• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2005, nr 1 (99)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2005, nr 1 (99)"

Copied!
98
0
0

Pełen tekst

(1)

«

1

Sztuka to najwyższy wyraz

samouświadomienia ludzkości

LJ

Dzieło sztuki - mikrokosmos odbijający epokę.

Józef Czechowicz

»^ i

• o l J

r V

Cena 10 zł (vato%p Nft INDEKSU

PL tSSN 020B-Ć220 9

literatura i sztuka • kwartalnik

W s p o m n i e n i a o J a n i e Nowa li u - J e z i o r a ń s k i m (Abp. J . Życiński) i Władysławie P a n n i e (Weksler-Waszkfnel, Sawicki, Święch, Szadluwski) * O p o w i a d a n i a Głowińskiego i B o r z « t o w s k i e g o

• Wiersze Brakonieckiego, Danielkiewicza, G r y n b c r g a , P r z y w a r y

• MarcJńczak o pomnikach konnych • Historia p l a k t u

poiskiego w zbiorach U M C S • Kochanowski w S-

(2)

akcent

(3)

hottgitm

monska a Samczyk- ca rbowska LECHOStAW lAMENSKi

WAJSEM AR WCHAlSKt M n r f t f * r^kęfĄ TADEUSZ SZKOUJT

JAROSŁAW WACH

BOGUSŁAW WRÓBLEWSKI(frttokjor ntuuefny) ANETA WYSOCKA

Lwnaiiw

MAC Jkrkfutiuę iMo*

KjHdSI toriim Hun?*

LSekrriuiiI jłrmił ftfwi kiHuulLiLja ^Khnicmt

JtUa^Mlttb

Stok współpracują;

BogtaUm Uieta (!'r;infjLj), Siarek Danie łkwwicz, Kaft Dehnwy (USAl,

£,"wtf Du/uy, Józtf Ftrf, Luiisvik Gawroński, Michał Gfawtński, Mitgifatena JaitktrwsJba. Attna Koóhańnpk łsfróH Ktnóos (Węjry),

Marek Knsiha (tlLinada), Jerzy kutnik, Jacek Łukasiewicz.

Wgjęifęh SiłyĄprjki, ikiriuta lostwin {(fK A |l Magda Opoka.

Dominik Ofioiski. łfat/tiW Oszttjea \fykota Rtflhc:uk {I Plcmina), Arxtrxej Sosnowski, Sergiusz Slcrrla-Woclt&wiak,

Jeny Świfch, Roftdan Zaiiura

Czasopismo wydawane pr£>• wsparciu cfcotKOJiicraym

M i n i s t e r s t w a K u l t u r y

rok X X V I nr 1 (99) 2005

literatura i s z t u k a

Numer L/2005 w^alizowuiu przy panrtcy flnaniEjwcj WnjtwAilitwA l.uhelskiego

ora?

Untnswiyteto Marii Curie-SkludfmiTkiej

]

3

L [SSN 020B-6220 Nk INDEKSU 352071

CCopyrigttf 2005 by „Atocnt" kwartalnik

(4)

Nj ptcmaiotij slronk' uŁtudlu:

plakat Józefa MeholTiim zbioiów UMCS Na Hwiiriej ^rpale uktaJki:

plakat Sterana NurWiiu ibiurGi^ UMCS

Adrrs redakcji:

20-112 Lublin. u]. ti lULb-Jja .>, 1 1 [ p iętro td. (i>BJ jSj2-7-I-G¥

c-miuk jJcGcnl pisnin Lwcci.pl w A w w m i l k p l

MiUrriulow nu zamAwicłny^h P C n i t f ,

T

wr;ii.;j.

RtjJiiktju sobii: prawp dnkcn^wania sknUAw.

J n fonnacji o praiumcract na kfftj i zagrańitę utkichLją urzędy Ruch SA, KoEporter SA i Ars PolutUl

CensL prvnumcrfrtj krajowej na ruk 20U5 r. wynosi .tK zl.

Pitn ii^dzi: mflfjia wplscrf UkJe be/poirrdniLł nakanto f u y i k r i ^ Wschodnia t-undacja KullUJy ^Akcent" Bniik PEK.AO SA

t

V O w Lubliflic

fir rachLftk u; 501240150* | L L 100{KJ175 38667 lub pr«lta/em fuzlowym podwinT-mm ;ttJakcji

H

JlCulijĄ-L; wymżnie adres pf entiRl Cfutułu

i zaznaczaji^ na otl^ncKitprytkjij™ ^JHDlIIKIBta AktunuT,

W l;s.\ ^Akcflnt" rtiprowiduny J n l p n a DMtnujjtt kiifEamic:

Polisli Amerlnui Bodkflorc, Dziennik

1

" - Polish American Daily Nił^s;, 1 \ West ?Jllh Strcfil; New York. NY 100 LB

Mirt 1'iiacK; „Polonia

1

" Bookshwc: 2S&& Milwaukee Ave.; Chicago. tLMJftfK We I rantji j p m d i t

Litaairie Polunaiiw (Księgarnia Pulskj}, 125 Ełd Si tjennain. 73IXKj Vary±

Wydawcy;

Wwfcodnla łundiKja Kultury „Akttnt". 20-1 l i LubLin. u|. Orcuizkit 3 EiiMIutakii \ jni([fi";i ?u yl^uciiee MiinMrn KuJlury

Diiial Wydawniczy CnMfjjin fiKrtnitkicłi 02-0S6 Waniziwa, ał. NwpndfcgWi i l l

łeŁ 22 GOH-23-7J, teLTłł 22 tfffl-^HJK Mniiii: caipiiiHi0bn.qfg.pl

[łndi ukońcEcuto 22 marca 2QQ5 f Uruk: Mullidmk S.A.. LuMih,ul Unidca*

Cena zl i0,-

SPIS TREŚCI

Abp Józef Życiński: Kolory samotności/ 7 Kazimierz Brakoniecki:Annor! 11

Michał Głowiński; Dwie kobity/ L7 Marek Daniel kiewicz: wiersze > 1A

Romuald Jakub Wckslcr-WŁszktnd: tyidząC) Luhiin / 27 Stefan Sawicki: O tfyw/óM

1

/^ Parna te - wspomnienie ł JO Jerzy SWL^h: Panas od Scfwizct 132

Stefan Szacitowski; Pauasowa czasoprzestrzeń f Henryk Grynberg: wiersze 140

Wacław Sadkowski: Oświęcim z perspektywy Bucftenwafdu •' 43 Paweł Przywara: wiersze / 49

Waldemar Rorzestowski: op&wiad&ila f 59 Krzysztof Nie wrt^da: wiersze f i l

Łukasz Marcinczak: Końtkię posągi i 75 Zofia Mowacka-Wilczek: wiersz* i S9

Draytro pawłytzko: Pomarańczowa rewolucja! 92 Grzegorz Kondratiuk: wienpe f J01

AriJła Koz<ik: opowiadanie/ J04 P R Z E K R O J E

Poeci, pocei,

r

,

Siefan Nkznanowski: „Janie, do Cię wracamy"; AiJrzcj K. WaSkic^vicz:

Wciąt r\n tym samym świecie; Stefan Rusin: ZmagCPtiOl Ta^fUM Kara- howicz: Próba ocatenfa przeszłości', Małgorzata Szlachctka: Chłopak ty ofoiie wiersza; Dunaj: Spopfttałć bi^cgikartek, Stanisław Chyczyń- ski: Panorama z kopca kreta; Paweł Gem bal: Pokolenie wfnych wierszy;

Miireli J^<Irych: Pieszo przez pupiói poezji . ' l i t P L A S I A K A

Lechosław Lamenslii: Pfakat sztuka ulicy / 136 TEATR

Jarosław Wach: Kolędnicy u Anders?na ' 144 MUZYKA

Ludwik Gawroński: Lutnio ipie&i Kochanowski w iwiccic muzyki t 149

(5)

FILM

Agata Szczotka Licencja na miłość do kina. Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu /156

ESTRA DA

Maciej Rialas: Dr ChilimoHiuk di MrSeiim w Hadesie t 164 E K O L O L O G I A

Agnieszka Maciocba: „Naturo! Wszystko w tobie piękność i ię zamyka"/ L70

NOTY

Ewa Zarzycka; AKORD IX. Koncert kompozytorów tubeisklch; Monika Szabłowska: Zapisywunftpamfęatpjaro&hw Wach: „Zdanie"2004; Grze- gorz Jacek Fetica; Terroryzm magisterski 1175

Noty o autorach IMS

( k o

PKO BANK POLSKI głównym mecenasem działalności Ełibliotckj Narodowej

w 2W5 ruku

A B P J Ó Z E F ŻYCIŃSKI

Kolory samotności

Po powrocie i. pogrzebu Jana No w a k a -J e z i orawski ego przejrzałem kUka- na3cic listów ł>d mego odszukując w nieh odcienie samotności, która poła- wia się jako dyskretny element ila sygnalizowany komuś, w kim amor wi- dział rozumiejącego powiernik a swych oceri.

S a m o t n o ś ć d ł u g o d y s t a n s o w c a

Znamy już prawdę o tym, co najbardziej bolało - o mechanizmach przekształcenia patrioty w zdrajcę. Dzięki odkryciom d r bab. Pawia Mach- cc wicza z IPN /riatny sposób sfabrykowania dokumentów, w których SIS oskarżało Jana o współpracę z hitlerowcami. Po ujawnieniu żenującej pro- wokacji podjętej przez shiżły specjalne PRL i pr/ez jednego z pracowni- ków RTMi ni ki z żyjący cli winnych nic zdobył się na proste słowo ..przepra- szam", Jest w tym jakieś bolesne świadectwo, że zapotrzebowanie na

skandalistów jest w nieklóiryeli naszych środowiskach znacznie większe niż potrzeba autorytetów moralnych.

O świadectwie fanatyzmu Środowisk, których ulubionym zajęciem jest poniżanie bohaierów narodowych, SWiadcZą choćby posty na iłortalach in- lemctowych w dniu pogrzebu p. Jani. Na. portalu „,Gazety Wyborczej" ko- ordynator mial wtedy więcej pracy mz zwykle i w ciągu kilku godzin usunął osiem żenująco agresywnych komentarzy. Wiród tych, które pozostały, można było przeczytać m.in. iż kurier i. Warszawy jest ..wątpliwym bocha- terem a to dlatego że pracował dla dwuch ojczyzn, i byi w tym szczególnie gorliwy aby ochydzać swoją pierwszą ojczyznę, lic bredni głosił gdy byl dyrektorem radia wolna europą, które były przez niego celowo preparowa- ni; a z rzeczywistością się mijały. Qn pracował nie lak dla dobra awojej ojczyzny a dla dobra swoich mocodawców którzy mieli za zadanie obal ii ustrój uslarułWtony przez swoich mocodawców po li wojnie iwUUowej.

A przecież io ocii >iię pędzili aby Polska w tamtym czasie znalazła się pod rządami sowietów. Iłył on później wykorzystywany doobaleniatego ustro- ju co wyśmienicie mu się udało i dlatego jest tak teraz gloryfikowany przez nasięiKów tych dawnych jego mocodawców. Bochaicrem memożna go na- zwać bo jego czyny nic były bochatcrskie - bochater jest ten kio swoje życie odaje jednej ojczyźnie a nie (Ha koniukturalnyeh celów angażuje się po jednej ze stron która ma za cel pogrążenie i uncestwienic drugą stronę.

"Iakieh pseudo bohaterów hylo w histori Polski w i d n i jeszew będzie wielu a to z tego powptfei że nas Polaków laiwo jest wykorzystywać dla komukiu-

ralnych celów przez innych".

Gdyby nic przerażająca ortografia, kłoś mógłby traktować poważnie lo- gikę wywodu utrzymującą („nas Polaków") w konwencji o^ólnonarudowej hisloriozofiL Niestety w niektórych tekstach nienaganna ortografia szla w parze z przcrażat4cynt pry mity w izmem wywodów. Ptóbki takiego stylu docierały znacznie Wcześniej do odbiorcy.; W przechowywanych we Wro- cławskim „Ossolineum" zbiorach iitfów znajdują się np. takie csbeckie ano- nimy kierowane do p. Junn; „Trcuhander Ku mi sar Jan Nowak. Za to, żeś

21 6*ł

(6)

okiamal przyjąć Lńl i własny i zaLtil co< wypraw i i\ w 1<MQ- hitlerow- ska kanalio - ffyrgt będzie wykonany w tym roku - kula w !cb, Żolnierra Armii Krajowej."

Nu ile piHJobnych anonimdw krystalicznie czysto hrzrni £tos Jana Pawfca H

1

gdy w icl c^ ramie z 25 I 2005 r, skierowanym du Prymasa Polski 7. racji urc>

tzyslo&t pogrzcbowycL, podfiumował życiowi) misję kuriera z Warszawy pisząc: jCałe jego życie było zwiąuoa z postagą prawdy. A pdnił ją z od- w a g ą z prawG&ią. wrażliwością na. potrzeby lud/.kiL\ a u l e wsTytflco t. głę- boko zakorzeniony miloScią do Ojczyzny. Wkłe zawdzięcza Polska i Polacy lej jego milLtfci. Xawsze darzyłem go za lu p o z w e m i szacunkiem.

Wymiko ceaUcm nJwmć^ jęgo wiarę i ifoskę « Kofctół, W duchu tej tro-

ski, z wnikliwością znakomitego puhlicysty obserwował i sygnalizował wszelkie zjawiska, jalciu gti niepokoiły Zawssze byłem mu ?a to wdzięczny, (...) Jednoczę się w modfitwic z tymi. tatfrzy gromady się przy trumnie Jana Nuwaka-Je/.iorańskiegu i /e ^s/ysitkimi, ktrtr/y w Pnlsce i narwiecie oddaja należny mu hci3d. Niech Pan przyjmie dz i eto jego życia i wprowadzi go do swej chwal y!

łL

K r y s z t a ł i b ó l

5?koda, że rts przejrzystość papieskich ocen nic potrafiło się wcześniej zdobyć wiek' środowisk, od których należałoby oczckiwac wierności zasa- dom EwangdiL Powtar/^ly one chętnie słowa prowokujących artykułów 7. „I zwiesi j i" i „Prawdy". Szczególnie bolało, kiedy tym samym językiem przemówiło Radio Maryja, następnego zatf dnia informował o jego komen- tarzach „Nasz 13/icnnik". W tiścic naznaczonym wyjątkową dawką h<itu, p.

Jan pisał mi wtedy:

Amańdaiti 15 maja, 2001 Ekscelencją Przewielebny i Dmgi Księże Arcybiskupie,

Piszę z dużym opó£Hertiem. by raz jeszcze najscMeczniej podzięk&wać zp pubłkińe wystąpiettiś w obronie trtfgo łtóbngo imieniu- JtJ osobiście prze- żyłem oszczerstwa Moskala ze spokojem. Jego nonsensowitoSć wydawało mi się tak oczy*

F.Tta.

że nie usiłowałem wytypować śamemuw obuwie mego iyciuiys&t który jest powszechnie znafty i udokumentowany. Jeden tylko aspekt tej sprawy jest dla mnie bardzo przykry i niepdkojtfcy,

W fatach, gdy bytem dyrektorem RWE bezpieka usiłowała fałszywkami

i innymi prawdziwie szatańskimi metodami zdyskwalifikować mnie samego i znienawidzoną rotgi

r

oSnię, która w ich pojęciu iagmżate rządom partii.

Nie wyobrażałem sobie, że dożyję chwili kiedy fołśżtrsłwa bezpieki będą rozpowszechniane HI imię Maryi przez ka łoi teki ego kapłana i zakonnika.

Ten potężny instrument, jakim była Wófna Europa, Muratem się wykorzy- stać dla dwóch celów: wspierania dążeń do odzyskania niepodległości bez uciekania się do gwedtu i obrony Kościoła. Broniliśmy Prymasa. Kardynała Wojtyłę, biskupów i duchowieństwo przed codzienną luwiną falsz&w r kłamstw. Zwatt zatiśmy skuta znic próby rozbijania Kośdćio ad wewnątrz przez PAX patronujący księżom-patńoiom. Broniliśmy zaciekłe autorytetu Prymasa i biskupów u czubach, $dy Kościół był •• poza Ikazalnicą - pozba- wiony dostępu da Środków mnsowśffi przekazu. Radio INbbfa Buroptt stała się (imptrjikatorvm raghiniąjtfcym kazania, iisty picutetitkić, protesty kiero- warte do władz, zar&idzęriia Prymasa ttd. Odpieraliśmy nieustanne alakt na Stolicę Apostolską i podtrzymywaliśmy jej łączność z duchowieństwem i wiernymi w Polsce. (,..)

Odczuwam te fataki] jako niczym nieznsłu&ną straszliwą krzywdę. Mia- łem h' życiu tyle sukcesów

r

że nie byłaby ona j/ełne bez jakiegoś cierpienia i poczucia krzywdy. Jednakie publicm? wystąpienie Księdza Arcybiskupa i osubi.sty łi.\ f Księdza Biskupa Pieronka miały dla mnie duże znaczeni? mo-

taine, Nie zamierzam tówniet wydawać wyroków na ojca Rydzyka. Od tego są wytycznie jego władze kościelne i j/dumne. Mam jedynie prawo czuć się jafta katoiik głęboko zgorszony. Oto kapłan i znkormik dopuszcza się na oc&tch całego kraju grzechu śmiertelnego usiłując zniszczyć przy pomocy sfałszowanych dokumentów dobre imię innego człowieka. O^yir to n

1

imię

Maryi dopuszczając się w frn tpasrfbbłtifiiiersiwrK Ten sam VtkQrMikbędąc w sianie grzechu śmiertelnego ifdpruwiu Kiszę Świętą i przyjmuje Komunię świętą na oczach wiernych,

^ Ogólnego punktu widzenia moja cśoba ru> ma tu większego znaczenia.

Z głęboką troską myślę a rym, U nieustanna ekspansja i propaganda Radia Maryja może przynieść swoje złowrogie Owoce dopiero w dłuższej perspek- tywie czasu, kiedy mnie już nie będzie. Jestem głęboko przekonany; te szero- kie oddziaływanie tej radiostacji jest na dfuzszą metę jednym z najwięk- szych wdrożeń dlu Polski jak również dla jedności Kdc to ln i autorytetu

biskupów, Oby te moje obawy nigdy się nie spełniły, Nigdy nie atakowałem publicznie Radia Maryja. Przez dłuższy wydawało mi się, ze religijna

część audycji, która z kościelnego ptmkm widzenia wydaje się być bez za-

rzutu, zaspokaja autentycz/ią potrzebę radia modłitewnego. Nabieram obec-

nie przekonania, że służy ona celowo jako przynęto albo raczej kapstdka,

którą odbiorca przełyka, nie zdając sobie sprawy

t

że zawiera truciznę.

(7)

Proszę przyftif, KsifLe Arcybiskupie, nyrazy szcieregn i&Turtia oraz głę- bokiego szacunku i oddania.

Jan Nowak Moją odpowiedź wyfaStem najpierw w długim liście publikowanym gdzie indziej

1

, potem zaś na lamach „Guścia Niedzielnego" w artykule* któ- ry przedrukowa! nowojorski ..Nowy dziennik" oraz kilka portal] interneto- wych, Zanim numer „Go&ia" z opublikowanym artykułem ukazał (ię wspr/edaży, tu

r

kst dotarł do Annandaiedjngą i nrcmeLow^. Otrzymałem wte- dy faks p d o p uczuć i rzadko ujawnianej żywiołowej radości;

Attnandale, 7 czerwce 2001 Drogi Ksiftź A ncybii k \xpi*

t

Wsptimaty i piękny artykuł h- mojej obrunie, niewyklt głęboki w twojej S/v&L wynagrodził mi z rtntiwyiAą doznaną krzywdę* Wzn^zylo mnie szcze- gólnie jego zakończenie. Z catego serca Róg zapłać*

Jan Nowak - Je zje roAsfci Linki do tamtego aitykułg odnajdywałem na wielu portalach, których właściciele głęboko przeżywali niesprawiedliwe oskarżenia kierowani w stronę osohy uznawanej z a j e d e ś z największych autorytetów moralnych naszej ep^ki- Kiedy zastanawiałem się nieraz, dlaczego Bóg dopuszcza cicr- pienie na tak szlachetne osoby, juku podstawowa odpowiedź powraca!

u innie motyw, że dzięki temu cierpieniu jeszcze bardziej przejrzyste i czy- telne stawało się ich świadectwu życia. Także w Ewangelii misja Chrystusa ograniczona do radosnych momentów z góry Tabor i urzekającego kazania na Górze nie by laby nigdy równie wymowna jak pr/ckaz pisany cictnpi-o nicm i konaniem m wzgórzu Golgoty. $flmotiK><Ć ksztahem jest miłości.

Abp Józef Życiński

' OCI tlnoi ikn^ith I nb. łlihki^inł fnjmral JŁ» Wjitafriuuwi L.ilcnftafl^

Odyi* t&fłtjfBff JfnAMmtuł t^btrif f".

Książki nadesłane

Poezja

HnhJasi Zadura: Wisrttf zebrom. T. i. Wydawnictwo Biuro Literackie .Zebn", Wroclflw 2005, ss, 4W +M nlb.

tuszek Długosz: tyniji usfq£ć w Kazimierzy. llusintcje Jerzy Gutowski.

Wydawnictwo I -PklNT, LubJln 2<X)ł, a ! 44 + A ntb, + płyta CD.

DiiwiU Markiewicz: Absynt. Instytut Wydawniczy „Świadectwo^ Bydgoszcz 2004, s s. 36.

Ptotr Rybczyński: Comhii pinnkii. Oficyna Wydawnicza ,.MAIC\ Szczecin 2004.

fis. 57.

Jedyne takie fifiiejset na ziemi. Wiersze o Lubartowie, Wybór teksów Halina Borzęcka, Alicja kokicka. Wsięp Waldemar Midislski. Lubartowskie Towarzy- fir^oReginFialriC, I.ubirtńw ZOfM.SS. 113.

Kazimierz Biakup«etkj: ZiamitC* Prowincjaiki rowerowe, Borussia, Ol szły n 2005. ss. 131.

Grzegorz Wróblewski: Pomieszczenia i ogrody, [lustrach Teodw Bok. Wyd.

Biblioteka Narodowa i Puński Iralyttil Kultury, Ww3zawi 2005, ss. W

KAZIMIERZ BRAKONIECKI

A r m o r

{fragmenty)

xm

Dwie białe czaple na granicy pluskającego niezręcznie morza

pory wczy przelot małych osuygojadów który zaostrza apetyt niehu

no i oczywiście mewy i rybitwy

porządkujące nabrzmiałe deszczem sprawy Ludzie coś lam kupią w mokrym piachu zbierają małże kręcą przy skale nożem dzieci biegną do leniwych fal

które rozkładają si ę na pokaz

strumienie płyną od brzegu niosąc mul cywilizacje muszelek i podziemi

Nu wysokiej skale płonic stos ofiarny aby<my mogli odgadnąć cc] wędrówki plonie Jzaak lilgcnia Jerozolima Ateny a. może inny 4wiaL przymierza się do wojny wstajemy z martwy d l idziemy w szeregu woda sięga po kolana pin piersi po usta uratuje nas nich ręki ale jest nikczemny

śmierć nabiera wody w u.sta

XIV

Od śmierci rodziców cofnąłem się w rozwoju i żeby sprostać ziemi i niebo

zanurzam się w zielonkawym murzu Wystarczy podziękować

bo przecież już wiem

10

(8)

że zło dobrem się stało

i porusza mojii przeponą życia a ojciec bez oddechu xv kostnicy a matka bez pożegnania w lic sinicy a ja oddycham unoszony na fati paraliżującego światłem łata Owiała

I oni leż po śmierci rtłdziców i oni też po przed i poza

ktrtysze mnie kołyska przypływu odpływu dotykam odsłoniętej pierii żony

patrzę na nurkujących w młodości synów zalewa mmc pożądanie życia

Od śmierci rodziców uczę się zgody na wodę zalewającą to co złe i dobre b<> nic człowiek jest Ćródlem kosmosu to nieprzezroczysty fakt

dziękuję i odchodzę

xvm

Kolejny odpływ morza plaża wniebowzięta ale ocean powróci i uderzy w ciemię dnia

i pęknie miasto przyleci sina kometa

dziecko ją chwyci beli strachu a Biała Bogini powróci na kamiennym statku

bo takie jest prawo wyroczni na okrągłych kamieniach które starzec odwraca siną ręką

XIX

Wyszedłem nagi z morza

wystawiłem głowę z macicy kosmosu zalała mnie fala krew wspomnienie każda moja tkanka obrastała tobą matko każdego stworzenia

Wyszedłem nagi z brzucha dotknąłem powietrza Skóry wody byłem rybą wrzosem lodowcem każda moja krwinka to twoja komórka kobieto kochanko żono matko

Wyszedłem nago z morza wyszedłem nago / brzucha odchodzę nago do morza

odchodzę nago do brzucha ziemi ognia kosmosu

Chciałby na się ZL- wszystkim pogodzić

XX

Ucałowałem p i a ł e m wodę zapłakałem i poszedłem

zostawiając matkę

na stole operacyjnym

f którego nie wstała A teraz ja sam palę się

ze wstydu na brzegu słonego oceanu spragniony dla niej wody żywej i czuję jak sypie się ze mnić popiół wierności

popiół dzieciństwa popiół życia Ucałowałem zapłakałem i poszedłem

a całe morze klęsk i byio nagie przede mną a nie miałem już tez

miłości

XXI

Całą rwc sny Atlantyk snów

niepospolite poruszenie obrazów Tak słodko śpisz w tym obcym domu Z werandą na księżyc i słońce

Nadsłuchuję morza które się w ierci

na kamiennym posłaniu i cicho syczy w takt kosmicznej muzyki niepokoju

Je\ieśmy sami w tym kosmosie

który planecie rzuca krzyk księżyca

j wtedy wstają ranne morza

(9)

x x i v

Dumek ścićrtięLy skalami bo nit chce blucliać wiatru Serce foi Śnicie skałami bo nic cboe słuchać prawdy Morze na ezaiach pionoWO Z uchem [irzykleionymdo krwiobiegu życia

Zamarłe nikł nic wota

XXVI

Rdzewiejący krzyż na cypelku do którego d<>cbodzq lapciy wie tale odgania się od piskliwej mewki

W oczkach wodnych mule ryhki kraby jest pogodnie wewnątrz i na zewnąttl dnia

wielkie niebiosa wielka panorama wodna g ł ó w k i jak motyle czapla jak kokarda

bieli umocowana nieruchomo przez promień

Nabieram pewnoSci żer zdobędę wiedzę i przetrwam zanurzam się w morzu które mnie cicho kołysze jesiem tak samo odwieczny

zmieniam się pozostając tobą wodo przemieniona w krew dnia

Tu teraz wszystko jest możliwe nawet Bóg

x x v n

Każdy dzień inny każda not iima

Gdybym mtigł oceanie tobn) się oczyścić

z poczucia winy i zemsty to nigdy bym

nic zazdrościł Śmierci

10 nigdy bym nie szkodził życiu Każdy dzieil podobny każda noc podobna Jesteś jak luslro

mego egoizmu i szaleństwa to W tobie odbija się krzywo źle ustawiona przestrzeń mojej WCLnoćci i przypadku Ja wertykalny

ty horyzontalny

ale to mnie znajdą martwym na płaskim wizerunku nicości

XXIX Sam -

zona nie znosi lego słowa

z zasobu gser mego skarbca uczuciowego Sam sobie siebie w sobie zagfTehię Na pewno ma rację

|*>dajt jej rękę na zgodę

cały skruszony z grzechu pychy wystaję ledwie EiapOCZfty wodą przemian

jeziorny kamień

rzucony w nieprzyjazne morze Oddam śmierć

w dobre ręce może to być Pan Kóg

XXXIII

Kiedy dotarliśmy

do domku Berty Bigndenki na sznurze od bielizny

siedział wróbekk-nic wróbelek Z Czerwonym ptłdgardiem widoczna duszyczka rybaka Z toni islandzkiej

który powrócił po Jatach do domu Nic chciał nas widzieć

wyśpiewywał i wyśpiewywał

14

(10)

aż pochyliliśmy głowy przed Tym sznurem który wisiał od gwoździa do kipieli gwiazdy bujając się w gandziolku wilgotnego wiat™

A wtedy na progu pojawiła* sif ty niska gruba stara osoba w czepcu uśmiechnięta i rezolutna

i Z ramion zdjęłaś niepotrzebną już kosę wiatru

Wiiaj celtycka Kybele przywiozłem tobie

kilka zamarzniętych jabłek z bałtyckiego ogrodu

XXXVI

Th al as s i TTiałassa

krzyczeli Grecy cl siaRłdawni

Mor - Breizh Mor - bras Atlantck At!antek Ocean t>eean morze morze

Ja kosmoptteła jezior wzgórz i lasów

nie iesiem miarą wszochmorza wszechświata ani żaden inny zdobywca

wojownik wędrowiec

ponieważ skończyła się epoka podbojów Wszystko jest wolnością i wszystko jest ulotne

Odpływ w szczelinie wypełnionej wodą w moją strony [>odąża bokiem mały krab widać że jest mu wesoło Że mnie rozpoznał jako kogo jako co tak jak i ja nic wiem kio na mnie patrzy z góry czy z dołu z ziemi czy morza i w jakiej pułapce jaką odgrywam rolę i po co

Stukam go przez płytki} wodę palcem staje i nisza do mnie i ma mnie na oku

jak ktoS inny tę ziemię to morze ten wszechświat a przecież się myli mogę go zabić wyrzucić jak t o i mnie może odwrócić rozpruć zmiażdżyć rozstajemy się tym razem w ptikoju

patrzę w góię wypogodziło się i pachnie wianem

Tbalassa "Ilia lassa a potem a głębiej'.'

Katfmtirz Brakoniecki

A F L D ^ - T T ^ M R ^ L I N . L F H L I WJtirTLKWF/>LuKŁVv44 (J L^kiJ HiHiiliifEll^h - .iiiy^Wk+Uf"*}) «

MICHAŁ GŁOWIŃSKI

1HVIE R O B I 0 T

PANI H R A B I N A

Po Miasteczku krążą nic tylko jego mieszkańcy, nie tylko przyjezdni, któ- rzy zjawiają się z jakichś powodów na dzień, na noc

h

na chwilę lub ria dłu- żej, po jego ulicach wędruje nie tylko rozbite hteiro, które - choć w marnym sianie - ma ujrzeć jak najwięcej z. tego, co jest P dzieje się wokół I jak naj- więcej utrwalić i zarejestrować, po naszych małomiasteczkowych szlakach przemieszczają się lak ze różnego rodzaju opowieści, famy, legendy, histo- rie i historyjki; korzystają z rozmaitych sposobów poruszania się, są prze- kazywane z ust do ust, przybierają postać rozległych monologów, a czasem

przywołuje się je w formie delikatnych napomknień, które każdy z tutej- szych rozumie po dwu słowach. Relacje Le i wspomnienia, a niekiedy Nikżc - fantazje, nie mogące się poszczycić tym, że Opierają się na taktach i są w Jiieh solidnie osadzone, po prostu wiszą w- powietrzu nad naszą osadą jak chmury w czas deszczowy (sami nie wiemy. ze nimi oddychamy), wystar- czy chuchnąć

h

by się ożywiły, nabrały życia, siały się składnikiem otocze- nia. A ich świat bywa tak samo rzeczywisty i wymierny jak uniwcraUm historyczne, którego realności nikt przy zdrowych zmysłach podawać w wąt- pliwość nic chec (i nie może). A to. co było i nic było. zrównuje się, jest równic interesujące - i wpisuje się w rejestr. Po owe opowieści, wiszące w powietrzu jak ozdoby na choince, sięgać można tak, jak się się.ga po leżą- ce na biurku pióro czy po ulubioną potrawę przechowywaną w lodówce.

Dopóty isuiieją ich amatorzy, dopóki nie rozpłyną się one w nicości. Nawet gdy -

N A W Z Ó R

dawnych legend • zam ar/ną na

C Z A S

jaki i w mroźnym zimo- wym powietrzu- odiają. wrócą do swojego normalnego stanti po każdym przejawi e zainteresowani a.

Krąż 13 zatem po Miasteczku owe wieści i po wieści, raz jak duchy niewi- dzialne, to znów zmaterializowane w konkretnych słowach, namacalne,

wręcz skostniałe. 3 są powtarzane crasem jako nowiny, czasem dla przypo- mnienia, a czasem po prostu z tej racji, że sprawia przyjemność sama czyn- noić opowiadania; tym. kiórzy tu mieszkają lub stąd się wywodzą, powiast- ki ie najczęściej nie przynoszą niczego nowego, działa tu bowiem

nieśmiertelna zasada Pana Jowialskiego; z nacie- no to posłuchajcie A więc znam, słucham, powtarzam... Czynię to z ochotą tym większą, im bardziej miry, legendy, famy dotyczą osób i w y d a l e ń niezwykłych i nietypowych, unikatowych i niepowtarzalny ch. A taką właśnie postacią była jedyna w na- szym plebejskim miasteczku arystokraika. którą nazywać będziemy Hanią Hrabiną. Podobno przed wielu laty, na przełomie XIX i XX wieku, rezydo- wała gdzie< w pobliżu pewna hrabianka, nosząca his Lory czne nazwisko*

sławna fortepian istka. dająca konccrty w wielkich metropoliach i to nie tyl-

ko europejskich, omawiane, z zachwytem w poważnych czasopismach, zaj-

mujących się zwłaszcza życiem wyższych sfer towarzyskich^ o niej wszak-

(11)

że shich w Miasteczku zaginął, nie utrwaliła się Iw wiem w tutejsze] pamię- ci

(

choć jej nazwisko odnotowywane jest w słownikach polskich wirtuozów.

Pani Hrabina także grała na pianinie, jak to czynić zwykły w owym czasie damy z socjety, artystką jednak nie była i nie wykonywała Dla Bizy łub Modlitwy dziewicy publicznie - nawęt na koncertach organizowanych dla zbożnych filantropijnych celów.

Wieści gminnej nic przeszkadzało. Że była osobą o znikomych talentach muzvcznych. wvstarezalo, że postrzegano w niej wielką damę. Jedyną, jaką obywatele Miasteczka mogli ujrzeć - choćby z dałeka, ałe na własne oczy.

Szansę tę mieli przede wszystkim w te święta i w !c niedziele, w które za- szczycała obecnością pobliski kościół, Przyjeżdżała wraz z Małżonkiem w latach wczefrutj«ych powozem, później zaś - automobilem. na który patrzono z podziwem i zaciekawieniem tym większym, iż niewiele takich dziwów wówczas po naszych drogach krążyło; nic mogę tego zbadać w fró- Olach, nie wykluczam wszakże iż ta ówczesna fascynująca nowość to był

w sporym promieniu pojazd tego ty|Hi jedyny. Przyglądano się Pani Hrabi- nie i wszystkiemu, co ją olacza, z zaciekawieniem i swojego rodzaju na- miętnością, była można i wielka, a tak Że, choć należała do stałego pejzażu naszego Miasteczka - tajemnicza. Stosunkowo mniej sekretów wiązało się z Hrabią, gdyż częściej pojawiał się w miejscach puhłieznych. sprzyjał róż- nym społecznym akcjom , a nawet je inicjował, bo pragnął wydobyć rejony te z biedy i zacofania. Dobry pan, znany i widywany, nie poruszał jednak w ink wielkim stopniu plebejskicj fantazji i wyobraźni jak dostojna jegn małżonka, kryjąca się pod woalkami i rondami wielkich kapeluszy, z który- mi pani Ł tego Środowiska nic mogła się rozstawać nawet w największe upały. Porzucenie ich byłoby niestosownością, a może nawet czynem nie-

przyzwoitym.

Hrabina-wiedziano o tym powszechnie - tak naprawdę nie wywodziła się z hrabiowskiego gniazda, w jej żyłach nic płynęła błękitna krew, nic była arystokratką, o której rodzie pisze się w sławnych almanachach, moż- na powiedzieć, że dopiero nią się stawała, pochodziła z zacnego, we

W S M ' I -

kie dobra opływającego domu mieszczańskiego. Nie będziemy faktu tego ukrywać: Pani Hrabina na świat przyszła w rodzinie bankietów. A mc był on pozbawiony znaczenia dla legend, opowieści, a także relacji, które miały być w polni prawdziwe, krążących po Miasteczku raz z większym, raz z mniejszym rozmachem. Układały się one we wzór znany z. licznych ro- mansów, francuskich angielskich,ale również- rodzi mych. czytanych cha- nie zwłaszcza przez niewiasty także w naszym Miasteczku: chudy sirysirb krata, pyszniący się tytułem i nazwiskiem, głośnym od kilku stuleci, i panna

L

familii, której nazwisko w dziejach się nie zapisało, bez

t y t u ł ó w ,

ale z po- tężnym posagiem. Bohaterka nasza, zanim została Panią Hrabiną, była wła*

.Śnie panną posażną. Często \ gęsto rozprawiani? o jej majętnościach, o zlo- cie. brylantach i pieniądzach, ale - jak mniemam - sporo w tym było przesady, jale na ludową legendę przystało, bo zwykle bogactwo w oczach

chudopaehołków rośnie ponad rzeczy wislą miarę, Pewne jego dowody są jednak niezbite: Pani Hrabina wniosła w ślubnym wianie sporą posiadłość

z pięknym domem* liczącym sobie łat wiele, jego dtficje sięgają wieku XVUL Ten wszakże państwu młodym nic wystarczał, toteż wzniesiono nie- opodal pałac w Stylu klasycystycznym, niezbyi wielki i zapewne niezbyt wystawny, ale to w nim właśnie koncentrowało się życie rodzinne i towa-

rzyskie. Pałac hyl nowy, nie słyszało się zatem, by w nim straszyło, wie-

dziano jednak, iż jest ozdobą Miasteczka, choć mało kto z jego mieszkań- ców trafił w jego wnętrza - poza lymi oczywiście, co wstąpili na służbę,

wynajmując sif do różnego rodzaju posług.

I ja tam nie byłem, miodu i wina nie piłem, nie mogę przeto opisać salo- nów i komnat, nie potrafię przedstawić mebli i obrazów, nie jestem w sianie opowiedzieć, jak wyglądały dywany i bibeloty. Żałuję, iż lak właśnie rze- czy się mają, nasza plebejska legenda do wnętrz jednak na ogól nic zagląda- ła, i pewnością nad nimi nie panowała, nic umiała ich ogarnąć, zadowalała się ogólnikami i banałami, no ho każdy sobie przecież wystawia, jak w środ- ku prezentuje się pałac, należący do wielkich państwa. A przykro mi, tym bardziej Żc odmówił pomocy mój dzielny Towarzysz, zacny diabeł Asmn- deusz. Nic dlatego, że popadł w napie lenistwo, nadal byl nich! iwy, nezyn- ny i dodziaiaii skory, jednakże nie wszystkich. Oświadczył bowiem, że stal

się istotą nieśmiałą,"znającą granice swoich możliwości, umiejętności i peł- nomocnictw. nie ma zaiem żadnych po temu danych, by uchylać dachy je- dynego u nas domu arystokratycznego. Musi się zadowalać takimi jedy- nie, pod którymi Żyją mieszczanie, a także lud pracujący miast i wsi. Ma swój honor, nic chce przekraczać klasowych granic, nie chce hyć parweniu- szem, co to pcha się do miejscowej arystokracji, zdegradował nię, należy do piekielnego plcbsu i takim już na zawsze pozostanie.

Park, będący główną częścią posiadłości Hrabiny, również był dla oiicsz- kańców naszego Miasteczka niedostępny, otaczał go mur. a brama główna, tak jak wszystkie inne wejścia, była zamknięta. Ale gdy się otwierała, prze- chodnie i gapie mogli zapuścić żurawia i zobaczyć, jak prezentuje się pałac

na |te wiosenno-letniej zieleni bądź zimowych nagich drzew i pokrytych śniegiem trawników, rabat, klombów. Ciekawych zapewne nie brakowało, bo to, co W tej przestrzeni się mieściło, należało - choć położone tak blisko miejsc, w których toczyła się zwykła i uboga codzienność - do świata inne- go, zatrzaskującego swe ozdobne wrota, pod każdym, nie tytko material- nym, względem bogatszego i bardziej kolorowego, takiego, który mógł ro- bić wrażenie tworu fantastycznego - i to me tylko wtedy, gdy za parkowym murem coś się działo, w czasie kiedy hrabiostwo wydawali przyjęcia bąd*

hale dla swych rozlicznych przyjaciół lub odbywały się rodzinne uroczy- stości, A gdy szło się jedną Z ulic Miasteczka, lą, do której przylegała repre- zentacyjna, frontowa część parku, trodno było nie dostrzec starych drww wychylających się m murtl, ogromnych, monumentalnych wręcz; wysu- wały one swe rozrośnięte konary z owego ogładzonego rejonu, który miał by£ niedostępny dla obcych, wchodząc w teren stanowiący dobro wspólne.

1 niedzielny spacerowicz, i powszedni przechodzień, pędzący w swoich mniej lub bardziej ważnych sprawach, móg! w dni upalne skorzystać z cie- nia, bo te rozłożyste drzewa, tworzące szereg, stawały się czymś w rodzaju arkad lub podcieni. Dominowały lu wierzby, piękne, zdumiewająco obficie wyposażone wierzby plączące. W ogólności sporo ich w naszym Miastecz- ku, to one narzucają mu elegijny nastrój, a już z całą pewnością go wspó- [komponują. Niewątpliwie sprzyja im żyzna gleba mazowieckiej równiny.

Tylko od struny frontowej,chyba najdłuższej, park był od świata zewnętrz- nego tak szczelnie oddzielony. Po stronie zachodniej, niezbyt rozległej, bli- skiej najbardziej ruchliwemu punktowi w Miasteczku, rozciągały się zabu- dowania pomocnicze, gospodarskie, i to one właśnie tworzyły granicę.

Inaczej rzeczy się miały z dwu strun pozostałych, linia oddzielająca była

bowiem naturalna, obyło się zatem bez wznoszenia murów czy płotów, nie

19

(12)

trzeba bylu wykopywać fusy, która zresztą w epoce tej sianowi laby czysty anachronizm, rezydencja me została, oczywiście, pomyślana jako zamek obronny, a na jej podwoje nikt nic zamierzał przypuszczać szturmu. Od wschodu part; przylegał do wąskiej, niezabudowanej doliny Utraty, f lulaj, lak jak od południa, nie było niczego poza podmokłymi Ilikami, które bez zbytniej przesady nazwać można moczarami, a może nawet - bagnami. Od tej strony nic posiadłości Pani Hrabiny nic zagrażało, może poza zbyt na- trętnymi komarami i w pewnych miesiącach niezbyt przyjemnym rechota- niem żab, o tym wszakże miejscowe legendy milczą, A od pewnego mo- mentu dochi>dzjć do niej mogły odgłosy łokalnej kolejki, zmierzającej do stolicy, kołejki - jak tramwaj - elektrycznej, oo wówczas, gdy ją zakładano, stanowiło nowość. Ale żeby ją sobie wyobrazić, nie trzeba ryzykować wy- prawy po kładec ku dawnym Czasom, istnieje how jem do dzisiaj i to w nie- mal niezmienionej formie. Na tym odcinku torów pozostały jeszcze resztki łąki, nad wąskim paskiem Utraty nie ma już mokradeł, osuszono je, a dzięki wodzie, którą w wyniku [ej operacji używano, utworzono kilka oczek wod- nych; k u radości spacerowiczów, a także dzikich kaczek, osiadłych tu w du- żej obfitości, stały się one dopełnieniem stawu {w parku istniał od zawsze), Ale te tak ważne przemiany przypadły na czas, kiedy nie było juz Pani Hra- biny, od dawna zniknął mur, a ogród przekształcił się w park publiczny i siał się najbardziej reprezentacyjnym miejscem w Miasteczku.

Pamięć jednak o niej nie Zaginęła, legendy, famy, opowieści, by nie wspo minad już o mitach, nic zapadają się pod ziemię i nie wchodzą w sferę nico- ści, nawet ^ tedy, gdy dookolny świat podlega siejącym zamęt i zniszczenie ruchom tektonicznym. Opowiadano o Hrabinie różne historie i hisioryjki wówczas, gdy była w Miasteczku, choć rzadko ją widywano, ale też je po- wtarzano - może rzadziej i w mniej efektownej postaci - iv tych czasach, w których już jej luiaj zabrakło, a wreszcie nie ulało wśród Żywych. Wieści gminne krążyły o niej rozmaite, w większości przypadków zapewne dałfr- kie od twarde; realności faktów,, alt nie miało (o większego znaczenia, bo me zabiegano, by stały sLę dokładne jak sprawozdanie (choć częsio pod nie się podszywały), chodziło o wyobrażenia, w sposóh oczywisty dopuszcza- jące udział fantazjowania, Wieści owe zapewne trochę się z biegiem lal

zmieniały, ich trzon w zasadzie nieznacznej jednak ulegał ewolucji. A roz- powszechniały jc przede wszystkim miejscowe kobiety z których ta lub owa dorzucała swoje plotkarskie trzy grosze. Liczne ńarratorki byty na- miętnymi czytelniczkami powieści z życia wyższych sfer towarzyskich, a w nich wątki romansowe należały do nieodzownych. Jak wiadomo, życie naśladuje literaturę, nie przeto dziwnego, ze niewiasty o we dostrzec chciały W okolicznym Świecie - tym nawet, jaki znały jedynie ze słyszenia i 7. nie- kiedy całkiem nie wiary gt>drtych, fajitasiytZnych wręcz plotek ~ odbicie rze- czywistości występującej w romansach. I opowiadały niestworzone histo- rie o miłosnych przygodach Pani Hrabiny. Do Pana Hrabiego miały docierać rozmaite wieści na ten temat, on wszakże nie brał ich poważnie, a jeśli do- patrywał się w 11 Jeb /iaina prawdy, to patrzył na wszystko przez palce lub nawet dawał przyzwolenie. Nic będziemy dociekać, czy w owej miłosnej legendzie króluje jedynie zmyślenie, nic zamierzamy pisać biografii Pani Hrabiny, możemy zatem nie zapuszczać się w rejony będące sferą czy siej intymności, nic skorzystalibyśmy zresztą z usług Asmodeusza. gdvhy na- we [postanowił przezwyciężyć swą paraliżującą nieśmiałość i zechciał udzielić nam pomocy. Zajmują nas bowiem teraz bajki, nie - rzeczywiste

wydarzenia, o których nic nie wiemy. A według dochodzących z pałacu i z parku wieści Pani Hrabina wielbiła nad życie swojego kochanka, pięk- nego jak Ordynal Michorowski, a na spotkania z nim biegła uskrzydlona (kiedy opowieść tę usłyszała pewna mała dziewczynka, wyobraziła sobie pono, że jej bohaterka naprawdę ma skrzydła i jest aniołem). Nic wiadomo, kiedy to wszystko dziać się miało, w opowieściach tych Pani Hrabina za- wsze była nieposzlakowanie piękna i młoda, czas jej się nie imał - i nic rozwijał, zastygł w swej niezmiennej teraźniejszości, zawsze ważniejszej od przeszkuści i przyszłości.

Nabrał on wszakże w pewnym momencie dynamiki, ujawnił się wtedy, gdy także do wrót hrabiowskiej posiadłości zaczęła się dobijać z właściwą Wbie brutalnością przez nikogo nie zapraszana historia Stało się ui wów- czas. gdy we wrześniu roku pamiętnego weszli do Miasteczka Niemcy i za- częli się w nim panoszyć, Nic wiem. jak to przebiegało, nic na ten lemat nic mówią również krążące w naszej społeczności płotki, wiadomo jedynie, że w pLcrwszyth miesiącach okupacji Pani Hrabi na opuściła MiasEeczko i - od dwóch dziesięcioleci wdowa - wyjechała ?Ą granicę. Jedni mówili, że do Szwajcarii, mni, że do Włoch, a jeszcze inni. że opuściła Euro[ię, udając się do Ameryki. Nie będziemy dociekać, jak było naprawdę, Jedno wszakże jest pewne: tam, daleko, gdzieś na szerokim świecie, który mieszkańcom Miasteczka trudno sobie wyobrazić, Pani Hrabina dożyła wieku sędziwego, podobno niewiele brakowało, by można było obchodzić jubileusz jej iel- nych urodzin. W opowieściach jednak trwa jako piękna j mktda. choć ostat- nio coraz rzadziej są one przywoływane. Nic dziwnego, nie zajmuje się nią telewizja, nie poświęcają jej uwagi kolorowe pisma dla kobiet przeznaczo- ne. Inne są już ucieleśnienia wielkiego elitarnego świata, nam - skromnym, cichym 1 w codzienności marnej u nurzanym - wciąż niedostępnego.

BALLADA O AM U / l P R Z Y S M A K

W dziejach Miasteczka jedna jest lylko laka dziewka, nikt nie z n i j e j na- z w i j , nifci imienia. Przyszła do nas z WŁi biednej, być może dalc>

kiej, wśród lasów położonej,odludnej i cichej. Mhłda, nieletnia niemal, roz- poczęła dzieło, była pracowita, konkurencji nie miała. Ktoś - być może - powiedział: niech się zowie And? i a, zdrobnienie ładne, wdzięczne, dla dzieci wierszyk przypomina o dziewczynce, co nie wierzyła matce, Że róża kole.

Andzia, o której piszę, kolcriw się nie bala, nic strzegła Się także kolców życia, te zaś szczędzone jej nie były, spotykała je wszędzie, a .strachom ule- gać nie chciała. Wiejska dziewczynina, wylęgała na ulice, na pogody nie patrząc, Dzielnie spacerowała 1 w upalne słortce, i w dzikie wichury, sza- leństw przyrody dostrzegać nie Chciała. Deszcz nie był dla niej straszny, mrozów się nic bala. Zahartowana na wsi, sprostać umiała wszystkiemu.

Na klientów czekała i w piątek, i w świąielt. a ci raz przychodzili tłumnie

i z hałasem, a w dni pew ne lak ich brakow ało! A te wówczas spokojnie nie

odpoczywała, bezczynność ją męczyła, przykra, pusta, ciężka zwłaszcza

w tym zawodzie, w nim bowiem ważny każdy moment, czas z chwil złożo-

ny ucieka okrutnie, ci zaś

h

co przychodzą, to płacą od razu. Czas nasz mija

1 pędzi, nikł go nie zatrzyma, na nic się zdadzą kosmetyczne sztuczki, me-

trykalne fortele także nic pomogą. Mija i nic zna powtórek. Przysmak"? Przy-

smakiem bywa się za młodu! lak ją właśnie nazwano, miano się przyjęło

i po Miasteczku krążyło podobnie jak ona. Nie było u nas dzielnicy czer-

wonych latami, musiała chodzić od rogu do rogu - najpierw w chustce na

(13)

głowic, poiem w kapeluszu. Awansowała, coraz ele^antszal A Przysmak to jest przczwa jeno. Nic wiemy, kto ją nadał, nie wiemy, kiedy to się stało, ale z pewno $ęią na samym płłezątku, gdy z węzełkiem w garści di) Maastceżka przybyła, by w nim pracę z n a ł e ś

Znalazła? Jako się już rzekło, trudów nie szczędziła, by stać się samotną ulicy królową. Była jasna, fcrtyczna, zjasnoblond włosami, uczesana w locz- ki, które najpierw spod chust wystawały, polem - kapeluszy. Oczy miała błękitne, wzrost zaś całkiem, całkiem,.. Ani zbyt szczupła, ani zbyt lęga, była jakby okrojona na miarę - i zaspokoić mogła wszelkie apetyty. Nawet gdy była blada i zmęczona, uwagę przyciągała, przechodnie patrzył i na nią swym ciekawskim wzrokiem, jedni ze zrozumieniem, nie kryjąc zdziwie- nia, że w naszym Miasteczku raczej ubogim, do wydatków nie skłonnym, na ogól cnotliwym, ktoś taką z powodzeniem może uprawiać profesję, inni ze zgorszeniem, oburzeni srodze, że na to się pozwala, bo ktoś taki mło- dzież płci męskiej na niedobrą sprowadza drogę, a może nawet choroby wsiydliwc rozsiewa. O tern pora, o mores 1 Dziwiono się, że władze patrzy z przyzwoleniem na tę gorszyciclkę, która przybyła nie wiadomo skąd, a nam grozi wszystkim jej niecna obecność Policja, która czasami konno na tmsy wyrusza, by strzec naszego spokoju, nie interweniuje, spraw n się nie trapi. Bo dla niej ona jakby nic istniała, ma większe kłopoty, A o tej straszliwej kobiecie podobno ksiądz proboszcz mówił w niedzielnym kaza- niu, ostrzega) swe owieczki (była to wilczyca?), nawet piekłem groził. A też byli tacy, co wytykali ją palcami, siewczynię niecnoty, wskazywali niegodną, wiecznie potępioną. Czynili to przechodnio: różni, nic tylko ludzie starsi, mający mh*)[irfci swej burze już dawno za sohą (jeśli w ogóle je mieli), nie tylko kobiety owdowiałe i nieuwiedzione, ku ziemi pochylone, którym tak już niewiele z życia pozostało. Również niewiasty młodsze, mężatki i pan- ny, bo się bały, że dziwna nieznajoma, paradująca od rogu do rugu na pry n- cyjłalnych naszego Miasteczka ulicach, straszliwa przybłęda, przyciągnie

i odbierze mężów, narzeczonych, adoratorów wszelki eh, wiadomo, jak się rzeczy toczą, czujną trzeba być i uważną.

Nikt wszakże w heroinę naszą kamieniem nic- rzucił. Zachowywała się porządnie, nie byia wulgarna, z ust jej nie padło nigdy mocne słowo, nie klęła l nic obrażała. Czekała, stojąc hąd£ chodząc, jak nakazują zasady pro-

fesji, na tych, co zechcą z jej usług skorzystać za cenę z góry umówiony Nie zaczepiała sama, wiedziała przeć ie

r

że ci, co jej ciała pragną, hcz trudu ją poznają, rozpoczną rozmowę, a gdy cenę ustali i warunki wszystkiej dys- kretnie Zapruwadzi gościa do swojej izdebki na mansardzie w domu dwu- piętrowym na boczncj ulicy, należącym do pewnego kupca, któremu nic przeszkadzało to, CO ona robi, czynsz płaci przykładnic. Kłientów miała

wielu, jak W ulęgałkach w nich nic przebierała. Rardzo hyli różni: starzy i młodzi. hrudni i domyci, eleganccy z włosami wypomadowanymi, wt^Ją koEońską skropieni, w niezłych garniturach, i obdarci w przcpoconych łachach, bo nie stać ich na nowe. biedacy, ale mogą od czasu do czasu szarp- nąć si.ę na przygodę, miejscowi, dbający o dyskrecję, tacy, co Z chęcią się-

gnęliby po czapkę-niewidkę, i przyjezdni, którzy z natury rzeczy mniej się obawiali społecznej opinii, bo byli nieznani, a także tego, iż. wieść do żony dotrze, a ta nie wyhaezy. Dominowali wszakże młodzi, uczniowie z tutej-

szego liceum, w kióryth zmysły szumiały jak wierzby plączące, na zaspo- kojenie wichrów z czasu dojrzewania szło więc kieszonkowe. Mówiono, że dla njch bohaterka nasza miała laryff ulgową. Rówieśnikami byli łub nie-

znacznie młodsi, ona im sprzyjała. Bo nie tylko zaspokajała ich młodzień- cze żądze, wprowadzała także w świat nowy i jeszcze nieznany, a skromne łoże stawało się miejscem edukacji, w którym wtajemniczała młodzieńców w to, o czym dotąd śnili. Była opiekunką.

Wszystko rozwijało się dobrze, chętnych było wielu, jednakże Andzia Przy Mn ak zniknęła nagle jak sen jaki zloty

h

co w Miasteczku zauważono, choć nikt raczej nie usychał z żalu i nic mdlał z tęsknoty. Zniknęła, jak przyhyl.ii cicho i niespodziewanie. Nie wyznała klientom, tym nawet, co odwiedzali ją stale i systematycznie, że postanowiła porzucić miejsce swej pracy i akie wytężonej. Wyjechała w dyl siną. w icjony nieznane - nam w każdym razie, bo ona iiewnic znała je z lal dawnych. Zniknięcie nieocze- kiwane fantazję pobudziło, wieść gminna o rozmaitych mówiła przyczy- nach, nic powstała jednak wersja obowiązująca, albowiem dowodów za- hrakło niezbitych. Najpierw- naj^lośntcj prawiono o zbrodni strasznej i niezrozumiałej, stała się Andzia męczennicą pracy. Bo w jej trakcie zabił ją puno w miłosnym zapale klient tajemniczy. Zwłoki wyniósł, spalił, a pro-

chy rozsypał wśród pól okolicznych, by ślady czynu zginęły na wieki, on sam zaś bez podejrzeń mógł opłakiwać piękną zaginioną. Wszelako zbrod- ni ZaJnej nit było, zabrakło dowodów i poszlak najmniejszych. Nasza bo- haterka zniknęła zwyczajnie, po ludzku, w cichości, jak chciała. Może ku- piła bilet do stolicy, a może w- strony, z których pochodziła?

Nic słało Andzi Przysmak na naszych ulicach, pokój na poddaszu wyna- jęto nowym tokatororn. Ą fama głosiła bardziej wiarygodna, Że nie umarła

noża szaleńca, zwyczajnie wyjechała, by witfcić do zwykłego życia. Szli- fowanie naszych łbów kocich już jej się znudziło, poszła do spowiedzi, ksiądz jej nakazał, by Życie zmieniła. Wierna córa Kościoła, nawet gdy grze- szyła, posłuchała. Uciuławszy garść grosza, do domu wróciła, panna posaż- na, poważna i w kwiecie obyta. Narzeczony doń wrócił, ale by woreczka pieniędzy bezmyślnie nic przejeść i nie popaść znowu w dokuczliwą biedę, sklepik oLworzyla. Przychodzili bliżsi i dalsi, sąsiedzi,, by nabyć mydło 1 po- widło. A ona już z miejskim szlifem, zasad świadoma higieny, myła okna i owoce, jak Mańka Szpryncer robaki tępiła.,,

tflez o tym po Miasteczku jedynie krążyły domysły. Nikt nie świadom był tego. gdzie ona przebywa. Jak zwie się jej rodzinna wioska, jakie też nosi miano, gdy się swej przezwy komicznej wyzbyła? Może nad bez- imienną rzeką stoi bezimienna? Tego jednak nic wiemy, po naszej bohater- ce pnzoslał jedynie pseudonim, Czy istniała naprawdę? Nie

H

tego też nikt

z. nas nie jest świadom, na to pylanie i ja, mały kronikarz, odpowiedzieć nie umiem, Ale czy to ważne'? Andzia Pizysmak żyje przecież w słowie, opo- wiadać można o wszystkich, także przeto o tych, co zrodzeni 7. płotek i z kon- ceptów, z imaginacji, a także z lam różnych, które niczym widmo krążą po

Europie i ludziom zawracają głowę.

Michał Głowiński liiimiyfc^i/Łi KAfcftfl rhuii jt^mi Wmnłr; JfiiufKotn fw^ru^yF, mf.'| iIIJ Wy*tł*nł£i»łU™Lm.vi-

22

(14)

Chłopcy wdrapywali się na gruszę przy plocie

Z giry patrzyli na koń skie faltusy, długie i gru bc celowa!i do nich z procy Zadawanie bólu sprawiało im przyjemność

MAREK DANIELKIEWICZ

Chłopcy z Lubartowa

Na stole serwetki haftowane przez nianię w czasie okupacji ł mocny zapach wczesnych jabłek i śliwek

W pokoju brązowym zwanym kakaowym

Kort na biegunach Z rucianym ogonem i wydłubanym okiem Fod schodami sekretne wejście na niski strych

Gdzie dzieciństwo upływało w towarzystwie pająków, k u m i i lektur Pod Ścianą kulawy (olei obity materiałem w róże -świadek samobójstwa

Kalinki

Na drzwiach do jej pokoju kredowe znaki: K+M+B 196:1

Wokół hurty nku krzewy jaśminu

Syte koty na wyblakłej dachówce lepkie od pcheł Ch!{jpcy wołają pomocy, któr:L nic nadchodzi Marok ma wzbite kolano, Grześ drzazgę w dłoni

Nad ich głowami owady ciężkie od cukru

W tym czasie dorozkapana Mazurkiewicza skręca na kirkut Fannan po[jędza batem konia, który pamięta shizbę u Zamoyskich Dwie kobieLy z Ameryki ocierają Izy - Rachela jest młodsza Grześ polewa jodyną ranę i zaciska zęby

Pani Jacrfakowa przykłada szablon krawiecki do kawałka jedwabiu Porcelanowa papuga pokrzykuje z nadości

Gdy rozebrana do rosołu klientka przymierza sukienkę

- Nie podglądajcie chłopcy - grozi uczennica krawiectwa,

Irenka z Antioboru Chłopcy mbią porozumiewawcze miny i kryją się w spiżarni

Na parapecie fermentuje sok porzeczkowy i leżą martwe muchy

Przy młynie

Wejście do zakładu stolarskiego zarastało dzikie wino

Szyld z nieudolnie namalowaną trumienką odstraszał przechodniów Chłopcy przyciskali nosy do szyby, by zobaczyć wnęlrze

Stolarz lubił powtarzać, że interes się me kręct,. bo ludzie nie chcą utniemć Furmanki zatrzymywały się przy młynie pana Roczkowskięgo

Mężczyźni dźwigali WOltl ze zbożem i mąką

Nad nimi unosił się zapach koriskiego potu. moczu i taniego tytoniu Kobiety handlowały kapustą i kaszą gryczaną

Wódkę można było kupić u starej Jeziorowej - nic dawała na kredyi

Miasteczko. Rok 1964

Czarna buda dorożki z gałązkami świerku Jakby do ś]ubu jechał najbogatszy chłopak Ulica ftniwaniH zastawiona furmankami Głowy kapusty wyglądają spod pasiaków Barwy procesji albo poebodu robotniczego Konfidenci z ukrycia pstrykają zdjęcia Upał - nie ma czym oddychać

Chłopak kopie psa przybłędę

Kobieta ciągnie wózek f, wykrochmaloną ttfeliiuą E*ies skomle, furman rozładowuje węgiel

Hz won kościelny obwieszcza cudzą śmierć

Wyznanie starej kobiety

Matce Zabili Szmula Percyka

Na progu synagogi

Piękny był z niego chłopak Udał się Panu Bogu

Miał myszkę na prawym policzku - Do całowania.,.

Dziewczyny sikały po nogach Gdy się kłaniał

Ciało ciągnęli po kocich łbach Aż do kirkutu

Noc była - ukradli zegarek I parę skórzanych butów Modli] się rabin Gcldhlum Żydzi krzyczeli z rozpaczy I JCZ Bóg zajęty czymś innym Tej zbmdni nie zobaczył

Cienie

Drzewa na placu kahalnym

W domu przy ulicy Kamionkowskiej

(15)

Rabin Wigdor Lejbuś Gcldblum lOZSbiy^a spór Kupcy patrzą na siebie wilkiem

Za oknem duża synagoga przytula się Jo malej Piaki jak anioły wachlują skrzydłami

Chasydzi siedzą na drabiniastym wozie

Konie 2 radości parskają jakby dojechały do raju Bądźcie wpiswii w nony n?k - woła Icek łudko

P L ^ C I Z

Chłopiec gryzie ciasto i oblizuje się Ktoś rozpacza że wszystko slraconc

Co to znaczy wszystka - pyta Matys Zoberman

ŁAbtt*rrfh-. 2004

Żydzi z Lubartowa

W październiku 1942 nłku zawalił się świat. Żydowski Lubartów przestał istnieć, Zamilkł glos rabina Wigdora Lcjbusia Geldbluma w synagodze pr/.j ul. Kamionkom skiej, Faszyści zamordowali kilkaset osób na kirkucie, w Sai- ni rytualnej i świątyni. Inni bydlęcymi wagonami wywiezieni zostali do obozów koncentracyjnych. Od tamtego października minęło wiele Lat.

Kości lubartowskich Żydów sp< wzywają pi>d naszymi stopami. Oni są i uż tam. gdzi c i my nieba w ero będzie my. Kto sądzi, że jest inaczej należy do głupców. CłttpcdM ca raz więcĄ macic - pisał ku przestrodze poeta.

Śmierć wszystko zmienia i niczego nie zmienia. Żywi muszą obudzić się ze snu

H

zagotować mleko, zmienić koszulę, posmarować masłem chleb, wyjść do pracy lub w poszukiwaniu pracy,

Rok 2004, Plac kahalny w centrum Lubartowa-puste miejsce po starym kirkucie i dwóch synagogach. Obok l>ont Modlitw zamieszkany przez ro- dzinę Romów. Symholiczny znak, ze I .uhaflów jest wciąż wjelokutturowy, Drzewa w różowo-selcdynowej chmurze, po drugiej strunie dom. w którym mieszkał ostatni szarnes lubartowski Matys Zoberman (3$) 15—1986), syn U erka i Sury.

Jest późne popołudnie. Wracam z długiego spaceru. Lubartów jakby za- styga w bezruchu. Topowe sztetł. W języku jidysz szteti znaczy zdrobniale miasteczka

W miasteczku życic upływało monotonnie, pobożnie, prawa były czytel- ne i oczywiste, każdy znał swoje miejsce w szeregu. Podświadomie czło- wiek współczesny tęskni za takim życtem - życiem, klóre ma początek, koniec i - co najważniejsze - cel. Hez celu żyć trudno, może nawet nic warto.

W miasteczku życie nie by to łatwe, bieda zaglądała pod dachy, niszczyły choroby, wódka wypalała wnęErznoftci. Ale mimo tych ponurych i bole- snych doświadczeń, pod powieką rysuje si£ obraz wyidealizowany.

Pisarz Piotr Szewc swoją najnowszą książkę zatytułował t^nwnt nad mia- steczkiem,

Piękne książki powstają dzięki wyobraźni. Bez niej nic ma literatury.

Murek DftNePtiewici.

26

R O M U A L D J A K U B WE KSLER - W ASZK f NE L

Widzący Lublin 1

UftgwfcA CO u/zpniMSci* jtdtwnU ; lydt brtnr m&Sck nnjtHiiiejsąęh, MĄtiłcit inr^niii,

7. KwangiHiL sw. Mateusza, 25, 40

Najczcigodniejsi. Najdostojniejsi. Wielce Szanowni i nade wszystko bardzo kochani Siostry i Bracia, Zgromadziliśmy się Lu, w kościele akademickim, by pożegnać Sp. W łady staw a Panasa, profesora naszego uniwersytetu: Kato- lickiego Uniwersytetu Lubelskiego; dla widu tu zgromadzonych wspaniało*

Jiu Nauczyciela i Mistrza: dla wielu - przyjaciela, kolegi, kogoś bardzo bli- skiego i przyjaznego, o dobrych oczueb, zamsze życzliwie uśmiechniętych pa przywitanie; dla niektórych w d a c i e najbliższej i najbardziej kochanej osoby, to znaczy męża i ojca, Z wami kochani - mam na myśli małżonkę śp.

profesura Władysława, oraz jego córkę i synów, jak również wszystkich z gro- na najbliższej Rodziny obecny eh i nieobecnych -jcsLcśmy zjednoczeni w bó- lu oraz w modlitwie i nadziei. Nasze pożegnanie rozpoczynamy Łjucharystiai.

której przewodniczy fcs, biskup Mieczysław Cisło. Gorąco dziękujemy, Księ- że Biskupie, za tę obecność i przewodniczenie. To znak wyróżniający tego, kugo żegnamy.

Kogo żegnamy? Ski|d przyszedł? Co nam pozostawił? Szedł do Lublina z Dębicy koło Kołobrzegu, gdzie się urodzi! w roku 1947. Ale & lublina przyszedł poniekąd z Fozmmia. IVzyszcdł w roku lyfcrt. wprzódy - w marcu

lyftB r. - jako student Uiumersytetu im. Adama Mickiewicz w Poznaniu, za ud/ial w proteście młodzieży akademickiej aresztom any, usadzimy w więzie- niu, a następnie wyrzucony i tegoż uniwersytetu. Znalazł się więc w Lubli- nie. można by r/ei: przypadkowo, Chociaż w lyfr&r. tylko KUL przyjmował studentów wyrzuconych z innych polskich uniwersytetów / j u d z i a ł w prote- stach. Może więc nie było to przypadkowe spotkanie z Lublinem. Katołickim Uniwersytetem. Z Tobą. ze mną...? Maron Ełnbur w swoich opowiadaniach o nauczaniu chasydów pisze o rabbim Hunamie, który zwykł opowiadać hi- slorię o rabbim Ajzyku, synu rahbiugo Jankiela z Krakowa. Przeżył on wicie tal w ubóstwie, co jednak nigdy nie zuch* ialo jego wiary w Boga. Aż wtesa- cie przyśniło mu się, że kto* nakazuje mu szukać skarbu w Pradze, pod mo- stem wiodącym do pałacu królewskiego. Gdy ten sen powtórzył się trzykrot- nie. rabbi Aj Zyk naszykował się do drogi i wyruszył do Pragi. Ale mostu strzeżono w dzień i w nocy, więc rabbi Ajzyk nie odważył się nawet kopa!.

Mimo to każdego iankaprzjfchotłził w okolice mostu i spacerował aż do wie- czora. W końcu zauważy! go dowódca strażników i grzecznie spytał, czy czegoś szuka lub na kogoś czeka. Rabbi Ajzyk opowiedział wtedy sen. który go [jrzywiódł z daleka. Dowódca wybuchnął Śmiechem.

r

A więc w pogoni za snem zdarłeś, biedaku, buty. by tu dostać! Gdybym ja wierzył w sny. mu- siałbym pojechać do Krakowa, bo raz mi się przyśniło* że mam wykopać skarb pod piecem pewnego Żyda, Ajzyk a, syna Jankiela. Tak. lak właśnie się nazywał: Ajzyk, syn Jankiela. Już sobie wyobrażam, jak by to wyglądało.

Musiałbym stukać do wszystkich drzwi, bo Lam połowa Żydów ma na imię HiHniLt wn* putkrucraaunu p^r/tłwwTtJi" b4Mc «łnktMbJn Xl '•.

21

Dta Pmfćjora Michała Glińskie bo

(16)

FoL. R. Michałowski

Ajzyk. a druga pokrwń Jankiel. I znowu zatrząś] się zc śmiechu. Rabbi Aj*

zyk pożegnał go, wrócił do domu. wykopał a kart* spod pieca i wybudował synagogę* ^waną ,

L

Ełóżnii.ą rabbiego Aj zyku i rabbiego Jarki cl a"

1, Opowia-

diuiie Martina Rubeni było cni potrzebne. by potwierdzić, iż spotkanie z Lu- blinem tego, którego dzi.f z żąłem żegnamy. nic było przypadkowe.

W Lublinie nie ma już żadnej synagogi \ prawie nie ma już Żydów, Ale to wtafrriefy profesor Władysław Panas odkrył .j5k;irb

J

' Lublina;, przede wszyst- kim żydowskiego Lublina, kttfrtgo już nie ma. Ów „skarb" odkrył nic pod piecem jakiegoś tajemniczego domu. Odkrył go poniekąd w popieLc. który strawił żydowski świat. Profesor Panas tenże iwiat poniekąd przywrócił do życia, A przywracając przestrzeń. w której żył Widzący z Lublina, on sam stał się Widzącym Lublin, Pisał: „Bo jak inaczej można mówić i s ł u c h a j pisać i czytać o Widzącym, jeśli samemu się nic widzi? Wszak idzie o widzę*

nie, patrzenie, dostrzeganie, o niezwykły fenomen widzenia, o mistykę, o ka- bał nlykę, Takie widzenie, które, patrząc na widoczne, widzi także to, co nie- widoczne. O takie patrzenie, które w przypadkowym dostrzega jiewien porządek- Chodzi o takie oko, które słyszy, i o takie ucho, kióre widzi."' () jak- że dzif, z głębi serca dziękujemy Ci, kochany Profesorze i Przyjacielu za Twój ..wzrttk i słuch", Za Twoją wrażliwość, kLóra przywróciła do życia ^karhy'

1

Lublina, których już nie mn. Ałc przecież nic tylko żydowski św i at przywró- ciłeś do życia, To są ważne „skarby", ktńrc wydobyłerf, które nam zoslawiasz, alf io nit wszystko. Jest jeszcze olbrzymi obszar badań nad literalurą polnko- Żydowską i żydowsko-polską. Nazwałeś lę literaturęÓsifittiifH grfiem żydow- skim iv Pobcf*. Dlaczego gettem? - Ho na zawsze ,ipddzie]one murem języ-

ka, zasiekami treści "i bo słowa, bo sensy, niesione przez słowa, łączą i zarazem dzieląc bo potrzeba „myślenia 7 wnętrza różnicy, klfra jest spotkaniem"*.

Najtrudniejszym było, najtrudniejszym jest, pisanie o zagładzie, o szoah. Jest ono. tak sądzę, niezwykle ważnym zadaniem, zobowiązaniem wręcz wobcc niewinnie unicestw iimych. Wsłuchamy się w zakończenie tekstu Władysła- wy Panasa, zatytułowanego Źtigiadą od Za%fody: ,£mmanuel Lćvinas po- wiada, że twarz Innego formułuje pod naszym adresem żądanie. Czego do- maga się? »Aby go nie zosTQwJć samego, Odpowiedź: oto jcslcm. Moja przytomność, może daremna, jest jednak bezinteresownym aktem przytom- ności i odpowiedzialności za bliźniego. Odpowiedzieć: olo jestem, już jest

' L ^ H . M . TL-JTAI T H U F T R F U F | L G h.v.v„J N I W : . ! 'J I O J ^ Ł I K jh C Y L L I J Y ^ N W M H L W ŁŁ 4i i IUL

JW H A U R O T O C A * * : U M C S , ] U B K U D J M . K LV

• W, • poljtipOfML Wmiftl :l • U«n|pjlfki?Mfwfa r ^iinrifcn.pciflLi i tia.1VJfl, u mwc^lnutt/^d. IMiMAtt.Jflhljfl

spotkaniem z obliczem-*. Literatura polska odpowiada na to wezwanie trzy' krotnym - Jestem, Julian Stryjkowski wyznaje, że pisząc na tematy żydow- skie mówi; Jestem. Bo jest się - przyznaj ąc Mę do ciebie. Andrzej Szczypior- ski w Początku zezwala Polakowi, który pomógł przechować dziecko żydowskie, powtarzać sobie; Jestem, Bo jest się - przyznając się do Innego.

Jerzy Ficowski w wierszu Twoje matki obie wkłada w usla kobiety, która miała dwie matki - żydowską i polską - słowo Jestem. Ko jest się - przyzna- jąc się do obydwu. Ze świata szoah, n>zlega Kię głos: Gdzie jesteś *

1

"

Ze świata SZOAH rozlega się glos. Gdzie jesteś? Jakże to ważne - wciąż ważne - pytanie również dla nas tu zgromadzamych na ceremonii pożegna- nia. która ma miejsce w- parę dni po ceremonii pogrzebu śp. Jana Nowaka- Jeziorańskiego i po uroczystych obchodach sześćdzesiąlej rocznicy wyzwo-

lenia obozu śmierci Auschwitz-lłiikenau. To też przypadek?

ó w głos ze i w mn sZoah wciąż*ię rOZ-lega^Tc nie przypadek! Umiłowani Siostry i Bracia, £p, profesor Władysław Panas, wiemy skąd i po co tu przy- szedł. Trochę wiemy - usiłowałem U] przybliżyć - co nam zostawił. Widzący

Lublin ukazał niewidoczne „Skarby" i zostawił swoje teksty pełne niezwy- czajnego blasku.

Żegnamy go zgromadzeni na Eucharystii. Eucharystia to dziękczynienie.

Dziękujemy więc Niepojętemu Bogu za jego w»pitpiy!e Życie, pełne d rodnych owoców.

Nic potrafię dziękować za jego śmierć - pił ludzku zupełnie nie w purę i nikomu niepotrzebną, Przecież jego proiesorskic , .Życie"" dopiero poniekąd się rozpoczynało.

Po cóż zatem ta śmierć? Może po to

H

by jeszcze bardziej uwydatnić lo życic... Tym bardziej, że perspektywa Eucharystii nie zna śmierci, Modląc się za zmarłych słyszymy słowa; .Życie ludzkie zmienia się. ale się nie k<irt- c/y". Składając wyznanie wiary, mówimy:..Wierzę W ciała Zmartwychwsta- nie, w życie wieczne

11

.

Oto światła nadziei, ukojenie w bólu,

Z perspektywy ołtarza i Eucharystii usłyszeliśmy słowa Ewangelii;

„Wszystko, co uczyniliście jednemu L tych braci moi eh najmniejszych, to Uczyniliście mnie." Słowa te, odniesione do lego, kogo żegnamy, knjq ból i niosą nadzieję.

~Ł perspektywy ołtarza

I

Lucharysti i przed

ZJwnie

zaprawdę przed zi wnic - brzmią słowa śp. Władysława. Widzącego Luhlin:

Dopiero z niebu - i tytko z nieba - widać tf przedziwną osobliwość Miasta.

(,„JH Ta, O czym mdwip, nuiif zobaczyć każdy bez wyjątku, każdy, kta rfia oczy do putrzenia. ale po<i warunkiem, ze będzie putnyl z niebieskiego punktu widzenia. Ziienii nic nit widać.

7

Odczytując te słowa z perspektywy ołtarza, z persiiektywy Eucharystii, odnajdujemy w nich już nie magię Lublina, ale rzeczywistość, o ktńrej pisał Jan Apostoł w księdze Apokalipsy; „ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, (..-j [ miasto Swjęie - Jeruzalem Nowe - ujrzałem, („.). I usłyszałem dono- śny głos mówiący od tronu: *Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nircii i będq oni Jego ludem, (..,}. 1 otrze z ich oczu wszelką łzę. a śmierci już odtąd nic będzie*

1

' (21, M ) .

żegnając śp. profesora Władysława Panasa, wierzymy, że się kiedyś spo- Lkamy w przemienionej rzeczywislości nowego nieba i ziemi nowej. Żywimy nadzieję, że spotkamy tam - w przemienionej rzeczywistości Widzącego

z I jublina i rzesze jego uczniów, Widzącego Lublin Władysława z. Dęhiey kolo Kołobrzegu w rozmowie z lirunoncm Schulzem z Drohobyeza: spotka- my lam naród Mesjtsza i Mesjasza narodów.

Amen.

'hKflwi^ „.ni Romuald Jakub WeJwter-WasddńtŁ 'w kir^ flD&^ki 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

podszedł do następnej osoby, ona dalej szukała, a kiedy autobus się zatrzymał, wysiadła jakby nigdy nic; tylko że choć się udało, wyraźnie bez humoru: „Przepraszam,

W jednym z ostatnich swych wywiadów Adam Ważyk bardzo wy- wysoko ocenił polską poezję na tle liryki światowej, zaliczając ją do najpierwszych w szczytowych kadencjach liryzmu..

Nic niecodziennego, coś najwspanialej nie zamierzonego... — Wypadek losowy nie zobowiązuje mnie do potulno- ści. Dudni basowy rytm: o piętro ni- żej ktoś włączył

Idę.powtarzam: dwajednakowe wagony... wejdziesz do niewłaściwego i już nie wyjdziesz. Skąd ja » tym Pilśnie? Czy ci Ameryka- nie to sen? Miraż pustynny? Czy byli

stolika /. Dzidka zawinęła się cala kocem i położyła na Nerwowo pogłaskałem swoją rękę. Nachyliłem się nad jej twarzą i delikatnie pogłaskałem lewy policzek. Wydobyła

Dwóch mnichów spierało się o chorągiew. Jeden mówił: — Chorą- giew się porusza. Drugi mówił: — Wiatr się porusza. Przypadkiem przechodził tamtędy szósty patriarcha.

wykluczając wątpliwości, pozbawia krytycyzmu, cz,..,. Niewiele tutaj mogą zmienić wyznaczające ją prawdy i zasady moralne. Te bowiem każdorazowo interpretowane są w ramach

Otóż, proszę państwa, lak się zastanawiam, czy to może być, żeby w sferze pozakułturowej (nawiasem mówiąc, bardzo trudno jest oddzielić te sfery) kształtowały się