• Nie Znaleziono Wyników

Leszek Kołakowski

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Leszek Kołakowski"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

STU D IA SO C JO L O G IC Z N E 1992, 1-2 (124-125) PL ISSN 0039 3371

Leszek Kołakowski

DIABEŁ KŁAMIE RÓW NIEŻ, KIEDY MÓWI PRAWDĘ

Nie wiem, dopraw dy, jakim i słowy m am za to nadzwyczajne wyróżnienie podziękować. Dziękuję Panu Rektorow i, dziękuję Senatowi uczelni, dziękuję profesor Iji Pawłowskiej, z któ rą jesteśmy zaprzyjaźnieni od pierwszych naszych dni studenckich w mieście Łodzi. Dziękuję wszystkim.

W yróżnienie jest dla mnie szczególnie ważne i wzruszające, bo to jest Uniwersytet, na którym się uczyłem i m iasto, w którym mieszkałem parę lat przed w ojną jako dziecko, a potem po wojnie na studiach. Jestem do tego m iasta ogromnie przywiązany. Nie jest ono zapewne sławne z urody, ale, podobnie jak z ludźmi przyjaźnim y się niezależnie od ich urody (jeśli pom inąć erotyczne związki), tak i z m iastam i. Było to od początku m iasto robotniczej biedy i chyba takim do dziś zostało; ale m iasto, do którego m am wielką sympatię.

Zjechałem tutaj jako osiem nastolatek jesienią 1945 r. i w krótkim czasie zrobiłem trzy rzeczy: zdałem jak o ekstern m aturę, zapisałem się na uniwersytet i wstąpiłem do PPR , czyli partii komunistycznej. Były to czasy ubogie - jakież inne mogły być w zdewastowanym kraju? - ale bardzo interesujące. Interesujący był też ten uniwersytet. Łódź była wtedy, wobec zrujnowanej W arszawy, kulturalną stolicą kraju. Uniwersytet był bardzo dobry i bardzo ciekawy, działo się tam m nóstwo rzeczy interesujących. Korzystaliśm y wszyscy z życia kulturalnego, jakie otworzyło się po latach okupacji. N a naszej sekcji filozofii, albo, jak się mówiło, filozofii ścisłej (nie dlatego, żeby filozofia była wiedzą ścisłą w jakim kolwiek sensie, ale po to, by ją odróżnić od innych części hum anistyki, które tradycyjnie do filozofii się zaliczało) było tylko kilka osób: z obecnych tu - Ija Pawłowska i Jan Gregorowicz;

w W arszawie - M arian Przełęcki; w ubiegłym roku opuścił nas, niestety, nasz kolega i przyjaciel Klemens Szaniawski. W spomnę króciutko naszych nauczycieli z tam tych lat.

Logiki uczyła nas głównie Janina K otarbińska, z początku jeszcze Janina K am ińska. Bardzo nas naciskała i chciała nie tylko wiedzę o logice formalnej i semantyce przekazać, ale także ćwiczyć w ogólnych regułach rzetelności w myśleniu,

" W y k ład w ygłoszony p rzez p ro f. L eszk a K o ła k o w sk ieg o p o d czas u roczystości n a d a n ia M u d o k to ra tu honoris causa U n iw e rsy tetu Ł ódzkiego.

(2)

224 LESZEK K OŁA K O W SK I

odpowiedzialności i dokładności. Tadeusz K otarbiński, ówcześnie rektor uczelni, prowadził, o ile pamiętam, głównie zajęcia z ulubionej swojej dziedziny, tj. prakseologii, teorii organizacji i teorii sprawnego działania. Ale spotykaliśmy się z nim przy różnych innych okazjach i dyskusjach na tem aty najrozmaitsze. Był to nauczyciel genialny;

wymagał od nas - życzliwie bardzo, ale nieustępliwie - byśmy jego śladem starali się zachować wszystkie warunki, jakie myślenie czynią rzetelnym. Z Poznania dojeżdżał Kazimierz Ajdukiewicz, który prowadził znakom ity, wedle mej pamięci, kurs logiki matematycznej. Seminaria i wykłady z etyki prowadziła M aria Ossowska; przekonywa­

ła nas, z jednej strony, że odróżnienie dobra i zła oraz opinie na tem at, co złe a co dobra, co wolno a czego nie wolno w m oralnym sensie, nie m ają wartości logicznej, nie są ani prawdziwe ani fałszywe, ale, z drugiej strony, sama bardzo dobrze wiedziała, jak zło od dobra odróżnić. Chodziłem też przez czas jakiś na wykłady Sergiusza Hessena, który uczył nas filozofii greckiej, a także - ale rzadko, przyznaję - na wykłady W iktora W ąsika, który filozofią Renesansu się zajmował. Uczęszczałem też na zajęcia i wykłady profesora Oko, klasycysty; wykładał poezję rzymską, głównie Horacego i - co było niezwykłe - miał te wykłady po łacinie. Nie wiem, czy jeszcze dziś ktokolwiek po łacinie wykłada; może w jakichś seminariach duchownych, ale i w to wątpię.

Brałem też udział w seminariach socjologicznych Józefa Chałasińskiego, gdzie często dochodziło do różnych starć politycznych, bo tematy tych zajęć nieraz o politykę się ocierały. Pam iętam także wykłady d o k to ra Kreczm ara z semantyki logicznej. Ne pierwszym roku chodziłem też na zajęcia Benedykta Bornsztajna, człowieka nadzwyczajnej erudycji i pomysłowości filozoficznej - dziś, zdaje się, całkiem, a niesłusznie, zapom nianego. Uczęszczałem na kurs neurofizjologii specjalnie dla hum anistów prow adzony przez profesora Konorskiego. Także na wykłady profesora Michalskiego z literatur Indii; był to wielki znawca filozofii i religii orientalnych, starszy już uczony; przez jakiś czas byłem jedynym słuchaczem, ale miałem wrażenie, że gdyby mnie nie było, też by wykładał do pustej sali. Usiłowałem przez czas jakiś nawet chodzić na wykłady Stanisława M azura z analizy, ale rychło okazało się, że nie jestem do tego przygotowany, albo po prostu za tępy. R zadko bywałem na zajęciach Mieczysława Wallisa, czego żałuję, bo był to bardzo m ądry i uczony człowiek. Pam iętam wreszcie sem inaria H enryka M ehlberga z teorii nauki. Tu mi się tak a historia przypom ina:

Chodziłem na te zajęcia z przyjacielem swoim Ryszardem Herczyńskim, tu obecnym, który wszelako z łaski boskiej nie filozofię studiował, ale m atem atykę.

Pam iętam , że miałem na jednym seminarium referat z teorii nauki Poincarego, wielkiego m atem atyka francuskiego, który napisał kilka ważnych dzieł z teorii nauki. Przestudiowałem je pilnie. Państw o wiecie, że gdy się m a lat dwadzieścia czy dwadzieścia jeden, często się jest wszechwiedzącym; ja też byłem wszechwiedzący, dopiero stopniow o i powoli głupiałem Jako ów wszechwiedzący zmiażdżyłem teorie Poincarego, suchej nitki na nim nie zostawiłem. M ehlberg zaś łagodnie tłumaczył: panie Leszku, może ten Poincare nie jest aż taki głupi. M iał rację, oczywiście. Powinienem był pam iętać przykazania K otarbińskiego, który kazał nam odróżniać, ja k mawiał, krytykę policyjną od opiekuńczej; krytyka policyjna to taka, gdzie się szuka tylko jakiejś dziury, żeby kogoś pogrążyć, a w opiekuńczej chodzi o to, żeby nawet z bardzo krytycznie ocenianych rzeczy coś dobrego wydobyć. On sam był wybitnym przykładem takiego opiekuńczego krytyka, czasem nawet, jak nam się wydawało, przesadnie opiekuńczym, bo nawet ewidentnie niem ądre rzeczy tak traktow ał, żeby w nich coś interesującego znaleźć.

(3)

D IA B EŁ K Ł A M IE R Ó W N IEŻ, K IED Y MÓW I PR A W D Ę 225

Jakoż teraz, gdy m am zajęcia ze studentam i, staram się im mówić, że gdy czytamy i analizujemy teksty wielkich filozofów, nie należy pochopnie uważać, że oni głupstwa zupełne pisali, że nie zdawali sobie sprawy z obiekcji, które natychm iast się nasuwały. D la przykładu, nie było tak, że gdy Leibniz mówił, że żyjemy w najlepszym ze światów, jaki jest logicznie możliwy, to dawał tym dow ód, że jest głuptasem, który nie wie, że ludzie cierpią i że są różne okropności na świecie;

nie o to m u chodziło. Albo że K ant, w swojej krytyce dow odu ontologicznego nie zauważył, że co innego w yobrażać sobie sto talarów , a co innego mieć sto talarów w kieszeni. Albo że Hegel myślał, że dzięki niemu, Heglowi, pan Bóg dochodzi do świadomości samego siebie. Nie byli ci ludzie niemądrzy. Zawsze tam o coś ważnego chodziło i zawsze należy takie rzeczy studiować z przekonaniem , że o coś istotnego tam chodzi. Takich rzeczy też się od swoich nauczycieli uczyłem.

W szystkim im winien jestem wdzięczność.

* * *

Chciałbym teraz kilka słów powiedzieć na pochwałę różnorodności. Nie bójcie się państw o, to nie będzie wykład, nie będę was zanudzał.

Tem at, oczywiście, nie jest nowy, przeciwnie, bardzo sędziwy, co też dowodzi, że sprawa sama, jak o sprawa społeczna, jest zawsze w arta podnoszenia.

A rgum enty na rzecz różnorodności kulturalnej są liczne, znane i wielokroć podnoszone, tru dno by pewnie nowe dodać. Najważniejsze z nich odnoszą się do samej natury ludzkiego poznania. Łatwo uzyskać zgodę co do tego, że siły i zasoby poznawcze nie tylko jednostek, ale całej ludzkości, są ograniczone i że z tej racji praw da nigdy nie może być kom pletna, ani - właśnie dlatego, że nie jest kom pletna - nienaruszalna. Stąd nieodparcie wniosek się nasuwa, że praw da wymaga nieustannej konfrontacji rozm aitych punktów widzenia, nieustannej debaty, niezmordowanej gotowości do sceptycznego zastanaw iania się nad tym, czy i w jakim stopniu praw dą jest, cośmy za praw dę uznali. M ożna chyba powiedzieć, że pełny sens każdej praw dy cząstkowej mógłby być odsłonięty tylko wtedy, gdyby praw da w całości była nam dostępna, praw da pełna, nieograniczona. Nigdy nie możemy bowiem być pewni, w jaki sposób praw da pełna m ogłaby odmienić sens prawdy cząstkowej, ograniczyć jej ważność, albo wręcz ją unieważnić. Ale tylko umysł boski może być posiadaczem praw dy pełnej.

Ludzie muszą pogodzić się z tym, że nie mają nadziei na przobrażenie się w bogów i nie m ogą dlatego dostąpić pewności co do zupełnego sensu i bezwzględnej ważności jakiejkolwiek prawdy poszczególnej. To jest spostrzeżenie zdroworozsądkowe, ale ono wystarcza, żeby powstrzym ać się od wiary, że jakikolw iek, choćby z największą rzetelnością, i największym trudem zdobyty obszar praw dy jest nietykalny i wiecznie odporny na krytykę. W spółczesna nauka, zwłaszcza fizyka i kosmologia, otwarły przed nami - nami, tj. tymi, co się na tych rzeczach nie znają - otchłanie niepewności.

W ytrąciły nas z zaufania do rzeczy najbardziej, wydawałoby się, odpornych na krytykę, najbardziej osadzonych w zdrowym rozsądku, najbezpieczniejszych.

R óżnorodność nie jest to, oczywiście, tylko sprawa poznawcza, ale także ekologiczna. Różnorodność jest warunkiem, który umacnia szanse ludzkiego gatunku, spraw ia, że tworzy się wielość zabezpieczeń przeciwko przypadkow ości natury,

(4)

226 LESZEK K O ŁA K O W SK I

a kultura jest także, chociaż nie jest tylko, narzędziem gatunkowej sam oobrony.

I to jest argum ent dobrze znany.

A jeżeli praw da dom aga się imperatywnie bezustannej konfrontacji i czujności, to niszczycielem praw dy jest każdy, kto w arunki tej konfrontacji usiłuje ograniczyć i jakąkolw iek praw dę ogłosić za absolutnie nietykalną.

Teologowie średniowieczni zwykli nazywać diabła ojcem kłamstwa, pater mendacii, i mówili czasem, że diabeł kłamie również, kiedy mówi prawdę. To się wydaje paradoksalne albo absurdalne, ale przy bliższym namyśle może wcale tak nie jest.

Jak m ożna kłam ać mówiąc prawdę? Rzecz w tym, że kiedy istnieje zorganizowany system kłam stwa, m a on również zawsze cząstkowe praw dy na swój użytek, ale tak spreparowane, żeby kłam stwu służyły i przez to jakby godności praw dy się wyzbywały. Ideologie totalitarnych reżymów nie składały się przecież z samych fałszów i kłamstw. Były tam cząstki czy poszczególne założenia prawdziwe albo praw om ocnie do praw dy pretendujące, a jednak fałszem przesiąknięte przez użytek, jaki był z nich czyniony i sens, jaki im był nadawany.

Podobnie jak, na przykład, diabeł, według teologów posługuje się m ało kon­

trowersyjnym twierdzeniem, że dwa plus jeden równa się trzy po to, aby podważyć dogm at Świętej Trójcy, kom unizm korzystał z m ało kontrowersyjnego twierdzenia, że różne klasy społeczne w historii miały skłócone interesy i walczyły ze sobą, a korzystał z niego po to, żeby uzasadnić konieczność despotycznego systemu rządzenia. Łatw o powiedzieć, że m ożna oddzielić rozsądne części od kłamliwej całości, w której występują. Jest to bardzo prosty zabieg, który jednak mało pom aga wtedy, gdy chodzi o psychologiczne i społeczne w arunki percepcji. Jakoż sens fragm entu odsłania się zawsze przez odniesienie do całości, w której występuje i całość nieuchronnie narzuca, przynajmniej częściowo, sens każdej cząstki, cząstka prawdziwa staje się kłamliwa przez swoje uczestnictwo w kłamliwej całości.

Z drugiej strony, kiedy kłam stwo całości staje się jawne, naturalne jest, że każda część z osobna staje się podejrzana. Najlepiej to ilustruje polska anegdotka - z czasów dawnego reżymu - o nauczycielce, któ ra tłum aczy dzieciom, że Ziemia obraca się dookoła Słońca; jakiś chłopiec, oburzony, usiłuje protestow ać przeciwko takiem u nonsensowi, ale kolega go uspokaja: ,,daj spokój, pow iada, ona musi” .

M ożna to jeszcze inaczej wyrazić: nie było i nie będzie czegoś takiego, jak dyktatura prawdy. Prawda, co się chce utwierdzić przem ocą, natychm iast praw dą być przestaje, jakakolw iek by to była praw da. To, co w zamierzeniu miało być dyktaturą praw dy, nieuchronnie przeobraża się w skamieniały dogm at, którego zadaniem właściwym nie jest obrona prawdy, ale obroną dyktatury właśnie. K ażda cząstka tej przymusowej prawdy staje się, w wyniku tej swojej służby, narzędziem uniwersalnego kłam stwa i przez to sam a kłamstwem się staje.

Z drugiej strony trudno zaprzeczyć, że szlachetne pragnienie praw dy często niesie pokusę utwierdzania praw dy przez przemoc. Kiedy m am y mocne przekonanie, że jesteśmy błogosławionymi posiadaczami prawdy, łatwo nam przychodzi powiedzieć sobie coś takiego: „zważywszy, że praw da jest dobrem tak wielkim nie dla nas samych tylko, ale dla całego rodzaju ludzkiego, nie m a w tym nic nagannego, żeby ludzi do jej znajomości przymuszać. Jakże to, czy m ożna pozwolić na to, żeby każdy wedle swego widzimisię mniemał, że dwa i dwa jest cztery albo że dwa i dwa jest pięćdziesiąt siedem? Praw da jest jedna, przeto ten, kto zna prawdę, jest upraw niony do tego, by wszelkimi środkam i stwarzać i um acniać jedność

(5)

DIA B EŁ K ŁA M IE R Ó W N IEŻ, K IED Y M ÓW I PR A W D Ę 227

ludzkości w praw dzie” . Otóż, zgodnie z tym, co się starałem wyrazić, myślę, że jest to zwodniczy i nadzwyczajnie niebezpieczny sofizmat. Jedność ludzkości w jakichkolw iek w yobrażalnych w arunkach daje się pomyśleć tylko jak o jedność pod przymusem, jedność despotyczna, a więc jedność w nieprawdzie. N a pewno, jeśli ktoś m niema, że może wedle upodobania postanowić, że dwa i dwa jest pięćdziesiąt siedem, będzie narażony na niemile zawody i zmuszony, choćby niechętnie, do przyznania, ze jest inaczej. Dlatego też nie m a niebezpieczeństwa, że reguły arytm etyki zostaną obalone, jeśli nie będzie dyktatury. Ale argum ent, 0 którym wspomniałem, nie ma służyć utrw aleniu reguł arytm etyki, ale różnych ideologicznych, filozoficznych, historiozoficznych czy religijnych zasad, które, jako cegiełki dyktatury, nigdy praw dą nie będą.

T u pojaw ia się n aturalna obiekcja, którą może wysunąć każdy, kom u zależy na obronie wiary religijnej. Wedle tej obiekcji, jeśli różnorodność jest warunkiem życia nauki, to jednak nie jest do przyjęcia tam , gdzie chodzi o słowo objawione, które z definicji jest nieomylne i którego znajomość, co więcej, m a znaczenie fundam entalne, bo może decydować o sprawie zbawienia. Nie m ożna się zgodzić na wielość i sw obodną konfrontację tam, gdzie wątpienie jest niedopuszczalne 1 gdzie błąd może prowadzić do zagłady. Ta praw da nie może być zmienna, ani względna w jakim kolw iek znaczeniu.

Obiekcja wydaje mi się jednak bezzasadna - choć przez stulecia podnoszona - i wolno upierać się przy tym, że nie m a sprzeczności między wiarą w słowo objawione a uznaniem potrzeby różnorodności i swobodnej konfrontacji rozm aitych racji. Podkreślam wyrażenie „słowo objaw ione” , bo doświadczenie religijne, w szcze­

gólności doświadczenie mistyczne, nie jest słowne i wszyscy mistycy podkreślali, że to doświadczenie jakby opiera się słowu, że cokolwiek o nim mówią, nigdy nie jest adekw atne, nigdy nie przekazuje tego, o co napraw dę chodzi. Ale wiara w słowo objawione, słowo spisane czy przez proroków wypowiadane, dopuszcza, jak wiemy, niezliczoną liczbę interpretacji. Od drugiego wieku historia chrześcijańska jest pełna debat co do rzeczywistego sensu objawienia. Słowo „d eb ata” jest, oczywiście, nadzwyczaj swobodnym eufemizmem. Nie m a w tym nic dziwnego;

jeśli Bóg przekazuje ludziom kawałek swojej m ądrości, może to uczynić tylko w ludzkiej mowie, słowo boskie jest jakby wciśnięte i ograniczone przez język ludzki i tym samym zniekształcone w sposób, którego nie odgadniem y, jako że z natury rzeczy nie m am y dostępu do oryginału. Dlatego to słowo poddaje się różnym interpretacjom i dzieje chrześcijaństwa są tego dowodem. Stąd myślę, że możliwa jest obrona różnorodności i wielości interpretacji, również z p unktu widzenia wiary w słowo objawione; nie m a nieuchronnego konfliktu między tą w iarą a uznaniem swobody tłum aczenia i badania. Przemawia też za tym fakt, że wybitni chrześcijańscy pisarze od XVI i X V II wieku - wybitni, ale niestety raczej nieliczni w porów naniu z obrońcam i ekskluzywizmu - wymownie bronili zasady tolerancji nie przeciwko chrześcijaństwu, ale na podstawie jego własnych zasad.

Nie m ożna jednak zaprzeczyć temu, że chociaż konflikt nie jest ani logicznie zniewalający, ani psychologicznie nieunikniony, to jednak roszczenia do ekskluzywiz­

mu i ochota do utw ierdzania przem ocą absolutnej praw dy trudno się dają z życia wyrugować. Starać się jednak o to m ożna w dobrej wierze. K ultura europejska, jak ą znamy, rozkw itła dzięki rozm aitości, dzięki wielości narodow ych tradycji,

(6)

228 LESZEK K OŁAK O W SKI

języków, wielości ścierających się punktów widzenia, wielości wiar i zainteresowań, wielości stylów, dzięki pasji tworzenia i badania działających w bardzo zróż­

nicowanych w arunkach. R ozpad dawnej jedności religijnej Europy u progu czasów nowożytnych doszedł wprawdzie do skutku w toku licznych walk, wojen, prze­

śladow ań i okropności, ale z drugiej strony wyzwolił ogrom ne siły twórcze ducha europejskiego. Użyźnił glebę kulturalną, na której od XVI stulecia rosły nauki, sztuki, filozofia i literatura europejska. To jest również powód, dla którego obecne dążenie do unifikacji Europy, choć pod wieloma względami chwalebne i godne poparcia, o ile przyczynia się do usunięcia źródeł wojen, sprzyja kontaktow i kultur i rozwojowi gospodarczem u, m a także strony zasługujące na nieufną czujność.

W yczuwa się w tym dążeniu coś z m entalności totalitarnej, zniecierpliwienie faktem, że nie wszystko jest jednakow e, pragnienie ujednolicenia wszystkich stron życia, jak w oświeceniowych utopiach, dążenie do wszechobejmującej regulacji, niechęć do zróżnicowanych tradycji, zakorzenionych w wielowiekowym rozwoju różnych narodów i plemion.

M ieszkając od lat w Anglii, której język stworzył podstaw y ogólnoeuropejskiego, właściwie ogólnoświatowego volapuku, tej wulgaty naszych czasów, w Anglii, która bardziej niż inne, niewyspiarskie kraje opiera się tej na pozór nieodpartej pasji uniformizującej, nie mogę pozbyć się sympatii do ludzi, którzy, przywiązani do własnej niepowtarzalnej tradycji kulturalnej, ze smutkiem patrzą na tę erozję różnorodności, wypieranej przez tak zwaną planetarną kulturę popularną. R óżno­

rodność jest, oczywiście, źródłem konfliktów, ale bez niej popadlibyśmy w odrętwienie kulturalne, a może i zdolność do życia utracili, niczym organizm zbudow any z identycznych kom órek; taki organizm może istnieć tylko na najbardziej prym ityw­

nym stadium ewolucji.

Tyle ku pochwale różnorodności. Jakem obiecał - nie bardzo długie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tolerancja jest logicznym następstwem przyjętego stanowiska normatywnego, jeśli to stanowisko obejmuje jedno z poniższych przekonań: (1) co najmniej dwa systemy wartości

- Nie, jest ich dwa razy więcej, bo do parzystych dochodzą jeszcze liczby nieparzyste, których jest tyle samo, co parzystych.. Ale jednocześnie jest ich dwa

Nauczyciel zbiera swobodne wypowiedzi uczniów, ważne żeby wśród propozycji znalazły się:. jeżeli jesteś świadkiem cyberprzemocy, nie przesyłaj dalej krzywdzących

Mam po wsiach rozstawione te pszczoły, tam gdzie dużo jest rzepaku, dużo jest lipy, tam gdzie kasztan, gdzie jary rzepak, gdzie fasola.. To wyszukuję takie tereny, podwożę,

Otwarcie wystawy „Stoffe aus Lublin/Bławatne z Lublina. Ulrike Grossarth - Stefan Kiełsznia. Niemiecka artystka Ulrike Grossarth zainspirowała się przedwojennymi zdjęciami

Profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przyznaje, że młodzi ludzie w stolicy województwa

Może zatem zamiast zajmować się kolejnym projektem sieci minister zdrowia, w porozumieniu ze swoim sze- fem, Jarosławem Kaczyńskim, powołają Agencję Re- strukturyzacji

Konsorcjum ENHANCE składa się z 7 uczelni technicznych: Politechniki Warszawskiej, Politechniki w Berlinie, RWTH w Aachen, Uniwersytetu Technicznego Chalmersa w Göteborgu,