani nie idzie na płac N arutow icza, »łapanka«. B iorą m łodych do kopania stanow isk karabinów m aszy­

now ych i bunkrów przy koszarach poli­

cji” (Dom A kadem icki).

Przez te kilka godzin k o nspiracji, k tó ­ re je s z c z e n a m p o z o s ta ły , tr z e b a być o s tr o ż n y m . B y ło b y s z c z y te m p e c h a

„ w p a ść ” w ta k im m o m en cie, ty m b ar­

dziej, że ró żn e k om prom itujące papiery i papierki nie m ieszczą się ju ż w skrytce m ojej torby. Jest ich tyle, że od k ilk u dni n o sim y je zu p e łn ie na w ierzchu. Toteż kołując b ocznym i ulicam i docieram do lo k alu , gdzie o cz ek u ją m n ie w szystkie łączniczki w ydziału.

WŚRÓD ŁĄCZNICZEK

- „D ziś czy n ie ?” - pada ze w szystkich stron pytanie. Tak, dziś o godzinie czw ar­

tej w szyscy m ają być w um ów ionych lo ­ kalach.

W pokoju zaw rzało ja k w uiu. W szyst­

kie m ó w ią je d n o cz eśn ie . K ażda u kłada sobie głośno „pian działania” . G dzie pójść, kogo zaw iadom ić, co przygotow ać, czy aby zdąży się to w szystko zrobić?

H anka m usi jeszcze przew ieźć dw a apa­

raty radiow e z „m eliny” , która znajduje się aż n a Targowej. A tak trudno o „rikszę” . Ba, nic dziw nego, w arszaw scy „rikszarze”

daw no ju ż się zm obilizow ali i siedzą po

„m elinach”.

E la opow iada, że w łaśnie dzisiaj w eszła do jakiegoś m ieszkania, w którym siedzia­

ło około 50 chłopców . Łatw iej było wejść niż w yjść. N ikogo nie chcieli w ypuścić, żeby przez gadulstw o w iadom ość nie do­

tarła do „szkopów ” ,

- „ M u sia ła m się d łu g o tłu m a c z y ć - m ów i Ela - podałam im praw ie cały swój życiorys. A łe dopiero ja k im pokazałam ostatni num er »B iuletynu Inform acyjne­

g o * , dali się p rze k o n ać. M ó w ię w am , wspaniali chłopcy . Jedni czyścili broń, inni rachow ali am unicję, sanitariuszki pakow a­

ły sw oje torby. N astrój był w spaniały. Nic jeszcze nie w iedzieli, że to ju ż dziś” .

A nna m artw i się, że ju ż nie zdąży do dom u, n a Ż oliborz. A m a n a sobie tylko te pantofelki, które za chw ilę się rozlecą w drobny m ączek i tę letnią sukienczynę. Ałe

„ to ” i tak nie potrw a pew nie dłużej niż k ilka dni.

N asza gospodyni, stara przy jació łk a i konspiratorka, u której ju ż tyle spotkań odbyłyśm y, żegna się z nam i ja k m atka.

M a syna w „K edyw ie” . O d dw óch dni nie było go w domu.

POŻEGNANIE

Po zaw iadom ieniu w szystkich pędzę do dom u. D eszcz, który leje od rana, ustaje i zza chm ur w y ch o d z i słońce. W arszaw a uśm iecha się do nas pogodnie. W domu otw ieram skrytki, w yciągam z nich papie­

ry, pieniądze organizacyjne, zabieram broń i ow ijam ją w chustkę.

Już na progu, m im o całego pośpiechu coś m nie zatrzym uje. R zucam spojrzenie n a to m ieszkanie, w którym przeżyłam łata konspiracji. U św iadam iam sobie w tym m om encie, że zostaw iam za sobą w życiu coś, co ju ż nie wróci. Iłe ciężkich, a je d ­ n ak pięknych zarazem chw il przeżyłam w tych ścianach.

Tu spotykali się ludzie z m ojego zespo­

łu. Tu nieraz szukali schronienia ci, k tó ­ rzy m usieli w łasne m ieszkanie opuszczać nagłe i nieoczekiw anie.

Iłe m om entów pełnych napięcia, gdy w nocy łub nad ranem budzi stukot ciężkich

butów „szkopskich” , naw oływ ania w znie­

naw idzonym języku, brzęk kluczy aozor- czyni. M oże do nas, a tu akurat tyłe rzeczy leży na wierzchu. Lecz nie. To w oficynie naprzeciwko zapałają się światła w oknach.

Słychać łom ot, wrzask, jęki i płacz. P óź­

niej znów odgłos kroków, odjeżdżają auta i znow u cisza zalega. A nad ranem życie to­

czy się normalnie, tylko w najbliższym skle­

piku n a rogu sąsiadki podają sobie z u st do ust płotkę. M y zaś wiem y tylko jedno, że tej nocy ubył jeden z naszych.

To w szystko teraz zostało ju ż za mną.

Już nie w róci.

PODZIEMNA MOBILIZACJA

Idę ulicam i miasta, które przeżyw a w tej c h w ili szczeg ó ln y m om ent podziem nej m obilizacji. M ężczyźni i kobiety - żołnie­

rze A K , którzy za parę godzin staną do w alki, zm ieszani są jeszcze z tłum em cy­

wilów. L ecz w praw ne oko m oże ich ju ż ła­

two, odróżnić po przyspieszonym kroku, po długich butach z cholewam i, pasach, bere­

tach, w iatrówkach, którym i już teraz stara­

ją się nadać sobie wygląd zbliżony do żoł­

nierskiego. Znajom i nie przystają ja k zwy­

kłe, nie rozm aw iają ze sobą. P ow ietrze na­

ładow ane elektrycznością jak przed burzą P unktualnie o godzinie 16 m elduję si{

na ulicy B oduena. W chodzę za um ów io n y m hasłem . W szyscy są ju ż na miejscu P ięciu chłopaków z „K edyw u” obwieszo nych bronią, granatam i i „filipinkam i” cze ka n a m e m en t w yjścia na ułicę. Są spe k ojni i pew ni siebie - to w eterani. Maj ju ż za sobą niejedną akcję uliczną i to, c dziś się stanie, nie będzie dla nich piera szyzną.

O godzinie p ó ł do piątej narzucają r siebie p alta dla u k ry cia broni, odbezpii czają „ro z p y lac ze” i- w ychodzim y kok n o co d w ie m in u ty n a n astę p n y pun zbiórki. P rzechodząc przez Ś w ięto irz ską słyszym y pojedyncze strzały z pi, N poleona. N a placu w idać g rupki Niei ców. P lac je s t pusty. C zyżby dom yśl się czegoś?

GODZINA „0” SIE ZBLIŻA

K am ienica, do której w c h o d z im y ,;

ju ż „obsadzona” . D w óch żołnierzy sto bram ie z bronią. W puszczają nas za słem . G o d zin a „ 0 ” zbliża się. Ostai

Czego się bon

16

(17)

h m

mmmm

w znie- dozor-

; rzeczy Dficynie oknach, cz. Póź- iją auta i życie to- ymskle- : z ust do iedno, że

za mną.

JA

ywa w tej dziemnej - żołnie- staną do omem cy- ichjuż ła- i kroku, po

>ach, bere- :eraz stara­

my do żoł- jąjakzw y- wietrze na- rzed burzą, nelduję się a umówio- la miejscu.

’ obwieszo- .lkami” cze- cę. Są spo- erani. M ają

;z n ą ito , co nich pierw-

larzucają na i. odbezpie- lzimy kolej-

;^pny p unkt Świętokrzy- jały z p k N a - rupki N iem -

>y domyślali

BLI2A

hodzimy, jest łnierzy stoi w iją nas za ha- się. O statnie

minuty ciągną się w nieskończoność. Z a ­ kładam y naszym żołnierzom opaski b ia ­ ło-czerw one, uszyte i przy gotow ane na ten m om ent od dawna.

Punktualnie o godzinie piątej ze w szyst­

kich stron rozlega się kanonada. Co chwila słychać głuche detonacje „filipinek”, serie z „rozpylaczy”. Ulice pustoszeją m om en­

talnie z cywilów'. Stają się polem walki.

- „Am unicja” - wołają chłopcy z najbliż­

szego narożnika. Przerzucamy im am uni­

cję prześlizgując się w zdłuż murów. Po kil­

kunastu minutach jest już pierwszy ranny.

N iesiem y go do bramy. N a m iejscu są już lekarze, którzy dają mu pierw szą pomoc.

DROGA DO UWOLNIONEJ „V1CT0RI!”

Po 20 minutach Niemcy zostali w ykurze­

ni z hotelu „Yictoria”, przeznaczonego na kwaterę dla generała „M ontera” . M amy się tam przedostać, ale N iem cy ostrzeliw ują ulicę z placu Dąbrowskiego. N aw et tych kilkudziesięciu kroków nie sposób przejść ulicą. Idziemy więc przez piw nice domów i przejścia wyrąbane w m urach. Piwnice są już oświetlone, dozorcy dom ów w skazują drogę w tym podziemnym labiryncie.

W „Yictorii" otrzymuję od m ego szefa rozkaz pójścia na ulicę Świętokrzyską dla nawiązania łączności w jednym z punktów naszego Wydziału. W ychodzę na ulicę, ale już po przejściu dwóch domów żołnierze

każą mi zawrócić i iść piwnicami. U lica jest jeszcze ciągle pod ostrzałem. W łaśnie przed chw ilą ranili dw óch naszych.

Idę w ięc piw nicam i aż do rogu Św ięto­

krzyskiej i Jasnej. Tu w ychodzę n a p o ­ d w órko, gdzie ja k iś cy w il k ie ru je „ ru ­ chem ” - „proszę w ejść w te drzw i - m ówi - o tam na praw o je st bar. Stam tąd jeden ostrożny skok i ju ż pani jest n a drugiej stro­

nie ulicy. A le proszę uważać, bo »szko- py« grzeją jeszcze z Poczty G łów nej” .

W barze siedzi kilkunastu cyw ilów gło­

śno dyskutujących. N a m ój w idok, a ra­

czej n a w idok czerw ono-białej opaski na m oim ram ieniu, rzuca się w m oją stronę k ilk a n aście o sób pro sząc o opaskę, bo przecież oni także chcą być żołnierzam i.

W skazują m i usłużnie w yjście na ulicę, podnoszą kratę.

W bram ie naprzeciw ko stoi kilku żo ł­

nierzy AK z bronią w ręku. Św iętokrzy­

ska pusta zupełnie, słychać tylko co chw i­

la bzykanie kul i brzęk tłuczonego szkła.

W tej chw ili pod m urem przem knęło się dw u ludzi.

Ż ołnierz z drugiej strony daje mi znak.

- „M ożna skakać”. B iegnę pochylona i w padam do bramy.

NA LIN!! „FRONTU”

W kam ienicy ruch. P rzebijają ju ż przej­

ścia w' m urze, na piętrze w dużej sali lek a­

rze i sanitariusze instalują prow izoryczny1 szpital.

O bok w p o k o ju p o z y c ja ogniow a. N a b alk o n ie zn ajd u je się g n iazd o karab in u m aszy n o w e g o , o sło n ięte stosem p o d u ­ szek i m ateracy. O b słu g a rk m -u m a n a so b ie h e łm y z 1939 ro k u . W p e w n e j c h w ili n a b iu rk u o d z y w a się te le fo n . Ż o łn ie rz zry w a się, by p o d ją ć słu c h a w ­ kę, ale d o w ó d ca z a trzy m u je go. — „O b ie poczty zn a jd u ją się je szc ze w ręk a ch n ie ­ p rz y ja c ie la ” . O piętro w yżej „ P e -Z e tk i”

p rz y g o to w u ją w ie c z o rn ą straw ę d la ż o ł­

nierzy.

D o c ie ra m w re sz c ie do m o ic h lu d z i.

W szyscy są spokojni, tw arze ro ze śm ia­

ne. R adiostacja, k tó ra zo stała przew iezio­

n a z C zęstochow y n a k ilk a dni p rze d p o ­ w sta n iem , je s t n ie d ale k o , tylk o o p arę ulic. Teraz je szc ze nie m ożna się tam d o ­ stać, gdyż ostrzał je st zbyt silny, trzeba zaczekać aż się ściem ni. O ddział pójdzie dopiero pod o sło n ą nocy i przeniesie ją na m iejsce.

C hłopcy cieszą się ju ż na m yśl o tej w yprawie, dość trudnej w tych warunkach, bo przecież radiostacja to cztery ciężkie potężne skrzynie. W szyscy jednak zdają sobie spraw ę, że koniecznie ja k najszy b ­ ciej trzeba zm ontow ać radiostację i naw ią­

zać łączność ze światem .

* Tadeusz Żenczykowski

boimy? - ankieta „TP ” 17

Cytaty

Powiązane dokumenty

łączna kwota udzielonego wsparcia wyniosła 89 588,81 zł (zostało złożonych 189 wniosków). Ponadto, przez cały rok, trwały wytężone prace w kierunku opracowania nowego zestawu

W związku ze złożonym wnioskiem o refundację kosztów wyposażenia lub doposażenia stanowiska pracy dla skierowanego bezrobotnego oraz wskazaniem zabezpieczenia w

Przed ponownym podłączeniem obwodu okapu do zasilania i sprawdze- niem poprawności jego działania należy się zawsze upewnić, czy przewód zasilający jest prawidłowo

Składając wniosek o zawarcie umowy o zorganizowanie stażu zawodowego w miejscu pracy dla uczestnika projektu „Perspektywa lepszej przyszłości dla osób do 30

 Defektes Gerät darf nicht benutzt werden, auch bei Beschädigung von Leitung oder Stecker – in diesem Fall muss das Gerät in einem autorisierten Service repariert werden..

Przed użyciem zapoznaj się z ulotką dołączoną do opakowania, która zawiera wskazania, przeciwwskazania, dane dotyczące działań niepożądanych i dawkowanie oraz

It must be possible to disconnect the appliance from the mains power supply; the plug must there- fore be easily accessible after installation.

Przed użyciem zapoznaj się z ulotką, która zawiera wskazania, przeciwwskazania, dane dotyczące działań niepożądanych i dawkowanie oraz informacje dotyczące stosowania