• Nie Znaleziono Wyników

Ekran i widz: "Cena strachu" by Friedkin

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ekran i widz: "Cena strachu" by Friedkin"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosław Derecki (M.D.)

EKRAN I WIDZ: „CENA STRACHU” BY FRIEDKIN

W języku filmowym termin „remake” oznacza ponowną ekranizację tematu, który w większości przypadków stał się już „klasykiem”, a swego czasu zdobył szerokie uznanie widowni. Przy czym ta nowa ekranizacja – dzieło zupełnie innego reżysera – jest jakby powtórzeniem pierwowzoru, tylko że uwspółcześnionym, unowocześnionym, dopuszczającym pewne wariacje tematyczne i formalne. Właśnie dlatego idzie się do kina na remake słynnego filmu, który zna się zazwyczaj z autopsji, żeby świat dawnych przeżyć zobaczyć w innym, współczesnym wymiarze i dokonać próby konfrontacji. Ta konfrontacja wypada najczęściej na niekorzyść dzieła późniejszego. Tak było w niedawnym przypadku

„King-Konga”, którego dzisiejsza supertechnika filmowa pozbawiła całej niegdysiejszej naiwnej romantyki: tak jest z idącą właśnie na naszych ekranach „Ceną strachu” Williama Friedkina, nawiązującą do słynnego dzieła Clouzota z początku lat pięćdziesiątych.

Dla mojego pokolenia, to znaczy dla ludzi, którzy dochodzili do pełnoletności w okresie polskiego Października, objawiająca się właśnie wówczas na polskich ekranach, nakręcona w 1953 r., „Cena strachu” była nie tylko dziełem niosącym określone wątki filozoficzne i społeczne, ale również, a może przede wszystkim, odkryciem świata oglądanego z zupełnie różnej, niż dotychczasowa, perspektywa. „Cena strachu” dokumentowała naocznie, że unosimy się oto na zupełnie już innej fali.

Uważa się, że wpływ na rewolucję intelektualną i obyczajową wśród młodzieży, wielu krajów, także Polski, przyniósł ze sobą nakręcony w 1954 r. ( tj. w rok po „Cenie strachu”) film Andre Cayatte’a „Przed potopem”, z młodziutką Mariną Vlady. I to jest prawda. Ale w ówczesnym polskim wymiarze, dla ówczesnego pokolenia „wstępującego” właśnie opowieści Clouzota o grupie mężczyzn transportujących z narażeniem życia przez dzikie bezdroża i wertepy ładunek nitrogliceryny, który w każdej chwili może spowodować kataklizm, o ludziach zdecydowanych na ten z pozoru szaleńczy krok z powodu niezgody na rzeczywistość, w której przyszło im żyć – ta opowieść nabrała znaczenia szczególnego.

Zresztą i bez czysto polskiego „nachylenia” interpretacyjnego „Cena strachu” robiła na nas wrażenie ogromne. Oparta na powieści Geirgesa Arnaud, eksponując w doskonały sposób wątek dramatyczno-przygodowy, potrafiła zarazem nasycić go aktualnymi wówczas treściami

(2)

egzystencjalistycznymi, refleksją nad losem człowieka walczącego o swoją godność, ale skazanego na ciągłą trwogę, na nieuchronną śmierć, na nicość. Pokazywał też Clouzot świat okrutny, bezwzględny świat wielkich interesów, który jednostkę ludzką dostrzega o tyle tylko, o ile jest mu potrzebna do wykonania własnych celów. Osadzenie akcji w suchej, kamienistej pustyni, gdzie nie było na czym „przeć oka”, wyostrzało uwagę widza na suspens i na filozoficzno-społeczne przesłanie. Problem był niejako „wypreparowany” z otaczającego nas świata, ale – paradoksalne – właśnie dlatego tym bliższy, tym bardziej ludzki. Dodajmy doskonałą grę całego zespołu aktorskiego z Ivesem Montandem oraz Chariesem Vanelem, niezapomnianym ex-gangsterem „panem Jo”.

„Cena strachu” Henrj Chrzota była dziełem reprezentatywnym dla francuskiego kina i dla francuskiej myśli początku lat pięćdziesiątych. W ćwierć wieku później przyprawiono ten temat na sposób amerykański.

William Friedkin, wyrosły z telewizji i dokumentu, jest u nas znany przede wszystkim ze swego wielkiego sukcesu fabularnego – „Francuskiego łącznika”. Sukces tego gangstersko-policyjnego obrazu powiększył wkrótce potem na zachodzące o „Egzorcystę”, thriller z pogranicza parapsychologii. Sięgając wreszcie po „Cenę strachu”, chciał pewnie Fiedkin połączyć swoje dotychczasowe doświadczenia w różnych gatunkach filmowych, chciał też dodać do klasycznego tematu coś nowego, własnego, od siebie.

Uwspółcześniając Clouzota, nadał filmowej opowieści mocny akcent polityczny:

umiejscowił ją w którymś z dyktatorskich państewek Ameryki Południowej, w parnych dżunglach, wśród oszalałej przyrody, gdzie przemykają grupy uzbrojonych mężczyzn, przypominających jakby partyzantów Che Guevary. Z tym wszystkim musi dać sobie radę grupy śmiałków przewożących śmiercionośny ładunek. A są jeszcze zdarzenia niemal nadprzyrodzone, straszące pod koniec filmu głównego bohatera, który choć powoli, lecz konsekwentnie zmierza do bardzo gorzkiego wprawdzie, ale przecież – happy endu.

Odpowiednikiem postaci stworzonej u Clouzota przez Ivesa Montanda jest w filmie Friedkina dobrze znany nam ze „Szczęk” Roy Scheider. Niestety, nie wysilił się tutaj zbytnio w swoim aktorstwie; jakby dla kontrastu – William Friedkin usiłował wysilić się, z fatalnym skutkiem, w „nowej interpretacji” Clouzota. Film jest, moim zdaniem, zrobiony z ciągotami do efekciarstwa, przy pewnych pozorach – płytki, a co najgorsze: nudny. Szkoda, że go w ogóle sprowadzono. U nas na ekranach można było po postu wznowić stare dzieło Clouzota.

Pierwodruk: „Kamena”, 1981, nr 8, s. 12.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jest jednak pewne „ale”: z sal kinowych dobiegał w czasie projekcji „Konopielki” Witolda Leszczyńskiego nieustanny rechot publiki, radosne wycie przedstawicieli sfer

Tymczasem rzekomy „dreszczowiec” okazał się filmem iście proroczym: w dwanaście dni po jego premierze świat obiegła wiadomość o groźnej awarii w atomowej siłowni

Myślę, że amatorom z Chełma należy przyjrzeć się uważnie, tym bardziej, że stosowane przez nich formy pracy mogłyby stać się przykładem dla działalności

A może jest na odwrót: może Polański nigdzie nie potrafi się przystosować.. W jednym z październikowych numerów „Filmu” Jerzy Niecikowski odmawia filmom

Zaczyna mieć zadanie odmienne od właściwego, nie chce podejmować tematów „politycznie słusznych”, odszczekuje się zwierzchnikom, okazuje się niewdzięcznikiem, przynosi

Może filmy fabularne są coraz dłuższe i nie chce się przedłużać seansów, co mogłoby się odbić na ich liczbie w ciągu dnia, a i na kasie oraz planach

Pewnie: hippisi z ich rewolucją moralno-obyczajową, współcześni włóczędzy-nieudacznicy ze swą filozofią bezustannej wędrówki przez kraj, sfrustrowani żołnierze

W ćwierć wieku później reżyser Jerry Schatzberg, twórca „Stracha na wróble”, filmu nawiązującego do tradycji „Myszy i ludzi”, słusznie stwierdził: „Cala