35 039
D ZIECI I M tO D ZIEŻY
/ d
3 5 0 3 9
1 N.p.s,
%
T a d e u s z K o ś c iu s z k o
u ro d ź. 1746. f 1817 r.
B I B L I O T E C Z K A d l a D Z I E C I i M Ł O D Z I E Ż Y K U R O Z R Y W C E I N A U C E.
rEBsia-żeczOsa, 2C22HI.
jego bohaterskie czyny w walce o niejoflległość
Stanów Zjednoczonych.
O B E A Z E C I S T O ^ ^ C S I Ń r ’^ "
napisał dia młodzieży
9C. % %.
„D a jm y d ow ód, zę n ie g in ie D aw n e m ęstw o , p o św ięcen ie..
W in c e n ty P o l.
W Złoczowie
nakładem i drukiem O. Zukerkandla i Syna
p o d zarzad em W ilh e lm a Z u k e rk a n d la . 1890.
oom alt
w
< y*
» X a
< i \
\m ®
W I E L M O Ż N E M U P A N U
FERDYNANDOW I BA D A Ń CZ Y K O W 1
c. k, Inspektorowi szkół ludowy® ,
g o r l i w e m u k r z e w i c i e l o w i o ś w i a t y w dowód szacunku i trwałej pamięci
p ośw ięca
AUTOR.
P o czątek i rozwój osad w Am eryce Północnej. — Ich u cisk i pochw ycenie za broń. — „T ow arzystw o S ta r- ców .“ — Początek wojny z Anglikam i i ogłoszenie nie
podległości Stanów Zjednoczonych. — Pomoc F ra n cy i.—
P rzyb ycie do Am eryki Lafayette’a i Kościuszki.
f lf d k r y c ie A m eryki je st jed nem z ow ych olbrzym ich histo ry czn y ch w ydarzeń, k tó r y c h sk u tk i dla dziejów ludzkości są niezm iernego znaczenia. E u ro p ie u to ro wano^ now ą drogę.
Św iat stary zw racał zdziwione i p o żądliw e oczy kit owej nowej p ó łk u li ziemi, której się p rz y p a try w a n o w po- ran n em złocistem przeźroczit cu d o w ny ch
b aśni, u ro czy c h opow iadań. Ż ądza wie
d zy i chciwość złota, sław y, panow ania, zam iłow anie p rzy g ó d i wolności popę
d z a ły odtąd tysiące m ieszkańców E u ro p y poprzez burzliw e m orze k u w ybrzeżom now ej części św iata, k tó ra icli gościn
nie przyjm ow ała.
Je j niezm ierne puszcze, jej niezba
dane, niep rzy stępn e lasy dziewicze ofia
ro w a ły chętnie ochronę tym szlachetnym mężom, k tó rz y u n ik a ją c ram ienia sam o
woli, albo religijnego prześladow ania sw ych zaślepionych w spółbraci narażali się raczej na najw iększe niebezpieczeń
stw a i niedostatek n a wolnej ziemi, aniżeliby mieli b y li dłużej znosić niego
d n y ucisk w swej ojczyźnie. O żyw ieni gorliw ością, k tó ra zw y k ła człowiekiem kierow ać w no w ych przedsięw zięciach, rozw inęli podziw ienia god ną energią *)
*) siłę woli.
i w ytrw ałość i starali się w skrzętnem , pracow item życiu zapom nieć n a wiclok swej młodej ojczyzny — o niepow o
dzeniach, k tó re icli za g n a ły poza morze.
Mieli oni atoli pierwej p rzeby ć jeszcze uporczyw ą w a lk ę : w y p a d a ło im — ujarzm ić dzikie zw ierzęta i od nich się obronić, zwalczać i ucyw ilizow ać b a r b arzy ń sk ic h krajow ców , znosić g łó d i niedostatek wszelkiego rodzaju, osuszać m oczary, przetrzebiać lasy, zao p atry w ać rzeki groblam i i karczow ać niezm ierne przestrzenie.
Lecz dziewicza ziemia w y n ag ro d ziła ich tru d y sto k ro tn ie: k lim a t i ludzie staw ali się spokojniejszym i i łag o d n iej
szymi. W k ró tk im czasie po w staw ały tam bezpieczne m ieszkania, wsie i k w i
tnące m iasta, gdzie daw niej zaledw ie odpow iednie schroniska m ia ły ja g u a r i kajm an pośród ciem nych lasów i w ód szlam istych.
W ten sposób po w stały powoli osa
d y :* ) New-Hcimpsclure,*) M assachusetf) Rhode-lsland,3) Connecticut,4) które n o siły w spólną nazw ę A n g lii Nowej; a z nim i p o łą c z y ły się późnićj W irginia, Nowy Jork, Pensylw ania, D elaware, 5) JYew- J e r s e y j) M aryland, 7) K arolina Północna i Południowa, tudzież Georgia.6) T e trz y naście prow incyi stano w iły pierw otnie niepołączoną wielość — różnorodną po
chodzeniem , obyczajam i, form ą rządu, relig ią i sposobem życia. Lecz w szystkie osad y p o zostaw ały pod zw ierzchnością A nglii. R ząd b ry tań sk i, oceniając w ar
tość ty c h posiadłości b y ł w ciągu stu lecia dosyć ro ztro p n y m w p o p ieraniu ich we w szelki sposób i dostarczaniu im posiłków . W tento sposób k w itły
*) Czytaj: ]) Niu-Hemsżir, 2) Messeczu- sets, 3) Rod-Ajlend, 4) Konnetikot.
B) Dellewer, c) Niu-Dżersi, 7) Merilend, 8) Dżordżye.
też osady, że aż radość b y ła n a to p a trzeć; a nieliczni przybysze, dzieci w szelkich krajów stali się pow oli p o tężnym p ó łn ocno-am erykańskim n aro dem. D ziecko dojrzało w m łodzieńca, uczuło swą silę i dow iedziało się o mocy, k tó ra w niem tk w iła. P rzedew szystkiem odznaczali się północni A m ery kan ie od
da w na g o rącą miłością wolności. I j a k żeby m iało owo zam iłow anie zupełnej swobody, które już ty le przeszkód po
konało, obum rzeć pośród niezm iernych p u s ty ń A m eryki, gdzie nie znano euro
pejskiego z b y tk u i rozpieszczających rozryw ek, gdzie nieustann a p raca w zm a
cniała ciało i m u siała zdwoić samodziel
ność charakteru1? ! W y p a d a i to mieć na pam ięci, że w a m ery k ań sk ich osadach b y ła tylko je d n a klasa lu d u : d la b o gaczów i m o carzy E u ro p y nie b y ły te stosunki w ow ych osadach siłą p rz y ciągającą — dlatego nie do stały się
poza m orze żadne przyw ileje, żadne stó su n k i lenności. T u ta j m iał znaczenie ty lk o p ra c u ją c y stan średni. K ażd y czuł się w rozleg ły ch ziem iach, które u p raw iał, swoim w łasn y m p a n e m ; i tru d n o h y go b y ło przekonać, że swoje szczęście obok O patrzności zaw dzięczał tak że łasce angielskiej królow ej. Czuł się on niezaw isłym , bo osobista wolność je st potężną dźw ignią wolności o b y w a
telskiej ! N adto do u trz y m a n ia do nie
podległości dążącego ducha w prow in- cy acli p rzy cz y n iło się wielkie oddalenie od w łaściw ej siedziby rząd u — tak, iż m inistrow ie załedwo tuta] zdołali się
g n ą ć swoim w pływ em .
W te n sposób z postępem czasu i w m iarę dojrzew ania pólnocno-am ery- kańsk ieg o narodii rozw olnił się węzeł, k tó ry łą c z y ł o sady z krajem ojczystym . N iebaw em p ro tek to r Cromwell dał pierw szy pow ód do niezadow olenia poza oce
anem w ydaniem ta k zwanego A k tu na wigacyjnego, k tó ry zakazyw ał, a b y k tó ry obcokrajow y o kręt w b ry tań sk icli osa
dach tru d n ił się handlem , albo też do samej A nglii w prow adzał in ne to w ary ja k p ło d y swego k raju . N adto rozpo
rządzenie czyli b il z 8. k w ietnia r. 1764.
n ało ży ł cło, które m iało b y ć składanóm gotów ką za przeróżne w prow adzone a r ty k u ły , i zaprow adził p ap ier stem plow y i taksę od stem pli. K rępo w ało to i krzyw dziło w swobodzie i h an d lu za
m iłow anych m ieszkańców A m eryki P ó ł
nocnej.
T eraz nadeszła w ażna chw ila, k tó ra w zyw ała całą ludność A m eryki P ó łn o cnej do b ronienia sw ych praw . Zw ołano tćż ogólne zgrom adzenie czyli generalny kongres w r. 1765. w N ow ym Jo rk u , k tó ry się do pom inał spraw iedliw ości u angielskiej k o ro n y , lecz napróżno.
Owszem rząd angielski u ż y ł su ro w y c h
środków celem zabezpieczenia p o słu szeństw a sw ym now ym rozporządzeniom . P o k rzy w d zo n ą A m erykę P ó łn o cn ą owio
n ą ł św ięty zap ał ja k b y potężny płom ień.
W szy stek lu d stan ął pod b ro n ią ; naw et kaznodzieje w zyw ali relig ijn y gm in do o b ro n y w im ię wolności, k tó rą nie bez słuszności uzn ali za spraw ę nieba.
W szędzie — ja k za czasów wojen k rz y żow ych w ydo b y w ało się z piersi A m e
ry k a n w strząsające h asło : „ T a k a je st w ola b o ż a !“ Ż aden człowiek nie chciał się w y łączy ć od słu żb y dla o jczy zn y ; naw et wiekiem pochyleni staruszkow ie zebrali się i utw orzyli ta k zw ane „ T o w arzystw o S tarcó w .44 B yli to sędziwi w ychodźcy, k tó rzy w E u ro p ie w woj
sk u służyli. N a ich czele stał k a p ita n — p raw ie s tu le tn i! Lecz m łodzieńcza siła p rzen ik ała członki naw et ty c h g o d n y ch w eteranów n a m yśl, że w alczyć mieli
za wolność i niepodległość swej drogiej ojczyzny.
W reszcie spotkali się A n glicy z Ame
ry k an am i pod L ax ingtonem : i od tego dnia, w k tó ry m się wiele k rw i przelało, roznieconą została pochodnia w ojny.
W ojska A nglii sta ły pod dow ódz
tw em G ogea, Iłowego, Clingtona i B u r - gogne’a — A m eryk anie m ieli n a czele dzielnego Washingtona,*) k tó rem u k o n gres nie bez oględności p ow ierzył n a czelne dowództwo.
Od tego czasu ro zgorzała wmjna w całej zaciekłości. A toli osady jeszcze się silniej k u sobie zbliży ły , og ło siły swą niepodległość i tw o rz y ły od tej chw ili związek czyli unią pod n a z w ą :
„Stany Zjednoczone Am erylci Północnej A Z początku w ojny nie pow odziło się now em u p ań stw u : zab rakło W asliingto-
*) Czytaj: Ueszingtfna.
now i w ojska, pieniędzy i w szelkich po
trzeb. A n g licy w padli ze wszech stron z w ielką siłą i n ap ierali n a A m erykan, k tó ry c h szeregi b ra k i nędza przerze
dzały. C ałe p u łk i zaczęły się naprzód rozw iązyw ać tak , iż się zdaw ało, że sp raw a wolności u p ad ła. A toli bo h ater W ash in g to n nie stracił du ch a. Jego odw aga, jego śmiałość, roztropność i stanow czość o caliły k raj — srodze uci
śniony. W reszcie zdaw ało się, że m iała dla A m ery k an zaśw itać łaskaw sza, p ię
k niejsza przyszłość. M łody b ohater L a fa yette *) u k aza ł się n a am erykańskiej ziemi, p ra g n ą c gorąco w alczyć pod sztandarem wolności. F ra n c y a objaw iała sp rzy jające usposobienie i obiecała w końcu, zniew olona do tego usiłow a
niam i szlachetnego B enjam ina Franldi- na — czy n n ą pomoc. P o długiem wa-
*) Czytaj: Lafajet.
b an iu się d o trzy m ała słow a; a 5. lip ca ro k u 1778. w p ły n ą ł a d m irał h rab ia d ’E sta in g z 12. liniow ym i okrętam i w p rzy sta ń D elaw are.
N a francuskim statk u zn ajdow ała się także szczupła g a rs tk a szlach etn ych Polaków , a m iędzy nim i — Tadeusz Kościuszko !
Morze. — W ysiadanie na ląd Francuzów. — Ich radosne powitanie przez Am erykan pod dowództwem Washingto
na. — Życie w obozie. — Spotkanie się Kościuszki z przyjacielem Puław skim . — Życzliw e przyjęcie Ko
ściu szki przez Washingtona.
żdy żyw ioł po siada swe piękności, swe u ro k i; żaden atoli nie czyni tak w spaniałego w rażenia n a nas ja k woda w swern zespoleniu t. j. morze.
Morze -— wiecznie ru ch liw y , n ie
p rzejrzan y ogrom w ody z m iry adam i sw y c h fal i bałw anów , które się pienią i tańczą, k tó re m ile ig rają, a rozgnie
w ane k u nieb u się podnoszą, któ re b ę d ąc obrazem naszego istnienia przed n aszy m i oczym a pow stają, ro zp ły w ają, ciągle się o dnaw iają i znow u n ik n ą ! Morze z sw ym i św ietnym i b arw odcie-
niam i, z swem dnem cudow nem i ba- jecznem, z niezliczonym tłu m em sw ycli ry b i potw orów , które w ed łu g powieści strzegą jego skarbów , z kry ształo w em łonem , gdzie spoczyw a ty le ty się cy zm ęczonych i u śp io n y ch rozbitków , k tó ry c h głow ę zdobi k o ro n a z czerw o
n y c h korali. Morze — to w swej p ię
kności sztraszliw e i w zniosie m orze:
w jak ież roskoszne m arzenia w p raw iają człow ieka jego o brazy !
I T adeusz K ościuszko n ap aw ał się teraz w idokiem tej piękności i tej g rozy morza. O p a rty o b u rtę liniow ego o k rętu
„ Z w ycięstw o“ *) spog lądał n a n iep rzej
rzane, w spaniałe morze, n ad którem m ło d y dzień św itać zaczynał.
W szystko naokoło niego m ilczało;
*) Właściwa francuska nazwa tego f r a n cuskiego okrętu była „Yictoire" (czytaj Wi- ktoar) — po polsku „Zwycięstwo. “
sły c h a ć b y ło ty lk o w ta k t łopocące k ro k i n a pokładzie okrętu. M ajestaty cznie u n o siły w ody 12 liniow ych ok rę
tów i trz y w ielkie freg aty * ) F ra n c y i, k tó re tu taj stały n a kotw icach. B y ła to flota, k tó rą dow odził adm irał h rab ia d ’E slain g , i k tó ra S tanom Zjednoczo
n y m m iała przyw ieść pożądaną pomoc—
ta sam a flota, k tó ra Tadeusza Kościuszkę i jeszcze więcej szlach etny ch w ojow ni
ków z E u ro p y przyw iozła. D la nich i d la K ościuszki m iał się stać w łaśnie teraz św itający dzień — dniem w ażnym poniew aż go głów nodow odzący je n e ra ł W ash in g to n , k tó ry ty lk o w nieznacznem odd alen iu od w ybrzeża założył b y ł obóz, w y zn aczy ł n a przyjęcie europejskich ochotników .
N ajbliższem i najdroższem , co zie-
*) F re g a ta : lekki wojenny o kręt o trzech m asztach.
. m ia dla K ościuszki m iała, b y ła jego oj
czyzna, której atoli chwilowo nie m ógł dopomóc, albow iem cary c a K a ta rz y n a II., k tó ra pod owe czasy praw ie w szech
w ładnie w P olsce panow ała, śled ziła przez sw ych ludzi b y strem okiem wszelkie usiłow ania swój kraj m iłu ją cy c h P o la ków w celu osw obodzenia się z pod tego jarzm a. D lategoto w łaśnie K o ściu szko, k tó ry pierw szy i gorąco do tego dążył, w idząc niebezpieczeństw o d la sie
bie w ojczyźnie, której chwilowo dopo
móc nie m ógł, zw rócił się tam , gdzie pod sztandaram i szlachetnego uciśnio
nego n aro d u m ógł b y ł w alczyć za praw a ludzkości. D lategoto biło w nim teraz serce ta k potężnie, ponieważ m iał w stąpić w szeregi ow ych dzielnych wo
jow ników , oglądać za k ilk a godzin tego męża, k tó ry m się jego stulecie m iało prawo szczycić t. j. W ash ing ton a!
T ym czasem zaw itał ra n e k ; a z nim
obudziło się ruchliw e w ielostronne ż cie. W szystk o roiło się n a okrętac B ę b n y g ło siły ra n n ą po bu dk ę; przer źliw y głos piszczałki w y d aw ał rożka:
okrętow ej czeladzi i m ajtkom — a tul ro zno siła je dalej. T oż krzy k i, w ołań i h a ła s y sp ęd ziły ciszę, k tó ra jeszc:
p rzed k ilk o m a m in utam i p an o w ała i m orzu i n a flocie. K ażd y zabierał s do w skazanego m u przez ad m irała zl jęcia.
W godzinę później rozpoczęło sj w y siad an ie n a lą d ; a K ościuszko sti n ą ł z fran cu sk im i p u łk a m i n a z i en w olności. R ozkaz w ypełniono w naj w iększym p o rz ą d k u ; a od działy wojsk:
k tó re się b y ły n a ląd dostały, ruszył;
n a ty c h m ia st k u głów nej kw aterze Wa sh ingtona.
W eso ły zap ał p anow ał pośród szere gów w aleczny ch F ran cuzó w . Każdem i tę tn iło serce radośnie n a m yśl, iż mia
f
pod nogam i g ru n t, że o d b y ł n u d n ą służbę n a okrętach i m iał w k ońcu w stą
pić n a pole ch w ały . C horągw ie pow ie
w ały w świeżem ran n em p ow ietrzu;
ochoczo g ra ła m u zy k a, której w tóro
w ały wesołe pieśni.
P o k ró tkim czasie do tarło do prze- 1 dniej straży am ery kań skieg o w ojska.
Śpiewanie u sta ło ; ściślej z w a rły się sze- 1 regi — a o dd ziały w ojska p rz e c ią g a ły ' w dum nćj postaw ie przed d łu g im fro n
tem A m erykan, k tó rzy je, m ając n a czele dzielnego Washingtona ze sztabem przyjęli wśród odgłosu m u z y k i z ro z
w iniętym i sztandaram i.
B y ła to p iękna, u ro czy sta chw ila, kiedy się obie arm ie p o w ita ły grzm ią- eóm: „ H u r a ! “ C horągw ie p o c h y liły się ku ziem i; a m u z y k a b o h a te rsk ą melo- dyą podniosła k u n ieb u czci i w olności spragnionego duch a. W słońcu, oświeca- jącem w spaniale to w ojenne w idow isko,
p o ły sk iw a ła b ro ń we wszelkich k ie ru n k ach . Skoro się atoli i F ran cu zi u sta
wili, a k u nim szparko n ad jech ał Wa
shington, ten pow szechnie czczony b o h a
ter, k tó reg o sław a ju ż oddaw na przenio
sła się b y ła poza morze, i nielicznym i, ale ję d rn y m i słow y przybyszów powi
ta ł, wówczas p o rw ał w szystkich św ięty zapał; i daleko ozwało się ziemią w strzą
sające w o ła n ie : „N iech żyje wolność.\ niech żyje W ashington! “
S zlachetnem u wodzowi oczy łzam i zaszły, g d y ż i teraz sp ełn iły się jego n ad zieje; potężna F ra n c y a d o trzym ała słow a i p rz y sła ła pomoc. M ógł te d y te
raz n a pew ne liczyć, iż m ógł b y ł w krótce uw olnić i uszczęśliwić A m erykę.
P o zd raw iając uprzejm ie objechał n a stępn ie szeregi n o w o p rz y b y ły c h ; a jego serce zadrżało z roskoszy n a w idok szlachetnej postaw y ty c h piękn ych , sil
n y c h wojowników, z k tó ry c h tw arzy
k u niem a śm iałość i rad o sn a odw aga się uśm iechały. A rm ie ki-ajowców i n o w o p rzy b y ły ch łą c z y ły jed en d ach , je d n a m y śl; je d n i i d rudzy zdobyli ju ż sobie w aw rzy n y n a różn ych p ó łk u la c h ziemi, a teraz mieli wieść w spólnie bój, należący do dziejów świata!
G d y o b rządk i p rzy jęcia przy by szów zakończyło uroczyste nabożeństw o, od
dalił się Washington, a F ran cu zi roz
bili pospiesznie potrzebne nam ioty. K o ściuszko zaś p o d ąży ł z ty m i w szystkim i, k tó rzy mieli b y ć przedstaw ionym i g łó wnodowodzącem u, kn domowi, przed k tó ry m on b y ł zsiadł z konia.
Myśl o w ażności najb liższych chw il ta k dalece zap rzątn ęła głow ę Kościuszce, że zaledwo zw rócił uw agę n a tłu m tu i tam g a rn ąc y ch się osób, k tó ry w istocie b y ł zajm ującem w idow iskiem . N adcho
dzili i odchodzili oficerowie, a d ju ta n c i pędzili n a k on iach tu i tam , p rz e k u
p n ie podaw ali swe środki żyw ności; a do n ich cisnęli się zewsząd żołnierze.
M arkietanki*) częstow ały ich napojam i.
Z lew ały się z sohą uniform y, b roń n a j
ró żnorodniejszych g atu n k ó w i tw arze we w szelkich odcieniach k o lo ru : od lśn ią
cego się czarnością M urzyna aż do przej
rzystej białój p łci E u ro p ejczyk a. A toli u m ło d y c h i u starych, u m ęszczyzn i u niew iast, u oficerów i u szere
gowców, w chodzie i w działaniu u - w y d a tn ia ła się ow a pow aga, k tó ra sta
now i cechę pó łn o cn y ch A m ery kan ta k w yraźnie, iż ty lk o zdaleka od obozu F ran cu zó w d o la ty w a ły wesołe pieśni.
D la K ościuszki nie m iało znaczenia to w idow isko, g d y ż stał, zatopiony w m y ślach, w k tó ry c h ju ż daleko w g łąb k ra ju się zapuścił i w iódł sw ą w ale
*) N iew iasty, sprzedające obozującemu woj
sk u jad ło i napoje.
czną gro m ad kę k u śm iały m zw ycię
stwom !
D opiero teraz, k ied y się tłu m roz
stąpił, a g ęsty tum an zapow iedział zbli
żanie się k ilk u jeźdźców , po d niósł Ko
ściuszko do g ó ry oczy i u jrza ł n ad b ie
gającego cw ałem m ęszczyznę, m niej w ię
cej tego samego co on w ieku. Jeździec, za k tó ry m zdążali dwaj oficerowie, za
ledwie zd o łałb y b y ł zw rócić n a siebie jego uw agę, g d y b y n a sobie nie b y ł m iał polskiego stroju. T o zauw ażenie przenikło Kościuszkę, ja k b y elek try czn a iskra. S zybko w y su n ął się n a p rz ó d ; a- toli w tej samej chw ili po zn ał go także i jeździec i z słow am i: A, oto je st ten
„ s ta ru c h !“ W itam , w itam w A m e ry c e !“
zsiadł z konia i rozprom ieniony ra d o ścią p rz y g a rn ą ł Kościuszką w swe r a m iona.
Zdziwienie K ościuszki b y ło ta k w iel
kie, że zaledwo po k ilk u m in u tach zdo
ła ł przem ówić. P o z n ał on w sw ym ziom
k u szlachetnego hrabiego Puławskiego, jed n eg o z sw ych tow arzyszów m łodo
ści, z k tó ry m ta k często b y w ał w dom u księcia Czartoryskiego! Kościuszce w y d aw ała się teraz A m ery k a więcej swoj
ską. J a k ż e to szczęśliwa b y ła w różba:
pierw szym , kto go n a obcej ziemi po w itał, b y ł ziom ek, ów s ły n n y mąż, k tó r y w sobie łą czy ł podziw ienia godną stanow czość am ery kańskiego p a rty z a n ta*) z niew zruszoną odw agą polskiego b o h atera w olności!
P u ła w sk i zajął się n aty ch m iast g or
liw ie ziom kiem i dow iedziaw szy się o życzeniu p rzy jaciela u d ał się bezzw ło
cznie do głów nodow odzącego.
W ashington p rz y ją ł go uprzejmie, g d y ż go w ysoce cenił, wiedząc, jak
*) Przew ódca m ałych oddziałów żołnierzy, walczący podjazdam i.
znaczpe u słu g i ten wódz i jego k o n n i
ca u n ii już b y li w yśw iadczyli. Z godził się też zaraz na jego prośbę; a h ra b ia P uław sk i pospieszył się, a b y osobiście przedstaw ić swego przyjaciela.
Jak żeż m ocno biło serce Kościuszce, k ied y stan ął po raz pierw szy n ap rze
ciw najw iększego m ęża swego s tu le c ia ! Washington b y ła to postać rosła, szla
chetna. O czy m iał ogniste i pełne d u cha, nos orli, u sta ściśnięte i w yso
kie czoło. S k rom ny m u n d u r, w ja k im stał pośród bły szczących od sreb ra i zło
ta oficerów swego sztabu, stroił go nie
skończenie k orzystnie i dodaw ał m u u- szanow anie nakazującej pow agi.
K ied y weszli do niego dwaj P o la c y , b y ł on zajęty w ykończaniem jakiegoś planu. P o d p a rty lewą ręką, w skazyw ał praw ą n a m apę, któ ra przed nim b y ła rozpostarta. Z daw ało się też, że się n a radzał z L afa y etteh n i je n erałam i W a y -
n e ’m, H o w e’m i V e rp la u k ’em. L ecz skoro ty lk o spostrzegł przybyszów , pow stał n a ty c h m ia st od stołu i p rz y stą p ił do nich z pro sto tą zw ykłego obyw atela.
— W ita m ! — rzek ł pow ażnie, a przecież łagodnie do now ego p rzy b ysza K ościuszki i uściskał m u serdecznie rę kę. P o lecił m i waszmości m ąż dzielny.
C hętnie służyć będę, jeśli się ty lk o da.
Co waszmośó zam yślasz tu taj czy nić?
— P rz y b y łe m w alczyć ja k o ocho
tn ik za niepodległość A m e ry k i! — od
pow iedział K ościuszko stanowczo.
— D obrze! —• rzekł dalej wódz, k tó ry zw y k ł b y ł zwięźle się w yrażać.
I cóż możesz waszmość zdziałać?
— Proszę mię w ystaw ić na prób ę!—
od rzekł spokojnie K ościuszko.
W ashington, któ rem u się spo do bały pro sto ta i stanow czość P o lak a , spojrzał n a niego uprzejm ie, zwrócił się n a stę p n ie do sw ych jen erałó w i z a w o ła ł:
— Sądzę, że p rzy jaciel naszego w a
lecznego P u ław sk iego w sam ę porę p rz y b y w a, a b y okazać swe zdolności. P o zostaniem y p rzy n aszy m p lan ie zaczy- pienia miejscowości Stoney-Point, K o m enda należed będzie do je n e ra ła W a y - nego. Jen erało w ie H o we i Y e rp la u k w spierać go b ędą sw ym i oddziałam i w o js k a ; m a rg ra b ia zaś de F le u ry i wasz- mość, mój now y p rzy ja cielu , będziecie im tow ai-zyszyli. Bliższe szczegóły zn aj
dą się w instrukcyi*).
P ow iedziaw szy to pożegnał uprzej- inem skinieniem P o la k a i pow rócił do stołu, n a k tó ry m zn ajdow ała się m apa.
P u ław sk i i K ościuszko w yszli n a wolne powietrze. K ościuszko u ścisk ał z wdzięcznością rękę ziom kow i i zaw ołał r
— C hw ała B o g u ! wreszcie będę m ógł pod sztandarem wolności w alczyć, a lb o ’ um ierać.
*) Rozporządzenie wojskowe.
— Zw yciężać m ło d zien iaszk u ! — zauw ażył P u ła w sk i — i zyskiw ać w a
w rzyn y, ale nie um ierać... No, ale po
wiedz m i T a d e u s z u ! ja k się ci podobał głów nodow odzący ?
— P o d o b a ł się m i nieskończenie!—
odrzekł z zapałem K ościuszko. Jestto w ielki m ąż! W ierzaj m i: u niego serce je st n a swojem m iejscu. T a k ie je st m o
je zdanie.
Zaatakowanie tw ierdzy Stoney-Point przez „Synów st ra conych.“ — Ich pieśń bojowa, bohaterska w aika i zgon.
— Zdobycie tw ierdzy przez dowód cę Kościuszkę. — Śm ierć jej komendanta.
g e n e r a ł W ay n e nie u k ry w a ł przed so- : b a by n ajm niej w ielkich, p raw ie n iep o
k o n an y ch przeszkód, ja k ie się n asu w a
ły zdobyciu Stoney-Point, tej ta k n a d zw yczajnie silnej, od p rz y ro d y w sp a r
tej tw ierdzy. W y p a d a ło przebrodzić rno- [ czary, w spinać się na sk ały , torow ać sobie drogę przez praw ie niezwiedzane lasy, zanim b y ło m ożna dostać się do f-miejsca przeznaczenia, poniew aż tu ta j zajmowali dobre drogi jed y n ie A nglicy.
A mimoto b y ły to ty lk o d ro b n ostk i wobec w ysileń, jak ie m usiano czynić podczas ataku , tem więcej, ponieważ-
b y ło rzeczą znaną, że S to n ey -P o in t b ro n iła załoga silna i w aleczna!
P rz ed jak im iż atoli przeszkodam i zad rż y p o ry w ająca odw aga narodu, w al
czącego o w olność i swój b y t? N aw et nieliczne w ojsko W ay n eg o ożyw iała ona, a n aw et się w zm ogła w niem aż do szalonej zuchw ałości. J u ż podczas rozpoczęcia m arszu sta n ął n a czele te go p ochodu pew ien oddział w b o ju o wolność A m eryk i północnej pod nazw ą
„S y n ó w S tra c o n y c h “ ta k bardzo s ły nącej g a rstk i w aleczników i o b rał so
bie za zadanie usunięcie z drogi p rze
szkód. T eraz, k ied y z nadejściem dnia p rz y b y to do ostatniej kryjów ki, w y su n ą ł się nap rzó d porucznik tej g arstk i Giblou i w y p ro sił dla siebie i dla swoich lu d zi w obec bliskiego a ta k u pozwolenie do zerw ania ostrokołów tw ierdzy. J e n e rało w i W a y n e w obec tego postanow ie
n ia cisn ęły się łz y do ócz, ponieważ
wiedział, że w ziąć n a siebie to z a d a nie znaczyło, narażać sie na pew ną śmierć.
K ościuszce zaw rzało w p iersi serce.
I on pro sił o pozwolenie p rzy łączen ia się do „S ynów s tra c o n y c h ;14 lecz jeg o pro śb a nie odniosła sk u tk u , g d y ż o trz y m ał od je n e ra ła kom endę n ad m ały m oddziałem z rozkazem posuw ania się naprzód tuż za nim i i, w razie m ożno
ści, zajęcia podczas a ta k u w ielkiego pięciokątnego szańcu, k tó ry tw ierdzę od p o łu d n ia o chraniał.
Grdy i resztę rozkazów w ydano, za
częto się posuw ać naprzód, a A m e ry kan ie opuścili las. D opiero teraz, g d y się nieprzyjacielskie o ddziały p rz y sp ie szonym k ro k iem k u tw ierdzy zb liżały , poznali A ng licy z nadejściem d n ia g ro żące niebezpieczeiistwo. L ecz p rz y ro d a nap raw iła to, czego zaniedb ała opie
szałość.
A m ery kanie natrafili niespodzianie n a bagno, któ re icli pow strzym yw ało w dalszym pochodzie ta k , że je tylko, powoli m ogli przebyó. W tem rozpoczęli A n g lic y szalony ogień k artaczow y ; lecz chociaż g rzm iały działa i św istały kule, a ludzie bez w y d an ia z siebie głosu p ad ali n a ziemię, w tórow ała tem u w szyst
kiem u potężny m b oh aterskim tonem zw ycięstw a bojow a m uzyka. Toż h u k straszliw y dział i ta m uzyka, ostatnie w estchnienia u m ierają cy ch i bliska w ła
sn a śmierć, to w szystko rozszerzało pierś a ta k u ją c y c h i n ap ełn iało ich lw ią od
w agą .
N agle zag ra ła m u z y k a h y m n n aro dow y ; w śród ra d o sn y c h okrzyków , choć n a śm ierć znużone p o m k n ęły się n a przód kolum ny*), śp ie w a ją c :
*) O ddziały wojska.
„Śmiało o, bracia! naprzód ruszajmy, Bo to dla drogiej ojczyzuy czynimy;
W postanowieniu się nie wahajmy:
Z wolą — z wrogami wnet się sprawimy.
Li sprawiedliwość naszym puklerzem I honor chorągwią je st dzisiaj naszą:
Bo tylko — gdzie honor za cel obierzom, ISfas więzy poddaństwa juz nie ustraszą.
Plemieniem kłamców, ludzi uciskiem Z całego serca, wiecznie gardzimy;
Dlatego więzy zerwijcie z zyskiem — Choćby krw i ceną! To wam chwalimy.
Wrogów ognisty niech oręż straszy:
To dla wolności, ojczyzny naszej 1“
M ała g arstk a „S ynów straco n y c h ^ z ulubioną piosnką n a u stach rz u c iła się na ostrokoły i zd arła w szystko, co m ogła p o ch w y cić; lecz jeszcze szale- niej h ro iła śmierć pośród ich szeregów : i w pół godziny czterej ran n i, k tó ry c h z w alki w yniesiono, b y li sm u tn ą resztk ą ty c h bohaterskich m ło d zień có w !
Lecz oni utorow ali drogę. K o ściu
szkę, k tó ry stał tuż za nim i ze sw ym i ludźm i, p o rw ał o g nisty , b o h atersk i za
pał. H u k dział, grzm iąca m u zy k a, do
d ające d u ch a śpiew y, k tóre dla n ieje
d n ego sta ły się pieśnią grobow ą, krew, k tó ra około niego pły n ęła, w estchnie
n ia um ierający ch, k tó rzy u jego bok u p a d a l i: to w szystko po ryw ało go ja k b y niew idzialnym i ręk om a do boju. O w ła
d n ą ł nim zapał c u d o w n y ; w jego g ło w ie w irow ała burzliw ie m yśl zw ycię
stw a. Toż w ołając: „N aprzód w iara!11 rz u c ił się n a czele swoich ludzi n a przeciw nieprzyjaciołom . Ale i jego p rz y ją ł p ie k ie ln y ogień, k t ó r y — ciągle u trz y m y w a n y jego żołnierzom nie p o zostaw iał czasu do n ab ijan ia broni, a n aw et zag rażał odpędzeniem od tw ier
d z y . Lecz K ościuszko lotem b ły sk a w i
c y n ak az ał dać ognia i nie n ab ijają c strzelb now ym i ła d u n k am i zatk n ąć n a
n ie b a g n e ty !
— Teraz za m ną d zie ci! ■—• zaw o
ł a ł potem , w skazując szpadą n a gw ia- zd o w a ty szaniec.
W przyspieszonym k ro k u rz u c iły się k o lu m n y z zatk nięty m bag n etem n a obw arow ania S to n ey -P o intu. A n g lic y d o trzy m ali dzielnie p la c u ; nie w alczo
no ju ż w szeregach, lecz m ąż w m ę
ża, pierś przeciw ko piersi. W reszcie za
częła się cliwiać załoga. Grdy to z a u w aży ł kom endant, k tó ry pośród g ra d u k u l z zim ną k rw ią z tw ierdzy w alce się p rzy p a try w ał, p o słał n a ty c h m ia st now y posiłek w zagrożoną część w a
row ni z rozkazem , a b y nie u stępow ać
„n ęd zn ym p ow stańcom .“ Z daw ało się teraz, że się szczęście m iało odw rócić:
k u le n o w o p rzy b y ły ch A nglików tra fia
ł y celnie, row y w y p e łn iły się tru p a m i.
A m erykanie zaczęli ustępow ać.
W tem w yrw ał K ościuszko u p ad ające m u chorążem u z ręk i sztandar, w y w in ą ł nim w pow ietrzu i zaw ołał g ro m k im głosem : „Kto je s t żołnierzem , niech p o steru je za inna. / “ P raw ie w tćj samój
cliw ili udało się także m argrabiem u de F le u ry w y d ra p ać n a przedw ałek i, p od
czas g d y K ościuszko zatk n ął cliorą- giew pótnocno-am erykam ką, zerw ać n a dó ł królewską. L otem m yśli dodał ten p rz y k ła d odw agi n astęp ujący m oddzia
łom : zw rócili się w ojow nicy i zaatako w ali niep rzy jació ł z podw ójną n a ta r
czyw ością. J a k dziki górski potok, zła
m a n y o groblę spieniony i z bukiem p rzeciska się przez przerw ę i pustosząc w szystko z sobą p o ry w a : ta k teraz w p a d ły n a nieprzyjaciela zastępcy K ościu
szki. N a nic się nie zdał wszelki opór;
nap ró żn o dozw alali się B ry ta ń cz y cy za
b ija ć setkam i — m usieli ustąpić, zajęto Stoney-P oint.
W a lk a zw olniała. T y lk o załoga je dynego szańca trz y m a ła się je sz c z e : zdaw ało się, ja k o b y nie m iała p rz y ją ć żadnego p ard o n u. S trzelała ona w y trw ale; a k ie d y w iatr dym i p arę roz
pędził, w i (lad b y ło k o m en dan ta tw ier
dzy, siedzącego w ygodnie n a law ecie działa i napom inającego z cy garem w ustacli sw ych żo łn ierzy: „Raczej u - mrzeć aniżeli się poddać „niegodziw ym p o w stań co m !“
W k w ad ran s później u m ilk ł i ten p u n k t, ponieważ w aleczni ob ro ń cy p o legli, a k o m endan t leżał n a law ecie działa, p rzeszy ty czterem a kulam i.
Odludna gospoda — Powitanie zabłąkanych Francuzów p rzez Am erykan. — Opowiadanie sędziwego w ojaka
o bohaterskich czynach Kościuszki pod Monmouth.
Ip o m ięd zy D elaw arem a H udsonem wznosi się szereg wzgórków, porosłych dziew iczym i lasam i. T o w łaśnie b y ło m iejsce, gdzie w głębi lasu stała go
spoda, w której się zw ykli b y li zatrzy
m y w ać ludzie, odw iedzający jezioro On- ta ry o i jeg o okolicę. B y ł to skrom ny z o k rąg lak ów w y staw io n y b ud y n ek , k tó r y nie będąc ociosany od stro n y zew nętrznej w y g lą d ał poniek ąd dziko i ponuro. T u ta j atoli w cieniu w spa
n ia ły c h drzew ow ocow ych stojąc n a łące, otoczony naokoło lasem w y daw ał się ten dom ek dosyć m iły m i m ógł ty lk o pocieszać znużonego w ędrowca.
Zw łaszcza dzisiaj b y ł te n obrazek b a r dzo ożyw iony, ponieważ hufiec F r a n c u zów, k tó ry się z głów nej arm ii pod
czas prześcigu z pow odu nieznajom o
ści okolicy zab łąk ał, p rzy stan ą ł tu ta j n a dobre.
Z w łaściw ą sobie wesołością i r u chliw ością wzięli n a ty c h m ia st w posia
danie to dobre miejsce, w yw lekli, co się dało nabraó, stołów i ław ek w cień w span iały ch drzew i kazali sobie p rz y nieść w szystko najlepsze z k u ch n i i p i
w nicy. K ied y się to w szystko pojaw i
ło na stołach, i zaspokojono pierw szy głód i pragnienie, w szczęła się powsze
chna wesołość i rozmowa. A toli ju ż p o chwili p o w y p ad ały w szystkim z r ą k noże i widelce, albow iem sta ry hufcem dow odzący sierżant, p rzy słu chaw szy się zaw o łał: „D o b ro n i!11
O chota u c ic h ła ; i w jednej chw ili zam ieniło się przed k ilk u m in utam i ta k
wesołe tow arzystw o w hufiec, najzupeł
niej gotów do b ronienia życia aż do ostatniej k ro p li krw i w razie n ie p rz y ja cielskiej zaczepki. D ośw iadczony sier
żant, rozglądnąw szy się po okolicy p o stan o w ił u ży ć gospody za rodzaj tw ier
dzy . O bsadził też zb rojn y m i okalające j ą g an k i i rozdzielił resztę ludzi u o- kien, k tó re teraz m iały służyć za otw o
r y do strzelania. P otem oczekiw ano n ie cierpliw ie na nad ciąg ający ch w celu dow iedzenia się, czy b y to b y li n ie p rz y jaciele.
B ęb n y oz w ały się głośniej; aż w re
szcie w y c h y lił się pochód z ukrytej leśnej drogi. Stało się to atoli zb y t po
m a łu ta k , iż w nim F ra n cu zi poznali odd ział sprzym ierzonej am erykańskiej arm ii, k tó ry pow itali okrzykiem : „Niech żyje rzeczpospolita, niecli żyje W ashing
ton /“
N ow o p rzyb yli zaw ahali się n a chw i-
i l ę ; a icli przew ódea k azał swoim lu dziom stanąć, dom yślając się zd rad y . Lecz w krótce przeko nał się o stanie rzeczy, poniew aż się o tw arły drzw i g o spody, a k u niem u załoga tej nowej tw ierdzy spokojnie w yszła i ok azała się b y ć zab łąk an ą cząstką głów nej a r
mii. K ościuszko, g d y ż on b y ł dow ódcą tego oddziału, pow itał ich uprzejm ie i wszedł n aty ch m ia st w raz z sw ym i ludźm i, k tó rzy po ta k d łu g im m arszu odpoczynku i pożyw ienia potrzebow ali, do spokojnej gospody.
Jeśli tutaj pierwej radość i ochota p an ow ały, to teraz scena bardzo się o- żyw iła. Poniew aż liczba gości do w iel
kich w zrosła rozm iarów , a gospodarz swój dom urządził ty lk o n a nieliczne odw iedziny, m usiał w ięc zarżnąć k il
koro b y d lą t w obliczu z g ło d n iały c h i przyrządzić je n a ich przyjęcie.
Podczas tego, zw łaszcza g d y K o
ściuszko z ro ztro p n y m nam ysłem roz
staw ił b y ł placów ki we w szelkich' kie
ru n k a c h , a potem się sam usunął, u- siad ła w iększa część A m eryk an na m iękkiej m uraw ie i pocieszała tym cza
sowo w y g ło d zo n y żołądek, ły k a ją c chciw ie z p o d an y ch im od F rancuzów p e łn y c h szklanic.
W ciągu rozm ow y z a p y ta ł stary sierżant zw iąz k o w y ch :
— K to je st w aszym przew ódcą?
— Ja k to : — zaw ołali oni — jesteś ju ż k ilk a ty g o d n i w A m eryce i nie znasz g o ? Je stto w aleczny Tadeusz Kościuszko, szlach etn y P o la k !
— K os... K ośck... do lic h a : te n a
zw isk a! — zaw ołał o g n isty F ran cuz. — J a k to nam je tru d n o w y m ó w ić ! D o
brze, że się go zna po czynach! On w iódł F rancuzó w , k ied y zdobyw ali S to n ey -P o in t.
— A czy b y ł k to z was — za
p y ta ł stary A m erykanin, p rzy ostatnim atak u n a M onm outh?
-—• J a nie! — odrzekli sierża n t i reszta ludzi, k tó ry ch teraz sporo p rz y było.
— A więc — m ów ił dalej s ta ry A m ery k an in — muszę w am to opo
w iedzieć: ja k i sobie tam h o n o r zask ar
b ił w łaśnie ten K ościuszko, k tó ry je s t w aszym przew ódcą. W iecie, ja k i prze
strach o g arn ął b y ł A nglików , skoro adm irał d ’E steing n a ląd w ysiadł. Od- daw na żyw iona nienaw iść o b y d w u n a rodowości w y b u ch ła św ietnym płom ie
niem, ja k g d y b y się ch ciały b y ły w za
jem nie pochłonąć. A toli A nglicy, zw a
ni od A m erykan „C zerw onokapotow y- m i“ zatrw ożyli się i cofnęli. W te d y postanow ił W ash in gton natrzeć n a n ic h i d ał w ty m w zględzie zlecenia je n e rałom W ay nem u , L ee’m u i sw em u u lu bieńcowi L afayettem u; K ościuszko dow o
dził k o m p an ią ochotników , a ja sam b y łe m za tru d n io n y p rz y jen erale W ay - nem. P rzeb ieg a tak u zna każdy. Skoro w ojsko pod C oryehem poprzez D ela
w are się przepraw iło, ścigało n ieprzy
ja ciela aż w okolicę M onm outhu, gdzie A ng licy zajęli trw a łe stanow isko. W a
shington w y słał do L ee ’a rozkaz n a ta r
cia n a A nglików , g d y b y zam yślali d a
lej się ru szy ć. W n iepo jęty atoli spo
sób je n e ra ł L ee n ietylk o tego rozkazu nie w y p ełiiil, ale naw et się cofnął pod pierw szym naciskiem A nglików w nie
ładzie. Skoro się o tern głów nodow o
d zący dow iedział, sta ra ł się ten b łą d n ap raw ić i k a z a ł W ay n e h n u i L afay et- tem u p o m kn ąć się nap rzód ze zna
c z n y m oddziałem w ojska. Rozpoczął się teraz zacięty bój, w k tó ry m w zięła tak że u d ział i ow a kom p an ia ochotni
ków , k tó rą dow odził K ościuszko. O d
z n a c z y ła się ona w b o ju ta k dzielnie,
iż ją obydw aj jenerałow ie zauw ażyli mimo straszliwej w alki, k tó ra ich ota
czała. K ościuszko okazał p rz y tern ta k w ielką przytom ność d u ch a i ta k w y b i
tne zdolności, że ze sw ym najdalej w y su n iętym oddziałem zd o łał przedsię
b rać reg u larn e atak i w ścieśniętym szyku.
W reszcie udało się połączonym u siło w aniom osiągnąć w y tk n ię ty cel; a k ie d y nadszedł wieczór, b y ł n iep rzy jaciel od-- p a rty poza swe daw niejsze stanowisko.-
Skoro L afayette znalazł się przed.
W ay nem , z a p y ta ł go o d r a z u :
— P rz y ja c ie lu ! kto dzisiaj dowo
dził pierw szą kom p an ią?
— B y ł to ów P o la k , •— odpow ie
dział z a p y ta n y — k tó ry się ju ż ta k : bardzo odznaczył p o d S to n ey -P o in t.
J e s t on szlachetnego ro d u , ale b ie d n y i n azy w a się, jeśli m nie pam ięć n ie - zawodzi, Kościuszko.
— Muszę z nim jeszcze dzisiaj po
m ów ić: ■— zaw ołał L afa y ette — on je st zrodzony n a w o d z a !
P otem zabaw ili się obaj z sobą k ilk a d r w ił; n astępnie dosiadł m arg rab ia zno
w u konia i pojechał k u wsi, gdzie mieli o- bozow ać ochotnicy. T u ta j p rz y b y ł L a fay ette ju ż późnym wieczorem. Zesko
czy ł n aty ch m ia st z konia i u d a ł się do n am io tu waszego teraźniejszego prze- w ódcy, k tó ry -—-jeszcze c ały krw ią, p y łem i potem o blan y przed m ały m stoli
kiem n ad m apam i siedział, m ając obok siebie pióro i papier.
Możecie sobie w yobrazić jego ździ- wienie, gdy go tak późno i niespodzianie odwiedził jenerał. Lafayette pochw ycił jeg o rękę, uścisnął ją serdecznie i za
w ołał :
— W aszm ość się i dzisiaj odzna
czyłeś oględnością i m ęstwem ; pozwól się waszmość n azyw ać moim bratem .
— M ówiąc to p rz y g a rn ą ł zdziwio
nego i zaw stydzonego K ościuszkę w swe uściski.
— Od owego czasu są L a fa y e tte i K ościuszko je d n ą d u s z ą !
— T o w ielki m ą ż : — zaw ołał sta- : r y sierżant z zapałem — praw d ziw y
F rancuz! T ow arzysze! napełnijcie szklan
ki. N iech nam ży je ten K ościuszko!
T u ta j z grzm otem odbiło się o la sy w o ła n ie : „Niech żyje Kościuszko ! N iech żyje bohater z p o d Monmouth !
A7.
W iadom ość o nieszczęściu m iasta Wiomingu. — W y
ruszenie Kościuszki na odsiecz. — W ieczorna cisza w doiinie rzeki Susguehanny. — Naczelnik kwakrów.
M arkw ald z rodziną. — „ E ia iy w iik.“ — Kościuszko zbaw cą w niedoli.
fffdy się to działo pod gospodą, p rze
b y w a ł K ościuszko na m ały m wzgórku, poza dom em i spożył tam skrom ny obiad bez nap itku . W jego sercu p a no w ał sm utek, g d y ż ciem ne m ilczące b o ry w y w a rły n a nim w rażenie g łęb o kiego rozrzew nienia. S ław a, ja k ą ju ż sobie zdobył, nie cieszyła go bardzo, g d y ż nie znał ołtarza, n a k tó ry m m ógł
b y b y ł poskładać swe w aw rzynow e wieńce. P o śró d olbrzym iej, wzniosłej p rz y ro d y obudziło się w jego duszy w ym ow ne prześw iadczenie, że zdała od o jczy zn y b y ł sam o tny m n a św iecie!
N iebaw em przebudził go z z a d a m y jak iś szmer. K ie d y się obejrzał, stał przed nim starzec, a u jego b o k u sm u k łe kw akierskie*) pacholę, blade, w zru
szone i drżące.
— Czego chcecie? -— z a p y ta ł spo
kojnie K ościuszko.
— Ł aski, łask i i m iłosierdzia b r a cie ! — zaw ołało żałośliw ie pacholę. — P rzy b y w am z sąsiedniego m iasta Wio-
‘ oningu, co ty lk o sił starczyło. Ach, jeśli posiadasz litość dla bliźnich, natenczas pospiesz na pom oc biednem u m iastu, które, zdradzone w h an ieb n y sposób przez In d y a n i A nglików zostało n a p a dnięte i splądrow ane, a teraz stoi w j a sn ych płom ieniach! M iałem pospieszyć do głów nej kw atery, k ied y znalazłem tu -
; taj ciebie i tw y ch ludzi, lecz za daleka
*) Kwakrowie byłato relig ijn a sekta, k tó ra w Ameryce Północnej żyła pracow icie i po
bożnie.
d ro g a do obozu. Z apozna b y ła b y pomoc, g d y b y ś jej ty nie przyniósł, albow iem A ng licy i In d y a n ie srożą się z rów nem okrucieństw em przeciw nieszczęśliwej bratn iej gm inie.
Jeszcze nie dom ów iło w szystkiego pacliolę, a ju ż w y d ał K ościuszko roz
kaz do w yruszenia. N ie p y ta ł się on trw ożnie o potęgę Iro kezan i A nglików , nie m y śla ł już teraz o sobie i o sw ych boleściach : cierpiąca ludzkość stała m u je d y n ie n a oczach. T u taj p o trzeb a b y ło
stanow czości, energii i p o s p ie c h u ! Z szybkością natchnionego ducha, z p o ry w a ją c ą w ym ow ą stan ął K o śc iu szko p rzed frontem w ojska i zaw ołał:
— Przyjaciele: wasi bracia w Wio- m ingu są w niebezpieczeństwie! A nglicy i Ind yan ie na pa dli na niewinnych i Sze
rzą mord i pożogą! Ich żony, ich dzie
wice, ich dzieci krzyczą, wołając o ratu
nek. Czyż sie zachwiejecie w postanowię-
n iu , czy się zawahacie w ykonać p o w in ność! N i e ! Pójdziecie za m ną i śmiałą ręką zgromicie dzikich nieprzyjaciół kra j u i wolności, hoście dzielni m ężow ie!
N ie otrzymaliśmy na to żadnego rozka
zu , ale to nakazuje ludzkość. K to je st męszczyzną, niech p rzy stą p i i pospieszy za mną !
P ow iedziaw szy to dosiadł b o h ater konia. A m erykanie i F ra n c u z i otoczyli go w śród rad o sn y ch ok rzy k ó w i p o d ą żyli szybko ja k b u rza za przew ódcą.
G łębokie milczenie pan ow ało nao
koło ; zdaw ało się, iż c ała p rzy ro d a, naw et w iatry s p a ł y ; i ty lk o tu i ów
dzie spadło kwiecie cicho ja k b y w b a śni z p ełn ych bieli gałęzi i u k ry ło się, upojone roskoszą w w ysokiśj traw ie.
W szystko b y ło ta k ciche, rozległe, w iel
kie i wzniosłe! A p o n ad w oniejącą zie
m ią legło w g łębo k im ciem nym lazu rze sklepienie n iebio s; z jeg o bezm iaru
zw isały n a dół d ro ga m leczna z cie
m n y m i skazam i i m iry a d y gw iazd ja k b y b iałe i złociste kw iecie nadziem skiej k ra in y . K siężyc p ły w a ł w pianie swe
go b la sk u i św iecił jaśniej od nieb, w y lew ając b lade św iatło ponad dolinę, od
zw ierciedlał się w to niach S u sąu elian n y i w zad u m aniu opierał o dalekie, d a lek ie góry.
M iasto W iom ing cieszyło się n a jz u pełniejszym spokojem , chociaż on b y ł p o d o b n y do owój ciszy, k tó ra zw y k ła poprzedzać burzę. P o d m iastem w p ię
k n y m z a k ą tk u m ieszkała tutaj p raco
w ita i cnotliw a gm in a kw akrów . W je d n y m z cichych, sch lu d n y ch domów ż y ł ich sędziw y naczelnik M arkw ald, z n an y pod im ieniem J a n a z rodziną t. j. z dw iem a córk am i M aryą i B ertą i z p rz y b ra n y m synem P aw łem .
P aw eł, podsłu chaw szy w łaśnie przed chw ilą rozm ow ę Irok ezan , k tó rzy się
b y li wśród w ieczornego zmrokxr do o- g ro d u n a zw iady zakradli, u w iad om ił 0 tern ojca M arkw alda, objaw ił m u swój dom ysł, iż In d y an ie m yśleli o napadzie, 1 w zyw ał do uzbrojenia się, a sam w y szedł w ty m celu z m ieszkania.
S ędziw y M arkw ald nie u tra c ił zw y
kłego spokoju; ty lk o łza z a b ły sła w j e go oku, g d y zaw ołał pow ażnie i uro
czyście:
■— W iom ing: nadszedł twój upadek;
dni gniew u P ańskiego i dośw iadczenia ju ż się zbliżają!
P otem zw ołał swą rodzinę i dom o
w ników i oznajm ił im w łasne i P a w ła d o m y s ły ; a poniew aż k w ak rom za
b ran ia ła relig ijn a zasada u żyw an ia b ro ni, przeto nap om in ał ich, a b y dla uczczenia B oga i swej w iary znosili b y li ze stałością i uległością te w szyst
kie cierpienia, ja k ie b y n a nicli przyjść m iały.
P o n iejak im czasie pow rócił P aw eł i zm ierzając do głów nej izb y m ieszka
nia, gdzie sędziw y M arkw ald spędzał czas n a m odlitw ie ze swoimi, u sły szał w oddaleniu n ie w y raź n y hałas. N agle p a d l strzał jeden i drugi; potem p ad a
ło ich coraz więcej, w zm agał się h a ła s: niech y b nie napadnięto n a W iom ing!
Z śm iertelną trw o gą w pad ł P aw eł do izb y i u jrzał przed sobą w strząsa
ją c y duszę obraz.
P rzez okno przeg ląd ało krw aw e n ie
bo: W iom ing stał w ja sn y c h płom ie
niach! S traszliw a łu n a ośw iecała pło- w em św iatłem izbę, dokoła której sie
dzieli cicho i nieruchom o m ieszkańcy z b la d ą ja k u trup ów tw arzą. P o d o b n i do m arm urow y ch figur, do ciał bez d u szy spoglądali przed siebie; a ich drżące u sta p o ru szały się kurczow o.
W pośro d k u stał sędziw y b ra t Ja n . P o d o b n y do Mojżesza n a górze S y
naj stał on tu taj ja k o p od n iosła postać i w yciągnął, błogosław iąc n a d sw oich ręce z świętą pow agą i n atch n ien iem m ęczennika n a obliczu. P o siw iałe p ie r
ścienie włosów, spływ ające na dół z pod szerokiego kw akierskiego kapelusza, sre
b rz y sta b roda, blade oblicze z w yrazem spokoju i stanow czości pod n osiły jeszcze więcej urok tej pięknćj postaci.
PT jego stóp leżała na klęczk ach m łoda córka M arya i drżąc u k ry w a ła tw arz w pow łóczystych fałd ach jego szaty. W śród grobow ej ciszy, ja k a n a około panow ała, do latyw ało okropne biadanie m iasta, strzelanie w alczących i ry k dzikich In d y a n , k tó rz y w tr y u m fie głosili swój śpiew bojow y.
K ied y P aw eł w p ad ł do izb y , sta
n ą ł jak w ry ty . Z im n y dreszcz czci o- g a rn ą ł go, skoro zobaczył M arkw alda, k tó ry stojąc nieruchom o n a m iejscu z błyszczącym i, radością rozprom ienić-
n y m i oczym a sp o g ląd ał w płom ienne niebo, ja k g d y b y ju ż teraz b y ł oglądał rajskie roskosze. U zbrojony m łodzieniec zadrżał w obec spokoju starca ; owszem przejął on jego duszę tak w szechw ła
dnie, iż m iał ju ż odrzucić b ro ń i umrzeć z ty m i św iętym i, g d y go u jrzała siostra M arya, z okrzykiem k u niem u się rzu
ciła i objęła go kurczow o.
W tej chw ili ozw ał się r y k In d y a n dookoła dom u. B y ły to w y cia piekiel
ne ■— straszliwe, przerażające, nieopisane w rzaski, w k tó ry c h się łą c z y ły dzika radość, krw iożerczość, clięć ra b u n k u i try u m fu jąc a uciecha zw y c ię stw a !
W szystko d rżało ; ty lk o J a n i jego córka B erta pozostali nieporuszonym i.
P a w e ł stracił praw ie całkiem p rz y tomność. B y ł on je d y n y m uzbrojonym w dom u, k tó ry otaczały setki dobrze u zb ro jo n y ch Irokezan, i k tó ry nie b y ł n aw et zatarasow any. Cóż m ógł u czy n ić—
zwłaszcza, g d y go jeszcze obejm ow ały ram iona u k ochanej siostry, g d y go ona b ła g a ła : „R atuj n a s ! “ T o rozdzierało m u serce. In d y a n ie poodbijali k o lb am i dolne d r z w i; a jed en z n ich w y lazł n a p rastare drzewo w ogrodzie i zaglą
dnąw szy oknem do izby zgrom adzonych kw akrów już się m iał do niej rz u c ić ; lecz P aw eł d ał ognia z swej strzelby, a In d y a n in sk rzy w ił się i sp ad ł n a w znak z drzew a.
Po chw ili rozległo się jeszcze s tra szliwsze w ycie. Do izb y w p a d a ły k a m ienie i strz a ły ; zatrzeszczały d rzw i—- a dzicy zw ycięzcy w padli z ok rzyk iem
■radości do dolnej części dom u. N iebez
pieczeństwo b y ło n ag lące; głośno o d z y w ał się popęd zachow aw czy, więc cze
ladź M arkw alda po chw y ciła b a g n e ty i pałasze, które im P aw eł rzu cał. D w aj słudzy zatarasow ali drzw i naprędce. P a weł i dwaj u zbrojeni starali się b ro n ić
o kien przeciw do stający m się do n ich In d y an o m . Ale w szelkie usiłow ania nie s k u tk o w a ły ; drzw i u le g ły naciskow i a tak u jąc y ch , icli g ó rn a część się zała
m ała.
O k ro p n y o k rzy k try u m fu podnieśli teraz n a p a d a ją c y dzicy. Ciemne posta
cie cisn ęły się do w y ło m u; lecz P aw eł strzelił dw a ra z y do nich i to sku te
cznie, ja k można b y ło w nioskow ać z ję ków boleści. Z anim atoli zdołał pow tór- ; nie nabić, ju ż drzw i całkow icie w ybito ; a izbę n a p ełn ili In d y an ie . N aprzód w y
sk o czy ła ok ro p n a postać naczelnika In- d y a n C aracterichea, zw anego dla okru- tności „B iały m W ilk iem “. Jego prze
w racające się oczy szu kały ofiary wście
kłości. U jrz a ł on Bertę, k tó ra stała u bo
k u ojca w św iętym spokoju. D ziki w y w in ął około g ło w y swój tom ahaw k*),
*). W ojenny toporek Indyan.
a nieszczęśliwa B erta u su n ęła się do nóg- ojca, podczas g d y jego n a ziemię obalono i zatkano m u usta.
W tej chw ili d a ł się słyszeć głos b ęb n a ; ro złeg ły się strzały , a o k r z y k :
„Za Boga i rzeczpospolitą!1,1 zw iastow ał przy b y cie A m erykan. N ag łe pojaw ienie się am ery k ań sk ieg o w ojska w znieciło po strach i trw ogę pośród I n d y a n ; toż z szybkością m yśli o puściła najw iększa ich część izbę i dom, zabierając z sobą zakneblow anych M arkw ald a i k ilk o ro dziew cząt. P o został ty lk o C aracteriche i trzej jego tow arzysze. W ściekłość
„B iałego W ilka “ zw róciła się osobliw ie przeciw Paw łow i, k tó ry o b rzu co n y za
bitym i sam jed en m ężnie się b ro n ił.
Młodzieniec, stojąc o ch ran iał ciało M a
ry i, k tó ra leżała zem dlona n a ziemi.
Poniew aż nie m iał czasu do n a b ic ia strzelby, u ch w y cił j ą za lufę i w y w ija ł gniew nie k o lb ą naokoło siebie. L ecz
Irokezanie um ieli się zręcznie u ch y lać i zbliżali się coraz więcej k u niemu.
Mimoto nie u stąp ił P aw eł ani n a piędź z obranego stanow iska i b ro n ił się
Z n ie sły ch an ą w alecznością. Lecz b o ry k a ł się z czterem a dzikim i ta k , iż go ju ż siły o p adały , k ie d y m u w k r y ty cznej chw ili p rz y b y ł n a pom oc — K o
ściuszko, k tó ry w p ad ł do izby, m ając w lewej ręce pistolet, w praw ej szpadę.
B ędąc jeszcze n a dole poznał 011
z dzikiej w rzaw y, ja k a go dolaty w ała z g ó ry , iż tam pew nie potrzebną b y ła pom oc. R ozkazał więc naty ch m iast F ran cu zo m pod przew odnictw em sier
żan ta p o d ąży ć nap rzó d k u W iom in- gowi, podczas g d y część jego ludzi sta
n ę ła p rzed dom em M arkw alda. Z d ru g ą g a rstk ą o d eb rał on najpierw In d y a- nom d olną część dom u. In d y an ie , przy- w iedzeni do ostateczności, bron ili się z odw agą rozpaczy i m ścili n a bić-
d n y ch ofiarach, które w p a d ły w ic h ręce. W straszliw y sposób pokaleczone, pozbaw ione sk ó ry n a głow ie tr u p y w y rzucali oni o knam i dom u.
K ościuszko i jego ludzie zadrżeli, w i
dząc te okrucieństw a, lecz w łaśnie d la tego zdwoili swe usiłow ania tak, iż po zerw aniu w k ilk u chw ilach szańców przyszło do p o ty k a n ia się wręcz.
K ościuszko rad b y ł ocalió życie po
zostałych jeszcze ludzi i sądził, że ich należało szukać n a górze. Z lw ią te d y odw agą przeb ił się przez zbite m asy nieprzyjaciół, dostał się szczęśliwie n a w schody i stan ą ł w izbie w chw ili, k ie d y jeden z I n d y a n potężn y m ciosem chciał pozbaw ić życia P a w ła . K u ła K o ściuszki pow aliła dzikiego n a ziemię on sam potćm n a ta rł gw ałtow nie n a C aractericlie’a. „ B ia ły W ilk “ zaczął się bronić; uderzenie jeg o to m ah aw k a p o kruszyło szpadę K ościuszki tak, iż.
się zdaw ało, iż b ezb ro n n y bo h ater miał teraz zginąć. L ecz zanim C aracteriche zd o łał d ru g i raz uderzyć, o b ją ł K o
ściuszko olbrzym iego In d y a n in a tak m ocno ram ionam i, iż on nie m ógł już .użyć swój broni. „ B ia ły W ilk “ poznał odrazu w zrastające niebezpieczeństwo, u w o ln ił się nagle z ram ion K ościuszki i zn ik ł z tow arzyszam i z izby. T a w al
k a trw a ła ty lk o k ilk a c liw il; a A m ery k an ie stali się w ty m czasie panam i dom u. L eżało z ab ity ch 28 In d y a n ; re
szta uciekła.
Upadek Wiomingu. — Pomoc i szlachetna m iłość b li
źniego Kościuszki — Jego radosne powitanie w obozie.
— Washington p r z y j a c i e l e m Kościuszki. — Mo
g iła Kościuszki.
U f a W iom ing sp ad ła tym czasem s tra szliwa katastrofa. T ej samej nocy, k ie d y się od b y w ała w alk a w dom u M ark- w alda, napadło 600 ludzi n a najw ięcej k u południow i w y su n ięty fort, k tó ry gm ina b y ła w zniosła w celu o ch ro n y m iasta. S ła b ą załogę w krótce pokonano i w y c ię to ; następnie w y la ła się dzika czerń n a m iasto. Straszliw e w ycie w y straszyło jego m ieszkańców ze snu i za
nim się oni opam iętali, w darli się ju ż In d y a n ie i A ng licy do m ieszkań i ra b o wali, burzyli, co ty lk o im w ręce w p a
dło. W k ilk u m in u tach stan ął W io
m ing w płom ieniach.
"
T w ierd za nie m ogła się utrzym ać, w ięc oczekiw ano najstraszliw szych o- stateczności, g d y nadciągnęli w ysłani przez K ościuszkę F ran cuzi.
P o w itan o ich w śród rado śny ch o-j krzyków . F ra n c u z i złączyli się natych
m iast z załogą, a przez to tw ierdzę u- ratow ano. W k ró tc e potem pojaw ił się sam K ościuszko i odpędził z sw ym i ju n ak am i i resztę dzikich po 2-godzinnym b o h aterskim i uporczy w y m boju.
A le ja k ie ś uczucia b u rz y ły się w du
szy ludzkiego zw ycięzcy. N a prochem oczernionem obliczu bo hatera zajaśnia
ł y łz y w spółczucia n a w idok nieskoń
czonej niedoli. P iękne, kw itnące mia
sto W iom ing zam ieniło się w jednę k u p ę g ruzów ; a w śród nich leżeli mę- szczyzni, k obiety, dzieci i starcy, po
ran ie n i b a rb a rz y ń s k ą ręką, napełniając pow ietrze ję k a m i boleści!
Spełniło się więc straszliw e przeczu
cie M a rk w a ld a : raj S u sq u eh an n y znikł z ziemi !
K ościuszko b y ł zanadto szlachetny, a b y się m ógł b y ł ty lk o litow ać n a d pow szechnem nieszczęściem ; czuł, iż tu taj w ypadało działać i to działać sz y b ko. Skoro w ięc ty lk o w y d ał w ojskowe ro zk azy do zabezpieczenia k ilk o rg a p o zostałych ludzi, ju ż sam pospieszył ra tow ać nieszczęśliw ych. T oż w y lał swą miłość, try sk a ją c ą nieskończenie hojnie z jeg o młodzieńczej piersi n a bliźnich.
T u ta j u k lę k n ął obok rannego i opa
try w ał jego r a n y w łasnym i rękom a, tam pocieszał ro zp aczający ch ta k łag o dnie, iż osy chały aż do znużenia spła
kan e oczy. N a innem m iejscu pom agał przenosić ciężko ra n n y c h n a nosze, a b y ich m ożna by ło przeprow adzić do for
tu, gdzie znow u sam rozdzielał m ałą ilość pożyw ienia, ja k ą m ógł zabrać d la zgłodniałych.