C e n a n in ie js z e g o n u m e r u k o p . 20,
PRENUMERATA: w W a r a z a w le kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.20. Półrocznie Rb.
4 .6 0 Rocznie Rb. 9 . Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie.
Rb. 12. -M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie 1 Cesarstwie kop. 76, w Aus*
tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłko „Alb*
8 z Ł w dołączą sig 00 hal. Numer 00 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Ou*
najewskiego Ns 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub (ego mlelsce na 1-e) stronie przy tekście lub w te k ś c ie R b -1. na 1-e) stronie okładki kop. 60.
Na 2-e) I 4-e) stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki i ogłoszenia zwykłe kop. 20. -Za tekstem na blałel stronie kop. 30 Kronika to*
warzyska. Nekrologi I Nadesłane kop. 70 za wiersz nonparelowy. Marginesy:
na l*ej stronie 10 r b , przy nadesłanych 8 rb.t na ostatnie) 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 170. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Adres Redakcyl i Admlnlstracyl: WARSZAWA, Zgoda Ni 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68*70. Admlnlstracyl 73*22 I 80-70.
Orukarni 7*38. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska No 81. Za odnoszenie do
domu dopłaca sią 10 kop. kwartalnie. Rok X. Ns 28 z dnia 10 lipca 1915 r.
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT”. Warszawa, ulica Zgoda Ne 1.
Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.
D o l i n a S z w a j c a r s k a
Codziennie od godz. 8 wiecz.
Koncerty Warszawskiej Orkiestry Filharmonicznej pod dyr. J. Ozimińskiego i B. Szulca.
Franc. Tow. Ubezpieczeń na życia
„ L ’ U R B A IN E ”
Ulgi na wyp. niezd. do pracy F ilja dla K r. P. Marszałk. 138.
885*7 Oddział miejski: ulica Moniuszki Nr. 2.
Biuro Kijowskie: Kijów, ulica Kreszczatłk Nr. 45.
Wilno, róg S-to Jerskiej i Kazańskiej Nr. 9.
P i o t r o g r o d z k i l e t n i T E A T R -O P E R E T T A
Walentyny Piątkowskiej,
9 Chm ielna 9 , tel. 51-14.
Z udziałem sły n nej prymadonny, u l u b i e n i c y Piotro- grodu i Moskwy.
Kasa otwarta codz
W. Piątkowskiej
oraz naj-leps z ych sił trupy.
od 10-ej do 2-ej i od 5-ej do 9-ej wiecz.
Sto lat pod panowaniem rosyjskiem.
III.
Krótki, nie cale dwa lata trwa
jący okres próby uzdrowienia sto
sunków polsko-rosyjskich, kilkana
ście a właściwie kilka ledwo miesię
cy inieyatywy i początku nowego systemu, który ani zdoła} sie rozwi
nąć, ani mógł utrwalić, nazywane są potocznie czasem Reform Wielopol
skiego. Zaszedł wtedy wyjątkowy od wieków w Polsce fakt: znalazł się mąż stanu wielki, mądry i silny, żą
dny władzy, chętny odpowiedzialno
ści, znakomity prawnik i świetny or
ganizator. W 1861 r. spotkał szcze
gólne dla swei karcery okoliczności:
szeroki i liryczny liberalizm w Pe- trogradzie; wielka reforma włościań
ska, prowadzona przez samego ce
sarza Aleksandra II; uczciwy a nie
dołężny namiestnik w Królestwie;
patryotyczno-kościelne manifestacye warszawskie, skąd zamieszki uliczne Upięć ofiar lutowych; w kraju pod
niecenie, u rządu chwiejność, u na
czelnej władzy niechęć do represyi i rachowanie się z europejską opinia, sprawie polskiej przychylną; przy- tem panujące w rosyjskiej opinii przekonanie o bankructwie systemu mikołajewskiego, który spowodował przegrana wojnę 1856, i o potrzebie reform. Te chwile Wielopolski u- chwycił w locie i pomkną} do wła
dzy, jak strzała. W końcu lutego 1861 r. nieznany nawet władzom kra
jowym, w końcu marca, już jest au
torem projektu reform, częściowo zaakceptowanych przez cesarski de
kret i ministrem oświaty i wyznań Królestwa Polskiego.
Idea Wielopolskiego był na
przód powrót do karty konstytucyj
nej 1815 r. Na to me zgadzał się ks.
Gorczakow. Wtedy Wielopolski o- pracował projekt reform, które mia
ły naprzód znieść to wszystko, czem skażono Statut Organiczny 1832 r„
dalej ten Statut wykonać, o ile był on zaniedbany, wreszcie ten Statut dopełnić przez wielka instytucyę prawodawczą, nazwana Senatem, złożoną z dwóch Rad: Senatorskiej i Walnej, częściowo z wybranych o- sób złożonej, ponieważ wchodzić mieli do niej prezesi Rad Wojewódz
kich i władz Towarzystwa Kredyto
wego Ziemskiego. Projekt tego Se
natu upadł. Ale postanowiono roz
maite reformy, wszystkie w grani
cach Statutu Organicznego 1862 r.
Oto dokument urzędowy, streszcza
jący to postanowienie: „J. O. Ksią
że Namiestnik przez telegram z Pe- trogradu otrzymał w treści wiado
mość o wydaniu przez J. C. Kr. Mość następujących najwyższych posta
nowień: 1) W miejsce Okręgu Nau
kowego Warszawskiego i Wydziału Duchownego w Komisyi Spraw W e
wnętrznych i Duchownych, ustano
wioną zostafe Komisya Rządowa W yznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. 2) D yrektorem Głó
wnym prezydującym w tej Komisyi mianowany Aleksander hr. W ielo
polski M argr. Myszkowski, z miej
scem w Radzie Administracyjne]
Królestwa. 3) Postanowiona ogólna reform a szkół. 4) Ustanowienie Za
kładów naukowych w yższych a mię
dzy niemi i Szkoły praw a. 5) U sta
nowienie R ady Stanu Królestwa, do składu której wchodzą dygnitarze stanu duchownego i znakomici oby
watele kraju. Rozpoznanie skarg i petycyi, oprócz zwykłych czynno
ści, leży w zakresie atrybucyi Rady.
6. Ustanowionemi zostaia w guber
niach Rady z wyborów. 7) Takjeż R ady z wyborów ustanowionemi zo
staia po powiatach. 8) U rzędy muni
cypalne z wyborów ustanowionemi zostaia w mieście W arszaw ie i w główniejszych m iastach Królestwa".
Odsunięto więc zaraz Muchano- wa od spraw ośw iaty i w yznań, a nowy minister tych spraw, Wielopol
ski, zasiadłszy w Radzie Adm inistra
cyjnej i m ając zupełne zaufanie ks.
Oorczakowa, stał się duszą rządu.
To zaś tembardziej, że 9 kwietnia, po zniesieniu Tow arzystw a Rolni
czego, nowych z tego powodu za
mieszkach ulicznych i nowych ofia
rach, został ministrem sprawiedli
wości, pozostając na czele ministe- ryum oświaty. Do śmierci O orcza
kowa (29 m aja 1861) rządzi bez wiel
kich przeszkód i przeprow adza sze
reg projektów praw, opracowanych pod swym kierunkiem: O okupie pańszczyzny (16 m aja) i cztery Dra
wa samorządowe (5 czerwca). Nowe prawo o Radzie Stanu, ogłoszone w formie dekretu, jako „wypis z Pro- tokulu Sekretaryatu Stanu Królestwa Polskiego", opublikowano również 5 czerwca. W tedy jednak ks. G orcza
kow już nie żyt a nowi namiestniko- wie stawali w ooorzek reformom i chęciom Wielopolskiego
Jak ocenić to- co tc prawa i za
mierzenia przynosiły? W jednam
Ir
Od administracyi.W ielkie trudności, z jakiemi walczyć musimy w obec
nych czasach, zmuszają nas do wczesnego uregulo
wania nakładu „Świata” . Celem więc uniknięcia przerwy w wysyłaniu pisma, prosimy uprzejmie Szan.
Prenumeratorów o rychłe odnowienie przedpłaty na ll-gie półrocze.
u
sięgały one skutkami swemi nietyl- ko poza system mikołaj ewski, ale nawet i konstytucyjny: dawały kra
jowi samorząd ziemski i miejski no
wożytnego typu, jakiego nigdy nie posiadał, poza zaczątkami czasów Księstwa Warszawskiego. Cenne to prawa, ponieważ dla braku ich zwi
chnęło się cale życię publiczne Kró
lestwa. Konstytucyjnego i zamarło zgoła publiczne życie między 1831 a 1862 r. Utworzenie osobnego ministe- ryum oświaty i wyznań sięgało ró
wnież poza reakcyjny system miko- łąjęwski, do czasów Królestwa Kon
gresowego. To samo należy powie
dzieć . o zamierzeniach szkolnych.
Wreszcie Rada Stanu nietylko zo
stała przywróconą, ale i rozszerzoną cennem prawem kontroli żywiołów obywatelskich nad nadużyciami ad- ministracyjnemi. Te reformy nie były wiec Prostem wypełnieniem Statutu Organicznego, ale czernś in- nem jeszcze, oryginalnem w części, budującem życie publiczne w kraju od fundamentów, jakich brakowało mu nawet w czasie Karty Konstytu
cyjnej.
Przygotowywał Wielopolski in
ne projekty praw: przywrócenia Sądu Najwyższego, utworzenia o- sobnego Sądu Głównego dla poli
tycznych przestępstw, ustawy gmin
nej. Gdy mianowano namiestnikiem tępego Suchozaneta, Wielopolski po
dał się do dymisyi, nie przyjęto jej przecież i rozkazano mu przyjechać nad Newe „dla wytłomaczenia się".
Trafił tam na usposobienie sprawie polskiej przychylne. Bawił od listopa
da do czerwca. 1 stycznia 1862 r.
zniesiono osobny Departament do spraw polskich orzy Radzie Państwa i petrogradzka Komisyę kodifikacyj- ną praw Królestwa.. Było to wzmo
cnieniem zasady autonomii. 6 stycz
nia ks. Feliński został zatwierdzony przez Rzym, jako arcybiskup war
szawski. Na stanowiska ministrów mianowano w Królestwie polaków (skarbu — Bagniewski, sprawiedli
wości — Dembowski). W kwietniu utworzono Radę Duchowną Rzym
sko-Katolicką i Radę Wychowania Publicznego. W maju odbyto się pierwsze posiedzenie Rady Nlieiskiei w Warszawie. Były to tryumfy sy
stemu Wielopolskiego. Wreszcie, w dniu 8 czerwca, uwieńczono ten sy
stem mianowaniem W. Księcia Kon
stantego na stanowisko namiestnika, Wielopolskiego na naczelnika Rządu Cywilnego, a gen. Ramseya na do
wódcę wojsk, przez co rozdzielono w Królestwie ściśle sprawy publicz
J
ne od wojskowych. Na wszystkich wyższych urzędach siedzieli polacy, a tylko jeden urząd zawarowano dla rosyanina: ministra spraw, wewnę
trznych. Wielopolski sprowadził nań Edwarda Kellera, mińskiego guber
natora, żonatego z Rzewuską. Jedno-' cześnie zatwierdzono prawa, przez Wielopolskiego przygotowane, przez Radę Stanu rozpatrzone: o wycho
waniu publicznem, o OGzyńszowaniu-
•z urzędu i o równouprawnieniu ży
dów.
Dokonano znowu- rzeczy j wa
żnych i oryginalnych. Ważnem- było naprzód zniesienie idei systemu ru- syfikaćyi, która .wisiała . nad krajem' od 1832 r. i hodowaną była czule, je
żeli nie zbyt skutecznie, w petro- gradzkich ministeryach. Przyszedł moment, że w Królestwie pozostało teraz tylko ośmiu rosyan na urzę
dach. Ważnem było dalej umocnię- . nie autonomii Królestwa, czego do.-' konywał cały system prąw,_ nowou-.
chwalonych, począwszy od przywró
cenia, spolszczenia i rozszerzenia praw Rady Stanu, do przywrócenia niezależności od centralnych władz petrogradzkich warszawskiemu Za
rządowi Komunikacyi i warszawskie
mu Zarządowi Poczt. Tylko koleje szeroko-torowe i telegraf pozostały ogólnopaństwowym władzom podle
głe. Ważnem było jeszcze zorgani
zowanie szkolnictwa, mianowanie Krzywickiego ministrem oświaty, otworzenie wielkiej liczby szkół elementarnych i średnich, wreszcie otwarcie 25 listopada 1862 r. Szkoły Głównej; co wszystko wracało kra
jowi straty, poniesione w 1831 r. 0 - ryginalnem i nowem natomiast było przystąpienie do reformy włościań
skiej. Tę sprawę kraj zaniedbał był zupełnie. W 1807 r. napoleońska konstytucya ogłosiła chłopów ludźmi wolnymi, ale nic o ich nakarmieniu nie postanowiła. Konstytucya ale
ksandrowska o nich nie pomyślała.
Prawa sejmowe ich zaniedbały. W rewolucyę 1830—31 rzucano im fra
zesy tylko. W 1846 rząd zabronił ich rugować z zajmowanej i upra
wianej przez nich ziemi. Dopiero w 1858 r. zajęto się sprawa włościań
ską. Towarzystwo Rolnicze opraco
wało idee rozwiązania jej, a Wielo
polski, przychyliwszy się do opinii radykalniejszej, wprowadzał w czyn oczynszowanie. Było ono rządowe, ale nie powszechne i przymusowe.
Tego było nie dość. Chłop pozostał, przy takiej drobiazgowej reformie, jakby żerem dla przynęty: pociągał go rząd narodowy w 1863 r. do po
wstania manifestem 22 stycznia 1863 r.; przyciągały go prawa milu- tinowskie 1864 r., kopiące przepaść między polskim ludem a szlachtą.
Nowem i oryginalnem również dzie
łem Wielopolskiego było rozwiąza
nie sprawy żydowskiej. To, prze
ciwnie jak poprzednie, jaknajbardziej radykalne. W Rzeczpospolitej żydzi znajdowali się pod szczególną opie
ką szlachty, co im za prawą star
czyło. Konstytucya napoleońska da
ła im równouprawnienie, którego nie przyjęli sami, nie chcąc nieść służby wojskowej. To też już w 1808 r. książę warszawski a 'król Saski od
jął im równe prawa na lat dziesięć, dając czas dci upamiętania. Króle
stwo Kongresowe uczyniło ważny krok do: ich uobywatelenia, zakłada
jąc polska szkołę rabinów. Ale tych rabinów wykształconych rząd Pa- skiewicza wcale nie mianował na u- rzędy wychowawcze, a Muchanow wprost oświadczył, że „rząd jest za
dowolony z dawnych rabinów".' U- dział żydów w manifestacyach pa- tryotycznych 1861 r. usposobił do nich ogół lirycznie. Wielopolski szedł w tej sprawie za głosem opinii publicznej. Otworzono żydom przy
stęp do samorządu ziemskiego i-miej
skiego, prawami z 5 czerwca 1861 r.;
powołano żyda, Rosena, do najwyż
szej instytucyi kraju: Rady Stanu;
wreszcie psobnem prawem 8 czerwca 1862 dano im równouprawnienie. Ar
tykuł 1 tego prawa brzmi: „Zapro
wadzone Dekretem króla Saskiego Księcia Warszawskiego z dnia 19 li
stopada 1808 r. zawieszenie żydów w wolności kupowania i jakiegokol
wiek nabywania na własność dóbr ziemskich . nieruchomych, uchyla się co do żydów poddanych Naszego Królestwa Polskiego". Artykuł 2 znosił wszelkie ograniczenia co do zamieszkiwania żydów na wsi lub w pasie granicznym.
Z reform Wielopolskiego społe
czeństwo polskie przyjęło tylko or- ganizabyę szkolną i równouprawnie
nie- żydów.- Instytueye samorządne i. Radę Stanu odrzuciło. Reforma, włościańska sama, zczezła dla jei ni
kłości. Jak to się wszystko stało?
W paru słowach możemy to przy
pomnieć na tern miejscu. Wielopol
skiego nikt w społeczeństwie pol- skiem nie poparł. P artya rewolucyj
na liczyła na oderwanie ziem pol
skich od Rosyi drogą przewrotu, przy pomocy „ludów Europy". P artya ra
dykalna; zaledwo o nieco mniej krańcowa od poprzedniej, dopomina
ła się o takie same przynajmniej re
formy dla Litwy, jakie Królestwo dostawało. Ziemiaństwo znajdowało się pod.wpływem Andrzeja Zamoy
skiego, który głosił „abstynencye po
lityczną" w chwili, dla politykowa- nia wyjątkowo pomyślnej. Niepopu- larność i niezręczność Wielopolskie
go odegrały w tern również rolę pe
wną. Rozdziału dopełniły wypadki dyplomatyczne: 8 lutego Bismarck zawarł z Rosya traktat przeciwko powstaniu polskiemu; gdy się Napo
leon dowiedział o tern tajemnem zbli
żeniu dwóch państw, podniósł alarm 2
Na granicy austryacko-włoskiej.
Z pośród całej armii włoskiej cieszą się największą sławą oddziały bersaglierów. Niejednokrotnie juź okazywali niezwykłą dzielność, a i w .obecnym konflikcie często decydują o zwycięstwie w najbardziej krytycznej chwili walki. Każdy pułk bersaglierów składa się z 3-ch batalionów piechoty i batalionu cyklistów, który wspomaga kawaleryę podczas ataku Pułk bersaglierów wchodzi wskład każdego kor
pusu armii, a członków Jego odróżnia łatwo, nawet cudzoziemiec, dzięki charakterystycznym kapeluszom i zdobiącym Je dużym pióropu
szom. poskonali strzelcy, są uzbrojeni karabinami mągazynowemi typu Mannlicher-Carcano.
w świecie dyplomatycznym i usiło
wał skupić Francyę, Anglię i Austryę przeciwko Rosyi i Prusom. Sprawa polska stała sie terenem starcia sił europejskich. Padło z ust francuskie
go cesarza do polaków: „Durez!"
(Trwajcie!). Porzucono wtedy wszy
stkie urzędy wyborcze i wyludniły sie rady miejskie, powiatowe, guber- nialne, a nawet Rada Stanu. W tei o- statniej wytrwał jeden tylko polak:
Aleksander Ostrowski. Gromadne dymisye z Rady Stanu nastąpiły za
pewne 10 marca 1863 r. Wielopolski był zgubiony. Podał sie do dymisyi, ale nie przyjęto jej. W początkach czerwca Waszkowski, rewolucyjny naczelnik miasta, przy pomocy dwóch urzędników Banku Polskiego, zabrał z kasy jego sumę 3 miliony rubli z górą. Był to nowy cios dla Wielopolskiego, który poręczał lo
jalność urzędników polskich. Znowu wniósł podanie o dymisye i tym ra
zem przyjęto ją (dnia 7 lipca 1863 r.). Pojechał do Drezna, na resztę życia. Wkrótce i W. Ks. Konstanty opuścił Warszawę nazawsze (8 wrze
śnia). I jednego i drugiego zastąpił Berg.
Wielopolski miał nietylko sy
stem własny, ale i ideę, ten system ożywiającą. Ideą jego była slowiano- filską, antigermańską. Dotknięty głę
boko rzezią galicyjską, straciwszy wiarę w to, aby cywilizacyjne i mo
ralne siły Zachodu poszły na usługi polityki i sprawiedliwości międzyna
rodowej, już w 1846 r. zwrócił się ku Rosyi. Rok 1848, ze swym ni
kczemnie nasza sprawa traktującym przedparlamentem niemieckim, mógł go tylko utwierdzić w swem przeko
naniu. Pragnął on stałej zgody pola
ków z rosyanami, państwowej opie
ki dla rozwoju narodowego polskie
go, lojalności polaków wobec rosyj
skiego państwa. Tym, którzy mu przypominali o Litwie, opowiadał:
„Niech Litwa sama stara się za sie
bie". W roku 1863 wprawdzie za
miarem cesarza Aleksandra II było, pomimo powstania, zachować libe
ralne reformy Królestwu Polskiemu.
Mówi o tern formalnie dekret amne
styjny z 12 kwietnia 1863 r. i re
skrypt z Liwądyi, datowany 31 paź
dziernika 1863 r., a więc już po dy
misyi Wielopolskiego i W. Ks. Kon
stantego. Jednakże w lutym 1864 r.
ten pogląd został zmieniony pod wpływem nowych idei, jakie umiał
przeprowadzić Milutin, „rewolucyo- nista-biurokrata" wedle Śpasowicza.
Nowe idee, przyświecające nowemu prawno-politycznemu ustrojowi Kró
lestwa, były następujące: przeprowa
dzić uwłaszczenie radykalne, kupu
jąc sobie przez to całą masę ludu,—- odsunąć tę masę jaknajdalej od życia polskiego kulturalnego, oddając ią pod opiekę osobnych praw i osob
nych opiekunów, — rusyfikacya i centralizacya,—przytem zachowanie pewnych odrębności dla Królestwa Polskiego, dając mu mianowicie przestarzałe rosyjskie instytucye, wyszłe Już z użytku w cesarstwie.
Te idee sięgnęły granicy szału w ciasnej a zapalczywej głowie Miluti- na, który pragnął: „Wznieść wobec Polski, łacińskiej i szlacheckiej, in
na, do niej niepodobną". Miała ta inna Polska być grecką i chłopską.
Wiemy, jak się to udało.
Adam Wierzynek.
Wpływ wojny na francuzów.
Wojna odmieniła nieco francu
zów: socyaliści stali się patryotami, patryoci zrobili sie szowinistami.
Niebezpieczeństwo zrobiło swoje:
rozgrzało uczucia, które dają woli sprężystość a myśli optymizm. Ga
binet obecny, wojenny, posiada sze
ściu socyalistów; prezes rządu jest socyalista i minister wojny jest so- Cyalistą; zaszła teraz potrzeba przy
brania jeszcze jednego członka do odpowiedzialnego rządu i znowu wzięto socyalistę. Jest nim p. Albert Thomas, miody dziennikarz, współ
pracownik „Humainite**, którego zro
biono podsekretarzem w ministeryum wojny i powierzono mu zorganizo
wanie przemysłu prywatnego do ce
lów wojskowych. Spostrzegliśmy się bowiem nareszcie, że siłę niemiecką stanowi bardzo umiejętne wciągnię
cie fabryk metalurgicznych i che
micznych do wyrobu armat i poci
sków; dzięki tej pomocy niemcy mają zawsze zbytek środków arty
leryjskich, na których niedostatek cierpią sprzymierzeńcy; niemcy pier
wsi wpadli na koncept, jednak bar
dzo elementarny, połączenia władz rządowych, sił wojennych i środków społecznych w jedną całość, olbrzy
mia i harmonijną. Anglicy już ich naśladują: George Lloyd, który jest rodzajem „czlowieka-dynamitu**, sta
je na czele osobnego i autonomicz
nego ministeryum, za cel mającego doprowadzenie wyrobu angielskich dział i pocisków do liczby jaknaj- bardziej fantastycznej. P. Albert Thomas ma tęgo samego dokonać we Francyi. W Anglii wybrano do tej misyi radykała, tu socyalistę, a- bv zachęcić robotników do jaknaj- - większej wydajności i zapomnienia o strejkach i sabotażach. O nowym wiceministrze pisma tutejsze niewie
le umieją powiedzieć. Podobno jest energiczny i pracowity. Tern lepiej.
Zgoda partyi tak obecnie we Fran
cyi jest wzorowa, że najbardziej -burżuazyjne pisma ścielą temu so- cyaliście róże pod nogi. „Le Temips"
wita nominacyę p. Thomasa dobrym konceptem, że ponieważ mamy te- .raz czasy zgoła nienormalne, przeto wzięto do ministeryum, wbrew zwy
czajom i tradycyi, człowieka kom
petentnego. Jakże pięknym byłby ten dowcip, gdybyśmy wiedzieli cośkol
wiek o istotnych kompetencyach p.
Thomasa?!....
Musimy, w każdym razie, po
wiedzieć o socyalistach francuskich, -iż sa des braves sens. I tembardziej trzeba żałować Jauresa, tak bezmy
ślnie zabitego w dniu wybuchu woj
ny ręką szaleńca. Dziś ten najwy
mowniejszy z francuzów i najgło
śniejszy z socyalistów siedziałby na jednej ławie z Ribotem, jako mini
ster, podobnie jak Sembat i Guesde, może jako minister marynarki?! Bo wszak był on filozofem z zawodu.
Brawo socyaliści! Natomiast niektó
rzy patryoci francuscy cokolwiek mniej mi się podobają. Naśla
dują niemców w tern, co nie
jest jch siłą. I to francuzom niebardzo jest do twarzy. Najintele- ktualniejsze sfery Paryża poczyna zatruwać szowinizm. Warto się temu przyjrzeć. Oto np. w Akademii na
pisów na dwóch już posiedzeniach wyczerpywano archeologiczne i epi- graficzne dokumenty, dowodzące, że Alzacya była od początku celtycką a nie germańską. Uczony p. Kamil Ju
lian oświadczył w końcu, że te argu
menty gromadzi! nie w tym celu, a- by uzasadnić pretensye francuskie do prawego brzegu Renu. To dobrze.
Ale czy argumenty p. Juliana mogą w czemkolwiek poprzeć prawa Fran
cyi do Alzacyi, leżącei na lewym brzegu Renu, skoro przypomnimy sobie, że francuzi, ci francuzi, którzy bija się obecnie z nięmcami, sa prze
cież germańskiego głównie pochodze
nia i mówią językiem romańskim?!
W dziedzinie filozofii francu
skiej dzieje się jeszcze jaskrawiej.
P. Delbos usiłuje dowieść, że naród francuski stworzył szereg filozofów, którym tylko grecy dorównali, a P.
Souday w tymże duchu wykrzywia świeżo z pod prasy wyszła broszur
kę Bergsona. Ta broszurka zawiera mowę, jaką Bergson wygłosił roku zeszłego przy otwarciu wystawy w San Francisco. Mowa jest piękna, zarazem świeża i głęboka, jak wszystko, co wychodzi z pod tego oryginalnego pióra, krótko, jędrnie i sprawiedliwie oceniającą znaczenie francuskich mędrców dla rozwoju europejskiej myśli. Sprawozdawcy i komentatorzy rozdęli ją do niemo
żliwości. Mianują oni Descartesa największym geniuszem świata a po
niewierają Kanta, traktując go nie
mal, jako ucznia Rousseau. Sam Listy z haremu.
Z o n y e g ip c y a n , w a lc z ą c y c h p o d s z ta n d a re m A n g lii, p r z e s y ła ją c z ę s to m ę żom w ia d o m o ś c i o s o b ie . A le , ja k za n a jd a w n ie js z y c h c z a s ó w , o g ó ł ic h i d z is ia j J e s t „n ie p iś m ie n n y ” . K o re s p o n d e n c y ę h a re m o w ą z a ła tw ia za te m p is a rz u lic z n y , u s ta w ia ją c y p o d r ę c z n y s t o lik g d z ie k o lw ie k n a p u b lic z n y m p la c u i o f ia r u ją c y p rz e c h o d z ą c y m s w e u s łu g i za niewiel*
k ie m w y n a g ro d z e n ie m .
Bergson mianowany został przy tej okazyi największym żyjącym filo
zofem, któremu niemcy nie mogą ni
kogo przeciwstawić. Miło mi jest po
myśleć sobie, że ten wrzaskliwy jar
mark musi być wstrętny samemu Bergsonowi, który zna przecież nie
miecka filozofie i który niezawodnie nizko chyli czoła przed takimi poten
tatami niemieckiej myśli, jak Wundt i Cohen, choć stoi na przeciwnym im krańcu.
Jeszcze zabawniejsze rzeczy dzieją się. w dziedzinie krytyki lite
rackiej. Nie byle kto. jeno p. Louis Bertrand i niebyłe gdzie, jeno av
„Revue des deux mondes“> analizuje
„Fausta** i dopatruje sie w Goethem protoplasty i patryarchy wszystkich bezeceństw, dokonywanych przez dzisiejszych niemców. Jest to piękna próba naciągania cudzego buta na swoje kopyto. W poprawce, jaką Faust robi w ewangelii św. Jana, pi- sząe: „Na początku był czyn!** p.
Bertrand widzi germańskie dążenie do postawienia sie ponad ludzko
ścią, pierwszy objaw niemieckiego
„nadczłowieczeństwa". W ruchliwo
ści umysłu Fausta — „piekielne prze
pracowanie sie współczesnego ger- manizmu". W aliansie z Duchem Zla fakt znamienny i głębokii wnukowie doktora Fausta sa płodem prostym tego związku. Faust jako kochanek jest płaskim i nędznym. Małgorzata, pomimo wierszy Goethego, bardzo mało warta; to „dusza wegetująca, wiązka vergissmeinnicht‘u nad brze
giem balii**; dusi ona matkę, topi dziecko, a nietylko jest zbawiona, ale zbawia jeszcze sama podłego swego uwodziciela. W drugiej czę
ści dr. F aust przybywa na dwór Ce
sarza i restauruje jego finanse przez wypuszczenie papierów na mineralne skarby, które nie istnieją.
I tak dalej. Jednak nie do końca.
Krytyk frahcuskj zatrzyma! sie wsty
dliwie przed epoką, w której Faust staje sie dobroczyńca ludzi, osusza zarażone przestrzenie; daje chleb tysiącom i zostaje oślepiony przez Złego Ducha, który się fatalnie na swym aliancie w końcu zawiódł.
Rzecz bardzo ciekawa: przeciw przeciąganiu struny patryotyzmu za
protestował pierwszy teatralny in
stynkt paryskiej publiczności. Wy
stawiono w tym smutnym sezonie kilka sztuk patryotycznych, osnu
tych na tematach-aktualnych a wy
jaskrawionych mocno, i wszystkie one upadły. Najgłośniejszy i najbar
dziej pouczający był upadek „Ko
mendantury" belgijskiego komedyo- pisarza, Fonsona, autora wesołej i bajecznem powodzeniem cieszącej
■sie do dziś dnia sztuki: „Małżeństwo panny Beulemans". Autor wycierpiał wiele w swem rodzinnem mieście, Brukseli, od niemieckiej brutalności i zaborczości, ograbiono mu dom, więziono go, grożono mu rozstrzela
niem; w listopadzie udało mu się umknąć przez Holandyę do Londy
nu, gdzie wystawił swój dramat, na
pisany na gorąco pod wpływem świe
żych przeżyć. Sztuka miała w Lon
dynie powodzenie. Wystawiona w 4
Jeńcy angielscy w Niemczech.
!
Nawet w niewoli, nie zaniedbuje anglik swych przyzwyczajeń, które stały się Jego drugą naturą. To też Jeńcy angielscy, znajdujący się w niemieckich obozach koncentracyjnych, przedewszystkiem pamiętają o czystości ciała i o ćwiczeniach fizycznych. Po możliwie naj«
staranniejszem — o ile na to pozwalają okoliczności — umyciu się, rozpoczyna się zbiorowa gimnastyka, kolejne ćwiczenia wszystkich mięśni ramion, szyi, nóg i brzucha. Nie krępuje ćwiczących liczna galerya niemiecka, otaczająca ich ze wszystkich stron, przyglądająca się z niezmiernem zdumieniem i poczynająca powoli odgadywać, czemu żołnierz angielski Jest tak silny, dzielny i wytrzymały na trudy.
paryskiej „Gymnase" spotkała się z zimną, niemal wrogą postawą pu
bliczności i z tak surowa krytyką prasy, że po czwartem przedstawie
niu zdjęto ją z afisza. Dało to powód do komentarzy, do pięknego listu pu
blicznego autora, do odpowiedzi A- dolfa Brissona, krytyka „Le Temps".
Samą sztuka nie ma wartości litera
ckiej; „boszowie" są wystawieni w niej jako brutale, jako „podludzie", jako tresowane do wszelkiego nadu
życia maszyny mówiące: belgowię są heroiczni, wzniośli i prości; to zaś — bez wyjątków. Typowy pro
ceder melodramatyczny; zwyczaj
na „bomba" teatralna. Ale nie to tyl
ko raziło wytworna publiczność pa
ryską w tej belgijskiej sztuce. Pier
wiastek aktualny a tragiczny był dla tej publiczności nie do zniesienia.
Czemu? Oto jak to objaśnia Bris- son: „Odczuwaliśmy na przedsta
wieniu Komendantury nieokreślone uczucie skrępowania i żenady. Było nam nieznośnie przykro przyglądać sie w roli biernych widzów, cieka
wych świadków, niedoli i nieszczę
ściom, jakie naszych współbraci prze
śladują tak niedaleko od miejsca na
szej rozrywki; wstydziliśmy sie na
szego bezpieczeństwa i naszych przyjemności; zdawaliśmy sobie wreszcie instynktownie sprawę, że realizm tych scen zasmuca nas bez potrzeby, bez moralnej korzyści, że porusza nas a pie uszlachetnia. Pró
ba p. Fonsona nie wydala sie nam ani obrażającą, anj pozbawiona inte
resu, tylko przedwczesną". Spełniła się prawda, już przez Schillera sfor
mułowania, iż „musi zginąć w życiu to, co chce odżyć w pieśni*. Los po
dobny spotkał i sztukę Noziśra
„Modlitwa nocna", która zresztą grzeszy rażącym brakiem moralne
go zmysłu i jest apoteoza szpiego
stwa i zdrady; a także i gruba prze
róbkę sceniczną powieści Barresa
„Colette Baudoche". Natomiast przy
jęto entuzyastycznię wznowienie he
roicznej sztuki Borniera: „Córka Rolanda", zapalającej wzniosłe u- cZucia patryotyczne środkami pra
wdziwej i wielkiej sztuki.
P aryż w czerwcu. H, M.
W sprawie „drobnej”.
Przed kilku dniami jeden z naszych uczonych dał mi do przeczytania list pi
sany do niego przez młodego polaka, kształcącego się za granicą. Po jakimś germanizmie sądził, że młodzieniec ten jest galicyaninem. Zauważyłem na to, że germanizmy już wybornie przyjęły się w Królestwie, tak jak wiele rusycy
zmów przeszło już do prasy galicyj
skiej ■— natomiast znajduje się na po
czątku listu prawie niezbity dowód, że młodzieniec ów pochodzi z Królestwa.
Dowodem tym tytuł: Szanowny Panie.
Prawdziwy galicyanin conajmniej napi
sałby: Wielmożny Panie! W Galicyi bo
wiem prawie wszyscy są aż wielmożni, a w Królestwie zaledwie szanowni.
Który z tych tytułów jest właściw
szy, nie chcę rozstrzygać. Smiesznem się wydaje w człowieku na skromnem stanowisku, który nic nie może, albo mało może, wmawiać, że wiele może.
Gdybyśmy ściśle zastanawiali się nad znaczeniem wyrazów, to taki wielmożny mógłby nieraz czuć się dotknięty, miałby bowiem prawo sądzić, że ktoś naigrawa się z jego biedy, z jego przykrego położe
nia, nizkiego socyalnego stanowiska. Ty
tuł „szanowny" napozór jest lepszy, wię
cej demokratyczny, ale również nie za
wsze odpowiada rzeczywistości, można bowiem być bardzo wielmożnym, a jed
nak niezbyt szanownym.
Przez pewien czas, aby ominąć tę Scyllę i Charybdę wielmożności i szano- wności, pod wpływem idei równości re
publikańskiej, tytułowaliśmy się obywa
telami. Przyjęło sie to zwłaszcza na e- migracyi. Pisało się wówczas: Obywa
telu Generale! Obywatelu Prezesie, lub krótko: Obywatelu. Ale trwało to nie
długo, przypomnieliśmy sobie natomiast dawnego staropolskiego „Dobrodzieja".
Nie pisaliśmy wprawdzie „mnie wielce miłościwy Panie Dobrodzieju", albo:
„Sercem ukochana mnie wielce miłości
wa Pani a Dobrodziejko", ale byli w u- żywaniu: Szanowny Pan Dobrodziej, Wielmożna Pani Dobrodziejka. 2e do
brodzieje ci rzadko bywali dobrodzieja
mi, nie potrzeba chyba dodawać.
Dobrodzieje znikli, ośmieszono ich.
Pozostali znów na placu szanowni i wiel
możni. Tylko odczuwano często, co rzecz zrozumiała, potrzebę wzmocnienia tej szanowności i wielmożności. Więc uka
zali się wielce szanowni i jaśnie wielmo
żni. Obok nich stanęli „łaskawi", „wiel
ce łaskawi", „czcigodni" i „wielce czci-
W chmurze tru ją c y c h gazów.
Kilkanaście minut trwała .gwałtowna strzelanina, zanim otwarto zbiorniki gazu. Potem gę*
sta. zielonawa mgła potoczyła się ku nam z opustoszałych czołowych okopów nieprzyja
cielskich, odległych o paręset metrów. Niby ciężkie opary, wstające z moczaru, zgęszcza*
ły się szatańskie gazy; silny wicher pędził Je dość szybko naprzód. Jeden z oddziałów naszych zdołał Jeszcze nabić broń; dwie salwy huknęły poprzez zasłonę mgły, zanim do- czołgała się do naszego okopu, wciskając się w każdą szczelinę i zwalając z nóg wszyst
kich, którzy Jeszcze pozostali wewnątrz. Obłoki były zrazu tak gęste, że z trudem tylko mogłem rozróżniać przedmioty, oddalone zaledwie o parę stóp odemnie”.
(Z. opowiadań naocznego św iadka).
godni". Ktoby zresztą wyliczy} te wszyst
kie odmiany.
A jednak jąk często sprawia nam kłopot, aby właściwie utrafić, aby w ty
tule nie powiedzieć zamało, ani zadużo.
Czujemy wybornie, że należy odróżnić zwykłego śmiertelnika, do którego pi- Sżemy we własnym lub w jego interesie, od tych, z którymi wiążą nas bliższe stosunki, lub od tych, którzy zasługami, wiedzą, stanowiskiem, a choćby tylko wiekiem, nabyli prawa do szczególnej naszej względności...
W ostatnich czasach zauważyć mo
żna tendencyę do większej... grzeczno
ści. Coraz więcej spotykamy „wielce szanownych" w Królestwie, a „jaśnie wielmożnych" w Galicyi. Czasem ten
„jasny" jest ukryty wstydliwie, jasność jego jest tylko zaznaczona, pisze się bo
wiem często na adresach: „JWielmożny Pan“... Niby więc jest jasny, ale nie całkiem, jest półjasny, skrócony w swej jasności. Ta półjasność uzyskała szero
kie prawo obywatelstwa na wszelkiego rodzaju zaproszeniach, rozsyłanych w większej liczbie. Aby dwunożne maszy
ny do pisania nie omyliły się w oddaniu każdemu, co mu się należy, każą im do wszystkich półjasność zastosowywać.
Objęte nią zostały nawet ultrademokra- tyczne sfery. Podczas ostatniego (rozu
mie się zeszłorocznego) karnawału w
Krakowie wpadła w moje ręce karta, za
praszająca na bal służby „JWielmożną Antoninę Chwastek", która w domu mo
ich przyjaciół pełniła obowiązki ku
charki.
Jeszcze większy kłopot sprawia ty
tułowanie urzędów. Jeżeli magistrat w Bochni lub sąd w jakichś Liszkach jest
„świetny", to musi conajmniej być
„prześwietnym" magistrat krakowski lub sąd tarnowski. Jakże wobec tego tytuło
wać było Wydział krajowy, sąd wyższy, namiestnictwo? Chyba przenajświetniej- szymi. Zaradzono temu poczęści w Ga- licyi, wydając rozporządzenie, aby urzę
dy pomiędzy sobą zaprzestały tytułów.
Pisało się więc: Do prezydyum namie
stnictwa, do Wydziału krajowego, do magistratu i t. d. Tylko sejm pozostał
„Wysoki".
Ale nie rozstrzygnięto, jak pisać prywatnym do tych instytucyi. Do tych i do setki innych.
Zapewne, że to drobiazg — niech sobie każdy pisze. jak chce. Ale warto- by tę „kwestyę" uregulować już dlatego samego, że ten drobiazg nam dokucza, że zmusza nas często do zastanawiania się, iż są wreszcie ludzie, obrażający się za „niedociągnięcie" ich tytułu. Bywają to nawet ludzie, których o taką śmiesz
ność napozór posądzać trudno. Jeden z poważnych uczonych, (nawiasem mó
wiąc nie galicyanin z urodzenia) zosta
wszy radcą lwowskim, i otrzymawszy o tęm urzędowe zawiadomienie z tytułem
„wielmożny", odesłał je aieodpieczęto- wane z adnotacya na kopercie: „Jestem radcą dworu, należy mi się więc tytuł:
Jaśnie Wielmożny". Czegóż wymagać od tych, co nie są poważnymi uczonymi?
Że kwestya kłopotów z tytułowa
niem nie jest nową, że już bardzo dawno zastanawiano się, jak ją rozstrzygnąć, mam dowód z przed stu laty.
Kiedy stworzono kongresowe. Kró
lestwo Polskie i pracowano nad jego u- rządzeniem, przysłano projekt organiza- cyi województw do opinii ówczesnemu prezydentowi municypalnemu Warsza
wy, którym był Stanisław Węgrzecki, uczony prawoznawca, członek Tow.
Przyjaciół Nauk, prezydent Warszawy już .za Kościuszki, naostatku prezes trybunału handlowego.
Węgrzecki poczynił uwagi nad pro
jektem, a na końcu nich dodał:
„Podałbym przy tej sposobności myśl moją, aby w korespondencyi mię
dzy urzędnikami wszystkie Jaśnie Oświe- coności. Jaśnie Wielmożności i Wielmoż- ności i t. d. ustały, też aby prywatny do urzędnika pisząc, żadnego Praejudicatum, to jest tych dodatkowych tytułów nie używał. Urzędnicy mają tylko wymie
niać w korespondencyi urzędowej mię
dzy sobą gołe urzędy i pozostać na tern, gdy obywatel gołe urzędy na adresach wymienia, lecz niech obywatel ma tę sa- tysfakcyę od Sługi Publicznego, żeby mu tytuły, przyzwoite dawał. Naprzykład na co pisać do J. O. Prefekta Lubelskie
go, dlatego, że on ma tytuł księcia — to nie urzędowi Prefekta ten tytuł służy, lecz osobie samey. “Urzędnik Admini
stracyjny ma pisać, gdy wypadnie, do Wojewody, Kasztelana i t. d. z tytułami, jakie im się powszechnie dają, wtenczas gdy do nich, nie jak do Urzędników, lecz jak do prywatnych z Urzędu pisze"...
Tę swoją uwagę motywował obszer
niej Węgrzecki w. osobnym liście:
„Wiem, że. jeden minister mozolił się długo, jak do mnie dać tytuł—Wielmoż
nego tytuł (mówił) służy Prefektowi i Podprefektowi — Prezydent jest Urzęd
nik Mieyski, tedy ten tytuł jest dla nie
go nadto. Pisać do niego: Urodzony, to tytuł urodzenia iego a nie Urzędu, a do tego ten tytuł przez rozrzutność w ka
dzidłach stał się zwietrzałym, pisał tedy JP., lecz to zdało się mało, biedny, nie mógł środka .znaleźć. Wiem, że do Pre
fekta, aby mu nie dać tytułu właśnie Wielmożności, pisano Prześwietna Pre
fekturo, chociaż Prefektury nie ma, tyl
ko Dom tak się zwać może; przez Wiel- możność bano się obrazić, użyto więc to, co nie ma figury w Prawie, a trafia do Urzędu. Wiem o prywatnych, co na No
tach, po podpisie imienia i nazwiska, podpisywali się: Szlachcic, co miało za
stąpić niemieckie vori. Wiem, że do mnie unikając Wielmożności, pisano: Prze
świetny Magistracie, lubo Magistrat u- stał, a inny urząd bez kollegialności jego miejsce zastąpił. — Próżna strata cza
su, nie potrzebne smażenie głowy, szko
dliwe trucie tak potrzebney między u- rzędnikami dobrey harmonii, wszystko to się oddali, uchylając tytuły. Dumny boi się tytułem, urzędnikowi danym, u- chybić swoiey godności; podły, pochleb
stwem, chce sobie ująć urzędnika do fa
woryzowania mu; stąd częstokroć mnie Jaśnie Wielmożność, a często Kawaler- stwo Orderu trafiało się zarobić. Za
trudniony mocno będąc, nie uważam na tytuły, tylko na rzecz, lecz gdy nagłość robót minie, to i te dzieciństwa zastana
wiają. Nie należy Multiplicare curia si~.
6
Na terenie walk w Królestwie Polskiem.
Czyszczenie broni.
Na pozycyi.
Bezsenność.
ne necessitate; nietylko pieniędzy, ale i stów marnotrawić nie trzeba. Niech należy do wynalazków i nagród oszczęd
ność wszelkiego rodzaju". (Z archiwum Czartoryskich).
Węgrzecki miał zupełną słuszność.
Na podkreślenie zasługuje uwaga, że
„sługa publiczny" powinien „przyzwoite"
tytuły dawać. Ileż to razy zdarzyło mi się czytać kartki, pisane przez podrzęd
nych urzędników do ludzi wysokiego stanowiska lub zasług: „Wzywa się Pa
na, abyś w przeciągu trzech dni (lub w oznaczonym ściśle terminie) stawił się w biurze X. — w przeciwnym bowiem razie nałoży się na niego grzywnę" i t. d.
Obok zbytku grzeczności, zbytek niegrzeczności. Czyby nie można wyna
leźć „błogosławionego" środka?
K. Bartoszewicz,
Pamiętajcie o wpisach szkolnych.
Wszelkie ofiary przyjmuje Administracya „ Świata “.
— „Czy cierpisz kiedy na bez
senność? Nie. W takim razie powinszuj sobie bardzo szczerze. Brak ci jednego z bardzo ważnych elementów nieszczę
ścia. Bezsenność jest straszna. Przy
tomność duszy wobec przymusowej bez
czynności człowieka, wobec jego bez
względnej niemocy do jakiejkolwiek a- kcyi. nawet myślowej, stanowi bardzo wyrafinowaną torturę, którą, zdawało by się, sam szatan mógł tylko wynaleźć. A czas staje się wtedy pomocnikiem, parob
kiem kata: jakie długie są minuty, jakie nieskończone kwadranse, jakie wieczne godziny? Podczas bezsenności przycho
dzą ci myśli do głowy bezsensowne, dzi
kie i próżne zarazem, i to właśnie jest straszne, że tych myśli ma się w głowie ciąg niewyczerpany, cały najazd, a to jeszcze straszniejsze, że odrętwiały ro
zum zachowuje tyle jednak sensu, iż po- znaje jasno całą dzicz i pustkę tej przę
dzy. Wymyśliłem przecież w moich no
cach bezsennych jedną rzecz, którą mam za wielce sensowną. Mianowicie, że je
żeli jest piekło, to musi ono być wieczną jedną bezsennością. — istnieniem ciągiem, bez przerwy i odpoczynku, przepełnio-
liem myślami dzikięmi a próżnemi — istnieniem intensywnem a niekonsekwen- tnem, pęłnem straszliwego bogactwa psy
chicznego a pozbawionem wszelkich ce
lów, bliższych i dalszych Mój' drogi Voksię, nie wiem, czyś czytał „Boska Ko- medyę" niejakiego Danta. (Był taki lite
rat). Są tam opisy męczarni piekielnych, praktykowanych przez wykwalifikowa
nych dyabłów w dziewięciu guberniach, z których każda leży w innym klimacie.
Zapewniam cię, iż to są fraszki: wobec męczarni, jaką daje człowiekowi ta wrą- ca myśleniem nicość, którą nazywamy o- bojętnem i negatywnem słowem: bezsen
ności".
, Nie mam żadnych pewniejszych in- f ormacyi o tem, ażali w istocie szatan był wynalazcą bezsenności. Zapewniano mnie tylko, iż jegomość ten twórczym wogóle.
nie jest. W każdym razie mój nieszczę
śliwy przyjaciel, chorujący na bezsenność, nie wynalazł nowej- idei, podejrzewając dyabła o źródło swojego nieszczęścia.
Trafiam bowiem i oto na szereg historycz
nych wiadomości o bezsenności, (w ru
chliwej „La Revue“, redagowanej przez warszawiaka, p. Finotą) i dowiaduję się, że już Sokrates zapewniał ateńskich ga
piów, iż demon sprawiający agrypnip, jest najzłośliwszym z całego piekła i że około czwartego wieku po Chrystusie u- tWorzyła się nad .brzegiem Eufratesu kór- poracya, zwana acemetes albo akemites, której członkowie, natchnieni przez św.
Aleksandrą,' specyalizowali się w doku
czaniu demonowi bezsenności. Korpora- cya ta została rozwiązana w następstwie, ponieważ wpadła w herezyę nestoryani- zmu.
Dzisiejsza farmakologia posiada ca
łą bateryę środków, które egzorcytują demona bezsenności daleko skuteczniej niezawodnie od akemitów z nad Eufra
tesu. Dała nam ona chloral, sulfonal, hional, opium, morfinę, i nowsze rzeczy, jak yeronal i medical. Niektóre z tych środków tak zostały udoskonalone, że nie zatruwają nad miarę organizmu i nie zwyradniają serca, (przez co osiąga się jeden z ideałów farmakologii). Niestety, mają one inną wadę: dając pomoc orga
nizmowi z zewnątrz do funkcyi natural
nej, którą organizm sam z siebie powi
nien regularnie wykonywać, tembardziej go demoralizują i od pełnienia jego obo
wiązków odzwyczajają. Tak rozpuszczo
ny organizm wymaga pomocy yeronalu albo medicalu na każdą noc i staje się niezdolnym do wystarczenia sam sobie.
Jest to więc tak, jak z korepetycyami le
niwego ucznia: potrzebuje on pomocy w szkole i tak przywyka do niej, że na re
sztę życia robi się niedołęgą w wykony
waniu rodzinnych i społecznych obo
wiązków.
Z tych względów lekarze bardzo o- ględnie stosują apteczne środki nasenne, coraz to podejrzliwiej patrząc' wogóle na tak kolosalny rozwój współczesnej far
makologii. Ody idzie o sen. uniemożli
wiony -przez bóle chorobliwe, zapisują środki, uśmierzające ból i wzmacniające sen; gdy bezsenność staje się zbyt prze
wlekła i pożerająca siły organizmu, prze
rywają ją sztucznemi środkami raz lub parokrotnie. Ale ich wskazaniem jest nie bezsenność leczyć specyalnie, ale pa- cyenta wogóle; uzdrowiony, spać będzie sam z siebie. Dlatego też sumienny le
karz zawsze da radę pacyentowi:
— Staraj się, zmuszaj się usnąć.
Dr. Edwin Bowers, fizyolog amery
kański, twierdzi, że to jest możliwe, że wola posiada tyle nad duszą człowieka władzy, iż zdolna jest myśl jego zawie
sić.
Nie wprost. Pośrednio. Nie mniej in- terweneya inteligencyi może się przydać podczas męki bezsenności. Do tej inter-