C e n a n in ie js z e g o n u m e r u k o p . 20,
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó le s t w ie I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb. 2.26. Półrocznie Rb.
4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie- Rb. 12. M i e s ię c z n ie : w Warszawie. Królestwie i Cesarstwie kop. 76, w Aus- tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb*
8zŁ** dołącza się 60 hal Numer 60 hal- Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Ou- najewsklego Na 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonpareiowy lub lego mlelsce na 1>e| stronie przy tekócie lub w tekście Rb. 1. na 1*e| stronie okładki kop. 60.
Na 2-eJ i 4-e| stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i ogłoszenia zwykłe kop. 26. Za tekstem na blałel strome kop. 30 Kronika to*
warzyska. Nekrologi i Nadesłane kop. 76 za wiersz nonpareiowy. Marginesy:
na i-e | strome 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatniej 7 rb. wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Adres Redakcyl I Administracyi.* W A R SZA W A , Zgoda Nś 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73-12. Redaktora 68-75. Administracyi 73-22 I 80-76.
Orukarnl 7-36. FILIA w ŁOOZI. ulica Piotrkowska Na 81. Za odnoszenie do
domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie. Rok X. Ne 5 z d n ia 3 0 styczn ia 1915 r.
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT”. Warszawa, ulica Zgoda Na 1.
Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.
Sprawiedliwą miarą.
W odpowiedzi Adolfow i Nowacsyńskiemu na artykuły:
„Co dały niemcy nowoczesnej kulturze?’.
...„Współczesność polska musi zrozumieć, że przez zalew niemiecki zagrożona jest caia Polska i cala musi wziąć solidarny udział w obro
nie, że tam chodzi nie o spór gra
niczny, nie o zatarg, nie o okupacyę, lecz o wytępienie nas ze szczętem, wytępienie, które musi-ałoby posu
wać się coraz głębiej, że nie jest to prąd przemijający, ale żywioł czyn
ny odwiecznie, i
żeten żywioł może być zatrzymany jedynie przez ży
wioł inny, że elementarnemu naporo
wi musi być przeciwstawiony odpór równie elementarny...“
Z tą przestrogą zwracał się przed dwoma niespełna laty do czy
telników „Świata" Antoni Choło
niewski, w świetnych artykułach o
„Miliardzie margrabiego Gerona**.
Wypominał, że kędy pług koloniza- cyi przeorał nasze niwy, gdzie roz
palone zostały ogniska niemieckich przybyszów, zwartą ławą osiadłych, tam wionęła już śmierć, tam kurczy
ła się Polska niepowrotnie. I wyra
żał zdumienie, że wobec bijącej o- czywistości tych zjawisk, znajdują się wśród nas osobliwi statyści, któ
rzy mają dość fantazyi, by prawić nam o przecenianiu niemieckiego niebezpieczeństwa...
Ale właśnie strzegąc to niebez
pieczeństwo w czujnej pamięci, nie należy go zlekceważać lub pomniej
szać. Trzeba znać i właściwie sza
cować cnoty : wartości wroga: tylko w tych warunkach bowiem można, liczyć na skuteczną obronę i zwycię
stwo.
Wydaje mi się, że Adolf Nowa- czyński, utalentowany dramatopi- sarz i publicysta, roztrząsając w pełnych temperamentu i erudycyi artykułach, „co Niemcy dały nowo
czesnej kulturze*', nie okazał we właściwej mierze tej sprawiedliwo
ści. Twierdzenie jego, że naród nie
miecki wyjałowiał doszczętnie, i zwłaszcza w dziedzinach materyal- nej kultury, w twórczości oryginal
nej, technicznej, w umiejętnościach pozytywnych i utylitarystycznych żyie tylko z drugiej ręki, jest, w mniemaniu mem paradoksem. U- dział niemców w dorobku kultural
nym świata jest olbrzymi. I z pewno
ścią on to więcej, niż geniusz Bis- marka, Moltkego i Roona, przyczy
nił się do stworzenia tej potęgi, któ
ra obecnie śmiała rzucić wyzwanie nieomal całej Europie.
Czy można sobie wyobrazić fi
lozofię nowoczesną bez Kanta, He
gla, Schopenhauera, a w pewnym stopniu i Nietschego? Muzykę — bez Bacha, Bethovena, Mozarta i Wa
gnera? Ekonomię polityczną — bez Marksa, Lista, Brentana, Schultze- Delitsch‘a, Reiffeisena?... Psychologię doświadczalną bez Fechnera i Wund- ta; pedagogikę bez Frebla? W ma
tematyce, językoznawstwie, stu- dyach religijnych, prawoznawstwie (Bauer, twórca kryminalogii, Jeh- ring, Jellinnek), w historyi (Momm- sen, Lamprecht, Rancke), w botanice, w innych naukach błyszczą nazwiska niemieckie światłem mocnem i nie- przemijającem. Jaki wpływ na twór
czość literacką całego świata wy
warli Goethe, Szyller, Hebbel, Hei
ne! Ale, odpowiedzą może, idzie o kulturę materyalną, utylitarystycz- ną. Zaiste, granice są bardzo trudne.
Z najwyższych wzlotów ducha ko
rzysta zawsze pozioma materya ludzka. Gdyby nie słoneczny ge
niusz Goethego, w Niemczech było
by dziś zapewne ciemniej. Odkrycia i wynalazki Róntgena, Helmholtza, Fahrenheita, Hertza, Frauenhofera mało-ż dobrego sprawiły? A w me
dycynie czyż Virchov, Ehrlich, Koch, Frank nie zarobili sobie na trwałą wdzięczność? Z pośród zasłużonych na polu chemii niemców można-ż przemilczeć Liebiega, Wóhlera, Emi
la Fischera, Frcscniusa (twórcę ana
lizy chemicznej). Ostwalda, Bunsena?
Łatwo byłoby rzucić setki, ty
siące nawet nazwisk niemieckich, które w dziejach nowożytnej tech
nologii zapisały się niezatartemi zgłoskami. Mimochodem tylko wspimnę, że Gauss wynalazł pierw
szy telegraf, a Siemens — kabel, że Daimler zbudował pierwszy samo
chód, zaś Zeppelin rozwiązał zagad
nienie balonów sterowych. Popisy
wanie się jednak erudycyą w tym kierunku byłoby nużącem i bezcelo- wem. Niezwykły, fantastyczny wprost rozwój przemysłu niemiec
kiego nie jest rezultatem wypadku.
Jest wynikiem mozolnej, celowej, świetnie zorganizowanej pracy twór
czej.
Utarło się popularne wyrażenie, że wytwórczość niemiecka oparła się na ślizkiej zasadzie: tanio, lecz źle. Anglicy określili jej gatunko- wość pogardliwym stemplem: ma
dę in Germany. Należałoby jednak
bliżej zastanowić się nad istotą tych zarzutów, które ze strony wielkobry- tańskiej nie są bezinteresowne. Nie tak dawno przecie Anglia, a w pew
nych dziedzinach i Francya, zajmo
wały w przemyśle światowym pierwsze miejsce. Niemcy potrafiły zachwiać tern przez wiekowe wy
siłki zdobyłem stanowiskiem. W ja
ki sposób? W Niemczech odczuto konieczność zdemokratyzowania zdo
byczy kultury. Przemysł niemiecki
sprawił, że to, co było dotychczas udziałem jednostek bardzo bogatych, stało się dostępnem dla szerokich warstw ludności. Wyrafinowany esteta, rozkochany w Ruskinie i jego marzeniach, będzie, może, niezado
wolony. Nie wstrzyma żywiołowego ruchu. Postęp kultury objawia się wzmożeniem
potrzebwśród ludno
ści. Przemysł niemiecki umiał te po
trzeby odczuć i czynić im zadość.
Ideałem niemca, a przedewszyst- kiem prusaka, stało się mocne, potęż
ne, tryumfujące państwo. Stusznie zaznaczył Paweł St. Victor. że to po
jęcie państwa nie jest zgoła równo
znaczne z pojęciem ojczyzny, jakie nadają inne narody temu świętemu słowu. Państwo pruskie wymaga od swych obywateli ciągłych trudów, twardej a biernej służby, nieustan
nego wysiłku. Jednostka jest tylko
kółkiem. jedyną funkcyą jej jest u-
legać gtównemu motorowi. Nauka,
nawet literatura i sztuka
poddały się tym samym rygorom, ńeutsch-
lancl iiber alles! I gdyby twórcy i kierownicy nowoczesnychNiemiec potrafili byli ten ideał państwowy o- żywić duchem wyższym i szlachet
niejszym, niemiecki patryotyzm, pracowitość, głębokie poczucie obo
wiązku, talent organizacyjny i za
miłowanie oświaty zapewniłyby ra
sie teutońskicj pierwszorzędne w świecie stanowisko. Tak się jednak nie stało.
Patryotyzm niemiecki oparł się nietyle na miłości własnego kraju, co na nienawiści i pogardzie wobec innych narodów. Polityka rządu pruskiego znieprawiła duszę własne
go narodu. „Siła przed prawem, że
lazo,
rąbiące sprawiedliwość,zdra
da, opromieniona sławą, szpiego
stwo, uczynione zaszczytną służbą publiczną, krzywoprzysięstwo, po
chwycone na gorącym uczynku i swobodnie uśmiechające się, kra
dzieże i zamachy na. wolność naro
dów — oto zasady tej polityki. Bis- mark uczynił z niegodziwości sy
stem. Dokończył dzieła demoraliza- cyi. tak świetnie poczętego przez jego poprzedników.
Dorobek ducha twórczego i pra
cy został zmarnowany. Zużyto go na doskonalenie broni, biurokracyi i administracyi państwowej. Jak słusznie wyraził się pewien mąż sta
nu, Prusy przestały już być kra
jem. posiadającym armię; stały się armią, posiadającą kraj. Ześrodko- wanie wszystkich wysiłków ku osią
gnięciu najwyższej, zdobywczej si
ły materyalnej musiało wywołać wewnątrz — pychę, na zewnątrz — nienawiść. Teraz pycha pruska wal
czy z nienawiścią całego prawie cy
wilizowanego świata.
A jak ta pycha daleko poszła!
W broszurze, wydanej w Dreźnie już po wybuchu wojny przez pasto
ra Schmidta („Das Ende England‘s) mówi się bez ogródki: — Przecież najbardziej prostacki umysł nie za
przeczy, że naród niemiecki jest pod względem umysłowym i etycznym
jedynym narodem kulturalnym Europy!...
Z terenu wojny.
Odjazd Jeńców ze Lwowa.
Nietylko należy uznawać cnoty i wartości wroga. W miarę możno
ści należy je sobie przyswajać. Jeśli Wielkopolska broni się wściekłemu naporowi niemczyzny, to jest to z pewnością głównie wynikiem prze
jęcia od niemców ich przymiotów i metod, oświaty i uspołecznienia warstw ludowych, wytrwałej pracy i zabiegliwości, ładu i rzetelnego od
czucia obowiązków.
Natomiast trzeba unikać tych ujemnych stron i błędów, które spra
wiły, że prusactwo obudziło niena
wiść całego świata, wykoszlawiło duszę niemiecką
idoprowadziło o- statecznie do olbrzymiego zatargu, w którym, miejiny nadzieję, wieko
we zabiegi twórców tego państwa zostaną zniweczone.
Stefan Krzywoszewski. F o t. S a ryu sz H olski. Zdobycz na niemcach na terenie walk w Królestwie,
2
K rótkotrw ały tryumf.
Wkroczenie wojsk austryackich do Belgradu, — z którego Jednak niebawem ustąpić musiały.
Niemcy w Królestwie.
Opuszczając kwaterę w dworze polskim, oficerowie niemieccy chętnie zabierają pamiątki z uciążliwej kampanii.
Karnawał kongresowy.
2 (1815).
Koniec stycznia widział równie Prawie, jak karuzel, słynną szlichta- dę. 34 par wspaniałych sani zawio
zło wybranych do Schonbrunu. Roz
poczynał pochód oddział jazdy, po nim jechali furyerowie, koniuszowie, masztalerze, berejterzy; po obu stro
nach sań pędzii gwardziści i pazio
wie. Cesarz austryacki jechał z ce
sarzową rosyjską, cesarz rosyjski z księżną Auerspergową — wśród dal
szych sań, między innemi, ks. Leo- po'd sycylijski towarzyszył hr. z Lu
bomirskich Mniszchowej, a książę sasko - koburski z Rzewuskich Wal- lensteinowej. Przygrywała muzyka turecka. Cały korowód „urzędowy11 zamykały sanie „wysokiej szlachty".
W Schónbrunie spożyto obiad, wy
słuchano opery i przy pochodniach powrócono do miasta.
Wspaniałą zabawę wydał cesarz Aleksander w pałacu hr. Razumow- skiego, którego stryj, syn kozaka u- kraińskiego, stał się wszechwładnym panem za cesarzowej Elżbiety. Ra- zumowskij, długoletni przy dworze wiedeńskim poseł rosyjski, stał się całą duszą wiedeńczykiem; przeby
wał też w Wiedniu do końca życia.
Uczyniwszy sobie w nim stałą rezy- dencyę, pałac swój, wzbudzający po
dziw wiedeńczyków, zamienił w bo
gate muzeum sztuki i roztoczył w nim przepych niewidziany. Ze wspa
niałych cieplarni utworzył ogród zi
mowy, w którym podczas wielkich przyjęć biły fontanny z perfum i wo
dy koiońskiej.
W tym to pałacu cesarz Ale
ksander przyjmował swych gości w dniu imienin siostry swojej, Katarzy
ny (6 grudnia), o której rękę starał się Napoleon, a która świeżo owdo
wiała po krótkiem pożyciu z księciem Oldenburskim. Zabawa, oczywiście, była świetną. Przy kolacyi powita
no, jako osobliwość, kosze świeżych czereśni. Drugą osobliwością była
„loteryjka", w której wygrane kosz
towne fanty „kawalerowie" ofiaro
wywali damom. Następca tronu wir- temberskiego wygraną zarzutkę gro
nostajową złożył w darze ks. Olden
burskiej, która obdarzyła go wza- mian bukiecikiem kwiatów, odpiętym od piersi. Wywarło to nielada wra
żenie i zaraz potem „gazety" donosi
ły, że „zanosi się na związek małżeń
ski królewicza wirtemberskiego z pewną księżną północy". Wiado
mość, choć dziennikarska, wkrótce się sprawdziła: dowcipna, żywa, wielce wpływowa ks. Katarzyna wy
szła w styczniu 1816 r. za ofiarodaw
cę gronostajów, który awansował przedtem na króla wirtemberskiego.
Bale i przyjęcia wydawali nie- tylko monarchowie. Kroniki szero
ko opisywały bale u hr. Zichych, hr.
Esterhazych, hr. Stachelbergów (peł
nomocnik rosyjski na Kongresie), vis-
countów Castlereagh‘ów (pełnomoc
nik angielski), ks. Metternichów...
Na balu u tych ostatnich część dam arystokracyi, przybrana w sta
rodawne stroje niemieckie, zwróciła się do cesarzowej austryackiej z prośbą, aby wpłynęła na zniesienie
„szkodliwych mód" i wprowadzenie ubiorów narodowych. Snąć zawiele już było tej orgii przepychu, jaki roztaczały niektóre panie z „towa
rzystwa". Wszak na wspomnianym powyżej karuzelu oceniano klejnoty 24 „Królowych Miłości" na 20 milio
nów, a sama księżna Esterhazy była w tualecie, wartej brutto 5 milionów—
ile netto, nie mamy dokładnej wiado
mości.
Na balu u hr. Zichy 31 grudnia, jakaś „znaczna dama", tańcząca z cesarzem Aleksandrem, przerwała ta
niec o g. 12 i powinszowała nowego roku swemu koronowanemu tance
rzowi, życząc mu, aby ustalił pokój.
Ody cesarz zapewnił, że wszystko w tym celu uczyni, podziękowała mu słowy: „A więc jesteśmy go pewni, gdyż on tylko od Ciebie zależy"...
A znajdowali się wówczas na sali balowej: Castlereagh, Metternich i Talleyrand, którzy przed chwilą po
rozumiewali się w sprawie zawarcia aliansu przeciw Rosyi, z powodu spraw saskiej i polskiej. Nawiasem mówiąc, cesarz Aleksander obtańco- wywał nietylko „znaczne damy", ale i mieszczanki, o ile warte były tego grzechu przeciw... etykiecie.
W czasie adwentu cieszyły się powodzeniem teatry amatorskie i ży
we obrazy. Wśród amatorek, od
znaczających się „talentem", wyli
czano ks. Jabłonowską i ks. Antonio- wą Radziwiłłowa, Hohenzollerównę z domu.
Beethoven wystąpił z własnym koncertem, na którym usłyszano po raz pierwszy jego „Zwycięstwo pod Wittoryą"... Oratoryum Haendla wykonywało 700 artystów!
Atrakcyą swego rodzaju były kazania Fryderyka Wernera. Głośny ten poeta niemiecki, którego w swo
im czasie dobrze znała Warszawa, autor dramatów, przesiąkniętych a- poteozą lrteranizmu, przeszedł na wiarę katolicką i w kościele Redem
ptorystów porywaj zapałem, potęgą
głosu i świetną dyalektyką, a jedno
cześnie bawił grą wyrazów i niewla- ściwem dowcipkowaniem. To też ca
ły Wiedeń biegł słuchać tego kazno
dziei, a między słuchaczami znajdo
wały się nawet głowy koronowane.
Żadnej z tych głów nie brakło na wspaniałem nabożeństwie za Ludwi
ka XVI w kościele św. Szczepana (21 stycznia). Wystąpiono z niesłycha
ną pompą, szło bowiem o manifesta- cyę monarchiczną, o potępienie re- wolucyi francuskiej.
Kościoły jednak wiedeńskie, na co współcześni żalili się głośno, by
ły miejscem schadzek dla „dam"
i „kawalerów"...
Aby niczego nie brakowało dla
„wrażeń", wybuchł i... wspaniały po
żar pałacu hr. Razumowskiego, w sam dzień św. Sylwestra, kiedy cały Wiedeń szalał dla uszanowania „tra- dycyi". Sam cesarz austryacki był przy gaszeniu pożaru; przeziębił się i dlatego nie ujrzano go na świetnym balu u hr. Zichych. Z trudem ura
towano część drogocennych zbiorów.
Szkodę obliczano na półtora miliona guldenów.
Na miesiąc przedtem 80 - letni feldmarszałek de Ligne, lekko zanie
mógłszy, mówił żartem do odwiedza
jących go znajomych: „Kongres wy
czerpał już wszelkie zabawy, więc aby się nie znudził, sprawię mu świet
ne widowisko: pogrzeb feldmarszał
ka". Słowa te wypowiedział w złą godzinę: zmarł bowiem 13 grudnia.
Miał więc kongres i pogrzeb wspa
niały.
Bawiono się, jak widzimy, wy
śmienicie. Nawet Marya Ludwika, żona Napoleona, mieszkająca w Schónbrunie ze swym synem, „kró
lem rzymskim", choć stroniła od za
baw publicznych, bawiła się przecie dobrze z dodanym jej do boku hr.
Neipergiem, który z czasem otrzy
ma! „tytuł i charakter" jej małżonka.
Bawił się na swój sposób i sam
„gospodarz", cesarz austryacki. Pew
nego razu np. dano znać cesarzowi Aleksandrowi, że oczekuje w przed
pokoju kapitan, przybyły z Peters
burga. Monarcha rosyjski kazał go wpuścić — i ukazał się w ubiorze ka
pitana rosyjskiego cesarz Franci
szek, wręczając zdziwionemu „kole
dze" odebrany od gońca list cesarzo
wej matki. Serdeczny uścisk był po
dziękowaniem za to „przyjemne po
dejście"...
Nie było tylko „zabawnie" lu
dom, których rozstrzygały się losy...
Choć sztycharz Ascherwappen- heim wybił medal z portretami dwu cesarzy i króla pruskiego z napisem:
„Przez was Bóg zmienił ciemności w światło" — ciemności nie ustąpiły, światło kongresowe okazało się mar
ną... łojówką. Sporo nakopciło, wy
dziedziczonym nie rozjaśniło drogi ku lepszej przyszłości.
Powrót Napoleona z Elby prze
rwał zabawy kongresowe.
Kazimierz Bartoszewicz.
4
Rawka pod wsią Grabiami.
Puszcza bolimowska.
Niegdyś zaległa ogromny szmat zie
mi polskiej. Na krańcach jej przecie stanęły i stróżowały: Łowicz, Socha
czew, Wiskitki, Mszczonów i Skierniewi
ce. A stolica puszczańska, Bolimów, już istniała, już gwarem łowieckim roz
brzmiewała, kiedy na Warszawę „mu
chy się jeszcze nie goniły"! Początek osady ginie w pomroce dziejów, ale wia
domo, że już w r. 1370 Ziemowit starszy, książę mazowiecki, do rzędu miast ją wyniósł.
Puszcza bolimowska! O niej to Święcicki, żyjący na początku XVII wie
ku, pisze: „Silva famosa, urorum pro- ventu in orbe nostro clara". Na świat cały słynęła obfitością turów i innej zwierzyny. Na jeziorach leśnych pły
wały stada dzikich łabędzi, w puszczań
skich rzekach: Rawce, Łupi i Pisi znaj
dowano żeromia bobrów.
To też puszcza bolimowska była u- lubionem miejscem łowów książąt mazo
wieckich. Zjeżdżali do niej chętnie i ło
wami się zabawiali później i królowie pol
scy. Władysław Jagiełło, Kazimierz IV, Zygmunt I, polując w lasach bolimow
skich, obdarzali Bolimów i mieszkańców jego prawami i przywilejami.
Spokojne, w głębi puszczy ukryte miasto, przechodziło srogie losu odmia
ny. Trafili doń szwedzi i za pierwszego najazdu swego ogniem zniszczyli. Po drugej wojnie szwedzkiej, w r. 1710, na
stała sroga zaraza morowa i przetrzebi
ła mieszkańców. Wznowiła się w trzy lata później i wytępiła znaczną część lud
ności, a pozostali przy życiu mieszkań
cy opuścili swe siedliska.
Powrócili po jakimś czasie, jęli pod
nosić miasto z gruzów, ożyła pustka, ale nigdy już do dawnej świetności nie po
wróciło. Pamięć jednak o dawnych dzie
jach utrzymuje się wśród mieszkańców i wciąż jeszcze wierzą, że Bolimów, jak nie zginął, tak nie zginie i dawne od
zyska znaczenie, „jako że starożytna o
sada w herbie Najświętszą Pannę mia
ła".
Ostatniem wspomnieniem historycz- nem Bolimów poszczycić się może. Osta
tni raz rozbrzmią} nie wrzawą łowów królewskich, nie nawoływaniem rogów myśliwskich, lecz zgiełkiem wojennym, odgłosem trąb wojskowych, szczękiem oręża żołnierskiego.
W roku 1831 w Bolimowie przez czas jakiś znajdowała się główna kwa
tera wojsk polskich...
W trzydzieści zgórą lat później zno
wu puszcza rozbrzmiała zgiełkiem walki rozpaczliwej. Rozegrał się w niej jeden z epizodów ostatniego powstania, a pa
miątką po nim została bezimienna mo
giła, niegdyś w lesie, dziś pod lasem, na skraju pola, zbożem falującego, na grun
tach folwarku, Mog łami zwanego.
Na najbliższym świerku, pod maleń
kim, ubożuchnym obrazkiem Matki Bos
kiej Częstochowskiej wycięty krzyż w korze i liczba „1863". Z boków, później już znacznie, bezimienne ręce wyryły napisy: „Cześć bohaterom" i „Gloria victis“.
Taka była puszczy bolimowskiej — przeszłość...
Kościół w Bartnikach pod Radziwiłłowem.
...Dziwnie szumią drzewa. Ich roz- gwar, nie zmącony, nie zakłócony żad
nym odgłosem życia powszedniego, żad
nym głosem żyjącego człowieka ni jego pracy, smętnie, tęskno opowiada prze
szłość puszczy.
I śnię niby, a słyszę. Oczy mam zamknięte, a widzę...
...Gdzieś w dali psów łowieckich gra
nie. Huczą, niby grzmot, rogi. Tentent głuchy, krzów i drzew łamiących się trzask. Na polanę wpada kilka olbrzy
mich królów puszczy, turów, i ginie w przeciwległej ścianie lasu. Za niemi sfora psów zajadłych. Za psami ludzie, bar
dziej do zwierząt leśnych podobni: ku
dłaci, skórami zwierzęcemi okryci, z pier- wotnemi oszczepami w ręku. Ginie strasz
liwy homon w puszczy...
...Wspaniały orszak myśliwski.
Strojne w błyszczące rzędy konie, stroj
ni w jedwabie i szkarłaty panowie, ksią
żęta, królowie. Zwycięzcy w bojach, try
umfują na Iowach...
...Przesuwa się oddział rajtarów ol
brzymich, rudych, brodatych, w hełmach czółenkowych. Jadą ostrożnie, nieufnie spoglądając w mroki puszczy. Jak ja
strzębie, spadają na cichą osadę. Krótka chwila walki... Okrzyki trwogi, jęki...
Łuna pożaru wschodzi ponad puszczą...
...Obóz tych, co to za swoją i cudzą wolność do boju się porwali, nie mierząc sił na zamiary. Główna kwatera... Lecą na wsze strony gońce z rozkazami. Za
wiedli wodzowie. Zawiodła pomoc obca.
Daremny trud, próżne ofiary...
...Obozowisko nocne. Wkoło ogniska garstka straceńców, strudzonych, znużo
nych, głodnych. Już otoczeni, już na zgu
bę skazani. I płynie ku niebu skarga o- statnia:
„Zgasły dla nas nadziei promienie.
Wiec nim zorza zaświeci nam blada, Stańmy, jako upiorów gromada!..."
...Duch przerażony budzi się w mę
ce, w trwodze...
Ach, dzień jasny... Słońce zalewa polanę. Cisza błogosławiona... Puszcza oddycha równo, spokojnie.
Drzewa szumią, ale teraz opowiada
ją o pracy twórczej, o tern, jak w pusz
czy trudzą się ludzie w pocie bezkrwa
wym dla przyszłych pokoleń...
Zaledwie liście z drzew bolimow
skich lecieć poczęły, zaledwie dęby w jesiennych szat bogactwie stanęły — wieść o puszczy bolimowskiej po świę
cie runęła. O Bolimowie, Mogiłach, No
wej Wsi, Rawce — codziennie prawie wspominają biuletyny wojenne, przez świat cały chwytane i chciwie odczyty
wane.
Drogo puszcza bolimowska za tę sławę swoją płaci!
Najuporczywsze tam, najkrwawsze toczą się boje. Bolimów w ruinach; Mo
giły wraz z sąsiedniemi folwarkami z ziemią zrównane; Rawka, krwią wezbra
na, między okopami i pozycyami dwóch przeciwników fale swoje, trupami obcią
żone, toczy.
Padło na ziemię-matkę wiele olbrzy
mów leśnych. Wiele stoi jeszcze, wzno
sząc ku niebu okaleczone strąszliwemi pociskami ramiona. Pokotem legły całe łany młodych zagajników.
Gdy powróci cisza i spokój, w pusz
czy —- jak i w kraju całym — znów roz- pocznie się znojna, mrówcza praca nad uprzątaniem gruzów, odbudową siedzib i warsztatów pracy, gojeniem ran, nad nowemi posiewami — dla przyszłych pokoleń.
Nie będzie nas — ale będzie las!
M :chal Roman.
R a w ka w p o b liż u M o g ił.
Dziennikarze angielscy i amerykańscy w Warszawie.
Stolicę Królestwa odwiedzają obecnie często dziennikarze cudzoziemscy, wydelegowani na tnren wojny. W tej chwili oawią w Warszawie t od lewej do prawej) pp. John F- Bass (Chi
cago). Watchburn, korespondent londyńskiego Times’a, j kapitan Granville-Fortescue (Wa
szyngton) z uroczą żoną, która często towarzyszy mężowi w jego zamiejskich wyciecz
kach. Fot. Saryusz Wolski.
Głodny kabaret
Ody niezapomnianych dni 1906 roku, z beznadziejnej ciemności wy
łoni! się świt, zbudził myśl polską i poniosła się wolna, jak królewski ptak, górnie, daleko, ku świetnym nadziejom, — w blasku lamp elek
trycznych powstał — kabaret...
A gdy zjawił się w Polsce, niby gość zagraniczny, czuł się zrazu nie
swojo, wtedy w imię nagłej a nieod- bitej potrzeby narodu powstał, pod starym znakiem dobrych momuso- wych tradycyi, ten pierwszy, tyleż polski, co artystyczny.
I pod hasłem troistem: wina, ko
biety i śpiewu, gdzie śpiew trwał w tymże stopniu szczerości, co kobie
ta i wino, począł tłumy nauczać.
A choć powstał, zaprawdę, z nicze
go, otoczył się blaskiem i barwą, kę
dy sala bogata i podium nad tłumy.
Tam, obok wsi polskiej zmarnia
łego syna, kamienie i złoto publicz
ności warszawskiej. Lśnią brylanty i oczy. Płonie żółtym blaskiem pa
ni Sara, czerwienią dobrobytu me- cenasowa błyszczy i kwiaty, kwiaty, z jeszcze piękniejszych kielichów, szat cennych.
Białe ramiona w przezroczu ko
ronek, zasłużone łysiny, doskonale czarni panowie, a damy, niby rajskie ptaki, ogoniaste, barwne.
Tępość myśli na twarzach, zim
ne. puste rozmowy, do wyśmiania zawsze szczera ochota, dowcip tani, leniwy, a trunek—wino szampańskie.
Mocna woń perfum, kunszt ma-
nicure'y, karma obfita, zły akcentfrancuski, a przy rachunku gest pań
ski i, lichy napiwek.
Ale oto, z poza sceny dźwięk jakby bojowy, znak przedstawienia.
Pozchyla się kotara, w rycer
skie pióropusze zdobna, jawi się w
blasku światła człek niepozorny, któ
rego jeszcze wczoraj nikt nie znał, nic o nim nie wiedział, a dzisiaj on ci, apostoł nieprawości ludzkie gro
miący, poczyna dostojnie akt wymy
ślania drogim swym gościom:
Na znudzonych twarzach okrą
głe zdumienie, bo... niby... dlaczego?
Za nasze pieniądze...
I dziwi się wielce brzuchaty pan i Sary mąż, i ciska, a zżyma pan ze wsi, zaś nieznająca słów innych, prócz komplementów, pani mecena,- sowa, jakby na nią chłód powiał, otula się w szal koronkowy, drży z oburzenia.
Lecz mija chwila przykrego wra
żenia i już słucha państwo w ciszy pokornej, aby nie ściągnąć zarzutu, że bezmyślnie zacofany jest naród, którego kwiat właśnie na sali się ze
brał, kwiat złoty, niosący na polskie ugory i kulturę...
Wartko toczy się fala i już bawi się państwo, pięknie ubrane, — jak umie. Z tępą bezmyślnością oczeki
wania na to, co może nudę myśli po
ruszy, chłodne „białe" popija, z za
marłym na ustach grymasem. Za drogie pieniądze słucha tanich dow
cipów, a wprost już szczęśliwość rozpromienia ich dusze, gdy kogoś z ludzi szczerej zasługi kabaretowy pajac złośliwym szarpnie językiem.
I — brawo, i niosą jadowitemu śmieszkowi z kipiącem winem pu- hary, a tam, gdzieś na uboczu, szcze
ry artysta błądzi smutnie oczyma po tłumie i wzbiera w nim złość i łzy żalu się cisną, gdzie śmiech ludzki, i barwa i blask.
Ale zanim rok minął, nagle bla
ski przygasły i niby ów człowiek, który błogosławione wybraństwo i wszystkie dary kultury delikatnem
zdrowiem opłaca, niby kwiat świet
ny na lichym gruncie, gdzie tylko uboga, ale zdrowo żywiczna sosna wyrasta, — począł zwolna się chylić, zamierać, aż zgasł cicho, bez męki—
polski kabaret.
I jakoś tak odszedł bez głosu, bez echa, że nawet jedno—szkoda—
nie padło, gdy go z wielkim pośpie
chem ponieśli.
Ci git... — położono mu nadpis
żałobny,' jako, że rad z Francyą się bratał: S y ,-g it, — westchnął ktoś blizki, bez żalu, bo to nie był interes...
Aż zeszła na Polskę znów burza i przyszły dni troski i głodu i doli bezdomnej, a gdy wróg nienawistny stargał kawał żywej ziemi ojczystej, wzywającej wielkim głosem ratunku, pożogą udręczył, siadł prawie na karku Warszawie — zmartwychwstał kabaret.
Bez rozgłosu wstał cichy, przy
gnębiony, obdarty, wlokąc za sobą to, co niezbędne: skołatane pianino, strzępy kolorowej bibułki i myśli ułomną złośliwość.
Niezawodnie po mieście się błą
kał ; szukał daremnie gospody, nie
zawodnie, jak dawniej, możnych się czepiał, i doznał zawodu gość z bla- dem szyderstwem na ustach, nie w porę, aż przystał, nie bacząc na daw
ne splendory, jak każdy bezdomny i głodny — do kuchni, gdzie tanie o- biady. A choć stropił się zrazu, że oto, wypadkiem, ze sztuką prawdzi
wą się zbratał, o co łatwo na drodze niedoli, wnet jednak dawną duszę odzyskał, zaśpiewał, jak dawniej, or
dynarnie — tak samo.
I jak dawniej: dyrektor teatru na scenie — wdzięcznych uczniów ofiara, którzy często nic nad to ze szkoły dramatycznej w dusze nie wzięli, i jakaś ordynarna piosenka, jak dawniej, i — Wiluś...
A tuż, tanie dla artystów obia
dy i tyle bólów ludzkich się wlecze...
I wprost trudno zrozumieć, że w ludzkiej gromadce wśród tych, co na piękno i dobro, i krzywdę wrażli
wi, może dzisiaj się śmiać anekdota o p. Pippmanie lub Hindenburga przygoda, który wskutek wzruszeń strachu przeżytych nie mógł usiąść na krześle...
Może powie mi ktoś, że koncert niedzielny przyniósł jednak ludzkiej niedoli.obiadów czterysta, ale powie to niezawodnie ktoś taki, co cale ży
cie o swojej porze jadaj a pijał, i nie zna tej doli smutnej a drogiej, kiedy głód łatwiej się znosi, niż—niesmak.
Niestety, to ostatnie wrażenie przypadto większości stołowników w udziale.
Niechby według serca własne
go i poczuć rządzili, bo nie z duszy artysty — polski kabaret, ów na
trętny gość, co w smutną godzinę się zjawia.
Zygm. Bartkiewicz.
6
Towarzystwo wychowańców szkół kaliskich.
Adw. St. pniewski, czł sekr. Żarz., Adam Wretowski, skarbnik, Melania Parczewska, czł.
Tow , A. Peretz, wice-prezes, Kaz. Małagowsk', prezes Tow. WzaJ. Pomocy b Wychów.
Szkół kaliskich, Alfons Parczewski, poseł Ziemi Kaliskie), rejent Jan Bierzyński, czł Żarz., Kazimierz Arnold, czł. Zarządu. Fot. J. Ptekacs.
Nowy typ instytucyi.
Wywiad u mec. St. Pniewskiego.
Wojna przerwała rozwój instytucyi ftowego typu, wielce interesującej, któ
rej twórcami jest inteligencya miasta Kalisza. To Towarzystwo pomocy w y
chowańców szkół kaliskich, zawiązane w 1909 roku, a od 1910 rozciągające swą działalność na cały obszar Królestwa Polskiego.
Sekretarz tego Towarzystwa, p. St.
Pniewski, mówił nam:
— Głębiej pomyśleliśmy i szerzej zakreśliliśmy tę instytucyę, z której ro
dzaj doświadczenia dla podobnych u- czynić pragniemy; ożywieni też byli
śmy ambicyami, które wolno pięknemi nazwać. Pragnęliśmy węzły szkolnego koleżeństwa wzmocnić, na całe życie je zakonserwować i podtrzymanie z nich uczynić dla tych, którym los łaski uską- pił. Zapomogi i pomoce dla dawnych uczniów, stypendya I zasiłki dla ucz
niów aktualnych, wreszcie stworzenie in
ternatu dla samotników, dającego im choć iluzyę rodzinnego życia, — oto by
ły punkty programu naszej energii.
Zjazd wielki kaliszan, rozproszo
nych po świecie, wszystko to gotował się omówić i ustalić.
Co grać w teatrach w okresie wojennym?
Czy teatry powinny przygoto
wywać sobie repertuar specyalny na miesiące wojenne?
Czy sama groza wojenna, aktual
ność wojenna, powinna, w jaki
kolwiek w teatrach, podczas, gdy pośredni, znaleźć się na scenie, ja
ko artystyczny czynnik przedsta
wienia?
Czy należałoby z bogatej lutni Melpomeny zerwać, na czas dany, tę lub ową strunę, — budzącą np.
śmiech, zanadto, jak na momenty
pnv agą ciężarne, bezmyślny, albopcuniecający np. zbyt ostro nerwy, już mocno napięte?
Ten zjazd wyznaczony był na je
sień 1914 roku.
A w tej jesieni piękny, i kwitnący, i uśmiechnięty, i pracowity Kalisz prze
stał jakby istnieć.
— Tern goręcej wzięła się do dzie
ła nowego nasza instytucya, — mówi
p. P i l ewski.—Pierwsi stanęliśmy na w y
łomie, jaki uczyniło nieszczęście. Od nas otrzym ała Sekcya Bezdomnych ofarę pierwszą, sturublową. Nasz prezes, p. Ma- łagowski, zorganizował kilka samo
dzielnych gospód dla kaliskich rozbit
ków, a do obecnej chwili opiekuje się 50-iu osobami, udzielając im mieszkań bezpłatnych. Utworzyliśmy sekcyę za
pomogową, która po tysiąc rubli rozda- je miesięcznie, j sekcyę pogotowia w na
głych wypadkach choroby lub śmierci.
Pierwszej przewodniczy pani W łady
sławowa Mianowska, drugiej znana dzia
łaczka, p. Melania Parczewska. Towa
rzystwo zajmuje się oczywiście w szyst
kimi kaliszanami, nietylko kolegami ze szkół.
Przypomnijmy jeszcze piękny od
czyt p. Pniewskiego o Kaliszu, który przyniósł do 300 rb. biedakom.
Jeżeli się nie mylimy, działalność w tej formie zorganizowana: „Kalisza- nie dla kaliszan" jest wyjątkiem. Pięk
ny to wyjątek. I przyklasnąć mu z serca
należy. D.
• Ankieta „Świata".
I czy należy, wogóle, grać coś
kolwiek w teatrach, podczas, gdv strzały huczą tak blizko, a tylu ran
nych przybywa codzień do miasta?
Mamy nadzieję, że nasi czytel
nicy podzielą pogląd nasz, iż wypi
sane poniżej kwestye są interesują- CC.
Uczyniliśmy ankietę wokoło nich.
Poprosiliśmy czterech ludzi o odpowiedzi, wybierając każdego z innej dzielnicy teatralnego mieściska:
Władysława Rabskiego, jako kryty
ka, obserwatora i sztuki i publiczno
ści; Józefa Kotarbińskiego, jako dłu
goletniego a samodzielnego dyrektora
teatru; Józefa Gliwickiego, pełnego spccyalnych doświadczeń reżysera dramatu i komedyi, Ludwika Śli
wińskiego, reżysera operetki i farsy, świetnego psychologa, znawcę gus
tów naszej publiczności, mec. Leo
na Papieskiego, amatora teatru, któ
rego wolno nam uważać za dobrego przedstawiciela najlepszej cząstki publiczności warszawskiej.
Wszyscy zaproszeni odpowie
dzieli z wielką uprzejmością na na
szą ankietę. Dziękujemy im za ich głosy.
Oto one:
W7ar/ysZmv Rabski, świetny kry
tyk teatralny „Kuryera Warszaw
skiego", mówił nam ze zwykłą sobie werwą:
— Co grać? Nigdy jeszcze nie było mi tak trudno odpowiedzieć na to pytanie, jak w chwili obecnej. Po- prostu wojna
s tłu m iła we mnie nietylko
e n tu z y a z mdla sztuki i literatury, ale nawet zdol
ność oryen- ta c y i arty
s t y c z n e j . Wyznam pa
nu szczerze, że piszę nie
chętnie o tea
trze. W chwi
li, gdy wali
W ła d ysła w Rabski,się cała Eu
ropa, gdy nowy świat się rodzi, gdy idea Polski odrodzonej, którą najgoręcej ukochała moja młodość, dziś w poczynającej się jesieni życia ma przyoblec się w kształty realne, ja tylko bolesnym prawie wysił
kiem woli wprowadzam myśli w świat pojęć literackich. Zatraciłem też poczucie wagi w zakresie okre
śleń artystycznych. Dysertacye o lepszej lub gorszej budowie sztuki, o psychice erotyzmu, o logice cha
rakterów, o pojęciu ról, o dykcyi aktorskiej, nawet o poetycznej za
wartości jakiegoś dramatu wydają mi się nieskończenie małe wobec świtu krwawego, który się budzi, wobec śmierci milionów, rzucanych w paszcze armatnie, jako okup ży
cia nowego. Później przyjdzie zno
wu czas na sztukę i estetykę, na pie
lęgnowanie najcudniejszego kwiatu kultury, jakim jest poezya. Ale dziś wołałbym o tern nie mówić.
— Czy kolega nie uważa jed
nak, że naród kulturalny nawet w takich chwilach bez sztuki obejść się nie może i nie powinien?
— Z pewnością, z pewnością.
Tylko, widzi pan, taka już moja na
tura, że gdy jakieś wielkie wraże
nie, uczucie, tęsknota, niepokój opęta mi duszę, to na nic innego prawie niema w niej miejsca. Przez pięć miesięcy siedziałem na wygnaniu w Berlinie i przez cały ten czas byłem tylko raz jeden w teatrze.
- Na czem?
— Na „Romeo, i Julii". Po dru
gim akcie ucieklem.
■ — Więc tam jednak graj;ą Szekspira?
— Graja go w „Deutsches Thea- ter“, ale zanim odważyli się zagrać
„angielską sztukę", urządzili wpierw ankietę literacką: „Ozy wolno?" I wie pan, dlaczego niemcy ostatecz
nie pozwolili łaskawie na granie Szekspira? Oto ktoś wyjaśnił, że Szekspir przypadkiem tylko urodził się anglikiem, właściwie jednak jest własnością niemiecką, bo niemcy go odkryli i spopularyzowali w Euro
pie.
— A w innych teatrach berliń
skich co grają?
— Okropne patryotyczno - wo
jenne dramidła. Same tytuły brzmią niby pękające granaty. Posłuchaj pan tylko: „Immer feste druff", al
bo: „Nun wollen wir sie dreschen", albo: „Der Kaiser rief". Ba! za mo
jej bytności w Berlinie jakiś pastor ogłosił odczyt p. t. „Czy Bóg jest neutralny?"
— Więc pan jest przeciwny repertuarowi aktualnemu?
— Najenergiczniej protestuję przeciwko niemu. Gdy Mars z Muzą ślub bierze, rodzi się zawsze potwo
rek, a w najlepszym razie jakaś ro
bótka zręczną, nie mająca nic ze sztuką wspólnego. Zresztą nawet misyi pedagogicznej taki teatr za
zwyczaj nie spełnia. Jest to rozsad- nik płytkości politycznej i jałowej fanfaronady.
— Zaleca pan tedy wielką poe- zyę?
— Tak, o ile znajdzie się dla niej publiczność i o ile ze względu na złe czasy i potrzebę częstej zmiany repertuaru nie podadzą jej w mizernej oprawie i ladajakiem przygotowaniu. Gdyby zaś okazać się miało, że w obecnych warunkach wielkich arcydzieł sztuki drama
tycznej z pietyzmem i powodze
niem wystawiać nie można, to za
lecałbym repertuar fantastyczno- bajkowy lub komedyowy, o jas
nych uśmiechach, o szlachetnym tonie, o miłym poetycznym senty
mencie. Niech ludzie po całodzien
nych kłopotach, męczących dysku- syach, bolesnych niepokojach mają godzinę wypoczynku, zdała od wrzawy wojennej, polityki i wal
ki o węgiel lub naftę. Niech im się zdaje, że życie jest baśnią. Takie złudzenia, to lekarstwo dla nerwów starganych. Ale wie pan? Nie cie
szę się wcale na wznowienie u nas
„Wesela", choć pono po raz pierw
szy wystawione ma być bez
poważniejszych amputacyi. Jest to
naj-pesymistyczniejszy utwór w
literaturze
polskiej. Nie chciałbym w tej chwili słyszeć,
żemiałem zloty róg, a został mi się tylko sznur. Wie
rzę, wierzę, że niezadługo usłyszę głos złotego rogu, i pragnę, żeby wszyscy w to uwierzyli. Ale widzi pan. Już zaczynam mówić poli
J ó z e f Ś liw icki.
tycznie. Nie! nie! ja dłużej dyspu- tować o sztuce nie mogę.
*
Józef Śliwicki, długoletni kie
rownik teatru Rozmaitości, i to w czasach najgorętszych, bo w okresie rewolucyjnym, kiedy teatry war
szawskie
przechodziływielostronne przesilenie, na pytanie: czy grać? — odpowiada: grać.
Na pytanie: czy repertuar spe
cyalny? — odpowiada.: tak, o ile można, specyalny.
Zwraca on nam przedewszyst- kiem uwagę na to, że:
— To sama publiczność roz
strzygnęła, kwestyę: ażali obecnie teatr jest potrzebny. Z początku nie
śmiało poczęła ona uczęszczać na widowiska, stropiona niewczesnem zamknięciem teatrów na tak długi przeciąg czasu, i należało zniżyć ce
ny, aby ją zachęcić. Ale wkrótce wziął w niej górę instynkt różnorod
ności życia. I obecnie, przy cenach norm alnych, widownia jest z w ie c z o ru na w ie c z ó r za p ełn io n a.
Teatr przy
c z y n ia się, aby życie u nas płynęło, o ile ty lk o można, nor
malnie, a do
starczając lu
dziom dobrej rozrywki, od
wodząc ich od tego, co obniżyć może energię życiową, pod
trzymuje w niejednym źródła odwa
gi i żwawszym go czyni do walki ze' skutkami kryzysu. Działanie sztuki, prawdziwej sztuki jest krzepiące.
Oto pewne ciekawe spostrzeże
nia Sliwickiego:
— Myślę, że teatr jest, w czasie obecnym, szczególnem dobrodziej
stwem dla mas tych ziemian i zawo
dowej inteligencyi, które ściągnęły z prowincyi do Warszawy, nie ma
jąc dziś co robić na miejscach, gdzie ich los postawił. Posiadamy w mu- rach naszego miasta dziesiątki tysię
cy gości, cierpiących na bezczyn
ność w srogi zwykle sposób i sprag
nionych jakiegoś ciepła w atmosferze, która ich otacza. Otóż teatr* jest z pewnością dla nich najmilszym z sa
lonów, gdzie nigdy nie czują się na
trętami. gdzie nigdy im na myśl nie przychodzi o nadużywaniu gościn
ności, gdzie są otoczeni dokoła ludź
mi, towarzyszami ciężkich momen
tów klęski publicznej, ogrzewani wreszcie tern uczuciem powszechnej sympatyi człowieczej, jaką udziela widzowi teatralnemu każde udane dzieło sztuki, każdy talentem obda
rzony aktor. Zamknąć tym ludziom, Pozbawionym ogniska domowego, teatr, byłoby stworzyć im najcięż
szą z samotności, bo samotność w wielkim ognisku życia.
A repertuar?
Śliwicki mówi nam w tej spra
wie rzeczy, najwidoczniej przemy
ślane i przez doświadczenie spraw
dzone:
— Dwóch rzeczy ludziom obec
nie potrzeba: kordyałów, środków pokrzepiających i narkotyków, uspo
kajających środków. Teatr posiada oba w bogatej swej aptece. Winni
śmy więc grać obecnie podniosłe dzieła. Wystawiamy właśnie z tego działu dramat Morsztyna: „Szla
kiem Legionów". Albo mile rozwe
selające. Takie dzieło dał nasz teatr w „Różyczce" De Flersa i Caillaveta.
Miało ono niezwykłe powodzenie, które przewidywałem, nie podziela
jąc zdań pesymistycznych, jakie od
radzały wystawienia tej sztuki. W y
dawała się ona może niejednemu zbyt nikłą, na czasy, przesycone tę
żyzną niezwykłą. Próba jednak wy
padła dobrze dla tej pogodnej kome- dyi i stanowi ona, jak mniemam, wskazówkę dla dyrekcyi, jaki rodzaj sztuk jest obecnie na czasie i w zgod
ności z psychologią naszej publicz
ności. Pogodny uśmiech, wytworny żart, subtelna obserwacya natury ludzkiej, delikatne uczucia, zgrabnie okreś'one, a wszystko przeniknięte jasnemi promieniami optymizmu, oto, co dziś może liczyć na pewne powo
dzenie. Takim jest charakter popy
tu, że odważę się na to wyrażenie, na rynku teatralnym.
Wspomnieliśmy Sliwickiemu o paryskim „ascetyzmie" teatralnym.
— Tak, tam inne są warunki, aniżeli u nas. Paryż był więcej za
grożony, aniżeli Warszawa, to jed
no. Może główne. Następnie tea
try paryskie zostały zdekompleto
wane przez powołanie pod broń ca
łej, do boju zdatnej ludności męskiej.
Skutek to fatalnego wyludnienia, głównej choroby społecznej francus
kiej. U nas tego strasznego braku niema. Nasze teatry mało od pobo
ru ucierpiały. Ma kto grać. Tem- bardziej więc grać należy.
D.N. Vivus.
Niemiecka Belgia
Widomym znakiem panowania nie
mieckiego w Belgii ma pozostać na wieczne cza
sy nowo wprowadzony znaczek pocztowy belgij
ski Sprytnie obmyślona przez rząd pruski entre- pryza. Nawet za rok czy za dwa. gdy już z niemiec
kiej władzy w Belgii nie pozostanie śladu, będzie
można z tego źródła wyciągać jeszcze pewne dochody, o ile tylko zapas znacz- kó •' przygotowano dość obfity Filateli
stów nie b.ak na świece.
s
Legion polski, zorganizowany przez W. Gorczyńskiego w Puławach.
Gen.-major Ignacy Święcicki, dowódca I-go legionu, i Witold Gorczyński — naczelnik za
rządu organizacyi.
Sprawa „legionów polskich" w Kró
lestwie weszła w nową fazę. Komitet na
rodowy objął nad niemi protektorat, po
wołując do życia „Komitet organizacyj
ny", który ma objąć nad temi legionami kierownictwo. Do Komitetu organizacyj
nego należą: gen. piechoty Edmund Swi- dziński (prezes), generałowie: Ludomir Stępowski i Piotr Szymanowski, oraz pp.: Zygm. Balicki, Konst. hr. Broel-Pla- ter, Antoni Sadzewicz i Wit. Gorczyński.
Legioniści.
Zteatrów warszawskich.
Dwie farsy.
W końcu zeszłego tygodnia wysta
wiły teatry nasze, dzień po dniu, aż dwie farsy francuskie. Na obydwóch przepeł
nione były widownie, a wszyscy zdawa
li się prosić: dajcie chwilę śmiechu i za
pomnienia!...
Teatr Polski nie ze wszystkiem proś
bie tej zadość uczynił. Farsa „Dwie kaczki" (nie trzeba sobie wystawiać, że na scenie pływają żywe kaczki po wo
dzie; mowa o kaczkach dziennikarskich) znanej i u nas wesołej spółki francuskiej:
Tristan Bernard i Alfred Athis, grana była w tonie i tempie poważnej kome- dyi. A pomysł jest doskonały i nawskroś z farsy. Starego Plauta motyw do „Me- nechmów", oparty na cmi - pro - quo, na
śladowany tyle razy przez komedyopi- sarzy całego świata, zredukowali dow
cipni autorowie francuscy do tego, że ta sama komplikacya odgrywa się w jed
nej i tej samej osobie. Montillac i Ge- lidon, podobnie, jak Celestin i Floridor z „Nitouche", jest len sam człowiek w dwóch osobach. Rano, jako Montillac, redaguje dla miłości hrabianki Magdale
ny reakcyjne pismo „Pochodnia" i po
lemizuje z Gelidonem, czyli ze sobą sa
mym, jako redaktorem radykalnej „La
tarni morskiej", którą redaguje wieczo
rem, dla miłości pani Leontyny. Stąd mnóstwo bardzo śmiesznych i doskonale pomyślanych kolizyi. Dochodzi do te
go, że Montillac wyzywa Gelidona na pojedynek. Wszystko to — pomijamy m n ó stw o innych zawikłań komicznych—
powinno być grane w szalonem tempie.
w tonie drwiny i umiarkowanej przesady.
Chodzi przecie o to, jak w każdej farsie, aby się widz nie połapał, że założenie jest nieprawdopodobnem. Jeśli jednak styl farsy trzyma się w nastroju powa
gi, to cala pointę niknie, pozostaje bez właściwego reliefu, a główne momenty przechodzą bez wrażenia. Artyści, na
wet tak wybitni, jak p. Dulębianka, Ja
racz, Lenczewski i t. d., nie posiadają odpowiedniego wyszkolenia, nie mają wprawy do podobnych rzeczy, nie są zgrani w tym kierunku, wymagającym specyalnego tonu, wyrazu i gestu.
Zupełnie inaczej w Teatrze Letnim.
Farsa „A'fe śmiem" (J'ose pas) Jerzego Bcrr‘a — także znany naszej publiczno
D e le g a c y a p o lska u p re z y d e n ta Zw iązku S zw a jc a rs k ie g o .
H E N R Y K S IE N K IE W IC Z , d e le g a t p o m o c y m ię d z y n a ro d o w e ! d la z ru jn o w a n e ) p rz e z
w o jn ę lu d n o ś c i p o ls k ie j.
J. I- P A D E R E W S K I, d e le g a t o r g a n iz a c y i p o m o c y m ię d z y - narod.dla zrujnowanej przez w o jn ę lu d n o ś c i p o ls k ie j.
M e c . A N T O N I O S U C H O W S K I, p re z e s b. M a c ie rz y P o ls k ., d e le g a t o rg a n iz . p o m o c y mię*
d z y n a r. d la lu d n o ś c i p o ls k ie j.
ści — choć bardzo dowcipna i wesoła, nie jest tak subtelna w szczegółach, jak
„Dwie kaczki". Akt trzeci przypomina prawie cyrk. A jednak ten nieśmiały bohater, w osobie p. Fertnera, który wo
li iść do kozy i uchodzić za złodzieja, aniżeli uledz erotycznej pomyłce przysz
łej teściowej,—w towarzystwie Gasińskie- go, Trapszy, Domoslawskiego i pań:
Leszczyńskiej i Mrozińskiej — budzi od początku do końca wybuchy wesołości.
Bo artyści są doskonale wyszkoleni i zgrani w tym właśnie stylu i kierunku.
Bo nie można odraza śpiewać dobrze basem, jak się jest tenorem, choćby do
skonałym. 1 riaodwrót.
«b.
Na widowni — z tygodnia.
Ochm.Ow. D. N. LUBIMOW, Bar. STORGH, prezes min. LEON BILIŃSKI, następca HUSEIN l-szv, ogłoszony o- ABBAS HILMI, zdetronizo- nowomi^nowany p o m aen.- austryackich, podał się do SWroha, były w ielkorząd- becnie kedywem Egiptu. wany przez Anglię dawny
gub war8z do spraw cy- dymisyi. ca Bośni i Hercegowiny. kedyw Egiptu-
wiinych i administracyjnych.
Ludomir Grendyszyński.
Pracownie dla inteligencyi.
Zjawił się projekt ulżenia doli inteligencyi, który powinien być sze
roko omówiony i bardzo popar
ty przez społe
czeństwo nasze.
P. L. Grendy- szyński, znany działacz spo
łeczny i publi
cysta, w arty
kule, zamiesz
czonym w „Ku- ryerze W ar
szawskim" dn.
19-go stycznia r. b., dał cały szereg niezwy
kle p o m y sło wych p r o j e k- tów, jak można
by przv dobrej woli stworzyć pracę dla inteligencyi, która to wyda się nieaktualną, będzie jednak obecnie na czasie, ale tem-nie- mmej da krajowi cały szereg pożąda
nych i pożytecznych dzieł. Peniądze dać powinien Kom. Obyw., gdyż, wydając dziesiątki tysięcy na jałmużnictwo, nale
ży też z całych s'ł walczyć z rozrostem wszelkiego rodzaju niepożądanych obja
wów gnuśności, pasożytmctwa. Wpraw
dzie inteligencyi tych zarzutów posta
wić n'e można, jednakże trzeba pomy
śleć nad sposobami ułatw ienia lub dania pracy. P. GrendyszyńsM wylicza w swo!m projekcie 'nstytneye tego rodzaju, co T w tCrofi. ZhmsWe. Archiwum przy ni. Krasbiskich. Tow. czytelń Warszawy, Tnw. O ri“ki nad zahyfknmi przeszłości, 'Pcw naukowe Magistrat warsz i t. d.
7'-'racę «ie t»ż do ludzi pn-watnarr-h. rna- ipcvch po. do p ro rzad k o w an ia biblioteki lub ioWeś zbiory. P o w vdaw cńw . s ło- warzvsz°ń. fachowców na:crz°rAżniei- cze"o rodzoiu. Każdej z in.słv*ncyi rzu
ca w formi- rronozycyi jakaś nrace k tóra m nżnaby stw orzyć. Nanrzv,,ład Tpw tZrcH-.f 7 iQm s'’le pioclnby za-a^Sie ęrer-edw -niem pow °i Rtatvs+v'-i rolrpczej Krój-.-twa. p rz y i-tórei to dałoby s;e zu- Ż’'Ć k-Poidz^c-focin b-d-i. Tow Mziikf).
We. o ’ł° POtr-rebp.p ludzi - specatajistów rnmiy—IMw dla fachowców W iah iejk p |.
w>ok dziodz’p'o w-edzy c ra y grom adze
niu b-b norzadkowapip faktów, dat. ro- b 'e " ’u nefaf — fo iPoniifaf pracow ni dla intplirrepcyi** wyszuka ndrow!odn:ch Dla archiw om na placu Krasińskich. pdvby chciało pozwolić pracować — też znaj
dzie się pracownik. I to za darmo! Pła
ca będzie pokryta zapomogą, którą po
winien dać Komitet Centralny,
By przekonać się, czy projekt Gren- dyszyńskiego znajdzie oddźwięk we wspomnianych instytucyach, bo inteligen- cya bez pracy jest żywo nim przejęta, udaliśmy się po zdanie do poszczegól
nych kierowników. Prof. Wierzbowski, kierownik archiwum przy pl. Krasińskich, zakomunikował nam, że snecyaliści, do
brzy znawcy łaciny, mogliby ewentual
nie być pożyteczni i znaleźć zajęcie. Kil
ku może nawet mogłoby pracować na koszt instytucyi. Sekretarz Tow. Nau
kowego. mecenas Henryk Konic, uważa, że proiekt p. Grendyszyńskiego jest do
bry. ale nie da się zastosować do Tow.
Naukowego. Ludzie nauki pracuią sami.
Sekretarz jest ,m czasami potrzebny, ale do badań nie można nikogo brać do po
mocy. Tembardziej, skąd wz;ąć fundu
sze? Tow. Naukowe ich nie posiada.
Jałmużniczych pieniędzy od Centr. Ko
mitetu brać nie należy. Ignacy Baranow
ski, znany historyk, badacz stosunków agrarnych w rzeczypospolitei polskiej, kierownik bibPoteki im. Krasińskich, o- świadcza prosto: ..Poboty by się znala
zły. ale skąd wziąć pieniędzy? Zarząd bibPoteki musiał zmniejszyć personel pracowników stały. To samo stało się w Tow. Kraioznawczem, gdzie z kilku o- sób personelu urzędniczego i naukowego została się tylko j“dna. Dr. Rogowski, se
kretarz czytelni publicznych miasta War
szawy. również mówi: ..Roboty — ależ znajda iej wiele, tylko kto zapłaci, gdyż czytelnie nie posiadają żadnych fundu
szów". Radca Mrozowski, zarządzają
cy administracyjnem biurem magistratu Warszawy, daie radv te^o rodzaiu. że przedewszystkiem sam Komit°t Obywa
telski rowinien wziąć rłatnvch urzędni
ków. Dziś iest to już instytucva, która powinna mieć urzędników, rracniących od uodz/ny do godziny, regularnie. Za pieniądze wymagać można, co sie zowie, roboty. Honorowi pracownicy raz przy
chodzą. n z ich niema, a w Knm:t°c:e te go być n:e powinno. M ag istrat przyjął nowych urzędników i nrz.yimie nowycli iececze Bedzie to krocią w morzu, bo ilość ludzi inteligentnych bez pracy zw iększa sic z dn em każdvm. Prasa rzidnie pow inna kontrolować różnych mTonerów Przedsiębiorców prywatnych, którzy nigdy nie dz:»rii sie zysl ami ze sw o:m: w spółpracow nikam i, ale 7 * to stratam i podzielił1 s:ę chętnie. Dr. Wł.
[rivszp"'skj. s"kr“tarz Tow. Ociekj nad zahetkami przeszłości ■— aż sie cali do prniektn n. Grendyszyńskiego. Tyle jest pracy! Tvle pilnej pracy! Trzeba już za
cząć spisywać, fotografować kościoły
dworki, zburzone przez nieprzyjaciela.
Przecież to będzie praca, potrzebna Ko
mitetowi Obywatelskiemu. Można to po
wierzyć do wykonania architektom, bu
downiczym, art. - malarzom. Poza tern możnaby zinwentaryzować Wilanów, P a
łac Zamoyskich, Potockich, Muzeum Przemysłu i Rolnictwa! Ach, gdyby tyl
ko znalazły się pieniądze i dobra wola!
Radca Tow. Kred. Ziemsk., Dr. Wład.
Dobiecki, na projekt pana Grendyszyń
skiego zapatruje się przychylnie, ale w instytucyi swojej n'e widzi możności znalezienia narazie jakiegokolwiek opar
cia dla inteligencyi, poszukującej pracy, a to dla braku funduszów. Wielu obywa
teli zrujnowała wojna, przez co każdy wolny fundusz towarzystwa, o ile by się znalazł, możnaby przedewszystkiem u- żyć dla ulżenia stowarzyszonym! Po
nosimy przytem wydatki ogromne. Z. Run
do, znany dyrektor Zakł. Akcyjnych S.
Orgelbranda, pełen jest najlepszych chę
ci. Mówi: „Wezmę rękopis, wydrukuję, złożę na skład, niech czeka lepszych czasów wraz z temi książkami, które już leżą. Mamy ich za 200.000 na skła
dzie. Ale niech C. K. O. uzyska dla nas pożyczkę długoterminową — bo bez pie
niędzy pracować niepodobna".
Odpowiedzi te zakomunikowaliśmy projektodawcy, p. Grendyszyńs^iemu.
Streszczaią się one w jedynem oświad
czeniu: Praca by się znalazła — pienię
dzy niema. Mecenas Konic, zaznaczył tylko, że pieniędzy od Centralnego Ko
mitetu Obywateisk brać nie wypada, gdyż są to pieniądze jałmużnicze. Coś jednak należy zrobić, by dać możność zarobku intebgencyi i to wtedv. gdy praca jest. I dlatego p. Grendyszyński uważa, że powstanie „Sekcyi pracowni dla inteligencyi" jest koniecznością i za
daniem sDołecznem Zresztą. sekeya ta
ka istmeie pod nrzewodnictwem n. Zyc- kiei i niesie pewną pomoc inteligencyi.
Należy więc czeirmredzej zreformować ja. czy też rozszerzyć zakres iej dzia
łalności. Zresztą pracy iest mnóstwo.
Komitet Obywatelski, szczególnie w Sekcyi rozdawniczei. ma dużo pracy.
Powinien zorganizować Bu t o Centralne recestracyi nędzy, korzystającej z zapo
móg publiczych. Były bowiem czeste wynadki. że jakieś snrvtne a niemoralne indywiduum wvitidzafo po kilka razy wsnarcia. po kilka garniturów, a nawet handlowało bonami na obiady.
Gdyby odrazu w ten snosób rege- strowano, mniei bvłoby nadużyć. Zresz
tą, pracy iest dużo! A pienądze muszą się znaleźć! Od czegóż energia!
Kals.
10