• Nie Znaleziono Wyników

Widok Teleonomia i ewolucja biologiczna

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Widok Teleonomia i ewolucja biologiczna"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

vol. XII, fasc. 4 (2017)

MAREK ŁAGOSZ Uniwersytet Wrocławski

Teleonomia i ewolucja biologiczna

*

1. Wstęp

W artykule tym rozpatruję złożony proces ewolucji biologicznej pod kątem jego teleonomiczności, czyli niecelowego, niezamierzonego (nieteleologicznego) ukierun- kowania. Próbuję znaleźć równowagę między koncepcją „czystej przypadkowości”

przebiegu ewolucji a antropocentryczną (czy raczej teocentryczną) koncepcją inte- ligentnego projektu (IP). Poszukuję syntezy (teoretycznego „złotego środka”) mię- dzy tymi antytezami, gdyż obie zdają się w swej skrajności problematyczne. Zakła- dam przy tym, że między czysto „faktualnym” a teleologicznym ujęciem ewolucji biegnie właśnie ścieżka teleonomii.

W „czystą przypadkowość” przemian ewolucyjnych trudno uwierzyć, jeśli wziąć pod uwagę modele różnych fragmentów gałęzi ewolucyjnych przyjmowanych w teorii (czy też raczej w teoriach) ewolucji1. Pokazują one bowiem wyraźne tendencje roz- wojowe. Wystarczy przypomnieć sobie „szkolne” rysunki obrazujące ewolucję konia czy człowieka, aby naocznie spostrzec rozmaite ukierunkowania, na przykład ukie- runkowanie — odpowiednio — w stronę zaniku palców kończyn (formowanie kopyta) czy pionizacji postawy. Nie pozostawia także wątpliwości na przykład obraz kierun- ku rozwoju mózgu (przy porównaniu gatunków „filogenetycznie nierówieśniczych”):

wzrost masy, objętości, zróżnicowania anatomicznego i  funkcjonalnej złożoności.

Z kolei tak wysoce wyspecjalizowany organ jak oko rozwinął się w toku „ukierunko-

1 Przyjmowane nie arbitralnie, lecz na podstawie danych empirycznych: paleontologicznych i zoo- logicznych, chociaż trzeba pamiętać, że stopień swobody interpretacyjnej tych danych też nie jest bez znaczenia.

* Tekst napisany z  inspiracji naukowymi dyskusjami z  doktorem Krzysztofem Chodasewiczem.

Zob. K. Chodasewicz, Filozoficzne trudności definiowania życia w świetle biologii współczesnej, nie- opublikowany doktorat obroniony na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego; idem, Evolution, Reproduction and Definition of Life, „Theory in Biosciences” 133 [1] (2013), s. 39–45, https://

doi.org/10.1007/s12064-013-0184-5 [dostęp: 22 października 2017].

(2)

wanej” zmiany ze światłoczułej plamki pigmentowej. Rozwój tego organu u różnych gatunków szedł w kierunku jak najlepszego przystosowania widzenia do rozmaitych i zmiennych warunków otoczenia, na przykład dostosowywania się anatomii oka do ilości światła2. Intuicyjnie biorąc, jakoś trudno uznać, że te „ciągi ewolucyjne” są od początku do końca efektem splotu przypadkowych — względem ewoluujących or- ganizmów czy organów — okoliczności (zdarzeń). Zdaje się, że musi jednak działać

— przynajmniej na pewnych etapach rozwoju filogenetycznego — jakaś „kierunkowa reguła”. Być może jest tak, że „czysty przypadek” inicjuje tylko początkowe fazy łań- cuchów ewolucyjnych, a jego rola z biegiem czasu sukcesywnie słabnie. Rozważmy tę kwestię szczegółowiej.

2. „Cele” ewolucji

Ze względu na działanie doboru naturalnego można generalnie przyjąć, że „ce- lem” wytyczającym drogi ewolucji biologicznej jest skuteczne przeżycie osobnika i przekazanie genów. Antoni Kępiński mówi o działaniu dwóch praw biologicznych:

pierwszego, wyrażającego „dążenie” osobników do zachowania indywidualnego ży- cia oraz drugiego, wskazującego tendencję do zachowania istnienia gatunku3. Moż- na przypuścić, że prawo pierwsze podporządkowane jest drugiemu. Taki punkt widzenia zgadza się z dość powszechnym wśród współczesnych biologów ewolu- cyjnych przekonaniem, że to nie osobniki są podstawowymi jednostkami ewolucji i doboru, lecz poszczególne geny. Z tej perspektywy osobnik, jego fenotyp (wszyst- kie dostrzegalne cechy i właściwości organizmu, jakie wykształciły się w toku jego indywidualnego rozwoju) jest tylko narzędziem transportowania kwasu dezoksyry- bonukleinowego (DNA). Możemy w zasadzie uznać to przekonanie z tym wszakże zastrzeżeniem, że genotyp (zespół właściwości dziedzicznych organizmu uwarun- kowanych danym składem genów) nie funkcjonuje niezależnie od fenotypu danego osobnika: nie „wsiada” do niego jak do nic niezmieniającego w samym pasażerze wehikułu, który przewozi go tylko na inne miejsce. Fenotyp może modyfikować ge- notyp — tym bardziej że geny działają jako substancje chemiczne — są odcinkami DNA o określonym i dobrze znanym składzie chemicznym, a więc jako nośniki in- formacji mają naturę substancjalną; są materialnym podłożem kodu genetycznego.

W tym substancjalnym sensie można nawet powiedzieć, że genotyp jest pewnym specyficznym — odpowiedzialnym za dziedziczenie — elementem fenotypu. Stąd na przykład napromieniowanie tego ostatniego może w sposób istotny zmieniać informację genetyczną, a tym samym modyfikować genotyp. W swej pracy dok- torskiej (Różnica między demokrytejską a  epikurejską filozofią przyrody) Marks

2 Przy czym o ile plamka pigmentowa biernie rejestruje i czysto reaktywnie odpowiada na określoną ilość padającego nań światła, o tyle wyżej rozwinięte organy widzenia — np. ludzkie oko — już aktyw- nie przystosowują się do zewnętrznych warunków optycznych. Jak ktoś na to zwrócił uwagę, różnica między plamką pigmentową a okiem jest mniej więcej taka jak między kliszą a aparatem fotograficz- nym. Światłoczuła klisza naświetla się pod wpływem padającego nań światła, a aparat fotograficzny pozwala na ustawienie parametrów tego naświetlania: wielkość przesłony, czas naświetlania itp. W tym ostatnim przypadku jest to „przystosowanie czynne”.

3 A. Kępiński, Rytm życia, Kraków-Wrocław 1983.

(3)

stwierdza: „pragnienie istnienia jest najstarszą miłością”4. Jeśli pozbawić to stwier- dzenie kontekstu antropomorficznego, można przyjąć, że wyraża ono podstawową tendencję, którą „kieruje się” świat ożywiony. Czyż bowiem „cała teleonomia” tego ostatniego się w nim nie zamyka? Życie samo z siebie automatycznie i bez żadnego

„zamysłu” jest tendencją do samozachowania, wzmacniania i potęgowania5. Dobór naturalny utrzymuje reprodukcję i dziedziczenie: osobniki najlepiej przystosowane najskuteczniej powielają własne geny.

W związku z pojęciem doboru naturalnego można jednak próbować podwa- żać teleonomiczność (ukierunkowanie) rozwoju życia. Zgodnie bowiem z paradyg- matem neodarwinowskim6 różnokierunkowe i „przypadkowe” mutacje genotypów podlegają testowaniu przez środowisko. Tylko organizmy najlepiej przystosowane odnoszą największy sukces reprodukcyjny. Inne — nawet jeśli przeżyją — są sła- bymi reproduktorami. Gdzie tutaj zatem jest jakaś tendencja? Z  jednej strony mamy „przypadkową” zmienność genotypu, a z drugiej nie mniej „przypadkowe”

zmiany środowiska (na przykład jakieś katastrofy ziemskie czy kosmiczne: wy- buchy wulkanów, uderzenia meteorytów, radykalne zmiany klimatu czy czynniki społeczne7 itp.). Nawiasem mówiąc: słowo „przypadek” ujmujemy w  cudzysłów, gdyż nie chodzi o to, że zmiany, o których mowa, nie mają swoich jednoznacznych przyczyn jako swoich warunków dostatecznych — mają i w tym sensie są czymś koniecznym. O ich przypadkowości mówimy jednak ze względu na życie, na kieru- nek jego aktualnego rozwoju. Co na przykład miała wspólnego z tendencją rozwo- jową prehistorycznych gadów domniemana katastrofa kosmiczna, która — jak się przypuszcza — doprowadziła do ich wyginięcia lub była jego współprzyczyną? Co z kolei wspólnego z ugruntowaną ewolucyjnie kondycją danego organizmu ma jakaś letalna mutacja popromienna? Wygląda na to, że obraz pewnego porządku rozwo- jowego świata organicznego wyłania się ze zupełnie nieczułych na potrzeby życia

— i w tym sensie przypadkowych — zmian kwantowych (mutacje genetyczne) lub makroskopowych (ekosystemowych, kosmicznych). Czasem w tym „deterministycz- nym chaosie ewolucji” dochodzi do „szczęśliwego” zbiegu okoliczności: środowisko jest na tyle stabilne, a zaistniała mutacja na tyle korzystna (przystosowująca orga- nizmy do życia w tym środowisku), że pozwala danym gatunkom na bujny rozkwit, na duży sukces reprodukcyjny. To jednak nie trwa wiecznie. Koniunktura w końcu się odwraca.

4 K. Marks, Różnica między demokrytejską a epikurejską filozofią przyrody, Warszawa 1966, s. 133.

5 Mimo istnienia „lokalnych kontrprzykładów”, jak np. działania samobójcze. Przy czym — ze względu na rozmaite niszczące wpływy środowiska — nie zawsze oznaczać to musi wzrost złożoności, zintegrowania i skomplikowania budowy i funkcji. Czasem „pójście” w kierunku odwrotnym (w kierunku

„redukcji funkcji życiowych” — dysolucja) może „uratować” życie gatunków.

6 Celowo mówię tu o neodarwinizmie, a nie o teorii Darwina, gdyż sam Darwin w dziele O po- wstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymaniu się doskonalszych ras w walce o byt (K. Darwin, Dzieła wybrane, t. 2, tłum. S. Dickstein, J. Nusbaum-Hilarowicz, Warszawa 1959) do- puszczał możliwość dziedziczenia cech nabytych, związanych np. z  używaniem bądź nieużywaniem narządów.

7 Jeśli chodzi o te ostatnie, to zauważono np. wpływ kłusownictwa na znaczący wzrost w popu- lacjach słoni żyjących w  afrykańskich parkach narodowych liczby osobników pozbawionych ciosów.

Kłusownictwo stało się w ten sposób czynnikiem ewolucji i doboru naturalnego.

(4)

Można przypuścić, że obraz teleonomicznej ewolucji gatunków jest złudzeniem, jaki powstaje „w  krótkim planie” badania jej przebiegu. „W  długim zaś planie”

zwrot kierunku ewolucji, analogicznie do ruchu cząsteczek Browna, zmienia się chaotycznie — czasem na zupełnie przeciwny (w cyklu ewolucja-dysolucja) Co to jednak znaczy „długi plan”? Ile milionów czy miliardów lat obejmuje? To może pytania mniej ważne. Najważniejsze zdaje się to, że jednak i w tych „chaotycznych ruchach ewolucji” cały czas odnajdujemy tę najpierwotniejszą tendencję świata organicznego: przetrwać w takiej czy innej postaci. Jeśli organizmy nie mogą już dalej trwać i rozwijać się jako olbrzymie gady, przetrwają jako zrazu niewielkie ssa- ki; jeśli ssakom coś uniemożliwi dalszy rozwój, rozwiną się zapewne inne formy — lepiej dostosowane do warunków. Nie jest też wykluczone, że z jakichś dramatycz- nych względów „trajektoria życia” znów powiedzie ku prymitywnym organizmom jednokomórkowym. Pewne natomiast jest to, iż życie — przynajmniej na naszej planecie — kiedyś się skończy. W każdym razie życie, zarówno w postaci poszcze- gólnych organizmów, jak i ich populacji czy gatunków8, cały czas „poszukuje” jak najbardziej optymalnej formy replikacyjnej: przetrwać i przekazać geny dalej — oto jego „zadanie”, najogólniejsza tendencja i kierunek. Tak jak roślina przeciska się do światła (fototropizm), tak życie „podąża” za sprzyjającymi mu warunkami.

Tę ostatnią tezę można też odwrócić i powiedzieć, że czasem warunki „podążają”

za życiem. Nagle okazać się bowiem może, że dotychczas niespecjalnie korzystne czy wręcz zabójcze cechy organizmu ze względu na jakąś zmianę środowiskową stają się cechami korzystnymi9. Jak też wiadomo, oprócz mutacji korzystnych i niekorzystnych dla przetrwania gatunku są tak zwane mutacje neutralne (w da- nej sytuacji obojętne). Nie są to bynajmniej czysto nadmiarowe efekty rozrzutności przyrody. „Czekają” jakby w uśpieniu, gdyż w pewnych warunkach mogą okazać się adaptacyjnie korzystne albo szkodliwe. Tak wygląda teleonomia w „najdłuższym planie” rozwoju życia.

Nie wolno wszak pomijać i  tych „krótkookresowych” tendencji rozwojowych, o których mówiliśmy wyżej: ewolucja gatunku (na przykład człowieka, konia itp.) czy specjalizacja ewolucyjna jakiegoś organu (mózgu, oka itp.). W ujęciu neodar- winowskim przypadkowość i losowość wiążą się z aspektem genetycznym (mutacje genotypu). Dobór naturalny zaś niewątpliwie, choć w sposób nieświadomy (nieza- mierzony), ukierunkowuje ewolucję poszczególnych gatunków i organów. Kierunek ich rozwoju zależy jednak od zmieniającego się środowiska i  dlatego może być zaburzany (zmieniany) przez radykalne zmiany tego ostatniego. Zjawiskiem, które stawia pod znakiem zapytania wyłączność doboru naturalnego, jeśli chodzi o na- rzucanie kierunku zmian ewolucyjnych, jest tak zwany dryft genetyczny. Polega on na przypadkowych (ze względu na losowy charakter przekazywania przez rodziców genów na potomstwo) wahaniach częstości genu zachodzących w małych i izolowa-

8 Jeśli gatunek można w ogóle uznać za byt realny.

9 Nie inaczej ma się rzecz z najbardziej bodaj rozpowszechnioną wśród ludzi chorobą (wadą) gene- tyczną — z hemochromatozą (choroba polegająca na nadmiernym gromadzeniu w organizmie żelaza,

„żelazica”). Otóż — jak utrzymują biomedycy — ludzi z tą wadą genetyczną jest tak wielu, gdyż oka- zało się, że ci, którzy mieli „żelazną krew”, odporni byli na pewną odmianę (pewne odmiany?) średnio- wiecznej zarazy, która dziesiątkowała tych bez „żelaznego genu”.

(5)

nych populacjach10. Dryft genetyczny, eliminując określony gen bądź zwiększając jego częstość, hamuje lub przyspiesza selekcję.

3. Neodarwinizm a lamarckizm

Gdyby zastanowić się bliżej nad mechanizmami ewolucji, to trzeba by powie- dzieć, że — poza wskazywanym już paradygmatem neodarwinowskim (przypad- kowe różnokierunkowe mutacje i dobór naturalny) — istnieje pretendent do ich wyjaśnienia — bynajmniej nie całkiem zdetronizowany przez współczesną biologię

— teoria dziedziczenia zmian nabytych Jeana Baptiste de Lamarcka11. Co dziś zostaje z wczesnej teorii ewolucji Lamarcka? Czy jakieś elementy jego koncepcji da się uzgodnić z neodarwinizmem?

O ile w neodarwinizmie przyczyny zmienności tkwią w genotypie, którego no- sicielem jest dany osobnik, o tyle w lamarkizmie za zmienność odpowiedzialne ma być postępowanie osobnika w ciągu życia (używanie/nieużywanie narządów). Do tego zakłada się, że istnieją mechanizmy dziedziczenia takich zmian nabytych.

Oznacza to, że wbrew powszechnie przyjmowanemu poglądowi istnieje obustronna komunikacja między fenotypem a genotypem, a więc także od fenotypu do geno- typu. W „psychologicznej” wersji lamarkizmu zmienność wiązałaby się ze „świa- domym” (czy raczej quasi-świadomym, gdyż podejmowanym instynktownie lub odruchowo) wysiłkiem osobnika (organizmu). Znany jest powszechnie żartobliwy ciąg obrazków, na których początkowo niewysoka żyrafa, próbując z uporem dosię- gnąć akacjowych liści, staje się zwierzęciem o wyjątkowo długiej szyi. Rzecz jednak nie jest tak prosta. Nie każde tendencyjne i powtarzalne działanie uwarunkowane instynktownie (bądź jak u człowieka — intencyjnie) prowadzi do dziedzicznych zmian w genotypie osobników je podejmujących. Nie wszystkie cechy nabyte pod- legają dziedziczeniu — nie dziedziczymy po przodkach na przykład wyćwiczonych bicepsów. Poza tym takie zmiany może wprowadzić także działanie sporadyczne i „niezamierzone” (ani instynktowne, ani intencyjne) — na przykład znalezienie się organizmu w  strefie napromieniowania12. Niemniej nie ma nic absurdalnego w przypuszczeniu, że pewne „nawyki etologiczne” mogą wpływać na zmiany ge- notypu13, które będą przekazywane dalej w drodze dziedziczenia, chociaż trzeba przyznać, że mechanizmy tego typu zmiany nie są dobrze rozpoznane. Wskazuje się, że pewne nawyki osobnicze (tryb życia, sposób odżywiania) lub czynniki środo- wiskowe mogą aktywizować bądź unieczynnić niektóre geny (włączanie/wyłączanie genów)14 i że ta „nabyta zmiana ich statusu” może być dziedziczona. Jeszcze inną niż mutacja genowa możliwością zmienności istotnej ewolucyjnie jest wymienianie się przez organizmy genami. Istnieje ślimak, który „okrada” glon z chloroplastu

10 Ściślej: w takich populacjach jest to zjawisko najbardziej widoczne.

11 J.B. Lamarck, Filozofia zoologii, tłum. K. Zaćwilichowska, Warszawa 1960.

12 Dziwne jednak, że w paradygmacie neodarwinowskim mutacji nabytych ze środowiska jako cech DNA nie uważa się za cechy nabyte.

13 Niektóre cechy nabyte — jak np. napromieniowanie — modyfikują genotyp.

14 Mamy tu do czynienia z modyfikacjami, które zmieniają aktywność genów (modyfikują sposób ich „odczytywania”), nie zmieniając sekwencji DNA.

(6)

oraz z genu „opiekującego się” chloroplastem. W ten sposób powstaje swoiste „ro- ślino-zwierzę” („ślimakowa bateria słoneczna”).

W  każdym razie lamarkizm w  teorii ewolucji akcentuje to, że mechanizmy zmiany jakby „od razu” idą w kierunku adaptacji (zmiana przystosowawcza). Są one efektem pewnego ukierunkowania, tendencji, a nie tylko „ślepej” mutacji, którą dopiero wtórnie „testuje” dobór naturalny. Zakłada się, że w obszarze ewolucji nie mamy do czynienia z czystą losowością.

To, że Lamarckowski punkt widzenia wcale nie musi być przeciwstawiany ujęciu neodarwinowskiemu, rozumiał na przykład Bergson. W swej Ewolucji twórczej15 zaproponował on spojrzenie „syntetyzujące” te dwie wizje ewolucji. Zresztą coraz częściej najnowsi badacze idą w kierunku takiej interpretacji ewolucji biologicznej, którą można traktować jako „dialektyczny powrót” (a więc powrót „syntetyzujący

— „na wyższym poziomie”) do Lamarcka. Są to próby rozumienia ewolucyjnych idei Lamarcka z perspektywy współczesnej neodarwinowskiej biologii ewolucyjnej.

Nawet jeśli uznamy, że główną przyczyną zmienności na początku procesu ewo- lucyjnego są nieukierunkowane, przypadkowe mutacje, to w  toku jego postępu pojawia się już ukierunkowanie. Sam dobór naturalny — o czym wspominaliśmy już wyżej — jest czynnikiem wtórnie ukierunkowującym. Ale „celowość” (teleono- mia) ewolucji nie jest tylko wtórna, czyli zachodząca „po doborze”16. Także „przed doborem” mogą wystąpić pewne ukierunkowania. Organizmy przystosowują się do otocznia — ich zmienność dziedziczna ma charakter przystosowawczy. Przykładem reakcji na bodźce środowiska jest radykalny wzrost stopnia mutacyjności bakterii, która znajduje się w warunkach krytycznych — „mutować na gwałt” staje się jej ostatnią deską ratunku. Ogólnie: przystosowanie do zmiennego środowiska polega na rozmaitych próbach kompensacji („wyrównywania”) niekorzystnych dla prze- życia organizmu zmian. Na przykład powstały brak jakiegoś ważnego składnika w pożywieniu, uruchamia „produkcję własną” organizmu17. U Lamarcka zmiany adaptacyjne polegają na nabywaniu cech nowych oraz na konieczności ich dzie- dziczenia w pewnych warunkach. Przy czym trzeba tu dodać co najmniej dwie uwagi: 1. nabywanie nowych cech nie jest reakcją czysto losową, lecz ukierunkowa- ną (przystosowawczą, „celową” — teleonomiczną); 2. dziedziczenie cech nabytych nie jest automatyczne — nie każda zmiana „plastyczna” (adaptacyjna) skutkuje zmianą ewolucyjną. Muszą być spełnione określone warunki, takie na przykład jak: brak wycofania bodźca środowiskowego, na który zmiana była reakcją, czy utrata możliwości powrotu do stanu sprzed zmiany przystosowawczej. Dodatkowo wskazuje się (i to jest ów „moment dialektyczny”, gdyż pokazuje, iż „powrót” do Lamarcka następuje z zachowaniem koncepcji neodarwinowskiej), że u podstaw pierwotnie adaptacyjnego „mechanizmu lamarckowskiego” leży „mechanizm neo- darwinowski”. Oznacza to, że schematy reakcji adaptacyjnych są efektem zmian

15 H. Bergson, Ewolucja twórcza, tłum. F. Znaniecki, Warszawa 1957. Krytykuje on tu zarówno mechanicyzm: zmiany ewolucyjne są wprawdzie prawidłowe i konieczne, lecz nieukierunkowane, jak i teleologizm (finalizm): ewolucją rządzi celowość w „ludzkim sensie” (intencyjność).

16 Chociaż podkreśla się, że mechanizmy takiej zmienności powstają na skutek doboru darwinow- skiego, a więc działa tu mechanizm darwinowski.

17 To jest przypadek ekwifinalności, czyli dochodzenia różnymi drogami do tego samego skutku.

(7)

losowych preferowanych przez środowisko (dobór naturalny) — powstają więc na

„drodze neodarwinowskiej”18.

Zdaniem przywołanego Bergsona na pewnym etapie ewolucji różnice tkwiące w genotypie przestają być czysto przypadkowe i indywidualne, lecz są jakby roz- winięciem „impulsu” biegnącego od zarodka do zarodka za pośrednictwem osobni- ków. Mutacje Bergson wiąże z „dążeniem do zmiany” całego gatunku. Rozumiemy to tak, że udział „czynnika przypadkowości” w toku ewolucji danego gatunku czy organu wciąż maleje — przynajmniej przez jakiś czas, w ustabilizowanych okolicz- nościach. Dana postać organizmu (organu) nie tylko biernie podlega mutacjom, lecz także kanalizuje te mutacje w określonym kierunku. Na przykład jeśli jakiś organ jest już w zaawansowanym stopniu ewolucyjnie rozwinięty, to pewne kierun- ki jego dalszego rozwoju są (przy założeniu względnie stabilnych warunków środo- wiska) bardziej prawdopodobne niż inne — następuje proces specjalizacji. Wydaje się, że dana rozwinięta postać organizmu „zawęża” — przynajmniej statystycznie, na zasadzie mniejszego prawdopodobieństwa — liczbę i charakter mutacji, jakim podlegać może jego genotyp. Kolejne mutacje zależą nie tylko od przypadkowe- go wpływu środowiska, lecz od samego genotypu (od mutacji wcześniejszych)19. Następuje swoista „kanalizacja zmian”. Z drugiej strony środowisko też ma — na zasadzie doboru naturalnego — określone „oczekiwania” względem ewoluującego organizmu, preferując jego rozwój w tym kierunku, który zapewnia mu coraz do- skonalsze dostosowanie się do panujących w nim warunków. Tak więc — zdaniem Bergsona — chociaż ewolucja nie może być czymś w całości określonym (musi się w niej bowiem znaleźć miejsce na „spontaniczność” i „twórczość”20), to nie jest też zupełnie nieokreślona i chaotyczna21. Jest ona — by tak to nazwać — „odcinkowo ukierunkowana”. Ukierunkowania tego nie tłumaczą wszakże przyczyny „psycholo- giczne”. Koncepcja „świadomego wysiłku” nie wyjaśni ani ewolucji roślin, ani, ogól- nie biorąc, zmian głębokich (strukturalnych) — na przykład wzrostu złożoności, integracji czy funkcjonalnego skomplikowania, chociaż Bergson w swojej koncepcji mówi o pewnym „wysiłku”, który tkwi w zarodku, o pierwotnym pędzie — „pędzie życiowym” (franc. élan vital). Jest to swoista siła życiowa (vis vitalis), która — jak wskazywaliśmy już na to wyżej — „każe” życiu krzewić się „za wszelką cenę”, prze- trwać kosztem „ofiary”, jaką jest entropia jego środowiska. Linie ewolucyjne świata żywego rozgałęziają się, lecz coś z pierwotnej postaci życia, z jego fazy protoko- mórkowej, musi pozostawać we wszystkich tych odnogach. Można uznać, że jest to ów nieodparty pierwotny pęd życiowy.

18 Możemy mówić o darwinowskich (losowych) źródłach „mechanizmów ukierunkowujących”.

19 Ogólnie: aktualny stan determinuje i ogranicza późniejsze możliwości.

20 Wszak Bergsonowi chodzi o „ewolucję twórczą”.

21 „Dialektycznie” ujęlibyśmy to tak: w pewnym momencie — choć ślepa — ewolucja nie działa już całkiem na oślep.

(8)

4. „Inteligentny projekt” a „brzytwa Ockhama”

Jeśli chodzi o ewolucję biologiczną, to sugerowane wyżej „rozwiązanie teleono- miczne” jest swoistą syntezą dwóch skrajnych stanowisk — teleologizmu teorii inteligentnego projektu (IP) i koncepcji „czystej przypadkowości” (nieukierunkowa- nia) procesu ewolucyjnego. Zatrzymajmy się jeszcze na koniec przy tej pierwszej.

Otóż niektórzy badacze — szczególnie ci nastawieni teistycznie — podkreślają, że nie istnieje konflikt między naukową neodarwinowską teorią ewolucji a  kon- cepcją realizowania się w procesie życia na Ziemi (a zapewne także i w innych niezliczonych rejonach wszechświata) Bożego Zamysłu22. Literalnie biorąc, biblijny opis stworzenia należy traktować jako metaforę, abstrahującą od dużej rozpiętości czasowej stawania się świata. W rzeczywistości Bóg zaplanował jego stworzenie jako proces i — jak się na ogół przyjmuje — nie jest to proces, którym podlega On sam23. Bóg stwarza świat wraz z właściwym mu rytmem — strukturą zmia- ny — wraz z czasem. Jest to czas wewnętrzny świata, który zaczyna rozwijać się wstęgą ewolucji dzięki stwórczemu impulsowi Boga. Impuls ten można rozumieć na przykład jako konstytucję „kosmicznego genotypu”, kodującego poszczególne eta- py rozwoju wszechświata — rozwoju podlegającego Boskiemu nadzorowi24. Każ- da rzecz-substancja w ramach świata stworzonego jest „zrodzona”, czyli powstaje w  sposób naturalny z  innej rzeczy. Samo stworzenie zaś jako łamiące naczelną zasadę przyrodoznawstwa: ex nihilo nihil fit („z niczego nie powstaje nic”) pozosta- je czymś niepojętym. Do takiego teistycznego obrazu świata idea ewolucji dodaje tylko to, że byty zrodzone (w wypadku świata ożywionego: organizmy) podlegają nie tylko zmienności „kołowej”, czyli powtarzającej kolejne cykle reprodukcyjne i rozwojowe właściwe reprezentantom określonych gatunków, lecz także zmienności

„liniowej”, polegającej na pojawianiu się istotnej nowości — postępującej zmiany natury gatunkowej (przeobrażania się gatunków istniejących i  powstawania no- wych). Byłaby to ontologicznie całkiem przejrzysta sytuacja, w której stworzenie nie jest współodwieczne Bogu, lecz powstaje i przeobraża się w czasie. Pytanie zaś, dlaczego Bóg puścił w ruch machinę ewolucji akurat w takim a nie innym mo- mencie25, można by uchylić jako nazbyt zuchwałą próbę ingerencji w Boską Wolę.

22 Jest to wariant ogólniejszego przeświadczenia metodologicznego przyjmowanego w filozofii chrze- ścijańskiej (czy szerzej: teistycznej), zgodnie z którym nauki przyrodnicze, wnioskując podług swoich zasad, nie są w stanie wykazać rozumowo pewnych prawd, np. że świat powstał w czasie albo że jest on współodwieczny Bogu. To zaś, co przyjmuje wiara, jak np. stworzenie świata ex nihilo, nie jest sprzeczne z przyrodoznawstwem, lecz wykracza poza jego kompetencje.

23 W większości bodaj wykładni teologicznych Bóg jest bytem aczasowym, istniejącym poza czasem.

Chociaż kwestia „historyczności Boga” jest złożonym problemem teologicznym, a wśród licznych teorii ontoteologicznych spotykamy koncepcje Boga ewoluującego: np. kosmiczny Chrystus u Pierre’a Teilharda de Chardine’a czy wyłanianie się Trójcy Świętej z Nicości (z Bezgruntu — niem. Ungrund) u mistyka śląskiego Jakoba Böhmego.

24 Chyba że zgodnie z wizją deistyczną uznamy, iż Bóg jako Zegarmistrz Świata nakręcił jego me- chanizm i pozostawił go sobie samemu.

25 Przy czym jest tu pewna niezręczność, gdyż — jak można przypuszczać — przed stworzeniem świata nie było czasu (rzeczywistość Boga jako bytowość aczasowa), a zatem także i momentów „do wyboru”.

(9)

W związku tym, co przypuściłem wyżej — czyli że teleonomiczne („lamarckow- skie”) mechanizmy przystosowawcze wykształcają się na podstawie losowego me- chanizmu neodarwinowskiego — można by dopatrywać się zaprzeczenia koncepcji IP. Einstein mawiał: Bóg nie gra w kości. Jak z taką deklaracją pogodzić przypad- kowość (losowość) ewolucyjnych początków? Lecz zastanówmy się, czym w istocie jest przypadkowość (losowość, statystyczność)? Jest to w zasadzie funkcja naszej niewiedzy co do splotu rozmaitych (nierzadko bardzo subtelnych, „imponderabilij- nych”) okoliczności. Z takiego punktu widzenia wszystko, co się zdarza (także naj- bardziej niespodziewane, nieprzewidywalne „przeskoki kwantowe” w genotypach), można by podciągnąć pod ściśle jednoznaczną determinację przyczynową. Skrajny zaś determinizm przyczynowy w obrębie przyrody pozaludzkiej nie przeczy Bogu tak bardzo (a nawet — trzeba powiedzieć — jest kompatybilny z koncepcją IP), jak przeczyłby w odniesieniu do jego Woli i stworzonej na jego obraz woli człowie- ka. Nie bez związku z tą ostatnią.

Zapytajmy jeszcze tak: a  czy Bóg nie mógłby zaplanować ewolucji indeter- ministycznej, czyli takiej, którą rzeczywiście rządzi „losowa potencjalność” jako obiektywna własność przypisywana bytowi (tak zakłada na przykład kopenha- ska wykładnia mechaniki kwantowej)? Z punktu widzenia tego, co pisze Ockham w Traktacie o predestynacji, przedwiedzy Bożej i przyszłych zdarzeniach przygod- nych26, i to nie jest z góry wykluczone. Bóg na mocy swojego absolutnego rozumu mógłby znać cały bieg ewolucji świata w każdym jego szczególe, a jednocześnie niektóre zdarzenia w toku jej przebiegu mogłyby mieć charakter indeterministycz- ny (w sensie determinizmu statystycznego) — analogicznie do tego, jak Bóg zna wszystkie czyny człowieka, chociaż ten ma wolną wolę, a więc nie działa ściśle według bożego planu. Wolność woli nie oznacza, że dla Boga jest ona nieprzewi- dywalna. W tym wypadku pojawia się istotna trudność: czy owa boska przedwie- dza nie wyklucza wspomnianego na początku tego akapitu zaplanowania ewolucji indeterministycznej? Innymi słowy: czy to, że Bóg wie wszystko o losach świata, nie pociąga za sobą istnienia w boskim umyśle planu dla świata? Lektura wspo- mnianego traktatu Ockhama skłania nas do przypuszczenia, że nie: projekt nie jest warunkiem koniecznym przedwiedzy27. Mielibyśmy zatem taką oto sytuację:

ewolucja jest efektem „zaprojektowanej przypadkowości”, a Bóg i tak z góry wie, jak się ona potoczy.

Spróbujmy jeszcze teraz przyłożyć do idei IP brzytwę Ockhama. Wiele wskazu- je na to, że nie istnieje konflikt między naukową teorią ewolucji (TE) a koncepcją IP. W związku z czym ani z TE nie wynika negacja IP, ani z IP negacja TE (od- rzucenie jednej z tych koncepcji nie jest warunkiem koniecznym obowiązywania drugiej, a  zatem mogą one obowiązywać obie). Brzytwa postuluje niemnożenie bytów ponad konieczność. Pojawia się zatem naturalne pytanie, czy IP jest ko-

26 W. Ockham, Traktat o predestynacji, przedwiedzy Bożej i przyszłych zdarzeniach przygodnych, tłum. M. Karas, Kraków 2007.

27 Może taka — zapewne niedoskonała — analogia: użytkownik samochodu nie projektuje go, a może posiąść dużą wiedzę na jego temat. Niedoskonałość tej analogii polega na tym, że dokładną wiedzę o przyszłym funkcjonowaniu maszyny człowiek może oprzeć na istnieniu deterministycznych praw przyrody.

(10)

niecznym uzupełnieniem TE? Formalnie rzecz biorąc, czyli odnosząc się do nasze- go założenia o braku konfliktu między IP a TE — nie. Także z analizy samego przebiegu procesu ewolucji IP nie wyłania się jako warunek konieczny. Rzecz moż- na bowiem rozumieć tak: z odwiecznej materii powstał samoczynnie impuls (bądź raczej szereg impulsów, gdyż życie powstało zapewne równolegle na różnych dro- gach naturalnych28), który zainicjował zrazu „całkiem przypadkową”, a z biegiem czasu coraz bardziej teleonomiczną przemianę biologiczną. Taką wykładnię można (a w racjonalnej filozofii i nauce należy) utrzymywać dopóty, dopóki nie znajdą się poważne metafizyczne racje przeciw samodzielności i autokreatywności materii.

Wspomniany zaś brak konfliktu daje z kolei „ludziom wiary” możliwość „nieschizo- frenicznego” (koncepcja podwójnej prawdy) zajmowania się naukową teorią ewolu- cji — stworzenie może być rozumiane ewolucyjnie.

Teleonomy and biological evolution Summary

In this article I take into consideration the complex process of biological evolu- tion in respect of its teleonomy, i.e. its non-purposeful, non-intentional directedness.

I seek to find a balance between the concept of “pure contingency” of evolution, and the anthropocentric (or rather theocentric) concept of intelligent design (ID).

28 Niektórzy badacze przypuszczają, że różne koncepcje abiogennego pochodzenia życia (np. pier- wotny „bulion” czy „kominy geotermalne”) nie tyle wykluczają się, ile łącznie dopełniają obrazu po- wstawania życia na ziemi.

Cytaty

Powiązane dokumenty

The opportunities are: (1) the model supports the discussion about culture in expert meetings, it makes students aware of the complexity of the meaning giving process and

This paper includes a number of ‘internal’ and ‘external’ predictors in a mixed-effects logistic regression model and has two goals: (1) to replicate the positive correlation of

Przenoszenie zakażenia COVID-19 z matki na dziecko rzadkie Wieczna zmarzlina może zacząć uwalniać cieplarniane gazy Ćwiczenia fizyczne pomocne w leczeniu efektów długiego

Nauczyciel zapoznaje uczniów z tematem zajęć i uświadamia im cele lekcji. Nauczyciel wykonuje doświadczenie nr 20, opisane na stronie 94. Uczniowie startują w zespołach

Z dobroci serca nie posłużę się dla zilustrowania tego mechanizmu rozwojem istoty ludzkiej, lecz zaproponuję przykład róży, która w pełnym rozkwicie osiąga stan

Mierzone przez nas wielkości fizyczne zwykle są od siebie zależne. ciężar ciała zależy od jego masy, masa ciała zależy od jego objętości lub droga jaką przebywacie

Ma ona zawierać najważniejsze daty i fakty z jego życiorysu oraz odpowiedź na pytanie: Czego mogę nauczyć się od świętego Jana Pawła II!. Notakę prześlij w dowolnej formie

Netherlands is a pioneer country in automated vehicles development and implementation:, the famous, still in operation, bus line of Rivium in Rot- terdam, was a brealcthrough at the