• Nie Znaleziono Wyników

Urlop bosmanmata Jana Kłębucha

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Urlop bosmanmata Jana Kłębucha"

Copied!
292
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

URLOP BOSMANi\:iATA JANA

KŁĘBUCHA

(4)

Tegoż autora:

SŁOŃCE W KIERACIE, wiersze, 1929.

PADA DESZCZ, nowele i opowiadania, 1931 r.

DĘBEM. ROSNĘ, wiersze, 1936 r.

Przekład powieści C. F. Ramuza PASTWISKO NA DERBORENCE, 1938 r.

ODYS U FEAKóW, sztuka w 3 aktach, 1939 r.

W przygotowaniu do druku i opracowaniu:

.M \ RY SPRA WTEDLIWOśCI, sztuka w 3 aktach.

SULKIEWICZ, dramat historyczny w 5 aktach z fina-

łam i.

ODYS I ZALOTNICY, s;tuka w 3 aktach.

DZIESIĘCIOBóJ, opowiadania.

(5)

STEFAN FLUKOWSKI

URLOP BOSMANMA'f A

J-ANA KtJĘBUCHA

Strzałami piorunów uskrom harde

<lzie,vięćsily, którzy na woynic wszystk :\

pokładają sprawiedli-wo*: · - - - ~ KochowsH

CZYTELNIA

&rochow!!~a ~rg t~t lflJB-83

&

~,

NAKŁAD

GEBETHNERA I WOLFFA

WARSZAWA 1939

o

(6)

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEżONE

6

! t

f

I f ~ - i o 7~- . -- 8351

~ 1 . _ I

Nr. 33139

Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka, Warecka 15

(7)

Gdyby jednego z wielu letnich wieczor

~

sta-

nął ktoś

pod

wiśnią

przed domem

Kłę

i hów

zwrócony

twarzą

ku zachodowi, to nagle, n~ \ zer- wanej tarczy ogromnego słońca tuż nad urwls~em

ujrzałby wysuwające się

powoli

rozlożyste\ ~.$i

a za nimi wielki, krowi łeb. W chwilę późt\i4

sł_of1ce objęło

je

całe

swym

kołem

i_

stały się

jed~cf; .-

me

czarną, rosochatą plamą

na Jaskrawym tle~ Wówczas inny w_idz, z boku krawędzi góry, lecą- cej kilkadziesiąt metrów prostopadłą niemal ścia- ku rozległej plaży, ujrzałby wielkie cielsko

zwierzęcia, które usiłowało się wydostaćf na wierzch urwiska. Ktoś trzeci, idący w tym samym czasie od rzeki na przełaj różową łachą, z głową zadartą ku niebu, dostrzegłby na szczycie góry wyrastającej pionowo nad okolicę rozpłaszczony kadłub krowi. Nie większy od żuka, spoczywał on jakby na barkach człowieka podobnego czarnej, skulonej mrówce, który przywarł ramionami i gło- do zadnich nóg zwierzęcia. I gdyby ów, na krawędzi góry wychylił się nieco, ujrzałby zdumio- ny, że krowa wylatuje na wierzch, pchnięta z ogro- mną siłą przez wspinającego się za nią człowieka.

Widzowi spod wiśni to gwałtowne jej wzbicie 5

(8)

się wzwyż, po uprzednim powolnym wyłanianiu

na tarczy słonecznej samych rogów i łba, mogłoby wydać się czymś tak osobliwym, że niemal cudo- '" Wnym, gdyby zaraz nie zaczGła wyrastać spoza

urwiska na tle wspaniałego nieba drobna postać

Piotra Kłębucha. ·

Obraz ten

mógł' zdumieć każdego,

a

człowiek

trudzący się w tak niezwykły sposób wyglądać na przywidzenie. I to tym łatwiej, że ohraz był bar- dzo dziwaczny skutkiem różnicy wymiarów ściany

i wsp~nających się po niej istot, że całość oświe­

tlało czerwone słońce, że wieczór narzucał światu złudzenie dostatku, radosnego spokoju i łatwości życia.

Spośród wielu rozważających na temat wspi- naczki Piotra ze zwierzęciem po stromiznie, niemal . każdy zatrzymywał się na myśli: jaki cel kryje w sobie tak wyjątkowe zachowanie się. Przecież

bycllę, zdrowy, młody jeszcze osobnik,' stokroć sil- niejsze

o<l

człowieka, a na pewno zmyślniejsze w takich okolicznościach, dałohy sobie samo do- skonale radę. Tak więc dla ogółu opinii w okolicy sprawa była jasna i prosta - rozstrzygano

równie szybko, jak nietrafnie. Byli jednak i tacy,

1resztą nieliczni, dla których stanowiła ona przed- miot o , wiele szerszych rozważań: podnosili sam fakt do ran13"i zjawiska, zjawisko zaś awansowali

(9)

na zagadnienie. Z upartych rozważań i dyskusyj

wyrastały głębokie namiętności, przeradzające się

powoli w po'.>tawy ambicji i honoru.

A Piotr Kłębuch w dalszym ciągu wspinał się

z krową pod górc;. Być może sprawa posunda się zbyt dalchl i było już, jak to mówią, za późno.

Za późno me dlatego, że wspinaczkę rozpoczynał

on tuż przed nadejściem wieczoru, ale ponieważ zwierzę było już nie pierwszej młodości a kieru- nek wychowania, jaki wraz z żoną nadali mu od

cielęcych lat, uczynił z bydlaka coś bardzo od- miennego od wszystkich irnnych krów na świecie.

A może to sam Kłębuch ulegał fatalnej sile nawy- ku? Kto w tę okoliczność nie wnikał, temu uparte wspinaczki z krową o zachodzie słońca, w ciszy wieczoru przerywanej jedynie odgłosem dzwo- neczków krnwich i dalekich dzwonów klasztor- nych, mogły wydać się dziwaczne, śmieszne, bez- sensowne. Nie ulega wątpliwości, że to ostatnie nkreślenie przyjmowali za słuszne niemal wszyscy.

I, jak zwykle dzieje si~ w wypadku czyjegoś nic- codz,iennego postępowainia, jedynie nieliczne je- dnostki zdobywały się na obronę lub nawet apo-

teozę. Ci nieliczni, ci wyjątkowi z wielkim unie- sieniem podkreślali wysiłek nikłego człowieka, który, ich zdaniem, ,,wnosił kolosalne zwierzę na własnych barkach".

Tymczasem obok wzmianki o wychowaniu kro- wy należy wspomnieć i o jej przyrodzonych za-

1

7

(10)

!etach, jak poczciwość i uległe poddanie się naj-

śmielszym zamierzeniom niestrudzonego wspina- cza, jak odwaga, która w momentach S'Zczególnie trudnych na ścianie pozwalała zachować jej ide- alny spokój. Nie dopuszczała się też nigdy tego, by zacząć żuć przed wejściem na szczyt. Co praw- da, nie wynikało to wszystko ze świadomego ogar-

nięcia sytuacji, acz.kolwiek na pysku jej rysował się zawsze wyraz głębokiej zadumy - rezultat prawdopodobnie harmonijnego funkcjonowania organizmu, który był przecież całkowicie dziełem

natury. Tak więc wysiłek Piotra nie doznawał

uszczerbku z racji jej zachowania się, wprost prze- ciwnie, napięte mięśnie i ścięgna nóg da,wały

jakby do zrozumienia, że podZ)iela zamiary swego pana.

Każdy, kto usłyszałby o tym zdarzeniu jedynie z opowiadań innych, nie oglądając na własne oczy ani góry, ani człowieka, ani zwierzęcia, uznałby całą rzecz za wytwór chorobliwej fantazji i przy- widzenia, jeśli nie pospolitego koloryzowania.

Trzeba było być naocznym świadkiem, przytom- nym całej wędrówce Piotra z krową, od stóp ścia­

ny, po jej szczyt, wędrówce cierpliwej, upartej i połączonej z niebezpieczeństwem, aby w nią uwierzyć. Ci zaś, którzy ją oglądali, głowili si~

niejednokrotnie nad szczegółami. Mało tego, zna-

lazły się jednostki, które same zapragnęły spraw-

dzić warunki wejścia na górę. Oczywiście, <loty- 8

(11)

czyło to przede wszystkim młodego pokolenia, dość często bezinteresownego w swych przedsięwzię­

ciach a lubiącego badać rzeczy nie stojące w ża­

dnym zwjązku z tak zwanym praktycznym syste- mem życia narzucanym mu z góry. Doprowadzało

to do długich rozważań i sporów, których najka- pitalniejsze tezy były podobne do tej: czy nie lepiej, aby Piotr Kłębuch zamiast podkładać się pod krowę z ryzykiem nawet życia, po prostu

ciągnął ją pod górę przy pomocy powroza zacze- pionego o iiogi, oczywiście nie żałując głosu? Mil- czenie Piotra w czasie wędrówki po ścianie dopro-

wadzało dysputantów do białej pasji. Najłago­

dniejsi spośród nich usiłowali bronić tego syste- mu dowodząc, że niewłaściwe użycie głosu mo-

głoby podrażnić krowę i spowodować nawet kata-

strofę. Inni znowu twierdzili, że Piotr nie chce

nadużywać mowy danej przez Opatrzność czło­

wiekowi, a nie zwierzęciu. N a to padały argumen- ty w rodzaju: ,,że w stosunkach z bydłem nie cho- dzi o to, co się mówi, tylko jak się mówi". Zwo- lennicy tradycji uważali, że „Piotr winien walić krowę kijem, a bydlę leciałoby w górę, aż by się kurzyło". Najbardziej skrajne stanowisko zajmo-

wał ktoś, twierdząc, że „na miejscu Piotra nie tylko używałby tradycyjnego kija, ale wsiadałby

po prostu na grzbiet bydlaka i przy pomocy głosu

z jednej strony, a bata z drugiej, dostawał się na szczyt w mgnieniu oka". Dyskusja, w której zary-

9

(12)

sowały się tak ciekawe, a zarazem sprzeczne sta- nowiska, była przeprowadzana przez młodzież wy- legującą się na plaży. Postanowiono tam też od- być zbiorową wspinaczkę po stromej ścianie, przy czym padł projekt, aby każdy ze wspinających się, dla lepszego zrozumienia wysiłku Piotra, dźwigał

kolejno drugiego. Dysputanci omawiając 5rod- ki służące do poskramiania zwierząt zapomnieli jeszcze o jednym: o sile wzroku człowieka.

Obserwatorom innego typu nasuwały się uwagi natury duchowej. Nieraz tłumaczono Piotrowi, że

mniejsza o jego zdrowie i życie, którymi władny

jest rozporządzać, chodzi tu o godność czło­

wieka, a ta nie jest własnością osobistą. Nie wal- . no, powtarzali, człowiekowi stawać się sługą zwie- rzęcia, które według jednych nie posiadało duszy, według drugich było tylko częścią składową inwentarza, a więc dobrem materialnym, dla in- nych wreszcie, a tych była znakomita większość,

„głupim bydlakiem i koniec". Ale nie pomagały żadne argumenty. Każdego dnia, o czerwonym za- chodzie sło{1ca Kłębuch rozpoczynał cierpliwą wędrówkt~, aby ją zwycięsko ukończyć u szczytu, przy dalekich glosach dzwonów, pod nieskalanym sklepieniem nasyconego barwami nieba.

\Viele bezskutecznego wysiłku włożono w próby

„nawrócenia'· Piotra. Każdy wierzył głęboko, że 10

(13)

tylko on jeden jest w stanie przekonać starego.

W pierwszym rzęd~ie poczuł się powołanym do dzieła miejscowy proboszcz. Zawołał Piotra do siebie, na plebanię i jął mu wykładać, że człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo boskie, a każde zwierzę jest bydlakiem i niczym więcej.

Kłc;buch słuchał tego wraz z żoną, bo i Marcjannę zawezwał kanonik podejrzewając ją o inspirowa- nie męża do tych aktów „idiotycznego samozapar- cia się i upodlenia"; słuchał więc cierpliwie uświę­

conego tradycją i powagą Pisma św. wywodu i myślał sobie jednocześnie, że przecież to całe ka- zanie na nic się nie zda, bo inaczej być nie może.

I kiedy tak stał nieruchomo z czapką w ręku przed kanonikiem, który wyczuwając jego upór jął zwracać się niemal wyłącznie do Marcjanny,

ogarnęła go nagle wściekłość. Szczególnie silnie poruszony był wnioskiem, że jako małżonka win- na mieć decydujący wpływ na postępowanie Pio- tra. Przerwał wic;c swoje milczenie i zaczął upar- cie spierać się z ks,iędzem. Trwało to dopóty, póki nie popełnił fałszywego toJ:tycznie kroku i nie po- wołał się na Ewangelię, przy czym n;ka z czapką zatoczyła szeroki luk tuż przed twarzą kanonika.

To nagłe przytoczenie Pisma św., poparte niefor- tunnym gestem, zaskoczyło proboszcza i wytrąciło

z równowagi. Począł też po chwili krzyczeć na Pio·

tra i wymyślać mu od lutrów, bezbożników i hlu- źnierców. A kiedy zabrakło dość mocnych słów,

11

(14)

kazał obojgu iść precz i więcej się w kośLiele nie

pokazywać. Gdy znaleźli się już na ścieżce wio- dącej do furtki, kanonik wychylony w oknie wo- łał za nimi donośnym głosem, że jak Czerwona będzie miała cielaka, to go od nich kupi. Obró- ciwszy się na to wołanie ujrzeli w ciemnym otwo- rze okna zaczerwienioną jak słońce twarz księdza.

Wspomnienie jej przyszło nagle P.iotrowi na

pamięć, kiedy na prostopadłej ścianie, w chwili

ciężkiego wysiłku, wciśnięty z całej mocy w zad krowi spoglądał na zwisłą nad widnokręgiem błyszczącą tarczę.

Kiedy proboszczowi nie powiodło się wpłynąć

na starego, by zmienił swe postępowanie, a ludzie w dalszym ciągu naśmiewali się, litowali, dziwili, postanowił działać kierownik miejscowej sz'koły, podniecony jeszcze porażką kanonika. Miał on co prawda już od pewnego czasu inny ważny powód do interwencji, powód wynikający z obowiązków wychowawcy wobec dzieci szkolnych. Ale dopiero teraz postanowił go wyłożyć Klębuchowi, przeko- nany, w przeciwieństwie do księdza z łatwością rzecz doprowadzi cło szczęśliwego końca.

Zawezwał Piotra samego, bez Marcjanny. Jesz- cze zanim go przywołał do siebie, wiele rozmawiał o tym z ludźmi i znal mnóstwo szczegółów tej dzi- wacznej dla wszystkich sprawy. Nie omieszkał

12

(15)

też w ciągu kilku wieczorów przeprowadzić oso- biście obserwacje, jak to Piotr poniża się do roli sługi i tragarza zwierzęcia, nie zważając, że jest człowiekiem, a więc członkiem społeczefatwa. Do rozmowy przygotował się starannie, jak do jakiego wykładu szczególnie ważnego. Z miejsca usiłował wprowadzić .zagadnienie na płaszczyznę społeczną,

bez odwoływania się do jakichkolwiek auto,ryte- tów, zbrojny w głębokie przekonanie, nieomal wia- rę, o decydującej roli zasad, które myśliciel nazy- wa „umową społeczną".

Spacerując po klasie tłumaczył siedzącemu na brzeżku ławki szkolnej Piotrowi, że postępowanie człowieka jest dla wszystkich innych ludzi żywym przykładem. ,,Nie uczymy siG bowiem, prawił, tyl- ko z książki, ale także i z ży~ia, i to zarówno z żywotów ludzi znakomitych, jak i nam współ­

czesnych, bliskich, przyjaciół, krewnych, sąsiadów

i w ogóle każdego, kogo na drodze naszej spotkamy a potrafi on zwrócić na siebie uwagę. Ludzie ci dostarczają nam zarówno przykłady dobre jak i złe. Rolą naszą jest zatem doko'llanie wyboru.

Ale jednocześnie nie możemy zapominać, że i sa- mi jesteśmy sprawcami postępowania, które inni obserwują i naśladują. Stąd wynika konieczność kontrolowania samego siebie, żeby nie dostarczać swym współczesnym złego przykładu. A czymże

innym jest ten przykład, jeśli nie wzorem, jaki każdy człowiek widzi patrząc na życie swego 13

(16)

własnego społeczeństwa. Nie wolno zapominać, że się jest członkiem społeczeństwa i pozostaje si~

z nim w nieustannej zależności. Jeślii się tedy jest

przykładem dla innych, to można być przykładem złym albo dobrym, dla wszystkich ludzi albo nie- których. Ludzie nas widzą, krytykują, starają s.i~

zrozumieć nasze postępowanie, albo i nie, gdy są­

dzą powierzchownie, i stąd wynika ich lekceważe­

nie. Sądy swoje opierają na czynach widocznych dla każdego i oceniają na tej podstawie nasze

wnętrze, naszą wartość społeczną, wiedzeni wro- dzonym poczuciem interesu zbiorowego, instynktu gromady. A trzeba pamiętać-, konkludował kie- rownik, że nie ma nic ważniejszego nad zbioro-

wość, w której jednostka jest elementem produk- cyjnym, harmonijnie działającym". Tymi prosty- mi słowami dochodził powoli do sedna sprawy.

Ale zanim doszedł, stary Piotr, nauczony doświad··

czeniem z kanonikiem, domyślił się o co chodzi, i w cichości mobilizował parę krótkich zdań dla zadokumentowania swego prawa robienia z krową

co mu się żywnie podoba. Tymczasem poz.walał mówić kierownikowi przydając jedynie swej twa- rzy wyraz wielkiego zaciekawienia. Nie zmienił go ani na jotę, kiedy tamten przeszedł od abstrakcyj- nych przykładów do konkretnej rzeczywistości, to jest do jego osoby. Jednak kierownik nie od razu zaczął od krowy. Uważał za trafniejsze nawiązać do lat dziecinnych Piotra, kiedy to ten stary już 14

(17)

obecnie człowiek uczył się pierwszych prostych czynności ludzkich naśladując swych rodziców, starsze dzieci i obcych ludzi. Kłębuch ze swego dzieciństwa prawie nic nie pamiętał, ale na pla- styczny przykład opowiedziany przez kierownika o dziecku, które widząc, ja,k ktoś dłubie w nosie, natychmiast bierze z niego wzór, kiwnął z uzna- niem głową na znak, że rozumie. Tak doszli po- woli do wieku, w którym społecze11stwo wymaga od obywatela spełnienia obowiązku względem ojczyzny, t~ jest służby w wojsku, gdzie wszyst- kiego można się doskonale wyuczyć naśladując tylko swoich zwierzchników. Stwierdziwszy to, kierownik znowu się rozwiódł ba.rdzo szeroko nad

teorią społecznego współżyoia polegającą na na- śladowaniu. Wywody jego były tym obfitsze, że Viotr służył kiedyś w wojsku, a więc w mniemaniu nauczyciela, który sam nigdy nie zetknął się ze służbą wojskową, dostał dobrą szkołę nauki przez

naśladownictwo. Nie omieszkał też wskazać na

przykład syna Kłębuchów, który przecież dotąd służy w wojsku i, jak mówią, nieźle się wyuczył rozmaitych rzeczy, oczywiście tylko naśladując

swoich przełożonych. ,,Człowiek się od człowieka

niejako „zaraza rozmaitymi umiejętnościami i w ten sposób albo doskonali, albo psuje". Tak klucząc doszedł kierownik do zwrotnego punktu swego przemówienia. Już po kilku następnych zdaniach stary dowiedział się, że jest złym przy-

15

(18)

kładem dla swoich współczesnych, a postępowanie jego niegodne obywatela i członka gromady, po-

czuwającego się do odpowiedzialności za swoje czyny. Nauczyciel, który dotychczas panował nad sobą i rozwijanymi zagadnieniami, nagle utracił równowagę umysłu i, zamiast dobrotliwie rozja- śniać rzeczywistość umykającą krytycyzmowi Pio- tra Kkbucha i w ten sposób dać mu możność sa- modzielnego wniknięcia w swe błędy, zaczął do-

magać się odeń w imię najwyższych haseł społecz­

nych zmiany postępowania. W zapale, wskazując na wiszącą na ścianie mapę, zaczął prawić o świe­

cie, w którym kipi od wielkich spraw - wojen, rewolucyj, konferencyj dyplomatycznych, pod- czas gdy tu stary człowiek zachowuje się, jakby nic wokoło nie istniało. Zaraz po tym wybuchu

stwierdził niezłomnie, że to historia załatwi się

z Piotrem w sposób bezwzględny i jej właściwy, on natomiast, skromny człowiek, powołany jedynie do uczynienia z dzieci narzędzia lepszego jutra, ma prawo domagać się, by nie psuto mu młodzie­

ży, elementu bardzo podatnego na naśladowanie wszelkich wybujałości. ,,Ostatecznie kończy się to wszystko dzikimi pomysłami zabaw polegających na tym, że jedno dziecko nosi drugie, i nazywa to dźwiganiem, krowy". Kierownik wyznał że obawia się dojść do zupełnego rozstroju nerwów, gdy w czasie pauz patrzy na dzieci zajęte tymi igraszkami. Tym bardziej, że i zdrowie młodzieży

(19)

naraione jest na szwank,

gdyż

istota zabawy po- lega na tym, by dziecko mniejsze dźwigało wię­

ksze od s,iebic. Nic pomagają tu żadne tłumacze­

nia, i kierownik musi wypadać znienacka z pa- skiem w ręku i bić dryblasów, rozłożonych wygo- dnie na barkach maleńkich dziewczynek czy chło­

pców i ryczących grubym głosem. Wszelkie go- dziwe zabawy poszły w zapomnienie, a im mniej- sze i bardziej słabowite dziecko, tym większy cię­

żar pragnie nosie. Dzieci pozostawione bez pa- ry zapłakiwały się początkowo, zanim nie wpadły

na pomysł dźwigania stosu książek zebranych z całej klasy i głośnego ryczenia. Oczywiście, źró­

dłem tej zabawy jest chęć naśladowania człowie­

ka, który poniżył własną godność członka społe­

czeństwa i dał zły przykład całej gromadzie dzie- ciGcych umysłów. Dlatego to on, wychowawca, zwraca się do Piotra z prośbą, by zaprzestał

wnoszenia krowy na górę.

Przerwał na chwilę i wtedy dopiero zauważył wyraz twarzy starego, nie wróżący pomyślnej od- powiedzi. Zaczął więc zaraz rozwodzić się nad skrzętnością i gospodarnością obojga małżonków, któr?'.y potrafili wyprowadzić syna na ludzi, na pełnowartościowego członka zbiorowości. Zna ich nie od dziś, mieszkali przecież razem długie lata w innej okolicy i mały Janek przysparzał mu wie- le radości swoim uporem i zachłannością na nau- kę. -Po-t~kich komplementach oświadczył, że bar-

Urlop boamanmata - 2 17

(20)

dzo liczy na instynkt społeczny, który w przyszło­

ści nie pozwoli Piotrowi być złym przykładem dla dzieci i dorosłych. I na tym rozmowa się urwała.

Piotr stwierdził jedynie, jakby nawiązując do za- baw szkolnych opisanych przez kierawnika, że

krowa przy wchodzeniu na górę nie ryczy. I ma-

mrocząc ni to odpowiedź, ni pożegnanie z:tbrał się

szybko do odejścia. Kierownik wyrażał jeszcze ja-

kieś nadzieje, kiedy stary był już daleko za pro- giem.

Tego samego dnia wieczorem nauczyciel porzu-

cił swoje kancelaryjne zajęcia i poszedł na plażę, pustą dz.iś i mokrą po ulewnym deszczu. Przecha- dzał się tam i z powrotem bacznie obserwując drogę. Niedługo czekał, by w j ask:rawych bla- skach zachodu oglądać swą klęskę. Albowiem ' Piotr podszedłszy z krową pod górę rozpoczął jak co dzień żmudną wspinaczkę. Kierownik zbyt do- brze znał jej wszystkie szczegóły, aby oczekiwać na radosny finał, kiedy krowa wsparłszy przednie nogi o krawędź góry wylatuje wzwyż.

Pewnego dnia pod górę zajechała bryczka, z której wysiadło trzech panów w melonikach.

Udali się oni wzdłuż podnóża kilkadziesiąt me- trów w jedną stronęy kilkadziesiąt w drugą. Idąc tak przy samej ścianie bodli laskami tu i ówdzie jej grunt, a następnie rzucali do siebie oderwa- 18

(21)

ne słowa, których sensu nikt w okolicy nie byłby w stanie pojąć. W paru miejscach któryś z nich wchodził dogodną ścieżką nieco w górę, żeby znów

postukać laską warstwice tam położone. W chwilę później powrócili na bryczkę, która skierowah się ku jarowi wiodącemu do osady. A po upływie kilkunastu minut można było dojrzeć na krawt;,- dzi wzniesienia ich trzy czarne sylwetki. Szli po- woli, z melonikami w ręku, od czasu do czasu ude-

rzając laską po zboczu. W pewnym miejscu za- trzymali się i długo patrzyli na szeroko rozłożoną plażę, na niebieską rzekę splamioną gdzie niegdzie wiklinowymi ostrowami, na przeciwległy brzeg, gdzie stały pokrzywione wierzby. Komisja, zmę­

czona upalnym dniem i pracą, spoczęła na wielkich

głazach oddając się kontemplacji obłoków pły­

nących między niebem a ziemią biało spienionymi

kłębkami. Gdy to się znudziło, trzej panowie zwrócili wzrok w innym kierunku; tam wśród

lekko sfalowanego terenu, zamkniętego obrączką

lasów, w pieniącej s,ię zieleni drzew wi<lać było

dachy domów i sztywnie sterczącą w górę wieżę kościoła. Od osady szły w ich stronę pojedyncze domy rozrzucone coraz rzadziej, wszystko ury- wało się w miejscu, gdzie gkboki jar przecinał płytę wzniesienia. Od tej strony jaru do chaty Kłębuchów było pusto, jedynie wyniosłe topole stały w równych odstępach opodal spadzistej ścia­

ny. Komisja odwróciła się na powrót do rzeki

19

(22)

i w zadumie przesiedz,iała długą chwilę. Następnie przystąpiła znów do czynności, obchodząc stromi- znę, oglądając uważnie wiadome sobie szczegóły.

Ścic.1.nę pokrywały tu i ówdzie krzewy i trawa przetykana różnobarwnymi kwiatami. Panowie za- trzymali się w miejscu, gdzie do krawędzi podcho- dziła z dołu ścieżka wydeptana przez Piotra i kro-

wę. Przewijała się ona poprzez warstwy gleby

ukazując różnorodność jej formacyj. Panowie

ostrożnie wychylili głowy i długo spoglądali

w dM. Jeden z nich zeszedł ścieżką kilka metrów

poniżej, a po chwili uczynił to samo i drugi. Kiedy zasapani powrócili do towarzysza stojącego na

krawędzi, znowu wymienili między sobą kilka fa- chowych zdań. N a koniec okazalszy orzekł, iż prze-

widywał fantastyczność całego pi.sma i że nie war- to się dalej trudzić.

Tak rozmawiając skierowali się do domku Kłę­

buchów. Na przeciw wyszła Marcjanna, którą za- gadn~li, czy nie dałaby im mleka. Gdy po pew- nym wahaniu wyraziła zgodę, udali się do wnę­

trza chaty. Marcjanna _nakryła stół białym obru- sem i porozstawiała naczynia, a wielką dzieżkę zsia- dłego mleka pośrodku. Już po kilku pierwszych łykach panowie zarn;li chwalić jego znakomity smak. Stara nie powstrzymała się, by ich objaśnić, że to zasługa wyłącznie krowy. Była bardzo rada, gdy jeden z panów oświadczył, że musi to być okaz rasowy; zaraz też powiedziała, że jej mąż, 20

(23)

Piotr, rówmez uważa Czerwoną za rasową i że takiego zwierzęcia nie ma na tysiące mil wokoło.

Jedynie tylko buhaj dworski godzien byłby się z nią mierzyć, gdyby był krową.

Po zjedzeniu mleb. panowie wyrazili zamiar odejścia, a wtedy Marcjanna zacz~ła ich molesto- wać, by zaczekali do powrotu krowy z mężem

i napili się jeszcze ciepłego mleka z pianką. Pano- wie podziękowali jednak czując w żołądkach sy- tość i chcieli zapłacić. Kiedy położyli pieniądz na stole, stara schwyciła go szybko i jęła wtykać pierwszemu z brzegu, tak rozpaczliwie zaprzecza- jąc przyjęci::t zapłaty, że ich to nawet zdziwiło.

Po wyjściu na dwór zatrzymali si~ jeszcze na chwi- lę rozglądając wokoło. Marcjanna nagle spytała czy może tu będą budować kolej, bo ile razy w życiu widziała takie komisje, to zaraz „stawiali kolej". A skoro jej zaprzeczyli, była już świę­

cie przekonana, że to będzie kolej. I ogarnął ją niepokój, by ich nie wywłaszczono, tym bardziej, że przybysze zaczęli oglądać dom i dopytywać się, czy dawno postawiony. Pragnąc się zaasekurować

przed niebezpieczeństwem poczęła Marcjanna wy- wodzić szeroko, wiele to kosztowało ich zbudowa- nie domku m starość, gdzie już myślą pozostać do śmierci; że są biednymi ludźmi, żyjc1,cymi z pracy rąk a trochę z pomocy dziecka, które o nich pa- mięta. Nie omieszkała też ocierać oczu fartuchem.

Na pytanie jednego z członków komisji, czy 21

(24)

nie zauważyła, aby góra się obsuwała, odrzekła

chytrze, że Jokbdnie nie wie, ale ludzie powia- dają, jakoby się obsuwała. Chciała w ten sposób poderwać zaufanie komisji do upatrzonych tere- nów pod budowę kolei. Kiedy panowie rozgląda­ jąc się dalej po okolicy milczeli, Marcjanna do-

nośnym głosem stwierdziła, że przypomina sobie jak widziała obsuwającą sic; górc;, przy czym sze- rokim ruchem ramion ukazała, jakie to wielkie ka- wały lecą z wysoka w dół.

PodzitJowali jeszcze raz za gościnę i poszL

ścieżką wijącą się wzdłuż krawędzi. Ponieważ by- ło samo południe i z nieba leciał żar, usiedli w cie- niu wielkiej topoli chłodząc się wietrzykiem bie-

gnącym od wody. Marcjan111a stanęła pod wiśnią

z rękami złożonymi na fartuchu i nie spuszczała ich z oczu ani na chwilę. Trwało to tak długo, póki nie wstali i zeszli jednym z pobliskich jarów w dół. Tam wsiedli w oczekującą na nich bryczk~

i odjechali wolno wzdłuż stromej ściany.

W miesiąc później nadeszło do gminy pismo starostwa odrzucające wniosek wójta „w przed- miocie zakazu wchodzenia na gón:; nad plażami,

jakoby ze wzglt;clów bezpiecze11stwa publicznego, a mianowicie, grozy osypywania się ziemi na dro-

gę biegnącą w dole oraz grozy powodzi". Pismo w krótkim uzasadnieniu stwierdzało, że właściwo­

ści geologiczne gruntu nie dopuszczają jakiegokol- wiek niebezpieczeństwa na przeciąg kilku wieków.

22

(25)

„Decyzja ta, brzmiało zakończenie pisma, została

powzięta na zasadzie oględzin specjalnej komisji, delegowanej na miejsce, która po zbadaniu stanu rzeczy zaprzeczyła wiarogodności donies1ienia wój- ta, jak i relacjom przesłuchanej na miejscu lu- dności stwierdzającej rzekomo katastrofalne obsu- wanie się wzgórza". W ten .sposób akcja wójta zmierzająca do unieszkodliwienia Piotra spełzła na niczym i rzeczy potoczyły się .starym porząd­

kiem: Kłębuch mozolił się na str~~iznie, oblany purpurowym światłem zachodzącego słońca, kro- wa trzeszczała od nadmiernego napinania ścię­

gien i mięśni, a wójt każdego wieczoru, gdyby tylko chciał, mógł napawać się jaskrawym obra- zem swej przegranej.

Niebawem ktoś inny okazał duże zainteresowa- nie dla starań Piotra około krowy. Człowiek ów zetknął się z kierownikiem szkoły, który obszernie wyjaśnił całą rzecz ze swego punktu widzenia.

Oczywiście, w relacji kierownika sprawa wygląda­

ła beznadziejnie, jako problem nie do rozwiąza­

nia. Ale człowieka, który był tu od niedawna za- rządzającym spółdzielnią mleczarską, niewiele obchodziło zagadnienie wychowania i teoria

naśladownictwa, uważana przez kierownika z:i

naczelną w pedagogice. Mleczarz należał do typu działaczy społecznych, którzy wierzą, iż organiza-

23

(26)

cją i przedsiębiorczością można zdobyć wszystko na świecie. Dlatego też drugiej części wywodów nauczyciela nie ,słuchał obmyślając sobie plan

postępowania. Rzecz wydawała mu się łatwa do

osiągnięcia, gdyż nie miał żadnych ambicyj odma- wiania Piotra od wchodzenia na górę. W czas~e realizacji plan jego uległ pewnej zmianie, bowiem

zrozumiał nagle, że wspinaczka odgrywa też rolę

w całokształcie przedsięwzięcia.

Pewnego dnia zjawił się on w domu Kłębuchów

i od razu przystąpił do istoty sprawy. Wyjaśnił, że

jest zarządzającym otwartej niedawno spółdzielni,

która skupuje mle1ko w całej okolicy. Tłumaczył

obszernie, że objęła ona już swym zasięgiem

wszystkie gospodarstwa z wyjątkiem jedynie za- grody Kłębuchów. Fakt wyłamania się z gromadz- kiej dyscypliny uważał za nieobyczajny, gdyż tyl- ko w jedności jest siła. Nie może zrozumieć, cze- mu się tak dzieje, przeC1ież mają piękną krowę

i dużo dobrego mleka. Szkoda, że w oborze stoi tylko jedna sztuka, ale to nie przeszkadza, aby

część jej udoju ·oddawali dla spółdzielni. Kiedy na jego prośbę pokazali mu krowę, zaczął ich gorą­

co namawiać do przychowania potomstwa. Zwie-

rzę, według jego słów, było jakby stworzone do obdzielania ludzi mlekiem i cielakami. N a widok wymienia wpadł w zachwyt tak wielki, że oboje starzy przestali mu już wierzyć zupełnie. Ale mi- mo to natarczywością swą wymusił na Marcjannie, 2'1

(27)

że pokazała mu i mleko. Kiedy postawiła przed nim dzieżkę, oniemiał z podziwu nad grubością warstwy śmietany. Oboje starzy patrzyli z ka- mienną obojętnością, jak obliczał szeptem przy- puszczalną zawartość tłuszczu w mleku Czerwo- nej. Zaraz po tym wzmógł natarczywość nalegań podwyższając kilkakrotnie cenę, za każdym razem po groszu. Nie zapominał też zachęcać do powię­

kszenia obory podnosząc z wielkim uznaniem umiejętności hodowlane obojga małżonków. Ta- kie powi~kszenie obory miało znakomicie wpłynąć na rozwój spółdzielni, a tym samym na podniesie- nie zamożności gromady.

Rozstanie było dość d~iwne, bo m wszelkie jego zapytania, pokusy i zachęty oboje odpowiadali głuchym milczeniem, i dopiero gdy zniecierpli- wiony a może i zawstydzony swoim monologowa- niem powiedział: ,,to się jeszcze zastanówcie nad tym, a teraz Lywajcie zdrowi" - usłyszał ich gło­

sy unisono: ,,bywajcie z Bogiem".

W kilka chwil po wyjściu, człowiek ów nagle powrócił i zaczął tłumaczyć całą sprawę niemal od nowa. W rezultacie zaproponował Kłębuchorn wzięcie na obon: jego krowy, której nie ma gdzie trzymać, a posiada ona także dużą wartość. N a dnie tej propozycji kryła się troska o Czerwoną, którą chciał w ten sposób zabezpieczyć od wspi- nania się na górę, gdyż uważał, że wskutek tego traci ona część swego mleka. Umieszczenie w oho-

25

(28)

rze Kłębuchów drugiej sztuki uniemożliwiłoby Piotrowi wprowadzanie krowy stromizną, trudno bowiem przypuścić, by „stary taskał się po ścianie z dwoma bydlakami". Gdy i tym razem odpowie- dzi nie usłyszał, dał za wygraną obiecując jednak swój powrót. Ale nie zjawił się więcej, za to Piotr niekiedy, w trudniejszych miejscach wspi- naczki, gdy krowa ze zbyt wielką ufnością wspiera- ła na nim swe cielsko, miewał wrażenie, że pod- trzymuje dwie sztuki naraz.

Pewnego wieczoru Kłębuch, zawieszony pod sa- mym szczytem, długo mocował sic.:; z nieznośnym ciężarem. Zwrócony twarzą ku rzece, ramionami przywarty do zadu krowy, trwał chwilę nierucho- mo sprawiając wrażenie czegoś nieprzemijają­

cego.

Od tej strony podszedł. cb c;:,Jej sprawy jakiś młody doktorant filozofii bawiący w osadzie na letnich wywczasach. W gwałtownych dysputach z kierownikiem szkoły młodzieniec utrzymywał, że „Piotr jest symbolem nieustannego zmagania

się człowieka ze swym przeznaczeniem, z oporem

bezwładnej materii, z całą ziemią, potwornie wiel-

ką kulą, która siłą grawitacji zazdrośnie trzyma nas przy sobie. A gdy tak unicestwionych za życia dopadnie śmierć, wte<ly następuje ostateczny triumf bezlitosnej planety: pochłania w swym wnętrzu

2n

(29)

nasze zmaltretowane ciało". Piotr Kłębuch, sam nie wiedząc o tym, stawał się codziennie symbo- lem ludzkiego wysiłku i niemocy, reprezentantem nieposkromionego ducha ludzkiego, usiłującego przezwyciężyć ślepą ewolucjG materii. W myśl tych założeń student był zdecydowanym przeciwnikiem jakichkolwiek przejawów interwencji, zmierzają­

cej do zmuslenia Piotra, by zaniechał wspinaczek z krową. W uzasadnieniu swego stanowiska zwra- cał uwagę na oryginalność postaci starego, na jego siłę woli, samodzielność postGpowania i brak wszelkich, najmniejszych choćby odruchów licze- nia się z opinią publiczną. Zdaniem filozofa, była ona również siłą materialną, podobną do siły gra- witacji, która pragnie wszystko zniwelować do po- ziomu sobie właściwego.

Kierownik cały wzburzony wskazywał, że to.

co wywołuje tyle pochwał, jest tylko wynikiem ograniczenia umysłowego, po prostu wynikiem choroby mózgu, który już dawno przestał działać, podczas gdy w mięśniach rąk i nóg pozostało jesz- cze tyle siły. Ostatecznie dochodził do wniosku, że stary Piotr jest wariatem. Były chwile, kiedy my- ślał to ~amo i o filozofie. Oczywiście nie mówił tego głośno. Gdy kierownik kończył, młodzieniec z cierpliwym entuzjazmem rozpoczynał swoje wy- wody na nowo, kontynuując snucie postawionej przez siebie tezy. Dla niego ograniczenie umysło­

we Piotra było tylko pozorem. ·właśnie ześrodko-

27

(30)

wanie woli w możliwie najdoskonalszy sposób na pewnym określonym celu i wytrwałe a bezwzglę­

dne dążenie doń wskazywało na wielkość tego

człowieka. ,,Każdy, kto dokładnie, sumiennie, z oddaniem będzie chciał wykonać swe obowiązki, dopełnić swój akt twórczy, będzie na wszystkich

przyglądających się mu czynił wrażenie człowieka

nienormalnego. Zresztą świat należy do waria- tów" - kończył. A kiedy pewnego wieczoru spo-

tkał Kk;bucha na ścieżce, gotującego się do po-

djęcia drogi na szczyt, chwycił go za ramiona i potrząsając serdecznie powiedział: ,,Brawo, bra- wo, tylko tak dalej, człowieku!". I poszedł w stro- n~ plaży pozostawiając Piotra w głębokim zdu- mieniu, co mu nawet przeszkadzało nieco w czasie wspinaczki.

Pnącego się po prostopadłej ścianie Kłębucha podziwiał nie tylko filozof, oceniający w nim prze- de wszystkim wartości duchowe. Znaleźli się inni, których w zdumienie wprowadzała jego wytrzy-

małość fizyczna, siła mięśni. W szerzeniu kultu

siły starego zasłuiył się głównie miejscowy listonosz, sekretarz klubu sportowego osady. Nie- jeden wolny wieczór przepędził na plaży podzi-

wiając w jaskrawym świetle zachodzącego słoń­

ca czyn Piotra i studiując wszystkie szczegóły.

Potem w dyskusjach opisywał mikroskopijność

28

(31)

postaci starego, na co się wszyscy zgadzali, i po- tęgę jego siły, w co wielu wątpiło. Kiedy im przy- taczał przykład krowy, jej wagę i brak zwinności, replikowano, że to tylko tak na pozór się wydaje, bowiem wchodzi ona na pewno na własnych no- gach. Wtedy listonosz wzywał oponentów, aby poszli na miejsce i obejrzeli z bliska całą rzecz.

Spór po wielu różnych fazach doszedł do takiego

~aognienia, że postanowiono sprawdzić siłę Pio- tra. W tym celu stanął zakład, mocą którego prze-

grywający miał pokryć koszty wynagrodzenia Kłębucha za rzekomą pracę we młynie; gdyż tak

pomyślano cały pokaz obawiając się odmowy sta- rego. Po długich naradach, w myśl wniosku listo- nosza wybrano młyn na miejsce próby, jako szcze- gólnie nadający się do przeprowadzenia chytrze

obmyślonego planu. Stały tam potężne wory ze

zbożem i nie tak wielkie na oko, ale częstokroć cięższe od nich, worki z mąką. Czekało też na przeniesienie kilka wyszłych z użycia młyńskich

kamieni. Młynarz, do którego się zwrócono o wy- rażenie zgody, uznał przemyślnie, że nadarza się szczególna okazja, by przetoczyć kamienie, któ- re od ,kilku lat przeszkadzały na dziedzińcu. Ukła­

dy doprowadzono więc szybko do ko11ca, i młynarz miał od siebie zaproponować staremu Kłęhuchowi przenics,ienie umówi1onych ciężarów za określoną zapłatę. Kiedy nadszedł odpowiedni moment, za- wiadomił on klub, że następnego dnia w południe

29

(32)

odbędzie się pokaz siły Piotra. Zaraz po otrzyma- niu tej wiadomości zjawił się w młynie listonosz, by obejrzeć worki i zorientować się w ilości oraz w ciężarze. Popr,osił młynarza o ustawienie ich w kolejności wag poczynając 1od najlżejszych.

vV

ten sposób zostało wszystko przygotowane, jak

należy. Sam wybór młyna na tego ro<lzaju po- pis był nadzwyczaj trafny. Ludzie mogli się tam 'zejść swobodnie, było to niemal miejsce publicz-

ne, gdzie przeważnie panował tumult i wygapia- nie się nie dziwiło nikogo. Chodziło oczywiście

o Kłębucha, który nie powinien był się domyśleć, że jest przedmiotem ciekawości wszystkich obec- nych. Co prawda jedynie listonosz był tym wszy- stkim przyjęty; czuł się też trochę nieswojo. Idący

o zakład przybyli w licznym gronie ciekawych i ustawili się dość zręcznie grupkami jakby nigdy nic. Było tam między nimi kilku studentów, był

i doktorant filozofii. Przyłączył się cło nich nie znany nikomu pan, o bardzo imponującej postaci, w koszuli rozpiętej pod szyją, z gołą głową i nikły­

mi baczkami. Obuty był w mi(Jkie trepy na bosych stopach. Podpierał się grubą laską z bambusu.

Piotr zgłosił się do młyna właśnie w chwili, gdy słońce zawisło w najwyższym punkcie nieba.

Został zaprowadzony do szopy, gdzie stały rzę­

dem worki. Jeszcze na chwilę przed jego przyby- ciem zmieniono nieco ich porządek uwzględniając

szereg koncepcyj, które miały na celu stwierdzić

30

(33)

nie tylko siłę mięśni Vi·otra, ale i różne jej możli­

wości. Dla wykazania wytrzymał,ości starego ob- myślono przeniesienie po kilka worków do miejsc leżących w ró.inych odległościach. Z tą próbą łą­

czyła się ściśle druga, próba regularności wysiłku obliczana czasem przenoszenia każdego worka.

W tym celu jedyny stoper klubowy został ukryty w dłoni jakiegoś młodego entuzjasty. W szopie Kłębuch nie namyślając się długo przystąpił do powierzonej mu pracy. Pierwszy worek pięćdzie­

sięciokilowy zadał sobie na plecy tak łatwo, że aż młynarz pokiwał głową, wszyscy zaś, którzy sta- wiali przeciwko Piotrowi, zadrżeli. Ale nikt nie

wyrzekł ani słowa, bo każdy czekał dalszych ef ek- tów, które miały zmiażdzyć przeciwnika. Tymcza-

~em Piotr szedł podwórzem kołysząc się w prawo i w lewo. Stopy stawiał lekko, jakby niesiony

ciężar nie wywierał żadnego ucisku, wręcz prze- ,L ciwnie, jak gdyby worek

był pęcherzem,

który

umniejszał wagę ciała. Młynarz zamruczał do sie- bie: ,,Ale się zaprawił przy tej howie!" Było to w momencie, gdy Piotr zadał sobie na plecy wo- rek ze zbożem ważący równy kwintal. Wtedy ci, którzy stawiali na siłę Piotra, powkładali ręce w kieszenie i spojrzeli znacząco w twarz przeciw- nikom. A stary, jakby nigdy nic, haczył przez pod- wórze równo, dostojnie, bez chybnięcia, sam nie wiedząc ilu sukcesów i porażek jest przyczyną.

Kiedy odszedł dalej, między grupkami następo-

31

(34)

wała szybka wymiana zdań. Kibice oceniali sy- tuację ostro, rzeczowo, bezlitośnie. Ci, których szan- se szły w dół, bledli i zapalali papierosy. Kłębuch pracował jak maszyna. Młynarz, który początko­

wo żywił obawę, że stary zmęczy się i nie wydoła już przetoczyć kamieni, teraz uspokoił się i od- szedł do woźniców stojących przy wjeździe.

Kiedy pozostało do przeniesienia tylko kil- ka worków, Piotr usiadł na progu spichrza i od-

poczywał. Nie było na nim znać żadnego zmęcze­

nia. Zbiegli się zaraz wokół niego wSZt;dobylscy kibice. Przez dłuższą chwilę milczał, potem jął od-

powiadać na zadawane mu pytania krótko i zwię­

źle. DowieJziano się, że liczy lat pięćdziesiąt

osiem i nigdy nie chorował. W młodości służył

w saperach, a następnie długo pracował w lasach przy drwale-;. Nie było takiego ciężaru, co by go nie udźwignął. Na pewno jest silniejszy od swego syna, który służy we flocie i uchodzi za najmoc- niejszego wśród marynarzy.

Gdy tak wyciągano ze starego różne szczegóły

biograficzne, w innym kącie podwórza pan z bam- lmsową laską przekonywał studentów o zasadno- ści swojej koncepcji co do dźwigania krowy. Jak- kolwiek stanowiska obu stron były prawie identycz- ne, wywiązał się zażarty spór polegający na wza-.

jemnych nieporozumieniach. Pan z bambusem twierdził, iż „wyczucie tego indywidualnego wy- , siłku prowadzi do zespolenia go z mitycznym 32

(35)

pniem leżącym u dna i dającym najgłGbsze do- znanie. Ale dzi~ki indywidualizmowi znalazłszy się w. obliczu tego faktu, nie odnosi siG wrażenia, że stoimy wobec czegoś, co ma gł(,'.boko zapu- szczone korzenie w prabohaterstwo gromadzkiego bytu. Oryginalność, to niezdradzona teza każdego bytu w zasit;gu utajonego heroizmu". I nagle pan z bambus,ową laską wyprowadził wniosek, że ,,widz patrzący na czyn Piotra staje w świecie,

któremu historia nic zdołała jeszcze nadać imie- nia". Kiedy jeden ze studentów usiło~ał coś wtrą­

cić, pan połnżył mu na piersi otwartą dłoń i sil- nie naciskając zmusił do cofniGcia siG wstecz.

Ten niewinny z pozoru gest wytrącił myśl studen- ta z obranego toku i dozwolił jego przeciwniko~i

ciągnąć dalej: ,,Nic łatwiejszego, jak sprowadzić

zjawisko to do schematów opartych na przesłan­

kach socjalnych, gospodarczych czy narodowych, bo one w rzeczywistości niczego nie tłumaczą.

Trzeba odszukać ten pień duchowy, skąd jakby organicznie wyrasta twórczość indywidualna, sprawiająca, że każde poczynanie jest fragmentem wielkiej, ponadosobistej całości, zwornikiem, og- niwem 'i sprz~głem, wreszcie wieżą jakiegoś wspa-

niałego tumu, tytanicznego tworu zbiorowego uniesienia ... " Wywody pana z bambusem przer- wane zostały przez nawoływania o wolne przejście dla Piotra Kh;bucha przetaczającego olbrzymi ka- mień młyński. Kiedy ich minął, pobiegła w ślad

Urlop bosill:inm~I,\ - 3

33

(36)

za nim fala podnieconych głosów. Albowiem wy- buchł nowy spór między młynarzem i sportowca- mi o samowolne rozporządzanie się gospodarza

osobą Piotra i polecenie mu przetoczenia kamieni.

Jakkolwiek nie było to przewidziane w progra- mie, listonosz nic nie mógł teraz poradzić.

W ostrych słowach jął tylko przemawiać się z mły­

narzem zarzucając mu nieuczciwość. Spór załago­

dzili inni miłośnicy sportu uważając przetaczanie kamieni młyfskich za doskonały dodatek do pro- gramu.

Po uko{1czeniu tej pracy powrócił Kłębuch do spichrza i przeniósł jeszcze kilka tam pozo~ta- wionych worów z mąką. Kiedy dźwigał o~tatni,

najcit;ższy, wydało mu się nagle, że idzie pod gó- r~ pchając swoją Czerwoną. W orek był równie podatny jak cielsko zwierzęcia. Zamroczyło go

trochę, krew uderzyła warem do głowy. Ale wie- dział dobrze, że to przejdzie za chwilę, gdyż by-

wało tak niekiedy i na ścianie góry. Wtedy na-

brzmiała z wysiłku twarz zwrócona ku zachodowi

stawała się podobna do złośliwie pomniejszonego słońca, przeciwstawionego prawdziwemu, wspa- niale rozgorzałemu jeszcze nad horyzontcin i ol- brzymią ziemią. To małe słońce nosiło cechy bole- snego skurczu i było zaprzeczeniem spokoju, jaki rozpościnal się wokoło. Oba czerwone kręgi mi- jały się ze :wbą, przy czym mniejszy wstępował wzwyż a tamten, olbrzymi, spowity w purpurę

(37)

opadał za czarną linię dalekich lasów. Przez chwi- lę obie tarcze ważyły się naprzeciw siebie: nad małym krążkiem twarzy Piotra wisiało pokraczne cielsko krowy, nad tarczą słońca pienił się nikły obłoczek.

Kiedyś, o takiej porze przechodził drogą młody człowiek z mocno wypchanym plecakiem. Zauwa- żywszy KłGbucha z krową na stromiźnie zatrzymał się i stał tak długo, póki oboje nie zniknęli mu z oczu za krawędzią ściany. W par<~ dni potem po-

wtórzyło się to samo: młody człowiek szedł drogą

a Piotr z kr.ową pięli się w górę. Nazajutrz prze- chodzień ów spotkał starego, kiedy ten stał jesz- cze na dole obwiązując ła11cuch wokoło rogów

zwierzęcia. Młody człowiek jął z miejsca obficie

przemawiać. Chwalił krowG i zapytywał, czy ta- ka wspinaczka po prostopadłej niemal ścianie nie jest ponad siły czlow·ieka; przecież wchodzenie,

trudności terenowe i ciężar krowy wymagają po- tężnego wysiłku. Piotr odmrukiwał coś, jakby po-

dzielając zdanie mlodzieó.ca. Ale ten, niezrażony mówił wciąż dalej obrzucając bacznym wzrokiem vostać starego, a w szczególności okolice brzucha.

Ciągle rozpytywał o jego zdrowie i niezmiernie się dziwił, że mocarz na nic nigdy nie chorował.

Wreszcie zapytał go wprost, czy nie cierpi na prze- puklinę, o czym może nawet nie-1wiedzicć. Mimo

35

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Umiem kochać tylko krótkotrwałą namiętnością wędrowca” – portret amanta w Dziejach mężatek Zofii

strzeń znacznie wrażliwsza – przestrzeń postaw, wy- obrażeń, oczekiwań oraz poziomu zaufania: społecznej gotowości do ponoszenia ciężarów na zdrowie wła- sne i

Mówi się, że do obniżenia kosztów powsta- wania nowych leków konieczne jest włączenie się w jego finansowanie innych podmiotów – funduszy inwe- stycyjnych, rządów państw

Ciśnie- nie wywierane na pacjenta poddawanego terapii hiperbarycznej wyrażane jest sumą ciśnienia atmosferycznego i ciśnienia pa- nującego w komorze, najczęściej jest to

Ostatnio, rok temu w Centrum Sztuki Wspołczesnej na Zamku Ujazdowskim w Warszawie odbyła się największa jak dotąd wystawa Tadeusza Rolke na która złożyło

Bo Polacy w Wielkiej Brytanii nie tylko pracują, chcą także się rozwijać i tworzyć kulturę.. Chcą żyć „jak

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Jeżeli chce się kogoś przekonać do wartościowych filmów, jakie można oglądać przy pomocy aparatu vide, to przede wszystkim aparatura ta powinna znaleźć się