20. Warszawa, d. 20 maja 1894 r, Tom X I I I ,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2
<Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:
Deike K ., Dickstein S., H oyer H , Jurkiewicz K., Kw ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.
Prenumerować można w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
A dres IRed-ałccy i: jKZra-icowslcle-IFrziećLinleścIe, l>Tr ©Q.
Wędrówki ptaków.
W ędrówki w państwie zwierzęcem nie są bynajm niej zjawiskiem rządkiem , występuj ą- cem wyłącznie w grom adzie ptaków: odbywa je wiele innych zwierząt, peryodycznie lub
•dorywczo. Znane są grom adne (choć nieujęte -w k a rb y peryodyczności) wędrówki niektórych motylów, wazek, szarańczy, przybierające nie
kiedy olbrzymie rozmiary: w r. 1876 przecią
gały po nad środkową E u ropą białe kapustni- iki (Pieris brassicae) w chm arach, m ających po kilka wiorst szerokości i długości; pochód ich przez pewną wieś niderlandzką trw a! od południa do 7-ej wiecz.; i przez cały ten czas słońce było przysłonięte, jak by chmurą.
W m aju 1880 r. nawiedziły W arszaw ę olbrzy
mie ilości ważek czteroplam istych (Libellula quadrim aculata) przeciągające z zachodu ku wschodowi, nie zasłoniły nam one wprawdzie słońca, ale też za to na każdem miejscu mo
żna się było spotkać z tem i owadami. W ogó- le owady, odbywające wędrówki, należą głów- Jiie do dwu rzędów: motylów i prostoskrzy-
dlych; z pomiędzy tych ostatnich najdawniej znane są grozę wzbudzające wędrówki sza
rańczy, odwiedzającej i nas od czasu do cza
su. W ostatnich latach (1890 i 1891) większe najścia szarańczy zdarzyły się w A lgierze i spowodowały sensacyjną bajeczkę, rozgło
szoną przez dzienniki, o uczonym francuskim (H erculais), który, wysłany do A lgieru w celu tępienia szarańczy, zasnął jakoby w cieniu krzaków i został w czasie snu zaduszony przez masę szarańczy. W odne zwierzęta odbywa
j ą również mniej lub więcej peryodyczne wę
drówki, dość będzie wspomnieć o grom adnych przejściach na wiosnę łososi z morza do rzek dla złożenia ikry, lub węgorzów w odwrotnym kierunku, ale w tym samym celu; albo o taje- mniczem ukazywaniu się dwa razy do roku na powierzchni mórz zwrotnikowych niezliczo
nych tłumów robaka Palolo. Nietylko jed n ak powietrze i woda, ale i ląd bywa widownią wędrówek; odbywają je często, chociaż nie peryodycznie różne owady za młodu: najścia pieszej szarańczy, wędrówki larw niektórych owadów łuskoskrzydłych i dwuskrzydłych do
starczają nam najbardziej znanych p rzyk ła
dów. Z nana je s t w tym względzie pleniówka (Sciara m ilitaris), której larwy łączą się pod
czas wędrówki w zbitą kolumnę, t. zw. pienia,
3 0 6 W S Z E C IIS W IA T .
Nr 20.
ukazującego się od czasu do czasu w T atrach ; kolum na owa m a pozór szarego pełznącego węża, kilka stóp długiego i p arę cali szerokie
go. Niemniej wsławiły się swojemi wędrów
kam i w Skandynawii lemingi.
Słowem, n a lądzie, w wodzie czy w powie
trzu, wszędzie spotykam y te n sam objaw, w pewnych w arunkach rozm aite zw ierzęta okazują popęd do grom adnej zmiany m iejsca pobytu, u d ają się na wędrówkę. Je d n e wę
d ru ją peryodycznie, w określonym czasie, inne dorywczo; wędrówki pierwszego typu stały się dla ludzi rzeczą powszednią, prze
sta ły ta k bardzo ściągać na siebie uwagę (chociaż do dziś dnia wiele jeszcze p rzedsta
w iają stron zagadkowych), wędrówki drugie
go typu, jak o zdarzające się niespodziewanie, w zbudzały praw ie zawsze grozę, uw ażane były zawsze za zapowiedź jakichś nieszczęść, i U kazanie się pienia, zjawienie się (w ostre zi
my) większych ilości jem iołuszek m iały to być wskazówki m ającej nastąpić wojny lub innej jakiej klęski. I dziś niezawsze umiemy sobie dokładnie wyjaśnić, co właściwie skłania dane zwierzęta do wędrówek; wiemy jed n ak napewno, że w większości wypadków odbywa
j ą się one pod wpływem dwu potężnych czyn
ników: popędu do zachowania życia osobnika (głód) i popędu do zachowania gatunku (tro ska o młode), przyczem pierwszy z tych czyn
ników częściej bywa przyczyną wędrówek, niż drugi. Je d n e zw ierzęta w ędrują, gdyż nie m ogą znaleźć w swojej ojczyźnie dostatecznej ilości pożywienia; inne, ponieważ w danem m iejscu nie m ogłyby wychować młodych, przenoszą się w odpowiedniejsze. W ędrów ki z powodu b ra k u pożywienia odbyw ają się peryodycznie, w związku z kolejną zm ianą pór roku, lub dorywczo, gdy n astąp ią jakieś wyjątkowo złe w arunki. B ardzo wiele zwie
r z ą t górskich przenosi się stale n a zimę w do
liny, a n a la ta pow raca znów w góry; lemingi, szarańcze w ędrują tylko w la ta głodowe.
W ędrów ki, spowodowane przez potrzebę wychowania młodych, odznaczają się prze
ważnie peryodycznością; m ają one n a celu albo powrót do m iejsca stałego zam ieszkania, sk ąd dane zw ierzęta wyemigrowały uprzednio (np. zim ą) dla b ra k u pożywienia, albo też wy
szukanie m iejsc odpowiednich do rozwoju młodych, jeśli te ostatnie nie są w stanie znieść warunków, w jak ich żyją ich rodzice.
G rom ady fok zbierają się n a odludnych wys
pach w czasie płodzenia, gdyż młode ich nieodrazu mogą źyć w wodzie, z powodu bar- I dzo miękkiej i delikatnej wełnistej sierści, mu-
i
sza też pozostawać n a lądzie, dopóki uwłosie- nie ich nie stanie się sztywnem i gładkiem , I ja k u dorosłych. Żółwie morskie w ędrują
również n a wyspy dla składania ja j. Ten sam cel m ają wiosenne wędrówki niektórych ryb z m orza do rzek, odbywane corocznie bez względu n a niebezpieczeństwa, grożące rybom po drodze. Oddawna wiadomo, źe jesio try, łososie i niektóre inne ryby morskie składają ikrę w wodach słodkich. Dlaczego jednak ich ja jk a nie mogą się rozwijać w wodzie sło
nej, ja k ja jk a tylu innych ryb? N ajpraw do
podobniej dla tego, że ryby takie muszą po
chodzić z wód słodkich i że, zapewne, stosun
kowo niedawno, przodkowie ich przystosowali się do życia w morzach; to też obecnie doro
słe m ogą źyć w wodzie słonej, młode jed n ak , w myśl praw a biogenetycznego, będąc b a r
dziej zbliżone do niezmienionych przodków, p otrzebują też takich samych warunków do swego rozwoju. Przypuszczenie takie znaj
duje potwierdzenie w tym fakcie, źe większość gatunków łososiowych i kostołuskich zamiesz
kuje i dziś wody słodkie. W ęgorze odbywają wędrówki w przeciwnym kierunku, aby złożyć ikrę w morzu, i dopiero młode, będąc jeszcze nadzwyczaj delikatne i całkiem przezroczyste, ciągną dla dokończenia rozwoju znów do rzek. Z asada, użyta poprzednio, daje się też zastosować i do wędrówek węgorzów, praw ie 9 0 % znanych gatunków tej rodziny zamiesz
kuje morza. Dorywcze wędrówki motylów, ważek m ają też swoje źródło w popędzie roz
rodczym, u łatw iają one wzajemne wyszukanie się samców i samic, znalezienie dogodniej
szych miejsc dla złożenia ja je k i t. p. ').
B ez względu na wywołującą je przyczynę, masowe wędrówki wtedy tylko mogą się roz
winąć n a szerszą skalę, jeśli ośrodek w któ
rym żyje zwierzę, przedstaw ia odpowiednie po tem u warunki: zwierzęta lądowe znajdu ją się w najgorszem położeniu pod tym wzglę
dem, to też wędrówki ich m ają przeważnie ch a ra k te r dorywczy. J u ż sam ich sposób
■) O wędrówkach motylów p atrz artykuł p. A.
Ślósarskiego W szechśw iat 1891 r., str. 23 i 2 4 -
Nr 20.
WSZECHSW1AT. 3 0 7miejscozmienności nie usposabia do podróży,
żadne, naw et najszybsze, zwierzę lądowe nie może iść w zawody z ptakiem , a przy tem zużywa zbyt wiele siły w czasie ruchu, aby módz się przenosić w krótkim czasie do bardziej odleg
łych miejscowości. Z drugiej zaś strony w a
runki miejscowe staw iają im nieprzebyte za
pory do dalszych wędrówek, w postaci morza, większej pustyni, wysokich górskich łańcu
chów dla mieszkańców nizin, a naw et więk
szych rzek. W praw dzie wiewiórki, odbywa
jące co roku tłum ne wędrówki w Ameryce półn. przebyw ają wpław rzeki i robią w cza
sie takiej podróży po kilkaset kilometrów; le
mingów również nie wstrzym ują spotykane na drodze stawy lub potoki, w których nieje
den z nich śmiei’ć znajduje, większość jedn ak zwierząt lądowych nie może zwalczyć takich przeszkód. To teź najwięcej wędrownych spotykamy między trawożernem i mieszkańca
mi wielkich równin: pampasów Ameryki, pu
styń A fryki południowej. W ogóle ląd je st miejscem nieodpowiedniem do większych wę
drówek.
Inaczej rzecz się m a z wodą i powietrzem, nie staw iają one żadnych przeszkód przeno
szeniu się z m iejsca n a miejsce, to teź tam je dynie wędrówki mogły się rozwinąć w całej okazałości. W m orzu grom adne wędrówki odbywają ryby, w powietrzu—ptaki. T e ostatnie są, niejako, typowymi przedstawicie
lam i zwierząt wędrownych, obdarzone zdol
nością szybkiej miejscozmienności wskutek swych skrzydeł, m ogą one bez tru d u i w kró
tkim czasie przebywać znaczne przestrzenie.
AYskutek tego wędrówki w grom adzie ptaków dosięgły najbujniejszego rozwoju, najdawniej zwróciły n a siebie uwagę ludzi, a jednak, dziś jeszcze przedstaw iają wiele stron tajem ni
czych i niewyjaśnionych, pomimo licznych b a
dań w tym kierunku.
W niniejszym artykule chcemy przedsta
wić panujące obecnie poglądy' na wędrówki ptaków, uzupełniając je szczegółami, zebra- nemi przez znanego niemieckiego ornitologa, G atkego, który od la t kilkudziesięciu poświę
cił się wyłącznie badaniu przelotów przez wyspę H elgoland. W yspa t a znajduje się w tem szczęśliwem położeniu, że leży na wiel
kim wędrownym szlaku, wzdłuż którego ptaki dążą n a swe zimowe leże lub z powrotem;
w skutek tego służy im ona zazwyczaj, jako
miejsce odpoczynku i bywa tłum nie odwiedza
n ą przez ptastwo wędrowne. Osiedliwszy się na H elgolandzie, G iitke prowadził szczegóło
we obserwacye ptaków przelatujących po nad tą wyspą i ogłaszał je w czasopiśmie „O rnis,”
a parę lat tem u wydał książkę, zaw ierającą ostateczne wyniki jego 55 letnich obserwa- cyj '). F ak ty , ogłoszone przez G atkego, w części potw ierdzają i dopełniają dawniejsze mniem ania, w części zaś znajdują się w zupeł
nej z niemi sprzeczności. R ozpatrzym y je tu kolejno, zestawiając z ogólnie dotychczas przyjmowanemi poglądami.
W ędrów ki ptaków odbywają się pod wpły
wem dwu wyżej wspomnianych czynników;
brak u pożywienia, zmuszającego p tak a do opuszczenia w zimie kraju, w którym się gnieździ i hoduje młode, stąd ciąg jesier.ny;
oraz potrzeby wychowania młodych, dla k tó rych zimowe leże rodziców nie przedstaw iają odpowiednich warunków, stąd ciąg wiosenny.
Główną atoli przyczyną będzie pierwszy z tych czynników, powodujący jesienne przeloty p ta ków, wiosenne są ju ż niejako skutkiem ta m tych, wynikiem potrzeby pow rotu do k ra ju rodzinnego. Z e b rak pożywienia je s t główną przyczyną wędrówek widać to z tego, źe wę
d ru ją przeważnie ptaki owadoźerne, zamiesz
kujące kraje o klimacie umiarkowanym lub chłodnym, a więc takie, gdzie zimą owady znikają zupełnie. Dalej ptak i błotne i wodne, które zima również pozbawia żywności. W k ra ja c h gorących, zwrotnikowych wszystkie p ta
ki są osiadłemi (naturalnie z wyjątkiem cza
sowych przybyszów z k ra in zimniejszych).
P tak i, mające zimą zapewnioną ilość pożywie
nia w swojej ojczyźnie, nie opuszczają jej wcale, ja k ziarnojady, niektóre drapieżne, owadoźerne, żywiące się przeważnie p ęd rak a
mi lub jajam i owadziemi, albo teź m ające po
przestać zimą n a pożywieniu roślinnem (gile, sójki i t. p.). Te same gatunki, które z E u ro py środkowej o dlatują n a zimę, są stałem i częstokroć w południowej, gdzie łagodniejsze w arunki klimatyczne zabezpieczają im utrzy
manie przez rok cały. W ogóle im bardziej
') Die Yogelwarte Helgoland (Verlag v. J . H.
M eyer in Braunschweig). Sprawozdanie oraz streszczenie tej pracy przez W. Berdrawa. P ro- m etheus 1894 r. N -ra 222 i 223.
308
W S Z E C H S W IA T . lSTr 2 0 .ja k i k raj je s t oddalony od równika, tem wię
cej stosunkowo posiada gatunków wędrow
nych. Bywa też nieraz i tak , że ptak, który w danej miejscowości je s t wogóle przelotnym , ale odlatuje dopiero późną jesienią, jak b y w ostateczności, ja k np. szpak, zostaje n a całą zimę, jeśli ta je s t wyjątkowo łagodną; w ta kich w arunkach zim ują najczęściej starsze samczyki.
Sam sposób odbywania przelotów je s t też wysoce charakterystyczny, ciąg jesienny więk
szość ptaków odbywa powolnie, zatrzym ując się po drodze n a czas krótszy lub dłuższy w miejscowościach dogodnych; wytrzymalsze gatunki ociągają się z odlotem częstokroć aż do zupełnego zaczęcia się zimy. Ciąg wio
senny przeciwnie odbywa się szybko, bez za
trzym yw ania się, a i tu ptak i wytrzymalsze s ta ra ją się wrócić możliwie wcześnie, nieraz wtedy, kiedy na polach śnieg leży jeszcze.
({7. d. nast.).
B . Dyakoicski.
Q k o m e t a c h .
O dczyt wypowiedziany d. 20 m arca 1894 r. w sali ratuszow ej n a dochód Osad rolnych.
(Ciąg dalszy).
I I I .
G dy tera z od powyższych stosunków m a te matycznych, tyczących się dróg komet, przej
dziemy do bad ań n ad ich budową fizyczną, uderza nas przedewszystkiem n ik ła ich m asa.
P rzy najznaczniejszem nawet zbliżeniu swem do planet nie zakłócają bynajm niej ich biegu, an i nie sprow adzają zgoła zaw ikłań w ruchach ich księżyców; nie posiadamy przeto danych do obliczenia ich masy, tw ierdzić tylko może
my, że je s t ona n ad e r drobną w porównaniu z masam i planet. Skoro zaś przytem obej
m u ją obszary olbrzymie, teleskopowe bowiem naw et komety m ają najczęściej dziesiątki ty
sięcy mil w średnicy, m uszą to być przeto utwory luźne, wiotkie, niesłychanie słabej g ę
stości; nie stanow ią też zapewne b ry ł zbitych,
jednolitych, ale składają się z części rozrzu
conych, rozproszonych, rozdzielonych znacz- nemi stosunkowo odstępami, co wskazuje już i obłokowata, ziarnista postać kom et telesko
powych, przypom inająca chmury naszej atm o
sfery, złożone z oddzielnych kropelek wody.
T ak samo zapewne i ją d ra kom et wielkich, pomimo pozornej swej jednolitości, są to tyl
ko obłoki z oddzielnych i rozproszonych czę
ści złożone, ja k dym wydaje się nam substan- cyą ciągłą, choć składa się z odosobnionych cząstek węglowych. T ak a też tylko budowla tłum aczyć może zupełną ich przejrzystość, nie osłabiają bowiem zgoła blasku gwiazd, które po za niemi przypadają, nie załam ują nawet promieni, które przez m glistą ich masę prze
chodzą.
Domysły takie o budowie kom et potw ier
dza i badanie wysyłanego przez nie światła.
Rozszczepione bowiem przez pryzm at światło to wydaje słabe widmo ciągłe, które je s t nie
wątpliwie światłem słonecznem, odbitem od cząstek stałych składających kometę; na tle wszakże tego widma występuje inne jeszcze widmo, świadczące, że komety i własnem j a śnieją światłem. W łasne to widmo komet składa się z trzech smug jasnych, żółtej, zie
lonej i niebieskiej (fig. 9), które od strony czerwieni odgraniczone są ostro, zanikają zaś stopniowo od strony fioletu. Linijne to wid
mo je s t światłem rozżarzonego gazu, widmo zaś z takichże trzech smug złożone w ydają węglowodory, zwłaszcza, jeżeli świecą pod wpływem przebiegających je iskier elektrycz
nych. N a fig. 10 poniżej typowego wid n a kom et przedstawione są dwa widma węglowo
dorów, z których górne otrzym ane z o s ta ć przy szczelinie szerszej, dolne zaś przy wąz- kiej szczelinie spektroskopu. Zachodzi wpraw
dzie między widmami kom et i widmami wę
glowodorów pewna różnica, w tych ostatnich bowiem smugi najjaśniejsze są n a swych b rze
gach, gdy w sm ugach komet miejsca n a jja śniejsze usunięte są ku ich środkowi, różnice te wszakże tłum aczą się wpływem tem p era
tury.
W idm o zatem kom et świadczy o obecności w nich węglowodorów. T rudno wprawdzie przypuszczać, by bryłki meteoryczne, z k tó rych się kom eta składa, otoczone były atm o
sferą tego gazu; zapewne tylko je st on uwię
ziony w cząstkach meteorycznych i z nich się
N r 2 0 . WSZECHSWIAT. 3 0 9
wywiązuje dopiero, gdy kom eta przy zbliża
niu się do słońca coraz się silniej rozgrzewa, wzbudzone zaś przytem prawdopodobnie dzia
łan ia elektryczne świecenie jego wzniecają.
Tłum aczenie to potwierdził doświadczalnie prof. Yogel; gdy bowiem odłam ki aerolitów umieścił w rurze, z której usunął powietrze, a po jej ogrzaniu przepuścił przez nią p rąd elektryczny, w rurze wystąpiło światło, d a ją ce widmo zgodne z widmem komet.
Od odkrycia analizy spektralnej upłynęło la t dopiero trzydzieści kilka, a badania spek
traln e kom et d a tu ją od r. 1864. W idm a otrzym ane w pierwszych czasach nie okazy
wały istotnych różnic i można było sądzić, źe powyższe widmo węglowodoru przedstaw ia typ powszechny widm kometarnych. W ubie
głem wszakże dziesięcioleciu niektóre komety
raźne, źe nawet bez pomocy spektroskopu przypuszczać w niej można było obecność pary sodowej, a potwierdził to zupełnie spek
troskop, charakterystyczna bowiem żółta linia sodowa bardzo wyraźnie wystąpiła. W spół
cześnie zaś, wraz z ukazaniem się linii sodo
wej, linie węglowodorne ustąpiły zupełnie z widma, jakby skutkiem silnego zbliżenia się komety do słońca skład jej chemiczny uległ zupełnem u przeinaczeniu. Z agadkę tę roz
strzygnęło znów doświadczenie bezpośrednie, gdy p rąd elektryczny przeprowadzono przez rury, zawierające obok gazów węglowodor- nych i bryłki sodu metalicznego. Dopóki p rą d przebiega przez ru rę w tem peraturze nizkiej, widmo św iatła, w ru rze tej wzbudzo
nego, sk ład a się z linij cechujących owe gazy;
gdy wszakże ru rę ogrzewamy i wskutek tego
F ig . 9. W idmo kom et i
dały widma, odstępujące dosyć znacznie od tego typu zasadniczego. T ak , mianowicie, wielka kom eta 1881, odkryta przez T ebbutta w W indsorze (1881 I I I ) , przedstaw iła w wid
mie swem, prócz linij węglowodornych, kilka innych jeszcze linij, które, według Yogla, zdradzają w komecie tej obecność tlenku wę
gla obok węglowodorów.
B ardziej uderzające wszakże objawy przed
stawiła inna tegoż roku kometa, zwana kome
tą W ellsa, który j ą odkrył 17 m arca w A lba- ny (1881 I). W idm o jej z początku było nor
malne, chociaż linie węglowodorne wybijały się słabo na jasnem tle widma ciągłego. Gdy wszakże dobiegała swego punktu przysłonecz- nego, przyczem się bardzo znacznie do słońca zbliżała, uległa widocznemu przeobrażeniu, p rzy b rała bowiem zabarwienie żółte tak wy-
i widmo węglowodorów.
sód się ulatnia, linie te nikną, a w miejsce ich ukazuje się linia sodowa. Skoro zatem śród innych gazów występuje p a ra metaliczna, przyjm uje ona na siebie wyłącznie sprawę przeprow adzania elektryczności, gdy poprzed
nio, dopóki jej nie było, zadanie to spełniały węglowodory. Toż samo zatem prawdopo
dobnie zajść mogło w substancyi komety, gdy uległa silniejszemu przez słońce ogrzaniu, co spowodowało wywiązanie się pary sodowej.
Być naw et może, źe pow tarza się to wogóle
u kom et przystępujących bardzo blizko do
bryły słonecznej; podobneż bowiem objawy
m iały miejsce i w komecie wrześniowej
1882I I . K om etę tę znamy już, jako należącą do
grupy kom et
18 4 3i
1880I, zbliżających się
znacznie do słońca; w sąsiedztwie też słońca
w y stąp iła i w jej widmie linia sodowa, ja k
310
W S '-E C H S W IA T .w podobnych w arunkach i w powyższej kome
cie W ellsa. Dostrzeżono w niem nadto kilka innych jeszcze linij, świadczących o obecności żelaza. N iektóre znów widma kom etarne zdradziły obecność węgla i cyanu; w ystępują też linie nieznanego dotąd pochodzenia.
W składzie różnych kom et zachodzi może rozm aitość większa, aniżeli j ą dotąd znamy.
B adania więc chemiczne, odsłaniając nam skład kom et, świadczą zarazem , że pod wpły
wem ciepła słonecznego wywiązują się w nich substancye gazowe, a ulatnianie to tłum aczy prawdopodobnie osobliwe objawy, k tóre w gło
wach kom et dostrzegam y. P a r a wyryw ająca się z ją d r a kom ety tworzy zapewne owe po
włoki, które się z ją d r a rozchodzą, zanikają w skrajnych w arstw ach warkocza, a odchyla
ją c je w stronę przeciwną, d a ją m atery ał do rozwojuogona. W iem y już, źe ogon ten n ie je st stateczną częścią komety, n ie je s t dodatkiem , który ona wciąż za sobą ciągnie, przy olbrzy
mich swych bowiem w ym iarach, gdy kom eta w przysłonecznym punkcie szybko się przesu
wa, m usiałby biedź za nią z szaloną prędko
ścią, któ rab y cząstki jeg o naty ch m iast po drogach hyperbolicznych rorzuciła. G dy ule
gam y złudzeniu, że przy biegu kometyr ogon położenie swe zmienia, rozwija się tu raczej wciąż utw ór nowy, zmienia się substancya jego, ja k dym w zbijający się n ad kominem bezustannie z innych składa się cząstek, ja k chm ura n ad nasźemi unosząca się głowami, na pozór wciąż jed n ak a, w rzeczywistości cią
gle się rozwiewa i z nowych znów skupia kro
pelek wodnych. Dzieje się tu tak , ja k b y po stronie ku słońcu zwróconej substancya two
rz ąca głowę kom ety pozostaw ała w gw ałto- wnem wrzeniu. T u wszakże dopiero nasuw a się właściwa zagadka kom et, w yryw ająca się bowiem p a ra nie rozbiega się równom iernie n a wszystkie strony, nie ro zk ład a się jedno
stajnie dokoła głowy, ale wypływając z niej najpierw ku słońcu, zaw raca rychło w stronę przeciwną jak b y uchodziła od słońca, tworząc ogon od niego odwrócony.
D la wyjaśnienia tych objawów obmyślono, począwszy od K e p le ra i N ew tona, mnóstwo ju ż hipotez, w nowszych wszakże dopiero cza
sach oprzeć się one m ogły na pewniejszej pod
stawie. Tyndall dostrzegł, źe prom ienie św iatła, przebiegając przez p ary różnych substancyj, choćby niesłychanie rozrzedzone i zgoła niedo
strzegalne, w ytw arzają na kierunku swego przebiegu osady obłokowate i świecące, a che
miczne czyli aktyniczne to działanie promieni odniósł bezpośrednio do komet. W edług więc teoryi jego kom eta sk ład a się z pary, która pod wpływem św iatła słonecznego ulega roz
kładowi, tak że sam a głowa komety i je j ogon są to obłoki aktyniczne, działaniem promieni słonecznych w parze tej osadzone. W przed
niej, ku słońcu zwróconej swej stronie kom eta ogrzewa się zbyt silnie i stąd zbyt szybko ulatn ia, by obłok aktyniczny mógł się u trzy mać. W przebiegu wszakże przez głowę i ją d ro komety promienie cieplikowe w znacz
nej mierze u leg ają pochłanianiu i słabną tak dalece, że prom ienie aktyniczne pełną swą działalność ujawnić mogą; po za głową prze
to tylko, po stronie od słońca odwróconej, osadzać się mogą obłoki, ogon komety two
rzące. G dy zaś kom eta położenie swe zmie
nia, prom ienie słoneczne przebiegają j ą w in
nym już kierunku i w ytw arzają nowe osady
W
jej atm osferze, gdy dawne natom iast znów się rozchodzą i rozwiewają. Ogon przeto wciąż się zmienia, wciąż z nowego powstaje m atery ału , co nagły jego rozwój i szybkie ru chy pozorne tłumaczy.
H ipoteza ta wszakże, jakkolwiek przed dwudziestu laty znaczny m iała rozgłos, u trw a
lić się nie zdołała, a astronomowie zwrócili się do dawniejszych poglądów O lbersa i Bes- sla, którzy, rozp atru jąc objawy w kom etach zachodzące, wnieśli, że są one następstwem pewnego działania odpychającego, jakie słoń
ce n a substancyą komety wywiera. Objawy odpychania znamy wszakże i w pracowniach naszych, dostrzegam y je bowiem w ciałach naelektryzowanych, a analogia ta upoważnia do wniosku, że rozwój ogonów komet je s t n a
stępstwem działań elektrycznych, zachodzą
cych między słońcem a kom etą. W dzisiej
szym stanie nauki nie umiemy sobie wpraw
dzie jeszcze zdać jasno sprawy z tego, w ja k i sposób wpływ słońca podnieca stan elektrycz
ny komety, widzieliśmy wszakże, źe i samo światło kom et je s t zapewne następstw em wy
ładow ań elektrycznych. W dalszym więc ciągu pomysłów Olbersa i B essla rozwinął Z ollner pełną teoryą elektryczną komet, w któ
rej zd ał dokładnie sprawę ze wszystkich obja
wów, jakie nam kom ety przedstaw iają, ale
k tó rą znów z kolei zaćm iła teorya B redichina.
N r 2 0 . W S Z E C H Ś W IA T . 3 1 1
W ed łu g tego ostatniego astronom a, wszystkie ogony kom et dają się ująć w trzy typy, a to stosownie do natężenia siły odpychającej, k tó rą przyjm ować możemy, jak o odpychanie elektryczne. W kom etach typu pierwszego odpychająca ta siła przechodzi 11 razy przy
ciąganie przez słońce wywierane, w kometach typu drugiego je st mu równa lub niewiele {1,3 raza) od niego większa, w kometach zaś typu trzeciego siła odpychająca stanowi tylko 0,2 siły przyciągania słonećznege.
W ydzielanie się pary, ja k ju ż wiemy, zacho
dzi zawsze po słonecznej stronie ją d ra kome
ty; p rąd zatem pary płynie ku słońcu, dopóki pędu tego nie przem oże siła odpychająca.
O d tego p unktu p rą d pary zaw raca się wstecz, rozwija dokoła ją d ra powłokę, a od
pływ ając od kom ety dalej, tworzy jej ogon, którego postać zależy od natężenia siły odpy
ch ającej, im bowiem działa ona energiczniej, tem silniej przem aga ruch, jakiem u cząstki u leg ają w kierunku biegu komety, tem b ar
dziej przeto postać ogona prostolinijną się sta je . K om ety więc typu pierwszego, do których należą znane nam ju ż komety 1843 i 1861, jakoteż kom eta 1811 i kom eta H al- leya, do których jeszcze wrócimy, posiadały ogony prostolinijne, gdy ogony kom et typu drugiego, ja k komety Donatiego, są skrzy
wione, wypukłością w stronę biegu komety zwrócone. Ogony typu trzeciego są krótkie i występują, przynajm niej u kom et jaśniej
szych, jedynie w związku z ogonami dwu ty pów poprzednich, często bowiem, ja k widzie
liśmy już n a przytoczonych wyżej przykła
dach, kom eta rozwijać może ogony różnych typów.
B ozm aita postać ogonów zależy niewątplir wie od budowy komet, od ich składu chemicz
nego; ponieważ zaś gazy lżejsze łatwiej odpy
chaniu ulegać mogą, daje nam to pewne wskazówki do wniosków o naturze gazów tworzących ogony komet. Stosunek zaś liczb I I do 1,3 odpowiada stosunkowi ciężarów właściwych węglowodoru ( C ii4) i wodoru, wnosi więc stąd Bredichin, że ogony typu I utworzone są głównie z wodoru, drugiego zaś z węglowodorów, gdy siła odpychająca typu I I I odpow itda parze żelaza. K ilkakrotnie, ja k zwłaszcza w komecie z r . 1823, obserwowa
no ogony krótkie, zwrócone wprost ku słońcu i zgoła wstecz nieodbiegające; dla w ytłum a
czenia ich tedy przyjm uje Bredichin, że sk ła
d ają się one z cząstek stałych, przez wypły
wające gazy uniesionych, które dla znacznej swej gęstości opierają się odpychaniu elek
trycznemu. T eoryą swą nadto tłum aczy B re dichin nietylko ogony kom et dawnych, ale, skoro tylko znane są pierw iastki drogi kom e
ty, może już przewidzieć, ja k ą postać przyj
mie je j ogon, jeżeli się rozwinie.
Skoro zaś ogon komety je s t następstwem takiego ulatniania czyli wrzenia komety, traci ona przeto wciąż własną swą substancyą, gdy w pobliżu słońca przebiega, a przynajmniej uchodzą je j gazy, z której się ogon jej wytwa
rza; dla tego to może komety peryodyczne, które już wielokrotnie obok słońca przeszły, ogona nie rozwijają. U tra ta ta m ateryi je st zapewne bardzo powolna i nieznaczna, ale w każdym razie, im dłużej przybysze te w układzie naszym bawią, tem bardziej świet
ność ich zanika.
J a k więc poprzednio widzieliśmy, że usil- ność astronomów zdołała już dokładnie wy
śledzić drogi, którem i komety krążą, ta k te raz przyznać należy, że i budowa ich fizyczna w znacznej ju ż mierze nam się odsłoniła. Nie będzie to zapewne przesadą, jeżeli powiemy, że isto ta komet je st nam lepiej znaną, aniżeli budowa niejednej planety, ja k S atu rn a d a j
my, chociaż je s t on stałym mieszkańcem u k ła
du słonecznego. Nowe zaś środki badania, jakiem i astronom dzisiejszy rozporządza, a n a liza spektralna, fotografia, fotom etrya, za
równo ja k i potężne teleskopy, w ostatnich czasach zbudowane, przyczynią się rychło do dalszego jeszcze rozjaśnienia ich zagadki.
IV .
O kometach, które się w dawniejszych zja
wiały czasach, mamy wiadomości niedosta
teczne, przygodne tylko wzmianki kronika
rzy, którzy ukazanie się komety wiązali ze zdarzeniam i historycznemi. A ż do schyłku wieku piętnastego źródłem najwaźniejszem je s t zestawienie komet w encyklopedyi chiń
skiej M a-tuan-lina; w ogólności zaś od naro
dzenia C hrystusa widziano około 500 komet
dostępnych oku nieuzbrojonem u, od czasu zaś
wynalezienia teleskopu obserwowano przeszło
200 komet teleskopowych. Z ogólnej tej licz
312
WSZECHSWIAT.Nr 20.
by 700 kom et utrw aliły się niektóre w pam ię
ci ludzkiej, bądź dla wspaniałego swego roz
woju, bądź dla badań naukowych, których były przedm iotem; z wieloma z nich mieliśmy ju ż sposobność zabrać znajomość, należy nam wszakże opowiedzieć jeszcze o kilku, którym również pewne znaczenie historyczne przy
pada.
Do tych należy przedewszystkiem słynna kom eta H alleya, (fig. 10 i fig. 11) w dziejach astronom ii stąd pam iętna, że je s t to pierwsza kom eta, której drogę obliczono i jako peryo- dyczną uznano. G dy mianowicie u kazała się w sierpniu 1682, dostrzegł H alley, że droga je j p rzedstaw iała uderzające podobieństwo do drogi komety obserwowanej przez K ep lera
F ig. 10. K om eta H alleya w idziana okiem nieuzbrojonem , d. 2 4 p a ź
dziernika 1835.
w r. 1607 i wniósł stąd, źe obie są je d n ą i tąż sam ą kom etą, k tó ra po wydłużonej drodze eliptycznej kończy obieg swój dokoła słońca w ciągu 75 lat. Domysł ten potw ierdzały komety, które się ukazały w r. 1531 i 1456, odpowiadały zatem tem uż okresowi, a o sta t
n ia z nich naw et pam iętna była z p rz e s tra chu, ja k i w E uropie wznieciła, ta k dalece, że papież K a lik st n ak azał m odły o obronę od turków i od komety. D ostrzeżenia te w ystar
czały już Hałleyowi, by na ich podstawie przepowiedzieć pow rót tejże komety po d a l
szych 75 latach, zatem w r. 1758. W ciągu togo okresu wszakże rozwinęła się teorya cią
żenia powszechnego, a C lairant, obliczywszy zboczenia, jakim bieg planety uleg ł w ciągu
tego okresu przez wpływ Jow isza i S aturna?
zapowiedział, źe powrót jej opóźni się o dn i 618, ta k że do punktu przysłonecznego nie wróci przed połową kwietnia 1759; dodaw ał wszelako, że rezultaty rachunku jego m ogły być o miesiąc niepewne, b ry ła bowiem, ucho
dząca ta k długo z przed oczu naszych w oko
licach odległych, poddaną być może siłom zgoła nieznanym, przyciąganiu może pewnych p lan et zbyt odległych od słońca, by kiedykol
wiek dojrzane być mogły. W samej rzeczy zjaw iła się kom eta w końcu 1758 r., a przez punkt przysłoneczny przeszła d. 12 m arc a 1759 r. Pow rót ten komety, zgodny z zapo
wiedzią, wywołał wtedy silne wrażenie, udo
skonalenie wszakże m etod rachunkowych do-
F ig. 11. K om eta Halleya obserwowana lunetą średniej wielkości.
zwoliło następny powrót komety oznaczyć z większą znacznie ścisłością, przeszła bowiem przez punkt przysłoneczny d. 16 listopada^
1835, gdy rachunki Pontecoulanta dawały datę 19 listopada, o trzy dni przeto późniejszą.
K om eta ta krąży po wązkiej elipsie, wybie
gającej jeszcze po za drogę N eptuna, a n a j
dalszy je j punkt przekroczyła w r. 1873 i obecnie zbliża się już do nas, powrót jej zaś nastąp i w r. 1910. Obliczenia zresztą wyma
g a ją obecnie większego nakładu pracy; przed powrotem bowiem kom ety w r. 1758 n a jd a l
szą znaną planetą był S atu rn , przed jej po wrotem w r. 1835 odkryty został U ra n , obecnie zaś przybył jeszcze N eptun, pomno
żyła się przeto ilość zakłóceń, które pod uw.v
Nr 20.
W S Z E C H S W IA T .313 gę brać należy, ale nadaje to też ta k ą ścisłość
rachunkom , źe niepewność ich rezultatów nie przechodzi zapewne jednej doby. Dotych
czasowe obliczenia oznaczają, jako chwilę przejścia komety przez punkt przysłoneczny, godzinę 11 wieczorem d. 16 m aja 1910 roku.
N ie należy wszakże oczekiwać wspaniałego rozwoju tej komety; już podczas ostatniego powrotu w r. 1835 była tak skrom ną, źe uwa
gi ogółu nie zwróciła. F ig . 11 wskazuje, ja k się wówczas przedstaw iała oku nieuzbrojone
mu, fig. 12 zaś daje jej widok w lunecie. D la astronom ów obserwacye ówczesne pamiętne są wprawdzie i z tego względu, że w głowie je j po raz pierwszy dostrzeżono wtedy owe prądy m ateryi wypływającej, które następnie
i w wielu innych widziano kometach, ogon wszakże roztoczyła niezbyt wielki, chociaż w epokach dawniejszych, o ile wnosić można z opisów kronikarzów, przedstaw iała zjawisko uderzającej wspaniałości. Substancya jej widocznie rozwiewa się zwolna w przestrzeni świata. M ożna też uważać to za dowód, źe je s t ona w układzie słonecznym obcym przy
byszem, pochwyconym w niezbyt dawnych stosunkowo czasach; gdyby bowiem od milio
nów la t obiegała słońce i setki tysięcy razy w sąsiedztwie jego przebyw ała, m usiałaby już dawno u tracić lotne swe części składowe.
K om eta H alley a m a ze wszystkich komet, stanowczo za peryodyczne uznanych, najdłuż
szy okres obiegu; głośna je st wszakże i kome
ta , k tó ra obieg swój dokoła słońca w najk ró t
szym przeciągu czasu kończy. J e s t to m ia
nowicie drobna, teleskopowa kom eta E ncke- go, której widok podaliśmy wyżej (fig. 1), wi
dziana po raz pierwszy w r. 1786, następnie n a nowo odkryta w r. 1795 i 1805; dopiero wszakże, gdy j ą znów odkrył Pons w r. 1818, poznano, źe były to objawy jednej i tejże sa
mej komety. D okładne rachunki Enckego okazały, źe czas jej obiegu wynosi około 1 200' dni; pomiędzy przeto rokiem 1805 a 1816 w racała cztery razy do swego punktu przysło- necznego, dla niekorzystnego wszakże poło
żenia swego względem ziemi pozostała niedo- strzeżoną. Obliczenia Enckego wzbudziły powszechne zajęcie, po raz pierwszy bowiem poznano kometę o ta k krótkim okresie obie
gu; gdy zaś następnie dostrzeżono, źe okres ten statecznie się zmniejsza, dało to powód do wielu ciekawych rozpraw. Encke miano
wicie poznał, że za każdym powrotem okres jej obiegu skraca się mniej więcej o 2 '/2 go
dziny, co prowadzi bezpośrednio do wniosku, źe kom eta w biegu swoim napotyka opór, który ruch jej tam uje.
W niosek ten wydawać się może osobliwym, można bowiem sądzić, źe opór, jak i kom eta w biegu swym napotyka, winien raczej ruch jej zwalniać i opóźniać, aniżeli przyspieszać.
Tłum aczy się to tem wszakże, źe droga ko
mety zawisła od własnej jej prędkości i od przyciągającego działania słońca; gdy skut
kiem napotykanego oporu prędkość ruchu ko
m ety słabnie, przyciąganie słońca zyskuje na
314
władzy, kom eta przystępuje do niego bliżej i obieg swój w czasie krótszym kończy. D la wyjaśnienia przeto tych zaw ikłań p rzyjął Encke, źe przestrzeń św iata wypełniona je st środkiem n ad e r subtelnym, m atery ą rozrze
dzoną, k tó ra n a ruch planet żadnego wpraw
dzie nie wywiera wpływu, ale oddziaływać może n a ruch ciał ta k lekkich i wiotkich, ja k komety. Środkiem zaś tym może być eter, którym fizycy zapełniają ca łą próżnią św iata i którego drgania rozprow adzają światło.
Chciano więc świadectwo komety Enckego powołać jak o dowód istnienia eteru, którem u wówczas przeczyli jeszcze stronnicy dawnej teoryi św iatła.
N astępne jed n ak badania nie potwierdziły domysłu Enckego; A sten mianowicie przeko
n ał się, źe w przeciągu okresu od 1865 do 1871, zatem podczas dwu obiegów komety, bieg jej nie okazał żadnych zgoła zboczeń, chociaż wpływ pewnej siły opóźniającej zd ra
dzał się rzeczywiście między rokiem 1861 a 1865, podobnież ja k i następnie znowu, lubo nieco słabiej między rokiem 1871 a 1875 oso
bliwe te zaw ikłania wyjaśnione dotąd nie zo
stały i znaczne zapewne nastręczą jeszcze trudności.
(Doli. nast.).
St. Kramsztylc.
DRAŻLIWOŚC ROŚLIN.
O d czyt W . Pfeffera, profesora uniwersytetu lipskiego, na zebraniu ogólnem zjazdu przyrodników i lekarzy niem iec
kich w Norym berdze, w 1893 r.
(Dokończenie).
Rozważania powyższe prow adzą nas teź do prawidłowego oceniania różnych innych stron kwestyi. Jeż eli np. stwierdzam y ja k ą ś zmia
nę w skutku podrażnienia, to pozostaje jeszcze nierozstrzygniętem , czy powodu szukać nale
ży w akcie odczucia, czy w przebiegu łań cu cha reakcyj. N ie możemy jednak wdawać się na tem miejscu w bardziej szczegółowe rozpatryw anie tej kwestyi i innych łączących
Kr 20.
się z nią zagadnień. Również nie możemy zajmować się tu obszerniej zmianami t. zw.
nastro ju roślin wobec bodźców, t. j. zmian w zdolności odczuwania ich, które to zmiany mogą wpływać na zdolność reagow ania pod względem ilościowym i naw et jakościowym.
Takie zmiany nastroju, m ające bardzo ważne znaczenie w życiu rośliny, w ytw arzają się za
równo same przez się z postępującym rozwo
jem osobnika, jako też przez wpływy ze
w nętrzne i zdarza się, źe indukeya pewnego stanu podrażnienia wprawia roślinę w taki nastró j, że reagu je ona na pewne inne podraż
nienie inaczej niż poprzednio.
Z dziedziny tych zmian n astro ju wspomnę tu tylko o ciekawym fakcie, że u roślin ta k samo ja k u człowieka w m iarę w zrastania istniejącego stanu podrażnienia przytępia się czułość n a ten sam bodziec. Podczas gdy dla żebraka możność otrzym ania złotówki lub prostego obiadu jest silnym bodźcem, skłaniającym go do wysiłków dla osięgnięcia ta k pożądanego celu, to opływający w do
statk i milioner dla takiego celu nie przedsię- weźmie najmniejszych nawet usiłowań. P o dobnież dla bakteryi, znajdującej się w śro
dowisku ubogiem w substaneye pożywne, już n ad e r drobna ilość ek strak tu mięsnego jest bodźcem, ku którem u dąży czemprędzej; je żeli zaś środowisko zawiera już pewną ilość ek stra k tu mięsnego, to potrzebna je s t abso
lutnie znacznie większa doza tej substancyi, aby w takiź sposób podziałać na tę samę bak- teryą.
D la człowieka istniejące natężenie św iatła lub istniejące ciśnienie musi się wzmódz o pewną określoną wielkość, aby spostrzegł przyrost podrażnienia, im silniejsze więc je s t istniejące już podrażnienie, tem większym musi być jeg o absolutny przyrost. To t. zw.
praw o W eb era stosuje się również do zdolno
ści odczuwania roślin. N ie je s t więc ono ko
niecznie związane z wyźszemi psychicznemi funkeyami, ja k m niem ał Fechner, tw órca t. zw. praw a psychofizycznego.
R oślina lub też pojedyńcza część rośliny nigdy nie bywa czułą wyłącznie n a jeden j e dyny bodziec; a więc w tym samym organie m ogą zachodzić jednocześnie rozm aite proce
sy podrażnienia. T ak np., podczas wykony
w ania zgięcia geotropicznego, wyciąganie m e
chaniczne może wywołać zgrubienie błonek
W S Z E C H S W IA T .
W S Z E C H S W IA T . 3 1 5 Is t 2 0 .
komórkowych, a zranienie może spowodować ruch protoplazmy. W tem mamy zarazem
•dowód, że w danym organie lub w danej ko
mórce nie każde podrażnienie wywołuje taki sam skutek, że zatem kom órka nie za
chowuje się ta k ja k np. oko ludzkie, w któ- rem najrozm aitsze bodźce wywołują, wrażenie św iatła. O takiem jednostronnem uzdolnie
niu organów, o odrębnych energiach w myśl J a n a M ullera, u roślin nie może być zatem mowy. W rzeczy samej naw et drobniutka bakterya, w której wszystkie funkcye życiowe są ześrodkowane n a minimalnej przestrzeni, nie mogłaby utrzym ać się, gdyby wszystkie podrażnienia wywoływały tylko jednę jedyną reakcyą, dajm y na to ruch. Musimy nawet przypuścić istnienie odrębnej zdolności od
czuwania we wszystkich tych zjawiskach po
drażnienia, których skutki są jednakowe i k tóre trafia ją się bądź razem , bądź nieza
leżnie od siebie. Tylko przez istnienie odręb
nych zdolności odczuwania dla każdego bodź
c a tłum aczy się bowiem fakt, źe pewne orga
ny roślinne są jednocześnie drażliwe geotro- picznie, heliotropicznie i bydrotropicznie, inne zaś organy drażliwe są tylko geotropicznie lub tylko heliotropicznie.
Osobnych organów zmysłu, przeznaczonych wyłącznie do odcznwania jednego tylko czyn
nika, ja k wiadomo u roślin nie spotykamy.
Osobne organy zm ysłu nie są też jed n ak by
najm niej warunkiem drażliwości, ta k samo ja k nie są warunkiem życia, które istnieje już w najprostszem ciele protoplazmatycznem . I różnorodność drażliwości nie jest u roślin bynajmniej m niejszą niż u wyższych zwierząt, a co do stopnia czułości na niektóre bodźce rośliny okazują nawet wyższość. T ak n p . wraż
liwe wąsy re a g u ją już na nadzwyczaj lekkie potrącenia, których my wcale nie czujemy, a ruchome bakterye przyciągane są przez bi
lionową lub trylionową część m iligram a eks
tra k tu mięsnego, t. j. przez ilości ta k drobne, że my ich nietylko zważyć, ale nawet wyobra
zić sobie nie możemy. D alej liczne rośliny są mocno drażnione przez promienie ultrafio
letowe, których my w prost wcale nie odczu
wamy, o których istnieniu dowiadujemy się tylko pośrednio, przez działanie ich n a inne ciała.
Chociaż w roślinach często w yraźna reak- cya ogranicza się do strefy wprost podrażnio
nej, jed nak pewne przenoszenie podrażnienia powszechnie zauważyć można, nierzadko zaś podrażnienie rozprzestrzenia się n a znaczną odległość. W praw dzie tylko stosunkowo rzad ko spotykamy takie proste i uderzające p rz e
wodnictwo podrażnienia ja k u mimozy, gdzie dotknięcie wywołuje składanie się naprzód bezpośrednio podrażnionego listka, a potem sąsiednich i dalszych listków, kolejno w m ia
rę oddalenia od miejsca podrażnienia. Czę
ściej natom iast mamy do czynienia z rozcho
dzeniem się z podrażnionego miejsca proce
sów, które w mniejszej lub większej odległo
ści wywołują dalsze reakcye, po części tylko ujawniające się nazewnątrz.
Żeby przytoczyć przynajm niej jeden ude
rzający przykład, wspomnę że dęby i buki ponownie okrywają się liśćmi, jeżeli pier
wotne liście wiosenne zostaną zniszczone przez chrabąszcze, przez mróz, lub też umyślnie ścięte w celu doświadczenia. Zniszczenie lub obcięcie liści m a tu znaczenie bodźca, wywo
łującego rozwój zapasowych pączków, które w normalnych w arunkach byłyby zostały w stanie spoczynku do przyszłej wiosny lub nawet n a zawsze. Rozwijanie się zaś pącz
ków daje początek podrażnieniu, które w dol
nej części pnia i w korzeniach wywołuje pew
ne zjawiska wzrostu i przem iany m ateryi;
ażeby się aż tam dostać, podrażnienie to m u
si w wysokich drzewach przejść odległość przeszło 20 metrów.
Musimy jeszcze wspomnieć o miejscowem rozdzielaniu się percepcyi i reakcyi przy hy- drotropiźm ie korzeni. Zginanie hydrotropicz- ne odbywa się w pewnej odległości od wierz
chołka korzenia; sam wierzchołek w zginaniu udziału nie bierze, natom iast on jeden tylko posiada zdolność odczuwania jednostronnego przystępu pary wodnej. Pouczające są też włoski rosiczki (D rosera), u których tylko główka je st czułą n a dotknięcie; od niej po
drażnienie przechodzi do dolnej części włoska i tu ta j wywołuje zginanie. T akie wypadki wprost przypom inają reakcye na podrażnie
nia, wychodzące od organów zmysłu, tylko że w roślinach podział pracy nie je s t tak dalece rozwinięty, aby zadanie wierzchołka korze
niowego lub główki włoska polegało wyłącz
nie n a odczuwaniu jednego określonego bodź
ca; części te pełnią obok tego także pewne
inne funkcye.
3 1 6 W S Z E C H S W IA T .
S ta łe wzajemne oddziaływ anie n a siebie wszystkich organów, a więc także pojedyn
czych komórek, je s t wogóle koniecznem, aby współdziałanie różnych części rośliny, bez
warunkowo niezbędne do je j prawidłowego rozwoju i funkcyonowania, mogło się odby
wać w w arunkach zwykłych i wyjątkowych, w pomyślnych i niepomyślnych d la rośliny czasach. Bez wszechstronnego wzajemnego wpływu zapomocą podrażnień, działalność organizm u nie m ogłaby kierować się samo- regulaeyjnie n a celowe tory; niepodobieństwem byłoby więc np. rozwijanie się korzeni i p ę
dów we wzajemnej zależności i w odpowie
dnim do siebie stosunku, albo wzmacnianie się łodygi lub ogonka owocowego w m iarę w zrastania wiszącego na nim ciężaru; niepo- ję te m byłoby, że wzrost oporu wywołuje zwiększoną produkcyą siły przez roślinę, albo że m ateryały pożywne w roślinie w ędrują właśnie do tych części je j, gdzie są po
trzebne.
W tych i w tym podobnych wypadkach nie m am y copraw da juź do czynienia z pojedyń- czemi, prostem i zjaw iskam i podrażnienia.
O dbyw ają się tu raczej niewątpliwie bardzo skomplikowane łańcuchy podrażnień i me
chanicznych przenoszeń energii, w której wywołane czynności ze swej strony s ta ją się znów przyczyną now ych oddziaływań m echa
nicznych i procesów wyzwolenia, które w n aj
rozm aitszy sposób krzyżują i kom binują się z wpływami pochodzącemi skądinąd. O sta
teczny zaś re z u lta t sam przez się nie może nam wskazać, jakiego rodzaju b y ła zaw iła droga, na której został osięgnięty. Gdy znajdujem y np., że w skutek brak u św iatła następuje wypłonianie łodyg, albo gdy stwier
dzam y źe przez pewne wpływy zewnętrzne wywołuje się przedwczesne kwitnięcie, lub u wodorostów rozm nażanie się drogą wega- cyjną albo płciową, — to przez to jeszcze nie dowiadujemy się bynajm niej o tem , ja k i ła ń cuch procesów prowadzi w każdym szcze
gółowym wypadku do ostatecznego skutku.
Byłoby też je d n a k niesłusznem żądać juź tera z zupełnego wyświetlenia tych zawiłych zjawisk, gdy liczne, znacznie fprostsze, są jeszcze jakby przysłonięte pewną m głą, k tó ra pozwala wprawdzie rozpoznać główne zary- sy i pojedyńcze wybitniejsze punkty, ale ta m uje bliższe poznanie szczegółów i ich przy
czynowego związku. Lecz niektóre wypadki, w których za pomocą badań krytycznych, u dało się rozwiać mniej lub więcej tę m głę, d a ją nam rękojm ię, źe i nadal zwycięsko na
przód krocząca nauka będzie rozlewała coraz więcej światła na ciemne dotąd zagadnienia.
Śledząc stopniowo coraz głębiej przyczyny jakiegokolwiek zjawiska życiowego i znów da
lej przyczyny tych przyczyn, musimy wreszcie z konieczności dotrzeć do przejawów życio
wych protoplazmy. Bez niej bowiem niema życia, ze śmiercią protoplazmy um iera także cały organizm i nie mogą się w nim ju ż od
bywać zależne od życia procesy wyzwalaniar czyli podrażnienia. Ciało protoplazmatyczn&
komórki, ten pierwiastkowy organizm, składa się ta k samo ja k wogóle wszelki organizm z rozm aitych niejednakowych części czyli or
ganów, z których odrębnych czynności i współ
działania wynika ogół funkcyj życiowych; te szczegółowe części składowe ciała protoplaz- m atycznego m ają z pewnością różne znacze
nie co do odczuwania bodźców i przeprowa
dzania podrażnień. Lecz i w tym mikrokos- mosie, również ja k w najwyżej rozwiniętej roślinie, nie mamy powodu przypuszczać' istnienia organów służących wyłącznie do- jednej tylko funkcyi.
W łaśnie ponieważ w ciele protopłazm a—
tycznem mieści się ju ż cała zagadka życia, a więc także związanych z życiem odrębnych zdolności odczuwania, dlatego właśnie już:
w najprostszych organizmach, np. w b a k te - ryach lub śluzowcach, drażliwość może być niemniej wielostronnie i rozmaicie wykształ
cona, ja k w wysoko rozwiniętych roślinach.
W spólność tego pierwiastkowego organiz
mu, protoplazmy, stanowi, ja k już rzekliśm y n a wstępie, łącznik ogólny między światem zwierzęcym a roślinnym. Nietylko więc pod względem anatomicznym i morfologicznym,, lecz także pod względem fizyologicznym rośli
ny i zwierzęta przedstaw iają te same zagad
nienia ogólne. Jednem z takich zagadnień jest, o ile należy przyznać roślinom i niższym zwierzętom funkcye psychiczne. N ie zamie
rzam y jednak roztrząsać bliżej tego tem atu, który sprowadziłby nas z gruntu przedm ioto
wego w dziedzinę spekulacyi czysto subjek- tywnej. Albowiem o psychice innych istot możemy sądzić tylko według naszych oso
bistych uczuć; biorąc rzeczy przedmiotowo,,
N r 20. W S Z E C H SW 1A T . 3 1 7
•spostrzegamy tylko zewnętrzne zmiany, a więc w zjawiskach podrażnienia tylko osta
teczne skutki; skutki zaś te nie zdradzają nam, czy u ro b ak a wijącego się wskutek przyciśnięcia, u bakteryi zdążającej ku po
karmowi i w innych rozmaitych wypadkach podrażnienia pośredniczą ja k ie zjawiska psy
chiczne, czy organizmy te dochodzą do jakie
goś stopnia świtającej świadomości. Możemy jednak w każdym razie, w pewnem zupełnie uprawnionem, lecz tylko metafizycznem zna
czeniu, mówić o odczuwaniu i wrażliwości roślin zarówno ja k niższych zwierząt.
D la nauki fizyologii nader ważnem jest jednoczesne i równomierne uwzględnianie .roślin i zwierząt. W szelkie bowiem poznanie przyrodnicze, opiera się na badaniach po
równawczych i rozszerzenie widnokręgu na możliwie największą rozmaitość zjawisk jest jednym z najgłówniejszych warunków głęb
szego wniknięcia w przedm iot i rozróżnienia tego, co istotne od tego, co podrzędne. D la
tego też n ader je st ważnem i nawet koniecz- nem, żeby w kwestyach ogólnych brać pod uwagę wyniki badań obu światów, roślinnego i zwierzęcego. Zarówno ja k fizyologia roślin -od fizyologii zwierząt, tak teź ta ostatnia od pierwszej może wiele skorzystać. A lbo
wiem fizyologia roślin może się śmiało po
szczycić, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci , przy pomocy ścisłych i systematycznych ba
dań potężnie rozszerzyła nasz widnokręg i w mniejszym lub większym stopniu wyświe
tliła cały szereg procesów życiowych.
J a k wszelka nauka przyrodnicza, tak też i nauka dążąca do stopniowego rozwiązania zagadek przejawów życiowych, je s t dziedziną niewyczerpaną. Jeżeli uda się kiedyś wnieść jasn e światło nauki do sfer niedostępnych nam jeszcze obecnie, to jed n ak ze świeżo od
krytego wybrzeża wzrok badacza natych
m iast zwróci się znów ku nieznanym przestwo
rzom, zachęcającym go, aby ponownie puścił się na fale niezbadanego oceanu i, zwalczając przeciwne żywioły, skierował łódź swoję ku przeczuwanym i nieprzeczuwanym celom.
G r d y
wreszcie, — pi'awdopodobnie dopiero po długiem błądzeniu, — badacz znów dotrze do nieznanego przedtem lądu, to jednak zawcza
su pewnem je st, źe przebyta przestrzeń bę
dzie znów tylko względnie drobną, aczkolwiek
może ważną cząstką niewyczerpanego, nie
skończonego oceanu nauki.
Tłum aczył W ładysław Eothert.
Zielnik flory polskiej.
P rz ep a tru jąc niedawno wydane dwie centurye (2 i 3) Zielnika polskiego (Reliman et W ołosz- czak — F lo ra exsiccata polonica), zauważyłem, że w określeniu niektórych gatunków w kradły się błędy, a mianowicie:
N r 128. Alyssum cam pestre L . var. micropc- talum Fisch. z okolic Odessy zebrana przez p. E . Kulikowskiego = A. hirsutnm MB. Niezważając że i ta ostatnia form a, według zdania niektórych badaczów, należy do A. cam pestre L., A. micro- petalum Fisch. i A. hirsutum MB. różnią się znacznie.
N r 143. Diantlius Borbasii Yandas (Oes‘er.
Bot. Zeitschr. 1886 p. 193). Z Otolaniec (pow.
piński) zebrany przez p. M. Twardowską. Lubo określenia tej rośliny niemożna uważać za błęd
ne, wolałbym je d n a k zatrzym ać dla niej starą, nazwę D. diutinus K it. (Link, Enum er. plantar.
horti bot. Berolinensis altera. P ars I p. 419, N r 4 2 1 6 ). N asza zasłużona florystka oddała nauce krajow ej niepoślednią usługę, gdyż przy pomocy zebranych przez nią okazów widocznem je s t t e raz, że D. Borbasii, opisany z W ołynia jako nowy gatunek przez p. Yandas, wcale n ie je s t nowym, lecz tylko niepotrzebnym synonimem D. diutinus K it. Nie mogę tu, w krótkiej korespondencyi, przytaczać wszystkich dowodów na korzyść mego mniemania o tożsam ości D. B orbasii z D. d iu ti
nus. Zostawiam więc to na później.
N r 151. Geranium Bohemicum z W ilna zebra
ne przez p. T. Symonowiczównę = G. Sibiricum L. G. Bohemicum podobne je s t nieco do G. palu- stre L. i posiada szypułki dwukwiatowe, zebrana zaś przez p. Symonowiczównę roślina odznacza się szypułkam i jednokwiatowemi.
N r 291. Hierochloa borealis— Antokol kolo W ilna, zebrana przez p. T. SymonowiczównęrrrH.
australis R. et Sch. O statnia roślina, w B iało
wieskiej Puszczy „żubrów ką” zwana, różni się od pierwszej tem , że, poniżej każdego kłoska, po
siada kępę włosków; oprócz tego u H. austr. liść u góry łodygi położony składa się tylko z pochwy.
Z resztą oba gatunki bardzo są do siebie podobne.
Zubrów ka rośnie nawet na W ołyniu (posiadam okazy z okolic W łodzim ierza w swoim czasie od H. boreol nieodróżnione).
Kończąc swoję korespondencyą, zm uszony j e
318
W S Z E C H S W IA T . stem powiedzieć p a rę słów o pierw szej centuryiroślin zielnika polskiego (wydanej w ro k u zeszłym).
N r 41. Cerefolium silvestre Bess. (A nthriscus Cerefolium Iloffrn.) z okolic Odessy zebrany przez p. K u lik o w sk ie g o = A n th . trichosperm a Schult., uważany przez wielu botaników ja k o odm iana po
przedniego gatunku. W pierw szej centuryi zn aj
duje się E ra g ro stis A egyptiaca D el. zebrana prze- zemnie <v Eojowie n a Litw ie. Owóż zaznaczyć m uszę, że etykietka dla tej rośliny wydrukow aną została błędnie. N a etykietce wydrukowano „Agro- stis” zam iast „ E ra g ro stis,” co zm ienia zupełnie postać rzeczy, gdyż Agrostis A egyptiaca nie była jeszcze dotąd, o ile mi wiadomo, opisaną. P o
równawszy rossyjską E . A egyptiaca z egipską przekonałem się, że różnią się m iędzy sobą stale i chociaż cechy nie są zbyt w ybitne, uw ażam obec
nie rossyjską E rogrostis za nowy g atunek— E.
R uthenica milii.
J ó z e f P a c z o s k i .
S P R A W O Z D A N IE .
P ies jego gatunki, rasy, wychów, utrzym anie, użytki, układanie choroby i ich leczenie, napisał Stanisław Rewieński. (Z licznemi drzew orytam i w tekście). W arszaw a 1893, s tr. 274, 8".
A utor dziełko swoje o psie rozdzielił na 1) część ogólną, 2) psy do stróżow ania i obrony, 3) psy domowe i pokojowe, 4) psy myśliwskie, 5) choro
by psów.
W e w stępie mówi a u to r ogólnie o znaczeniu p sa i usługach ja k ie daje człowiekowi, przechodzi następnie do historyi n aturalnej psa, w której k reśli cechy zoologiczne, miejsce ja k ie zajm uje w uszeregow aniu zw ierząt, obyczaje i właściwości ja k o też pochodzenia p sa domowego z licznemi rasam i i odmianam i. P rzechodzi następnie do
„ogólnych praw ideł chowu psów ,” w któ ry ch za
poznaje czytelnika z zachowaniem się psów w cza
sie objaw iających się u nich popędów płciowych, podaje rad y w celu dochowania się psów raso wych, mówi o czasie trw ania ciekania się suki i ciąży, podaje tabelkę w skazującą term iny oszczenienia się, mówi o urządzeniu schronienia dla szczennych suk, podaje rad y w yborne zacho
w ania, w ykarm ienia i wychowania szczeniąt, oraz nadania im odpowiedniego k sz ta łtu przez obcina
nie uszu i ogona, o układaniu m łodych psów czyli szczeniąt.
W dalszym ciągu swej pracy, au to r przechodzi do opisu „gatunków i ras psów ,” i rozpoczyna od A) psów do stróżow ania i obrony i kolejno opisu
je : psa z góry św. B ern ard a gładkiego i kosm ate
go, p sa N ew foundlandzkiego czyli w odołaza, b ry
ta n a, psa duńskiego (dog), doga niemieckiego- (ulmskiego), buldoga, szpica, psa owczarskiego.
D alej opisuje B ) psy domowe i pokojowe, a m ia
nowicie pudla, p sa dalm atyńskiego (m elam pa), pinczera i ja m n ik a angielskiego, a następnie C) psy myśliwslue, ja k o to: tropowca, ogara angiel
skiego czyli „ lisia rz a” (fox-hound), ogary wschod
nie, jam nika czyli taksa, charta kosm atego i gład
kiego, psa legawego czyli wyżła, w. niemieckiego, francuskiego, angielskiego pointera i settera, spa
niela, retrievera.
P rz y opisie poszczególnych ras psów, au to r przytacza znamienne cechy, wspominając o formie głowy, pyska, nosa, uszu, oczu, szyi, grzbietu, budowie ogólnej ciała, nogach, ogonie, sierci, m a
ści, przy jednych odmianach szczegółowiej, przy innych mniej szczegółowo i przytacza celniejszych hodowców zagranicznych. P rz y wyżłach au to r podaje w yczerpujący tr a k ta t o układaniu wyżła.
W dalszym ciągu przechodzi autor do opisu
„Piesków pokojowych (dam skich)” i po ogólnej charakterystyce podaje opis: wyżełka angielskie
go, którego prototypem m a być „S paniel,” a k tó ry m a kilka odmian, dalej „cziaka” (,.chin” czyli
„ tsin ” ) japońskiego, bonończyka, szpica jedw a
bistego, te m e r „H alipax,” charcika i mopsa.
W końcu pracy poświęca dość obszerny a rty k u ł chorobom psów, w którym mówi naprzód o w arunkach utrzym ania psów w norm alnem zdrow iu, następnie opisuje zewnętrzne choroby psów, dalej mówi o chorobach wewnętrznych. N a zakończenie przytacza literatu rę przedm iotu w różnych językach.
P ra ca p. St. Rewieńskiego wogóle zajm ująco napisana, zrozum iale i przystępnie dla każdego wykształconego czytelnika, czy je d n ak specyałiści myśliwi i hodowcy psów z niej mogą korzystać, je s t to kwestya do rozstrzygnięcia. W ydanie książki staranne, dru k czytelny, rysunków 30 sto
sownie wybranych i dobrze odbitych.
Zapobieżnie tylko i zbyt niedokładnie autor przedstaw ił historyą n aturalną psa (Canis) wogó
le, a pochodzenie psa zwyczajnego (Canis familia- ris) wraz z je g o rasam i i odmianam i, w szczegól
ności; nie uwzględnił literatu ry ważnej i dośff obszernej, m iędzy innemi pracy K. D arw ina i L.
H. Jeittelesa. N ad'o au to r mięsza pojęcie gatun
ku, rasy i odmiany. Nie wiadomo również dla czego autor oddzielił piesków pokojowych od gru- Py (B) przyjętej przez autora i oznaczonej ty tu łem psy domowe i pokojowe i przeniesienie ich do grupy psów myśliwskich(C). Zapewne stało się to przypadkow o.
Pomimo drobnych usterek p rac a p. S. R . p. t.
„P ie s” z korzyścią może być czytana przez szer
szy ogól czytelników.
A . ś .