• Nie Znaleziono Wyników

Bohaterowie morza : powieść dla młodzieży

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Bohaterowie morza : powieść dla młodzieży"

Copied!
188
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

'.; ?

$:

'"

...

:..'l"...?•.?:"•..

(3)

,/

BOHATEROWIE MORZA

.'

",

(4)
(5)

R. M. B A L L A N T Y N E

BOHATERdwIE I

MORZA

POWIE?? DLA M?ODZIE?Y

PRZYGOTOWA? DO f'RUKU

ZYGMUNT MICHF\?OWSKl

w y D A W N I C T W O J. K U B I C K I E G O

(6)

20 t-?

Zak?. Salezja?ski, Dzia? Grafiki, W#wa, Ks. Sicmea 6. B#13181

(7)

ROZDZIA? I.

Czerwone Nabrze?e.

Przed kilku laty znajdowa?a si? w pobli?u brze-

gu Tamizy ma?a ulica, któr? mo?na by okre?li? ja-

ko jedn? z naj skromniejszych i najbardziej zacisz-

nych ulic ówczesnego Londynu.

Bezpo?rednie s?siedztwo tej ulicy by?o uderza-

j?co brudne i gwarne. W powietrzu unosi? si? moc-

ny zapach ?oju i smo?y, co przywodzi?o na my?l

handel i okr?ty. Od g?ównej ulicy bieg?y w bok w?-

skie uliczki wiod?ce ku nabrze?u i sk?adom, a u ich

wylotu widnia?y skrawki kad?ubów statków, buk-

szprytów") i bomów**) na tle b?otnistej wody i dy-

mu. W dzielnicy tej istnia?y dziedzi?ce, na które wy-

chodzi?y nieoszklone ok na, podobne raczej do drzwi,

a pod ?cianami sta?y pot??ne d?wigi. By?y te? pod-

wórza zastawione beczkami i bary?kami, zarzucone

wielkimi kotwicami i ?a?cuchami. Nie brak by?o

tak?e ma?ych sk?adów, stoj?cych na palach.

*) Maszt pochy?y, wystaj?cy nad wod? na przodzie

okr?tu.

**) Drewno poziome, przytwierdzone za pornoc? w?6w

do masztu, drugim ko?cem zawieszone na linie.

s

(8)

Co za? do mieszka?ców tej dzielnicy, to szczury

by?y tu zapewne liczniejsze od ludzi.

Dalej w g??b, po l?dowej stronie naszej niepozor-

nej ulicy, sprz?t handlowy i ?eglarski ust?powa? tro-

ch? miejsca przedmiotom s?u??cym do u?ytku do-

mówego.

Wielkie, dobrze od?ywione konie ci?gn??y w?ski-

mi ulicami tak ogromne i ci??kie wozy ora? platfor-

my, i? zdawa?o si?, ?e zmia?d?? one kamienie bruku,

po którym si? tocz?.

Chude, wyg?odzone os?y kroczy?y chwiejnym

krokiem, wlok?c wózki pe?ne gnij?cych jarzyn i nle-

apetycznych ryb, a sprzedawcy wykrzykiwali wrza-

skliwie rodzaj i cen? swych towarów.

Lichwiarze, po?yczaj?cy pod zastaw, narzucali

swój wymi?toszony towar, wystawiaj?c go przed

oknami i drzwiami a? do po?owy chodnika, jakby

chcieli wie?? na pokuszenie pó?nagich oberwa?ców,

Brudni paszteciarze rozk?adali swe zat?ch?e wy-

roby w nieoszklonych oknach wystawowych, kusz?c

niejako g?odnych.

Ludno?? miejscowa by?a ró?norodna, mieszana.

Zamo?ni kupcy i handlowcy, tragarze i wo?nice, pra-

cownicy biurowi i ekspedienci, ocierali si? o bieda-

ków w ?achmanach, m??czyzn i kobiety, o których

nikt nie wiedzia?, czym s? i czym si? trudni?.

Nikt si? te? o to nie troszczy? oprócz pe?ni?cego

s?u?b? policjanta oraz m??czyzny o powa?nej twarzy

w zniszczonym, czarnym odzieniu, z wielk? Bibli?

w kieszeni, który darzy? ich szczególn? uwag?

i ?yczliwo?ci?.

6

(9)

Ca?e s?siedztwo obfitowa?o w widoki smutne, lecz

ciekawe.

Nie by?o tam ani jednego miejsca, które by si?

nadawa?o do odbycia popo?udniowej przechadzki.

A jednak i w tej dzielnicy mo?na by?o sp?dzi? czas

po?ytecznie, a ludzie nie gardz?cy biedot? mogli

nauczy? si? tam niejednego.

Pomimo brudnego i ha?a?liwego otoczenia nasza

skromna ulica, zwana wówczas Czerwonym Na-

brze?em by?a wzgl?dnie czysta i spokojna. Prawda,

?e zapach ?oju i smo?y dochodzi? tak?e tutaj, podob-

nie jak i ha?asy, lecz w stopniu umiarkowanym.

Przy tym to w?a?nie Czerwonym Nabrze?u

znajdowa?o si? biuro firmy .Dcnham, Crumps

i S-ka".

W ch?odny, jesienny dzie?, pan Denham sta?

w swym gabinecie przed kom?nkiem, zwrócony ple-

cami do ognia. By? to m??czyzna wysoki, ?ysy, lat

czterdziestu pi?ciu, którego pewno?? siebie starczy-

?aby jednak dla cz?owieka sto czterdziestopi?ciolet-

niego.

·

Pan Crumps siedzia? w ma?ym pokoju i pracowa?

tak zawzi?cie, jakby chcia? odrobi? czterdziestoletnie

zaleg?o?ci i podj?? si? uko?czy? t? prac? przed wie-

czorem.

By? on nadzwyczaj drobny, wyj?tkowo chudy,

bardzo skromny, troch? g?uchy i przekroczy? ju?

sze??dziesi? tk?.

S-ka umar? przed dwoma laty, wi?c nie b?dziemy

si? nim zajmowali. Czynno?ci jego wykonywa? obec-

nie zaufany pracownik firmy.

- ,

(10)

"Denham, Crumps i S-ka" byli armatorami.

Uchodzili za ludii bogatych. Pewnym by?o w ka?dym

razie, ?e w biurze przy Czerwonym Nabrze?u pro-

wadzono liczne interesy i ?e Denham mieszka? w ?ad-

nej kamienicy na Russel Square, a Crumps w mi-

?ym domku w Kensington, S-ka za? mia? faeton*)

zaprz??ony w kucyki i zmar? w przytulnej, w?asnej

willi w Hampstead Heath.

Biuro "Denhama, Crumpsa i S-ki" by?o ma?e

i skromne jak i ulica, przy której si? znajdowa?o.

W?ski korytarz prowadzi? do niewielkiego pokoju

frontowego. Pracowa?o tam czterech urz?dników,

którzy - siedz?c na wysokich sto?kach - pisali gor-

liwie w czterech ogromnych ksi?gach.

Matowe szklane drzwi, w kilku miejscach poryso-

wane - co umo?liwia?o kierownikowi firmy podpa-

trywanie pracowników - oddziela?y "biuro" od ga- #

binetu Denhama, który ??czy? si? z pokoikiem

Crumpsa.

- Nie rozumiem, doprawdy... - rzek? pan

Denham sam do siebie i potrz?sn?? ma?ym, srebrnym

dzwonkiem.

Natychmiast .. pojawi? si? goniec w granatowej

kurtce z b?yszcz?cymi guzikami.

- Peekins, masz tu listy. Wy?lij je zaraz. Czy

przychodzi? kto do mnie po po?udniu? Kto? wygl?-

daj?cy na marynarza?

Ch?opiec drgn?? i poczerwienia? mocno.

- Có? tam znowu? Czemu gapisz si? na mnie

i nie odpowiadasz?

I?) Lekki, wytworny, otwarty powth.

8

(11)

- Prosz?... pana... - wyj?ka? Peekins nie-

?mia?o - doprawdy, nie chcia?em ?le zrobi?, ale pa-

trzy? tak gro?nie i by? taki ...

-' Có? ty bredzisz, ch?opcze? - przerwa? mu pan

Denham i schwyci? go za ko?nierz. - O czym ga-

dasz? Odpowiedz natychmiast na moje pytanie. Czy

by? tu dzi? m??czyzna o wygl?dzie marynarza?

- By?, prosz? pana. My... my?la?em, ?e to ja-

ki? pijany i nie chcia?em go wpu?ci?. Stoi przed

drzwiami i wali do nich ju? od ...

Urwa? w pó? zdania, gdy? pan Denham wyrzu-

ci? go z pokoju krzykn?wszy:

- Wpu?? gol

W chwil? pó?niej rozleg?y si? ci??kie kroki i wy-

straszony ch?opiec wprowadzi? do gabinetu m?odego,

wysokiego m??czyzn? niezwykle ros?ego, o szerokich

ramionach, licz?cego zapewne oko?o dwudziestu

trzech lat. Gruba kurtka, szerokie spodnie i cerato-

wa czapka zdradza?y marynarza.

Przyby?y zdj?? czapk?. Twarz jego okrywa? ru-

mieniec wzburzenia, a brwi ?ci?gn??a. gniewna

zmarszczka.

- Przepraszam pana - zacz?? troch? 'Ostro,

lecz z odcieniem szacunku - wzywa lunie pan,

a potem ...

_ Wiem, wiem, co pan powie, panie Bax -

wtr?ci? pan Denham. - Nie gor?czkuj si? pan. Mam

nowego go?ca, który jest widocznie niespe?na rozu-

mu. Niech pan siada. Wezwa?em pana, bo chc?, aby?

pan poprowadzi? .Anulk?" do Liverpool'u. S?dz?, ?e

b?dzie pan móg? wyruszy? niezw?ocznie ...

9

(12)

- Bez szczegó?owego sprawdzenia stanu szku-

nera-brygu")? -- zdziwi? si? Bax.

- Rozumie si? - odpowiedzia? pan Denham

oschle. - Nie widz? potrzeby ponownego sprawdza-

nia. Je?eli b?dziemy dokonywali napraw tak cz?sto,

jak w dwóch osta tnich latach, szkuner b?dzie nas

kosztowa? wi?cej, ni? jest wart.

- A jednak potrzebuje naprawy - o?wiadczy?

Bax stanowczo. - Uwa?am za swój obowi?zek po-

wiedzie? panu, ?e nie ma na nim od sztaby**), a? po

ruf?**>''<), ani jednej deski czy belki, która by nie by?a

zmursza?a. Pan zap?aci tylko pieni?dzmi, ale moi lu-

dzie i ja mo?emy przyp?aci? naszym ?yciem. Radz?

panu wykre?li? ten statek ze swych ksi?g i naby?

nowy.

- Panie Bax, za m?ody? pan na to, aby udziela?

rad - niepytany. Uwa?am, ?e orzeczenia budowni-

czego, który bada stan moich okr?tów s? miarodaj-

ne w tych sprawach. Mam do niego nieograniczone

zaufanie. Powierzy?em panu "Anulk?" po to, by? panI

j? prowadzi?, a nie krytykowa?. Je?eli si? pan jed-

nak boi ...

_ Ba? si?l - obruszy? si? m?ody marynarz i po-

czerwienia? jeszcze silniej. Nazywa pan strachem

obaw? o ?ycie pa?skich ludzi i o ca?o?? pa?skiej w?a-.

sno?ci?! Gotów jestem ?eglowa? na "Anulce" dopóki

cho? jedna klepka b?dzie si? trzyma?a jej ?eber,

lecz ...

I ,

)?) Okr?t dwu-msztowy z przednim" masztem rejowym

i tylnym szkunera.

)?,:.) Ostro zako?czona przednia cz??? kad?uba okr?tu.

*'?'?) Tylna cz??? okr?tu.

10

(13)

Tu Bax urwa? i zagryz? warg?, jakby powstrzy-

muj?c s?owa, których lepiej by?o nie wypowiada?

- A wi?c - odezwa? si? pan Denbarn udaj?c,

?e nie zauwa?y? tej przerwy - nie wspominaj pan

wi?cej o naprawie. Gdy oka?e si? konieczna, zostanie

dokonana. Niech pan b?dzie gotów wyp?yn?? jutro

rano. Zawinie pan najpierw do Dover, gdzie mój

agent udzieli panu dalszych polece?. Do widzenia.

- Do widzenia panu - odpowiedzia? Bax

krótko. "

I

W sta? i wyszed? z gabinetu.

Gdy przechodzi? przez pokój pracowników, jeden

z nich zatrzyma? go, k?ad?c mu r?k? na ramieniu.

-' Co s?ycha?, panie Gwidonie? - zapyta? Bax,

a weso?y u?miech sp?dzi? zmarszczk? z jego czo?a. -

Zdaje si?, ?e pop?ywamy troch? tej zimy, o ile nie

pójdziemy na dno.

- Dla pana jestem Gwido, a nie ?aden pan Gwi-

do - odpowiedzia? m?odzieniec weso?o. - Gdzie b?-

dzie mo?na zasta? pana dzi? po szóstej?

- Pod "Trzema weso?ymi majtkami".

- Dobrze. Przyjd? tam.

- Gwido l - zabrzmia? z gabinetu g?os pana

Denhama.

- Stucham, wuju.

M?odzieniec stan?? z piórem w r?ku przed srogim

obliczem krewnego, który zmierzy? go spojrzeniem

pe?nym niezadowolenia.

Trudno by sobie wyobrazi? wi?ksze przeciwie?-

stwo, jak to, które istnia?o mi?dzy wynios?ym sztyw-

nym i dumnym wujem, a przystojnym, smuk?ym

i szczerym siostrze?cem.

11

(14)

- Ile razy mam ci powtarza?, ?e "wuju" to

odezwanie si? zbyt poufa?e, nieurz?dowe i zupe?nie

nieodpowiednie w biurze, zw?aszcza w obecno?ci in-

nych pracowników, a twoich kolegów.

-, Ale? wuju, nie chcia?em ...

- Do??. Nie ??dam t?umacze?, lecz stosowania

si? do moich zarz?dze?. Przypuszczam, ?e zechcesz

wyjecha? na kilka. dni?

__ Tak wuj... tak jest, prosz? pana. O" ile nie

ma pan nic przeciwko temu ...

_ Owszem mam. Jest was w biurze tylko czte ..

rech, a robota musi by? wykonana. A poza tym nie

roz?tniem, dlaczego ludzie m?odzi, zdrowi uwa?aj?,

?e nale?? im si? co roku dwa lub trzy tygodnie p?at-

nego wypoczynku. Ja nie wyje?d?am nigdy ani na

wie?, ani nad morze. B?d? jednak musia? udrleli? ci

urlopu, gdy? cz?owiek nie mo?e wy?ama? si? ca?ko-

wicie spod tyranii spo?ecznych urz?dze?.

_ Dzi?kuj? wuj. .. panu - rzek? Gwido, które-

go serce zabi?o rado?nie na my?l, ?e b?dzie móg? od-

wiedzi? - cho?by na krótko - matk?, mieszkaj?c?

nad morzem.

Przez ostatnich bowiem jedena?cie miesi?cy by?

poprostu przykuty do pulpitu w biurze na Czerwo-

nym Nabrze?u.

_ Do widzenia. K?aniaj si? matce. Czy chcesz

jeszcze co? powiedzie?? - zapyta? pan Denham,

widz?c, ?e siostrzeniec patrzy z zak?opotaniem w po-

d?og?.

_ Tak jest - odpowiedzia? Gwido zebrawszy

si? na odwag?. - Czy pan wie, ?e u wybrze?a Kent

statki ulegaj? cz?sto rozbiciu?

12

(15)

- Wiem o tym a? nazbyt dobrze. Ponie?li?my

znaczn? strat? wskutek rozbicia si? tam "Mewy".

- Tak, rozbicie si? "Mewy" by?o ci??k? strat?.

Straci? pan bowiem nie tylko pi?kny okr?t i bogaty

?adunek, zgin??o wówczas tak?e dwudziestu dwóch

ludzi. Katastrofa ta wywar?a tak wstrz?saj?ce wra-

?enie na mieszka?cach Deal i Walmer , miejscowo?ci

w pobli?u których s? wydarzy?a, ?e na ogólnym ze-

braniu postanowiono zakupi? ?ód? ratunkow?.

-- I có? z tego?

- Otó? mama obieca?a równie? poprze? t? spra-

w?' ale maj?c skromne ?rodki nie mo?e da? du?o.

I ja z?o?y?em niewielk? sum?.

- Zarabiasz nie wiele. Bardzo to nierozs?dnie,

?e trwonisz w ten sposób pieni?dze.

- Trwoni??

- Tak. .?Je do czego zmierzasz?

- My?la?em... s?dzi?em. .. by?em pewny. .. ?e

i wuj da co?kolwiek na tak po?yteczny cel ...

- Tak? - przerwa? pan Denham. - A wi?c

omyli?e? si? bardzo. Nie daj? nigdy na cele dobro-

czynne. Jest to b??dna zasada. Zwi?ksza si? przez to

tylko liczb? przest?pców i ?ebraków.

-- Ale? wuju, przecie? to nie jest zwyk?a dobro-

czynno?? -- nastawa? Gwido. - ?ód? ratunkowa

mo?e ocali? tam setki istnie? ludzkich! Ach, gdyby

wuj by? widzia?, tak jak ja, straszliw? rozpacz malu-

j?c? si? na twarzach ludzi, uczepionych olinowania,

b?d?cych zaledwie o rzut kamieniem od brzegu,

o który fale bi?y z tak? zaciek?o?ci?, ?e jedynie ?ód?

ratunkowa zdo?a?aby si? na nich utrzyma?! Gdyby

wuj by? s?ysza? przejmuj?ce krzyki rozpaczy, gdy

13

(16)

I

maszty pochyli?y si?, pogr??aj?c wszystkich w sza-

lej?cych odm?tach - jestem pewny, ?e wówczas

wuj da?by na ten cel sto funtów albo i wi?cej.

- Nie dam ani grosza. ?ód? ra tunkowa mo?e

si? równie dobrze przewróci? jak ka?da inna. A zda-

rza?o si? ju?, ?e za?oga ratownicza gin??a razem

z tymi, którym po?pieszy?a z pomoc?. Uwa?am, ?e

ludzie po?wi?caj?cy si? ?eglarstwu musz? by? przy-

gotowani na wszelkie niebezpiecze?stwa zwi?zane

z tym zawodem. A teraz, id? ju?. I pozdrów matk?

ode mnie. Oczekuj? ci? od przysz?ej soboty za

tydzie?.

- Do widzenia, wuju. Je?li wuj zobaczy kiedy

burz? na lTIOrZU i rozbicie si? okr?tu, zmieni wuj za-

pewne swój pogl?d na u?yteczno?? ?odzi ratunkowej.

ROZDZIA? II.

W winiarni.

"Trzej weseli majtkowie" by?a to winiarnia,

w której zbierali si? marynarze.

- Ale?cie tu nakopcili! Te, Bill, otwórz no tro-

ch? luk?, bo si? udusimy - krzykn?? gromki g?os

w chwili, gdy Gwido wszed? do niewielkiej izby,

gdzie kilkudziesi?ciu ha?asuj?cych marynarzy sie-

dzia?o ob?okach dymu.

Gwido rozejrza? si? dooko?a, nie mog?c przebi?

wzrokiem ciemnej zas?ony, która spowija?a wszyst-

ko. Szuka? widocznie kogo?.

14

(17)

- No ch?opcze, rzu? kotwic?! - zawo?a? kto?

z po?ród naj g?stszych k??bów dymu. - Grunt tu

dobry.

- A czego si? napijesz? Je?li skorzystasz z za-

proszenia? - zapyta? drugi g?os.

-I Czy jest tu Jan Bax? - zapyta? Gwido.

- Ach, to ty, bracie'? Ster prosto l Uwaga! Ska?y

po podwietrznej! W prawo ster! Ano, by?em pewny)

?e nie wyminiesz tych raf i wpadniesz na nie -

o?wiadczy? Bax, gdy jego przyjaciel potkn?? si?

o trzy czy cztery spluwaczki.

Po czym doda?:

- No, siadaj. Napijesz si? czego??

- Nie, dzi?kuj?. Co za wstr?tna nora. Jak mo?-

na tu je??! Cho?, pogadamy sobie na dworze, na

?wie?ym powietrzu.

- Poczekaj troch? - rzek? Bax. - Nie mia?em

nic w g?bie od szóstej rano, a dopiero zacz??em je??.

Wobec tego Gwido usiad? i zamówi? szklank?

piwa.

?

_ Ohej szyper! - krzykn?? jaki? szorstki g?os

ode drzwi. - Czy Jan Bax jest tutaj w porcie?

- Jest - odpowiedzia? poszukiwany. - Ster

prosto, stary l Uwa?aj! Ska?y po podwietrznej!

- Trzymam wprost - rzek? t?gi marynarz, ste-

ruj?c pos?usznie we wskazanym kierunku i po

chwili "zakotwiczy? si?" 'Obok naszych dwóch przy-

jació?.

- Co s?ycha? dobrego, kapitanie Laker? - za-

pyta? Bax, podaj?c mu r?k?.

-- Wszystko po staremu - odpowiedzia? kapi-

tan, zamykaj?c podan? d?o? w swej pot??nej pi??ci,

s?katej i mi?sistej, pokrytej bliznami.

15

(18)

- A co pan tu robi, panie Gwido?

? Przyszed?em zobaczy? sl z Baxem.

- Kr??yli?my, szukaj?c tego samego okr?tu,

wi?c spotkali?my si?.

- A jak?e. Lecz teraz, gdy? mnie pan ju? zna-

laz?, kapitanie, powiedz czego chcesz ode mnie? _

zapyta? Bax.

- Kolego, wracam do domu i upraszam o koj?

na .Anulce" .

---< Ani mowy o tym, kapitanie. Zna pan prze-

cie? przepisy.

- Pojad? jako nadliczbowy - nalega? Laker.

- Czy to nie dziwne, panie kapitanie, ?e mam

do Baxa tak? sam? pro?b?? - odezwa? si? Gwido.

-, Bax, przecie? z ciebie dobry ch?op, zabierzesz nas

obu. Zar?czam, ?e wuj nie we?mie ci tego za z?e.

- Jak tak, to co innego - rzek? Bax. - Je?eli

bierzesz odpowiedzialno?? na siebie, przyjm? ci?

ch?tnie na "Anulk?". Dostaniesz najlepsz? koj?. Czy

wiecie, ?e kocham ten stary okr?t, cho? nie zdatny

ju? jest do ?eglugi? To moja pierwsza mi?o??.

- Dobrze mówisz - rzek? kapitan, nabijaj?c

sobie fajk?.

Uko?czywszy t? wa?n? czynno?? spojrza? z uro-

czyst? powag? w pi?kne, m?skie oblicze m?odego

?eglarza, dla którego ?ywi? nieograniczony podziw.

Gdy Bax by? malutkim Jasiem, Laker hu?ta? go

na kolanach, potem nauczy? go robi? ?ódki, p?ywa?,

?ios?owa?, a kiedy ch?opiec podrós?, ?eglowa? z nim

nieraz na tym samym lugrze"), gdy wyp?ywali na

*) ?aglowiec.

16

(19)

morze podczas szalej?cych burz, aby ratowa? ludzi

lub ?adunek okr?tów rozbitych na Piaskach Goodwin.

--.- No, czas na nas. - Chod?cie na statek, je?li

chcecie przedrzema? si?, zanim podnios? kotwic? --

rzek? Bax i przywo?awszy kelnera zap?aci? swój ra-

chunek, po czym wszyscy trzej opu?cili winiarni?. \

ROZpZIAL III.

Uratouxma.

- Gdzie? jest ta ?ód?, ch?opcze? - zapyta? ka-

pitan Laker Baxa. I

- Tu nie daleko. Uwa?aj pan na ?ap? tej kotwi-

cy. W?a?ciciel tych placów powinien doprawdy sma-

?y? 'si? w piekle za zastawianie takich potrzasków na

ludzi. Gwido, uwaga! 'Trudna tu ?egluga w ciemn?

noc.

- Dobrze Bax. Bcd? si? trzyma? tu? za tob?,

wi?c je?li si? przewrócisz, pójdziemy przynajmniej

razem na dno.

Teren, przez który nasi przyjaciele brn?li tak po

ciemku, by? owym niskim obszarem pe?nym b?ota

i starych gratów, tworz?cym pas graniczny mi?dzy

l?dem a wod? i zamieszka?ym przez wspomniane

poprzednio liczne i ruchliwe szczury.

- Trzymaj si? mocno! - hukn?? Laker, po-

tkn?wszy si? o trzon kotwicy. - Czemu nie posta- j

wicie na, tych mieliznach latarni morskiej czy jakie-

go? innego znaku ostrzegawczego?

W prawo stert VI prawo! Stój1 - krzykn??

Bax.

17

(20)

Kapitan us?ucha? z w?a?ciw? marynarzowi szyb-

ko?ci?, przez co unikn?? stoczenia si? do wody ze

skraju nabrze?a, dok?d w?a?nie dotarli.

- Ohej n? "Anulce!" - zawo?a? Bax.

Z ciemno?ci odpowiedzia? mu niezw?ocznie ch?o-

pi?cy g?os, po czym rozleg? si? plusk wiose?.

- Obrotny smyk, ten pa?ski siostrzeniec l -

rzek? Bax zwracaj?c si? do Lakera, którego posta?

ledwie odró?nia?, cho? sta? tu? przy nim." - B?dzie

pan mial kiedy? z niego pociech?,

Kapitan chcia? co? odpowiedzie?, lecz ch?opiec,

o którym by?a mowa, przerwa? mu, wyr?n?wszy

dziobem ?ódki o nabrze?e, przy czym wywróci? si?

i upad? na dno ?odzi.

- Czemu wujek mnie nie okrzykn??? - rzek?

ch?opiec z wyrzutem, gdy wsta? i pociera? st?uczone

?okcie.

- Nic ci nie b?dzie. Tak si? pr?dzej nauczysz -

za?mia? si? Laker dobrodusznie i wszed? do ?ódki.

\V chwil? pó?niej przybili do burty "Anulki "

i niebawem kapitan Lalcer i Gwido Foster u?o?yli

si? do snu w dwóch w?skich kojach,

Bax za?, zwolniwszy wachtowego, przemierza?

powoli pok?ad naj ich g?owami.

Przed samym ?witem kapitan zjawi? si? na po-

k?adzie.

- Lekki wiatr zachodnio-po?udniowo-zachodni

- mrukn??, spojrzawszy na chor?giewk?, powiewa-

j?c? na szctycie masztu.

) Nast?pnie obieg? wzrokiem widnokr?g,

18

Cytaty

Powiązane dokumenty

a tylko ludzie tego nie widz?, bo mo?e to jest mniej wi-?.

Rybak opanował się już zupełnie, ale chłopcy dostrzegli w jego oczach ból i udrękę, które chciał teraz przed nimi.. ukryć i porozumieli się między sobą

Koncepcja statyczna czasu zbliża się do koncepcji relatywnej w określeniu stosunku czasowego „wcześniejszy — późniejszy”, co ma tu realny, fizyczny sens, a także w

Wyznaczy¢ pole jego najwi¦kszej ±ciany oraz k¡t pomi¦dzy ±cian¡ najwi¦ksz¡ i najmniejsz¡3. Obliczy¢ odlegªo±¢ pomi¦dzy rozª¡cznymi przek¡tnymi s¡siednich ±cian

• Zadania z cz¦±ci drugiej równie» nale»y przygotowa¢ wcze±niej i b¦d¡ one rozwi¡zywane

Występowanie dubletów słowotwórczych -ota || -ość, -oć, które miały jednakowe lub zbliżone znaczenia, nie zawsze warunkowało wycofywanie się z leksykonu derywatów z

Okazuje si¦, »e sytuacja jest bardzo trudna i w wielu wypadkach caªki po prostu nie da si¦ policzy¢ (tzn. nie da si¦ jej wyrazi¢ przez wszystkie znane funkcje elementarne)..

© Copyright by Wyższa Szkoła Turystyki i Języków Obcych, Warszawa 2019 Pewne prawa zastrzeżone.. ISSN 1899-7228 Nakład: