• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXVI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXVI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\t II (1295). W arszawa, dnia 17 m arca 1907 r. Tom XXVI.

TYGODNIK P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W Warszawie: ro cznie rb, 8, k w a rtaln ie rb. 2.

Z przesyłką p o czto w ą: ro czn ie rb . 10, półr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R ed ak cy i W sz e c h ś w ia ta i we w sz y stk ic h k s ię ­ g a rn ia c h w k ra ju i z a g ra n ic ą .

R edaktor W s z e c h ś w ia ta p rz y jm u je ze sp ra w a m i re d a k c y jn e m i codziennie od g o d z i­

n y 6 do 8 w ieczorem w lo k alu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. T e l e f o n u 8 3 1 4 .

0 PRAW IDŁOW OŚCI W B U D O W IE WIDM.

Różnobarwne linie świetlne, stanowiące widmo emisyjne par rozżarzonych, nie są rozrzucone bezładnie, ale ułożone według pewnych praw, k tóre fizycy starają się wykryć. Przybliżenie, prawidłowa budo-

" ,l niektórych widm j e s t widoczna na pierwszy rzut oka (np. dla węgla, w któ- ieg« widmie pewne g ru p y pow tarzają się peryodycznie), ale ścisłe prawa, rządzące

"zkladem linij są trudno dostępne i do stoimy dopiero na początku- zadania.

'‘a niewielu ciał udało się ująć wszyst- filt‘ linie według pew nych praw, dla in- 1 h ciał zrobiono to ty lk o częściowo, a ' Jeszcze większej liczbie przypadków nie mamy p o z y ty w n y c h rezultatów

" *ym kierunku.

I rawidłowość w budowie widm, która narzuca się najłatwiej patrzącem u i naj-

' ze > n i ej też została odkryta, tw orzą po­

niżające się w n ie k tó ry c h widmach gru-

■ l>0 - lub 3 linie w sta łyc h od siebie

■' fpach. Zostały one zauważone przez II ar,a w 1863 r. na p rzy p a d k u cha- j‘ erystycznych trójek, po w ta rz a ją c y c h

; " "idm ie magnezu. Dziś wr widmie

magnezu mamy takich trójek czternaście.

Powszechnie znane są grupy po 2 linie w widmie sodu: jest ich 12; takie dwójki i trójki linij bywają niekiedy śeiśnione i w te d y łatw o je wyróżnić, ale m ogą też być rozstawione szerzej (np. w widmie rtęci), mogą między liniami takiej grupy być rozmieszczone inne linie i wtedy już nie wykrylibyśm y ich bez pomocy ozna­

czeń ściślejszych. (Każda linia w widmie odpowiada pewnej długości fali świetlnej;

im bliżej końca czerwonego, tem fale są dłuższe, im bliżej fioletowego, te m krót­

sze. Fale dłuższe mają okres drgań więk­

szy, więc w ypada ich mniej w danym okresie czasu, niż fal krótszych). Najwię­

kszą prawidłowość w budowie dwójek i trójek otrzymujemy, jeżeli c h a ra k te ry z u ­ jemy każdą linię nie zapom ocą długości fali, ale przez wielkość odwrotną: przez liczbę fal, k tó ra mieści się w jednostce długości, albo, co n a jedno wychodzi, przez liczbę drgań, odbyw ających się w określonym czasie. W te d y wszystkie dwój­

ki lub trójki w całej rozciągłości widma składają się z linij jednakowo odległych od siebie, podczas kiedy stają się bar- i dziej ściśnione ku fioletowemu końcowi, jeżeli długości fal bierzemy pod uwagę.

Jednowartościow e m etale alkaliczne (lit,

(2)

162

W S Z E C H Ś W I A T

sod, potas, rubid i cez) dają w idm a dwój­

kowe; podobnie miedź i srebro, k tó re z niemi sąsiadują w klasy fik a c y i M eyera.

Metale dwuw artościow e dają trójki (ma­

gnez, w apń, stront; c \ n k , kadm, rtęć). P o ­ dobnież n iem etale tlen, siarka, selen.

W tró jk a ch odległości m iędzy pierwszą a drugą linią i m iędzy d rug ą a trzecią nie są je d n a k o w e : linie pierw sza i druga, ra­

chując od czerw onego k ońca w'idma są bardziej od siebie odległe, niż d rug a i trzecia.

Dla ciał jednej rodziny stałe, o kreśla­

jąc e różnicę częstości drgań w dwójkach, w zrastają z ciężarem atom ow ym . Dla m e­

tali alk alicznych te stałe są przybliżenie proporcyonalne do k w a d r a tu z ciężaru atomowego.

Ciało ciężar zaiaca rozm- slcUcl lu atomowy cę częstości (cięż at)®

drgań

Lit . . 7

n ri

Sod . . 23 0,17 3,25

Potas 39 0,57 3,81

Rubid . 85 2,34 3,22

Cez . 1.33 5,45 3,09

Dla litu nie udało się w y kry ć budowy dwójkowej, ale przez analogię z innemi ciałami tej rodziny p rz y p u sz c z am y , że i tu dwójki istnieją, ty lko są n azb yt zbli­

żone, żeby j e m ożna było rozdzielić za­

pomocą środków, jak ie m i rozporządzamy.

W powyższej tabliczce stała dla litu wy­

nosiłaby około 0,017.

P o tasow ce oprócz tv ch dwójek równo­

ległych okazują inne, k tó ry c h składniki stają się coraz bardziej zbliżone do siebie ku fioletowemu końcowi widma.

Pog ląd na te dwójki i trójki j e s t roz­

m aity; jed n i przypisują t y m formom zna­

czenie podstawowe, związane z cheinicz nemi własnościami elem entów, inni sądzą, że różnica może b y ć pozorna, w y w o łan a tylk o z b y t slabem natężen iem i rozszcze­

pieniem linij. Opierają się oni n a tem, że często tró jk i u k a z u ją się j a k o dwójki, bo trzeci składnik je s t z b y t słaby; także n a tem, że s to su ne k n atężen ia linij w dwójkach j e s t te n sam, co dla 2 mniej załam anych linij trójki.

N iekiedy mamy do czynienia z t. zw.

j

trójkami złożonemi, t. j. że obok lij 1 trójki występują linie „towarzyszące”.

I Schemat ogólny takiej trójki złożonej jest.

| przy pierwszej linii trzy tak ie „satelity", przy drugiej—dwa, a przy trzeciej—jeden.

T a k jest np. dla rtęci. Te linie towarzy.

szące, mają ja k o wspólną własność wie]

ką z a h ż n o ś ć natężenia od warunków emi­

syi: tem peratury, ciśnienia i t. d.

Inne prawidłowości rozkładu linij w widmach trudniej zaobserwować. Starano się ich dopatrzeć n a podstaw ie analogii z akustyką, mianowicie z szeregiem to­

nów harm onicznych z zasadniczym, t. j.

takich, któ ry c h częstości d rgań są w sto­

sunku 2, 3, 4 i t. d. do pewnej częstości.

W a k u sty c e to praw o nie je s t ogólne, stosuje się tylko do n iek tó ry ch układów, do który ch należą nasze instrumenty mu­

zyczne. Przypuszczenie, że cząstki świe­

cące odznaczają się tą własnością, było mało usprawiedliwione. J e d n a k Stoneyowi udało się dowieść zapomocą obliczenia, że pewne linie wr widmie wodoru są przy­

bliżenie harmoniczne względem jednej z linij. Ale inne linie nie dały się pod­

ciągnąć pod prawo. Także w innych wi­

dmach nie można było w ykazać takiej prawidłowości. Przypuszczenia w tym kie­

runku ostatecznie obalił Schuster, wyka­

zując, że liczba linij wodoru, podlegają­

cych tem u praw u, w stosunku do całko­

witej liczby linij widm a wodoru jest wca­

le nie większa, niż to w yp ada z rachun­

ku prawdopodobieństwa.

W ogóle niektóre widm a mają tyle li­

nij, że możnaby między niemi wynale»f takie, do których daje się

z a s t o s o w a ł '

mniej więcej każde prawo, o ile

z a d o w o ­

limy się ścisłością przybliżoną.

Droga, na której udało się wykryć naj­

więcej prawidłowości i zoryentować sif w chaosie oddzielnych linij, to

u g r u p o ­

wanie linij w szeregi. W 1885 r. udało się Balmerowi ująć kilkanaście linij wodo­

ru zapomocą Wzoru:

gdzie n oznacza częstość drgań dla dan^J linii, l i — j e s t stała, a m zmienia się °l*

8. .. . 15. Każdej w artości dla m odpoWtf'

(3)

w s z f c h ś w i

,vr

163

da pewna częstość d rg ań n, a więc pe­

wna linia świetlna. Później w p rotube­

rancjach słonecznych i w widmach gwiazd znaleziono szereg, złożony z kilkunastu linij. należących też do widm a wodoru, które podobnie dają się ująć przez wzór powyższy, przez nadanie zmiennej w dal­

szych wartości od 15 do 31; zgodność wartości obliczonych i zaobserwowanych jest zadawalająca.

Wzory ogólniejsze o tym samym c h a ­ rakterze, które m ożem y stosować do uję­

cia linij widmowych różnych elementów, podali nam Rydberg, o r a z K a y s e r i Runge.

a — u. — ——,0 N

wzór Rydberga.

(

ot

-j- |A)'

W nim u je s t częstością drgań linii w szeregu, iV0 — stała ogólna dla różnych ciał, której w artość liczbowa wynosi 1U!)721,6, |j. — stała dla danego szeregu i danego pierwiastku.

ni — przybiera różne wartości dla roz­

maitych linij każdego szeregu. Im wyż­

sze wartości >n przybiera, tem linie stają się gęstsze (wartości na n w ted y coraz mniej różnią się od siebie). Wreszcie, dla wartości m = oo( n przybiera pew ną w ar­

tość, którą n a z y w a m y częstością granicz­

ny Ta liczba drgań, jak widać ze wzoru wynosi wtedy n0.

W zór Kaysera i Rungego ma postać:

—2 —4

ii -

. I — j— Jj i/t — j— Cm

•'*)

C są to stałe, specyalnie obliczane

'Ha danego ciała i danego szeregu.

Zapomocą wzoru Kaysera i Kungego

"'rzymujemy nieraz ściślejsze rezultaty, al'‘ wzór R yd berg a posiada większą war- ,I,S(' teoretyczną, m a bowiem tę wyższość, pozwala uwidocznić związek między kilkoma szeregami je d n e g o widma; przy-

!,,m występuje w nim stała N 0, ta sama 'H'1 "szystkich ciał. J e s t t o rzecz bardzo 11'arakterystyczna, k tó ra pozwala przy­

puszczać, że stała ta ma jakieś istotne, głębsze znaczenie fizyczne, k tórego co prawda dotąd nie znamy.

" ostatnich czasach (1905 r.) Ritz po- '*al uogólnienie wzoru R yd berg a przez

"Prowadzenie do niego wyższych parzy- 6t.Vch potęg zmiennej m. T en wzór daje

rez u lta ty ściślejsze, a zachowuje wszyst­

kie dodatnie strony wzoru Rydberga.

Te wzory, stosowane do widm rozm ai­

t y c h ciał, dają bardzo różne rezultaty: nie­

które widma można w zupełności ująć i rozsegregować za ich pom ocą (metale al­

kaliczne); w innych rozklasyfikowano w szeregi ty lko część linij (tlen, magnez, stront, wapń), a w jeszcze innych wcale się to nie udało, ja k np. dla ołowiu, a r­

senu, antym onu, bizmutu, złota. K a y s e r i Runge zw racają uw agę, że to może być w związku z wysoką te m p e ra tu rą topli­

wości ty c h ciał. Może istnieją pewne w a ­ runki, będące w związku z tem p e ra tu rą topliwości, które pozwalają na w ystąpie­

nie prostszego widma.

Zestaw im y p u n k ty topliwości n iek tó ­ rych ciał i liczbę procentową linij, ro z ­ mieszczonych w szeregi w stosunk u do całkowitej ilości linij.

P ierw iastek

Punkt

L ic z b a linij ro zm iesz czo ­ n y c h w s z e ­ to p liw o ści reg i, w y r a ­

Ba. . . 1600 . .

żona w p ro ­ c e n ta c h

0

Au . . 1200 . . 4

Cu . . 1050 . . 6

Ag . . 900 . . 26

Sr. . . 700 . . 20

Ca. . . 700 . . 34

Mg . . 600 . . 64

Zn . . 410 . . 80

Cd. . . 320 . . 50

Li . . 180 . . 100

Na . . 90 . . 100

Cs . . 62 . . 100

K . . . 58 . . 100

Rb . . 38 . . 100

Hg . . —40 . . 27

Możnaby przypuszczać, że pun kt topli­

wości metali alkalicznych leży w ty ch granicach, które odpowiadają owym prost­

szym warunkom; w inych ciałach wymie­

nionych p u n k t ten jest zawysoki, a w p rz y ­

padku rtęci zaniski. Podobnie rzecz się

m a w gazach: w pewnej tem p eratu rze

otrzym ujem y dla tlenu widmo, w którem

wyróżniam y tylko 6 szeregów linij,

a w w jższej tem peraturze, przypuszczał-

(4)

164

W S Z E C H Ś W I A T

j\ó 11 nie zanadto odległej od owych hypote-

tycznych warunków, w y stę p u je oprócz tego jeszcze wiele linij, k tó ry c h nie um ie­

my rozklasyfikować.

W m etalach alkalicznych, w których wszystkie linie udało się rozmieścić w e ­ dług praw , p rze d staw io n y c h zapomocą w ym ienionych wzorów ,odróżniamy 3 sze­

regi. Dla każdego stałe wre wzorach p rzy ­ bierają specyalne wartości. Linie każdego szeregu odznaczają się pewmemi własno­

ściami wspólnemi: m ają podobny wygląd zew nętrzny, zachow ują się analogicznie pod wpływem pola m agnetycznego (zja­

wisko Zeemana), podobnie rea g u ją na wzrost ciśnienia. Szeregi w widm ach ty c h metali są następujące:

1) Linie jasne, ukazujące się n a w e t

w n iezbyt wysokich tem p e ra tu ra c h pary,

np. w płomieniu. Stąd są one łatw o odwra­

calne, t. j. m ogą by ć zastąpione w wid­

mie przez odpow iadające im linie ciemne.

Dzieje się to w tedy, jeżeli je w y d a je p a ra w wyższej te m p e ra tu rz e , a pochłania para o niższej tem p e ra tu rz e , k tó ra w myśl pra­

wa Kirchhoffa może j e absorbować, skoro równocześnie może j e w y d aw ać.

Te linie tw o rzą szereg, n a z w a n y przez R yd berg a oraz K a y s e ra i Rungego zgo­

dnie szeregiem głównym .

2)Lin;e szerokie, o brzegach zam azanych szczególniej k u czerw onem u końcowi. Ten szereg R y d b e rg n azy w a mglistym, a K;jy- ser i R u n g e nadali m u nazwę, „pierwszy szereg poboczny", bo ow a m glistość nie j e s t c h a ra k te ry s ty c z n a dla wszystkich pierwiastków .

3) Linie ostre, n ie z b y t jasne: „szereg o s tr y ” Rydberga, i „drugi szereg pobocz n y ” K a y s e ra i Rungego.

Linie szeregu 2) i 3) w ystępuje w z n acz­

nie wTyższych te m p e ra tu ra c h niż linie szeregu piewszego.

W k ażd y m szeregu natężenie linij m a­

leje k u fioletowemu końcowi, a ró w n o ­ cześnie z tem w z ra sta natężenie linij.

Każdy z ty ch szeregów skład a się z dwójek; przy te m ob a szeregi poboczne m ają dwójki o j e d n a k o w y c h odstępach między liniami przez całe w7idmo, a w sze­

regu głównym tylk o pierwsza dw ójka ma ten sam odstęp, dalsze stają się coraz ści­

ślejsze. Oba szeregi poboczne m ają wspól­

ną granicę. Istnieje ta k ż e ścisły związek między szeregiem główmym a pierwszym pobocznym: mianowicie ich pierwsze linie są wspólne. P rz y te m częstość drgania tej pierwszej linii równa się różnicy między częstościami drgań granic obu ty c h szere­

gów.

Poznano też niektóre związki, zacho­

dzące między widmami pierw iastków pe­

wnej rodziny. Do nich należy zaobserwo­

wany fakt, że w każdej rodzinie pierwiast­

ków p o krew nyc h granice szeregów prze suwają się ku końcowi czerwonemu.

Np. w rodzinie potasowców granice są rozłożone w następujący sposób.

I Li Na Rb Cs

* S bC S

- f i

®

N

h

S

C O bC

Li Na K

~Rb Cs

1

’c ci

Ł 03

. — t b* o 'S b ' "—'

£-1

co 0

05t- 05 c £ d

© N

N O d

w

cn O O

I I

200 250 300 350 400 czerwone

450

ultrafiol.

Granice szeregów przesuwają się tutaj k u czerwonemu końcowi, jeżeli ciężar cia­

ła wzrasta. Podobnie rzecz się m a dla in­

nych rodzin pierwiastków. Dla rodzin pier­

w iastków różnych przeciwnie, szeregi prze­

suwają się ku końcow i fioletowemu dla grup ciał o wyższym ciężarze atomowym.

W a tt s zauważył, że między widmami ciał p o krew nych a ich ciężarem atomo­

wym można w ykazać 2 rodzaje zależnoś­

ci: 1) Różnice częstości d rg a ń w jednem

ciele są w tak im stosunku do różnioy

drgań odpowiednich linij w drugiem, jak

kw adraty ciężarów a tom o w y ch ty c h ciał-

Liniami odpowiedniemi w dwru widmach

nazyw am y linie szeregów analogicznych,

otrzym ane dla tej samej wartości zmiennej

m we wzorze

Rydberga, lub Kaysera

i Rungego. Związek tu przedstaw iony spo-

(5)

W S Z E C H Ś W IA T

165 tykamy w grupach cynk, rtęć, także

,ral i ind. Mając widm a dwu takich ciał i

zn a ją c

ciężar atom ow y jednego z nich

m ożem y

stąd obliczyć ciężar atom owy drugiego.

2) W grupach: potas, rubid i cez; wapń, stroni i bar, pierw iastki są ta k związane po 3, że p o rów nyw ając 3 linie, odpowia­

dające sobie (po 1 w każdera widmie), widzimy, że różnice ilości drgań między każdemi dwiema z ty c h linij są do siebie w takim stosunku j a k różnice między kwadratami z ciężarów atom ow ych 1-go 1 '1-go ciała do różnicy kw adratów z cię­

żarów atomowych 2-go i 3-go ciała. Stąd mając 3 widma i znając ciężary atomowe

2 z tych ciał możemy obliczyć ciężar a t o ­

mowy trzeciego ciała.

Oba podane p ra w a są prawdopodobnie tylko przybliżone; rezu ltaty obliczeń by­

łyby ściślejsze, g dyby w rzeczywistości stosunki nie były bardziej skomplikowane.

Np. obliczając ciężar atomowy cynku z kadmu (którego ciężar atomowy =112,4) przez kombinowanie różnych linij o trz y ­ mujemy wartości od 65,4 do 65,69, a p rzy ­ jęta wartość jest 64,9. Podobnie przyjm u­

jąc ciężar atom ow y rtęci jako równy -00,0 otrzym ujemy dla kadmu wartości 109,8!) do 113,7, a dla cynku 65,9 oraz W,13.

Jeszcze znacznie bardziej skomplikowa­

ne niż widma liniowe, o których dotąd kyla mowa, są widma t. zw. pasmowe,

"skutek tego jeszcze raniej poznane, niż poprzednie. W razie niewielkiego roz­

szczepienia widma tak ie wyrg lądają jakb y złożone z oddzielnych pasm, pow tarzają­

cych się peryodycznie i o podobnym cha- 'akterze, z jednej strony z końcem ostro zarysowanym, a z drugiej—mglistym.

^ obec większego rozszczepienia te pas- ll)i1 okazują się złożone z mnóstwa linij Mniejszych i bliższych siebie u ostrego tańca pasma, k tóry n a zy w am y czołem ,l 'łabszych i bardziej od siebie oddalo-

"K'11 im dalej od czoła pasma. Układ ta- lctl pasm w widmie podlega pew ny m [)rawom: czoła pasm tw orzą zazwyczaj sam szereg, j a k linie^ tworzące poje- l,cze pasmo, tylko zazwyczaj szereg pasm Wrócony j e s t w przeciw nym kierunku

t. j. jeżeli linie w pasmach słabną ku fio letowem u końcowi widm (jak b y w a n a j­

częściej) to czoła stają się coraz rzadsze i słabsze ku czerwonemu końcowi i o d ­ wrotnie. Nieraz pasm a są tak bliskie sie­

bie, że jedno nakłada się na drugie, co naturalnie znacznie powiększa kompli- kacyę.

P a k t y tutaj przedstawione nie mają do­

tąd objaśnienia teoretycznego. Są próby robione w ty m kierunku, ale żadna z nich nie zadawala; żadna nie jest ta k prosta, żeby ułatwiła zrozumienie i objęcie po­

szczególnych faktów, a przedewszystkiein żadna nie j e s t tak żywotna, żeby pomo­

gła do posunięcia naprzód naszej znajo­

mości tych faktów, żeby ze znanych po ­ zwalała przewidzieć inne.

To też wspomnę tylko pokrótce, że współczesne teorye zazwyczaj opierają się na teoryi jonów, wyobrażając sobie, że cząstki drgające, któ re w ysyłają linie świetlne, to układy elektryczne, złożone z wielu elektronów. Pogląd ten znajdu­

je potwierdzenie w zjawisku Zeemana.

Przytem przyjmuje się zazwyczaj, że linie, tworzące jeden szereg, pochodzą od drgań samej cząsteczki.

Ewa Bujakowa.

Źródła, któremi się posługiwałam, że­

by sobie zdać sprawę ze stanu przedsta­

wionej kwestyi są:

Lockyer, Series of lines in spektra (N a­

turę, 1899).

Fabry, La structure des speotres (Revue generale des scienoes, 1903).

Ritz, Zur Theorie der Serienspeotra (Phy- sikalische Zeifschrilt, 1903).

Runge u. Pasjhen, Beitrage zur Kennt- nis der Linienspectra (Annalen der Phy- sik, 1901).

Marshall Watts, On the existenco of a relationship between the spectra of sorae elements and the squares of their atomie weights. (Philcsophical Magazine, 1903).

I jeszcze kilka prac drobniejszych.

Także korzystałam z książek:

Bahy, Spectroscopy, 1905. Rozdział XV.

Watts, Study of spectrum analysis, 1904.

Rozdziały XI i XII.

(6)

W S Z E C H Ś W I A T JNq u

Z BIOLOGII H Y D R Y .

Zielona barw a h y d r y (H yd ra viridis), j a k to w ykazały po raz pierwszy badania G. E n tz a i K. B ra n d ta w 1882 r., zależy od obecności wodorostu, Zoochlorella con- ductrix (Brandt). Że istotnie m am y t u do czynienia z chlorofilem a nie z innym barwnikiem', łatwo m ożem y p rzekonać się, po ró w n yw ając widma w y c ią g u alkoholo­

wego z h y d ry zielonej i z zielonych liści.

J . Hadżi, którego o statnie bad an ia *) w y ­ świetliły wiele kw estyj, d o ty c z ą c y c h bio­

logii h y d ry , stwierdził zupełną identycz­

ność t y c h widm.

Kuliste zielone komórki zoochloreli j a k o p asorzy ty, w dużych kom ór­

k a c h en toderinalnych ciała h y d ry , w in­

nych zaś istnieć nie mogą. Je że li podczas tw orzen ia się j a je c z e k u h y d ry przed - stanie się do nich zoochlorela, to p ew ną ilość k o m ó rek w odorostu możemy znaleść i w ektodermie, są one je d n a k zawsze bledsze, po pew nym czasie obum ierają i zostają wreszcie usunięte.

Życie wpólne hyd ry z w odorostem je s t tak ścisłe, że dotychczas ani zapomocą środków fizycznych, ani też chem icznych nie zdołano uwolnić jej od zoochloreli.

Poniew aż rośliny zielone w ym ag ają do życia św iatła a w braku jego giną, Hadżi przeto, aby usunąć wodorost z ciała hydr, hodował je w ciemności. P okazało się jed n a k , że ani zielone, ani b r u n a tn e h y ­ dry nie moiją żyć przez dłuższy czas bez światła; giną prędzej n a w e t, niż wodorost.

Próby hodowania zoochloreli poza c ia ­ łem h y d r y również nie ud ały się. N a roz­

cieńczonej p o żyw ce agarow ej wodorost niuże wprawdzie żyć przez pew ien czas, a n a w e t rozm nażać się, lecz w k ró tc e ule­

ga degen eracyi i ginie, co wskazuje nam, ja k daleko posunęło się przystosowanie zoochloreli do życia w ew nątrz-kom órko- wego, stąd zaś w ypływ a wniosek, że ist­

nienie jej pośrednio lub bezpośrednio wiąże się z życiem hydry.

') Jow an H adżi, Yersuulie

zur

Biologie von Hydra. A reliiv fur E ntw iekelungsm echanik der O rganlsnien. 1900. Zesz. 22,

str.

2S—46.

W biegu procesu a sym ilacyi wodoro sty w ydzielają tlen. A b y zbadać, w ja­

kim stopniu hydra k o rzy sta z tego, Ha­

dżi w ykonał następujące doświadczenie:

zielone i brunatne hy dry (H. viridis i H.

fusca) umieścił w szklankach z wodą pod dzwonem pompy pneu m aty cznej na świe­

tle, poczem wypom pował powietrze,,a na­

stępnie dzwon napełnił dwutlenkiem wę­

gla, którego ciśnienie równało się ciśnie­

niu pow ietrza nazew nątrz. W krótkim czasie spostrzegł, że hydra b run atn a skur­

czyła się i oderwała się od swego podło­

ża, a nieco później to samo stało się i z h yd rą zieloną. Wówczas, badacz wyjął szklanki z pod dzwonu i zmienił wodę;

h y d ry zielone dość prędko wróciły do stanu normalnego, brunatne zaś pozosta­

ły martwe. Zginęły oczywiście skutkiem braku tlenu, gdy tymczasem h y d ry zielo­

ne o trzym y w ały tle n od wodorostów i skutkiem tego przez pewien czas były zabezpieczone od trującego działania dwu­

tlenku węgla. Można byłoby tedy przy­

puszczać, że okoliczność ta j e s t nader ważna i k o rzy stn a w życiu h ydry zielo­

nej. Należy jednak zwrócić uwagę, że wydaje się rzeczą bardzo wątpliwą, aby zw ierzęta w przyrodzie m ogły się znaleśc w takich warunkach, jakie zostały sztucz­

nie wytworzone. H y d ry brunatne i zielo­

ne często żyją razem w wodach stoją­

cych, w których rośnie całe mnóstwo ro­

ślin wodnych, pochłaniających nadmiar d w utlen ku węgla. Działanie zatem zabój­

cze dwutlenku węgla na h y d ry w przy­

rodzie sprow adza się do zera, od innych zaś szkodliwych czynników, psujących wodę, zoochlorele nie mogą zabezpie­

czyć hydry. W wodach zepsutych, jak w y k a z a ły badania Hadżego, h y d iy zielo­

ne giną daleko prędzej niż brunatne. Z po­

wyżej przyto czony ch faktów widzimy, że Zoochlorella w procesie oddychania hydry zielonej odgryrwa ty lko bardzo podrzędn1!

rolę.

Dawniej przypuszczano, że hydryr zielo­

ne w razie niedostatecznej ilości pokar­

mu lub wobec znacznego rozmnożenia si?

kom órek wodorostów tra w ią te ostatni#-

Przypuszczenie to je d n a k je s t zupeh)>1'

bezpodstawne. Głodzone przez ja k iś .

(7)

W S Z E C H Ś W IA T

167 hvdry żyją kosztem tk a n e k własnego cia­

ła i stają się coraz mniejsze. Przede- wszrstkiein znikają ramiona, poozem cia­

łu coraz bardziej redukuje się aż do wiel­

kości i kształtu jajka . Zoochlorele po­

zostają w komórkach entoderm y, dopóki tylko mają miejsce. Podobne wyniki da­

ty doświadczenia L. Graffa w 1884 roku.

Izolowane zoochlorele wprowadzone do jamy pokarmowej h y d ry nie były stra­

wione przez ciecz traw ienną i nie zosta­

ły wchłonięte przez kom órki odżywcze.

Twierdzenie, że z mączki, produkowanej przez wodorosty pod w p ływ em światła, korzysta hydra, w ydaje się również bez- podstawiiem, ponieważ niem a na to żad­

nych dowodów. Przeciwnie, doświadcze­

nia Hadżego wykazały, że hydra oka­

zuje pewien w stręt do niej. Ziarna m ącz­

ki i ziemniaczanej) podane hydrze nie b y ­ ty przyjmowane przez nią; mączkę zaś wprowadzoną do j a m y pokarmowej hydra prędzej lub później w yrzucała w stanie nietkniętym. W o bec tego wydaje się mało prawdopododnem, aby zoochlorele lub mączka były traw ione przez hydrę zielmą. a L. Graff zupełnie słusznie u- t rżymy wał, że wodorosty nie m ają żadne­

go znaczenia w odżywianiu się hydry.

Hydra żywi się zawsze pokarm em po­

chodzenia zwierzęcego, przekładając m a ­ ić raczki lub inne niższe ż y ją tk a wodne, duj wielkość ciała zależy od wielkości s|">żvwanych zwierzątek. H y d ry spoży­

wające płesznice są pięć razy większe od tych, które żyw ią się Noteus; pośrednie miejsce zajmują hydry, k tó ry c h pokarm 'tanowią grzępiki (Cypris). Jeżeli hydrę, pożywającą małe grzępiki, przyzwyczai- 111 y stopniowo do większych płesznic, to fosnie ona do pewnej wielkości, u trz y m u ­ j ą .ją stale dotąd, dopóki przyjm uje ten ostatni pokarm; gdy pokarm zmienimy znowu, ciało h y d ry się zmniejsza.

Irawienie nie odbyw a się, j a k dawniej Powszechnie przypuszczano, tylko w e­

wnątrz komórek, lecz i przedwstępnie w jamie pokarmowej (ze współudziałem wy-

■zieliny komórek gruczołowych); poczem dopiero cząstki pokarm u zostają pochło- luęte przez nibynóżki komórek odżyw

czych, gdzie następuje ostateczne stra ­ wienie.

Próby Hadżego zaszczepienia zoochlo- reli hydrom nie zielonym nie udały się.

H ydry zielone, rozwijając się z jajeczek, jak również z pączków, posiadają już, jak wiadomo, w ciele śwojem wodorost. Kwe- stya, w ja k i sposób zoochlorele począt­

kowo przedostały się do ciała hydry, jest sporna. Mobius przypuszcza możliwość biernego przedostania się ich wraz z po­

karmem, N usbaum zaś—czynnego.

Hadżi pierwszy zdołał wyhodować po­

tomstwo h y d ry zielonej, wolne od wodo­

rostów. Hyrdry zielone, u któ ry ch rozpo­

czął się ju ż okres rozwoju jajeczek, ba­

dacz ten trzy m ał w ciemności. J a je c z k a rosły daleko wolniej niż na świetle, lecz nie posiadały zupełnie wodorostów. W o ­ bec tego przypuszczenie, że zoochlorele biernie dostają się do jajeczek, wydaje się nieprawdopodobnem; g dy by t a k było istotnie, to wodorost powinienby przenik­

nąć do jaje cz e k i w ciemności. Ja je c z k a o trzym ane w ten sposób osiągnęły wiel­

kość normalną, lecz nie wytworzyły błony i nie dzieliły się; z dwudziestu jedno t y l­

ko rozwijało się dalej i wydzieliło błonę, reszta zaś zginęła. Z jajeczka ocalałego rozwinęła się h yd ra biała, zupełnie po zb a­

wiona wodorostów, wkrótce jednak żyć przestała. Kwestya, czy przedwczesna śmierć nastąpiła w skutek braku zoochlo- reli w jajeczku, czy też z innych przy­

czyn, pozostaje nierozstrzygnięta, ponie­

waż Hadżi dla b raku odpowiedniego ma- tery ału nie mógł prowadzić dalej swoich

badań.

Cz. St.

LOKO KELVIN.

P R Ó B A W Y T Ł U M A C Z E N IA R A D Y O A K T Y W N O Ś C I RA DU *).

§ 1. J e d n e m z głów nych działań, zw ią­

zanych z radyoaktywnością, je s t w y strz e ­ liwanie elektronów z ciała nienaelektry- zowanego stałego lub ciekłego. W stanie

') Philosophical Jlagazine, m arzec 1907.

(8)

168 W S Z E C H Ś W I A T

średniej równowagi c y n e ty c z n ej w ja- kiembądź ciele stałem lub ciekiem każ­

dy oddzielny elektro n musi od czasu do czasu osiągnąć prędkość ta k wielką, że zostaje w ystrzelony z d a ne go ciała. Tym sposobem każde ciało stałe lub ciekłe po­

siada nieco rad yoak ty w n o ści.

§ 2. W dzisiejszym stanie naszych wia­

domości zmuszeni j e s te ś m y przypuścić, że atom radu posiada p e w n ą własność spe- cyaltią — mianowicie, że m oże on, za po ­ średnictw em elektronu, znajdującego się w jego wnętrzu, nagrom adzić więcej ener­

gii, aniżeli atom jakiejkolwiek innej z n a ­ nej n am substancyi. W k ró tk im a r t y k u ­ le, ogłoszonym w P h ilosophical M agazine w grudniu 1905 r., wyjaśniłem plan a to ­ mu, oparłszy się na czysto Boscovichow- skiem założeniu o sile wzajemnej, czyn­

nej wzdłuż prostej, k tó ra łączy środek atomu z elektronem , z najdującym się gdziekolw iek w je g o w nętrzu . W planie tym jedno z położeń równowagi stałej p rzypada dla elektronu w pobliżu gran i­

cy atom u, przy c z e m zasób energii poten- oyalnej j e s t bardzo mały, drugie zaś p o ­ łożenie — w środku atom u, gdzie zasób energii potencyalnej jest bardzo duży.

Dla krótkości n a z y w a m a to m „naładowa- n y m “, gdy elektron znajduje się w jego środku iub gdziekolw iek w obrębie za­

k resu stałości położenia środkow ego i n a ­ zyw am atom „ n ie n a ła do w any m “, gdy nie­

m a elek tro nu w ty m obrębie.

§ 3. Możemy przypuścić, że w krysz tale s ta ły m bromku lub chlorku radu chlor, brom oraz hel, o trz y m any przez R a m saya i Soddego, nie są związane bezpośrednio z tą c udow ną rad y o a k ty - wnością, j a k ą okazuje kryształ. Dla kró t­

kości zakładam obecnie, że rad y o a k ty w - ność zależy w pierw szym rzędzie od a to ­ mów radu, w chodzących w skład związ­

ku. Przypuśćm y teraz, że m am y krysz­

tał, w' k tó ry m żaden atom radu nie j e s t naład ow an y . Po bardzo krótkim czasie zdążania do średniej rów now agi cynelycz- nej, czasie, k t ó r y wynosi, być może, je- dnę milionową lub j e d n ę milion-miliono- w ą część sekundy, p e w n a część atom ów zostanie naładow ana. Z biegiem czasu ładow ać się będzie coraz to większa licz­

ba atom ów radu, dopóki nie zostanie osiągnięta pew na trw ała średnia wypad- ków ładowania i w yłado w yw ania Ener­

gia, zużyta na pracę ładowania atomów radu, p ob iera na je s t z zapasu termonie- trycznej energii cieplnej kryształu. A za­

tem k ry sz ta ł ulega oziębianiu się, dopóki ciepło przewodzone oraz wpromieniowy.

wane z m atery i otaczającej nie zrówno­

waży oziębiającego skutku ładowania - i nie sprowadzi trwałej równowagi tem­

peratury.

§ 4. Co sekunda, wobec zachodzenia średniej równowagi cynetycznej, pewna określona część w szystk ich atomów na­

ł a d o w a n y c h — prawdopodobnie część bar­

dzo drobna— ulegnie w yładow aniu. Z tych atom ów elektrony będą w yrzucane z o- grom nem i prędkościami, dostatecznemi, niewątpliw ie, do w ystrzelenia ich poprzez substancy ę k ry sz ta łu w przestrzeń ze­

w nętrzną. Działanie tak ie możemy na­

zwać eksp lozy ą lub wybuchem na tej sa­

mej podstaw ie, n a jakiej mianem tem oznaczamy sku tek bezpośredni spalenia k o rd y tu we wnętrzu arm aty. Przyczynił, która wywołuje naszę przypuszczalną eks- plozyę atom ową, j e s t gwałtowne wypro­

wadzenie elektronu z je g o równowagi stałej w środku atom u na odległość o tyle znaczną, by się wydostał poza obręb za­

kresu stałości i został wyrzucony skut­

kiem odpychania. O dpychanie to wzra­

sta do maximum bardzo wysokiego, a po­

tem spada do zera i zmienia się dalej sposób ciągiy, aż do względnie

s ła b e g o

przyciągania pomiędzy odjemnym elektro­

nem

a

dodatnim atomem, k tó re

z a c h o d z i

wtedyr, g d y elektron wychodzi z obrębu atom u.

§ 5. T e z pomiędzy eksplozyj

a t o m ó w

naładow anych, które dany elektron wy­

syłają w ew nątrz (względnie do

k r y s z t a ­

łu), wypchną nazew nątrz Wskutek odsko- ku atom nienaładow any, a w razie gdj znajduje się on dość blizko

p o w i e r z c h n i

kryształu, wyrzucą go w przestrzeń ot a*

czającą

z

m ałą stosunkowo

p r ę d k o ś c i ?

i energią. Atom y nie naładowane, jak1' naelektryzow ane dodatnio, stanow ią Kpr0' mienie a 71, gd\r siłą w y b uc hu wysyła11'’

są poza obręb kryształu. W ytw orzą <>Iie

(9)

jNł 11

W SZEC H ŚW IAT 169

maty stosunkowo ilość ciepła, gdy z osta­

zatrzymane przez opór m ate ry i poza

obrębem

kryształu. W ytw arzanie ciepła przez elektrony w ystrzeliw ane będzie znacznie obfitsze z powodu, że ich ener­

gia cynetyczną j e s t znacznie większa.

§ 6. Zdaje mi się, że pracę w y tw a rz a ­ nia ciepła w stosunku stu kaloryj gram o ­ wych stustopniowych na gram radu i go ­ dzinę wykonyw ają głównie elektrony cząstki [3”); jednakże pewien udział w tej pracy muszą brać i „cząstki a ”.

łj T. Proces powyższy może odbywać się nieustannie; nie narusza on p ra w a za­

chowania energii, ani też nie w ym aga istnienia jak ieg o ś potwornego lub nie­

skończonego zapasu energii potencyalnej w naładowanym atomie radu. W ystrzeli­

wanie elektronów ze zdumiewającemi prędkościami w y tw arza ciepło miejscowo w materyi dokoła kryształu radu, gdy tymczasem kryształ ten pobiera ciepło przez przewodnictwo i promieniowanie, dostarczając ty m sposobem energii, po­

trzebnej na ciągłe ładowanie nienałado- wanych atomów radu.

S 8. Pow róćm y do „równowagi tem p e­

ratury” osiągniętej w końcu § 3. P rz y ­ puśćmy, że m a te ry a dokoła radu je s t k u ­ lą ołowianą (fig.) o promieniu 50 cm, oto-

' 2°ną futerałem tak urządzonym, by wzdłuż pół-południków kuli mógł płynąć

•■tale strumień wody. K ażda „cząstka a a 1 -cząstka p”, wystrzelona z radu w ma- ołowiu, w ytw orzy w nim ilość ciepła,

^ uvnoważną swojej energii eynetycznej.

1 (," n a część tego ciepła przejdzie do

"nętrza radu i współdziałać będzie z pro- '""'niowaniein w dostarczaniu energii na

‘'1‘iwiczne ładowanie poszczególnych ato- Pozostała część przejdzie drogą 1 rz,‘" odnictwa nazew nątrz i zostanie u- llu >iona przez wodę. Urządzenie powyż­

sze utworzy kalorym etr, przeznaczony do mierzenia stałego, trw ałego s ku tku ciepl­

nego radu.

§ 9. Gdybyśm y powierzchnię z e w n ę trz ­ ną ołowiu powlekli warstw ą lakieru ideal­

nie nieprzenikliwego, to wszystko ciepło, w ytw orzone w ołowiu przez elektrony i atom y, wystrzeliwane z kryształu, po ­ wróciłoby do kryształu drogą przewodni­

ctwa, dostarczając energii potrzebnej na ładowanie oddzielnych atomów.

§ 10. Wielu umysłom „radyoaktyw- n y m ” przychodziło ju ż na myśl, że w ra­

zie wzięcia kuli dostatecznie wielkiej, skutek cieplny mógłby być całkowicie stracony. J e s t to niewątpliwie praw dzi­

we z p u n k tu widzenia proponowanej obec­

nie teoryi radyoaktywności. Albowiem, w miarę wzrastania kuli ołowianej, coraz to w iększa część ciepła, wytworzonego w ołowiu, przechodzić będzie do wnętrza, dostarczając energii na ładowanie oddziel­

n ych atom ów w krysztale.

§ 11. Jeżeli rad zatopimy w rurce szkla­

nej lub kulce, a je g o skutek cieplny oce­

niać będziemy' za pośrednictwom strum ie­

nia wody, płynącej dokoła poprzez rurkę szklaną o m ałym przekroju, to znaczna część ciepła, wytw arzanego przez „cząst­

ki p”, nie dostanie się do wody k a lo ry ­ m etrycznej lecz zmarnuje się na ogrzewa­

nie powietrza zewnętrznego. Gdyby w u- kładzie z § 8 kula miała promień równy nie 50 cm, lecz tylko połowie centym etra, to znaczna część „cząstek (3” uszłaby so­

bie, nie zostawiwszy energii swej ani w ołowiu, ani w wodzie, ale wszystkie, prak ty cznie rzecz biorąc, „cząstki a ”, j a ­ kie w ychodzą z radu, zostałyby zatrzy ­ mane przez ołów i oddałyby mu swą energię.

§ 12. W ym iary, wymienione w § 8, o- brane zostały jed y n ie ty tu łem przykładu;

nie sądzę, by nadaw ały się one do do­

świadczenia praktycznego.

§ 13. W y ra z y „wyprom ieniow any” i

„prom ieniowanie”, wydrukowane w §§ 3, 7 i 8, wskazują to, co wydaje mi się j ed y n ie możliwą drogą do uniknienia wniosku, że rad zawiera quasi-nieskoń- czony zasób energii, któ ry można w ydo­

b y w a ć zeń przez setki lat bez żadnej

(10)

170 WSZUCHSW1AT

A1? 11 ko m p en sa ty ze źródła postronnego. Nie

uważam za^bezwzględnie niemożliwe p rzy ­ puszczenia, wedle k tó re g o rad b y łb y cia­

łem niezm iernie czarnem względem fal e te ru tak dalece k rótkich , że ołów oraz inne ciała stałe i ciekłe są dła nich p r z e ­ zroczyste.

tłum . S. B.

M A D A G A SK A R .

(D o k o ń czen ie).

Handel tra n z y to w y o d b y w a się głównie przez Tam ataw e, najważniejszy p u n k t handlow y n a w yb rzeżu w schudniem . To też ruch ożywiony zmienił tę miejscowość nie do poznania. Dawniej składała s ę ona z bezładnej k u p y niskich domów d rew nianych, jednej ulicy oraz niepo- r ządny ch c h a t słom ianych krajowców.

Dzisiaj T a m a ta v e jest, kw itn ącem , reg u ­ larnie zabudowanem m iastem z zdrową okoli' ą, okazałe mi kawiarniam i, bankami, m agazynam i, biurami adm in istracy jn em i oraz dobrze urządzonemi hotelami, z od­

powiednio wysokiemi, co praw da, ce­

nami.

/ innych m iejscow ości nadbrzeżny ch , przez któ re o d b y w a się wywóz, wymieni- m y po stronie wschodniej F o rt Delfina, V ohem ar, Diego Suarez, po zachodniej—

Nos>.-Be, Majunga, M orondava, Tulear.

N aj ważni ej sze m i a rtyku łam i wywozo- wemi są: złoto, bydło rogate, rafia, skóry i kauczuk. T e n ostatni produkt b ył już przed laty na wyczerpaniu, gdyż krajo w ­ cy prowadzili z nim gospodarkę rabu n ko ­ wą. Było to rzeczą godną ubolewania, albowiem kauczuk m ad a g a s k a rs k i bardzo jest n a ry n k u europejskim poszukiwany.

Dzięki przekładaniom a dm inistracyi kolo­

nialnej oraz k upców europejskich, krajow ­ cy zaczęli troskliwiej się obchodzić z lia­

nami kauczukow em i (Y ahea m adagasca- rensis), ,tak, że wywóz k auczuk u w k r ó t­

kim czasie wzrósł w dwójnasób.

W handlu z M a d ag a sk a re m na pierw- szetn miejscu znajduje się naturalnie F ra n c y a; później posiadłości południowo

j

afrykańskie oraz Afryka wschodnia; han­

del niemiecki coraz więcej w ypiera an­

gielski. W prow adzenie m onety francu­

skiej ogromnie ułatwiło stosunki z kra jowcami; pieniądze miejscowe, dawniej powszechnie używane, zostały przez urz;jd menniczy wycofane i znikły obecnie zu­

pełnie.

Rozwój gospodarczy kolonii jest ściśle zależny od podniesienia się duchowego ludności. Dla tego też jen e rał Gallieni specyalną zwrócił uwagę na szkolnictwo.

Wyszedł on ze słusznego założenia, że na­

leży szkoły dla krajowców możliwie uwolnić od niepotrzebnego balastu teore­

tycznego i przystosować do potrzeb pra­

ktycznych. W szkołach wiejskich stop­

nia niższego nau czają krajow cy, którzy muszą się wylegitym ow ać ze swego u- zdolnienia. W główny ch m iastach pro- w incyo nalnych w szkołach stopnia wyż­

szego , gdzie uczą rolnictw a i rzemiosł, w ykładają nauczyciele-francuzi. Dla dziew­

cząt istnieją w ty c h szkołach kursy go­

spodarstw a domowego, prowadzone przez wychow aw czynie-francuski. Osobny od­

dział m a za zadanie przygotowywanie krajo w y c h sił nauczycielskich (Section normale).

Pozatem , w ważniejszych miejscowo­

ściach, gdzie osiedlili się europejczycy, istnieją szkoły europejskie (Antanarivo, T am atave, Diego Saurez, Majunga); cie­

szą się one znaczną frekwencyą.

W spom nim y wreszcie, że dla popiera­

nia badań n a u k o w y c h istnieje od 1902 roku „Academie M algache“, akademia, zb ierająca się co miesiąc na posiedzenia w stolicy; otrzym uje ona roczny

z a s ił e k

na bibliotekę i muzeum. Zadaniem tej akademii je s t zajmować się lingwistyką, socyologią i etnografią M adagaskaru, oraz zapoczątkow yw ać badania geologiczno i paleontologiczne.

Z przytoczonych wyżej danych widzi- my, że F r a n c y a rozwinęła na Madagaska­

rze działalność intensyw ną i owocną.

P rzy czynił się do tego również „Comit^

de M adagascar“ w P a ry żu , n a czele któ­

rego stoi znakomity g eog raf Alfred Gra"'

didier; dzięki bogatem u doświadczeni11

ten k o m ite t udzielił władzom kolonialni111

(11)

WSZECH-Ś A IAT 171

c e n n y c h

wskazówek, jest on również po-

n i e k

;ia pośrednikiem między kolonią Ma­

dagaskarem a publicznością francuską.

(Geogr. Zeitschr. 1906, II, 0. Keller,

Die

Kolonie Madagaskar in ilirer gegen-

wiirt.

Bntwickl.)

str. L. H.

ZAMIANA EN ER G II RADU NA ENERGIĘ MECHANICZNĄ.

Zjawiska

promieniotwórczości przeczą po­

zornie

zasadzie zachowania energii. Z zasa­

dy tej

wypływa, że perpetuum mobile jest

niemożliwe.

Stąd wniosek, że Avychodząc

ze zjawisk

promieniotwórczości możnaby

zbudować

przyrząd, któryby stanowił po­

zorne

przynajmniej perpetuum mobile. Ła­

two to

powiedzieć, lecz, kiedy pomyślimy,

że

rozporządza się niezmiernie mał.mi iloś-

riaini ra d u ,

to zgodzić się wypadnie, ze

jest to

zadanie eonajmniej kłopotliwe. Kwe-

stya ta

została rozstrzygnięta przez Slrutta

w n a s tę p u ją c y

niesłychanie dowcipny spo­

sób.

Wiadomo,

że preparaty radowe wysyłają

trzy rodzaje

promieni: a [i, i ■(. Promienie a,

składające

się z cząstek naładowanych do­

datnio, są

analogiczne z promieniami Gold­

steina,

powstającemi w rurkach Crookesa

i, jak ta m te ,

posiadają zdolność przenikania

przegród

materyalnych w nieznacznym jeno

stopniu.

Prom ienie. [3 posiadają zdolność

przenikania

w stopniu daleko większym;

są one

naładowane elektrycznością odjemną,

zupełnie

jak promienie k a ­

toda! ne.

Wreszcie promienie

V nie

posiadają ładunku, we

"'Jasnościach

swych podo­

bne są

do promieni Ront-

gena, a

łatwość przechodzo

"ia

przez

przegrody posia-

l|ają

n a j w i ę k s z ą z tych

wszystkich

trzech rodzajów.

• eźeli

w rurce a (patrz ry­

sunek)

umieścimy jakiś pre­

parat

radowy, a grubość

ścianek

jej dobierzemy od-

['0

wiednio, to promienie

[3

i ' su-°bodnie przez szkło pi zejdą, zaś promienie a nie dostaną się nazewnątrz.

u"0 nasze tracić będzie yczność o dj e m n ą

ii* f tk/ i pozostające cząstki a naładują je

^ '[ at,uo. L spodu rurki przymocowane są

"•* listki glinowe b, jak to spotykamy , kły oh elektroskopach. Na listki te przejdzie część ładunku dodatniego, ro­

zejdą się one, aż wreszcie dotRną ścianek nacz) nia zewnętrznego, do których przykle­

jone są dwa pasemka z cynfolii, c na rys.

Pasemka te połączone są z ziemią. Listki dotknąwszy pasemek, opadną. Oczywiście, że potem proces ten znów się powtórzy i t. d. Dla dokładności zaznaczymy jeszcze że powierzchnia rurki pociągnięta jest cie­

niutką warstewką kwasu fosforowego; to ją czyni przewodzącą i w ten sposób zapew­

nione*} jest połąezenie między nią a listka mi. Rurka a zawieszona jest na izolującej ją nici kwarcowej d. Koniecznem jest też sta­

ranne wypompowanie powietrza z przyrządu.

Wiadomo bowiem, że promienie radu mają zdolność jonizowania gazów t. j. rozdziela­

nie molekuł gazu na cząstki naładowane dodatnio i odjemnie. Jony odjemne, któie- by powstawały tym sposobem w naszym przyrządzie, przyciągane przez dodatni ła­

dunek listków glinowych, zobojętniałyby go, i zjawisko pożądane nie dochodziłoby do skutku.

Strutt rozporządzał w swych, doświadcze­

niach bardzo słaby m preparatem lądowym;

umieściwszy w rurce a \ grama (jego zdol­

ność promieniotwórcza była zaledwie 100 razy większa od zd. prom. uranu), musiał czekać 20 godzin mu największe odchylenie listków. Rutherford pisze, że, jeżeli weźmie­

my 30 mg Czystego bromku radu ,to listki do­

tykają się okładki Cynfoliowej już po upły­

wie 1 minuty. Przyrząd tak zbudowany dzi dać będzie automatycznie. Z czasem okres potrzebny na rozchodzenie się list­

ków powiększać się będzie, gdyż, jak do­

wodzi teorya, po upływie 1200 lat, zdol­

ność wysyłania cząstek (3 ma się zmniej­

szać do połowy.

St. Landau.

Z p o w o d u b ro s z u ry p. t.

„W SPRAWIE RECENZYI P. RACIBORSKIEGO W KOSMOSIE11 napisał J. B r z e z i ń s k i , Kraków, 1907 r.

Większą część broszury zajmuje odpo­

wiedź na sprawozdanie p. M. Raciborskie­

go, pomieszczone w Kosmosie 1903 (A? 11—

12) i 1906 roku (N° 10 —12 o dwu pracach p. Brzezińskiego, a miano wieie o raku drzew owocowych (Rozprawy Akad. Kra­

ków. tom 4—5) i o nowym pasorzycie bu­

raka cukrowego Myxomonas betae (Bule­

tyn Akademii Krakowskiej, marzec 1906 r.

i Rozprawy Akad. Krak. t o m ' 6 Bi, a ta k ­

(12)

172 W S Z E C H Ś W I A T

Ne 11 że opis nieporozumienia z redakcyą Kosmo­

su, która odpowiedzi na krytykę p. Raci­

borskiego w najbliższych N-rach tego pi­

sma pomieścić nie mogła. Na ostatnich dopiero stronicach (od str. 28) autor ten stara się dowieść, że moja krytyka jego pascrzyta, Myxomonas, o której się dowie­

dział, że będzie drukowana w Kosmosie, nie może mieć żadnego znaczenia, ponie­

waż jestem w tej sprawie interesowany.

Okoliczność ta zmusza n nie znowu do zabrania głosu, tembardziej, że p. Brzeziń­

ski w broszurze swej w opisie całego nie­

porozumienia między nami, które ma niby służyć za dowód interesowności mojej w krytyce jego pracy o Mvxomonas, zwy­

czajem swoim w wielu miejscach całkiem mija się z prawdą.

Nasamprzód więc p. Brzeziński przedru­

kowuje swój polemiczny artykuł z JNę 29 Wszechświata (1906 r.), przyczem dodaje, że, jak z notatki tej widzieć można, zarzu­

cił mi tylko i to w drodze prywatnej, nie- delikatność, oraz wymagał zastrzeżenia co do nadanej przeze mnie nazwy. W kwestyi zaś moiej odpowiedzi na wyżej wymienio­

ny artykuł, ogranicza się następującą o niej wzmianką (str. 33 broszury): „P. Trzebiń­

ski żadnego z twierdzeń moich nie odparł, ale zato dał mi do zrozumienia na końcu, że zobaczymy się jeszcze przy krytyce mo­

jej pracy, z którą wystąpić zamierza*4. Jak widzimy, czytelnik wynosi wprawdzie ze słów tych wrażenie, że na zarzuty p. Brzez.

odpowiedzieć musiałem przecie, lecz gdzie i kiedy, w druku, czy w liście prywatnym, to dlań pozostaje tajemnicą. A tymczasem na wyżej przytoczony artykuł polemiczny p. Brzez. pomieściłem we Wszechświecie (Ne 33 z roku 1906) obszerną odpowiedź, w której na podstawie listów udowodniłem mu, że przedstawiony przez p, Brzez.

opis naszego nieporozumienia w Ne 29 Wszechświata jest nieprawdziwy, albowiem p. Brzez. pominął umyślnie swoje wystą­

pienie w liście z dnia 10 marca 1906 roku, gdzie w sposób gwałtowny i brutalny na­

samprzód oskarżył mnie o przywłaszczenie sobie, wykrytego przez niego nowego pa- sorzyta, Myxomonas, a następnie żądał ode mnie, grożąc publicznem oskarżeniem w pi­

smach, albo przysłania preparatów, albo pomieszczenia we Wszechświecie notatki, w której miałem się przyznać, że opisany przeze mnie nowy grzybek Cladochytrium betaecolum jest identyczny z Mvxomonas betae. Aby mi jaknajbardziej ułatwić tę ostatnią drogę wyjścia, wskazuje mi w tym samym liście, że odwrołanie swe mogę mo­

tywować dalszemi badaniami, jakie mo­

głem w tym kierunku przeprowadzić.

A tymczasem na załatwienie całej tej spia-

wy p. Brzez. daje mi w tymże liście zale­

dwie koło 5-ciu dni czasu (list ze Sraiły, miejsca mego zamieszkania, do Warszawy idzie dni 3, do Krakowa 4— 5). Udowodni­

łem dalej, że przytoczone przez p. Brzez, w wyżoj wymienionym artykule wyjątki z moich dwu listów wcale nie dowodzą, jakobym ja sam identyczność mojego Clad.

betaecolum z M)xomonas betae kiedykol­

wiek uznawał. Oczywiście, że odpowiedź taka nie podobała się panu Brzez., wolał więc nietylko jej nie przedrukowywać, lecz nawet nie cytować pisma, gdzie została po­

mieszczona, z obawy prawdopodobnie, że jakiś wyjątkowo ciekawy czytelnik zechce ją przeczytać i wtedy przekona się, że przedstawienie przez p. Brzez. całej spra­

wy niekoniecznie zgadza się z prawdą.

Dalej p. Brzez. pisze w swej broszurze:

„Wreszcie uznał p. Trzebiński za najlepsze, przechodząc do porządku dziennego nad wszystkiem, co sam pisał poprzednio, sta­

nąć na tem stanowisku, że mikroorganizm, który badał, właściwie nie istnieje, pod wa­

runkiem wszak,':e, że nie istnieje i to tak­

że, o i ja badałem** (str. 32 i 33). I tu znowu p. Brzez. nie przytacza pisma, w którem miałem tak łatwo jego i swój własny mikroorganizm unicestwić. Jest to tem dziwniejsze, że w polemice z prof.

Raciborskim przedrukowuje w broszurze swej obie jego krytyki całkowicie.

Ale przejdźmy do owego unicestwienia.

Opisany przeze mnie dość pobieżnie nowy grzybek, Cladochytrium betaec. we Wszech­

świecie .N& 7 musiałem rzeczywiście sam uśmiercić na podstawie własnych później­

szych badań. Uczyniłem to w j\» 25 Wszech­

świata w następujących słowach: „Grzybek Cladochytrium betaecolum nic należy wcale do rodz. Ohytridiaceae, ponieważ przypisy­

wane mu pływki i zarodniki okazały się obcego pochodzenia, połączenie zaś za- rodni z grzybnią — pozornem. Natomiast udało mi się odszukać prawdziwe organy owocowania grzybni** i t. d. J a k widzą czy­

telnicy, nie wypieram się tu obrazów, któ­

re obserwowałem pod mikroskopem i z któ­

rych posiadam preparaty, prostuję tylko pomyłkę, polegającą na tem, że pływki, ameby i cysty pewnych pierwotniaków (Flagellata) połączyłem z grzybnią w jeden organizm. -Tak samo nie twierdzę, że „nie istnieje** to, co badał p. Brzez., bo z różnych stadyów jego śluzowca Myxomonas p0' siadam preparaty, lecz nie mogę się zgo­

dzić, aby obrazy te można było uważać za stadya rozwojowe jakiegoś mikroorganizmu, ponieważ, jak mnie własne obserwacye i doświadczenia przekonały, obrazy te wy­

stępują podczas zamierania plazmy komór­

kowej buraków skutkiem najrozmaitszych

(13)

H 11

WsżfiĆHŚWlAf 173

I

przyczyn,

a nawet w warunkach uniemoż-

I li\viającvch istnienie jakicgobądź organizmu, lup. po zabiciu tkanek sublimatem.

Dalej p.

Brzez. powiada (str.

3 3

broszu-

|rvi: „ozy ta solidność p. Trzebińskiego I w przedstawianiu i traktowaniu następnie

I w ł a s n y c h

obserwacyj wzbudzać może zau­

fanie do

mego, gdy występuje jako sędzia

I cudzej p r a c y —

wątpię. Zaufania inego nie

wzbudza

stanowczo’’.

Mnie się

zaś zdaje, że przeciwnie: czło­

w i e k ,

który otwarcie przyznaje się do wła­

s n y c h

zmyłek, skoro przekona się, że je

popełnił,

zasługuje bardziej na zaufanie, niż

ten, co

uparcie obstaje przy popełnionych

błędach.

W mojej

zaś krytyce pracy p. Brzez.

I

o Myxomonas

I etae., która już wyszła po

rossyjsku

(Wiest. Sach. Promyszlennosti 1906 i'.), i która ma być drukowana w Ko­

smosie,

nie przedstawiam swych osobistych

wrażeń z

przeczytanej pracy p. Brzez.. lecz

po w skazaniu

szeregu rzeczy niedowiedzio-

nych, a

nawet rażących nieprawdopodo­

bieństw,

daję dokładny opis swych wła­

snych

obserwacyj i dośw adczeń, które

przecież

każdy z przyrodników naszych

i obcych

łatwo powtórzyć może i w ten

sposób

przekonać się, kto z nas ma słu­

szność.

•Jak

widzimy, cała oryginalność metody,

jaką p.

Brzez. się posługuje w polemice ze

">ną, polega n a

przemilczaniu lub przekrę­

caniu faktów .

Ponieważ tego rodzaju pole­

mika nie

przyczynia się wcale do wyja­

śnienia

kwestyi egzysiencyi Myxomonas,

lutwo zaś

wejść może na tory czysto oso­

biste, przeto

zrzekam się dalszego jej pro­

wadzenia

i wszelkie, rzucane przez p. Brze­

zińskiego

podejrzenia, aluzye i ucinki, któ- r)ch i vv rozpatrywanej broszurze znajdzie S1§

sporo,

będę stale pomijał milczeniem.

Może więc p. Brzeziński w dalszym cią- - u opowiadać wszystkim, żem jego odkry- ' le> dotyczące nowego śluzowca IVlyxorno-

"as Przywłaszczyć

S ' ) b i e

usiłował. Niech pamięta jednak, że postępowanie takie wię-

°J jemu niż mnie szkody przynieść może.

me może być co najwyżej przykro, że Postępuje tak człowiek, z którym praco-

V Ęln w s p ó l n i e

przez lat kilka na Wszecli-

! y l agiellońskiej i w Krakowskiem Towr.

'^odniczem.

^.^a jeden tylko zarzut uczyniony wyraź- r °Piero w rozpatrywanej broszurze (str.

y\,■ ,0.^J)0vv'iedzieć jeszcze muszę p. Brze­

żek lemi1- ma on do mnie pretensyę, 1 o wykryciu przez niego śluzowca Myr-

°nas nie wspomniał ani w swoich od-

•sz'nv • k ^ re w 1906 r. miałem w War- w ,e i w Kijowie, ani w notatce, druko- 1 fJ we Wszechświecie ? z r, 1906.

Otóż nie wspomniałem o tem, ponieważ:

1) chodziło mi o przedstawienie jedynie rezultatów własnych badań, niczego zaś po­

dobnego, coby usprawiedliwiało istnienie jakiegoś śluzowca w komórkach chorych buraków zauważyć nie mogłem, 2) o ist­

nieniu nowo wykrytego przez p. Brzeziń­

skiego pasorzyta uporczywie wątpiłem, uważałem jednak, że przed ukazaniem się w druku odnoszącej się do niego pracy wątpliwości swoich wyjawiać publicznie nie maiń prawa. Wolałem więc odkrycie p.

Brzez. tymczasowo pominąć. Ze sceptycy­

zmem swym nie taiłem się wcale przed p. Brzez., i jeszcze w 1904 r. zimą, będąc osobiście u niego na Czerwony m Prądniku pod Krakowem, oświadczyłem mu, że gdy poda opis swego pasorzyta, będę prawdo­

podobnie zmuszony na zasadzie własny ch badań rzecz tę zwalozać. (Wtedy też pod­

sunąłem panu Brzez. nazwę Myxomonas dla nowego pasorzyta).

Na to p. Brzez. odpowiedział mi: „Bę­

dziemy w takim razie ze sobą polemizo­

wać, a będzie to chyba jedyny przykład, gdzie dwu ludzi zwalczając się na polu na- ukowem, pozostają ze sobą w dobrych stosunkach11. Tymczasem p. Brz. nie do­

trzymał słowa i obecnie, nie znając nawet moich zarzutów, jak to sam oświadcza na str. 27 broszury, odmawia mi prawa do krytykowania jego pracy na tej tylko za­

sadzie, że podobało się mu poprzednio za­

rzucić mi przywłaszczenie jego odkryć na­

ukowych.

Jak widzimy, p. Brzeziński czysto nau­

kową kwestyę istnienia nowego śluzowca Myxomonas usiłuje sprowadzić na tory osobiste. Dążenie to występuje również w odpowiedzi jego na krytykę p. Racibor­

skiego. Stara się on w swej broszurze do­

wieść, że p. Raciborski i ja urządziliśmy na niego nagankę, że stał się ofiarą na­

szych osobistych uprzedzeń i niechęci. Do­

wodzą tego ironiczne uwagi na str. 27 i 33, gdzie p. Brzez, pisze: „Z powodu nie­

szczęśliwych prac moich, dzięki pp. Raci­

borskiemu i Trzebińskiemu, spokoju nie mam“. Naturalnie, że j e s t ' o bardzo wygodna droga wyjścia z trudnego położenia, szcze­

gólniej wobec szerokiej publiczności, która przecież nie będzie czytać prac nauko­

wych pana Brzez. ani tego, co napiszą o nich specyaliści.

Ale czy postępowanie takie godnem jest badacza naukowego, za którego przecie p. Brzeziński chce uchodzić?

Dr. J. Trzebin siei.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Takie zawężenie wynika przede wszystkim z potrzeby dysku- sji na temat rozwoju, przyszłości i tożsamości historii mówionej w naszym kraju (w Europie Zachodniej oraz

• kontrola jakości skrętu pokazuje jakość skrętu i decyduje o zakończeniu czasu działania płynu ondulującego (Producenci preparatów ondulujących zachowują margines

Fiołkowa 1a , Bydgoszcz .( ogłoszenie ilustruje mniejsza figura z napisem pojazd czterokołowy nakładająca się na koło poprzednie ) OGŁOSZENIE 3.. W okolicy supermarketu

W artykule ujęto także potencjał i bariery rozwoju Szczecina oraz podano przykład współpracy gmin w ramach Stowarzyszenia Szczecińskiego Obszaru Metropolitalnego. Słowa kluczowe:

Uczniowie pracują w parach i na hasło Otwartusia wpisują na listę jeden.. czasownik z zakończeniem „uje”, następnie na sygnał „wkoło” podają ją dalej, żaden wyraz

- klatka piersiowa (opłucna, mięsnie oddechowe wdechowe i wydechowe) - płuca (tkanka śródmiąższowa, pęcherzyk płucny, funkcja surfaktantu) 2... Nerwowa regulacja

W związku z tym, celowym wydaje się przeprowadzenie badań nad zastosowaniem procesu sorpcji na wybranych sorbentach jako ekranu przenikania pestycydów do środowiska w

Na rachunku oprocentowanym 6% w stosunku rocznym znajdowała na początku się kwota 30000 zł.. Po upływie roku zaczęto pobirać z konta corocznie