• Nie Znaleziono Wyników

Robinson Kruzoe, Don Kichot i tłum

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Robinson Kruzoe, Don Kichot i tłum"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Tomkowski

Robinson Kruzoe, Don Kichot i tłum

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 78/3, 57-75

(2)

P a m ię tn ik L ite r a c k i L X X V III, 1987, z. 3 P L IS S N 0031-0514

JAN TOMKOWSKI

ROBINSON KRUZOE, DON KICHOT I TŁUM

Jed n y m z najw ażniejszych w ydarzeń m iędzynarodow ych roku 1898 była z pewnością w ojna am erykańsko-hiszpańska o Kubę, zakończona nadspodziew anie szybkim zw ycięstw em A m erykanów . P rasa polska ko­ m entow ała dość obszernie ten fakt, próbując w ytłum aczyć przyczyny po­ rażki arm ii hiszpańskiej. Ludw ik Straszewicz, publicysta „ K ra ju ” w swym a rty k u le Dwa t y p y — dwie idee odwołał się do historiozofii. A na­ lizując przebieg w ojny doszedł do wniosku, że starły się tam dwa „duchy narodow e” : hiszpański i a n g lo sa sk i1. W ty m m iejscu — jak powiada Bo­ lesław P ru s w jednej ze swoich kronik z „K u riera Codziennego” — „przy­ szło autorow i bardzo szczęśliwie natch n ien ie” (K 15, 427) 2, uznał on m ia­ nowicie, że spośród postaci literackich, jakie stw orzyli pisarze hiszpańscy, Don K ichot w yraża n ajpełniej dążenia tego narodu. Z drugiej stron y bohaterem najb ardziej rep rezen taty w n ym dla ducha anglosaskiego zdaje się być Robinson Kruzoe.

Pom ysł Straszew icza pow itał P ru s z entuzjazm em ty m w iększym , że nadarzyła się okazja podjęcia sporu i w yprow adzenia go na płaszczyznę o w iele szerszą aniżeli rez u lta t w ojny o daleką Kubę. D yskutanci: S tra ­ szewicz, P rus, a później Ignacy M atuszewski, zapomnieli zresztą rychło o bezpośrednim pretekście polemiki, skupiając się na jednym właściwie problem ie: czy Don K ichot może zostać przez nas uspraw iedliw iony, czy rep re z en tu je jakieś pozytyw ne wartości, k tó re skłaniać pow inny do sza­ cunku? Nieco wcześniej Fiodor Dostojewski dał odpowiedź tw ierdzącą: Don K ichot był dla niego sym bolem prawdziwego chrześcijanina, powieść C ervantesa w płynęła na ostateczne ukształtow anie rów nie w ielkiej co

1 L. S t r a s z e w i c z , Dwa ty p y — dwie idee. „Kraj” 1898, nr 43. Wcześniej H. T a i n e (Filozofia sztuki. Przełożył A. S y g i e t y ń s k i . Wyd. 2. T. 2. Lwów 1911, s. 156) sugerował, że Don Kichot i Robinson obrazują dwa odmienne charak­ tery narodowe. Zob. H. M a r k i e w i c z , Polskie przygody estetyki Taine’a. W:

Świadomość literatury. Warszawa 1985, s. 308.

2 Skrót ten odsyła do: B. P r u s , Kroniki. Opracował Z. S z w e y k o w s k i . T. 11—13, 15—17. Warszawa 1961—1967. Pierwsza liczba po skrócie wskazuje tom, następne — stronice.

(3)

58 J A N T O M K O W S K I

tragiczn ej k rea c ji księcia M yszkina. D yskusja n a łam ach polskiej prasy nie w zniosła się w praw dzie na tak ie szczyty in telek tu aln e, ale nie należy jej znaczenia lekcew ażyć.

W pierw szej z dw óch kron ik pośw ięconych om aw ianej kw estii P ru s nie dostrzegł w postaci Don K ichota żadnych zalet. W ypowiedź a u to ra

Lalki św iadczy o n iezb y t głębokiej lek tu rze Cervantesow ego arcydzieła,

p rez e n tu je sądy n a d e r pow ierzchow ne, in te rp re ta c je bez polotu:

Don Kichot jest to hiszpański szlachcic, stary próżniak, który zam iast go­ spodarować zaczytyw ał się w rycerskich romansach. Nareszcie dostał bzika i ubrdał sobie, że najlepiej zrobi, gdy zamiast pędzić życie wśród finansowych kłopotów przedsięw eźm ie jakąś bohaterską wyprawę, w której oswobodzi parę zaczarowanych księżniczek, zabije kilku czarnoksiężników, a sobie na psią sta­ rość zdobędzie jakieś królestwo, co w każdym razie jest lepsze od zadłużonego folwarku. [K 15, 427]

P o w staje w tym m om encie pytanie: czy rzeczywiście tylko ty le w y ­ czytał P ru s z powieści C ervantesa? W iem y przecież, że był eru dy tą, tr u d ­ no posądzić go o zły sm ak literack i albo b rak subtelności. Um iał jed nak być n iesp raw ied liw y i te n d e n c y jn y — zwłaszcza w tedy, gdy poruszał sp raw y najisto tn iejsze. Nie d o p atrzy ł się cienia wielkości w traged ii Don K ichota, poniew aż tra k to w a ł książkę C ervantesa in stru m en taln ie. P rag n ął zdeprecjonow ać w artość h isto rii R ycerza Sm ętnego Oblicza po to tylko, b y przydać blasku in n em u bohaterow i: Robinsonowi Kruzoe. W ty m w y pad k u w yelim inow ał z kolei w szystko, co m ogłoby budzić nasze w ą t­ pliwości. Robinson z te k stu K ron ik i P ru sa mało przypom ina bohatera powieści D efoe’a. Z niknął ponury, zarozum iały A nglik, przekonany o niż­ szości cyw ilizacyjnej in n y ch narodów , du m n y sam otnik ta k bardzo po­ w ściągliw y w stosunku do inn y ch ludzi. Żeby w szystko przebiegało bez

zastrzeżeń, n a w e t kolonia k a rn a zm ieniła się u P ru sa w „piękną po­ siadłość” :

Zupełnie innym człow iekiem jest Robinson Kruzoe. On także szukał aw an­ tur, ale w św iecie rzeczyw istym i n ie jako rycerz, ale jako pracownik. Co prawda i los mu posłużył: Robinson bowiem został wyrzucony na pustą, choć urodzajną w yspę; m ając za cały m ajątek — dziesięć palców, nóż i Biblię.

Don Kichot, znalazłszy się na jego m iejscu, prędko skończyłby karierę: zrobiłby kilka rycerskich wypraw, a przekonawszy się, że odwagą nie napełni pustego żołądka, skoczyłby z jakiej skały w morze. Ale Robinson, pochodzący nie z rycerskiej, ale pracowitej rasy, nie tylko w ytrw ał kilkanaście lat na wyspie, nie tylko zapew nił sobie w ygodne życie, ale jeszcze zebrał m ajątek i przygoto­ wał piękną posiadłość dla tych, którzy po nim na w yspie zamieszkali. [K 15, 427—428]

W obronie Don K ichota zabrał głos Ignacy M atuszewski. Polem izow ał głównie ze Straszew iczem , ale nie zgadzał się także z w ypow iedzią P rusa. Jego zdaniem Don K ichot nie rep re z en tu je dążeń ducha hiszpańskiego, nie jest zdobywcą, o k ru tn y m konkw istadorem . Postać stw orzona przez C ervantesa budzi raczej sym patię i w spółczucie niż potępienie. Robinson

(4)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 59

i Don K ichot stanow ią typ y niejako uzupełniające się, w ystępujące w każdym społeczeństwie i — co ciekawsze — jednakow o potrzebne. W e­ dług M atuszewskiego „donkiszoteria” tw orzy pewne stadium m yśli ludz­ kiej, którego pom yłki i błędy nie pow inny nam przesłaniać szlachetności pobudek i dążeń:

Zawsze musi ktoś zwrócić na coś uwagę, pomylić się raz i drugi, narazić na drwiny lub kije, walczyć z wiatrakami przesądów, z baranami rutyny oraz ze złą wolą, obojętnością i szyderstwem w ielkich m a ss.

W trz y tygodnie po pierw szym w ystąpieniu P ru s ogłosił sw oją od­ pow iedź zaty tuło w an ą Znow u aw antura o Don K ichota i R o b in so n a 4. Być może pod w pływ em le k tu ry a rty k u łu M atuszewskiego stanow isko P rusa nieco złagodniało. P ew ną rolę w tej ew olucji odegrać mogło pod­ kreślenie przez M atuszewskiego etycznego aspektu postaw y Don K ichota. Jakk olw iek au to r L a lki nie pow tórzył poprzednich zarzutów wobec bo­ h atera C ervantesa, to jednak stw ierdził, że nie może on być w żadnym w ypadku „wzorem postępow ania”. Na pierw szy plan w ysunął ponownie Robinsona, broniąc go przed w szystkim i, którzy uznali za jego jed y n ą zaletę „przystosow anie się do swego otoczenia” :

Niedokładnym jest, że Robinson był człowiekiem, który „przystosowywał się” do swego otoczenia. Robinson, czy to rozniecając z w ielkim trudem ogień, czy wykuw ając krzemienną siekierę, czy robiąc łuk i strzały, czy przyswajając dzikie kozy, nie był „przystosowującym się”, ale — zdobywcą. On w najtrud­ niejszych warunkach zdobywał sobie nie tylko chleb i bezpieczeństwo, ale jeszcze podniecał swego ducha, który w samotności mógł zagasnąć. [K 15, 451] R edukcje byw ają n a ogół znaczące. D yskutując na tem at Robinsona K ruzoe i Don K ichota pom inięto wiele w ątków , zrezygnow ano z in te r­ p retacji najbardziej oczywistych, w y bierając z kolei bardziej ryzykow ne. Przede w szystkim dziwić m usi upór P ru sa i milcząca zgoda M atuszew ­ skiego wobec tezy, że Robinson i Don K ichot to dwa ty p y zachow ania człow ieka w społeczności. W rzeczywistości powieść Defoe’a opowiada historię b ohatera żyjącego poza społeczeństwem , z kolei w dziele C ervan­ tesa na pierw szy plan w ysuw a się bezgraniczna sam otność Don K ichota. Ś w iatem Robinsona jest bezludna wyspa. To praw da, że tak ie otoczenie zostało m u narzucone i dopiero po w ielu w ysiłkach udało się uczynić je dom em . Zauw ażm y jednak, że ów dom zam ienił się powoli w tw ierdzę, zam kniętą m onadę. Małe szczęście, a o takim m yśli zazwyczaj P ru s, zo­ stało osiągnięte bez udziału innych ludzi. P ow racający do społeczeństw a Robinson w ykazuje niejednokrotnie fanatyzm religijny, nietolerancję, nieposkrom iony europo-, a ściślej m ówiąc — anglocentryzm . Dom, „w

ys-* I. M a t u s z e w s k i , Don K ichot i Robinson. „Tygodnik Ilustrowany” 1898, nr 48.

4 B. P r u s , Znowu awantura o Don K ichota i Robinsona. „Kurier Codzienny” 1898, nr 335.

(5)

60 J A N T O M K O W S K I

p a ”, „m ieszkanie” nigdy nie w y starczały Don Kichotow i. Mógł pozostać w swej skrom nej posiadłości i dokonać żyw ota w zaciszu biblioteki. Okazało się to niem ożliw e: potrzebow ał ludzi, in teresow ały go ich losy, oczekiw ał podziw u i uznania, nie p o trafił egzystow ać w samotności.

Nie popełnim y rów nież błędu nazy w ając „zdobyw cą” raczej Don K ichota niż Robinsona. P rz estrz e ń b o hatera powieści D efoe’a tw orzy „w yspa”, Don K ichot w y b iera „d ro g ę”. R obinsona saty sfakcjo nu je w ładza nad znikom ym kaw ałkiem lądu. S praw ia w rażenie, jak gdyby przeczuł całą istotę darw inizm u. B ezlitośnie tępi słabszych, un ik a spotkania z sil­ niejszym i. Wie doskonale, że zw yciężą n a jsp ry tn ie jsi. M yśl o ty m , żę m ożna zm ienić św iat elim inu jąc okrucieństw o, jest m u najzupełniej obca. Don K ichot nie dopuszcza tak pesym istycznych wniosków: m a nadzieję, że św iat jest nie ty le o k ru tn y , co zaczarow any. W powieści C ervantesa św iat w y d aje się n iesp raw iedliw y i podły, ale zdaniem b ohatera w y sta r­ czy zwyciężyć czarnoksięską moc, b y rzeczyw istość odzyskała w artość m itu.

Tę fu n d am e n ta ln ą zgoła różnicę czytam y zresztą „m iędzy w ierszam i” w spom nianych arty k u łó w . Don K ichot to człow iek idei, Robinson — człowiek czynu. Pierw szego cechuje m arzycielstw o, drugiego — praco­ witość i energia. W g run cie rzeczy Robinson nie posiada żadnej w ielkiej idei, k ieru je nim jed y n ie m yśl o p rzetrw an iu , za to w ielkie idee Don K ichota są fan tasty czn e i u topijne. W ty m m iejscu spór o w artość obu postaw stał się drażniąco ak tu aln y . O dpow iednio zred ukow any Robinson K ruzoe do złudzenia przypom inał idealnego bohatera pozytyw istycznego. K im m iał być szalony Don K ichot? Z jednej stro n y — na pewno spadko­ biercą rom antyzm u, m arzycielem i poetą spoglądającym bez entuzjazm u n a w zorzec „homo fa b er”. W ro k u 1898 zarysow ały się już w yraźnie g ra­ nice podziału m iędzy „ s ta rą ” i „now ą” lite ra tu rą . Don Kichot nie należał może do u lubionych postaci m odernistów , ale także Robinson Kruzoe (zwłaszcza w in te rp re ta c ji P rusa) nie mógł liczyć na ich sym patię. Opi­ sany przez a u to ra E m a n c y p a n te k Don K ichot już za siedem lat w eźm ie udział w rew olu cji 1905 roku. Tym czasem je st „szalonym ” spiskowcem , sn u jący m w u k ry ciu swe n ierealn e plany.

J a k w idzim y, m ożliwości jest w iele. W olno n aw et sądzić, że bo h ater powieści C erv an tesa skupia w szystko, .co obce ów czesnym poglądom P ru ­ sa. D okonując in te rp re ta c ji te k stu D efoe’a pisarz nie w aha się przed po­ pełnieniem pew nego nadużycia. Sądzi, raczej bezpodstaw nie, że Robinson je st sym bolem ludzkości, gdzie indziej, że sym bolizuje zachow anie całego naro du . Tym sam ym dostarcza odbiorcy w yjątkow o pro sty klucz do lek­ tu ry swoich arty ku łów . Robinson K ruzoe oznacza Anglię, k ra j niezm ien­ nie w y su w an y n a czoło cyw ilizacji europejskiej, Don K ichot zaś staje się sym bolem zachow ania naro d u polskiego, k tó ry zam iast rzetelnie p ra ­ cować, produkow ać i w y tw arzać, poddaje się m arzycielskim fantazjom . W łaśnie to nadużycie in te rp re ta c y jn e P ru sa zam ierzam uczynić głów nym tem a te m niniejszego szkicu.

(6)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 01

D ylem at, czy historia Robinsona Kruzoe w w ersji opisanej przez Da­ niela Defoe’a m ogłaby zdarzyć się napraw dę, w ykracza daleko poza pro­ blem psychologicznego praw dopodobieństw a powieści. Chodzi przecież o jedno z najw ażniejszych p y tań filozoficznych X V III i X IX w ieku: czy człowiek może bytow ać poza społeczeństwem ? Francuscy filozofowie epoki Oświecenia udzielili odpowiedzi negatyw nej, z niedow ierzaniem p o tra k to ­ w ali dzieje Robinsona. W iele lat później Ju le s V erne uznał główną tezę powieści D efoe’a za całkowicie fałszyw ą i aby dowieść słuszności sw ych racji, powołał do życia niejakiego A yrtona i um ieścił go na bezludnej wyspie. Bliskiego obłędu nieszczęśnika w ybaw ił z opresji przepływ ający w pobliżu statek. W nioski brzm iały następująco:

Człowiek stworzony jest na to, aby żyć w gromadzie, a nie w osamotnieniu. Z samotności rodzi się tylko rozpacz. Jest to kwestia czasu. Dopóki nieszczę­ śliw y rozbitek, w yrw aw szy się falom, zabiegać musi o zaspokojenie codzien­ nych potrzeb, dopóki zwykłe materialne troski skrzętnie ukrywają przed nim m glisty obraz przyszłości — to oczywiście jest możliwe. Ale później, w miarę ustalania się warunków, czyż nie czuje się coraz bardziej osamotniony, czyż brak bliskich, ukochanych osób i tęsknota za krajem ojczystym nie dają mu się w e znaki, czyż nie m yśli o nich i nie cierpi straszliwie? Cały świat zamyka się dla niego w granicach jednej wysepki. Cała ludzkość przestaje dlań istnieć i gdy nadejdzie śmierć, śmierć przerażająca na tym pustkowiu, odchodzi jak ostatni człowiek w ostatnim dniu istnienia świata. [...] lepiej unikać roli Ro­ binsona 5.

Z Robinsonem były zatem kłopoty. Comte czy Spencer podkreślili zdecydow anie rolę społeczności. Jednostka poza społeczeństw em staw ała się w edług rep rezen tan tó w pozytyw izm u kom pletną abstrakcją. S tanisław K rusiński w a rty k u le Społeczeństwo i moralność — nie odw ołując się do powieści D efoe’a — stw ierdzał, że nigdzie na świecie nie istn ieje czło­ w iek pozostaw iony sam na sam z przyrodą, w olny od związków z in ny m f lu d ź m i6. Należało zatem ustalić tak i kierun ek in te rp re ta c ji, k tó ry po­ zw oliłby uniknąć kłopotliw ych pytań. Tą drogą poszedł Prus:

Robinson nie był karierowiczem, ale jednym z najwznioślejszych bohate­ rów ludzkości. Owszem, jeśli chodzi o symbole, to Robinson był w łaśnie sym,- bolem ludzkości, rzuconej bez żadnych środków na ziemską w yspę, wśród n ie­ skończonego oceanu niedoli i tajemnic... [K 15, 452]

Nieco inaczej przedstaw ia się ten sam problem w św ietle Najogólniej­

szych ideałów ży c io w y c h : „K ażdy naró d jest Robinsonem na w yspie. Gdy

sam nie w yrobi sobie w arunków bytu, m usi zginąć” (N 218)7.

Obydw a porów nania budzą wątpliwości. Sam otność człowieka odcię­ tego całkow icie od reszty św iata, o k tórej tak sugestyw nie pisał cytow any 5 J. V e r n e , Dzieci kapitana Granta. Przełożyła I. R o g o z i ń s k a . Warszawa 1982, s. 212.

6 S. K r u s i ń s k i , Społeczeństwo a moralność. W: Szkice socjologiczne. War­ szawa 1891.

7 Skrót ten odsyła do: B. P r u s , Najogólniejsze ideały życiowe. Wyd. 2. War­ szawa 1905. Liczba po skrócie wskazuje stronicę.

(7)

02 J A N T O M K O W SK I

V erne, tru d n o zestaw ić z sam otnością ludzkości w kosmosie. Z kolei nie­ jeden n aró d m arzy łby zapew ne o znalezieniu się na bezludnej w yspie g w a ra n tu jąc e j pełną suw erenność. Być może C hiny czy Japonia przez pew ien czas w iodły żyw ot Robinsona, lecz w now ożytnej, a n aw et już średniow iecznej Europie żaden n aró d nie u trzy m ał swej bezludnej w yspy.

Jak k o lw iek bezludne w y sp y nie istnieją, to w y d aje się, że ludzka w yobraźnia nie p o trafi się bez nich obejść. O skraw ku w olnej przestrzeni m arzą nie ty lk o zm ęczeni św iatem pustelnicy. Św iat jako całość w y daje się zbyt ogrom nym żywiołem , by m ożna pojąć próbę uporządkow ania go, uzdrow ienia, popraw ienia. O w iele łatw iej w ybrać bezludną w yspę i um ieścić na niej przedstaw icieli ludzkości. W łaśnie n a w yspie m iał za­ m iar założyć swe idealn e państw o P laton, na w yspie w ylądow ał balon bohaterów T a jem n iczej w y s p y V e rn e ’a. W yspa pow inna być niezam iesz­ kała, należy bow iem zacząć w szystko od początku. Jeśli nie w ystarcza jeden człowiek — n iech osiedli się tam jak aś grom ada, m ikrospołeczność, licząca np. tysiąc osób.

P ru s podzielał najpraw dopodobniej pogląd V ern e’a dotyczący braku sam ow ystarczalności jednostki. K ilka lat przed sporem o Don K ichota i R obinsona napisał:

Człowiek bez pomocy innych ludzi umarłby nazajutrz po urodzeniu; a gdy­ by ocalił się jakimś cudem — bez pracy innych ludzi, bez ich opieki i doświad­

czenia, pędziłby najnędzniejsze życie. [K 13, 317]

Szkicując swą opow iastkę, saty ry czn ą i złośliwą w ersję Tajem niczej

w y sp y , um ieścił na bezludnej w ysepce przedstaw icieli p a ru narodów

europejskich:

Wyobraźmy sobie tysiąc ludzi wyrzuconych na pustą, ale żyzną wyspę, na której znajdują się zboża, lasy, rudy m etalowe, użyteczne zwierzęta itd. I przypuśćmy, że owi ludzie są przeważnie w pełni sił i że posiadają na pierw­ sze zagospodarowanie się jakiś pokarm, odzież, narzędzia, które pozwolą im przez pew ien czas w yżyć i pracować. [K 12, 285]

D alszy ciąg tej h isto rii mógł bez tru d u przew idzieć każdy ze stałych czytelników K roniki tygodniowej. Polacy wznoszą okrzyk „kochajm y się!” i szukają p artn eró w do w inta, jed en z Francuzów opracow uje k o n sty tu ­ cję, drugi — przygotow uje rew olucję, N iem cy dom agają się w prow adze­ nia pow szechnej służby w ojskow ej i obm yślają now y system filozoficz­ ny. Na szczęście dla ogółu m ieszkańców na w yspie przeby w ają także A nglicy: to oni o rg anizują pracę, lik w id u ją k o n ku ren cję i w yzysk, czy­ niąc ze skraw k a lądu praw d ziw y raj n a ziemi.

O pow iastka P ru sa zachow uje z dzieła D efoe’a jedynie m otyw bezlud­ nej w yspy, zniknął n ato m iast w ielki sam otnik. Tę sam ą in ten cję łatw o zauważyć w dwóch om aw ianych poprzednio arty k u łach . Tym czasem czy­ ta n y tro chę przek o rn ie Robinson Kruzoe może stać się le k tu rą — p rzy­ n ajm n iej z p u n k tu w idzenia socjologicznej reflek sji P ru sa — cokolw iek niebezpieczną. Z n a jd u je m y tu bow iem przekonanie, że na dobrą spraw ę

(8)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M

w pew nych sytuacjach jednostka może obejść się bez społeczeństwa, stw orzyć w łasny, niezależny porządek, znaleźć sens istnienia n aw et w izo­ lacji. N atu raln ie pam iętać m usim y o różnicy m iędzy bohaterem D efoe’a a np. bohateram i powieści Huysm ansa, sam otnikam i z w yboru. Robinson został zm uszony do przebyw ania na bezludnej wyspie, dla D u rtala i diuka J a n a izolacja była w yrazem sceptycyzm u wobec więzi społecznych. Na

wspak ukazało się dopiero w r. 1884, znacznie wcześniej pogląd, że je d y ­

nie w sam otności jednostka zachow uje autentyczność, wypow iedział A rtu r Schopenhauer. Jego dzieła, a w pew nym sensie także biografia w y w arły niem ały w pływ na ukształtow anie m odernistycznej postaw y wobec św ia­ ta. Schopenhauera czytyw ali jednak nie tylko m oderniści i zgorzkniali m łodzieńcy w rodzaju Zdzisława Brzeskiego.

W roku 1876 ukazu ją się na łam ach „Przeglądu Tygodniowego” głoś­ ne i przy jęte przez czytelników z oburzeniem Dumania pe sym isty Ale­ k sandra Świętochowskiego. W zakończeniu tego tek stu czytam y:

Jeżeli więc, bracie, przekonałeś się, że mniejsza lub większa grupa ludzi stanowiących twoje otoczenie jest ci duchowo obcą, jeżeli nie w idzisz koło siebie um ysłowych podobieństw i pokrewieństw, to nie przeklinaj innych za ich odmienność i niższość, nie żądaj, ażeby się stali tym, czym stać się nie mogą, lecz porzuciwszy daremne trudy i gniewy, zamknij się w swoim ducho­ wym świecie, króluj w nim, ciesz się i śmiało otwórz go każdemu. Jest to jedyne w yjście i ratunek dla pesymizmem zgnębionej duszy 8.

Ten sam w ątek w y stępu je w innych utw orach Świętochowskiego, choćby w Duchach i cyklu dram atycznym Nieśmiertelne ' dusze czy w opow iadaniu Moja głowa. T rudno nazwać go typow ym dla świadomości pozytyw istycznej, kłóci się zdecydow anie z Com te’owską, a ty m bardziej Spencerow ską w izją społeczeństwa.

Jakkolw iek P ru s starał się unikać skrajności i nie dopuszczał na ogół m yśli, że istnieje antagonizm m iędzy in teresam i jednostki i społeczeń­ stw a, to mimo w szytko w pew nych w arun k ach in teresy owe zdaw ały się nie do pogodzenia — zwłaszcza w tedy, gdy chodziło o jednostkę w ybitną, odepchniętą przez otoczenie. Cezary Je lle n ta w ym ienił tra fn ie dwa ty p y ludzi dążących do izolacji, zam ykających się w e w łasnej pracow ni: uczo­ nych i arty stó w 9. P ru sa zainteresow ali przede w szystkim ci pierw si ·— chyba głównie dlatego, że re z u lta ty ich pracy łatw iej było ocenić za pomocą uniw ersalnego k ry te riu m użyteczności. Miał do nich więcej zau­ fania niż do arty stó w czy m yślicieli niedocenionych przez społeczeństwo. Nie dow ierzał „zapoznanym geniuszom ”, któ rzy „jak trędow aci wynoszą się poza obręb społeczeństwa, nie dlatego że ich wygnano, ale że ich nie dość hojnie w ynagradzano” (K 13, 321). A jed nak fasycynow ała go w izja

8 A. Ś w i ę t o c h o w s k i , Dumania pesymisty. „Przegląd Tygodniowy” 1876, nr 49.

9 Zob. C. J e l l e n t a , Zarys syntezy. W: Studia i szkice filozoficzne. Warsza­ w a 1891.

(9)

64 J A N T O M K O W S K I

w ybitnej jedn ostk i dokonującej gdzieś w uk ry ciu w ynalazków i odkryć zm ieniających dotychczasow e w a ru n k i życia ludzkości. W ro k u 1896, w y jaśn iając okoliczności pow stania Sławy, pisał:

W roku 1885 mocno zajm ował mnie fantastyczny temat: Co by się stało na św iecie, gdyby w ynaleziono metal... lżejszy od powietrza?... Z tym tematem łączył się i drugi: jakim jest życie uczonego, który pracuje nad w ielkim w y ­ nalazkiem, zrywa stosunki z bliźnimi, naraża się na niebezpieczeństwa i zro­ biw szy w ynalazek otrzymuje za niego... sławę... i n ęd zę...10

J a k pam iętam y, starzec G neist żąda od Ju lia n a całkow itego w y rze­ czenia się św iata, zerw ania w szelkich więzi ze społeczeństw em . P racow ­ nia, w k tó rej rodzą się epokowe odkrycia, przypom ina pod pew nym i w zględam i bezludną w yspę o d erw an ą od reszty otoczenia. Sława nie została dokończona, seans z udziałem m edium u ry w a się w n ajm niej od­ pow iednim m om encie. Sam pom ysł: izolacja uczonego — w form ie już w y kry stalizo w an ej i znacznie dojrzalszej — pow raca na k a rta c h Lalki.

Uczony nie m a tu ta j żadnych złudzeń co do w artości etycznej większej części społeczeństw a. Nie dba o uznanie, nie spodziewa się pom ocy ani zrozum ienia ze stro n y innych. Tw ierdzi sceptycznie:

Tak zw ana ludzkość, mniej w ięcej na dziesięć tysięcy wołów, baranów, tygrysów i gadów, m ających człowiecze formy, posiada ledw ie jednego praw ­ dziwego człow ieka łl.

G eist je st m izantropem , to praw da, ale z drugiej stro n y okazuje się on człow iekiem bardziej odpow iedzialnym za losy św iata niż ktokolw iek inny. A k u r a f w ty m konflikcie m iędzy jednostką a społeczeństw em racja zn ajd u je się po stro n ie jednostki.

A przecież z p u n k tu w idzenia teo rii P ru sa, wyłożonej n ajpełniej w Najogólniejszych ideałach życiow ych, antagonizm tak i był niem ożliwy. Pisarz porów nyw ał ta m społeczeństw o do precyzyjnego m echanizm u ze­ garka, do drzew a posiadającego w iele konarów i niezliczoną ilość gałęzek, wreszcie — do organizm u:

K lasy i n t e l i g e n t n e — odpowiadają tkance nerwowej, klasy p o s i a ­ d a j ą c e — tworzą niby tłuszcz społeczeństwa, klasy p r a c u j ą c e są niby muskułami. W szelkie towary w obiegu, a m iędzy nimi — p i e n i ą d z e , tworzą niby krew społeczeństwa, a b u d o w l e , m a c h i n y , s p r z ę t y , n a r z ę ­ d z i a — odpowiadają — tkance kostnej w organizmie. [N 187]

P rzy jęcie Spencerow skiego m odelu społeczeństw a spraw iło, że domi­ n u jącą rolę w koncepcjach P ru sa otrzym ała zbiorowość. Człowiek powi­ nien być nie tylk o do b ry i użyteczny, pow inien być przede w szystkim

„sociable": należeć do w ielu stow arzyszeń, kontaktow ać się z m ożliwie

dużą g ru p ą ludzi, oceniać w łaściw ie rangę^ w spólnoty. G entlem an z N a j­ 10 B. P r u s , Małe uzupełnienie dużej „Książki Jubileuszowej”. W: Pisma.

T. 29. W arszawa 1950, s. 225.

(10)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 65

ogólniejszych ideałów życiow ych nie odczuwał zagrożenia ze stro ny spo­

łeczeństw a, m iał być szczęśliwy i pomagać innym w osiągnięciu szczęścia. O rganicy styczna teoria społeczeństwa staw ia w ym agania głównie jedn o st­ ce. Społeczeństw o jako całość zdaje się być tw orem nie podlegającym kry tyce, zasadą przyjm ow aną na wzór aksjom atu. Jednostce pow inna w ystarczać świadomość w łasnej przydatności: „trzeba żyć, aby być uży­ tecznym , trochę szczęśliwym i dosięgnąć m ożliwej doskonałości” 12. Nie w arto oczekiwać dowodów uznania ze stro n y innych, lepiej zadowolić się poczuciem użyteczności.

Przyznanie p ry m a tu społeczeństwu przyniosło w konsekw encji niem al całkow ite podporządkow anie m u jednostki. Idea postępu została związana z koniecznością ofiary, jak zw ykle u P ru sa — skrom nej, lecz użytecznej:

Wszystkie zaś zmniejszenia złego, a powiększenia dobrego zawdzięczać bę­ dziemy ludziom, którzy umieli pracować bezinteresownie, ale użytecznie — i składali chociażby skromne, ale znowu — użyteczne ofiary na ołtarzu w spól­ nych interesów. [K 17, 7]

Z arysow ana w S zkicu programu i Najogólniejszych ideałach w izja społeczeństw a jako organizm u była zdaniem Prusa stanem idealnym , nie osiągniętym jeszcze przez polskie społeczeństwo. Pisarz zarzucał Polakom przerost indyw idualizm u, w ew nętrzne skłócenie, brak dyscypliny. W K ro­

nice tyg odniow ej z 4 VII 1897 stw ierdzał z rozgoryczeniem:

Nasze społeczeństwo przedstawia się dziś nie jako organizm, nie jako sieć, w której każdy w ęzeł łączy się z tysiącem innych, ale — jak kupa piasku, przesypująca się między palcami. [K 15, 167]

To o statn ie porów nanie — społeczeństwo jako sieć — byłoby zapew ­ ne wdzięcznym obiektem dociekań psychoanalityka. Jedn ostk a wpleciona w system rozm aitych więzi społecznych, poddana k ontroli zbiorowości, oceniana n ieu stann ie z p u n k tu widzenia użyteczności, zagrożona n ajro z­ m aitszym i represjam i, choćby tylko w postaci społecznej dezaprobaty — czyż obraz ten nie w ydaje nam się koszm arny? Zdum iew ającą dopraw dy cechą w szystkich w ielkich utopii jest fakt, iż rozpoczynają one dzieło n a p ra w y św iata od poddania ścisłej kontroli zachow ań jednostki. P o rzą­ dek pozostaje niezm iennie po stronie społeczeństwa, jednostka jest „nie­ uporządkow ana”, jej życie w ym aga uregulow ania.

W cyklu arty k ułów Co to jest socjalizm opublikow anym n a początku 1883 r. w „N ow inach” pisarz w yrażał nadzieję, że wszelkie antagonizm y w obrębie społeczeństwa mogą zostać przezwyciężone. Nie zgadzał się z teo rety k am i socjalizmu, a posługując się term inologią Hegla nazyw ał kapitalizm tezą, socjalizm — antytezą, podczas gdy syntezę miało u tw o ­ rzyć przyszłe „szczęście i udoskonalenie ludzkości”. Przedstaw iciele pol­ skiej lewicy, a w śród nich L udw ik Krzyw icki, p rzy jęli z niechęcią arg u

-12 A. G ł o w a c k i [B. P r u s ] , Listy. Warszawa 1959, s. 163.

(11)

66 J A N T O M K O W SK I

m en tację P r u s a 13. Со ciekawsze, n aw et S tanisław K ru siński sądził, że teza o sprzeczności in teresó w jed n o stki i społeczności jest do pew nego stopnia słuszna. Nie podzielał opinii organiczników w przekonaniu, że kłócą się one z obserw ow anym i faktam i:

Jednostka uskarża się na despotyzm społeczeństwa, ta ostatnie zaś -h

w osobie sw ych kierowników — piorunuje na niesforność jednostki. Takim sposobem, jakkolwiek osądzimy ten powszechny antagonizm po b liższym ‘zba­ daniu, to tym czasem dotkliw ie dające się uczuwać na każdym kroku natężenie i powszechność jego nie pozwalają nam lekceważyć go i kłaść jedynie na karb złośliwości niew ielu pesym istów 14.

Większość a rty k u łó w P ru sa głosi tezę o wyższości racji społecznych n a d jednostkow ym i, w rzeczyw istości jed n ak koncepcja pisarza nie była aż tak b ardzo jed n ostro nn a. Rzecznik interesów społecznych sądził nie­ kiedy, że praw idłow e funkcjonow anie zbiorowości zależy w pow ażnym stopniu od w y b itn y ch jednostek, u sy tu ow an ych w pew nym sensie „po­ n a d ” społeczeństw em . Teorie socjologiczne k onstruow ane w Najogólniej­

szych ideałach życio w y c h przenika raz po raz u k ry ty bądź o tw a rty spi-

ry tualizm . Na dobrą spraw ę naród, podobnie ja k i społeczeństwo, p o jm u je au to r jako skupiska duchow e pow stałe z połączenia „dusz in d y w idual­ n y c h ”. W ydaw ałoby się, że skoro ludzie posiadają niejednakow e ciała, to przy n ajm n iej ich dusze pow inny być jeśli nie identyczne, to co n a j­ m niej rów nej w artości. Z daniem P ru sa a k u ra t św iat duchow y decyduje 0 ro zw arstw ien iu społeczeństw a:

Są ludzie w yjątkow i, którzy posiadają „w ielkie dusze”, nadludzkie; są inni, obdarzeni „małymi duszami”, prawie bydlęcymi, i jest ogół, posiadający „śred­ nie dusze”, m niejsze od anielskich, a w iększe od zwierzęcych. [N 123]

W całkow icie odm iennym języku, w ychodząc z in ny ch pozycji i dążąc do innego celu, w ypow iedział podobną m yśl F ried rich Nietzsche, filozof najo strzej zw alczany przez Bolesława P ru sa. Tym czasem opowieść o nie­ szczęśliw ym geniuszu, odrzuconym przez niew iele rozum iejące społeczeń­ stwo, została w głów nych zarysach przygotow ana. Je j w ą tk i z n ajd u jem y zresztą ju ż w d ru gim a rty k u le pośw ięconym spraw ie Don K ichota. P isarz przy zn aje wówczas, że n iek tó re w y b itne jednostki w idzą lepiej, bardziej przenikliw ie niż zbiorowość. T h iers np. ostrzegał F ran cu zów przed w y ­ pow iedzeniem w o jn y P rusom , lecz jego głos nie został w ysłuchany. Zda­ rza się zatem , że czas oddaje spraw iedliw ość nieszczęśliw ym bohaterom 1 odtrąconym geniuszom . Dla au to ra Lalki są to jed n ak przypadki raczej sporadyczne, n a podstaw ie k tó ry c h nie pow inniśm y form ułow ać ogólnych wniosków. Nie podzielał nigdy krań co w ych poglądów Świętochowskiego, k tó ry głosił:

18 Zob. L. K r z y w i c k i , Jeszcze o program [...]. „Przegląd Tygodniowy” 1883, nr 15.

14 S. K r u s i ń s k i , Organizm biologiczny i społeczny. W: Pisma zebrane. War­ szawa 1958, s. 162.

(12)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 67

Każdy naród tłucze wielkich ludzi jak orzechy dla wydostania z nich ziarn, którymi się karmi. Niejeden już promień światła strzelił z ciemnic w ięzien­ nych, niejedna w ielka idea namaszczona została krwią męczeńską. Gdy geniusz odezwie się do ludzkości, ona mu naprzód odpowie klątwą, a później dopiero błogosławieństwem . Głupota włóczy się po utartym i strzeżonym gościńcu, mą­ drość przerąbuje sobie drogę przez gęsty i stary las, w którym ją napastują jadowite gady i drapieżne zwierzęta. Społeczeństwo zbudowane jest dla karłów, olbrzymy kaleczą sobie czoła o jego niskie wiązania. Ażeby zaś nie uszkodzili i nie rozbili tej budowy, trzeba ich powalić i skrępować lub odciąć im głowy 15. P ru s nie aprobow ał pesym istycznych refleksji Świętochowskiego choć­ by dlatego, że m yślał o zupełnie innych bohaterach. M ieli być „m ali i cisi”, a mimo to — w iara dosyć paradoksalna — „genialni”. W śród skrom nych, niepozornych ludzi przebyw ali geniusze m yśli, woli i uczu­ cia. Do kolejnych K ro n ik tygodniowych trafiali naukow cy, przem ysłow ­ cy, organizatorzy, filantropi. Pisarz zauważał, że są całkowicie zapom nia­ ni, a niejedn o kro tnie odrzuceni czy wręcz zwalczani przez społeczeństwo. A przecież n ik t nie zarzuciłby im b rak u użyteczności, nie odm ówił uczci­ wości ani in n y ch zalet. Em ancypantki, lecz także wcześniejsza Lalka, pokazyw ały klęskę owych idealnych bohaterów . Gdzieś n a m arginesie społeczeństw a mało ceniony przez ogół profesor Dębicki objaśniał ta je m ­ nice w szechśw iata, społeczeństwo odtrąciło praw dziw ego „geniusza uczu­ cia”, pannę M agdalenę Brzeską. W ty m m iejscu należało postawić pytanie, kto w łaściw ie w y g ry w a w alkę o byt, o — jak pow iedziałby Ludw ig B üchner — „wygodne m iejsca przy stole życia” 16.

Ocena zaw arta w Najogólniejszych ideałach życiow ych skłaniała do optym izm u. P ru s m iał nadzieję, że „najużyteczniejsi i najdoskonalsi prze­ trw a ją słabych i niedoskonałych” (N 218). Nie b rał nato m iast pod uw agę ew entualności, że pojaw ić się mogą „silni”, lecz „niedoskonali”, k tó rym przypadnie ostateczne zwycięstwo. Nie w ierzył w taką możliwość za­ pew ne dlatego, że jego zdaniem kooperacja, w ym iana usług były czymś o w iele istotniejszym niż w alka o byt. W ygryw ać m iał ten, kto zaoferuje najw ięcej (K 12, 237— 240).

Badacze twórczości P ru sa podkreślali dość często jej zastanaw iającą niejednorodność. P ublicy styk a autora Dzieci głosi niezm ienny optym izm , w iarę w postęp i ciągłe doskonalenie się człowieka. Tym czasem nowele, a zwłaszcza powieści zdają się świadczyć o czymś wręcz przeciw nym 17. Zgodnie z poglądem w yrażonym w Kronice tygodniowej z 1890 roku w al­ ka o b y t nie w ystępow ała w zasadzie w obrębie społeczeństwa. A jednak

15 A. Ś w i ę t o c h o w s k i , Aspazja. W: Pisma wybrane. T. 2. Warszawa 1951, s. 360.

16 L. B ü c h n e r , Walka o b yt i społeczeństwo obecne. Darw inizm i socjalizm. Tłumaczył W. P. Łódź 1907, s. 8.

17 Zob. rozważania Z. S z w e y k o w s k i e g o dotyczące choćby Emancypantek

(13)

68 J A N T O M K O W S K I

pisana zaledw ie rok w cześniej Lalka przynosi w izję w alki o b y t i to w ro­ zum ieniu praw ie darw inow skim . Zakończenie powieści przek reśla sens w szystkich teo rii społecznych P ru sa: p rz e trw a ją w cale nie „najdoskonal­ si i n a jb ard ziej u ży teczn i”, ale n a jsp ry tn ie jsi. Je d en z rozdziałów Lalki, zaty tu ło w an y Szare dnie i k rw a w e godziny, zaw iera opis spaceru W okul­ skiego po paryskich ulicach. B oh ater P ru sa zdaje sobie nagle spraw ę, że u czestniczy w jakim ś niepokojącym w yścigu, którego przebieg reg u lu je życie w ielkiego m iasta:

Idzie szybko, lecz pomimo to widzi, że wszystko go wyprzedza: powozy i piesi. Oczywiście, jest to jakiś olbrzymi wyścig; w ięc przyśpiesza kroku, a choć jeszcze nikogo nie w yścignął, już zwraca na siebie powszechną uwagę 18. Do pew nego stopnia życie w ielkiego m iasta, porów nane do „olbrzy­ miego w y ścigu ”, o k reślają reg u ły w alk i o byt. D arw inow skie praw a rzą­ dzą w szystkim i sferam i życia społecznego: handlem , polityką, życiem p ry w atn y m . Jednocześnie dotkliw ie odczuw ana przez W okulskiego sa­ m otność je st sam otnością jed n o stk i wobec tłu m u. U schyłku X IX w. trz e ­ ba było pojechać aż do Paryża, by poznać, czym je st w istocie tłum . T rudno się zatem dziwić, że w łaśnie we F ra n cji ukazało się pierw sze nowoczesne dzieło pośw ięcone psychologii zachow ania tłum u.

K siążka G ustava L e Bona Psychologia tłu m u została w yd ana w r. 1895, a już cztery la ta później przysw ojono ją polskiem u czytelniko­ w i 19. Bez n ajm niejszej p rzesad y m ożna nazw ać ją dziełem p rek u rso rsk im w stosunku do późnejszych p rac O rtegi y G asseta, Brocha, C anettiego czy From m a. P ierw sze zd ania rozp raw y Le Bona brzm iały następująco:

Całokształt w spólnych cech jednostek danego ludu w ynikających z w pły­ w ów środowiska i z dziedziczności stanowi duszę rasy. Cechy te dziedziczne są niezw ykle stałe. Gdy jednak pewna ilość ludzi, ulegając pewnym wpływom , chw ilow o się zespoli, w tedy obok ich cech dziedzicznych w ystępują na jaw nowe cechy, nieraz mocno odmienne od cech rasy. Całokształt ich tworzy duszę zbiorową, potężną, lecz chwilową. W dziejach narodów tłum y odgrywały zawsze niepoślednią rolę; nie była ona jednak nigdy tak w skutki brzemienną, jak w obecnej epoce. Charakterystycznym rysem obecnego w ieku jest górowanie nieśw iadom ej działalności tłum u nad świadomą działalnością jednostki 20 W niosek Le Bona brzm iał k atastroficznie: nadchodzącą epokę pano­ w ania tłu m u uznał a u to r za schyłkow ą fazę n ęk an ej kryzysem cyw ili­

18 P r u s , Lalka, t. 2, s. 15.

19 G. L e B o n , Psychologia tłumu. Przełożył Z. P o z n a ń s k i . Warszawa 1899. W dalszej części szkicu korzystam z nowszego przekładu B. K a p r o c k i e - g o (Lwów 1930). Warto dodać, że już w 1897 r. polski czytelnik mógł poznać inne dzieło G. L e B o n a , Psychologię rozw oju narodów, tłumaczoną — fakt znaczą­ cy — przez J. O c h o r o w i c z a . Obie książki znajdowały się w bibliotece Prusa. Zob. H. I l m u r z y ń s k a , A. S t e p n o w s k a , Księgozbiór Bolesława Prusa.

Warszawa 1965, s. 99.

(14)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 69

zacji zachodniej. W działaniu tłu m u dopatryw ał się jedynie in ten cji de­ strukcy jn ych . Czas upadku w ynosi przede w szystkim m iernoty, sprzyja demagogom, rodzi n ieto leran cję i samowładztwo. Le Bon w spom inał z niechęcią o możliwości rew olucji, przew idyw ał, że jej rez u lta tem będzie „zm iana nazw ” i spotęgow anie niewoli. Jego zdaniem idea wolności nie odpowiada „duszy tłu m u ”, k tórą rządzi w rzeczywistości raczej „potrzeba niew oli”.

N atu raln ie nie zam ierzam dowodzić zależności społecznych idei P ru sa od teorii Le Bona, co najm niej z dwóch powodów. Po pierwsze, niechęć do tłu m u jest uczuciem , któ re m yśliciele — nie tylko europejscy — odzie­ dziczyli po Platonie, au to rach Starego i Nowego Te sta m e n tu oraz daw ­ nych m istrzach chińskich z K onfucjuszem i M eng-Tsy na czele. Po d ru ­ gie dlatego, że w iększą część refleksji na tem at tłu m u zaw artych w N aj­

ogólniejszych ideałach życiowych m ożna znaleźć na k a rta ch w cześniej­

szych felietonów i powieści P rusa.

Posługując się pojęciam i „ tłu m u ” i „społeczeństw a” m ów im y o dwóch różnych typach zbiorowości. Tłum jest żywiołem, całkowicie bezładnym , pozbawionym jakiegokolw iek porządku chaosem ludzkim . O jego zacho­ w aniu decydują emocje, czynniki zgoła irracjonalne. Społeczeństwo to z kolei system czy — jak chcą Spencer i P ru s — „organizm ”, k on struk cja trw ała, rządzona niezm iennym i praw am i. P rzy jm u jąc takie rozgranicze­ nie m oglibyśm y np. stw ierdzić, że rew olucje czy zamieszki organizuje się p rzy pomocy „ tłu m u ”, ale przeciw ko „społeczeństw u”.

W kilku u tw o rach literack ich P ru sa poznajem y tłu m i zawsze — by użyć sform ułow ania K ierkegaarda — okazuje się on „n iep raw d ą”. W pew nym sensie „ n e u tra ln y ”, ale i niepokojąco odindyw idualizow any jest tłu m w ypełniający paryskie ulice, przedstaw iony w Lalce. Spojrze­ nie W okulskiego chw yta jedynie obraz ludzkiego chaosu, bohatera po­ wieści ogarnia uczucie obcości, zagubienia. Z całą pewnością ta zbioro­ wość nie przypom ina Spencerow skiego organizm u, w którym każdy czło­ wiek czuje się potrzebny. Zupełnie inna funkcja przypada tłum ow i w Faraonie. C zytany uniw ersalnie (a chyba tylko w ten sposób w arto dziś odczytyw ać powieść Prusa) okazuje się n ader gorzką lekcją historii. O biegu dziejów przesądzają nie ty le w ybitne jednostki, co w y b itni m a- nipulatorzy. W iększa zręczność w posługiw aniu się n astro jam i mas, lep­ sze w y korzystanie m echanizm ów propagandy, a w reszcie brak oporów m oralnych zapew nia zwycięstwo kapłanom . Wobec tłum u jednostka jest po p rostu bezradna, jej racje w ogóle przestają się liczyć z chwilą, gdy decydują emocje. Rozhisteryzow ana, opętana psychozą, lecz słaba w isto­ cie m asa zaakceptuje bez zastrzeżeń nowego władcę.

Dwaj autorzy: G ustav Le Bon i Bolesław P ru s pisali praw ie jedn o­ cześnie o ty m sam ym . D ziwnym zbiegiem okoliczności a u to r Faraona um ieścił swą historię w dalekiej przeszłości, podczas gdy a u to r Psycho­

(15)

70 J A N T O M K O W S K I

do tłu m u znalazła w y raz — ja k często u P ru sa — w form ie krótkiego, bardzo „p rak ty czn eg o ” i nieco zabaw nego aforyzm u:

Tłum przedstawia zawsze w ielką siłę: może w okamgnieniu zmiażdżyć jednostkę, przewrócić parkan, zniszczyć budynek. A le każcie mu rozwiązać jakieś zadanie m atem atyczne albo za wikłany sylogizm!... [N 249]

Jednakże ostateczne rozw iązanie p rzy ję te przez pisarza w y d aje się pozbawione akcentów k atastroficznych. Podobnie ja k znacznie później O rtega y G asset, P ru s zauw aża, że tłu m je st p otencjalną siłą, bezk ształt­ n ym tw o rem w ym agającym , uporządkow ania, ukierunkow ania, „w ykoń­ czenia”. Ocenia sceptycznie w szystkich, k tó rzy podsycają nienaw iść mas (N 257). Nie w ierzy jed n ak — p rzy n a jm n ie j jako tw órca u to p ijn y ch program ów społecznych — by udało się zbudować cokolw iek polegając

n a sile „ tłu m u ”, a n ie „społeczeństw a”.

„T łu m ” spoty k am y przew ażnie na ulicach w ielkich m iast, jedn ak rów nież w w ielu dziedzinach życia społecznego obserw u jem y p rzejaw y ch arak te ry sty c z n e dla „psychologii tłu m u ” . N iekiedy „opinia publiczna” zachow uje się dokładnie ta k ja k „ tłu m ” . W spom inając o „opinii publicz­ n e j”, pisarz nie k ry je swej iry ta cji. Nie ufa zbiorowej m ądrości, która opiera zazw yczaj swe sądy na plotkach i insynuacjach, tw orząc oceny przedw czesne i pow ierzchow ne:

Nie ma gorszego i bardziej upowszechnionego błędu jak wiara w mądrość zbiorowego ducha. „Głos ludu — głos Boga” — powtarzają naiwni; filuci zaś, ile razy chcą przeprowadzić jakąś niegodziwość czy niedorzeczność, zawsze powołują się na „głos opinii publicznej”, który w gruncie rzeczy jest prawie tyle wart, co i głos dziecka. [N 248]

W tej sy tu acji tak że społeczeństw o okazuje się dobrze rozw iniętym , ale cokolw iek lekkom yślnym dzieckiem . Pow inno zatem zostać uszczęśli­ w ione n iejako w brew woli, uszczęśliwione przez jednostkę, k tó ra wie lepiej, co dla niego dobre. O d kry w am y w koncepcji P ru sa antynom ię nie do rozw ikłania. Jed no jest pew ne: w konflikcie jed no stk a — „opinia pu ­ bliczna” rację m a na ogół jednostka; zbiorowość m y li się zbyt często, byśm y m ogli jej zaufać. Błędy, jakie stają się udziałem „opinii publicz­ n e j”, prow adzą nieraz do tragedii. K im je st z p u n k tu w idzenia „opinii pu b liczn ej” b o h ater O m y łk i ? Albo panna M agdalena Brzeska z E m a n cy ­

pantek? W obu p rzyp ad kach zbiorowość nie ma racji, a przecież postę­

p u je ty leż zdecydow anie, co o k ru tn ie, z zastanaw iającym przekonaniem o w łasnej nieom ylności. Zachow anie „opinii p u b liczn ej” m ałego m ias­ teczka i m ikrospołeczności w arszaw skiej ilu s tru je dobrze praw a kierujące „opinią publiczną w ogóle”, skłania też chyba do sceptycyzm u każdego —- w yłączając n a tu ra ln ie a u to ra K ro n ik tygodniowych.

O publikow ana w listopadzie 1888, a w ięc przed Em a ncyp antkam i, ale ju ż po O m yłce w ypow iedź P ru sa je st pełna optym izm u. Pow raca ponow­ nie arg u m en tacja, k tó rą ta k dobrze znam y: w poszczególnych, k o n k re t­

(16)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 71

nych zdarzeniach do p atru jem y się oznak zła i fałszu, ale ogólnie rzecz biorąc, w szystko toczy się jak najlepiej. „Opinia publiczna” m yli się, błądzi, lecz i te pom yłki w y d ają się znaczące, nie pozbawione wagi. Nie jest rów nież praw dą, jakoby można było nią bezkarnie m anipulow ać: zbiorowość zawsze od k ry je w końcu (pesym ista pow iedziałby — „ P ° s t

fa c tu m ”) drogę do praw dy. N atu ralnie istnieją w yjątki: przede w szyst­

kim polska opinia publiczna, któ ra zdaniem felietonisty m yli się w każ­ dych okolicznościach:

W szystkie jednak burzenia się opinii publicznej w tych sprawach [chodzi o nierówności klasowe, spory polityczne i religijne — J. T.], wszystkie walki, nawet krzywdy i niesprawiedliwości, opierają się na czymś realnym i dążą do jakichś realnych celów. W tych wypadkach opinia, choćby m yliła się po sto razy, zawsze kiedyś dojdzie do prawdy; choćby błądziła, nie zabije się; choćby krzywdziła, nie splugawi i nie zgnoi samej siebie.

A le czy taką jest nasza dzisiejsza opinia publiczna? Wcale nie... Wyrzekła się ona „interesów gromadzkich”, a zstąpiła do interesów prywatnych; już nie w ystar­ cza jej prawdopodobieństwo, więc zniża się do kłamstwa; nie kierują nią ani konserwatyści, ani postępowcy, szlachcice ani p 1 e b s, ale najordynarniejsi plotkarze i łgarze. [K 11, 240]

K ilka lat później, pisząc Faraona, a także Najogólniejsze ideały ż y ­

ciowe, P ru s nie podtrzym a tego stanow iska, rezygnując z zapew nienia,

że „opinia publiczna” w yraża autentyczn y głos społeczeństwa. Co w ięcej, zwiąże pojęcie „opinii publicznej” z pojęciem „ tłu m u ”, co n a dobre już z d y sk red y tu je w ym ow ę popularnego przysłow ia „vox populi — v o x Dei”.

Jed n ostka m iała zatem praw o czuć się nieswojo w otoczeniu tłum u, poddana naciskow i „opinii publicznej”, i tak ą postać antagonizm u jedn ost­ ka—zbiorowość uw ażał P ru s za uzasadnioną. W prow adzenie do teorii społecznej pojęcia tłu m u posiadało przecież jeszcze inne n astępstw a. Le Bon, p rzedstaw iając m echanizm zachow ania tłum u, pisał o duszy zbioro­ wej, k tóra każe ludziom „inaczej myśleć, działać i czuć, aniżeli działała, m yślała i czuła każda jednostka z osobna” 21. Polem izow ał tym sam ym z fun d am en taln y m założeniem Spencera, iż każda zbiorowość jest prostą sum ą sw ych składników . Zdaniem francuskiego filozofa, u konstytuow anie całości zmienia w sposób rad y k aln y c h a ra k te r jej elem entów . Identy cz­ nie w ygląda przebieg rozum ow ania P rusa w Najogólniejszych ideałach

życiowych. P orów nuje on tam „duszę zbiorow ą” do jeziora utw orzonego

z wód w ielu „rzeczułek dusz indyw id u aln y ch”. Każda z „dusz indy w idu ­ aln y c h ” posiada w łaściw ą sobie tonację, osobną „barw ę”. Dusza zbiorowa łączy w szystkie b arw y dusz indyw idualnych, lecz także „zabarw ia je swoim w łasnym kolorem ” (N 243—244). W tej kolorystycznej syntezie pozostaje więc jedna właściwość nie należąca do żadnego indyw iduum — odrębna cecha zbiorowości, „duch tłu m u ” albo „duch społeczny”, zależnie od okoliczności.

(17)

72 J A N T O M K O W S K I

W końcu w. XIX, gdy d ojrzew ały socjologiczne reflek sje P ru sa, zdą­ żyli już zabrać głos pisarze młodszego, w stępującego dopiero w życie po­ kolenia. S tosunek pisarza do tw órców m odernistycznych był raczej nie­ jednolity, choć nie pozbaw iony życzliwości. W roku 1899 P ru s w ypow ie­ dział się po raz pierw szy na tem a t utw orów Przybyszew skiego, a kon­ k retn ie — Z c y klu W igilii i Na drogach duszy. Zdaw ałoby się, że nic nie mogło łączyć, a w szystko powinno dzielić te dwie postacie. P rz y b y ­ szewski drw ił otw arcie z większości pozytyw istycznych fetyszów, w ielbił Nietzschego, zastępow ał lab o rato riu m — m istycznym ,,mare ten e b ra ru m ”. Tam, gdzie u szanującego się pisarza czy p ublicysty nastąp iłb y logiczny wyw ód naukow y, podbudow any określoną liczbą argum entów , pobrzm ie­ w ało c h a rak tery sty czn e ,,he... he...”. P ru s pouczał, że zło służy do „cienio­ w ania o b razu ”, że przem ija w m iarę postępu. Przybyszew ski kreślił z upodobaniem postać szatana, potężnego tw ó rcy zła, pow oływ ał się na w zór gnostyków , hołdow ał m anicheizm ow i. Tak więc bez żadnych w ą t­ pliw ości P ru s był n a jb ard ziej odpow iednim człowiekiem , by w zaciętej polem ice zetrzeć na p ro ch fan tazje Przybyszew skiego.

R ezu ltat k o n fro n tacji, do k tó rej doszło n a początku r. 1899, utw ierd za n as w przekonaniu, że P ru s był czytelnikiem dosyć nieobliczalnym . We w spom nianej w ypow iedzi-recenzji odczuwa się pew ien dystans, ale jest i w iele entu zjazm u , są n a w e t braw a i oklaski. N ajw idoczniej te k sty P rz y ­ byszew skiego d o tk nęły czułej s tru n y w psychice pisarza, a może pom ogły n aw et sprecyzow ać daw niejsze przem yślenia. Znaczna część rozw ażań P ru sa dotyczy in te resu jąc e j nas relacji jed no stk a— zbiorowość. M oder­ niści na czele z P rzybyszew skim w ysunęli n a pierw szy plan indyw iduum , głów nym tem atem sw ych dzieł czyniąc życie psychiczne jednostki. Spo­ łeczeństw o utożsam iali często z „ tłu m e m ”, z „m asą”, było ono dla nich podm iotem rep resji. P ru s uspraw iedliw iał się, że w swej p rak ty ce p isar­ skiej zbyt m ało m iejsca poświęcił sy tuacji jednostki, że traged ię p ojed yn ­ czego człow ieka przesłoniła m u troska o los społeczności. S tw ierdzał w praw dzie, że m oderniści popadają w niebezpieczną skrajność, lekcew a­ żąc zbiorowość, lecz zastrzeżenie to m usim y uznać za elem ent strateg ii defensyw nej, a nie in stru m e n t atak u . Jego zdaniem poniekąd łatw iej pi­ sać o świecie zew n ętrzn y m i zbiorowości ludzkiej, aniżeli zgłębiać tajn ik i w ew nętrznego życia — choćby dlatego, że w ty m pierw szym przy pad ku dyspo n u jem y pełniejszą wiedzą:

Św iat zewnętrzny posiada w ielu kontrolerów, którzy mogą zarzucać auto­ rom brak ścisłości. Zaś do wnętrza naszej duszy nie wedrze się nikt, co nam pozwala tworzyć w tym zakresie nawet dziwaczne kornbinacje. [...] Rozpacz i pociąg samobójczy, zachwyt i szaleństwo — wszystko to są pojedyncze mo­ menty pojedynczej duszy ludzkiej. Z tych m omentów można wydobyć w ielkie skarby poezji, ale nie trzeba lekcew ażyć i innych, obszerniejszych zjawisk, jakim i są: nędze, radości, gniew y, nieszczęścia całych rodzin, całych klas spo­ łecznych, całych narodów. [K 16, 22—23]

(18)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 73

W ydaje się, że P ru s zaakceptow ał m odernistyczny psychologizm i in ­ dyw idualizm po p rostu dlatego, że w m iarę upływ u lat rósł jego scep­ tycyzm wobec zbiorowości. Co praw da w izja społeczeństwa jako organiz­ m u była jego zdaniem ciągle aktualna, lecz — co zauw ażyliśm y w cześ­ niej — niejako na „ p ery feriach ” system u zaznaczały się „pęknięcia”,

rosły w ątpliw ości, pogłębiały się rozterki.

M istyczni badacze n a tu ry , a po nich niektórzy poeci rom antyczni up raw iali chętnie pew ien rodzaj gry. W m yśl jej reguł każdy przedm iot, każdy byt, każdy elem ent mówił jednocześnie o całości. U w ażne pozna­ nie jednego składnika pozwalało na orien tację w całym system ie. P rz y j­ m ując ten p u n k t w idzenia spróbujm y posłużyć się postaciam i Don K i­ chota i Robinsona jako swego rodzaju kluczem porządkującym i w y jaś­ niający m niektóre tek sty P rusa. Sam pisarz zgodziłby się zapew ne na określenie K azim ierza Sw irskiego m ianem „Don K ichota” — b oh ater ten pasuje dobrze do stw orzonej przez P ru sa w izji Rycerza Sm ętnego Oblicza, rep re z en tu je z całą pewnością tak krytycznie ocenianą „donkiszoterię”. O w iele więcej trudności napotykam y szukając w ówczesnej twórczości pisarza odow iednika bohatera Defoe’a. Robinsonowie istn ieją głównie na k a rta c h Kronik tygodniow ych jako godne podziwu postacie w prow a­ dzające w życie „m ałe idee”, poza nim i — bohaterow ie Sław y, Geist z Lalki, Dębicki z E m ancypantek, wszyscy są jedn ak raczej ludźm i „idei”, nie „czynu”. Nie pow stała zatem powieść o Χ ΙΧ -w iecznym Robinsonie, co nie znaczy rzecz jasna, że dzieła takiego P ru s nie chciał napisać. P sy ­ choanalityk orzekłby zapew ne, że głosząc wyższość Robinsona, pisarz tęsknił podświadom ie do Don K ichota, a dalej doszedłby do wniosku, że efektem owego rozdarcia w ew nętrznego jest taka a nie inna k reacja głów­ nego bohatera Lalki.

U spraw iedliw iając swą wcześniejszą, bardzo surow ą ocenę postaci Don K ichota, P ru s narzekał, że C ervantes stw orzył swego bohatera jako „osobistość n iejed n o litą”. Myślę, że podobne w rażenia tow arzyszą każdem u czytelnikow i Lalki. W okulski przypom ina naw et dość często Robinsona Kruzoe. W arszawa drugiej połowy XIX w. nie jest co p raw d a bezludną w yspą, ale z p erspektyw y rozległych planów pana Stanisław a (a także am bicji sam ego P rusa) w ydaje się czasem dziew iczym lądem zam ieszkanym przez grom adę cyw ilizacyjnie zapóźnionych tubylców . W ym ienione k ilkak ro tnie przez pisarza w aru n ki skutecznego działania (pobudki, sposoby i środki, rezu ltaty ) bierze W okulski zwykle pod u w a ­ gę, najogólniej rzecz biorąc m am y też praw o nazwać go zdobywcą, zda­ jąc sobie spraw ę, że porusza się pośród „oceanu niedoli i taje m n ic ”. Tak, W okulski byłby św ietnym Robinsonem na w arszaw skiej „bezludnej w y s­ pie”, gdyby... G dyby nie był Don Kichotem!

W szystkie nieszczęścia rycerza z M anchy wzięły początek z lek tu ry . G dyby nie w ynalazek pisma, papieru i druku, Don K ichotow i nie

(19)

zagra-74 J A N T O M K O W S K I

żałyby żadne niebezpieczeństw a. Tak ro zu m u ją zresztą przyjaciele Don K ichota: spalić księgi znaczy położyć kres obłędowi R ycerza Sm ętnego Oblicza. Jed n ak że książki nie są m agicznym i in stru m en tam i, któ ry ch moc u latu je po w rzuceniu do ognia. L e k tu ry zam ykają na zawsze człowieka w zaklętym k ręg u Biblioteki:

Wzrok jego m achinalnie padł na stół, gdzie leżał niedawno kupiony Mic­ kiewicz.

„Ile ja to razy czytałem !...” — w estchnął biorąc książkę do ręki. Książka otworzyła się sama i Wokulski przeczytał:

„Zrywam się, biegnę, składam na pamięć wyrazy, którymi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu, składane, zapomniane już po milion razy...”

[...] „Teraz już wiem , przez kogo jestem tak zaczarowany”.

Uczuł łzę pod powieką, lecz pohamował się i nie splam iła mu twarzy. „Zmarnowaliście życie moje... Zatruliście dwa pokolenia!... — szepnął. — Oto skutki w aszych sentym entalnych poglądów na m iłość”.

Złożył książkę i cisnął nią w kąt pokoju, aż rozleciały się kartki 2*. O drzucenie książki, tom iku M ickiewicza, pozostaje jed n ak tylk o pus­ ty m gestem . A k u ra t w n ajb ard ziej k ry ty c z n y m m om encie życia W okulski p ow ędruje znów do B iblioteki, by w jej zaciszu poszukiw ać schronienia (rozdział Dusza w letargu). Podobnie jak Don K ichota „zaczarow ały go”, a jednocześnie ośm ieliły książki. Osobowość zrodzona i ukształtow ana w Bibliotece sta ra się przenieść do otoczenia sy tuacje i w zory postępow a­ n ia znane z le k tu r. N a tu ra ln ie b o h ater L alki nie m an ifestu je swego ro ­ dowodu ta k otw arcie ja k Don K ichot, zachow uje najd alej posuniętą po­ wściągliwość, um ie zresztą przy bierać kostium Robinsona. A jed n ak — g d yby cała lite ra tu ra św iatow a składała się tylko z dwóch powieści — m usielibyśm y przyznać, że Lalka bliższa jest o wiele bardziej dziełu C er- v antesa aniżeli powieści D efoe’a. K onstruow anie dalszych analogii w y ­ d aje się zbyteczne — k to zechce, znajdzie bez tru d u w powieści P ru sa i D ulcyneę, i Sancho P ansę, a może i przyjaciół Don K ichota: księdza proboszcza i wioskowego balw ierza.

Byłoby chyba zaprzeczeniem w szelkich reg u ł h istorii lite ra tu ry om a­ w ianie biografii pisarza po zakończeniu analizy jego dzieł. A jed n ak do użycia po raz d rug i klucza złożonego z dwóch figur prow okuje n a s sam Bolesław P ru s. Nie* w iem y, czy pisząc apologię Robinsona K ruzoe m yślał także o sw ojej działalności pisarskiej i społecznej. Sądzę, że nie m a to w ielkiego znaczenia, jeśli o rie n tu je m y się, ja k bardzo obcy był m u Don K ichot. Podsum ow ując dzieje Rycerza Sm ętnego Oblicza dokonał P ru s sm utnego bilansu: „Skończył życie m arnie: zbity, w yśm iany, a nade wszystko rozczarow any” (K 15, 427).

26 m arca 1878 w W arszaw ie n a ulicy T w ardej P ru s został zaatako­ w an y przez g ru pę stu d e n tó w U n iw ersy tetu W arszawskiego. Jed en z n a ­

(20)

R O B IN S O N K R U Z O E , D O N K IC H O T I T Ł U M 75

pastników , J a n Sawicki, uderzył go w tw arz. Pisarz zażądał satysfakcji, złożył zeznania na policji, a w następnych tygodniach poruszał się po

mieście z rew olw erem w k ie sz e n i23.

U schyłku 1902 r. A ndrzej Niem ojewski pisał do Ludw ika G um plo- wicza:

Prus chodził po Warszawie z notatnikiem, odczytując „dobrodziejstwa ugody”: pomnik Mickiewicza, politechnika, zatwierdzenie kilku stowarzyszeń, teatr ludowy, zabawy ludowe, Kuratoria Trzeźwości etc., etc. „Czego pan chcesz?” — pytano go. „Żeby nas mniej b ili” — odpowiadał. Stąd powstała wersja, że gdy Mickiewicz cierpiał za miliony, Prus miał stracha za miliony „Zbity, w yśm iany, a nade wszytko rozczarow any” — powodów do rozczarow ania było ta k wiele, że nie sposób ich po prostu w yliczyć. N a­ tu ra ln ie istniał także „ in n y ” P ru s: kochany, szanow any, „poczciw y” pi­ sarz i „ h u m o ry sta”, którego am bitne plan y nie zawsze trakto w ano po­ ważnie. O statnie kroniki, nowele, a zwłaszcza Dzieci świadczą głównie o rozczarow aniu. S ytu acja P ru sa w yglądała dość paradoksalnie: szeroko zakrojone p ro je k ty reform społecznych tra fia ły w próżnię, pogłębiała się izolacja pisarza. Podobno najgłębsze, najszlachetniejsze idee nie ulegają dezaktualizacji. W tak im razie możemy dopuścić, że program y P rusa nie są anachroniczne, podobnie jak kodeks rycerski Don K ichota.

S ym patyzując z postacią Robinsona, w m iarę upływ u lat P ru s staw ał się powoli Don K ichotem — tak patrzyli też chyba na pisarza jego w spół­ cześni. Poniew aż n iniejszy szkic, fragm en tary czny i nie rozstrzygający niczego do końca, pow inny zam ykać jakieś wnioski, proponuję dw a —· jako p u n k t w yjścia do dalszych rozważań. Po pierwsze, w y daje się, że wszędzie tam , gdzie twórczości literackiej tow arzyszy zam knięty system , ideologia bądź d o ktryna, zawsze — wcześniej czy później — dają o sobie znać w ahania, ro zterki i antynom ie. Po drugie, istnieje możliwość, co praw da dosyć ryzykow na, pogodzenia, a n aw et utożsam ienia postaci C er­ vantesa i D efoe’a. Don K ichot okazuje się Robinsonem, którem u odebrano bezludną wyspę. U traconą ziemię zastąpił czymś o wiele m niej trw ały m , zw iew nym , kruchym : snem o daw nych czasach, k tó re pow róciły nagle do renesansow ej Hiszpanii.

23 Zob. K. T o k a r z ó w n a , S. F i t a , Bolesław Prus. 1847—1912. Kalendarz

życia i twórczości. Warszawa 1969, s. 190—198.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ojciec rodziny lub przewodniczący mówi: Módlmy się: Boże, źródło życia, napełnij nasze serca paschalną radością i podobnie jak dałeś nam pokarm pochodzący z ziemi,

Gdyby jednak tylko takie rzeczy wypisywali dziennikarze o domu dla uchodźców przy Wrońskiej, nie byłoby się czym zajmować. W połowie listopada

Wskazani uczniowie, gdy wykonają zadania, muszą niezwłocznie przesłać wyniki przez komunikator na e-dzienniku, lub mailem na adres:.. matematyka2LOpm@gmail.com skan

Wskazani uczniowi, gdy wykonają zadania, muszą niezwłocznie przesłać wyniki przez komunikator na e-dzienniku, lub mailem na adres:!. matematyka2LOpm@gmail.com skan

Krzyszczak urodził się we wsi Jakubowice, będącej czymś w rodzaju dalekiego przedmieścia Lublina i chociaż wcale nie czuł od dziecka – jak to się pisze w życiorysach

i porodu przedwczesnego oraz Panie w wieku 25 do 49 roku życia na badania profilaktyczne

Redzik A.: Profesor Juliusz Makarewicz — życie i dzieło. W: Prawo karne w poglą- dach Profesora Juliusza Makarewicza. W: Juliusz Makarewicz. Polskie prawo karne. Warszawa 2017..

W części pierwszej, poświęconej wartościom epistemologicznym, zawie ­ ra się problematyka prawdy i wartości z nią się łączących, a takimi są wedle Moutsopoulosa: