• Nie Znaleziono Wyników

Ks. Rudolf Lubecki. Jego życie i praca dla ludu górnośląskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ks. Rudolf Lubecki. Jego życie i praca dla ludu górnośląskiego"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

Ks. Rudolf Lubecki.

Jego życie i praca

dla

ludu górnośląskiego

Ks. Rudolf Lubecki,

muuuuuuoDoa:

3 0

N apisał ks. Jacek.

% w

U

*

D ru kie m „G a zety O p o ls k ie j" w O po lu.

1917.

|3mc»o«^icwiorocgfiiD«OK3MnMOMC)K)lotopwmoioiOiQ(:i

(6)

SU3

s l a j i

■ X

(7)

Ks. Rudolf Lubecki.

W

jednej z owych małych, tuż nad samą W i­

słą położonych, na 'ówczas biednych w io­

sek powiatu pszczyńskiego, w Niemieckiej Wiśle, narodził się Rudolf Lubecki d. 7. s i e r p / n i a 1844 r.1) Ojcem jego b ył Jąkób Lubecki, nauczyciel i organista przy kościele parafialnym od r. i 834, matka nazy wała się Zofia z domu Czech. Lubeccy mieli ośmioro dzieci, a Rudolf b ył drugiem z rzędu i będąc zawsze pilnym, pobożnym i uprzejmym stał się ulubieńcem ojca i matki. Aż dlo samej śmierci tw ie rd zili oni wobec wszystkich, że na Ru­

dolfie doczekali się największej pociechy. Rodzi­

na Jakóba Lubecikiego2) była jedną z tych ówczes­

nych nauczycielskich rodzin na Górnym Śląsku, które przy m ałym dochodzie a wielkiej liczbie dzieci przez pracowitość, pobożność, uczciwość i oszczędność swoją w y b iły się na w yższy szcze­

bel społeczeństwa i stały się prawdziwą chlubą i podporą Kościoła i kapłanów jego. Zawdzięczał

') O ks. Lubeckim w gazetach i książkach często spoty­

kam y w zm ianki pochwalne; życiorysu jednak gruntow niej- szego, o ile wiem, jeszcze nie posiadam y.

2) O prócz Jakóba Lubeckiego równocześnie w pow ie­

cie pszczyńskim b yli nauczycielam i: Karol L. w Bieruniu od r. 1857, A ntoni L. w Bojszowie od r. 1844, Józef L. w Pols­

kiej W iśle od r. 1843.

(8)

więc i nasz Rudolf Lubecki rodzicom swoim to, że b y ł przez całe życie nader pilny i pracow ity, przytem wesołego 'Usposobienia, o których to przymiotach można było powiedzieć, że b y ły szczególną laską Pana Boga, bo tow arzyszyły mu aż do samej śmierci. To też zawsze Rudolf Lu ­ be ciki pamiętał o tern, jakby rodzicom spłacić dług, jaki zaciągnął za to, że go dobrze w ychow ali i troskliw ą otaczali opieką.

Osobliwe to b y ły czasy, w których narodził się i przepędził młodlość siwoją nasz Lubeckii, po­

myślne pod względem oświatowym a smutne pod względem ekonomicznym. W te dy to bowiem za­

czynało się uświadamianie ludu polskiego na G.

Śląsku. Szemel8) w Pszczynie od r. 1842 zaczął w ydaw ać pierwsze polskie gazety, a praca jego dziennikarska trw a ła do r. 1852. Ks. Ficek w Pie­

karach w r. 1844 założył pierwsze na G. Śląisku bractw o wstrzemięźliwości i stał się dla nas tern, czem b ył dla Irłandyi, Anglii i A m eryki Mathew a dla Niemiec Se ling, W tym że samym czasie 1844 r. w Berlinie i w Opolu zw yciężyła sitara za­

sada doświadczonych pedagogów, że w y chowanie dzieci musi się odbywać w języku ojczystym i skutkiem tego było to, że jako regencyjny i szkolmy radca w Opolu ustanowiony został ks. Bogedaiin.

Dbał dobrze ks. Bogedain o duchowe podniesie­

nie ludu górnośląskiego, bo podawał mu do czyta­

nia swoje polskie gaizety11) a przy rewizyach szkół zachęcał nauczycieli do poprawnego mówienia po polsku z dziećmi, w yw ie rając przytem błogi w p ły w na duchowieństwo, aby i ono w tym duchu działało. W tedy też po rozruchach w maricu 1848

8) Ksiądz, Dziennikarstwo polskie na Śląsku, str. 10.

•*) Dziennikarstwo, str. 16 i następne; Kalendarz k a ­ to licki, Król. Huta 1901 w życiorysie ks Bogdajna ; Jungnitz, Die Breslauer Weihbischöfe i Meer, C harakterbilder aus dem Klerus Schlesiens (Bogedain).

°) Dr. Meinardus, Aus dem Leben Karl von Vinckes*

Schl. Zeitung 885, 1916.

(9)

r. zaczynał się budzić nu oh narodowy, któ ry wsk-rzesali Lampa, Smółka, Łepkowlski i ks. Sza­

fran ck. Teraz też nareszcie przystąpiono do upo­

rządkowania stosunków, które wskutek zniesienia pańszczyzny już przed blisko 50 laty zacząć się m iało5). W tedy to odbyły się owe sławne miisye na O. Śląsku przez Jezuitów: ks. Antoniewicza i towarzyszy jego, które do uświadomienia naiszego ludu może najwięcej się p rz y c z y n iły 6). Ale pod względem ekonomicznym lata młodości Rudolfa Lubeckiego wyglądały bardzo smutnie. Przypo­

minam głód, jaki za w ita ł na O. Śląsku (mimo w ypę­

dzenia nędzy pijaństwa), ipo m okrych i nieurodzaj­

nych latach 1846 i 1847, a któreg-o owocem b y ł ty ­ fus głodowy, szczególnie w powiatach pszczyń­

skim i rybnickim . Niepodobna dziś opisać tę stra­

szną nędzę, jaka zapanowała wśród ludu naszego.

Nie było bowiem w tych łatach jeszcze takiego kolejowego połączenia z innemi dzielnicami jak dziś, na lichych drogach ży wność tylko bardzo po­

w oli dowożono, biurokracya pruska zupełnie za­

wiodła i ludzie odcięci od świata odżywiali się po prostu jak dzicy w dzikich krajach: jedli chłeb z stokłosy, korzonków i k o ry drzew leśnych. Skut­

kiem tego nieodpowiedniego odżywiania b y ły cho­

roby, szczególnie tyfus, i śmierć tysięcy ludzi, a po zmarłych rodzinach zostało kilka tysięcy sierót.

W śród takiej trw ogi zasłużony i zacny skądinąd Gajda z Lubecka ułożył następującą modlitwę za u trapionych Ślązaków:

Wszechmocny Boże, Ojcze wieczny w niebie Tyś pomoc nasza jest w każdej potrzebie, Z twojej mądrości, za nasze złości Zesłałeś trw ogi na lud ubogi

W część ojczyzny naszej!

6) Speil, Karl Antoniewicz, Breslau Aderholz 1875; Ba­

den), ks. K arol Antoniewicz T, J. K ra k o w i896.

(10)

Spuściłeś rękę ma lud u trapiony.

B y głodem, morem został naw iedzony;

Odzie kosa żeńców, bez żniwnych wieńców Odpoczywała, żniwa nie brała

Przez niektóre lata.

Tam teraz kosa śmierci się opiera, 1 tern obfitsze żniwo sobie zbiera;

Odzie ziemia była, skarby swe kryła.

JUŻ się otwarła, aby pożarła

Tysiiące zgłodniałych.

Skłońże ojcze miłosierdzie Twoje, Spojrzyj na modłów niezliczone zdroje;

Nie odrzuć Twego, narodu wszego, K tóry w swej biedzie, do Ciebie idzie

1 o pomoc woła.

Później ks. Bon czek pisze o czasie tym, że Pół świata tra p ił głodem, a w śuislłyrn związku Mór się rozgościł w naszym Górnym Śląsku.

(Kościół Miechowski.) Po długich obradach7) w sejmie berlińskim w y ­ budowano dla pewnej części tych sierót — jedną część oddano familiom m iło siernym — osobne za­

kłady (Königliche Bewahr- und Erziehungsan­

stalten für die katholischen Typhus-Waisen in Oberschlesien) w Rybniku, w Starej wsi pod Pszczyną, w Cwiklicach w Pszczyńskim, w B y r- tultowach, Chwatowicach i Popielowie w R yb­

nicki ein, Dyrektorem zakładów tych b y ł ks. Józef Połomski, proboszcz w Biestrzykowicach w Na- mysłowskiern. Po dziesięciu latach było jeszcze tysiąc sierót.8) W szystko to widziała i przeżyła rodzina Łabęckich, żyjąca sama w jednej z tych małych, biednych i głodem dotkniętych wiosek po­

wiatu pszczyńskiego - - Niemiecka W isła wtedy

7) Chrząszcz, Kirchengeschichte Schlesiens sir. 234,275 Przegląd Poznański 1849 sir. 629.

8) Schematismus des exemten Bisthum s Breslau Für das Jahr 1857.

(11)

miała .niespełna 600 dusz, - ii nie mało się to p rz y ­ czyniło ku temu, że Rudolf Lubecki sam b y ł za­

wsze cziuły i w ra żliw y wobec biedy i nędzy ludz­

kiej, nędzy ciała i duszy. M a ły Rudolf od szóstego roku uczęszczał do szkoły swojego ojca aż do dwunastego roku życia, doznając na sobie wszyst­

kich owoców błogiej ipracy wychowawczej ery Bogedajnowskiej.fl) Dopiero w r. 1857 opuścił ks.

Bogedain Opole, aby iść do W rocław ia j tam się stać biskupem sufragamem. W tych też latach wieku szkolnego m ały Rudolf księdzu miejscowe­

mu do mszy świętej usługiwał i nabywał miłości do służby Bożej. Od dwunastego roku oddano go do gimuazyum w Gliwicach. Go to w owych czasach znaczyło, . chłopca dwunastoletniego, dziecko jeszcze, oddać do szkoły w miejscowości oddalonej od domu rodziców o k ilk a m il, tego so­

bie dziś nie każdy dobrze w yobrazić potrafi, kiedy to mamy pełno gimnazyów i wszędzie do­

bre połączenia koleją, albo przynajmniej szo-są.

W iem y z opowiadań wiarogodnych ludzi, że student młody, aby z domu dostać się na miejsce nauk swoich, albo odw rotnie z gimuazyum na ferye do rodziców, czekał na drodze i wyglądał sposobności, jakby >się z kim furmanką zabrać. A jeżeli sposobność taka się nie natrafiła, wtedy w imię Boże pieszo! Na szczęście ojciec Lubecki w r. 1857 został przesiedlony do Miedźny, także w Pszczynskiem, gdzie m iał lepszą posadę a Rudolf już lepsze połączenie z Gliwicami. W fam ilii L u ­ fa eckich nie było zbytków i nie lubiano u dzieci wygód i rozpieszczenia. Ale właśnie to p rzyczy­

niło się do tego, że dawniejsze czasy w yd a w a ły ludzi z charakterem, nie tak jak dziś, gdzie to nie­

którzy rodzice sami rozpieszczają dzieci, tak iż one nie poznawają co jest bieda, nie wiedzą, ile kosztuje rodziców trudów i miedojedzenia, aby z

9) Stan. Bełza, Karol M iarka, str. 19 i następne, Kar­

wowski, Polacy i język polski, Śląsk str. 41 i następne.

(12)

dzieci coś zrobić, a później dzieci takie gardzą biednymi rodzicami, wstydząc się swojego pocho­

dzenia, narodowości i religii, Rudolf LubecM b ył w pozazdroszczenia goduem położeniu, że miał rodziców ze wszech stron rozsądnych i w yrozu­

miałych. Pod tro skliw ym ich dozorem, szczegól­

nie zaś pobożnej m atki spędził lata swoje w domu i na naukach bezpiecznie od zepsucia i zarazy. Tę przykładną troskę przez całe życie przypominał sobie i wynagradzał tkliw ością wielką, jak to po­

znajemy z następującego wiersza:

^ Miłość m atki . W szystko mija, wszystko ginie.

Przejdzie młodość, zwiędną kw iatki, Jedno ty lk o nie przemija,

Jedno ty lk o : miłość matki.

Każde czucie ży we, piękne, Każdą miłość „ju tro " niszczy,

Jedno nigdy zaś nie pęknie:

Miłość m atki zawsze błyszczy.

Toczy się ku morzu rzeka.

Leci w gniazdo swe ptaszyna, Dąży łódź do portu lekka, W łono matki zaś — dziecina.

Matka z dzieckiem razem czuje, Bardziej je niż swoje ciało Kocha, szczerze opatruje

Od przypadków broni śmiało.

Dziecko zaś w jej obecności.

Choć jest nawet jeszcze małe, Już nie czuje swej słabości:

Jest odważne, nawet śmiałe.

Miłość m atki najmocniejsza, Niczem się zastąpić nie da;

Dziiecku przeto jest najświętsza.

Ody jej nie zna. to mu bieda.

(13)

O, me dziecię ukochane!

Zawsze wdzięczne bądź dla m atki;

Będziesz za to szanowane ™ Bóg ci w świecie da dostatki.

Uczono też w tedy w girranazyuin gliw ickiem trochę po polsku. B y ło to do zawdzięczenia nie tak bardzo ks. Siegmundowi z Pilchowic, k tó ry około założenia tego girnnazyum m iał w ielkie zasługi10), ale języka polskiego tam nie przeprowadził, jak raczej znanemu szermierzowi i przyjacielow i pol­

skości posiedzicielowi dóbr Koschützkiemu (Niem­

cowi), k tó ry po długich walkach z dyrektorem tegoż girnnazyum Kabatem zw ycię żył i ostięgnął, czego sam i inni dla dobra ludu pragnęli.11) B yło też w tedy w zwyczaju, że obok niemieckiej, ła­

cińskiej i francuskiej przez jednego z abituryotów , została też wygłoszona pożegnalna p o l s k a p r z e m o w a . Po dziewięciu latach Rudolf Lü­

beck! w r. 1865 opuścił girnnazyum w Gliwicach z świadectwem dojrzałości ii udał się do W rocła­

wia, aby na uniwersytecie tamtejszym poświęcić się studyom teologicznym i filozoficznym i tak bezpośrednio przysposobić się, do stanu kapłań­

skiego. „Na uniwersytetach — powiada nam Lü­

beck! — młodzi ludzie oddawają się w ysokim stu­

dyom, kończąc swe nauki i przysposabiając się do przyszłych urzędów. Ale nie uczą się tam bez p rz e rw y przez cały Boży dzień, lecz używają swej młodości, oddawając się różnym zabawom:

jeżdżą konno, f ech tują lub tańczą, jak się komu podoba i jak mu kieszeń pozwala“ .12) Rudolf Ła ­ bęcki nie jeździł konno, nie tańczył i nie marnował w podobny sposób Bożego czasu, bo na to mu sto­

sunki jego nie pozwalały i też nie m iał skłonności

10) Meer, C harakterbilder aus dem C lerus Schlesien»

(ks. S iegm und) i Oberschi. V olkstim m e nr. 220 r. 1916.

n ) Karwowski, Polacy i język polski na Ś fasku atr. 56.

Przegląd Poznański r. 1849:

ls) Z drow aś Marya II str, 94.

(14)

do rzeczy takich, ale szukał innej pożytecznej Za­

bawy. Grube w y b ry k i życia, studenckiego, w którem także teolodzy brali udział, jemu się nie podobały. Natomiast u trzym yw a ł ścisłe i szla­

chetne stosunki z kilku równie m yślącym i i uspo­

sobionymi kolegami. Gromadził j skupiał około siebie młodych Górnoślązaków, aby się z nimi szczególnie w jednym przedmiocie kształcić, któ­

ry dla każdego kapłana pracującego na G. Śląsku obok wiadomości teologicznych jest najpotrzeb­

niejszym t. j. w języku ojczystym .

„Język ojczysty — powiedział raz na m ówni­

cy parlamentarnej i pow tarzał to przez całe życie ks. Szafranek, proboszcz bytomski—jest kluczem do serca ludu górnośląskiego“ . A Rudolf Lübeck) mawiał, że język ojczysty jest kluczem z ł o t y m do serca ludu. Niestety władza duchowna we W rocław iu względem języka p o l s k i e g o za­

chowała się zawsze po macoszemu. Stereotypo­

we wyrażenie się w ładzy wrocławskiej, że wolno język p o l s k i o tyle uwzględniać (berücksich­

tigen), o ile on jest niezbędnie potrzebny do celów duszpasterskich, jest tak niepedagogiczne, niekul­

turalne i niesprawiedliwe, że zgubne skutki takiej zasady prędzej lub później musiały siię uwydatnić w ogółuem zdziczeniu ludności. Jakby to język nie miał także kulturalnego przeznaczenia i jakby to kościół i kapłani nie mieli także pracować około podniesienia kultury j cyw iliza cyi ludu! W ięc też m łody Lubecki, kiedy b ył nu akademii, w id zia ł i wiedział, że nikt nie dba z nauczycieli duchow­

nych i świeckich o to, aby młodzi teolodzy z O.

Śląska w y ć w ic z y li się gruntownie w języku pol­

skim, w którym mieli później pouczać wiernych.

Trochę uczono po polsku, lecz bardzo niedosta­

tecznie. W konwikcie i seminaryum b i skupieni też tyle, co nic :nie robiono, aby przyszłych księży górnośląskich wyuczyć dobrze języka polskiego, aby „złote ziarno ewangeliczne podawali ludziom w srebrnych koszykach“ , to jest czystym, pięk­

(15)

11

nym języku nie zepsutym. Czując to m łody Lü­

beck i zebrał około siebie górnośląskich studes- tów w swern mieszkaniu i regularnie w szyscy się ć w iczyli w polskim języku, czytając polskie ksią­

żki, rozmawiając po polsku, robiąc piśmienne w y ­ pracowania. Założono też bibliotekę polską. Od samej więc młodości przewodniczył Lubecki w tern, co dla ludu górnośląskiego b yło i jesit ipo- irzebaem. Mieszkanie jego akademickie, w któ - rem się ćwiczono w języku polskim, nazywano

„kuźnią“ , bo tam niejako kuto dobre żelazo dla pracy ludu na G. Śląsku.13) Obdarzony niezw y- kłemi zdolnościami, u żył tych zdolności najlepiej, jak tylko mógł, bo kształcił się także w językach słowiańskich,1'') co mu miało u ła tw ić zrozumie­

nie ducha języka polskiego. W ówczas też jako akademik dla tegoż grona przyjaciół napisał pieśń

„ W kó łku “ :

Jak bas tu dzisiaj ścisła przyjaźń łączy I radość % każdej piersi tchnie!

Tak, pierwsza szklanka niech nas nie rozłączy, Zanućmy piosnkę jednę, dwie.

Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.

Dokąd ojczysty, drogi język sięga Przez w ie lki górnośląski k ra j;

Gdzie polskich pieśni panuje potęga.

Tam bracia nasz doczesny raj.

Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi On będzie nąin wróżbą szczęśliwych dni.

Niech tow arzystw o nasze nas przeżyje, Jesteśmy braćmi wszyscy w raz;

Choć żaden z nas stulecia nie dożyje, Pomyślą kiedyś i o nas.

Śpiew polski niech zaw-sze -wesoło brzmi On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.

1») K atolik nr. 17/1891.

o) Gaset« Opolska nr. 17/1891.

(16)

1 2 ---

Puh ary żwawo w rękach swych podaieśtoy W y p ijm y wszyscy aż do dna!

A troski nasze na -kołku zawieśmy.

Kłopotu żaden dziś nie zna.

Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.

Lubedki sam podaje15), że napisał tę pieśń ja­

ko członek „T o w a rzystw a polskich Górnośląskich Akadem ików“ . Tow arzystw o takie w ścisłem sło­

wa znaczeniu wtedy jeszcze nie istniało i dopiero w r.1869, a więc gdy Lubedkiego we W ro cław iu już nie było, albo przynajmniej gdy już nie b y t aka­

demikiem, założone zostało. Z drugiej strony w ia ­ domość, którą jakaś gazeta podała, jakoby L ü ­ beck] do żadnego studenckiego Tow arzystw a nie należał, musimy o tyle poprawić, że należał on do owego luźnego „K ó łka ", które w jego „K uźni“

się zgromadzało i z którego później powstał pierw szy polski akademicki jzwiązek górnoślą­

skich studentów. Tak więc Lubedki b y ł tw órcą i początkiem wszystkich późniejszych akademic­

kich to w a rzystw akademików Górnoślązaków.18)

la) w przypiaku pod pieśnią tą w zbiorze pieśni pod jego dozorem jeszcze dokonanym „P ieśni zabawne“ .

M) We W ro cła w iu przy uniwersytecie istn ia ły wogóle następujące polskie związki akadem ickie: 1) Polonia (na­

zywana landsmannschaft z k o lo ra m i czerwonym i białym ) itsniała już przed r. 1822 i potem znowu 1850/51. 2) Towa­

rzystwo literacko-słow ianskie (slawisch-literarischer Verein) założone 1856. To b yło największe i najsławniejsze tow a­

rzystw o akademickie. Należały do niego setki sławnych, zasłużonych mężów. Rozwiązanem zostało przy rozw iąza­

niu w szystkich zw iązków polskich w r. 1886. 5) K ó łko to ­ w a rzyskie wrocławskich akadem ików narodowości polskiej założone 1869, rozwiązane 1886. 4) T ow arzystw o medycyj- ne (M edicinischer Verein Studierender poln. N ationalität; za­

łożone 9/2 1880, rozwiązane 1886. 5) T ow arzystw o g ó rno ­ śląskie (O berschI. Verein), założone 1880, rozwiązane 1886;

(6 C zytelnia polskich studentów(połn. B ibliothek Verein) za­

łożone 1885, rozwiązane 1886. 7) Societas Hosiana (Poinisch- katolisch-theologischer Verein), założone 1884, rozwiązane 1886. 8) C oncordia, towarzystwo dla akadem ików polskich

(17)

13

I gdy później w r. 1880 założone zostało „T o w a ­ rzystw o Górnośląskie akademickie we W ro cła­

w iu“ . które fcs. Lübeck i ciągle czynem i piórem popierał, chcąc przyczynić się do wychowania księży, profesorów, sędziów i adwokatów Pola­

ków , tak potrzebnych na G. Śląsku, więc ono, w y ­ wdzięczając mu się za trudy, mianowało go ho­

norowym swym członkiem, k tó rym pozostał do r. 1886 t. j. aż do rozwiązania T ow arzystw a przez policy ę.17) Lübeck i b y ł jakoby osią, około której kręciło się ówczesne życie akademików polskich Górnoślązaków. Z nim się gromadzili, z nim cie­

szyli, z nim kształcili, z nim pracowali.

Nadszedł nareszcie dla Lubeckiego czais, że musiał zaniechać prac tych. jemu tak m iłych a innym tak pożytecznych, aby stanąć na samym progu kapłaństwa. Jesionią r. 1868 w stąpił do alumnatu czyli seminaryum kapłańskiego, w fctó- rem to m iał odbyć ostatnie praktyczne studya i przygotowania w celu przyjęcia święceń. Zano­

siło się już wtedy — zaraz po wojnie prusko-au- stryackiej — na wielkie prześladowanie katolików szczególnie katolików śląskich, jakoby sympatye ich b y ły po stronie Austryi. W ym yślano naj­

okropniejsze niestworzone rzeczy, a gazety nie­

katolickie n a w o ływ a ły do walnej w a lki p rzeciw ­ ko nim. Na razie jednak otw arta ta w alka po­

wstrzymaną została, bo jeszcze potrzebowano ka­

tolików . Po wojnie ni emi ecko-francuski ej miała ona wybuchnąć z zdwojoną siłą według starej tak­

ty k i : w czasie biedy trzeba katolików łechtać, a skoro się bieda skończy, trzeba ich drapać!18)

księstwa, nałożone 1891, rozwiązane 1899. 9) Towarzystwo akadem ików Górnoślązaków (wissenschaftl. Verein obersclil.

otuden fen) założone latem 1892, rozwiązane 1899.

n ) N ow iny Raciborskie nr. 16. 1891.

’ 8) Chrząszcz, Kirchengeschichte sir. 252, 255. Dr. Ve- teranus, Rückschau eines Veteranen auf die Geschichte der katholischen Kirche im XIX Jahrhundert in Preussen, Neisser Zeitung nr. 274 i 275 rocznik 1900.

(18)

14

Lubeoki wobec tego co się święciło, do przyjaciół swoich, z któ rym i spraw y omawiano, w yra ża ł się słowami obawy „nie trudno prorokować, że cięż­

kie, bardzo ciężkie czasy dla mas przyjdą, jeżeli we wielu rzeczach rządy się nie zmienią“ . Sam zaś widząc ogromny ciężar i odpowiedzialność, jakie kapłaństwo wkłada szczególnie w czasach w a lki na tak liche i ułomne stworzenie, jakiem jest człowiek, często błagał i m odlił się rzew nie:

„W stań Panie i wspomóż m nie!“ Wszystkiemu sitami serca i w o li dążył do tego, aby w czasie tym tak ważnym nabyć prawego ducha doniosłe­

go stanu, któremu się poświęcał. W ielkiej godno­

ści stanu kapłańskiego, O' której b y ł święcie prze­

konany, odpowiadał zapał, z k tó ry m się przygo­

tow ał do niego. I gdy nareszcie dnia 29. czerwca r. 1869 książę-biiskup Foerster w ło ż y ł mu ręce na głowę, aby go napełnić mocą Ducha Bożego, i na­

maścił go na kapłana Bożego, no w owyświęoony ksiądz Rudolf w y rz e k ł z szczerem sercem: „Pan będżie cząstką dziedzictwa mego i utrapień moich, Bóg na w ie k i“ . Jak szczęśliwym teraz czuł się ks.

Lübeck!! W opowieści swojej „S ta ry M ikołaj“ 19) opisuje błogie i szczęśliwe chwile, jakie przecho­

dzi taki nowo w yśw ięcony ksiądz, pokazuje nam uczucia, jakie napełniają serce jego. Rozumie się sarno przez się, że w tymże samym duchu, jiaki go napełniał podczas lat akademickich, pracował naturalnie i k s i ą d z Lübeck!. Na to został ka­

płanem. Nie zakopywał żadnego talentu, lecz każdy talent użył na pożytek ludu. Pierwszem polem jego pracy kapłańskiej b y ły Biskupice pod Bytomiem.

Zacny i sławmy ks. Pressfreund, biograf ks.

Ficka, w y p ro s ił go sobie na kró tki czas dla po­

mocy, albowiem parafia biskupicka licząca wtedy 10 000 dusz i obejmująca także Rudę i Zabr ze o- znaczała jeden z najtrudniejszych posterunków

M) Z d row eś5M arya,[rocznik*ll.

(19)

pracy na G. Śląsku i księża często potrzebowali pomocy i spoczynku. (Z jednej tej parafii z cza­

sem powstało kilka parafii, z których każda liczy po kilkadziesiiąttiusz.) W tym to czasie zaszła na Górnym Śląsku bardzo ważna rzecz. Nie mieliśmy bowiem w tedy żadnego polskiego pisma p o litycz­

nego. W ychodził jedynie od r. 1866 w Piekarach

„Zwiastun górnośląski", k tó ry b y ł gazetą niepo­

lityczną i którego dla tego lud czytać nie chciał.

„Zwiastuna" tylko księża czytali i utrzym yw ali.

Jego długie religijne w y k ła d y (odpisywane prze­

ważnie z krakowskiego Czasu) przechodziły po­

niekąd pojęcia naszego ludu i z tej przyczyny też Zwiastuni nie mógł znaleźć wstępu do domu i ro­

zumu prostaczków naszych. C opraw da Karol M iarka na jakiś czas został powołany w celu re­

dagowania Zwiastuna. Poznawszy jednak da­

remność swojej pracy w Zwiastunie, postanowił sprowadzić na ó . Śląsk pismo ludowe, któreby odpowiadało potrzebom w ia ry i obronie praw o- bywatelskich. Zakupił dla tego od Józefa Choci­

szewskiego „(Katolika", przeniósł go na O. Śląsk i w yd aw a ł od 1. kw ietnia 1869 w Królewskiej Hu­

cie, gdzie mieszkał po porzuceniu posady nauczy­

cielskiej jako eks-redaktor Zwiastuna. Dnia 1.

lipea tego samego roku M iarka złożyw szy w re- geneyi wymaganą kaucyę 500 talarów przemienił Katolika na gazetę polityczną. Pracą swoją i zręcznością redaktorską zdobył sobie miłość ludu t pomoc księ ży.^) Ks. Lubeckj z Katolikiem od samego początku wstąpi* w ścisłe stosunki. Za- p izyja źn ił się z M iarką i dla jego gazety często a rty k u ły pisywał. Później jeszcze się przekonamy czem się stał więcej dla Karola M ia rki i jego Ka­

tolika. W krótce ks. Lubecki otrzym ał mocną po-

» ) Z listu ks K ulki do autora. S tanisław Bełza w dziełku „K a ro l M ia rka “ Warszawa 1880 na str. 51 i następne w cela g lo ry b k a c y. M ia rki sprawę bardzo na niekorzyść Heneczka i jego Zwiastuna przedstawia. Inni znowu piszą inaczej. Może sąd ks. K ulki będzie najsprawiedliwszym .

(20)

sadę. Dnia 3. sierpnia r. 1869 p rz y b y ł dio Binko­

w ie w Raciborskiem jako kapelan. Zaraz się tu okazała jego wzniosła polska i kapłańska dusza.

Założył bowiem swoim kosztem polską bibliotekę i regularnie opatryw ał książkami o zdrowych, re­

ligijno-m oralnych dążnościach lud, a szczególnie dzieci tej parafii, w której b y ł czynny, a pracy m iał dużo, bo parafia ta w owe czasy o wiele była większą niż dziś, a to dla tego, że oprócz Bięko- w ic i Bojanowa i Sudoł do niej należał. Lud go serdecznie pokochał za jego czysto-polski język, jakiego używ ał w swych kazaniach. M ia ł on bo­

wiem tę zasadę, że Słowo Boże jest tak piękne, tak wzniosłe, że ty lk o najpiękniejszym językiem wygłaszać je można — i z tego powodu jak najsta­

ranniej unikał wszelkich w yra zó w używanych w zw ykłe j m owie śląskiej, których się w książkach nie spotyka. Kazania jego oprócz ślicznego języ­

ka odznaczały się jeszcze w ielką siłą przekonania i dobitnem dowodzeniem. Kobiety z Biękow ic szczególnie m ia ły go w swojej pamięci za usta­

wiczne upominanie, aby zachowały zawsze jak największy porządek domowy. Równocześnie wsławiać się już zaczynał i jako mówca świecki - a m owy jego try s k a ły humorem i dowcipem odznaczając się tern, że zawsze na końcu dawał słuchaczom jakąś piosnkę polska swego utworu,21) zastosowaną do treści jego m ow y. Sam natych­

miast uczył lud, jak się śpiewa i rozdawał jej całe tysiące, drukowane -swoim kosztem. T o też po­

wszechnie znanym się stał ze swych wystąpień i niejeden b ył świadkiem tego, że gdy ks. Lubecki zaczął krytyko w a ć przeciwnika na jakiem zgro­

madzeniu, to nie będąc wcale złośliw ym talk umiał go pochwycić ze śmiesznej strony, że tym śmie­

chem-, -który wszystkich słuchaczy napełniał, i najpotężniejszego przeciwnika zwyciężał.

M) P odług „N o w in Raciborskich“ nr. 16 z dnia 25.

lutego 1891. Później się przekonamy, źe sprawa niekiedy by­

ła inna.

(21)

Sława jego czysto polskiej, potężnej i prze­

konywającej w y m o w y nie mogła się też ukryć — doszła więc i do ks. Biskupa wrocławskiego, k tó ­ ry postanowił użyć jej na dobro kościoła.

B y ło to po soborze watykańskim , oa któ rym Ojciec św. Pius IX ze zgromadzonymi z całego świata 700 biskupami o g ło s i dogmat o nieom yl­

ności papieża w rzeczach w ia ry j obyczajów.

T y lk o k ilk u niemieckich biskupów sprzeciwiało się ogłoszeniu nowego dogmatu, później jednak się i oni poddali. Jednakowoż w ielka liczba nie­

mieckich profesorów nadętych pychą i w ia rą w nieomylność niemieckiej w iedzy zaczęła się bunto­

wać przeciwko R z y m o w i,rządy niemieckie ich po­

pierały spodziewając się, że się uda w ielką część katolików od papieża odłączyć i założyć od da­

wien dawna upragniony niemiecko-narodowy ko­

ściół. Owocem wszystkiego tego b yła sekta tak zwanych starych katolików . Do sekty tej p rz y ­ stąpili nauczyciele gimmaizyalni, po części nauczy­

ciele ludowi i wszyscy ci, któ rz y zw ykle słucha- telnic nie oblegali i do kościoła nie uczęszczali, ó łow nym przedstawicielem sekty na G. Śląsku b ył ks. -Paweł Kamiński w Katowicach. Kamiński b y ł synem żydów ki i urodził się w Królestwie Polskiem ; w szesnastym roku życia chciał zostać katolikiem i zwrócili się do ks. Ficka, proboszcza piekarskiego, za którego staraniem też został o- chrzczoiny; nadano mu p rzy chrzcie imię Paw ła;

ks. Ficek go potem popierał w naukach. Kamiński uczył się w Rzymie, następnie w Paryżu, ostatecz­

nie jalko zakonnik osiadł w W arszawie. W po­

wstaniu r. 1863 brał udział jako kapelan wojsko­

w y ; ujęty przez Moskali, uciekł z cytadeli w a r­

szawskiej do Krakowa, stąd na G. Śląsk; przeby­

w a ł jako fcomorant i pomagał księżom w Chorzo­

wie, potem w Katowicach, gdzie m iał ciotkę, o- chrzczomą przed zamężciem żonę rzeźnika k u ­ charza. B y ł on znakomitym mówcą i w ładał bar­

dzo pięknym językiem polskim, ale p rz y tern b y ł

(22)

18 ---

duchem bardzo niespokojnym i w ielkim w ichrzy­

cielem. Katowice liczące w te d y trochę nad 5000 dusz i będące, jeżeli się kilku urzędników i żyd- ków nie uwzględni, zupełnie polską mieściną, na całym Śląsku sławmeimi się stały przez Kamiń- skiego. Co dopiero został tam ukończony i po­

święcony now y kościół pod wezwaniem Najśw.

M a ryi Panny. Prócz tego stał jeszcze s ta ry pro­

w izoryczny kościół, k tó ry od r. 1860 b y ł kościo­

łem kuracyalnym . Dzięki jakiejś niezręczności albo może obojętności wobec tego, co się święcić zaczynało, Kamińskiemu na początku r. 1871 udało się kupić od ks. Schmidta ów kościół prow izorycz­

ny.2^ Mając teraz fundament pod sobą gromadził on systematycznie około siebie Owieczki swoje i założył za pomocą rządu osobną starokatolicką gminę. Nadto zaczął w ydaw ać osobną gazetę

„P raw dę“ , na którą liberałow ie składali fundusze swoje. Kamiński dnia 14. kw ietnia r. 1871 został suspendowany, a 27. maja tegoż roku ekskomu- nikowany t. j. z kościoła w y k lę ty . Z „P ra w d ą “ , która była dla ludu przeznaczona, co prawda spra­

w a mu się nie udała, albowiem lud jej czytać nie chciał. I choć „P ra w d ę “ dzięki wspomnianym funduszom rozrzucano w tysiącach egzemplarzy przez kilka lat pomiędzy robotników naszych, to jednak w tych w arstwach ludności zwolenników nie znalazł, z w yjątkiem kilku osobników (n. p.

takiego rzeźnika W róbla z M ysłow ic i innych.) Bądź jak bądź, Kamiński w Katowicach b ył, ko­

ściół miał, zwolenników mu przybyw ało, tamtejsi duchowni nie mogli go pokonać, je dnem słowem niebezpieczeństwo stawało się coraz większem.

W te dy ks. Biskup w rocław ski pomyślał, że na Górnym Śląsku jest bojownik Boży, k tó ry równą bronią z, odstępcą walczyć może — a tym jest ks.

K ) A u to r k s ią ż k i,,F e s t s c h r i f t zum 5 0 jährigen Bestehen der St. Marien - Parochie in Kattowitz“ 1910 sprawę przed­

stawia całkiem na sw oją korzyść i ani słówkiem nie wspo­

mina w całej książce o ks. L u b e c k im !!

(23)

19 ---

Rudolf Lubecki. Posłał go w ięc dnia 17. paździer­

nika 1871 roiku z Biękow ic do -Katowic i tam roz­

poczęła się walka dwóch w ielkich zapaśników — walka odstępcy z przedstawicielem odwiecznego kościoła katolickiego. I t e n z w y c i ę ż y ł . Kamiński został zniewolonym do ustąpienia i udał się do „Łęgu, sławnego przez cudowny grzyb “ .23) Z żalem dziś przyznać musimy, że w te d y b yło tylko dwóch księży, któ rz y się odw ażyli do fo r­

malnej w a lki z Kamieńskim, b yli to dwaj księża- polacy: ks. Lubecki i ks. Tomasz Kulka, wówczas kapelan w Bieruniu. U rządzili obaj praw dziw e polowanie na Kamiński ego, jeździli m nim, gdzie­

ko lw iek zamierzał w ystąpić bądź to publicznie, bądź jako w ilk czyhający z k ry jó w k i na swoją ofiarę. Przeciwstawali przeciw ko niemu w karcz­

mach, na salach, na polach i w ym o w ą swoją go zwalczali. Szczególnie dał się w znaki Kamień­

skiemu wiec w Biasowicach, dokąd w to w a rzy­

stwie żandarmów i luterskich urzędników kolejo­

w ych przyjechał, aby w karczmie kazaniem ry b k i łowić. Taką odprawę od ludności otrzym ał, że zwinął manatki i w yniósł się narzekając głośno:

„dotąd nie wrócę, choćby mnie dziiesiącioma koń­

mi chcieli zawieść“ . Sekta starokatolików na G.

Śląsku się nie przyjęła i tylko w Katowicach iście suchotniczy żyw o t prowadziła.

Zw ycięski ks. Lubecki został nadal w K atow i­

cach, albowiem na stanowisku kapelana zasko­

czyła go walka kulturna. W spomnieliśmy już, że Bismarck zaraz po wojnie pru-siko-austryackiej chciał kościół katolicki oddać na usługi państwa pruskiego. Na razie jednak w tedy zaniechał o- t w artej w alki, ponieważ potrzebował jeszcze ka­

tolików . Gdy wszakże w latach 1870/71 pobił Fran­

cuzów i połączył poszczególne państewka nie­

mieckie w jednolite państwo niemieckie, to też natychmiast w ystąpił z swoim starym planem po-

28) N o w in y Raciborskie nr. 16,' r . 1891.

(24)

łączenia mieszkańców państwa jedną państwową religią. Oczywiście mogło się to ty lk o stać drogą rozbicia kościoła katolickiego. Prochem takim rozsadzającym m iał być najprzód starokatolicyzm ; rząd bo-wiem zawsze, ile ko lw iek razy w kościele katolickim pojaw iali się jacyś niezadowoleni lu ­ dzie, skwapliwie korzystał z sposobności, aby za pomocą w ichrzycieli takich obalić opokę P iotro- wą. Gdy jednak Bismarck w idział, że rozbicie kościoła za pomocą starokatolików się nie uda, użył on w celu osiągnięcia swoich zamiarów spo­

sobu wprost barbarzyńskiego. MóW ii cynicznie, że przed 40 la ty w walce z kościołem katolickim z powodu mięszanych małżeństw popełniono ten błąd, iż uwięziono tylko dwóch biskupów, teraz trzeba wszystkich biskupów i księży wpakować do więzienia, a nie do fortecy, to się kościół wnet rozpadnie. Dla tego też z największym pospie­

chem co raz to nowe i ostrzejsze paragrafy w Berlinie posłuszny parlament Bism arckow i usta­

nawia-!. Biskupi albo musieli uciekać, albo iść dd więzienia, tak samo kapłani. U nas książę-biskup Foerster w yrokiem sądu pruskiego pozbawiony został posady, już przedtem m iał być uwięziony, ale uwiadomiony o tem, zbiegł do swojej siedziby w ausuyackiej części dyecezyi i tam też umarł.

Czy więc dziwota, że człowiek zgrzyta ł zębami i dał upust słowami oburzenia uczuciom swoim?

I ks. Lubecki jako dobry Polak i cnotliw y kapłan padł ofiarą nieszczęsnej w a lk i kulturnej. Za ka­

zanie, wygłoszone w święta Bożego Narodzenia roku 1873 został uwięzionym dnia 13. marca 1874 r. i przesiedział trz y miesiące jako skazaniec.

Rzewny jest lament duszy w yn urzo ny z powodu spustoszenia wyrządzonego przez ową nieszczęs­

ną walkę kulturną. Biskupi nasi na wygnaniu!

Góra św. Anny, gdzie księża Franciszkanie duszę waszą chlebem słowa Bożego k a rm ili i tak gor­

liw ie pracowali nad poświęceniem i zbawieniem waszem, jest osierocona. Kościoły katolickie prze­

(25)

21

szły w ręce starokatolików. Probostwa w ręku kapłanów wiarołom nych na zgorszenie wiernych i sbańbienie świątyni. Kapłanów praw o w itych coraz to mniej -a coraz to więcej parafii osieroco­

nych, t. j. bez duszpasterza, bez kapłana, bez mszy św., bez sakramentów świętych, dzieci bez nauki chrześciańskiej, dorośli bez słowa Bożego, chorzy bez pociechy kościoła świętego, bez spowiedzi i komunii św., często w rozpaczy o zbawienie umie­

rając. W gazetach czytamy, że w iernych księży wypędzają albo do więzienia wtrącają, że katolic­

kie domy sierót rozwiązują i sieroty same rozpę­

dzają. Ksiądz Lubecki czynny, nawet bardzo czynny b ra ł udział w uniemożliwieniu rozporzą­

dzeń państwowych, w zwalczaniu księży rządo­

w ych i pouczaniu ludzi o tern, co jest prawdą.

Gdy wszelkie objawy p o lity k i katolickiej w związ­

kach rząd w ziął w szczególną swoją opiekę i przez to ich prace utrudniał, albo wprost uniem ożliwiał, ks. Lubecki w r. 1876 w Katowicach zakłada to ­ w arzystw o pogrzebowe, któ re to n iby było tow a­

rzystw em pogrzebowem, ale też organizaeyą skądinąd pożyteczną dla ka tolików tamtejszych.

Że Kamieńskiemu nie dał jednej spokojnej chw ili, jużeśmy słyszeli. W Leśnicy urządził w r. 1876 przeciw ko państwowemu proboszczowi Sterbie tak wspaniały wiec, połączony z nabożeństwem i śpiewami, że ludzie, któ rzy w nim udział brali, jeszcze dziś z podniesiouem sercem o nim wspo­

minają. I Janowi Noroeowi, redaktorowi w Pszczynie wychodzącej gazety p. t. „Ślązak“

wspieranej przez starokatolików, liberałów i ma­

sonów górnośląskich24) dostała się niejedna gorz­

ka pigułka. Ks. Lubecki od innych górnośląskich księży, k tó rz y w walce kul turn ej zostali barani — największa część ich została karana za rozpo­

wszechnienie książki ks. Bonczka: „S ta ry Bóg żyje“ — odróżniał się zaszczytnie tern, że się tą

a<) Dziennikarstw o polskie na Ś ląsku str. 50,

(26)

2 2---

jedną te rą nie dal zrazić. Dlatego też, gdy w sąsiednich parafiach zaczynali umierać księża a ludzie mieli zostać bez pociechy duchownej, oto je­

den :z niewielu jeździł i z narażeniem się ma w ielkie ka ry w duszpasterstwie w yręczał i pomagał.

Zdarzyło się też w gorączce tejże w a lki kulturnej, że gdy czasem obaj redaktorzy Katolika M iarka i ks. Radziejowski za a rtyku ły, które nie znalazły łaski u rządu albo raczej Bismarcka, równocześnie we więzieniach ka ry długie odsiadywać musieli, nie było nikogo, ktoby się gazetą opiekował. W te ­ dy to ks. Lubecki z K atow ic dojeżdżał do K rólew ­ skiej Huty a później do M ikołowa, dokąd się b y ł Katolik przeniósł, aby dopatrzeć druku i spraw re_

dakcyi. B y ł on równocześnie korespondentem i redaktorem, doglądał ko re kty i nawet o sam druk się starał.

Nastały dla Górnego Śląska jeszcze pod in­

nym względem smutne czasy. W skutek powodzi i niebyw ałych deszczów nawiedziła nas w roku 1879 wielka klęska głodowa. Dzienniki szeroko się o tein ro zp isyw a ły i pod koniec roku, gdy się już dało obliczyć, że kraj sam się nie w y ż y w i, pod dowództwem Karola M ia rki zebrało się ducho­

wieństwo górnośląskie, u tw o rzyło komitet, k tó ­ rego głównym dyrektorem b y ł sam M iarka, a pre­

zesami poszczególnych kom itetów parafialnych proboszczowie. Zaczęto działać na k ilk a miesię­

cy przedtem, zanim rząd się zdecydował w spra­

wie tej ważnej coś podjąć. I tu ks. Lubecki jako stary przyjaciel M ia rki i w ie lki m iłośnik ludu słu­

ż y ł sprawie radą swoją i wskazówkami dobremi.

Zwrócono się o pomoc do całego społeczeństwa polskiego, nawet do Polaków w Ameryce posłano odezwy. Zaprawdę zdumiewać się trzeba i po­

dziwiać wspaniałomyślną ofiarność społeczeń­

stwa polskiego w smutnym tym czasie. Posypa­

ły -się niebawem dary pieniężne, w zbożu, żyw no­

ści i odzieży tak hojne, że trzeba b yło osobno pro­

sić o zamknięcie składek, gdyż tak nakazywało

(27)

23 -

sumienie.2*) Szkoda wielka, że ks. Lubecki jako kapelan nie mógł zasiadać w komitecie — było to ty lk o sprawą proboszczów — on jako specyatny przyjaciel M iarki i urodzony organizator nie b y łb y dozw olił, aby sprawa ta sama -przez się szlachet­

na b yła się tak smutnie zakończyła dzięki zazdro­

ści i plotkom przeciwko Miarce powstałym. Cze­

góż to zazdrość i języki ludzkie w świecie nie sprawiają! Ks. Lubecki w y trz y m a ł na stanowisku swojem w Katowicach przez ca ły czas w a lki k u l­

tu rnej, utrzymując serdeczną przyjaźń z filaram i polskości na Górnym Śląsku: z uczonym ks.

Boncizkiem w Bytom iu i uprzejmym ks. Stabikiem w Michałkowicach. Dnia 20. października 1881 r.

um arł książę-biskup Foerster na wygnaniu. P rz y śmierci jego już 174 parafii b y ło bez księdza. Na­

stąpił biskup Herzog 21. 5. 1882, k tó ry ze wszyst­

kich biskupów ostatniej doby dla Polaków miał jeszcze najszczersze serce. Niestety b y ł on cho­

rym człowiekiem i dla tego nie on, ale kanonik ks.

Franz nie będąc wcale przychylnym mam Polakom

•rządził dyeceizyą. Nareszcie w alka k-ulturna bar­

dzo powoli zaczynała przybierać troszeczkę ła­

godniejszą postać. W r. 1883 w Berlinie uchwa­

lono prawo, mocą którego wolno b yło w osiero­

conych parafiach ustanawiać kapłanów, któ rzy je ­ dnak każdej chw ili odwołani być mogli. W tedy to ks. Lubecki otrzym ał dnia 31. lipca r. 1884 dusz­

pasterstwo w jednej z tych osieroconych parafii, w W o li pod Bieruniem, w Pszczyńskiem, istnieją­

cej jako samodzielna parafia dopiero od lat k ilk u a osierocanej od dwóch lat i liczącej niespełna 600 dusz. Smutnie i niezmiernie nędznie wyglądało w tej W oli. Jak w fam ilii, gdy matka umrze a siero­

ty jako te dzieci, którychby anioł stróż odstąpił, albo jak kurczęta, które kokoszka opuściła, strwożone, płaczliwe i stęsknione szukają czegoś

* ) T y g o d n ik illusfrow any nr. 226 z dnia 24 kw iet­

nia 1880 r.

(28)

24

w domu opustoszonym jak po ogniu i chodząc mimo siebie wzajemnie się rozumieć nie mogą, tein sam widok przedstawiała osierocona parafia. Opisać to wszystko i odczuć może tylko ten, k to sam ż y ł i pracował w parafii takiej. Trzeba było w szyst­

ko z gruntu na nowo zacząć a jeszcze się to nie udało. N iektórzy twierdzą, że ks. Lubecki sam sobie życzył posady w W oli, aby być blisko ro­

dziny swojej, z którą go zawsze łą c z y ły najser­

deczniejsze stosunki. Jest to nieprawdą. Nie, m y wiem y, że rządzący dyecezya w rocław ską ks.

kanonik Franz b y ł nieprzychylny Polakom i w ie ­ m y też skądinąd, że umiał on dokuczyć takim, których znał jeszcze z lat akademickich i z tych czasów m iał do nich jakieś uprzedzenie. Ks. Lü ­ beck i jednak nie narzekał, bo już w Katowicach przez owe 13 lat „kapelanowania“ b y ł p rz y w y k ł do tego być upośledzonym, skoro taki ks. Kulla, młodszy od ks. Łabęckiego co do wieku i co do lat wyświęcenia i nie mający żadnych zasług, b y ł pierwszym kapelanem, a om sam drugim. Ale w wspaniałomyślności serca swego pocieszał się ks.

Lubecki jak ten Job starozakonny słowam i:

Będę cierpiał, bom zasłużył, Panu memum się zadłużył.

A b y mnie w sądnym dniu ornym Nie znalazł niew ypłaconym !

Ofiarowano też w tym czasie ks. Lubeckiemu

„jako nagrodę za tak świetne zwycięstw o nad Ka,mińskim“ inne probostwo w pobliżu Pszczyny, które jednak było tak liche, że w olał pozostać w W o li i czekać, aż się stosunki w dyecezyi zmienią.

Chciał też ks. Lubecki dlatego dalej zostać w li­

chej W oli, że właśnie w tym czasie zaczął w M i­

kołowie w ydaw ać miesięcznik „Zdrowaś M arya“ , któ ry jeszcze wcale nie miał zapewnionego bytu i k tó ry dla tego wym agał od redaktora swojego staranności i mozolnej pracy. I tak w y trw a ł w

(29)

25 ---

W o li w najcięższych warunkach życia trz y

lata.

W krótce nastąpiła też zmiana w dyecezyi, albo­

wiem książę-biskup Herzog, od dłuższego czasu już chory, um arł 26. grudnia roku 1886 i po miano­

waniu ks. biskupa-sufragana Gleicha kapitularnym w ika rym t. j. zarządcą dyecezyi ks. Franz musiał oddać rządy kościoła w ręce jego. Dzięki zmienio­

nym stosunkom otrzym ał ks. Lubecki teraz lepsze probostwo, a to w W ielkim Kolorzu w Opolskiem, dokąd p rzyb ył już w lutym r. 1887 i gdzie stał się nareszcie proboszczem 27. maja tegoż roku. I w Kotorzu pracował ks. Lubecki jako praw d ziw y sługa Boży, owszem pracow ał podług zasady ż y ­ cia „im starszym jest człowiek, ty m lepszym być pow inien" o ty le roztropniej, pogodniej, spokoj­

niej i troskliw iej, o ile teraz stosunek jego do para­

fian (jako ojca do dzieci) wobec dawniejszej nie­

pewności życia się zmienił. B y ł on, jak powie­

dział o nim ks. W ieloch z Raszowa, dla parafii naj­

lepszym ojcem duchownym, jakich w czasach na­

szych jest mało, najidealniiejszym wzorem, jak sumiennie trzeba wypełniać obowiązki swego sta­

nu, najwznioślejszym przykładem, jak się należy w ykonyw ać uczynki m iłosierdzia względem b liź­

nich sw oich; b y ł on dla dzieci najczulszym opie­

kunem, k tó ry nad niemi czuw ał pilnie i podawał im chleb duchowy, zdrow y, pożyw ny, jakiego Bóg sobie życzy, aby b y ł dzieciom podawany, albo­

wiem dzieci na pierwszem miejscu odczuwają głód i ten głód starał się ks. Lubecki zaspokoić, o ile to było w jego mocy; dlatego też b y ł on ulu­

bieńcem dzieci a odwrotnie dzieci jego ulubieńca­

mi, których z wielką miłością gromadził około sie­

bie i b ył ich nauczycielem na w zór Chrystusa Pana; b y ł on dla duchowieństwa okolicy dobrym współpracownikiem i kontra trem, a pracował nie ty lk o w ciasnym zakresie swych obowiązków, ale dążył wszędzie z całą gotowością, dokądkol­

w iek go powoływano, aby pomógł w pracy dla dobra ludzi i wspólnej naszej sprawy. — T,ak mó-

(30)

- — .— 26

w ił naoczny świadek o ks. Lubeckim i sąd jego powinien nam więcej znaczyć aniżeli gadanie lu ­ dzi, któ rz y go może nie znali. Rządy w dyecezyi ks. biskupa-sufragama Gleicha skończyły się- z wprowadzeniem biskupa fuldajskiego ks. Koppa jako księeia-biskupa w rocławskiego dnia 20, pa­

ździernika roku 1887. Ks. biskup Kopp przez ka­

tolików śląskich z nieufnością p rz y ję ty — nawet centrowa Schlesische Volkszeitung bardzo nie­

życzliw ie się o nim w yrażała — w krótce większą część ich tak dalece przerobił, że nie b y li mu ty l­

ko uległymi, ale stali się ślepem narzędziem w rę­

kach jego. To nas jednak mniej obchodzi. Co się tyczy nas Polaków to poznaliśmy zaraz w pie rw ­ szych latach jego nieprzychylność z „poufnych orędzi“ do dziekanów o zaprowadzeniu niemiec­

kiej nauki przygotow awczej dla polskich dzieci i 0 zaprowadzeniu niemieckich nabożeństw w poi- ' śkich parafiach (1889 i 1890). Ks. Kopp jako praw ­ d ziw y biurokrata nie m iał serca i zrozumienia wo­

bec uczuć i potrzeb polskiego ludu i obrońców jego t. j. polskich kapłanów. Zawsze stawał prze­

ciw polskim księżom po stronie rządu, urzędników 1 nauczycieli. To też i ks. Luibećki, gdy m iał za­

targi z nauczycielami o polskie dzieci i o polską ich naukę, nie ty lk o nie znalazł poparcia z strony w ładzy duchownej, ale przeciwnie doszły go li­

sty, których treść struła go i pow aliła na łoże śmiertelne. Padł ofiarą sumienia praw dziw ie polskiego, pełniącego ooowiązki, jakie jako dobry kapłan wykonać się czuł obowiązanym. „Z g o r­

szenia i zm artwienia“ złam ały dnia 20. lutego 1891 roku nagle i niespodziewanie prawdziw ie polskie

serce.

Jakież ma znaczenie dla nas ks. Lubecki? Ks.

Bon czek opisując w „Górze Chełmskiej“ (II roz­

dział) galeryę sławnych mężów górnośląskich za­

służonych około polskości, (otóż obraz ojczyzny filarów ) tak pisze o ks. Lubeckim:

(31)

27

nuż i pedagog!1 Ner lich, Sames, Lübeck i, którym lud ubogi Zawdzięcza pożyteczne gazety kościelne.

Nawiasm zauważam, że o księżach Sarnesie Luibeckim nam wiadomo, iż w yd a w a li czasopi­

sma polskie, ale ks. Nerlich co? To znowu kisi. dr.

Chrząszcz w swoje] bistoryi śląskiego kościoła tak się w yraża o ks, Lubeckimi: „Pom iędzy zna­

kom itym i mężami, (którzy dopiero w ostatnim czasie życie skończyli, wspomnienia godny fest ks. Rudolf Lubecki, z w i n n y m ó w c a i p i ­ s a r z l u d ó w y “ . Nareszcie jeszcze jeden glofs.

W śpiewniczku wydanym w drukarni „G azety K atolickiej“ znajduje się pieśń p. t. „Śląska ojczy­

zno kraju ulubiony“ a w piątej zw rotce tej ponie­

kąd dziwnej pieśni czytam y te słowa:

M am y pamiątki po mężach w y trw a ły c h , Naszych poetach, chociaż już spróchniałych,

Ligoń, Miarka b y ł wieszcz łepski Paweł Stalmach, ksiądz Lubecki

Ze -swych biegłości

Stalmach w „Gwiazdce“ , Ligoń w książce, Ksiądz Lubecki piękne wiersze

Dla nas pisali.

W zestawieniu tern mamy niby program pra­

cy ks. Lubecki ego. Przedstawiają nam go jako ludowego pisarza i poetę, krasomówcę, pedago­

ga i wydawcę czasopism. A jednak jest to ty lk o część działalności jego. Na tern się nie skończyła i nie wyczerpała praca jego i na tern jedynie też nie polega jego znaczenie. Co prawda m ieliśm y i może jeszcze mamy ma O. Śląsku mężów, któ rzy przewyższają ks. Lubeckiego, jeden -w tej, drugi w innej dziedzinie wspomnianych czynności. Ale wątpić można, czy ktoś-kolwiek, ogółem wziąw szy tyle zdziałał jailc om swoją wszechstronnością, ru­

chliwością, talentem organizatorskim, dobirym przykładem i taktOwnośeią. Gdy się -srożyła w a l­

ka k u lt urna j redaktorowie „K a to lika “ siedzieli w

(32)

2 8---

więzieniach, om sam mając już dość pracy duszpa­

sterskiej dojeżdżał do Królewskiej H uty i do M i­

kołow a i troszczył się o gazetę, alby nie upadla ku zadowoleniu 'nieprzyjaciół w ia ry katolickiej.

To znowu, gdy w marcu ir. 1889 zaczęły w ycho­

dzić „N o w in y Raciborskie“ , on wielce był! tern uradowany, że i okolica Raciborza dostaje osobną polską gazetę i wspierał ją w p ływ em swoim. Dla tego „N o w in y Raciborskie“ nazyw ały go przyja­

cielem swoim. Nareszcie, gdy nieco później, w wrześniu r. 1890 z pobudki w yb itnych mężów, ja­

ko to śp. majora Szmali, ks. prob. Kulki, Stanisła­

wa B ełzy z W arszawy, Parczewskiego z Kalisza dla zaspokojenia potrzeb duchowych ludności w Opolskiem m iała wychodzić osobna gazeta, to i ks. Lübeck i około tego się krzątał. Jako pierw szy przyszedł on do redakcyi nowo założonej „Gazety Opolskiej“ , aby witać, zachęcić do pracy w y trw a ­ łej i przyobiecać pomoc i w'spópr acowmict wo. Ile on i ks. Kulka zasług położyli około „G azety Opol­

skiej“ , bądź to bezpośrednio, bądź pośrednio, to chyba sam Bóg wie.

Nie dość na tern, że ks. Łabęcki w kościele i na zgromadzeniach ludności miast ii wsi okolicy Ka­

to w ic zwalczał Kamińskiego i księży państwo­

wych, lecz też zajechał na sławlny wiec do Leśni­

cy, aby wystąpić przeciw ko rządowemu probosz­

czow i Sterbie, i na każdym wiecu śląskich kato­

lik ó w obole ks. Bon czka i Engla największą rolę 'odgrywał. Wijecie te śląskich katolikow i b y ły owocem w a lki kul turn ej i urządzone na w zó r ogól­

nych wieców katolików całego kraju. Na Gór­

nym Śląsku m ieliśm y wiece takie w Raciborzu 1876, w Opolu 1877, w Bytom iu 1879, w K rólew ­ skiej Hucie 1883, w Gliwicach 1885, w Bytom iu 1888, w Raciborzu 1891, czternasty wiec z rzędu i ostatni na O. Śląsku. W sprawie języka polskie­

go w szkole zebrano wskutek obrad w Raciborzu pod petycyę, która z wiecu mającego się odbyć miała być odesłaną, 126 000 podpisów. Petycyę

(33)

rzeczywiście oddano fcs. biskupowi Koppowi, aby ją w rę czył i polecił u ministra, nie wiadomo jednak, czy ks. biskup Kopp ja oddał. Na wiecach tych. ks.

Lubccki jako mówca i doradca miał w p ły w i zna­

czenie bardzo wieifcie. Domagał się z innym i osobnych polskich wieców, albowiem jak pisze w jednej korepondencyi, wiec w Leśnicy dowiódł najlepiej, że osobne polskie wiece są m ożliwe i bę­

dą też m iały dobre skutki, bo przyczynią się do tego, że lud się obudzi ze snu zgubnego i pozna silę, jaka tk w i w jedności:

Nuż więc dalej, zgodnie, wspólnie Pracujmy razem usilnie.

Równo w borach, ja k wśród łany Bądźmy dobrym i P o la n y;

Wspierajmy się razem minie, A polska mowa nie zginie.

I właśnie, gdy się na jeden z takich wieców katolickich gotował, niespodzianie umarł. Po dzi­

wienia godnem było wystąpienie ks. Lubeckiego na zebraniach. W szyscy go dobrze znali i w ie­

dzieli, czego się po nim jako m ów cy spodziewać.

W y w ią z y w a ł się zawsze ze swego zadania zna­

komicie, bo był obdarzony talentem niezwvldei w y m o w y i zawsze złotym humorem. Zaledwie w stąpił na mównicę, zaledwie k ilk a słów przemó­

w iły już zapał był powszechny, już zbierał okla­

ski.26) Dalej wiedział i czuł ks. Lubccki, że zw iąz­

ki i stowarzyszenia są potrzebne dla ludu górno­

śląskiego, k tó ry wspólnemu siłami musi się trz y ­ mać, pouczać, bronię, aby niemczyzna go nie zja­

dła. Dla tego, gdziekolwiek mógł. zakładał ziwiązki i zachęcał do zakładania takowych, od­

wiedzał też wszelkie stowarzyszenia, pouczał, ba­

w ił w szystkich ; wszyscy go wszędzie mile w ita li i obecnością jego się cieszyli. Nawet innowiercy i przeciw nicy go szanowali i poważali, bo umiał

**) Słow a ks. Olbricha * Dębią,

(34)

3 0---

ze wszystkim i sobie dać radę, rozróżniał sprawę od osoby; przeciw sprawie w a łczył, nie przeciw osobom. Opisuje nam sam pracę przewodniczącego w zgromadzeniach termi s ło w y : „Hej, to była ra­

dość dla M ikołaja! Zdawało się. że znowu odmlo- dniał. Co niedzielę po południu było zgromadze­

nie; tamto robotnikom opowiadał różne pożytecz­

ne, budujące rzeczy a i niejednego figla z starszych czasów. P rzy tern w wszelkiej uczciwości w y p ił sobie każdy szklankę piwa j zasp cwano nlejednę wesołą piosnkę. M łodzi słuchali na każde słowo Mikołaja a starcy k iw a li głową m ó w ią c: To w szy­

stko jest prawda, co M ikołaj m ówi — to jest człek, trzeb aby więcej takich w świeoie. Mówiono o sprawach socyalnych. Ale panowie muszą po­

przedzać, jeżeli się pomiędzy ludem ma poprawić.

Lud w o li patrzeć na dobre przykłady swoich prze­

łożonych, aniżeli słuchać dobrych nauk i napom­

nień od innych, k tó rz y tego sami nie czynią, co lu­

dowi zalecają i rozkazują. Lud będzie mierny, je­

żeli będzie w idział, że i panowie nie oddawają się rozpuście i p ijań stw u; będzie pobożny, jeżeli od panów nie będzie m iał dom ego przykładu.27) Po­

cząwszy od pierwszego polskiego związku na O.

blasku „K ó łk a “ w M ysłowicach, założonego w r.

1861 — jeżeli nie uwzględnimy zw iązków powsta­

łych w latach 1848— 1853 — u nas zawsze odgry­

wano polskie teatry amatorskie. W ielką zasługę ckoło polskiego teatru m iały też zw iązki czelad­

ników katolickich (Oesellenvereine). Później, k ie ­ dy zw iązki czeladników przerobione n ib y na nie­

mieckie stowarzyszenia, w tedy szczególnie związ­

ki św. Alojzego a po nich już w szystkie inne pol­

skie stowarzyszenia przyję ły do swego programu działalności także odgrywania teatrów. Wiedząc

i czując,, jakie wychowawcze znaczenie ma do­

bry teatr, polecał ks. Lubccki związkom, aby o ile możności na swoich ważniejszych zgromadzeniach

---;! n r -d& Ś

27) Z d ro w a ś M a rya M F ö l.

(35)

3 1---

jakąś sztukę teatralną odegrały. Samo się przez się rozumie, że tam, gdzie om sam miał w p ły w , z pewnością odegrano taki amatorski teatr. Po­

pierał go w tern j pomagał mu skoligowany ks.

Józef Dembońcizyk. Razu pewnego, gdy kilka to­

w arzystw około Szopienic obchodziło zabawę letnią, połączoną z przedstawieniem teatralnem, śpiewami i-td. i zanosiło się na jakiś w ie lki festyn górnośląski, sam karczmarz, żydek, dostał żyłkę poetyczną i zawiesił nad bramą w ie lk i, daleko widniejący napis:

W itaj polski narodzie U Hamburgera w ogrodzie.

Ks. Lubecki b y ł utalentowanym muzykiem.

Salm grywał na szelo i zw ykle łą czył się z dwoma innymi muzykami w ów sławny tercet, k tó ry dla zabawy naszych polskich to w arzystw tyle uczy­

nił. Jak piękne b y ły owe w ieczory, na których sławna trójka się zeszła i gdy w y g ry w a li k!s. Lu ­

b e c k i na szelo, pan Oz. ma cytrze a trzeci na flecie!

Wszystkim było wiadomo, ilż w dziedzinie świa­

towej muzyki ks. Lubecki odznaczał się jako nie­

pośledni kompozytor. Śpiewano jego u tw o ry na zgromadzeniach i przedstawieniach. I próby sztu­

ki jego się podobały. Ale i pod względem muzy­

k i i śpiewu kościelnego dążył do tego, alby lud w kościołach naszych śpiewał godnie i odpowiednio do wzniosłości nabożeństwa i w celu zbudowania obecnych w kościele. W „S ta rym M ikołaju“ opi­

suje om nam wzór kościelnego śpiewu ta k: „P od­

czas mszy św. lud tak ślicznie śpiewał, jak organy grały. Nie -ciągnęli, nie przekręcali mel-odyi, zda­

wało się, że to nie ludzie, lecz aniołowie śpiewają.

Irzebaby w niejednej parafii także dla śpiewu ko­

ścielnego coś uczynić, ludzi pouczyć, bo czasem śpiew podczas nabożeństwa nie jest piękny“ . „D o ­ bra pieśń, to piękne kazanie“ z w y k ł on m ówić o Pieśniach kościelnych. Ale nie mniej by* om też wielkim przyjacielem świeckiej -pieśni. ' „Zacho-

(36)

32

wajcie i pielęgnujcie pieśni polskie, kościelnie i świeckie" to b yło jego hasłem i nawoływaniem usitawiiczinem. Słusznie mu też na widokówkach g z podobizna jego dano ty tu ł: „m iłośnik ludu i opie­

kun polskiej pieśni“ , bo

Odzie śpiew wesoły, g o d ziw y Tam ludek dobry, poczciwy.

Będąc sam bardzo wesołego usposobienia chciał przelać cząstkę wesołości swojej do serc | innych i ponieważ wiedział, że p rzy piieśnj o nie­

jednej trosce, o niejednym bólu się zapomni, prze­

to kochał on pieśń i innym zamiłowanie do niej Kj polecał. Opisuje nam skutki wesołych pieśni w j

jednej z opowieści swoich temi s ło w y : „P rz y wszystkich stołach śpiewano zabawne i wesołe pieśni, tu np. śpiewano: „Jak nas tu dzisiaj ścisła 1 przyjaźń łączy", tam zaś: „Za domeczkiem ogród, a w ogródku drzew a "; a znowu z innej strony b y ­ ło słyszeć: „B y ła babulinka rodu wysokiego; m ia­

ła koziołeczka bardzo rozpustnego. Hopstem dera 1 Madaliński huba, skobyra ezaraozuch huha, spon- derento huhu Barabasza mazura". — O g ó ln y.

śmiech pow stał nad końcową zw rotką tej pieśni, bo niejeden nie mógł prędko w ym ó w ić ostatnich;

słów wesołej tej piosnki". Tak nam się przed­

stawia praca ks. Lubeckiego w związkach, praca!

organizatorska i możemy śmiało powiedzieć, iź | nikt ze spółczesnych tyle nie zdziałał, jak w łaś­

nie on.

Nazywają potem niektórzy ks. Lubeckiego lu­

dowym poetą i pedagogiem. To jest pewną rze-1 czą, że ks. Lubedki pisyw ał wiersze, jak z drugiej;

strony przyznać musimy, że na zawsze trudna bę­

dzie sprawa, wszystkie jego pra-ce odnaleść i zgromadzić w całość. Niejeden wiersz przypisy­

wano ks. Lubeckiemu, a tymczasem m ógł on po­

chodzić od kogoś innego. Albowiem ks. Lübeck:;

m iał taki zw ycza j: Jeżeli na deklamacyę lub na odśpiewanie b y ł mu potrzebny jaki wiersz, to da

(37)

33

go własnym kosztem drukować mie podając na­

zwiska autora. W ięc tak uchodziło wiele wierszy pod jego firmą, a tymczasem m ogły one być u- tworem kogoś innego. N ikt tego nigdy nie s tw ie r­

dził i dla tego i my o tern nic pewnego powiedzieć nie możemy. Nie m iał p rzy tern ks. Lubecki b y ­ najmniej jakiejś złej iintencyi, boć wszystko jak wiem y, czynił on rzeczywiście ty lk o z m iłości dla ludu, z którego s:am pochodził, dla którego ż y ł i pracował j b y ł gotów w szystkie s iły ciała i du­

szy poświęcić. Kochał swój lud, dla tego go też jak mógł pouczał. U czył lud, jak się ma cieszyć, ale też, jak ma żyć, jak siebie samego szanować, jak nie dać sobą poniewierać, jak nie podlić się sam przez lekkomyślne pozbywanie się języka ojczystego i ziemi własnej. Posłuchajmy, jak on to te swoje m yśli iprostend sło w y w yraża w pieśń;

p. t. „Śląsk“ .

: — znasz kraj, gdzieś się rodził, uuziGŚ rósł i do szkoły chodził?

Odzie cię rodzice kochali.

W szystko, co trzeba, c i dali?

Gdzie też tw o i krew ni żyli, Z tobą się często b aw ili?

Gdzieś dziecinne spędzał lata Trosk nie znając ni wad świata?

Znasz kraj ten, gdzie lud poczciwy, Pobożny, wesoły, ż y w y ?

Co wiarę ojców szanuje W roli i w ziemi pracuje?

1 ceni język ojczysty I lubi kraj ten górzysty?

W którym kopalnie i huty A lud ma zarobek suty?

Odzie wsie, miasta zaludnione Ze sobą są połączone

Ze Żelaznem! drogami To prostend żwirówkam i.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Canada, the Czech Republic, Denmark, Finland, France, Germany, Greece, Hungary, Ireland, Italy,. Japan, the Republic of Korea, Luxembourg, the Netherlands, New Zealand,

Po jej zakończeniu Rudolf Ranoszek, pomi- mo przeszkód stawianych przez nowe komunistyczne władze, kontynuował nie tylko badania naukowe, ale również przyczynił się do powołania

prezentowa ł się jego ojciec, rektor gimnazjum. To między innymi jego dydaktycz- ny m zabiegom Rudolf Haym zawdzięczał swoje późniejsze osiągnięcia naukowe. Wydaje

walls of the oratory were covered first with a thin coating (2-3 mm thick) of pale gray- beige plaster with chaff and then with an even thinner layer (1 mm or less) of almost

Badania wykazały, że wszystkie kryteria, którym musi sprostać kraj aspiru- jący do roli emitenta pieniądza światowego, spełniają trzy podmioty gospodarcze: Stany Zjednoczone,

Arcybiskup potrafił dzielić się swoimi przemyśleniami odnośnie do różnych spraw – i naukowych, i społecznych, i politycznych; potrafił wsłuchiwać się w słowa

Behawio- ralno- poznaw czy Funkcjono- wanie jed- nostki jest zdetermino- wane przez wzajemną in- terakcję za- chowania i kontrolują- cych je uwa- runkowań społecznych Monadyczna;

D obrane ostatecznie (w R1 i R3) wyrażenia definiujące genotyp zawie­ rają oprócz term inów logicznych pewne term iny empiryczne, mianowicie nazwy spostrze­ ganych cech