• Nie Znaleziono Wyników

Historya a socyologia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Historya a socyologia"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

HISTORYA a SOCYOLOQIA.

Nie schodzi z porządku dziennego naukow ych dyskussyi w Niemczech „naukowość dziejopisarstw a”. S tara to kwestjm.

K iedy się już nie zadawalniano na wzór teologów (np. Bos-

stieta), podziwianiem w dziejach czynów Opatrzności, zaczęto szu­

kać sensu dziejów. W olter, choć sam dzieła historyczne pisał, odm awiał dziejom wszelkiego sensu. Inni encyklopedyści (Condorcet,

d’Alem bert) bronili w artości dziejopisarstwa, jako przedstaw ienia

„postępu i rozw oju ducha ludzkiego”.

W Niemczech, H erder w ykazał praktycznie w dziele „Ideen zur G eschichte der M enschheit”—że dzieje można pojmowmć inaczej, aniżeli tylko jako zbiór życiorysów m onarchów i mężów stanu. Pod w pływ em jego pom ysłów pow stała w Niemczech w pierwszej połow ie ubiegłego stulecia „H istorya K ultury”, jako osobna gałęź dziejopisarstw a.

Równocześnie Schopenhauer odmówił dziejopisarstw u p o l i ­ t y c z n e m u charakteru naukow ego i pierw szy w Niemczech po d ­ niósł kw estyę, ażali opowiadanie dziejów jest nauką? — czy raczej nie poezyą? Coraz więcej szerzyła się opinia, że historya pow in­ na się wdaściwie zajmować l u d e m a nie panującymi; pow inna przedstaw iać rozwój k u l t u r y , a nie przebieg wojen i bitew. Zja­ w ił się Buckie i silnie poptfrł tę opinię. Na domiar, przyrodoznaw ­ stw o zaimponowało św iatu i postaw iło tezę, że w szelka n a u k a pow inna wykazywać p r a w a r o z w o j u z j a w i s k . O pow iadanie dziejów bez w ykazyw ania praw niemi rządzących, w edług H aeckla nie jest nauką. A zatem historya pow inna, na w zór nauk przy­ rodniczych, wykazywać nam p r a w a rozwoju dziejowego. Jęła się wprawdzie tego „Filozofia historyi”, zacząwszy od H eg la , ale żadnem u z filozofów historyi nie udało się w ykazanie praw ścisłych, któreby zyskały ogólne uznanie tak, jak praw a fizykalne, lub bio­

(3)

logiczne. D arzyła nas ta filozofia historyi coraz to nowemi kon- strukcyam i „historyozoficznemi”, które trąciły subjektywizmem i nacyonalizmem. Był czas w drugiej połowie ubiegłego stulecia, w którym ta ' „filozofia historyi” najzupełniej była zdyskredyto­ wana. Ale w ostatnich dwóch dziesięcioleciach znowu się dźwi­ g n ę ła — głównie pod w pływ em socyologii, etnologii i prahistoryi. Czem więcej bowiem nauki te przysparzały m ateryału ludoznaw cze­ go, obok ogromnego, w zrastającego ciągle, m ateryału czysto hi­ storycznego,—tem więcej daw ała się uczuwać potrzeba zdania so­ bie spraw y z tego ogromu faktów, zjawisk i dziejów. I socyalizm przyczynił się nie mało do rozw oju tych „idei historycznych”. W spom nę tylko o słynnym „m ateryalistycznyin pojm owaniu dzie­ jó w ” M arksa i Engelsa.

Jako dow ód do jakiego stopnia w zrosła literatura liistoryozo- ficzna, może służyć świeżo ogłoszona książka Goldfriedricha: Die historische Ideenlehre in D eutschland (1902). Już bowiem dla zo- ryentow ania się w wielkiej liczbie „system atów ” historyozoficz- nych zachodzi potrzeba specyalnych „historyi idei historycznych”. Nie obeszło się też bez zażartych walk, zarówno między przy­ rodnikam i a historykami, jako też między historykami kultury, a historykam i politycznym i.

Z przyrodników w siódmym dziesiątku ubiegłego stulecia słyn n y Ditbois-Reymond podniósł jednostronny zarzut przeciwko historykom, że zaniedbują przyrodoznaw stw o, którego rozwój sta­ nowi właściwą treść dziejów ludzkich, a przynajmniej jed y n ą—godną przedstaw ienia historycznego’). Z drugiej strony „historycy ku ltu ry” sobie tylko przypisywali „naukow ość”, odmawiając jej history­ kom politycznymi. Spierano się po kongresach historycznych o „w ła­ ściwy przedm iot dziejopisarstw a“. Na kongresie historyków nie­ mieckich w Innsbrucku (r. 1896) profesor Scala referow ał „o indy­ widualizmie i socyalizmie w dziejopisarstw ie“. W yrazam i temi ozna­ cza on dw a przeciwne obozy historyków, z których jeden kładzie nacisk na i n d y w i d u a —osobistości historyczne (które r o b i ą hi- storyę) a drugi—na l u d , s p o ł e c z e ń s t w o , s t a n s p o ł e c z n y i życie zbiorowe społeczeństwa. Scharakteryzow ał on te dw a obo­ zy, jak następuje: „Indyw idualista wierzy w w olną wolę i widzi w dziejach w ytw ór osobistych w pływ ów, socyalista zaś widzi wszędzie tylko k o n i e c z n o ś ć , żelazne praw o natury^, a w dzie­ jach — proces n aturalny”. Nad referatem Scali, który proponow ał

pogodzenie obu kierunków w dziejopisarstwie, toczyła się żyw a

(4)

8 i n S T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

dyskusya, w której brali udział Gothein, Ludo M. H artm ann, Mei-

necke, Schmollen, Stieve i inni.

Gothein w ystępow ał przeciwrko przeważającej w dziejopisar­ stw ie stronie gospodarczo-społecznej, a za podniesieniem i d e i ; tylko w przedstaw ieniu i d e i, w edług niego, leży w artość dziejopisarstwa.

Schmollen żądał aby dziejopis dał w yraz jakiem uś światopoglądowi.

W przedstaw ieniu św iatopoglądu widzi on w artość dziejopisarstwa. Młody w tedy docent L. M. H artm ann drw ił sobie z tych „idei”, i „św iatopoglądu“ które nie są niczem r e a l n e m , jeno mrzonkami subjektywnem i. Stieve zakw estyonow ałw prost n a u k o w o ś ć dzie­ jopisarstw a, do którego nie powinno ono aspirować, będąc raczej

s z t u k ą ’).

Równocześnie toczyła Się w czasopismach i w ulotnych

publikacyach polemika między Rachfahlem i Lamprechtem ź pow odu dzieła Lam prechta „D eutsche G eschichte”, które zaczęło wychodzić w r. 1891, a do dziś dnia jeszcze nie je st skończone (wyszło 7 tomów). Rachfahl w „Preussische Jah rb ü ch er“ (tom 83) zarzucał Lamprech- tow i fantazyjność i dow olność w konstrukcyach historycznych Lam precht nie przeczył temu, ale twierdził, że „dziejopisarstwo tw ó­ rz}' mity tak samo, jak fantaz\Ta ludu, tw orząca podania i baś­ nie“ s). Zaiste! je st to dziwne tw ierdzenie,—dla Lam prechta jednak jak zobaczymy, znamienne. Zresztą Lam precht ma poniekąd ra- cyę, jeżeli się ma na oku kronikarzy średniowiecznych i histo­ ryków , np. u nas takiego K adłubka, lub naw et Długosza. Co więcej, Lam precht w tej samej broszurze na poparcie swego zdania po­ wiada, że m otyw ów osobistych działania historyk nigdy poznać nie może, a zatem skazany je st na domysły, tak, że „dziejopisarstwo zawsze trąci rom ansem “. Ale ta obrona dziejopisarstwa przez Lam prechta uspraw iedliw iłaby odsądzenie dziejopisarstw a od „naukow ości”. Nie dziw więc, że historycy młodsi nie zadowolnili; się obroną taką i szukali natom iast dróg i sposobów wywalczenia dla dziejopisarstw a cech prawdziwej „naukow ości“.

Poniew aż pojęcie to, w ylęgłe na gruncie przyrodoznaw stw a, zasadza się na możliwości w ykazyw ania praw idłow ości zjawisk, więc usiłow ania młodszych historyków zw róciły się w tę stronę. Odkryć „praw a historyczne“ stało się odtąd hasłem i celem tych młodszych, a naw et samego Lam prechta, który przecież tylekrotnie pow tarzał

p S p ra w o z d a n ie z tego k o n g re su w yszło w L ip sk u 1897. R e fe rat S cali ogłoszono w czasopiśm ie „Das L eben", zeszyt I. z r. 1897.

b A lte u n d n eu e R ichtu n g en in d e r G eschichtsw issenschaft. B erlin, 1896, str. 15.

(5)

i dziś pow tarza jeszcze, że dziejopisarstwo je st artyzmem, a historyk pow inien być artystą („K ünstler“—oczywiście w znaczeniu poety).

I oto mamy pjzed sobą trzy publikacye now e "historyków, zajmujące się tą kwestyą: B reysig a '), LnmprechłaV i H artm annaV.

Breysig odwołuje się do rezultatów historyi kultury i do socyologii, które w ykazały praw idłow ość rozwoju instytucyi spo­ łecznych jak np. rodziny, małżeństwa, własności i t. d. Na zasadzie tej praw idłow ości dzieli on historye narodów na s t o p n i e rozwoju,

odpow iadające rozwojowi tych instytucyi społecznych. Każdy

naród zatem, w edług niego, przebyw a swoją starożytność, swoje wieki średnie i now ożytne. W edle stopnia rozwoju tych instytucyi u pojedynczych narodów orzec możemy (według Breysiga) na ja­ kim stopniu k u Itu n T znajduje się dany naród.

Pom ysł ten nie jest oryginalny, bo to już M organ w swo-jem „P raspołeczeństw ie“ dzieli rozwój całej ludzkości na podobne

s t o p n i e , mianowicie: dzikości, barbarzyństw a i cywilizacyi. K o­ rzystał zaś z takiego podziału i A lbert W ir th ) , który „narodow o­ ściom ,“ t. j. amalmagatom różnych ras, osiadłym na danem teryto­ ryum i mówiącym jednym językiem, przypisuje także rozwój p ra ­ w idłow y poprzez wieki: starożytne, średnie i nowe. Przyw łaszcza­ jąc sobie ten pomysł, Breysig ustanaw ia aż „24 praw a histo­ ryczne“, wyszczególniając, przez jakie formy urządzeń społecznych każdy naród p r z e j ś ć m u s i . Przyjmując taką k o n i e c z n o ś ć naturalną, Breysig sądzi, że w ynalazł „praw a historyi“.

Ale dość rzucić okiem na ten cfcugi szereg „praw wszechdzie- jo w y c h “, aby się przekonać, że są urojone, bo poprostu nie jest praw dą, aby wszystkie społeczeństw a przebyć m u s i a ł y taką właśnie kolej rozw oju urządzeń społecznych, jaką przepisuje im. Breysig. Posłuchajm y go. „Pierwsze praw o: z zarodzi form obco- w ań płciowych, jako to: z małżeństw grupow ych i mieszanych, lut) tym podobnych m u s i się rozwinąć odrębność rodzinna, to jest rodzina, składająca się z małżonka, jednej lub więcej żon i ich potom stw a“. G dyby tak w istocie było, tobyśmy ani pojęcia nie mieli o innych formach stosunków płciowych i rodzin, aniżeli n a­ sze: bo te jużby wszędzie zapanowały. Tym czasem wiemy, że i dziś,

' ) K u rt B reysig. D er S tufenbau u n d die G esetze d e r W eltgeschichte. Berlin, 1905. 4

*_) K arl L am p re ch t. M oderne G eschichtsw issenschaft. 1905.

3) L udo M oritz H artm ann. O b e r h istorische E ntw icklung. S echs V o rträ g e z u r E inleitung in eine h istorische Soziologie, 1905.

(6)

jeszcze u różnych ludów n a s z e formy rodziny nie są znane. Na taki zarzut Breysig przygotow ał dobrą odpowiedź, czy wymówkę: Pow iada, żo ów k o n i e c z n y , praw idłow y rozwój nię wszędzie po­ stępuje w r ó w n y m t e m p i e , ale u jednych narodów —prędzej, u innych powolniej. Jeżeli np. H ottentoci nie znają jeszcze n a­ szych form rodziny, to nie osłabia to praw idłow ości rozwoju, jeno stanowi dowód, że u nich praw idłow ość ta postępuje nieco po­ wolniej. „Tylko trochę cierpliwości!“—pow iada Breysig—„a H o t­ tentoci m u s z ą dojść do m odernizm u“.

D rugie praw o Breysiga brzmi: „Z odrębnej rodziny m u- s z ą z postępem generacyi i w m iarę tw orzenia się pokrew ieństw pow stać rodziny, wielkie rody i szczepy”. Gdzież tu je st konieczność? W szak rodzina odrębna może wymrzeć, lub w yginąć. Co najwyżej można by tu powiedzieć, że rozrastająca się rodzina rozrasta się, a gdji wymrze, to jej niema. Ale gdzież tu je st „praw o wszechdziejowe”?

Z resztą twierdzenie, że stosunki rodzinne m u s z ą się rozwijać w pew nym stałym kierunku, nie je st praw dziw e, albowiem naw et na tym samym stopniu kultury forńiy m ałżeństw a i rodziny mogą być najrozmaitsze. Czy dzisiaj w E uropie u narodów cywilizowanych nie widzimy pod tym względem jaknajw iększej rozmaitości? W szak w samej A ustryi po tej i tamtej stronie Litaw y panuje co do praw nych form m ałżeństw wielka różnica: Na W ęgrzech m ałżonko­ wie m ogą się rozłączyć i każde ponow nie zawrzeć śluby, w1 A ustryi można za to dostać się do kryminału.

A cóż dopiero, gdy się rozpatrzym y po szerokim świecie: jakież tam różne formy stosunków małżeńskich i rodzinnych! Polygam ia, polyandria, wolne obcow anie — słow em nie widać, żeby się ludy trzym ały praw a Breysiga; rozwijają się ra c z e j— bezprawnie, choć w edle swoich rodzim ych praw i zwyczajów

1)-Idźmy dalej; trzecie praw o B reysiga brzmi: „Z półpolitycznej wspólności, opartej na węzłach krwi, m u s i , po upływ ie pew nego czasu i przebiegu rozwojowego, pow stać praw dziw y, jakkolw iek jeszcze luźny, ustrój państw ow y, a to w ten sposób, że dwie lub w ię­

cej społeczności pokrew ne łączą się w ustrój państw ow y n i e p o

-1 0 H IS T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

ł ) Na 2-gim m iędzynarodow ym k o n g resie socyologów (1896) R o ssy an in A b rik o so w tw ierdził: „il est certain , que la pro m iscu ité existe actuellem ent et q u ’elle est la rg e m en t ré p a n d u e , m êm e d an s les p ay s civilisés” . Nie w iem ile w tem p raw d y ; dośw iadczenia m o je n ie sięgają tak daleko. U d erza m nie je d n a k fakt, że w y d an a na początku X X w. w B erlinie b ro szu ra „E he un d freie L ie b e ” v o n D r L adislaus G um plow icz, d o czek ała się w k rótkim czasie trzeciego ozdobnego w y d an ia z illustracyą słynnej rysow niczki berlińskiej, K äthe Kollwitz, na okładce!

(7)

l e g a j ą c y j u ż na pokrew ieństw ie i przyjm ują pew ną k o nstytu­ cyę“. Gdzież to Breysig w początkach państw widział takie dobro­ wolne łączenie się i przyjmowanie pew nych konstytucyi? A jeżeli­ by naw et tu i owdzie coś podobnego widział, to czy ztąd wynika, że to je st „praw o w szechdziejow e“? Na takiej to dowolności polegają wszystkie jego „praw a.“ Bierze on jakiś fakt półurojony, półpraw - dziwy i ogłasza go, jako „prawo wszechdziejowe".

N iektóre z tych jego praw sprzeciwiają się naw et wszelkim doświadczeniom dziejowym, np. praw o jedenaste: „W skutek w y­ tw orzenia się silnej władzy monarchicznej m u s i ze stanu praw ie zupełnej bezklasowości pow stać szlachta”... Gdzież to mamy przy­ kład, aby ze stanu bezklasowości pow stała szlachta w skutek silnej władzy monarchicznej? P rzeciw nie— tam gdzie w skutek podboju istnieje szlachta, t a m pow staje monarchia; zawsze w pierw istnie­ je klasa szlachty, a z niej dopiero p rim u s inter pares zostaje k ró­ lem. T ak było wszędzie. Ze szlachta pow staje w śród społeczeństw bezklasowych to je st piękna bajka, którą w prawdzie znajdujemy często u historyków , ale u Lam prechtowskich — „my to tw órczych“.

Czy zachodzi jeszcze potrzeba w ypowiedzenia sądu o Brey- sigowskich „praw ach”? Zaiste! jeżeli dopiero przez „odkrycie“ takich praw dziejopisarstwo ma być podniesione do w yżyn „nauki”, to lepiej zostawić je w sferze „sztuki“. Bo każdy historyk będzie chyba w olał być artystą, rów nym poecie, malarzowi, rzeźbiarzowi, aniżeli badaczem „naukow ym ” z łaski „praw ” Breysigowskich. D o­ dam tylko, że owe 24 praw a Breysiga czyta się tak, jak spis rze­ czy, zaw artych w jakiejś historyi kultury, lub socyologii.

Streszczają one bowiem przejścia i dzieje, które często się zda­ rzały, ale które bynajmniej nie „m usiały” zawsze i wszędzie się zdarzać, ani nie muszą się zawsze i wszędzie pow tarzać. Breysig nie zdaw ał sobie naw et dokładnie spraw y z tego, co to je st „praw o przyrodnicze”, czy też naw et praw o socyalne, takie, jak je for­ mułuje socyologia.

T akie praw a zawsze i wszędzie rządzą stosunkami społeczne- mi bez wyjątku; działają jak praw a przyrody. Jeżeli np. socyologia pow iada, że między dwiema klasami społecznemi zachodzi zawsze stosunek w alki o interes, że każda broni swego interesu przeciw drugiej i kosztem drugiej, to to je st praw o takie, jak np., że rtęć w cieple się rozszerza, a w zimnie się kurczy. Ale ów „spis rzeczy,“ jaki nam przedstaw ia Breysig, to nie są żadne praw a, to są fantazye na tle rozwoju społecznego, tu i owdzie spraw dzonego c z ę ś c i o w o .

Zdaje się wszelako, że już taki dziś prąd zapanował w Niem­ czech; co do fantazyi bowiem, Breysiga prześcignął Lam precht.

(8)

12 H IS T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

W iem y już, że nie w ypiera się on „m ytotw órczości” dziejo­ pisarstw a. Ma on w prawdzie tę wielką zasługę, że w polemice, skierow anej przeciw historykom starej szkoły: Bc/oiuoiv?, Hintze-

mit, i in n y m 1) bronił praw idłow ości rozw oju dziejowego i w y­

stępow ał przeciw indywidualistycznemu, a właściwie heroistyczne- mu dziejopisarstw u, ale w w ykazaniu tej praw idłow ości Lam precht szczęśliwym nie był. W e w spom nianym już, najnowszym dziełku, (M oderne Geschi chtswisseuschaft) zestawia on wyczerpuj ąco wszystkie swoje dawniej, przy różnych okazyach w ypowiedziane poglądy i for­ mułuje dokładnie cały swój program historyozoficzny. Zważywszy, że Lam preclit je st autorem wielotomowych, bardzo uczonych dzieł o historyi Niemiec, które w licznych w ydaniach wychodzą, że za­ tem je st jednym z najwybitniejszych przedstawicieli dzisiejszego dziejopisarstw a niemieckiego, ta program ow a jego publikacya zasługuje w każdym razie na baczną uwagę.

Lam precht obstaje stanowczo przy prawidłowości rozwoju dziejowego i podejmuje się w ykazania nam jej. Jako przykład,

paradygm a, bierze on w tym celu „G erm anów ,” aby na tym „na­

rodzie” twierdzenie swoje udowodnić. Ale w jaki sposób prze­ prow adza on ten dowód? Oto w ychodzi z założenia, że wszelkie „działania” dziejowe „narodu” są objawami jego usposobienia psychi­ cznego. Bo „n a ró d ”—to zbiorowy człowiek, „zbiorowe indyw iduum ”. Podobnie więc, jak działanie osobnika je st wyrazem jego stanu psychicznego, tak samo ma się rzecz i z narodem , t. j. z „indywi­ duum zbiorow em ”. Lam precht używa stale term inów „indywiduum socjm lno-psychiczne,” „dusza socyalna” (soziale Seele) i t. p.

Poniew aż zaś, pow iada on, psychologow ie indyw iduów odkryli praw o rozw oju duszy indywidualnej, więc to samo musi się sto­ sow ać i do „duszy socyalnej,” a zatem działania dziejowe narodu odpow iadają rozwojowi praw idłow em u jego duszy socyalnej; podle­ gają przeto praw om , rządzącym tym rozwojem psychicznym.

Zostaw m y sobie krytykę tego z ap a try w an ia na później, a przy­ patrzm y się najpierw , jakie Lam precht wskazuje nam praw idłow e przejścia i fazy rozw oju tej „duszy socyalnej G erm anów ” i jakie wskutek tego przyjmuje okresy „dziejów niem ieckich”?

„W ostatnich wiekach przed C hrystusem i w pierwszych w ie­ kach po C hrystusie -znajdujemy Germ anów , po większej części niewątpliw ie przodków naszych, w stanie psychicznym, który nam, dzisiejszym, trochę się dziwnym w ydaje. Ich f a n t a z y a , siłą

try-*) P o ró w n a j: Die histo risch e M ethode des H e rrn v o n Below . Eine K ri­ tik von K arl L am p rech t, 1899 i tegoż: Die k u ltu rh isto risch e M ethode, 1900.

(9)

skająca.... je st w najwyższym stopniu czynna.... Cała ich kultura, życie umysłowe były s y m b o l i c z n e . Symbolizm więc je st zna­ mieniem tego pierw szego peryodu (dziejów niemieckich).“ O bja­ wów tego symbolizmu dopatruje się Lam precht w symbolice prawnej i w „ornam entyce w stęgow ej“ (Bandornamentik), jaką za­ pew ne na wykopaliskach gdzieś spostrzegł.

„W e dwa, lub trzy wieki po Tacycie, pisze dalej Lam precht, ów (symboliczny) świat germański w praw iony został w ruch nie tylko zewnętrzny, ale także i p s y c h i c z n y . W pięć do sześciu wieków później znajdujemy go w w ybitnie nowym nastroju psy­ chicznym, który trw a aż do XI wieku, a który od dawniejszego całkowicie i rdzennie się różni.

„Na miejsce dawnej czynności fantazyjnej w ystępuje inna, za­ cząwszy od w ędrów ek ludów i kwitnie aż do wieku XI-go, obja­ wiając się w epopei i w ornam entyce t y p o w e j . "

Jest to drugi w edług Lam prechta okres dziejów niemieckich, „peryod t y p i ż m u “, albowiem „Germanin, stając się Niemcem, był t y p e m , który poznał zew nętrzny charakter swój t y p o w o - n i e - m i e c k i 1) „..Po okresie symbolizmu nastał okres nowy... osobnik wyzwala się z pod opieki rodziny, rodu, staje się w olniejszym “,, zarówno „w życiu gospodarczem , jakoteż i w stosunku do p ań stw a“.

W tym okresie drugim pow stał feudalizm, „państwo typow o ujętego pojęcia w ierności“ (das S taatsw esen eines t y p i s c h gebun­ denen Treubegriffes).

A le już w wieku XI i XII nastaje „ogromna przem iana spo­ łeczna“; „pow stała szlachta w ielkorolna, która się w ybiła ponad masę przeciętnej własności średniej... rozw inęła się w łasność dzie­ dziczna i p oddaństw o“ (G rundherrschaft und Hörigkeit).

Jest to okres trzeci, nazw any przez Lam prechta k o n w e n - c y o n a l n y m . Dlaczego? „Na miniaturach w ystępują rycerze i damy w nadobnej, k o n w e n c y o n a l n e j postaw ie owego cza­ su.“ „Jest to czas nowy, tysiące znamion zwiastuje go; rycerstw o i mieszczaństwo oddalają się duchow o i psychicznie od daw nego wieku typizmu... Jakże k o n w e n c y o n a 1 n a je st teraz czynność fantazyi! Nie zna ona-jeszcze p o rtretu ożywionego indywidualnie; naw et p ortret literacki życiorysu, czy autobiografii, je st jeszcze nie­ znany.“

Ale już w przeciągu XV w. nastaje „okres (czwarty) — i n ­ d y w i d u a l i z m u . “ W rozwoju myśli zjawia się now a faza.

ł) „... d e r G erm ane, erst zum D eutschen w erd en d , w a r ein T yp, d e r se in en a ü sse rn n ationalen C h a ra k te r, sein typisch -d eu tsch es W e se n erk a n n te...”

(10)

l i H I S T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

Dawniejsze w nioskowanie analogiczne nie zadawalnia już. W zra­ stająca liczba doświadczeń w ym aga większej ilości przedm iotów w celu porów nania; z dawnej a n a l o g i i w yrasta w niosek i n ­ d u k c y j n y , a logiczna p r z y c z y n o w o ś ć naciera .ostro na w iarę w cuda.“ Jeszcze w prawdzie na stosach palą czarownice, „ale przyrodoznaw stw o w ysila się coraz więcej przeciw wierze w cu­ d a .“ Racyonalizm tryum fuje — „osobnik, odłączony od reszty świata, stanow i dla siebie świat odrębny — m ikrokosm os.“ Ów okres czw arty trw a aż do połow y XVIII w. W ted y różne w ypadki pow odują przejście z okresu indywidualizmu do p i ą t e g o : „pe- ryodu s u b j e k t y w i z m u “. O kres ten trw a do dziś dnia, .wsze­ lako pierw sza jego część kończy się w r. 1870, a od tego roku rozpoczyna się druga.

Znam iennem i cechami tego „peryodu" są: dram at psychologicz­ ny, odkrycie duszy ludowej (Volksseele) i pierwsze początki badań socyałno-psychicznych; do znam iennych objawów tegoż peryodu zalicza dalej Lam precht: klasycyzm Szyllera i Göthego, romantyzm, oraz zjednoczenie Niemiec. „Znaleziono się nareszcie; nowe życie s u ­ b j e k t y w i z m u przeszło z okresu psychicznej dyssocyacyi w dobę skupienia, rozwagi, syntezy.“

Podzieliw szy tak przebieg dziejów niemieckich na pięć okre­ sów: symbolizmu, typizmu, konwencyonalizm u, indywidualizmu i subjektywizmu, zastanaw ia się L am prechtnad „mechaniką psychiczną czasów przejściow ych“ (z jednego okresu do następnego).

Doszedłszy do chwili obecnej, kreśli ją bardzo pessymistycznie. „Już przez to samo, że pamięć nie może ogarnąć niezliczonych WTażeń... n astaje ogólna nerwowość... m uzyka zagłuszająca, gw ar i hałas uliczny niepogodzonych dyssonansów ruchy, administracyjne posiedzenia, pełne w yrafinow anych intryg; wrszędzie w spółubieganie się i polityka przem ocy, a w końcu hypertrofia używ ania.“ W ostat­ nim jednak pięcioleciu (a zatem od r. 1900) następuje znowu zw rot ku nowej „dom inancie,“ „zaczyna się now y styl w sztuce i now y idealizm poetyczny.“

W taki sam - sposób, w jaki wyżej podzielił rozwój dziejów niemieckich, L am precht żąda traktow ania i dziejów powszechnych, przez co dziejopisarstw o ma zostać „nauką.“ Nowość na tem będzie polegała, że zasady podziału na „peryody“ nie weźmie się z życia społecznego, gospodarczego i konstytucyjnego, ale „ze sfery naj­ wyższych funkcyj um ysłow ych,“ t. j.z dziedziny sztuki. „Bo nie w e­ dle rodzaju korzeni, ale w edle objawmw kwńtnienia trzeba klasyfi­ kować okresy k u ltu ry “.

(11)

Sądzę, że dałem czytelnikowi w yobrażenie o sposobie, w jaki Lam precht chce zreformować dziejopisarstw o i podnieść je do wy­ żyn nauki. P rzytem jednak sam p o w tarza ciągle, że historyk musi być artystą i że historya musi być dziełem sztuki.

W istocie dziejopisarstwo L am prechta nie je st ani nauką, ani sztuką, lecz filozofią spekulatyw ną w rodzaju filozofii Hegla. To wszystko, co nam opowiada o psychicznych nastrojach wieków, nie są to praw dy realne, jeno subjektywne widzenia. Jeżeli nam np. Lam precht mówi, że wieki od XII do XV stanow ią okres kon- wencyonalizmu, to zaprawdę nie wiemy, dla czego mu się podobało właśnie te wieki tak nazwać. Czyż dzisiaj nie panuje większy kon- wencyonalizm? Albo weźmy -jego okresy indywidualizmu i su- bjektywizmu: jakżeż łatw o byłoby odwrócić ich kolej i nazwać wieki między XV, a XVIII okresem subjektywizmu, a teraźniejszość indywidualizmem. Nie trzebaby naw et wiele sprytu, ani dowcipu, aby w taki sam sposób, jak Lam precht, odwróciwszy całą kolej jego „peryodów “, udow odnić—jak on sam—że Germanowie p rzed 1 C hry­ stusem byli indywidualistami, a dziś są symbolistami. Bo te dowody nie mają żadnej realnej podstaw y i opierają się tylko na subjek- tywnej fantazyi. Fantazyę i. sprjń musimy Lam prechtow i przyznać, ale, żeby był odkrył, jak mu się zdaje, „psychologiczne praw a roz­ woju dziejów “ tego mu prztTznać nie możemy, abstrahując już od tego, że praw a psychologiczne nie są i nie mogą nigdy być p ra­ wami historyi. W szak przedm iotem historyi są społeczeństwa, a nie dusze indywidualne, a tem mniej zbiorowe, których istnienie trzebaby dopiero udowodnić. Jeżeli zaś można mówić o zbiorowych duszach, to one nigdy nie są duszam i n a r o d ó w, tylko chyba po­ szczególnych g r u p s p o ł e c z n y c h . Bo, dajmy na to, w chwili walki F ranków z Sasami za K arola Wielkiego!... Gdzież była ta dusza germańska, kiedy Karol W . jedn ego dnia kazał ściąć 5000 S a­ sów? Czy ta dusza była u Franków , czy u Sasów? W spólnej chyba duszy w tedy nie mieli...

Lam precht je st filozofem spekulatyw nym , a kto ma zamiłowanie w takich spekulacyach, ten czytając Lam prechta zawsze uczuwać może pew ne emocye duchowe. Żeby jednak Lam precht miał być tw órcą nowej nauki historycznej, jakiejś „Moderne Geschichtswis­ senschaft,“ w to trudno uwierzyć. Panuje wprawdzie w Niemczech dzisiaj (zacząwszy od r. 1870) pew ien nastrój fantastyczny, który Lam ­ prechtowi, zjednywa dużo zwolenników, ale nie brak też, zwłaszcza p o z a granicami P r u s , um ysłów trzeźw ych, które czują wprawdzie także potrzebę zreform owania dziejopisarstwa, ale szukają w tym celu podstaw solidniejszych a nie — fantasm agoryi

(12)

„psychologicz-16 H IS T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

nyeh.“ Do tych umysłów zaliczamy L. M. H artm anna, którego pu- blikacya, jak w net zobaczymy, z powodzeniem w spółzaw odniczy z Breysigem i Lam prechtem.

H artm ann je st zawodowym historykiem, autorem bardzo cennej historyi W łoch średniowiecznych. Nie zasklepił się on jednak w ciasnym kole wiedzy historycznej; chciałby zdać sobie spraw ę ze znaczenia dziejów i ze stanow iska historyi we w szechsystem ie w iedzy ludzkiej. Poznaw szy dzieła przyrodników (D arw ina i Macha) i ekonom istów (Marxa i Bûchera) a naw et skrajnych socyalistów (Krapotkina, H enryka F e rri’ego), zadaje sobie pytanie, jak ą w artość ma wiedza historyczna w pośród różnych gałęzi wiedzy ludzkiej i jakie stanowisko winien zająć historyk wobec prądów rew olu-cyjnych, projektów przeobrażenia społeczeństw a i przepow iedni przew rotu społecznego?

Pozbył się H artm ann niektórych „przesądów ,“ będącycli dotąd kamieniem węgielnym wszelkiego dziejopisarstwa np. „przesądu psychologicznego“ o wolnej woli człowieka.

„Zamiast wolnej woli, kształtującej dzieje“, chce on dojść „do poznania związku w szystkich zjawisk" w naturze i w dziejach. Słowem, chce poznać miejsce, jakie się należy dziejom ludzkim w całokształcie natury i dotrzeć do praw naturalnych, rządzących temi dziejami. W tym celu stara się zoryentować najprzód w ca­ łości otaczającej nas natury; za przew odnika bierze sobie przyrod- nika-filozofa Macha. T en (z zaw odu fizyk) uczy go, że dwojakie w naturze odbyw ają się procesy: fizykalne i biologiczne. Innych być nie może ze stanow iska dzisiejszego przyrodoznaw stw a, bo wi­ dzi ono w naturze tylko rzeczy nieorganiczne i organiczne. „Tertium non d a tu r“, powiada przyrodnik. Jeżeli więc niema w naturze trze­ ciego rodzaju przedmiotów, to i trzeciego rodzaju procesów niema także. T ak powiada Mach a H artm ann w to uwierzył. W obec tej wyłącznej dwoistości zjawisk i procesów , H artm ann nie może się w a­ hać pod którą rubrykę podciągnąć proces dziejowy: J e s t to proces biologiczny. A zatem jedno tylko stawia sobie pytanie: „W ja ­ ki sposób ze stanow iska rozwoju biologicznego mogą ,być upo­ rządkow ane zjawiska historyczne?“ Stojąc raz na gruncie biolo­ gicznym, szuka on w procesie dziejowym przedewszystkiem tych objawów, jakie znamionują życie ustrojów a więc: walki o byt przystosow ania ’się do środowisk, nakoniec selekcyi. K to szuka, ten znajduje! Znaleźć w alkę o byt w procesie dziejowym, to pono nie trudno. Ale, że ten przegląd walk o byt H artm ann zaczyna od walki \ człowieka z bakteryami, je st to już rzecz zbyt biologiczna, a pew nie

(13)

mniej historyczna. Mówi następnie o „walce o byt indyw iduów i od­ mian tego samego gatunku“; w końcu o walce człowieka z przy­ rodą.' T a ostatnia walka stanowi istotę p r a c y i jest przedm io­ tem historyi gospodarstw a społecznego; w alka zaś l u d z i p o ­ m i ę d z y s o b ą j e s t p o l i t y k ą , b ę d ą c ą p r z e d m i o t e m h i ­ s t o r y i p o l i t y c z n e j “. T rzeba przyznać, że H artm ann w okre­ śleniach powyższych zbliżył się znacznie do praw dy, ale ś c i ś l e jej nie określił. Bo nie każda „walka między ludźmi" je st polityką, a walki osobiste (przez intrygi, podstępy, konkurencye i t. p.) są przedmiotem plotek i komerażów, a nie historyi politycznej.

Przedm iotem tej ostatniej są raczej walki g r u p s p o ł e c z ­ n y c h , które stanow ią istotę p r o c e s u s o c y a l n e g o . I oto do­ tarliśmy do zasadniczego błędu, jaki i H artm ann popełnia. P o ­ dobnie jak Lampreclit, idąc za psychologiem IJppsem (sam to wyznaje), widzi w przebiegu dziejów proces psychologiczny, tak znowu H artm ann, przyjmując, w edług Macha, istnienie dw óch ty l­ ko procesów w naturze: fizykalnego i biologicznego, zalicza prze­ bieg dziejów do procesów biologicznych.

I w jednym i w drugim w ypadku historycy niekrytycznie przyjęli teorye przyrodnicze i psychologiczne, zamiast zbadać na­ turę zjawisk swojej własnej dziedziny. N atura zaś zjawisk na polu historyi nie je st ani biologiczna, ani psychologiczna, jeno socyolo- giczna, a historycy, chcąc poznać praw a, rządzące rozwojem dziejów, nie powinni się radzić ani fizyków, ani psychologów , lecz so- cyologów. Pod tym względem Pazveł B arth ma poniekąd racyę traktując w dziele swoim „Die Philosophie der G eschichte, als S o ­ ziologie“ (1897) socyologię, jako filozofię historyi.

Rzecz zresztą prosta, że przyrodnicy, mający tylko do czynie­ nia z ustrojami, albo z naturą m artw ą w badaniach swoich, poza te dwie sfery nie wychodzą. Przyrodnikow i w j’starcza zupełnie podział zjawisk natury na przedm ioty nieorganiczne i ustroje; nie zna on też innych procesów, jak tylko fizykalne i biologiczne. P sy ­ cholog zaś, badający duszę jednostek, sądzi że ona je st źródłem w szel­ kich czynów ludzkich, choć w ostatnim czasie naw et i psychologow ie zaczęli zastanawiać się nad psychologią tłum ow i nad suggestyą, w y­ w ieraną przez grupy socyalne na jednostki. W szelako o procesach so- cyalnych, jako samoistnych procesach n a t u r a l n y cli, dotąd ani przy­ rodnicy, ani psychologowie należytego pojęcia nie mają. Tym czasem socyologia w ykazała istnienie zjawisk socyalnych, samoistnych, jąkoteż procesów socyalnych, które nie są ani fizykalnymi, ani

(14)

18 H IS T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

logicznymi, ani psychologicznymi ‘). G dyby się H artm ann był nad tem zastanowił, dałby pokój procesom b i o l o g i c z n y m , które nie są bynajmniej terenem historyi i nie mieszałby procesów biologicznych z socyołogicznymi. W alka np. człowieka z n aturą może należeć do zakresu biologii, naw et w alka jed nostek wzajemna, ale nie są to procesy socyalne i do historyi nie należą.

Nie obwiniam H artm ann’a, że zupełnie zaniedbał socyologię; żą­ da on od historyi, aby badała „formy organizacyi i grup społecz­ ny ch “, podnosi naw et (na str. 33) na zasadzie socyologii, że „czło­ w iek żyje i walczy nie jako jednostka, ale w grupach“ i t. p.; z tem w szystkiem jednak nie trafił on w sedno rzeczy, a to dlatego, że za punkt wyjścia wziął biologię. Pow inien byt biologię pozostawić biologom, a chcąc sobie zdać spraw ę z treści i sensu historyi, winien był to uczynić ze stanow iska czystej socyologii. Byłby się w tedy uchronił od licznych błędów, popełnionych w skutek mieszania po­

glądów biologicznych z poglądami na dzieje ludzkie. v

Mieszanie to daje się uczuć także w jego w nioskach co do o s t a t e c z n y c h r e z u l t a t ó w r o z w o j u h i s t o r y c z n e g o . W ylicza on tu: w zrastające uspołecznienie, postęp produkcyjności i coraz dalej idące różniczkowanie się indywiduów. Z tych trzech— niby to rezultatów rozwoju dziejów- —rzecz oczywista, że trzeci i osta­ tni je st w zięty z doświadczeń biologicznych, a związek jego z dziejami nie je st jasny. Że ludzie się różniczkują pod względem usposobień i cha­ rakterów , może to być rezultatem postępu kultury, ale to nie zmie­ nia procesu socyalnego. Owszem, w wojnach nowożytnych np. od­ rębności indyw idualne żołnierzy daleko mniej ważą na szali zda­ rzeń, aniżeli w wiekach średnich. Jeżeli wogóle je st praw dą, że dzisiaj ludzie więcej są zróżniczkowani, jeżeli to nie je st przyw idze­ niem (udowodnione to nie jest!), to mom ent ten nie rrîa w pływ u na procesy socyalne, bo w procesach tych nie w aśą osobniki, lecz masy i grupy. W tych zaś osobniki mają w agę podrzędną.

Co do „wzrastającej produkcyjności“ pracy, to i ten rezultat rozw oju dziejów je st bardzo problem atyczny. Co to ma znaczyć? Praca ludzka wydajności swej nie zmieniła. Biorąc dzisiaj w po­ moc maszyny, potrafi więcej przedm iotów produkow ać—to praw da. Ale o ileż to w pływ a na proces dziejowy'? Że wojny są krwawsze, bo używamy sztuczniejszej broni?... Nie zmienia to ani istoty, ani charakteru procesu socyalnego. Że np. w ogromnych fabrykach, poru­ szanych parą, produkują dziś ogromne ilości sztucznych kw iatów

*) P o ró w n . d ru g ie w y d an ie niem ieck ie m ojej Socyologii: G ru n d riss d e r Soziologie, zw eite v e rm e h rte Auflage. W ie n 1905, str. 97.

(15)

do kapeluszy damskich, stanowi to w danym kierunku większą w ydaj­ ność pracy, ale z procesem socyalnym nie ma nic do czynienia. Z drugiej strony bez maszyn i narzędzi sztucznych w wiekach pierw otnych lu ­ dzie dokonywali cudów pracy, o czem świadczą kanalizacye Babi­ lonu, piram idy Egiptu i t. d. Nie ma kwestyi, że proces socyalny o d c z u w a większą dzisiaj wydajność pracy, ale istoty swej nie zmie­ nia z tego powodu. W szelka zaś filozofia historyi, czy też „naukowe d ziejopisarstw o“ pow innyby nam przedewszystkiem powiedzieć coś 0 istocie, o treści ideowej czyli—poprostu o s e n s ie dziejów ludzkich. Pod tym względem najbliższy praw dy zdaje się być w niosek H art- m anna o „wzrastającem uspołecznieniu“, jako o treści i rezultacie dziejów. Ale i tutaj nie poznał on całej praw dy. G dyby w istocie „wzrastające uspołecznienie“ było treścią dziejów ludzkich, to chy­ ba dziś, po milionach lat istnienia ludzi na świecie, po conaj-

mniej 10,000 lat znanych czasów historycznych, jedna bodaj

część świata, bodaj najmniejsza, Europa, byłaby już jednem społeczeństw em , byłaby „uspołeczniona“. Tym czasem nie potrze­ buję chyba przytaczać przykładów, jak dalecy jesteśm y od tego celu? Że już pominę wojny m iędzynarodow e, jak r. 1870 fran- cuzko-pruską, to w ojna 1866 r. między Bawarczykami a Prusakami, nie świetnym je st chyba dowodem „wzrastającego uspołecznienia“, jako treści i rezultatu dziejów, ani też krew, która bezustannie się 1 leje na półw yspie bałkańskim między „bracią Słow ianam i“ (i nie

tylko tam) nie św ietne dziejom, jako „wzrastającem u uspołecznie­ niu1“ w ystaw ia świadectwo. W ięc oczywista, w tym filozoficznym rachunku H artm anna jest jakiś błąd gruby. Moim zdaniem błąd le­ ży w tem, że treścią dziejów" nie je st żadne w ypełnienie—niby z góry nakreślonego zadania,— ale tylko proces naturalny, socyologiczny, który je st zawsze ten sam i odbyw a się wiecznie co do i s t o t y swej identycznie tak samo, jak się inne procesy naturalne (fizykalne, biologiczne, psychologiczne) wiecznie, identycznie powńarzają i od­ nawiają.

W obec tego, zdaniem moim, fałszywe zupełnie staw iają sobie pytanie filozofowie: „jaki sens mają dzieje, jak ą myśl i jaki ich re­ z u lta t? “ Czy astronom potrafi odpowiedzieć n ap y tan ie, jaki sens ma wieczne kręcenie się kuli ziemskiej wokoło słońca? Czy biolog potrafi odpowiedzieć na pytanie, jaki sens ma wieczne rodzenie się 1 zam ieranie istot organicznych? Nie staw iają oni też sobie tak niedo­ rzecznych pytań i zadawmlniają się poprostu poznawaniem procesów fizykalnych i biologicznych. Dla czegożby z dziejami ludzkiemi rzecz miała się inaczej? Jaki sens mają dzieje ludzkie, jakiej myśli słu­

(16)

2 0 H IS T O R Y A A S O C Y O L O G IA .

odpowiedzieć nie może. Umysł jego, conajwyżej, może poznać

i s t o t ę procesu dziejowego, t. j. procesu socyologicznego, którego przebieg stanow i treść dziejów. T o poznanie zaś je st zadaniem s o c y o l o g i i .

Skoro mówię o tym przebiegu, to zaraz przestrzedz m uszę czytelnika przed błędem filozofów historyi, czy też liistoryków-filozo- fów, którzy przebieg ten chcą ująć w jakieś ram y początku, rozw oju i szczytu, chcą przebiegow i tem u narzucić jakąś peryodyczność, w którejby m iała się przebijać dążność do celu, jakiś .kieru­ n ek z góry naznaczony i w której m iałaby się ujawnić pew na praw idłow ość. W szelka t a k a praw idłow ość rzekoma, mająca się ujawniać bądź w następujących po sobie stałych okresach rozwoju, bądź też w ciągłości jednego kierunku (np. uspołecznienia), je st uro­ jeniem. To, co się stwierdzić jedynie da, to —proces socyologiczny,

wiecznie i wszędzie między społeczeństwam i i grupam i socyalnemi się pow tarzający i odnawiający. W procesie tym socyologia w yka­ zuje pew ne, rządzące nim praw a. T e praw a jednak socyologiczne nie odnoszą się ani do wszechdziejów, jako całości, ani do histo­ ryi poszczególnych narodów , jako „osobników socyalnych“, ja k to twierdzi Lam precht, upatrując w nich jakieś „indywidua zbioro­ we", rozw ijające się psychicznie na modłę jedn ostek ludzkich.

D la tego, jak już wspomniałem, P aw eł Bartli widzi słusznie w socyologii w łaściw ą filozofię historyi, a H artm ann o tyle tra ­ fia na w łaściw ą drogę, o ile poszukiw ania swoje nad m yślą i treścią dziejów nazyw a „wstępem do socyologii historycznej". Pow inien by był tylko jeszcze zastanowić się głębiej nad istotą i zadaniem socyologii, aby się uwolnić od ostatka przesądu teleo- logicznego, który tkwi w pojęciu jego o „wzrastającem uspołe­ cznieniu" jako o treści i o rezultacie dziejów.

O ile zaś drobne naw et uchybienia w zasadniczych zapatry­ w aniach mszczą się w dalszym ciągu rozumowania, lub w zastoso­ w aniu tych zapatiyw ań w praktyce życia politycznego,*— ujaw nia się to u H artm anna w kw estyi „w zrastającego uspołecznienia" na tym punkcie, gdzie „uspołecznienie" bierze on za podstaw ę oceny etycznej w ypadków dziej owych.

Na samym bowiem końcu dziełka swego staw ia sobie p y ta­ nie, jak ą m iarą mierzyć wartość etyczną osób i w ypadków h isto ­ rycznych? jakie k ry teryu m wziąć za podstaw ę sądów etycznych w dziejopisarstw ie?

Na pytanie to H artm ann w ścisłej konsekw encyi zapatryw ań swoich nie może odpowiedzieć inaczej, jak tylko, że historyk „każdą akcyę historyczną sądzić winien wedle tego, czy przyczynia się ona do

(17)

iispołecznienia, czyli też ma tendencjrę przeciw ną“. W pierwszym przypadku nazwie ją etycznie dodatnią, w drugim etycznie ujemną. Otoż nie trudno wykazać, że kryteryum to, podane przez H artm anna, jest zupełnie fałszywe. Bo proszę zważyć: Przez „uspołecznienie" historyk musi rozumieć wszelkie zespolenie różnych, społeczeństw w jedno, bodaj—w jedno państwo. A zatem wszelkie tw orzenie pań­ stwa, obejm ującego liczne społeczeństw a, oznaczałoby dla historyka postęp ku uspołecznieniu i byłoby przez to samo akcyą etycznie dodat­ nią. W szelkie zaś usiłowanie rozbicia takiego państw a oznaczałoby dla niego „tendencyę przeciw ną“, a zatem w artość etycznie ujemną. Założenie np. państw a tureckiego oceniłby on, jako akcyę etycznie dodatnią, pow stanie zaś greckie, dążące do w yodrębnienia Grecyi z pod panow ania tureckiego,—jako akcyę o „tendencyi przeci­ w n ej“, a zatem etycznie ujemną. Jestem pewny, że i sam H art­ mann nie zgodziłby się na tę logiczną konsekw encyę swojej tezy... Błąd jej leży w przypuszczeniu ciągłości rozwoju dziejowego w je ­ dnym kierunku, gdy tymczasem proces dziejowy przebiega w cią­ głych antytezach, w akcyacli i reakcyach, w aglomeracyach i dysso- lucyach, raz w twTorzeniu państw uniw ersalnych, to znowu w u stro ­ jach drobnopaństw ow ych.

Jeżeli więc wogółe, w obec procesów naturalnych, odbyw ają­ cych się z koniecznością naturalną, a nie w edług wolnej woli ludz­ kiej — (H artm ann, ja k sam pow iada, pozbył się już tego „przesą­ du psychologicznego“),—można mówić o ocenach i o w ydaw aniu sądów etycznych, to zajmowanie przy tem stanowiska, jakie zaleca H artm ann, byłoby jednostronnością, krzyw dzącą ludzi i działania, składające się np. na wyswobodzenie G recyi z pod panow ania ture­ ckiego. I w tym punkcie przeto filozofia H artm anna nie dopisała. Mimo to pow tarzam , że H artm ann daleko wyżej stoi, aniżeli Breysig i Lam precht, oraz, że wszedł on na drogę właściwą ku roz­ wiązaniu kw estyi „naukow ości“ historyi, t. j. na drogę socyologiczną. Jednakow oż rezultatów socyologii jeszcze należycie nie uwzględnił.

Nie mogę zakończyć niniejszego spraw ozdania bez zwrócenia się raz jeszcze do tej kwestyi, która była dla historyków praw dzi­ wą pobudką do podjęcia poszukiwań powyższych. Reasum ujmy rzecz: Przyrodoznaw cy sformułowali pojęcie nauki; jej cechą miało być wynalezienie praw , rządzących właściwemi zjawiskami. Dziejo­ pisarze p raw takich nie wynaleźli, a zatem historya nie je st nauką. Tak rozumowali przyrodnicy i niektórzy filozofowie. A by zarzut ten odeprzeć, niektórzy historycy podjęli się—pour l’honneur du dra­

peau,—w ykazania praw, które rządzą przebiegiem dziejów. S ta ­ rania—o ile podejmowane były przez historyków, nie zostały uw ień­

(18)

2 2 H IS T O R Y A A SO C Y O LO G IA -.

czone pożądanym skutkiem. W łaściw ie jednak były one ze stano­ wiska historyi zbyteczne. Bo historya, o ile nam przedstaw ia fakta historyczne i ich przebieg prawdziwy, je st podstaw ą niezbędną i podw aliną wszelkiej nauki o społeczeństw ie ludzkiem. Bez histo­ ryi nie byłoby ani antropologii, ani etnologii, ani socyologii. Czy zaś zadaniem historyi je st w ynajdyw anie „praw dziejów “, to w iel­ kie pytanie. W szak i na polu naukow em musi być jakiś racyo- nalnjr podział pracy. Przyjąw szy go, — w ynajdyw anie „praw h i­ sto ryi“ nie je st rzeczą historyografii. Powiedziałbym, że z tej po­ prostu przyczyny, iż tędzy historycy mają zazwyczaj w stręt do idei ogólnych, podczas kiedy filozofowie, mający skłonność i uzdolnienie do chw ytania idei ogólnych, abstrahow ania ich od faktów i podcią­ gania tych ostatnich pod idee ogólne, mają znowu najczęściej w stręt do zajmowania się szczegółami historycznym i i nie m a­ ją zmysłu, ani zdolności wiązania faktów w obrazy historycz­ ne. Oczywiście, nie mówię tutaj o umysłach fenomenalnych, o geniuszach i w yjątkach, ale o zwykłej rozmaitości i różnolitości „charakterów um ysłów ludzkich“. Zdaw ałoby się, że natura sam a, tworząc tę rozmaitość, postarała się o racyonalny podział pracy. W szak i między historykam i odróżniać musimy typy dwojakie: histo- ryków -poetów i historyków - krytyków . Pierw si kształtują postacie indyw idualne i kreślą wypadki, oraz zdarzenia dramatycznie; drudzy są fanatykami praw dy, chodzi im o zbadanie szczegółów i w ierne odtw orzenie ich. Pierw si są rodzajem artystow-m alarzy, drudzy fo­ tografami.

Ani pierwsi, ani drudzy nie mają pociągu do form ułow ania praw abstrakcyjnych i idei ogólnych. T o było dotąd_zawsze spe- cyalnością filozofów, a dzisiaj stało się zadaniem socyologów.

Chcieć klasyfikować uczonych i pracow ników umysłowych w edle jakichś rang, lub poziomów, nie m a sensu. W szyscy razem pracują nad w zniesieniem gmachu nauki; każdy w edług swych zdolnóści w rodzonych i skłonności. T u nie ma różnic rang: są tylko różnice specyalności, tkwiące w różnicach naturalnych „charakterów um y­ słów “, ja k to słusznie nazyw a W iszniewski.

Dziejopisarstw o, owo niby „nienaukow e“, które nie troszczy się o „praw a h isto ry i“, jeno nam odtw arza przeszłość bądźto w o b ra­ zach więcej dramatycznych, bądź też w badaniach szczegółowych; owo dziejopisarstwo, które staw ia sobie za zadanie w ykazywanie nam, „jak się właściwie rzeczy m iały“ i „jak się działo“,— dziejopi­ sarstw o takie zawsze odpowiadać będzie umysłowej potrzebie ludzi poznaw ania własnej przeszłości. Szukanie zaś i w ynajdyw anie „praw historyi “odpow iada bardziej „interesow i transcedentalnem u“

(19)

(jak to nazyw a Ratzenhofer), który nie zaspakaja się poznawaniem faktów, ale po nad nie dąży do poznania istoty rzeczy, sił działają­ cych w naturze i w życiu ludzkiem, szuka przyczyn zjawisk i coraz wyższych uogólnień, aż nareszcie staje przed tajemniczą „pra- siłą“, przejaw iającą się zarów no w naturze martwej, jak w świecie ustrojów i w przebiegu dziejów.

Ale nie trzeba nigdy zapominać, że coraz wyżej wznoszący się gmach nauki je st jednolity i że w nim nierozłącznie spojone są: znajomość rzeczywistości minionej i obecnej z dociekaniem ich przyczyn i dążeniem do poznania najwyższych praw , rządzących na równi całym światem. W obec tej jednolitości wszeclmauki, m ię­ dzy pracownikami umysłowymi panow ać musi konieczny p o d z i a ł pracy, ale przytem w „rzeczypospolitej uczonych“ winno być miej­ sce na wszelkie rodzaje pracy, a zarazem na ich rów noupraw nie­ nie i rów ną dostojność, oczywiście, o ile praca ta dąży w d o b r e‘j w i e r z e d o p o z n a n i a p r a w d y .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Od 24 do 29 kwietnia przez scenę Teatru Bałtyckiego przewinęło się kilkaset osób rekrutujących się spośród wszystkich środowisk, począwszy od robotników i chłopów,

[r]

[r]

Wypróbuj różne kształty i powiedz, który z nich powoduje przepływ powietrza najbardziej laminarny, a który burzliwy.. Dawid

Zadanie: Na podstawie informacji z filmiku i własnej wiedzy zaznacz na poniższej sylwetce człowieka w jaki sposób reagujemy na stres (Jakie części ciała i

Kary dla osób wykonujących samo- dzielne funkcje w budownictwie są dotkliwe i powinny przeciwdziałać odmawianiu sprawowania nadzoru autorskiego, odraczaniu wizyty na budowie

Przypomnijmy: mediacyjna pomiędzy niedostępną dla człowieka mądrością a ignorancją, z której chce się wyrwać (s. Do tej właś ­ nie funkcji odwołuje się Niżnik

Różne są sposoby wykorzystywane przez nauczycieli w pracy wychowawczej, nie wolno nam jednak zapominać, że metoda jest tylko środkiem pomocniczym, sukces odniesiemy tylko wtedy,