C e n a n i n i e j s z e g o n u m e r u k o p . 2 0
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie i C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.25. Półrocznie Rb.
4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie- Rb. 12. M i e s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie i Cesarstwie kop. 76, w Aus- tryi: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb- SzŁ** dołącza się 60 hal. Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Ou*
najewsklego Na 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub lego mleisce na 1-ej stronie przy tekście lub w tekście Rb. 1. na 1-e| stronie okładki kop. 60.
Na 2-ej I 4 - e ) stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki
< ogłoszenia zwykłe kop. 26. -Za tekstem na białej stronie kop. 30 Kronika to*
warzyska, Nekrologi I Nadesłane kop. 76 za wiersz nonparelowy. Marginesy:
na l-e| stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatniej 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Adres Redakcyl I Adminlstracyl: W A R SZA W A , Zgoda Ni 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73*12. Redaktora 68*76. Adminlstracyl 73*22 I 80-76.
Drukarni 7-36. FILIA w ŁOOZI, ulica Piotrkowska N9 81. Za odnoszenie do
domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie. Rok X. N° 12 z dnia 20 marca 1915
r.
Damskich. Męzkich i Uczniowskich^
•J ózef S kwara '
właściciel Kazimierz Skwara WARSZAWA
N’in Ir
wg^FriDC. To w. Ubezpieczeń na życia
a r „ L » U R B A I N E ”
Ulgi na wyp. niezd. do pracy Filja dla Kr. P. Marszałk. 138 885*7 Oddział miejski: ulica Moniuszki Nr. 2.
Biuro Kijowskie: Kijów, ulica Kraszczatik Nr. 45 Wilno, róg Ś-to Jarskiej i Kazańskiej Nr. 9.
/ X , ,
Wyszła z druku najnowsza powieść. . . = = = T ^
HELENY mNISZEK
GEHENNA
2 t o m y . C e n a R b . 4- ponadto są do nabycia we wszystkich księgarniach
Ostatnie nowości beletrystyczne:
F ilo c h o w s k a H .
Macierzyństwo (Tryum f życia). Po
w ieść. Okł. rys. M. N a łę cz -D o b ro w olskiego. 2-ty. Rb. 2.80.
G r a b s k a L e o n ia
(baron. Szczepkow ska). Panna Ada.
Z pamiętnika panny na wydaniu.
Pow ieść. Rb. 1.80.
K o r e y w o B .
Te i tamte. Pow ieść pośw ięcon a żo
nom k u p r z e s t r o d z e , m ę żo m k u r o z
w ad ze. R b . 1.60.
K r z y ż a n o w s k i A.
P r o m ie ń B o ży . P o w ie ś ć o u je m n y c h w p ły w a c h w s p ó łc z e s n e j li t e r a t u r y m o d e r n is ty c z n e j. R b . 2.
P r z y b y s z e w s k i S ,
M iasto . D ra m a t historycz. w 4-ch
a k ta c h . R b . 1.50
M ocny cz ło w iek . P o w ie ś ć W y d . II.
_________________________________ R b . 1.80 L a d a J a n .
Mag. P o w i e ś ć z o s ta tn ic h la t panowa nia Z ygm . I l i i e p o k i ro z k w itu miesz c z a ń stw a L w o w sk ie g o (2t.). R b. 2.50
CZ.J111S I W i t l_.VVUVVSK.lC gU
H a lic z C z e s ł a w D r . M ło d o ść H a n n y T urskiej. t u w j c
z ż y c ia m ło d z ie ż y s tu d e n c k ie j w Be
g ii. R b . 1.61
L E O N I D Z I K O W S K I K ij ó w —.W a r s z a w a .
P o w ieś
W yd a w cy: A kc. T ow . W y d a w n icze „Ś W IA T ” . W a rsza w a , ulica Z god a Ne 1.
Pod kie ro w n ictw e m naczelnem S tefan a K rzyw o szew skieg o.
„P alais de Glace”
N o w y - Ś w ia t 19.
P ie r w s z o r z ę d n y k in e m a to g r a f Udział zm. k. Warsz. Orkiestry
Filharmonicznej.
Od administracyi.
M iło s ie r d z iu S z a n o w n y c h C z y t e ln i
k ó w p o le c a m y b ie d n e g o s i e r o t ę p o i n t e l i g e n t n y c h r o d z ic a c h , w z o r o w e g o u c z n ia 4 k l. s z k o ł y p o ls k ie j , k t ó r y b ła g a n a w p is , u b r a n ie , i k s ią ż k i.
O fia r y p r z y jm u je r e d a k c y a d la s i e r o t y u c z n ia 4 -e j k la s y .
■
W ie lk ie tru d n o ś c i, z ja kie m i w a lczyć musimy w o b e c nych czasach, zm uszają nas do w czesnego u re g u lo w a n ia n a kła d u „Ś w ia ta ” . C elem w ię c u n ik n ię c ia przerw y w w ysyłaniu pism a, pro sim y uprzejm ie Szan.
P re n u m e ra to ró w o rych łe o d n o w ie n ie p rz e d p ła ty na k w a rta ł ll-g i.
PRZED STU LATY.
(M a rze c 1815 r.) ....żal czuje polak do historyi,
że napoleońsko-polskie dzieje zamknę
ła ną bitwie pod Lipskiem, że księ
ciu Józefowi, lub innemu polskiemu rycerzowi nie dała cesarzowi towa
rzyszyć aż na pola pod Belle-Al- liance. aż na wyspę św. Heleny i nie pozwoliła Polsce zjednoczyć sie na wieki i z ostatnia, najwspanialsza pieśnią napoleońskiej epopei..."
Zdanie to, wypowiedziane nie
dawno w jednym z dzienników war
szawskich. wymaga, w imię prawdy historycznej, jeżeli nie sprosto
wania, to przynajmniej złagodze
nia wyroku, w stosunku do tej gar
stki polaków, która towarzysząc Na
poleonowi w charakterze gwardyi przybocznej na wyspie Elbie, czyn
ny przyjęła udział w jego wyprawie do Francyi i w walkach, które po
przedziły klęskę Pod Waterloo.
Dziwić sie nie można przemil
czeniu udziału polaków w ostatnich epizodach epopej napoleońskiej ze strony jej specyalnego historyka, Thiersa. gdyż znana jest dyploma
tyczna. rezerwa, z jaka w dziele swem ocenia stosunek Polski i pola
ków do Francyi i do Napoleona.
Lecz nowsi, nie powodowani stron
niczością historycy francuscy, jak np. Henryk Houssaye. w dziele pod tyt.: „1815“ (Paryż 1893). popraw- niejsze w tej sprawie zajmuja sta
nowisko i nie przeceniając bynaj
mniej doniosłości roli polaków w wyprawie Napoleona z wyspy Elby na Paryż, sympatycznie wzmianku
ją o udziale czynnym w tej wypra
wie szwadronu polskiego wojsk kon
nych i pieszych pod wodza dzielne
go Feliksa Jerzmanowskiego. Mało dotychczas, niestety, poświęcono u- wagi osobistości Jerzmanowskiego, jakkolwiek echa jego rycerskich czynów, sięgając czasów legiono
wych z epoki Dyrektoryatu, zawiąz
ku legii w Falcburgu pod wodzą generała Kniaziewicza — poprzedzi
ły Cesarstwo napoleońskie i prze
żyły je nawet po klęskach pod Lip
skiem i Waterloo.
Jerzmanowski, mianowicie, słu
żyć może, między innymi, jako przy
kład owej bezgranicznej uscme ad ii- nem wierności żołnierza polskiego w służbie ubóstwianego bohatera.
On to za Księstwa Warszawskiego, dowodząc pułkiem lekkokonnym gwardyi Krasińskiego, osłaniał sku
tecznie aż do Elby wojska cofające
go sie w r. 1813 z Poznania vice- króla neapolitańskiego, Eugeniusza Beauharnais. On to, towarzysząc z uła
nami polskimi Napoleonowi na wy
spę Elbę, przewodził im w pocho
dzie na Paryż i stwierdzi! wierno
ścią swoją i męstwem pochwale vi- ce-króla włoskiego, wypowiedzianą w słowach: iż „Jerzmanowski, za
słoniwszy w swoim czasie tylną
1
straż wielkiej armii, ochronił iei ho
nor". Taż sama garstka ułanów Jerz
manowskiego, no kiesce pod Wa- terloo. skropiła krwią własna most paryski pod Sevres (3 lipca 1815 r.)
idopiero po wkroczeniu koalicyi do stolicy Francyi dn. 11 września t. r., gdy przybyła z Polski deputacya u- znała w osobie Cesarza Aleksandra—- wskrzesiciela ojczyzny („Unus no- bis restituit rem") — Jerzmanowski poszedł za głosem obowiązku i od
dał swa szpadę usługom młodej ar
mii Królestwa Kongresowego, usłu
gom. które pełnił przez cały czas i- stnienia Królestwa i zakończył je w roku 1831. kierując zamierzona wy
prawa morska do Połasi.
Takich, jak Jerzmanowski, wier
nych aż do grobu Napoleonowi, było wielu polaków, lecz historya ich nazwisk nie wymienia, zajmując sie jedynie tymi, których los na widniej- sze wysuną} stanowiska, z pominię
ciem szarych rzesz, co to schodzą do mogiły bez śladu i beż rozgłosu, jak liście zamierającego pod jesień drzewa. Nie znaleźli sie wprawdzie Polacy w gronie ostatnich towarzy
szów niedoli Napoleona na' wyspie św. Heleny, gdyż wiadomo, z jak wielkiemi trudnościami połączony był wybór owych dobrowolnych wygnańców ze strony rządu angiel
skiego. Nieobecność polaków w cza
sie sześcioletnich tortur bohatera na odludnej wyspie nie może zatem słu
żyć jako przykład odstępstwa od sztandaru wierności ze strony tej garstki rycerstwa polskiego, która po roku 1815 nie wróciła pod prze
wodem generała Krasińskiego do kraju.
* *
Natomiast wdzięcznym dla hi
storyka i psychologa tematem do obserwacyi i rozmyślań jest stosu
N a p o le o n w T u ilie ra c h po p o w ro c ie z w yspy E lby (m arzec 1815), ze sztych u C o u ch y’ ego.
nek wskrzeszonego w r. 1815 Kró
lestwa Polskiego do faktu opuszcze
nia przez Napoleona w dniu 1 mar
ca t. r. wyspy Elby i do zaczątków efemerycznego, studniowego jego panowania na tronie Francyi.
Pokolenie żyjące tak sie już zro
sło z dogodnościami. wynikającemi z szybkości informacyi politycznych drogą telegrafów i ułatwionej ko- munikacyi, że każdy donioślejszego znaczenia fakt, wydarzony na kuli ziemskiej, bezzwłocznie staje się o- gółowj dostępnym. O każdym tego rodzaju fakcie znajdujemy wyczer
pujące wyjaśnienie i z różnicy po
glądów na jego doniosłość wytwa
rzamy sobie przybliżone pojęcie o jego naturze i możliwych następ
stwach. Aby uświadomić sobie wra,- żenie, jakie wiadomość o opuszcze
niu przez Napoleona wyspy Elby wywołała w społeczeństwie polskiem, z konieczności zwrócić sie musimy do jedynego w tej mierze źródła in
formacyjnego. — do gazet ówczes
nych.
Z ich liczby niezasłużona po
wagą cieszyły się w r. 1815 w W ar
szawie dwa pisma: „Gazeta War
szawska" pod redakcyą następcy ks.
Łuskiny. Antoniego Lesznowskiego, i
„Gazeta korrespondenta warszaw
skiego i zagranicznego". bliźniaczo do pierwszej podobna, redagowana przez braci Wyzewskich. Mówimy;
„niezasłużona powagą“. gdyż przy
zwyczajonym do sprawności i pie
czołowitości. z jakiemi pisma peryo- dyczne. obecnie istniejące, politycz
nej treści, starają się o zaciekawie
nie swych czytelników, znamiennem wydać sie musi ubóstwo materyału informacyjnego, napotykanego w ga
zetach pomienionych. pisanych języ
kiem niedbałym, a. co więcej, pozba
wionych w zupełności artykułów o- ryginalnych. redakcyjnych, choćby
najkrótszych... Owe stosy bibuły gazeciarskiej zawierają jedynie nie
zdarne przekłady z „Dziennika spo
rów" (!) (des Debats) lub z gazet hamburskich, nie oświetlone i nie u- dostępnione szerszym kołom czytel
ników ani jednem słówkiem redak
tora polskiego. Zdawaćby się mogło napozór. że tego rodzaju nieodzow
nym w piśmie peryodycznem wy
nurzeniom redakcyjnym stały na przeszkodzie represye cenzuralne.
Lecz w latach 1814 i 1815. które nas w niniejszym artykule interesują, na
strój ogólny władz rosyjskich do społeczeństwa, a zwłaszcza do jego inteligencyi, nie był niechętnym, ile że z Wiednia dochodziły stale do Warszawy wiadomości o przygoto
wywanym podówczas akcie wskrze
szenia nazwy i istoty Królestwa Pol
skiego. co też w maju roku 1815 stało sie faktem dokonanym, zapo
wiedzianym 30 kwietnia 1815 r. w li
ście Cesarza Aleksandra I do .Pre
zesa Senatu. Tomasza hr. Ostrow
skiego. w słowach:
„Biorąc tytuł króla Pol
skiego, chciałem zadosyć u- czynić życzeniom narodu.
Królestwo Polskie połączone będzie z Cesarstwem Rosyj- skiem węzłem właściwej sobie konstytucyi. na której pragnę ugruntować szczęśliwość kra
ju. Jeżeli wielki powód spo- kojności publicznej nie dozwo
lił. aby wszyscy polacy pod jednem połączeni zostali ber
łem. przynajmniej na to obró
ciłem usiłowania, aby im o- słodzić ile możności przy
krość takowego pomiędzy nim rozłączenia i aby otrzymać dla nich wszędzie spokojne uży
wanie właściwej im narodo
wości etc....“
Wśród takich warunków, sprzy
jających narodowym aspiracyom, w czasach, gdy sprowadzenie do kraju zwłok bohatera narodowego, księcia Józefa Poniatowskiego, publiczne składki na pomnik polskiego astrono
ma. Kopernika, publiczne posie
dzenia naukowe, na których wy
głaszano gorące pątryotyczne prze
mowy — świadczyły, między in- nemi. o swobodniejszym nastroju u- mysłów społeczeństwa i o względnej tolerancyi władz ówczesnych, wśród takich to warunków bytu polityczne
go kraju, nadspodziewanie w marcu 1815 r. rozeszła sie wieść o opu
szczeniu przez Napoleona wyspy Elby i o jego pochodzie na Paryż...
Zdawaćby się mogło, że fakt tak niezwykłej doniosłości powinien był redaktorów głównych pism war
szawskich wyprowadzić z drze- miączki i podyktować im. choćby dla pozoru, kilka wyrazów, poświę
conych doniosłości owego historycz
nego zwrotu...
Napróżno jednak na szpaltach obu miarodajnych gazet szukać bę
dziemy takiego objawu.
W Nr. 24 „Gazety Warszaw
skiej" z 25 marca 1815 r. czytamy:
W alka o wioskę.
Podczas niedaw nych po zycyjn ych w alk nad rze ką Aisne o d daw ały arm ii fra n c u s k ie j ogrom ne usługi sław ne d z ia ła 7 5 -m ilim etrow e, p rz y g o to w u ją c te re n do n a ta rc ia na bagnety.
„Z Wiednia 15 marca. Dzisiejsza na
sza (?) „Gazeta Dworska" ogłosiła w języku francuskim i niemieckim na
stępujące Mocarstw zebranych na Kongres w Wiedniu Oświadczenie".
Tu następuje znana deklaracya.
w której mocarstwa oświadczają, iż
„Napoleon Bonaparte wyłączył się zę stosunków cywilnych i towarzy
skich i że, jako burzyciel spokojno- ści świata, wystawił się na publiczną zemstę etc.“
Przez ciąg kilkunastu następ
nych numerów gazeciarze warszaw
scy nagannie niedbałym stylem tłó- maczą inspirowane artykuły gazet niemieckich o rozwijających się wy
padkach ówczesnych w związku z wyprawa Napoleona na Paryż i przygotowaniami jego do rozstrzy
gającej z całą Europa bitwy, lecz nie znajdują ani jednego wyrazu włas
nego. ani jednego zdania, któreby dzisiejszemu dziejopisowi posłużyć mogły za wskazówkę do odtworze
nia sobie wrażeń społeczeństwa pol
skiego ówczesnego, wywołanych wskrzeszeniem chwilowem napo
leońskiej potęgi... *
« *
Czem sobie tłómaczyć tego ro
dzaju wstrzemięźliwość kierowników opinii publicznej w wypowiedzeniu opinii własnej o doniosłości wszech
światowego znaczenia faktu? Zobo
jętnieniu uczuć polskich w owej epo
ce dla Napoleona? Przezorności dy
plomatycznej społeczeństwa, obawia
jącej się ujawnić swoje sympatye dla bohatera wobec przedstawicieli władz Księstwa?
Głębsze wnikniecie w psycholo
gie społeczeństwa ówczesnego pro
wadzi nieodzownie do wniosku, że na tak znamiennie bierną postawę dziennikarstwa i sfer towarzyskich wobec napoleońskiej imprezy prze
ważnie wpłynęło przekonanie, iż lo
sy Księstwa Warszawskiego toczyć się już będą w przyszłości odrębną koleją i że dla dobra kraju należy ostatecznie zerwać z aspiracyami do łączenia owych losów z losami mio
tającego sie konwulsyjnie w swej bezsilności Napoleona.
Szereg faktów znamiennych, nie oświetlonych wprawdzie słowem kierowników opinii publicznej, lecz jasnych i zrozumiałych same przez sie. stanowić może w tej mierze mia
rodajna wskazówkę.
Ponad wszystkiemi uczuciami, które tkwiły w głębi przekonań sfer inteligencyi warszawskiej, a zwłasz
cza w sferach starszyzny wojskowej polskiej, górowało przeświadczenie, iż wobec zapowiedzianego nowego ustroju politycznego bytu kraju, któ
ry wraz z godnością Królestwa Pol
skiego otrzymać miał konstytucyę liberalną i własną armię, zerwanie z tradycya nieufności do przedsta
wicieli władzy rosyjskiej i nawiąza
nie z nimi stosunków .życzliwych winno być nietylkę dyplomatycznym zwrotem na szachownicy przyszłych stosunków obu narodowości, lecz
przedewszystkiem zasadnicza tych
że stosunków normą.
Jakoż, gazety warszawskie z czasów rozwijania sie groźnych wy
darzeń bojowych na Zachodzie, bę
dących następstwem odzyskania przez Napoleona tronu Francyi. po
dają szereg faktów, świadczących o życzliwem usposobieniu starszyzny wojskowej rosyjskiej do wojaków polskich i wzajemnie.
Dnia 11 kwietnia 1815 r. odbył sie w pałacu Łazienkowskim wielki obiad, urządzony przez generałów i pułkowników wojska polskiego na cześć wojskowych rosyjskich.
Zaszczycili obiad swą obecno
ścią: W. Książe Konstanty, feldmar
szałek Barclay de Tolly, hr. Płatów, generał Saken, generał gubernator Łanskoj. z członkami Rady Najwyż
szej. i wielu generałów rosyjskich.
Pod koniec biesiady, generał Zają
czek wzniósł toast na cześć Cesarzą Aleksandra, generał dywizyj Henryk Dąbrowski na cześć W. Księcia Kon
stantego, generał dywizyi Sierakow
ski na cześć feldmarszałka hr. Bar
clay de Tolly. książę Sułkowski, ge
nerał dywizyi — na cześć wojska ro
syjskiego. Wreszcie W. Książe Kon
stanty na cześć wojska polskiego.
Oprócz takich obiawów utrwa
lającej sie wzajemności, nierzadko napotykają sie w gazetach warszaw
skich z owego czasu zupełnie nieofi- cyalne wynurzenia uczuć sympatyi ze strony oficerów sztabowych i niż
szych. leczonych w szpitalach przez
3
lekarzy polskich, za okazana im tro
skliwość, która z uczuciem wdzięcz
ności. jak zapewniali, nazawsze w sercach zachować pragnęli. Pod owa dziękczynna odezwa podpisali się:
major Borsuków, kapitan Waszkow, kapitan sztabu Horodienko, porucz
nik Amosow. major Wodarskij i wie
lu innych.
Kiedy po ośmiomiesięcznym po
bycie w Warszawie feldmarszałek hr. Barclay de Tolly wracał do Ce
sarstwa. „obywatele departamentu i stolicy — czytamy w „Gazecie" - wdzięczni za uprzejme i słodkie je
go obchodzenie się. oraz troskliwe w słodzeniu ich przykrego położenia usiłowania", zaprosili feldmarszałka na obiad, urządzony w salach redu
towych przy Teatrze Narodowym na placu Krasińskich, i tam ofiaro
wali mu przy stosownej przemowie pierścień pamiątkowy.
Odpowiadając w języku fran
cuskim na ów objaw życzliwości.
Barclay de Tolly w odezwie, zwró
conej do publiczności, zapewnił, że starał się zawsze „a acauerir auel- aues droits a l‘estime d‘une brave nation, alliee dorenavant a la notre par des liens etroits".
Nietylko w stolicy Księstwa, lecz i na prowincyi ujawniały się nie
rzadko objawy wzajemności między ludnością miejscową a garnizonem rosyjskim. Podprefekt Tomaszowa, Ignacy Zarębski, z powodu wyrusze
nia pułku kozaków dońskich pod do
wództwem atamana Kjutejnikowa do Rosyi, przesłał gazetom warszaw
skim zawiadomienie, że „Szanowny ów dowódca dowiódł, iż postój woj
ska nie jest ciężarem kraju, jeżeli są zachowane najłaskawsze przepisy w stosunkach władz wojskowych z cy- wilnemi. tudzież w obchodzeniu się żołnierza z mieszkańcami etc.“.
Zbyteczna jest rzeczą mnożyć przykłady tego rodzaju, zarejestro
wane w dziennikach ówczesnych.
Te. które przytoczono, świadczą do
wodnie. iż wobec nastroju umy
słów polskich, wywołanego nadzieją wskrzeszenia Królestwa, nie było już wśród przeważnej większości mieszkańców miejsca dla kultu na
poleońskiego. w tern znaczeniu, by z faktem ucieczki bohatera z wyspy Elby kojarzyć zamiary wywołania jakiejś manifestacyi na jego cześć i stłumienia tym sposobem porywów lojalności laudatorów tempori-s acti.
Ze tego rodzaju ostudzenie za
pału do osoby niedawnego bożysz
cza w Księstwie Warszawskiem, w przededniu jego wskrzeszenia w formie Królestwa Polskiego, w wię
kszości społeczeństwa nie było po- zornem jedynie i podyktowanem o- strożnościa dyplomatyczną. — lecz dobrowolnem i szczerem, mamy te
go dowód nietylko w obojętności i bierności gazet ówczesnych — lecz nawet w pamiętniku najwybitniej
szego przedstawiciela inteligencyi polskiej ówczesnej, męża najgoręt
szego patryotyzmu —■ Juliana Ursy
na Niemcewicza — który, pisząc pamiętnik w ciszy swej pracowni, nie w zamiarze jego ogłoszenia dru
kiem za życia, lecz w rodzaju spo
wiedzi przed sobą samym (pamięt
nik ów, wydany poraź pierwszy z autografu w Poznaniu w r. 1871, od
naleziono swego czasu w schowanku, zamurowanem w gmachu Staszica)—
nie miał bynajmniej powodu do ma
skowania swoich uczuć istotnych dla osoby wyzwolonego z niewoli Na,- poleona.
Nie tai bynajmniej Niemcewicz, że wśród młodych wojskowych pol
skich powrót bohatera z wyspy El
by wywołał wrażenie głębokie i że wielu z pomiędzy nich tęsknym wzrokiem w stronę Paryża zwracać sie zaczęło, lecz sądząc z kilku ustę
pów pamiętnika, tego rodzaju uczuć nie podzielał Niemcewicz, uważając je za szkodliwe.
„Ody zjawienie się jednego człowieka — pisze pamiętnikarz (t.
II. 215) — po wszystkich krajach, (na) taką niespokojność, taką obawę, takie uzbrojenia (się) tworzy, u nas.
powrót jego szkodliwe w dzisiejszem położeniu rzeczy sprawił wrażenia.
„Młodzież rycerska, smakująca w bojach, szybko do wysokich stop
K abaret wojenny na fro n cie zachodnim.
Oddziały angielsko-hinduskie organizują w odległości zaledwie paru kilometrów od okopów wesołe przedstawienia dla odpoczywających po trudach żołnierzy, j
ni i licznych zaszczytów pod do
wództwem jego wyniesiona, mie
szkańcy. zapomniawszy zawiedzio
nych przez niego obietnic, poniesio
nych przez wojska jego klęsk, pa
miętni tylko rozszarpania Ojczyz
ny... oczy i życzenia swoje do tego błędnego, oddalonego o kilkaset mil światła obracać zaczęli..."
Tylko „życzenia" i — „oczy"...
Być może, iż gdyby wskrzeszona na przeciąg stu dni odyssea napoleoń
ska przetrwała czas dłuższy, powtó
rzyłby się exodus młodzieży polskiej za granice Księstwa, na wzór tego, jaki opisuje Mickiewicz w „Panu Tadeuszu", gdy na wieść o legio
nach:
„Chłopiec, co je posłyszał, zniknął nagle z domu, Lasami i bagnami skradał się tajemnie 1 nurkiem płynął na brzeg księstwa
warszawskiego..."
Klęska Napoleona pod Waterloo poryw tego rodzaju stłumiła osta
tecznie.
Aleksander Kraushar.
Z wycieczki na linię bojową.
Fot Rotm istrz Teodor ŁodyieAskt.Na tle białych brzózek, już mocą wiosenną zbudzonych do życia,—bia
ły całun śmiertelny a pod nim krwawe zwłoki żołnierza' Kilka -łów ludz
kiej pamięci, chwila zadumania dwóch najbliższych z szeregu i osunie się z białego całunu, w dói czarny łachman człowieka, który niezawodnie ko
chał kogoś na święcie, póki saorupa granatu nie wydarła serca.
Po sprawdzeniu opatrunków, po kilku godzinach tak zasłużonego spo
czynku, wysyła się rannego z „punktu1* pociągiem do najbliższego szpitala, skąd dale.i, ku Warszawie,, ku Moskw.e, po zdrowie.
Nie umorzy go spleen.
Strzegą linii drogi żelaznej, w zimowej ciszy zamarli. Tłucze się serce w n iepokju dnia, nocy, am yśi ku białym siep«»m wydziera, gdzie tak cieho i w chacie t-k ciepło i zdała od przeklętej dyabelskiej masz, ny co zle wi
dmo wojny wozi po świacie.
1 raz poraź głowa znużona, na zamek karabina opadnie, nie spocznie, bo wnet ją zbudzi swiadumość, że ze snem błogim, kojący m, zimna śmierć idzie.
Pierwszy etap spokoju i błogiej ulgi, jeśli żyje jeszcze świadomość, to ciepły wagon sanitarny,obity materacem, chroniącym od mrozu.
Myśl tu powoli odżywa i roi, snuje wspomnienia, ku blizkim radośnie się zwraca, po dniach udręczenia.
Minęło, minęło, j k zły sen, przeszła śmiertelna groza okopów, patrzy słońce w okienku i oczy się śmieją do krzyża, co tuż przy ranie przypięty
1 wtedy, często człowiek umiera.
Z białej chaty uciekli m ieszkańcy, ktoś został, może n a jstarsz y z rodzi
ny, komu po w szystkich zawodach .jedno tylko serdeczne, uparte ukochanie rodzimego obejścia zostało. — Zabłąkana kula wpadła przez okno, piersi starego chłopa spotkała po drodze...
1 oto go niosą od chaty, gdzie dogasa ognisko...
Stanął wóz biały z krzyżem czerwonym. Żołnierz konie u pysków zatrzy
mał, sanitaryusze wawym krokiem podeszli. G.lzie ranny i jak, i już nosze zaczepione brzegiem o wóz, skąd ostrożnie zesuwają rannego.
Patrzy błagalnemi oczami.
Już go dźwignęli i niosą, gdy wtem, dotąd bezwładna, jak martwa, wiel- ka głowa, opasana białym Zawojem bandażów, porusza s ę zlekka i dźwiga.
— Co tobie? — niespoko ne pytanie ku niemu s.ę zwraca.
A z "st bladych, opuchłych, jęk prośba:
— Daj bracie, — popalić'.
ŚWIAT. Rok X. Ns 12 z dnia 20 marca 1915 roku. 5
Zbliża się pociąg od tych światów dalekich, gdzie Indzie śpią w cieple, o swojej porze jedzą i gniew a ich ■•późnienie gazety, a gdy s ię /.jaw i, zm ar
tw ieni. że „nic istotnego nie zaszło**.
. Garść san tary u-zów czeka na pociąg, — ten sam ludzki g atu n ek , lecz
jakże inną ma duszę... z B a rt.
Na terenie walk w Królestwie.
Nocny atak. Rosyanie zdobywają most pontonowy niemiecki.
Nowy zawód.
Różni mędrcy podejrzewali od- dawna, iż „wojna jest twórcza".
Sprawdziło sie to w jakimś stopniu u nas, zresztą
inie u nas również.
Oto powstał, w czasie wojny i z przy
czyny wojny, nowy zawód: bezro- botnicy. Dawniej ludzie bez pracy, bez zajęcia, będący zarazem ludźmi bez środków, stanowili wyjątek, nie
szczęście społeczne
iindywidualne, gorzki owoc kryzysu, skutek bra
ku pracy. Była to kategorya przej
ściowa. rodzaj negatywny. Dziś zmieniło sie to dziwnie. Obecność a nawet obfitość pracy, czekającej na rece ludzkie, nic nie zmienia w kate- goryi bezrobotnych; nie mają oni, po dawnemu, żadnych regularnych środ
ków do istnienia, a jednak istnieją i nawet takie istnienie dość głośno so
bie chwalą: pracodawców nie traktu
ją z pogardą, tłumiona lub odsłania
na. jak to bywało dawniej, ale z lek
ceważeniem. z opryskliwościa a naj
delikatniej wychowani z ironia: by
strzejsi w formułowaniu swych idei głoszą, że „nie szukają oni bvnaj- mniej pracy, ale tylko zarobku". I ostatecznie mamy oto prawdziwie nowa kategorye snecyalistów: zawo
dowych bezrobotników.
Nie należy o to obwiniać specyal- nie Warsz. Komitetu Obywat. ani specyalniej jego Sekcvi Bezdom
nych: ani jeszcze specyalniej pre
zesa tej sekcyi. p. Witolda Żu
kowskiego. Przyczynili sie oni do wytworzenia pomyślnych warunków rozwoju zła. stanowiącego w tej chwili najaktualniejsza z naszych bo
lączek. Ale nie stworzyli go. Po
dobnie do zorganizowania warun
ków takich przyczynił sie
inasz Ko
mitet Centralny. — a to zaś w wię
kszym jeszcze stopniu z tej natu
ralnej racyi. że ten Komitet ma da
leko większe środki od pierwsze
go i że działalność jego ogarnia cały kraj. Korzeń złego nie wy
rasta z komitetów pomocy, jak
kolwiek byłyby one skrzętnie lub niedbale organizowane. Jego natu
ralnym gruntem i przyrodzona oj
czyzna jest natura ludzka. wad'iwa, ułomna, a głównie słaba,
zwielkim
trudem i bardzo powoli hartująca się w tężyznie moralnej. Pięć-szóstych ludzkości, — mówimy to ze stano
wiska zatwardziałego optymizmu. — za ideał, świadomy lub nieświado
my. — ma „nic nie robić". Ta część ludzkości pracuje więc tylko pod przymusem, przeklinając prace i wzdychając do świętowania. Orga- nizacya społeczna, z jej instytucya- mi kary
inagrody, jest właściwie systemem przymusu i zachęty ludzi do pracy. Gdy ta organizacya w ja- kiemkolwiek ze swych wiązadeł się rozluźnia, natura ludzka tyleż się wyswobadza. a wkrótce zło, brojąc coraz złośliwiej, staje się widocznem i wprędce natarczywem.
Francy a ma do czynienia, w tej chwili z ta samą klęską, co i my.
Zaraz po wybuchu wojny zorgani
zowano tam państwowa pomoc dla robotników, pozbawionych pracy.
Każdemu z nich, o ile przedstawi świadectwo swego dawnego praco
dawcy o wytworzonej przez wojnę bezrobotności i świadectwo konsier- ża o swym adresie, da.ie rząd pen- syę dzienną: po 1.25 franka na oso
bę dorosła i pół franka na dziecko.
Gdy pracodawcę powołano do woj
ska. wystarczy świadectwo sąsiada.
Pensye wypłacane są. po krótkiem sprawdzeniu świadectw, dwa razy na miesiąc. Niektórzy otrzymują tą drogą do 200 franków renty. Dodaj
cie do tego bony na chleb, mleko, ja
rzyny. mięso, i bony na gotowe o- biady. których rządowa pensya by
najmniej nie wyklucza. A oto otrzy
mamy obraz sytuacyi bezrobotnych wcale pogodny.
Trwał by ten stan kwietyzmu może dość jeszcze długo, gdyby nie przyszła na rynek praca. Otóż po
kazało sie, — w Paryżu zupełnie tak samo, jak w Warszawie.—że niema się komu tej pracy imać. Bezrobotnym zbyt dobrze jest bez roboty. W y
buchnął skandal. Rozpoczęło się sprawdzanie wvzvskiwaczy. Odrazu wykryto 76 tysięcy ludzi, niegodnie oszukujących ogół. Wykreślono ich z list pomocy i zażadano od nich zwrotu nieprawnie pobranych zapo
móg. Energiczne środki egzekucyj
ne wydusiły z nich 67 tysiecv fran
ków. Wiec mniej, niż
pofranku od osoby. Notorycznych oszustów od
dano pod sąd. Tych jest — 40.
Otóż liczba tych ostatnich wyda- je sie nam przedmiotem do zastano
wienia. Mówi nam ona, jak mniema
my. że w całej tej smutnej sprawie daleko mniejszą role gra wyzysk zwykły, podstęp świadomy, przewrot
ność. aniżeli prosta, elementarna i najczęściej naiwna słabość ludzkiej istoty. Ta staruszka, która cały dzień dreptała po komitetach, skle
pach i kuchniach obywatelskich, a w gałganach której po jej nagłej śmier
ci znaleziono do pięciu tysięcy rubli, jest typem zwyrodnienia dość rzad
kim. w żadnym razie nie przecięt
nym. Olbrzymia ilość otrzymujących pomoc obywatelską czy rządową, u nas i gdzieindziej, tej pomocy istot
nie potrzebuje; ale olbrzymia ilość śród nich mogłaby się bez niej o- bejść. gdyby tylko szczerze zaape
lowała do własnej inicyątywy, ener
gii i wytrwałości.
Co w tej sytuacyi jest groźnem, to. iż taka słabość działa niby równia pochyłą: coraz mocniej ciągnie czło
wieka w dół. Coraz trudniej, istotnie, trafić na własną, drogę temu, kto pod cudzym siedzi dachem, coraz to dłu
żej. Rwa sie stosunki użyteczne, za
mierają nawyknienia dobre, rozra
stają się złe nałogi. Walka z tern złem jest konieczna, i to walka energicz
na. ale znaczną większość ludzi to zło piastujących wypada traktować nie jako złych, ale jako słabych, nie represyjnie, ale wychowawczo.
Lecz, niestety, o ile represya jest łatwą, o tyle pedagogika jest trudną, i musimy sobie powie
dzieć. że nasze obywatelskie insty- tucye pomocy mają na swych bar
kach zadanie ogromnie trudne, do rozwiązania którego pochopna kryty
ka tych, co coś robią, przez tych, co nic nie robiąc, zagwarantowani są szczęśliwie od wszelkiego błędu, w niczem sie nie przyczyni.
Jest zresztą śród tych, którym bv sie pomoc publiczną przydała, i pewna kategorya, domagająca się wyłączenia z pod reguły, ogranicza
jącej szczodrość komitetów. Są istotnie, bezrobotni, których nazwa
libyśmy: interesującymi. Dla nich to wzywa pomocy p. Witold Żukowski.
Na nich wskazują pisma paryskie ze
szczególna sympatyą. Sa to ludzie
pracy, umiejętnej i chętnej, przez
wojnę istotnie zubożali. Śród nich
jest kategorya. szczególniej intere
sująca. tych, co maja za wiele du
my. poczucia swej godności i swej odDowiedzialności. aby o pomoc pu
bliczna sie zgłaszać. Artyści, ucze
ni. literaci, nauczyciele, ta wogóle warstwa, którą u nas zwyklo sie na
zywać: inteligencya. oto bezrobotni
interesujący, w przeciwstawieniu dozupełnie nie interesujących, jakimi sa bezrobotni zawodowi.
Są to dwa krańce, rozdzielone przez jedną zasadę: pracę. Jedni umieli z pracy uczynić czynnik kul
tury własnej, stać sie więc sami czynnikiem kultury społeczeństwa.
Drudzy nic cennego nie umieją z pracy uczynić ani dla siebie, ani dla ogółu. Sa te dwie kategorye pra
cowników jakby Dunktami najwy- tyczniejszemi. które łatwo mogą o- ryentować w jakimś Doważnieiszym stopniu działalność komitetów po
mocy.
Albin Pawłowski.
Forsowanie Dardanelów.
Wojna europejska zaznaczyła się na Blizkim Wschodzie niezmiernie trudną i bardzo ważną wrazie powodzenia ope- racyą morsko-lądową. Zabór Konstanty
nopola przez koalicyę możliwy jest tyl
ko przez siorsowanie historycznej cie
śniny Dardanelów, dzielącej Europę od Azyi, a bron.ącej dostępu do mórz Mar
murowego i Czarnego. Zadania takiego w dzisiejszych czasach mogła podjąć się tylko taka potęga morska, jak Anglia, w połączeniu z flotą francuską, rozporzą
dzającą znaczną ilością dużych okrętów bojowych i środków technicznych.
Długość Dardanelów sięga 70 kilo
metrów, szerokość 8 kilometrów, ale w najwęższem miejscu stanowi zaledwie 1,200 metrów. Dardanele, uzbrojone w szeregi silnych fortów nadbrzeżnych, stałych i tymczasowych, mogą być u- ważane za niezdobyte dla każdej floty, tyk,o nie anglo-francuskiej. borty tu
reckie posiadają działa 11-calowe. nie mówiąc już o 6-calowych i 4-calowych, i mogą walczyć z flotą, która ma takież działa. Jeżeli działa okrętowe biją sku
tecznie na odległość 6 do 12 kilometrów, to tak samo i forty mogą odpowiadać z tej odległości.
Turcya, oczekując ataku floty koali
cyjnej, uzbroiła niektóre forty nawet w działa o kalibrze 13 i 14 cali; ale koali- cya przewidziała i tę przeszkodę, gdyż do bombardowania fortów używa dread- noughtów, na których działa o kali
brze 12, 13 i nawet 14 cali posiadają wielką moc niszczenia.
Bombardowanie Dardanelów koali- cya rozpoczęła 19 lutego, kiedy przed wejściowemi fortami Kum-Kalesi i Seddil- bahr ukazała się płynąca z pełnego mo
rza wielka eskadra okrętów liniowych, krążowników i kontrtorpedowców, a wśród nich potworny superdreadnought
„Oueen Elisabeth" — o 30 tys. ton po
jemności, dopiero co wykończony, po
siadający 8 kolosalnych armat 15-calo- wych i 1000 ludzi obsługi. Poza nim. w akcyi przeciwko Dardanelom wzięły u- dział pancerniki angielskie: ..Lord Nel
son". „Agamemnon", „Triumph", „Swift- sure". „Irresistible", „Cornwallis", ,.Ven- geance", „Albion". „Ocean", „Canopus",
mówią, że Dardanele ujrzały u swych bram szereg wielkich fortec pływają
cych od 12 do 20 tys. ton, zaopatrzonych w działa 12-calowe. A nie zabrakło przy- tem i pancerników francuskich tegoż ty
pu. jak „Gaulois", „Suffren", „Bouvet“,
„Charlemagne".
Dwa dni trwało bombardowanie for
tów wejściowych. Forty Kum-Kalesi i Seddil-bahr padły, zgruchotane pociska
mi z wielkich okrętów. Torpedowce wy
łowiły miny u wejścia i eskadra anglo- francuska weszła do przedniego basenu cieśniny, gdzie jej szerokość dochodzi do S kilometrów. Po kilkudniowej przerwie przyszła kolej na bombardowanie fortów wewnętrznych: Dardanosu, Czanaku, Ki- lidbahru, Tabia i Nagary.
Są to forty, broniące przejścia przez najwęższe miejsce cieśniny, a więc do
piero sforsowanie tych fortów daje rę
kojmię, że całe Dardanele znajdą się w posiadaniu koalicyi. Przez pierwsze czte
ry dni marca trwała kanonada, która po
nowiła się 7 i 8 marca. Wszedłszy do cieśn.ny, kilka, pancerników ostrzeliwało ogniem prostym i zmusiło do milczenia szereg fortów w grupach Medżidie, Na- mazigia. Mamidie i Tobia. „Królowa Elżbieta" stanęła na zewnątrz cieśniny w pobliżu Kaba-Tepe, skierowała swe ol
brzymie działa na Czanak i wypuściła w jednym dniu 29 pocisków, ważących około 50 pudów każdy. Śmiercionośne te ładunki przelatywały drogą lukową 12 kilometrów ponad lądem, dzielącym Ka
ba-Tepe od Czanaku. Nazajutrz tenże dreadnought bombardował forty z wnę
trza cieśniny.
Hydroplany angielskie, latając nizko, wypatrywały ukryte baterye i wracały podziurawione kulami i z rannymi lotni
kami. Prawie każdy okręt koalicyi zo
stał trafiony przez dwa albo trzy poci
ski tureckie, pękające na silnych pance
rzach okrętowych bez wielkiego zresztą skutku. Eskadra miała niewiele strat w ludziach (zaledwie dziesiątki zabitych i rannych); o wiele większe straty ponie
śli turcy na fortach, gdzie walące się gruzy, wybuchające prochownie i prze
wracające się pod ogniem statków dzia
ła przytl iczały setki trupów. Wysadzo
ne pod Kum-Kalesi na ląd załogi okręto
we ścierały się ze stojącą dalej od brze
gów piechotą turecką, ale w głąb nic szły.
Forsowanie Dardanelów wewnę
trznych, wymagające niejednego ty
godnia czasu, wymaga też i operacyi po
mocniczych. a do tych należy bombardo
wanie wązkiego przesmyka Bulair (z for
tami Napoleon i Wiktorya). żeby tędy nie szła pomoc wojskowa z Turcyi. Nie sa
mo tylko zdobycie cieśniny rozstrzygnę
łoby o powodzeniu operacyi. ale i obe
cność silnej armii lądowej potrzebna jest pod Dardanelami, aby odrzucić siły tu
reckie i iść na Konstantynopol lądem.
Wprzód jednak koalicya musi sforsować do końca wewnętrzne przejście cieśniny, zburzyć wszystkie forty, wyłowić wszyst
kie miny, a dopiero potem zagrozić stoli
cy Turcyi. Największą trudność stanowi wykrycie i zniszczenie ukrytych bateryi tureckich, zaopatrzonych w najnowsze działa, bo stałe forty, budowane dawniej, są typu przestarzałego, przeto słabsze, i zdruzgotanie ich jeszcze nie rozstrzy
ga o powodzeniu.
Przerwawszy 9 marca forsowanie Dardanelów, koalicya po wznowieniu działań i po wylądowaniu większych korpusów ekspedccyjnych poprowadzi operacye energiczniej.
S. H.
Obwarowania wodne.
R ozrzucanie i w yła w ia n ie min.
Na ziemi i w powietrzu, na wodzie i pod wodą rozgrywają się poszczegól
ne epizody nowożytnej wojny. Do wa
runków każdego terenu dostosowała technika wynalazków wojennych spe- cyalne metody i środki walki. Innych więc środków używa żołnierz lądowy, innych lotnik, innych załoga dread- noughta, a innych jeszcze załoga lodzi podwodnych. 1 podobnie, jak bronie, roz
maite są obwarowania lądowe, nadwodne i podwodne.
W głębinie wód bronią zaczepną są torpedy, obronną miny. Istnienie swoje zawdzięcza mina morska konstruktorowi pierwszego statku parowego, Robertowi Fultonowi, który wynalazek swój oparł na próbach amerykanina Dawida Bush- nella. Mianowicie Bushnell w drugiej po
łowie XVIII wieku udowodnił, że proch może wybuchać także pod powierzchnią wody.
W ciągu lat uległ wynalazek Fulto- na rozlicznym udoskonaleniom technicz
nym. zwłaszcza dzięki temu, że we wszystkich wojnach ostatnich stosowano użycie min morskich w coraz większej mierze. Sama zasada konstrukcyjna jed
nak nie uległa zmianie. Jak dawniej tak i dzisiaj, mina morska jestto zbiornik me
talowy. kryjący wewnątrz duży ładunek silnie działającego materyału wybucho
wego i opatrzony specyalnym przyrzą
dem zapalającym. Zadaniem miny jest wybuch w chwili, gdy okręt nieprzyja
cielski znajduje się w jej pobliżu, celem wyrwania dziury w nieosłoniętej części kadłuba okrętowego, a w następstwie za
topienia statku. Jako środka wybucho
wego używano dawniej czarnego prochu strzelniczego; obecnie zastąpiono go in- nemi materyałami wybuchowemi, zwłasz
cza wilgotną bawełną strzelniczą, która posiada tę zaletę, że wybucha z ogromną silą, a nie jest wrażliwa na zewnętrzne, mechaniczne podniety. Z biegiem lat ła
dunek wybuchowy powiększał się coraz bardziej, aż doszedł wreszcie do dwu centnarów. Jest to maximum. powyżej którego technika już się nie posuwa, al
bowiem inaczej manipulacya minami by
łaby nadmiernie utrudniona.
W dawniejszych czasach używano min dwojakiego rodzaju, t. zw. pływają-
7
Siejba min podwodnych.
Z lewej: okręt minowy; w środku: automatycznie spadające i utrwalające się miny; s prawej: schemat zderzenia statku z miną.
cych i kotwicznych. W nowoczesnej technice walk morskich zaniechano — niemal całkiem stosowania min pływają
cych, które, poruszając się w różne stro
ny z prądami morza, lub pędzone wiatrem, mogą być niebezpieczne nietylko dla statków nieprzyjacielskich, lecz również i dla własnej floty. Zastąpiły je miny kotwiczne, rozmieszczane trwale w pun
ktach ściśle określonych na mapach mor
skich. Rozrzucaniem tych min zajmują się specyalne statki, które spuszczają mechanicznie zdradliwego pływaka w głębinę w ten sposób, że ciężar kotwicz
ny opada na dno morza, a mina poru
sza się swobodnie na żelaznej linie, łą
czącej ją z kotwicą. Długość liny dosto
sowuje się do głębokości dna morskiego, albowiem mina nie może się znajdować ani zbyt wysoko, ani zbyt nizko pod po
wierzchnią wody. Musi ona utrafiać prze
pływający okręt w jego mniej obronne części, więc możliwie poniżej linii pan
cerza; natomiast, gdyby spoczęła zbyt nizko, statek przepływałby ponad nią zupełnie bezpiecznie.
System zapalania min bywa roz
maity. W dawniejszych czasach, a i o- becnie w specyalnych warunkach, uży
Wyławianie min nieprzyjacielskich.
wa się min połączonych kablem ze sta- cyą na wybrzeżu, skąd puszcza się prąd elektryczny. Bardziej udoskonalone już były miny, posiadające wewnątrz kon
takt zapalający. Ody mina taka zetknę
ła się ze statkiem, prąd, doprowadzany kablem z wybrzeża, powodował wybuch.
Dalszym etapem rozwoju są miny „sa
modzielne". Tutaj mechanizm zapalają
cy kryje się wewnątrz miny, która jest zupełnie uniezależniona od wybrzeża i każdej chwili gotowa do działania. Ten właśnie system jest dzisiaj niemal w po- wszechnem użyciu. Automatyczne urzą
dzenie ustawia minę w odpowiedniej głę
bokości. a zadanie oficera, kierującego tym śmiercioniośnym posiewem, ograni
cza się jedynie do zaznaczenia na kar
cie morza miejsca, gdzie mina spoczęła.
Ale zdarzyć się może, że gwałtowna burza zerwie minę z uwięzi. Cóż dzieje się wtedy? Konstruktorzy pomyśleli i o tern. Odrywająca się mina traci równo
cześnie jedną z części składowych zapa- lacza, tak że wybuchnąć już nie może;
zmienia się niejako w pszczołę z wy- rwanem żądłem, więc nieszkodliwą. Tak głosi teorya. Niestety, praktyka poucza, że środek ten zawodzi niejednokrotnie;
często też i statki handlowe i nawet własne okręty wojenne danego państwa padają o,iarą zderzenia z zerwanemi mi
nami. W ciągu wojny obecnej zwłaszcza Austrya poczyniła już te smutne doświad
czenia na Adryatyku. Kiedyindziej zno
wu wzburzone fale morskie wyrzucają zerwane miny na piaski nadbrzeżne. Wy
padki takie bywają tak częste, żg i obecnie wszystkie państwa nadmorskie, zarówno wojujące, jak neutralne, utrzy
mują stałą straż nadbrzeżną, celem za
trzymywania pływających min i czuwa
nia nad niemi aż do przybycia rzeczo
znawców, mogących unieszkodliwić nie
miły podarek morza.
Zazwyczaj używa się min do zabez
pieczenia własnych wybrzeży, portów wojennych i handlowych przed atakiem nieprzyjaciela. Mogą jednak miny posłu
żyć także jaso broń zaczepna, gdy roz
rzuca się je w pobliżu portów nieprzyja
cielskich, by utrudnić lub uniemożliwić wypłynięcie znajdujących się wewnątrz Okrętów wojennych.
Walka z minami jest bardzo uciążli
wa. Ale podobnie, jak w innych dziedzi
nach walki i tutaj przeciw broni wynale
ziono obronę. Dwa siatki parowe, płytko zanurzające się w wodę, płyną w pewnej odległości od siebie, wlokąc obciążoną stalową linę, która, zaczepiając o pod
wodne miny, zrywa je z łańcuchów kotwicznych. Ody uda się dokładnie zba
dać rozmieszczenie min nieprzyjaciel
skich, odczepianiem ich zajmują się nur
kowie. Oba te sposoby stosuje właśnie w chwili obecnej eskadra koalicyjna, forsu
jąca cieśninę Dardanelską, niszcząc dzię
ki temu równocześnie i obwarowania lą
dowe i obwarowania wodne Turcyi.
St. I.
Ocl Administracyi.
Zawiadamiamy Szanownych Prenu
meratorów „Świata", że dodatki książko
we za l-szy kwartał b. r. (powieść W i
ktora Gomulickiego „Burmistrzówna") rozesłane bgda w końcu marca tym pre
numeratorom, którzy nadesłali na opra
wę tych książek 45 kop. (z przesyłka pocztowa 60 kop.).
Jednocześnie nadmieniamy dla wia
domości nowych Prenumeratorów, że Nr. 4 i 5 „Świata"
sa
wyczerpane.Z terenu walk w Królestwie.
Zgliszcza nad W. W miasteczku pozostało 200 mieszkańców.
Niemcy podpalali domy przy pomocy benzyny. Nocleg na terenie wojny dwóch korespondentów wielkich dzienni
ków londyńsk , pp Tuohy (1) 'D a ily M atl i Mewes a(2) ( D a tly M irro r).
Pomiędzy nimi kap. Krzyżanowski.
Wisła pod Sandomierzem. Lód rozbity za pomocą dynamitu. Jedyny sklep w głównej ulicy miasteczka Dołożonego nad Wisłą.
Atak wojsk rosyjskich pod osłoną dymu
Przed odbudową. Konkurs nazagrodę włościańską w Królestw ie Polskiem z inicyatywy C.K.O.
ł
Nagroda ll-ga, projekt p, Z. Kalinowskiego. Fot. Saryusz Wolski. Nagroda lig a , projekt pp. R. Gutt a j R. świerczyńskiego.
Także sprzymierzeńcy.'
Dwa dokumenty dziejowe.
(Korespondencya własna).
Stała sie rzecz mało dziwna, choć nieoczekiwana. Wpływowy rad
ca gminny w Wiedniu, Leopold Stei- ner, zaznaczył przy sposobności no
worocznego obchodu w ratuszu ko
nieczność wysiedlenia zc stolicy zbie
gów galicyjskich tudzież bukowiń
skich. przybyłych po 1 sierpnia u- biegłego roku, j przeprowadzenia ich do miejsc dawnego zamieszkania lub osadzenia czasowego w innych krajach koronnych. Wniosek przy- padł do smaku wielu mądralom, oj
com sławetnego grodu, — najbar
dziej zaś widocznie burmistrzowi, dr. Weisskirchnerowi. byłemu mini
strowi handlu i prawej niegdyś rece
„pięknego Karola* (Luegera). Zano
siło się tedy na „rugi**. — na zasto
sowanie do polaków wyjątkowości, jako do obywateli, pozbawionych Pełni praw... I to niesłusznie... Na
pływ zbiegów nie groził miastu o- gołoceniem z środków żywności. — gdyż mnóstwo wiedeńczyków wal
czy pod sztandarami lub poszukało schronienia w wiejskich zaciszach.
Zresztą czysto ludzkie względy na
kazywały postępowanie bardziej godne. — nie skażone naleciałościa
mi. widocznych wpływów niemie
ckiego nacyonalizmu. Wiedeń jest stolica państwa, a nie parafia jedne
go kraiku koronnego czv wygodnej kliki sekciarskiej. Dotknięty do ży
wego postępkiem i zamierzeniami pachciarzy władzy miejskiej. — wy
stosował profesor uniwersytetu lwow
skiego. dr. Ernest Till, list otwarty do Weisskirchnera ze wskazaniem, że Polacy posiadają nad modrym Duna
jem prawa równe niemcom, a może dziś i uroszczenia do rozleglejszych ze względu na gruzy i popioły ich mienia, ze względu na ziemie wła
sną, rozoraną huraganem szalonej burzy. Mieszkańcy Galicyi — nisze szanowny profesor — nie „zasłużyli na obchodzenie sie z nimi, jakby z uciążliwymi obcokrajowcami lub na stawianie ich na równym poziomie z włóczęgami". A dalej: „Wrazie podjęcia trudu zwiedzenia naszego kraju przekonałby sie Ekscelencya, że nie istnieją już przeważnie miej
scowości, do których mają być ode
słani zbiegowie".
Oczywista złośliwość, prawdzi
wa maszkara polityczna, z poza któ
rej wyglądają jakby zęby Wolffów, Shoenererów i całej kohorty zjada
czy Polski, podrażniła delikatniej
szych niemców i obiła sie echem o mury zamku cesarskiego. „Jeżeli oan niema miejsca dla polaków w Wie
dniu — rzekł Franciszek Józef do Weisskirchnera — oddam do ich rozporządzenia zamek w Schoen- brunn"...
Jeszcze prędzej, niż dojrzał, zgasł napastniczy projekt.
Ledwie zgrzyt zami’kł — ode
zwał sie drugi, — naturalnie z Ber
lina.
Tam stary Harden, chętnie dra- pujący sie w płaszcz stosunków z Bismarckiem, błyskotiwy żonglę.r, matacz. uderzający nie do sumień,—
lecz do nienawiści, ogłosił światu w swoim artykule wstępnym („Zu-
kunft" z 30 stycznia), co następuje:
„O czynach galicyjskiego legionu słyszeliśmy mniej, niż o zdradzie i szpiegostwie, przed któremi armia austryacka w swoim pochodzie i odwrocie zaledwie mogła sie obro
nić, a fakt, że prawie 700 galicyj
skich urzędników, a więc polaków, jest podejrzanych o współdziałanie w podobnych czynnościach, musi każdego, kto nie chce być ślepym, pouczyć o tern, co jest".
Do osmagania paszkwilanta przystąpił profesor wszechnicy Ja
giellońskiej, Władysław Leopold Ja
worski. w publicznem oświadczeniu:
„Wzywam pana — a jako człowiek honoru, nic możesz pominąć tego wezwania — ażebyś dostarczył do
wodów dla swego oskarżenia. Jak
kolwiek trudno mi jest powstrzymać oburzenie, chce spokoinie czekać na odpowiedź pańską. Mam nadzieję, że wkrótce pan mi jej udzieli, ażeby na polskim narodzie nie ciężyło bez
podstawne oskarżenie, na panu zaś zarzut podniesienia skargi w sposób nieprzebaczalnie lekkomyślny".
Odruch gniewu szlachetny, po
dyktowany gorącym bólem patrvo- tycznym. tylko poważna wątpliwość, czy opłaci sie wdziewać przyłbicę rycerska i apelować do „człowieka honoru** za pomocą eleganckiego rzucenia rękawicy, której z pewno
ścią nie podniesie zaprawiony w kunszcie rozboju potwarca. Jedynie uderzenie silne, uderzejiie rozpędo
we mogłoby wywołać reakcyę... Ale skoro nie może być inaczej. — do
brze, że jest i to suaviter in modo...
Kopenhaga. E. Ł.
Z teatrów warszawskich.
TEATR LETNI. „Komendant Turm“. kro- tochwila w 3-ch aktach M. Tatarkiewicza
i K. Nowiny.
Śmiać się z wojnv można tylko w czasie pokoju. Tej prawdy nie od
czuli nasi farso-pisarze warszawscy, których twórczość w zadziwiający sposób podnieciły „chroniczne hała
sy" i „przypadkowe wybuchy". Pp.
Tatarkiewicz i Nowina przenieśli akcye swej farsy na pogranicze Nie
miec i Francyi. Złożyli dowód dobre
go smaku, nie każąc nam śmiać się z tych przeżyć naszej ojczyzny, któ
re różne uczucia wywoływać mogą, jednego wszakże pobudzić nie są w stanie: wesołości.
W krotochwili, która wystawił Teatr Letni, główną postacią jest ży- dek-komiwojażer, który, stosownie do okoliczności, jest niemcem, pola
kiem i francuzem. Gra go świetnie Fertner, i to wystarcza, by publicz
ność bawiła sie przez cały wieczór, zwłaszcza, że sekundują mu dosko
nale pp. Gasiński, Knapczyński i ca
ły wyborny zespół
p. Śliwińskiego.
Śzkoda tylko, że sympatyczna i uta
lentowana spółka aktorska nie o- szczedziła nam widoku pruskich ofi
cerów i żołnierzy, na których tak nie chcielibyśmy patrzeć w Warsza
wie. S.
K.Czy tańczyć czy nie tańczyć...
Karłowicza?
Z okazyi zapowiedzianego wykona
nia „Odwiecznych pieśni" M. Karłowi
cza z ilustracyą taneczną na estradzie Filharmonii warszawskiej wywiązała się na łamach pism ciekawa bardzo dysku- sya. wkraczająca w dziedzinę zasad ar
tystycznych. Kierownik muzyczny wyto
czył argument, że „gest plastyczny na-
Fot. W . Saiyb/ewski. Kotarbiński — W ernyhora.
równi z barwą i słowem godzien jest u- wydatniać uczucia i nastroje, zawarte w dziele muzycznem": przeciwnicy odpo
wiedzieli argumentem, że „utwór wy
łącznie dla siebie samego wykonywany i słuchany być winien" i że „wszelka ilu- stracya umniejsza wartość i dostojeń
stwo" utworu.
Nie pomylę się chyba, twierdząc, że twórca „Odwiecznych pieśni" wiedział, dlaczego do wyrażenia swej myśli wy
biera te walory a nie inne, dlaczego two
rzy poemat symfoniczny, a nie operę lub balet. Z drugiej strony, byłoby smut- nem. gdyby dla wydobycia na jaw we
wnętrznej treści jakiegoś utworu mu
zycznego potrzebne było uzupełnianie go interpretacyą taneczną. W takim razie albo należałoby przypuścić, że dzieło ma za ubogą treść, skoro wymaga uzupeł
nienia, albo że słuchacze są zamało...
wrażliwi na dzieła sztuki, skoro bez po
pularnego objaśnienia choreograficznego zrozumieć ich nie mogą. Przypuszczenie pierwsze byłoby niezbyt zaszczytne dla twórcy, drugie niezbyt pochlebne dla słuchaczy.
Kwestya, czy powołana do wykona
nia tancerka stanie przed dziełem z naj
większą czy mniejszą czcią dla muzyka, wydaje mi się zupełnie drugorzędną wo
bec kwestyi zasadniczej, czy należy i czy wolno dane dzieło „ozdabiać", poza twórcą, dodatkowemi barwami i efekta
mi. Gdyby kierownicy któregoś z euro
pejskich muzeów zamierzyli pokolorować jakiś genialny rysunek ołówkowy czy węglowy lub jakiś obraz bezbarwny, w całym świecie kulturalnym podniósłby się zapewne zgodny krzyk oburzenia.
Ale kolorowanie i uplastycznianie dzieł muzycznych staje się jedynie tematem dyskusyi... artystycznych.
Wątpliwej tej konkluzyi możnaby — zdaje mi się — uniknąć, gdybyśmy zde
cydowali się nazywać rzeczy po imieniu.
Zapowiadajmy więc albo: wykonanie dzieła muzycznego M. Karłowicza, albo występ taneczny p. Szmolcówny z ilu
stracyą muzyczną utworu Karłowicza.
Taniec Izadory Duncan, czy p. Szmol
cówny, może być i artystyczny i piękny, ale w żadnym wypadku nie może być traktowany jako dopełnienie muzyczne
go dzieła Chopina, Beethowena czy Kar
łowicza. SZ. Sierosławski.
Tad. Leliwa,
znakomity tenor śp ewał z powodzeniem w ope
rze warszawskiej partye „Eleaze- ra” i.,Radamesa”.
Krytyka i publi
czność z wyróż
nieni odnosiły się do w ystę
pów rzadko w Warszawie śpie
wającego gościa.
11