• Nie Znaleziono Wyników

Uwagi na marginesie psychologicznej teorii samowiedzy Józefa Kozieleckiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Uwagi na marginesie psychologicznej teorii samowiedzy Józefa Kozieleckiego"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Krystyna Ostrowska, Andrzej

Siemaszko

Uwagi na marginesie psychologicznej

teorii samowiedzy Józefa

Kozieleckiego

Studia Philosophiae Christianae 18/2, 193-202

(2)

Studia Philosophiae Christianae ATK

18(1982)2

Z ZAGADNIEŃ PSYCHOLOGII

KRYSTYNA OSTROWSKA, ANDRZEJ SIEMASZKO

UWAGI NA MARGINESIE PSYCHOLOGICZNEJ TEORII SAMO WIEDZY JOZEFA KOZIELECKIEGO

Józef Kozielecki, znany do tej pory głów nie ze sw ych prac z zakresu teorii decyzji, przedstaw ił tym razem czytelnikom sw ą koncepcję, któ­ rą nazw ał „psychologiczna teoria sam ow iedzy”. Autor, jak sam przy­ znaje, w stąpił na bez mała dziewiczy teren w iedzy psychologicznej (inna sprawa, czy jest to teren rzeczyw iście tak dziewiczy). Jak to jednak zazwyczaj bywa z tego rodzaju przedsięw zięciam i, w stąpienie na dziewiczy teren w iąże się z różnego rodzaju niebezpieczeństwam i, z których zresztą Autor doskonale zdawał sobie sprawę. Jednakże zda­ w anie sobie spraw y z niebezpieczeństw popełnieniu błędu, przeoczeń czy przeinaczeń nie oznacza niestety, że się ich w praktyce uniknie. To też rozważania poniższe będą m iały charakter polem iczny z n ie­ którym i tezam i zaw artym i w pracy K ozieleckiego. N ie jest to jednak bynajmniej recenzja książki. Zatem pom iniem y k w estię układu tej pra­ cy, jej zawartości, plusów i m inusów koncentrując się w yłącznie na kilku, naszym zdaniem, szczególnie kontrow ersyjnych problemach. Tak w ięc uwagi poniższe siłą rzeczy adresowane są do czytelników zazna­ jom ionych już z treścią pracy Kozieleckiego.

Lektura ta nasunęła nam także pew ne uwagi znacznie ogólniejszej natury, które stanow iły asumpt do rozważań o obecnym statusie, spe­ cyfice i ułom nościach nauk społecznych w ogóle.

W ątpliwości nasze ujm ować będziemy w odrębnych punktach, lecz ich układ w żadnym wypadku nie im plikuje hierarchii czy też „gra­ dacji” naszych uwag, w ątpliw ości i zarzutów.

1. K ozielecki twierdzi, że obce jest mu podejście eklektyczne w p sy­ chologii, z czym ostatecznie można się zgodzić, poniew aż istotnie bar­ dziej „eleganckie” i spójne są koncepcje w yw odzące się z jednorodnej m etateorii czy orientacji. Autor w ym ienia cztery takie głów ne orien­ tacje we współczesnej psychologii — psychoanalizę, behawioryzm , p sy­ chologię hum anistyczną i poznawczą — deklarując się jako konsekw en­ tny zw olennik tej ostatniej. A liści taka postawa badawcza oprócz w ie ­ lu pozytyw ów (np. jasność i jednorodność term inologiczna, logiczna spójność i m ożliw ość w yw odzenia twierdzeń o m niejszym stopniu ogól­ ności z ogólnej teorii) zawiera w sobie także zasadnicze wady. W pier­ w szym rzędzie chodzi o to, iż — niestety — ż a d n a z wym ienionych przez Autora orientacji nie jest w pełni zadawalająca. Stąd też za­ pewne popularność podejścia eklektycznego w psychologii. W ydaje się nam, iż w łaśnie owa konsekwencja (skąd innąd dość rzadko spotykana i tym bardziej godna uznania) Autora z jaką prezentuje swą teorię sa­ m ow iedzy w języku orientacji poznawczej zaw ażyła w głów nej mierze

(3)

na jej ułomności. Autor zastrzega lojalnie, że nie interesuje go sfera podświadomości jednostki, jako że należy to już do dziedziny p sy­ choanalizy. Czyż można jednak stw orzyć adekwatną teorię sam owiedzy ignorując całkowicie całą w ielką sferę sądów osobistych, standardów czy samoocen, które z takich czy innych przyczyn funkcjonują poza sferą świadomości jednostki i nie dość na tym —· w yw ierają niezm ier­ nie istotny w pływ na jej świadom e działania. Oczywiście psychoana­ lizy można „nie lu bić”, w iele jej zarzucać od strony zarówno teore­ tycznej jak i em piryczno-m etodologicznej i w związku z tym orien­ tację tę odrzucać. N ależy mieć jednak pełną świadomość w jak dużym stopniu podejście takie zubaża koncepcję sam ow iedzy jednostki. Nie w ydaje się nam, by Autor zdawał sobie w p ełni sprawę z ceny jaką przyszło mu zapłacić.

W tej m aterii należy jednak postawić A utorowi teorii sam owiedzy zarzut znacznie pow ażniejszy, gdyż prezentowana koncepcja sam ow ie­ dzy zdaje się także nie w pełni odpowiadać naw et w ybranem u przez Autora paradygm atowi naukowem u. Kozielecki m ianow icie bezpod­ staw nie zawęża pojęcie sam owiedzy jednostki do tego co jest ona w stanie zwerbalizować. Podejście takie przypomina nieco dawno już zdyskredytow aną koncepcję w horfow ską „m yślenie przez język ”. Autor stwierdza dość lakonicznie, że obrana przezeń generalna koncepcja teoretyczna zmusza go do ograniczenia pojęcia sam owiedzy wyłącznie do sfery zw erbalizowanej. Mówiąc innym i słow y — Kozielecki gotów jest uznać w ysok ą, sam oocenę człowieka w zakresie jego inteligencji tylko w przypadku, gdy jest on w stanie powiedzieć o sobie „jestem bardzo in teligentny”. Stąd cytując znane badania Ł/uriii, poświęcone m.in. sam ow iedzy (wg. term inologii Kozieleckiego), w których w yszło na jaw, że chłopi z zapadłej w si w porew olucyjnej Rosji nie potrafili w iele powiedzieć o sobie. Autor stwierdza o braku sam ooceny u lu ­ dzi w ychow anych w warunkach feudalnych. Czy jednak badanie Łu- rii nie stanow i jedynie potwierdzenia tezy o niskiej um iejętności w er­ balizacji w łasnych stanów emocjonalnych, sam oocen i standardów? Czy jedynie um iejętność w erbalizacji świadczyć ma o tym, że dana jednostka posiada samowiedzę? Czy na przykład kryterium takim nie m ogą być określone działania jednostki? Zresztą w tym zakresie Ko­ zielecki także nie jest zbyt konsekw entny. Cytuje bowiem badania, w których poziom, rodzaj i kierunek sam ow iedzy ustalano za pomocą technik projekcyjnych. N ależy, jak się wydaje, zdawać sobie sprawę z faktu, że m iędzy sferam i nieśw iadom ości i pełnej werbalizacji ist­ nieje dość duża „przestrzeń psychiczna”. M yślim y, a w ięc m yślim y także o sobie na różnych „poziom ach”, zaś m yślenie poprzez język sta­ nowi tylko jeden z tych „poziom ów”.

Zatem pom inięcie tej kluczowej k w estii uznajem y za jeden z w aż­ nych m ankam entów psychologicznej teorii sam owiedzy Kozieleckiego.

2. Kolejną ułomnością omawianej koncepcji jest jej, w gruncie rze­ czy, niezm iernie statyczny charakter. K ozielecki poświęca wprawdzie zagadnieniu kształtowania się i zmian sam ow iedzy w czasie cały roz­ dział (nota bene jest to naszym zdaniem zdecydowanie najsłabsza część pracy), ale ze stanow iskiem jakie w nim prezentuje zaiste tnudno się zgodzić. Autor w yodrębnia dwa zasadnicze stadia w kształtowaniu się sam ow iedzy jednostki (wiek 3—4 lata oraz w iek 12—14 lat, przy czym te dwa krytyczne okresy przydziela tzw. „samowiedza zróżnicowana”) i w szelkim i sposobami stara się bronić tezy, iż nie w ystępuje zależność m iędzy w iekiem a poziomem samowiedzy. Cóż, z poglądem takim

(4)

można się zgadzać bądź nie (tym bardziej, iż przytaczane przez A uto­ ra w yn ik i badań są całkowicie rozbieżne). Jednakże w iek stanow i je­ dynie jedną ze zm iennych dynam icznych w pływ ających na elem enty sam owiedzy. Tu mała dygresja, Kozielecki wyodrębnia elem enty sa- m owiedzy, ale duża część pracy poświęcona jest sam oakceptacji, któ­ remu to zagadnieniu poświęcono w psychologii w iele miejsca. Jest to w ięc w yw ażanie otwartych drzwi, tyle tylko że przy pomocy innych narzędzi (własnej siatki pojęciowej). Jak się w ydaje, szczególnym zm ia­ nom może ulegać poziom sam oakceptacji — np. pod w pływ em różno­ rodnych krytycznych w ydarzeń w życiu człowieka (od czego Autor zdaje się całkow icie abstrahować).

Owa, w istocie sw ej, statyczna koncepcja sam ow iedzy Koziełeckiego, w ynika, naszym zdaniem , z faktu niezrozum ienia i zignorowania przez Autora założeń sym bolicznego interakcjonizm u, który K ozielecki nie w iedzieć czemu określa „teorią lustrzanego odbicia”. Sądzić można, iż użycie przez Autora tego już od lat niefunkcjonującego terminu w psychologii społecznej na określanie nurtu zwanego sym bolicznym interakcjonizm em św iadczy nie tylko o niedostatecznej orientacji Jego w podstaw owych założeniach kierunku, ale także (a może przede wszystkim ) o jego niezrozum ieniu. Istotnie Cooley w prow adził do p sy­ chologii społecznej term in „looking glass se lf”, ale miało to m iejsce na początku dwudziestego w ieku i od tej pory sym boliczny interakcjo- nizm co nie co się rozwinął. Tak, że nie tylko Cooley, lecz także cytow ani przez Autora Mead i Sullivan są już obecnie klasykam i ca­ łego kierunku. Posługiw anie się przez Koziełeckiego historycznym już pojęciem jaźni odzwierciedlonej (i to w szczególności w oryginalnym rozum ieniu Cooleya) nie jest, jak już w spom inaliśm y, jedynie drobną usterką stylistyczną. W ynika ono bowiem z całkow icie opacznego ro­ zum ienia przez K oziełeckiego relacji jednostka — otoczenie w ujęciu sym bolicznego interakcjonizm u. Zdaniem Autora, dla interakcjonistów istotne jest jedynie oddziaływanie jednostronne- tzn. oddziaływ anie w y ł ą c z n i e otoczenia na jednostkę. W takim ujęciu człowiek jawi się jako bierny odbiorca sygnałów płynących z jego otoczenia społecz­ nego. Tym czasem takie pojm owanie sym bolicznego interakcjonizmu sprzeczne jest już nawet nie tylko z treścią tej koncepcji, ale także z jednym z członów jego nazwy. Kierunek ten nosi m ianow icie nazwę sym bolicznego interakcjonizm u. Tak w ięc siłą rzeczy nie może abstra­ hować i bynajmniej nie abstrahuje od zwrotnych oddziaływań jed ­ nostki na swe otoczenie i siebie. Rzecz jasna nie m iejsce tu na szerszą prezentację podstaw owych założeń interakcjonizm u. „W ykład” taki byłby poza tym grubym nietaktem w stosunku do tej m iary naukowca co prof. J. Kozielecki. Tym niem niej w arto jednak powiedzieć, iż u podstaw interakcjonizm u sym bolicznego leży założenie, iż osobowość c*łowieka (a w ięc także jego samowiedza) kształtuje się w p r o c e ­ s i e i n t e r a k c j i z otoczeniem . Jednostka pozostaje pod w pływ em otoczenia, lecz jednocześnie także na to otoczenie w pływ a i kształtuje je. Tym czasem Kozielecki pisze: „Twórcy tej koncepcji n ie dostrzegli roli w łasnej aktyw ności jednostki w form ułow aniu sam owiedzy. Tym ­ czasem wiadomo, że w okresie dojrzewania m łodzież sam odzielnie obserwuje swoje zachowanie i swój św iat w ew nętrzny, dzięki czemu gromadzi informacje zwrotne, które następnie uogólnia” 1. Zaś w in

-1 J. Kozielecki, Psychologiczna teoria sam ow iedzy, Warszawa -198-1, 221.

(5)

nym miejscu: „Koncepcja Cooleya... prowadziła do paradoksu. Skoro bowiem to, jak w idzim y siebie z a l e ż y t y l k o o d o p i n i i i n ­ n y c h (podkreślenie nasze-K.O.,A.S.), od opinii w yrażonych w danej chw ili przez rodziców czy rów ieśników , to obraz w łasnej osoby jest doskonale płynny i procesualny, nie ma w nim obszarów stabilnych i skrystalizow anych. Krótko m ówiąc zmienia się z chw ili na chwilę. Każda nowa opinia burzy dotychczasow e wyobrażenia o sobie” 2. N ie­ stety podobnych cytatów można by przytoczyć w ięcej.

Kozielecki zarzuca „procesualny ohraz w łasnej osoby” w ujęciu sym ­ bolicznego interakcjonizm u. I jest tak w istocie. Z tym, że w prze­ ciw ieństw ie do Autora; sądzim y, iż jest to podstawowa zaleta, a nie wada om awianego kierunku. Nota bene, nawet w ujęciu Cooleya nie był on tak „doskonale płynny” jak mu to im putuje Kozielecki, nie wspom inając już naw et o w spółczesnej odmianie sym bolicznego i n - t e r a k c j o n i z m u . Po prostu interakcjoniści ujm ują osobowość (a w ięc także i składniki sam ow iedzy w yszczególniane przez K ozielec­ kiego) w sposób dynam iczny, jako ciągłe staw anie się, jako proces w łaśnie. I proces, o którym m ową w cale nie ogranicza się w yłącznie do fazy kształtow ania się zrębów osobowości w ontogenezie — trwa on praktycznie przez cale życie. Jest niezrozum iałe dlaczego Autor nie uwzględnił w swej koncepcji sam ow iedzy przynajm niej pewnych ustaleń sym bolicznego interakcjonizm u i to w łaśn ie w części pracy, która, naszym zdaniem, w porównaniu z innym i jest zdecydowanie najsłabsza.

Sądzimy, iż przem aw iałyby za tym dwie istotne przesłanki. Po pierwsze, mimo, że K ozielecki ortodoksyjnie trzyma się ogólnych zało­ żeń psychologii poznawczej, to jednak nie w ydaje się, by sym boliczny interakcjonizm w zasadniczy sposób k łócił się z Jego generalną kon­ cepcją teoretyczną. Po drugie, uw zględnienie procesów interakcyjnych w rozwoju i kształtowaniu się sam ow iedzy (nawet jako jeden ze składników) w istotny sposób wzbogaciłoby całą koncepcję nadając jej charakter dynam iczny. Jak już bowiem podkreślaliśm y na w stępie statyczność psychologicznej teorii sam ow iedzy uw ażam y za jeden z jej głów nych niedostatków.

Aby nie ograniczać się do abstrakcyjnych rozważań dajmy przykład w pływ u jaki mogą w yw ierać na sam owiedzę sym boliczne interakcje z otoczeniem jednostki. Przy czym w pływ ten może m ieć m iejsce w odniesieniu do w szystkich uwzględnianych przez Autora elem entów sam owiedzy, a w ięc także np. do zmian w sam oopisie-chociażby co do w yglądu zewnętrznego („jestem brzydki — ład n y”, itp.). Jednakże, jak się w ydaje, w p ływ ten może być najdonioślejszy w stosunku do sam ooceny i poziomu akceptacji.

Rozważm y następującą hipotetyczną sytuację. Dany uczeń ma w punkcie w yjścia określone, dość w ysokie m niem anie co do swoich uzdolnień. I nie jest bynajm niej sprawą obojętną jaki rodzaj interak­ cji z otoczeniem będzie następnie zachodził w interesującej nas tu sferze sam owiedzy. Jeżeli „istotni in ni” (rodzice, koledzy, nauczyciele) wzm acniać będą owo przekonanie nastąpić może zmiana obrazu w łas­ nego i wzrost zarówno sam ooceny jak i sam oakceptacji. Um ocnienie się przekonania jednostki co do w łasnych uzdolnień może z kolei oddziaływać zwrotnie na otoczenie w procesie interakcji. Nastąpi w ów ­ czas to co bywa określane jako „sam ospełniająca się przepow iednia”.

(6)

Innym i słowy, system pozytywnych wzm ocnień w procesie interak­ cji doprowadzić może do zasadniczej zm iany sam owiedzy jednostki. Temu celow i służą m.in. działania o charakterze terapeutycznym . W tym przypadku proces interakcji ma nierzadko na celu np. podw yż­ szenie sam ooceny jednostki czy też- stosując nom enklaturę K ozielec­ kiego — obniżenie standardów osobistych. Uważam y, iż w pracy po­ święconej psychologicznej teorii sam ow iedzy tych zasadniczych przecież k w estii nie sposób było pominąć. Zresztą przykłady w pływ u interak­ cji na zmianę składników sam ow iedzy (w szczególności pew nych sam o­ ocen, poziomu sam oakceptacji i standardów osobistych) jednostki można by m nożyć praktycznie bez końca. Sądzim y jednak, że już przyto­ czone przykłady pozwolą na zorientowanie się czytelnika w istocie zagadnienia.

3. Każdemu A utorow i wolno jest nawiązywać bądź pomijać pewne koncepcje teoretyczne. Nie negując generalnej zasadności takiej po­ staw y badawczej, m am y jednak Kozieleckiemu do zarzucenia, że w pra­ cy swej nie naw iązał ani do teorii postaw and też (w szerszej mierze) do koncepcji balansu poznawczego F. Heidera, jak też festingerow - skiej koncepcji dysonansu poznawczego. Oczywiście każdy ma prawo odkrywać Am erykę na nowo i nic w tym zdrożnego pod warunkiem... że kontynent ten okaże się być uplasowany w m iejscu, w którym pla­ sują go istniejące m apy i globusy. Gdyby się jednak okazało, że w brew potocznym opiniom Ameryka leży zupełnie gdzie indziej, na­ leży przynajmniej nawiązać polem icznie do tych opinii, a nie chować głow y w piasek i udawać, że przed tym odkrycia Ameryki nie doko­ nano. A tak w łaśnie zdaje się postępować w tych przypadkach Autor. Zacznijmy od pierwszej kw estii. Otóż w szystko to co Kozielecki określa jako sam owiedzę, można uznać za pew ien mniej lub bardziej usystem atyzow any i shierarchizowany zbiór postaw odnośnie własnej osoby. Taki, z pew nością uprawniony zabieg stw orzyłby dla Autora w iele poważnych problemów. Bowiem co jak co, ale teorie postaw należą bezprzecznie do najlepiej rozwiniętych w psychologii społecz­ nej. Istnieje w iele koncepcji, jak również przebogaty m ateriał em pi­ ryczny. Istota zagadnienia polega w ięc, naszym zdaniem, na tym głów - -nie, że hipotezy i ustalenia psychologicznej teorii sam ow iedzy pozosta­

ją nierzadko w sprzeczności z teorią postaw. Często też pewne tw ier­ dzenia dają się w yw ieść zarówno z jednej jak i drugiej koncepcji. Czyż zatem poważnym m ankamentem teorii sam owiedzy nie jest brak takiego nawiązania?

Problem ten rysuje się jeszcze bardziej w yraźnie w odniesieniu do koncepcji balansu i dysonansu poznawczego. W tym przypadku brak szerszego ustosunkowania się do wspom nianych koncepcji jest już po­ w ażnym błędem, (szerszego, gdyż należy A utorowi lojalnie przyznać, iż kilkakrotnie do Festingera nawiązuje).

Zdaniem naszym błąd ten pociągnął za sobą dwojakiego rodzaju konsekwencje. Po pierwsze, pokrew ieństwo w spom nianych koncepcji z szeregiem elem entów teorii Kozieleckiego w ydaje się aż nadto oczy­ w iste, zaś ustalenia i predykcje są niestety w w ielu przypadkach sprzeczne. Odnosi się to m.in. do takich k w estii jaik sposób redukcji dysonansu poznawczego w sytuacji dużej rozbieżności m iędzy sam o­ oceną a standardami osobistymi, rozwiązywanie dylem atów, które w y ­ łaniają się przy uzyskiw aniu nowych inform acji na swój temat, które są sprzeczne z dotychczas posiadanym i (wprawdzie Autor nie pomija tej kw estii m ilczeniem ale akurat, w tym przypadku aż prosiło się

(7)

o szersze ustosunkow anie się do Festingera), zagadnienie radzenia so­ bie w sytuacjach, w których w ystępują rozbieżności m iędzy różnorod­ nym i samoocenami. Podobnych przykładów można by przytoczyć znacz­ nie w ięcej. N ie pozw alają na to jednak ram y artykułu.

Po drugie, sądzim y, że tak jak w przypadku sym bolicznego in­ terakcjonizm u, tak i w odniesieniu do koncepcji balansu i dysonansu poznawczego brak jest zasadniczych przeszkód, by zintegrować te kon­ cepcje z teorią Koziełeckiego. Tym bardziej, że mimo konsekwentnego opowiadania się przez Autora za psychologią poznawczą i niem niej konsekw entnej w alk i z eklektyzm em w psychologii teorie te nie w y ­ dają się pozostaw ać w sprzeczności z psychologią poznawczą. Na do­ brą spraw ę ich piętro ogólności sprawia, że w ogóle nie jest łatwo dociec z jakiego „pnia” się one wywodzą. A m ogłyby one w istotny sposób zw iększyć zarówno siłę eksplanacyjną jak i predykcyjną teorii Koziełeckiego.

5. Przechodzim y tym samym do kolejnej niezm iernie ważkiej k w e­ stii — czy m ianow icie to co K ozielecki nazw ał „psychologiczną teorią sam ow iedzy” spełnia podstaw ow e kryteria teorii? W ydaje się, że mimo wszystko nie.

W tym m iejscu pozw olim y sobie na małą dygresję, która ma ścisły zw iązek z głów nym tem atem naszych rozważań. Otóż status teorii w naukach społecznych jest dość dziwaczny. Mówiąc lapidarnie, fu n k ­ cjonują one w dużej mierze „na wariackich papierach”. Nie spełniają bowiem podstaw ow ych kryteriów teorii ani ogólnom etodologicznych ani logicznych. Lektura pow szechnie dostępnych publikacji z zakresu teorii w ogóle (które za m ateriał egzem plifikacyjny przyjm ują naj­ częściej teorie z dziedziny nauk ścisłych) wprawia w niejakie osłu­ pienie. Tak n iew iele bowiem mają teorie w naukach społecznych do tego co teorią z praw dziw ego zdarzenia być powinno. Odnosi się to zarówno do ich siły eksplanacyjnej jak i predytkcyjnej (nie w spom i­ nając już nawet o utylitarnej). Zdajem y sobie rzecz jasna sprawę, że wynika to z ogólnego poziomu (czytaj: niedoskonałości) nauk spo­ łecznych w porównaniu z naukami określanym i jak „ścisłe”. Tym n ie­ mniej w naukach społecznych pojęcie „teoria” jest nagminnie naduży­ wane, przez co się znacznie zdew aluow ało. Gdy w psychologii czy socjologii „powstaje teoria” na ogół nie odbiega ona daleko od zwro­ tów językow ych w rodzaju „mam w łasną teorię na tem at gotowania jajek na m iękko”. Do najczęściej pojawiających się w tej m ierze b łę­ dów zaliczam y niem al powszechne m ylen ie pojęć „teoria” i „opis”. I w ydaje się nam, że w łaśnie ten rodzaj błędu popełnił Kozielecki. Nie stw orzył t e o r i i sam ow iedzy, lecz jedynie dokonał o p i s u zasad­ niczych jej elem entów i reguł według których się ona tworzy, co ją rozwija, co ogranicza. Nota bene w tym kontekście nie od rzeczy będzie w ytknąć Autorowi jeszcze jedno poważne uchybienie. Otóż w· rozdziale pt. „Podstawowe składniki sam ow iedzy” pom ylił składni­ ki jej s t r u k t u r y z p r o c e s a m i j e j g e n e r o w a n i a , zaw iera­ jąc tak odmienne przecież elem enty w jednym wzorze. To z czego składa się samochód im plikuje rzecz prosta sposób jego funkcjonow a­ nia. Jednakże struktura i funkcjonow anie to jednak nie to samo, z czego Autor w in ien był zdawać sobie sprawę. A przecież, jak to jednoznacznie w ynika z lektury całej pracy, w łaśn ie ten rozdział sta­ nowić m iał ów „gwóźdź programu”...

Zdaniem naszym, „teoria” Koziełeckiego nie spełnia adekwatnie ani funkcji eksplanacyjnej ani (tym bardziej) predykcyjnej.

(8)

Odnośnie pierwszej kwesitii, to nie wiadomo chociażby, jakie funk­ cje spełnia sam owiedza w całej strukturze osobowości jednostki, m i­ mo, że Autor deklaruje się nam jako zw olennik podejścia w łaśnie funkcjonalistycznego.

Skoro już o osobowości m owa, to mimo, że Autor deklaruje się w tej m ierze jako zw olennik psychologicznej teorii osobowości Obu- chowskiego, nie jest bynajm niej jasne jaką rolę pełni samowiedza w tej ogólnej koncepcji.

Pom inięta także została prawie całkowicie em ocjonalna komponen­ ta sam owiedzy. M ankament ten także obniża znacznie eksplanacyjną wartość koncepcji Autora.

Wprawdzie analitycznie rozdzielane, lecz w praktyce dokładnie ze sobą powiązane są funkcje eksplanacyjne i predykcyjne teorii. Jeżeli bowiem na podstaw ie danej koncepcji nie potrafim y adekwatnie prze­ w idyw ać, oznacza to, że w yjaśnia ona także nie za specjalnie. Zaś w o g ó l n o ś c i wartość predykcyjna psychologicznej teorii K ozielec­ kiego przedstawia się w chw ili obecnej wręcz fatalnie. Oczywiście najczęściej przew iduje się zachowania nie wprost z teorii, lecz w opar­ ciu o uprzednio zoperacjonalizowane twierdzenia z niej w yw ied zio­ ne. I tak np. można testow ać i przewidywać w oparciu o tzw. Prawo Kowala. Jednakże koncepcja Kozieleckiego nie daje zbyt w ielu m oż­ liw ości przew idyw ania na podstawie jej poszczególnych hipotez. N a­ tom iast predykcja na podstaw ie tej koncepcji ujm owanej całościowo jest praw ie niem ożliwa. Mówiąc najprościej, „teoria” Autora nie daje nam zbyt w ielu przesłanek do przew idyw ania przyszłych zachowań lu ­ dzi (zresztą lektura pracy w skazuje, że Autor zdaje sobie z tego choć częściowo sprawę).

Skoro koncepcja Kozieleckiego nie jest adekwatna zarówno z eks- planacyjnego jak i predykcyjnego punktu widzenia nie może m ieć tak­ że i znaczącej wartości praktycznej. Choć akurat w tej k w estii jesteś­ m y zdania, że dobra teoria nie koniecznie m usi posiadać zawsze w ar­ tości praktyczne, aczkolw iek i ta jej funkcja bywa najczęściej mile widziana.

Zresztą co do praktycznych m ożliwości wykorzystania swej kon­ cepcji specjalnym optym istą nie jest także i sam Autor, choć spra­ w ie praktycznych im plikacji teorii sam ow iedzy poświęca aż trzy roz­ działy pracy. Podkreśla przy tym, że główna praktyczna rola teorii sa­ m owiedzy zawiera się w pew nych działaniach podm iotowych (naj­ ogólniej m ówiąc ·— w kształtowaniu cech charakteru i intelektu), jest m niejsza w działaniach interpersonalnych, zaś zupełnie nikła w dzia­ łaniach przedm iotowych — przy czym ta ostatnia teza w ydaje się dyskusyjna.

W ydaje się jednak, że Autor nie dostrzegł pewnej niezm iernie istot­ nej praktycznej im plikacji adekwatnej teorii sam ow iedzy — m iano­ w icie jej (w chw ili obecnej jeszcze potencjalnej) roli w zapobieganiu działaniom o charakterze destrukcyjnym i autodestrukcyjnym jednost­ ki. O zignorowaniu przez Autora tego niezm iernie interesującego i spo­ łecznie istotnego problemu św iadczy chociażby fakt, że w rozdziale poświęconym roli sam ow iedzy w działaniach podm iotowych liczącym blisko 30 stron roli sam ow iedzy w działaniach destruktyw nych p ośw ię­ cił niecałą stronę markując jedynie zajęcie się tym zagadnieniem. Cóż... Każdy Autor ma bliższe i dalsze mu tem aty, pew nym i zagad­ nieniam i może się w ogóle nie interesować. Tym niem niej choćby przez fakt w agi problemu jak również ogromu istniejącej w tej m aterii li­

(9)

teratury zlekcew ażenie k w estii sam owiedzy w działaniach destruktyw ­ nych (mamy tu na uwadze przede w szystkim w p ływ na destrukcję sam ooceny, standardów osobistych oraz poziomu sam oakceptacji) w pra­ cy m ającej ambicje całościow ego ujęcia problem atyki sam ow iedzy uw a­ żamy za pow ażny błąd. A także nie w ykorzystaną szansę...

5. Ostatnia z k w estii jakie pragnęlibyśm y podjąć dotyczy w praw ­ dzie pracy Kozielećkiego, ale także w ielu innych prac teoretycznych i em pirycznych i to w cale nie w yłącznie z zakresu psychologii. Punk­ tem w yjścia do naszych rozważań będą jednak pew ne stwierdzenia za­ w arte w pracy Autora. Otóż podkreśla on niejednokrotnie, że teorie psychologiczne m ają charakter probabilistyczny. Takiż charakter mają czynione na ich podstawie predykcje, z czym rzecz jasna tnudno się nie zgodzić. Problem prawdopodobieństwa pojawia się w pracy Ko­ zieleckiego jeszcze i w innym kontekście — m ianow icie odnośnie su ­ biektyw nie odczuwanego prawdopodobieństwa (pewności) posiadania danego składnika sam owiedzy. Inna sprawa, iż zarówno praktyczna jak i teoretyczna w artość tego bez w ątpienia interesującego i now atorskie­ go fragm entu pracy, w ielu badaczom nasuwać m oże szereg zastrzeżeń. Tak w ięc w rozm aitych kontekstach i przy Tozmaitych okazjach w książce K ozieleckiego pojawia się problem probabilistyczności i prawdopodobieństwa.

Nasunęło to nam pew ną generalną uw agę odnośnie teorii w nau­ kach społecznych w ogóle. Oczywiście kw estia probabilistycznego cha­ rakteru w szelkich tw ierdzeń w naukach społecznych nie jest bynaj­ m niej nowa. Jednakże rzadko kiedy badacze zadają sobie pytanie o ile wyższa od 50% w inna być trafność przewidywania dokonywanego w oparciu o daną teorię, by można ją było uznać za ,ydobrą” czy przynajm niej „poprawną” — 60%, 80% a może 95%? Cóż. Należy z pokorą uśw iadom ić sobie, że status nauk społecznych w porówna­ niu z „praw dziw ym i” naukam i jest jeszcze w dalszym ciągu bardzo niski — zarówno od strony teoretycznej jak i em pirycznej. A le swoją drogą ciekawe jest jakby zareagowali fizycy, gdyby w yszło na jaw, że powiedzm y, teoria względności potwierdza się w 60 przypadkach na 100... Stąd też nie negując faktu, że teorie w naukach społecz­ nych m ają i zapewne jeszcze bardzo długo będą m iały charakter pro­ babilistyczny nie byłoby chyba rzeczą złą ustalenie w m iarę znor­ m alizow anych kryteriów oceny stopnia trafności prawdopodobieństwa w nioskow ania na podstawie teorii poniżej którego nie będziem y uzna­ wać danej koncepcji za uprawnioną.

6. Om awiany powyżej problem znajduje swoje lustrzane odbicie tak­ że na poziomie empirycznym. Nie dość, że każde poszczególne badanie też ma swój określony stopień prawdopodobieństwa, ale sytuację do­ datkowo kom plikuje fakt, że bynajmniej nie do rzadkości należy uzyskiwanie diam etralnie odm iennych w yników w badaniach na ten sam temat. Na w iele takich paradoksalnych i kłopotliw ych sytuacji w skazuje w swej pracy Kozielecki. Trafiają się naw et i takie dzi­ waczne sytuacje, że połowa badań daną hipotezę potwierdza, a druga jej zaprzecza. Cóż może uczynić w tej niecodziennej sytuacji sza­ nujący się naukowiec. Zapewne odpowie, że problem ten wym aga dal­ szych badań. Nota bene zdanie tego rodzaju pojawia się w książce K ozieleckiego tak często, że gdyby je razem wydrukować zajęło by to 2—3 strony m aszynopisu. Oczyw iście nie czynim y z tego Autorowi zarzutu. Wręcz przeciwnie — św iadczy to o jego rzetelności i skru­ pulatności naukowej. Trudno bowiem przyjąć bezkrytycznie zasadę, że

(10)

skoro 60°/o badań przem awia za daną hipotezą badawczą, zaś 40% jej nie potwierdza, to suma sumarum hipoteza jest „raczej” potw ierdzo­ na bądź poparta. Choć niestety i tego rodzaju p ostaw y badawcze się zdarzają. Nie można jednak abstrahować zarówno od różnego pozio­ mu m etodologicznego poszczególnych badań, odm ienności stosowanych technik badawczych, rozmaitej próby etc. W sumie jedno dobrze prze­ prowadzone badanie może się okazać znacznie bardziej wiarygodne od setki badań złych.

Musimy dokładnie zdawać sobie sprawę z faktu, że mimo długo­ letniej egzystencji nauki społeczne są w dalszym ciągu w p ow ija­ kach. W szczególności dotyczy to rażących niekiedy niedostatków w stosow anych narzędziach badawczych jak i niedoskonałości m e­ todologicznej. Czy zatem w sytuacji, w której w yjściow y m ateriał em piryczny pozostawia tyle do życzenia nie byłoby rozsądniej roz­ w ijanie w łaśnie ow ych podstaw (warsztatu badawczego) m iast for- m alizow anie na siłę tego, co do czego żaden szanujący się specja­ lista nie ma w iększych złudzeń, że pozostawia w iele do życzenia, a w krańcowych przypadkach w ręcz się nie trzyma kupy. N iestety ta dość irytująca tendencja ostatnio niebezpiecznie się nasila — nie om inęła ona także i ostatniej pracy K oziełeckiego. Sądzimy, iz u pod­ łoża tej tendencji do stosow ania za w szelką cenę języka sform alizo­ w anego leży po części chęć zwiększenia prestiżu uprawianej dziedzi­ ny wiedzy. Bądź co bądź w yrażenie jakiejś choćby i banalnej prawdy w języku sym boli dodaje niejakiego splendoru głoszonym prawdom. Tym niem niej jesteśm y zdania, że na obecnym etapie rozwoju nauk społecznych jest to zabieg nieuprawniony i niecelow y. Podejm ujem y się przedstawić w języku sform alizowanym pierwsze słow a piosenki „wlazł kotek na płotek i m ruga”, ale czy coś rozsądnego z tego wyniknie?

7. W prawdzie, jak już zastrzegliśm y na w stępie, tekst niniejszy był polem iką z w ybranym i tezami ostatniej książki Koziełeckiego nie zaś recenzją w potocznym rozumieniu, to jednak na koniec wypada po­ w iedzieć kilka słów o pracy jako całości. Mimo, że tekst nasz stanow ił polem ikę z w iększością tez zawartych w pracy Autora w związku z czym można by odnieść wrażenie, że nie pozostaw iliśm y na K ozielec- kim suchej nitki, to jednak uważamy, że książka będąca przedmiotem naszych uwag jest w sum ie wartościowa. Autor, jak zw ykle zresz­ tą, operuje językiem zw ięzłym i przejrzystym , zaś jego w yw ody cha­ rakteryzują się dużą naukową rzetelnością i obiektywizm em , które to cechy nie są niestety tak rozpowszechnione, jak by się to mogło w ydawać.

Ostrość naszych sform ułowań, co podkreślam y raz jeszcze, dotyczy w yłącznie k o n k r e t n y c h ujęć problem ów przez Autora lub też braków pew nych elem entów , które, naszym zdaniem, w in ny się w tej pracy znaleźć. Sądzim y, że uwagi nasze mogą choć w n iew iel­ kim stopniu przyczynić się do dalszego rozwoju teorii sam owiedzy. To też z czynionych przez nas krytycznych nieraz refleksji w żadnym w ypadku nie można wnosić o naszej ocenie wartości samej pracy, którą — jak w spom inaliśm y — oceniam y wysoko. Sądzim y wszakże, że taka m erytoryczna polem ika — choć m omentami ostra i bezkompro­ m isowa — w w iększej mierze przyczynić się może do rozwoju w ie­ dzy psychologicznej (zresztą także każdej innej) niż lukrowane, zdaw ­ kowe „recenzje”, które w przytłaczającej w iększości ograniczają się do przedstawienia „w łasnym i słow am i” om awianej pracy (lub jedynie jej spisu treści, co też nie jest zjawiskiem w yjątkowym ), po czym

(11)

następuje zazwyczaj w ytk nięcie autorowi kilku mało istotnych błę­ dów, n ieścisłości czy niedoskonałości ujęcia pew nych zagadnień. A w szystko to pisane jest na ogół w takiej form ie, by broń Boże specjalnie nikogo nie urazić, bo jeśli nawet nie sam autor, to być może któryś z jego znajomych poczuje się dotknięty i' przy sprzy­ jającej okazji w eźm ie na autorze recenzji srogi odwet. Stąd nasze periodyki naukowe pełne są takich „niby recenzji”, z których nie­ w iele w ynika, ogólny zaś ich w ydźw ięk jest na ogół taki, że w praw ­ dzie praca ma pew ne m ankam enty (np. n ie trafne ujęcie na s. 211), ale w sumie jest dobra.

W powyższych rozważaniach staraliśm y się w m iarę rzetelnie u w z­ ględnić w szelkie m ankam enty pracy Kozieleckiego — w szczególności odnoszące się do tego czego w tej pracy brak, a zdaniem naszym, znaleźć się powinno. Z pew nością dzieło K ozieleckiego nie jest do­ skonałe. Zresztą nie łudźmy się — takie czy inne niedostatki zawiera k a ż d a praca naukowa. Doskonałe bowiem są tylko dzieła boskie... i to nie zawsze.

Mimo, że tak krytycznie ustosunkow aliśm y się przed chw ilą do p ew ­ nego typu recenzji naukowych — szczególnie w k w estii czepiania się drobiazgów, które m ają m askow ać brak całościowej oceny dzieła nie m ożem y jednak — choćby z racji przedm iotu badań, którym się obec­ nie zajm ujem y — pominąć pewnego „drobiazgu”. Otóż na s. 87 Autor pisze: „O sam oocenie decydują w ięc najlepsze m om enty w życiu, co powoduje, że strategia alternatyw na często prowadzi do zawyżonych samoocen, być m oże jest ona bliska p s y c h o t y k o m i p r z e s t ę p ­ com”. (podkreślenie nasze K.O.,A.S.) Zdajemy, sobie sprawę, że nie ma takiego naukowca, który by się znał na w szystkim , a gdyby i nawet taki się pojarwił, byłby to zapewne kiepski naukowiec. Pewna specja­ lizacja jest po prostu koniecznością. Tym niem niej Autor nie po­ w inien przytaczać egzem pllfikacji z dziedzin najwyraźniej całkowicie mu obcych. Co do psychotyków , to wystarczy w spom nieć jedynie, że psychozy bywają rozmaite, o całkowicie odm iennym przebiegu i obja­ wach choroby. Już choćby z tej przyczyny nie można uznać przy­ puszczenia Kozieleckiego za w pełni zasadne. Natom iast stw ierdze­ nie, iż zawyżona samoocena dotyczyć ma także i przestępców jest już z gruntu fałszyw e. Po pierwsze, przestępczość nie jest zjawiskiem jednorodnym. Mianem przestępcy określa się zarówno przestępcę dro­ gowego (lub innego, który dopuścił się czynu o charakterze nieum yśl­ nym), gospodarczego, złodzieja i zabójcę. Jest niedopuszczalną sym - plifikacją przypisyw anie jednorodnej cechy tak dalece heterogenicz­ nej grupie. Po drugie, niezależnie od poprzednich uwag, twierdzenie czy też dom niem anie Kozieleckiego jest w św ietle w ielu dokonanych w tej dziedzinie badań po prostu niepraw dziwe. Należało w ięc albo sięgnąć do przebogatej w tej mierze literatury, albo też... zm ienić przy­ kłady.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Św iadom ość, iż działalność u rb a n isty, jego poglą­ dy, oceny, jego «ideologia» są zdeterm inow ane przez pochodzenie etniczne i klasow e, przez jego

The SHIP STRUCTURE COMMITTEE is constituted to prosecute a research program to improve the hull structures of ships and other marine structures by an extension of knowledge

W 2012 roku Muzeum Zamkowe w Malborku zleciło przeprowadzenie badań petrograficznych figury Chrystusa w Ogrójcu oraz dwóch innych wapiennych figur z terenu Prus: posągu św.. Jana

Dostrzeganie w człowieku tego, co „jesz- cze się nie ujawniło” (1 J 3,2), co jest w nim potencjalne, co jest Bożym zamysłem wobec niego, wymaga patrzenia prawdziwie

Zastosowanie mediany jako miary ryzyka, badanie monotoniczności miar ryzyka przy różnych definicjach porządku stochastycznego, w tym propozycje innego definiowania porządku

Kolejnym istotnym składnikiem systemu GIS użytecznym dla planowania sieci jest cyfrowa mapa wysokości NMT, która obok informacji o typie środowiska i lokalizacji różnych

Dmitrij Leonidowicz Pochilewicz. Rocznik Lubelski

In response to such challenge, this paper introduces the quantitative analysis of pluvial flood alleviation by open surface water systems in the case of Almere in the Netherlands