• Nie Znaleziono Wyników

Powiatowa, nr 12 (151) (grudzień 2011)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Powiatowa, nr 12 (151) (grudzień 2011)"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

ul. ŚWiec:zewsldego 23 tel/fu. 95 74110 70

81-300 M~ fu 95 742 20 41

Rok XIII nr 12/151

cena 2,80 vat 8%

(2)

Styl

~ ERAMIKA

- - -

- - -

- - - - - .

POMIARY l PROJEKT!

TRANS PORT!

VVSZVSTKO G R A T I S ! ! !

SPRZEDAŻ l PROJEKTOWANIE ŁAZIENEK te/. 95 755 48 65 ZADZWOŃ PRZYJEDZIEMY

TO NIC NIE KOSZTUJE www.stylceramika.pl

Gospodarczy Bank Spółdzielczy Międzyrzecz

Kredyt

gotówkowy

W yczaru j

c udowne święta !

www.gbsmiedzyrzecz.pl

Międzyrzecz o. Biedzew o. Przytoczna

ul. Waszkiewicza 24 ul. Rynek 4 ul. Główna 44 66-300 Międzyrzecz 66-350 Biedzew 66-340 Przytoczna 1el: (095) 742 80 20 tel: (095) 742 80 59 tel: (095) 749 40 12

(3)

Wigilijne przemyłlenia

Niedługo Wigilia. Więc moje myśli skierowałam na zastanowienie się, na co tak naprawdę najbardziej czekamy w ten

wyjątkowy wieczór. Czy na zewnętrzną oprawę świąt, na choinkę skrzącą się całą gamą barw tęczy? Może na niespodzianki, które znajdziemy pod świątecznym drzewkiem? Może na pełną uroku

uroczystąkolację w gronie najbliższych?

Jeśli na te rzeczy czekamy i jeśli one dla nas najważniejsze,

to znaczy, że wtedy święta obchodzimy na miarę naszych tęsknot,

które realizujemy przy pomocy dostępnych nam środków.

A może czekamy na świętą historię o narodzeniu Jezusa w Betlejem? Kim było to DZIECKO narodzone w stajence i położone

w żłobie? Czy rozumiemy coś z tego wielkiego misterium Boga i Jego działania, spoglądając na nieporadne, biedne Dziecię położone w żłobie?

Chociaż w wigilijny wieczór jakby oniemiali stoimy wobec czaru i cudu nocy betlejemskiej, to jednak bardzo rzadko rozumiemy coś z owej wielkiej tajemnicy, chociaż rozumieć i nie tylko rozumieć, ale także przeżywać powinniśmy.

Boże Dziecię daje poznać wielką tajemnicę tym, którzy nie

szukają w święta jedynie tego, co odmienia nasze powszednie

życie, ani też nie odczytująhistorii narodzenia Jezusajako czegoś,

co uświetnia i czyni szczególnie miłymi Święta Narodzenia

Pańskiego.

Tajemnicę i sens nocy betlejemskiej odkrywa Chrystus przed

szukającymi nagiej prawdy o sobie, rozumiejącymi swoją nędzę, chociaż czasami przykrytą bogactwem materialnym.

Niech te myśli pozwolą pochylającym się nad żłobkiem

betlejemskim na zadumę w ten wigilijny wieczór, bo oto:

"Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony.

Ogień krzepnie, blask ciemnieje Ma granice nieskończony;

Wzgardzony, okryty chwałą

Śmiertelny Król nad wiekami, A Słowo Ciałem się stało

I mieszkało między nami ... "

Przy wigilijnym stole, łamiąc opłatek święty wspomnijcie, że Dzień ten radosny w miłości jest poczęty, że jak mówi dawne, odwieczne orędzie, z pierwszą na niebie gwiazdką Bóg w Waszym domu zasiądzie.

Alina Piniarska

Kł h • k p B

Z pewnością wiele do powiedzenia

a po ue y-pomocni a na oga miałby

niejeden

osiołek,

gdyby dano mu

dojść do głosu w wigilijną noc, tylko czy Choć ten bliski kuzyn konia cieszy się niezbyt pochlebną

opinią otoczenia, to towarzyszył człowiekowi od początku i nie raz ratował go z opresji. Obok reniferów Świętego Mikołaja, jest to jedno z najbardziej bożonarodzeniowych stworzeń, które budzi w nas wiele sympatii.

Osioł został udomowiony wcześniej niż koń, ale nigdy nie

podporządkował się nam do końca. Wszyscy jednak przymykali oczy na jego okazjonalne nieposłuszeństwa, ośli upór, skłonność

do wymierzania siarczystych kopniaków i przeraźliwe rżenie, bo potrafili docenić jego zalety. Pracowitość, siłę, wielką wytrzymałość i brak wybrzydzania, jeśli chodzi o codzienne menu. Osiołjest też bardziej cierpliwy i odporniejszy na choroby od konia.

Szczególnie upodobali go sobie autorzy Starego Testamentu. W tradycji starożydowskiej awansował na święte zwierzę królów i sędziów. Z czasem osiołek na swym grzbiecie

zaczął nosić biedaków zamiast obwieszonych złotem dygnitarzy, ale wcale nie przestał być zwierzęciem królewskim.

Osiołek służył Zbawicielowi jeszcze przed jego narodzeniem. To na jego grzbiecie brzemienna Maria jechała do Betlejem. To on pierwszy, razem z owcą i wołem, pokłonił się

nowo narodzonemu Jezusowi, ofiarowując mu dozgonną wiemość i ciepły, grzejący oddech. Zaraz potem osiołek ocalił

Chrystusa z rzezi niewiniątek, pomagając świętej rodzinie zbiec z Nazaretu do Egiptu. Kilkadziesiąt lat później, tryumfujący

Chrystus wjechał do Jerozolimy, a wiwatujący tłum rzucał liście

palmowe pod kopyta jego wiemego osła.

,,~---z~k~-;ji~hiii~j~~~~h-;i~ł~i~i-iJ~i~i~'·

Narodzenia i Nowego 2012 Roku,

życzę

radosnego

przeżywania

tych

świąt

w cieplej rodzinnej atmosferze, a kolejny

nadchodzący

Nowy Rok niech

będzie

czasem spokoju oraz realizacji osobistych

zamierzeń.

•, 'łJf s~;;:;:~::::;~z;

~---'

wtedy nam, ludziom, nie byłoby z tego powodu głupio? Często przypisujemy własne złe cechy charakteru zwierzętom, które niczym sobie na nie nie zasłużyły.

Może więc warto pokochać kłapouchy?

Edyta Adamus ::J;;~s~i:·~~~~~~~~;·;h~ii;·;i~~-~;~~~~;;j,···--·,\

stało się- między

ludzi

wszedł

Mistrz- Wiekuisty"

C.

Norwid

W ten

świąteczny

czas spotkajmy

się

przy stole, przy którym nie zabraknie

światełka

nadziei i

ciepłej,

rodzinnej atmosfery. Niech przy zapachu strojnej choinki

upłynie piękna

polska Wigilia i

najpiękniejsze święta Bożego

Narodzenia ...

Wesołych Świąt!

Zespół

redakcyjny

~---':

,---,

Wraz z nadchodzącymi Świętami Narodzenia'-

Pańskiego chciałbym złożyć Wam, Drodzy

Mieszkańcy szczere życzenia,

Bożej Radości i Miłości w tym szczególnym czasie.

Wierzę, że Nowo narodzone

Dzieciątko pobłogosławi

Wam i Waszym Rodzinom.

Niech Gwiazda Betlejemska zwiastuje

na nowo tę Dobrą Nowinę, rozraduje serce i umocni

nadzieją na cały Nowy Rok/

Burmistrz Międzyrzecza

Tadeusz Dubicki

\

:

'·---*'

(4)

Wigilia w Wiśniowczyku

Wiśniowczyk, miejscowość znajdująca sil( obecnie na Ukrainie, był w czasach polskich dużą wsią gminną z bogatą historią, bo si((gającą XVI wieku. Byli mieszkańcy Wiśniowczyka uważają tę miejscowość za miasteczko, gdyż były w niej przeróżne urzędy i niezupełnie wyglądała na tradycyjną wieś podolską. W

Wiśniowczyku były urzędy- gminy i pocztowy, niedaleko siebie

funkcjonowały -

kościół i cerkiew, a

główna ulica ciągnęła się niemal do samej Zarwan icy. Była szkoła i sklepy, była również Strypa - urocza rzeka, którą z rozrzewnieniem

wspominają Janek, Waldek, Hania i ... Ale ona też potrafiła być

groźną ,

niebezpieczną i pełną w~row. To właśnie ona porwała na zawsze Stefana

Krzyżanowskiego. Lata wojny tragicznie doświadczyły mieszkańców Wiśniowczyka, a działania wojenne w 1944 roku

zniszczyły cerkiew i około 1/4 domów mieszkalnych. Wtedy

również zrujnowano dom Józefa i Marii Ulanowskich. Polacy starali sil( jednak przetrwać gehenn(( wojenną, ocalić życie i

uchronić tradycję oraz wartości chrześcijańskie. To było bardzo trudne w czasach stalinowskiej i hitlerowskiej okupacji, a także w okresie szalejącego terroru i bandytyzmu banderowców. A jednak

mobilizowały się udręczone matki i umęczeni ojcowie, by

zapewnić rodzinom wikt i dach nad głową, by dać im chociaż namiastkę świąt i normalnego życia. Szczególnie starano się, aby wieczerza wigilijna była zgodna z dawną tradycją, kultywowaną od wielu lat w Wiśniowczyku. Polski zwyczaj miał wyjątkową wymowę właśnie tam, gdzie zagrody naszych rodaków

sąsiadowały z domami Ukraińców i rodzin żydowskich.

A wigilie Polaków w Wiśniowczyku, oczywiście w dobie spokoju i pokoju, były bardzo uroczyste, radosne, rodzinne, nastrojowe. Nie zawsze były one bogate, bo nie wszyscy mieli dostatek w domu, ale mieli opłatek, kutię, gołąbki z kaszą gryczaną,

pierogi z kapustą i grzybami. Pani Anna Leszczyńska pamięta również gołąbki z kwaszonej kapusty i tartych ziemniaków, które jej mama Tekla Szmudrowska okraszała olejem. Z nostalgią za

"naszym domem" mówi również o małych wigilijnych pierożkach z makowym nadzieniem. Na nie dzieci czekały cały rok. Janina Roeske z Kłodzka, która dzieciństwo spędziła w Wiśniowczyku,

wspomina wigilię w jej rodzinnym domu, domu rodziny Ulanowskich. Podczas tej uroczystej wieczerzy spożywano barszcz

z czerwonych

kwaszonych buraków, tradycyjne pierogi,

obowiązkowo kutię,

ryby, kompot z suszu i inne smakowitości.

Polskie gospodynie

piekły ponadto różne

ciasta, w każdym domu

był świąteczny kołacz, drożdżowe wyplatane ciasto, charakterystyczne dla kresowej kuchni.

Były także "łamańce",

pszenne placki pieczone na kuchennej płycie.

Pojawiały się również

pierniki, ale te zapewne w

zamożniejszych

rodzinach. Świąteczne izby miały wigilijno-

bożonarodzeniowy

nastrój. Nie zawsze były w nich choinki, bowiem

wokół Wiśniowczyka nie

było lasów iglastych, ale na pewno każdy świerkowe gałązki wtykał

pod obrazy świętych.

Chaty pachniały sianem , bo ono znajdowało się pod

białym, nierzadko pięknie

wyszywanym obrusem. W domu Anny Leszczyńskiej

siano leżało na klepisku pod wigilijnym stołem, a w kącie stał snop dorodnego zboża. W każdym domu taki snop był, każdy gospodarz

przygotowywał go już podczas żniw. To była niemalże święta rzecz.

W rodzinie Jana Pacholika ten snop zastępował jakby brakującą choinkę. Brak w ówczesnym Wiśniowczyku energii elektrycznej

stwarzał przymusowy nastrój oświetleniowy, wszechobecne były

lampy naftowe i świeczki. Waldemar Ulanowski wspomina, że

zawsze święta Bożego Narodzenia były mroźne i śnieżne. Aura

podkreślała więc nadzwyczajność świąt i oblekała codzienną szarzyznę białym kolorem. Takie wigilie pamięta wielu mieszkańców Wiśniowczyka, na pewno Stanisław Świerzko i Stefania Jasińska, Jan Świerzko i może malutka wówczas Maria

Ł ysakowska, Władysław Kuryś i ...

Zupełnie inną była wigilia w 1944r. Wiśniowczyk,

wprawdzie w niewielkim stopniu, ale jednak był zniszczony przez front, który zatrzymał się tam na trzy miesiące. Wszelkie uprawy

były zdeptane, rozryte pociskami, najeżone drutami kolczastymi i

niewypałami. Brakowało żywności, banderowcy wciąż byli groźni,

w wiosce "chodziły słuchy" o wywózce Polaków za San. Ze spalonych i bardzo zniszczonych Złotnik do Wiśniowczyka przeniosła się radziecka komendantura wojskowa, utworzono

również istribitielnyj batalion, który pełnił wieloraką funkcję z

obławarni na banderowców włącznie. I w takiej niepokojącej

atmosferze, pełnej lęku i niepewności odbyła się skromna, wręcz

uboga wieczerza wigilijna w Wiśniowczyku. Przy postnych pierogach zasiadła rodzina Szmudrowskich, czyli - Stanisława,

Janina, Franciszek, Józef, Anna, Edward z rodzicami. Nikogo nie

zabrakło, wszyscy szczęśliwie wojnę i okupację przeżyli. W domu

Krzyżanowskich podczas ostatniej wieczerzy wigilijnej zabrakło

Stefana i Jana, zamordowanego przez bandę UPA. Była natomiast trzyletnia wówczas Janinka, która zapewne w ten dzień jadła smakowitą kutię. Rodzina Ulanowskich i Michockich także nie

zasiadła w komplecie do ostatniej wigilii w Wiśniowczyku. Nie

było seniora rodu, który wywieziony na Sybir

zmarł na "nieludzkiej ziemi". Nie powrócił

jeszcze z internowania Józef Ulanowski, nie

doczekała Bożego

Narodzenia - Danuta, siostra Janiny, Jadwigi, Waldemara i urodzonej znacznie później Wandy.

Była jeszcze wiara, że to

ostatnie ofiary tej najtragiczniejszej z wojen. A potem, późnym

wieczorem płynęły słowa kolędy "Bóg się rodzi" z niejednego polskiego

(5)

domu, z kościoła. Tam bowiem odprawiał ostatnią pasterkę na podolskiej ziemi ks. Jan Pipusz. Doskonale ten uroczysty wieczór

zapamiętał Jan Pacholik, 9-letni wtedy chłopiec. Zapamiętał również kolędników, którzy w Boże Narodzenie wędrowali opłotkami od domu do domu ku radości szczególnie dzieci.

Cudacznie poubierani, z Herodem na czele głosili - "Jam Herod,

Wigilia pod baobabem

W cyklu wspomnień opisywałam różne

"gwiazdki"- żołnierskie, więzienne, jenieckie i syberyjskie, ale najbardziej zapamiętałam opowieść sybiraczki Stanisławy Czapnik z d.

Abramczyk o niezwykłej wigilii pod baobabem. Przypomnęjej fragmenty ...

14 lutego 1940 roku rodzinę p. Stanisławy

Rosjanie wywieźli do Szabuni koło Archangielska na Syberii. Ich los podobny był do przeżyć setek tysięcy zesłańców, bo wszystkim

towarzyszył podobny głód, strach, brak nadziei i rozpacz. Ale skąd

na zesłaniu wigilia pod baobabem? Otóż Jana Czapnika- męża p.

Stanisławy-przygniotło drzewo i w szpitalu dowiedział się, że w Tocku organizuje się polskie wojsko. Razem z innymi Polakami

ruszył do Armii Andersa. Moja rozmówczyni z rodziną znalazła się

w Taszkiencie, gdzie rodziny wojskowych otoczone zostały opieką

Amerykanów i mogli wyjechać do Pahlewi. W Iranie ubrali ich i nakarmili, ale odesłali do Afryki. l właśnie w tej gorącej Afryce

była pierwsza prawdziwa wojenna wigilia. Wprawdzie zamiast choinki - wysokie palmy i baobaby, ale była uroczysta msza, dzielenie się opłatkiem, a polskie kolędy i piosenki wojskowe

długo płynęły w afrykańską noc. Tubylcy ze zdziwieniem

spoglądali na białych cudzoziemców, którym do wtóru

przyklaskiwały głośno wrzeszczące małpy ...

Stanisława Czapnik zmarła w 2009 roku. I oto mam przed

sobą opowieść jej córki - Franciszki Kani, która razem z mamą była na zesłaniu. "Tak było ... " to historia zesłania widziana oczami ~ziecka. Autorka pisze w krótkim wstępie: "Skończyłam

70 lat. Zycie mnie nie rozpieszcza/o. Wiem, że pokolenie moich wnuków nie interesuje się przeszłością w ogóle. Ale przecież i Oni

będą w moim wieku. Może wówczas chcieliby się czegoś dowiedzieć o życiu swoich przodków.

Nas już jednak nie będzie. l wtedy być może sięgną po

"sagę". Jest to droga ich prababci Stanisławy i moja - babci Franciszki".

Mam to szczęście, że jestem zaprzyjaźniona z młodszą siostrą

p. Franciszki - Teresą Domaszewicz - honorowym członkiem międzyrzeckiegoKoła Związku Sybiraków. To dzięki Teresie mam

możliwość poznania rodowodu i historii zesłania na Syberię zakończonego w Masindi w Afryce, których fragmenty, za zgodą

autorki, zamieścimy na naszych łamach. W tym numerze

zapowiedź pasjonującej lektury.

Izabela Stopyra

; Moje święta

... w dzieciństwie były raczej smutne. Była choinka, ale nie

yło radosnej atmosfery, bo mama jakoś zawsze była zła. Pierwszy rezent "podchoinkowy" dostałam, jak miałam 11 lat i to nie w odzinnym domu, ale u kuzynostwa w Poznaniu. Była to broszka z izerunkiem poznańskich koziołków i długo był to mój największy

karb. Potem mama zmarła i było jeszcze smutniej, chociaż tatuś

ardzo się starał, żeby było świątecznie. Pamiętam, że brat nie chciał

hoinki, ale tak płakałam, że ulitował się nade mną i przyniósł.

król świata całego. Jam król potężny narodu wszelkiego. Na moje

zawołanie niech przede mną feldmarszałek stanie... " I to był

niezapomniany akcent rozrywki podczas ponurych i tragicznych lat wojennych w dalekim Wiśniowczyku w pobliżu Podhajec.

Jadwiga Szylar

Wigilia w Masindi-oczami dziecka

Pierwsze święta wszyscy bardzo przeżywali. Pozostawili na

wieczność swoich bliskich na Syberii, w Kazachstanie czy Uzbekistanie. Teraz żyliśmy w buszu, w domkach z gliny pokrytych trawą słoniową, wśród odgłosów dzikich zwierząt. Nie

było kościoła, szkoły, szpitala. To wszystko mieszkańcy Masindi postanowili zbudować własnymi siłami. Przed świętami w

oddziałach szkolnych ćwiczyliśmy jasełka, które potem

przedstawialiśmy mieszkańcom osiedla. Uczyliśmy się kolęd i wierszyków okolicznościowych.

W domkach zbierali się najbliżej mieszkający i wspólnie przygotowywali kolację. Nie było drzew iglastych, więc choinkę zastępowało drzewko liściaste przystrojone w kolorowe papierowe

łańcuchy, jeżyki, kule, wydmuszki i cukierki. Na stole pojawiły się

ciasta, pierogi z owocami (nie było kapusty, twarogu, maku, grzybów), naleśniki z owocami i różne afrykańskie owoce z

przydomowych ogródków. Jedynie opłatek przypominał nam

Polskę. Po kolacji wszyscy udawali się na pasterkę, która

początkowo odprawiana była pod gołym niebem. Po 2 latach

mieszkańcy zbudowali kościół p. w. Matki Boskiej

Częstochowskiej Królowej Polski. Następne pasterki odprawiały sięjuż w kościele. Pamiętam, że nie tylko pasterka, ale i każda msza

kończyła się pieśnią"Boże, coś Polskę". Wszyscy zawsze płakali.

Nie były to radosne święta, ale wryły się w moją pamięć na zawsze i wspominam je z rozrzewnieniem.

Franciszka Czapnik - Kania

Jak już byłam sama

z

synem Tomkiem, to starałam się, żeb było świątecznie i uroczyście. Prezenty też były, ale gdzie im d tych, które teraz dostają dzieci. Oboje nie lubiliśmy śledzi, al tradycja, to tradycja. Kupowałamjednego śledzia, przyrządzałam

a potem ... wyrzucałam.

Dopiero w bardzo dorosłym życiu święta są dla mnie piękne

radosne, tradycyjne, rodzinne, no i bardzo polubiłam śledzie, któr pod różną postacią ~ółują na wigilijnym stole. Przez wiele la

doświadczam, że piękne święta można przeżywać tylko

kochającej się rodzinie, bo tylko taka daje radość wspólneg oczekiwania na Boże Narodzenie.

zybko ją ustroiłam i długo się w nią wpatrywałam. Była

J

~ ~~~·sz~chociażba~os~omn = a ~ · ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~- ( ~ s_ to ~ p ~ ~

(6)

Święta ...

czyli co, g dzie, kiedy, j ak?

Dostałem od naczelnej propozycję napisania tekstu na temat

świąt Bożego Narodzenia. Prawie 59 lat temu pokropiono mi

głowę w żoliborskim kościele pw. św. St. Kostki. To był jednocześnie mój ostatni kontakt z Kościołem rzymsko -katolickim i pozostałem zatwardziałym ateistą. Cóż więc zrobiłem? Postanowiłem sięgnąć do źródeł, przypomniałem sobie, jak feldkurat Otto Katz przygotowywał się do udzielenia ostatniego namaszczenia i wraz ze Szwejkiem zaczęli studiować świeżo zakupiony katechizm. Niestety, nie miałem tak

doskonałego konsultantajak szeregowy Józef Szwejk, który umiał wyjaśnić najbardziej zawiłe sprawy. W Piśmie świętym nie

znalazłem żadnej wzmianki o pochodzeniu Boga. Zdaje się, że jak Armia Czerwona w prastarym dowcipie- zawsze był,jest i będzie.

Zdecydowałem się więc poszukać odpowiedzi, gdzie (?)

narodził się Jezus Chrystus. Wiadomo z licznych książek, że urodził się w Betlejem, w budynku gospodarczym zwanym często stajenką. Cóż, niewąska musiała to być stajenka, skoro zmieściło się w niej tyle inwentarza. Ale w stajni nie było konia, a cóż to za stajnia bez konia? Może był zajęty czymś innym? Jeszcze jeden

szczegół - w Betlejem udostępnia się zwiedzającym Grotę

Narodzenia Pańskiego. Więc gdzie to się w końcu zdarzyło?

Kolejne pytanie- kiedy?

Odpowiedź jest na pozór prosta- 20 li lat temu 25 grudnia.

Owa prostota odpowiedzi jest jednak zwodnicza. W Judei

obowiązywał wówczas kalendarz rzymski, który składa się z dziesięciu miesięcy. Ślady tego pozostały w wielu językach, gdzie ostatnie cztery miesiące mają po prostu numery: siódmy, ósmy,

dziewiąty i dziesiąty. Dni w tym kalendarzu nie były też

numerowane, oznaczano tylko tzw. kalendy (stąd kalendarz) czyli

początek, koniec i środek miesiąca. Z tego, co słyszałem, jest to jedna z większych udręk studentów historii. Skąd więc ów 25 grudnia? Idźmy dalej - dlaczego akurat 20 lat temu?

Astronomowie dość dawno obliczyli, że kometa nazywana

gwiazdą betlejemską była widoczna na Bliskim Wschodzie-tyle,

że trzy lata wcześniej i do tego na wiosnę. Są więc trzy pytania bez odpowiedzi. Pora na ostatnie, na które odpowiedź jest powszechnie znana - jak? Jak świętujemy? Typowo, czyli w trakcie zbiorowego obżarstwa, niekiedy zakrapianego.

Parniętam jedną taką Wigilię, którą w roku bodaj 1969

spędziłem wraz z rodzicami. Pilnie zająłem się pokaźną michą

barszczu z uszkami, potem były pierogi i moje ulubione danie, czyli śledzik z cebulką, kwaśnym jabłkiem i grzybkami. Na wszystko ze szczytu choinki spoglądało krągłe oblicze Mao Tse -tunga, którego portret osobiście tam umieściłem i mimo szantażu

nie zdjąłem. Nagle moja rodzicielka poczuła nagły przypływ pobożności, bo podniesionym głosem zaczęła przekonywać nas o

wyższości ,,naszych" świąt nad świętami innych nacji i religii.

Ojciec słysząc to - dyskretnie wstał od stołu i podśpiewując pod nosem "stul pysk Apollo i wy muzy głupie, jam mędrzec grecki, mam was wszystkich ... ", po czym przyjął stosowną pozycję na wersalce odgradzając się od świata świątecznym numerem Polityki. Ja poświęciłem się organoleptycznej kontemplacji wspomnianego śledzia. Mamuśka, zasłuchana w swym lekko

ochrypłym głosie (była przedszkolanką), nie zareagowała. W pewnym momencie wjechała na mahometan zarzucając im, że

nawet pościć nie umieją, bo w czasie ramadanu nie jedzą i nie piją,

ale tylko w dzień, bo w nocy jest ciemno i Allah nie widzi. Masz

rację, powiedziałem, nie ma to jak porządny katolicki post. Kiedy

już uporałem się ze wszystkimi smakołykami świątecznego stołu, powlokłem się do apteczki, aby przy pomocy kropelek miętowych uporządkować sytuację w swej bebeszni. Tym razem mamuśka była nader szybka. Ja zostałem objechany jak beczka od smoły za

głoszenie poglądów niezgodnych z jej światopoglądem. Poparła to

machnięciem mokrą ścierką, ale nie trafiła. Ojca potraktowała jak

św. Michał diabła, bo jak nie ma pojęcia o wychowaniu, to niech

się za nie nie bierze. Ostatni dostał swoją porcję wiszący na choince Mao Tse-tung. N i e mam pojęcia, za co.

Reszta świąt upłynęła w atmosferze głębokiego

zrozumienia, skupienia i cudownej ciszy. Od tej pory staram się unikać świąt-szczególnie w gronie rodziny.

Lech Stanisław Franas

Moje gwiazdkowe wspomnienia

Zbliżają się moje ukochane święta Bożego Narodzenia. Co prawda za oknamijeszcze króluje żółć i czerwień tańczących liści

na wietrze, a my możemy cieszyć się ciepłymi promieniami

słońca, ja już jednak powoli zaczynam wchodzić w nastrój nostalgii, a zarazem radości z przygotowań do kolejnych świąt. Jak co roku powracają wspomnienia z czasów, gdy było sdzieckiem, a choinka była najpiękniejszym i najbardziej pachnącym

elementem dekoracji mieszkania mojej babci Helenki. Wszystko było takie pełne świątecznych smaków, kolorów i ciepła, jak moja babcia.

Te fascynujące dni spędzałam wraz z rodzicami, siostrą i resztą rodziny w

Zbąszyniu, skąd pochodzę, tam też zawsze

kieruję swoje myśli, gdy co roku siedzę przy wigilijnym stole. Zbąszyń jest niewielkim, urokliwym miasteczkiem w Wielkopolsce, które od zawsze posiadało swojego Gwiazdora, a ten odwiedzał dzieciaki z workiem pełnym prezentów. Doskonale

pamiętam zimowy, wigilijny wieczór, razem z siostrą nie mogłyśmy się już doczekać wejścia do pokoju, gdzie stała choinka, a pod nią upragnione prezenty. Niestety, pokój

pozostawał bardzo długo zamknięty, a my

piszczałyśmy z niezadowolenia pod drzwiami. W domu pachniało świerkiem i pysznościami babci, ale kto by tam w wieku 5 i 4 lat

zwracał uwagę najedzenie, dla mnie i mojej siostry najważniejsze były podarunki od Gwiazdora. Kiedy w końcu wpuszczono nas do

"świątyni prezentów", stanęłyśmy obie jak wryte. Pod choinką stały dwa łóżeczka z lalkami, blondynką i brunetką, a ich wygląd stał się bezpośrednim powodem zamieszania. Obie zaczęłyśmy biegać po pokoju niczym poparzone

wrzątkiem, bo przecież jak tu się w jednej chwili zdecydować na blondynkę czy

brunetkę? Rodzina patrzyła na nas z niedowierzaniem, my zaś przez kilka chwil

byłyśmy zdezorientowane i miałyśmy mętlik w

głowie. Kiedy w końcu udało nam się ustalić,

która lalka jest moja, a która mojej siostry (po

małej szarpaninie), to i tak dość długo tego wieczora zastanawiałyśmy się, czy wybór był

dobry.

Tego wieczora czekała nas jeszcze jedna niespodzianka i kilka kolejnych prezentów, które przyniósł nam osobiście Gwiazdor we

własnej osobie, emocji było moc. Jego

Dostojność Gwiazdor wszedł do mieszkania

dzwoniąc dzwonkami z ogromnym impetem.

Parniętam, był ubrany niczym biskup w długą,

(7)

złotą szatę, miał także złotą wysoką czapkę i białą brodę, a w ręce dzierżył długą, zakręconą na samej górze laskę. Wydawał mi się ogromną postacią zajmującą całe wejście do pokoju, co jeszcze

potęgowało nasz strach, więc od razu usiadłyśmy na tapczanie

otwierając szeroko oczy z przerażenia. Gwiazdor przywitał się z nami spokojnie i zaczął zadawać pytania, a to czy jesteśmy

grzeczne, a czy kochamy babcie i rodziców, czy chodzimy do

kościoła, ale najtrudniejsze zadanie pozostawił na koniec "a teraz powiedzcieAniele Stróżu Mój". No i zaczęło się, stres nie pozwolił

Wigilijne wspomnienia

"Wigilia. Opłatek. Choinka z lasu.

A przede wszystkim bliskich obecno.fć.

Wzruszenie i radość na miarę czasu.

Szczere życzenia. Mi/ość. Serdeczność. "

Takie właśnie są Święta Bożego Narodzenia- niezwykłe w swej magicznej, rodzinnej atmosferze. Moje święta to dom w Obrzycach, które zimą mają swój szczególny urok. Z okna pokoju

widać było ogród przysypany śniegiem albo

patrząc z innego pomieszczenia las pełen

drzew przykrytych śnieżnym puchem. Święta mojego dzieciństwa to przede wszystkim ogromna sięgająca sufitu prawdziwa choinka, którą

ubieralam zawsze w

wigilię z moim tatą.

Parniętam kolorowe, papierowe lańcuchy oplatające nasze drzewko i

różnokolorowe bombki,

chociaż upływ czasu

spowodował, że wiele z tych ozdób po prostu

zniszczyło się lub zbiło.

Do dziś w każde święta na

honorowym miejscu wieszam szklanego bałwanka, którego

dostałam od śp. Haliny Szwedkowicz- mamy mojego przyjaciela z

dzieciństwa. We wspomnieniach z dawnych lat mam przede wszystkim zapachy i smaki przygotowywanych przez mamę

potraw. Najfajniej było, kiedy w wannie dwa dni przed wigilią pływał karp, a my z mamą w trosce o jego dobro karmiłyśmy go

rzucając mu okruszki chleba. Widzę tę scenę wyraźnie­

podpływającego karpia, który otwierał swój pyszczek i łapał chyba powietrze, a nie chleb, ale my wierzyłyśmy, że łapie nasze okruszki i

dzięki temu nie jest głodny. Najważniejszy był zapach i smak makowca, którego znaczną część podjadałam zanim gotowy do wypieku znalazł się w piekarniku. U nikogo nigdy już nie jadłam

Z a p ra szamy

9 grudnia 20llr. o godz. 1900 do sali MOK w

Międzyrzeczu na recital romansów Aleksandra Nikolajewicza Wertyńskiego w wykonaniu Jerzego Garniewicza, któremu akompaniuje Jacek Fokt.

L

To będzie wieczór sentymentalnych wzruszeń.

_ - - - Redakcja

J

nam na logiczne myślenie, zaczęłyśmy bąkać paciorek na zmianę,

co wywołało salwy śmiechu nie tylko u rodziny, ale przede wszystkim u samego Gwiazdora.

Wieczór obfitował w prezenty, ale i rozbawione komentarze rodzinki, mnie zaś pozostawił w pamięci niezapomniane wrażenia,

do których bardzo często powracam (na zdjęciu ja i moja siostra Justyna).

takiego popękanego,

c u d n e g o

drożd żowego

m a k o w c a . Wspominam też z w i e l k i m wzruszeniem moment, gdy

wracałam z pasterki, a mama uważając, że

to już właściwie zaczął się pierwszy

dzień świat (było to

około l w nocy)

czekała na mnie ze

świąteczną szyneczką z ćwikłą.

MyśiQ, że w rodzinnym domu

spędziłam około 50 Świąt Bożego Narodzenia i niezmienna była ich atmosfera i poczucie

bezpieczeństwa,

Katarzyna Sułkowska

jakie dawali mi zawsze rodzice. Czas biegł nieubłaganie naprzód.

Odeszłam "na swoje", ale wigilia była prawie zawsze w Obrzycach- taka tradycja i traktowałam to jako oczywistość. Na jedną wieczerzę, już jako dorosła nie dojechałam do Obrzyc z powodu awarii samochodu. Była to wigilia inna, bo wiedząc, że jadę na

święta do rodziców, niczego właściwie nie miałam wigilijnego w

swoim domu do jedzenia. Zaholowani wróciliśmy do swojego domu, w którym w lodówce była tylko biała kiełbasa. Rozpacz,

tęsknota i żal za rodzinnym domem, rodzicami i wigilijnymi

smakołykami. W pierwszy dzień świąt przyjechali rodzice z

wieczerzą i urządziliśmy wigilię, prawie jak w Obrzycach. Od tamtej pory upłynęło morze czasu, mam swojąrodzinę i dziecko też

ma już swoją, w ogóle zmieniło się wszystko, ale w każdy wieczór wigilijny wracam myślą do obrzyckiego domu pachnącego

drzewkiem z lasu i potrawami mojej mamy. l takjuż zostanie ...

Mariola Solecka

(8)

Naród był z partią, a gdzie duch partii w narodzie?

Należę do pokolenia, które wyrosło w otoczeniu haseł,

transparentów i ze zrozumieniem przyjmowało doniosłą rolę partii w narodzie. Było to oczywiste i normalne. Potem przyszedł rok 1989 i należało sobie przyswoić inną definicję demokracji, poznać już na powrót nieco zapomniane słowo: pluralizm i oswoić z

wolnością słowa, wypowiedzi i poglądów. Jak ostatnie

doświadczenia życia społecznego i zawodowego pokazują, ta wiedza zbyt długo nie była potrzebna ... Co się dziwić ludziom, że

potem wzdychają za komuną? Wszyscy mieli pracę, nie było takich kontrastów w społeczeństwie, a i na skargę było gdzie iść, bo pierwszy sekretarz mógł prawie wszystko, a czasem wszystko.

Wcale nie jestem fanem tamtego systemu, ale nasza demokracja potrzebuje jeszcze ze dwóch pokoleń, żeby było normalnie, a nowy kapitalizm, w którym nam przyszło funkcjonować, jeszcze wielu ludzi skrzywdzi, zanim okrzepnie i nabierze klasy. Coraz częściej

zapominamy co to wolne soboty, kodeks pracy i koleżeńskość.

Prześcigamy szczury i drżymy przed utratą pracy, bo kto się za nami ujmie, kto wesprze i pomoże? Umiesz liczyć-licz na siebie.

To motto przyświeca dziś każdemu. Stąd duch wspólnoty, demokracji i społecznikostwa ulotnił się znad Polski już dawno, trwale i odfrunął daleko, bardzo daleko ... Tegoroczna jesień

wyborcza powiała plakatami, hasłami i nowymi ludźmi. Właśnie przeczytałem skład nowego rządu zaproponowany przez nowego- starego premiera. Po raz pierwszy w naszej nowej demokracji ta sama koalicja rządząca nadal będzie sprawować władzę.

Sprawować ją będzie na mocy wyboru naszej społeczności, choć

frekwencja wyborcza, zgodnie z prognozami nie była, niestety,

zadawalająca. Sprawować ją będzie także z nadania partii

rządzącej ... No właśnie, tylko gdzie jest ta partia? Co się stało z partiami w naszym kraju? Czytając różne miesięczniki i tygodniki opinii, a przed wyborami parlamentarnymi wypada to

robić szczególnie uważnie, napotkałem na ciekawe zestawienie, które mnie zszokowało! Czy wyobrażacie sobie, że zaledwie l%

Polaków należy do partii politycznych? Najliczniej jest reprezentowany PSL, który ma około 128 tys. członków, SLD-

około 70 tys., a partia zwycięzcy wyborów parlamentarnych-około

46 tysięcy. Wygląda na to, że są to dane mocno zawyżone, czego namacalnym dowodem jest gorzowska afera z martwymi duszami wpartii ...

Ciekawych szczegółów liczebności naszych polskich partii

odsyłam do tygodnika "Angora" z 9 października 20 II. To jest zapewne odpowiedź na to, czemu wciąż w partiach, a co za tym idzie w elicie rządzącej naszym krajem, od lat te same twarze. Po prostu- ordynacja wyborcza jest upartyjniona, a w partiach siłą

rzeczy jest ograniczona liczba kandydatów. No i zawsze trzeba żyć

w zgodzie z szefem partii ... Nasz naród potrzebuje jeszcze wiele czasu, aby zrozumieć, że niekoniecznie musi podążać ramię w

ramię z partią. To oczywiste, że wielu ludzi mądrych, rozsądnych i kompetentnych wcale nie chce się zapisywać do partii. Po co

wkładać się w ramki, dać stemplować jakimś szyldem i myśleć tak, jak każe partia? Ale bez tego nie ma szans na sprawowanie jakiejkolwiek ważnej funkcji w państwie, bo tam funkcjonuje klucz partyjny. Nie jesteś w partii, to nie ma ciebie w parlamencie czy

rządzie, nawet w strukturach wojewódzkich, czasem nawet powiatowych. Kwadratura koła! Zawsze byłem zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. W tych wyborach tak

Do przemyślenia ...

Nawiązując do listopadowych Wszystkich Świętych i Zaduszek z przykrością stwierdzam, że po zapadnięciu zmroku na

międzyrzeckim cmentarzu panowały egipskie ciemności i można było nie wiadomo od kogo dostać po gębie albo stracić torebkę.

Tych ciemności nie rozjaśniały tysiące lampek przykrytych

właśnie wybieraliśmy naszych senatorów. Ale co z tego, skoro tylko czterech na stu dostało mandat z niezależnego komitetu, nie firmowanego partią? W ciąż pamiętamy transparenty z minionej już

epoki. Nie ufamy jednostkom, a szyldom i programom, których obietnice nie rozliczane. Nie jest jednak tak źle, bo w poprzednim senacie tylko jeden deputowany był niezależny.

Popatrzmy, jaki imponujący wzrost. .. Czyli założenie z dwoma jeszcze pokoleniami, niezbędnymi do zmian jest słuszne. Na razie czeka nas zaciskanie pasa. Cięcie ulg i reform, becikowe dla nielicznych, podatki w górę, reforma emerytur. Będziemy pewnie zdrowsi, bo za chwilę nie będzie nas stać na samochody, albo na

opłaty na budowane w pocie czoła autostrady. Samochód to wielki

kłopot, o czym wiedzą ci, którzy zamiast jak Bóg przykazał, wyjechać nim z salonu, przywieźli go sobie zza granicy. Teraz starosta każe im iść do sądu, aby odzyskać pieniądze niesłusznie należne skarbowi państwa, rządzonego nie za pomocą logiki i

rozsądku, a partyjnego klucza. Powiat nie ma pieniędzy na zwrot

już wydanych pieniędzy, państwo uważa, że nic się nie stało, a

człowiek niech sobie pluje w brodę w samotności ... W ciąż nie szanuje się człowieka w naszym państwie, bo przecież jednostka niewiele znaczy. Stąd zapewne warto zaopatrzyć się w kolejnym

międzyrzeckim markecie w tanie kijki podtrzymujące słabo umięśnione nogi, odzwyczajone od spacerów i wzorem coraz liczniejszych "sportowców" z nisko pochyloną głową pomykać

pieszo. Omijajmy apteki, bo leki zdrożeją nawet o 100%. Nie patrzmy na wystawy, bo na coraz mniej nas stać, a urząd pracy i tak niewiele ma do zaoferowania. Po co się denerwować? Szkoda zdrowia... Dobre zdrowie jest niezbędne, bo w szpitalach doskonałe kontrakty dla menedżerów ale już w zasadzie nie ma ich dla pacjentów, bo fundusz nie ma pieniędzy. Dobre zdrowie jest konieczne, żeby samemu zrzec się renty, bo po co mają ją nam

zabrać, a wiadomo, że nie ma pieniędzy ... Dobre zdrowie jest też

konieczne, żeby dożyć do 67 lat i najlepiej ani dnia dłużej, bo nie ma pieniędzy na emerytury. Najmłodszy minister potrzebuje czasu,

żeby się wykazać, ale nam może go zabraknąć. Podobnie jak

cierpliwości. Ale nic nie poradzimy. Musimy cierpliwie czekać, pełni ufności, że czarne scenariusze nie sprawdzą się i w końcu w naszym kraju będzie lepiej. Szczególnie człowiekowi,

normalnemu, zwykłemu, nie tylko temu, co zasiada bardzo wysoko. Może trzeba obudzić ducha partii w narodzie? Bo jak mawia mój ulubiony Norwid:

Nie jesteś z Miłości ogólnego Ducha,

Lecz z ducha-partii, który, co pochlebne, słucha.

Szukaj swoich przyjaciół, dla innych miej męstwo, Miłość nie bitwą żyje, życiem jej zwycięstwo.

Trzeba mieć przyjaciół i swoje zdanie. Obudzić ducha partii i

człowieczeństwo w narodzie, ale wreszcie pogrzebać partie, obłudę

polityki, szyldy i obietnice. Może wtedy tak niewielu nie będzie gotować losu tak wielu ... Od nas tylko zależy ta przemiana, choć to

długa droga. Na razie porzućmy czarnowidztwa i poczekajmy na

ocenę tego, czego wizję roztoczył przed nami premier.

Cierpliwości, narodzie. Zawsze możemy w "międzyczasie" pójść

na orlika i "pokulać gałę"!

Jarosław Szałata

kapturkami i wielka szkoda, że nie można było pospacerować

alejkami, bo tych alejek też nie było widać. Ludzie wpadali na siebie błądząc we mgle w szybko zapadającym zmroku. Moja

przyjaciółka Dana ma dobrąpropozycję-żeby chociaż świątecznie wytyczyć cmentarne alejki solarowymi lampami, które potem

można zebrać i przechować do następnego roku. A jakie pochwały zebrałby zarządca cmentarza (monopolista na naszym terenie), bo teraz to ludzie strasznie psioczyli i mieli rację. Muszę zarządcy tę propozycję przedstawić.

(9)

W marketach już 2 listopada pojawiły się ozdoby choinkowe i różnej wielkości czekoladowe Mikołaje. Ale ceny nieustannie rosną. Na początku grudnia otwarcie kolejnej Biedronki, które jakoś polubiły nasze miasto. To już prawie inwazja. Na pewno będąjakieś promocje i tłumy kupujących. Na

piętrze - raj dla zakupoholiczek - podobno galeria handlowa z

markową i tanią odzieżą. Ale czy razem z otwarciem? Lubię

Biedronki, ale i tak najbliżej mam NETTO, gdzie najczęściej robię

zakupy.

W listopadzie byłam też na kolejnej edycji przyznania stypendiów różnokierunkowo uzdolnionej młodzieży (obszerna relacja w numerze). Zarząd, członkowie i wolontariusze stowarzyszenia Wspieramy Młode Talenty szukają wszędzie pieniędzy, żeby te stypendia były i pomagały w realizacji marzeń.

Cieszy fakt, że Piotr Pawłowski, którym opiekował się Edward Fedko, studiuje, znalazł pracę w kancelarii prawniczej i

zrezygnował ze stypendium, żeby mógł je otrzymać inny zdolny

uczeń. Piotr Kłebieko (stypendysta od gimnazjum-już magistrant na UAM w Poznaniu - kierunek Administracja - zajął się

podatkami. Kiedy go zapytałam dlaczego właśnie podatki, które dla mnie są chińszczyzną odpowiedział skromnie, że już Beniamin Franklin stwierdził, że w życiu są tylko dwie rzeczy pewne-śmierć

Stypendystka Paulina

Paulina Kozdrowska zachwyciła mnie swoją grą na flecie poprzecznym w czasie wręczania stypendiów młodym, zdolnym uczniom przez Zarząd Koła Wspieramy Młode Talenty. Paułina jest

uczennicą klasy IIl LO i IV kl. PSM I stopnia w Międzyrzeczu.

Przygotowuje się do matury i o dziwo, znajduje czas na grę na fortepianie i flecie poprzecznym. Jej przygoda z muzykązaczęła się

bardzo wcześnie, bo już w II klasie szkoły podstawowej, a pasja rozwijania umiejętności i spełnienie marzenia gry na wysokim poziomie na flecie poprzecznym trwa nadal. Paułina interesuje się

K oncert "SZANSY"

21 października odbył koncert pod patronatem burmistrza

Międzyrzecza Tadeusza Dubickiego, w którym udział wzięło wielu niepełnosprawnych wykonawców. Sala Hotelu "Duet" doskonale przygotowana do kameralnych występów i pięknie, nastrojowo udekorowana przez Kasię Nyczak-Walaszek, pękała dosłownie w szwach. Gospodyni przedsięwzięcia, przewodnicząca "Szansy"

Sylwia Guzicka wraz z Anną Marią Szulgą, nie pozwoliły sobie na odpoczynek, witały gości, pilnowały porządku występów i dla

każdego znałazły czas na ch w i łę rozmowy.

Koncert brawurowo poprowadził utalentowany Bartek

Orzeł, za co usłyszał słowa uznania i

podziękowania od pani

Szułgi, jak również

zapewnienie, że nie

będzie mógł odmówić następnego spotkania z

"Szansą" przy mikrofonie.

Najważniejsze

osoby tego wieczoru to przede wszystkim sami wykonawcy: Kasia

Leśkiewicz, Ania Wawrzyniak, Karolina Szulga, Ma rcin Lachowiec, Monika Kubiak, Patryk Pietrusik, Michał

i podatki, no i wybrał to drugie.

Co mnie cieszy?

- Bardzo różnorodne zainteresowania i sukcesy młodych

stypendystów;

- Po raz pierwszy przyznano stypendia im. Zofii Ratajczyk, o co sama też apelowałam na naszych łamach;

- Burmistrz T. Dubicki podpisał trzyletnią umowę na pomieszczenie dla stowarzyszenia w Bibliotece Miejskiej.

Co mnie smuci?

Decyzja dyrektora MOK, który zgodził się wynająć salę na

uroczystość wręczenia stypendiów - za odpowiednią opłatą! Aż

trudno uwierzyć, że pieniądze przesłaniają taki piękny cel. Panie dyrektorze- było nam wstyd, bo kultura znowu przegrała z prozą życia.

Przed nami najpiękniejsze święta Bożego Narodzenia, ale najpierw szaleństwo zakupów, pożyczki na prezenty, gotowanie, pieczenie, sprzątanie i wreszcie-cudowne lenistwo.

Pachnąca choinka, błyskające lampki, odświętne stroje,

kolędy i ta niepowtarzalna atmosfera wigilijnej nocy Bożego

Narodzenia.

Wesołych Świąt!

teżjęzykami obcymi i sportem. Od 8 lat gra w Zespole Muzyki Dawnej Antiquo More, z którym corocznie zdobywa wiele nagród.

Chce studiować germanistykę na Uniwersytecie Szczecińskim i uczyć dzieci

języka niemieckiego.

Paulina-gratuluję ci zapału i chęci

do nauki. Życzę powodzenia w realizacji

życiowych planów.

Katarzyna Sułkowska

Pietrusik, Tomasz

Małaiak, którzy

zaśpiewaJ i znane utwory Ka s i Kowalskiej, Dody, Czerwonych Gitar i recytowali wiersze Jana Brzechwy.

Marcin zaprezentował

swój autorski utwór i

sprawił, że cała sala rozbawiona tekstem i

Izabela Stopyra

jego rytmicznym wykonaniem, kłaskała w dłonie z całym

impetem.

Uczestnicy koncertu zostali nagrodzeni nie tylko brawami, ale także upominkami i dyplomami dzięki sponsorom, którzy jak zwykle nie zawiedli: Urząd Gminy Międzyrzecz, Gospodarczy Bank Spółdzielczy w Międzyrzeczu, Beata i Jacek Bełz, Sławomir

Guzicki, Mirosław Szułga, Monika Wiese.

Stowarzyszenie "Szansa" bardzo dziękuje wszystkim wolontariuszom i ludziom dobrego serca za zaangażowanie w zorganizowanie całego przedsięwzięcia, które odbyło się na

"wariackich papierach" jak na zakończenie powiedziała pani Ania.

Wielkie gratulacje należą się Karolinie Szuldze, która 15.1 O.

20011 r. na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy zajęła lll miejsce na l Festiwalu Widzących Duszą - "Muzyka ot w i era oczy".

Już dzisiaj zapraszamy wszystkich miłośników dobrej muzyki i zabawy na kolejny koncert w przyszłym roku.

Katarzyna Sułkowska

Cytaty

Powiązane dokumenty

Having completed the modernisation of the existing maintenance hangar and initiated the construction of a new hangar, the Upper Silesian Aviation Group has embarked on the

Na rynku dostępne są dziesiątki preparatów tych leków, różniących się nazwą, smakiem, kolorem opakowania, drogąpodania i ceną, jednak w istocie ważne jest tylko

muszą usługiwać pannom, toczą się roz- mowy, doskonałym tematem staje się spór.. pomiędzy zwolennikami Kusego i

Większość zajęć odbywała się wówczas w Bibliotece Jagiellońskiej, ku po ­ czątkowemu zgorszeniu jej pracowników, nie przyzwyczajonych do stałej, jedno ­ czesnej

Działalność Akademickiej Grupy Lotniczej (Akaflieg) Działalność Akademickiej Grupy Lotniczej (Akaflieg) Działalność Akademickiej Grupy Lotniczej (Akaflieg)

Rejestracja 24-godzinnego EKG w układzie 12-odprowadzeniowym u pacjenta z arytmią komorową (zapis w okresie tachykar- dii zatokowej 108/min, oś pośrednia, rozlane niespecyficzne

Może dni te będą też okazją, aby starać się odpowiedzieć choćby sobie, co w ciągu tego roku dokonało się w naszym życiu, w nas samych!. Czy zmiany te są

światowej "Za kratami bezpieki", nie mogę pominąć wydanej w 200 l roku, niewielkiej, popularnonaukowej monografii Wyszanowa. Dla mnie to także bardzo ważna