• Nie Znaleziono Wyników

Mój mąż drwal - Anna Radziejewska - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Mój mąż drwal - Anna Radziejewska - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Anna Radziejewska

„Mój mąż drwal”

Copyright © by Anna Radziejewska, 2018 Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o., 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska Korekta: Marianna Umerle

Korekta i redakcja: Dominika Urbanik Projekt okładki: Robert Rumak Skład: Wydawnictwo Psychoskok Ilustracje na okładce: Malchev – Fotolia.com

ISBN: 978-83-8119-123-4

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3/325, 62-510 Konin

(3)

Spis treści

Prolog 5

2 + nóż 7

Suplement 1 . . . . 8

Śniadanie 11

Suplement 2 . . . . 16

2 + 1 21

Suplement 3 . . . . 23

Pierwszy ząbek 27

Suplement 4 . . . . 28

2 + rosół 33

Suplement 5 . . . . 38

Niejadek 43

2 + 1 + 17 53

Suplement 6 . . . . 57

Suplement 7 . . . . 61

Koteczek 67

Suplement 8 . . . . 69

2 + 1 w namiocie 75

Suplement 9 . . . . 86

+1 w samochodzie 91

Suplement 10 . . . . 94

Suplement 11 . . . . 100

(4)

C2H5OH 103

Suplement 12 . . . . 112

Suplemencik . . . . 117

Sąsiedzi 119

Suplement 13 . . . . 123

Dyplomacja 127

–3 kilogramy 139

Suplement 14 . . . . 142

Mój tata drwal 155

Suplement 15 . . . . 159

Epilog 163

Od autora 165

(5)

Prolog

Rodzina to jest siła. Naprawdę. To moc 1000 KM na osobę, fala tsunami, potęga nie do zatrzymania. I nie ma znaczenia, czy to model 2 + 1, 2 + 2, 2 + n, czy nawet 1 + 1. Rodzina to jest siła.

Tak jak „Trzech Muszkieterów”, „Trzy Świnki”, „Flip i Flap”, czy nawet „Pinky i Mózg”. Jeśli do jedynki dodasz cokolwiek, zaczy‑

nasz tworzyć podstawową komórkę społeczną. Stajesz się Ro‑

dziną. Zgadza się – Ty i Twój kot/kanarek/szczur to również Ro‑

dzina. Siła. Moc.

Jakieś dwadzieścia lat temu nie miałam tak odkrywczego spoj‑

rzenia na świat. Wygląda na to, że przychodzi ono z wiekiem albo przynosi je wiatr (orkan, czy inny halny). Najważniejsze, że w końcu przyszło, a cel – jak mówią – uświęca środki.

Kiedyś wydawało mi się, że Rodzina to prosta sprawa: mama, tata, jakiś dywan na ścianie, brat, siostra, kot, kawałek mieszka‑

nia. Dziadkowie. Ciocia Bogusia z wujkiem Felkiem (i ich pies).

Tylko szwagier nie. Szwagier to nie Rodzina.

Najpierw wykruszył się tata – zmarł był, chociaż zawsze chciał udowodnić, że takie przyziemne rzeczy jak umieranie jego per‑

sonalnie nie dotyczą. Że to dla słabych. Okazało się, że nawet wtedy Rodzina wciąż pozostała Rodziną. Że mama, dziecko (ja znaczy), ten dywan (już na podłodze, bo moda na naścienne przeminęła) oraz Ciocia Bogusia wciąż jakoś się trzymamy i wpi‑

sujemy się w moją dziecięcą definicję.

Z upływem lat zaczęli wykruszać się kolejni, na ich miejsce rodzili się nowi: kuzynowie i kuzynki, wujki, stryjki, stryjenki. Ze schro‑

nisk lub z ogródków działkowych przychodziły porzucone psy,

(6)

potem one również odchodziły, w międzyczasie okazało się, że dobry sąsiad to też Rodzina, że pani w sklepie, która sprzedawała chleb na kromki też może być niezłą ciocią, a że jej córka częściej niż w swoim domu, bywała w moim – mogła z powodzeniem kandydować na przybraną siostrę.

Tym sposobem pierwotna wersja zagadnienia uległa spo‑

rym modyfikacjom. W latach, kiedy najbardziej otwierałam się na nowe poglądy i nurty, byłam skłonna bronić tezy, że „wszy‑

scy Polacy – nie tylko mama i tata – to jedna Rodzina” 1, gdyby ktoś już nie ogłosił tego odkrycia przede mną. Na szczęście nie wyskoczyłam z niczym takim, bo nagle Polacy stali się Rodziną bardzo typową. Zaczęli kłócić się o politykę, o to, czyja mojszość jest najmojsiejsza i powaśnili się tak strasznie, jak wujek z ciocią przy Wigilii, odnośnie tego, kto ile dał w prezencie na Komunię, a kto od kogo nigdy niczego nie dostał. I dlaczego.

Na szczęście, mimo tych niuansów, otwarty umysł pozostał w mojej głowie.

I wtedy na horyzoncie pojawił się ktoś, kto zaważył na dal‑

szych losach tej historii.

1 Znasz? (Dla ignorantów: tytuł piosenki – szlagiera jednego z najbar‑

dziej rozpoznawanych zespołów w Polsce, Bayer Full, „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina”)

(7)

2 + nóż

Mój mąż nazywa się Darek i z zawodu jest drwalem. Zetknię‑

cie naszych czarnych humorów oraz intelektów (ha ha) nastąpiło oczywiście w lesie, kiedy to – zmęczeni wędrówką – usiedliśmy na popas na zwalonym pniu. Darek wyjął bułkę (miał ich cały ple‑

cak) i piwo (wypełniało luźne, niezajęte przez bułki, przestrzenie).

– Chcesz coś zjeść? – spytał, nie odrywając wzroku od pieczy‑

wa, próbując je przekroić małym scyzorykiem.

Już miałam odpowiedzieć, kiedy pokręcił głową, złożył scyzo‑

ryk, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kosę wielkości małej maczety. Przyjrzał się jej z aprobatą i w parę sekund pokroił nie jedną, a pięć bułek.

– Chcesz?

Szczerze? Nie chciałam. W momencie, kiedy maczeta opu‑

ściła jego kieszeń, zdałam sobie sprawę, że jestem sama w lesie (reszta grupy, z którą przyjechaliśmy, gdzieś się rozpełzła) z ob‑

cym, wielkim, łysym facetem, który ma przy sobie więcej ostrych narzędzi, niż włosów na głowie (to na pewno). Z odrętwienia wyrwała mnie bułka lądująca w mojej dłoni, kusząco pachnąca wypiekiem najwyższej klasy.

Możesz wierzyć albo nie, ale był to najlepszy posiłek, jaki kie‑

dykolwiek jadłam. Chociaż możliwe, że to nie dzięki bułkom, a uldze, jaką odczułam, kiedy okazało się, że Darek nie jest (praw‑

dopodobnie) psychopatą i że moje życie nie zakończy się po cichutku miedzy drzewami, krzewami i kamieniami, wśród pta‑

sich chórów, gdzieś na zapomnianej przez Boga i ludzi polanie w Górach Stołowych.

(8)

Jeśli wydaje Ci się, że historia tej jednej znajomości jest w tym miejscu zbędna, tym bardziej, że nie należy do szczególnie ro‑

mantycznych, a przecież powinna – nic bardziej mylnego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakie Darek na priorytety. Chociaż mo‑

głam się domyślić. Teraz już wiem.

Dla Darka ważne jest jedzenie. I dobry nóż, żeby je przyrzą‑

dzić. No dobra: i piwo. W górach i na polanie ważne jest też piwo.

*

Każdą wolną chwilę pożytkowaliśmy w sposób, który oboje – jak się okazało – lubimy najbardziej. Nie, nie jest to nic zdrożne‑

go. Po prostu chodziliśmy ze sobą. Do lasu. Do sadu. Na ognisko.

Jedliśmy kiełbasę i piliśmy wódkę. Przerzucaliśmy się dowcipami określonymi później jako „czarny humor półsierot”, poglądami, wizjami naprawy świata oraz cytatami z piosenek Starego Do‑

brego Małżeństwa. Nie była nam straszna żadna pogoda ani pora roku. Każdy dzień był piękny i słoneczny, nawet jeśli lało i wiało.

Uwierz mi, że jeśli masz w sercu maj, a w plecaku folię NRC, nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych.

Suplement 1

Na jednej z wcześniej wspomnianych folii znaleźliśmy ciekawą adnotację. Pisownia oryginalna:

„Pratical, nie nieporęczny, dźwięk pochłaniający materiał, miękki i resistant. Konieczny w górach, życie obozowe, chodzący

(9)

na wycieczki i w wypadku nieszczęśliwego wypadku. Reużywal‑

ny, to łatwo może być owczarnia plecy.

UŻYCIA: Jaskrawy strona wewnątrz: Utrzymuje suchy i izoluje od chłodu. W wypadku nieszczęśliwego wypadku to może na‑

krywać obrażonego człowieka i utrzymuje jego ciało tempera‑

tura. Jaskrawy strona zewnątrz: izoluje od upału, reverberates upał radiacja i utrzymuje powietrze nowy w namiotach, caravans albo samochody…

INGENIOUS: Jaskrawy strona wewnątrz: utrzymuje płyny i żywność gorący. Jaskrawy strona poza: utrzymuje napoje chłód.

UTRZYMANIE: To może być zmywane z soapy woda. Rinze to poza. Suszą to płaskie.

NIE UŻYWAJĄ NA BURZLIWY POGODA”.

Na burzliwy nie używaliśmy. Ale na wszystkie inne tak. Po‑

lecam.

(10)
(11)

Śniadanie

Podczas naszych licznych wędrówek, a także wtedy, gdy spę‑

dzaliśmy z Darkiem czas w miejscach ograniczonych ścianami i dachem, czułam, że już jesteśmy Rodziną. Wówczas nie zastana‑

wiałam się, czy ten stan będzie trwał parę lat, czy może do „gro‑

bowej deski”, ale miałam pewność, że oto stworzyliśmy podsta‑

wową komórkę społeczną. Że właśnie staliśmy się czymś o mocy 1000 KM i o sile fali tsunami.

I tak było w rzeczywistości. Zwłaszcza, kiedy okazało się, że dołączy do nas ktoś jeszcze.

*

– Darek, ja chyba jestem w ciąży – oznajmiłam nagle podczas jednego ze spacerów po naszym mieście.

Darek nie zareagował w żaden znaczący sposób, a przynaj‑

mniej ja niczego takiego nie zauważyłam. Szliśmy więc powoli dalej, trzymając się za ręce. Wierzyłam, że trawi tę wiadomość.

Trwało to jednak zdecydowanie zbyt długo, dłużej nawet niż zjedzenie półkrwistego steku, który spałaszował w kilka minut na śniadanie, w zestawie z trzema sadzonymi jajkami.

– Darek, słyszysz co do ciebie mówię? – zapytałam teatralnym szeptem, czując jak rośnie mi ciśnienie i poziom irytacji.

On jednak wciąż milczał jak zaklęty. Wiedziona pierwotnym instynktem dźgnęłam go dotkliwie między żebra (a konkretnie

(12)

w miejsce, gdzie wydawało mi się, że facet powinien mieć żebra), co poskutkowało wydaniem przez Darka dźwięku.

Odgłos ten nie przypominał żadnego, jaki znałam do tej pory – łączył ze sobą westchnięcie, kwiknięcie i czknięcie, wszystko jakby wyrzucone z płuc po uprzednim porządnym zachłyśnię‑

ciu się helem.

Dopiero wtedy Darek zaczął wyglądać jak człowiek, do któ‑

rego coś zaczyna docierać. I wreszcie zrobił to, na co tak bardzo czekałam. Odezwał się.

– Kasia, patrz, jakie piękne dzwonki tybetańskie!

**

Moja ciąża była okresem wspaniale wspominanym przez Dar‑

ka. Chociaż to teoretycznie ja powinnam mieć ochotę na dziwne potrawy, tendencję tę bardziej przejawiał mój mąż. Najbardziej kusiła go tortilla (im pikantniejsza, tym smaczniejsza). Chociaż z tym walczył – zawsze przegrywał. A może tak naprawdę nigdy nie walczył zbyt mocno.

Jedliśmy dużo. Ku radości Darka zaczęłam przyswajać śnia‑

dania. W końcu ciąża to dobry czas, aby zacząć o siebie dbać, a przecież śniadanie to podstawa, najważniejszy posiłek w cią‑

gu dnia (według mojego męża to twierdzenie ma zastosowanie w przypadku wszystkich posiłków).

Darek, jeśli akurat był w domu, a nie w lesie, za każdym razem zaskakiwał mnie pomysłowością w kwestii kulinarnego rozpo‑

częcia dnia.

Jadałam na ciepło i na zimno. W wersjach ze „schodzeniem do jadalni” oraz „podano do łóżka”. Na słodko, na słono i (o zgrozo!) pikantnie. Porcje były potrójne (Darek uparł się, że jeśli będą bliź‑

niaki, jedno i drugie musi być odpowiednio odżywione), chociaż

(13)

zazwyczaj śniadania kończyły się tak, że większość tego, co było na talerzu zjadał mój mąż.

Po latach wydaje mi się, że taki zamysł przyświecał mu od początku – zjeść to, czego nie zjadła Kaśka. A potem dokładkę.

A potem jeszcze jedną.

***

Pewnego dnia odwiedzili nas znajomi Darka. Impreza trochę się przeciągnęła, panowie (bo tylko ta płeć występowała u im‑

prezowiczów) witali w swoim towarzystwie zarówno zachód, jak i wschód słońca. Ja poszłam spać wcześniej, jako że nasz przyszły potomek sprawiał, że każda pora wydawała mi się ku temu idealna.

Nie wiem, czy wschód słońca wywarł na naszych gościach wrażenie, czy też nie, wiem natomiast, że na mnie ogromne wrażenie zrobił stan salonu, w którym panowie rezydowali ze‑

szłego wieczoru.

Wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE leżały opakowania po chip‑

sach. Na podłodze, wśród włosia dywanu shaggy mieszkały po‑

jedyncze chmurki popcornu wyglądające, na brązowym tle, jak perełki. Albo jak treść żołądkowa wydalona (przez kota) otworem gębowym. Pod oknem musztrował się batalion pustych bute‑

lek po piwie. Stały równo jak na apelu. Na fotelach natomiast zalegały ciała.

Przy bliższym rozpoznaniu nie znalazłam wśród ludzkich zwłok żadnych elementów należących do Darka. Kiedy prze‑

czesywałam przestrzenie za fotelami i kanapą w poszukiwaniu zaginionego ukochanego, zguba pojawiła się w salonie. Cał‑

kiem żywa.

– Kasia! Wstałaś!

(14)

Gdybyś zobaczył tę radość na jego twarzy! Właśnie w takich mo‑

mentach w brzuchu delikatnie fruwały mi motyle 2, które – gdyby miały usta i struny głosowe – śpiewałyby zapewne jakiś szlagier, zawierający same zwroty typu „I love you, baby, na, na, na” i „my sweet darling, my love, close your eyes, touch your fingers”.

– Dzień dobry, mężu – odpowiedziałam.

Darek objął mnie w pasie, całując jednocześnie w czubek nosa. Odsunęłam się gwałtownie.

– Śmierdzisz wódką.

– Wódką? – oburzył się. – Niemożliwe, skoro piłem tylko piwo.

– Darek bronił się z uporem godnym dużo większej sprawy. – Pi‑

łem piwo i jadłem.

– W to akurat nie wątpię – powiedziałam z uśmiechem, wska‑

zując szerokim gestem pokój, okno i dywan shaggy.

Darek posmutniał.

– Nie chciałem, żebyś to zastała. Właśnie przyszedłem po‑

sprzątać.

– Kochanie, takie rzeczy mnie nie ruszają. Wkrótce nasz dom zamieni się w ocean grzechotek, mat edukacyjnych i piszcząco‑

‑szeleszczących książeczek. Czas się przyzwyczaić.

– Masz rację. To ja trochę potrenuję sprzątanie. I obudzę chło‑

paków.

Skierował się w stronę (ciała) kolegi, który właśnie przesączał ką‑

cikiem ust nadmiar śliny. Po dokładnym obejrzeniu nieboszczyka, złapał go za rękę i pociągnął. Ten jednak był niezmiennie martwy.

– Wstawać, darmozjady, jedzenie będzie! – krzyknął, sprowa‑

dzając na moment, prosto z objęć pijanego Morfeusza, półżywe stworzenia zalegające w salonie. Chwilę później podszedł do mnie, delikatnie przytrzymując moją dłoń:

2 A może to były już pierwsze ruchy naszego dziecka?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Smakuję nadzienie z warzyw i ziaren, wydaje mi się ostrzejsze niż normalnie, a może po prostu zdążyłam się odzwyczaić.. Burczy mi w brzuchu, nie jadłam ze dwadzieścia

Potem Jego domem stał się zakon, i to tak bardzo, że nawet zdawało się, iż zapomniał o domu rodzinnym.. Ale tylko się

Papuga fruwała po wyspie, zagadując po drodze kogo się dało – bardzo lubiła rozmawiać, a z mężczyzną opowiedzieli już sobie wszystkie zajmujące historie,

Ja przychodzę, widzę, że jest mama, ucieszyłem się, mówię - mamo jestem, a mama tak spokojnie do tych gospodarzy mówi: „A mówiłam wam, że duch Józka mi się ukaże”,

Lecz zaraz poczułam się też niewdzięczna, że nie umiem docenić tego, jak bardzo się o mnie troszczyła.. Wymówiłam się szykowaniem obiadu i moje myśli pofrunęły do

Kiedy dręczy nas poczucie winy, obwiniamy sami siebie, tłamsimy się, złorzeczymy sobie, nie pozwalamy sobie na bycie szczęśliwym i zadowolonym, dopóki nie staniemy się

4 Choć był ładny, maści siwej, złoty ogon miał i grzywę, to przez śliwkę na swym czole, biedak wciąż cierpiał niedolę.. Skarżył się, wybuchał płaczem, że też

Jeśli więc rzeczywiście chcesz się dowiedzieć, czego mąż ci nie mówi, wybierz się ze mną do źródeł jego