Mirosław Derecki(md) PRAWDZIWI LUDZIE
Film Jean-Pierre Melville’a - „W kręgu zła” powinien koniecznie obejrzeć każdy miłośnik kina. Nie tylko ze wzglądu na wartko płynący i doskonale skomponowany wątek tego kryminalnego „thrillera”, ale również z uwagi na osobę reżysera zajmującego szczególne miejsce w kinematografii francuskiej, oraz na grupę doskonałych aktorów, którzy spotkali się
„W kręgu zła”, a których od lat cenimy i podziwiamy. Alain Delon, Yves Montand, André Bourvil - to nazwiska, które mówią same za siebie. Mniej natomiast wiemy u nas, w Polsce, o samym twórcy filmu. Chociaż jest autorem dwunastu filmów, z czego większość przypada na
„kryminały” ukazujące przestępcze środowisko Marsylii i Paryża, z nazwiskiem Melville'a spotykamy się na polskim ekranie po raz pierwszy. I bardzo możliwe, że po raz ostatni:
Melville zmarł w 1973 r., nakręciwszy po „W kręgu zła” jeszcze tylko jeden film: „Un Flic”.
Szedł Melville po sukcesy, po uznanie, drogą niezwykłe trudną i wyboistą, a jego życiorys sam mógłby dostarczyć tematu do bardzo ciekawego filmu. Fanatyk kina, przystępował do pracy bez żadnego przygotowania zawodowego. Nie ukończył żadnej szkoły filmowej, nie terminował u żadnego ze znanych reżyserów. Do filmu przyszedł - jak to się zwykło u nas określać - „z ruchu amatorskiego”. Nakręcił około 30 filmów amatorskich na wąskiej taśmie, które przeszły niezauważone. Z chwilą wybuchu II wojny światowej zostaje zmobilizowany. Ewakuowany z garstką Francuzów pod Dunkierką, przebywa następnie w Anglii a potem w szeregach „Wolnych Francuzów” walczy w Afryce i we Włoszech. Po wojnie, wciąż nie mogąc wejść da zawodowego środowiska filmowego, zostaje sam producentem, reżyserem i operatorem, ryzykując całe swoje skromne oszczędności. Sukces - i zarazem sprawdzian umiejętności - przynosi mu film „Milczenie morza”, adaptacja słynnej powieści Vercorsa. Ale dopiero fakt zainteresowania się twórczością Melville'a przez słynnego włoskiego producenta Carlo Pontiego, pozwala reżyserowi-amatorowi mocno stanąć na nogach. Zafascynowany amerykańskimi filmami z tzw. „czarnej serii”, będzie odtąd tworzył dzieła stanowiące swoistą transpozycję tego gatunku - na gruncie francuskim. Będą go interesowały problemy środowiska przestępczego, ludzi w swoisty sposób pojmujących zagadnienie honoru, uczciwości, przyjaźni. Nie inaczej postępuje Melville w „W kręgu zła”:
pełna napięcia historia obrabowania sklepu z biżuterią jest przecież także pretekstem do ukazania bezkompromisowych rozgrywek w samym środowisku gangsterskim.
Osobny rozdział w tym filmie stanowi problem osób i instytucji zajmujących się ściganiem przestępczości. Tak jak twardy i bezkompromisowy jest świat przestępczy, tak często bezkompromisowa musi być policja. Łagodny z natury inspektor Mattei, jako policjant musi w krytycznych sytuacjach uciekać się do szantażu lub tortur psychicznych. „W kręgu zła” nie jest kryminalną, intelektualną łamigłówką, którą rozwiązuje wspólnie z widownią genialny detektyw. Tutaj idzie walka na śmierć i życie, walka, w której ze strony przestępców wszystkie, a ze strony policji - prawie wszystkie chwyty są dozwolone.
A właśnie - inspektor Mattei: niepozorny, chwilami śmieszny, nie potrafiący upilnować groźnego przestępcy, którego eskortował do więzienia. W pewnym jednak momencie ów rzekomy fajtłapa jawi się nam jako człowiek o silnym charakterze, rzutki, twardy, zdecydowany na wszystko. Taki właśnie jest zresztą André Bourvil w większości swoich filmów. Doskonały komik wzbudzający na widowni huragany śmiechu, tym się różni od swego częstego partnera Louisa de Funesa, że wszystkie grane przez siebie role potrafi nasycić głębokim humanizmem, ukazać człowieka takim, jaki jest naprawdę: dużo w nim śmieszności, trochę tragizmu, ale i wiele charakteru, szlachetności. W pamiętnych filmach
„serca i szpady” z ubóstwianym przez tłumy Jean Maraisem, to właśnie jego sługa, Bourvil, wychodził na głównego bohatera.
Zmarł Bourvil w roku 1970. Toczony ciężką, nieuleczalną chorobą, tylko dzięki ogromnej sile woli stawał na planie, aby dokończyć ostatnie sceny w filmie „W kręgu zła”.
I Melville i Bourvil byli prawdziwymi ludźmi: zdecydowanymi, nieugiętymi, odważnymi. Jaka szkoda, że tak wcześnie musieli odejść.
Pierwodruk: „Kamena”, 1974, nr 1, s. 14.