Maria Janion
Polska proza cywilna
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (20), 13-38
Szkice
M aria Janion
Polska proza cywilna*
1. Bohaterski lot i cyw ilne latanie
P a m ię tn ik z powstania w a r szawskiego M irona Białoszew skiego w yw ołał ta k
gw ałtow ną i nie p rzeb ierającą w słow ach reak cję ze stro n y n iek tó ry ch k ry ty k ó w , że sam już ten fa k t w a rt je st głębszego zastanow ienia. P ostaw a fan aty cz nej negacji rodzi się zazw yczaj w tedy, k ied y oponent staje wobec zjaw iska g ru n to w n ie m u obcego i w swej obcości w strętn ego, godnego pogardy, a niegodnego zrozum ienia. N ajczęściej tak i o stry sprzeciw budzi jak iś całkow icie odm ienny, a u zn any za niższy sys tem w artości (Żukrow skiego np. n ajb ard ziej oburza to, że B iałoszew ski nie czuje się „m niej w a r t” od pow stańców 1), sy stem w artości, k tó ry budzi n a jg o r sze podejrzenia, a m ianow icie, że m a niew iele w spól nego z w artościam i — znacznie więcej zaś z „prze w odem pok arm o w y m ” i dbaniem o jego w ym agania („M am y do czynienia z nieco w yro śn iętym niem o w lakiem , k tó ry m rządzi m am u n ia i przew ód p o k a r
* Fragm ent książki pt. Wojna i forma, przygotowywanej dla W ydawnictwa Literackiego.
1 W. Żukrowski: Mironek w powstaniu. „Nowe K siążki” 1970 nr 19.
Topielec w ydarzeń
14
Latanie i latanie
m owy, k to go wezwie, tego słucha, topielec w y d a rzeń w leczony p rąd e m ” 2). Typ zarzutów , ja k ie Ż u - krow ski fo rm u łu je pod adresem Białoszew skiego, pozw ala dość przejrzyście odczytać pow ód odczucia obcości, m iotającego recenzentem : jest nim dogłęb na cywilność Pam iętnika z powstania warszawskiego. Sięga ona ta k daleko, że na p y tanie, o czym tr a k tu je utw ó r Białoszewskiego, należałoby odpowiedzieć, że 0 fenom enologii ru c h u cyw ilnego podczas p ow stan ia. P odstaw ow ą jed n ostk ą ty c h uporczyw ych, b e z u sta n nych cyw ilnych poruszeń je st latanie. T ru d n o byłoby zapew ne znaleźć drugi w lite ra tu rz e polskiej u tw ó r, k tó ry u jaw n ia łb y ta k nieskończoną inw en cję w za k resie nazyw an ia i k lasy fikacji rozm aitych rodzajów lata n ia cyw ilów w w ojnę. Bo na przy k ład trz e b a od różniać „lecenie bez bomb od lecenia z bom b am i” (s. 138)3, p rzelaty w an ia z tobołam i i bez tobołów , gaszenie po żaru w lataniu, przelaty w an ie za b a ry kadą, w la ty w a n ie w bram ę, lata n ie po schodach, zla ty w an ie do schronu, lata n ie po ulicach, latan ie z dzielnicy do dzielnicy, latan ie w p ojedynkę, w e dw ójkę i lata n ie w tłu m ie, „latanie z dźw iganiem 1 m ijan iem się ” (s. 100), lecenie tłu m u „to ze zbom b ard o w an y ch domów, to na pomoc, to szukać, to po wodę, to służbow o” (s. 207). J e s t chyba oczyw iste, że każde z ty ch la ta ń było zupełnie inne. Jednocześ nie to n a tu ra ln ie najczęściej p o w tarzana czynność od m om entu, kiedy „się zaczęło” . S pójrzm y n a ry su n e k w ybran y ch stron: „ze zlaty w aniem na dół (...) zlecie liśm y (...) Z lecieliśm y na dó ł” (s. 11), „w ylecieliśm y
2 Ibidem. W cześniej surowy recenzent dram atycznie przed staw ia swój proces lektury: „Jak już osw oim y się z ćwierkaniem Białoszew skiego, rośnie poczucie monotonii, a potem przychodzi rozczarowanie i złość, dlaczego on tak w yprał z m yśli swojego bohatera, zrobił z niego w yłącznie przewód pokarmowy, w ypłosza z am putowaną pamięcią i zdolnością do kojarzenia, embrion pływ ający w roztworze cudzej w alki, kulący się odruchowo i szukający m am y”. 3 Liczba w nawiasach odnosi się drugiego w ydania Pa miętn ik a z powstania warszawskiego — W arszawa 1971.
15
na C hłodną (...) lecieli i lecieli ludzie (...) Ludzie le cieli i lecieli (...) lecą (...) W yleciałem do b ram y (...) w leciałem po schodach” (s. 12), „L ecim y (...) Lecą belki (...) L ecim y Solną (...) L ecim y (...) w la tu je m y w lew o (...) W latu jem y m iędzy b a ry k a d y (...) Lecim y dalej (...) L ecim y więc (...) lecim y D ługą (...)” (s. 31— 32), „W lecenie na balkonik (...) W lecenie przez długą dechę w okno czyjegoś m ieszkania (...) przeleciałem szybko (...) I w leciałem w D ługą (...) Leciało się (...) p rzelaty w ało się (...) chyba leciałem , doleciałem (...) R ysiek w yleciał (...) Z leciałem ” (s. 78— 79), „W ylecia łem (...) lecą w poprzek (...) leci (...) p rz e la tu ję (...) lecę (...) w la tu ją (bombowce) (...) m y też (...) lata, lata m y po (?) dole, sali (?) (...) lecim y” (s. 81), „leciał (...) le
ciała (...) p o d laty w ałem (...) w y la ty w a łe m (...) Leciał (...) I leciał (...) P od latyw ałem (...) ja latałem w ogóle” (s. 112), „Lecę. D olatuję. Z la tu ję w coś niższego” (s. 137), „W ylecieli (...) I było pełno dym u. Paniki. L a tan in y (...) nie zlatyw ali (...) do zlaty w ań (...) p rze laty w ały stada ludzi” (s. 173). Z u pełnie jak b y się czy tało w y k resy jak ie jś dziw nej gorączki. N ależy jeszcze wziąć pod uw agę inne określenia podobnych do ta kiego lata n ia czynności: „sunąć” , „biec” , „ruszyć” , „gnać” , „w paść” , „pędzić” , „uciekać” , „w iercić się” .
P a m ię tn ik od nich się roi.
P ra k ty c z n a w iedza sta je się podstaw ą teo rii in sty n k tow nego la ta n ia jako ucieczki p rze d śm iercią. Raz po raz p o jaw iają się sform ułow ania — n azw ijm y je tak — „prawa Białoszewskiego”. A więc: „W szyscy się w ciąż w iercili, jak to byw a w tak ich (bądź co bądź) godzinach śm ierci, nie m ogli znaleźć m iejsca” (s. 67). „W szystkie stw o ry w p rzerażen iu pędzą, cho w a ją się, pędzą d a le j” (s. 185). „ J a k zw ykle — w ie r cenie się stąd tam , a sta m tą d tu. Mimo ogólnego p ę du ta m ” (s. 181). „No bo — przyp o m inam — m oda na pędzenie była cały czas wszędzie. Bo chodziło nie o m odę, ale o obstrzał, pośpiech i naloty. No i n ie cierpliw ość. W k oń cu ” (s. 182). P o dane określenia p rz y b ie ra ją postać sty listyczn ą p raw a n a tu ry : „w szy
Ucieczka przed śm iercią
16
Przestrzeń lepsza i gorsza
Albo latać, .albo kucać
scy” , „w szystkie”, „jak zw ykle” . Nazwa „m od y” zo staje zakw estionow ana; są cztery rzeczy w iste p r z y m usow e konieczności latan ia: obstrzał, pośpiech, n a loty, niecierpliw ość. Sam Białoszew ski zresztą m ów i o p raw ie — „praw ie w iercen ia się” (s. 95). „A le po prostu, w edług znanego m i ju ż w te d y p raw a, ludzie m usieli zm ieniać tere n i uznaw ać coś za gorsze czy lepsze” (s. 179).
„P raw o ” 'to zakorzenione je st w in sty n k cie życia „w szystkich stw o ró w ” — ludzie dzielą p rze strz e ń na „lepszą” i „gorszą” , na „ tu ” i „ ta m ”, podziały te zresztą są o p arte na rac h u n k u całkow icie irra c jo n a l nym . A le przerażenie, odczucie stałej tożsam ości „ te ra z ” i „w godzinę śm ierci” popychały, p rz y m u szały do pędzenia, lecenia gdzieś, gdzie m iało być bezpieczniej. W bezładnej latanin ie, b e z ra d n y m m io tan iu się m iędzy niep ew nym ,,tu ” a n iejasn y m „ ta m ” , w śród ciągłej niew iedzy o 'tym, gdzie by tu wpaść z sobą, w ty m w szystkim , co tak przejm u jąco p rze d staw ił Białoszewski, obnaża się do d na okrucieństw o w ojn y to taln ej wobec ludności cyw ilnej, okropność losu, którego jed y n y m kresem może być śm ierć od
latan ia. _
O stateczna d eg rad acja bytu, osuw anie się życia w za gładę, zniszczenie jego podstaw fizjologicznych — tak ja k to zostało pokazane w P a m ię tn ik u — polega w łaśnie n a tym , że pozostaje już tylk o latan ie. L a ta nie jako obrona przed śm iercią, ale i śm ierć zarazem . Bo lata n ie oznacza przecież niem ożność fizjologicz nego p rze trw a n ia : kucnięcia, przykucnięcia, p rzy cupnięcia, znalezienia — choć na chw ilę — ziem skiego, 'fizyczno-m aterialnego p u n k tu oparcia. Opozycja „ la ta n ia ” i „k u can ia” w ypełnia życie cy w ilne ludności pow stańczej. L atan ie je st bezładne, gdyż je s t nieładem . Człowiek w p o w staniu zaś usi łu je ciągle od nowa założyć jakikolw iek ład, ładzik, więc np. zbudować kuchnię. Ileż to kuchni pospiesz nie skleconych z trzech cegieł i n a ty ch m iast znisz
czonych przez bom by opisuje w P a m ię tn ik u Biało szewski... W tej fenom enologii „ la ta n ia ” i „k ucania” isto tn a rola przypada w ychodkom . O n ich też w iele in fo rm a c ji znajdziem y w tekście Białoszewskiego; jeden z najobszerniejszych opisów socjologii i p sy chologii la try n y w po w stan iu zaczyna się tak: „W spom niałem już o w ychodkach, k tó re b yły obok tej piw nicy od schodów. W ejściow ej. W łaściw ie je den wychodek. Taki duży. Z ilom aś ubikacjam i do k u c a ń ” (s. 91).
Idylliczne kuchnia i w ychodek p o jaw ia ją się w finale
Pam iętnika. P ełnia id y lli rea liz u je się w ty m oto
doskonałym m om encie, k ied y dzieje zatrzy m y w ały się na chw ilę w sw ym n ieu b łag an y m biegu: „N ad row em sta ły rzędem p a ru ją ce kuchnie, to w arsza w ianki robiły kolację indyw id u aln ie. Za kuchniam i tuż baw iły się dzieci. A za dziećm i na tle krzew ów n ad row em na długich żerdziach zupełnie polowej la try n y siedzieli szeregiem m ężczyźni i sra li” (s. 270). K obiety, dzieci, m ężczyźni — w szyscy przy swoich idyllicznych, n ieheroicznych zajęciach. Tak w ygląda przejście z h istorii jako sali to rtu r do byto w ania w y m ijaj ącego po pro stu i zw ykle jej 'okrucieństw o. Ale je s t i trag iczn y biegun w ychodka. Sam Białoszew ski m ów i o „kilku tragicznych sy tu acjach w ychodko w y ch ” (s. 213), opowiada je. W spom inając jed n ą z nich, dodaje: „Ile razy potem , już po w ojnie, prze chodziłem przez ten znajom y p ark, szczególnie koło m urow anego w ychodka, bardzo p oh aratan eg o k u la mi, g ran atam i, od łam k am i pocisków, w yo brażałem sobie, że to głupie m iejsce było w ted y w ażne, że po toczyła się tędy histo ria (...)” (s. 210). H istoria n ie w y b ie ra m iejsc, przez k tó re przetoczy się „żelaznym ry d w a n e m ” , m ów iąc stylem klasycystycznym . H is to ria toczy się wszędzie — rów nież przez w ychodek bieg nie jej szlak. I Białoszew ski robi to, oo człowiek m oże z nią uczynić — odbiera jej p araliżu jący, n a r kotyczny, śm iercionośny patos. K ucanie k ie ru je się ta k ż e przeciw niem u. Nieheroiczne zajęcia Śm iercionośny patos historii 2
18
K ucanie — i w wierszach
„ P rzy k u cn ąć”, „p rzycu pn ąć” w w ojnę to ocalić się, chociaż na n ajm n iejszą chw ilę. Białoszewski c h a ra k te ry z u je zachow ania tych, któ rzy nie chodzili „na a k c je ” : „bez m ienia pow odu, bez tłum aczeń, przy k u cali, przycup y w ali praw ie za beczkę, za filary , pod prycze. I n ie szli. — A b y ły całe grupy, co chodziły. Na każde zaw ołanie” (s. 73). Ci, co chodzili, m ieli rów nież oczywiście potrzebę kucnięcia i p rzycup n ię cia. Bo niem ożność „kucnięcia” , niemożność znale zienia sobie n ajm niejszego „m iejscu nia” do odetch nięcia — to śm ierć. T ak jaw i się Białoszew skiem u biologiczna, n a tu ra ln a isto ta człowieka, w rzuconego podczas p ow stan ia już tylko w różne rodzaje śm ierci, w yliczone dokładnie w litan ii, rodzaje, który ch zresz tą nie w y b iera — n a k tó re jest skazany. Życie cy w ilne oscyluje więc m iędzy n ajm n iejszą d robiną spo koju, bezruchu i ładu, ja k ą staje się przykucnięcie, a n iep rzerw an y m zagrożeniem przez chaos i śm ierć, k tó re rodzą potrzebę n ieu sta n n ej zm iany m iejsca. K ry ty k a ju ż daw no zw róciła uw agę na to, że „ku canie” i „leżenie” stanow ią uprzyw ilejow ane tem a ty w ierszy Białoszewskiego. W jedn ym z utw orów tom u
B yło i było ku canie zostało przedstaw ione jako dzie
cinny ry tu a ł bezpieczeństw a:
Ludwik, jak był mały, kucał jak matka z ciotką naciągały prześcieradła — nad nim — on pod tym prześcieradłem w kucki czuł się jak trzeba
(Żyć w kupie...) 4
K ucanie pojaw iło się rów nież w w ierszu pod zna m iennym ty tu łe m M ity wojenne, sk ładający m się z dwóch odcinków :
Trzy Jedna uciekła. Druga uciekła. Trzecia
zacięła się w drzwiach.
19
Jeden Ukucnął pod stół i ocalał 5.
Ocalenie przez ukucnięcie n ależy n a tu ra ln ie do za k resu „m itów w o jen n y ch ” , ale rów nież się im p rz e ciw staw ia — p ro fa n u ją c w ojnę przez dowcip („trzy ” — ii „ je d e n ”) oraz przez możność w y m knięcia się jej śm iercionośnej i m itotw órczej potędze. J e s t to s y tu ac ja p a ra leln a do Pam iętnika z powstania w a r szawskiego; nic dziwnego, że je d e n z k ry ty k ó w r e
cenzję z niego zatytu ło w ał U kucnął pod stół i ocalał c. C ykl Leżenia z tom u M yln e w zruszenia d okonuje m iędzy in n y m i skom plikow anego zabiegu dem itolo- gizacji i deheroizacji procesu tw órczości poetyckiej, um ieszczonej przez ro m an ty k ó w w dom enie n a t chnienia, wieszczenia i cudu. U Białoszew skiego n a j dogodniejszą pozycją życia i tw orzen ia dla P o ety s ta je się „w kucki na w y leg ująco ” (C y c k a m Karmel). K ucanie i leżenie zostały więc razem połączone jako najdoskonalsze postacie istnienia. „Pozycja leżąca nie w ym aga ak ty w n o ści ani heroizm u, gdyż z n a tu ry rzeczy te p ostaw y uniem ożliw ia; ch ro n i rów nież przed k o nsekw en cjam i a k ty w n e j działalności, jako że nie sposób — dosłow nie czy m etafo ry cznie — upaść, sko ro się już leży ” — k o m en tu je B a ra ń c z a k 7. „L eżenie” B iałoszew skiego je st z istoty swej an ty b o h atersk ie; h ero s nie m oże przecież się w ylegiw ać, jeśli leży, to ty lk o dlatego, że w te d y spływ a n ań proroczy sen o p rzy szły ch j ego czynach.
L eżenie stw arza najlepsze m ożliw ości najb ard ziej rozległego k o n ta k tu z jakim ś p u n k tem oparcia — le żenie na łóżku, jak leżenie n a ziemi, to odnalezienie
5 M. Białoszewski: Rachunek zachciankowy. W arszawa 1959, s. 70.
8 M. Jaworski w e „W spółczesności” nr 16 (321)) z 3—18 sierpnia 1970 r.
7 S. Barańczak: J ęz yk poetycki Mirona Białoszewskiego a struktu ra m o w y dziecięcej. „Pam iętnik L iteracki” 1973 z. 1, s. 192—193.
Leżący sposób istnienia
20
Być blisko ziemi
czegoś pewnego, trw ałego, nieruchom ego i ty m s a m ym bezpiecznego. Podobnie ja k kucnięcie. U po d staw sw oistej m itologii postaw y leżącej, ja k ą u p r a w ia Białoszewski, tkw i anty n o m ia ziem i i p ow ietrza, przeży w an a p rzez b o h atera jego utw orów , to je s t sam ego Białoszewskiego, ja k lęk przed p o w ietrzem i niechęć do odryw ania się od ziemi. C y tu ję jed e n z n ajlepszych w ierszy Białoszew skiego pod c h a ra k tery sty czn y m ty tu łem Od ziem i nie odrosnąć:
Wieczorem wracam sztywną przezroczystą, wieczorem w racam lunetą, podejrzewam
sztuczne zimne dziecko gwiazd 0 siebie,
chrzęszczą mi
szklane rurki oddechu do połączenia z
prze-stworzam i — stworzonego przetworzonego schowaj mnie
przed obcymi matkami, m oja m atko od nóg, moja gwiazdo 8.
T ru d n o o w yraźniejsze w ypow iedzenie w spom nianej an tyn o m ii. P oeta po dejrzew a siebie o to, że jest „sztucznym , zim nym dzieckiem gw iazd” . Jeśli tak, to nic dziw nego, że — by móc z nim i obcować — m u si się p rzekształcić w sztyw ną, przezroczystą lunetę. Zim no, sztuczność, sztyw ność, przezroczystość, obca, nieskończona dal — to są w szystko a try b u ty pow ie trza. I w tak i też sposób — przez „szklane ru rk i od d ec h u ” — człow iek połączony jest z przestw orzam i. G w iezdne, pow ietrzne m atki z przestw orzy są „obce” 1 nie m ogą być in n y m i, skoro P oeta-C złow iek jest n a
praw dę sy nem „m atk i od n ó g ”, m atki-Z iem i, k tó rą jedynie m oże nazyw ać sw oją gw iazdą. W iersz, za m ieszczony w cyklu pt. P o k r e w ie ń s tw a , odsłania po k rew ieństw o podstaw ow e, correspondance, k tó ra de
cyduje o świadom ości Białoszewskiego. Podobne
um iejscow ienie podm iotu w kosm osie odnajdziem y bez 'trudu w w ielu in n ych u tw o rac h p o ety (np. jego koncepcja snu w Liryce śpiącego z Obrotów r z e c z y : sen fru w a „n ad ” — nie je s t śniącym , k tó ry „leży na d n ie” ; oddzielenie snu i śniącego u jaw n ia p rzeciw staw ienie lo tu i leżenia, i to na dnie, albo w Moich
Jakubach znużenia u sy tu o w an ie P o ety dobitnie zo
stało określone: „N ajniżej — ja ” ).
Odczuwa on e le m en ta rn ą obcość w obec pow ietrza, p rzestw o rzy i niebios, a więc — w obec w szystkiego, co składa się na m arzen ie o locie. J e st to głów nie m arzenie bohatersk ie. H eros to w łaśnie lot w p rz e stw orza, sw obodne i w olne w zbicie się w górę, k u szczytom, n ajw y żej ja k ty lko m ożna. W ertykalność lotu i w ertyk alność woli łączą się w b o h atersk im po ryw ie. Inaczej u Białoszewskiego. Ju ż p rzed dzie sięciu la ty J. K w iatkow ski zw racał uw agę na „psy chologiczną egzotykę” , w łaściw ą B iałoszew skiem u — była nią n a d e r rzadko spo tykana w lite ra tu rz e pol skiej antyw olicjonalność. W yw odząc się z p o ety ki aw a n g a rd y k rako w skiej, Białoszew ski zarazem jej w zasadniczy sposób zaprzeczył: „A w angarda, zarów no fu tu ry sty c z n a, ja k k o n stru k ty w isty czn a, krakow ska, u k ształto w ała m odel p o ety o czynnym , ak tyw nym , w o licjo naln ym ty p ie psychicznym . U kształtow ała m odel poezji operującej językiem szczytów ” . Biało szew ski zaś to — jak dowodzi K w iatko w ski — „czas zw olniony” , „sty listy k a znużenia” , „dep resja języ k a ” , „postaw a k o n tem p la c y jn a ” , „niedow ład elem en tu w olity w nego” , „niedow ład w oli” czyli ab ulia 9.
9 J. K wiatkowski: Abulia i liturgia. W: Klucze do w y obraźni. Szkice o poetach współczesnych. Warszawa 1964, s. 128— 133. Wywód K w iatkow skiego tłum aczy ogromną w prost niechęć „poety lotu” — Przybosia do Białoszewskiego.
Syn m atki od nóg
Głos ma K w iatkow ski
22
Drugie oblicze wojny
Dla Białoszewskiego lot je s t p o d ejrzan y w łaśn ie d la tego, że nie je st m ożliw y bez k o n ta k tu ze z d ra d li wym , niebezpiecznym , ruchom ym i lotnym p o w ie trzem . W ty m sensie w ięc postaw a Białoszew skiego cechuje się najgłębszą, eg zy stencjalną w ręcz „ a n ty - b ohaterskością” . Ten poeta nie chce opiew ać lo tu i w oli lotu, do n ajw yżej — z p rzy m u su — s ta je się poetą cyw ilnego latania. A w istocie przyziem nego pełzania. W P a m ię tn ik u z pow stania w arszaw skiego m a ono oczywiście w szelkie znam iona czegoś, co m o że zasługiw ać ty lk o na w zg ardę ze stro n y apologetów bohaterskiego lotu. Nie je s t bow iem heroicznym , d y nam icznym zry w em k u w ielkości — to bezładne, bezsensow ne, niedorzeczne w iercen ie się, pędzenie dokądś na oślep, szukanie ochrony w ciem ności. To n ie olśniew ające, m ocne w yzw anie rzucone śm ierci — jak lot ku słońcu, lot k u gwiazdom , przeciw n ie — to nędzna, tchórzliw a, płaska i cy w ilna ucieczka od śm ierci. C yw ilne trz y m an ie się ziem i — w y raźn e w „ la ta n iu ”, „k u can iu ” , „p rz y c u p y w a n iu ” , chow anie się do jej środka, schodzenie w głąb, w ciem ne podzie mia, w piw nice, to w szystko w oczach re p re z e n ta n tów heroicznego kan o n u lite ra tu ry ma zupełnie je dnoznaczną w ym ow ę.
Trzeba jed n a k w yraźn ie powiedzieć, że w ojn a ma sw oje dwa bieguny. Na jed n y m z n a jd u je się boha tersk i zryw -lo t, zdobywcza dyn am ik a wojow ników , na d ru g im zaś — d eg rad acja życia, w yniszczenie w szystkich n ajm n iejszy ch p u nk tów oparcia — „ p u n k tów życia” po prostu. W cyw ilnym la ta n iu takim najm n iejszy m p u n k tem życia staje się kucnięcie. Czyli dotknięcie ziemi, tej „m atki od nó g” , tej p ra w dziwej gw iazdy człow ieka. G w iazdy cyw ilnej.
W tak ostro dośw iadczonej przez Białoszew skiego an ty n o m ii ziem i i pow ietrza oraz przy tak im jej n a cechow aniu szczególna ro la przy pad a Matce. M atka i Ojciec są też p ierw szoplanow ym i postaciam i Pa
m iętn ika z pow stania w arszaw skiego. Ale w śród cy
li-wych zalet — m usi jed n a k ustąpić na d rug i plan. Tu k ró lu je M atka. M atka jako w cielenie cywilnośoi, bo uosobienie in sty n k tu życia i ziem i — przeciw pędo w i ku heroicznej śm ierci, k tó ry cechuje bohaterów . M atki są p rzeciw w ojnie, a gdy w o jna ju ż się staje, u siłu ją ją na swój sposób opanow ać. D latego B ia łoszew ski może się posłużyć n a stę p u jąc y m uogólnie n iem socjologiczno-historiozoficznym : ,,W czasach w o jn y zawsze chyba je st n a w ró t do m a tria rc h a tu . A jeszcze ta w ojna. A jeszcze to zejście w dół, pod W arszaw ę (w to m row isko schronow e), to pow stanie. To był n aw ró t-w y b uch . M a tria rch a tu . Piw nicznego? Jaskiniow ego? Co za różnica. K u py ludzi. Rządzą m atki. Siedzenie pod ziem ią. K ry j się! N ie w ychylaj się! N iebezpieczeństw o śm ierteln e. W ciąż” (s. 97). W szystkie czynniki sp rz y ja ją c e cyw ilnem u m a tr ia r chatow i w czasie w ojny zostały tu w ym ienione. A rzeczyw istość sam a stw o rzy ła jak b y m ityczne połą czenie: zejście do podziem i, do piw nic pow staniow ej W arszaw y ito zejście do k ró lestw a M atek, k tó re zaw sze je s t k ró lestw em podziem nym . Ale Białoszew ski n ie byłby sobą — to znaczy p rzed e w szystkim p isa rzem a n ty m ity czn y m — g dyby M atek nie zobaczył od czasu do czasu — po p ro stu i zgodnie z rzeczyw is tością — jako zw ykłych w arszaw skich bab. B aby jak o cyw ile — oto tem a t najdow cip niejszych p a rtii
Pam iętnika, in fo rm u ją cy c h o tym , ja k b aby chciały
się poddaw ać Niemcom, ja k w ym y ślały p o w stań com za pow stanie itp. Taka babska, h u m orystyczna saga podziem na i a n ty w o jen n a.
J e d e n zaś z n a jb a rd zie j p rzejm u jący ch frag m en tó w
P a m iętnika to opis p rzejścia pod okropnym obstrza
łem z ulicy R ybaki do S ak ram en tek . „M irek! M irek! — n ajd łu żej p am iętam głos M atki. K rz y k ” (s. 114) — w y z n a je Białoszewski — i w iem y przecież, że nie je s t to głos jego fizycznej M atki (bo to „M am a S w e n a ” w y stę p u je w ty m frag m en cie relacji, ja k zresztą w większości Pamiętnika), ale M atki po p rostu. „M am te głosy do dziś w uszach, ja k żyw e” (s. 114) —
Matriarchat
Baby na w ojnie
PA
Sław iński o języku Bia łoszewskiego
pisze poeta, n iesk łon n y przecież w cale do teg o ro d za ju w y n u rz e ń i w szystkim swoim czytelnikom d a je usłyszeć ten głos, k tó ry będzie teraz biegł przez lata. Białoszew ski, ja k się w y d a je , jest nie ty lk o je d n y m z n a jb a rd zie j „cyw ilnych” p isarzy lite r a tu r y polskiej, a le rów nież jed n y m z n a jb a rd zie j „ p ry w a tn y c h ” . P o ety ck ie sen sy tej p ryw atn ości w pełni u ja w n ia ją zn ak o m ite an alizy w ierszy Białoszew skiego (L e że n ia oraz Ballada od rym u), przeprow adzone przez J a n u sza Sław ińskiego. Z w racając uw agę n a opozycję „oficjalności” i „ p ry w atn o ści” w poezji B iałoszew skiego, badacz u k a z u je niesp o ty k an ą, szczególną w y kładnię, jak ą owej p e ry fe ry jn e j, nieo ficjaln ej p r y w atności n a d a je a u to r R a c h u n k u zachciankowego
i M y ln y c h wzruszeń. „B iałoszew ski zapisuje d o św iad czenia byle jak ie, nie w łączające się w żaden w yższy porządek, rozproszone i m ało znaczące (...) B iałoszew ski d e k o n sp iru je w sty d liw e stro n y języka, tk w iące w nim siły niep o rząd ku , p rze w ro tn ą ru ty n ę form , au to m a ty z m i tan detę. P rzedrzeźnia i ośmiesza w ten sposób język jako całość, jak o sy stem um ożliw iający o ficjaln e a rty k u la c je ” 10. „B iałoszew ski opow iada się sw oim i poczynaniam i za n ieo ficjaln ą i niesystem ow ą stro n ą języka. Słow u nazyw ającem u, w yrażającem u , kom u n iku jącem u, u ch w y tn em u w kateg o riach g ra m a ty k i i se m a n ty k i p rzeciw staw ia słowo m a n ife stu jące sw oją niezdolność do ty ch funkcji, sw oją n ied o j rzałość i ułom ność” . Jego parodia „ k ie ru je się w stro n ę w szelkiej p ra k ty k i językow ej (opow iadającej, e k sp re sy w n e j, m o ralistyczn ej itp.), d e m a sk u jąc i przed rzeźn iając jej rzekom ą celowość i sp ra w no ść” n .
10 J. Sław iński: Miron Białoszewski: Leżenia. W: T. Kos-tkiew iczow a, A. O kopień-Sław ińska, J. Sław iński: C z y ta m y u tw o r y współczesne. Analizy. W arszawa 1967, s. 159 i 168. 11 J. Sław iński: Miron Białoszewski: Ballada od rymu. W: L iry k a polska. Interpretacje. Pod redakcją J. Prokopa i J. Sław ińskiego. K raków 1971, s. 510—511.
25
To ta k p o jęta „pry w atn o ść” lingw istyczna zm usiła Białoszewskiego, by sięgnął po fenom enologiczny k o nk ret, -w ym ijając i kw estio nu jąc „o ficjaln y ” , „ ty r- te js k i”, „ re to ry c z n y ” , „k o m batan ck i” sy stem lite ra tu ry polskiej. O p eru je on najczęściej skończonym i, gładkim i, rozbudow anym i, sta ra n n y m i zdaniam i- -okresam i, bądź też m onotonnym i śpiew ankam i; tego w ym aga re to ry k a oficjalna, ja k i reto ry k a ty rte jsk a , ześlizgujące się łatw o w e frazes bogoojczyźniany bądź socjalistyczny. Przeciw n iem u Białoszewski wzniósł swój system „ p ry w a tn y ” , „ in ty m n y ” , w y zu ty z ofic- jalności, u fu n d o w a n y na „dośw iadczeniach p e ry fe ry jn y c h ” (w edle określenia A. Sandauera), p o sług u jący się często a n ak o lu tam i oraz o b nażający a u to m atyzm i bezw ład języka, do k tórego ta k bezg ra niczne zau fan ie żyw ią zazwyczaj w szyscy obrońcy i p ra k ty c y frazesu . „Wieszcz od stołow ej nogi” , jak go przezw ał Przyboś, pow ołany był do tego, by stw o rzyć cyw ilny i p ry w a tn y , zupełnie now y w lite r a tu rze polskiej obraz czegoś ta k z g ru n tu niecyw ilnego i n iep ry w a tn eg o ja k w ojna, by powiedzieć o p o w sta n iu w arszaw skim słowo, k tó re nie zostało p rzed nim w ypow iedziane.
2. „M iron B .M .” — świadek m ęczennik
D ziw ne dość, jak na nasze sto sunki, im ię Białoszew skiego zn ajdu je w ytłum aczenie: je s t to im ię z kalendarza. W P a m ię tn ik u w spom ina sw oje im ieniny, k tó re p rzy p ad ły a k u ra t w śro dek p o w stania (17 VIII), i u skarża się, że zazw yczaj pod tą d a tą fig uro w ało „Jacka, J u lia n n y ”. „Ale w k a le n d arzu było ty lko w 1922 rok u «M irona B.M.» (Bis k u p a M ęczennika) — bo z k alen d arza N anka m nie w y b ra ła jak o M iro n a” (s. 87). W ybór im ienia m iał w sobie coś z pro ro ctw a. Rzeczywiście przyszło B iało szew skiem u na to, że m usiał się stać św iadkiem i m
ę-Cywilny obraz w ojn y
26
Świadek — w spółuczestnik
Ani Mironek, an i outsider
czenmikiem jednocześnie — w tym zam ierzchły m znaczeniu słowa martir, k tó re utożsam ia m ęczennika ze św iadkiem i św iadka z m ęczennikiem . Ś w iad ek j a ko „żywe św iadectw o” : „to ten, k tó ry d aje św iad ec tw o w ierze, i to daje św iadectw o nie słow em , lecz czynem ” 12. Czynem to znaczy w spółuczestnictw em . B iałoszew ski m ów ił o greckich history kach : „ P rze kon ałem się na tych autorach, że w a rto i trzeba pisać, skoro się było w śro dk u takiego w ydarzen ia. I że trz e b a pisać ja k oni. G reccy h isto ry cy są św iad kam i, często b ezpo średnim i” 13. W spółuczestnictw o to rów nież pisanie. Podobnie ja k ulubiony Tucydydes, B iałoszew ski zajm u je w P a m ię tn ik u postaw ę św iadka w spółuczestniczącego, a jeśli dla pozycji „ ś w ia d k a
jak o m ęczennika” konieczne jest to, by w cielał on w arto ści w ażne dla jak ie jś g ru p y (jak w yw odzi C zar nowski), 'to podobnie jest rów nież i w ty m przyp adk u: Białoszew ski re p re z e n tu je większość cy w ilnej lu d ności W arszaw y. Dwieście tysięcy, k tó re legły pod jej gruzam i, i tych, k tórzy m usieli ją opuścić po k a pitulacji.
O kreślenie pozycji o pow iadacza-kronikarza-św iadka m a isto tn e znaczenie, gdyż fałszyw e ujęcia w tym względzie sprow adzają dalsze konsek w encje dla oce n y Pam iętnika. P rzy p om n ijm y, że Ż ukrow ski nazw ał Białoszew skiego w pow staniu „M ironkiem ” — u siłu jąc uw yd atn ić w ten sposób przede w szystkim nie p o rad n y in fan ty lizm n a rra to ra . W ilhelm i zaś nazw ał go „o u tsiderem ” — „k tó ry stoi z boku, k tó ry rzadko k ied y w działan iu uczestniczy i rzadko kiedy coś z niego ro zum ie” 14. Ani „M ironek” , ani „outsider”. Są
12 Por. w yw ody S. Czarnowskiego: K u lt bohaterów i i?-go społeczne podłoże. Ś w ię ty P a try k bohater n arodowy Ir landii. Tłum. A. Glinczanka. Warszawa 1956, s. 16—17 oraz w yjaśnienie tłum aczki na s. 247.
13 Szacunek dla każdego drobiazgu. Z Mironem Białoszew skim rozm aw ia Zbig niew Taranienko. „Argum enty” 1971 nr 36 (691).
14 J. W ilhelmi: Wstęp do M. Białoszewski: Pamiętnik z powstania warszawskiego. Warszawa 1970, s. 7.
27
to określenia całkow icie nie do przyjęcia w św ietle uw ażnej, bezstronnej, rzeczowej le k tu ry P a m ię t
nika.
Jego zasadniczym ry sem je st p raw ie nie w ygasająca dążność do poznania, a więc do św iadczenia. W ypo w iedzi na ten le m a t je st wiele, z a cy tu jm y tylko dwie: „Przecież to w ażne było dla m nie: poznać tę o statn ią zachodnią ćw iartk ę pow staniow ego Ś ródm ieścia” (s. 232). A u to r naw et nie m usi tłum aczyć, dlaczego to było tak ie „w ażne” — rzecz rozu m ie się sam a przez się. Już po k ap itu lacji pow stania, ale jeszcze w W a r szaw ie pojaw ia się takie zdanie: „W ogóle ciągnęło iść — iść — patrzeć — spraw d zać” (s. 242). I znów nie z pociągu do gapiostw a ulicznego tak się działo, jak zd aje się sądzić Żukrow ski, ale z żądzy w iedzy św iadczącej. Rozm aite zabiegi św iadkow ania Biało szew ski w ielok ro tnie w prow adził do tekstu . Więc n a przy kład: „Co p am iętam ? I dużo, i nie ta k dużo, nie zawsze po p o rząd k u czy dzień po dniu. Mogę coś pom ylić w kolejności, w jak ie jś dacie (jakiejś n aw et n a ogół w ażnej, choć m am kilka d a t m urow anych), w układzie frontów , i tych naszych, i tego dużego” (s. 34). W obec tego nasz Św iadek pow ołuje jeszcze in n ych św iadków . P odpiera się pam ięcią Ojca („Opo w iada O jciec” , s. 168; „w spom ina do dziś O jciec” , s. 205; „Ojciec, bo posługuję się tu ze trzy razy p a m ięcią Ojca, tw ierd z i” , s. 228), znajom ych, czerpie z p o w o jen ny ch opracow ań historycznych („Nasze pis m a d ały w ykazy (...)” , s. 26; „ze «Stolicy» dow ie działem się” , s. 13), uzupełnia in fo rm acjam i z 1946 r., k ied y p racow ał jako d ziennikarz przy ekshum a cjach, a n aw et w zw iązku z k an ałam i pisze: „co wiem ju ż z film ó w ” (s. 51). Raz po raz odsłania się tu dys k re tn a rzetelność św iadczenia.
B iałoszew ski przeszedł całą 63-dniow ą gehennę lu d ności W arszaw y. N iew iele m u zostało zaoszczędzone (np. nie był g n an y p rzed czołgam i niem ieckim i na p o zy cje pow stańców , ale dużo się o ty m nasłuchał
28 od tych, co by li gnani). Nie podobna w yliczać w szy stkich m ęczeństw ludności — P a m ię tn ik p rzew ażn ie z nich się składa. W ty m św ieeie zagłady szlochające dziecko uspokaja się słow am i: „Nie płacz, i tak nie będziesz ży ła” (s. 37). Zw rócić m ożna ty lk o uw agę na jed en z opisów o w y ra ź n y m nacechow aniu p o ety c kim , in te rp re ta c y jn y m i em ocjonalnym . Oto w ygląd podziem nego schronu: „M iędzy zespołam i pry cz p ie n iły się w m ro k u g raty . I tylko w y raźn e było je d n o przejście głów ne od drzw i do ołtarza i dookoła.
Życie Poza ty m betonow e filary . Czyli m ak ab ra k a ta k u m
-katakum b bowej k ap lic y ” (s. 33). Podziem ne życie m ęczenników nasuw a jedno oczyw iste skojarzenie — i ono w łaśnie się pojaw ia. Na zacytow anym fragm encie jed n a k nie w ygasa i ciągnie się dalej — obrządki re lig ijn o -p a triotyczne (odm aw ianie m odlitw i czytanie gazet jak o „jednakow a litu rg ia ” , s. 40) m ają w y ra ź n y c h a ra k te r ka ta kum bo w o-m a rty rologiczny.
To jest jed n a k tylko zew nętrzny w ystrój m ęczeńskie go żyw ota zbiorowości. N ajbardziej zaś p rzejm u jące w yznanie m ęczennika dotyczy w ew nętrznego u p ły w u czasu: „I w ydaw ało się, że już całe lata tego za nam i, i co przed nam i?, że nic innego n ie było i nie będzie, ty lk o pow stanie. K tórego nie m ożna było d łu żej w ytrzym ać. Każdego d n ia nie m ożna było d łu żej. P o tem każdej nocy. P otem każdych dwóch go dzin. P o tem każdych p iętn a stu m in ut. T a k ” (s. 57— M ęczeński czas 53). Jeśli istn ieje osobny g a tu n e k czasu — czas m ę
czeński — to w łaśnie tu ta j został on nadzw yczaj p recy zyjn ie opisany. Przecież jed n a k nie w k ano nicznym polskim sposobie m artyrologicznym . Oczy w iście B iałoszew ski nie byłby sobą, gdyby nie poin form ow ał, ja k p an i R ybkow ska, udaw szy się do schronu w śród bom bardow ań i odstąpiw szy m iesz kanie rodzinie Białoszewskiego, przychodziła spraw dzać, „czy p rzy p ad k iem nie po tłu k liśm y szklanek w k red e n sie ” (s. 194), albo jak czołgając się przez k a n ały nie chciał oprzeć się o b ru d n ą ścianę, bo oszczę dzał ub ran ie (s. 156).
29
W arszawa naznaczyła swoich m ęczenników odorem śm ierci i zniszczenia. Tak pisze B iałoszew ski już po w yjściu z m iasta: „Nie obliczyłem , że jestem aż tak n a p iętn o w an y ” (s. 259). A nieco w cześniej zauw aża o tych, k tó rz y opuszczali W arszaw ę: „Sw oją drogą, m usieliśm y w ted y w yglądać dziw nie. I cyw ile. I po w stańcy. Nie byli znow u w cale do siebie tacy n ie podobni. W szyscy ludzie, co w yłazili w ted y z W ar szawy, byli do siebie podobni i zupełnie niepodobni do in n y ch ” (s. 254— 255). Z a tarły się w ięc w e w spól nym losie n aw et różnice m iędzy p ow stańcam i a cy w ilam i, zostało tylko jedno podobieństw o: w szystkich pochodzących z m iasta śm ierci. Ze zdum ieniem do w iadyw ali się oni, że „poza W arszaw ą był no rm aln y o k u p acy jny ciąg życia i spraw ... (...) T utaj nie m u sieli budow ać kuchni z trzech cegieł. T u taj n ie pano w ała p ierw o tn a jaskiniow a w spó ln o ta” (s. 264). I d la tego pow stanie, któ re m iało być — w p rz y ję ty m pol skim n azew n ictw ie — sierpniow ym , stało się w a r szaw skim . „Ale Polska już w M łocinach, ju ż w e W ło chach była nie-W arszaw ą, żyła swoim życiem . (...) Więc — w racając do Polski — to Polska n ie była W arszaw ą. I pow stanie zostało p o w stan iem w a rszaw skim ” (s. 68). To odcięcie Polski od W arszaw y, a W ar szaw y od Polski — cóż oznacza? Oznacza n ap iętn o w a nie przez k rąg śm ierci, oznacza w y o d ręb n ien ie przez m ęczeństw o, oznacza gorzkie poczucie w yjątkow ości. W yjątkow ości, n a k tó rą zostali skazani obyw atele zamęczonego M iasta — czy tego chcieli, czy też nie chcieli. O puszczając sferę śm ierci i zagłady, m ieli na sobie ich n ie z a ta rte piętno. Ona też stanow i o k w a li fik acji B iałoszew skiego jako św iadka. Św iadczy on o Rzezi N iew in iątek i Rzezi N iew innego 15.
15 Por. om ów ienie tych tematów, zwłaszcza w m alar stw ie, w bogato ilustrowanej książce H. Parmelin: Le Mas sacre des Innocents. U A rt et la guerre. Paris 1954.
Polska i W arszawa
30
3. Śm ierć M iasta
Tym N iew innym je s t M iasto. „ Ja k się unosiło tam to całe górne, znaczy: po górze, góra i to, co na górze: Nowe M iasto S tareg o M iasta? Może lepiej: jak wisiało? samo w sobie i n a d sobą? p rzepalone żyw ym i ogniam i? dym ione? pylone? bite? huczne? tłuczone? (s. 111). Z naki zap y tan ia m ów ią o tym , ja k tru d n o jest znaleźć określenia na m ęczeń stw o M iasta, m ęczeństw o jak b y przepisane z ro zm a i
tych żyw otów rozm aitych św iętych.
Słowo „ży w ot” jest tu ta j ja k najb ard ziej na m iejscu. M iasto Białoszew skiego bow iem to żyw a istota. Nie należy jed n a k b y n ajm n iej na podstaw ie tego o k reśla nia sądzić, że poeta d o k o nu je rom anty czn ej re k o n s tru k c ji duszy M iasta. Podobna re k o n stru k c ja byłaby faktycznie odtw orzeniem duszy indy w id u aln ej czy zbiorow ej, kosm icznej, objaw iającej się w p rzed m io cie pozornie m artw y m . Niczego podobnego nie z n a j dziem y u Białoszewskiego. Jego postępow anie po- znaw czo-poetyckie m a bow iem c h a ra k te r feno m en o logiczny. Oznacza to zatem nie rom anty czn e o kreśle nie podm iotow ego sto su n k u do św iata, k tó ry m a swo-
Ogląd feno- ją i w spólną z nam i Duszę, lecz fenom enologiczne
m enologiczny zbliżenie się do istoty rzeczy. W ty m celu — ja k to p ro p o nu je znakom ity a n a lity k w yobraźni, G aston B a ch elard — trz e b a u p raw iać m arzenie fenom enolo giczne, k tó re pozw oliłoby p rzeniknąć autonom iczny sposób istnienia 'przedm iotów ; będąc „z z e w n ą trz ” , byłoby jednocześnie „ w e w n ą trz ” . Jeśli H u sserl w al czył z psychologizm em , to w łaśnie dlatego, że nie chciał oglądanym fenom enom narzucać w łasnej d u szy, lecz p ra g n ą ł dokonać ich oglądu takim i, jakim i są „sam e w so b ie”. B iałoszew ski z egzystencji — nie z esencji — chciałby uczynić ostateczną rzeczyw istość człow ieka. D latego jego fenom enologia eg zy sten cjal na, zbliżona do usiłow ań w ielu pisarzy d ru giej poło w y XX w., zasługuje na baczną uwagę.
P y ta n ia B iałoszew skiego przed chw ilą zacytow ane dotyczyły tego w łaśnie: jakie je st M iasto „sam o w sobie” i ja k a je s t jego śm ierć „sam a w sobie” ? Do tej n a jw ażn iejszej spraw y Białoszew ski podchodzi na kilka różnych sposobów. B uduje swój opis fenom e nologiczny z rozm aitych doświadczeń, elem entów , spostrzeżeń. Zauw aża na przykład, że istn iały trz y W arszaw y: „Przecież ty le kanałów , ile ulic. Czyli jeszcze raz m iasto. Trzecia W arszaw a, licząc od w ie rz chu. P ierw sza n a w ierzchu w łaśnie. Ta z przejściam i przez podw órza i sienie. D ruga — schronow a. Z sy stem em podzieminych połączeń. A pod tą podziem ną jed n ą ta p o d ziem n a” (s. 152). Więc: pow ierzchniow a, podziem na i podpodziem na. P raw d ziw y lab iry n t, k tó r y dla m ieszkańców ta m te j W arszaw y nie jest b y n a j m niej przeno śn ią literack ą, lecz n ajb ard ziej em pi ryczn ą rzeczyw istością. I tu rów nież — ja k i gdzie indziej dla Białoszew skiego — okazała się ona w p ełni „w y d oln a” . Dla całości Pam iętnika doniosłe znaczenie ma ta stale w nim obecna, zadziw iająco do k ład n a topografia zawile z sobą sp lątan y ch trzech W arszaw . Fenom enologicznej analizie B iałoszew skie go podlegają przed e w szystkim bram y, m ury, ulice, dom y, figury, kościoły itd. Tak d okładnie to czyni, że z uzasadn ien iem może używ ać określenia ty p u „om ó w iona b ra m a ” , mp.: „W ty m m urze, om ów ionym już
kilk a stro n tem u, była om ówiona też już b ra m a ” (s.60). To jest w łasny, odrębny porządek rzeczyw isto ści — rów nie w ażny ja k porządek rzeczyw istości ludzkiej. R ów norzędny.
C echą rzeczyw istości przedm iotow ej jest także zm ia na, w w a ru n k a ch no rm aln y ch tru d n o uchw ytna. N a to m iast w niszczejącej z godziny na godzinę W ar szaw ie w szystkie p rzedm ioty z n ajd u ją się w procesie b ezustann eg o staw an ia się. J e st to oczywiście sta w a nie się destru k cji. ,,U szyi leja rynkow ego zebrane w kupę sk upien ia tło k u z ludzi; gruzów ; te pom ie szane już, wiszące, sterczące, lecące — bo coraz jesz cze coś leci, z la tu je (przecież wciąż się dalej jeszcze
Trzecia W arszawa
Rozrost destrukcji
Sypn ęła się stolica
zmienia!) — te F reta, Koźla, F ran ciszk an y ” (s. 115).
„Tylko w iem , że Rybaki, czyli tak zw ane ulice, bo i K ościelna, i skrzyżow anie — bardzo się już w te d y odm ieniły. W ogóle były niepodobne a n i do siebie, ani do ulicy. Ani do skrzyżow ania. Z apanow ały in n e układy. Góry. Rowy. B arykado-ściany. G ru z o -b a ry - kady. Coś raczej w poprzek. I na głęboko. M ówię o zm ianach na tak zw any niuch, dotyk: od d rep ta n ia , w yciągania rą k i w p adania k a szy gruzow ej i d ym u
w dech” (s. 110). P rzy taczam frag m en ty , w k tó ry ch
Białoszewski w p ro st m ów i o zm ianach otoczenia i sposobach ich doznania, dokonuje niejako te o re ty c z nej rek a p itu la cji zm iany. Ale P am iętnik p rzelew a się od innego jeszcze ro d zaju opisów, k tó re n ap ro w ad za ją na 'kwestię c e n traln ą dla poetyckiego w idzenia i poznania u Białoszewskiego.
Z atrz y m a jm y uw agę na sły n n y m opisie, n a s tę p u ją cym zresztą po enu n cjacjach o zm ianie: „R ozłupane kam ienice. N adbudów ki. Po ileś p ięter. R ozłupane na piony. W ukosy. P u ste. W w ióry. W w isiory. Z w a p na, trzciny, desek, cegieł. S traszn ie dużo tego. Z tego była cała W arszaw a. P raw ie. Te pięciopiętrow e też: trzcina, w apno, cegła, dechy. Czyli drzazgi. (...) W ogóle — W arszaw a zdradzała się ze w szystkich swoich sekretów . Ju ż się zdradziła — nie m a co ukryw ać. Ju ż się sypnęła. W kopała. I te sto lat w kopała. I te dwieście. I te trz y sta . I te w ięcej. W szystko się w y dało. Od góry do dołu. Od K siążąt M azowieckich. Do nas. I z pow rotem . Staś, Sobieski, Sasy, Wazy. Wazy, Sasy, Sobieski, Staś, F u k ier. Sobiescy, M arysieńka, S a k ra m e n tk i” (s. 115— 116).
Ten m istrzow ski fra g m e n t prozy u derza chyba p rze de w szystkim n iesły chanie ko n sek w en tn y m w y k o rzy staniem dw uznaczności takich słów, ja k „wkopać się” i „sypnąć się” . W arszaw a w istocie w k o p u je się w ziem ię i sypie się w gru zy — i W arszaw a jednocześ nie zdradza się ze sw oich sekretów . Są to sek rety dw ojakiego rodzaju, nazw ijm y je m a te ria ln y m i i h is torycznym i. M aterialn e u ja w n ia ją to, z czego W ar
33
szawa b y ła „zrobiona” . H istoryczne — z jakich w a rstw przeszłości się składała, więc rów nież z czego historycznie była „zrobiona”. Zniszczenie obnaża p rzem ieszanie ty ch substancji, dlatego zapew ne B ia łoszew ski po w tarza d w a razy ten sam zabieg, to zna czy w ylicza w zm ienionej kolejności — od początku do końca i od końca do początku, od gó ry do dołu i od dołu do góry, tam i z pow rotem — dechy, trzcinę, cegły itd., Sasów, Wazów, Stasia i'td. W te n sposób w błyskaw icznym skrócie odsłania się w ew nętrzność W arszaw y — i tylko ta k może być ona poznana. W opisie Białoszewskiego o d najd u jem y ton zdum ie w ającej euforii poznawczej, zachw yconego zdziw ie nia, coś jak b y z a u ry Obrotów rzeczy:
Włóż, w łóżcie papierowe kw iaty do czajników, pociągajcie za sznury od bielizny
i za dzwony butów na odpust poezji
na nieustanne uroczyste zdziwienie...!
(O m o je j p u ste ln i z n aw o ły iaan iem ) ia
A w S z tu k a c h pięk n y c h mojego pokoju w części za ty tu ło w a n e j Szkoła niep rzyzw ycza jen ia prosi boginię zm ęczenia, by tylko „nie zesłała do rzeczy przyzw y c z a je n ia ” 17. Oczywiście idzie tu ta j ciągle o ten sam sta n — stan, z którego rodzi się poezja. I rzeczyw iś cie czuje się, że w ted y — w śród tej straszliw ej zm ia n y — Białoszew ski staje się Poetą, sp ełn iając poczu cie takiego istnienia, k tó re B achelard sium uje w k ró t k im zdaniu: „Jesteśm y by tam i g łębinow ym i” , a w cześniej zw raca uw agę na „izom orfizm obrazów głębi. M arząc o głębi, m arzy m y o naszej głębi. M a rząc o utajo nej właściwości substancji, m arzy m y o naszym bycie u ta jo n y m ” 18. Fenom enologicznie m arząc o w łasnym bycie u k ry ty m , B iałoszew ski
18 B iałoszew ski: Obroty rzeczy..., s. 78. 17 Ibidem , s. 73.
18 G. Bachelard: La terre et les rêveries du repos. Pa ris 1948, s. 259 oraz 51.
Byt ukryty
34
Wola spojrzenia w głąb
m arzy o taje m n ic y substancji. I ta m u się w ła śn ie odkryła w sypiącej się W arszaw ie.
W ydaje się, że rozw ażania B ach elarda o obrazach m ate ria ln y c h sub stan cji oraz o dążeniu do s p e n e tro w ania jej głębi i w n ętrza d ostarczają istotnego w y ja ś nienia tego, co nazyw a się n ieraz ciekawością p o e ty c ką. B ach elard dodaje jeszcze, że jest ona ag resy w n a, że w woli w idzenia w n ętrza rzeczy odkry wa się p ęd do zgw ałcenia tajem n icy tego, co u k ry te . D latego B a c h elard m oże zrów nać ciekaw ość dziecka, ro z p ru w a jącego b rzuch lalce, i ciekaw ość poety o oku in k w i zytora, k tó ry p rag n ie zobaczyć to, czego się nie w i dzi i nie pow inno się widzieć. W ola spojrzenia, k tó re żyw i nieprzem ożną potrzebę głąbi przedm iotu, s ta now i cechę człowieka, a p o ety w szczególności, p o e ty snującego przedziw ne m arzenia o tym , jak ie są rz e czy w środku, sam e w sobie, sam e w swoim śro d k u 19. Praw dziw e poznanie m usi p rzen ik ać do w nętrza, nie może się ześlizgiwać po zew nętrzności.
J e st to niew ątpliw ie jed n a z podstaw ow ych sp ra w poezji Białoszewskiego, jego sto su n k u do rzeczy i rze czywistości. Ja k o fig u rę podobnego m yślenia p r z y j m ijm y prozę pt. W ieniec z materaca (z 4 p aźd ziern i ka 1967 r.). Ju ż sam ty tu ł u jaw n ia, „co z czego zo stało zrobione”. J e st to h isto ry jk a o w ieńcu na ta blicę P ru sa w szkole w M ilanów ku ku uczczeniu p a m ięci p isarza. Baza pod w ieniec została zrobiona z pakułów z tap czan a Białoszewskiego, liście na nim spięte loków kam i. D etalicznie, z rzem ieślniczo-de- m ask ato rsk ą p recyzją poeta p rzed staw ił żm ud ny p roced er m ontow ania w ieńca.
„Na drugi dzień w ieniec w isiał. Przyszły delegacje. Sztan dary. Grały orkiestry. Iw aszkiew icz w ysiad ł z samochodu. Odsłonił. Telewizja kręciła. Rozmowa z uczennicam i była. Udało się. N aw et słońce.
19 Por. ibidem, s. 7—9, początek rozdziału pt. „Les rêveries de l’intim ité m aterielle”.
35
Dziś trzeci dzień. Od nocy deszcz. Nie w iadom o co z w ień cem. Chyba się rozkleił, pakuły wypadły...? Zobaczymy. I co? Się wydało?...
Pytam i(a już jest 18 listopada) — no i jak w ieniec
— wisi,., ślicznie wygląda. (29 marca 1968 roku — w isi)” 20
I znów to, jak rzecz jest zrobiona, proces jej po w sta w ania stano w i klucz do jej poznania. A zarazem bije z tej p ro zy radość ze znajom ości rzeczy (jak to się potocznie mówi; tu idzie o w n ętrze rzeczy) oraz tch n ie ona przecież i nieco złośliw ym podejrzeniem , że może „się w y dało ” . Czy w ieniec się przy pad kiem nie sypn ął, m ów iąc stylem Białoszewskiego? W isi so bie, a le poeta zna go na w ylot. Tak ja k „ ta m te n ” róg W ilczej i M okotow skiej. „C ałkiem roztrzaskany. W łaśnie roztrzask any. Na sucho. Trzeszcząco. Na de chy, trzciny, m ur, cegły. Resztki, poszarpane, stały, w isiały. K am ienica w ysypała się n a ulice. Na obyd wie. Na skrzyżow anie. I rozsypała. Posypała. Bo tego było i było. Coraz rzadziej, im dalej. To decha, to cegły. A su ch e w szystko!” (s. 217). I w szystko w iado me, w szystko zgłębione, bo kam ienica się w ysypała. P oznanie przez przeniknięcie do w n ętrza zostało Białoszew skiem u dan e przez sypiącą się W arszaw ę. W k ry ty c e polskiej już zaw iązał się spór o to, skąd się w zięło kołyszące się m iasto Białoszewskiego —
zwłaszcza w Autobiografii z Obrotów rzeczy.
J. K w iatkow ski, p rzy g ląd ając się tam te m u m iastu Białoszewskiego, stw ierdzał, że nosi ono w y raźne ce chy ,w izji ru c h u destrukcyjnego, w izji o elem entach k a ta stro fic z n y c h ” . Ma być ona jak najb ardziej zgodna z ten d e n c ja m i sztuki ek spresjonistycznej, z „ k a ta stro - ficzno-ekspresjonistyczną w y o b raźnią” Białoszew skiego 21. P o lek tu rze Pam iętnika z powstania
war-W marcu 1968 r. też w isi
M iasto — ze sztuki...
20 M. Białoszewski: Donosy rzeczywistości. Warszawa 1973, s. 61— 62.
36
szawskiego sądom K w iatkow skiego p rzeciw staw iła się o stro H elena Zaw orska. „Nie o ek sp resjo n isty cz- ną k a ta stro fę pozorną tu chodzi, lecz o a u te n ty c z n e o b serw acje zm ysłowe w m ieście w alącym się w g ru zy. (...) Ale św iat kołyszący się w posadach n ie je st u B iałoszew skiego w yw iedziony z głębi w łasn y ch stan ó w psychicznych, an i z dośw iadczeń eu ro p ejsk iej sztu ki. J e s t on św iatem w idzialnym , jak n a jb a rd zie j zależnym od zm ysłow ych obserw acji, rzeczy w isty m dośw iadczeniem życiow ym setek tysięcy w arsza w ia k ó w ” . P a m ię tn ik B iałoszew skiego u k azu je „z w y ją tk o w ą w p ro st w yrazistością genezę jego w y o b ra ź
... czy z życia n i poety ck iej, źródła pow racający ch w ciąż m otyw ów , obsesji, obrazów ” 22. Stanow iska zostały w ięc s p re cyzow ane nadzw yczaj jasno: K w iatkow ski w yw iód ł w szy stk o ze sztuki, Z aw orska — z życia. Ale to są niebezpieczne wyłączności. T ym b ard ziej niebezpiecz ne, że B iałoszew ski n ie jest im ita to re m cudzych o b ra zów, ale też nie jest po p ro stu zapisyw aczem zm y słow ego dośw iadczenia „setek tysięcy w arszaw ia k ó w ” . J e s t on przede w szystkim tw ó rcą w łasn ej m eto d y poetycko-fenom enologicznej, m etody „zstępo w an ia do głębi” — nie głębi duszy jed n a k (jak u ro m anty kó w ), lecz głębi rzeczy, głębi su b stan cji m a te ria ln e j. Poznanie śm ierci M iasta m ogło być opow ie dziane ty lk o w te j poetyce fenom enologicznej, bo ty lk o ona chw y tała „isto tę” i „zm ianę” , czyli w ty m w y p a d k u d e stru k c ję i rozkład p o stęp ujący z godziny na godzinę.
A le zarazem nie n ależy sądzić, że został u su n ięty z P a m iętnika w szelki osobisty stosunek do procesu zagłady. W ręcz przeciw nie! Bo Św iadek M iasta m usi zapisać n ajd ro b n iejsze p rze jaw y jego agonii, bo te zm iany — zm iany śm ierci — to rów nież zm iany r y sów n ajdroższej tw arzy , przez śm ierć n ieubłaganie zniekształconej. I tem u w szystkiem u będzie d ane św iadectw o — ta k jak daw ano św iadectw o żyw otow i św iętego m ęczennika, w szystkim to rtu ro m , jakie
37
były m u zadaw ane, w szystkim cierpieniom , przez jak ie przejść m usiał, zanim skonał. U B iałoszew skie go w ted y pojaw ia się słów ko „w ażne”. Co je s t
„ważne”? „Dużo tu może m ów ię o tych zaby tkach .
Ale były w ażne. Bo z nam i gin ęły ” (s. 46). „T ak chciałem . A tak przeoczyłem . To nie aż takie w ażne. Niby. Ale dla m nie... I P ałacu Radziw iłłow skiego. W ażne. I dla tego m u ru . Z ogrodem ” (s. 82). W ięc w idzim y, co jest ważne: każdy m ur, bram a, gzym s naw et. A co jest „potrzebne”? „Dużo się chodziło, bo raz w tedy, ze Sw enem , obaj poszliśm y, chy ba specjalnie, do K ated ry. Odwiedzić. Jeszcze raz. Zobaczyć się z nią. D otknąć. To było po trzeb n e. U nas. Z tą K a te d rą ” (s. 89). W szystko to co „ w ażn e” i „po trzeb n e” zginęło — i w szystko to zostało ocalo ne. Dzięki łasce pam ięci. O pisując śm ierć M iasta, B iałoszew ski osiąga w yżyny arcydzieła. N ikt nie był bardziej od. niego pow ołany, by stać się św iadk iem zagłady W arszaw y, gdyż jem u w łaśnie została dana łaska pam ięci, pam ięci ocalającej M iasto od śm ierci. Jego zagłada byłab y n ieodw racalna, gdyby B iało szew ski nie odnalazł i nie odzyskał dla siebie i dla nas jego czasu zniszczonego i u traco n eg o przez śm ierć. T ak ja k św iadectw o Białoszewskiego je st w sp ó łu czestniczące, tak jego pam ięć je st w spółczująca. To pam ięć em ocjonalnego zaw łaszczenia każdej ulicy („O m oja Piwno! Od A ugustianów ! Od nieszporów ! Psalm ów ! I Siedm iu Boleści” , s. 135) i każdego koś cioła („te m oje kościoły” , s. 135). To łk ają cy w y rz u t bezsilności: „Nie u chro n ili n as nasi królow ie. Ani m yśm y nie uchronili naszych królów . Tego, co po nich. W szystkiego. W szystkiego” (s. 135). To s tra sz liw y lam e n t n a d tru p e m M iasta: „Na Ja sn e j było chyba najgorzej. Szliśm y po p o tw o rn y ch zw aliskach. To wysoko. To nisko. Tu było pusto. I Sw en zaczął n a g le płakać. Na cały głos. Na całą ulicę. To m n ie do re s z ty rozłożyło. I tak zresztą ryczałem . T yle że m oże ciszej. Doszliśm y do placu D ąbrow skiego. Z czterech stron i na środku gruzy. I puchy. I to n ie
Świadek m ęczeństw a m iasta
Jerem iasz W arszawy
38 bo. Z zaczajonym echem ” (s. 243). P u stk a i echo p u stk i — oto tes tim o n iu m zagłady, złożone przez M irona, Poetę i M ęczennika.
Jego św iadectw o „cyw iln e” i „ p ry w a tn e ” z y sk u je — w b rew posądzeniom o fałsz ze strony szkoły h e ro i- czn o -m ilitarnej — coraz bardziej na w artości p r a w
dy. W ielość rozm aitych n a stro jó w u jaw n iona w m o
n u m en ta ln y m dziele w y d an y m w 1974 r. pt. Ludność
cyw ilna w pow sta n iu w a rsza w sk im odsłania u d e rz a
jące zbieżności z ich zapisem w P a m ię tn ik u z p o w
stania warszawskiego. Z. Stefanow ska p rzy z n a je m u
liczne w arto ści d o k u m en taln e: „do ku m en tu dośw iad czeń zbiorow ych”, „pam iętn ika p am iętn ik ó w ” , „do k u m e n tu pokoleniow ego” — utrw alon ego już w s a m ym sposobie opow iadania 23. Ale Białoszew ski n i czego za nikim nie p o w tarza — docierając do sedna rzeczyw istości w o jen n ej, fenom enologicznie zgłębia jąc istotę rzeczy, o d n ajd u je dla w o jn y sw oją su w e re n n ą form ę, osobistą i społeczną zarazem .
23 Z. Stefanowska: Białoszewskiego «Pamiętnik z p o w sta nia warszawskiego». „Teksty” 1973 nr 4 '(10), s. 130—137. „Tak w łaśnie m ów iło pokolenie obarczone obowiązkiem ha m owania w łasnych reakcji, zachowania dyscypliny w e wnętrznej, «trzymania się» mimo w szystko” (s. 137).