• Nie Znaleziono Wyników

Niczym tekst wpisany w tekst

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Niczym tekst wpisany w tekst"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Andrzej Falkiewicz

Niczym tekst wpisany w tekst

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (17), 45-56

(2)

A ndrzej Falkiewicz

Niczym tekst wpisany

w tekst

Chcę stw o rzyć najdosko nalszą w y k ła d n ię dzieła G om brow icza. Z a b iera m się do ro ­ b o ty i widzę, że w okół m ojego zam ierzenia ro b i się ciasno. J a n B łoński, M ichał G łow iński, J e rz y Ja rz ę b - ski, K o n sta n ty Jeleński, A ndrzej K ijo w ski, Z dzisław Ł apiński, A ndrzej M encw el, C zesław Miłosz, K on­ s ta n ty P u zyna, A rtu r S an d au er, K rz y sz to f W olicki, W ojciech W yskiel, J e a n P ie rre B enoist, F ran çois B ondy, Z dravko M alić, M aurice N adeau, G eorges Sebbag, Jacq u es Volle, in n i. W ich p rac a c h mogę zlekcew ażyć to, co je s t u sy ste m aty z o w a n y m zbiorem sam o k o m en tarzy au to ra, lecz m uszę b rać pod uw agę ich w nioski, ich pom ysły in te rp re ta c y jn e .

Mogę w yłączyć z w łasnego ra c h u n k u prace ty c h k ry ty k ó w , najczęściej m łodych, k tó rz y chcieli po p ro stu sw oją obecność p rz y m o d n y m dziele zado­ kum entow ać, ale m uszę się liczyć ze spojrzeniem sta ry c h w ygów , z ich p rec y z y jn ie -u m k liw y m i są d a ­ m i i b ły sk o tliw y m słow em . A tu jeszicze trz e b a by uw zględnić te prace, k tó re w n ajb liższy m czasie pow stan ą. J u ż te r a z znam dw u albo trz e ch ludzi, k tó rz y dotychczas o tw órczości G om brow icza nie

Imię ich legion

(3)

46

Nie ma obiektywnej humanistyki

w ypow iadali się, a k tó ry c h e w e n tu aln a w ypow iedź może m o jej w ypow iedzi zagrozić. M uszę się liczyć, m uszę się liczyć.

Z w idu je m i się tak i obraz: szeroko ro zw a rte pyski p rac k ry ty c z n y c h — ta, k tó ra ro z w a rta n ajszerzej, w chłonie pozostałe. U daję u czestn ika P la to ń sk iej

U c z ty , ale je st m i p isan a ko lacja Poloniusza. C zy to

Poloniusz zje kolację, czy też — jego n a kolację zje­ dzą? Albo p o tra fię połknąć ich w szystkich, albo zostanę „zjedzo n y ”, w łączony do cudzego rach u n k u . Jeszcze ra z m am stoczyć tę ty le k ro ć m i znaną w alk ę n a uogólnienia: n ik t n ie rozum ie nikogo, k aż d y sca­ la — k a ż d y każdego w łącza w swój ś w ia t — k ażdy uw zględn ia w ra c h u n k u w szy stkich — k a żd a jego m yśl ogląda każdą m yśl obcą — k ażd a m yśl z a stra ­ sza k ażd ą m yśl — każda m yśl pożera każd ą — każdy chce m ów ić języ k iem każdego — k ażdej d y scyp li­ n y — i każdej m yśli; k ażd y każdego zap isuje w sw ym notesiku. Idzie ty lk o o to, czyj n o tesik p rz e ­ t r w a

M ówiąc pow ażnie — nędza i w ielkość zaw odu k r y ­ ty k a poleg ają n a tym , że poprzez analizę dzieła m ożna udow odnić w szystko; m ożna ta k sp re p a ro ­ w ać i u h ierarch izow ać m a te ria ł o raz w y nik ające zeń w nioski, że z dzieła w ydobędzie się każdą praw dę, k tó ra m oże posłużyć każdej spraw ie. A je s t to ty lk o część te j olbrzy m iej pół-m istyfikacji, ja k ą stanow ią n a u k i hum anisty czne. N ie m a an alizy bez poprze­ dzających analizę in ten cji, nie m a w ięc i być nie m o­ że „o b iek ty w n ej h u m a n isty k i’'’ — ci, k tó rz y ją po­ stu lu ją ,ju ż m a ją w zanadrzu w ła sn ą p raw d ę o czło­ w ieku! I d lateg o p o stu lu ją, bo m a ją tę praw dę; n a j­ p ierw m a ją p raw d ę o człow ieku, a dopiero potem o b iek ty w n ą m etodę, k tó ra prow adzi do jej odkrycia. P rzy k ład y .

M ichał B ach tin w Problemach p o e ty k i D osto jew ­

skiego (PIW 1970) s ta ra się określić D ostojew skiego

(4)

47 N IC Z Y M TEKiST W P lS A iN Y W T E K S T

je st au to rsk o u p rzy w ilejo w an e i k ażda postać m a w id n o k rąg w łasn y , n iezależn y od w id n o k ręg u au to ­ ra. Z daniem B achtina, D ostojew ski m u siał stw orzyć tę, a n ie in n ą k o n stru k c ję , poniew aż w ierzył, „że w każd y m człow ieku jest coś takiego, co tylk o on jed en m oże w y razić” . T a w sp a n iała książka nie mo­ g łaby je d n a k zostać n ap isan a, g d yby B a c h tin w swej analizie nie zatrzy m ał się w m om encie, w k tó ry m rozpoczyna się bad an ie poszczególnych fab uł, ich m echanizm ów d ram atu rg iczn y ch . G d yby postąpił k ro k dalej, m u siałb y znaleźć zw o rn ik fabuły, to m iejsce uprzyw ilejo w an e, „ a u to rsk ie ” — tego boha­ tera, k tó ry nici w szystkiego trz y m a w rę k u (Mysz- k in w Idiocie, P io tr W ierć ho w ieński w Biesach, S m ierd iako w w Braciach Karamazow). I k ied y u n ie ­ ru cho m ion y p rzez B ach tin a m echanizm powieści D ostojew skiego zacznie fun k cjon o w ać — okaże się, że w ty m św iecie k ażd y chce sobie podporządkow ać każdego, lecz ty lk o jed n a postać um ie się posłużyć pozostałym i, ja k w łasn y m narzędziem . T ą postacią jest „ d ra m a tu rg w dziele” . Tak, w łaśn ie „ d ra m a ­ tu rg ” — bo u tw o ry D ostojew skiego są być może rów nież n ajw ięk szy m i d ram atam i, jak ie pow stały w X IX w ieku. O każe się więc, że w p rzenoszeniu ich na scenę je s t w ięcej słuszności, niż m ogłoby to w y ­ nikać z le k tu ry książki B achtina. P o w ta rza m — w sp aniałej książki.

In n y p rzy k ład . P ra c a T heodora A dorno A m b iv a la -

entes Richard W agn er („N eues F o ru m ” 1971, n r 215).

A u to r k o n fro n tu je p ro g ra m a rty s ty c z n y W agnera, „ideologię zdrow ia, tęż y z n y i k om u n ik aty w n o ści” , z dociekliw ą analizą środków m u zycznych u żytych do jego rea liz a c ji — k o n fro n tu je po to, żeby dojść do w niosku, że „schyłkow ość” W agnera, m an ifesto ­ w an a w m a te ria le dźw iękow ym , zw raca się przeciw sile, k tó re j służyć m a jego sztuka. J e ste m pod w ra ­ żeniem m etody, rozum iem i pochw alam in te n c je — ale przecież m uszę pam iętać, że są to w łaśnie in ­

tencje. Dlaczego ro zluźn ien ie sy stem u to n aln eg o u

Bachtin...

(5)

48

Nieodparte wnioski... pomysłowości

W ag n era (k tó re doprow adzić m iało w przyszłości m .in. do p o w sta n ia m uzyki dodekafondcznej) m a b yć w y ra z em d ekadencji, oznaką słabości? M ożna ta k przew artościow ać h istorię m u zy k i i m ożna tak u k ie ­ ru n k o w ać w łasn ą m etodę, żeby zobaczyć w ty m d o ­ wód1 siły. M ożna. Je śli tylko to „m ożna” u w ie rz y ­ te ln i się dow odem rów nie św ietnym , ja k dow ód A dorna.

Proszę m n ie zrozum ieć. N ie chcę poddaw ać w w ą ­ tpliw ość p ra c y ludzi, k tó ry c h in te n c je są mi bliskie. Ale przecież nie m ogę n ie w idzieć całej nędzy ich — i m ojej — p ro fe sji. N a k ażdy m w ytw o rze ludzkim m ożna u d ow odnić każdą p raw d ę o człow ieku. P o ­ dziw iam w y n ik i analiz k ry ty czn y ch , aż dech m i cza­ sam i z a p ie ra ją „n ieo d p arte w niosk i” — lecz przecież nie m ogę nie wiedzieć, że są one jedy n ie w ynikiem odpow iedniego p rzy go tow ania zawodowego a u to ­ rów... i ich pom ysłowości.

N ajb ard ziej tw ó rczy s ta n swego ducha k ry ty c y n a ­ zy w ają ciekaw ością, zaś w łasną p racę zw ykli n a z y ­

wać d ążen iem d o p raw dy, k tó ra m a ciekawość za­ spokoić. Chcą, żeby ich podziw iano jako ludzi do­ ciekliw ych lecz rzeczyw isty m ich ty tu łe m do chw ały je s t pom ysłow ość. S ą ja k m ałe dzieci, k tó re o tw a rły książkę i w ierzą (lub każą w ierzyć), że z n iej czy­ tają: w olą u d ać u m iejętność p rzy sw aja n ia te k s tu niż p rzy zn ać się do fan ta zji. To porów nanie jeszcze k u ­ leje —■ zak łada bow iem , że za plecam i dziecka może się pojaw ić k to ś sta rszy , k to książkę odczyta. P rz y ­ sta łb y m na obecność starszego, ale m oje w ątpliw ości budzi sam o istn ie n ie — sposób istn ien ia — książki. W spółczesny k r y ty k s ta ra się naukow o udok u m en­ tow ać w łasn ą dociekliw ość i tę w iarę w dociekliw ość w ła sn ą n a rz u c a artyście. „E poka nasza nazbyt p rz e ­ n ikliw a, w szystkie listk i figow e p ow ięd ły” — m ów i ktoś z b o h a te ró w Iw ony. A rty sta , k tó ry w moc a n a ­ lizy k ry ty c z n e j uw ierzył, m ógłby w praw dzie za­ p rze stać ty c h sw oich w dzięcznych i kluczących r u ­ chów tan cerza, m ógłby 'zaprzestać ich wiedząc, że

(6)

49 N IC Z Y M T E K S T W P IS A iN Y W T E K S T dociekliw ość k r y ty k a i ta k p o tra fi go u n ieruchom ić i rozebrać. A le nie, o n ju ż się w g rę uw ik łał. Im bardziej w ierzy w dociekliw ość w spółczesnych, ty m więcej p rzy w d ziew a k olorow ych piór, ty m w y m y śl­ niejsze są fig u ry taneczne, k tó re m a ją dociekliw ych oszukać. Ba, gdybyż to w iedział! G d yb y ro zu m iał w ja k ró żn y sposób — i w ja k ró żn y m sensie — k r y ­ ty k te k s t „ stw a rz a ” ! G d yb y zrozum iał, że m arz e ­ niem k ry ty k a w cale nie je s t dociekliw ość, że w cale nie o ro zeb ran ie i u n ieru ch o m ien ie b adan ego obiek tu m u idzie. W ielkość i n ędza k ry ty k i polega na ty m , że k ry ty k m oże przyw dziać w łasne p ió ra i odtań czyć te k s t (taniec) w łasny. W łasny, ale tań c z o n y w i m ie ­

n iu autora. Jeg o b arw n y m u p ierzen iem je s t zespół

sw oistych (choć nie zaw sze k o nsek w en tn ie stosow a­ nych) re g u ł in te rp re ta c y jn y c h . Je g o tańcem je s t m e­ toda.

I m ów iąc jeszcze pow ażniej — w h u m a n is ty c e nazw

jest więcej n iż zjaw isk. To, co b ierzem y za ru ch

um ysłow y, za ścieranie się postaw , je s t w znacznej m ierze tylko igraniem nazwam i. Inaczej niż nauki przyrodnicze, k tó ry c h re g u łą je st dążenie do celu drogą n a jp ro stsz ą , h u m an isty k a sporo w y siłk u po­ św ięca w łaśn ie n a to, żeby zm ierzać do celu drogą skom plikow aną — poniew aż uproszczenie przew odu badaw czego (biorąc pod u w agę jego przedm iot) jest ju ż a k te m u je m n ie w artościu jącym . B ad acz-h u m a- n ista — ten , k tó ry bada, lecz zarazem część p rze d ­ m iotu w łasnego poznania; część z całością w łasnego p oznania solidarna — nie m ogąc p rzy sta ć n a reg u ły poznania naukow ego, im itu je je; im itu je poznanie, m nożąc nazw y.

N aw et n a jb a rd z ie j o b iek ty w n y badacz m usi w w y ­ n ik ach sw y c h b a d a ń te n p o stu la t solidarności uw zględnić. W przeciw n y m w y p a d k u w y ro k i w yko­ n y w a n e są n a ty c h m ia st i nieodw ołalnie. To w h u m a ­ nistyce, co d o ty czy całego g a tu n k u , a co nie uw zględ n ia jego roszczeń w zakresie D um y, Miłości, H onoru; to, co n ie pozostaw ia człow iekow i n adziei

Krytyk tańczy w imieniu autora Krytyka i solidarność 4

(7)

50

Piękna nieprawda

n a Przyszłość lub n a Niebo, byw a p rzem ilczane i za­ pom inane. I ta k pow inno być, n a ty m polega sam o­ obrona ludzi. Na' przy k ład : „W każdym człow ieku je s t coś takiego, co ty lk o on jed en m oże w y razić” — sub iek ty w n ie jest to praw dziw e; obiektyw nie je s t to niepraw da... lecz je s t to bardzo p ięk n a n iep raw d a, n a k tó rą p o w in niśm y przystać. No tak, ale trz e b a zrozum ieć: solidarność człow ieka z gatu n k iem Czło­ w iek je s t n a tu ra ln ą i n iep rzek raczaln ą g ran icą „ścisłości” n a u k hum anistycznych.

Być może, n a g ru n cie h u m an isty k i w czorajszej iten p roblem nie m ógł jeszcze być postaw iony. W ów ­ czesnych b ad an iach b y ł sp o ry m arg ines dowolności, na k tó ry m bezikarnie fu n k cjo no w ała lada b redn ia, ale b y ł też obszar reg u lo w an y jed n o litą m etodą. Co więcej — m eto d a ta, w iodąca się z pozy tyw istycz­ nego m yślenia, nie zajm ow ała się sam ą w yp o w ie­ dzią, tylko siecią przyczyn, k tó re w ypow iedź o k reś­ lają. B adano nie u tw ó r literack i, lecz w arun ki, w k tó ry c h u tw ó r pow stał; lub badano nie u tw ó r, lecz — w w arian cie „biog raficznym ” — historycznie uk sz ta łto w an ą osobowość au to ra. M etoda ów czesne­

go te o re ty k a była w ogólnych zarysach zgodna z po­ stępow aniem badaw czym X IX -w iecznego h isto ry k a. „Z badać p ieczeń ” znaczyło dla obu: znaleźć elem en ­ ty , k tó re się n a nią złożyły, zrekonstruo w ać przepis k u lin a rn y .

P roblem w yło n ił się wówczas, k ied y h u m an isty k a — idąc za przew odem n a u k technicznych i p rzy ro d n i­ czych — zaczęła badać „w ew n ę trz n ą n a tu r ę ” w ypo ­ wiedzi; kiedy, zam iast rek o n stru o w ać przepis, zaczę­ ła poszukiw ać „pieczystości pieczystego” . T eo rety k lite r a tu r y p rz y stę p u ją c do dzieła s ta r a się wziąć w naw ias całą sw ą u p rzed n ią w iedzę (o autorze, epoce, o ro d zajach literackich), jego uw aga skiero w an a jest te ra z n a m etodę. K ry ty k (m ający zaw sze m niej do „zapom nienia” , a w ięcej do „o d k ry cia”) p o stęp u je podobnie.

(8)

51 N IC Z Y M T E K S T W P IS A N Y W T E K S T Załóżm y, że w a ru n k i te w jak ie jś szczęśliw ej chw ili badacz czy k ry ty k sp ełn i — ale n ie może, będąc człow iekiem , w yodrębnić lu d zk iej w ypow iedzi z po­ to k u ludzkiego dośw iadczenia: n ie m oże pom yśleć w y tw o ru bez w y tw ó rcy i n ie może pom yśleć to w a ru bez nabyw cy. To, co bierze za „w ew n ę trz n ą n a tu r ę ” w ypow iedzi, k rzy ż u je się u niego w każdej chw ili — i w każdej ch w ili inaczej — z jej lu dzkim (społecz­ nym , h isto ry czn o -literack im , filozoficznym , psycho­ logicznym , psychogłębiow ym , m itycznym ) rodow o­ dem . B ad a n ie n a tu rę w ypow iedzi, lecz siebie— w ytw órcę—p isarza, lu b siebie— k o n su m en ta—b ad a­ cza. To, co b ierze za w łasn ą, „ o b iek ty w n ą” m etodę, je s t w y ra z em szczególnych i n iep o w tarzaln y ch cech jego osobowości.

I to je s t p rzyczyna, że w h u m an isty ce zapatrzonej w e w spółczesne n a u k i tech n iczn e i przyrodnicze m e ­ toda rozm nożyła się w szereg „m eto d ” , k tó re nie m ogą się w zajem nie sp o tk ać i zesum ow ać, z k tó ry c h każd a je s t d la siebie je d y n a i doskonale u d o k u m en ­ tow an a, a k tó ry c h isto ta polega n a ty m , że każda z n ich inaczej (i m n iej lu b b ard ziej jaw nie) k rz y ż u je „teraźniejszo ść” dzieła z jego „przeszłością” i m e­ ch anizm o d b io ru dizieła z sam ym dziełem .

P raw d ziw e d ru g ie przy sp ieszen ie h u m an isty k i w do­ b ie rew o lu cji n au k ow o-tech n iczn ej. Na m iejscu d aw ­ n y ch „pom ysłów in te rp re ta c y jn y c h ” p o jaw ia się pom ysłow ość m etodologiczna. Ig ra n ie nazw am i w ciąż jeszcze przyno si p ro fit, ale b ard ziej zyskow ne s ta je się igranie m e to d a m i poznawania zjauńsk. K ażd a in te rp re ta c ja je s t praw om ocna, poniew aż m o­ że się w ylegitym ow ać w ła sn ą m etodą. K ażda m eto da je s t owocna, poniew aż le g ity m u je się n ieb łah y m i osiągnięciam i. Ci, k tó rz y głoszą „ o b iek ty w n ą h u m a ­ n isty k ę ” , w n ajlep szy m razie tw o rzą now ą m etodę i s ta ją się pow odem n a stę p n e j d y sk u sji m etodolo­ gicznej. Ci, k tó rz y w ieszczą zm ierzch hu m an isty k i, sp orządzają a k t zejścia... tw o rząc m etodę. Z m etod y tej w y ła n ia ją narzędzia... n arzęd zia zawsze łakom e,

Wypowiedź i doświadczenie

Profit z metody

(9)

52

„Wiele przeczytałem o Gombro­ wiczu”

k tó re, zgodnie z ro d zajem w łasnego głodu... s tw a ­ rz a ją te k sty .

P ó ł biedy, jeśli idzie o badacza, k tó ry u m ie p o p rzes­ tać n a m ałym . W jego w y p ad k u to now e sp o jrzen ie m oże się okazać ró w n ie płodne, ja k płodne było swego czasu sp o jrzen ie pozytyw istów . Ale w oczach k ry ty k ó w i „po k ry ty c k u ” m y ślący ch badaczy to now e spo jrzen ie zm ienia się w p ro ste narzędzia... p ro ste n arzęd zia sk ła d a ją się w skom plikow ane m a ­ szyny... w nieobliczalne m aszyny, zdolne p ro d u k o ­ w ać sery jn ie, zawsze doskonale u w ierzy teln io n e, zawsze p ew n e sw oich ra c ji n adzieje, oczekiw ania, przew idyw ania... hum bugi. W ięc po co?

P rzeczy tałem w iele z tego, co dotychczas o G om bro­ w iczu napisano. I chociaż do le k tu ry nie p rz y stę p o ­ w ałem z p u sty m i oczami, chociaż w niosłem do niej w łasne in te n c je , w iększość tw ierd zeń , z k tó ry m i się zetknąłem , m uszę uznać za praw om ocne. Dlaczego nie m ógłbym , ja k S an d au er, zobaczyć w tw órczości G om brow icza m ęczącej diialektyki polskości, „p ols­ kości, k tó ra , w y g n a n a drzw iam i, p o w raca o k n e m ”, ba — rozszerzyć tę d iale k ty k ę n a c ałą „przeszłość” w osobowości au tora? Albo — rozszerzyć tę d ia le k ­ tykę, lecz odnieść ją do tego, co przychodzi z zew ­ n ątrz, do „ te ra z ”, p rzed k tó ry m „przeszłość” a u to ra się broni, lecz jed n a k je asy m iłu je — i tak , jak Błoński, uchw ycić się zasady tej asym ilacji? M ógł­ b y m też w yjść od R ousseau’ńskiej „ n a tu ry ” , k tó rą J e a n P ie rre B enoist dostrzeg ł w słudze koszykow ej z opow iadania Na k u c h e n n y c h schodach, i stą d p o ­ prow adzić G om brow icza n a najw yższe, już zaw rotne p ię tra „ k u ltu r y ” . L u b w idzieć w tw órczości Gom ­ brow icza, ja k J e rz y Jarzęb ski, rów noległość „ak cji n iższej”, ro zg ry w an ej n a tere n ie ciała, i „ak cji w y ż­ sz e j”, w sferze znaczeń k u ltu ro w y c h , i jeszcze — m ógłbym w zbogacić tę rów noległość o m o ją w iedzę dotyczącą in w e rsji seksualnych, do m y ślając jej re li­ g ijne, m etafizy czn e i społeczno-polityczne rodow o­ dy; w zbogacić o hom oseksualizm (jak S an dauer,

(10)

53 N IC Z Y M T E K S T W P I S A N Y W T E K S T ty lk o ostrożniej), o pansek su alizm (ja k Błoński, ty lk o pow ażniej, już w w y m iara ch — czy ja w iem — „ h in ­ d u sk ich ” , kosm icznych), o onanizm : on anizm z pod­ ręczn ik a seksuologii, onanizm w św iecie w spół­ czesnej re k la m y i propag and y , onanizm w Biblii. A dlaczego nie m óg łb y m zobaczyć w tw órczości G om brow icza m odelow ej sy tu a c ji pojedynczego is t­ nienia, k tó re b ro n i się p rze d św iatem , ja k zobaczył K ijow ski; albo — sy tu a c ji p o dm io tu w obec in n y ch podm iotów ; w ciąż stw a rz a ją c e j się s y tu a c ji a u to ra wobec tw o rzyw a i w obec dzieła, ja k zobaczył Ł ap iń ­ ski? Czyli — w idzieć w tw órczości G om brow icza „dzieło u d a łe ” ? L u b „n ie u d a łe ” ? J a k sam to kiedyś pokazałem n a p rzy k ład zie Ś l u b u ; ja k M encw el to u d a w a d n iał n a K osm o sie? Można,, m ożna, m ożna. 1 w łaśnie dlatego to p y ta n ie — czy w arto ? C zy w a rto podejm ow ać tr u d u dow odnienia w yższości w łasnej k o n stru k c ji k ry ty c z n e j n a d pozostałym i — skoro w iem , że każdy, k to będzie dysponow ał w y sta rc z a ją ­ cą ilością czasu, p e w n ą sp raw n ością k o ry m ózgow ej i odpow iednim p rzyg o tow an iem zaw odow ym , może uczynić to sam o z m oją? T y le się m uszę n ały k ać cudzych m ądrości po to, żeby zarekom endow ać w ła s­ n ą koncepcję jak o jed y n ie możliw ą, a przecież i ta k m n ie izjedzą; trz y godziny le k tu ry , pół godziny p o ra­ żenia m o ją przedsiębiorczą in telig en cją, osiem godzin snu, kilk anaście godzin p ra c y — i o to zostaję um iesz­ czony w innej jed y n ie m ożliw ej k o n stru k c ji. K o n ­ s tru k c ji, kolacji. Ślęczę n ad p rac a m i Foucaulta, z k tó ry c h połow y n ie rozum iem ; opleciony su b teln ą w iedzą R osjan, Czedhów, Francuzów , tą pajęczą sia tk ą dowodów, w k tó re j w s z y s tk o m ożliw e, choć ju ż n ie d la m n ie m ożliw e, bo z n a jd u je się pow yżej m ojego p rzy go tow an ia zawodowego i chyba tak że pow yżej, lu b obok, m oich m ożliw ości in te le k tu a l­ nych; i jeszcze k ry g u ję się p rze d czytelnikiem , czy w a rto m i pisać o G om brow iczu, Choć przecież w iem , że p isał będę — po co? Żeby... „w y razić siebie” ? Ależ tak, tu je s t cień łaski. N areszcie cień łaski. F i­

KonfliiM interpretacji

(11)

54

Wyrazić

siebće

Wieczne

Teraz

lozof k u ltu ry , antropolog, religioznaw ca1, języ ko ­ znawca, te o re ty k lite ra tu ry , k r y ty k z n a jd u ją różne racjo n alizacje w łasnego działan ia — ale n ie m ogą zaprzeczyć, że d z ia łają tak że po to, żeby „w y razić siebie” . Z afascy n ow ani i podnieceni p rzed m iotem poznania, poparci i sp ię trz e n i tym , co n a z y w a ją w łasną m eto dą, pod pozoram i ob iek ty w n y ch p raw , k tó re o d k ry w a ją — głoszą siebie. 'Ale nie są p rzecież liryk am i; nie o b n ażają duszy, n ie w y sta w ia ją n a po­ kaz sw ej „ w ew n ętrzn ej p ra w d y ” — w yja w ia ją z sie­

bie to ty lk o , co m a szansę stać się praw dą pow szech ­ ną; a r ty k u łu ją ty lk o tę część w łasnej p raw d y , k tó ra

m oże stać się P ra w d ą Przyszłości.

D oskonałość m etody? Rzecz n ie ty lko i nie n a jp ie rw w doskonałości m etody, lecz w k ie r u n k u i jakości

prognoz. Różnice m iędzy dziełem M arksa i dziełem

H egla są w praw d zie olbrzym ie, ale p olegają te róż­ n ice p rze d e w szy stk im na k ie ru n k u prognoz, a do­ piero p otem n a odm ienności m etod... badaw czych. Dlaczego od ra z u teg o nie pow iedziałem ? Przecież języ k k ry ty k i, k tó ry m się p o słu g u ję po w in ien m i to podpow iedzieć. Id eałem k ry ty k i je s t „obiek­ ty w n o ść” , poniew aż jej m arzen iem je s t oddziałanie pow szechne, ale je j p o ety k i (postulująca, in te rw e n ­ cy jn a, p ro fety czn a, norm atyw na...) św iadczą o tym , że ona w łatw e a n aiw n e ziszczenie swego m arzenia nie w ierzy; że te rm in w łasnego ziszczenia odracza. Wie, że m oże zakotw iczyć się ty lk o w przyszłości. Tak, p raw d a. N iegdyś zajm o w ała się genezą dzieła lu b osobowością a u to ra — czyli p róbow ała zakotw i­ czyć się w ty m , co je s t w cześniejsze od dzieła. Dziś in te re s u je iją sam o dzieło, chce badać jego „ te ra ź ­ niejszość”. M yśli sp raw n iej, dokonuje od k ry ć b a r­ dziej b ły sk o tliw y ch niż kiedyś — a le jej dzisiejsze p e ry p e tie w sk azu ją, że zakotw iczona je s t słabiej. Nie je s t łatw o zakotw iczyć się w tak w ą tłe j, w ta k w ątp liw ej chw ili, ja k „ te ra z ” . W ięc b a la n su je n ie ­ u sta n n ie m ieszając „przeszłość” i „teraźniejszość” , k rzy ż u jąc sy n c h ro n ię z diachronią w ró żn y sposób

(12)

55 N IC Z Y M T E K S T W P IS A N Y W T E K S T i w ro zm aity ch propo rcjach , a jeśli w reszcie uchw yci ow ą „czystą sy n ch ro n ię” , do k tó re j zm ierzała, to ta k a s y n c h ro n ia rozciąga się jej w W ieczne T eraz d aw n y ch teologij (np. „W ielki C zas” B achtina), m u ­ si zakładać istn ienie D oskonałego A u to ra (np. „epis- te m e ” F o u cau lta) i D oskonałego O ka (lecz n ib y d la­ czego m a być n im badacz?).

P o w o łu je „ m ity ” i „ a rc h e ty p y ” , p o szukuje u n iw e r­ salnych „a p rio ri”, zerk a w stro n ę n a u k techn icznych i przyro dn iczych , po d p iera się językiem logiki i p r a ­ w am i m atem aty czn y m i, lecz ró w n ie ch ętn ie w y słu ­ g u je się języ k iem poezji — a w szystko to czyni po to, żeby n ie m usieć dokonać odkrycia, że jed y n y m p e w ­ n y m p o rte m k ry ty k i je s t przyszłość.

P ra c a k ry ty k a polega n a u porczyw ym uzgadnianiu oszustw w łasny ch z pow szechnie p rzy ję ty m i, h is­ toryczn ie u w a ru n k o w a n y m i — w ięc „p rzyzw oity­ m i” — sposobam i in te rp re ta c ji. „ P ra w a ” i „ p ra w d y ” , k tó re k r y ty k odk ry w a, są w ygodnym uproszczeniem , m ają cy m u k ry ć fak t, że p ro d u k te m jego p ra c y są zręcznie i ostro żn ie u k u w a n e frazesy. I ty lk o jed na sp ra w a n ie m oże m u być ob o jętna: dalszy los ty ch frazesó w w odbiorze społecznym . N ie tra fn ie w y b ra ­ ny, źle u k u ty frazes ginie; fra z e s dobrze w y b ran y , sfo rm u ło w an y szczęśliwie, z n a jd u je swój ciąg d al­ s z y — s ta je się prognozą.

W iększość o p e ra c ji m yślow ych, k tó ry c h k r y ty k do­ k onu je, dotyczy w ięc n ie sam ego dzieła, tylko przysz­ łej s y tu a c ji społecznej, w k tó re j jego m yśl o dziele będzie funkcjonow ać. N iestety, nie je s t aż ta k po­ tężny, aby m óc sk utecznie sprzeciw ić się sw ą m y ślą p o w stan iu te j przy szłej s y tu a c ji społecznej. Może n a to m ia st p róbow ać w nieść sw oje w łasne, osobiste racje, ra c je tera źn ie jsz e , w tę p rzyszłą sy tu ację. Je ś li s y tu a c ję p rzy szłą rozeznał tra fn ie , jeśli sw oje ra c je p rze k u ł w m elo d y jn y d la przyszłego u cha f ra ­ zes — o w ted y ; w te d y m oże w ła sn ą m y ślą n a p rzy sz­ łe życie oddziałać.

Frazes...

...prognoza...

...przemiana

(13)

I to je s t jego w y g ran a; w y g ra n a p ew n ie nieduża, za to jed y n a m ożliw a. Je śli ta k p o tra fi w ygrać, każde nadużycie słow a, k ażd a nieuczciw ość m etody, zosta­ n ą m u w ybaczone. Je śli n ie w y g ra — jego oszustw a i nadużycia, jego jasn e lub n ie ja sn e in te n c je , zo sta ­ ną w raz z n im zapom niane.

D opiero te ra z znika z jego tw a rz y cyniczny uśm iech; teraz, m yśląc o lite ra tu rz e , m oże zaprzestać p o w ta ­ rzania najgorszego z n ajg o rzej u k u ty c h frazesó w — frazesu „bezsilnego słow a” .

Cytaty

Powiązane dokumenty

160 RECENzJE [26] ją się różnicować około 40 dnia, za czym idzie stwierdzenie, że kobietą się jest, a płcią przeciwną trzeba wciąż się stawać: „Chodzi tu o wpisane

Wobec tego w większości kazań brakuje argumentów od- noszących się do rodu, z którego wywodził się zmarły, jego starożyt- ności i wielkości, zasług dla ojczyzny i

tekst próbny - black tekst próbny - olive tekst próbny - teal tekst próbny - red tekst próbny - blue tekst próbny - maroon tekst próbny - navy tekst próbny - gray

wcięcie (z lewej strony lub obustronne) tekst normalny, tekst normalny, tekst normalny, tekst normalny, tekst normalny, tekst normalny. tekst wyróżniony, tekst wyróżniony,

Tadeusz Mysłowski, polski artysta mieszkający w Nowym Jorku, jest jednym z najwybitniejszych twórców współczesnej sztuki na świecie.. Jego prace znajdują się

Ale jak miałam Niemca, co patrzy na mnie, a ja jestem jak powietrze, jak ja jestem nic i mówi do mnie, jak ja jestem nic, to było gorzej niż nienawiść, bo ja jestem, ja byłam niczym,

A survey of numerical methods for weakly nonlinear dispersive wave equa- tions appears in the book by Drazin and Johnson [35].. Two solitary waves are pictured i n the first frame.

Musi być rzeka, która nie tylko dzieli północną od południowej strony, czy wschodnią od zachodniej, ale rzeka, która wpisuje się w pejzaż. Bystrzyca była