• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 28 (10 lipca)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 10 (1915), nr 28 (10 lipca)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

C e n a n in ie js z e g o n u m e r u k o p . 20,

PRENUMERATA: w W a r a z a w le kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.20. Półrocznie Rb.

4 .6 0 Rocznie Rb. 9 . Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie.

Rb. 12. -M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie 1 Cesarstwie kop. 76, w Aus*

tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłko „Alb*

8 z Ł w dołączą sig 00 hal. Numer 00 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Ou*

najewskiego Ns 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub (ego mlelsce na 1-e) stronie przy tekście lub w te k ś c ie R b -1. na 1-e) stronie okładki kop. 60.

Na 2-e) I 4-e) stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki i ogłoszenia zwykłe kop. 20. -Za tekstem na blałel stronie kop. 30 Kronika to*

warzyska. Nekrologi I Nadesłane kop. 70 za wiersz nonparelowy. Marginesy:

na l*ej stronie 10 r b , przy nadesłanych 8 rb.t na ostatnie) 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 170. Załączniki po 10 rb.

od tysiąca.

Adres Redakcyl i Admlnlstracyl: WARSZAWA, Zgoda Ni 1.

T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68*70. Admlnlstracyl 73*22 I 80-70.

Orukarni 7*38. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska No 81. Za odnoszenie do

domu dopłaca sią 10 kop. kwartalnie. Rok X. Ns 28 z dnia 10 lipca 1915 r.

Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT”. Warszawa, ulica Zgoda Ne 1.

Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.

D o l i n a S z w a j c a r s k a

Codziennie od godz. 8 wiecz.

Koncerty Warszawskiej Orkiestry Filharmonicznej pod dyr. J. Ozimińskiego i B. Szulca.

Franc. Tow. Ubezpieczeń na życia

„ L ’ U R B A IN E ”

Ulgi na wyp. niezd. do pracy F ilja dla K r. P. Marszałk. 138.

885*7 Oddział miejski: ulica Moniuszki Nr. 2.

Biuro Kijowskie: Kijów, ulica Kreszczatłk Nr. 45.

Wilno, róg S-to Jerskiej i Kazańskiej Nr. 9.

P i o t r o g r o d z k i l e t n i T E A T R -O P E R E T T A

Walentyny Piątkowskiej,

9 Chm ielna 9 , tel. 51-14.

Z udziałem sły n ­ nej prymadonny, u l u b i e n i c y Piotro- grodu i Moskwy.

Kasa otwarta codz

W. Piątkowskiej

oraz naj-

leps z ych sił trupy.

od 10-ej do 2-ej i od 5-ej do 9-ej wiecz.

Sto lat pod panowaniem rosyjskiem.

III.

Krótki, nie cale dwa lata trwa­

jący okres próby uzdrowienia sto­

sunków polsko-rosyjskich, kilkana­

ście a właściwie kilka ledwo miesię­

cy inieyatywy i początku nowego systemu, który ani zdoła} sie rozwi­

nąć, ani mógł utrwalić, nazywane są potocznie czasem Reform Wielopol­

skiego. Zaszedł wtedy wyjątkowy od wieków w Polsce fakt: znalazł się mąż stanu wielki, mądry i silny, żą­

dny władzy, chętny odpowiedzialno­

ści, znakomity prawnik i świetny or­

ganizator. W 1861 r. spotkał szcze­

gólne dla swei karcery okoliczności:

szeroki i liryczny liberalizm w Pe- trogradzie; wielka reforma włościań­

ska, prowadzona przez samego ce­

sarza Aleksandra II; uczciwy a nie­

dołężny namiestnik w Królestwie;

patryotyczno-kościelne manifestacye warszawskie, skąd zamieszki uliczne Upięć ofiar lutowych; w kraju pod­

niecenie, u rządu chwiejność, u na­

czelnej władzy niechęć do represyi i rachowanie się z europejską opinia, sprawie polskiej przychylną; przy- tem panujące w rosyjskiej opinii przekonanie o bankructwie systemu mikołajewskiego, który spowodował przegrana wojnę 1856, i o potrzebie reform. Te chwile Wielopolski u- chwycił w locie i pomkną} do wła­

dzy, jak strzała. W końcu lutego 1861 r. nieznany nawet władzom kra­

jowym, w końcu marca, już jest au­

torem projektu reform, częściowo zaakceptowanych przez cesarski de­

kret i ministrem oświaty i wyznań Królestwa Polskiego.

Idea Wielopolskiego był na­

przód powrót do karty konstytucyj­

nej 1815 r. Na to me zgadzał się ks.

Gorczakow. Wtedy Wielopolski o- pracował projekt reform, które mia­

ły naprzód znieść to wszystko, czem skażono Statut Organiczny 1832 r„

dalej ten Statut wykonać, o ile był on zaniedbany, wreszcie ten Statut dopełnić przez wielka instytucyę prawodawczą, nazwana Senatem, złożoną z dwóch Rad: Senatorskiej i Walnej, częściowo z wybranych o- sób złożonej, ponieważ wchodzić mieli do niej prezesi Rad Wojewódz­

kich i władz Towarzystwa Kredyto­

wego Ziemskiego. Projekt tego Se­

natu upadł. Ale postanowiono roz­

maite reformy, wszystkie w grani­

cach Statutu Organicznego 1862 r.

Oto dokument urzędowy, streszcza­

jący to postanowienie: „J. O. Ksią­

że Namiestnik przez telegram z Pe- trogradu otrzymał w treści wiado­

mość o wydaniu przez J. C. Kr. Mość następujących najwyższych posta­

nowień: 1) W miejsce Okręgu Nau­

kowego Warszawskiego i Wydziału Duchownego w Komisyi Spraw W e­

wnętrznych i Duchownych, ustano­

wioną zostafe Komisya Rządowa W yznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. 2) D yrektorem Głó­

wnym prezydującym w tej Komisyi mianowany Aleksander hr. W ielo­

polski M argr. Myszkowski, z miej­

scem w Radzie Administracyjne]

Królestwa. 3) Postanowiona ogólna reform a szkół. 4) Ustanowienie Za­

kładów naukowych w yższych a mię­

dzy niemi i Szkoły praw a. 5) U sta­

nowienie R ady Stanu Królestwa, do składu której wchodzą dygnitarze stanu duchownego i znakomici oby­

watele kraju. Rozpoznanie skarg i petycyi, oprócz zwykłych czynno­

ści, leży w zakresie atrybucyi Rady.

6. Ustanowionemi zostaia w guber­

niach Rady z wyborów. 7) Takjeż R ady z wyborów ustanowionemi zo­

staia po powiatach. 8) U rzędy muni­

cypalne z wyborów ustanowionemi zostaia w mieście W arszaw ie i w główniejszych m iastach Królestwa".

Odsunięto więc zaraz Muchano- wa od spraw ośw iaty i w yznań, a nowy minister tych spraw, Wielopol­

ski, zasiadłszy w Radzie Adm inistra­

cyjnej i m ając zupełne zaufanie ks.

Oorczakowa, stał się duszą rządu.

To zaś tembardziej, że 9 kwietnia, po zniesieniu Tow arzystw a Rolni­

czego, nowych z tego powodu za­

mieszkach ulicznych i nowych ofia­

rach, został ministrem sprawiedli­

wości, pozostając na czele ministe- ryum oświaty. Do śmierci O orcza­

kowa (29 m aja 1861) rządzi bez wiel­

kich przeszkód i przeprow adza sze­

reg projektów praw, opracowanych pod swym kierunkiem: O okupie pańszczyzny (16 m aja) i cztery Dra­

wa samorządowe (5 czerwca). Nowe prawo o Radzie Stanu, ogłoszone w formie dekretu, jako „wypis z Pro- tokulu Sekretaryatu Stanu Królestwa Polskiego", opublikowano również 5 czerwca. W tedy jednak ks. G orcza­

kow już nie żyt a nowi namiestniko- wie stawali w ooorzek reformom i chęciom Wielopolskiego

Jak ocenić to- co tc prawa i za­

mierzenia przynosiły? W jednam

(2)

Ir

Od administracyi.

W ielkie trudności, z jakiemi walczyć musimy w obec­

nych czasach, zmuszają nas do wczesnego uregulo­

wania nakładu „Świata” . Celem więc uniknięcia przerwy w wysyłaniu pisma, prosimy uprzejmie Szan.

Prenumeratorów o rychłe odnowienie przedpłaty na ll-gie półrocze.

u

sięgały one skutkami swemi nietyl- ko poza system mikołaj ewski, ale nawet i konstytucyjny: dawały kra­

jowi samorząd ziemski i miejski no­

wożytnego typu, jakiego nigdy nie posiadał, poza zaczątkami czasów Księstwa Warszawskiego. Cenne to prawa, ponieważ dla braku ich zwi­

chnęło się cale życię publiczne Kró­

lestwa. Konstytucyjnego i zamarło zgoła publiczne życie między 1831 a 1862 r. Utworzenie osobnego ministe- ryum oświaty i wyznań sięgało ró­

wnież poza reakcyjny system miko- łąjęwski, do czasów Królestwa Kon­

gresowego. To samo należy powie­

dzieć . o zamierzeniach szkolnych.

Wreszcie Rada Stanu nietylko zo­

stała przywróconą, ale i rozszerzoną cennem prawem kontroli żywiołów obywatelskich nad nadużyciami ad- ministracyjnemi. Te reformy nie były wiec Prostem wypełnieniem Statutu Organicznego, ale czernś in- nem jeszcze, oryginalnem w części, budującem życie publiczne w kraju od fundamentów, jakich brakowało mu nawet w czasie Karty Konstytu­

cyjnej.

Przygotowywał Wielopolski in­

ne projekty praw: przywrócenia Sądu Najwyższego, utworzenia o- sobnego Sądu Głównego dla poli­

tycznych przestępstw, ustawy gmin­

nej. Gdy mianowano namiestnikiem tępego Suchozaneta, Wielopolski po­

dał się do dymisyi, nie przyjęto jej przecież i rozkazano mu przyjechać nad Newe „dla wytłomaczenia się".

Trafił tam na usposobienie sprawie polskiej przychylne. Bawił od listopa­

da do czerwca. 1 stycznia 1862 r.

zniesiono osobny Departament do spraw polskich orzy Radzie Państwa i petrogradzka Komisyę kodifikacyj- ną praw Królestwa.. Było to wzmo­

cnieniem zasady autonomii. 6 stycz­

nia ks. Feliński został zatwierdzony przez Rzym, jako arcybiskup war­

szawski. Na stanowiska ministrów mianowano w Królestwie polaków (skarbu — Bagniewski, sprawiedli­

wości — Dembowski). W kwietniu utworzono Radę Duchowną Rzym­

sko-Katolicką i Radę Wychowania Publicznego. W maju odbyto się pierwsze posiedzenie Rady Nlieiskiei w Warszawie. Były to tryumfy sy­

stemu Wielopolskiego. Wreszcie, w dniu 8 czerwca, uwieńczono ten sy­

stem mianowaniem W. Księcia Kon­

stantego na stanowisko namiestnika, Wielopolskiego na naczelnika Rządu Cywilnego, a gen. Ramseya na do­

wódcę wojsk, przez co rozdzielono w Królestwie ściśle sprawy publicz­

J

ne od wojskowych. Na wszystkich wyższych urzędach siedzieli polacy, a tylko jeden urząd zawarowano dla rosyanina: ministra spraw, wewnę­

trznych. Wielopolski sprowadził nań Edwarda Kellera, mińskiego guber­

natora, żonatego z Rzewuską. Jedno-' cześnie zatwierdzono prawa, przez Wielopolskiego przygotowane, przez Radę Stanu rozpatrzone: o wycho­

waniu publicznem, o OGzyńszowaniu-

•z urzędu i o równouprawnieniu ży­

dów.

Dokonano znowu- rzeczy j wa­

żnych i oryginalnych. Ważnem- było naprzód zniesienie idei systemu ru- syfikaćyi, która .wisiała . nad krajem' od 1832 r. i hodowaną była czule, je­

żeli nie zbyt skutecznie, w petro- gradzkich ministeryach. Przyszedł moment, że w Królestwie pozostało teraz tylko ośmiu rosyan na urzę­

dach. Ważnem było dalej umocnię- . nie autonomii Królestwa, czego do.-' konywał cały system prąw,_ nowou-.

chwalonych, począwszy od przywró­

cenia, spolszczenia i rozszerzenia praw Rady Stanu, do przywrócenia niezależności od centralnych władz petrogradzkich warszawskiemu Za­

rządowi Komunikacyi i warszawskie­

mu Zarządowi Poczt. Tylko koleje szeroko-torowe i telegraf pozostały ogólnopaństwowym władzom podle­

głe. Ważnem było jeszcze zorgani­

zowanie szkolnictwa, mianowanie Krzywickiego ministrem oświaty, otworzenie wielkiej liczby szkół elementarnych i średnich, wreszcie otwarcie 25 listopada 1862 r. Szkoły Głównej; co wszystko wracało kra­

jowi straty, poniesione w 1831 r. 0 - ryginalnem i nowem natomiast było przystąpienie do reformy włościań­

skiej. Tę sprawę kraj zaniedbał był zupełnie. W 1807 r. napoleońska konstytucya ogłosiła chłopów ludźmi wolnymi, ale nic o ich nakarmieniu nie postanowiła. Konstytucya ale­

ksandrowska o nich nie pomyślała.

Prawa sejmowe ich zaniedbały. W rewolucyę 1830—31 rzucano im fra­

zesy tylko. W 1846 rząd zabronił ich rugować z zajmowanej i upra­

wianej przez nich ziemi. Dopiero w 1858 r. zajęto się sprawa włościań­

ską. Towarzystwo Rolnicze opraco­

wało idee rozwiązania jej, a Wielo­

polski, przychyliwszy się do opinii radykalniejszej, wprowadzał w czyn oczynszowanie. Było ono rządowe, ale nie powszechne i przymusowe.

Tego było nie dość. Chłop pozostał, przy takiej drobiazgowej reformie, jakby żerem dla przynęty: pociągał go rząd narodowy w 1863 r. do po­

wstania manifestem 22 stycznia 1863 r.; przyciągały go prawa milu- tinowskie 1864 r., kopiące przepaść między polskim ludem a szlachtą.

Nowem i oryginalnem również dzie­

łem Wielopolskiego było rozwiąza­

nie sprawy żydowskiej. To, prze­

ciwnie jak poprzednie, jaknajbardziej radykalne. W Rzeczpospolitej żydzi znajdowali się pod szczególną opie­

ką szlachty, co im za prawą star­

czyło. Konstytucya napoleońska da­

ła im równouprawnienie, którego nie przyjęli sami, nie chcąc nieść służby wojskowej. To też już w 1808 r. książę warszawski a 'król Saski od­

jął im równe prawa na lat dziesięć, dając czas dci upamiętania. Króle­

stwo Kongresowe uczyniło ważny krok do: ich uobywatelenia, zakłada­

jąc polska szkołę rabinów. Ale tych rabinów wykształconych rząd Pa- skiewicza wcale nie mianował na u- rzędy wychowawcze, a Muchanow wprost oświadczył, że „rząd jest za­

dowolony z dawnych rabinów".' U- dział żydów w manifestacyach pa- tryotycznych 1861 r. usposobił do nich ogół lirycznie. Wielopolski szedł w tej sprawie za głosem opinii publicznej. Otworzono żydom przy­

stęp do samorządu ziemskiego i-miej­

skiego, prawami z 5 czerwca 1861 r.;

powołano żyda, Rosena, do najwyż­

szej instytucyi kraju: Rady Stanu;

wreszcie psobnem prawem 8 czerwca 1862 dano im równouprawnienie. Ar­

tykuł 1 tego prawa brzmi: „Zapro­

wadzone Dekretem króla Saskiego Księcia Warszawskiego z dnia 19 li­

stopada 1808 r. zawieszenie żydów w wolności kupowania i jakiegokol­

wiek nabywania na własność dóbr ziemskich . nieruchomych, uchyla się co do żydów poddanych Naszego Królestwa Polskiego". Artykuł 2 znosił wszelkie ograniczenia co do zamieszkiwania żydów na wsi lub w pasie granicznym.

Z reform Wielopolskiego społe­

czeństwo polskie przyjęło tylko or- ganizabyę szkolną i równouprawnie­

nie- żydów.- Instytueye samorządne i. Radę Stanu odrzuciło. Reforma, włościańska sama, zczezła dla jei ni­

kłości. Jak to się wszystko stało?

W paru słowach możemy to przy­

pomnieć na tern miejscu. Wielopol­

skiego nikt w społeczeństwie pol- skiem nie poparł. P artya rewolucyj­

na liczyła na oderwanie ziem pol­

skich od Rosyi drogą przewrotu, przy pomocy „ludów Europy". P artya ra­

dykalna; zaledwo o nieco mniej krańcowa od poprzedniej, dopomina­

ła się o takie same przynajmniej re­

formy dla Litwy, jakie Królestwo dostawało. Ziemiaństwo znajdowało się pod.wpływem Andrzeja Zamoy­

skiego, który głosił „abstynencye po­

lityczną" w chwili, dla politykowa- nia wyjątkowo pomyślnej. Niepopu- larność i niezręczność Wielopolskie­

go odegrały w tern również rolę pe­

wną. Rozdziału dopełniły wypadki dyplomatyczne: 8 lutego Bismarck zawarł z Rosya traktat przeciwko powstaniu polskiemu; gdy się Napo­

leon dowiedział o tern tajemnem zbli­

żeniu dwóch państw, podniósł alarm 2

(3)

Na granicy austryacko-włoskiej.

Z pośród całej armii włoskiej cieszą się największą sławą oddziały bersaglierów. Niejednokrotnie juź okazywali niezwykłą dzielność, a i w .obecnym konflikcie często decydują o zwycięstwie w najbardziej krytycznej chwili walki. Każdy pułk bersaglierów składa się z 3-ch batalionów piechoty i batalionu cyklistów, który wspomaga kawaleryę podczas ataku Pułk bersaglierów wchodzi wskład każdego kor­

pusu armii, a członków Jego odróżnia łatwo, nawet cudzoziemiec, dzięki charakterystycznym kapeluszom i zdobiącym Je dużym pióropu­

szom. poskonali strzelcy, są uzbrojeni karabinami mągazynowemi typu Mannlicher-Carcano.

w świecie dyplomatycznym i usiło­

wał skupić Francyę, Anglię i Austryę przeciwko Rosyi i Prusom. Sprawa polska stała sie terenem starcia sił europejskich. Padło z ust francuskie­

go cesarza do polaków: „Durez!"

(Trwajcie!). Porzucono wtedy wszy­

stkie urzędy wyborcze i wyludniły sie rady miejskie, powiatowe, guber- nialne, a nawet Rada Stanu. W tei o- statniej wytrwał jeden tylko polak:

Aleksander Ostrowski. Gromadne dymisye z Rady Stanu nastąpiły za­

pewne 10 marca 1863 r. Wielopolski był zgubiony. Podał sie do dymisyi, ale nie przyjęto jej. W początkach czerwca Waszkowski, rewolucyjny naczelnik miasta, przy pomocy dwóch urzędników Banku Polskiego, zabrał z kasy jego sumę 3 miliony rubli z górą. Był to nowy cios dla Wielopolskiego, który poręczał lo­

jalność urzędników polskich. Znowu wniósł podanie o dymisye i tym ra­

zem przyjęto ją (dnia 7 lipca 1863 r.). Pojechał do Drezna, na resztę życia. Wkrótce i W. Ks. Konstanty opuścił Warszawę nazawsze (8 wrze­

śnia). I jednego i drugiego zastąpił Berg.

Wielopolski miał nietylko sy­

stem własny, ale i ideę, ten system ożywiającą. Ideą jego była slowiano- filską, antigermańską. Dotknięty głę­

boko rzezią galicyjską, straciwszy wiarę w to, aby cywilizacyjne i mo­

ralne siły Zachodu poszły na usługi polityki i sprawiedliwości międzyna­

rodowej, już w 1846 r. zwrócił się ku Rosyi. Rok 1848, ze swym ni­

kczemnie nasza sprawa traktującym przedparlamentem niemieckim, mógł go tylko utwierdzić w swem przeko­

naniu. Pragnął on stałej zgody pola­

ków z rosyanami, państwowej opie­

ki dla rozwoju narodowego polskie­

go, lojalności polaków wobec rosyj­

skiego państwa. Tym, którzy mu przypominali o Litwie, opowiadał:

„Niech Litwa sama stara się za sie­

bie". W roku 1863 wprawdzie za­

miarem cesarza Aleksandra II było, pomimo powstania, zachować libe­

ralne reformy Królestwu Polskiemu.

Mówi o tern formalnie dekret amne­

styjny z 12 kwietnia 1863 r. i re­

skrypt z Liwądyi, datowany 31 paź­

dziernika 1863 r., a więc już po dy­

misyi Wielopolskiego i W. Ks. Kon­

stantego. Jednakże w lutym 1864 r.

ten pogląd został zmieniony pod wpływem nowych idei, jakie umiał

przeprowadzić Milutin, „rewolucyo- nista-biurokrata" wedle Śpasowicza.

Nowe idee, przyświecające nowemu prawno-politycznemu ustrojowi Kró­

lestwa, były następujące: przeprowa­

dzić uwłaszczenie radykalne, kupu­

jąc sobie przez to całą masę ludu,—- odsunąć tę masę jaknajdalej od życia polskiego kulturalnego, oddając ią pod opiekę osobnych praw i osob­

nych opiekunów, — rusyfikacya i centralizacya,—przytem zachowanie pewnych odrębności dla Królestwa Polskiego, dając mu mianowicie przestarzałe rosyjskie instytucye, wyszłe Już z użytku w cesarstwie.

Te idee sięgnęły granicy szału w ciasnej a zapalczywej głowie Miluti- na, który pragnął: „Wznieść wobec Polski, łacińskiej i szlacheckiej, in­

na, do niej niepodobną". Miała ta inna Polska być grecką i chłopską.

Wiemy, jak się to udało.

Adam Wierzynek.

(4)

Wpływ wojny na francuzów.

Wojna odmieniła nieco francu­

zów: socyaliści stali się patryotami, patryoci zrobili sie szowinistami.

Niebezpieczeństwo zrobiło swoje:

rozgrzało uczucia, które dają woli sprężystość a myśli optymizm. Ga­

binet obecny, wojenny, posiada sze­

ściu socyalistów; prezes rządu jest socyalista i minister wojny jest so- Cyalistą; zaszła teraz potrzeba przy­

brania jeszcze jednego członka do odpowiedzialnego rządu i znowu wzięto socyalistę. Jest nim p. Albert Thomas, miody dziennikarz, współ­

pracownik „Humainite**, którego zro­

biono podsekretarzem w ministeryum wojny i powierzono mu zorganizo­

wanie przemysłu prywatnego do ce­

lów wojskowych. Spostrzegliśmy się bowiem nareszcie, że siłę niemiecką stanowi bardzo umiejętne wciągnię­

cie fabryk metalurgicznych i che­

micznych do wyrobu armat i poci­

sków; dzięki tej pomocy niemcy mają zawsze zbytek środków arty­

leryjskich, na których niedostatek cierpią sprzymierzeńcy; niemcy pier­

wsi wpadli na koncept, jednak bar­

dzo elementarny, połączenia władz rządowych, sił wojennych i środków społecznych w jedną całość, olbrzy­

mia i harmonijną. Anglicy już ich naśladują: George Lloyd, który jest rodzajem „czlowieka-dynamitu**, sta­

je na czele osobnego i autonomicz­

nego ministeryum, za cel mającego doprowadzenie wyrobu angielskich dział i pocisków do liczby jaknaj- bardziej fantastycznej. P. Albert Thomas ma tęgo samego dokonać we Francyi. W Anglii wybrano do tej misyi radykała, tu socyalistę, a- bv zachęcić robotników do jaknaj- - większej wydajności i zapomnienia o strejkach i sabotażach. O nowym wiceministrze pisma tutejsze niewie­

le umieją powiedzieć. Podobno jest energiczny i pracowity. Tern lepiej.

Zgoda partyi tak obecnie we Fran­

cyi jest wzorowa, że najbardziej -burżuazyjne pisma ścielą temu so- cyaliście róże pod nogi. „Le Temips"

wita nominacyę p. Thomasa dobrym konceptem, że ponieważ mamy te- .raz czasy zgoła nienormalne, przeto wzięto do ministeryum, wbrew zwy­

czajom i tradycyi, człowieka kom­

petentnego. Jakże pięknym byłby ten dowcip, gdybyśmy wiedzieli cośkol­

wiek o istotnych kompetencyach p.

Thomasa?!....

Musimy, w każdym razie, po­

wiedzieć o socyalistach francuskich, -iż sa des braves sens. I tembardziej trzeba żałować Jauresa, tak bezmy­

ślnie zabitego w dniu wybuchu woj­

ny ręką szaleńca. Dziś ten najwy­

mowniejszy z francuzów i najgło­

śniejszy z socyalistów siedziałby na jednej ławie z Ribotem, jako mini­

ster, podobnie jak Sembat i Guesde, może jako minister marynarki?! Bo wszak był on filozofem z zawodu.

Brawo socyaliści! Natomiast niektó­

rzy patryoci francuscy cokolwiek mniej mi się podobają. Naśla­

dują niemców w tern, co nie

jest jch siłą. I to francuzom niebardzo jest do twarzy. Najintele- ktualniejsze sfery Paryża poczyna zatruwać szowinizm. Warto się temu przyjrzeć. Oto np. w Akademii na­

pisów na dwóch już posiedzeniach wyczerpywano archeologiczne i epi- graficzne dokumenty, dowodzące, że Alzacya była od początku celtycką a nie germańską. Uczony p. Kamil Ju­

lian oświadczył w końcu, że te argu­

menty gromadzi! nie w tym celu, a- by uzasadnić pretensye francuskie do prawego brzegu Renu. To dobrze.

Ale czy argumenty p. Juliana mogą w czemkolwiek poprzeć prawa Fran­

cyi do Alzacyi, leżącei na lewym brzegu Renu, skoro przypomnimy sobie, że francuzi, ci francuzi, którzy bija się obecnie z nięmcami, sa prze­

cież germańskiego głównie pochodze­

nia i mówią językiem romańskim?!

W dziedzinie filozofii francu­

skiej dzieje się jeszcze jaskrawiej.

P. Delbos usiłuje dowieść, że naród francuski stworzył szereg filozofów, którym tylko grecy dorównali, a P.

Souday w tymże duchu wykrzywia świeżo z pod prasy wyszła broszur­

kę Bergsona. Ta broszurka zawiera mowę, jaką Bergson wygłosił roku zeszłego przy otwarciu wystawy w San Francisco. Mowa jest piękna, zarazem świeża i głęboka, jak wszystko, co wychodzi z pod tego oryginalnego pióra, krótko, jędrnie i sprawiedliwie oceniającą znaczenie francuskich mędrców dla rozwoju europejskiej myśli. Sprawozdawcy i komentatorzy rozdęli ją do niemo­

żliwości. Mianują oni Descartesa największym geniuszem świata a po­

niewierają Kanta, traktując go nie­

mal, jako ucznia Rousseau. Sam Listy z haremu.

Z o n y e g ip c y a n , w a lc z ą c y c h p o d s z ta n d a re m A n g lii, p r z e s y ła ją c z ę s to m ę żom w ia d o m o ­ ś c i o s o b ie . A le , ja k za n a jd a w n ie js z y c h c z a ­ s ó w , o g ó ł ic h i d z is ia j J e s t „n ie p iś m ie n n y ” . K o re s p o n d e n c y ę h a re m o w ą z a ła tw ia za te m p is a rz u lic z n y , u s ta w ia ją c y p o d r ę c z n y s t o lik g d z ie k o lw ie k n a p u b lic z n y m p la c u i o f ia r u ją ­ c y p rz e c h o d z ą c y m s w e u s łu g i za niewiel*

k ie m w y n a g ro d z e n ie m .

Bergson mianowany został przy tej okazyi największym żyjącym filo­

zofem, któremu niemcy nie mogą ni­

kogo przeciwstawić. Miło mi jest po­

myśleć sobie, że ten wrzaskliwy jar­

mark musi być wstrętny samemu Bergsonowi, który zna przecież nie­

miecka filozofie i który niezawodnie nizko chyli czoła przed takimi poten­

tatami niemieckiej myśli, jak Wundt i Cohen, choć stoi na przeciwnym im krańcu.

Jeszcze zabawniejsze rzeczy dzieją się. w dziedzinie krytyki lite­

rackiej. Nie byle kto. jeno p. Louis Bertrand i niebyłe gdzie, jeno av

„Revue des deux mondes“> analizuje

„Fausta** i dopatruje sie w Goethem protoplasty i patryarchy wszystkich bezeceństw, dokonywanych przez dzisiejszych niemców. Jest to piękna próba naciągania cudzego buta na swoje kopyto. W poprawce, jaką Faust robi w ewangelii św. Jana, pi- sząe: „Na początku był czyn!** p.

Bertrand widzi germańskie dążenie do postawienia sie ponad ludzko­

ścią, pierwszy objaw niemieckiego

„nadczłowieczeństwa". W ruchliwo­

ści umysłu Fausta — „piekielne prze­

pracowanie sie współczesnego ger- manizmu". W aliansie z Duchem Zla fakt znamienny i głębokii wnukowie doktora Fausta sa płodem prostym tego związku. Faust jako kochanek jest płaskim i nędznym. Małgorzata, pomimo wierszy Goethego, bardzo mało warta; to „dusza wegetująca, wiązka vergissmeinnicht‘u nad brze­

giem balii**; dusi ona matkę, topi dziecko, a nietylko jest zbawiona, ale zbawia jeszcze sama podłego swego uwodziciela. W drugiej czę­

ści dr. F aust przybywa na dwór Ce­

sarza i restauruje jego finanse przez wypuszczenie papierów na mineralne skarby, które nie istnieją.

I tak dalej. Jednak nie do końca.

Krytyk frahcuskj zatrzyma! sie wsty­

dliwie przed epoką, w której Faust staje sie dobroczyńca ludzi, osusza zarażone przestrzenie; daje chleb tysiącom i zostaje oślepiony przez Złego Ducha, który się fatalnie na swym aliancie w końcu zawiódł.

Rzecz bardzo ciekawa: przeciw przeciąganiu struny patryotyzmu za­

protestował pierwszy teatralny in­

stynkt paryskiej publiczności. Wy­

stawiono w tym smutnym sezonie kilka sztuk patryotycznych, osnu­

tych na tematach-aktualnych a wy­

jaskrawionych mocno, i wszystkie one upadły. Najgłośniejszy i najbar­

dziej pouczający był upadek „Ko­

mendantury" belgijskiego komedyo- pisarza, Fonsona, autora wesołej i bajecznem powodzeniem cieszącej

■sie do dziś dnia sztuki: „Małżeństwo panny Beulemans". Autor wycierpiał wiele w swem rodzinnem mieście, Brukseli, od niemieckiej brutalności i zaborczości, ograbiono mu dom, więziono go, grożono mu rozstrzela­

niem; w listopadzie udało mu się umknąć przez Holandyę do Londy­

nu, gdzie wystawił swój dramat, na­

pisany na gorąco pod wpływem świe­

żych przeżyć. Sztuka miała w Lon­

dynie powodzenie. Wystawiona w 4

(5)

Jeńcy angielscy w Niemczech.

!

Nawet w niewoli, nie zaniedbuje anglik swych przyzwyczajeń, które stały się Jego drugą naturą. To też Jeńcy angielscy, znajdujący się w niemieckich obozach koncentracyjnych, przedewszystkiem pamiętają o czystości ciała i o ćwiczeniach fizycznych. Po możliwie naj«

staranniejszem — o ile na to pozwalają okoliczności — umyciu się, rozpoczyna się zbiorowa gimnastyka, kolejne ćwiczenia wszystkich mięśni ramion, szyi, nóg i brzucha. Nie krępuje ćwiczących liczna galerya niemiecka, otaczająca ich ze wszystkich stron, przyglądająca się z niezmiernem zdumieniem i poczynająca powoli odgadywać, czemu żołnierz angielski Jest tak silny, dzielny i wytrzymały na trudy.

paryskiej „Gymnase" spotkała się z zimną, niemal wrogą postawą pu­

bliczności i z tak surowa krytyką prasy, że po czwartem przedstawie­

niu zdjęto ją z afisza. Dało to powód do komentarzy, do pięknego listu pu­

blicznego autora, do odpowiedzi A- dolfa Brissona, krytyka „Le Temps".

Samą sztuka nie ma wartości litera­

ckiej; „boszowie" są wystawieni w niej jako brutale, jako „podludzie", jako tresowane do wszelkiego nadu­

życia maszyny mówiące: belgowię są heroiczni, wzniośli i prości; to zaś — bez wyjątków. Typowy pro­

ceder melodramatyczny; zwyczaj­

na „bomba" teatralna. Ale nie to tyl­

ko raziło wytworna publiczność pa­

ryską w tej belgijskiej sztuce. Pier­

wiastek aktualny a tragiczny był dla tej publiczności nie do zniesienia.

Czemu? Oto jak to objaśnia Bris- son: „Odczuwaliśmy na przedsta­

wieniu Komendantury nieokreślone uczucie skrępowania i żenady. Było nam nieznośnie przykro przyglądać sie w roli biernych widzów, cieka­

wych świadków, niedoli i nieszczę­

ściom, jakie naszych współbraci prze­

śladują tak niedaleko od miejsca na­

szej rozrywki; wstydziliśmy sie na­

szego bezpieczeństwa i naszych przyjemności; zdawaliśmy sobie wreszcie instynktownie sprawę, że realizm tych scen zasmuca nas bez potrzeby, bez moralnej korzyści, że porusza nas a pie uszlachetnia. Pró­

ba p. Fonsona nie wydala sie nam ani obrażającą, anj pozbawiona inte­

resu, tylko przedwczesną". Spełniła się prawda, już przez Schillera sfor­

mułowania, iż „musi zginąć w życiu to, co chce odżyć w pieśni*. Los po­

dobny spotkał i sztukę Noziśra

„Modlitwa nocna", która zresztą grzeszy rażącym brakiem moralne­

go zmysłu i jest apoteoza szpiego­

stwa i zdrady; a także i gruba prze­

róbkę sceniczną powieści Barresa

„Colette Baudoche". Natomiast przy­

jęto entuzyastycznię wznowienie he­

roicznej sztuki Borniera: „Córka Rolanda", zapalającej wzniosłe u- cZucia patryotyczne środkami pra­

wdziwej i wielkiej sztuki.

P aryż w czerwcu. H, M.

W sprawie „drobnej”.

Przed kilku dniami jeden z naszych uczonych dał mi do przeczytania list pi­

sany do niego przez młodego polaka, kształcącego się za granicą. Po jakimś germanizmie sądził, że młodzieniec ten jest galicyaninem. Zauważyłem na to, że germanizmy już wybornie przyjęły się w Królestwie, tak jak wiele rusycy­

zmów przeszło już do prasy galicyj­

skiej ■— natomiast znajduje się na po­

czątku listu prawie niezbity dowód, że młodzieniec ów pochodzi z Królestwa.

Dowodem tym tytuł: Szanowny Panie.

Prawdziwy galicyanin conajmniej napi­

sałby: Wielmożny Panie! W Galicyi bo­

wiem prawie wszyscy są aż wielmożni, a w Królestwie zaledwie szanowni.

Który z tych tytułów jest właściw­

szy, nie chcę rozstrzygać. Smiesznem się wydaje w człowieku na skromnem stanowisku, który nic nie może, albo mało może, wmawiać, że wiele może.

Gdybyśmy ściśle zastanawiali się nad znaczeniem wyrazów, to taki wielmożny mógłby nieraz czuć się dotknięty, miałby bowiem prawo sądzić, że ktoś naigrawa się z jego biedy, z jego przykrego położe­

nia, nizkiego socyalnego stanowiska. Ty­

tuł „szanowny" napozór jest lepszy, wię­

cej demokratyczny, ale również nie za­

wsze odpowiada rzeczywistości, można bowiem być bardzo wielmożnym, a jed­

nak niezbyt szanownym.

Przez pewien czas, aby ominąć tę Scyllę i Charybdę wielmożności i szano- wności, pod wpływem idei równości re­

publikańskiej, tytułowaliśmy się obywa­

telami. Przyjęło sie to zwłaszcza na e- migracyi. Pisało się wówczas: Obywa­

telu Generale! Obywatelu Prezesie, lub krótko: Obywatelu. Ale trwało to nie­

długo, przypomnieliśmy sobie natomiast dawnego staropolskiego „Dobrodzieja".

Nie pisaliśmy wprawdzie „mnie wielce miłościwy Panie Dobrodzieju", albo:

„Sercem ukochana mnie wielce miłości­

wa Pani a Dobrodziejko", ale byli w u- żywaniu: Szanowny Pan Dobrodziej, Wielmożna Pani Dobrodziejka. 2e do­

brodzieje ci rzadko bywali dobrodzieja­

mi, nie potrzeba chyba dodawać.

Dobrodzieje znikli, ośmieszono ich.

Pozostali znów na placu szanowni i wiel­

możni. Tylko odczuwano często, co rzecz zrozumiała, potrzebę wzmocnienia tej szanowności i wielmożności. Więc uka­

zali się wielce szanowni i jaśnie wielmo­

żni. Obok nich stanęli „łaskawi", „wiel­

ce łaskawi", „czcigodni" i „wielce czci-

(6)

W chmurze tru ją c y c h gazów.

Kilkanaście minut trwała .gwałtowna strzelanina, zanim otwarto zbiorniki gazu. Potem gę*

sta. zielonawa mgła potoczyła się ku nam z opustoszałych czołowych okopów nieprzyja­

cielskich, odległych o paręset metrów. Niby ciężkie opary, wstające z moczaru, zgęszcza*

ły się szatańskie gazy; silny wicher pędził Je dość szybko naprzód. Jeden z oddziałów naszych zdołał Jeszcze nabić broń; dwie salwy huknęły poprzez zasłonę mgły, zanim do- czołgała się do naszego okopu, wciskając się w każdą szczelinę i zwalając z nóg wszyst­

kich, którzy Jeszcze pozostali wewnątrz. Obłoki były zrazu tak gęste, że z trudem tylko mogłem rozróżniać przedmioty, oddalone zaledwie o parę stóp odemnie”.

(Z. opowiadań naocznego św iadka).

godni". Ktoby zresztą wyliczy} te wszyst­

kie odmiany.

A jednak jąk często sprawia nam kłopot, aby właściwie utrafić, aby w ty­

tule nie powiedzieć zamało, ani zadużo.

Czujemy wybornie, że należy odróżnić zwykłego śmiertelnika, do którego pi- Sżemy we własnym lub w jego interesie, od tych, z którymi wiążą nas bliższe stosunki, lub od tych, którzy zasługami, wiedzą, stanowiskiem, a choćby tylko wiekiem, nabyli prawa do szczególnej naszej względności...

W ostatnich czasach zauważyć mo­

żna tendencyę do większej... grzeczno­

ści. Coraz więcej spotykamy „wielce szanownych" w Królestwie, a „jaśnie wielmożnych" w Galicyi. Czasem ten

„jasny" jest ukryty wstydliwie, jasność jego jest tylko zaznaczona, pisze się bo­

wiem często na adresach: „JWielmożny Pan“... Niby więc jest jasny, ale nie całkiem, jest półjasny, skrócony w swej jasności. Ta półjasność uzyskała szero­

kie prawo obywatelstwa na wszelkiego rodzaju zaproszeniach, rozsyłanych w większej liczbie. Aby dwunożne maszy­

ny do pisania nie omyliły się w oddaniu każdemu, co mu się należy, każą im do wszystkich półjasność zastosowywać.

Objęte nią zostały nawet ultrademokra- tyczne sfery. Podczas ostatniego (rozu­

mie się zeszłorocznego) karnawału w

Krakowie wpadła w moje ręce karta, za­

praszająca na bal służby „JWielmożną Antoninę Chwastek", która w domu mo­

ich przyjaciół pełniła obowiązki ku­

charki.

Jeszcze większy kłopot sprawia ty­

tułowanie urzędów. Jeżeli magistrat w Bochni lub sąd w jakichś Liszkach jest

„świetny", to musi conajmniej być

„prześwietnym" magistrat krakowski lub sąd tarnowski. Jakże wobec tego tytuło­

wać było Wydział krajowy, sąd wyższy, namiestnictwo? Chyba przenajświetniej- szymi. Zaradzono temu poczęści w Ga- licyi, wydając rozporządzenie, aby urzę­

dy pomiędzy sobą zaprzestały tytułów.

Pisało się więc: Do prezydyum namie­

stnictwa, do Wydziału krajowego, do magistratu i t. d. Tylko sejm pozostał

„Wysoki".

Ale nie rozstrzygnięto, jak pisać prywatnym do tych instytucyi. Do tych i do setki innych.

Zapewne, że to drobiazg — niech sobie każdy pisze. jak chce. Ale warto- by tę „kwestyę" uregulować już dlatego samego, że ten drobiazg nam dokucza, że zmusza nas często do zastanawiania się, iż są wreszcie ludzie, obrażający się za „niedociągnięcie" ich tytułu. Bywają to nawet ludzie, których o taką śmiesz­

ność napozór posądzać trudno. Jeden z poważnych uczonych, (nawiasem mó­

wiąc nie galicyanin z urodzenia) zosta­

wszy radcą lwowskim, i otrzymawszy o tęm urzędowe zawiadomienie z tytułem

„wielmożny", odesłał je aieodpieczęto- wane z adnotacya na kopercie: „Jestem radcą dworu, należy mi się więc tytuł:

Jaśnie Wielmożny". Czegóż wymagać od tych, co nie są poważnymi uczonymi?

Że kwestya kłopotów z tytułowa­

niem nie jest nową, że już bardzo dawno zastanawiano się, jak ją rozstrzygnąć, mam dowód z przed stu laty.

Kiedy stworzono kongresowe. Kró­

lestwo Polskie i pracowano nad jego u- rządzeniem, przysłano projekt organiza- cyi województw do opinii ówczesnemu prezydentowi municypalnemu Warsza­

wy, którym był Stanisław Węgrzecki, uczony prawoznawca, członek Tow.

Przyjaciół Nauk, prezydent Warszawy już .za Kościuszki, naostatku prezes trybunału handlowego.

Węgrzecki poczynił uwagi nad pro­

jektem, a na końcu nich dodał:

„Podałbym przy tej sposobności myśl moją, aby w korespondencyi mię­

dzy urzędnikami wszystkie Jaśnie Oświe- coności. Jaśnie Wielmożności i Wielmoż- ności i t. d. ustały, też aby prywatny do urzędnika pisząc, żadnego Praejudicatum, to jest tych dodatkowych tytułów nie używał. Urzędnicy mają tylko wymie­

niać w korespondencyi urzędowej mię­

dzy sobą gołe urzędy i pozostać na tern, gdy obywatel gołe urzędy na adresach wymienia, lecz niech obywatel ma tę sa- tysfakcyę od Sługi Publicznego, żeby mu tytuły, przyzwoite dawał. Naprzykład na co pisać do J. O. Prefekta Lubelskie­

go, dlatego, że on ma tytuł księcia — to nie urzędowi Prefekta ten tytuł służy, lecz osobie samey. “Urzędnik Admini­

stracyjny ma pisać, gdy wypadnie, do Wojewody, Kasztelana i t. d. z tytułami, jakie im się powszechnie dają, wtenczas gdy do nich, nie jak do Urzędników, lecz jak do prywatnych z Urzędu pisze"...

Tę swoją uwagę motywował obszer­

niej Węgrzecki w. osobnym liście:

„Wiem, że. jeden minister mozolił się długo, jak do mnie dać tytuł—Wielmoż­

nego tytuł (mówił) służy Prefektowi i Podprefektowi — Prezydent jest Urzęd­

nik Mieyski, tedy ten tytuł jest dla nie­

go nadto. Pisać do niego: Urodzony, to tytuł urodzenia iego a nie Urzędu, a do tego ten tytuł przez rozrzutność w ka­

dzidłach stał się zwietrzałym, pisał tedy JP., lecz to zdało się mało, biedny, nie mógł środka .znaleźć. Wiem, że do Pre­

fekta, aby mu nie dać tytułu właśnie Wielmożności, pisano Prześwietna Pre­

fekturo, chociaż Prefektury nie ma, tyl­

ko Dom tak się zwać może; przez Wiel- możność bano się obrazić, użyto więc to, co nie ma figury w Prawie, a trafia do Urzędu. Wiem o prywatnych, co na No­

tach, po podpisie imienia i nazwiska, podpisywali się: Szlachcic, co miało za­

stąpić niemieckie vori. Wiem, że do mnie unikając Wielmożności, pisano: Prze­

świetny Magistracie, lubo Magistrat u- stał, a inny urząd bez kollegialności jego miejsce zastąpił. — Próżna strata cza­

su, nie potrzebne smażenie głowy, szko­

dliwe trucie tak potrzebney między u- rzędnikami dobrey harmonii, wszystko to się oddali, uchylając tytuły. Dumny boi się tytułem, urzędnikowi danym, u- chybić swoiey godności; podły, pochleb­

stwem, chce sobie ująć urzędnika do fa­

woryzowania mu; stąd częstokroć mnie Jaśnie Wielmożność, a często Kawaler- stwo Orderu trafiało się zarobić. Za­

trudniony mocno będąc, nie uważam na tytuły, tylko na rzecz, lecz gdy nagłość robót minie, to i te dzieciństwa zastana­

wiają. Nie należy Multiplicare curia si~.

6

(7)

Na terenie walk w Królestwie Polskiem.

Czyszczenie broni.

Na pozycyi.

Bezsenność.

ne necessitate; nietylko pieniędzy, ale i stów marnotrawić nie trzeba. Niech należy do wynalazków i nagród oszczęd­

ność wszelkiego rodzaju". (Z archiwum Czartoryskich).

Węgrzecki miał zupełną słuszność.

Na podkreślenie zasługuje uwaga, że

„sługa publiczny" powinien „przyzwoite"

tytuły dawać. Ileż to razy zdarzyło mi się czytać kartki, pisane przez podrzęd­

nych urzędników do ludzi wysokiego stanowiska lub zasług: „Wzywa się Pa­

na, abyś w przeciągu trzech dni (lub w oznaczonym ściśle terminie) stawił się w biurze X. — w przeciwnym bowiem razie nałoży się na niego grzywnę" i t. d.

Obok zbytku grzeczności, zbytek niegrzeczności. Czyby nie można wyna­

leźć „błogosławionego" środka?

K. Bartoszewicz,

Pamiętajcie o wpisach szkolnych.

Wszelkie ofiary przyjmuje Administracya „ Świata “.

— „Czy cierpisz kiedy na bez­

senność? Nie. W takim razie powinszuj sobie bardzo szczerze. Brak ci jednego z bardzo ważnych elementów nieszczę­

ścia. Bezsenność jest straszna. Przy­

tomność duszy wobec przymusowej bez­

czynności człowieka, wobec jego bez­

względnej niemocy do jakiejkolwiek a- kcyi. nawet myślowej, stanowi bardzo wyrafinowaną torturę, którą, zdawało by się, sam szatan mógł tylko wynaleźć. A czas staje się wtedy pomocnikiem, parob­

kiem kata: jakie długie są minuty, jakie nieskończone kwadranse, jakie wieczne godziny? Podczas bezsenności przycho­

dzą ci myśli do głowy bezsensowne, dzi­

kie i próżne zarazem, i to właśnie jest straszne, że tych myśli ma się w głowie ciąg niewyczerpany, cały najazd, a to jeszcze straszniejsze, że odrętwiały ro­

zum zachowuje tyle jednak sensu, iż po- znaje jasno całą dzicz i pustkę tej przę­

dzy. Wymyśliłem przecież w moich no­

cach bezsennych jedną rzecz, którą mam za wielce sensowną. Mianowicie, że je­

żeli jest piekło, to musi ono być wieczną jedną bezsennością. — istnieniem ciągiem, bez przerwy i odpoczynku, przepełnio-

liem myślami dzikięmi a próżnemi — istnieniem intensywnem a niekonsekwen- tnem, pęłnem straszliwego bogactwa psy­

chicznego a pozbawionem wszelkich ce­

lów, bliższych i dalszych Mój' drogi Voksię, nie wiem, czyś czytał „Boska Ko- medyę" niejakiego Danta. (Był taki lite­

rat). Są tam opisy męczarni piekielnych, praktykowanych przez wykwalifikowa­

nych dyabłów w dziewięciu guberniach, z których każda leży w innym klimacie.

Zapewniam cię, iż to są fraszki: wobec męczarni, jaką daje człowiekowi ta wrą- ca myśleniem nicość, którą nazywamy o- bojętnem i negatywnem słowem: bezsen­

ności".

, Nie mam żadnych pewniejszych in- f ormacyi o tem, ażali w istocie szatan był wynalazcą bezsenności. Zapewniano mnie tylko, iż jegomość ten twórczym wogóle.

nie jest. W każdym razie mój nieszczę­

śliwy przyjaciel, chorujący na bezsenność, nie wynalazł nowej- idei, podejrzewając dyabła o źródło swojego nieszczęścia.

Trafiam bowiem i oto na szereg historycz­

nych wiadomości o bezsenności, (w ru­

chliwej „La Revue“, redagowanej przez warszawiaka, p. Finotą) i dowiaduję się, że już Sokrates zapewniał ateńskich ga­

piów, iż demon sprawiający agrypnip, jest najzłośliwszym z całego piekła i że około czwartego wieku po Chrystusie u- tWorzyła się nad .brzegiem Eufratesu kór- poracya, zwana acemetes albo akemites, której członkowie, natchnieni przez św.

Aleksandrą,' specyalizowali się w doku­

czaniu demonowi bezsenności. Korpora- cya ta została rozwiązana w następstwie, ponieważ wpadła w herezyę nestoryani- zmu.

Dzisiejsza farmakologia posiada ca­

łą bateryę środków, które egzorcytują demona bezsenności daleko skuteczniej niezawodnie od akemitów z nad Eufra­

tesu. Dała nam ona chloral, sulfonal, hional, opium, morfinę, i nowsze rzeczy, jak yeronal i medical. Niektóre z tych środków tak zostały udoskonalone, że nie zatruwają nad miarę organizmu i nie zwyradniają serca, (przez co osiąga się jeden z ideałów farmakologii). Niestety, mają one inną wadę: dając pomoc orga­

nizmowi z zewnątrz do funkcyi natural­

nej, którą organizm sam z siebie powi­

nien regularnie wykonywać, tembardziej go demoralizują i od pełnienia jego obo­

wiązków odzwyczajają. Tak rozpuszczo­

ny organizm wymaga pomocy yeronalu albo medicalu na każdą noc i staje się niezdolnym do wystarczenia sam sobie.

Jest to więc tak, jak z korepetycyami le­

niwego ucznia: potrzebuje on pomocy w szkole i tak przywyka do niej, że na re­

sztę życia robi się niedołęgą w wykony­

waniu rodzinnych i społecznych obo­

wiązków.

Z tych względów lekarze bardzo o- ględnie stosują apteczne środki nasenne, coraz to podejrzliwiej patrząc' wogóle na tak kolosalny rozwój współczesnej far­

makologii. Ody idzie o sen. uniemożli­

wiony -przez bóle chorobliwe, zapisują środki, uśmierzające ból i wzmacniające sen; gdy bezsenność staje się zbyt prze­

wlekła i pożerająca siły organizmu, prze­

rywają ją sztucznemi środkami raz lub parokrotnie. Ale ich wskazaniem jest nie bezsenność leczyć specyalnie, ale pa- cyenta wogóle; uzdrowiony, spać będzie sam z siebie. Dlatego też sumienny le­

karz zawsze da radę pacyentowi:

— Staraj się, zmuszaj się usnąć.

Dr. Edwin Bowers, fizyolog amery­

kański, twierdzi, że to jest możliwe, że wola posiada tyle nad duszą człowieka władzy, iż zdolna jest myśl jego zawie­

sić.

Nie wprost. Pośrednio. Nie mniej in- terweneya inteligencyi może się przydać podczas męki bezsenności. Do tej inter-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ławica ziemi, wykopanej i wysypanej przed okopem, rozciąga się na długości 5 do 6 metrów i jest troskliwie przykry­.. ta murawą lub inną nadającą się

Dopiero w tragicznych dniach sierpniowych, kiedy to armia francuska wciąż cofała się, gotowa nawet Paryż zostawić na łup wroga, przekonano się, jak

dawczej. iż sprawę polska trzeba rozwiązać jaknajprg- dzej: takie jest również i zdanie pa­.. na. — iż są pewne ugrupowania w

W większości wypadków pożyczka dostaje się do rąk petenta tylko w małej części gotowizną — gdyż Sekcya stara się bezpośrednio o dostarczenie mu ma-

nych środków jeszcze przez lat dziesiątki, jakkolwiekby ułożyły się sprawy na wschodzie państwa po zawarciu pokoju".... Tak

By przekonać się, czy projekt Gren- dyszyńskiego znajdzie oddźwięk we wspomnianych instytucyach, bo inteligen- cya bez pracy jest żywo nim przejęta, udaliśmy

Pewnej nocy zdawało się już, że atak się zaczyna, gdyż po północy huknęło kilkanaście strzałów karabinowych.. Okazało; się, że to warta w okopach,

Nie jest jednak w stanie oprzeć się pierwotnym, zaborczym instynktom sąsiadów.. A Polska nie ma sit, by im stanąć na drodze, ze swą energią, własną racyą