• Nie Znaleziono Wyników

Zenon Klemensiewicz (1891-1969) : materiały i szkice do portretu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zenon Klemensiewicz (1891-1969) : materiały i szkice do portretu"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Krystyna Pisarkowa

Zenon Klemensiewicz (1891-1969) :

materiały i szkice do portretu

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 63/3, 183-206

1972

(2)

KRYSTYNA PISARKOWA

ZENON KLEM ENSIEW ICZ (1891— 1969)

MATERIAŁY I SZKICE DO PORTRETU

Jeszcze je s t Z enon K lem ensiew icz nazw iskiem postaci znanej każdem u poloniście. Uczony, językoznaw ca, p ro feso r U n iw ersy tetu Jagiellońskiego, nauczyciel nauczycieli, działacz społeczny. Osobowość, k tó ra zaw ażyła i w aży n a w spółczesnej h u m an isty ce polskiej. K lasyk polonistyki w spół­

czesnej, w y ro sły z gleby m łodopolskiej.

Nie ró w n ieśn ik S tan isław a Pigonia, skoro m iędzy datam i n aro d zin leży sześć lat, ale n ależący do tego sam ego pokolenia. W parze u sta w ia ob u uczonych d w u k ro tn ie K azim ierz W yka, re k o n stru k to r osobowości Pigoniow skiej 1. P o rtre ty W yki o p iera ją się n a 36-letniej znajom ości z p o r­

treto w an y m , n a znajom ości pism n au k ow y ch i au to p o rtretó w , k tó re Pigoń, uczony polonista, pozostaw ił w postaci w yzn ań pam iętnikarskich. P ra g ­ nącem u chronić pam ięć o ty m pokoleniu i k o n sty tu u jący ch je in d y w id u al­

nościach m usiała się postać K lem ensiew icza narzucić. Mimo istn iejącej lite ra tu ry , głów nie pośm iertn ej i zajm ującej się nau k o w ą w agą dzieła K lem ensiew icza, n iew iele tu jed n a k znam y koniecznych do p o rtre tu m a­

teriałów .

Sam U czony to indyw idualność zam k n ięta i oszczędna, może n a w e t sk ąpa w u jm o w aniu siebie. Nie zostaw ił sądów o sobie an i w pism ach nauk o w y ch — jak o językoznaw ca n ie m iał okazji i potrzeby m ówić w n ich o sobie poza tym , że dał św iadectw o spraw ności i pom ysłowości in te le k tu a ln e j — a n i n ie w y d ał p am iętnika. M ało tego. Niszczył w za ­ sadzie korespo nd en cję o trzy m y w an ą, n ie zostaw ił też śladów potrzeby rozw lekłej szych w y n u rz e ń listow nych, choć pisyw ał i co dzień: z fro n tó w pierw szej w o jn y św iatow ej do m atki. To, co się zachow ało jako w y ją tk i od tej zasady, złożono w ra z z in n y m i m ateriałam i w A rchiw um PA N w K rakow ie. I w y d aje się, że w łaśnie ow e m ate ria ły rzu c a ją tak ie św iatła i cienie, któ re m oże p o zw alają oglądać n ie je d n ą nieznaną, a isto tn ą cechę, pozę, grym as, g est człow ieka, któ reg o się n ie dom yślano.

1 K. W y k a : Stanisław Pigoń jako uczony. „Pamiętnik Literacki” 1970, z. 1, Stanisław Pigoń. Próba rekonstrukcji osobowości. „Twórczość” 1970, nr 7/8.

(3)

Bo Klem ens, ja k go uczniow ie nazyw ali, pracow ał n a d rolą, k tó rą ucieleśniał, przez w iele lat. U progu k a rie ry nauczycielskiej postanow ił w ychow yw ać w łasnym przykładem . T alen t ak torsk i, przek on anie do roli, w ytrw ałość spraw iły, że utożsam iono go z postacią, k tó rą chciał być i dla w iększości był. U rodził się w r. 1891, w ro k p rzed W ańkow iczem , w trz y la ta po Zegadłowiczu, sześć po P aran d o w sk im i P igoniu. Istn ie ją fa k ty każące te postaci tra k to w a ć jak o re p re z en tu ją c e jed n o pokolenie, podobną g ru p ę osób bliskich dośw iadczeniem h isto ry czny m i zaw odow ym . A le to s p ra w y późniejsze. Długość roku, w iosny, d n ia je s t w zględna. Inaczej liczy się różnica sześciu la t m iędzy chłopcam i n iż m iędzy członkam i A kadem ii N auk. K iedy P igoń m iał la t dw adzieścia — K lem ensiew icz był w w ieku Teofila Grodzickiego z N ieba w płom ieniach. K uszące je s t ze­

staw ien ie Zenona K lem ensiew icza z tą, o sześć la t m łodszą od niego, po­

stacią literacką. Teofil w y rósł w podobnej atm osferze, z podobnego środo­

w iska. O ddajm y m ark sisto w sk iem u k ry te riu m b iograficznem u: pochodze­

n ie społeczne — n a le ż y tą uw agę.

Pochodzenie społeczne

Zenon był jed y n y m synem w yższego u rzędnika. U rodził się w dom u inteligencji galicyjskiej, n iezb y t zam ożnym , ale d ostatecznie w yposażo­

n y m w dobra m aterialn e, w p e rsp e k ty w y m oże w iększe n iż podstaw y eko­

nom iczne, h o ry zo n ty ch y b a szersze. Ojciec, Ignacy, stud iow ał praw o:

w W iedniu, ja k dowodzi dyplom u n iw ersy tecki. Oprócz tego dyplom u przechow yw ano św iadectw a szkolne, w ra z ze św iadectw em dojrzałości.

Ich w artość dla n as streszcza się może do zaskoczenia, k tó re w y w o łu ją n oty. Bywało, że obyczaje oceniono n a „odpow iednie” , łacinę, grekę,, pol­

ski, niem iecki — czasem i „dostatecznie” . Na*ogół b ra k dowodów p ry m u - sostw a. Je d e n „celujący” stopień błyszczy n a św iadectw ie m atu raln y m z r. 1878 — za śpiew ! T w arda te k tu ra — zdjęcie ojca: sk upiona ciem no- o k a tw arz. Zdjęcie m atki, K am ili. P rzesłan k i do re k o n stru k c ji zespołu cech odziedziczonych, n ab y ty ch , w ypracow anych.

Sądziło się zawsze, że je d n ą z w ażnych, ch arak tery sty czn y ch cech Z enona K lem ensiew icza b y ł szacunek dla pracy. W doku m en tach a r­

chiw alnych zn ajd u ję p o tw ierdzenie i uzasadnienie. Je d y n y syn, urodzony w dziesięć m iesięcy po ślubie Ignacego i K am ili, z pew nością nie m iał cięż­

kiego dzieciństw a, ale też n ie op ły w ał w p rzesad n y dobrobyt. A ni ze szkoły n ie w yszedł jak o złoty m łodzieniec, ani n a stu diach nie leniuchow ał ja k o zblazow any m łody panek. K iedyś odpow iednie w ładze nie w ah ały się przed w y d an iem jego ojcu św iadectw a ubóstw a zw alniającego od opłat n a uniw ersytecie. Był jed n y m z sześciorga dzieci. T eraz Zenon rów nież zostanie n a U J zw olniony od opłat.

Ignacy m iew ał tru d n ości zawodowe, m niej szczęścia niż ojciec Teofila

(4)

G rodzickiego p rzy w spinaczce po szczeblach a d m in istracy jn ej k ariery . Że znał kłopoty z o trzy m aniem posady, w idać z zachow anego pism a od­

m ow nego z r. 1909: „Posadę, o k tó rą P a n ubiegałeś się, nadan o innem u k om peten to w i” . N a sk u tek k olejnych nom inacji, tj. ów czesnych p rzy ­ działów pracy Ignacego, przenosi się ro d zin a: w r. 1901 z Rzeszowa do T arnow a, w 1902 z T am o w a do Nowego Sącza. S tam tąd do K rakow a.

I tu u m ie ra Ignacy 25 II 1917. N ajw idoczniej są w ted y w niełatw y ch w a­

runk ach. W ojna! P rzy czy n ą śm ierci Ignacego jest cho ro ba płuc, ściślej:

zapalenie płuc i galopujące suchoty. W ynika to z listów syna. Zenon, w ted y o ficer w o jsk au striackich, w ty d zie ń przed śm iercią ojca przek on uje i ponagla korespondencyjnie, a b y chorego w ysłano do Szw ajcarii. W ierzy w ratu n e k . Z naiw nością i gorączkow ym zapałem m łodzieńczym d y k tu je adresy lecznic p ry w atn y ch , m. in. w Davos. List, w którym. 26-letni chło­

piec, p ełen rozpaczy o fiaro w u je „sw oje w szystkie zarobki, oszczędności i m a ją te k ” , narzu ca w nioski o jego sto su n k u do ojca, o charak terze, ale i o sy tu acji m ate ria ln e j ro d zin y : ofiaro w an e zarobki to żołd le jtn a n ta . W oszczędności n ieła tw o uw ierzyć. W ojna zastała go tu ż po stud iach — w p rzed ed niu rozpoczęcia p racy zaw odow ej. To, że nazw isko K lem ensie­

wiczów w y stę p u je podobno w b ard zo d aw nych dokum entach, je st w p raw ­ dzie dowodem szlachectw a i źródłem n iew in nej d u m y — sam Zenon, jeszcze jak o nauczyciel polonista, w ynotow ał odpow iednią dok um en ta­

c j ę 2 — ale pozostaje bez w p ły w u n a sy tu ację m a te ria ln ą u schyłku X IX i początku X X w ieku. D óbr szlacheckich d aw no tam ju ż nie było. A że X IX -w ieczna in telig en cja p racu jąca G alicji n ie piła ptasiego m leka, w ie dziś, zgodnie z pro gram em historii, każde dziecko szkolne.

Szkoła

Rodzice nie od razu posyłają Zenona po osiągnięciu odpow iedniego w ieku do szkoły. Dw ie pierw sze klasy kończy o n jak o „ p ry w a ty sta ” . Z n a ­ stępnych klas przechow uje się ju ż św iadectw a szkolne.

2 Sz. M o r a w s k i , Sądecczyzna. (Z m apkam i i planami). Kraków 1863. Znajduję odpowiednie m iejsca: „— Ja, Sulisław Janowicz, kanonik kościoła krakowskiego [...], zatwierdzam [...] stryjow i memu [...] sprzedaż w si Szczyrzycem zwanej. [...] — Spi­

sane w ięc nazwiska obecnych: książę B olesław Leszkowicz z matką swą: panią Grzymisławą, Fulko arcybiskup gnieźnieński [...], Sułek K lem ensiew icz, Klem ens z bratem swym [...], mistrz Cedron kanclerz krakowski księcia Bolesława. — Działo się to roku pańskiego 1244 na wiecach w Chrobrzu [...]” (s. 113), i „Wobec tych świadków : pana Pakosława [...], Klem enta K lem ensiew icza [...] i innych w iela obec­

nych. — Działo się w Gieczù R. P. 1237” (s. 78). Informacja ta nie ma onomastycznej w artości naukowej. W Kodeksie dyp lo m a ty czn ym Polski (wydał J. B a r t o s z e w i c z . T. 3. Warszawa 1855, s. 48 i 31), z którego Morawski najprawdopodobniej czerpał, czytamy: „Sulco filiu s Clem entis” i „Clemente filio Clem entis”. Morawski utworzył formy patronimiczne „K lem ensiew icz”, ale nie było to jeszcze nazwisko. Brak zresztą

(5)

Doskonałe. Je d n a z najw cześniejszych p am iątek dotyczących sam ego chłopca pochodzi z 1905 roku. J e st to p am iętn ik W spom nienie z p o b y tu w K rościenku. Z w ycieczką szkolną w y b ra ł się cztern asto latek z Nowego Sącza konno („w ózkiem ”) i pieszo w P ieniny. Z w iedzają C zorsztyn, Nie­

dzicę, Sromowce, K rościenko, Szczawnicę. Nie dow iem y się, czy to sam Zenon odczuw ał p otrzebę u k ształto w an ia w rażeń, czy spełn iał sum ien­

nie zadanie szkolne. O pisuje drogę, w spinaczkę, w n ętrae zam ku. Bez egzal­

tacji, rzeczowo i dokładnie. P o m ęsku, bez pozy, ale i nie bez w łasnych osądów. Jeżeli to n ie zadanie dom owe, zaskak uje d y scyp lin a ucznia.

N aw et pism o staran n e, choć dziecinne, lecz z c h arak terem , z któ reg o m ożna by się dom yślić pism a p ro feso ra K lem ensiew icza. Ten w czesny pa­

m iętnik znajdzie swój odpow iednik w dru gim i o statn im , w k ró tk im opisie o statn iej dalszej podróży, do S zw ajcarii w 1966 roku.

Chłopiec uczy się łaciny i greki. P ilnie i z ochotą, co się bardzo p rzy ­ d aje później n a studiach. C zytam y w protokole z egzam inu m ag ister­

skiego w 1914 ro k u :

Kandydat tłum aczył i objaśniał ustęp z Ksenofonta, a następnie odpowia­

dał na różne pytania z zakresu literatury i gramatyki i starożytności. Odpowie­

dzi wypadły bardzo dobrze. Z historii starożytnej greckiej i rzymskiej zadano pytanie o wojny perskie, o losy Temistoklesa, Arystydesa, Pauzanisa, M ilitia- desa, Alkibiadesa, Koriolana, Mariusza, Luli, Hannibala itd. — w ynik egza­

minu bardzo dobry.

Tekst tego protokołu pozw ala w yobraźni rek o n stru o w ać przebieg lek­

cji łaciny i greki w now osądeckiej klasie Zenona. T u znów n arzu ca się pam ięć lekcji Nieba w płom ieniach. K siążka P aran d ow sk iego sam a się rozchyla n a odpow iedniej stro n ie:

rozmawiały ze sobą dwie dusze ponad owadzim zgiełkiem sali szkolnej, w trzasku słów greckich, które pękały jak łupiny orzechów, aby ukazać swój jędrny miąższ, wydobyty spod przyrostków, spójek, augmenté w.

Te w łaśnie słow a stanow iły jedyny przedmiot jawnej rozmowy profesora z uczniem. Jakiś trudny homerycki zwrot, jakiś czasownik, niby poczwarka zaczajony w nieregularnej formie, jakiś zaułek składni — snuły się po całej klasie dręcząc i nudząc — póki Teofil nie zbudził ich do lotu. Zaufanie, z jakim Rojek powierzał mu zawiłości, z którymi inni nie dawali sobie rady, ożywiło w nim pragnienie, aby go nigdy nie zawieść. To zmuszało do pilnej uwagi i znacznego nakładu pracy, w której znajdował upodobanie3.

M ożna przypuszczać, że m iędzy cztern asty m a szesnastym rokiem ży­

cia zapow iedź indyw idualności młodego K lem ensiew icza je s t pod kilkom a istotnym i w zględam i gotow a i w idoczna. Nie zachow ała się opinia o nim z tego okresu, ale w ierzę, że gdyby to było m ożliwe, panow ie p rofesoro­

dokumentacji dla niego w Słowniku staropolskich n azw osobowych (pod redakcją i ze w stępem W. T a s z y c k i e g o . T. 3. Wrocław 1971, z. 1).

3 J. P a r a n d o w s k i , Niebo w płomieniach. Wyd. 11. W arszawa 1970, s. 196.

(6)

wie gim nazjum now osądeckiego pam iętający swego ucznia nie w ah alib y się, stw ierdzić: Co do c h a ra k te ru — chłopiec pracow ity, am bitny, zdyscy­

plinow any i rozw ażny n a d w iek. Co do zdolności i zam iłow ań — obda­

rzony rozm aitym i tale n ta m i, a zw łaszcza takim i, k tó ry ch potrzeba filolo­

gowi, m ówcy, aktorow i, nauczycielow i. Oprócz ty ch zalet spośród grona kolegów w yró żn iały go cechy fizyczne: w zro st i uroda. Cechy n ie w y ­ m ieniane n ig d y w opiniach, ale o d gryw ające sw ą isto tn ą rolę w życiu i określonych zaw odach.

W łaśnie nauczycielstw o je st tak im zaw odem , w k tó ry m ta le n ty Z enona K lem ensiew icza z n a jd u ją zastosow anie. M ówił prof. K lem ensiew icz n a starość o sobie m łodym , że kiedy in n i chłopcy w ikłali się w skrajn ościach zabaw w zbójców lub o d p raw iali msze n a n ib y — on sam z sobą p rze­

prow adzał lekcje szkolne, w y k ład ał w yim aginow anym uczniom , p y ta ł ich, a jednocześnie odpow iadał, będąc n a p rzem ian to uczniem , to nauczycie­

lem.

O pierw szym publicznym sukcesie krasom ów czym w iem y z p rasy.

W ydaw ana w N ow ym Sączu gazeta ,,D zień” z 8 V II 1907 donosi w sp ra ­ w ozdaniu z w ieczoru k u czci A dam a M ickiew icza:

N astępnie uczeń VII klasy Zenon K lem ensiew icz w ygłosił piękne, w treść bogate, pełne pietyzm u dla naszej poezji narodowej słowo w stępne, które w y ­ głoszone z uczuciem i w idoczną swadą, nagrodzono rzęsistymi oklaskami.

Sucha n o ta tk a pozw ala w yob raźn i ujrzeć obraz, znów z N ieba w p ło ­ m ieniach :

M ówił o kulcie trzech w ieszczów. Pośród banałów, za które nie był odpo­

wiedzialny, gdyż brało się je po prostu z powietrza, z dziwnej ówczesnej atmosfery magnetycznej, rozkwitającej za lada podmuchem w biało-czerw one zorze borealne — pośród zdań gotowych i uświęconych jak liturgia, bez któ­

rych nie do pom yślenia były Zaduszki narodowe — trafiały się w jego w y ­ pracowaniu w yrazy osobiście odczute i tak w łasne, że aż niezgrabne. Zdobywał się na nie ów głód czci, pokłonu uwielbienia, który nękał Teofila, odkąd zna­

lazł się on pod pustym niebem. Te wyrazy cieszyły go i podniecały, starał się je wyodrębnić szczególną intonacją [...].

Wzbudził podziw. [...] dojrzał łzy w oczach matki; w iceprezydent Rady Szkolnej Krajowej nachylił się do ojca i coś mu szepnął; ojciec skinął głow ą z u śm iech em 4.

Egzam in dojrzałości złożył z odznaczeniem 26 V I 1909. Rok w cześnie]

otrzy m ał od ojca p am iątk o w ą papierośnicę. W yg raw erow an a d a ta 28 VI 1908. Więc p alił? Ju ż w te d y ? W ięc ojciec ta k m u pobłażał? Czy m oże był aż ta k d u m n y z syna-m ężczyzny ? Mógł sobie pozwolić n a pobłażliwość, poniew aż c h a ra k te r sy n a i ta k b y ł g w aran cją w zorow ych postępków .

4 Ibidem , s. 261, 262.

(7)

Wybór zawodu. U niw ersytet i praktyka nauczycielska

A b itu rie n t w stęp u je n a U J. N ie m a go n a pierw szych w ykładach.

C horuje n a zapalenie opłucnej. L ekarz dom ow y d r Leopold Jakobson pisze przed staw io ne jeszcze szkolnym zw yczajem zaśw iadczenie-uspraw ie- dliw ienie. P a m ią tk ą po chorobie je st n ie ty lk o te k s t zaśw iadczenia. Zro­

sty w p raw y m płucu w yk azu ją jeszcze ostatnie, przeprow adzone zim ą 1969 b a d a n ia lekarskie.

O ile w św iadectw ach szkolnych spoty k a się w śród p rzew agi „p ią tek ” dow ody zm agań „ tró je k ” z „czw órkam i” — tu ta j, n a studiach, ja k w y ­ n ik a z indeksu, protokołów egzam inów , zaśw iadczeń z ocenam i egzam ina­

c y jnym i — n ie m a ju ż w ątpliw ości, kto stu d iu je u p rofesorów Łosia, C hrzanow skiego, M azanow skiego, S tem b ach a. S topnie są „celujące”

i „b ard zo d o b re ” . A bsolw ent in te resu je się n a razie przede w szystkim h isto rią lite ra tu ry polskiej. R ów niutkie, choć już bez śladów in fa n ty ln o ­ ści, pism o ręczne w y p ełn ia ponad 30Q stro n p racy m ag istersk iej o Jó zefie K orzeniow skim jak o d ram atu rg u .

M agister K lem ensiew icz p o stan aw ia być nauczycielem . Z anim jed n a k św ieżo upieczony polonista dostaje u p raw n ie n ia nauczyciela, przechodzi p rzez prak ty k ę. J e st to ro k szkolny 1913/14. Z tego o k resu p ra k ty k a n t p rzechow uje obow iązkow y dziennik z protokołam i posiedzeń p ra k ty k a n ­ tów, plan am i lekcji, reflek sjam i k ry ty czn y m i o lekcjach swoich. W arto przytoczyć k ilk a fragm entów .

Na jednej z lekcji, z końcem października, podczas lektury nowego ustępu, w yw ołuję do odpowiedzi ucznia M. Ten staje bezradny, po chw ili, bez żadnego z mej strony zapytania i dochodzenia, uczeń В usadowiony za uczniem M — oświadcza mi, że M ma książkę otwartą w zupełnie innym m iejscu i nie bierze udziału w e wspólnej pracy. M — zwróciłem uwagę, oskarżenie В pominąłem m ilczeniem. W ątpliwość moja dotyczy tego, jak w łaściw ie należało postąpić.

Zdaniem moim uczeń В zbłądził, skoro nie pytany, nie w zyw any oskarżył sw ego kolegę, stał się denuncjantem. Wiem, że to drobiazg, ale strzegąc się oczyw iście daleko idących uogólnień, m ógłbym zeń wysnuć mniej korzystny w niosek o jego charakterze. Czy należało ucznia В skarcić?

W gimnazjum niższym musi nauczyciel trzymać uczniów w karbach su­

rowej karności i pilnie ich śledzić, ale nie w celu śledztw ani też w sposób szorstki gw ałcić wrodzoną ruchliwość m łodzieży [...], nie należy przemocą łam ać, ale system atycznie naginać.

W gimnazjum wyższym — trzeba dbać o ład, spokój i karność, ale m ając przed sobą ludzi z pretensjami dojrzałości, należy szanować poczucie osobistej godności [...], w e w szystkich stosunkach okazywać zaufanie [...], nie tykać uczuć osobistych szyderstwami, [...] zuchw ałe natury łam ie częstokroć udana obo­

jętność [...], należy być surowym, a nie srogim, wymagającym, ale nie prze­

sadnym, bezstronnym, ale nie obojętnym, poważnym, ale nie pysznym, spokoj­

nym, ale nie zimnym [...], trzeba pamiętać o kilku prawdach:

1. nauczyciel jest człowiekiem — często błądzącym [...],

(8)

3. uczeń powierzony nauczycielowi jest żywą istotą ludzką, [...]

5. m łodzież jest bardzo wrażliwa,

6. dzieci, które kształcim y, są najdroższym skarbem swych rodziców [...]. Każda nagana, upom inanie lub przestroga powinna być powiedziana przyzwoicie, rozumnie, sposobem spokojnym [...], w yrazów obelżywych, szorstkich unikać, bo ubliżają nauczycielowi, a rozgoryczają ucznia.

[...] W razie om yłki cofnąć sw e słowa.

[...] oddziaływ ać na serca uczniów.

Solidne i serio są te reflek sje początkującego — ja k w szystko, czym się zajm uje. C hyba ta k bez reszty pośw ięca się K lem ensiew icz założonem u zadaniu zaw sze. I pozostaje sobie w iern y . W tej krańcow ości, w idocznej też do końca życia w zu p ełn y m nieoszczędzaniu siebie samego, b y w a aż lekkom yślny, tj. taki, za jakiego zw ykło się uw ażać ucieleśnienie ty p o ­ w ego Polaka.

Ale jednocześnie jest n iety p o w y : w akuratności, obowiązkowości, w tra k to w a n iu każdego pow ziętego i otrzym aneg o zad an ia z całą po­

w agą, n a w e t jeśli to zad an ie n ie d o rasta do swego w ykonaw cy. R ów nież tak i pozostaje do końca życia. J e st p u n k tu a ln y — bez w zględu n a to, z kim się um ów ił. R anga p a rtn e ra n ie odgryw a roli. J e s t p rzygotow any w edług m aksim um sw oich możliwości, zaop atrzon y w konspekt, p rzy ­ kłady, ilu stra c je graficzne do lekcji, w ykładu, sem in ariu m — bez w zględu n a to, czy uczestniczą w nim słuchaczy setki, czy ty lk o dw ie osoby.

Nie up raw ia im prow izacji, n ie stosuje blagi. Nie um ie tech n ik i w y ­ k rętu , choć ją zn a i o b serw uje. A m atorów i zaw odow ych specjalistów w ty ch trzech dziedzinach n ie brak. Z w iekiem opanow uje obrzy ­ dzenie, k tó re w nim w zbudzają, filozoficzną, m askow aną („ze w zglę­

dów d y d ak tyczn y ch ” — bard zo to u niego w ażny m otyw ocen i po stęp­

ków) w yrozum iałością. Oba rodzaje reak cji u p ok arzają n iep u n k tu aln y ch , n iea k u ratn y c h , a upokorzona m iłość w łasna b roni się czasem ośm iesza­

n iem upokarzającego.

A tak u je się koturnow ość tego nauczyciela, bo z d arza się, że klasa, k tó rą on stanow i, je st za duża n a co dzień, jego postać za okazała do sali, w której („ze w zględów d y d ak tyczn y ch ”) godzi się w ygłosić odczyt, jego głow a za posągowa, jego rozum ienie zobow iązań za ak u ratn e. Ma się, w ra ­ żenie, obcując z nim , że to człow iek urodzony lub stw orzony n a to, a b y św iecił przykładem , a p rzy ty m skrom ny, ale bez m inoderii, bo m niej w ięcej zn ający sw ą w artość. Człowiek ascetyczny, lecz w ym agający w do­

b iera n iu p rzy jaźn i i zazdrosny o nią. Nie rozluźniony, n ie zw olniony od obow iązku w łasnej obowiązkowości. P rzez to sam otny i tragiczny. Z a­

sługujący n a uw ielb ien ie i p o trzeb ujący go. Z asługujący n a najg łębszy szacunek i zaspokojenie am bicji, a przez to może z n a tu ry w yklu czający w spółżycie p rzy jacielsk ie z p a rtn e ra m i o ty m sam ym form acie. Ironiczny,

(9)

dow cipny i złośliw y, ale n ie zn an y z ty c h cech. U k ry w ał je przez ta k t w stosunk u do innych, przez p rzekonanie o słuszności w zględów dydak­

tyczny ch — w sto su nku do siebie. B ardzo m ęski, bez cech kobiecych lub, tak m odnych dziś, herm afrodycznych, lansow anych n a fali tzw . m ody u n isex. Z byt sp raw iedliw y, a b y m izogynizm m ógł m u przysłonić obiek­

ty w n e zalety um ysłu jakiegoś ucznia ro d zaju żeńskiego — ale... w spół­

czujący m ężom m ąd ry ch żon. W ty m jed y n ie może nieco archaiczny.

Wojna i w ojsko

Z chw ilą w yb u ch u pierw szej w o jn y św iatow ej u ry w a się w szelka a n a ­ logia m iędzy Teofilem G rodzickim a Zenonem K lem ensiew iczem . K iedy dogasa pożar n ieb a Parandow skiego, w płom ieniach staje ziem ia, Teofil G rodzicki m a lat siedem naście. K lem ensiew icz o trz y m u je pow ołanie do w ojska. Tym, co w w yo b raźn i W yki łączy P igonia z K lem ensem , jest m. in. w spólnota dośw iadczeń w ojen n y ch :

Doświadczenie takie jest na pewno reprezentatywne dla uczonych polskich przynależnych do generacji Pigonia, którzy podobnie jak on w roku 1914 przy­

brali mundur i w iele lat spędzili na froncie lub w obozie jenieckim. Nieważne, że nie pozostawili oni po sobie św iadectw napisanych. Mimo to przypuścić wolno, że podobny depozyt w sobie noszą lub nosili — Zenon K lem ensiewicz, Jerzy Kuryłowicz, Roman Pollak, w ym ieniając tylko filo lo g ó w 5.

Przyznam , że w zrósłszy w cieniu legendy drugiej w o jn y św iatow ej, d łu go nie czułam, m im o wczesnej le k tu ry R em arq u e’a, przed pierw szą należytego resp ek tu . S tosunek ta k n iesp raw ied liw y d o staru szk i m a chyba każde z następnych, m łodszych pokoleń. Legenda S ta lin g ra d u zdew aluo- w a ła legendę V erdun. A R em arq u e’a sprzed Ł u k u T riu m faln ego m łodsi c z y ta ją już ch yb a tylko w yjątkow o. K iedy prof. K lem ensiew icz m aw iał, że od przebycia czterech w ojen n y ch la t w okopach, od czteroletn ieg o ocie­

ra n ia się o śm ierć 6, od czteroletniego życia z n ią i m yślam i o niej za p an b ra t, przestała dla niego być uosobieniem grozy — tru d n o m i było, m im o szacunku, jak i d la jego słów żyw iłam , serio tra k to w a ć to w yznanie. P o d­

św iadom ie uw ażało się w m oim pokoleniu, że w o jn a bez nalo tów i bom ­ bardow ań, bez obozów koncen tracy jn y ch, bez SS, bez hitlerow skiej m a­

ch iny okup acy jn ej, w o jn a z H itlerem w roli bezim iennego k a p ra la by ła igraszką dodającą m alow niczości życiorysom naszych dziadków , w ujków i in n y ch starszy ch panów . P rzejrzen ie odpow iednich m ateriałó w po K le­

5 W y k a , Stanisław Pigoń. Próba rekonstrukcji osobowości, s. 91.

6 W edług encyklopedii Der grosse Herder (z r. 1935) — Austrowęgry z 9 000 000 zm obilizowanych straciły 911 000 zabitych, m iały 850 000 ciężko rannych, 2150 000 lżej rannych, 443 000 żołnierzy zagubionych lub w niew oli obcej.

(10)

m ensiew iczu w A rchiw um PAN, p rzem yślenie zw iązków w o jn y z póź­

niejszym jego usposobieniem , uśw iadom ienie sobie zm ian i w pływ ów , któ re n a n im w yw arła, ukazało m i ją w now ym św ietle.

U progu przygotow yw anej k a rie ry Zenon K lem ensiew icz zostaje po­

w ołany do w ojska. O dtąd nazy w a się w tek sta ch zachow anych rozkazów, zw olnień, m ianow ań, pochw ał — Zeno. W ojsko jest bow iem austriack ie.

Duża paczka zdjęć p rzed staw iający ch go w m undurze, n a koniu. Je st frontow ym oficerem san itarn y m . W idzę go w w a ru n k a ch polow ych, w obo­

zowej „szrajb sztu b ie szp ita ln e j” , z kolegam i, z psem o b jęty m serdecznie za szyję. Do sto su n k u do zw ierząt, zaw sze serdecznego — w a rto osobno wrócić. Tym czasem w ażniejsze jest rozpoznanie tegoż profilu, tegoż uk ła­

du postaci i cech, k tó re ta k dobrze znam y z życia cyw ilnego — w w ojsku.

K lem ensiew icz: pracow ity, sum ienny, in te lig e n tn y i am bitn y.

O dnajdujem y go rzeczyw iście w ty m w cieleniu w treści ru b ry k w y ­ p ełniających b lan k iet z 17 V 1917. K a n d y d a tu ra zostaje przedstaw iona do odznaczenia o rd erem z n a stę p u jąc ą m o ty w acją:

Anlass: Für vorzügliche und aufopferungvolle Dienstleistung vor dem Feinde.

Seit 17 V 1915 bei der An stalt alle Etablierung, Vor- u. Rückmärsche mit derselben w ährend sämtlicher Gefechte und Operationen der 12.I.D, in diesem Zeiträume sehr oft m it feindlichem Feuer mitgemacht. Seit Juni 1916 als einziger Offizier der Formation ist er allen Obliegenheiten des Sanitäts-, Trans- und Proviantoffiziers in musterhafter Weise nachgekommen. S e h r f l e i s s i g , g e w i s s e n h a f t , s t r e b s a m , i n t e l l i g e n t konnte stets und überall m it

bestem Erfolge v e rw e n d e t w e r d e n 7.

W niosek w ym agał p o tw ierd zen ia przez kilk u w yższych oficerów , przedstaw icieli w yższych jedn o stek . Je d en z n ich pisze:

Besitzt bereits inländische Friedens- и. Kriegsdekorationen — allerhöchste belobende Anerkennung v. 17 V 1916.

Antrag des Verfassers: Neuerliche allerhöchste belobende Anerkennung m it den Schwertern, Feldpost, 14 Juni 1917.

Begutsachtung und Antrag des Divisionärs: 20 VI 1917 Verdienstkreuz m it Schwfertern],

K om end ant k o rp u su jed n a k n ie potw ierdza w niosku, d ata: 25 VI 1917.

K o m end an t arm ii odpow iada n e g a ty w n ie : „kein A nlass 29 V I 1917”.

7 „Podstawa: pierwszorzędne i ofiarne w ykonyw anie zadań w obliczu wroga.

Od 17 V 1915 udział w e. wszystkich pracach urządzania zakładu, w marszach i cofa- niach w czasie licznych potyczek i operacji 12 Dywizji Piechoty. W tym czasie bar­

dzo częsty udział w ogniu nieprzyjacielskim . Od czerwca 1916 jako jedyny oficer form acji w ypełnia w sposób w zorowy w szystkie obowiązki oficera sanitarnego, trans­

portowego i zaopatrzeniowca. B a r d z o p i l n y , o d p o w i e d z i a l n y , a m b i t ­ n y , i n t e l i g e n t n y , w szędzie i zaw sze gwarantuje najlepsze wykonanie, sukces w zakresie powierzonego zadania”.

(11)

W ru b ry c e n a dodatkow e uw agi — nieo rto g raficzn ą niem czyzną, pism em gotyckim :

Seit Dezember 1916 hatte ich Gelegenheit die Tätigkeit des Beauftragten zu beurteilen, während dieser Zeit nicht m ehr als seine Pflicht getan. Auftrag nicht befürwortet.

— i uw aga o statnia:

Der Belohnungsauftrag wu rde zur späteren Verwertu ng rü c k g e sa n d t8.

W rozkazie w y raźn ie m ow a o „bardzo częstym udziale w ogniu w al­

k i” . N iem al nic z tej grozy n ie przecieka w korespondencji w ojennej do m atki. S yn oszczędza niepokoju jej w yobraźni. B ierze też w zgląd na cenzurę. Lepiej pisać lakonicznie lu b w ostateczności w ogóle nie pisać.

W czerw cu 1916 Ignacy K lem ensiew icz, zaniepokojony m ilczeniem syna, szu ka przez k o m en d an tu rę k rak o w sk ą inform acji o nim . Zachow ał się upraszający o wiadom ość teleg ram z 21 V I 1916 do poczty polowej i od­

pow iedź z 25 VI 1916: „ L eutnant Zeno K ie m e n bei der ID S А 2” .

Tym czasem śm ierć odszuka n ie żołnierza — lecz jego ojca. Z 24 i 27 II 1917, z czasu choroby i śm ierci Ignacego, zachow ano rozkazy polowe k ieru jąc e le jtn a n ta n a kilkudniow y u rlo p do domu. Czy sy n zobaczy ojca żyw ego?

Ignacy u m iera 25 II 1917. L e jtn a n t Zeno poddany 15 III 1917 badaniu lek a rsk ie m u w ojskow em u o trz y m u je św iadectw o, k tó re dowodzi, jak b a r­

dzo ciężko przeżył tę śm ierć:

Der Untersuchte leidet an Funktionsstörungen des Herzens (Herzneurose) mittleren Grades. Derselbe ist infanteriefrontdienstuntauglich9.

W idocznie n a sk u te k tego b ad a n ia i orzeczenia lekarskiego przenosi się Z enona do innego ty p u zajęć w ojennych. Z 4 V II 1917 pochodzi rozkaz arcy k sięcia („Franz S a lv ato r”) n a d a n ia odznaczenia „Das Ehrenzeichen I I K lasse v o m R o ten K re u z m it der K riegsdekoration,>. Rozkaz poczty polow ej z 9 V II 1917 brzm i:

Lt. Egon Stein [...] und Lt. Zeno Klem ensiew icz der SanAbt. Nr. 1 — Trainkommandant der SanKol. Nr. 2 haben bei ihren Unterabteilungen das

8 „Już posiada krajowe pokojowe i w ojenne dekoracje, najwyższe nagradzające uznanie z 17 V 1916”.

„Propozycja: Nasze najwyższe uznanie pochwalne: krzyż zasługi wojskowej z m ieczami. Poczta połowa, 14 czerwca 1917”.

„Opinia i w niosek oficera dywizji: 20 V I 1917: krzyż zasługi z m ieczam i”.

„Od grudnia 1916 m iałem okazję oceniać czynności kandydata do nagrody, w tymże czasie nie przekraczał swoich powinności. N ie potwierdza się w niosku”

„Wniosek nagrodzenia odsunięto do późniejszego rozważenia”.

9 „Badany cierpi na zakłócenia funkcji serca (neuroza serca) średniego stopnia N iezdolny do służby liniow ej w piechocie”.

(12)

im Winter durch anstrengende Dienstleistung, schlechte Kom munikationen u.

Futtermangel herabgekommene Pferdematerial in verhältnissmässig kurzer Zeit in einen vorzüglichen Nährzustand versetzt, die sich einschleichende Räude durch unermüdliche Pfelge und strenge Befolgung der tierärztlich angeordne­

ten Massnahmen im K e im e unterdrückt [...].

Ich spreche diesen beiden Offizieren für ihre mustergültige Betätigung im Interesse der Erhaltung des Pferde- und Trainmaterials die belobende A n erken ­ nung des Korpskommandos aus 10.

D om yślam y się, że w latach ty c h dokonuje się, przełom ow a zm iana w P ortreto w an y m . Postać am bitnego, inteligentnego, akuratnego, praco­

w itego m łodzieńca zdobyw a now e w y m iary. J e st ty m w ym iarem c ie rp ie ­ nie po utracie ojca. D ojrzew a niepokój w ew nętrzny, którego w postaci tak niem al dotyk alnej nie było dotąd. Niepokój objaw iający się neurozą, w r. 1917 widoczną dla lekarza wojskowego, niepokój, k tó ry tow arzyszył m u odtąd do końca życia, sta ra n n ie u k ry w a n y przed obserw atoram i, dla których K lem ensiew icz b y ł uosobieniem rów now agi i ostoją psychiczną.

Ja k o nauczyciel pow inien by ł n ią być. Ja k o u tale n to w an y a k to r g rał tę rolę najzu p ełn iej przekonyw ająco. Myślę, że ujściem takiego niepo k oju m ogły być znane ciągłe podróże K lem ensa, z odczytam i, służbowe, dykto­

w ane nie tylko poczuciem obow iązku. „Co się człow iek nie naponiew ie- r a ! ” — m aw iał, kiedy w racając z jednej delegacji, przygotow yw ał się do drugiej. Dziwiono się, że n ie zrezygnow ał z tej poniew ierki, k tó rą roz­

począł w czasie w ojny, a skończył śm iercią. A m yślę, że nie m ógł z re ­ zygnować. W tym w ielka różnica m iędzy nim a Pigoniem , o k tóry m W yka pisze:

Istnieją ludzie niespokojni, w ędrowni, ciekawi coraz to różnych stron owej ziemi. Stanisław Pigoń reprezentuje inną naturę: był to c z ł o w i e k z a k o ­ r z e n i o n y 11.

K lem ensiew icz, g n an y nie z w łasnej woli w czasie w ojny lin ią fro n tu włoskiego: od T riestu, W iednia, L ublina pod Równe, jako o ficer s a n ita r­

n y — św iadek w szystkich ty c h okropności w ojennych, k tó ry ch m iejscem akcji są fro n t i szpital fro n to w y — w y sy łający z różnych m iejsc postoju n a znak pam ięci i życia ciągłe k a rtk i do ow dow iałej m atki, czasem zaw ie­

rają ce ty lk o podpis, d atę i pieczątkę cenzury, po skończeniu w o jn y w ła­

10 „Lejtnanci Egon Stein i Zeno K lem ensiew icz doprowadzili konie swego od­

działu, nadwerężone ciężką zimą, dużymi wysiłkam i, złą komunikacją i brakiem paszy, do wspaniałego stanu w stosunkowo krótkim czasie, zw alczyli też w zarodku zakradającą się zarazę parchów dzięki niewyczerpanej pielęgnacji i surowemu prze­

strzeganiu zaleceń weterynaryjnych [...].

Wyrażam obydwu oficerom za ich w zorową pracę w interesie uratowania koni i materiału taborowego pochwałę i uznanie komendy korpusu”.

11 W y k a , Stanisław Pigoń. Próba rekonstrukcji osobowości, s. 83.

13 — P a m i ę t n i k L i t e r a c k i 1972, z . 3

(13)

ściw ie nie p o trafi już usiedzieć n a m iejscu. Za lata 1920— 1939 sporządził sobie w ykaz kursów dydaktycznych, dla nauczycieli, k tó ry dowodzi, że n ie było ro k u — ba, po ry roku! — bez k u rsu lub sem inarium . D roga w ie­

dzie przez Radom sk, P iotrków , N ow y Targ, Rygę, Lublin, K raków , P o­

znań, Lublin, W arszaw ę i znów K raków , Rygę, Toruń, Poznań, Lwów, znów Lwów, W ilno, K atow ice, Równe, K raków , Rygę, K atow ice, Białą, M ysłowice, Zakopane, K raków , Bielsko, Cieszyn. A przecież k u rsy n ie b y ły jedy n y m i m otyw am i podróżow ania. Po w ojnie, zw łaszcza w czasie kied y był działaczem zw iązkow ym ZNP, podróżow ał z odczytam i do róż­

n y c h m iast polskich, do W arszaw y ta k często, że zaistn iała konieczność u trzy m y w an ia w D om u N auczyciela stałego pokoju. B yw ał w W arszaw ie i trz y razy w tygodniu. Z kon feren cji w W arszaw ie leciał z odczytem do Szczecina, w racając zahaczał o Toruń, gdzie hab ilitow ał ucznia. W iem, że to dziś brzm i niem al ja k n o rm aln y try b życia uczonego zam ieszkałego poza W arszawą, ale przez o statn ie siedem la t życia K lem ensiew icz b y ł przecież p raw n ie em erytem !

Że tra p iły go nastro je, chan d ry , sm utk i ty po w e dla n e u ro ty k a , a n ie podejrzew ane u niego, dowodzą też listy do m atki, jakieś pojedyncze zdanie w korespondentce w o jen n ej:

30. 6. 1918. [...] Pogoda stale mi sprzyja, atoli bodaj deszcz nie pada. W ie­

czorem wybieram się do teatru. I znowu powtarzam, jakżebym Cię, Matko, pragnął m ieć przy sobie. Bóg znowu cierpienie zesłał na mnie, nie w iem do­

prawdy, dlaczego m nie los tak smaga, każdy człowiek ma sw oją bodaj m alutką radość, a m nie życie tylko złudzeniam i karmi.

U legania n astro jo m sm u tk u dow odzą listy ze S zw ajcarii z la t trz y ­ dziestych, do któ ry ch jeszcze wrócę.

Czego poza zobojętnieniem n a śm ierć i niepokojem przed życiem do­

ro b ił się n a w ojnie? Śm ierć ojca nie ty lk o zacieśniła zw iązek z m atką, zaw sze bardzo głęboko kochaną, ale też w zbudziła w nim in sty n k t opie­

kuńczy. O piekow ał się n ią aż do 1963 roku. D alszą konsekw en cją n arod zin tego in sty n k tu jest pew ien odruch, raczej p róbny i nieu d an y , p ra k ty - cyzm u. Syn chce zapew nić m atce jak ie tak ie b y to w anie w czasie w o jen ­ n ych tru d n ości aprow izacyjny ch :

5. 12. 1917. [...] Wczoraj w nocy w yjechał do Krakowa Nowakowski, który ma polecone oddać Mamie zakupione przez m nie grzyby. Jest ich 21 funtów rosyjskich, tzn. 8V2 kg. Zapłacę 210 К — rzeczoznawca twierdzi, że m ają wartość 500 K, licząc po 60 К za 1 kg. Prócz tego 10 paczek tytoniu po 3 K. Kwotę tę umorzę w 2 m iesiącach. Dr F. napisał już do swej matki, prosząc, by w każ­

dym kierunku aprowizacyjnym szła Mamie na rękę. Proszę zatem zgłosić się u niej, zapoznać z nią i powołać na F., a co będzie mogła uczynić, zrobi.

5/6. 1918. [...] Dla Mamy zakupiłem 4 kg słoniny po 24 К (90 [!] К).

(14)

K orzystając z po b y tu w m iejscow ościach atrakcy jny ch, zw iedza za­

bytki, te a try , ogląda k rajo b raz y :

I 3. 12. 1917. [...] Wczoraj otrzymałem kartę z 29. Tu przeżywa się obecnie

podniosłe chwile. Koniec zdaje się być coraz bliższy. Zdrowie dobre.

Lublin, 20. 4. 1918. [...] Wbrew zamiarowi m usiałem przedłużyć swój pobyt tutaj jeszcze na dzień dzisiejszy. Byłem w teatrze na Cyganerii w arszaw skiej oraz K r ó lo w e j kina. Stanowi to pewną rozrywkę. Jutro rano wyjeżdżam.

12. 8. 1918, Triest. [...] Krążą pogłoski, że około 20 b. m. nastąpi zwrot, w ątpię wszakże w ich prawdziwość ze względów na poważną ilość wypadków czer­

wonki i malarii, które srogo gospodarują na naszym odcinku.

Triest, 14. 9. 1918. [...] Równocześnie wysyłam list, jego dziwaczna nieco forma spowodowana zrozum iałym i względam i. Należę do armii Isonzo (Isonzo Armee) 12.

Triest, 15. 9. 1918. Droga Mamo! W ciągu dnia wczorajszego załatw iłem w iększość sprawunków. Wieczorem byłem nad morzem, by wyzyskać sposob­

ność widzenia go po zachodzie słońca, a później przy księżycu. Wrażenie bez­

sprzecznie silne! Dzisiaj wieczorem (725) wyjeżdżam , a na m iejscu będę oko­

ło 4-tej. Pogoda sprzyjała bez zarzutu. Upał mimo połowy września dokuczliwy, któremu w części zapobiega biały mundur.

Koniec w o jn y przynosi dem obilizację. Są dok um en ty zw alniające ze służby w ojskow ej. Ale Zeno zostaje w w ojsku polskim , jako Zenon.

Opuszcza je 2 X I 1919 w sto p niu porucznika, żegnany niezw ykle serdecz­

nie, jak św iadczy te k s t rozkazu u trzy m an y w to n ie różnym od rozkazów dotyczących in n y ch ludzi i sp raw :

Rozkaz Dowództwa Szpitala, nr 302 z 2 XI 1919, punkt 4. Pożegnanie porucznika Z. Klem ensiewicza.

W dniu dzisiejszym opuścił por. K lem ensiew icz stanowisko dowódcy kom ­ panii sanitarnej, by powrócić do swego ukochanego zawodu, któremu całą duszą oddać się pragnie. Rok cały spędził on ną swym wojskow ym posterunku, a ja szczęśliwym się czuję, że danym mi było mieć go za swego współpracownika.

Ciężkie to były czasy, w jakich tę wspólną pracę zaczęliśmy, a mimo to on nigdy nie upadł na duchu, lecz z hasłem „dla ukochanej Ojczyzny” szedł śm iało naprzód, przezwyciężając w szystkie przeszkody, będąc m i zawsze w iernym doradcą i dzielnym towarzyszem pracy około w spólnego dobra. I pomimo że sercem rw ał się gdzie indziej, gdzie czeka go w ielka odpowiedzialna praca, nie pierwej zapragnął powrócić do niej, aż dzieło rozpoczęte do pomyślnego wyniku doprowadził, aż w ychow ał sobie godnego następcę. — I dlatego, acz­

kolwiek trudno m i było rozstawać się z nim, to jednak przeświadczenie, że dzielni synowie Ojczyzny w yjdą spod jego ręki, przezwyciężyło w szelkie inne

12 Isonco — rzeka w pn. W łoszech wpradająca do Zatoki Triesteńskiej. Tworzyła w czasie pierwszej w ojny św iatowej linię tzw. Frontu Isonco. Wzdłuż tej lin ii sto­

czono 12 krwawych walk, w ostatniej, najkrwawszej z nich doszło do przełamania frontu włoskiego przez armię austriacką.

(15)

względy. Żegnam go z życzeniem, by na nowej drodze osiągnął ten cel, jaki sobie zakreślił, by w pokolenie tchnął tego ducha, jakim sam jest owiany.

Szczęść Boże.

Dowódca Szpitala dr Krysakowski. major 1 k. m. p.

W śród różnych w artości tego doku m en tu w idzę w n im i św iadectw o m otyw ujące późniejszą, trw ają cą przez całe życie sy m p atię P ro feso ra dla środow iska lekarskiego. Poza polonistycznym b yło m u ono chyba zawsze najbliższe i odw zajem niało się podobnym i uczuciam i.

N a ty m uroczystym pożegnaniu nie skończyła się jed n a k służba w o j­

skowa. Przechow uje się, zaśw iadczenie z 28 V II 1920 głoszące, że „został w ciągnięty do listy popisow ych m iasta K rak ow a” . Z 2 X I 1921 pochodzi w yciąg z rozkazu D ow ództw a K orp u su K adetów o tym , „że por. K lem en­

siew icz zostaje zw olniony od dn. 5 bm. od w szelkiej służby w korpusie, sk u tk iem dem obilizacji” . Ale w śród ró żnych zachow anych legitym acji tk w i książeczka w ojskow a, w y staw io n a 21 X I 1921, ze stopniem k a p itan a rezerw y .

W m un d u rze przeżył około siedm iu lat.

Praca zawodowa, zajęcia dodatkowe, podróże, stypendium, kursy, odczyty

Po siedm iu latach w m u n d u rach — w raca do życia cyw ilnego. W arto przypom nieć opis kw alifikacji n a nauczyciela do G im nazjum im. Sobie­

skiego w K rakow ie, w k tó rym uczył dw adzieścia lat, aż do w y buchu d ru ­ giej w o jn y :

wysoka inteligencja, bardzo gruntowne i rozległe zawodowe w ykształcenie [...].

Obchodzenie się z uczniami: Bardzo dobry dydaktyk, kocha młodzież i jest nawzajem przez uczniów łubiany, jednak w potrzebie stanowczy.

Egzekutywa ścisła. Bardzo pilny, nadzwyczaj sumienny, w yniki pracy bardzo dobre — na godzinach rygor i porządek, zachowanie się: gorący patriota.

Powyższą kwalifikację zestawiam na podstawie w łasnych spostrzeżeń i opinii śp. dyrektora Schmidta, który dla K lem ensiewicza nie m iał dość słów pochwały i staw iał go mimo m łodego w ieku w rzędzie najwybitniejszych nauczycieli.

6 IX 1920

W pierw szych latach po w ojnie p raca dy d ak tyczn a pochłania K lem en­

siew icza n iem al bez reszty. Jeżeli bow iem rozdziela swój czas, to tylko m iędzy gim nazjum Sobieskiego i pracę społeczną w Zw iązku N auczyciel­

stw a Szkół W yższych. U czestniczy ta k czynnie w życiu i pracach ZNSW, że m ożna sądzić, iż w łaśnie tu ta j i te ra z zdobyw a ow ą podziw ianą um ie­

jętność, a potem sztukę prow adzenia i opanow yw ania zebrań. K iedyś

(16)

przejm ie tę sam ą, lecz rozszerzoną ro lę działacza w ZNP, w Sekcji Szkół W yższych, k tó rą pod jego w pływ em przem ianow ano n a Sekcję N auki, aby dać w y raz dążen iu do ró w n o u p raw n ien ia w życiu Zw iązku trz e ch n u r ­ tów : społecznego, dydaktycznego i naukow ego.

Sam K lem ensiew icz o d k ry w a się jak o uczony dopiero w latach trz y ­ dziestych, po habilitacji. P ierw sza pozycja o tw ierająca szereg 500 p u b li­

kow anych pochodzi z ro k u 1922. C harak tery sty czn e, że dotyczy d y d ak ­ tyki. T eraz n areszcie w raca Zenon K lem ensiew icz do swego w łaściw ego pow ołania i jednocześnie te ra z dopiero z n a jd u je sw oją specjalizację. H ab i­

litu je się z d y d ak ty k i — języka polskiego, co w ted y jest pionierstw em . O trzym uje sty p endiu m w w ysokości 3000 zł. W yjeżdża w podróż sty p e n ­ dialną do k rajó w zachodnich: A ustrii, Szw ajcarii, F rancji, Belgii, Niemiec, oraz Czechosłowacji. Ma się przyjrzeć tam tejszem u szkolnictw u i n auce o języku ojczystym . Poloniści z n ają owoc tej podróży z cyklu arty k u łó w w „Języ ku P o lsk im ” 13. W A rchiw um z n a jd ą jed n ak ilu stracje ukazujące ją w now ym św ietle: od stro n y p ry w a tn e j. Nieobecność K lem ensiew icza w k ra ju trw a ła od g ru d n ia 1926 do czerw ca 1927. K orespondencja z ro ­ dziną (m atką, żoną, listy do córeczki) świadczą, że w b rew potocznym w y ­ obrażeniom p rzed w ojen n y sty p e n d y sta odbyw ał stu d ia zagraniczne raczej w sp a rta ń sk ic h w arunkach. U talentow any, świeżo habilito w any docent w iezie za g ranicę ze sobą koc, to znaczy, że będzie nocow ał w w aru nk ach, k tó re tego w ym agają. Sam zm yw a naczynia, to znaczy, że sam też p rzy ­ gotow uje pew ne posiłki, że oszczędza. Nie je s t to oszczędność z w yboru.

Co sty p en d y sta przyw ozi z podróży? P an ie (m atka, żona; córeczka jest m alutka) proszą o drobiazgi („jeślibyś m ógł”): pończoszki jasne, cienkie, p erełk i („teraz m odne” ), „m aszynkę do strzy żen ia dam skiego k arczk u ” . M atka pisze w liście z 30 I 1927:

Teraz pew nie zaczniesz znów zm ywanie itp., będąc na miejscu, ale kto w ie, czy nie będzie jakich nieprzyjemności, gdyby tak podłoga się pochlapała, chyba swój koc ofiaruj na podłogę. Strasznie mi Cię żal, że tak musisz się kłopotać.

W sumie, w ynosi się z le k tu ry ty ch listów w rażenie, że podróż b y ła

„poniew ierk ą” (tak m atka), a n ie rom an ty czną przygodą zachodnioeuro­

pejską. A to m oże m. in. ze względów subiektyw nych. P a n docent nie chce, nie um ie się baw ić.

Nieco św iatła n a jego stosunek do treści podróży zagranicznych rzuca list, któ rym po czterdziestu latach obd arza sw oją uczennicę:

13 Zob. cykl Nauka gramatyki ję zyk a ojczystego. „Język Polski” 1927—1929.

A także: Jak uczą gram atyki ję zyka ojczystego za granicą? „Muzeum” 1928.

(17)

Przede w szystkim śledź bibliografię rzeczy nas obchodzących, czytaj m ałe artykuły, bo w dziełach byś ugrzęzła, obserwuj, czego nam braknie i czym może górujemy. — Poza nauką zwiedź koniecznie muzea, korzystaj z k on ­ certów, odżyw się tym, co dobre europejskie, ze starą, zachodnią, odwieczną bezpośrednio rzymską kulturą związane. Idzie o to, żebyś się poczuła Europejką;

taką sam owiedzą można potem żyć trochę czasu nawet w pustelni.

Ciekawe, że po podróżniczych dośw iadczeniach w ojenn ych jako czło­

w iek całkiem dojrzały okazuje się ta k przyw iązany do k raju , jak o syn, mąż, ojciec — do rodziny, że cierp i pow ażnie n a nostalgię. Może tęsknotę, potęguje to, że kocha w szystkie trz y „kobiety” , któ re zostaw ia w dom u, i sam jest przez nie ubóstw iany. J e s t osobą n ajw ażn iejszą w śród nich.

W czasie jego nieobecności nie płaci się ab on am en tu za radio, choć „bez ra d ia bardzo sm u tn o ”, ale „koszt 21 zł tro chę za duży” . J e s t n ajw y ższym au to ry tetem , ale i cierpliw y m po w iernikiem P ań. Z aw ierzają m u sw oje kłopoty n a w e t n a odległość, n a w e t w bardzo pow ażnych i w drobnych, bardzo kobiecych sp raw ach m ody u .

A podróżnik pisze do żony, m atki, córeczki:

29 XII 1926, po południu, Neusiedl am See. [...]

Bardzo to m ożliwe, że na to zniechęcenie w pływ a ogólny stan moich ner­

wów. Co ta dużo pisać? Wiecie, co się ze mną i w e m nie dzieje. Podniecenie podróżne i ten „szubieniczny humor” z konieczności mija, a zostaje przygniata­

jące poczucie, że Wy tak daleko, że ja tak samotny, i to na długie m iesiące.

Zaczyna m nie trawić tęsknota i radę na nią znajduję dopiero w pracy, już na miejscu, w Genewie. Dlatego też rad bym już uciekać, ale nie w ypada [...].

Proszę. O to i m am y w yznanie dosłowne, dlaczego zaw sze szukał n a r ­ k o ty k u p racy i podróży m im o ciężaru, k tó ry m dla niego b y ły : „podnie­

cenie podróżne” i „h u m o r szubieniczny” . Ale podróżą najlep szą jest podróż w granicach k raju . Poza Polską odczuw a nostalgię. Dowodzi tego i ko­

respondencja ze Szw ajcarii z lat 1926— 1927, i p am iętn ik z późniejszego p ob y tu w S zw ajcarii w 1966 roku. K lem ensiew icz m usi podróżow ać, ale n a krótko, żeby pełen tęsk n o ty w racał, ale znów n a k ró tko i znów do przygotow ań do n astęp n ej podróży. N ajlepsze są jed n ak podróże z odczy­

tam i. Tu w yżyw a się ta le n t ak to rsk i i a u to rsk i zarazem . N ajsilniejsze to nam iętności K lem ensa. W yjazd z odczytem jest podw ójną d aw k ą n a rk o ­ ty k u : podniecenie podróżne w zm ocnione podnieceniem przed w y stęp em ; sam ow olna zm ian a to k u życia; tre m a i jej przezw yciężenie; zapew n ion y w b re w trem ie — n ie w ie się o ty m i zarazem w ie — sukces. Rozdarcie m iędzy niepew nością i p rag n ien iem sukcesu. K lem ensiew icz by ł ta k znan y

14 Np. kiedy matka daje kostium do szycia („stary już leciał ze m nie”) dobremu krawcowi, żali się z domieszką kokieteryjnej dumy: „wyobraź sobie, jak zdarł ze mnie, w ziął 90 zł za całkiem pojedynczy kostium ”.

(18)

jako w y b o rn y m ówca, że tw ierd zen ie o jego tre m ie może wzbudzić sprze­

ciw. Tw ierdzę jed n a k i n a podstaw ie jego w yznań, i n a podstaw ie obser­

w acji, że m iał tre m ę zawsze. P rzed każdym w ystępem . Tyle że ją opano­

w yw ał i n ad aw ał jej postać, w której się tre m y nie dom yślano. T aką po­

stacią tre m y była, uw ażam , np. n iesp o ty k an a punktualność i gniew przed w ystępem skierow any przeciw n iep un k tu aln o ści organizatorów , słuchaczy, niedoskonałości u rządzeń pom ocniczych itp. Choćby dlatego, że sam b y ł sobie n a d e r k ry ty czn y m sędzią, odczuw ał tre m ę przed sobą samym . Jego obow iązkiem było w ypaść w spaniale.

W m iarę u p ływ u czasu życie osobiste K lem ensiew icza schodzi w y raź­

nie na dalszy plan, w tap iając się w życie publiczne. K iedy pobyt za g ra­

nicą zbliża się do końca, m atk a chce określić d atę p o w ro tu n astęp u jący m arg u m en tem :

Marylka wspom inała mi, że przyjeżdżasz około 27, chciałabym jednak bardzo, ażebyś przecież przyspieszył swój powrót na 23 VI, bo, jak zapewne wiesz, 24 i 25 maja mają być u nas w ielkie uroczystości z powodu sprowadze­

nia zwłok Słowackiego. Warto w idzieć może.

W raz z ty m pow rotem n iem al u ry w a się, w ą te k biografii osobistej.

Z astęp u ją ją zn ane w ątk i działalności dydaktycznej, naukow ej, o rgani­

zacyjnej, społecznej.

Druga wojna światowa

W śród pam iątek z r. 1939 po jaw ia się now a książeczka w ojskow a i potem k a rta dem obilizacyjna. Pisze i m ówi się 15 pod w pływ em źródeł pisanych, że w 1939 r. K lem ensiew icz znów w dział m u n d u r i w alczył z wrogiem . Nie je st to ścisłe. Rzeczywiście w dział m un du r, bo trz y m ał go w dom u — w praw dzie d o tarł do Lwowa, zgodnie z przydziałem , ale nie zdążył w śród w rześniow ego zam ieszania znaleźć swojego dyw izjonu. Opo­

w iad ał o ty m z żalem k ilk a k ro tn ie, a słuchacze dziękow ali w m yślach losowi, że ta k spraw ę ułożył. Pożyteczniejszą form ą jego w alki było ta jn e nauczanie w latach okupacji, a le n ie ty lk o ono. Czas tajn eg o nauczania to rów nież czas n au czan ia w szkole handlow ej, gdzie pod płaszczykiem n a u k i o reklam ie — w idać to w y raźn ie z n o ta te k przygotow ujących lekcje — trw a n au k a o języku i lite ra tu rz e polskiej.

Sądzę, że w ted y w łaśnie sprecyzow ała się ostatecznie jeszcze jed n a cecha, k tórą trz e b a zaliczyć do w yniesionych z w ojny i w ojska. K lem ens

15 S łyszałam w odczycie.

(19)

był strategiem i po trosze p arty zantem . M iał takie sw oje różne chw yty, k tóre dowodziły, że w cyw ilu i w czasie pokoju m yśli i działa m etodam i strategicznym i. Spójrzm y n a dw a przykłady. Mawiał, że p rag nąłb y rozpo­

rządzać stu ludźm i w Polsce, któ rzy by byli zawsze gotowi n a dźw ięk tele ­ fonicznego w ezw ania spełniać jego pom ysły i rozkazy. T w ierdził, że w te­

dy m ógłby rzeczyw iście być działaczem społecznym w pełnym w ym iarze sw oich chęci.

D rugi przykład to zwyczaj u m aw ian ia się n a trasie. P oniew aż nigdy nie byłam w w ojsku, kosztow ało m nie to nieraz nieco nerw ów . P rofesor um aw iał się telefonicznie, przed w yjściem z domu, że w określonym przez siebie punkcie m iasta (dla m nie ty m m iastem był K raków ) odda, odbierze lub podpisze jakiś d o kum ent w ym ag ający szybkiego załatw ien ia. Te m i­

nutow e spotkania odbyw ały się np. n a P la n ta c h krakow skich, przed Col­

legium Novum, przy ujściu Szew skiej do P lan t, n a Straszew skiego, w R ynku. Nie chcąc go rozgniew ać ani niepokoić — czekałam zawsze o w iele wcześniej, niż było um ówione, obserw ując z drżeniem jednocze­

śnie całe skrzyżow ania ulic i dróg. Dla m nie, cyw ila, Szew ska to stro n a lew a i praw a, a jej ujście do P la n t to osiem p unktów przecinan ia się pro ­ stych. M iejsca tak ich spotk ań zaw sze dobierał ru ch liw e i ludne. Chociaż m iał okazałą postać, m ożna ją było w tłum ie zgubić, poniew aż chodził szybko i energicznie. Niemożliwe, żeby stał czekając — den erw ow ał się strem ow an y „cyw il” .

Czas utajonej w alki i p racy to także twórczość n au ko w a K lem ensiew i­

cza. W latach okupacji porzuca on nieprzypadkow o zag adn ienia „czystego”

językoznaw stw a. Z ostaw ia za sobą prob lem aty k ę w ielkiej syntezy opiso­

w ej, k tó rą była ukończona w 1937 r. pierw sza S kładnia opisowa w spół­

czesnej po lszczyzn y ku lturalnej. K lem ensiew icz w kracza do tej dziedziny językoznaw stw a, k tó ra się n ajciaśniej sp lata z życiem i trw an ie m narodu.

Pisze h isto rię języka polskiego. Ale rów nocześnie z nim , choć niezależnie od niego, pracuje n ad n ią także inn y w y b itn y uczony: Tadeusz L ehr- -Spław iński. Lehrow i u d a je się opublikow ać w ojenne dzieło J ę z y k pol­

sk i — pochodzenie, pow stanie i rozw ój — w krótce po odzyskaniu n ie ­ podległości. Fakt, że książka pow stała w całości w czasie drugiej w ojny św iatow ej, że „pisana była n a wsi, w W yszm ontow ie (w powiecie opa­

tow skim ), gdzie a u to r nie rozporządzał żadną biblio teką fachow ą” , sp ra ­ wił, że przeznaczył ją dla „przeciętnie w ykształconego ogółu, a nie dla językoznaw ców i uczonych” . K lem ensiew icz w strzy m u je się w obec tego z publikacją swojej h isto rii języka, ab y jej n adać form ę i treść w y m a­

ganą przez stan i p o trzeb y współczesnej nauki. P u b lik u je tom 1 w r . 1961, a tom 2 w 1Ö65. Szkice tom u 3 posłużyły jego spadkobierczyni, córce, jako podstaw a do ukończenia całości. Tom 3 ukazał się w 1972 roku.

(20)

Praca zawodowa po drugiej wojnie światowej: UJ i twórczość naukowa, smak literacki

O p racy zaw odow ej po drugiej w ojnie, a p rofesorstw ie n a U J, o d z ie ­ łach nauk o w y ch z tego o k resu wie się, stosunkow o dużo. Zwłaszcza w ko­

łach specjalistycznych. N ie chcę pow tarzać rzeczy ogólnie znanych. Do­

dam d o n ich ty lk o dw ie obserw acje w yniesione z le k tu ry m ateriałó w archiw alnych. Je d n a je s t faktycznym potw ierdzeniem m itu o system a­

tyczności K lem ensiew icza, przejaw ionej także w grom adzeniu n o ta te k z w ynikam i egzam inów , n ie m ówiąc już o tece recenzji prac dok torsk ich i h ab ilitacy jn ych . Zapiski n o t egzam inacyjnych prow adził n a bieżąco i sk ru p u la tn ie — dochow ały się w szystkie. K to n a p rzestrzen i lat 1921— 1939, kied y K lem ensiew icz uczył w gim nazjum Sobieskiego w K rakow ie, k to w czasie okupacji w w ojennej szkole handlow ej, k to n a pow ojennym U J — uczył się, studiow ał i zdaw ał choć raz egzam in u niego, może być pew ny, że fak t te n w raz z n o tą m a sw oje odbicie w A rchiw um . Szczególnie ciekaw e są n o tatk i z lat 1941— 1944, p y ta n ia m a tu ra ln e (podzielone n a zw ykłe, „łatw iejsze” i „zapasow e”) z czasów przed w ojenn ych z nazw isk am i osób, k tó ry m je przeznaczono, i n o ty z egzam inów u n iw ersy teck ich składane przez ta k ie w ielkości poloni­

styczne ja k L udw ik Flaszen, M ieczysław K araś, A ndrzej Kijow ski, T a­

deusz K onw icki, A ndrzej Lam , W ilhelm Mach, W łodzim ierz Maciąg.

D ruga obserw acja m ów i o zainteresow aniach i gustach literackich . Obok bow iem składni in tereso w ał K lem ensiew icza język a rty sty c z n y . A poniew aż w y zn aw ał przekonanie, iż do analizy n ad aje się ty lk o pisarz, którego a u to r zam ierzonej analizy kocha, a p rzy najm niej lubi — z obecności w m ate ria ła c h w arsztatow ych, z luźnych uw ag i w ypisków pew nych pisarzy m ożna w iele w nosić o niezn an ych cechach sm aku K le­

m ensiew icza. Z la t 1946— 1949 pochodzą luźne n o ta tk i i c y ta ty z K a d en a- -B androw skiego, w yty czn e i szkic ch a ra k te ry sty k i języka J a n a W iktora, c h a ra k te ry sty k a szkicow a składni Brezy, Żukrow skiego, W ażyka (z 30 IV 1947), A ndrzejew skiego (na podstaw ie Ładu serca, z w nioskiem :

„składnia n ieciek aw a”); z n a jd u ję tam nazw isko Iw aszkiewicza, B orow ­ skiego z jed n y m zd aniem o składni Pożegnania z Marią, próbki p e n e tra ­ cji Zazdrości i m e d y c y n y (z w nioskiem n eg aty w n y m : „nie w nosi n ic now ego do zag ad n ien ia”), w y p isk i z J a lu K urka, H aliny G órskiej, A nieli G ruszeckiej, B oguszew skiej, G om brow icza (z F erdyd urke w ynotow ał K lem ensiew icz nie przykłady, lecz lokalizacje stru k tu r, k tóre uw ażał za ch arak terysty czne), uw agi o G oetlu, H ulce-Laskow skim , M eissnerze, Berencie, K uncew iczow ej, Zegadłow iczu (którego rzeczyw iście zanalizo ­ w ał dw ukrotnie). D ziw niejsze jeszcze niż sam zestaw nazw isk je st to, że nie dokonał zam ierzonych opisów. To b ardzo nie w sty lu K lem ensa.

Cytaty

Powiązane dokumenty

o Zamawiający dokona oceny spełnienia przez Wykonawców warunków udziału w postępowaniu na podstawie złożonych dokumentów i oświadczeń wymaganych zgodnie z pkt 7 SIWZ -

Zakupu gruntu oraz prac przygotowawczych, takich jak uzyskanie zezwoleń i przeprowadzenie studiów wykonalności, nie uznaje się za rozpoczęcie prac... MAZOWIECKIM – w

N ieprzystaw alność tych dwóch sfer była oczy­. wista, ale i

Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie (dalej: AUP), Teczka osobowa Władysława Wichmana, sygn.. K–39/18, brak paginacji

Zwraca uwagę wnikliwa kwerenda, którą przeprowadził re- daktor, obejmująca szereg archiwów, w tym Archiwum Narodo- we w Krakowie, archiwa UP, IPN, Muzeum AK i prywatne, jak

W dalszej części pracy zostanie zanalizowany w pływ zastosowanej m etody dostępu do m edium transmisyjnego CSMA/CD na param etry transmisji m ow y i jakość

Właśnie wtedy działy się te męskie sprawy między nami - w ciszy, jak na OIOM-ie.. Tylko mężczyźni potrafią tak milczeć - pełnymi zdaniami,

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE WŁASNE NA PODSTAWIE DANYCH GUS.. Omawiając rynki pracy koniecznym jest również spojrzenie na stopę bezrobocia. Zdecydowałem, aby pokazać stosunek