• Nie Znaleziono Wyników

Gwiazda Katolicka : czasopismo religijno-naukowe, społeczne i beletrystyczne. 1890, nr 16

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gwiazda Katolicka : czasopismo religijno-naukowe, społeczne i beletrystyczne. 1890, nr 16"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 16,

Lwów dnia 15. Sierpnia 1890.

Rok I.

„ G w ia zd a k a to lic k a 11 w y c h o d z i d n ia 1 i 15 k a ż d e g o m ie s ią c a w o b j ę t o ś c i 2—-2 ł/o a r k u s z y d r u k u i k o s z tu j e w A u s t r y i : C a ło ro c z n ie 6 z ł., p ó łro c /.n ie 3 z ł., k w a r ta l n ie 1 50 c t . — vV N ie m c z e c h : r o c z n i e 12 m a r e k , p ó łro c z n ie 6 ra ., k w a rta ln i* 3 m . — W F r a n c y i , W ło s z e c h , R u m u n i i \ T u r c y i : r o c z n ie 1 6 I r ., p o łro c z n ie 8 f r . , k w a r ta l n ie 4 f r . — W A m e r y c e 4 d o la r y r o c z n ie .

P r z e d p ła tę n a d s y ła ć n a le ż y w p r o s t do R e d a k c y i (Lw ów , u l . O s s o liń ­ s k ic h , 1. 1 1 ).

O g ło s z e n ia u m ie s z c z a s ię za o p ł a t ą 6 c t. o d j e d n e g o w ie rs z a . P rz y C m u je ta k o w e : a d m i n i s t r a c j a „ G w ia z d y k a to l i c k i e j 44 i b iu ro a n o n s ó w p. H u b . F r i e - d l a w W e d r.in (V. M a tz l e m d o r f e r s t r a s s e N r. 7 ) .

R e k la m a c y e u w z g l ę d n ia j ą s ię t y lk o w p r z e c ią g u di i 14 po w y jś c iu n r u . O d p o w ie d z i n a s t ę p u j ą ty lk o n a l i s t y , w k tó r y c h z a łą c z o n e s ą m a r k i p o c z to w e .

1 n i e z w r a c a s ię . — N u m e r p o j e d y n c z y k o s z tu j e 25 c t.

Wł a ś c i c i e l, w y d a w c a i o d p o w i e d z i a l n y r e d a k t o r : k s. M a r c e l i Dz i u u z y ń s k i.

P r z y p o m in a m y się

pamięci łaskaw ej naszych niektórych P .T . abonentów i prosimy ich o u i s z c z e n i e zaległej za iii kwartał, względnie za II półrocze p r z e d p ł a t y .

A d n i i n i s t r a c y a .

Na co Pan Bóg świat stworzył?

XV.

1. Nauka o celu, dla którego świat stwo­

rzony został, należy bezwątpienia do najważniej­

szych a zarazem do najwznioślejszych zasad tak naszego rozumu, jak i religii. Rozwiązaniem tej kwestyi zajmowały się wszystkie najznakomitsze umysły od starożytnych filozofow, aż do naszych czasów, najróżnorodniejsze na nią dując odpowie­

dzi. Lecz pominąwszy już teorye fałszywe, nawet z tego, co prawdziwa filozofia i religia o nim uczy, nie każdemu łatwo zdać sobie sprawę. Raz bo­

wiem słyszymy, że wszystko stworzone jest dla człowieka, aby mu służyło, to znowu, że wszystko istnieje dla chwały Bożej; raz dla okazania Bożej dobroci, drugi, aby nas wńdło do poznania Boga, lub znowu dla okazania doskonałości Bożych przez rzec/y stworzone. Jakżeż więc właściwie ma się rzecz z celem wszechświata?

D l a ja snego zro z u m ien ia tej k w e s t y i , p o ­ tr z e b a ^najpierw zauw ażyć, że m y sami codziennie d ziała m y dla różn o ro d n y ch celów, które się j e d n a k do siebie odnoszą, s ą sobie p o d p o rz ą d k o w a n e , zależą od siebie, i raz em do je d n e g o zm ierza ją celu o s t a ­ te cznego. T a k w eź m y n. p. ojca rodziny, dającego jej u tr z y m a n ie z pracy r ą k w ła s n y c h . Kiedy ten z a ch o ru je , ż o n a lu b córka naprzód nie pozwala

mu opuszczać mieszkania' i różnozoduymi środkami, namowami i prośbą dąży do tego pierwszego celu, aby go zatrzymać w domu. Skłoniwszy go do tego, wielu zabiegami zmierza do drugiego celu, aby się położył do łoża, ciepło trzymał i t. d. Dopiąwszy tego, widzi, że tu potrzeba się o trzeci cel posta­

rać t. j. sprowadzić lekarza: obmyśla więc ku temu środki, którego, kiedy i przez kogo go zaprosić, jak go wynagrodzić? i t. d. Kiedy lekarz obecny jest przy chorym, stara się owa troskliwa małżonka o czwarty cel, aby on dobrze poznał chorobę, i wszystkie jej opowiada mu przyczyny i okoliczności.

Zrobiwszy pod tym względem co może, dąży do celu piątego, prosząc o radę lekarską i odpowiednią medycynę, co do dalszego jeszcze odnosi się celu, aby chorego jak najprędzej do zdrowia przypro­

wadzić, którego następnym znowu celem jest da­

wanie i nadal utrzymania rodzinie, mające zmie­

rzać do jeszcze dalszego celu łatwiejszego służenia Bogu, a to nakoniec do zapewnienia sobie szczęśli­

wej wieczności i większej chwały Bożej.

Ileż tu różnorodnych celów, a wszystkie od siebie zależne, razem do jednego ostatecznie celu wiodące. Ce!, który do żadnego innego się nie od­

nosi, tylko dla niego samego go pożądamy, nazywa się ostatnim; inne zmierzające do tamtego, nazywamy celami pośrednimi. Ten, do osiągnięcia którego bez­

pośrednio dążymy, nazywa się celem najbliższym.

Tak najbliższym celem kupca jest n (gromadzenie to­

waru, pośrednim celem: zyskowna tegoż wyprze­

daż, celem dalszym n. p. nabycie za korzyści z ku- piectwa rentownej realności, jeszcze dalszym ze­

branie większego m ijątku, potem dobrobyt rodziny, ostatnim nakoniec własne zbawienie i chwała Boża.

2. Otóż podobnie ma się rzecz ze stworzeniem.

Prześlicznie wykłada to św. T o m a s z z Akwinu w swej Sumie teol. kw. 65. a 3: „ Wszystkie stwo-

(2)

rżenia, m ów i on, sta n o w ią je d e n w sze chśw ia t, ja k o j e d n ę ca ło ść zło ż o n ą z części. K iedy zaś ch c em y n a z n a c z y ć cel ja k ie j ś całości i je j częściom, m u s i m y zwrócić n a p r z ó d nw agę , że każda po je d y n cz a cz ęść j e s t dla sw eg o w ła s n e g o dzia ła n ia , ja k o oko do w idze nia , u c h o do s ł y s z e n i a i t. d. — P o w t ó re zaś, że część m nie j sz la c h e tn a jest dla s z l a c h e t n i e j ­ sz ej, jak z m y s ły dla rozum u, a p łu c a dla se rca. — Po trzecie, że w sz y s tk ie części słu ż ą do tem więk­

szego u d o sk o n a le n ia c a ło ś c i; części bowiem są ja­

k o b y iii ate ryałe m , z któ rego p o w sta je całość. N a - koniec i cało ść może je szc ze istn ieć dla ja k ie g o ś celu z e w n ę t r z n e g o , j a k c z łow ie k dla o g lą d a n ia B oga ".

„T a k więc w r ó ż n o r o d n y c h cz ęścia ch w s z e c h ­ ś w ia ta każde stw o rze n ie istnieje n a jp ie rw i bez­

pośrednio dla w y k o n y w a n ia sw o ic h w ła s n y c h c z y n ­ ności i osią gnię cia prze z to swej w ła s n e j d o s k o ­ nałości. — P o w r ó r e , s tw o r z e n i a mniej s z la c h e tn e są dla s z la c h e tn ie js z y c h (ja k o dla celu sw ego d.il- szego, p o śr e d n ie g o ), ja k te stw o r z e n ia , co są niższe n a t u r ą od cz łow ie ka, są dla człow ieka (lako dla s w e g o celu). — N a s t ę p n ie każde poje dyncz e s tw o ­ r ze n ie p r z y c z y n ia się do te m większej d o s k o n a ło ­ ści ca łe g o w s z e c h ś w ia ta (ja k o do celu jeszcze d a l ­ s z e g o ) . — P o te m zaś cały w s z e c h ś w ia t ze w s z y s t- kiemi swem i cz ęś cia m i odnosi się do Boga, ja ko do s w e g o celu ( o statniego), o ile w nich (t. j.

w c a ł y m w sz e e h św ie c ie i każdej je g o cząstce) pod o b ie ń stw o dobroci i doskonałości Bożych je s t wyrażone, na chw ałę Bożą,. — S tw o rz e n ia r o z u ­ m n e n adto (A niołow ie i ludzie) w sz cz ególny sposób m ają B o g a za e e l, k tó r y m a ją o s ią ­ g n ą ć sw y m i u c z y n k a m i, po z n a ją c i m iłu jąc Go.

Tak się pokazuje, że d obroć B oża j e s t ce le m w s z y s t ­ kich r z e c z y “ .

N a d tą nauką św iętego T o m a sz a p o tr z e b u je m y nieco bliżej się za sta now ić. S ły s z e liś m y bowiem od niego, że celem o s ta te c z n y m c a łe go w s z e c h ­ św ia ta jest c h w a ła Boża, z e w n ę tr z n a i ake y d e rita ln a p r z e z w y ra ż e n ie doskouałaści B ożych w r/.eczach s tw o r z o n y c h . P a m ię ta ć je d n a k o te m n ależy, że cel ostatn i prz e b ija się we w s z y s tk ic h celach p o ­ ś r e d n ic h , do niego p ro w a d z ą c y c h . D a w s z y n. p., że za cel o s ta tn i położ ym y sobie u z d ro w ie n ie c h o ­ rego, w szy s tk ie cele p o śr e d n ie b ę d ą nim n a p i ę tn o ­ w a n e . N a to b ow iem z a tr z y m u j e m y go w do m u , by go te m ła tw ie j do z d r o w ia p rz y p r o w a d z i ć , na to kła d z ie m y do łoża i o k r y w a m y ciepło, n a to z a p ra s z a m y le k a r z a , n a to k u p u je m y m e d y cy n y i t. d. P o d o b n ież m a się rzecz i z ce le m w s z e c h ­ św ia ta . G lyż, lu bo dla wielu także celów p o ś r e d ­ n ic h P a n Bóg ś w ia t s tw o r z y ł, w nich w s z y s tk ic h je d n a k przebija się cel osta tn i c h w a ł y Bożej przez w y r a ż e n i e d o s k o n a ło ś c i Bożych.

8. T a k celem najb liż szy m i b ez p o śred n im k aż dego s tw o r z e n ia , m ów i św . T o m a s z , j ? s t naj p i e r w w y k o n y w a n i e sw oic h w łas n y ch cz y n n o śc i i o sią g o ie u ie przez to swej w ła s n e j doskonałości.

N ik t też o te m nie wątpi, że każ da n. p. roślina s tw o r z o n a j e s t na to, ab y rosła, ro zw ija ła się, k w i­

tła , d ojrzew ała, w y d a w a ł a owoc i nasienie, którem

274 G w ia z d a k a -‘-c lic k a Nr. 16.

sw ój g a t u n e k u tr z y m u je . P o d o b n ie ż z w ie r z ę ta i inne istoty. — J e d n a k każ da rze cz już kie dy do sw ego najbliż sze go zdą ża celu, kie dy s w e w łas n e wykonuje cz y n n o śc i i do w ła s n e g o z m ie r z a r o z ­ woju i u d o sk o n a len ia, o d p o w ia d a z i r a z e m i r ó w n o ­ cz eśnie także s w e m u o sta te c z n e m u celowi, o p o w i a ­ d ania c h w a ły Bożej przez w y ra ż a n ie w sobie d o ­ sk o na łości Bożych. W s z y s tk o bow iem , co tylko k tó r a k o l w i e k istota s tw o rz o n a posiada, d a n e jej je st przez S tw ó r c ę na pod o b ie ń stw o p rzym iotów J e g o , a w szy s tk ie owe czynności ta k p r z e d z iw n y m d zieją się sp osobe m , iż każ dy u s tę p n a u k p r z y r o d n ic z y c h n ie z r ó w a n y m jest h y m n e m i w y z n a n ie m B ó s tw a , ja k z ust b a d a c z ó w n a t u r y sły s z e liśm y ju ż p o p r z e ­

dnio ( IV . 2. 5. 7.)

D la tego pięknie, m ó w i J o b r. 1 2 : „ Z a p y ta j się b y d ła , a n au c zy cię i p ta c tw a n i e b i e s k i e g o , a pokaże c i ; m ów do ziemi a odpow ie ci, i b ę d ą ci opo w iad a ć r y b y morskie, że to wszystko ręka P a ń ­ ska uczyniła, w którego dłoni jest d u s z a w s z e l ­ kiej rzeczy żyjącej i d a c h wszelidego ciała c z ł o ­ wieczego, że u nie go j e s t m ą d ro ś ć i moc, że on m a radę i z r o z u m ie n i e 1*. A św . C h r y z o s to m p is z e : „N iebiosa opow iadają c h w a lę B oga, a f i r m a ­ m e n t zw iastuje d z i e ła rą k Je g o . Każde s tw o r z e n ie w y c h w a l a go sw ą pię knością, p o ło ż e n ie m , w ie lk o ­ ścią, ró ż n o r o d n ą n a t u rą , u ż y t k ie m , posługą, t r w a ­ n i e m , korzyścią. K iedy w ięc m ów i p s a l m i s t a : Chw alcie P a n a A nio ło w ie , księżyc, sło ń j e , g w ia z d y , wody, mówi przez to, iż w szy s tk o , co przez Boga u c z y n io n e z o s t a ł o , g o d n e j e s t m ą d ro śc i swego S tw ó rc y i najw y ż sz e g o naszego podziwienia , co M ojżesz na p oczątku krótkie m i sło w y o b j ą ł : i w i­

d ział Bóg, że było dobre, A tak b a rd z o dobre w szy s tk o było, iż tego, k tó ry to u cz ynił, c h w a ł ą o k r y w a , a p a trz ą c e g o wiedzie do u w ielbienia Go.

T ę więc piękność każdej rzeczy n a z y w a ch w a łą , która to piękność i d o skona łość p o b u d za nas do uwiel­

bienia B o g a “ .

Ś w . zaś A u g u s ty n 2) tak m ó w i: „Oto j e s t nie bo i ziemia, które wołają, iż są od koa;o in n e g o u c z y ­ nione, albowiem się zm ien iają . W y z n a ją więc, że się s a m e nie uczyniły, ale d la teg o je s t e ś m y , m ó ­ wią, że śm y uczynione, i nie b y ło nas kiedyś, d l a ­ tego nie m o g ły ś m y s a m e dać sobie is tn ie n ia . Glos zaś ten m ó w ią c y c h j e s t s a m ą oczyw istością. T y więc Panie, u c z y n iłe ś je, który j e s t e ś p ię k n y , bo są p ię k n e ; który jesteś d o b r y , a lbow iem s ą d o b r e ; k tó r y je s te ś , a lbow iem są. A le ani nie są tak p i ę ­ k n e , ani tan: d o b re , ani nie tak są, ja k T y T w ó r c o i c h ! z którym p o ró w n a n e, ani nie są p ię k n e , ani d o o r e , ani n a w e t uie m a ich. W iem y to d z i ę k i T o b ie ! a u m ie ję tność nasza, z m ą d ro ś c ią T w o ją p o r ó w n a n a , nic nie j e s t “.

4. D r u g i m p o ś r e d n im ce le m rze czy s t w o r z o ­ n ych, mówi św . Tom a sz, j e s t , a b y m nie j s z l a c h e ­ tn e s ł u ż y ły s z la c h e tn i e js z y m , jak s tw o r z e n ia niższej n a t u r y od cz łow ie ka, s ą dla c z ło w ie k a . T a k c a łe

') Super Lauchte Bominmn de eoelis. — *) Wyzna­

nia Łsięgi XI. r. 4.

(3)

G w ia z d a k a to l i c k a 275

k r ó l e s t w o m in e r a łó w i m a te r y i n ie o rg a n ic z n e j służy r o ś lin n o ś c i, r a z e m z nią zaś k r ó le s tw u zw ierząt, a a razem ze zw ie rzętam i w szy s tk ie te trz y działy s tw o r z e ń słu ż ą człowiekowi, jako s w e m u k rólow i i p a n u . Z a r a z bow iem przy stw o r z e n iu św ia ta po- w ie d z a ł B ó g : 3) „ N ie c h się s ta n ą św ia tła n a u tw ie r d ż e m u n ie b a i n i e c h dzielą dzień od nocy i n i e c h b ę d ą c z ło w ie k o w i n a z na ki i czasy i dni i lata, a b y sło ń c e ośw ie ca ło ziem ię we dnie, a księżyc i g w ia z d y w nocy.... I r z e k ł B ó g : u c z y ń m y cz ło­

w ie k a n a w y o b ra że n ie i pod o b ie ń stw o nasze, a nie ch będzie p r z e ło ż o n y r y b o m m o r sk im i p ta c tw u p o ­ w ie trz n e m u i z w ie rzęto m i w szystkiej ziem i... I r z e k ł B ó g : ro śn ijc ie i m n ó ż c ie się a n a p e łn ia jc ie zie­

m ię i cz y ń cie j ą s o b ie p o d d a n ą i p a n u jc ie n a d r y ­ bam i m o rskie m i i n a d p ta c tw e m p o w ie t r z u e m i n a d w szy s tk iem i zw ierzęty, k tó r e się ru s z a ją n a ziemi. Oto d a łe m w a m w szelk ie ziele rodzące nasienie n a ziemi i w szystkie drzewa, aby w a m były n a p o k a r m i w sz y s tk ie m zw ierzętom zie m n y m i w s z y s t ­ kiem u p ta c tw u p o w ie t rz n e m u i w szem u, co się r u s z a n a ziemi, w czem kolw iek j e s t d u s z a żyjąca, a b y m ia ło co je ś ć , i s ta ło się t a k “ .

Za co p s a lm is t a w r o z r z e w n ia ją c e m u n ie sie­

niu ś p ie w a : „ P a n i e Boże n a s z , ja k o ż dz iw n e j e s t I m i ę Twoje po w szy s tk iej z i e m i ! A lb o w ie m w y ­ n io s ł a j e s t w ielm o żu o ś ć T w o ja n a d n i e b i o s a a cóż je st c z ło w ie k ? że o nim p am iętasz , albo sy n c z ł o w ie c z y ? że go n a w i e d z a s z ! U c z y n iłe ś go mało co m n ie js z y m od A n iołów , czcią i c h w a ł ą u k o ro ­ n o w a łe ś jro i p o sta n o w iłe ś go n a d d z ie ła m i r ą k T w o icb . P o d a ł e ś w szy s tk o pod nogi je g o , ow ce i w o ły w s z y s tk ie , i z w ie r z ę t a polne, p ta ctw o n ie b ie ­ sk ie i r y b y m o rsk ie , k tó r e się p r z e c h a d z a j ą po ś c ie ż k a c h m o r s k ic h . P a n i e Boże nasz, jakoż d z i w n e j e s t I m i ę T w o je po w szy s tk iej ziemi®!

Jeżeli z a ś w każdej istocie, p o je d y n cz o w z ię ­ tej, ja ś n ie je raoe Boża, m ą d ro ść , pię kność i do­

broć, to w tej s u b o r d y n a c y i je d n e j dziedz iny s tw o r z e ń pod d r u g ą p ro m ie n ie ją owe d o skona­

ło śc i Boże te m bardziej i w sp an iale j. N a jp r z e - d ziw n iejs zy ch b o w ie m u ż y ł B óg n a to sp osobów, k tó r e opisują liczne to m y n a u k p r z y r o d n ic z y c h .

A b y ś m y j e d n a k c h o ć s ła b e dali o tem po ­ ję cie , p rzy to c zy m y tu n ie k tó re u w ag i z ślicznego

dzieła M . M o ia w s k ie g o „O celowości w n a t u r z e " . 5. Ś w i a tło sło n e c z n e , k tó r e g o tak r o ś lin y , j a k z w ie r z ę ta i c;:łowiek p o tr z e b u ją , sk ła d a się z t r o ­ ja kiego r o d z a ju p r o m i e n i ; o g rz e w a ją c y c h , św ie c ą ­ cych i c h e m ic z n y c h . R o ś lin o m w szy s tk ich tyc h tr z e c h g a tu n k ó w p ro m ie n i p o trze b a, ale nie j e d n o ­ cześnie. Do k ie łkow ania p o trz e b u ją g łó w n ie pro­

m ie n i ś w ie tln y c h , k ió re kwas w ę g la n y r o zk ła d ają i p o d n ie ca ją in n e pierw iastki do z w ią z k ó w o r g a ­ n ic z n y c h . Zaś do w y d a n ia ow oców s łu ż ą p r z e w a ­ żnie p ro m ie n ie o g rz e w a ją c e , a p r z e s z k a d z a ją c h e ­ m ic z n e i św ie tln a , przez to, że ty lk o w eg e tac y ę p ę d z ą . O tó ż taki j e s t w ła ś n ie s to s u n e k m iędzy n a ­ t u r ą ś w ia tła , a b ie g ie m i p o c h y ł o ś c i ą ziem i w ekli-

») Gen. I. 14.

pty ce, że na wiosnę, kie dy idzie g łó w n ie o b u jn y rozwój wegetacyi, p a n u j ą p r z e d e w s z y s tk ie m p ro ­ mienie c h e m ic z n e , w l w i e r ó w n o w a ż ą j e o g r z e ­ w ają ce i świecące, a ku je sieni te o sta tn ie i c h e ­ m ic zn e m a le j ą , p r z y m n a ż a j ą się zaś ogrzewające.

A tm o s f e r a z p o m ię d zy gazów, po największej części sz k o d liw y ch ży.-iu, te w ła ś n ie dobie ra i w ty c h s to s u n k a c h , które n ajb ard zie j życiu s p r z y ­ ja ją . T le n podnieca sam z a r ży<*ia, azot łagodzi je g o

p o że rają cą siłę, a z ła g o d n e j ich m i ę s z a n in y każde ży jątk o bierze, co m u potrzeba. A tm o s fe ra św ia tła n ie p o ch łan ia , ale go łagodni i r o z p r a s z a , s p r a w i a ­ ją c ś w ia tło c ie n ie i s to p n i o w e przejście z d n ia do n o c y ; ona też nie p o c h ł a n ia ciepła sło ne cz nego, ale się n ie m n a s y c a i o g r z e w a życie j e d n o s t a j n i e j , milej i z d r o w ie j. Ona, j a k m ą d r a o g r o d n ic z k a , czerpie g o r ą c e m sło n e c z n e m p a r ę w o d n ą n ad m o ­ r za m i, roznosi j ą po lądach, s k r a p la ją c je d e s z c z e m i rosą, by g r u n t dla ro ślin n o śc i użyź nić . A m a w te m m ia rę, bo skoro się p a r ą n a s y c i proces ula­

t n i a n i a się w ody z a trz y m u je , przez co w y p a r o w a ­ nie w szystkiej w ody u uie m oże bnia .

W o d a jako p ły n nie ty lko k a r m i ro ślin y i zw ie rzęta, p odając im su b stan cy e stałe w sta nie ro zp u sz cz o n y m , ale też s a m a w chodzi ja k o g ł ó w n y s k ł a d n i k i c z y n n ik w b u d o w ę o r g a n i z m ó w . P r z y te m słu ż y im ja k o sc h ro n ie n ie , o c h ło d a , narz ędzie p r z e w o d u i t. d. W s ta n ie lo tn y m w n ik a w liście i o d ży w ia ro ślin n o ść , n a w e t w t e d y , kie dy k o r z o n ­ kam i w ziemi żadnej nie z n a jd u ją wilgoci, ła g o d z i i r ó w n o w a ż y klim aty , bo p o c h ło n ą w sz y p r z y p a r o ­ w aniu olbrzym ie zapasy c ie p ła w g o rąc ej strefie, r o z p r o w a d z a ta k o w e na s k rz y d ła c h w ia tró w w str e f y u m ia r k o w a n e i zim ne i ta m p r z y de s z c z u w y d a je je w cało ści. W re sz c ie w sta nie s t a ł y m , jako śnieg, otu la ziem ię p rz e d m r o z e m g r u b y m c a ł u ­ n em , c h r o n i ą c y m n a s io u a i zarodki od z a m a r z n i ę ­ cia, a ja k o lód z a m y k a p o w ie r z c h n ię rze k, o s ł a ­ nia jąc w ich g łę b ia c h ro ślin u e i zw ie rzęc e życie, k t ó r e b y t e m p e r a t u r y zim y nie zniosło.

Z ie m ia istotna p a p k a w s z y s tk ic h ż y ją c y c h istot, j a k dz iw n ie j e s t p r z y g o to w a n a , p o k a z u je n a ­ stę p u ją cy p r z y k ł a d : „O w ie s bez k rz e m io n k i pozo­

sta je k a r l a k i e m — pisze S a l m H o r s t n a r — g ł a d ­ kim , b la d y m ; b e z w a p n a u m ie ra j u ż p r z y d r u g i m liściu, bez p o ta ż u albo sody w y ra s ta tylko n a t r z y c a l e ; bez m a g u e z y i j e s t sla by i p o w a l o n y ; bez fosforu r o śn ie r e g u la rn i e , ale nie m a z i a r n a ; bez że la za j e s t b a r d z o b l a d y - i n i e r e g u l a r n y ; bez m a n - g a n e z u n ie osiąga n o rm a l n e j s iły i m a ło w y d a je k w ia tk ó w .

„ W całej c he m ii, mówi L i e b i g , n i e m a o b ­ ja w u , coby m ógł tak dalece m ą drość ludz ką w osłupie­

nie w p r a w ić , j a k s k ła d ornej roli o d n o śn ie do r o ś lin ­ ności. K a ż d y m oże się prze konać, że d e s z c z o w a woda, filtrując się p r z e z tę rolę, nie j e s t w s ta n ie rozpuścić ani o d ro b in y potażu, am oniaku, k w a s u k rz e m o w e g o i fo sfo r o w e g o ; co więcej, że zie m ia ze w s z y s tk ic h s u b s ta n c y j d la ro ślin p o ż y w n y c h , ja k i e za w ie r a , ani cząsteczki wodzie nie oddaje. G d y zaś deszcz lu b in n a w o d a z a w ie ra ją c a te s u b s t a n ­ cye wchodzi w ze tk n ię cie z r o l ą orną, zie m ia o d ­

(4)

276 Gwiazda k a to lic k a . iNr. 16.

biera je wodzie, inne zaś do życia roślinnpgo nie­

potrzebne we wodzie zostają 4).

6. Jak zaś świat nieorganiczny służy roślin­

ności, tak królestwo roślin zwierzętom, iż wegeta- cya jest jakby korzeniem życia zwierzęcego. Ro­

śliny bowiem czerpią z ziemi fosforan wapna dla kości zwierząt, dla ich krwi wyrabiają białko, wszystkim stopniom zwierzęcego życia podają od­

powiedni pokarm, wszystkim ich zmysłom doga­

dzają. Rośliny są również niezbędne dla oddychania zwierząt, które pochłaniają tlen, a wyziewają kwas węgiowy. Człowiek dorosły zużywa 12.000 litrów powietrza codziennie, a rocznie sam rodzaj ludzki zużywa 160 miliardów metrów sześciennych tlenu, zwierzęta uierównie więcej, nie mówiąc już o wszyst­

kich paleniach, butwieniaeh i fermentacjach, które w podobny sposób odmieniają powietrze. Cała więc atmosfera stałaby się w krótkim czasie nieuży­

teczną do oddychania, gdyby nie była odnawianą odwrotnem działaniem, czego właśnie dokonują rośliny, kwas węglowy pochłaniając, a wydzielając tlen.

Prócz tego roślinność daje zwierzętom wszel­

kiego rodzaju mieszkanie, chiom je przed srogością klimatu i rozmaitych wrogów. Przenieśmy się tylko na chwilę myślą w te puszcze zwrotnikowe, gdzie buja dziewicza roślinność w pełni życia i świeżo­

ści. Patrzmy, ile tu życia mieszka, jak swawolne małpy huśtają się na roślinnych sznurach, ptaszki świegocą, niezliczone złote owady i barwne motyle migocą w świetle i t. d., jak tu rojno i gwarno!

A pomyślmy, coby to byio pod tem zabójczem zwrotnikowem słońcem, gdyby tego życia zwie­

rzęcego nie chroniła i nie otulała roślinność...

chyba nagie sterczałyby skały, wśród wydm spieczonego piasku.

A nawet, nie idąc tak daleko, naszemu pię­

knemu krajowi odbierzmy roślinność, a wnet za­

milknie i wymrze do szczętu ; ani robaczek go nie ożywi, bo i ten potrzebuje swego listka, który go karmi i chroni od deszczu i spiekoty. Słowem świat roślinny jest kuchnią na pokarm zwierzętom, wentylatorem dla oczyszczenia im powietrza, domem 0 milionowych izbach i gankach dla ich przytułku 1 ochrony, nawet i apteką dla leczenia ich chorób.

7. Podobnież wszystkie trzy poprzednie działy pełnymi mądrości Bożej sposobami służą człowie­

kowi. Królestwo zwierzęce nie tylko niesie człowie­

kowi pokarm i odzież, ale też ma na jego służbę rozmaite zwierzęta zadziwiająco uzdolnione do jego usługi. Roślinne królestwo fabrykuje mu budulec, włókna do wszelkich użytków, wytwarza zioła le­

cznicze; w owo ach nie tylko zdrowiu, ale sma­

kowi, powonieniu i oczom jego dogadza; w końcu przystraja się wieńcem wonnych i malowniczych kwiatów, których urok tylko człowieka zachwyca.

W samem królestwie mineralnem nie ma żadnego składnika, nie ma siły tak ukrytej, coby naturze rozumnej służyć nie miała, a wiele jest takich rze­

czy, których cel tylko odnośnie do tej istoty rozu­

*) C hem iselie B riefe II. str. 238.

mnej da się wytłumaczyć, jak n. p. głęboko ukryte kruszce, zapasy soli, węgla, oleje i wody mineralne i t. d. Wreszcie cała piękność, harmonia, wszech- proporeya w przyrodzie rozlana, jedność planu w stopniowaniu rozmaitości, szczegółów, tylko do rozumu ludzkiego przemówić może i jego tylko serce u weselić.

Ale jeśli gdzie zamiar Boży względem czło­

wieka wyraźnie s ;ę objawia, to przedewszystkiem w samym ustroju i uposażeniu człowieka, gdyż natura przeznaczyła go na króla i cel przyrody.

Gr.ly każdy gatunek zwierząt ma sobie wydzielony od natury pokarm, człowiek jed^n tak jest natu­

ralnie zbudowany, że daniną wszystkich trzech królestw żywić się może. Gdy inne zwierzęta i rośliny mają każda swoją strefę, swój kraj, po za który bez wpływu człowieka wcale się nie prze­

noszą, on jeden zdolny jest mieszkać i pod skwa­

rem równika, i między lodami biegunów7, jako przy­

rodzony pan tego całego królestwa. Nie dała mu natura wyjątkowych sił fizycznych, odmówiła mu mnóstwo instynktów, któremi zwierzęta wzbogaca, ale za to wszystko dała mu rozum, którym nie- tylko zwalcza wszelkie potęgi roślinności i zwie­

rząt, lecz co ważniejsza podbija je, zmusza do swej służby, nawet wiatry i pioruny wprząga do rydwanu swej cywilizacyi.

Nietylko wszakże w tem służy świat czło­

wiekowi, że zaspokaja potrzeby jego ciała i życia doczesnego, ale jeszcze roznieca i ubogaca jego życie umysłowe, podając mu rmiteryał wszystkich jego nauk, a najbardziej opowiadając wielkie Imię Stwórcy, Jego istnienie (IV), naturę i przymioty (VI). To bowiem urządzenie całej przyrody, o któ- rem dotąd mówiliśmy, budzi rozum ludzki, zacie­

kawia go, prowadzi do poznania wielu wzniosłych prawd, kształci, w;zbogaca, udoskonala, podaje liczne i obszerne zakresy umiejętności, i nakoniec do poznania Boga podiosi. Tak głębokie prawdy zawierają się w owych kilku słowach św. Toma­

sza; ale i tak przedziwnymi sposoby opowiadają stworzenia wszechmoc, mądrość i chwałę Bożą :

(Dokończenie nastąpi).

D w ó e l i o d i*azu.

Przez St. G.

I.

W P a r y ż u p rz y ulicy Richelieu m ie sz k a ł p rz e d niewielu la ty e m e r y t o w a u j p u łk o w n ik J . z ż o n ą i j e d y n ą córką.

U t r z y m u j ą c się z n i e z b j t wielkiej p e n s j i , c a ła r o d z i n a bardzo s k r o m n e m u s i a ła wieść ż j c i e . P ani p u łk o w n ik o w a przecież, jako osoba w y ż sz e g o u m j s ł u , p o p rz e s ta w a ła c h ę tn ie n a niskiem s t a n o ­ wisku, c h o ć p ie rw s z ą m łodość s p ę d z iła w w ielkim św iecie. Córkę B lan k ę w y c h o w a ł a s t a r a n i e i r o z u ­ m n i e ; sta w iając w w y k sz ta łc e n iu n a p ie rw s z y m planie n aukę , a dalej dopie ro ta le n ta , d b a j ą c w i ę ­ cej o g r u n to w u o ś ć niż ś w ie tn o ś ć w y k s z t a łc e n ia .

(5)

N r. 16. G w z ia d a k a t o l i c k a 277

T a k w y c h o w a n a Blanka, ja k k o lw ie k m ło d a i n ie b rz y d k a , nie tę s k n iła wcale za św iatem i jego p rzy je m n o śc ia m i, za ję ta z a w sze pożytec znie w dom u, nie m ia ła cz asu na p r ó ż n e m a rz e n ia i tę s k n o ty .

To też obie panie b y ły b y b a rd z o sz częśliwe i zadowolone, ale n ie s te ty , ja k k aż d y człow iek, tak i one m i a ł y z m a rtw ie n ie i to bardzo d o j m u ­ jące.

S t a r y p u łk o w n ik m ą ż je d n ej a ojciec d ru g ie j, c h o ć b y ł k o c h a ją c y m i tro s k liw y m o sw oją r o ­ d z i n ę i p osia dał w szystkie p rzy m io ty zacnego c h a ­ r a k t e r u , choć został w y c h o w a n y po katolicku, z a ­ n ie d b y w a ł przecie z u p e łn ie od lat wielu w sz y s tk ie obow iąz ki, jakie n a k ł a d a religia. To było w ieczną t r o s k ą cnotliw ej żony, a później, gdy B lanka d o ­ r o s ła i córki.

P a ń s tw o J . nie mieli praw ie ż a d n y c h s t o s u n ­ k ó w ze św iatem a s k ła d a ło się na to kilka przyczyn:

p ó źn y w ie k p u k ło w n ik a , sz cz u p ła p e n s y a / nie po­

zw a la ją c a p r z y jm o w a ć gości, a wreszcie ciąnły s m u t e k i strap ien ie kobiet. J e d y n y m gościem , k tóry codziennie odw iedz ał m a łe m ie s z k a n k o p rz y ulicy R ich e lieu , b y ł s ta ry kolega p a n a J . także p u ł k o ­ w nik, pan B. P rz y s z e d łs z y z w ykle wieczorem , m ó ­ wił paniom k ilk a z r ę c z n y c h k o m p le m e n tó w , opo­

w ied z ia ł św ieżą ploteczkę k u r s u ją c ą po mieście, za sia d ł do stolika i g r a ł z panem d o m u w pikietę,

P u łk o w n ik B. ta k sam o, a m oże je sz c z e wię­

cej, ja k je g o przyja cie l J ., o b o ję tn y m był dla re- ligii i tak sa m o z a n ie d b y w a ł p rze p isy Kościoła, co było p ra w d z iw e m n ieszczęściem , bo on je d e n m iał w p ły w na sw eg o kolegę.

P a n i J . ju ż w pie rw sz ych la ta c h m a łż e ń s tw a k o ła ta ł a do s u m i e n ia sw e g o m ę ź i , ale d a r e m n i e ; n a p r o ś b y jej i p rz e d s ta w ie n ia o d p o w ia d a ł z u ś m i e ­ ch e m :

Cóż m n ie dręczysz, m oja k o c h a n a , j a p o zw a­

la m w ierzyć ci w co tylko c h c e s z i robić, co ci s ię podoba, pozwólże m nie tak samo.

Ali-ż mój drogi — m ów iła ż o n a — czy m ogę obojętnie p atrz eć n a twoje życie bez B oga ?

Cóż m n ie m oż esz z a rz u c ić ? — d o d a ł u d a ją c o b u r z o n e g o — czyż nie je s t e m cz łow ie kiem h o ­ n o r u ? Ozy r u m ie n iła ś się kiedy za sw ego m ę ż a ?

T u nie chodzi tylko o m nie , ale g łó w n ie o ciebie, o tw o je szczęście....

Ot g a d a n ie ! J a j e s te m b a r d z o szczęśliwy, mając tak z a c n ą i n a d o b n ą t o w a r z y s z k ę życia, nie psu jż e mi tego sz częścia cią g łe m g d e r a n ie m i c a ­ łu j ą c rękę żo ny w y c h o d z ił z pokoju.

Tak się koń cz y ły za w sze w szy s tk ie p r z e d s t a ­ wienia p u ł k o w n i k o w e j ; o d w a ż n y ż o ł n ie r z b a ł się pow ażniejszej rozp raw y , z b y w a ł m a łż o n k ę żartam i, k o m p le m e n ta m i i u c h o d z ił do siebie. Ozyż m ia ła sT a c ić nadzieję i dać za w y g r a n ą ? N ie ! W idząc, że s a m a nie p rz e k o n a m ęża, uciekła się do B o g a o pomoc,

I I.

Pewmego dnia w końcu kwietnia, jakoś w kilka tygodni po powrocie Blanki do domu od Sercanek, gdzie ciiły rok przebyła, aby dokończyć edukacyi rozpoczętej w domu, siedziała pułkownikowa z córką

w m a ły m saloniku, w k tó r y m zb ie ra ła się z w ykle cała ro d zin a .

M a m u s ia ta ka dziś zn o w u s m u t n a — za cz ęła ro zm o w ę Blanka, k tó r a ju ż od k w a n d r a a s a z r o ­ b ótką w ręku siedząc przy m a tc e , n a p ró ż n o c z e ­ k ała od niej j a k ie g o słów ka .

O moje dziecko — o d p a r ła m a tk a — t r u d n o być w eso łą w mojem położeniu. Ż y c ie k aż d eg o cz łow ieka o bejm uje w sobie wiele c ie r p ie ń i b ole­

ści i n ie ro z u m n ie j e s t w y g lą d a ć i sp o d z iew a ć się s a m y c h u śm ie c n o w szczęścia n a tej z ie m i; zaw sze też s ta ra ła m się spokojnie i o d w a ż n ie p r z y jm o w a ć z r ą k B oż ych w szelkie z m a r t w i e n i a i być w esołą m im o w ielu prze ciw nośc i i kłopotów. J e s t je d n a k rze cz jedna.... w iesz j u ż o czem chcę mówić, k tó r a mąci mi spokój i coraz w ię k s z y m s m u t k i e m p r z e j ­ muje moją duszę,

A c h ! m a m o, Bóg ta ki d obry, d a się p r z e ­ cież u b ła g a ć !

N ie w ą tp liw ie k o c h a n ie , że B óg j e s t dobry, ale drogi J e g o są n ie z b a d a n e i nie m oż em y w ie­

dzieć, czy m odlitw y nasze g o d n e b ę d ą w y s łu c h a n ia . Od ty lu la t m odlę się za tw ego ojca, a j e d n a k ...

Ł zy nie pozw oliły więcej m ó w ić strapionej;

w s p a r łs z y g ło w ę na ręku, p ł a k a ł a cicho.

M a m u s iu — po d ję ła z now u rozm ow y córka

— j a zn a m p ew ie n środek, i coś mi m ówi, że b ę ­ dzie sk u te cz n y , n ie z a w o d n y .

P ow iedz więc B lan k o , s łu c h a m cię u w a ż n ie . W klasztorze o p o w iad a ły n a m często z a k o n ­ nice, a m ó w iły zaw sze z w ła s n e g o d o św ia d c z e n ia , że g d y j u ż w szystk ie sp osoby i środki u p r o s z e n i a m iło s ie rd z ia Bożego zo s tały w y c z e r p a n e , gd y złe zda w ało się nie do u sunięcia, i s ą d z ą c po ludzku, nie było r a tu n k u , to zaw sze, w ty c h r o z p a c z l iw y c h r az ach , uciekały się do M atk i Boskiej i n ig d y nie n a p r ó ż n o ; zawsze zostały w y s łu c h a n e . N ie s k o ń ­ cz yła bym dziś m a m o , g d y b y m ci c h c ia ła p o w tó ­ r z y ć wszystkie w y p a d k i, które n a m s io s try p r z y ­ ta cz ały .

A c h ! g d y b y się i n a d nam i B óg u lito w a ł za przyc zyną N a jś w . P a n n y — za w o łała p u ł k o w n i ­ ko w a — ojciec ju ż taki sta ry , ta k c z ę s to z a p a d a ł ostatniej zi.^ y, i te ra z nie je s t z d ró w , ale u k r y w a to p rz e d nami.

Więc m a m u n s iu , czas n a j w y ż s z y użyć tego n ie z a w o d n e g o ś ro d k a . Maj się z b l iż a , m oże w ty ra miesięcu, w k tó ry m ty le dow odów m iłości i czci o d b ie ra N ajśw . D zie w ic a , ulituje się prędko n a d nam i i w y j e d n a ojcu z u p e łn ą z m ia n ę p rz e k o n a ń .

B ę d z ie m y się m o d li ły , moje dziecko, B ó g cię n a t c h n ą ł m y ś lą p o w ierz en ia n asze go z m a r t w i e n i a M a tc e J e g o Najś więtszej.

D łu g o jeszcze t r w a ł a r o z m o w a m a tk i z córką;

p o sta now iły one p rz e p ę d z i ć c a ły maj n a p o b o ż n y c h cw iczeniach, m odlitw ie i u m a r t w i e n i u .

N a d z ie j a w s tą p iła w se rc e p o b o ż n y c h kobiet i r az em z m ie sią ce m m a je m , s w o b o d a i w e se le z a ­ witały w dom p u łk o w n ik a , który z w r ó c i ł u w a g ę na dosk o n a ły h u m o r ż o n y i córki.

(6)

278 G w ia z d a k a t o l i c k a Nr. 16.

Czego się tu moje panie tak bardzo cieszą?

— zapytywał często, a gdy mu odpowiadały pie­

szczotami, mówił domyślnie kiwając głową.

Wiem, wiem; mamusia rada, że ma dorosłą córeczkę w domu i Bóg wie o czem już dla niej marzy ; a córeczka cieszy się, że zrzuciła szkolny mundurek i... ale któż tam zmierzy i wypowie na­

dzieje, pragnienia i radości młodego serca!

Tymczasem dzień za dniem mijał, obie ko­

biety z uwagą śledziły starego żołnierza, chcąc koniecznie wyczytać w nim zmianę, lecz niestety- napróżuo.

Maj się skończył a pan J. po dawnemu cały dzień czytał a wieczorem grał w pikietę ze swoim starym przyjacielem i kolegą.

III.

W pierwszych dniach czerwca przypadały urodziny pułkownika; chcąc żonie i córce w dniu tym zrobić przyjemność, zaproponował wycieczkę za miasto do dość odległej miejscowości. Cały dzień zszedł bardzo wesoło, a cieszyli się nietylko panowie. Fani J. i jej córka, choć maj minął, nie przestały się modlić i całem sercem ufały, że zo­

staną wysłuchane, więc nie traciły ducha. Wśród pięknej natury zdawało im się, że są bliżej Boga.

i niechętnie zabierały się do powrotu. W drodze zaskoczyła powracających burza, a że powóz był odkryty, deszcz przemoczył wszystkich.

Pułkownik J. zawsze trochę cierpiący, na drugi dzień po wycieczce musiał pozostać w łóżku;

przywołany lekarz skonstatował zapalenie płuc, a gdy z każdym dniem niebezpieczeństwo rosło, ra­

dził, aby się chory przysposobił na śmierć.

Zasmucona maiżouka klęknąwszy przy łóżku swego męża, w najczulszych wyrazach prosiła go, aby się pojednał z Bogiem, przyjmując Sakramenta święte.

Pułkownik jak zwykle zaczął ją zbywać żar­

tami, lecz widząc łzy w oczach żony i boleść wy­

rytą na jej twarzy, rozgniewał się bardzo, robił biednej kobiecie wymówki, że jego i siebie dręczy niepotrzebnie, a w końcu zagroził, aby więcej nie było o teiu mowy.

Fani J. zasmucona i rozżalona niezmiernie, nie śmiała już próbować namowy, widząc, jak cho­

rego irytuje najmniejsza wzmianka o spowiedzi.

Lecz po gorącej modlitwie postanowiła uderzyć z innej strony i przez pułkownika B. próbować szczęścia.

Gdy więc przyjaciel jej męża przyszedł go od­

wiedzić, zatrzymawszy gościa w saloniku, razem z córką zaczęła prosie, aby nakłonił chorego do przyjęcia Sakramentów świętych.

Ależ pani dobrodziejko - zawołał zdumiony pan. B. — jakże ja mogę nakłonić mego przyja­

ciela do tego, ezegobym s>im nigdy nie zrobił?

Tego pan nie wiesz przecie, cobyś zrobił w godzinę śmierci — odparła pułkownikowa — na progu wieczności prz-dstawiają nam się rzeczy podobno w innym zupełnie świetle, niż gdy je­

steśmy w pełni sił; więe być może, że sam we-

; zwałbyś kapłana.

Wątpię, wątpię — mówił proszony, jąkając się — takbym rad dogodził łaskawej pani, ale do­

prawdy.. . nawet nie wiem.... jak... bo to...

Pani J. pomyślawszy sobie, że nie zdoła prze­

konać kolegi swego męża, porzuciła argumenta, a dawszy córce znak, upadła razem z nią u nóg sta­

rego żołnierza i w gorących słowach zaklinała go na wszystko, co miał najdroższego, aby jej nie od­

mawiał pomocy.

Pan B. ujrzawszy u nóg swoich kobiety, które w oczach jego uchodziły zawsze za jakieś wyższe istoty, zerwał się, zarumienił, zmięszał, jął podnosić to jednę, to drugą, całował ich ręce i wołał z rozpaczą:

Na Boaa co panie robicie? czyż się to godzi zawstydzać tak biednego żołnierza? któż widział coś podobnego! co chcecie, abym zrobił ? duszę, życie, krew, wszystko wam oddam, tylko zmiłujcie się i powstańcie raz z tej ziemi!

Gdyby nie chodziło o rzecz tak poważną, kło­

pot, zmieszanie, zdumienie nieszczęśliwego pułko­

wnika, musiałyby pobudzić każdego do śmiechu.

Gdy kobiety powstały nareszcie a stary wo­

jak ochłonął z przerażenia, rzekł stanowczo, ru­

mieniąc się jeszcze:

Jeżeli nie zdołam przekonać pani męża, że powinien się wyspowiadać, nie jestem godzien no­

sić tej oto szpady i wyszedł z pokoju.

Matka z córką pobiegły do siebie ; tam przed obrazem Najśw. Panny padły obie krzyżem, a z serc popłynęła najgorętsza modlitwa do stóp Matki mi­

łosierdzia.

IV.

Pułkownik B. z gęstą miną wszedł do po­

koju swego przyjaciela a przywitawszy go serde­

cznie zapytał, siląc się na dobry humor:

No jakże się czujesz stary druhu, kiedyż za- siędziemy do pikiety ?

Chyba już nigdy, mój drogi! czuję, że siły mnie opuszczają, czas spocząć.

Pan B. zadumał się posępnie; żal mu było bardzo towarzysza tylu wypraw wojenny* h, w któ­

rych obaj okryli się chwałą; długie życie spędzili razem a teraz mają się rozłączyć na zawsze... Czy nie spotkają się już za grobem, aby potem nie rozłączyć się nigdy?

* Wychowany w wierze katolickiej, znał bar­

dzo dobrze jej zasady i wiedział, czego naucza o życiu przyszłem.

Słodką jest jednak nadzieja, jaką Kościół katolicki wlewa w dusze swych dzieci, szepuął do siebie pułkownik, a następuie rzekł do chorego kolegi prawie z zupełnem przekonaniem.:

Wiesz przyjacielu co jabym zrobił na twojem miejscu ?

No cóż takiego? pewniebyś umarł, gdybyś żyć nie mógł— odparł pan J. z uśmiechem.

Pewnie, ale pierwej przysposobiłbym się na tę śmierć.

A to jak? ciekawym.

(7)

N r. 16. G w ia z d a k a t o l i c k a 279

Jestem przecież katolikiem, tak samo jak ty, poprosiłbym więc księdza, wyspowiadałbym się, przyjąłbym wszystkie pociechy, jakie Kościół daje, i dopierobym umarł w nadziei, że tych wszyst­

kich, których tu kochałem, i pożegnałem, zobaczę kiedyś.

Mówisz ty seryo ?

Czy myślisz, że mam ochotę żartować w tej chwili ?

Mógłbym cię posądzić o to.... bo słyszeć cie­

bie tak mówiącego, to doprawdy.... no....

I czemuż to mnie właśnie?

Przecie ty się nigdy nie spowiadasz i jesteś jeszcze wolnomyślniejszy odemnie.

O/y ty wiesz, co ja robię? przecie idąc do spowiedzi, nie potrzebuję nikomu mówić o tem....

A potem widzisz, tak umierać, jak ateista to je­

dnak.,.. dzielny żołnierz i ma się bać rozpatrzeć we własnem sumieniu....

A cóż ty dziś wygadujesz! uwziąłeś się, aby mnie prześladować; kto się tu boi? Już mi żona coś wspomniała ale widzisz, ja nie znam żadnego księdza.,..

Tylko o to ci chodzi ? Ja znam jednego bar­

dzo zacnego kapłana, ucieszysz się, jak go poznasz, będziesz mi jeszcze dziękował; co. chcesz? to ci go przyprowadzę.

Jeżeli przyprowadzisz mi swego spowiednika, to dobrze.... ale spowiadać się przed jakimś nie­

znanym człowiekiem... na to się nigdy nie zgodzę ! Więc idę po mego spowiednika — zawołał uradowany pułkownik i uścisnąwszy rękę chorego, wybiegł z pokoju.

W salonie zatrzymał się, każąc prosić pani dom u; gdy ta stauęła w progu, zawołał wesoło :

Złapałem go łaskawa pani, ale teraz nie wiem, jak wybrnąć z kłopotu i opowiedział jej całą roz­

mowę z przyjacielem.

O to najmniejsza— odparła pani J. — w na­

szym parafialnym kościele ksiądz Augustyn jest moim i córki spowiednikiem ; gdy mu pan opowie, jak się rzeczy mają, niewątpliwie przyjdzie rad, że

duszę może pozyskać Bogu.

Dzielny żołnierz ucałował rękę pułkowniko­

wej, ale spojrzał na nią trochę z wyrzutem (nie mógł jej przebaczyć tego rzucenia mu się do nóg) i pobiegł szybko po księdza.

V.

We wskazanym panu B. kościele skończyła się co dopiero Msza święta. Ksiądz Augustyn, bo on to ją odprawił, zdejmował właśnie ornat, gdy pułkownik wszedł do zakrystyi.

Dobrodzieju — rzekł zbliżywszy się do ka­

płana — mam wielką pmś-ię do ciebie, czy ze­

chcesz mi poświęcić chwilkę czasu?

S ł.iżę panu — o d p a r ł k sią d z i d a ł z n a k s łu ­ dze k o śc ielnem u, b.y się oddalił.

Tu pan B. przedstawiwszy się, opowiedział księdzu o naleganiach pułkownikowej, swoją roz­

mowę z chorym i zakończył prośbą, aby dobrodziej na zapytanie pana J. powiedział, że jest spowiedni­

kiem pułkownika R.. gdyż inaczej przyjaciel jego nie będzie się chi-iał spowiadać.

Szanowny Panie — odparł kapłan — tego uczynić nie mogę, bo i w najlepszym celu nie wolno posługiwać się kłamstwem.

Stary pułkownik zatrwożył się.

Cóż teraz poczniemy? — spytał — jam już choremu powiedział, że przyprowadzę mu mego spowiednika.

Nic łatwiejszego nad dotrzymanie obietnicy...

Nie rozumię dobrodzieja — przerwał pan B.

to nie możesz — to ci ła tw o !

Nie mogę kłamać, ale łatwo mogę zostać pańskim spowiednikiem; tam oto w kącie stoi kon- fesyonał, wyspowiada, się pan i zaraz ruszymy do chorego,

Ależ najłaskawszy księże Augustynie, jara przecie nie chory, toć jeszcze czas.... kiedyś póź­

niej i owszem.... nie odmawiam....

Pan nie umierasz, to prawda, ale pułkownik J . może już walczy ze śmiercią, oczekując z upra­

gnieniem spowiednika swego przyjaciela a biedna żona z trwogą liczy minuty.

Na wspomnienie pułkownikowej poczerwie­

niał' stary wojak, zdawało mu się, że wszyscy wie­

dzą, że przed nim klęczały kobiety i wstyd mu było tego wahania się.

A cóż to znowu, czym ja to nie żołnierz! — wykrzyknął odważnie pułkownik — słuchaj mnie spowiedzi księże dobrodzieju — i poszedł mężnie do konfesyonału.

Gdy w godzinę później, ucałowawszy ze wzru­

szeniem ręce kapłana, powstał pan B. z koUn, twarz mu jaśniała, jak gdyby słońce w niej zaświe­

ciło. Razem z księdem poszedł do chorego a wszedł­

szy do jego pokoju, zawołał wesoło:

Kochany przyjacielu, przyprowadzam ci mego spowiednika.

Pan J. wejrzał pytająco na księdza.

Tak, pan pułkownik B. spowiadał się u mnie, jestem jego spowiednikiem i pewnie na zawsze nim

zostanę

Gdy po wysłuchaniu chorego udał się ksiądz Augustyn po Wiatyk i Oleje święte, pułkownik J.

uśrisuąwszy rękę swego przyjaciela, rzekł z wielką radością;

Jakąż ci wdzięczność winienem, mój drogi ! niechże ci Bóg za mnie zapłaci!

Na drugi dzień stary żołnierz juź nie żył;

opłakiwali go gurącemi łzami żona, córka i wierny przyjaciel, któremu pozostała wdowa i sierota oka­

zywały wdzięczność i szacunek głęboki, otaczając starość zacnego pułkownika tkliwemi staraniami, aż dopóki po latach kilku nie połączył się na za­

wsze ze swym przyjacielem u stóp Królowej nieba, za której pośrednictwem obaj razem pojednali się z Bogiem.

(8)

280 G w iazda k a to l i c k a Nr. 16.

K ilk a k r ó t k i c h u w a g nad przyczynami moralnego upadku

w życiu rodzinnem-

Zewsząd i co chwilę słyszeć można narzeka­

nia i bolesne skargi na moralny upadek społeczeń­

stwa ludzkiego. Skargi te nie są niestety bezpod stawne,' nie są to strachy na Lachy, ale mają one w istocie swe słuszne i rzeczywiste uzasadnienie w odstąpieniu społeczeństwa od drogi cnoty i pra­

wości, przepisanej mu już to rozkazem rozumu, już prawem wyrytem n'* kamiennych tablicach De­

kalogu. Z praw Bożych lub Kościoła dziś wielu nic sobie nie. robi, co gorsza szydzi z nich i drwi sobie jako z starych zabytków świata nieueywili- zowanego. Dla wolnodumćów tegoczesnych nie ma wyższych z nieba rozkazów, a ludzkie o tyle tylko szanują, o ile się bać muszą doraźnej i natychmia­

stowej kary. Lekceważenie najświętszych obowiązków człowieka względem Stwórcy, bliźnich i siebie, oto główny charakter naszego stulecia. I któż lub cóż doptowadziło społeczeństwo do takiego zapoznania najważniejszych swoich powinności? Chc.ic na to pytanie znaltźć odpowiedź, to popatrzmy się na drzewo, którego konary usychają, a ono wskaże na®

drogę do źródła, z którego ten moralny upadek chrześciańskiej społeczności wypływa. .Też li korzeń drzewa poczyna się psuć. i gnić, drzewo z pewno­

ścią wnet przestanie wegetować i pocznie schnąć, obumierać. Podobnie ma się rzecz i z drzewem spo- łtcznem, którego podstawą i korzeniem jest r o ­ d z i n a . Dopóki bowiem rodzina jest zdrową mo­

ralnie. wówczas i społeczność posiada siły zdrowo­

tne, rozwija się pomyślnie i wydaje zdrowe owoce.

Skoro atoli w jakiem społeczeństwie życie rodzinne obniży się ped poziom moralności, musi na tem cierpieć ogół, musi społeczność obumierać i psuć się.

to bowiem jest naturalnym wynikiem pierwszego.

Kiedy zaś porównamy dzisiejszą rodzinę z rodziną dawnych czasów, w których kwiiła żywa i gorąca pobożność, musimy chcąc nie chcąc przygnać, że od stąpiła ona daltko od drogi wskazanej jej przez

n a j w y ż s z e g o Prawodawcę. Rozluźnienie węzłów mał­

żeńskich, idące z niem w parze obustronne wiaro- łomstwa i wychowanie dziatek bez zasad religij­

nych, oto smntne znamię nie jednej dzisiejszej ro­

dziny, a wszystko zaś to złe wypływa z zapozna­

nia świętego celu związku małżeńskiego i jego istoty, Dopókąd małżeństwo uważane było za symbol nierozdzieluego połączenia miłości Chrystusa Pana z Jego Kościołem, dotąd otoczone było aureolą świętości sakramentalnej ; odkąd zaś poczęto je uwa­

żać za kontrakt czysto cywilny i odebrano znamię Chrystusowe, od tej chwili rodzina pozbawioną zo­

stała ow7ych podstaw, które czyniły ją ogniskiem miłości i cnoty. Taka jest ogólna przyczyna upadku żyi-ia rodzinnego, a bliższemi jej, że tak się wyra­

zimy, korzeniami, z których ona wyszła, są nastę­

pujące powody:

I) Pierwsza przyczyna leży już w samym z a- w i ą z k u rodziny. Osobom dzisiejszym, t.j. oblu­

bieńcom wstępującym w związki małżeńskie, bra­

kuje najpierw: a) po największej części poważnej myśli i znajomości ś w i ę t e j i s t o t y stanu mał żeńskiego, a ztąd i należnego, jak się godzi, przy­

gotowania do tego stanu pełnego ofiar.

„ Ś w i ę t ą r z e c z ą j e s t m a ł ż e ń s t w o i ś w i ę c i e t e ż p o w i n n o b y ć z a w i e r a n e 11 — mówi Sobór Trydencki (sess. 24. de reform, c. 10), a Katechizm rzymski objaśniając t,e słowa dodaje (część II. roz Iz. 8. XXX): „że wierni, zawierając związki małżeńskie, nie powinni mniemać, iż zabie­

rają się do sprawy czysto ziemskiej, ale do sprawy Boskiej, do której przynieść mają szczególniejszą czystość ducha i bojaźń Bożą“. Według Apostoła małżeństwo jest wielkim Sakramentem w Chrystu­

sie (do Efez. V. 32), albo jako mówiono dawniej, jestto z ośmiu błogosławieństw najwyższem błogo­

sławieństwem. Świątynią powinna być rodzina i do­

mem Bogu poświęconym — mówi św. Augustyn — w którym małżonkowie wzajemnie mają się wspie­

rać w dobrem, umacniać i być niejako kapłanami dla swych dziatek i poddanych.

Czyż wielu jest dziś takich, którzyby idąc przed ołtarz, nieśli tam pragnienie uświęcenia wza­

jemnego w tym nowym stanie ? Niestety, zbyt mało.

Nie powiemy zaiste za wiele, twierdząc, że kwiat życia, młodość, oznacza dzisiaj najgłębsze moralne poniżenie, a jeżeli zaś po takiej młodości następuje małżeństwo, to nie trzeba się bardzo i dziwić, iż ze złego ziarna zły kłos wyrasta, z gorżkiej jagody' gorzkie wino się wyciska, że w późniejszym czasie uie znajduje się tego, czego się w młodości nie ze­

brało (Ekkl. XXV. 5).

Jest jeszcze atoli pewna część ludzi, za co Bogu należą dzięki — dla których małżeństwo jest zbawiennym środkiem zaradczym na ich złe żądze i na których związek ten ma wpływ błogosławiony.

Dia tych przeto małżeństwo jest początkiem lepszego życia. Gdzie zachowała się wiara , gdzie związek małżeński uważany bywa za Sakrament a nie za naturalną czysto umowę, tam stan małżeński prze­

mienia i największych lekkodnchów na poważnych ojców rodziny, a lekkomyślną pannę na troskliwą gospodynię i czułą matkę. Tam nowe życie kwitnąć poczyna, na ruinach niekoniecznie czasem moralnie spędzonej młodości wyrasta kwiat życia chrześci- ańskiego.

Niestety, takich wypadków dziś nie bardzo wiele naliczyćby można. W iększa bowiem część na­

leży do tycli nieszczęśliwych, którzy wstępują w ten

| nowy stan bez p^przedmego odnowienia serca i do puszczają się tem samem podwójnego przewinienia, i raz że przystopują do tego św. Sakramentu bez przygotowania , drugi raz, że już nie sami osobno ale razem grzeszą.

2) Małżeństwo, jako najściślejsza społeczność małżonków i nierozerwalny między niemi związek, wymaga już ze swej natury największego starania w wyborze przyszłego lub przyszłej towarzyszki życia. Cóż jest więcej rozumniejszego, jak oglądając się po świecie za przyszłą towarzyszką fcjcia i spólniczką doli i niedoli aż do ostatniej życia go­

dziny, postawić sobie pytanie. azaliż ta lub owa

(9)

Nr. 16. G w ia z d a k a t o l i c k a 281

dziewica odpowiednią będzie do tej podróży życio­

wej? Tak być powinno, atoli tak niestety nie jest i dziś skarżyć się musimy ze św. Hieronimem, że zan;m się.kupi cokolwiek, co nam do użytku co­

dziennego jest potrzebne, przedtem ten przedmiot bada się i ogląHa, tylko niewiastę bierze się za­

zwyczaj bez doki dniejszego zbadania jej przymio­

tów lub złych stron. Cóż więc dziwnego, że po krótkich miodowych miesiącach, następuje dziś tak często smutne, bolesne obopólne rozczarowanie? Na cnotę i charakter dziś mato kto baczy lub uważa je za rzeczy podrzędne, a ostateczne słowo przy rozstrzygnięciu wyboiu mają zazwyczaj względy doczesne i mat.eryalne. Nie jeden bierze za żonę tę lub ową pannę dla tego, że ma pię­

kną twarzyczkę, dobre maniery lub pochodzi z znakomitego rodu. Miłość zmysłowa, która za­

ciemnia rozsądną rozwagę jest tu po największej części sędzią stanowczym. Prawda, że obowiązkiem jest, baczyć także i na zewnętrzną stronę lub cza­

sowe względy, atoli zarazem nieroznmnem jest zno­

wu, wiązać się do śmierci dla tych tylko przemija­

jących wzglądów. Tam bowiem tylko spodziewać się można szczęśliwego małżeństwa, które kojarzy j e ­ dnakowy sposób myślenia i wspólne w Bigu złą­

czone usiłowania i troski. Zmysłowość i czasowe względy mogą związać ręce, ale nigdy serca, zwła­

szcza na czas całego życia. Takie małżeństwa za­

wierane w sp >sób czysto ziemski, w których woda niejako z ogniem się łączy, już w zarodzie swym mają ziarnko niezgody, które wnet szybko w cierni­

ste drzewo się rozwija. Tam rychło wzajemne nie- znoszenie się zapełnia serca obojga małżonków, a domowe ognisko, które miało być miejscem zgody, przemienia się w pole walki. Powstają ztąd kwasy i niezadowolenie ze życia, rodzi się boleść i niena­

wiść do świata i ludzi, a następstwa tego wszyst­

kiego bywają nieraz bardzo smutne.

3) Stan małżeński jest stanem ofiary i pew­

nego wyrzeczenia się swoich skłonności. Słowa św.

Pawła (I. do Kor. 7. 28): „trapienie ciała mieć będą takowi“ , określają dobrze ciężary stanu mał­

żeńskiego.

Nie ma prawdy w którąby wstępujący w zwią­

zki małżeńskie mniej wierzyli, ale nie ma też z dru­

giej strony drugiej prawdy, któraby się tak pewnie i dosłownie urzeczywistniała, jak ta powyższi, za­

warta w słowach Apostoła, a odnosząca się do udrę­

czenia ciała w małżeństwie. Dla płci szczególnie niewieściej małżeństwo jest upragnionym celem wszystkich jej życzeń. Ku niemu wzdychają panny już po opuszczeniu progów szkolnych, a nieraz i przedtem, jak ku upragnionej szczęścia krainie.

Dzień ślubu uważają za początek złotego wieku, a pójście za mąż oznacza dla nich tylko być już na izawsze zabezpieczoną w życiu i bez troski. „Ooa“

jest ciągle słabowita, ależ na to — mówią jej dru­

dzy — najlepszem jest małżeństwo. „Ou“ lubi za­

glądać zbyt często do kieliszka, nie wypuszcza z rąk kart, hula po nocach, jest prawdziwym krzyżem utrapienia dla ojca i matki — lecz „ona* go tego wszystkiego oduczy. Oboje nie mają ani grosza za­

oszczędzonego, lecz cóż to znaczy; obydwoje łatwiej przyjdą do grosza, a kartofle uwarzone na własnem ognisku będa im lepiej smakowały niż przysmaki na stołach książęcych. Mogą przyjść nieszczęścia i cier­

pienia, niedole i nędza, ale to wszystko nic nie zna­

czy, boć największem nieszczęściem byłoby przecie*

— umrzeć w bezżeństwie.

Piękne co co prawda nadzieje, błogie urojenia, ale niestety, jakże prędko rozwiewa je smutny wiatr rzeczywistości, która tuż zaraz po zawarciu mał­

żeństwa przychodzi!

Troska o chleb codzienny, trudy wychowania dziatek, konieczność ograniczenia siebie i pozbycia się wielu przyjemnych skionności i nawyczek, różne zmienne przypadki, które w życiu często się zda­

rzają -— wszystko to prowadzi małżonków do pozna­

nia , że wcale nie wstąpili w stan szczęścia , lecz że przeciwnie muszą ciągłą z siebie robić ofiarę, a w rok po ślubie pojmują już obydwoje słowa Apo­

stoła o udręczeniu ciała, których przedtem wcale zrozumieć nie chcieli.

Nawet i tam, gdzie małżeństwo zawarto przy szczęśliwym wyborze towarzysza lub towarzyszki życia, słowa Apostoła zatrzymują swe znaczenie.

Małżeństwo słusznie porównane bywa do wieSu sta­

rości ; każdy wzdycha ku niemu, aie też każdy po­

tem wzdycha , gdy je znosić musi. Stan małżeński, to szkoła ofiary, życie pełne troski, to rodzaj czyśca na ziemi.

G-izie zaś ten związek zawarto bez Boga, bez roztropnego wyboru i ze względów czysto ziemskich, tam całe życie familijne już od urodzenia niejako nabiera chorobliwej skłonności. W zawieraniu mał­

żeństw tego rodzaju tkwią korzenie roślin trujących, które w dalszym biegu czasu poczynają kwitnąć i wydawać smutne a gorżkie owoce rozczarowania.

II. Owocem takim, który tu i owdzie zatruwa życie rodzinne, jest najpierw sodomskie jabłko n i e ­ w i e r n o ś c i m a ł ż e ń s k i e j .

Wiarołomstwo małżeńskie uwiża Pismo św.

jako zbrodnię godną śmierci (III Mojż. 20. 10). Nie tylko chrześciańskie ale i pogańskie prawa wyzna­

czały na ten występek jak najsurowsze kary a na­

wet i śmierć. Lud chrześciański widzi w złamaniu wiary małżeńskiej niezachowanie ślubu uczynionego przy ołtarzu ; widzi zdradę haniebną popełnioną na niewinnej drugiej połowie małżeństwa, które zapie­

czętowane zostało Sakramentem św.; uważa je za przestępstwo na równi stojące z zabójstwem i pod­

palaniem.

Naszemu wiekowi należy się ta smutna chwała, iż z tego występku zdjął szaię hańby i zdradę mał­

żeńską zaliczył co najwięcej do ludzkich słabości, dla których według niego trzeba mieć pobłażliwość i wzgląd. Nie rzadko wiarołomca małżeński przed­

stawiany bywa w romansach i widowiskach jako miły, pełen życia człowiek lub jako ofiara czaru mi­

łosnego; koronują go nawnt wień.em sławy, która się cnocie przynależy.

N ie powinno przeto nikogo to dziw ić, iż ten występek zuchwały częściej się zdarza w sferze, która hołduje tak zwanej „niezależnej moraluości*,

3

Cytaty

Powiązane dokumenty

ście dla ludzkości i widzi, jak w szkole tej w y ­ chowuje się młodzież, która nieświadoma bojaźni Bożej, nie może znieść już żadnych moralnych

Rodzi się teraz pytanie: zkąd się wzięli na Kaukazie, łacińscy księża (iruzini, skoro dotąd nie kyło w seminaryum saratowskim ani jednego k le ­ ryka z

czas przynajmniej sprawa się wyjaśni i nie będzie już tej połowiczości, tego strachania się przed liberalizmem, dla którego poświęca się nieraz p r a ­ wa

Jak zresztą mógł Spinoza tak oczywiście błędnych zasad uczyć, jak n p .9). Ale nie tu jeszcze koniec złego. ich system jest najzupełniejszem zaprzeczeniem

nego rodzenia, gdzie dziecko staje się matką, skutek przyczyną, i przez to ciągle się odmładza i przy sile utrzymuje. Nietylko roślina wydaje rośliny swego

„Na nieszczęście o tej okoliczności zawsze zapominano.. Ale i na tem niedośc; powyższe bowiem trudności nauk przyrodniczych powiększa, i na manowce sprowadza

nów wzmogła się niesłychanie. był za to kanclerzowi nietylko bardzo wdzięcznym, ale darzył go też swem nieograni- czonem zaufaniem, chociaż nie zawsze zgadzał

rów przez przesadę pojedynczych rysów&#34;.. Sprzeciwiają się bowiem przypuszczeniom Darwinistów po pierwsze: podania narodów, które wieku pierwszych ludzi wcale