a o z E F wmurnsm,
EUOENJA
CZ2LI O & 0 8 R B M ZUO- j s z e n h j s/ę M E tJN ęr/zz-
N £M KOa/£.?X
W A R / Z A W A A 9 Z S
V»YD. K /ią ,G . a .U l / O W y « .I Ł J
% ę > c s
x
K O B I E T O P O L S K A , G Ó R N I E DĄŻ, Ś W I Ę C O N A W D U C H A N I E B I E : K U S I C I E L Ś W I A T A , S T A R Y WĄŻ , M A S K R U S Z O N B Y Ć P R Z E Z C I E B I E !
O W C Z E S N Y M R A N K U , P E Ł N Y M D R G A Ń , E W A N G E L I C Z N A , W S T A Ń !
W O N N O Ś C I Z B I E R Z DO D Z B A N A , W Y N U D Ź N A P R Z E 0 1 W P A N A :
N A T R U D , N A B L A S K D Z I E J O W E J D R O G I , P I E R W S Z A M U N A M A Ś Ć N O G I !
E U G E N J A
c z y l i
O D O B R E M Z R O D Z E N I U S I Ę
W E W N Ę T R Z N E M K O B I E T Y
R O Z D Z I A Ł I
P O W I A D O M I E N I A W S T Ę P N E E u g e . n j a źródłosłow ow o znaczy: d o b r z e u r o d z o n a . M y ją tu rozum ieć będziem y nie — jako dobrze urodzoną fizycznie, gdyż takie urodzenie nic nie znaczy, lecz — jako dobrze urodzona przez się samą, t. j., sam oistnie odrodzoną, stw orzoną na nowo, — u rze
czyw istniającą obraz i podobieństw o boże, — co jest jedynem szlachectw em , godnem człow ieka i jego za b ie gów na ziemi.
W znamiennej sw ej rozm owie z Nikodemem, która jest naczelnym fundam entem m oralnym całej religji chrześcijańskiej, Jezus rzeki te słow a: „Zapraw dę, po
w iadam ci: kto się nie odrodził z ducha i wody, nie wejdzie do K rólestw a Bożego". S ą to największe, naj
m ądrzejsze słow a, odkryw ające całą istotę życia, jakich nikt przedtem nie w ygłosił i jakich nikt już z większem
5
zrozumieniem nie wygłosi. Ale je trzeba dziś, po dzie
w iętnastu pełnych wiekach, zrozum ieć i nie pozostaw ać względem nich z tak ą niewiadomością, z jaką pozo sta
w ał na onej rozm owie przedni „uczony w Izraelu", T rzeba je rów nież brać nie — jako dźw ięczny symbol jakow yś, z którym się ucho osłuchało, lecz jako żyw ą, najw yższą, w ieczystą rzeczyw istość.
Cóż to jest w o d a? — To zaczyn ostateczny na
szego ciała. Pojęcie tu rów noznaczne z ciałem. Je st to, b y tak rzec, ciało u podstaw naszej myśli, naszego ducha. Cóż to jest duch? — Siła żyw a, ogniowa, n a
dająca w szystkiem u ruch i życie. T ak więc, mam y dw a bieguny w sobie: biern y i czynny, sprow adzone do dw óch zasad: w ody i ognia, ciała i ducha, m aterji i energji. Bieguny sprzeczne, kłócące się ze sobą. P o środku tego — j a ludzkie, dusza rozum na odpow ie
dzialna, któ ra ma się w łaśnie z dwu tych biegunów sprzecznych odrodzić, zarządzając niemi i godząc je, by dojść do K rólestw a Bożego, do bytu w sobie, nie
śm iertelności, obrazu i podobieństw a bożego.
P rzez udział w łaśnie tej duszy rozum nej w cz ło wieku, dw a bieguny, dw ie w ładze otrzym ują w nim sw ą poczytalność ludzką: ciało — uczucie, i duch — po jętność.
Cała z re sztą p rzy ro d a dwubiegunow a m a sw ą du
szę, ma ś l a d stw orzenia, k tó ry stanow i o indyw idual
ności tw o ró w ; dusza ta jednak nie jest św iadom a sie
bie: nie jest nieśm iertelna. J e s t tylko ż y w i ą c a , jak to pow iedział jeszcze Mojżesz. Drzem ie i w egetuje.
W w yższych tw orach (zw ierzęta) ma ona już pew na 6
św iadom ość luźną, nie ma jednak poznania B ytu o d e r
wanego, nie ma świadom ości w łasnej sw ej św iadom o
ści, celu w ysokiego, mowy, S t ó w a . Ztąd cała w iecz
ność i nieśm iertelność oddziela człow ieka od zw ierzęcia P od w zględem Filozofii absolutnej *), t. j„ pojęć czystego rozumu, dw a w yżej wym ienione bieguny sprzeczne w człow ieku i przyrodzie sprow adzają się do dwu pojęć oderw anych: B ytu i W iedzy, czyli tego, co j e s t , i tego, co w i e , pozostających pod przewodem Rozumu ludzkiego, k tó ry m a dążność nieskończoną i sam orzutną ku Absolutowi, ku Celowi sw em u o sta
tecznem u — odrodzenia się ze sw ych w ładz skażonych, stw orzenia się na nowo, osiągnięcia nieśmiertelności.
P od względem psychologicznym dw a te bieguny sprzeczne sprow adzają się do pojęć podstaw ow ych:
w y o b r a ż e n i a (ciało) i ś w i a d o m o ś c i (duch), pozostających pod przew odem naczelnym i pierw iast kow ym ogólnej w ładzy poznawczej człow ieka, — i t. d.
Nie tyle chodzi nam tu o ścisłość term inów, ile o dobre zrozumienie spraw y.
T ak w ięc, człow iek ma się odrodzić z ciata i d u cha przez sw ą zasadę naczelną i odpowiedzialną, duszę rozumną.
*) Jedna jest tylko Filozofja absolutna, to — Hoe- ne-W rońskiego, rodaka naszego, największego geniu
sza św iata, k tó ry przed stu la ty w y tw o rzy ł praw dy nieśm iertelne, dziś dopiero poczynające przenikać do ogółu. P ra w d y te absolutne, o ile ludzkość nie znisz
czy siebie, stan ą się niew ątpliw ie drogow skazam i no
wej ery życia. (Przyp. aut.).
Ztąd widzimy, że w szystkie grom kie hasła r o m antyczne o odrodzeniu się tylko z ducha nie są ścisłe i w ystarczające. Duch jest zarazem i zły, skażony w człowieku. I można się, np., odrodzić ze złego du cha na potw ornego sam oluba — n a d c z ł o w i e k a , a w łaściw ie nad-zw ierzę, zam iast na praw dziw ego c z ł o w i e k a , jedyną i ostateczną godność tw o ru na ziemi.
T ak samo, modne dziś hasła sportow e odrodzenia ducha przez ciało są u tra tą godności człowieka, gdyż z odrodzeniem tylko ciała można zrobić z siebie zdro
w e zw ierzę, i duch z tem w spółrzędny będzie tylko zw ierzęcy, nizki, nie m ający nic w spólnego z w ysoką godnością człow ieka, obrazu i podobieństw a bożego.
T ak samo na nic może być łączne odrodzenie z ducha i ciała, jeżeli nie przew odzi mu w ysoka zasada rozum na i dążność jej absolutna.
Nie! Człow iek ma się odrodzić z ducha i ciała przez sw oje j a rozumne, t. j., przez sw oje pojęcie ciała i ducha, jakie ma w sw ej w ład zy rozumnej. Czyli: o d rodzenie ma być przedew szystkiem w rozumie czło
w ieka sam orzutnym i dążącym , zaw ierającym w sobie dw a bieguny: ducha i ciała **). Ztam tąd, z przyczyny tej, iść mają dopiero w szystkie prace i skutki odrodcze
**) Niech czytelniczek nie zra ża odw oływ anie się nasze do rozumu. Rozumiemy go nie w znaczeniu poziomego rozum u ziemskiego, bankrutującego dzisiaj, lecz w znaczeniu w ładzy absolutnej, stw órczej w czło
wieku, utożsam iającej się ze S ł o w e m w nim. I w ta- kiem znaczeniu będziem y i nadal w szędy rozumieli tę
W rozumie tym człow ieka jest ukry te S ł o w o , nada
jące rozum ow i dążność nieskończoną, i ziszczenie w so bie teigo S ł o w a bożego ma być jedynym celem i obow iązkiem odrodzenia **). Z tego dopiero źródła w ew nętrznego będzie spły w ała w szy stk a resz ta zb a
wienna.
T ak stojący p rzy żarnach z polecenia gospodarza robotnik, j a ludzkie, ma najpierw w pojęciu sw em s ł o w o gospodarskie, nakaz dokonania ro boty — sk ru szenia ziarna na m ąkę; potem ma dw ie rzeczy w ż a r
nach, zleconych mu, naczelne: kam ień do obracania i ziarno grube pod nim: ziarno bierne i kam ień czynny, ruchomy. Ma je sprzym ierzyć sw ą robotą tak, b y ziar
no jaknajlepiej skruszyło się na mąkę. Otóż, nakaz go
spodarza — to S ł o w o w człow ieku; kam ień, w aga czynna — to duch człow ieka; ziarno grube —• to ciało człowieka. W szystko — pod zarządem w ład zy rozum nej człow ieka. Nie można ani obracać kam ienia w ż a r
nach bez podległego mu ziarna, jak to czynią od rad za
jący się tylko w duchu, gdyż robota ta będzie li w a r kotem jałow ym . Nie można rów nież oczyszczać tylko i zabiegać o dorodność ziarna, jak to czynią zw olennicy odrodzenia ciała, gdyż ziarno w ted y pozostanie w ciąż
w ładzę w ysoką, jednoczącą w sobie dw a bieguny ludz
kie: uczucie i poznanie.
**) Zw racam y uw agę, że to S ł o w o , w o sta
tecznym naw et sw ym w yrazie m ow y dźwięcznej, jest tem w szystkiem , co odróżnia człow ieka od zw ierzęcia.
(Przyp. aut,),
grubem ziarnem i nie spetni zadania, do którego jest przeznaczone w żarnach. Należy obie rzeczy jaknaj- ściślej sprzym ierzyć, ziarno bierne poddać silnemu tło
kowi w agi kamienia, i zatem — od sw ej w ładzy rozum nej, od nakazu słow a gospodarskiego, rozpocząć pilną, baczną i zbożną robotę. W ted y dopiero z tej mąki b ę
dzie m ożna rozczynić i p rzyrządzić ciasto, z którego pow stanie chleb w edle woli i obrazu człowieka.
Takim w łaśnie chlebem ofiarnym, z nakazu Słow a, mą być człow iek na podobieństw o Boga, ze skruszone
go na miał biały ciała przez w agę ruchom ą ducha, pod zarządem rozumu, w iernego robotnika bożego.
Ma on pracą sw ą sporządzić tak białą mąkę, by, stanow iąca najw yższą substancję prom ienistą ziemi, przez ducha w ysiłek gorący zgotow aną, złączona z naj
czystszym żyw iołem w ody, i poddana najczystszem u żyw iołow i ognia, dała najbielszy i najczystszy w y raz ciała C hrystusow ego — opłatek, na Hostję do Kościoła i na łamanie się wigilijne z bliźnim.
Dla lepszego w yjaśnienia w ażnych tych zasad w stępnych, pow ołam y jeszcze jeden obraz, tym razem ostateczny, k tó ry będzie dla nas zarazem kluczem cał
kow itym do w yśw ietlenia w szystkich zagadnień n a j
w yższej tej spraw y, — kluczem absolutnym do otw o
rzenia w szystkich zagadek św iata. Obrazem tym jest obraz K rzyża chrześcijańskiego.
Człow iek jest niczem innem, jak obrazem żyw ym , chodzącym tego krzyża. P ro szę rozpostrzeć szeroko ramiona, proszę, z punktu jednego obra ając się dooko- 10
la, roztoczyć je w św iat szeroki. P ro sz ę przedłużyć do nieskończoności linję p ro stą prom ienną tych ramion i linję p ro stą sw ego k r z y ż a p a c i e r z o w e g o , w y biegającą strzeliście niezmiennie ku niebu. Oto cały św iat w objęciu, z Bogiem i w szystkiem i tw oram i. P ro szę rów nież zw rócić uw agę, że żaden z tw o ró w nie po
siada tego obrazu. Zw ierzę nie dźw iga się krzyżem do nieba. Zapraw dę, człow iek jest krzyżem chodzącym ,—
najprostszym , w ieczystym , skróconym obrazem całego stw orzenia.
Z czego się składa K rzyż? — Z pionu i przecznicy poziomej, z nim sprzym ierzonej. Ileż w ieków , ile krw i było potrzeba, by od dwóch k aw ałów drzew a, które pierw otny człow iek dziki kładł n ak rzy ż i k rzesał z nich czczony przez siebie ogień, dojść do utw orzenia harmonijnego tego stosunku dw u belek k rzyża, wedle w zoru zaw ieszonego na nich, dobrowolnie gładzącego w iny św iata, Boga - C złow ieka! Ileż krw i trze b a było od jego założenia, ile trze b a będzie, być może, jeszcze, by k rzy ż ten urzeczyw istnić w ludzkości! Zapraw dę, dzieje św iata są dziejami k rzy ż a wiecznie żyw ego!
W szystkie próby k rzy ża do-chrześcijańskie (sw a
sty k a hinduska, t a u staroesgipskie) b y ły poczynaniam i sy n tez jednostronnych, w adliw ych. Syn C złow ieczy dopiero, zaw ieszony n a nim, m usiał praw idłow ość jego m ęką k rw a w ą o tw orzyć i okazać! Ja k aż tragedia Ś w iatła!
Pion k rzyża chrześcijańskiego — to N adprzyroda, to S tw órczość. „1“ wielkie, słup św iata, inicjał Jezusa, w bity' v*T te ziemię na w ieczysty obraz strzelistości dą
11
żenią ku Niebu. P rzecznica, poziom, przez się jest ni- czem, gdy nie jest. złączona z pionem. Nic nie stanow i, jest bierną p rzy ro d ą bezduszną. M ożna ją różnie łą czyć z pionem. M ożna ją położyć u góry na pionie i stłoczyć nią n adprzyrodę (takiem było w łaśnie t a u sta ro ż y tn e : T). M ożna ją przełożyć ukośnie przez pion, tw o rząc jakąś zaprzecznię; można, pośrodku sprzym ie
rzy w szy ją prostopadle, i o derw aw szy nadprzyrodę od ziemi, zrobić skrzy d ła w iatrak a, obracające się w p rz y rodzonym tylko i oderw anym od ziemi ruchu, — czego w yrazem była w łaśnie sw asty k a hinduska. W szystko to nie da ani obrazu człowieka, ani p raw a pow szech
nego życia, istotnego jego kanonu. Daje to dopiero ostatecznie K rzyż chrześcijański.
N adprzyroda ta, pion, w bity w ziemię na jej z a p o mogę, na jej kierunek do Nieba,—sprzym ierzony harm o
nijnie z przy ro d ą człow ieka w obrazie K rzyża chrze
ścijańskiego, już drga, już żyje, już szumi obrazem k rzy ża — Człowieka. D w a ram iona rów nom ierne — to przyroda, ożyw iona przez w pływ N adprzyrody, Sło
wa, — już czująca, już pojętna, rozbiegunow ana na dwie w ładze podstaw ow e: B ytu (tego, co j e s t ) i W iedzy (tego, co w i e), albo w bardziej potocznem ujęciu: C ia
ła i Ducha. O środek — najw ażniejszy, punkt wyjścia i sprzym ierzenia przy ro d y z N adprzyrodą, to D ussa ludzka, oś łączna dw ojga św iatów . Nad nią — pion górny N adprzyrody, Słowo, w skazów ka dążności z a sa dnej życia; pod nią — pion dolny N adprzyrody: w pływ bezw iednych sił i pomocy nadprzyrodzonych, zgodnych z celowością n ajw yższa ziemi (to, co sle nazyw a w te j- 13
lcgji łaską przyrodzoną). Oto człow iek gotow y na ruch, w ym ianę i dążenie sw ych w ładz, na urzeczy w ist
nienie całego K rzyża.
Ja k piękny, jak harm onijny jest te n k sz ta łt K rzy
ża! Zapraw dę, jest on najpiękniejszym, najprostszym ze w szystkich sym bolów na niebie i na ziemi!
P ro sz ę sobie w yobrazić człow ieka, k tó ry b y ob
szedł cały św iat, w idział w iele rzeczy, i k tó ry b y naraz po raz pierw szy ujrzał k rzy ż na sw ej drodze ziemskiej.
Z jaką pow agą zadum y głębokiej stan ąłb y przed tem dziwnem zjawiskiem! Ja k ą dziw ną niezgłębioną tajem nicą m ów iłby on do duszy jego! O! niech będzie po
chw alony każdy krzy ż polski przydrożny!
T ak więc, ustanaw iam y: K rzyż jest obrazem Człow ieka i p raw a powszechnego Życia. Pion jest Nad- przyrodą, przecznica — przyrodą. D w a jej ram iona — przez w pływ N adprzyrody — to dw ie w ładze bieguno
w e żyw otne w człowieku. Ośrodek, — punkt wyjścia i sprzym ierzenia p rzy ro d y z N adprzyrodą — to dusza ludzka, jaźń ludzka z dwojgiem ciążeń i pędów : ku przyrodzie i ku N adprzyrodzie. Pion górny — Słowo w człowieku, Cel i droga ostatecznego dążenia. Z ad a
niem życia człow ieka jest poznanie i urzeczyw istnienie całego K rzyża i w szystkich dróg jego.
Z tych te oretycznych założeń K rzyża w ychodzą;, w yprow adzim y w następnych rozdziałach P ra w o P o w szechne Życia i łączne z niem P ra w o Postępu czło
wieka i znajdziem y stanow isko rozw ojow e na drodze krzyżow ej, gdzie się dziś znajduje człowiek. Z tąd już nie trudnem będzie nam okazać zasady niemylne i ab
solutne odrodzenia człow ieka, r e s p e c t i v e kobiety.
Będzie to część pracy naszej teoretyczna, za którą pójdą szczegóły i w skazów ki praktyczne.
R O Z D Z I A Ł I I
P R A W O S T W O R Z E N I A 1 P R A W O P O S T Ę P U O, jak piękna jest Eugenja odrodzona, urzeczy
w istniająca na ziemi obraz i podobieństw o boże! O, j a ką jest panią w szechw ładną, p a n i ą , panującą nad królestw em całej sw ej przy ro d y , doprowadzonej do tak ślicznego porządku!
Z tw a rz y jej bije poigoda blasków złotych jesieni;
uśmiech jej m ąd ry jest jak w szechprzebaczające słowo błogosław ieństw a ciepłego; spojrzenie — jak klucz św ietlany, otw ierający zcicha przy b y tek tajem nic bo
żych. Słow o E u g en ji... Eugenja mówi nie w iele; Eu
genja jest sam a w ym ow ą najcudow niejszą. Słowo jej jest tylko pieczęcią złotą, zam ykającą list poselstw a bo żego.
O, jak czekałem Eugenji w dni moje sam otne w dni mojej rozterki i trudu, by, jak blask słońca jesien
ny, w szy stk ą złotą pociechą spłynęła na duszę moję.
Nie p rzy szła — nie mogła, nie chciała, choć całą mi du
szą współczuła. W iedziała, w szechm ądra, że, iżby się
okazać, rnusi być pierw ej cała w sercu sw ego miłośni
ka w yczarow ana, w pragnieniu i dążeniu ukochana, wolna, jako rzeczyw istość najm ocniejsza w ew nętrzna—
bez tęsknoty już i p otrzeby zjaw u zew nętrznego, zm y
słom tu biednym n am acalnego... Ale jest, ale żyje tuż obok za zasłoną zm ysłow ą, w świecie W szechobecnośd duchowej, i czeka na mnie. I pierw sze moje zbudzenia się pośm iertne na obszarach now ego już życia pierw szą napotka dłoń jej jasną, kochaną, która, przez m gły mle
czne ostatnie, poprow adzi mnie ku Z orzy w ieczystej.
Ale w róćm y do naszego K rzyża.
P rzyrzekliśm y okazać na obrazie K rzyża P r a w j S tw orzenia i P raw o Postępu, dwie dźwignie ładu wszechistnego i celow ości Życia, klucz zarazem po zn a
nia absolutnego i praw d y w ieczystej.
Naprzód, co to jest P ra w o S tw orzenia?
Jest to praw o pow szechne życia, praw o n ajw y ż
sze R zeczyw istości, praw o, w edług którego istnieją i rozw ijają się w szystkie rzeczyw istości, ogniwami swemi postępow em i w iążąc się w jeden W szechśw iat.
P raw o to, jako powszechne, obejmuje c a ł y w szech św iat i stosuje się ta k samo do niego, jak i do każdej poszczególnej rzeczyw istości, — do mknienia, jak i do myśli genialnej człow ieka. Je st to praw o W agi w iel
kiej św iata, na której w szystko się w aż y w różnicow a
niu się bez końca, w w agach bez końca, poddanych c e lowości W agi najw yższej, w skazów ce S łow a w czło
wieku, któ ra ma zdążać i ujednostajniać się sam orzutnie
ze Słowem w Bogu, z pionem W agi Stw orzenia. P ro ściej jeszcze: P ra w o S tw orzenia jest praw em K rzyża, harmoriji i rów now agi ramion jego, jak to zobaczym y niebawem.
Oczywiście, poniew aż Bóg stw o rzy ł człowieka i, pomimo jego upadku, nie opuścił go, lecz żyje, jako Duch w ieczny w ludzkości, m usiał On praw o sw e ż y cia, drogow skaz kicrow rJczy, w m iarę dojrzew ania człowieka, stopniowo mu okazyw ać, o b j a w i a ć . Tak też było istotnie.
Najpierw, jawi On ludzkości luźną ideę siebie, któ
rą ona, zm ysłow a przew ażnie, czci jeszcze bałw ochw al
czo; później, idea ta dochodzi mozolnie w ludzkości, mianowicie w S tary m Zakonie, do czci należytej Boga jedynego, B ytu w sobie, Ojca, po ra z pierw szy jakgdy- by w ybąkanego w hebrajskiem A b b a . .. P rz e z cały S ta ry Zakon rośnie i użyźnia się ta idea Ojca, i za ra
zem z nią przez proroków zapow iada się gorliw ie idea M esjasza, S yna Bożego, urzeczyw istnienie Boga w czło
w ieku. Przychodzi C hrystus, ideę tę S yna Bożego oka
zuje dow odnie ofiarą sw ą na krzyżu.
Zbaw ia istotnie św iat, ginący w strasznej już cze
luści indywidualnej. O tw iera w ro ta powszechności ż y w ota, odsłania w szystko, w yjaw ia w szystko na całą już przyszłość dążenia. Duch św., jako łącznik koniecz
ny pom iędzy Ojcem i Synem, jako sam a istota życia nadprzyrodzonego, już pierw ej zstępuje na Niego. W re szcie, po zm artw ychw staniu, odchodząc do Nieba, rzuca apostołom hasło pow szechne: „Idźcie i nauczajcie w sz y stkie narody w imię Ojca i Syna i Ducha Św iętego!"
I oto w T rójcy tej chrześcijańskiej odstonioMe zo
stało po raz pierw szy i ostateczny całe P ra w o n ajw yż
sze życia, P raw o S tw orzenia, ruchu i w ym iany w ieczv- stej istnienia. Objawione ono zostało naprzód dla w ia
ry i uczucia, by dziś już, po w iekach, mogło sta ć się z ujęcia pojęciem, z uznania poznaniem, w edle samej zapowiedzi i obietnicy Jezusa przysłania Ducha P ocie
szyciela, k tó ry „nas w szystkiego nauczy11.
T ak właśnie, jak przez cały S ta ry Zakon szła ni
cią złotą zapow iedź M esjasza, Syna Bożego, ta k przez cały Nowy Zakon i dzieje now e ludzkości snuje się i rozw ija ów Duch Oświeciciel, b y P ra w o najw yższe życia, praw o Trójcy, okazane przez C hrystusa dla w ia
ry, dziś, w pełni już zrozum ienia, dla całej już harmoaji w ładz, ustalić i m odłą uczynić.
I oto Chrześcijanin, żegnający się znakiem k rzyża (zazw yczaj ta k niedbale!) ani się domyśla, jaki skarb w tym znaku posiada, jakiej tajem nicy najw yższej, w całości mu okazanej, jest panem i dzierżycielem ! P rzez nią, ujmując ją wiednie, w cielając ją w sw e ży cie, może już niemylnie skażoną sw ą przyrodę p rze ro bić na chwalebną, promienną,—uzyskać synostw o boże i nieśm iertelność niebiańską.
Bo zw ażm y tylko, jak się m odła najw yższa ta święci.
Naprzód w ięc: W I m i ę O j c a — ze znakiem na czole, jako w skazaniem w ładzy najw yższej absolut
nej, Źródła w szystkiego B ytu, którego obrazem m a być Człowiek. P o te m : i S y n a - z ruchem pochodnym pionu w zdłuż rdzenia p a c i e r z o w e g o i złożeniem
go w okolicach serca, na znak łączności ścisłej Ojca z Synem, G łow y z Sercem , M ądrości z Miłością. W re
szcie: i D u c h a Ś w i ę t e g o : przecznica p rzyrody ludzkiej, dwie jej w ładze, dw a jej bieguny, Duchem św iętym spełnione; to znaczy: że p rzy ro d a ludzka, cia
ło i duch ludzki, jedynie w Duchu bożym i św iętym spełnione, stanow ią o praw idłow ości, o harmonji K rzy
ża, — rów now adze w iecznego P ra w a stw órczego.
Taki jest w zór boży K rzyża i w ym iany w nim Trójcy Świętej, jako P ra w a najw yższego życia, dźw i
gni w szystkiego istnienia.
Nie możemy, w pracy tej popularnej, w y p ro w a
dzać na drodze filozoficznej rozw oju tego P ra w a stw ó r
czego i w ym iany jego składników niezbędnych, p o w sta
łych z zasadniczej trójcy. M ożem y tylko powiedzieć ogólnie, że dla rekonstrukcji krzyża, biorąc go od p rzy rody ludzkiej, dw u ram ion przecznicy, — przez działa
nie ośrodka, jako elem entu łącznego p rzy ro d y z nad- przyrodą, pow stają natychm iast w ram ionach tych dwa bieguny-skladniki, stanow iące B yt i W iedzę wszelkiej rzeczyw istości; co razem z ośrodkiem , jako elementem neutralnym , daje 3 elem enty pierw iastkow e; że, dalej, natężenie się tych elem entów aż do swoich krańców (ramion krzyża) daje dw a elem enty pochodne: po
w szechny B y t i pow szechną W iedzę; zaś pow rót ich ku środkow i daje dw a elem enty przejściow e: przejścio
w y B yt i przejściow ą W iedzę; oo razem w szystko s ta nowi 7 e le m e n tó w ,—'S kładników części elem entarnej—
kierow nictw a i okazania w zoru bożego.
Następuje potem część system atyczna, stanow iąca już o zasłudze człow ieka i sam oistnem już u rze czy wistnieniu przez niego w zoru bożego. M ianowicie: B yt w pływa do W iedzy, W iedza w pływ a do Bytu, dwa bieguny sprzeczne przenikają się, mocują i w ażą; to 2 pierw sze klasy złączenia różności biegunów-składni- ków. W ynikająca atąd H arm onja tego w ażenia się, tej różności w złączeniu, będzie 3-cią klasą system atyczną.
W reszcie, przez w pływ powszechności, składniki utoż
samiają się w złączeniu, w racając zw ycięsko do ośrod
ka i w ieńcząc dzieło spełnienia rzeczyw istości K rzyża.
7 elem entów części elem entarnej, 4 klasy złącze
nia system atycznego, — razem 11 składników P ra w a Stworzenia.
O środek i dw a bieguny, ich natężenie się pow szech
ne i pow rót do ośrodka, ich przenikanie się w zajem ne i w pływ y na się, ich H arm onja i w reszcie w ieńcząca Tożsam ość — oto ruch i w ym iana w szechistnego tego P raw a.
P roszę sobie w yobrazić, jak tryum falnie, gloryj- nie, odbyw ała się ta w ym iana stw ó rcza w człowieku przed jego upadkiem, jak odbyw ać się będzie w czło
wieku now ym odrodzonym . Od ośrodka W ładzy bo
żej dw a bieguny, dwie w ładze zasadnicze ludzkie, siłą jakgdyby piorunow ą stw órczą, n atężając się, w t i - cały do ośrodka, — jak błyskaw ice, przenikały sie w za
jem, szukając się w sw em niebie, i w doskonałej rów nowadze, w harmonji szczęśliw ej, w ra ca ły znów do swego źródła boskiego, do jedności z Bogiem. Je st ty, jak ciągłe rozpękanie i scalanie się słońc stw órczych,
W potędze nieWysłownej, wiecznie jednoczesnej i w szę
dy obecnej, w tożsam ości rajskiej B ytu i W iedzy.
Ale człow iek upadły odbudowuje Ii mozolnie, m o
ment za momentem, w iek za wiekiem, krok za krokiem, piędź za piędzią, to praw o w ieczystej rów now agi K rzy
ża. Cale dzieje — to dzieje n apraw y K rzyża, napro- stow yw ania p rzy ro d y ludzkiej do K rzyża N adprzyrody bożej.
O baczym y niebaw em na P raw ie Postępu, w yni- kającem z tego P ra w a Stw orzenia, w jakiem miejscu tej odbudow y K rzyża znajduje się dziś ludzkość, jak wielki k ryzys, jedyny w dziejach, dziś przechodzi, i ja
ką odpow iedzialność za sw e już dzisiaj: B y ć a l b o n i e b y ć , bierze na sw e życie świadome.
Tym czasem konkludujem y: P ra w o Najw yższe, P raw o S tw órcze, jest P raw em T rójcy Sw., objawionem całkowicie w Chrześcijaństw ie, praw em ruchu i w y m iany jej w obrazie K rzyża, jako w zoru idealnego Czło- w ieka-Boga, Syna Bożego.
W szystkie niesnaski indyw idualne i dziejow e są wynikiem naruszenia harm onji tego praw a, odchyleniem od niego życia, naruszeniem rów now agi ramion K rzyża.
W ojna ostatnia św iatow a jest bilansem i sądem ostatecznym za to dziejowe rozrów now ażenie K rzyża.
Tak, np„ p rotestantyzm był naruszeniem rów no
w agi od strony W iedzy, schizm a — od stro n y biernego Bytu. Czyli, w stosunku do całości K rzyża, jako w zo
ru w ieczystego Człowieka-Boga, pierw szy był w uzna
niu C hrystusa przew agą C hrystusa-C złow ieka, druga—
przew agą C hrystusa-B oga, podczas gdy w zór ten do
skonały zaw iera się w zupełnej harmonji i rów now adze Boga i Człow ieka. Skutki życiow e tego odchylenia się od praw a poprzez wieki s ą d z i ś widoczne. T ak jednak musiało być dla tem lepszego umocnienia się ludzkiego ducha w dążności do poznania dziś tego praw a.
Zadaniem dzisiejszej ludzkości jest zrów now ażenie już ostateczne dwu szam otanych dziś ramion K rzyża, dla osiągnięcia w pływ u N adprzyrody, poznania dróg absolutnych, urzeczyw istnienia całego K rzyża.
Jeżeli ludzkość w ysiłkiem sw ej zasługi sam orzut
nej nie uczyni tego, — zginie, pociągając za sobą now y kataklizm, now y upadek pow szechny.
«
P rzejdźm y ostatecznie do P ra w a Postępu. Czem, jest to P ra w o P o stęp u ? Je st to praw o, w ynikające z P ra w a Stw orzenia, przez któ re upadła ludzkość od
budow uje jakgdyby od w spak ten pow szechny w zór praw a, ten K rzyż całkow ity, w pochodzie stopniowym i postępow ym dziejów', w ykreślonym jej przez O patrz
ność.
P am iętajm y ciągle 2 rzeczy:
1) że P ra w o S tw orzenia iści się ciągle (bezw ied
nie naw et dla człow ieka) na każdym punkcie jego drogi;.
2) że iści się ono ciągle z podw ójną funkcją: po
mocy bożej, czyli w zoru bożego, zaw artego, mniej lub więcej świadomie, w sumieniu człow ieka, i zasługi człowieka, w yboru, zaw artego w jego czynności sam o
rzutnej. Człow iek odstępuje od tego w zoru, paczy go, sprow adza klęski dziejowe. Bóg zsyła w ted y pomoce
specjalne; w reszcie, w najkrytyczniejszej chwili dzie
jowej, p rzesy ła Zbawcę, S yna Swego, k tó ry już całą drogę i praw dę w yśw ietla i okazuje. O dtąd już ludz
kość ma całkowicie polegać na w łasnej sw ej wolnoś -.i i w yborze względem gotow ej łaski bożej.
Dla tem plastyczniejszego uprzytom nienia sobie tego P ra w a Postępu, w yobraźm y sobie, m ając w ciąż idealny K rzyż przed oczyma, że ludzkość, pierw otny Adam, spadł rzeczyw iście z niego, strac iw sz y praw ie zupełnie pam ięć jego w zoru — i że pow stała z tego ludzkość poczyna stopniowo, m ając jedynie pozostały pion pomocy bożej, w spinać się po nim mozolnie, by dzieło stracone odtw arzać.
Pom iniem y p ierw szą erę tego w spinania się ludz
kości po pionie bożym K rzyża od jego osady w ziemi,—
erę tradycji, erę M elchizedeka, cudownego króla poko
ju, i P atry arch ó w , mgliście pozostałą w podaniach z czasów zam ierzchłych.
Poczniem y odrazu od ery historycznej, ery, datu
jącej się od punktu zasadniczego, od ośrodka, łączącego przecznicę z pionem K rzyża.
D otarłszy do tego ośrodka, ludzkość, jak rzekliś
my, nie znająca w zo ru K rzyża, i kierująca się li instynk
tem życia (jakkolwiek K rzyż ten idealny w iecznie istnieje), poczyna sw ą w ędrów kę lew em ramieniem K rzyża, bytow em , cielesnem, czuciowem, indywidual- nem, — i kieruje się, oczywiście, ku nieznanemu k rań cowi tego lewego ramienia. To czasy pierw sze zm y
słow e rozw oju historycznego ludzkości, czasy W scho
du; Indyj, Asyrji, Babilonji, H ebreów , Egiptu i t. d. Sci-
gany c e l jest jeszcze c i e l e s n y , osobniczy, dobro
bytu fizycznego. Ale oto Bóg, Duch w ieczny życia, nadąża ze sw ą pomocą. Daje pierw sze sw e O bjaw ie
nie ludzkości: W edy, a głównie Dekalog. Tak ludzkość dociera do końca lewego ram ienia, kończąc okres swój pierw szy rozw oju historycznego.
N atężona w sw ym rozw oju indyw idualnym , zm y
słowym, w lokąca za sobą lubież, rozkosz pam ijących i niewolnictwo m as,—by nie stoczyć się w dół, ludzkość ciągnie z pow rotem tem że ramieniem, już te ra z licem ku ośrodkowi K rzyża, rozw ijając now ą w ładzę w sw ej in
dywidualności, . — pierw szych potrzeb pow szechnych życia. U trw ala już samoistnie, rozumem, daw ne k ro ki instynktow e i pomoce boże, w ciela je w życie spo
łeczne, ściga wielki c e l p o l i t y c z n y , m o r a l n y . To czasy żyzne głównie Grecji i Rzymu, czasy repu
blik i imperjum, w yższego już w yzw olenia ludów, — czasy p i e r w s z e g o s t w o r z e n i a s i ę s a m o i s t n e g o c z ł o w i e k a . C zasy postępów um ysłowo- moralnych, — S okratesa, P latona, przeczucia już wielkiej, nieznanej jeszcze sfery Ducha, w łaściw ej P o
wszechności życia. W esencjonalnym narodzie żydow skim czasy przeczucia, zapow iedzi i oczekiwania M e
sjasza, Zbaw cy ludzkości. T ak w bujnem tem życiu dociera ludzkość znów do ośrodka K rzyża, pełniąc dru
gi okres rozw oju sw ego historycznego.
Nie m ając dalszego celu życia, nie znając dalszych dróg K rzyża, rozsypuje się po tem lewem ramieniu by- towem , obciążą go sw ą bujnością, rosnącem skażeniem indywidualnem w skutek nasytu i zbytku, próżności
i nudy, — grozi zaw aleniem się całego ramienia. C za
sy rozmożonego imperjum Rzymskiego, czasy w y uzdania już im peratorów , „chleba i igrzysk" mas, k ra wędzi straszn e j życia.
I w ted y w łaśnie przychodzi Zbawca, od Boga po
słany, otw ierający całą ostateczną bram ę życia, bram ę Ducha i Św iatła, ramionami własinemi na K rzyżu ofia
ry dobrowolnej naprostow ująey przecznicę rozchwianą i o tw ierający nowe jej ramię, ram ię Pow szechności ży cia. Spełnia On, przedujm ując S w ą sobą, sw ym w zo
rem, całą przyszłość już po kres ludzkości, okazuje ca
ły K rzyż, całe praw o w szechistne życia. Zbawia całe dzieje.
O kazuje to praw o naprzód dla uczucia, dla w iary szkolącej się ludzkości. P oczyna się 3 okres rozw oju ludzkości, W ieki Średnie, — pochód jej od ośrodka p ra wem ram ieniem K rzyża, ramieniem otw orzonej W iedzy Ducha, Ś w iatła w ieczystego. Ludzkość otrzym uje w tó re i ostateczne Objawienie, D obrą Nowinę ży w o ta w ie cznego. Ściga wielki c e l r e l i g i j n y — b ra te rstw a i miłości bliźniego.
T ak przez ekstazy strzeliste św iętych i m ęczenni
ków, przez rozkw ity jeszcze feodalne, rycerskie, tru- w erskie indywidualizm u w tej sferze powszechności, dociera do k rańca tego ram ienia praw ego, w yczerpując się i kostniejąc w reszcie, w padając w przesadę, za
bobon i obciążenie cielesne.
P oczyna się now a reakcja. Reform acja i p ro te
stantyzm otw ierają 4-ty okres, dzieje nowe, na drodze pow rotnej praw ego tego ramienia Ducha i pow szechno
ści. O kres, u trw alający znow u daw ne drogi boiskiem poznawczem i praw odaw czem , okres torow ania pełnej wolności ludów, konstytucyj i wielkich rozw ojów um y
słowych, zdobyw ania pewności w iedzy (Kant, filozofj niemiecka z dążnością do Absolutu). O kres w t ó r e g o s t w o r z e n i a s i ę c z ł o w i e k a , rozw oju du cha w sam ym duchu, jak poprzedni był jeszcze ro z wojem ciała, czucia w tym duchu. Ludzkość ściga w iel
ki c e l u m y s ł o w y , duchowy.
I tak trw a to aż do dotarcia ludzkości znowu do ośrodka K rzyża i zakończenia okresu w ybuchem w iel
kiej rewolucji francuskiej.
T ak więc, cała przecznica została już poznana i dośw iadczona w podw ójnych kierunkach ramioti:
pierw szego O bjawienia bożego, pierw szego stw orzenia się ludzkiego, w tórego O bjawienia bożego, w tórego stw orzenia się ludzkiego. C z te ry cele: cielesny, mo
ralny (polityczny), religijny i um ysłow y zo stały już- rozw inięte. B yt i W iedza, Indywidualność i P ow szech
ność zostały już docześnie w sw ych celach dośw iad
czone.
I oto od Rewolucji francuskiej w kroczyliśm y w okres piąty, przejściow y, okres k rytyczny, okres w yłączających się w zajem 4-ch celów przebytych, w tym w yciągu już now ego tego okresu sprow adzo
nych do dwóch celów zasadniczych, dw óch biegunów życia pow szechnych i sprzecznych: p r a w a b o ż e g o i p r a w a l u d z k i e g o .
Ludzkość, nie zadaw alająca się już instynktow o, celami dotychczasow em i, celami ziemskietni i w zględ-
neini, nie m ająca natom iast jeszcze celu absolutnego wiednego, ro zsypaw szy się po obu ram ionach p rze cz
nicy, szam oce ją, w alczy ze sobą, grozi upadkiem i zagładą w zajem ną. S praw iła antynom ię, praw ospór i w ielką zaprzecznię życia dotychczasow ego. Rozbiła się na 2 obozy: ko n serw aty stó w i liberałów , tradycjo
nalistów i wolnom yślnych, narodow ców i socjalistów, słowem — w yznaw ców p raw a bożego i p raw a ludz
kiego, praw icę i lewicę.
I jedni, i drudzy mają sw oje racje i nie m ają ca
łej racji. Nie mąją w łaśnie dopełnień stro n y przeciw nej. Polegający na praw ie bożem nie mają żyw ego poczucia sam orzutności rozum u ludzkiego, jako n arzę
dzia, sam oistnie zdobyw ającego postępy i cele tego p raw a bożego. Polegający na praw ie tylko ludzkiem nie mają ż y w e g o dopełnienia ciągłej obecności w sobie p raw a bożego, jako wiecznego źródła i rękojm i m oral
nej postępów człow ieka. Spór ten i w alka ta są po
wszechne, na w szystkich polach życia ta k indyw idual
nego, jak i zbiorowego. Jak w sejmie kłócą się dwa stronnictw a, praw ica i lewica, ta k w człow ieku kłócą się dziś dwie w ładze: rozum doczesny i uczucie, po
znanie i w iara. I niem asz ztąd żadnego celu stałego.
Jakiż jest sens tej antynomii społecznej, tej sprzeczni i b raku celu jednego, stałego, i co ta an ty nomia w skazuje?
W skazuje ona w łaśnie, że ludzkość przebyła ju t w rozw oju sw ym historycznym całą przecznicę p rzy ro dzoną sw ych celów doczesnych, w zględnych, i domaga się celu absolutnego, bezw zględnego, jedni przew o d
niej i szczytnej dla obu sw ych biegunów stw orzonych.
Odzie jest ta jednia i cel ten absolutny? J e s t nim pion górny K rzyża, N adprzyroda w człowieku, Słow o w nim boże, stw órcze.
I oto — cel przyszły, ostateczny wielkiej dążno
ści ludzkości, now a jej era przyszła, era celów ab
solutnych. W zw yż po tym pionie ludzkość będzie m u
siała poznać P ra w d ę absolutną, w pow rotnej znów d r o dze do ośrodka urzeczyw istnić Dobro absolutne, dwa cele ostateczne, torujące nieśm iertelność człowieka. Za
danie to — 6-go i 7-go okresów e ry absolutnej, dale
kich jeszcze w ieków przyszłości, do których dziś już bram ę ma dostrzedz ludzkość. Temi okresam i Krzyż cały zostanie spełniony.
*
D otarliśm y do sedna poznania chwili dzisiejszej, wielkiej jej w agi dziejowej i zaw isłego już tylko od ludzkości przyszłego losu św iata. W yszkolona na w szystkich drogach sw ej p rzy ro d y stw orzonej, pusz
czona już, b y ta k rzec, z paska Opatrzności, ludzkość ma zdać dziś sam a egzamin — trafić do Boga w sobie żyw ego, do Celu sw ego stw órczego. O dbyć się to mo
że tylko drogą zarządzenia w sobie kornego rów no
wagi dw u w ładz sprzecznych, dla tem snadniejszego otw orzenia się w niej tego Słow a, tej N adprzyrody utajonej, nam iętnościam i i złościami ziemskiemi dzisiaj zamulonej.
W ted y jedynie, w edle otrzym anego już W zoru zbawienia, sam a się zbaw ić zdoła, poznaw szy całą
P ra w d ę objawionej w C hrześcijaństw ie Istoty życia i uczyniw szy ją przew odem sw ych kroków. I na tem poznaniu w łaśnie polega wieiki cel odrodzenia dzisiej
szego, dla nieplonnego już w cielenia tego celu w życie.
R easum ujem y ten rzut najpobieżniejszy:
Ludzkość przebyła erę sw ych celów względnych, doczesnych, i ma przejść do e ry absolutnej sw ego ży cia, „nowego nieba i nowej ziemi".
Je st obecnie w krytycznej erze przejściowej, gdzie sam a w łasną w olą ma stanow ić lub o sw em zbawieniu, lub o sw ej zagładzie. O kres ten, k tó ry może trw ać kilkaset lat, jest narażony na wielkie kataklizm y i n a
w et na całkow ite zniszczenie ludzkości, jeżeli naród ja
kiś całym w ysiłkiem ducha i dobrej woli nie nadąży z okazaniem P ra w d y absolutnej i w zoru nowego życia.
Polska, tak widomie celowo w skrzeszona przez O patrzność, ma być tym narodem.
Ma się to dokonać przez indywidualne, oparte na.
poznaniu Celu absolutnego, odrodzenie jednostek, dla stw orzenia nowego ducha szczytnego, nowej atm osfe
ry w ysokiej ideału chrześcijańskiego w narodzie.
Na tem kończym y te o re ty cz n y nasz w ykład od
rodzenia, k tó ry uw ażaliśm y za niezbędny dla pozna
nia absolutnych jego zasad. P rzejdziem y te ra z do p rak tycznych rysów odrodzenia, obrazując je głównie na w zorze odrodzonej już kobiety, Eugenji. P rz y rz e k a m y też w przyszłości, z sam ej kolei rzeczy, w iększą dostępność treści.
28
R O Z D Z I A Ł I I I
E U G E N J A Z R Ó W N O W A Ż O N A
K iedy Eugenja była jeszcze m ałą dziesięcioletnią Genią, zdarzyło się raz, że siedziała w saloniku, cz y ta
jąc książkę, zaś w przyległym pokoju sp rzą tała M ary
sia. Jak to M arysia: stuk, puk — szczotką o każdy mebel, ■— zdało się, że porozbija w szystkie. M ała G e
nia przez dłuższą chwilę znosiła to deripliiwie, w re sz cie odezw ała się do M arysi:
— M arysiu! Nie uderzaj tak sprzętów , to je boli' Na to M arysia rezolutna, stan ąw szy ze szczotką w drzw iach:
—-, Jakto, panienko, boli? P rzecież one nie czują!
Ale na to m ała Genia:
— Ależ, M arysiu! to je boli — w e m n i e ! O, cudna Geniu! Ja k w ielką m ądrość pow iedzia
łaś, dotyczącą całej istoty św iata i rzeczyw istości! S for
m ułow ałaś odrazu, czułym sw ym um ysłem dziecięcym, to, do czego Kant, wielki filozof, doszedł po latach w y siłków, dociekaniam i całych w ieków myśli poprzedzo
ny *). Pow iedziałaś, że ocena rze czy i myśli zaw iera się, jako rzeczyw istość jedyna, w tym rów now ażącym je ognisku, i ośrodku, w tej w skazów ce czułej cz ło w ie
ka, k tó ra jest um ocow ana do przecznicy p rzy ro d y ludz
*) K aniow ska idea o b o w i ą z k u w jego K r y t y c e p r a k t y c z n e g o r o z u m u , jako pierw sze niezłomne uzasadnienie rozum owe m oralności chrześci
jańskiej. (P rzyp. aut.).
kiej, w ażącej dwie szale człowieka, dwie w ładze jego zasadnicze, ducha i ciało, poznanie i uczucie, a Której zadaniem jest sta w ać w równi, ujednostajniać się z pio
nem podstaw y wagi, z zasadą całej jej rzeczyw istości.
W skazów ką tą czł-owieka jest jego s u m i e n i e , piękny w y raz polski, nieznany w językach Zachodu *).
Je st ona S ł o w e m w człowieku, któ re m a staw ać w równi, ujednostajniać się ze S ł o w e m w Bogu, z pionem całej W agi.
P ow iedziałaś więcej, Geniu! R ozw iązałaś w s p i- sób dziecięco - przeczuciow y to, co założył Jezus, jaka fundament całej Nauki Chrześcijańskiej, a co zaw iera się w słow ach: „Nie czyń tego drugiemu, czegobyś nie chciał, żeby tobie czyniono!11 S praw dzianem w iecz
nym dla boskiego tego nakazu jest w łaśnie owo „boli w e mnie11, ow a czuła w skazów ka boża dla kierunku całej przyrody, dwojga szal wagi człowieka, — sum ie
nie. M niejsza o meble! Kto potrafi być czułym dla sprzętów , będzie snadnie czulszym dla ludzi.
Pom iędzy dwiem a różnorodnem i w ładzam i czło
w ieka i rzeczyw istości, od stro n y B ytu i od strony W iedzy, — pom iędzy Rzeczam i i pomiędzy Myślami, w skazów ka ta, sumienie to, jako w y ra z boży zam ierzo
nej Harmonji św iata, jest najcudniejszym zjaw em jego Celowości, jest Ładem i Pięknem wszechistnem , — Ł a dem od stro n y objektyw nej, Pięknem od stro n y sub
iektyw nej człow ieka, a sam zjaw tylko tajem niczy je
*) Utożsam ia się tam on z ogólnem pojęciem ś w i a d o m o ś c i . P orów naj franc. c o n s c i e n c e .
dnego Piękna jest już mocen m yślącem u i niezepsute- mu człow iekowi ugiąć kolana przed Bogiem nier znanym...
Spójrzm y jeszcze raz na K rzyż i sprzym ierzm y go te ra z z w agą. Umieśćmy lub zaw ieśm y tak w aee na K rzyżu, by d rążek poprzeczny ze zw isającem i z nie
go szalam i w ypadł na przecznicy K rzyża. W skazów ka drążka w ypadnie w tedy, oczywiście, na linji piona Krzyża. Jest to zgodność absolutna w agi z krzyżem . W aga w zasadzie nie jest niczem tanem, jak Krzyżem w ażącej się p rzy ro d y ludzkiej, jak K rzyż nie jest ni
czem innem, jak w zorem wagi, jak zw ażoną już w agą N adprzyrody bożej.
T eraz w ażm y. W iem y już, czem są ram iona K rzy
ża. S ą one B ytem i W iedzą, są one Dobrem i P raw dą, są one P raw em m oralnem i Dogmatem, sa one czarni i M yślami najw yższej Rzeczyw istości.
W s k a z ó w k a-C e 1 o w n i k d rążka przyrodzo nego W agi ludzkiej, o ile ujednostajnia się z pionem Krzyża, stanow i H arm onię w ieczystą, urzeczyw istnie
nie w zoru B oga-C zlow ieka.
Zw róćm y uw agę już te ra z na 2 rzeczy: 1) W aga życia doczesna nie jest nigdy w absolutnym pokoju Życie jest ruchem. Nie jest ono naw et w rów now aż
nym, jak powinno być, ruchu. Chodzi o to, żeby w ska- zówka-celownik odchylała się jaknajmniej od pionu, żeby d ą ż y ł a do utożsam ienia się obrazow ego z nim Z tej dążności żyw ej i z tego stykania się z pionem Absolutu płynie w szy stk a tw órczość, w szy stk a żyw a treść istoty Chrześcijaństw a.
2) D otychczasow e stanow isko dziejow e człow ie
ka w rozw oju czterech jego okresów (celów), jak to przedstaw iliśm y w rzucie historiozoficznym (ob. P r a wo Postępu w rozdziale II), było ważeniem się jego i w ym agało zasługi jego rów now agi tylko na dwóch biegunach każdej pojedynczej szali na celowo przechy
lanym przez O patrzność drążku p rzy ro d y ludzkiej, dla postępow ego szkolenia człow ieka. W ym agana więc była tylko rów now aga częściow a, w ład zy dominującej, zaw sze, oczyw iście, dw ubiegunowej w edług w zoru c a łości. P rz ed sta w i to się ta k obrazow o, jak gdyby na każdej przew ażanej opatrznościow o szali przyczepiona była now a w aga sam oistna, m ająca się tylko przez się rów now ażyć i zapraw iać do dzieła przyszłej wielkiej rów now agi — całkow itego urzeczyw istnienia K rzyża.
Celownik w tedy tej małej w agi przyczepionej, w skutek sam oistnego jej ruchu, sta w ał przy rów now adze ró w nolegle do pionu wielkiej wagi, nie w ypadał jednak na nim, był zdała od niego, zdała od Boga, nie stanow ił tożsam ości nim obrazowej.
Co innego już dzisiaj, po przejściu okresów szko
lenia. Dziś w ym agana już jest rów now aga nie na każ
dej z pojedyńczych dwóch w ładz, stopniowo zap raw ia
nych w ich biegunowości, odbitej z całości wzoru, lecz rów now aga sam ych dw óch w ładz zasadniczych, dwóch wielkich połów człowieka, z celownikiem na s a m y n już pionie bożego w zoru, na drodze już absolutnej. I na tem w łaśnie polega wielki sens idącej epoki, epoki wcielenia już ideału chrześcijańskigo, urzeczyw istnia
nia już (nietylko przybliżania) K rólestw a Bożego na
ziemi, 1 seiis tej szam ocącej się epoki przejściowej dla otw orzenia już wiednego drogi absolutnej. Jeżeli ludz kość zasługą sw ą nie uczyni tego, zginie w obłędzi3, gdyż straci sw ą rzeczyw istość istnienia, — Krzyż.
Obaczm y teraz, jak rozrów now ażają się te w ła
dze ludzkie w stosunku do sw ego w zoru K rzyża. O ile któraś szala bardziej przew aża, o tyle d rążek wagi (przyroda ludzka) u tw arz a w iększy k ąt z przecznicą Krzyża, o tyle w skazów ka odbiega dalej od sw ej łącz
ności z zasadniczym pionem K rzyża. Gubi się w b ez
celowości. Nie jest. Nic nie w aży. Jeżeli po wiel- kiem przechyleniu szali, np. uczuciowej, nastąpi reakcja (gdyż musi następow ać), i druga szala, szala rozum o
wa, szarpnięta p rzew aży się raptow nie w takiejże mie
rze, w tedy w skazów ka przebiega szybko przez swój punkt pionu, nie mogąc go zgoła pojąć i pochw yci".
I rów now agi nie będzie, gdyż nie będzie dążności do niej, św iadom ego jej ujęcia i zarządu. Będzie tylko człow iek-w iór na podmuchu przygody.
Z tąd praw idło: Rów now ażenie się jest jaknaj- częstszem w czasie i najbliższem w przestrzeni jedna
niem się w skazów ki z pionem, czyli jednaniem się s u mienia z w zorem K rzyża, z Bogiem. O dbyw a się to przez pam ięć tego sumienia i tego wzoru. Ztąd płynie w szystek czyn tw órczy.
O, jak biedny jest człowiek, k tó ry nie chw yta przytom nie tego przebiegania swej w skazów ki, sw ego sumienia, przez punkt jedności z pionem K izyża, z Bo
giem! Taki człow iek żyje w nicości, w łaściw ie nie ży je w cale. G dyż rzeczyw istością i praw dziw em ży- 33
cietti, wogóie życiem, Jest tylko punkt i rhorrielit tej jedności. R eszta jest śmiercią. Czyli, jak słusznie mówi Pism o: G rzech jest śm iercią. Grzech, jako od
chylenie się od w zoru bożego.
Eugenja żyje. Eugenja w łaśnie tą czujnością, tą d ą ż m jc ią do rów now agi w yczuliła doskonale w s k a zów kę sw ą, sumienie, — owo „boli w e m nie“. Nie w y nika ztąd, by Eugenja nie w ażyła się w cale, by trw ała w jakiejś m artw ocie nirw any hinduskiej, na w zieraniu lotosów. P rzeciw nie. Z chrześcijańska jest całkiem inaczej. Im bardziej jest w yczulona ta w skazów ka, tem w szystkie w rażenia św iata pow odują szy b szy ruch szal-w ładz, tem w ym iana bujniejsza, pełniejsza. Ale Eugenja czuw a tw órczo pam ięcią w łaśnie od sw ej wskazów ki, od sw ego sum ienia chrześcijańskiego, i sza
le rychle ukaja w edle w zoru K rzyża. I w ted y w łaśnie od tej w skazów ki bożej w człowieku, od tego Słow a tw órczego, pow staje harm onijny z celowością bożą św iata — czyn. Jed y n y — rzeczyw isty. Na tej sa- morzutności, na tej mocy tw órczej człow ieka w jedno
ści z Bogiem, zasadza się cala istota C hrześcijaństw a, cała R zeczyw istość istotna.
O każm y to na przykładzie.
Eugenję obraziła w to w arzy stw ie pew na pani.
Rzuciła jej w tw arz obelgę. G dyż w łaśnie doskonałość i rów now aga Eugenji drażni osoby niezrów now ażone, poryw cze. Jak reaguje w podobnym w ypadku czło
w iek pospolity? Mogą być 2 reakcje. P ierw sza — od
Szali uczuciowej. T argnięta obelgą, szala ta przew aża i powoduje natychniiastoiwy odw et. W ybucha pasją, nam iętnością, zw rotną obelgą. U ludzi źle w ychow a
nych powoduje naw et odw et na drodze bójki. Albo też druga reakcja. P rz erzu c a się szybko w rażenie z szali uczucia na przeciw ległą szalę rozum ow ą. W skazów ka- sumienie p rzy tym przelocie ani myśli o sw ym punkcie jedności z w zorem K rzyża. N astępuje drugie roiz- rów now ażinie człow ieka •— od stro n y rozumu. Stoicka pogarda, zimna milcząca w rogość, lub, w najlepszym r a zie, sam olubna obojętność pychy. Często pozew do sądu i rozp raw a przed kratkam i trybunału ludzkiego.
Obie drogi, oczyw iście, nie są chrześcijańskie, nie są stw órcze, nie stanow ią istotnej rzeczyw istości.
Nie tak czyni Eugenja. Ma ona sw oję metodę, me
todę sum ienia czutego. O trzym aw szy niesłuszną obel
gę i odczuw szy ją bardzo na szali targniętej p rz e w a żonego uczucia, pobladła, przym knęła boleśnie oczy i z głębi sw ej duszy w ytchnęła skurczem w ew n ętrz
nym jeden w y ra z błagalny: „O, Boże! B oże!“, — w tu lając się cała, jak ptak, w to gniazdo opieki bożej. S za
le jej, przerzucające się poryw czo od uczucia do rozu
mu, poczęły się uspakajać, i rów now aga w ew n ętrz
na, t. j., przytom ność już jasna Celu chrześcijańskiego^
sprzym ierzyła się zupełnie z celownikiem-sumieniem i poddała się mu całkowicie.
Po mknieniu tem, Eugenja otw o rzy ła oczy i, spo kojna już i pogodna, z dobrocią najw yższą i w spółczu
ciem odrzekła tej pani:
— Ach! Pani dziś tak a w zburzona!
35
Czy w szystko juz? — Nie! T ak czyni dopiero ko-- bieta bierna, kobieta bezczynna i jeszcze sam olubna w sw em w zniesieniu duchowem, — słow em , kobieta nie tw órcza, nie całkow ita z, chrześcijańska. Eugenia zaś jest „dobrze urodzoną11 w Bogu, kobietą rzeczyw isto
ści stw órczej.
N azajutrz, pogodna, dobra, wolna, z pro sto tą w iel
ką udała się do tej pani. W yciągnęła ku niej serdec?
nie ręce na pow itanie i rzekła najzw yczajniej:
— W czoraj uraziłam panią słow em nieostrożnem . P rzysyłam się z nią pogodzić i przeprosić ją.
I oto pani ta zrazu stanęła osłupiała, potem sp ło nęła, łzy duże nabrzm iały jej w oczach, i po chwili już
7, płaczem p rzypadła do piersi Eugenji.
— Ja k to ? Pani mnie p rz e p ra sza ? pani?., p rz e
cie to ja — to ja... •
— Nie pani, nie p a n i --- m ów iła jej Eugenja, — io nasze biedne nerw y!
Usiadła z nią, płaczącą na jej piersi, gładziła jej w łosy, i sam a płakała z nią, pocieszając ją:
— Płaczm y, płaczm y! To nam ulży, to nam du
sz ę opłócze, to nas lepszem i uczyni!..
Czyn stw órczy został dokonany.
Dwie szale przyrodzone targane, uczucia i rozu-
> mu, z odnośnemi sw em i zjaw am i ir.ożliwemi, odwetu i. pogar dy, złości i obojętności, rozw iązały się w C e
low niku stw órczym nadprzyrodzonym , jedynym okazi
cielu R zeczyw istości — w P r z e b a c z e n i u chrześci- jańskiem.
Tak oto się trafia zw ycięzko sumieniem do su
mienia.
I rany ludzkie się zagoją, i ludzie czyniący umrą, ale czyn taki stw órczy, jako atom św iatła. dosKonaiący Pow szechność życia, ży ć będzie w zjaw ie urastającego w ciąż Dnia.
I oto jest R zeczyw istość chrześcijańska, i oto jest Eugenja zrów now ażona.
R O Z D Z I A Ł I V
E U G E N j ;a m i ł o s i e r n a Nie m ogąc w ychodzić z domu, siadyw ałem pod zachód słońca na balkonie, zkąd widok, z powodu k rań ca już zabudow ań miejskich, sięgał dalekich p rze stw o rów. Z drugiej stro n y ulicy był parkan, a u tego p a r
kanu, codziennie o tej porze, sta ł żebrak niefortunny, polujący na dość rzadkich przechodniów spokojnych I codziennie o tejże porze chodnikiem koło parkanu przechodził stateczn y pan sta rszy , bardzo starannie ubrany, w rękaw iczkach, sztyw ny, godność sw oję z po w agą w ielką niosący. A gdy żebrak w yciągał rękę ze zw ykłą zw ro tk ą żałosną, pan ów, nie spojrzaw szy na niego, nie zm ieniając ani kroku, ani postaw y, mijał go rzucając przed siebie pięknym basem dobitnie w yarty kulow ane w y ra zy :«
„Z za sa d y nic nie daję! Z zasady nic nie d a ję !“
I tak codziennie bez zmiany.
W idząc to, m yślałem sobie: P ierw sze słow a, jaKie pan ten, gdy umrze, usłyszy na tam tym świecie, będą napew no te oto, odbite z ziemskiej p rzestrzeni:
„Z zasady nic nie daję!“
I oto są z a s a d y , jeden biegun miłosierdzia, te?
od stro n y rozumu. Z aw iera się on w pojęciu ciekawe- go w y razu o etym ologii greckiej: f i l a n t r o p j a , — ukutego, zda się, przez ludzi now ych dopiero po re w o lucji. Bo proszę tylko zw ażyć. W y ra z ten ukuty został po 18-tu w iekach istnienia sw ojskiego chrześcijańskiego pojęcia i nakazu m i ł o ś c i b l i ź n i e g o . Filantropia zaś znaczy w przekładzie: m i ł o ś ć c z ł o w i e k a . W yp ły w a w ięc ztąd, że filantropja, zatw ierdzaiac r o zum owe pojęcie miłości, odrzuciła w tej zamianie k la sycznej pojęcie bliźniego i zastąpiła je szczególnem po
jęciem człow ieka, h o m o s a p i e n s , a w łaściw iej:
b e s t i a s a p i e n s . Chcąc te d y działać społecznie, zw olniła się z poczucia bliźniości, w łaściw ej pow szech
ności człow ieka, i zatw ierdziła tylko w ygodną jego in
dywidualność.
Je st to, oczywiście, stanow isko nietw órcze, nie
czynne, gdyż pieniądz m artw y, daw any publicznie, nic przez się nie tw o rzy , jeżeli nie dołącza się do niego in
na w aluta, której „mól ani rdza nie zjada" i któ ra n k podlega spadkom na giełdzie, — w aluta duchowa. — Przeciw nie, sam przez się pom naża on nędzę, chciwość, zazdrość, pociąga upadek m oralny, zaciera godność ludzką. Nie odmienia gruntu życia. Taki pan, składający
ofiarę w kurjerze, pow odow any lub próżną ambicją, lub . przyciśnięciem w prost do m uru“ p rzez innych, w y m agający na pierw szem miejscu, by nazw isko jego było w ydrukow ane (nie zastanaw iam y się nad ohydą morał*
ną tego zjaw iska w obec ew angelicznego: Niech nie wie lewica!..), taki pan, powiadam y, w imię zasad filan- tropji, pragnie tylko (w najlepszym razie) samolubnie, by nędza zniknęła, bowiem drażni oczy jego na prze- cnadzce po sutym obiedzie, — b y się ukry ła gdzieś i nie m ąciła jego pogody traw ienia i egoistycznego z a dowolenia z siebie. Nie łudźm y się! Pieniądz, oczyw i
ście, jest potrzebny do budow y i popraw y życia, alt pieniądz sam, jak rzekliśm y, paczy raczej duszę i m jałowej glebie spienia raczej chw asty, niż kłosy. S u
mieniem tylko trafia się do sumienia. I jeżeliśmy nie spodleli do reszty, to tylko dlatego, że do tej filantro
pii społecznej, do tych datków m artw ych, do tej paro dji dooroczynności, p rzesącza się jeszcze odrobina mi łosierdzia z ducha polskiego, z datków zazw yczaj ma
łych, i ocala ogólną tę fabrykę bezdusznej łataniny.
Coby jednak było, gdyby każdem u datkow i to w a rz y szył napraw dę czyn m iło sie rn y !... Byliśm y najmoż
niejszym narodem św iata!
*
P rzejdźm y te ra z do drugiego bieguna, przeciw ległego do filantropji, bieguna uczuciowego w m iło
sierdziu. Będzie nim w s p ó ł c z u c i e . W y starcz a Ii ono samo, jest li napraw dę dobroczynnem ? Nie) W spółczucie samo jest bierne, współczucie samo jest
bezradnem zamulaniem się w skażonej przyrodzie, na- łcgiem w ygodnym i gnuśnym w spólbiadania, tkliw ością często zdaw kow ą, usypiającą zm ysły, jak ciepła kąpiel.
Z aczyna się od gadania i kończy się na gadaniu. Je st ono, jak narkotyk, zrazu niecący, potem obezw ładnia jący duszę. Nic nie tw orzy, nic nie zaradza. Słupieje i czeka. Tonie w łzach z łatwopędnyich gruczołów . Je st lunatyzm em życia. Nie mniej, jak dobrem i chęciami, i współczuciem bezczynnem jest piekło w ybrukow ane.
I oto mam y dw a bieguny m iłosierdzia: W spół
czucie i Filantropię, — ten — od stro n y bytow ej, uczu
ciowej, i ten — od stro n y wiednej, rozumu doczesnego.
Spójrzm y te ra z na nasz w zór pow szechny: na K rzyż i na zaw ieszoną na nim w agę z szalami. W iem y już, czem jest w skazów ka-celow nik, przym ocow any do d rążka p rzy ro d y naszej. W iem y, że stanow i on rz e czyw istość życia w ted y tylko, kiedy sty k a się z pionem K rzyża, kiedy świadom jest tej łączności. P atrzm y te raz. O ile k tóraś szala, czy w spółczucia, czy fila n tro pijnej zimnej zasady przew aża, o tyle w skazów ka, na praw o czy na lewo, odchyla się od pionu K rzyża, od zasady Rzeczyw istości, błąka się w próżni, nic nie w a ż y , nic nie stanow i, jest niczem. Jeżeli szybko p rzerzuca się z jednej stro n y na drugą, dążnością sw ą św iadom ą nie sta ra ją c się u trzym ać jedności z pionem, nie biorąc kierow niczego zarządu nad ruchem szal, jest także niczem, — nie w y k reśla Rzeczyw istości, jest p u stą rozchw ianą przygodą. Je st niepamięcią życia.
I oto m am y znów praw idło: M iłosierdzie ch rze
ścijańskie jest pomną i czujną dążnością celownika - su 40
mienia do utrzym ania sw ej łączności z W zorem K rz y ża, z obrazem Najm iłosierniejszego, z pionem R zeczy
w istości. Czujność ta reguluje w ażenie się szal i pow o
duje istotne, jedyne dzieło stw órcze, koronę życia i rze
czyw istości: C z y n m i ł o s i e r n y chrześcijański.
On jeden tylko w a ż y , jeden dodaje ilość do Celow o
ści bożej św iata, do urzeczyw istnienia Ładu i Piękna w edle planu bożego.
Znam czyny m iłosierne sumienne. Oto niektóre z nich.
Kiedy w domu u nas zachorow ała ciężko służąca i trzeb a było ją odw ieźć do szpitala (służące boją się szpitala, jak ognia!), w czas tego zam ętu domowego p rzy szła do nas przygodnie przyjaciółka n asza (p rz y godność tak a jest dziwnie w ykreślona opatrznie), zaw sze cicha, spokojna, pogodą lekkiego zdziw ienia uprzej
mego zaw sze uśm iechnięta. D ow iedziaw szy się, co się stało, z tym że dziwnym spokojem i uprzejm ością, bez słów próżnych, poszła natychm iast do kuchni, um yła chorej nogi, u brała ją odświętnie, jak panią, uczesała, uspokoiła ją, w siadła z nią do dorożki, odw iozła do szpitala i potem, aż do jej w yzdrow ienia, odw iedzała ją. A w szystko to czyniła z tak ą uśm iechniętą prosto
tą i spokojem, jakgdyby nie rozum iała, że można się na m oment w ahać w takiej rzeczy.
Inny czyn. Znam neofitę-żyda, który, ukończyw szy świeżo filozofję, tak ukochał C h rystusa i dzieło m i
łosierne, że zaciągnął się do służby w ubogim za k ła dzie ociemniałych, — zam ieszkał w jednym pokoju z niewidomymi, uczy ich, ubiera, w yciera im nosy, ba
41
w i się z nimi i kształci ich — i jest jednym z n ajrado
śniejszych ludzi, — istny w zór ewangeliczny.
Jeszcze jeden czyn m iłosierny — praw dziw ie bo
haterski: Oficer polski, na pograniczu od stro n y r o s y j
skiej, m us!al w popłochu raptow nym uciekać z żoną przed pościgiem strasznym bolszew ików . W domu z o stało dziecko małe, chore na tyfus, i pilnujący go ordy- nans z chłopów. I oto ów ordynans obw iązał łóżeczko dziecka kołdrą, w ziął to na plecy i przedarł się przez granicę do kolei polskiej. Nikt go, oczyw iście, nie chciał wpuścić do w agonu osobow ego. P opychany i s z tu r
chany, siłą w targ n ął do w agonu z bydłem , ustaw ił tam łóżeczko i sam się usadow ił. W iózł m aleństwo, pie
lęgnując je, z różnem i przygodam i, 2 tygodnie, p rz y w iózł już zdrow e do W arszaw y, której nie znał wcale, odszukał rodziców i oddał je im w ręce. A czynił to w szystko z ta k ą pro sto tą obowiązku, jakgdyby w ręcz nie do pom yślenia b y ła inna droga.
Oto są czyny miłosierne!
Eugenja w miłosierdziu sw em jest tem w szyst- kiem i jeszcze czemś innem. Je st ona w cieleniem naj- w yższem nietylko ładu miłosiernego, lecz zarazem i piękna w nim bożego. Cokolwiek czyni, czyni miło
siernie z najw yższym wdziękiem czułości i pieczy.
T rzeba widzieć, jak czule opatruje kw iaty, i jak one miłośnie garną się do niej, lgną poprostu, i jak się w y w dzięczają w zrostem i kwitnieniem! Tak samo w sto sunku do zw ierząt i naw et do rzeczy. Rzecz, ujęta przez nią w ręce, zda się, że jej dziękuje tkliwie i b ło 42