Stanisław Barańczak
Krwawy karnawał
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (10), 55-66
Krwawy karnawał
1. P rotokół. „I dalej za p y ta ny, czy rzeczyw iście ta k się nazyw a, czy tylko
p rzy b ra ł sobie tak ie nazw isko, ośw iadczył, że tak się nazyw a (...)” — ty m i słow am i zaczyna się w yd ana w 1966 r. Pierwsza świetność Leopolda B uczkow skiego, może n a jb ard ziej k o n tro w ersy jn e g o prozai ka o sta tn ic h lat. W łaśnie to pierw sze zdanie stanow i w y ra z isty trop, w sk azu jący czy teln ik o w i możliwość in te rp re ta c ji całego pozornego chaosu zdarzeń, s y tu a c ji i osób, ja k i w y p ełn ia ten zadziw iający utw ó r.
Pierw sza świetność, podobnie jak inne powieści Buczkow skiego, skom ponow ana je s t m ianow icie w o p arciu o k ilk a m oty w ów przew odnich, k tó ry ch okresow e, ry tm ic z n e n ieja k o p o w tarzan ie o rganizuje u k ład m a te rii fa b u la rn e j. Z dania podobne do zacy tow anego p o w ta rz a ją się w tekście w ielo kro tn ie i z z a sta n aw ia ją cą uporczyw ością; m ów iąc ściślej, jest to te n sam sc h em a t składniow y, w y p ełn io n y na ogół podo bną znaczeniow ą su b stan cją, a o dw ołujący się n a jw y ra ź n ie j do sty listy k i p rotokołu i sy tu a c ji śledz
t w a . P a rę przykładów :
Najbardziej kontrow ersyjny prozaik?
5 6 Motyw śledztw a „Surowy duch protokołu”
„Zapytany oświadczył, że wcale nie spał przed wyprawą na cmentarz; drzemiąc rozważał słowa piosenki: «Jedź do Sor rento»” (s. 56).
„I dalej zapytany, czy rzeczyw iście jest prokuratorem, czy tylko przybrał sobie takie nazwisko, ośw iadczył, że jest pro kuratorem proprin moto (...)” (s. 73).
„A zatem w dalszym ciągu zapytany oświadczył, że wie, że dwóch ich spotkało się nad kołyską dla w ykopania złotej papierośnicy” (s. 96).
Sch em at składniow y „z ap y ta n y — ośw iadczył” — będący n a jw y ra ź n ie j sk ostniałym zw iązkiem frazeo logicznym typow ym dla języ k a sądow ego czy śled czego pro to k o łu — po w tarza się ja k u p o rczyw y r e f ren w ró żnych p a rtia c h te k s tu . I w sk u te k tej osten tacy jn ej pow tarzalności n arz u c a p ew n ą całościow ą in te rp re ta c ję : każe trak to w ać tek st jako sw oistą stylizację, k tó re j w zorcem je s t p ro tok ół śledztw a (czy raczej: k ilk u śledztw ), protokół, co szczególnie w ażne, spisyw an y „n a gorąco”, bez p o p raw ek i bez pró b u porządkow ania w logiczną całość. To, co w języ ku je s t odw ołaniem do s ty lu p rotokołu, w fab u le z n ajd u je sw oje rów noległe u z u p e łn ien ie w m otyw ie śledztw a. Oprócz bezpośrednich w zm ianek n a tem a t toczącego się w tej czy w in n e j sp ra w ie dochodzenia p o jaw iają się m ianow icie w pow ieści — czy to jako n a rra to rz y , czy jako osoby działające, o k tó ry c h m ó w i się w trzeciej osobie — w szyscy ci, k tó rz y w śledztw ie b iorą zazw yczaj udział. A w ięc przede w szystkim ów „ z a p y ta n y ” : w w ielu zdaniach P ie rw
szej świetności w y raz te n tra c i swój sens im iesło
wow y i s ta je się rzeczow nikow ym określeniem oso by p rzesłuch iw an ej, ja k b y sta ły m pseudonim em za stę p u ją cy m jej w łaściw e im ię (np.: „ Z a p y ta n y od pędził psa od upieczonego ta n k is ty ” , s. 241). B ohate rem p o jaw iający m się jeszcze częściej je s t „ p ro k u ra to r” ; sp o tyk am y w reszcie rów nież „ p ro to k o lan ta ” oraz uw agi dotyczące sam ego „ p ro to k o łu ” i techniki jego sporządzania (np. „S u row y d uch p rotoko łu (...) zab ran ia zeznającem u tw orzyć w yrazy , zw roty i bru taln o ści językow e” , s. 230).
T rzeba oczywiście wziąć pod uw agę, że m otyw śledz tw a nie pojaw ia się tu po raz p ierw sz y i że B uczkow ski nieraz ju ż w y k o rzystyw ał go w daw n iejszych swoich utw o rach . Na schem acie fa b u la rn y m śledz
tw a o p ierają się na p rzy k ła d n iek tó re opow iadania z tom u M iody poeta w za m k u ; w D o r y c k im k r u ż g a n
k u śledztw o o dgryw a pierw szo rzędn ą rolę jako m o
ty w a c ja „w stecznego” ru ch u n a rra c ji w poszukiw a niu przyczyn w ydarzeń; z podobnej zasady k o rzy sta poniekąd i Czarny potok, w k tó ry m rela cja H eindla u ję ta je st jako rodzaj zeznań. Je d n ak ż e w P ierw szej
świetności sp raw a p rzed staw ia się nieco inaczej. P rzede w szystkim : śledztw o n a w e t w zam ierzeniu nie służy tu w y jaśn ien iu p rzyczyn tego, co zaszło. D otyczy bow iem nie tylko tego, co się zdarzyło, ale i tego, co się dopiero zdarzy.
W ytłu m aczm y to jaśn iej. O ile w k o lejn y ch pow ieś ciach Buczkow skiego zaznaczał się coraz w y raźn iej d y stan s wobec tra d y c y jn y c h fo rm n a rra c ji, o ty le je d n a zasada pozostaw ała n ien aru szo n a: czas n a rra c ji był późniejszy od czasu zdarzeń powieściow ych. W
P ierw szej świetności dopiero dokonuje się zasadni
czy przew rót: czas n a rra c ji, tj. czas sporządzania „ p ro to k o łu ” , jest tu ta j zarów no późniejszy, jak i w cześniejszy od czasu zdarzeń; w tra k c ie śled ztw a m ów i się tak o w y d arzen iach przeszłych, ja k i — w b rew fizy k aln y m praw om czasu — o p rzy szły ch (używ ając zresztą w obu w y p ad k ach g ram a ty c z n e go czasu przeszłego). Tym sam ym sty lem śledczego p ro to k o łu zapisyw ane są zarów no fa k ty dotyczące zag ład y ludności Bełżca — co dokonało się jakiś czas przed m om entem sk ład an ia zeznań — jak i fa k ty zw iązane z n ak ręcan iem film u n a tem a t tej zagła dy — co z kolei m usiało się odbyć (dowodzą tego roz m aite realia) w w iele lat po śledztw ie.
W y n ik a z tego, że m otyw śledztw a zastosow any zo stał w P ierw szej świetności nie ty le po to, ab y s ta now ić sym boliczny m odel poszukiw ania przyczyn, d o c ie ran ia do p ra w d y u k ry te j w przeszłości, ile dla
Odwrócenie porządku czasowego
5 8
Pezosobow y zapis
„Bylejakość” narracji
w p row adzen ia w o bręb te k stu specyficznej „sy tu acji k o m u n ik a c y jn e j” , jak ą je st p rzesłu ch an ie u trw ala n e n a k a rta c h protokołu. Czym bow iem w yróżnia się „ sy tu a c ja k o m u n ik acy jn a” p rzesłu ch ania, a zw łasz cza protokół jak o p o w stały w ram ach tej sy tu acji tek st? W ydaje się, że w odpow iedzi m ożna w ym ie nić n a stę p u jąc e cechy:
a) całkow ite w strzy m an ie się sporządzającego p roto kół od w łasnej oceny w y d arzeń czy zeznań przesłu chiw anych, zatem — beznam iętność i „bezosobo w ość” zapisu;
b) „brulionow ość”, tzn. ślady pośpiechu, skrótowość,
n a w e t niedbalstw o zapisu, częste użycie skostniałych fo rm u ł;
c) k o n stru k cja, któ rej jed y n ą zasadą organizującą s ta je się kolejność p rzesłu ch iw an y ch osób i kolej ność ich odpow iedzi n a zadaw ane p y ta n ia — n ato m iast nie porządek przyczynow o-skutkow y, którego w prow adzanie w obręb n o ta te k nie należy do obo w iązków p rotokolanta.
R o zp atrzm y te cechy b ard ziej szczegółowo, zw ra c ając szczególną uw agę n a to, co m ogły one dać po w ieści z p u n k tu w idzenia arty sty czn eg o celu.
a. B eznam iętność i „bezosobowość” protokolarnego zapisu m a fu n k cję oczyw istą: jej zadaniem jest p rzed e w szy stk im w y ru g o w anie z pow ieści a u to ry te tu n a rra to ra , k tó ry w tra d y c y jn e j powieści nie ty lk o p a n u je in te le k tu a ln ie n a d całością m ateriału , ale rów nież um ie jego sk ła d n ik i w artościow ać i hie- rarch izo w ać od stro n y estety czn ej czy etycznej. W
P ierw szej świetności ów ele m en t in te rp re ta c ji czy
ocen y z an ik a całkow icie.
b. „(...) protokół zachow ał się w postaci kaw ałków
• spod pióra w jed n y m zam achu i n ig dy nie w k lejo n y c h do całości” (s. 231) — głosi jedno z „au to tem a- ty cz n y c h ” zdań powieści. P od kreślo na tu bru lion o wość n a rra c ji, jej językow a i kom pozycyjna niesta- ranność, „b y lejak o ść” (pozorna: w istocie Pierwsza
sk o n stru o w an ą książką Buczkowskiego) p e łn i dw ie n a raz funkcje: je st jednocześnie sym ptom em i zna kiem . Jako sy m pto m w skazuje m ianow icie n a sw oją m otyw ację zw iązaną ,z n a tu ra ln y m i okolicznościam i protokolarnego zapisu, sk łan iający m i do pośpiechu itd.; jako znak pozw ala sk o n stru o w ać p ew ną w izję św iata, k tó ra cechuje się p rzed e w szy stk im ro zb i ciem i w ew n ętrzn y m skłóceniem . O św iecie ze sw ej n a tu ry sprzecznym w ew n ętrzn ie (m am y n a m yśli narodow ościow o-geograficzną sp ecy fik ę tego „ p o g ra nicznego” te re n u , n a k tó ry m sy tu u je B uczkow ski fa bu łę n iem al w szystkich sw ych utw orów ), a w do d a tk u u k azan y m w tra k c ie nagłej zagłady, nie spo sób m ów ić w sposób uporządkow any; b ru lio n w y
daje się tu jed y n ą dopuszczalną form ą podawczą. c. Śledztw o je st p rzesłuchaniem jak n ajw iększej g ru p y osób n a tem a t pew nego fak tu , ta k aby z u z u p eł n iający ch się bądź sprzecznych zeznań m ożna było uzyskać m ożliw ie n a jb ard ziej zbliżony do p raw d y o b ra z tego fak tu . Założenie to je st dla kom pozycji
Pierw szej świetności szczególnie istotne. P o e ty k a p ro to k o łu w y klucza jak ąk o lw iek in g ere n cję p ro to k o lan ta w tok zeznań, w yklucza zwłaszcza p ró b y ja k ie jk o lw ie k selek cji zebranego m a te ria łu . S tąd też m a te ria ł ów jako całość zdrad za ten d en cje w p ew n y m sensie m aksym alistyczne: ro zra sta się w o lb rz y m ią pan o ram ę nie uporządkow anych, nie zawsze m ają cy c h zw iązek z przedm io tem śledztw a w ątków , k tó re stan o w ią jak gdyby prób ę ogarn ięcia w sz y st kiego, „całej p ra w d y ” o ukazy w an y m świecie. P o d sta w o w y m zabiegiem kom pozycyjnym „p ro to k o łu ” s ta je się więc w ch łan ian ie coraz to now ych „zezn ań ” , w zbogacanie zebran eg o już m a te ria łu o now e „gło sy” . („M nożąc (...) p u n k ty w idzenia, zbliżam y się n ie u sta n n ie do całej praw dy, chociaż p ełne jej osiąg nięcie je s t niem ożliw ością” — p isała o ty m A. B u kow ska w sw o jej recen zji z P ierw szej świetności.) P o w ieść-proto k ó ł o k azu je się jed n ą z fo rm pow ieści p olifonicznej.
Próba ogarnięcia wszystkiego
S T A N IS Ł A W B A R A Ń C Z A K 6 0
Polifonia dramatyzuje pow ieść
2. Polifonia. Ten te rm in B ach- tin a jest niebezpiecznie m odny i stosow any już
w bardzo w ielu rozum ieniach, n ie zawsze zgodnych z koncepcją a u to ra P roblem ów p o e ty k i D o sto je w
skiego. T rudno się jed n a k bez niego obejść w m o
m encie, k ied y w ysłużone określenie „pow ieść obie k ty w n a ” p ró b u je się przełożyć na języ k fo rm n a r racy jn y ch . D ążenie do obiektyw izm u, do przek aza nia „całej p ra w d y ” re a liz u je się bow iem w określo nych zabiegach n a rra c y jn y c h : w zastąpieniu p o je dynczego, au to ry taty w n e g o „g łosu ” n a rra to ra a u to r skiego w ielością „głosów ” (rozum ianą rozm aicie: ja ko wielość „p u n k tó w w idzen ia” , w ielość niezależ nych m onologów w ew n ętrzn y ch lu b w ypow iedzia nych, skłonność do „ d ra m a ty z a c ji” pow ieści itd.) w ielu ró żnych n a rra to ró w . Pojęcie „pow ieści polifo n icznej” oddaje w ięc w y jątk o w o tra fn ie isto tę rz e czy.
O bejm uje zresztą to pojęcie bardzo" w iele szczegóło w ych odm ian i n a dobrą sp raw ę d aje się odnieść do p rzy n a jm n ie j połow y n o w ato rsk ich przedsięw zięć prozy dw udziestow iecznej. S p ecy fik a B uczkow skiego polega je d n a k n ie n a sam ym zastosow aniu te j p o e ty ki, a n a zastosow aniu w y ją tk o w o s k ra jn y m i k o n sekw entnym . Jeśli m ianow icie „wielość głosów ” jest w ynikiem op eracji k o n stru k c y jn e j, k tó ra polega n a rozłożeniu pew n ej pozornie jed n o litej całości na od rębne, p rzeciw staw n e i ró w noup raw nion e elem en ty , to trzeb a zauw ażyć, że o p eracje tak ie p rz e b ie g a ją u Buczkow skiego nie tylko w płaszczyźnie n a rra c ji, ale n a w szystkich w łaściw ie „ p ię tra c h ” tekstu. N a jp ro s t szym ch w y tem tego ty p u będzie ukazanie jakiegoś fra g m en tu rzeczyw istości nie za pom ocą tra d y c y jn e go syntetyczneg o opisu, a n a sposób an ality czn y , poprzez stw orzenie ciągu synekdoch będących ja k gdyby efek tem sk ru p u la tn e g o rozbicia owego fra g m en tu rzeczyw istości n a szereg elem entów sk ład o w ych:
„(...) przeszedłem do zimnego archiwum . W teczkach żan darmi, odemani, kapusie, kozunie na służbie, sonderzy, woń benzoesu, grzybki pleśniow e, kw asy organiczne, batikarze, koronkarki, retuszerki, dekatyzerki, dewocjonaliarze, pracz, lustrzarz, sanitariusz, kelnerka, dwóch traczy, rymarz, gu- zikarz, pucer okienny, telegrafistka, giser drukarski, b iurali stka, mosiężnik, perfumiarz, brukarz, bandażystka, akuszer ka, kamasznik, szmuklerz, dorożkarz, powroźnik, kapelusz- niczka, grajek, siodlarz” (s. 190).
Te m onotonne w yliczenia nie in fo rm u ją o niczym poza w rażeniem chaosu — pow ie n iech ętn ie n a s ta w iony czytelnik Buczkow skiego. Ale zd ajm y sobie spraw ę, że są one rów nież w y razem bezskutecznego dążenia do opanow ania chaosu, do osiągnięcia „całej p ra w d y ” — środkam i, jak im i d y spo n u je protokół śledczy, k tó ry może jed y n ie sta ra ć się nie pom inąć żadnego szczegółu z uw ag i n a jego e w e n tu aln ą p rz y datność d la śledztw a. (N otabene synekdochiczne w y liczenia m otyw ow ane są dodatkow o pew n y m i s y tu a cjam i fab ularny m i: w iążą się z re je s tra c ją tow arów pozostałych w sp ląd ro w an y ch sk lepach Bełżca, z po rządkow aniem zaw artości ro zb ity ch archiw ów , czy w reszczie z zajęciam i dekoratorów , przy g o tow u jący ch rek w iz y ty dla film u o zagładzie m iasta.) A le rozbicie jak ie jś jed n o lite j rzeczyw istości na w ie lość elem entów sk ład ow ych p rzy b ie ra u B uczkow skiego jeszcze d rasty czn iejsze form y. Może bowiem chodzić o rozbicie zdan ia, k tó re p rz y pozorach sk ła d niow ej spójności je s t a b su rd a ln e od s tro n y lo gicznej:
„Mieszkała na pierw szym piętrze i posiadała balkon od strony pomnika. Potem , coś w parę dni później, ktoś przy szedł, choć kule, które znowu pokaleczyły balkon, pocho dziły z długiej broni” (s. 24).
N aw et n a jb a rd zie j s k ru p u la tn a analiza fab u larn eg o k o n te k stu nie jest w sta n ie dowieść, że m iędzy fa k tem strz e la n ia w łaśn ie ,,z długiej b ro n i” a odw ie dzin am i owego „kogoś” zachodził logiczny stosunek w y łączan ia — co s u g e ru je sp ó jn ik „choć” . W brew
Nie pominąć żadnego szczegółu
S T A N I S Ł A W B A R A Ń C Z A K 62
Anarchia i język
p o rząd k u jącej składni, zdanie rozpada się n a wielość sprzecznych elem entów . A n arch ię jeszcze dalej po su n ię tą w prow adza w o b ręb zdania in n y ch w y t jęz y kow y (k tó ry w zbudził zresztą liczne zastrzeżenia k ry ty k i): w dw u sąsiad u jących ze sobą zdaniach, a n aw et w ram ach jednego zdania n a s tę p u ją n iera z zm iany n a rra c ji (z pierw szoosobow ej na trzeciooso- bow ą lub odw rotnie), a co za ty m idzie — zm iany gram aty czn eg o podm iotu:
„Po powrocie, otwierając drzwi od ulicy, spostrzegłem św iatło w końcu korytarza, postąpiw szy dalej, ujrzał, że drzwi od podwórka były otw arte” (s. 100).
I znów w zabiegach tego ro d za ju należy dostrzec podw ójną m otyw ację: jak o sy m p tom odnoszą się one do okoliczności zw iązanych ze spo rządzaniem p ro to kołu (pośpieszny zapis spraw ia, że p ro to k o lan t n ie zaznacza, jak a osoba w danej chw ili mówi, p rzesk a k u je też w b re w praw id ło m g ram aty czn y m od m ow y niezależnej do zależnej czy pozornie zależnej); jak o znak w spółtw orzą zaś „w ielogłosow ą” relację o św ie- cie, gdyż n a w e t w o b ręb ie jednego zd ania n a p u n k t w idzenia i sty l w ypow iedzi n a rra to ra n a k ła d a się p u n k t w idzenia i sty l protokołu, je d n a i ta sam a pos tać je st jednocześnie przed m iotem i podm iotem n a r racji.
„W ielogłosow ość” rela cji m a n ife stu je się w sposób b ardziej n a w e t oczyw isty w ra m a c h w yżej zorg ani zow anych układów znaczeń: m am tu na m yśli do strzeg aln ą w powieści rozm aitość p u n k tó w w idzenia na poszczególne w ą tk i i m o ty w y fab u ły . P o ety k a p rotokołu pozw ala n a n aśw ietlen ie jednego i tego sam ego zdarzenia z ró żnych stro n i często w ja s k ra wo sprzeczny sposób. D otyczy to p rzed e w szy stk im b ędących przed m io tem śled ztw a sp ra w o c h a ra k te rze k ry m in a ln y m (zabójstw o k o resp o n d e n ta sz w a j carskiego, rab u n e k sześciu tysięcy złotych pierścion ków itp.); szczególną je d n a k fu n k cję u zy sk u je w od n iesieniu do pew n y ch postaci. T ak n a przy k ład czę sto w Pierw szej świetności p rzy w o ływ an e im ię
D ydony m a co n ajm n iej trz y sensy: nazyw an a jest ta k dziew czyna m ieszkająca w g ruzach Bełżca i z a j m u jąca się rato w an iem dzieci; D ydonę p rzed staw ia trzynastow ieczny pom nik sto jący na głów nym placu m iasta; rolę D ydony g ra w reszcie a k to rk a w film ie nakręconym n a teren ach d aw nej zagłady. N a jb a r dziej znam ienny je st tu jed n a k f a k t zatarcia granic m iędzy ty m i trzem a różnym i sferam i: rzeczyw istości w ojennej, m itu (ucieleśnionego w pom niku) i sztu ki. Ż yw a D ydona tra k to w a n a je st przez b oh aterów powieści jako „ m it” (s. 85); n a p om nik D ydony, n i czym n a isto tę żywą, „w łożył dow ódca batalio n u odpow iedzialność za strz a ły n a K a jd a n ia rs k ie j” (s. 161); w reszcie podobna utożsam iająca, zacierająca różnice rela cja zachodzi m iędzy D ydoną rzeczyw istą a D ydoną — postacią z film u (por. zwłaszcza s. 224.)
3. S tylizacja. Ju ż z dotąd w y pow iedzianych uw ag widać chyba, że naczelnym
„gestem sem an ty czn y m ” o rg an izu jący m s tru k tu rę
Pierw szej świetności je st dia le k ty k a chaosu i porząd ku. P odstaw o w y m odkry ciem poznaw czym prozy
B uczkow skiego (od Czarnego p o to ku począwszy) w y d a je się obserw acja, że w o jn a — w raz ze zjaw is k am i m asow ej zagłady, odpow iedzialności ludności cy w iln ej itp. — je s t dok ładn y m zburzeniem w szel- kidh, n a jb a rd zie j n a w e t podstaw ow ych p raw zew n ę trz n y c h św ia ta i u m y słu ludzkiego. „ K a rab in m a szynow y ro zerw ał w szystkie sto su n k i m iędzy fak tam i” — m ów i się o ty m w P ierw szej świetności (s. 240). W ojna — jak k o lw iek niestosow nie m ogłoby to zabrzm ieć — je s t ro d zajem k a rn a w a łu (w B achti- now skim sensie tego słowa), którego podstaw ow ą cechę stan o w i doszczętne obalenie w szelkich „co d z ie n n y c h ” h ie ra rc h ii ii reg u ł postępow ania; k a rn a w ał to „św iat n a o p ak ” . I tak i w łaśnie tragiczny, k rw a w y k a rn a w a ł d zieje się w Bełżcu.
Ale — i to je s t d ru g ie o dkrycie prozy B uczkow skiego — człow iek, k tó re m u n arzucone zostaje u
R zeczyw istość m it, sztuka
Rodzaj karnawału
S T A N I S Ł A W B A R A Ń C Z A K 6 4 Porządek św iata — niem ożliw y Kontrasto w anie stylów
czestnictw o w „św iecie n a o p ak ” , n ie p o tra fi w yzbyć się sw oich duchow ych naw yków . W sam ym c e n tru m chaosu — p ró b u je pow racać do n ie a k tu a ln y c h już form porządku. W Bełżcu, w k tó ry m w ym ordow ano trz y czw arte m iliona ludności, p rzed e w szystkim cyw ilnej — o rg an izu je śledztw o w spraw ie zabój stw a k o resp o nd en ta szw ajcarskiego. W dym ie p acy fikow anych i palonych w si — p ró b u je w yjaśnić sp raw ę zaginionych złotych pierścionków . Śledztw o, k tó re toczy się n a k a rta c h Pierw szej świetności, je st — sk azaną z gó ry n a niepow odzenie — p róbą w nie sienia racjonalnego, „pokojow ego” porząd k u w św iat, któ rego zrozum ieć i uporządkow ać nie m ożna, gdyż zaprzecza on w szelkim dotychczasow ym w yobraże niom o świecie. To sta rc ie dw u niem ożliw ych do pogodzenia ra c ji w idoczne je st zresztą nie ty lk o w w a rstw ie fab u la rn e j, ale i w języ k u tej powieści.
S tylizacja językow a, odw ołanie się do c h a ra k te ry sty czny ch d la racjo n aln ej, „pokojo w ej” rzeczyw i stości sty ló w i fo rm w ypow iedzi, stanow i tu w y raz dążności do odnalezienia jakiegokolw iek języka, k tó ry „d ałb y sobie ra d ę ” z rzeczyw istością w o je n n e go k a rn aw ału , k tó ry p o tra fiłb y w nieść w nią elem en t ładu.
Nie chodzi tu w yłącznie o sty lizację na protókół śledczy, o k tó re j ty le już m ów iłem . Ta je st z pew nością n ad rzęd n a; w jej obrębie p o jaw ia ją się je d n ak sw oiste en k law y inn y ch stylów . W ygląda to tak , ja k gdyby „p ro to k o lan t” w poczuciu n iew y starczal- ności i n ieadekw atności języka, jak im o p eruje, u si łow ał sięgać w odpow iednich p rzy p ad k ach po style b ardziej „w ysp ecjalizow an e” , p red esty n o w an e nie jak o do w prow adzenia ład u w określone se k to ry rzeczyw istości. P o jaw ia się więc w jego zapisach styl „n a u k o w y ” , zaczerpn ięty jak b y z podręczników fi lozofii, logiki, biologii czy chem ii; pojaw ia się styl w ojskow ej in stru k cji; p o jaw iają się rów nież sp ecy ficzne sty le literack ie, odw ołujące się p rzed e w szyst kim do w zorca „pow ieści z w yższych s fe r” czy „ ro
m ansu” sentym entalnego. U m ieszczenie ty ch sty lizo w anych frag m en tó w w bezpośrednim sąsiedztw ie „norm alnego” tek stu „p ro to k o łu ” zaw iązuje ich w za jem ną dialektyczną łączność, zw iązek up orządkow a n ia i chaosu, scalania i rozpadu; m odele logicznych wnioskow ań przyczynow ych zd erzają się z bezładem zeznań, w yw ody o przem ian ie m a te rii — z czyjąś śm iercią głodową, p lan stra te g icz n y czy in stru k c ja strzelan ia — z n iep ojętą przypadkow ością zagłady, s e n ty m e n ta ln y „ ro m an s” — z o k ru tn ą „realn ością” . Ze stylizacjam i w spółdziałają rów nież pew ne m o ty w y przew odnie — „rom an s” , „ film ” , „b ib lio tek a” — które, w raz z całą m nogością alu zji literack ich i m itologicznych, jak im i n aszpikow any je s t te k st po wieści, zostają sk o nfrontow ane z „realn o ścią” , w y m y kającą się w szelkim próbom k u ltu row ego upo rządkow ania. To, co dzieje się w ow ym k a rn a w ało w ym czasie, jak im je st w ojna, i n a ty m „p lacu k a r naw ałow y m ” , jak im je s t Bełżec i jego okolice, nie da się przy ró w n ać do niczego, co zn a jd u je się poza granicam i tego czasu i m iejsca. Do niczego więc, co było „p rz e d te m ” (cała dotychczasow a przeszłość k u ltu ry ), i do niczego, co będzie „p o tem ” (m otyw kręconego po la ta c h film u); a tak że do niczego, co pochodzi z zew nątrz, z ow ej m ity czn ej „ E u ro p y ” , rep re z en to w a n e j w pow ieści jed y n ie przez zag ra nicznych koresp on d en tó w w ojennych. Bełżec to istotnie „św iat na o d w ró t” , św iat, w k tó ry m je d y n y m i istotam i ludzkim i w y d a ją się k a ra b in y („K arab in m aszynow y m usi być k arm io n y i tra w i sw e pożyw ie nie ogniem , m a ry tm ic z n y puls i k rą ż e n ie ” (s. 138), ciała zab ity ch ludzi zaś nie b udzą żadnych „lud z k ic h ” sk o jarzeń .
4. Sens. Dzieje recep cji kolej n y c h książek B uczkow skiego są zjaw iskiem bardzo
pouczającym . Z każd y m n a stę p n y m ty tu łe m pisarz ten tra c i zw olenników ; S an d au er, k tó ry zapew ne za ak cep to w ałb y W e r te p y (gdyby je przeczytał), n a p i
Buczkowski traci
zwolenników
K R W A W Y K A R N A W A Ł
66
Reakcja ludzkiego um ysłu
sał m iażdżącą recen zję z Czarnego potoku; Błoński, a u to r św ietnego szkicu o C z a r n y m p oto ku i Doryc-
k i m k ru żg an ku , recen zję z P ierw szej świetności za
ty tu ło w ał: Bezdroże. Czy isto tnie bezdroże? Jed n o je st pew ne: Buczkowsikiego z Pierw szej świetności czy o statn iej książki, Urody na czasie, nie sposób czytać tak, ja k to czyni zdecydow ana w iększość k ry tyków n a w e t m u p rzy chy lny ch, tzn. albo tr a k tu je jego pow ieści jako św iadom ie b ełk o tliw y i chaotycz n y „o braz” czasów w ojny, albo p ró b u je „ n a siłę” w yizolow ać z nich pew ne zrozum iałe i up orządko w ane segm enty, k tó re jed n a k w y rw a n e z k o n tek stu m a ją zu pełnie inn ą w ym ow ę. P rób ow ałem tu poka zać, że m etoda p isa rsk a Buczkow skiego polega na czymś innym : n a celow ym zderzaniu i k o n fro n to w a n iu ze sobą ro zm aity ch form chaosu i porządku, k tó re w e w zajem n y m sąsiedztw ie tw orzą litera c k ie upostaciow anie re a k c ji ludzkiego u m ysłu n a zjaw i ska d lań n iep o jęte. Ten, k to będzie szukał w P ie r w
szej świetności spójnej fab u ły pow ieściow ej, zaw ie
dzie się, gdyż fab u ła (a raczej jej strzępy) jest tu sp raw ą drugorzędną; nie zaw iedzie się n ato m iast ten , kto od tzw. pow ieści o w ojnie żąda nie w e stern o w ych fabułek, ale pokazania w o jn y i to ta ln e j zagła d y jako rzeczyw istych problem ów św iadom ości czło w ieka w dw udziestym stuleciu.