T
.,"I
I.1
i!iIi
I- 1t.1J
,:!
. ?1
ji
"l ,?
i
"'1
NA POLSKIEJ FALI
l
?
i
fI -?
NA POLSKIEJ FALI
r
JERZY BANDROWSKI
NA POLSKIEJ FALI
POWIE?? DLA M?ODZIE?Y Z RYCINAMI
'
... ?
't?' ?_ : ..
POLECONA DO BIBLJOTEK SZKOLNYCH
PRZEZ MINIST. W. R. i O?WIECENIA PUBL.
WYDANIE TRZECIE
WARSZAWA 1934
D O M K S l?? K I P O L S K I EJ, S P. A K C.
RYCINY I OK?ADKA POD?UG FOTOGRAFIJ
HENRYKA PODD?BSKIEGO
ODBITO 3200 NUMEROWANYCH ..
EGZEMPLARZY
Wszelkie prawe przek?adu i przedruku zastrze?one
Copyright by •Dom Ksiq?ki Polskie]" Warsaw 1934
D O M K S l?? K I P O L S K I E J. S PÓ? K A A K C Y J N A
Hurtownia dla ksi?garzy i wydawców pod zarzqdem E. W. Szelq?ka
Warszawa. Plac Trzech Krzy?y 8
Zak?. Graf. B. Wierzbicki i S-ka, Warszawa.
L
Jak si? znalaz?em nad morzem.
Wspomniema swoje, trudy i liczne ciekawe przv?ody
spisuj? dla wszystkich tych ch?opców, którzy t?skni? do
morza polskiego, kochaj? je i chcieliby je pozna?. Opo-
wiem im wszystko, czego si? na niem nauczy?em, co wi-
dzia?em i co prze?y?em, opowiem poprostu jak si? opowia-
da braciom.
Nazywam si?. Jan Morski, jestem marynarzem polskim
i s?u?? swej Ojczy?nie na morzu i w dalekim ?wiecie pod
hander? z Bia?ym Or?em w czerwonem polu. Dumny
jestem z tego. Pochodz? z biednej ale uczciwej, starej ro-
dziny polskiej. Ojciec mój zgin?? podczas Wielkiej Woj-
ny, gdy jeszcze by?em male?ki. S?odka moja mamusia osie-
roci?a mnie, jako ma?ego ch?opczyka. Wychowywa? mnie
stryj mój, inwalida wojenny, który utrzymywa? si? ze sprze-
da?y tytoniu w ma?em miasteczku prowincjonalnem, ze
szczup?ych swych dochodów dodaj?c, co by?o koniecznie
potrzeba, do trzydziestu z?otych pensji miesi?cznej, jak?
po ojcu mia?em pobiera? a? do doj?cia do pe?noletno?ci.
Dzi?ki tej pomocy zacnego stryja, którego te? jak drugiego
ojca kocha?em, mog?em ucz?szcza? do gimnazjum, po któ-
rego uko?czeniu mia?em zamiar wst?pi? do Szko?y Pod-
chor??ych, albowiem bardzo pragn??em zosta? ?o?nierzem.
Niejednokrotnie, chc?c stryjowi ul?y? prosi?em go, aby
pozwoli? mi wst?pi? do Szko?y kadeckiej po ?ko?czeniu
czwartej klasy gimnazjalnej, co by?oby oszcz?dzi?o mu wy-
5
datków na moje wykszta?cenie, on jednak obstawa? przy
tern, abym przedewszystkiem zda? egzamin dojrza?o?ci, a po-
tem dopiero - je?li zechc? i uczuj? prawdziwe powo?a-
nie - po?wi?ci? si? s?u?bie wojskowej nie z musu lecz
z wolnej woli i lepiej do dalszej nauki przygotowany. Za-
stosowa?em si? do jego ?yczenia i uczy?em si? pilnie, nie
zaniedbuj?c równocze?nie gimnastyki i s?u?by harcerskiej.
Sko?czy?em czwart? klas?, a zarazem pi?tna?cie lat
i szcz??liwy, nic z?ego nie przeczuwaj?c, wyjecha?em do
stryja, aby si? przed nim pochwali? dobrem ?wiadectwem
i sp?dzi? z nim wakacje. Miasteczko, w którem stryj miesz-
ka?, by?o pi?knie po?o?one w górskiej okolicy nad wielk?
rzek?. za któr? po drugiej stronie wznosi?y si? na wyso-
kiem wzgórzu malownicze ruiny pot??nego ongi? zamku.
Mo?na by?o ?apa? ryby, chodzi? do lasu na grzyby i jago-
dy, wogóle by?o bardzo przyjemnie, a w dodatku w pobli-
?u mieszka? te? mój przyjaciel i kolega szkolny, Zdzi? Zie-
li?ski, syn zamo?nego obywatela ziemskiego, by?ego ofice-
ra wojsk polskich i przyjaciela naszej rodziny. Traktowa-
ny jako syn rodzony, cz?sto '.IV domu pa?stwa Zieli?skich
bywa?em i nieraz przesiadywa?em tam d?u?szy czas, nie
zaniedbuj?c oczywi?cie stryja, którego co dzie? odwie-
dza?em.
Tu musz? si? Czytelnikowi zwierzy? z tajemnicy: Pa?-
stwo Zieli?scy mieli dwie bardzo dobre, mi?e i ?adne có-
reczki, siedmnastoletni? pann? Andzi? i Stefci?, trzynasto-
letniego trzpiota. Ze Stefci? by?em w serdecznej przyja?ni
i kocha?em j?, jak siostr?, za? panna Andzia, starsza ode-
mnie, powa?na i udaj?ca doros?? dam?, tak mi imponowa-
?a, ?e si? w niej pokryjomu "szalenie" kocha?em i pisywa-
?em do niej wiersze, rozumie si? futurystyczne, bo mi to naj-
?atwiej przychodzi?o. Naturalnie panna Andzia nic o tem
nie wiedzia?a, i, podobnie jak na brata, patrzy?a na mnie
zawsze z góry, traktuj?c mnie uprzejmie lecz z ch?odn? wy-
nios?o?ci?, co mnie jeszcze wi?cej "rozp?omienia?o", bo wi-
dzia?em, ?e kocham si? w prawdziwej damie. Zreszt? pa-
nie - to znaczy pani Zieli?ska z córkami - z ko?cem lip-
ca wyj echa?y na miesi?c na pó?wysep Helski, nad morze.
Tak na wycieczkach, je?dzie konnej, ?apaniu ryb i in-
nych przyjemno?ciach i rozrywkach niepostrze?enie mi-
6
ja? czas i sze?? blisko tygodni wakacji ubieg?o, gdy naraz
niespodziewane spad?o na mnie nieszcz??cie. Kiedy pewne-
go bardzo upalnego dnia w po?udnie wróci?em z k?pieli
s?onecznej do domu - stryj mój nie ?y?. Umar? nagle na
serce.
Jak si? o tern dowiedzia?em, jak stan??em przy ?mier-
telnem ?o?u tego by?ego bohaterskiego ?o?nierza, inwalidy,
bez szemrania znosz?cego cierpienia swego m?cze?skiego
?ywota i przezacnego cz?owieka, zdawa?o mi si? w pierwszej
chwili, ?e ?wiat ca?y poczernia? i wystyg?. Do ?alu z powo -
du jego ?mierci przy??czy?o si? te? mimowolne uczucie
strachu - bo przecie teraz by?em ju? zupe?nie sam na tym
ogromnym ?wiecie, bez nikogo bliskiego, bez nikogo, ktoby
mnie kocha?.
o
Pogrzebem i wszystkiem, co nale?a?o zrobi?, zaj?? si?
pan Zieli?ski, który wprost z cmentarza zabra? mnie do
swego maj?tku. Zdzi? pociesza? mnie, jak móg? i umia?, pan
Zieli?ski te? bardzo by? dla mnie dobry, Stefcia napisa?a
bardzo poczciwy list, ale to wszystko by?o na nic. Chodzi-
?em jak nieprzytomny.
Pewnego dnia us?ysza?em, jak Zdzi? rozmawia ze swym
ojcem o jakiej? zamierzonej podró?y. Kto i dok?d ma je-
cha?, by?o mi wszystko jedno, ja zrozumia?em tylko to, ?e
gdy inni ludzie wiedz?, co maj? robi? i dok?d si? uda?, ja
co do siebie nie wiem nic. Taka mnie wówczas rozpacz
ogarn??a, ?e wymkn??em si? z ogrodu, w którym w?a?nie
siedzieli?my i p?dem pobieg?em na cmentarz, na grób stry-
ja. W ciszy cmentarnej rozpami?tywanie dobroci i m?drych
rar] i wskazówek tak koj?co na mnie wp?yn??o, ?e odtad
ca?e dnie sp?dza?em na mogile stryja, w duszy zwierzaj?c
mu si? ze swych trosk, jak gdyby on móg? mi da? rad?.
Kiedy tak raz, biadaj?c nad swym losem, siedzia?em
popo?udniu na nieporos?ym jeszcze darni? grobie stryj 8-
wym, rozleg?o si? g?o?ne skrzypni?cie furty i na cmentarz
wszed? pan Zieli?ski ze Zdzisiem. Szli prosto ku mnie. Sta-
n?wszy nad grobem stryja pomodlili si? krótko, po?ze?
pan Zieli?ski -'- by?y rotmistrz u?anów z krzy?em "Vlrt?b
Militari" - rzek? do mnie swym szorstkim, komenderuj?-
cym g?osem:
_ No, ch?opcze, do?? tego! Cz?owiek nie jest stwo-
7
o
rzony po to, ?eby si? wylegiwa? na cmentarzach. Trzeba
co? robi? l Wiem, ?e ci teraz ci??ko, ale to trudno. W ?y-
ciu nieraz bywa ci??ko. A ty swojemi troskami i k?opota-
mi nieboszczyka nie nud? l Umar?ym trzeba da? spokój,
do?? si? nam?czyli za ?ycia, ?eby ich jeszcze po ?mierci
dr?czy? ziemskiemi sprawami l
Mówi? szorstko, jakby si? gniewa?, ale jaki to dobry
cz?owiekl
Wyprowadzili mnie z cmentarza.
Szed?em przed panem Zieli?skim wraz z Zdzisien?
poln? drog?, troch? zawstydzony, ale równocze?nie i obra-
?ony, ?e mi nie daj? stryja op?akiwa?.
- Popatrz, jaki ?adny dzie?! - odezwa? si? nar1 ?
pan Zieli?ski.
Us?ucha?em ?o niech?tnie z postanowieniem, ?e dzie?
mi si? nie b?dzie podoba?, ale rzuciwszy wzrokiem doko?a
musia?em przyzna?, ?e mia? s?uszno??. ?niwa by?y na uko?-
czeniu, wsz?dzie z?oci?y si? r?yska lub niez??te jeszcze
?any, na prze?aj jecha?y przez pola wozy wysoko na?ado-
wane zbo?em, b?yszcza?y sierpy, rozlega?y si? weso?o okrzy-
ki i ?miechy, ziemia by?a promienna i u?miechni?ta. D?u-
?i rz?d siwozielonych, ko?tuniastych wierzb i zielony pas
wikliny wskazywa? gdzie jest rzeka, z której a? do nas do-
latywa? pisk i okrzyki k?pi?cych si?. Na przeczystem,
ciemno-niebieskiem niebie nie by?o jednej chmurki. By?o
naprawd? bardzo ?adnie.
Pami?tam ten obraz tak dobrze dlatego, ?e na d?ug!
czas moje oczy ogl?da?y go po raz ostatni, o czem zreszt?
w owej chwili nie wiedzia?em.
- ?wiat jest bardzo pi?kny i niema potrzeby patrze?
r.a? przez ?zy l-odezwa? si? znowu pan Zieli?ski.-Ale--
rozumieml Dlatego jutro pojedziecie obaj troch? w ?wiat.
Na Hel. Zdzi? mia? i tak jecha?, odwiedzi? w Jastarni
matk? i siostry ... Pojedziesz z nim razem... Zobaczycie
Warszaw?, Pozna?, przyjrzycie si? polskiemu morzu -
a potem - b?dzie jak Bóg da. Pomy?limy potem.
Ucieszy?em si? niezmiernie, bo od dawna ju? marze-
niem mojem by?o morze zobaczy?. Ale '.V tej chwili zak?o-
pota?em si?.
Wyrobi?em dla nas zni?k?! - oznajmi? mi Zdzi?. -
8
Wi?c tylko droga ... Zreszt? jedziemy do mamusi, tam ci?
nic kosztowa? nie b?dzie ...
- Pieni?dze masz! - odrzek? pan Zieli?ski. - Ta
podró? wi?ksz? ci da korzy??, ni? kilkana?cie z?otych. A co
si? tyczy twej przysz?o?ci, to sprawa jest prosta. Jedynem
wyj?ciem jest szko?a kadecka - to znaczy, prawie to sa-
mo co klasztor, z t? tylko ró?nic?, ?e na ?wi?ta i na lato
przyje?d?a?by? do nas. Formalno?ci ja sam za?atwi? ... Wi?c
dobrze ci zrobi, jak si? póki czas, troch? przewietrzysz
i kawa?ek ?wiata zobaczysz ... No! A teraz, ch?opcy, Kto
pierwszy do tamtej topoli doleci, pojedzie na Murzynie.
Raz, dwa, trzy!
Pan Zieli?ski klasn?? w d?onie a my dwaj natychmiast
zerwali?my si? do biegu i pop?dzili?my naprze?a j przez
pola. Ja przybieg?em pierwszy do mety - dzi? rozumiem,
?e dzi?ki dobroci Zdzisia, który zwykle mnie "bra?", i kie-
dy?my wyjechali z panem Zieli?skim na przeja?d?k?, on
jecha? na naszym siwym Basa?yku a ja na karym, ognistym
Murzynie.
Na drugi dzie? wyj echali?my na. pó?wysep Helski.
9
II.
Pierwszy raz widz? morze.
By?a to pierwsza moja wi?ksza podró? w ?yciu.
Jechali?my wagonem przepe?nionym, w weso?ym SCl-
sku ludzi jad?cych z uroczych, pi?knych miejscowo?ci,
w których chwile odpoczynku sp?dzili. By?o wprawdzie
niewygodnie i ciasno, ale przez ramiona i plecy pasa?erów
widzia?o si? migaj?ce w oknach wagonu coraz to inne wi-
doki, zawsze s?oneczne, jasne, pogodne. Po pewnym czasie
uda?o nam si? ze Zdzisiem przysi??? na jednej ?awce, a nad
wieczorem zdobyli?my szcz??liwym zbiegiem okoliczno?ci
miejsca przyoknie. Teraz dopiero, patrz?c na szerokie
pola z zachodz?cem nad niemi czerwonem s?o?cem, zdj?-
li?my plecaki, dobrze wy?adowane zapasami ?ywno?ci,
w?ród których nie brak?o oczywi?cie sma?onych kurcz?t.
Obgryzaj?c z apetytem udka i skrzyde?ka, przygl?dali?my
si? krajobrazowi, poczem, gdy noc zapad?a, usn?li?my
w swych k?cikach twardo, niewiele robi?c sobie ze ?cisku
i gwaru.
W Warszawie zabawili?my tylko jeden dzie?. Zwie-
dzieli?my pobie?nie miasto, ?azienki i Wilanów. By?em
zdumiony ogromem naszej stolicy i jej nadzwyczajnym
ruchem. Niema co mówi? - naprawd? wielkie miasto.
Oczarowany wyszed?em z ?azienek, zachwycony wraca?em
z Wilanowa - i od tego czasu oba pa?ace tych królewskich
ogrodów ?ni? mi si? niekiedy, a sen ten zawsze nazywam
pi?knym. Zaimponowa?a mi te? wielko?? Wis?y pod War-
..
10
szaw?. Trzeba przyzna?, ?e w Warszawie widzi si?, i? Pol-
ska jest naprawd? wielka. Wieczorem wyjechali?my do
Poznania, gdzie byli?my nast?pnego dnia rano. My?la?em,
?e to miasto, jedno z naj starszych w Polsce, b?dzie od
starych murów pos?pne i czarne. Jak?e si? ucieszy?em,
ujrzawszy miasto jasne, o szerokich, s?onecznych placach,
ulicach i z pi?knemi domami! Podziwia?em by?y zamek ce-
sarski i sprawiedliwo?? bosk?, która naje?d?cy po to po-
zwoli?a wznie?? tak wspania?y pomnik swej pysze, aby on
móg? s?u?y? jako wy?sza uczelnia synom gn?bionego nie-
gdy? narodu. Gdybym nie wiedzia?, ?e to naprawd? zamek
by?ego cesarza Niemiec i ?e tu niegdy? panowa?y pruskie
pikielhauby, nigdybym w to nie uwierzy?, takie to miasto'
jest polskie. A ju? ze Zwierzy?ca poprostu wyj?? mi si?
nie chcia?o, tyle tam ró?nych zwierz?t i tak przyjemnie
przygl?da? si? im.
Na drugi dzie? raniutko wyj echali?my na Hel, i zno-
wu jechali?my w ?cisku, szcz??liwi, ?e przynajmniej sie-
dzimy. Mimo, ?e po?owa sierpnia ju? min??a, jecha?o na
pó?wysep bardzo wiele osób, jedni aby wywie?? ju? swe
rodziny, drudzy dopiero na krótki wypoczynek .letni. Nie
widzia?em po drodze wiele, wyj?wszy przecudne jak ma-
rzenie jeziora ko?o Kartuz. Morza te? nigdzie po drodze nie
widzia?em, cho? pocz?wszy od Pucka podró?ni je sobie
wci?? pokazywali. Nie zdaje mi si?, ?eby co widzieli, bo
noc by?a bardzo ciemna. Za to na wszystkich stacjach by?
taki gwar g?o?nych powita? i po?egna? i takie wsz?dzie
t?umy ludzi, ?e gdyby jeszcze gdzie muzyka zagra?a, mo?-
naby my?le?, ?e pan Prezydent Rzeczypospolitej prze-
je?d?a.
Nie mniej weso?o by?o i na stacji w Jastarni, dok?d
przybyli?my ko?o jedenastej w nocy i gdzie oczekiwa?a nas
pani Zieli?ska z córkami. Zdziwi?o mnie, ?e Jastarnia,
o której mi opowiadano, ?e jest biedn? wiosk? ryback?,
ma o?wietlenie elektryczne.
- A gdzie tu morze? - pyta?em, jak tylko przywi-
ta?em si? z pani? Zieli?sk? i panienkami.
- Tu zaraz, zaledwie kilkadziesi?t kroków! - odpo-
wiedzia?a Stefcia, wskazuj?c mi paluszkiem las, rosn?cy
po drugiej stronie toru kolejowego.
11
Chcia?em biec natychmiast, ale pani Zieli?ska powie-
dzia?a mi, ?e teraz nic nie zobacz?, bo ciemno, i ?e przede-
wszystkiem trzeba i?? spa?. Co do tego, to musia?em jej
przyzna? s?uszno?? zupe?n?, bo po tylu rozmaitych wra?e-
niach i d?ugiej podró?y by?em zm?czony i tak ?pi?cy, ?e
ju? z nóg lecia?em.
Oczy mi si? klei?y, kiedy mnie zaprowadzono dok?d?
i przy ?wietle latarni wskazano mi niskie, wygodne po-
s?anie. Nie zastanawiaj?c si? nad tern, gdzie jestem, rOZ2-
bra?em si? czempr?dzej, westchn??em do Boga, i przykry:"
wszy si? ciep?ym kocem, wyci?gn??em si? na ?wie?em, bia-
?ern prze?cieradle. Zrozumia?em, ?e mi pos?ano na sianie -
i natychmiast zasn??em.
Zbudzi?em si? nagle, kichn?wszy, nie tyle mo?e wyspa-
ny, ile zdaj?c sobie przez sen spraw? z tego, i? znajduj? si?
w jakiern? nowem i nieznanem miejscu. Rozgl?daj?c si?
zauwa?y?em, ?e le?? w komórce niezwyk?ego kszta?tu,
z jednej strony pó?okr?g?ej a zarazem okr?g?o sklepionej.
Coby to mog?o by? takiego, trudno mi by?o dociec, ponie-
wa? w komórce tej panowa? zmierzch, w którym ?wieci?y
przedzieraj?ce si? tu i owdzie przez szpary promienie s?o?-
ca. Jeden z tych promieni trafi? mnie prosto w nos, tak ?e
kichn??em i zbudzi?em si?.
Zaciekawiony kszta?tem dziwnej sypialni usiad?em na
pos?aniu i zacz??em si? jej przygl?da?, gdy w tern przysz?o
mi na my?l - morze!
- Musz? je czempr?dzej zobaczy?! - powiedzia?em
sobie, si?gaj?c po ubranie.
Gdy ju? by?em na pó? ubrany, pchn??em drzwi swej
komórki. Rozchyli?y si?.
Przede mn? by? obszerny, s?o?cem porannem zalany
plac, na którym wisia?y wielkie, rozpi?te na obr?czach, bia-
?e, lejowate sieci niewiadomego mi u?ytku, teraz, w ?wietle
porannem srebrno-poz?ociste. Po prawej stronie wida? by-
?o niskie, murowane domki z czerwonemi dachami; tu i tam
z kominów tych domów bia?e pióropusze dymu strzela?y
prosto w jasne, b??kitne niebo. Po lewej stronie placu sta?
cicho las sosnowy, a nawprost mnie, mi?dzy lasem a czer-
wonemi dachami wioski, wschodzi?o ol?niewaj?ce s?o?ce.
Powietrze by?o przeczyste, cisza zupe?na.
12
1.
Wyszed?em na pole, aby zobaczy? "gmach", w któ-
rym spa?em, i roze?mia?em si? g?o?no. To? to by?a buda
zrobiona z po?ówek przeci?tej na dwoje starej ?odzi! Buda
ta by?a pi?knie zielona, koloru starej ?niedzi, a wygl?da?a
bardzo malowniczo. Pó?niej si? dowiedzia?em, ?e budy te
s?u?? rybakom za lamusy, w których w lecie, gdy letnikom
domy odst?puj?, czasem sami sypiaj? albo te? lokuj? w nich
niespodziewanych go?ci, nie mog?cych nigdzie miejsca zna-
le??. W budzie tej sypia?em przesz?o dwa tygodnie na po-
s?aniu ze spr??ystej, morzem pachn?cej trawy morskiej,
i sypia?em doskonale.
Uko?czywszy ?piesznie sw? harcersk? toalet? skiero -
wa?em si? ku morzu, które, jak mi to dnia poprzedniego po-
wiedzia?a Stefcia, znajdowa?o si? za lasem. Szed?em po-
woli, z bij?cem sercem i g??boko wzruszony, prawie niespo-
kojny, bo oto mia?em ujrze? to, co najwi?kszych poetów
rozp?omienia?o, najwi?kszych odkrywców ?wiata zach?ca-
?o do dalekich, niebezpiecznych podró?y. Czy ja to odczu-
j?, czy potrafi? zrozumie??
Min??em ma?y, biedny cmentarz rybacki ze skupione-
mi doko?a wysokiego krzy?a ma?emi czarnemi krzy?ami na
piaszczystych mogi?ach. Przed wej?ciem na tor kolejowy
z u?miechem przeczyta?em napis na tablicy:
- BACZNO??! STóJ! gdy us?yszysz dzwon lub
gwizd parowozu lub gdy w inny sposób poci?g zauwa?ysz.
Za torem kolejowym wszed?em w las i min?wszy ja-
kie? zamkni?te i milcz?ce budynki - by?a to, jak si? pó?-
niej dowiedzia?em, stacja ratunkowa - zacz??em powoli,
z podniesion? do góry g?ow? wst?powa? na szerok? ?cie?-
k?, wiod?c? na wa?, w którym domy?la?em si? nadbrze?nej
wydmy.
1\.;draz, u samego do?u, wyst?pi? na niebie ciemniejszy
pas bardzo daleko si?ga j?cy w g??b wody.
Krzykn??em.
To by?o morze!
Poskoczy?em naprzód i wbieg?em na wydm? ..
Ach!
Przestrze? ?ywa, migotliwa. Olbrzymi, mieni?cy si?
przecudownie p?aszcz z modro-pawiowego jedwabiu. Prze-
stworze bez ko?ca, bez granic, niesko?czone, pe?ne dziwnych
13
•
blasków to jasno-zielonych, to ró?owych, to ciemno szafi-
rowych z g??bokiemi, ognistemi b?yskami purpurowe-
mi. - A daleko - daleko buro - fioletowa smuga, za? nad ni?
per?owe, mocno ?wiec?ce chmurki.
Na morzu kilka czarnych, ma?ych ?ódek i chy?y pa-
rowiec z czerwon? pr?g?!
Ogromne fale s?onawego powietrza, pot??ny oddech
szerokiego ?wiata, cisza, powaga i majestatyczny spokój.
Taki mnie porwa? zachwyt, ?e zerwawszy z g?owy ka-
pelusz, zmi??em go w r?kach, przycisn??em do ust i ten po-
ca?unek pos?a?em morzu.
Oto by?o moje pierwsze z niem spotkanie.
14
III.
I
"...
Na brzegu Ba?tyku.
Nie mog? powiedzie?, aby widok morza wzbudzi? we
mnie jakie? szczególnie g??bokie my?li. Na to by?em
jeszcze zbyt m?ody. Usiad?em na piasku i zacz??em si? po-
prostu gapi?, prawdopodobnie nawet z szeroko otwarterui
ustami, a poniewa? poprzedniego dnia, bardzo zm?czon y
podró??, poszed?em spa? dobrze po jedenastej, za? wsta-
?em przed pi?t?, wygodnie usadowiony tak d?ugo morze
podziwia?em, a? wreszcie w zachwyceniu zasn??em.
Obudzi? mnie g?o?ny ?miech, wo?anie i ?agodne potrz?-
sanie za rami?.
Przedemn? sta? Zdzi? z siostrzyczkami.
- Nie lepiej by?o wyspa? si? porz?dnie w budzie, ni?
tu, na s?o?cu? - ?artowa? Zdzi? - Wstawaj ?piochu, idzie-
my na ?niadanie.
- Szukali?my Janka wsz?dzie i nie mogli?my zna-
le??! - mówi?a panna Andzia z ?agodnym wyrzutem.
.
- A ja si? zaraz domy?li?am, ?e Janek jest na pla-
zyl - wo?a?a triumfuj?co Stefcia.
Jaka? to ?liczna by?a panieneczka! W?oski mia?a z?o-
tl, ?oztrzepane, oczy okr?g?e, fio?kowe, buzi? czerwon? od
s onca, usteczka szkar?atne. W ró?owej, lekkiej sukie-
neczce wygl?da?a, jak laleczka, ale có? taki dzieciak zna-
czy wobec takiej damy jak panna Andzia!
Zerwa?em si? troch? zawstydzony, ale w tej chwili
wstyd mój ust?pi? zdziwieniu. Pla?a by?a pe?na ludzi, prz??
15
-"t.