• Nie Znaleziono Wyników

Przypadki pana profesora

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przypadki pana profesora"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Waltoś

(2)

ze studiów. Naukowcem - bo udzieliłem wypowiedzi na temat projektu Kodeksu karnego. Nawet pożar w Rydlówce zaważył o tym, że dziś jestem w Collegium Maius.

Teresa Bętkowska

Przypadki pana profesora

Kiedyś, gdy wybitny reportażysta Janusz Roszko, zamierzając opisać Collegium Maius i jego lokatorów, wszedł do dyrektorskiego gabinetu, to z wielkim szacunkiem pokłoniłsię profesorowi Karolowi Estreicherowi i pulchnejdamie, którejportret wisiał tużprzed nim. Dziś KatarzynaCornaro, królowaCypru namalowana według jednych przez Veronesa, według innychprzez nieznanegomistrza, zdobi Salę Zieloną średnio­ wiecznego gmachu, a mnie przychodzi pokłonić się nisko następcy tamtego gospoda­ rza, profesorowi Waltosiowi orazwybitnemu biologowi, profesorowi Henrykowi Ho- yerowi, którego niedokończony przez Leona Wyczółkowskiego portret zajmuje na ścianie miejsce królewskiej damy.

- Jak się pan czuje w roli już tak długoletniego włodarza? - pytam. Wcześniej bo­ wiem wyliczyłam, że ten ceniony powszechnie prawnik dwadzieścia siedem lat temu przejąłschedę po Karolujuniorze, historyku sztuki - ostatnim potomku profesorskiego rodu Estreicherów, z których jako pierwszy whistorii Krakowa zapisał się Dominik, sprowadzony z Moraw przez Hugona Kołłątaja w celu wykładania tu nauk rzemiosł artystycznych.

Profesor wygasza komputer, otwiera szufladę zabytkowego, bodaj osiemnasto­

wiecznego biurka, przez chwilę czegoś w niej uporczywie szuka. Z okrzykiem „o, jeeest!” pokazuje miznalezisko - plikpożółkłych tekturek. Ten plik następnie kładzie na rozłożystym stole, przy którym wcześniej zasiedliśmy; sterty książek i rozmaitych dokumentów zostają odsunięte na bok - najważniejsze miejscezajmują teraz te bez­ cennekarteczki zapisane starannieniebieskimatramentem...

Testament mistrza

- To jestswego rodzaju testament, jaki zostawił mi KarolEsteicher. Wszystkie spi­

sane w nim zalecenia spełniam... - słyszęw odpowiedzi.

Cokartka, to inne polecenie. Profesor Waltoś bierze do ręki każdą z nich, uważnie odczytujetreści. Na dłużej zatrzymuje sięprzy wskazaniach, zktórychjużsięwywiązał.

(3)

48 Uczeni przed lustrem

A wywiązał się z wielu. Do Collegium Iuridicum Uniwersytetu Jagiellońskiego wypro­ wadził Instytut HistoriiSztuki iobecnie drugie piętroCollegiumMaius szczyci sięwiel­ ce reprezentacyjną salą konferencyjną imienia Bobrzyńskiego. Libraria ma to, o co prosił poprzednik - między innymi zegar z kurantem i poruszającymi się figurami, a także zwyzłoconą tarczą nad wejściem. Nie majużkotłowni węglowej, bo tę - zpo­ żytkiem dla środowiska - zastępuje ogrzewaniegazem. Zostały wymienione wszystkie instalacje wodociągowe, kanalizacyjne,elektryczne, ogrzewania i inne, zmodernizowa­ no ciemnię fotograficzną, aula ma adamaszkową tapetę, schody wyściełają pluszowe chodniki, wbramie odstrony ulicy Świętej Annybarokowy ołtarz Matki Boskiej ulo­ kowano we wskazanej przez mistrza niszy - itd., itd.

-Czy KarolEstreicher zlecił też panu odkrycie piwnic? - znów moje pytanie. Doje­ gopostawienia skłaniarenowacja iudostępnienie dla ludzipodziemnych pomieszczeń, które na początek wypełniła bardzo ciekawa wystawa portretów-pastiszy fotomalar- skich Konrada Pollescha; Stanisława Waltosia - zwoli autora tejże wystawy - miałam przyjemność podziwiać najednym z obrazów osadzonego w portret niderlandzkiego kupca z końcaXVIIwieku...

- Nie, piwniceto jużmój pomysł - wyznaje profesor. I to wyznanieod razuuzupeł­ nia: - Chciałem pokazać, jak dobrze zachowały się gotyckie mury najstarszej siedziby uniwersyteckiej - klejnotu, jakim jeszcze może poszczycić się tylko Bolonia we Wło­

szech, Salamanka w Hiszpanii lub Praga, która jako pierwsza w Europie Środkowej rozpoczęła kształcenie żaków.Moją intencją byłoskłonienie zwiedzających do zadumy.

Stądtakże uruchomienie dla publiczności, dla celów edukacyjnych, wystawy interak­ tywnej.

Wystawa interaktywna nie tylko prezentowanajest wKrakowie - wędruje również po muzeach Polski. Teraz dyrekor Waltoś skupia się na tworzeniu w gmachu Colle­ gium Maius Centrum Promocji Uniwersytetu Jagiellońskiego; sala audiowizualna (jej miejsce tolektorium Ptolemeusza),sklep zmuzealiami, kącik z nowościamiwydawni­

czymi (gdzie mają być prezentowane, przez miesiąc, publikacje naukowców Uniwersy­ tetu Jagiellońskiego),kino, w którym będzie wyświetlany filmo historii Uniwersytetu Jagiellońskiego - to tylko nieliczne z atrakcji.

- Planówzwiązanych z Collegium Maius mam jeszcze wiele. I zapewniam: w moim testamencie, podobnie jak w tym Estreichera, też niezabraknie zleceń dlanastępcy...

Ciepły piec w PTTK

Jeśli Karol Estreicher poprzezswe wykształceniei życiową pasję był w sposóboczy­ wistypredestynowany do opiekowania się historycznym obiektem, toco, u licha, skło­

niło prawnika zkrwi i kości- wyjątkowomocno osadzonegow badaniu prawa karnego - do zajęciasięzarządzaniem CollegiumMaius? Ta myślnie daje spokoju.

- To przez przypadek znalazłem się tutaj. Nota bene przypadki rządzą całym moim życiem... - odpowiada Stanisław Waltoś. I wpada w zadumę. Ale owszem, opowie o tych przypadkach. Wtedy pewnielepiej zrozumiem zawiłą drogę, którą kroczy przez swe długie jużżycie.

(4)

- Zaczniemy od Collegium Maius? - jeszcze na moment pragnę obcować z prze­

szłością obiektu, któremu początek dał budynek zakupiony zapieniądze ofiarowane Alma Mater przez królową Jadwigę.

- Gdyby nie ciepły piec, to prawdopodobnie nigdy bym w tymbudynku nie był...

-tak zaczyna siętajemniczaopowieść.

Był rok 1968, zmarznięty, świeżo upieczony doktorhabilitowany zaszedł do Domu Turysty, do biura Zarządu KrakowskiegoOddziału PTTKprzy ulicy Basztowej,w któ­ rym urzędował Zbigniew Kresek, sekretarzOddziału. Jako wiceprezes tej turystycznej organizacji chciał z nim omówić aktualne problemy, ale i zwyczajnie zapytać: co sły­

chać? Nimjednak do rozmowy doszło, z nieukrywaną frajdą oparł się o duży, ciepły piec. Wtedy jego wzrok padł na „EchoKrakowa”. Na wyróżniającysię wielkimi literami tytuł: „Pożar w Rydlówce”. Cooo?! Po uważnym przeczytaniu tekstu ani przez chwilę niemiał wątpliwości,że właśnie PTTK powinnoprzyjść z pomocą w odbudowie domu, w którym Stanisław Wyspiański podpatrzył, a później przełożył na literackie dzieło wesele Lucjana Rydlazbronowicką panną.

Od Rydlówki do Collegium Maius

- 14 grudnia 1968 roku powołaliśmy odpowiedni komitet, 20 listopada 1969 roku Rydlówka była już odremontowana. Ekspozycję, która jest tam do dziś, nieźle chyba sobiewymyśliłem.W każdymraziew najmniejszy nawet drobiazg wkładałem swój nos.

Tyle że jeśli miałem problem z przeforsowaniem jakiegoś projektu, to z pomocą przy­

chodziłEstreicher, którego poznałem wcześniej jako wykładowcę na kursie miejskich przewodników, bodaj w 1952 roku. Estreicher, na przykład, poparł mnie w oporze przeciwkozaprojektowanym dla Rydlówki gablotom z pleksiglasu i podsunął koncepcję zastąpienia ich oszklonymi szafami z przełomu XIX i XXwieku. On również- z tym swoim fenomenalnym wyczuciem smaku - wymyślił zazdrostki w oknach zamiast kunsztownych, ale tu akurat zupełnie niestosownych zasłon czy kurtyn - kontynuuje swąopowieść profesor.

Słucham profesoraWaltosia, a równocześnieprzypominam sobie, jak to samo mó­

wiła mi kiedyś Maria Rydlowa (de domoTrąbka, żona Jacka, wnuka młodopolskiego poety) do dziśopiekującasiębronowickim MuzeumMłodej Polski.

- Dużo zawdzięczamy profesorowi, naprawdę dużo - sędziwa pani powtarzała te słowawielokroć.

-Rydlówka trochę mizawdzięcza,to prawda. Zatoja, przez czystyprzypadek!, Ry­

dlówce i Estreicherowi zawdzięczam posadę dyrektora Muzeum Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego CollegiumMaius - usłyszę takąrefleksję.

Wzajemny szacunek panów do siebie rzeczywiście tak zaowocował. Odchodzący w1976 roku na emeryturę Karol Estreicher - a od samego Edwarda Gierka przywiózł decyzję, że ma prawo wytypować swojego następcę! - choć w pierwszej kolejności zwrócił się doprofesora Zdzisława Żygulskiego (ten odmówił, gdyżskupiał się akurat na organizacji kongresu „Barwy broni”) i profesora Stanisława Nahlika (jak mało kto miał rozeznanie wzakresieprawnej ochrony dóbrkultury, jednak, nie wiedzieć czemu, też odmówił)to... trzecimjego kandydatembył jużStanisław Waltoś.

-Odrazu się pan zgodził? -ponosi mnie dziennikarska ciekawość.

(5)

50 Uczeni przed lustrem

- Skądże! Chociaż przyRydlówce posmakowałem muzealnictwa, to jednak czułem się dyletantem. Odmówiłem Estreicherowi, moja odpowiedź brzmiała: nie! Zresztą potem jeszcze kilkakrotnieto „nie” powtarzałem.Zwłaszcza żebył to czas ostrychdys­

kusji na temat podporządkowania całego Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Collegium Maius Instytutowi HistoriiSztuki, a właśnie z tym Instytutem junior Es­ treicher mocno darł koty - o czym można przeczytać w jego Dziennikach, głównie w ich trzecim tomie. No, ale po półtoramiesięcznych namowach poddałem się. I nie wsiadłem, jak to zamierzałemuczynić, do warszawskiego pociągu zmyślą opuszczenia Krakowa.

- Dobrze słyszę? Chciał panopuścić Kraków?!

- Mojaprofesura, ze względówpolitycznych, została przystopowana. Byłem w psy­ chicznym dołku...

Curriculum vitae

Estreicher,tak jak sięzobowiązał, do śmierci pomagał swemu następcy, który już od ponad dwudziestu lat był związany z Uniwersytetem Jagiellońskim i na tej uczelni wspinałsię po kolejnychszczeblach naukowej kariery, publikowałksiążki, podręczniki dla studentów,monografie traktujące najczęściej o prawie karnym. MistrzKarol nigdy jednak nie podważał jego decyzji dotyczących zarządzania CollegiumMaius! Co najwy­

żej podpowiadał inne rozwiązania...

Wyznam tu szczerze: przed spotkaniem z Waltosiem przejrzałam jego curriculum vitae. Także i tę wersję, wktórej na początku dowcipnie sam napisał: „Bardzo ciężko siebie podsumować. Ale spróbuję, aby życzliwym duszom życie ułatwić, chociażby w postaci mowy pogrzebowej...”.

Mnie życia nie ułatwił, zapewniam. Omało niedostałam zawrotu głowy od przyswo­

jenia wiedzy,jakąkryła w sobie tabiografia: profesorzwyczajny w Uniwersytetu Jagiel­

lońskiego, kiedyś docent w Instytucie Badania Prawa Sądowego w Warszawie (1976- -1978);doradca ministra spraw wewnętrznych (1996-1997); członek Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów (2000-2002); ekspert komisji sejmowej pracującej nad dużą nowelą kodeksupostępowania karnego, a potem podobną nowelą kodeksu postę­

powania wsprawachowykroczenia;członek Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności oraz licznych towarzystw naukowych w Polsce i zagranicą; redaktorwielu pism; społecznik; naukowiec, któryodbywałstaże i prowadził wykłady w renomowanych uczelniach Nowego Jorku, Berkeley, Kolonii, Bremie, Bonn, Budapeszcie, Freiburgu, Londynie i Edynburgu, i tak dalej, i tak dalej. Do tego jeszcze dochodziło omówienie dorobku prawniczego - na przykład (współ)autorstwa noweli kodeksu postępowania karnego w zakresieinstytucji świadka anonimowego(1995) czy projektówinnych ustaw - jak choćby tej o świadku koronnym (uchwalonej w 1997) czy o muzeach (profesor Waltoś zaprojektował instytucję Państwowego Rejestru Muzeów)...

Stop, koniec z wyliczanką. Lepiejchybawrócić tu do... przypadków,które tak ważną rolęodgrywająwżyciu profesora.

(6)

Obrazy z przeszłości

- Zacznijmy w takim razie od początku - zgadza się profesor. - Urodziłem się wStanisławowie, w lutym 1932 roku. Ale nie mam emocjonalnych związków z tym miastem...

-Czy to możliwe?! - wtrącam nieśmiało,wiedząc, że dziadek Waltosia ze stronyoj­ ca, też Stanisław, urodził się weLwowie, był profesorem wtamtejszym gimnazjum ilata całe uczyłhistorii. Nota beneówdziadekjest pochowany na cmentarzu Łyczakowskim.

- Możliwe. Mama - osoba wielce uzdolniona lingwistycznie - pojechała do mojej cioci, czyli do swojej siostry, którabyła żoną inżyniera górnika, tylko po to, aby mnie tam urodzić. Po tym wydarzeniu wróciłem do Chorzowa, gdzie mieszkaliśmy, gdzie ojciec uczyłwszkole zawodowej.Mój ojciec,mówiąc nawiasem,to byłabarwna postać.

Miał duże poczucie humoru,ogromną fantazję, duszę artysty, słuchabsolutny i na do­ datek świetnie grałwbrydża. Teatr i szkoła były jegopasją, choć parałsięw życiu wie­

loma zawodami.Tyle że wszystko to skończyło się dlaniegosmutno...

ZeŚląska rodzinę Waltosiówwypędzono w październiku 1939 roku, przyczyną było włączenie Śląska do Reichu. Naczaswojny zatrzymali się w Jaśle. Później - ocalała na szczęście! - przeniosła do Dębicy.Tyle że krewnych byłojuż wtedymniej. Między in­

nymi ukochana ciocia, ta mieszkająca kiedyś w Stanisławowie, a później w Jaśle, za swoją waleczność w ArmiiKrajowejzostała rozstrzelana przez Niemców. Nie darowali pięćdziesięciosześcioletniej kobiecie tego, że zorganizowałaakcję i uratowała wiele osób osadzonych w jasielskim więzieniu.

Dębicaw pamięci Waltosia utrwaliła sporo obrazów. Na jednym z nichjestszkoła, doktórej chodził zKrzysztofem Pendereckim (synem adwokata), grającym wówczas na skrzypcach w niemiłosiernie fałszującej uczniowskiej orkiestrze. Na innym - dębicki hufiec harcerski, którego ostatnim komendantem był niejaki Stanisław Waltoś. Na jeszcze innym - rodzina: mama, brat Jacek (dziś znany artysta, profesor Akademii Sztuk Pięknych), on iojciec...

-W czasie szalejącego wlatach 1948-1949 terroru politycznego tak zwane domiary doprowadziły do tego, że ojciec stracił nie tylko skład materiałów budowlanych, ale i posadę nauczycielską w technikum ekonomicznym. Ja w szkole dostałem wilczybilet.

Nie mieliśmy więc czegoszukać w Dębicy, bo nadodatekwyrzucono nas z mieszkania - wspomina profesor Waltoś. Towspomnieniełączyz wyraźnym rozżaleniem. - Tak, miałem strasznego pecha, że akurat w okresie stalinizmu przyszło mi być młodym, studiować...

Przecieranie szlaku

W rodzinie Waltosiówniebyło tradycji prawniczych, alei nieo prawiemłodyStaszek myślał. Marzyła mu się historia sztuki. I dziennikarstwo. Pragmatyzm jednak wygrał zmarzeniami: jeżeli zostanę prawnikiem,to będę miał konkretny zawód, szersze możli­ wości - tak kalkulował iświadectwo maturalne złożyłnaUniwersytecieJagiellońskim.

(7)

52 Uczeni przed lustrem

Do Krakowa przenieśli się też jego rodzice. I tylko dzięki dramatycznej rozmowie ojca z doktor Świerczewską, ówczesnym delegatem ministra szkolnictwa wyższego w Krakowie, dostał sięnastudia.

- Nie było łatwo natych studiach. Wszędzie czuło się wszechwładzęPZPR (ja nigdy doniej nie należałem!), obowiązywało uprawianie tak zwanej metody marksistowskiej, szalałaktyw Związku Młodzieży Polskiej,wśródstudentówbyli agenci Urzędu Bezpie­

czeństwa, donosiciele i często zdarzało się, że koledzy, nie wiedzieć czemu, na długo znikali. Uniwersytet był przezówczesnewładze politycznetraktowany jako potencjalne środowisko reakcji i intelektualnego oporu. Całe szczęście, że trafiłem na mądrych, porządnychprofesorów. Trzech z nich do dziś uważam za swoich mistrzów - to ostat­ nie słowo profesor Waltoś powtarza wielokrotnie.„Mistrz” bowiemznaczy dlaniego to samo, co autorytet, zaś„Autorytet, to ktoś, komu młody człowiekzawdzięcza zaintere­ sowanie dyscypliną, pierwszy zbiór paradygmatów i metodę".

Adam Vetulani,Władysław Wolter, Marian Cieślak - o tych osobach teraz rozma­ wiamy. Stanisław Waltoś do każdegowymienionego tu nazwiska od razudodaje wiele przymiotników. Najczęściej powtarzają się: niezwykły, fenomenalny, odważny, ludzki.

To „ludzki” ma dla niego szczególne znaczenie, tak jak i „odważny” - zwłaszcza gdy uprzytamnia sobie tamte czasy.

- ...Zdajemy w trzy osoby egzamin u Mariana Cieślaka, pamiętamjak dziś zadane przezniegopytanie: „Jakie są warunki tymczasowego aresztowania?”. Mój poprzednik bredzi,więc ja dostaję pytaniewspadku, odpowiadam. Następne brzmi: „Co to są prze­ słankiprocesu?”. Historia się powtarza. Egzaminator prosi „kolegę” o indeks, wpisuje mu dwóję, żegna. Po opuszczeniu sali przez niemłodegojuż mężczyznę do mnie i do koleżanki, Ninki Sekury, późniejszejżony profesora Ireneusza Weissa, zwraca się tymi słowami: „Proszę państwa,wyniewiecie,ale to jest przewodniczący KomisjiSpecjalnej w Krakowie. I on śmie nie wiedzieć, kiedy stosuje tymczasowe aresztowanie, choć o tym właśniedecyduje?!”.

Potymwspomnieniu profesor Waltoś zapewnia, żepostawaCieślaka zadecydowała o tym,żezapisałsięna jegoseminarium.

Zamiast Krasnegostawu - Kraków

Po studiach w marzeniach widział się sędzią - znalazł się w prokuraturze. Przez przypadek, a jakże. Było to w 1954 roku. Wtedy bowiem stanął przed komisją, która decydowała o przydziale pracy dla świeżo upieczonych absolwentów.

-Gdziebypan chciał być skierowany? - usłyszał takie pytanie.

-Poprosiłbym oKraków -odpowiedział bez wahania.

-Wykluczone-tojużkomisja.

- W takim razie proszę o miastouniwersyteckie, żebym nie zaśniedział - to znów Waltoś.

- Dobrze, pojedzie pan do Sądu Wojewódzkiego w Lublinie ze skierowaniem do pracy w Krasnymstawie.

Nietrudno dostrzec posępną minę człowieka, który trzyma w ręku nakaz pracynie tam, gdzie chciałby się zawodowo spełniać. Prokurator Dzielnicy Nowa Huta, który akurat na uniwersyteckich schodach przypadkowonatknął się na kolegę (student z tej

(8)

samej grupy co Stanisław, choć znacznie od niego młodszy) od razu ją dostrzegł. Po krótkiej wymianiezdań zaproponował Waltosiowi, aby ten nazajutrz przyszedł do nie­ go, na plac Centralny, gdzie urzędował - bo wizytę w dzielnicy zapowiedział prokurator wojewódzki i może tenpomoże?

Pomógł. 1 października 1954 roku Stanisław Waltoś zostałzatrudnionyw krakow­ skiej prokuraturze,z którą związany byłaż do 1964 roku - w tym na stanowisku pod­

prokuratoraProkuraturyWojewódzkiej iradcyprokuratora wojewódzkiego.

- Czegoś tu nie rozumiem. W październiku 1956 roku podjąłpan przecież asysten­ turę na Uniwersytecie Jagiellońskim, tam miałzajęcia! - dla reportera ważne jest uści­ ślanie faktów.

-Teżprzez przypadek!Aby nie zaśniedzieć w prokuraturze,od 1955 rokuchodzi­

łem na seminarium do profesora Woltera. I akurat w 1956 roku opublikowanoprojekt kodeksukarnego opracowany chybawlatach 1954-1955,klasyczny produkt sowieckie­ go stylu myślenia.Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, aby tenprojekt poddać publicz­ nej dyskusji. Zabrałem i ja głos na seminarium, powiedziałem, co mi się w nim nie podoba... - opowiada profesor.

Nie przypuszczał jednak, że w kilka dni później do jego prokuratorskiego gabinetu - właśnie z polecenia profesora Woltera -zapuka dziennikarka Zofia Zielińska i popro­ si o powtórzenie wypowiedzi dla „Dziennika Polskiego”. Powtórzył.Ten głos w prasie trafił doprzyjaciela, Stanisława Salmonowicza,którybył wtedy asesoremw sądzie(po­

tem wybitnym profesorem historii prawa). „Chcesz, to siądziemy razem i napiszemy porządny, duży tekst”, zaproponował. „Państwo i Prawo” - bez żadnej protekcji!

- wydrukowałośmiałą wypowiedź młodych ludzi: „O niektórych niekonsekwencjach wprojekcie kk”. A prokurator Waltoś w słuchawce telefonicznej usłyszał: „Chciałby pan być asystentem w Katedrze Postępowania Karnego?”. To była propozycja złożona mu przez Mariana Cieślaka.

- Na drugidzieńpo moim oświadczeniu wyrażającym zgodę rozpocząłem ćwicze­ nia ze studentami, z marszu - śmieje się profesor. I zpółkiściąga egzemplarz „Państwa i Prawa”. W stopce redakcyjnej czytam, żeStanisławWaltośzasiadawkomitecie redak­ cyjnymtegopisma.

Kto to jest profesor?

To, że Stanisław Waltoś zaczął zajmować się prawem karnym, to wpływ jego mi­ strzów. Udziałwbardzo ciekawych seminariach prowadzonych przez nich,także obec­ nośćnawykładach równała siędla niego uczcie duchowej!

- Tak, to były wielkie intelektualne przeżycia. Boże,jakci profesorowie potrafili nas zaciekawiać! Sale zawsze wypełnione, nie tylko skutkiem obowiązującej wówczas dys­

cypliny studiów... - tu urywa zdanie, od razu chce się podzielić uwagą odniesioną do obecnego kształcenia: - Nie powinnobyć tak, że studenci chodzą albo nie chodzą na wykłady. W USA, naHarwardzie, dla przykładu,wykłady są obowiązkowe! Że obowią­ zuje tam inny system edukacji? Cóż, nasz powinniśmy teżzmienić - trzeba kształcić mniej przyszłych prawników, za to intensywniej. To oczywiście należałoby powiązać zwiększą selekcjąprzy naborze na studia, także i z większym zaangażowaniem się ka­

dryakademickiej w nauczanie.

(9)

54 Uczeni przed lustrem

Profesor Waltoś obecnie wykłada prawo karne jedynie w Wyższej Szkole Informa­ tyki iZarządzaniaw Rzeszowie - niemajuż zajęć ze studentami na krakowskiej uczel­

ni. Sam jednak jest zdania, że emeryci muszą ustępować miejsca młodszym. Ich do­ świadczenie, choćby ogromne, nie wystarcza. Bo nauka nieznosi nadmiernej stabilno­ ści! Ona kocha ferment, kreatywność- a to zapewnićjejmogą tylko młodsi naukowcy.

- Zresztą w ogóle - podpowiada karnista - zastanówmy się wspólnie: kto to jest profesor?

Nie mam jednak szansna odpowiedź.Profesor sam jej udziela:

- To człowiek, który po pierwsze jest zdania innego, po drugie- to zdanie inne mu­ si być nowe.

-Chcepanpowiedzieć, że nie potrafi jużspełnićtychwarunków?! -nie dowierzam, więc pytam. Tym bardziej żewieść gminna niesie, iżprofesorwciążcieszysię uznaniem - i to nietylko wśród studentów, którzy uczęszczalina jegozajęcia.

- Teraz zajmuję się fenomenem nadużywania prawa procesowego - oznajmiapro­

fesor.

Prawoprocesowe - długo o nim rozmawiamy.Choć ściślej rzecz ujmując, nie tyle o prawie, a otym,co unas nazywa się... obstrukcjąprocesu. Zjawisko to bowiem wcale nie nowe, tylko ostatnio mocno nasilone - zdaniem profesora, między innymi przez kiepską organizację pracy sądów, prokuratur i policji, niedoświadczenie młodych ase­ sorów i sędziów, brak dobrych specjalistów (talentów) od ścigania przestępstw. I, nie­ stety, często skutkiem pospolitej, zwyczajnej gnuśności prowadzących postępowanie procesowe.

Obalanie mitów

-Zrozumiałejest zainteresowanie prawem, ale dlaczegoobala pan mity i legendy?

- zmieniam temat, bo mam przed sobą Na tropach doktora Fausta, książkę autorstwa Waltosia, więc chybanajlepiejjego samego zapytać: dlaczego,wbrew wielu pokolenio­ wym przekazom,twierdzi, że Faust nigdy nie studiował w Krakowie, a stary zegar stoją­ cy w Stuba Communis, czyli Izbie Wspólnej Collegium Maius Uniwersytetu Jagielloń­ skiego,nie ma nic wspólnego z Panem Tadeuszem Mickiewicza? Dlaczego uważa, że nie ma bezpośrednich dowodów na to, iż Józef Wybicki ułożył melodię doMazurka Dą­ browskiego? Po co wreszcie tropi los klocków Marcina Lutra czy uniwersyteckich

„stwoszowianów”, czyli eksponatów związanychzosobą Wita Stwosza?

-Wprzeszłości też szukam prawdy...- słyszę w odpowiedzi.

Profesorz rozmaitych przedmiotów stara się odczytywać ich dzieje. Jako prawnik - myśli logicznie. Precyzyjnie. Gdy pracował nad zbiorem szkiców do owej książki z całą pewnością przydała mu się metodologia prawnicza, która nakazuje opierać się wyłącznie na źródłach, ale i każę traktować je z najwyższą ostrożnością. W gruncie rzeczy liczą się przecież argumenty,a nie oratorstwo, prawda?

-Przy zbieraniumateriału do tej książkiprzydał misięrównieżsolidny warsztat hi­

storycznywyniesiony jeszcze ze studiów, z seminarium nadzwyczaj przyzwoicie pro­

wadzonego przez Adama Vetulaniego - mój mistrz zawsze podkreślał, że historii w sposób dyletancki nie można uprawiać! Pomny jego słów i wskazówekpisałem więc

(10)

teszkice, stawiając mozolnie krok po kroku. Musiałem jednak wcześniej „zejść w teren” -wszędziebyć,zobaczyć,dotknąć. A że wyszło,jakwyszło?

Aktualnie Stanisław Waltoś piszę inną książkę,też z odniesieniami do historii. Rodzi się ona powoli -tyle że jużnie Collegium Maiusbędzie jejbohaterem,a uniwersytet.

Pierwszy raz

Każdy z nas ma ten swój pierwszy raz. To pierwsze wrażenie, które pamięćkocha przechowywać. Reportażysta Janusz Roszko - ten, który z szacunkiem pokłonił się KarolowiEstreicherowi i pulchnej, królewskiej damie na portrecie - w książce Colle­ gium Maius ijego lokatorzy wspomina, że dziedziniec zabytkowego, akademickiego klejnotu zapamiętał tak: w sali zwykuszem, czyli wdawnej Stuba Communis, prezen­ towano akurat wystawę... zwierząt domowych: rasowe króliki i wysokowydajne kury skupiały uwagęzwiedzających.

Moja pamięć?Ta wciąż żywozachowuje obraz remontu - przezwiele latskuwano przecież tynki, zdejmowano ślady niefortunnej przebudowy, jaką przeprowadzono w Collegium Maius w latach 1840-1870, a więc jeszcze wXIX wieku - pod okiem Kre- mera, a późniejKsiężarskiego.

- A pan, panie profesorze? - ciekawi mnie, co mój rozmówca,autorrównieżwielu książek z zakresu sztuki imuzealnictwa,zarejestrował w swoich wspomnieniach.

-Byłem jeszcze małymchłopcem, przyjechałem doKrakowa zJasła. I gdzieś wgo­

dzinach popołudniowych, bodaj od strony ulicy Świętej Anny weszliśmy z mamą na dziedziniec, stanęliśmy tuż przy pomniku Kopernika. Było tu szaro, ciemno i cicho - mówi profesor. Tyle że w latachstudenckich inaczejjużwidziałCollegiumMaius. Ba, oswoił sięz nim! KatedryWydziału Prawatuprzecież miały swe lokum, tu więc przy­ chodziłniemaldzieńw dzień - przez blisko czterylata.

Gdy po rozmowie z dyrektorem Collegium Maius stromymi schodami schodzę na dziedziniec Collegium Maius, mam okazję przyjrzeć się pracy... ekipy elektroakusty- ków. Ci akurat montują reflektory, ustawiają głośniki; bilety (po pięćdziesiąt złotych) na jazzowe popisy Michała Urbaniaka ijego orkiestry - właśnie na dziedzińcu! - roze­

szłysię podobno jakświeżebułeczki.

Tak, będzietuwieczorem jasno, głośno itłoczno.

I nie wątpię, żesporo ludzi zajrzy doCollegium Maius... poraz pierwszy w swoim życiu!

Po koncercie pewnie wpadnądo podziemnych „komnat”, do przytulnej kawiarenki.

Ijestem też pewna, że Collegium Maius, ta unikatowa wskaliświatowej budowla, od tej chwilibędzie miejscem, do którego jeszcze nie raz powrócą...

...za sprawąprofesora - rzecz jasna - który chce, by Muzeum Uniwersytetu Jagiel­ lońskiegotętniłoprawdziwym życiem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zamierzone odnowienie gmachu Collegium Maius w Krakowie. Ochrona Zabytków 2/2

W kręgu znaczeń symbolicznych archi- tektury sakralnej XIX wieku, Toruń 2011 (= Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej), s. Sedlmayr, Verlust der Mitte. Die bildende Kunst des

Biblioteka Podręczna Oddziału Akt Collegium Medicum swoimi początkami sięga jeszcze okresu Akademii Medycznej, gdy zaczęto w ówczesnym Archiwum AM groma­.. dzić

Oddział gromadzi na bieżąco akta (także kategorii „A” o znaczeniu historycznym dla przyszłości) wytworzone przez kancelarie Collegium Medicum UJ. Senatu CM UJ zwanego

Idea budowy Collegium zrodzi³a siê na pocz¹tku lat 80., kiedy trudne warunki lokalowe ówczesnego Instytutu Stomatologii coraz bardziej ogranicza³y mo¿liwoœci funkcjonowania

Na forum kierowników zakładów i pracowni oraz, oględniej, na posiedzeniach Rady Instytutu rozważano wówczas kwestię uatrakcyjnienia studiów historycznych, które w

gium pracował po kasacie zakonu aż do jego likwidacji. Niektórzy z nich zwłaszcza magistrzy, tzn. klerycy pełniący obowiązki prefektów kamer oraz nauczycieli w

Gdy w zbiorze ele- mentów symetrii fryzu znajdują się płaszczyzny zwierciadlane prostopadłe do kierunku translacji, dwukrotne osie obrotu i płaszczyzna poślizgu g (równoległa