• Nie Znaleziono Wyników

Młoda Polska w pieśni : wybór celniejszych poezyi ostatniej doby

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młoda Polska w pieśni : wybór celniejszych poezyi ostatniej doby"

Copied!
504
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

M Ł O D A P O L S K A

W P I E Ś N I

(4)

Nakładem tejże firm y w yszły:

K W I A T Y R O D Z I N N E

WYBÓR POEZYI POLSKIEJ

ułożony pr/.ez

I a h c t s ę Żm i c h o w s k ą.

C e n a rs. 1 kop. 5 0 ,

w oprawie ozdobnej brzegi marmurkowe rs. 2 kop. 40

» złocone rs. 2 kop. 60

„ M ł o d a P o l s k a w p i e ś n i “ stanowi osobny wybór cel­

niejszych poezyi ostatniej doby i uzupełnia Kwiaty ro- dzin 11 e utworami poetów naszych po dzień dzisiejszy.

K R A K Ó W . — D R U K W . L . A N C Z Y C A I S P Ó Ł K I.

(5)

MŁODA POLSKA

W PIEŚNI

WYBÓR CELNIEJSZYCH POEZYI OSTATNIEJ DOBY

UŁOŻYŁ

CZESŁAW JANKOWSKI

W A R S Z A W A

N A K Ł A D G E B E T H N E R A I W O L F F A KRAKÓW — G. G EB ETH N ER I SPÓŁKA

1898

(6)

,Ho3BOJieHO I],e H 3 y p 0 I 0 .

BapmaBa, 14 Ik j h h 1897 roją.

(7)

nowy akord polskiej pieśni,

zieli go, na strunach ogranych przez mistrza, ci, co po zmierzchu hclikońskich bogów, nie dali zamilknąć poezyi naszej, bądź podchw ytując prze- dźwięczające tony, bądź naw iązując do nich nowe, nietknięte jeszcze nuty__

Zaledw ie zgasło nad Bosforem to słońce, w k tó ­ rego promieniach odrodziła Się i zmężniała potężnie pieśń nasza, ję ły tw orzyć się dziwne legendy o tern, jak o b y pod p łytą grobow ą paryskiego Montmorency zamilkła na zawsze lira p o ls k a , ja k o b y z kresem tak zwanej M ickiewiczowskiej epoki miał się zbie­

gnąć kres — poezyi polskiej.

Legendy te skw apliw ie rozpowszechniane przez tych , którzy w wybujałości naszego poetyckiego romantyzmu dopatryw ali jedn ej z przyczyn o p łaka­

nej wybujałości społecznych mrzonek, znalazły r y ­ chło wiarę wśród c iż b , dla których biadanie nad

„grobem poezyi“ i odmawianie racyi bytu „epigo-

MŁODA POLSKA 1

(8)

nomu służyły za w ygodne usprawiedliwienie reak ­ cyjnej obojętności względem wszelkiej ju ż teraz zgoła — poezyi.

Straciła moc nad sercem ludzi p o e z y a , echa wśród ludzi nie zn ajd yw ała ju ż pieśń; zjaw isko było aż nadto widocznem; należało j e tylko uzasa­

dnić. D laczego tak je st ja k je st? — pytano przed trzydziestu laty. I znaleziono przyczynę. Dlatego — powiedziano sobie, — nikt dziś poezyi nie słucha, bo niema słuchać czego. A skoro niema czego słu­

chać, tedy i oczyw iście ucha nadaremnie nadstawiać nie warto. Zaś po takiem rozwiązaniu sp raw y na­

stały istotnie czasy t a k ie , że zniechęcona publicz­

ność na lata i lata całe rozbrat zupełny wzięła z poetami swymi.

Ale negowanie faktu nie uprząta jeszcze rzeczy ze św iata. Pomimo obojętności słuchaczów, pomimo chłodu ow iew ającego j ą d o o k o ła , na przekór iro­

nicznym biadaniom i d ocin kom , poezya pomickie- w iczow ska, ton dalszy nieśmiertelnej p i e ś n i , roz­

snuwała się, rozw ijała powoli, biorąc w siebie coraz to szerszą skalę tonów, biorąc na struny coraz dżw ięczniejszych lir pierw iastki nieznane pieśniom poprzedników.

N a razie — ja k inaczej być nie mogło — szły tylko dalsze rozw oje branych niedawno jeszcze potężnych chorałów i hymnów, podźwięki m elodyi, co pod czarem swym trzym ały dziadów i ojców naszych pokolenia, ale b yły to ju ż tylko echa ech,

(9)

błąkające się po lutniach i g ę ś la c h , niezdolnych jeszcze do uderzenia w ton mozolnie a nadaremnie szukany. Jeszcze od czasu do czasu ozw ał się pic- ściw y tryl ukraińskiego s ło w ik a , gdzieś w oddali w ielkiej ponad gwarem stolicy ś w ia ta , jeszcze od przerwy do przerwy zalatyw ał na sw ojskie niwy, hen z nad brzegów florenckiego Arna ton fujarko­

wej piosenki m azowieckiego lirn ika, jeszcze przez czas ja k iś słychać było pod Tatram i milknące granie Mohortowych rapsodów, boleśne sw oje Cupio dissolvi jęk n ął k o n ający lirnik w ioskow y — aż umilkli wreszcie i przycichli na zaw sze jeden po drugim — ci, co byli.

Ale ja k życie samo, co przerw nie zna i pró­

żni, co ostatnie zachodu błyski z przedświtami splata, wśród ciszy mogił nie skonała pieśń. A k o rd y je j jedne nie zdołały wybrzm ieć jeszcze a ju ż p o d ch w y­

cili ją na lutnie sw oje spadkobiercy nieśmiertelnej iskry Bożej. Buchnęły namiętnie liryki Sow ińskiego, popłynęła szeroka pieśń epiczna Deotym y, zam igo­

tała brylantowa piosenka A s n y k a , w takt kielni i młota zabrzmiał śpiew „m łodych", ozw ał się kun­

sztowny głos K onopnickiej, ję ły sypać się b łysko­

tliwe, misterne, ja k przedziw nych instrumentów tony, niebywałe zw rotki czcicieli formy — a mnogostrunny orkiestralny chór podniósł się i a łulte corde. wtór im dał.

Rozległ się nowy akord polskiej pieśni, pełnią i świeżością dźw ięków nie ustępujący pod niejednym

1*

(10)

względem nieśmiertelnym rapsodom i śpiewom zło­

żonym ju ż w skarbnicę sw ojskiego piśmiennictwa.

Poezya pom ickiew iczow ska, poezya czasów najnow­

szych, poezya nam w spółczesna, jeżeli, ja k to b y­

w ało , nie je st ju ż przew odniczką i chlubą naszą, zaiste nie je j w tem wina. Jeżeli zmieniły się gust i m o d a , jeżeli naw oływ ania do t. zw. trzeźwości i do utylitaryzmu oderw ały od niej słuch i serca, nie poszło na szczęście za tem, aby piśmiennictwo nasze, idące z taką godnością ręka w rękę z piśmien­

nictwem w szechśw iatow em , pozbawione ju ż być miało przedniej i nieśmiertelnej okrasy: poezyi.

Dziś j a k w przódy w barwnem i strojnem je j odbiciu odnaleźć łatw o prądy ożyw iające i porusza­

jące społeczeństwo współczesne; dziś ja k wprzódy w śpiew m elodyjnych strof złożyliśm y niejedno, co z głębi s e rc a , z głębi duszy nam wypłynęło. Nie dające się zaprzeczyć i nie odczuć piętno nowo­

czesności — m o d e r n i z m u — cechujące utwory poetyckie z ostatnich czasów , św iadczy samo o tem ja k ściśle z rozwojem pojęć, w y o b rażeń , smaków i poglądów współczesnych zw iązana jest twórczość poetycka dzisiejsza. Już sam niebyw ały w ykw it formy poetyckiej, sięgający ju ż dziś niemal w dzie­

dzinę kunsztu muzycznego, kładzie oryginalne zna­

mię na poezyę naszą dzisiejszą. Zaś za w ybujałością i wyszukanem wyrobieniem formy poszły dobór tematów i odmiana tak zwanych rodzajów . Staro­

św ieckie oda i sie la n k a , o p ow iad an ia, późniejsze

(11)

poematy fantastyczne i hymny ustąpiły m iejsca n a s t r o j o m , w w yrażaniu których w alczy dziś o lepsze poezya — z m uzyką.

Zbiorow y wizerunek tej ew olucyi oraz zbio­

rowy przegląd w ytw órczości poetyckiej czasów n aj­

nowszych przedsięwzięliśm y właśnie dać w niniej­

szej antologii.

Pragnęlibyśm y aby stanowiła ona ciąg dalszy wydanego przed dwudziestu laty zbioru utworów poetyckich zebranych przez N arcyzę Zm ichow ską (Gabryelę) pod tytułem „K w iaty Rodzinne11. W myśl tę, unikaliśmy z rozmysłu powtarzania zaw artych ju ż w tym zbiorze utworów, aczkolw iek niejeden z nich powstał ju ż po zgonie tw órcy „F an a T a ­ deusza". Z małymi również w yjątkam i pozwoliliśmy sobie pomijać przednie nawet poezye ale nazbyt przepojone duchem i formą minionej poetyckiej epoki, bo t e , aczkolw iek w najnow szych czasach pow stałe, są wprost cechami lub reminiscencyami pieśni w yśpiew anych przed laty. P oezya polska z końca X I X wieku nazbyt obfita i we własne ory­

ginalne pierw iastki b o g a ta , aby módz śmiało po- dźwięki takie uw ażać za w yjątki.

Nie trzym aliśm y się wreszcie przyjętego przez Zm ichowską podziału zastosowanego „do zmienności usposobień duszy, w których, przypuszcza się, że poeci pisali a czytelnicy o dczytyw ać sobie lubią niektóre ich utw ory11. Przeciwnie, nie rozpraszając utworów danego poety po w szystkich działach

(12)

k s ią ż k i, zgrupowaliśm y je dookoła je g o nazw iska a to dla te g o , aby czytelnik mógł ja k najłatwiej odtw orzyć sobie duchowy je g o w izeru n ek, co też i dla znajomości dziejów piśmiennictwa sw ojskiego w agę niejaką mieć powinno.

(13)

A . E. O D Y N IE C .

Ur. 1801: r. w G iejstunacli, wileńskiej gul).

NOWA UOMANTYCZNOŚĆ.

— Ballada —

»Słuchaj dzieweczko!«

Ona nie słucha...

Mickiewicz.

•Łamie (lłoń, z rozwianym włosem Wybiega z domu i woła,

Wpółrzewnym, wpółgniewnym głosem, A tłum się zbiega dokoła.

„Kto mi żyć kazał na świecie, Kogo kląć, kogo mam winić?

Chłód mrozi, ciemność mię gniecie.

Gdzie iść? Co począć? Co czynić?...

„O! ten świat, ten św iat!... O! ludzie!

Wy martwi, zimni, wy ślepi!

Gdzież, kto wam doda sił w trudzie?

Kto was w zwątpieniach pokrzepi?

(14)

„Krzyż z drzewa, kościół z kamienia, Ale j a ! __ miejcie nadzieję!

Postęp was zbudzi z uśpienia, Wiedza swem światłem ogrzeje.

„A ja — ja, stojąc na miedzy, Co dwory dzieli od włości, W imię Postępu i Wiedzy

Dam hasło sprawiedliwości! “

„Wszelki duch! — krzyknął dziad stary.

Co ona płacze i kwili?

Mówi, że niema w nic wiary, A chce byśmy w nią wierzyli.

0 jakiejś wiedzy nam plecie, Za jej brak beszta nas w gniewie, A po co, na co na świeeie 1 jak żyć — sama nic niewie.

Lepszy nasz rozum prostaczy, On nam cel życia pokazał:

Znosić, co Pan Bóg przeznaczy, Czyniąc, co Pan Bóg przykazał.

Dla niej krzyż tylko jest z drzewa, A jej Bóg-Postęp to nie nasz.

Niechże mu sobie hymn śpiewa, A my — my zmówmy Ojcze nasz! “...

(15)

A R T U R B A R T E L S .

Ur. 1818 na Litwie -j- 1885. — Piosnki i Satyry (1888).

K A B A ŁA .

Najzacniejsza, kochana, poczciwa kabało, Najniewinniejszycli zabaw i rozrywek wzorze, Tyś chwil moich samotnych towarzyszką stałą — I że cię bardzo kocham, któż się dziwić może! — Ty mię zawsze ratujesz od nudnej rozmowy, I towarzystwa bliźnich moich ciężko nudnych, Od czczych plotek i brzęku złośliwej obmowy, Pod postacią facecyi płaskich, często brudnych.

Kładąc cię własnym myślom swobodnie oddany, Bujam sobie rozkosznie w fantazyi dziedzinie;

1 czy żyję z przeszłością, czy przyszłości plany llozwijam, teraźniejszość nieznacznie mi płynie, Bez tych nieznośnych targan, któremi nas budzi, Głupstwo, co chwila wyszłe z ust kochanej braci;

A głupstwo tem przykrzejsze, że nietylko nudzi, Lecz najmniejszą korzyścią czasu nie opłaci.

(16)

Co mi na przykład z tego, że mi jakaś dama Po raz setny opowie czyny wiekopomne I cnoty nieboszczyka swojego Adama.

0 których w dziesięć minut najpewniej zapomnę, 1 to, że o tem nawet nikt z znajomych jego, Nie pamięta bo raczej powszechne jest, zdanie, Że to był człek rozumu nader powszedniego, A i cnoty zażywał dość umiarkowanie.

Albo, że po raz tysiąc osiemdziesiąt wtóry, Opisze swojej Józi naprzód urodzenie

W Albano — potem wszystko co ten cud natury Zrobił, zdziałał i stworzył na świata zdumienie;

Tu i na Monte Pincio, tam i w świecie całym, A zawsze ja i Józia, my z Józią we dwoje, To wszystko powiedziane owym tonem śmiałym, Który znaczy: „Słuchajcie, bo to dzieło m o je!...“

T y mię także uwalniasz kochany pasyansie, Od słuchania szanownych naszych myślicieli, Którzy się po beziku, albo preferansie, Wzajemnie tem traktują co gdzie usłyszeli, Albo co który widział; otóż zbiór ciekawy

Uwag, twierdzeń, dowodzeń, zdań najopatrzniejszych, Niedoczytanyeh nowin, z czego znów rozprawy, W kwestyach dla ich umysłu najniedostępniejszych.

Ludzie co nie rozróżnią walca od sonaty, 0 metodzie śpiewaczki rezonują śmiało;

W jednym kącie zebrane same dyplomaty, W drugim reformatory, których też niemało;

Wprawdzie żaden nie słucha, bo wszyscy gadają, Ale z ruchów, postawy każdego widocznie Wnieść można o tych panach, że się wszyscy mają Mało za kompetentnych ... każden za wyrocznię.

(17)

I słusznie, wszak marszałków samych masz już pięciu, Niejeden był podsę.dkiem, dwóch kuratorami

Szkół jakichś, a choć trudno cokolwiek pojęciu, Jak się kraj mógł obchodzić takimi osłami, Zawsze to matadory, licząc prezydenta, Którego i dziś jeszcze poważane zdanie I którego dowodzi figurka nadęta,

Ze sam się za mądrego ma też niesłychanie.

To też tutaj dowodzą, że Paweł z Feliksem Są łotrami, jak mało na świecie szerokim, Tam dalej znowu Pawła zrobiono feniksem Cnót wszystkich, a Feliksa ledwie nie prorokiem;

Tu o pani X. mowa, że rzadko jest dama Więcej cnotą, nauką i rozumem głośna;

Zaledwieś w drugą stronę zwrócił się, taż sama Jest baba zła, kapryśna, głupia i nieznośna.

Pasyans mój układając, nic tego nie słyszę, A choć słyszę nie słucham, nawet gdy jest mowa Co Masia o Ignasiu do Monisi pisze,

1 jak się Ewelinka wśród tego zachowa.

A jeśli mi się zdarzy dołożyć uwagi

Gdy mowa jest o kwiatkach trzech przy kapeluszu, To w istocie dla tego, że rzecz takiej wagi Nie może być puszczona przecie mimo uszu.

Dzięki tobie pasyansie, gdy nasze babule

Po spowiedzi, komunii, trzech mszach i nieszporze, Pokrzepione na ducłiu, seraficznie, czule,

Oszczekują się wzajem w chrześciańskiej pokorze, .Ja nie wchodząc bynajmniej w rozbiór rzeczy całej, Równie mało ciekawy, jak krytyk nieskory, Podziwiam tylko szczerze pożytek niemały, Jaki przynoszą spowiedź, trzy msze i nieszpory.

(18)

A nadto w głębi duszy cieszę się najszczerzej, Ze ludzie tak umieją kochać się i bawić Niewinnie, niezłośliwie, zacnie w dobrej wierze, Ze tak właśnie potrzeba Pana Boga chwalić;

Ze tak dobrze pojmują tę miłość bliźniego,

Pierwszą, jak sami twierdzą, chrześcijaństwa zasadę;

A że sam ją inaczej rozumiem, dla tego Nic nie mówię, poziewam... i kabałę kładę.

DZIONEK O BYW ATELSKI.

Pietrek! która godzina?

— Po jedenastej panie.

Nakrojona wędlina,

Zastawione śniadanie...

— Co na dworze dziś rano?

— Deszczyk pada niew ielki...

— Przepadło moje siano!

Dobądź z szafy butelki.

— Pietrek! która godzina?

— Kwadrans na pierwszą panie.

— Jeść mi chcieć zaczyna, Dalipan niesłychanie.

Co na dworze? — pogoda?

— Deszczu ani kropelki...

— Niema deszczu, to szkoda!

Daj mi z tamtej butelki...

— Pietrek! która godzina?

— D ru ga... Waza na stole, Dobry rosołek z lina...

— A cóż tam po rosole?

(19)

— Będzie pieczeń w ołow a...

— H um ... hum.. obiadek krótki, Jakoś boli mię głowa,

Daj mi kieliszek wódki!

— Pietrek! która godzina?

— Blizko już szósta panie:

Z panem sędzią sędzina

Jad ą... niechaj pan wstanie!

— Jadą! biegaj, proś siedzieć...

Ach! poczciwy Franciszek, Przyjechał mnie odwiedzić.

Daj mi wódki kieliszek!

— Pietrek! która godzina?

— Po dziewiątej już panie.

Niedomaga sędzina,

Nocować tu zostanie...

— A jaka tam kolacya?

— Będzie potrawa z g łó w k i...

Panie sędzio jest racya, Wypić cynamonówki!

— Pietrek! która godzina?

— Po północy już pan ie...

— C/.y śpi pani sędzina?

— Ej, śpi dawno mospauie!

— 1 nam spocząć już pora, Ale panie Franciszku, Canonica to hora,

Jeszcze choć po kiclis/.ku! —

— Pietrek! która godzina?

— Pierwsza, czyż pan nie widzi?

(20)

— A śpi pani sędzina?

Ś p i... niecli pan też spać idzie.

— Idę, trafie bez kija, Ale tak do poduszki, Piotrek, Ave Maria!

Wytnę jeszcze staruszki, Gratiae plena Maria!

Jeszcze raz do poduszki!

(21)

W A C Ł A W S Z Y M A N O W S K I.

Ur. 1821 w Warszawie* -j- 1880.

CHŁOPIEC Z BRUKU.

M gła zapadła nad miastem-olbrzymom, Światło dzienne łamiąc na pół cienie;

Z murów wilgoć wyszła, jak sumienie, A kominy oddychały dymem.

Pod tym brzaskiem północnej jesieni Wszystko w barwę zlewało się płową;

Ulicami ze spuszczoną głową Szli przechodnie w płaszcze otuleni;

Przez nabrzękłe sinych chmur rzeszoto Deszczyk prószył drobny, gęsty, płynny, I pluskało pod kołami błoto,

I wiatr hulał i płakały rynny.

W dal ulica ciągnęła się <l\’rn i ia.

Na chodniku, przy bramie pod murem, Stał chłopczyna z wejrzeniem ponurem, Z siną twarzą, skostniały od zimna, Pochylony nad uliczną kładką.

Smutnym wzrokiem spoglądał dokoła__

Chłopak z bruku, któż powiedzieć zdoła, Skąd on? kto ojcem? kto matką?

(22)

Chłopak z bruku — on w miejskiej rodzinie Jak sprzęt lichy, co każdy potrącą.

Ileż w ciągu roku lub miesiąca Takich dzieci rodzi się i ginie!

Ileż takich, co zgłodniałą zgrają Na ulicznem błocie się tarzają!

On stał biedny, wpół nagi i bosy, Jakby w deszczu wsłuchany pluskanie, Czasem znagła zatrząsł się w łachmanie I odgarnął z czoła zwilgłe włosy;

W jego oczach tkwił wyraz zwierzęcy Przygnębienia, widny u nędzarzy.

Czoło nizkie — znać że na tej twarzy Nigdy uśmiech nie postał dziecięcy;

Ze nieszczęsne stworzenie to boże Los ogniwem zaciska surowem;

Ze go własna nawet matka może Nigdy słodkiem nie witała słowem.

Czyjeż oko odgadnie to, czyje, Ozem się żywi to szczenię człowiecze?

Ile lat już nędzę swoją wlecze, Czy zna Boga i czy wie, że żyje?

Nagle bramy skrzypnęły zawiasy, Powóz jakiś wjeżdżał na podwórko;

Przez zamknięte szyby tej kolasy Dwie kobiety, widać matka z córką, Wyglądały z duchowym spokojem, Uśmiechnięte w błogiem szczęściu swojem, Promieniące urodą i wdziękiem.

Chłopak zwrócił ku nim swe spojrzenie, Mętne, mgliste, — i nagłe westchnienie Z piersi jego dobyło się z jękiem.

Co on myślał i czy myślał zgoła?

Czy coś drgnęło w tej istocie lichej?

(23)

Może skrzydło pociechy anioła Lot ku niemu skierowało cichy, Że się wsłuchał w jakieś echo świata Na ten widok szczęścia, co przelata.

Więc posunął się o krok, a potem Znowu o krok, jakby lisim torem, 1 nieśmiałe spojrzenie przelotem Rzucił w bramę, co stała otworem.

Brama była ciemną, wązką, długą, Od ulicy tylko z falą białą

Światło przez nią przebiegało strugą l coś w cieniu w kącie się ruszało.

Chłopak spojrzał: tam z boku, od ściany, Która w środku w sień się wyginała, Stała psina kudłata i mała

Przed ogromną misą z porcelany, Z której ciepłe jedzenie dymiło.

Pies był piękny i tłusty, aż miło:

Morda krótka, z czoła na ślepięta Sierść spadała jedwabista, długa;

Znać, że często grzebienia usługa O tej sierści starannie pamięta, Że ją pani plecie i rozplata Sama.

Dziwnie ta psina kudłata Spoglądała pogardliwie, z góry;

W tycli oczętach przymglonych się budzi Jakaś litość dla mizernych ludzi,

Co nie doszli jego psiej natury.

Choć się jadło do niego przymila I woń sosów bije zeń z daleka, Pies przed miską przystanął i czeka.

Może przyjdzie apetytu chwila;

Wszakże przed nim czasu jest niemało;

Toż dla niego śniadanie już wtóre;

MŁODA P0 L8 KA

(24)

Przed godziną jadł cukierki, które Pani ręką dawała mu białą.

Ociąga się, namyśla i leci, Choć z lekarskiej porady jedynie Wyniesiono tę misę do sieni,

Bo w pokoju zbyt duszno jest psinie.

Więc porzucił miękkie swoje leże, By pójść trawić na powietrze świeże.

A tymczasem jadło ostygało.

Chłopak głowę wychylił, — na skronie Krew mu zbiegła, zczerwieniał, i całą Piersią wchłaniał te nęcące wonie;

Dziwnie jakoś wydęły się płuca, I wyciągnął przed się ręce obie, Jakby zgarnąć chciał gwałtem ku sobie Ową strawę, którą pies porzuca.

Dzikim blaskiem zalśniły mu oczy, Znać, że walka w nim jakaś się toczy, Bo przystąpił krok jeden i znowu W tył się cofnął; wstrząsały nim dreszcze, Chwilkę jedną namyślał się jeszcze, I rzucił się jak wilk do połowu.

Pies się cofnął na chwilę, strwożony Tym napadem niespodzianym chłopca;

Ale widząc, iż ta postać obca Już zatapia w jadle swoje szpony, Warknął, dziko mu się nasrożyły Ślepia, i ją ł szczekać z całej siły, Aż złocona trzęsła się obroża.

Na wysiłek nagły psiego gardła Od komórki furtka się otwarła I wyjrzała zaspana twarz stróża.

A wypadło to właśnie w tej chwili, Kiedy w boku chorobę upartą

(25)

Szpagatówki leczył miarka czwartą,, Bo kumowie tak mu doradzili.

Rzutom oka objął scenę całą I zobaczył, co psu zagrażało.

Jakto? Obcy przybysz chce zuchwale Pieska pani mącić spokój błogi?

Więc się zerwał stróż na równe nogi I w gniewliwym poskoczył zapale:

„Oberwańcze! — zawołał — wisusie!

„Więc przyszedłeś tu, plemię sobacze,

„Psa podkradać? Mięsa chciało mu się!...

„.Ta cię mięsem, zdechlaku, uraczę! “ 1 łopatą, którą trzymał w dłoni, Silnie w głowę ugodził chłopczynę, Że aż pręgi wystąpiły sine I krwi krople wybiegły ze skroni.

Pod tym ciosem chłopak wstrząsł się cały, Pobladł strasznie, wargi mu zadrgały, Chciał coś mówić, ale w piersiach słowo Zmarło; łzawem spojrzał przed się okiem, Zatoczył się, potrząsł smutnie głową, I powolnym wyszedł z bramy krokiem.

A stróż rzucił spojrzeniem zbójeckiem Za nim, złożył łopatę na ławę, I podsunął psu napowrót strawę.

Pies utyje, lecz cóż będzie z dzieckiem?

SZTUKI.

Będą sztuki nielada!

Ci, co mają, niech płacą;

Wszak widzicie, — pajaco Starą derę rozkłada.

(26)

Ludek tłoczy się zgrają, W koło chłopcy biegają, Co to wszystko? i na co?

Będą sztuki nielada!

Ot, dziewczyna w trykocie Tańczyć będzie na linie.

Przypatrzcie się dziewczynie, Co tam z zimna drży w błocie:

To hecarka, jak mało, Możesz przegiąć ją całą, W kółko jak wąż się zwinie Ta dziewczyna w trykocie.

Żyli ojciec i matka I prawili tak sobie:

„Ha! dziewucha nam gładka Przyszła na świat w złej dobie;

Niema dachu, ni chlelia, A tu żywić ją trzeba! “ Wydziwiali chudobie Biedny ojciec i matka.

I pomarli__ Sierota Poszła na świat w żebraki;

Więc zjawił się ot taki Stary hecarz niecnota;

W ygiął kości dziewczynie, Kazał tańczyć na linie, A sam zbiera miedziaki, Co zarabia sierota.

Będą sztuki nielada!

Więc nie skąpcie w zapłacie.

(27)

Co to, matko, gadacie, Że dziewczyna coś blada?

Niema gadać co o tem:

Zostały pod trykotem Sine pręgi po bacie....

Będa sztuki nielada!

(28)

T E O F IL L E N A R T O W IC Z .

Ur. 1822 w Warszawie.

»Lirenka< (1855). *Nowa lirenka« (1859). »Poozyc« (1850). » Album włoskie (1870), »Wybór poozyi« 4 tomy (1870).

PROŚBA.

Dzisiaj, czy jutro, gdy zapadnie wieko Nad czołem mojem, które śmierć ostudzi, Kiedy odejdę w tę podróż daleką Od kochającycli i złośliwych ludzi, Najspokojniejszy na to, co mnie czeka, Gdym od współbliźnich gorszym był niewiele, 0 jedno tylko proszę, przyjaciele:

Nie róbcie ze mnie znacznego człowieka!

Żadnych ja nie mam praw do nekrologu, Ni do nagany, ani do pochwały;

Służyłem memu ludowi i Bogu Małemi siły, jako człowiek mały.

Szczęście mi gwiazdą nie świeciło dniową, Anim ja zbrodnią zasłynął, ni chwałą;

Wypowiedziałem jedno ciche słowo,

Które, jak ptaka, w powietrzu przebrzmiało, Między poziome zaliczone dźwięki,

Do których ludzka pamięć nie powraca;

(29)

Niech, jaka praca, taka będzie płaca:

Na wielkie skwary cień od Bożej męki, Niech i po śmierci pomaga mi błogo, Jak strudzonemu niegdyś nade drogą.

0 mojem życiu trzcina i sitowie Coś opowiedzą od poblizkiej rzeki, 1 ptak w języku swoim też opowie, I obłok, który wiatr porusza lekki.

Krzyż mi postawcie, po którym deszcz ścieka, Jak łza sieroca na chaty popiele.

Na to, co wielkie, podła psiarnia szczeka;

Żebym więc ciszę miał, o przyjaciele, Nic róbcie ze mnie znacznego człowieka.

Ta lira moja, co nosiła wieści

Z rodzinnych dolin, niechaj ze mną skona, Niech nad nią orzech laskowy szeleści I wierzba skrzypi z rozdartego łona.

Na połamane niech siada klawisze Ptak, co odwiedza głuchą mogił ciszę, I myszka polna, co się zbożem żywi, Słuchacze, niegdyś pieśni mojej chciwi.

Ktoś inny po mnie na milszą nastroi Nutę, muzyczne, wieśniacze narzędzie;

Znajdą piękniejszą, cóż im więc po mojej?

Z drugim lirence mej dobrze nie będzie....

Dosyć mnie, dosyć, na tym ptasim krzyku I szmerze dzikich ziół na mogilniku.

Podłych z daleka i pysznych z daleka, Polnych mnie pieśni kołysały chmiele....

Nie róbcież ze mnie wieszcza, przyjaciele, Nie róbcie ze mnie znacznego człowieka.

(30)

Licha to wartość tej krzyczącej sławy, I wielka bieda wielkie nosić serce, Proporcem bywać obcej sobie sprawy, Raz być we chwale, stokroć w poniewierce__

Czyliż nie lepiej, pomieszany z ludem, Zapisać życie, jako wieśniak, trudem, Ciszą lub słowem, tem prostem, zdawkowem, Błogosławieństwem, owem dobrem słowem, Którego nie czci przeto ludzkie plemię, Że jest nie z ziemi, a spieszy nad ziemię.

Gdy wielkich wieszczów przepadają pienia, Słowo to żyje, nie jedno pod strzechą, Lecz i pod okiem Matki Pocieszenia;

A na świat schodzi nieznaną pociechą.

Z prostym ja ludem niech się tak zjednoczę Jak z czystem niebem czystych wód przeźrocze, Jak listek z listkiem ojczystego lasku,

Jak piasku ziarnka z wielkiem polem piasku.

Niech o mnie żadna księga nie wspomina, Niech mnie ogarnie próżna sławy gmina, O której dziejach po dniach pogorzeli Wicher zagrywa na fletniach z piszczeli.

O przyjaciele! ku dalekiej drodze Z jedynym żalem od ziemi odchodzę, Żeście mi kiedyś na to czoło z gminu Uwili wianek z dębu i wawrzynu.

(31)

PO W IELU LATACH.

T a k wiele lat przebiegło, ach!

Tak wiele lat niedoli!

A gdzie mój świat i gdzie mój dach, Gdzie bracia sercu kwoli?

Samotny wciąż, wśród obcych dusz Przebywam ziem obszary,

Pan krótkich dni, straciłem już Młodości wszystkie mary.

I już mnie tam od wiejskich szyb Niech nikt się nic spodziewa, Nie dla mnie chłód ojczystych lip, I dzban, co miód rozlewa__

Dla czystych dusz niebiański dzień, Królestwo jasnej chwały;

Jam nie wart snadź, zapadły w cień, Jam nie dość srebrno-biały....

To niech-że druh po śmierci mej, Gdy wejdą jasne zorze,

Lirence rad, schyli się k ’niej — Wieczorem, w starym dworze.

(32)

K O R N E L U J E J S K I.

U r. .1823 w Borcmiunacli na Podolu galicyjskim i.

»Poezyet 2 tomy (1804).

JUPAL.

21. Imi<*zaś brata jego Jub ton był ojcom grających na harfj i muzyckicm naczyniu.

Genesis roz. IV .

Potom ek Kaina zrodzony na biedę, Po ziemi wygnania z moją harfa idę.

I dziecko tułacze och! nieraz zapłaczę, Gdy wspomnę na raj nasz, — na Eden.

Choć jedzą chleb w znoju synowie Lamccha, Im w myśli swoboda i w sercu uciecha, Choć jedzą chleb w znoju! — a ja w niepokoju

Za wszystkich sam cierpię — ja jeden!

Synowie Lamecha zbytkują nade mną;

Grdy ujrzą twarz moją w noc cichą a ciemną Na harfie opartą, jak niebo otwartą,

Jak księżyc promienną i bladą:

(33)

To wtedy pełzając mój namiot podchodzą, Mój namiot z gałęzi, gdzie pieśni się rodzą, I ciężkie swe dłonie jedni mi na skronie

A inni na struny pokładą.

Choć jednej nawiązać struny nie umieją, Synowie Lamcoha z mej harfy się śmieją, Do jarzma wdrożeni, od Boga wzgardzeni,

0 raju straconym i nie śnią.

A jakbym w ich piersiach zaszczepić chciał bole, By żywo uczuli swą własną niedolę,

A potem znużone te serca skrwawione Cieszyłbym nadzieją i pieśnią.

O! ojciec ja pieśni, gdy siądę na górze, To orzeł przelotny usiada na chmurze, 1 długo mnie słucha nim skrzydła rozrucha

1 dalej z wiatrami poleci

1 nieraz gdy śpiewam to leśni ptakowie Bez trwogi siadają na młodej mej głowie, A zejdzie li gwiazda, to lecą do gniazda

Wyuczać mej piehii swe dzieci.

Synowie Lamecha wzgardzają pieśniami — Lecz kiedyś, o! kiedyś nadejdą ze łzami Jubala osiędą i prosić go będą

O jedną piosenkę — jałmużnę.

A kiedy z tą pieśnią przed Panem upadną To raju stróżowi miecz z ognia wykradną;

Na ziemi wygnania usłyszą wołania:

„Zwijajcie namioty podróżne!"

(34)

H AGAR NA PUSZCZY.

14. W stał tedy Abraham rano wzią­

wszy chleb i bukłak wody, włożył na plecy jej i oddał jej dziecię i odprawił ją, która poszedłszy błądziła w puszczy Bersabee. . . 15. A gdy nie stało wody w bukłaku. . .

Genesis roz. X X I.

O d słońca pożaru zczerniała mi głowa, A w koło pustynia. — Do Ciebie, Jehowa

Podnoszą płaczący mój głos.

Spraw Panie! by niebo nade mną wychłódło, I skały granitu zmień Panie na źródło,

A piasek czerwony na wrzos.

I nigdyż Jehowa! i nigdyż do zgonu Nie ujrzę już dolin kwiecistych Hebronu,

Ni miejsca, gdzie pan mój i ród?

I nigdyż już nigdy, choć wyjdę z żywotem, Nie usnę pieszczona pod jego namiotem,

Ni nocą wybiegnę do trzód?

Nam szaty od skwaru opadły w kawałach, I rzemień popękał na naszych sandałach,

I cierpi i płacze mój syn.

Jam Panie kochała i była kochaną,

Szczęśliwą, — to słusznie, że jestem karaną, Lecz syn mój Ismael — bez win.

Gdy wicher ogniowy po puszczy zawieje, I żarnym popiołem gdy po nas posieje,

Ismael opada jak kwiat;

Ja tobie o Panie! natenczas się kłaniam, I syna mem ciałem przed wiatrem osłaniam

I chłodzę szmatami mych szat.

(35)

I nieraz czuwając, gdy zdrzymię na piasku, Przebudzani się trwożna wśród nocy i wrzasku:

Dławionej gazeli to wrzask;

A w koło szakale oczyma mi świecą, I wyjąc uchodzą, bo myślą, żem lwicą:

Tak z łez mych rozpaczy gra blask.

I uieraz na białym szkielecie wielbłąda Zczajona twarz ludzka źle ku nam spogląda:

Błędnego wędrowca to trup.

I nieraz sęp głodny zawiśnie nad nami, A potem w mój zawój uderzy skrzydłami

I innym zakracze na łup.

I nieraz gdy uśnie, ja n io sę... 0 Boże!

Ismael się zachwiał — iść dalej nie może, Jak trzcina przechyla się z nóg, I usta otworzył — o Panie! on pragnie, 0 Panie! Twa łaska niech na mnie się nagnie.

Tyś wielki, Tyś mocny, Tyś Bóg!

Jehowa! Jehowa! 011 krzyknął, 011 pada!

1 usta spalone do ust mych przykłada, A żar z nich wyciąga miast tchu.

Przed głosem, przed moim, czyś zaparł niebiosy?

Jehowa! Jehowa: och wody, och rosy, Kropelki, kropelki choć dżdżu!

MOJŻESZ.

(Na górze — sam).

O w óż ostatnia gospoda już blizka!

Na górze Nebo, tu na Fasga szczycie,

(36)

Jak pielgrzym składa kij swój u ogniska, U nóg Twych Panie, złożę moje życie.

Jestem zmęczony, smutek mnie uciska, Słaniam krokami trwożliwy jak dziecię, Albowiem jestem wracającym sługą,

Co z twoim skarbem błądził w świecic długo.

I nie wiem jakiem sercem mnie powitasz, Twojemu słudze czy dasz dobre słowo, Czy go odepchniesz i z gniewem zapytasz:

„Cóżeś uczynił? przecz to a nie ow o?“

A wszak Ty Panie w mojej duszy czytasz, Wiesz, ja k Izrael miotał się przodkowo,

I stąd nabawiał mnie boleścią wielką, Jakobym jego miał być rodzicielką.

Twardego karku był Twój lud o Panie!

Przed Twojem okiem hardo się prostował, A ku mnie zwracał swą złość i szemranie;

Maluczko raz mnie nie ukamienował.

Jako cień za mną chodziło stroskanie, I długom, długo z tym ludem biedował, Nie miałem ulgi widząc jego zakał, Jeno gdym sobie w zakątku popłakał.

Miałem ja serce pokorne i ciche,

Kiedyś rozkazał bym przed Tobą stawał;

I mnie wybrałeś sobie, koźlę liche, Bym lwa srogiego przed ludem udawał;

Więc w smętne oko kładłem blask i pychę, I z tem udaniem zbiegłem świata kawał, Spokojny, głowy nie nakryłem dachem, A miłujący, wiodłem bracie — strachem.

Bo też buntowny 011 lud wciąż się srożył, Wiecznie pragnący, pełen win i brudów,

(37)

I ledwie syty do snu się położył, Otwierał oczy i znów wołał: Cudów!

Jakiegoż króla onby nie zubożył!

Ale nie Ciebie, Panie, Króla ludów!

Boś T y mu wszystko dawał co potrzeba, W rodzajną niwę zamieniwszy nieba.

Wiem pocoś wodził nas morzem i ładem,

•łam myśl Twą odgadł w błyskawicy gromu;

„Pamięć doznanej niewoli jest trądem!

W kraj obiecany do mojego domu

Nikt z nią nie wejdzie!“ — Pod strasznym tym sądom, Nie przepuściłeś, Ty Panie, nikomu,

Bo zmarli moi rówieśni i bratni Wszyscy, — a ja tu umieram ostatni!

Ale te dzieci to już się zrodziły W puszczy, niepomne egipskiego jęku, I nie łzy hańby lecz Twą rosę piły, A jam je wszystkie wynosił na ręku. ' Niechże się staną ramieniem Twej siły, I głoszą imię Twe w' orężnym szczęku, A groby ojców mają za podstawę,

Niech patrzą w niebo i niech rosną w sławę.

Twojej ten naród poruczam opiece, Sam już niezdatny na ziemię się kładę;

Wżdy łzę ostatnią czuję na powiece, A w sercu czuję niepokój i zwadę;

Wyciągam ręce, poglądam ku rzece,

Piękna ta ziemia nasza! — przez mgły blade Widzę świecącą Jozuego dzidę...

Lecz ty mnie wołasz Panie — to już idę.

Nakryłem głowo starą — jak mi smutno!

liaz jeden jeszcze zrobię sobie sĄfarę

(38)

Dla słońca, — próżno odchyliłem płótno...

Szumy, a wiatry, a obłoki szare...

Chanaan! Chanaan! ...

WNIEBOWZIĘCIE.

(Preludyum Szopena 7).

L eżę na obłoku

Roztopiony w ciszę, Mgłę mam senną w oku,

Oddechu nie słyszę;

Fijołkowej woni

Opływa mnie morze, Dłoń złożywszy w dłoni

Lecę, płynę gdzieś...

Nie wiem gdzie, czem jestem — Czym anioł na poły?

Bo z cichym szelestem Migają anioły.

Chyba Bóg określi

Moją słodycz; — Boże!

Ach, nie zbudź mej myśli I serca nie w skrześ!...

(39)

A N T O N I P IE T K IE W I C Z .

(ADAM P Ł U G ).

Ur. 1824 w Zamościu pod Słuckiem w gub. mińskiej.

»Zagon rodzinny« (1858), »Kłosy z rodzinnej niwy« (1858),

»Pam iątki domowe« (1858), »Sroczka« (1868).

ZE „SROCZKI".

( chmurno, mroczno, ziemia wszystka Jak grób świeżo zasypany;

Czarne gaje, czarne łany, Zielonego nigdzie listka, Bo doroczne dary Boże

Przeszły wszystkie zwykłą drogą, A co przyszłość zdarzyć może, Skryte jeszcze pod złowrogą Zimnej gleby bryłą czarną, Gdzie nim deszcze je poleją, Długo tęskniąc biedne ziarno Wpadło w letarg z swą nadzieją.

Smutno, straszno! ... gdzie rzuć okiem, W zamieszaniu wszystko dzikiem.

Trzoda z pola z smutnym rykiem, Człek skwapliwym pędzi krokiem;

Za złowieszczym wrzaskiem wrony Ciężkim lotem rwą w przegony;

(40)

Zżółkłe liście górą, dołem,

Chyżo z wichrem mkną po świecie, Co po niebie, jak popiołem, Chmur tumanem siwym miecie I przewraca je, szamota, Zwija w kłęby, w pasy ściele, A ż w nich czasem, jak w popiele Iskra, mignie gwiazdka złota, Jakby smutnym oczom człeka Na świadectwo, na znak święty, Ze kto burze te przeczeka, Znowu jasne firmamenty, Znów świetlane, złote zorze, Znów oglądać wiosnę może.

Niech więc jesień mroczy sobie!

Jak nastała, tak i minie;

A my, bracia, w słotnej dobie, Ot, zasiadłszy przy kominie, Na złość chłodnej zawierusze, Grzejmy kości przy tym żarze, Na złość nudom, cieszmy dusze, W przyjacielskich gawęd gwarze.

— 0 czem gwarzyć? — 0 czem chcecie, Toż nam treści nie brak przecie...

Byle tylko, mój sąsiedzie Nie o troskach, nie o biedzie, Nie o morze, nie o głodzie, Małych zbiorach, lichym wschodzie, I tak dalej, i tak dalej,

Czem ziemianin rad się żali.

Skarg zaniechać raz już trzeba, Zdać się Bogu w mocnej wierze;

Gdyś zaorał, zasiał szczerze, To już reszty czekaj z Nieba, — Co nie zeszło na jesieni,

(41)

To się z wiosną zazieleni. — Z polityki także kwita!

Człek nią głowę próżno mroczy;

Świat się swoim torem toczy I o zdanie nas nie pyta, Mnie, ni ciebie, mój Regencie, Ani tego. co w gazecie, Te smolone duby plecie,

Którym Waćpan wierzysz święcie.

Więc najlepiej zwróćmy oczy W lat minionych czas uroczy Przypomnijmy stare dzieje, Te rozkosze i boleści,

Z której dzisiaj człek się śmieje, Ale duszę niemi pieści,

1 otula, jak w makowe Liście, biedną, starą gło w ę...

Sam początek pierwszy zrobię I opowiem wam o sobie. —

Lat półkopy i z naddatkiem, Byłem chłopcem istne cacko!

Nie papinkiem, nic gagatkiem, Ale zuchem z miną gracką,

Z licem, jak krew żywa z mlekiem, Krzepki jakby dębczak młody, Zwinny — na bok z kozłem dzikim, Śmiały — w ogień czy do wrody!

Z sercem miękim jak wosk lepki, Z głową nie bez piątej k lep k i!...

Bóg nic skarał mnie tym brakiem;

Ale, żem był jedynakiem,

Ze zmarł ojciec, gdym był w szkole, Zatem, ja k to często bywa,

Moja matka nieszczęśliwa

(42)

Wzięła do dom swe pacholę, Nim oleju mu do miary W głowę mogły wlać Pijary.

Stąd więc czegoś brakowało, Ale pono bardzo mało, Może nawet i nic zgoła, Jak sądziła moja mama;

Bo natura nieraz sama Więcej da, niż wszelka szkoła.

Mnie też dała bardzo sporo, Zwłaszcza w ową głowy stronę, Kędy sztuki wyzwolone Swoje święte źródło biorą.

Więc w malarstwie: piórem śmiałem Ptaszki, kwiatki i koniki,

A najbardziej deseniki Przecudownie malowałem, A więc w rzeźbie, czy snycerce:

Scyzorykiem (cud zręczności!) Z bursztynu, szyldkretu, kości, Mogłem wyciąć czy to serce, Czy to krzyżyk, czy malutki Kluczyk do malutkiej kłódki.

Lub wreszcie z pestki wiśniowej Koszyczek filigranowy,

Co wszystko wonezas dziewice Nosiły jak zausznice.

Ale na mil parę kołem Dało sławę mi snycerza To, że z drzewa raz wyciąłem Z włócznią i szablą żołnierza, Co na pręcie osadzony I wyniesiony na strzechę Naszej chatki, na wsze strony, Na dziw ludziom i pociechę,

(43)

Tak się kręcił i tak srodze Machał włócznią, ciął szabelką, Ze aż wróble z wrzawą wielką Uciekały odeń w trwodze. — Więc w muzyce: (Boski darze!) Grałem ślicznie na gitarze, I to z nut, walce, mazury, Anglezy i krakowiaki;

A gdym wziął się na pazury, To, jak Paganini jaki Grałem nawet sławną Burzę, Utwór wspaniały nielada,

Gdzie grzmi, błyska i deszcz pada Nadto przy gitary wtórze,

Co zaleta też niemała, Śpiewałem jak Catalani.

„Czegoś oczki zapłakała", —

„Przyznam ci się moja pani“: —

„Szumi iviatr z gradem z m ie s z a n y —

„Nie wytrzymam, powiem marnie...“

Lecz nie zliczę, bo nie kłamię, Piosnek lik był nieprzebrany.

Dalej w tańcu: Boże drogi!

Ryba w wodzie, ptak w błękicie!

Co za dziarskość! co za życie!

Rzekłbyś lecą skry z podłogi, Gdy bywało przy swej łubce Zamaszyste tnę hołupce!

1 do konia: bies nie chłopiec!

Jak nań skoczę, huknę, świsnę, Mur, płot, parkan, rów czy kopiec, Choćby przepaść, fraszki istne, Już i wicher mnie nie zgoni!

Takim dzielny był do koni!

A do strzelby: na sto kroków

(44)

0 nóż kule rozcinałem, ł jaskółki z pod obłoków

Miotłem w zakład każdym strzałem.

A na dziki czy niedźwiedzie Polowanie jak się zdarzy, To bywało, kto rej wiedzie ? Jużciż ja ! a strzelcy starzy, Choć z zawiści chmurzą czoła, Choć klną skrycie całą duszą, Zawsze jednak przyznać muszą, Ze nikt sprostać mi nie zdoła, Bo każdego z nich przesadzę 1 w celności, i w odwadze.

Lecz to wszystko niczem jeszcze!

Najchlubniejszą mą zaletą Było to, co w końcu mieszczę, To jest, że byłem ... poetą, I na kwiatki, na strumyki, Na gwiazdeczki, księżyc złoty, Śpiewy ptasząt, żab skrzekoty, Wycie wichrów, jęk sów dziki, Ślicznem układał wierszyki, Słynne parę mil dokoła.

A więc miała racją mama, Ze natura nieraz sama Więcej da, niż wszelka szkoła.

Tak więc żyłem wśród igraszek, Szczęsny, wolny, jakby ptas/ek.

Bo choć jasne dziewcząt oczy Biły we mnie ostrym strzałem;

Z każdą grzeczny i ochoczy, Żadnej jednak nie kochałem.

Aż, jak ongi na Matyska, Tak i na mnie przyszła kreska.

(45)

Raz, pamiętam, na jesieni, Wykradłszy się szlachcie braci, Sam wypadłem z strzelbą w knieję.

Ślicznie było. Las się mieni W cudne barwy: zielenieje, Skrzy się, złoci i szkarłaci W różne cienie i odmiany, Jakby tęcza opasany,

Jakby w niebios strop wysoki Ktoś powprawiał za obłoki Takie szyby kolorowe, Jak te, co z nich po kościele Na przyklękłej rzeszy głowę Słońce barwne smugi ściele.

Cicho było, uroczyście:

Wciąż szeleszczą tylko liście, Wiecznie drżące na osinie, I od sosen na wsze strony, Jak pacierza szept stłumiony, Szmer poważny, smętny płynie.

Cicho, żaden ptak nie śpiewa, Czasem tylko sójka wrzaśnie Albo żołna, co hałaśnie

Twardym dziobem tłucze w drzewa, Lub zaświszcze na jarzębie Drozd spłoszony.

Z słuchem, wzrokiem, Zachwyconym tym urokiem,

Coraz dalej szedłem w głębie, Gdzie krok każdy mi odsłania Nowe czary, nowe dziwy.

Zapomniawszy polowania, Z myślim tylko był myśliwy.

Wtem, daleko gdzieś ode mnie, Huknął ktoś raz, drugi, trzeci.. . ,

(46)

Głosek słaby, — pewno dzieci Lub dziewczęta, co wzajemnie Nawołują się po borze, Biorąc rydze i opieńki.

A żem w dobrym był humorze, Więc, udając głosek cienki, Tymże trybem jota w jotę, Odhuknąłem przez pustotę.

„Hop, hop, hop!“ brzmi znów po lesie;

„Hop, hop, hop!“ znów echo niesie, I tak ciągle. Okrzyk rośnie, Wciąż się bliżej, jaśniej znaczy, Ale jakoś tak żałośnie,

Tak płaczliwie, ja k w rozpaczy.

Zrazu zbierał śmiech mię pusty Na myśl, jak tam ktoś przez chrósty I przez kłody, i przez łomy

Drze się, myśląc, żem znajomy, I jak, kiedy niespodzianie Z obcym oko w oko stanie, Może śliczna panna jaka, Zmiesza się i spiecze raka, I ... lecz później myślę sobie:

Czyż uczciwie ja to robię?

A jeżeli w tym obłędzie Ktoś od drużek swych gromady Tak daleko się zapędzi,

Że ich całkiem straci ślady ? ...

Dość-że tego! Więc co żywo Chwytam trąbkę swą myśliwą I dmę, co tchu starczy ino.

Zmilkłem; echa w lesie płyną, Długo, długo... znikły w dali.

Słucham: głosek znów się żali, Jęczy, płacze. — Bez wątpienia

(47)

Ktoś zbłąkany! Więc z ramienia Zrywam strzelbę i w obłoki Na wiatr pale. Las głęboki Jak od gromu wstrząsł się cały, Echa echom huk podały,

1 znów cicho, i znów słyszę:

Mąci głos żałosny ciszę.

Toć już przecie nie uwodzę, Biłem w trąbkę, dałem strzał;

A głos jęczy, jakby w trwodze Czy boleści skonać miał!

Snadź ratunek tam potrzebny...

Wpadam w zapał więc chwalebny, Trąbię, daję strzał za strzałem I przed siebie pędzę cwałem.

W tem ... o d ziw y!... osłupiałem, Skamieniałem!...

Na powale Dębu, na mchów aksamicie, Urok! czary !... czy słyszycie?

Czy wierzycie? Świtezianka, Czy rusałka, — cud-dziewica, Czarnooka, białolica!

W bujnych zwojach z pod jej wianka, Co go tworzą barwne liście,

W jakie jesień przystrojona, Na prześliczne jej ramiona Spada kruczy włos rzęsiście 1 osłania śnieżną szyję, Kędy z jagód dzikiej róży Kraśny, lśniący sznur się wije, Co nad koral wdzięczniej służy;

Wiotką kibić, zamiast wstęgi, Widłak, jakby sznur zielony, Ujął w koło w swoje kręgi

(48)

I ku stopom skroś festony Porozwieszał po sukience, Co stargana i pomięta;

Załamane białe ręce, Wc łzach toną jej oczęta, W licach przestrach i ból srogi, Drżą usteczka, a jn td nogi Porzucony koszyk widzę, Co mech stroi w żółte rydze.

Stoję, milczę, milczy ona.

Jak zaklęci wraz oboje;

I rusałka przelękniona, I ja sam się czegoś boję.

Spojrzę, — spłonię się, to zblednę, Zadrżę skrycie duszą całą...

Dziwy! jakże dziewczę jedne Tak z odwagi mię obrało?

Che przemówić, — niema głosu;

Chcę się ruszyć, — brak mi siły.

0 mój Boże, Boże miły, Od strasznego zbaw mię losu!

To rusałka, bez pochyby...

Wszak ich w naszych lasach wiele;

A ten wianek i to ziele, 1 hukanie, płacz i grzyby, To wybiegi i mamidła, By mię łacniej ująć w sidła!

Bo jak łzawe swe oczęta Na innie zwróci, to się zd:ije, Ze w nich taki czar, ponęta.

I rozkoszne takie raje, Iż ochoczobyin za niemi Na sam koniec pobiegł ziemi...

Zbaw mię Boże! ratuj Panie!

I w strach taki wreszcie wpadłem,

(49)

Żem chciał drapnąć co sił stanie, Przed złowrogiem tein widziadłem...

Już pomknąłem... A wtem ona Nagle z kłody ku mnie skoczy.

Wzniesie w górę swe ramiona, Zwróci na mnie łzawe oczy I zawoła w głos spłakany:

, Katuj, na Chrystusa rany!*

A więc raptem w miejscu skręcę, Na jej okrzyk ten bolesny, I zapytam: „Co panience?

To panienka nie duch leśny, Nie rusałka?*

„0 mój Boże!

Pan żartuje tak z niebogi;

A ja błądzę w dzikim b rze I nie mogę znaleźć drogi.

Sił już braknie m i...!“ zakwili Łzawym głosem, w dłonie drobne Kryjąc liczko swe nadobne, Z rzewnym płaczem. Bracia mili!

Ach, ten głosek! to jej łkan ie!...

Takim głosem, z łkaniem takiem, Gdyby rzekła: „Stań się ptakiem.

W lot mię unieś'.* — byłbym w stanie Orłem wzbić się pod lazury

I ją u nieść swemi pióry.

Więc wzruszony, drżący wszystek, Jak osiny wiotki listek,

Co nad głową mą szeleści, Czując, jako mi z boleść1, Jak wosk w ogniu, serce topnie, Głosem, gdzie już łez nie mało, Jęknę wzajem: „To okropnie!

Skądżeś panna? Co się stało?*

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziś dotyczy to polskiej wsi (por. Nie inaczej miała się rzecz z karierą innych elitarnych zwrotów w językach Europy i innych części świata – wszędzie nobilitująca

Z opisów dowiecie się lub przypomnicie sobie, co symbolizują poszczególne składniki umieszczane w koszyczku wielkanocnym.. To

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli&#34;1. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

[r]

Medycyna kosmiczna źródłem innowacji i postępu Rozwój technologii kosmicznych służy nie tylko zapewnieniu bezpieczeństwa astronautom, ale wiąże się również z wdrażaniem

Nie- dawno minister zdrowia (ten sam, który jako prezes NIL domagał się dwóch średnich krajowych dla leka- rzy bez specjalizacji) zapowiedział, że podwyżek dla lekarzy

Przybliżono skutki przemian relacji między pracą a czasem wolnym dla seniorów, koncepcje polityk wobec starzenia się społeczeństw, korzyści i bariery wspierania

Scena jest dla mnie pięknym miejscem, ale wokół tego piękna i satysfakcji, które jest niewątpliwie we mnie, jest wiele różnych smaczków w po- staci stresu, tremy i tego, co