• Nie Znaleziono Wyników

Ani scjentyzm, ani fideizm: u progu nowoczesnej syntezy filozoficznej, czyli Jana Franciszka Drewnowskiego program precyzacji filozofii klasycznej / Stanisław Majdański.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ani scjentyzm, ani fideizm: u progu nowoczesnej syntezy filozoficznej, czyli Jana Franciszka Drewnowskiego program precyzacji filozofii klasycznej / Stanisław Majdański."

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

ANI SCJENTYZM, ANI FIDEIZM:

U PROGU NOWOCZESNEJ SYNTEZY FILOZOFICZNEJ, CZYLI JANA FRANCISZKA DREWNOWSKIEGO PROGRAM PRECYZACJI FILOZOFII KLASYCZNEJ

U t non iam c la m o rib u s rem a g e re n e c e s s e sit, sed a lte r a lte ri d ic e re p o ssit: c alcu le m u s !

L e ib n iz C re d o u t in te llig a m e t in te llig o u t c red a m

św . A u g u s ty n

M aksymy pow yższe niech tow arzyszą nam w całym tym w stępie-przedm o- wie, a także - m iejm y nadzieję - Czytelnikowi przy lekturze w yboru pism Jana Franciszka D rewnowskiego.

Pod uwagę m ogą tu być wzięte inne jeszcze „leitm otyw y”, inne „obiegowe m yśli”, do których naw iązać - za Autorem - w olno, jeśli nie neutralnie, to solidaryzując się z nim i lub polem izując. M oże to być między innymi słynny aforyzm W ittgensteina zam ykający Traktat, który często reflektow ał D rew now ­ ski, że m ianow icie o tym, czego niepodobna wypow iedzieć, należy zam ilczeć.

Może to być nie mniej słynna krytyczna myśl Kanta, że m etafizyka - jaka? - wykracza - jak? - poza granice w szelkiego m ożliw ego dośw iadczenia; tu znowu pytam y dziś: jakiego? W reszcie jest słynne już pow iedzenie intelektual­

nego tow arzysza Jana Franciszka (w okresie m iędzyw ojennym ) o. B ocheń­

skiego, że poza logiką jest tylko absurd (pozostaw iam y je bez kom entarzy)1.

O dpow iedź na te i podobne pytania zaw arta jest w prezentow anych pism ach, przy czym trzeba było sprostać pozytyw izm ow i w jego logiko-em piry(sty)cz- nym przebraniu, rodem z „W ienerkreisu”, który wywarł niem ały wpływ także na myśl polską okresu m iędzyw ojennego (i nie tylko) oraz sam ego Drew now ­ skiego, choć wpływ ten zm alał - wraz z jego, Drew now skiego, konw ersją - aż do zera. Odpow iedź na tę realizację antym etaficznego i w swych istotnych

1 O. Innocenty (Józef) M. Bocheński wypowiadał się w tym duchu wielokrotnie w swoich wystąpieniach publicystyczno-eseistycznych, por. np. M iędzy logiką a wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim roz/nawia Jan Parys, M onricher 1988, s. 74.

(2)

zam iarach antyreligijnego, „laickiego” program u zawarta jest w jego pismach.

W iele mówi tytuł pow ojennego artykułu: Czy m etafizyka i religia wytrzymują krytykę naukową?

Niew ątpliw ie pytanie to pobrzm iew a i nurtuje dziś inaczej niż przed laty, wydaje się mniej groźne niż wtedy, gdy na przedłużeniu tradycji wolteriańskiej i podobnych - w cześniejszych lub późniejszych - trendów czy postaw, zwłasz­

cza w pewnych krajach lub kręgach, określenie „ filo z o f’ znaczyło nierzadko prawie tyle, co „ateista”, „ateusz”, „bezbożnik”, „w olnom yśliciel”, „liberał”

czy „libertyn”.

Bywało tak faktycznie, i to w rozszerzającym się gwałtownie - już pod koniec X VIII wieku - po Europie Zachodniej i dalej - odbiorze społecznym;

najpierw wśród „w olnom yślnej” inteligencji i z czasem wśród rządzących, schodząc stopniow o lub rew olucyjnie w „m asy”, w „społeczne doły”. W „koło­

w rocie historii” - m niejsza tu o szczegóły tych czy innych inspiracji, działały tu także zaw iedzione nadzieje, jak rów nież zwykłe zmęczenie ideologicznym natręctw em - opam iętała się najpierw właśnie inteligencja, stając się z cza­

sem co najm niej nie antym etafizyczna, nie antyteologiczna, nie antyreligijna, a z biegiem czasu w prost prom etafizyczna, proteologiczna, proreligijna, pro- kościelna naw et (mamy na myśli Francję, ale nie tylko).

Nie w chodzim y tu w detale historyczne, m erytoryczne. Od czasu młodego, średniego i starszego Drewnowskiego zm ieniło się tak wiele; ogólnie mówiąc - od czasu polskiego „m iędzyw ojnia”, przy czym w przekroju społecznym nie były to przem iany proste i równomierne, także w skali europejskiej i szerzej.

W Polsce owe antym etafizyczne prądy zm niejszyły swą siłę i frekwentywność (po okresie pew nego natężenia w stalinowskim , sterowanym politycznie od­

górnie okresie). Dało się je wyraźnie zaobserwować wśród inteligencji świec­

kiej, obcej w sporej m ierze Kościołowi pod koniec XIX i na początku XX wieku; inaczej działo się z ludem, w co nie wchodzimy; sprawa się poniekąd uogólniała na całość narodu na miarę dem okratyzacyjnych przemian.

Przypom nijm y, że obok agnostycznych, liberalno-areligijnych trendów, lub w ręcz ateistycznych i naturalnie antym etafizycznych, wspomaganych przez lewicę czy „liberałów ” - powiedzmy tak dość umownie - doszło w okresie m iędzywojennym do pewnego odrodzenia pod interesującym nas tu względem, jeśli nie w skali całego narodu, to w sporej jego inteligenckiej składowej;

w działaniach tych aktywnie partycypował Jan Franciszek Drewnowski.

Potem nastąpiła okupacja, a po niej „pow ojnie”, które owocowało w dzie­

dzinie filozoficzno-teologicznej i związanych jakim ś przedłużeniem tamtych lat, na innym oczyw iście politycznym podłożu. W spomnijmy wyraźnie przedwojen­

ny polski (neo)tom izm , swoistą racjonalizację polskiej intuicyjno-uczuciowej religijności i jego pow ojenną prolongację (także szkoła lubelska).

(3)

Pow ojenne odrodzenie religijne, zw łaszcza wśród inteligencji (połączone z ogólnonarodow ym w ytrw aniem przy K ościele, w K ościele wedle dew izy „Bogu i O jczyźnie”), przebiegało w kilku etapach na różny sposób i doprow adzając do sytuacji dzisiejszej, konfirm ow anej obecnością polskiego papieża, Jana Pawła II, który pojaw ił się, po ludzku sądząc, pośród paradoksalnego (w y trw a ­ nia polskiego narodu, Polaków (P olonia sem per fid elis).

W tym kontekście należy brać fenom en polskiej „ludow ej” religijności w państwie z zasady ateistycznym , m arksistow skim , jest to „boom” religijny w dobie nieustającego, narastającego polskiego kryzysu, który raz po raz w ydaje się nam najw iększy, nie do przezw yciężenia - a jednak jakoś istniejem y, wbrew w szystkiem u. Kryzys to zasadniczo m oralny. Doprow adził on do zrozum ienia potrzeby religii, jej roli konfirm acyjnej, do um ocnienia roli K ościoła i jego autorytetu, do akceptacji co najm niej teoretycznej lub taktycznej (a faktycznej w okresach egzystencjalnej trw ogi) tego, co z nim związane.

Zarysow ało się pow szechne niem al uznanie dla K ościoła w sferze światopo- glądowo-ideowej i teologiczno-m etafizycznej, a także m oralno-religijnej. Inna sprawa, że na co dzień byw a to dalekie od konsekw encji i nierów nom ierne w różnych dziedzinach życia. Jest tak nie tylko w śród form alnie i faktycznie katolickich kręgów; różne są przy tym konteksty owych przy- czy prokościel- nych aliansów , także nośniki czy nadzieje poza stricte religijne, co zaciera faktyczne opcje, ich kontury. Na jak długo w ystarczy tej postawy, o ile są to rzeczywiste, o ile pozorne alianse? Co z tego zostanie na dłużej po „kom u­

nizm ie” wobec perspektyw y tendencji liberalno-dem okratycznej, jeśli się ją będzie rozciągać na dom enę m oralną, a naw et religijną? D ośw iadczenie uczy, że „w olność” lokuje się najchętniej w tej dziedzinie.

Chcemy przez to pow iedzieć: jakże odm ienna jest dziś społeczno-kulturow a baza i także polityczny w ym iar rozw ażanej tu problem atyki filozoficznej i teologiczno-religijnej, inna niż w czasach interesującej nas tu porów naw czo aktywności intelektualnej J. F. D rew now skiego. Dziedzice tradycji od Kościoła - nie tylko form alnie - dalekiej, m ożem y ją zresztą różnie nazyw ać, um ownie

„pozytyw istyczną”, choć nie tylko, okazują się - w różnym tego słow a zna­

czeniu - prokościelni, proreligijni, w jakim ś sensie proteologiczni, prom eta- fizyczni. Ile tu z postaw y pragm atyczno-politycznej, szukania „siły”, „parasola”,

„azylu”, „m ediatora” i tak dalej, ile zaś szczerego, bezinteresow nego zwrotu w postawie religijnej, w życiu, w praktyce i w sam ych fundam entach teologiczno- filozoficznych? Już dziś widać, że zbieżności byw ają taktyczno-prow izoryczne, jedność jedynie pow ierzchow na, zza paraw anu w idać nie-prokościelne postawy m oralno-polityczne, w ciska się znowu religię do „kruchty”, „zakrystii”, jeśli nie da się jej już wykorzystać politycznie.

(4)

M amy więc m anifestacje postawy (pro)religijnej i tego, co z nią związane, a zarazem tragiczne - w dobie kolejnych faz kryzysu, w swej dom inancie zewnętrznej ekonom icznego, lecz w swej istocie m oralnego - owocowanie wszystkich tradycyjnych narodowych zagrożeń. Zagrożenie rodziny przede wszystkim i szukanie - słusznie - w tejże rodzinie ratunku, w raz z ogólnym podniesieniem kultury, z jej wymiarem m oralnym na czele. Obserw uje się tu niestety kum ulację negatywów, tak jakby sito niekontrolow anych granic dawało jednostronną selekcję, było in minus jedynie filtrem , kum ulując „w schodnie” i zachodnie negatywy.

Z doświadczeń Drewnowskiego i ludzi jego czasów zaczerpnąć by trzeba nauk dla w yjścia z tej jakże trudnej sytuacji, wzorce postawy nadziei, postawy nie obcej przecież twórcom niepodległości i odbudowy państw ow ości. Do tego pokolenia wszak Drewnowski należał, do tego, które dziś odchodzi. Ludzie z tamtych czasów są do końca aktywni i nie tracą nadziei, choć przeżyli tyleż co nasza młodzież i o ileż więcej! Są czy byli dalecy od pospolitych dziś roszcze­

niowych postaw (bez podstaw !), od postaw y konsum pcyjnej i pozbawionej ducha ofiary. M ożemy to u m łodzieży zrozum ieć, ale uspraw iedliw ić niepo­

dobna, choć w iną trzeba proporcjonalnie obarczyć starszych.

Zm ieniło się w tym czasie zaiste wiele, lecz nie wszystko i nie całkowicie.

Albowiem pewne niebezpieczeństw a zew nętrzne i - głównie chyba - wewnę­

trzne trw ają od lat bez m ała trzystu, „kom plem entaryzując się” prawem naczyń połączonych. Z drugiej strony, sytuacja jest dziś jakby mniej jasna. Zacierają się przerysowane być może w przeszłości różnorakie kontury, demarkacyjne linie, rozgraniczenia między tym, co jest Kościołem, a co poza nim; podobnie odnośnie do religii w ogóle, sfery m oralności, także teologii i m etafizyki, że nie dotkniem y konsekwencji społeczno-politycznych. Bywają tu nie tylko zwy­

kłe niejasności i przem ilczenia, ale z przeróżnym i przetargam i i naciskami

„tego św iata” - także gra przeróżnych pozorów, złudzeń; obietnice bez pokry­

cia, kamuflaże i m anipulacja, zam iast szczerej, klarownej postaw y, dobrych, czystych, nieprzew rotnych, niezakłam anych intencji.

Bywa i tak, w czasach gdy - po Vaticanum II - zam iast ostrych podziałów stylu konfrontacyjnego dominuje postaw a otwarcia, personalistycznej ufności.

Oczywiście, tym bardziej baczyć tu należy na różne zasłony dym ne, objawy zwykłego egoizm u, ogólnikowość haseł i przew rotność ich użyć (nadużyć), zw ykłą nawet ich inflację, zużycie sem antyczne. Z zasady jednak jest to postawa „dialogow o-ekum eniczna”, niepodejrzliw a, program ow o pozytyw na, aż po bezbronność wobec różnorakich w ew nętrznych dywersji, w każdym razie nie

„anatem iczno-inkw izycyjna” i optym istyczna, aż po nadzieję utopijną, że wady same się w yplenią i nie będzie czego plew ić w żniwa. Normę ew angeliczną przecież znamy: „pozwólcie obojgu róść aż do żniw a” (M t 13, 30).

(5)

Nie będąc w obrębie tego rodzaju postawy nadpodejrzliw i, nie przeczym y autentyczności wielu, naw et w iększości, w spółczesnych aliansów K ościoła, reli- gii, teologii, m etafizyki. Zapew ne jest sporo naw róceń szczerych, prostych, bez dodatkow ych korzyści. I tak w łaśnie bywało najczęściej w - „jasnych i w yraźnych” pod tym także w zględem - czasach D rewnowskiego, choć i tu bywały pewne „zaczarow ania” i rozczarow ania. Było mimo w szystko łatwiej, dom inowały sytuacje prostsze i postaw y o dobitniej zarysow anych konturach.

Do tego także apelow ały hasła racjonalizacji dziedziny filozoficzno-teologicznej, dążenia precyzacyjne, choćby tylko poprzez większą kulturę myśli, semio- tyczno-m etodologiczną. Tu należy też program D rewnowskiego.

Hasło jasności postaw m yślow ych w ram ach językow ej, m etodologicznej aż po logiczną precyzji - było także dew izą moralną, a nie w yłącznie epistem o- logiczną. W ram ach tej postaw y sensowne były konwersje. W ielcy konwertyci byli tu wzorem: Newman, U ndset i inni, że pom iniem y polskie nazw iska.

Drewnowski miał do czego nawiązać i do czego wracać. Także do tradycji swego w ychow ania patriotyczno-religijnego. Tyle że przeszedł - na tle epoki - młodzieńczy kryzys pod wpływ em wszechw ładnych wtedy wśród inteligencji haseł - pozytyw izm u, agnostycyzm u, sceptycyzm u, krytycyzm u, antydogm a- tyzmu, relatyw izm u, subiektyw izm u, scjentyzm u, racjonalizm u-em piryzm u.

Sama tradycja znaczona inercją dziedzictw a okazała się wobec tego naporu niew ystarczająca, dom agała się dopełnień, precyzacji, pogłębienia, by sprostać zarzutom czasów.

Podkreślam y, że mimo zbieżności jest też inaczej, teraz i wtedy, pod nie­

jednym w zględem . I tak, we współczesnym dialogu, skądinąd bardzo pożytecz­

nym, dochodzi czasem do czegoś, co nazwać by trzeba rozm yciem postaw , ich składowych poznaw czych i moralnych. Scharakteryzow ać by się to dało dokładniej przez odw ołanie się do kategorii pojęć typologicznych, do rodzin znaczeniow ych, tradycyjnej analogii lub w spółczesnych zbiorów „rozm ytych”.

Zdarza się przy tym, że to, co było dotąd względem K ościoła i jego spraw, w tym filozoficzno-teologicznych (z m etafizyką i etyką na czele), zewnętrzne aż po nieortodoksję, staje się jakby jakoby kościelnie im m anentne, prawem

„tolerancji w dialogu”. N iem niej, od strony „zw ykłej” postawy - klasycznej - widać tu co najm niej zagrożenie, jeśli nie niezgodność z doktryną, z prawdą, z dogm atyką, z m agisterium , z przykazaniam i, z tradycją, nie ma tylko co do tego „egzekucji” ze względów „personalno-dialogicznych”. Musi być przecież doktrynalna jasność co do zasad, prawd teologiczno-filozoficznych, mimo że jest i filozofia dialogu, i teologia ekum eniczna, a raczej właśnie dlatego (gra­

nice dialogu).

Zaiste, spotykam y się od niedaw na z okresam i „mody na K ościół”, inna spraw a - o ile szczerym i; inaczej było za młodości D rewnowskiego. W każdym

(6)

razie, nie zawsze teorie i deklaracje intencji są tu w ykładnikiem faktycznych postaw. Jest wiele m iejsca dla sterow ania taktyki i strategii, gry pozorów , trud­

no się w tym rozeznać, i o to chodzi w kam uflarzach różnego rodzaju.

Do wzięcia pod uwagę są tu postaw y i analizy tychże na różnym poziomie głębi, choć same nazwy m ogą pozostaw ać te same. O dnotujm y trzy z grubsza typy takich postaw, tyleż poziom ów ich głębi.

A więc najpierw postaw a - i paralelna jej analiza - najpłytsza, całkiem pow ierzchniow a, um ownie „żum alistyczno-publicystyczna” lub „polityczna”, bo jest to tu charakterystyczne, acz byw ają chlubne w yjątki. U rzeczywistnia się ona na miarę takich pojęć, jak „opinia publiczna”, „partia polityczna” i pokrew­

ne. M ożna przeżyć życie obracając się w zaczarowanym kręgu tego podejścia, tych kategorii, na różnym poziom ie świadom ości. W tychże ramach manipuluje się człowiekiem , lecz nie w chodzim y w w ym iar moralny tego zjawiska.

Jest też m ożliwa inna postaw a, faktycznie realizow ana, proponowana, lan­

sowana - postaw a na poziom ie o większej głębi. W chodzą tu w grę pojęcia takie, jak „grupy nacisku”, „nieform alne zw iązki” i podobne. Odpowiada temu kreacja życia społecznego przez „m edia”, przem ożna determ inacja zachowań jednostki, „sterow ania” nią aż po m anipulację w kierunku względnej na tym tle jej wolności. Mamy tu - rów nolegle - analizę „herm eneutyczną” zjawisk ludzkich „średniego dystansu”, ze średnią dokładnością, a raczej głębią, choć niekoniecznie kom prom itowanej „historii podejrzeń” czy „spiskowej koncepcji historii” (jakby spisków rzeczyw istych w ogóle nie było, inna sprawa, czy zawsze są udane).

I wreszcie postawa - i odnośna analiza - trzecia, najgłębsza, powiedzmy w wym iarze religijno-teologiczno-m etafizycznym , czemu odpow iada naprawdę głęboka herm eneutyka (mogą tu być różne stopnie, zależnie od typu religijności, mniej od teologii czy filozofii). Odwołujem y się tu do tego, co istotne, co ostatecznie decyduje, także w zakresie m oralnych konsekwencji ludzkiego czy­

nu. Transcenduje ta postaw a obie poprzednie, zw łaszcza pierw szą, ale i drugą (która często pretenduje funkcjonalnie do ostatecznej), oczyw iście i tu mogą być różne dewiacje (gnostycy, pneum atycy we w spółczesnych przebraniach, że wspomnimy New A ge czy postm odernizm ).

Postaw a ta realizuje się zasadniczo niezależnie nawet od tego, czy ktoś nastaw iający się czy nastawiany bardziej pragm atycznie „w ygrywa” czy „prze­

gryw a” w ram ach poprzednich postaw , czy dobrze je sobie uświadamia. Nawet pozostając w swej nieskuteczności, w ramach poprzednich postaw sięga się tu

„naiw nie” lepiej i wyżej, a w innej m etaforze głębiej niż najw ięksi ludzie sukcesu tamtych dwu postaw , zw łaszcza pierw szego poziom u działania. Ele­

menty tej w łaśnie teologiczno-religijnej i religijno-m oralnej postaw y realizował Drewnowski w swym życiu i dziele.

(7)

Obserw uje się dziś „herm eneutyczną” nieprzejrzystość tak czy inaczej (nie­

d o o k reślo n y ch , (niedo)rozeznanych postaw. D ziedziczą się one historycznie, paralelizują, kum ulują (w zm acniają), interferują, znoszą się, pozostają w zglę­

dem siebie w najrozm aitszych stosunkach. Jeśli temu przyjrzeć się bliżej, trud­

no o orientację, chyba że zdamy się na system szczęśliw ych praktycznie konturujących uproszczeń.

Orientację D rew now skiego sprzed jego konwersji i sprzed uśw iadom ienia sobie roli tom izm u (odnow ionego, z w ykorzystaniem logiki w spółczesnej i innych nauk) określam y um ownie jako pozytyw istyczną (z okresu neopozyty- wizmu), za tym szedł scjentyzm , relatyw izm i inne sprzężone „izm y”.

Jest to naturalnie pewne uproszczenie, bo zm ienił się tym czasem sam pozy­

tywizm i jego alianse, owe stow arzyszone z nim „izm y”. O ile taktycznie, o ile faktycznie? Pozytyw izm stał się z czasem neutralny przynajm niej deklaratyw nie, jakby mniej wrogi wobec m etafizyki. Dochodzi do tego, że w odniesieniu do pewnych autorów pow iada się, że zerwali oni z pozytyw istyczną tradycją (lub dziedzictwem , to trochę co innego, dziedzictw o się zastaje, tradycję kreuje wybór z dziedzictw a) - tak czasam i sami deklarują. W ydaje się, że częściej mamy tu do czynienia z szerzej pojętym pozytywizm em , z identycznością genetyczną (dialektyczną) poglądów , co nie wyklucza krytyki poprzedników, owszem - ją zakłada, naw et kontynuację przez im m anentną negację, w pewnym ciągu m erytoryczno-historycznym .

Niemniej jednak — podkreślam y - zm ienił się dość zasadniczo ogólny klimat nawet w odniesieniu do K ościoła i religii, także teologii i m etafizyki (gorzej z etyką, tu panuje „liberalizm ”, tyle że kreatyw istyczno-subjektyw istyczny,

„deifikujący” podm iot i jego decyzje, zam iast pierw otnej pozytyw istycznej wizji człowieka zredukow anego do zwierzęcia). Jest tu - pow tarzam y tę myśl — czasem gra motywów pragm atycznych, w tym i pozorów i jakaś nieszczerość czy niezborność całościow ej postaw y, ale też szansa na rzeczyw istą zmianę - i tak czasem byw a - w kierunku respektacji Nadnatury i Tajem nicy, akceptacji ostatecznego, absolutnego odniesienia spraw ludzkich (i nie tylko), z uw zględ­

nieniem m omentu Łaski, która suponuje i wspom aga naturę.

Poprzestaw iały się przy tym akcenty, gdy chodzi o opozycję racjonalizm - -irracjonalizm . O dczuw am y dziś falę irracjonalizm u lub relatyw izację kategorii racjonalności, gdy tym czasem w czasach D rew now skiego staw iano na racjonal­

ność, w pew nym sensie racjonalizm , i to po obu stronach barykady. W alczono o prawo monopolu na tę kategorię i jej interpretację w antym etafizyczny sposób - neopozytyw izm usiłow ał zawładnąć dom enę racjonalności. Drewnowski i inni pragnęli im sprostać, jednak prom etafizycznie w konsekw encjach czy fundam en­

tach. G ilson - nastaw iony skądinąd antylogistycznie - w ciąż przypom inał za

(8)

arystotelesow ską tradycją i scholastykam i, że ulubionym tworem Bożym jest rozum, że ens est intelligibile, że Absolut jest czystym rozum em -intelektem .

Różnie tedy pojm uje się dom enę rozumu, racjonalność i racjonalizm , tak samo odnośne opposita. Nie cieszm y się zbyt pochopnie, bezkrytycznie z tego, gdy ktoś dzisiaj czy kiedykolw iek przyznaje się do irracjonalności czy irracjo­

nalizmu, co gorsza, uważając irracjonalizm za naturalnego niejako sprzym ie­

rzeńca Kościoła, religii. M oże tu być rozm aicie, w zależności od sensu tych czy innych kategorii, od kontekstu ich użycia. Przede wszystkim od tego, czy pracując na zasadzie podobieństw a czy też kontrastu względem tych kategorii i ich bliskoznaczników.

Należy zawsze pytać: racjonalność, ale jaka? Tak samo: racjonalizm , ale jaki? Zawsze też trzeba w iedzieć, czy ktoś posługuje się tymi terminami - pam iętając o dialektycznej opozycyjności ich znaczeń - m erytorycznie, czy też w celach propagandowych lub dla urabiania postaw. Zarówno „racjonalizm ”, jak i „racjonalność” m ogą być wykorzystane pro- i antym etafizycznie, w zależności od przypisanych znaczeń, podobnie odnośne opposita. Zasadniczo więc trzeba być ostrożnym - zdrowa to postaw a filozoficznie - wobec „irracjonalności” i

„irracjonalizm u”.

Jest tak i dlatego, że „irracjonalność”, a zw łaszcza „irracjonalizm ”, wiąże się niejako naturalnie z tym, co nazyw a się fideizm em , to zaś ma wymowę wybit­

nie antyfilozoficzną, także w odniesieniu do teologii, która pow staje klasycznie w drodze racjonalizacji Objaw ienia (wiary, religii - różne to kategorie) poprzez zastosowanie filozofii, narzędzi filozoficznych, choć jest i droga przeciw na - przez rew elacjonizację (co podkreślili T. Styczeń i S. K am iński).

Zapewne, jesteśm y ciągle w ramach opozycji fideizm -scjentyzm , starając się zachować jakieś medium, pozostając raz bliżej, innym razem dalej od jednego z tych ekstrem ów. Zdaw ał sobie z tego sprawę także Drewnowski (stąd właśnie tytuł niniejszego wstępu), choć przez przedstaw icieli szkoły lubelskiej posą­

dzany bywał o scjentyzm . Gdzie je st jakieś optim um ? Z pew nością nie ma tu jakiegoś geom etrycznego środka ani średniej w rodzaju arytm etycznej. Rasowy filozof jest z reguły za „racjonalnością” choćby na zasadzie preferencji term ino­

logicznych, ale oczyw iście nie tylko.

Czy to „m edium ” jest należycie stabilne, zwłaszcza gdy uw zględnić faktycz­

ne osiągnięcia, w tym także fakt błędu? Czy jest m ożliw a - także a parte rei - jakaś tolerancja, swoboda manewru? Ile zależy od roli podm iotu, co także - w opisie nie naiwnym, ale w łaśnie w imię realizm u - wliczyć należy w adek­

watny opis sytuacji poznawczej? Ile zależy nie tylko od ludzkich charakterów, ale i od społecznych potrzeb (które skądinąd kreuje się; a może też być po­

trzeba na poznanie idealnie przezroczyste, na przedm iot „sam w sobie”, co jest podstawą „idealnego realizm u”)?

(9)

M yślim y tu o filozofii chrześcijańskiej i jej naturalnych aliansach, o sprzę­

żonej z nią religii, teologii, wierze, O bjaw ieniu, o M agisterium K ościoła, wraz z im plikow aną dziedziną m oralności - w szystko to je st m etodologicznie nie­

zależne, lecz składa się na całego człow ieka, funkcjonalnie przynajm niej, na jego postaw y i potrzeby, na jego działania i ich wytwory. Być może jest tu potrzebna jakaś now a m etodologia interdyscyplinarna (w pew nym sensie każda m etodologia nauk jest taka, pow inna być!). D istinąuez p o u r unir, co tak pod­

kreślał J. M aritain (Les degres du savoir).

Jest tu w szędzie jakaś kom plikacja, trudna do rozszyfrow ania dialektyka.

W iele podobieństw a z czasami m iędzyw ojnia, w których D rew now ski twórczo uczestniczył (z przedłużeniem na czas pow ojenny, gdy swoje idee przedstaw iał w form ie eseistyczno-publicystycznej, osobna spraw a to wykłady z M um au, szerzej - eseistyczne). D ialektyka ta w ynika z pewnej ew olucji w samym Kościele, jak i w „obozie pozytyw istycznym ” w pojm owaniu dem arkacji „racjo- nalizm ”-„irracjo n alizm ” i tego, co się z tym wiąże.

Ponadto świat, kultura, człow iek i jego sprawy dotknięte są dziś, w nowym fin de siecle’u, kolejnym kryzysem . Kryzys ten wydaje się bardziej dogłębny niż którykolw iek przedtem , ma on — w ydaje się - wymiary niem al absolutne.

Jest to zasadniczy kryzys potrzeb i podstaw , a nie tylko rozległy, choćby i w skali globalnej geograficznie, co zresztą jest faktem . Jest to z pew nością jakaś konsekw encja czy prolongacja sytuacji w ojennej i finalizującej się konfrontacji z kom unizm em oraz m arksizm em , choć zarazem coś w ięcej. Jest tak mimo deklaracji pokojow ych i w ogóle ugodow ych dążeń i pew nych szczerych w tym względzie w ysiłków , a może w łaśnie dlatego. Faktycznie robi się niemal wszystko, by te wysiłki zniw eczyć. Przew rotność zda się cyniczna, jeśli „celem każdej wojny jest pokój”.

Owszem, trw a nadal konfrontacja, i to także wojenna w pewnym sensie, że posłużymy się tu innym nieco językiem , innym postaw ieniem sprawy, inną - w związku z tym - zm odyfikow aną perspektyw ą. Trw a walka, różnym spo­

sobem, w różnych dziedzinach, różnym i technikam i, na raty rozrzedzone w cza­

sie i przestrzeni, jeśli nie dosłow nie zbrojna, to jakiś jej bardziej przewrotny ekwiwalent. Bywa też często nią dążenie do bezpośredniej likw idacji fizycznej jednostek i społeczności, z bronią w ręku lub podobnie (bardziej w yrafinowane technicznie), a jeśli naw et w ten sposób, to bez ujaw nienia autora zagłady przeciwnika, anonim owo, nierzadko rękom a sojusznika lub kogoś z tej samej - w szerszym lub węższym zakresie - rodziny.

Jest to konfrontacja w yrafinow ana, ekonom iczna, techniczna, dem ograficzna lub inna. Dotyka ona najczęściej m niej „cyw ilizow anego” przeciw nika-konku- renta (tak się to nazywa), obdarzonego mniej szczęśliw ą historią. Dotyka m aluczkich tego świata, biednych, krzyw dzonych, egzystencjalnie zagrożonych

(10)

- w tym nie narodzonych - „w walce o byt”, jeśli posłużyć się tą ewolucjo- nistyczną kategorią, zepchniętych na margines ryw alizacji w czasie i w prze­

strzeni, jak owe ludy pierw otne, jak tak zwany trzeci świat (jeśli o Polsce nie wspominać).

Dosięga klęska wojny - nie opanowanej należycie, nie skierow anej wyłącz­

nie na przeciw nika, jak w przypadku ataków gazowych i przyszłych katastrof nuklearnych, o których tu powiadam y jakby w nierzeczyw istym trybie myśli - nierzadko w sposób niezam ierzony także agresorów, autorów - przynajmniej początkowo - czyjejś klęski, „trium fatorów ”. „Kto mieczem wojuje, ten od m iecza ginie”, prędzej czy później.

Zapewne jest m iejsce na polską gloria victis, ale też - jak dziś właśnie i w czasach młodości Drew now skiego - bywa terroryzm pokonyw anych, a prag­

nących się odegrać lub zw yciężyć podstępnie, adresowany częstokroć na oślep, byleby kogoś pom ścić lub w imię odpow iedzialności zbiorow ej, czasem wymie­

rzony precyzyjnie. M niejsza o to, ważne jest w łaśnie co innego: to, że demora­

lizacja w ojenna czy inna dosięga ostatecznie jej twórców - czyli staje się samo- zwrotna. Niepodobna bezkarnie dem oralizować się, w końcu nie demoralizując, nie dokonując autodepraw acji, autodestrukcji, choć niektórzy zawodowcy zacho­

wują tu zadziw iającą długodystansow ość i odporność.

I tak odbiegliśm y nieco od idei samego Drew now skiego, od szczegółów z nimi związanych, wszelako myśli nasze oscylują w ciąż wokół głównych tonów twórczości Filozofa. Nasze ogólniejsze refleksje w ym usza niejako lektura jego pism, zw łaszcza że pisał w czasach ostatecznych, jak wykłady z M umau, a i czasy, które potem przeżył, do łatwych nie należały. Trudne zresztą ontycznie są każde ludzkie dzieje. H eidegger pow iadał o byciu jako o zmierzaniu-ku- -śm ierci, podkreślając ten aspekt ludzkiej egzystencji (sam „dziw nie” odnosząc się do hitleryzm u). Chrześcijaństw o daje tu odm ienną jakościow o optykę, podstawową egzystencjalną nadzieję: bycie jako życie, zmierzanie-ku-życiu, prolongow anie istnienia. I choć to nieułatw iony optym izm , je st na to gwarancja absolutna, religijna, w osobie Chrystusa-O dkupiciela, który zmartwychwstał.

Po tych refleksjach szkicujących bardzo sw obodnie tło intelektualne, w ogóle kulturowe naszego Filozofa, zacznijm y od tego, od czego rozpocząć wy­

pada standardowo - od elem entów noty biograficznej (nie zlokalizowaliśmy

2 M ateriały do biogramu Jana Franciszka Drewnowskiego znajdują się m.in. w: Archiwum Uniwersytetu W rocławskiego (teczka z okresu studiów, aż do doktoratu), Archiwum Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (teczka pracownicza - mimo że pracownikiem KUL faktycznie nie został — skąd zaczerpnięto opublikowaną w niniejszym tomie ankietę personalną), Archiwum Rodzinnym Drewnowskich w W arszawie (dr inż. Jacek Drewnowski, ul. Elbląska 12), gdzie są też zachowane inne m ateriały dotyczące J. F. Drewnowskiego.

(11)

m yśli D rew now skiego w panoram ie typow ych nurtów filozoficznych, są one zasadniczo znane Czytelnikow i, to zakładam y, choć wrócimy do tego jeszcze).

Jan Franciszek D rew now ski urodził się w M oskwie, 2 XII 1896 roku, jako syn Franciszka Sym foriana i Franciszki z M ikulskich. Ojciec miał wykształcenie techniczne, rodzina jego w yw odziła się z Ziem i Nurskiej w Łom żyńskiem , z czasem osiadając w W arszaw ie (kilku Drew now skich zaznaczyło się różnie w historii Polski). Tu też zam ieszkał na stałe Jan Franciszek, z przerw am i wojennymi; ostatnio aż do śm ierci - 6 V II 1978 - w (pod)w arszaw skim Aninie - Homera 6, niedaleko kościoła parafialnego - gdzie przed w ojną było sporo młodej w arszaw skiej inteligencji katolickiej.

Pewne szczegóły życiorysu i osobow ości Filozofa przybliży Czytelnikow i aneks; pewne inne dane znajdują się w haśle biograficznym w E ncyklopedii Katolickiej, autorstw a piszącego te słow a (tekst niestety zm odyfikow ano ze względu na obow iązujące wówczas redakcyjne standardy).

Także w tym biogram ie ujęty je st Drewnowski jako logik, filozof, m yśliciel katolicki orientacji (neo)tom istycznej, znany głów nie z program u precyzującej modernizacji tejże filozofii poprzez tw órcze w ykorzystanie narzędzi w spółcze­

snej - ów czesnej - logiki form alnej, sem iotyki i metodologii nauk, z m yślą spożytkowania tegoż w teologii, przy wykorzystaniu także kategorii zapożyczo­

nych z dyscyplin technicznych (z prakseologią włącznie).

Odnotujm y, że D rew now ski doktoryzow ał się u Kotarbińskiego , pisząc rozprawę o stosunkowo mało znanym i nie docenianym jeszcze B. Bolzanie, choć sym patyzował głównie z ideami (m eta)logicznym i S. Leśniewskiego; cho­

dziło przy tym o zastosow ania jego system ów logicznych do filozofii (choć sy­

stemy te w pewnym sensie ju ż były filozoficzne); był zresztą jednym z trzech pierwszych jego słuchaczy na w ykładzie z podstaw matem atyki, zaraz po powrocie Leśniew skiego z M oskwy, obok O lszew skiego i Pasenkiew icza (za­

chowały się pewne notatki z tego w ykładu, jak rów nież pewne fragm enty oryginalnych opracow ań D rew now skiego; istnieje zam ysł ich publikacji).

D rewnowski był we w skazanym w zględzie „stosow ania logiki do zagadnień filozoficznych”, jak się w tedy w szkole lw ow sko-w arszaw skiej4 m aw iało (do

3 Należy tedy Drewnowski do katolickiej podgrupy pośród jego uczniów, co stanowi pewien fenomen wszak programowego agnostyka-ateisty, także pisarza z kręgu „Racjonalisty”, o profilu jawnie laickim, wolnomyślicielskim (por. S. B o r z y m, Szkoła Iwowsko-warszawska a przedsta­

wiciele innych kierunków filozoficznych w Polsce międzywojennej, w: Polska filozofia analityczna.

Analiza logiczna i semiotyczna w szkole lwowsko-warszawskiej, red. M. Hempoliński, Wroc- ław -W arszaw a 1987, s. 263-294, na s. 291), po wojnie z sympatiami do marksizmu (acz w pew­

nym czasie bez wzajemności). Niewątpliwie bliskie były Drewnowskiemu idee prakseologiczne Kotarbińskiego.

Być może przesądziliśmy tu bezrefleksyjnie sprawę przynależności Drewnowskiego do tej

(12)

której w poszerzonym sensie należał, będąc także uczniem K otarbińskiego i Łukasiew icza) - jednym z pionierów, przynajm niej w odniesieniu do tomizmu (zaraz za Salam uchą), nakreślając zarys program u i fragm enty jego realizacji.

Gdy chodzi o sem iotykę, to w jednym z listów sygnalizował zw iązek swych po­

mysłów (dostrzeżony ex p o st) z herm eneutyką, wskazując na §§ 53-63 Zarysu program u filozoficznego.

Próbow ał w yrazić tradycyjne treści filozoficzne filozofii zwanej z czasem w szkole lubelskiej „klasyczną” , co sprow adzało się do wykładu i interpretacji

szkoły (czy „polskiej szkoły filozofii analitycznej” - por. na ten temat przyp. 8). W istocie może to być problem kryteriów, po części terminologiczny. Zaliczenie do tej szkoły autora prac o filo- zoficzno-teologiczno-religioznawczym profilu (tematyce i ujęciach), przyznającego się frontalnie do tomizmu, suponuje poszerzone dość znacznie rozumienie szkoły lwowsko-warszawskiej lub dołączenie doń potraktowanych jako pokrewne „sprzężonych” trendów. Drewnowski należy niewątpliwie do obu nurtów: do (neo)tomizmu, od strony treściowej głównie (ale też ze względu na formę - o ile scholastyka to pewna filozofia analityczna, ta zaś to jakaś scholastyka), i zara­

zem do szkoły lwowsko-warszawskiej ze względu na znane akcenty logiczne, z uwagi na program precyzacji, logicznej melioracji filozofii wprawdzie tomistycznej, ale idący po paralelnej lub zbieżnej jakoś drodze do idei szkoły lwowsko-warszawskiej. J. W oleński (Filozoficzna szkoła Iwowsko-warszawska, Warszawa 1985, s. 338 i in.) zalicza dzieło Drewnowskiego raczej bez­

problemowo do tej szkoły, acz podkreśla, że jest to filozofia tomistyczna, katolicka. Zaznacza jednak (tamże s. 76 i wcześniejsze), że pojęcie szkoły lwowsko-warszawskiej ma charakter „rodzi- nowy”, w sensie chyba rodziny znaczeń W ittgensteina; inaczej nieco, jest analogiczno-typolo- giczne, w sensie identyfikacji poszczególnych reprezentantów w odniesieniu genetycznym. Nato­

m iast S. Borzym (jw., s. 263-264) zalicza naszego autora do tych właśnie innych kierunków czy szkół koegzystujących ze szkołą lwowsko-warszawską, w tym katolicką (s. 290 n., głównie J. Salamucha, I. M. Bocheński, także B. Sobociński na innej zasadzie J. Łukasiewicz, też K. Michalski), które traktuje jako bezpośrednio odnoszące się do tej szkoły (s. 267), tak jak w inny sposób, ale także jakoś podobnie odnoszący się do niej Chwistek, Ingarden, Metallmann, W itkiewicz, Elzenberg, Bomstein, a także w innym sensie bliżsi Drewnowskiemu, choć nie zawsze pod względem jego „logicyzmu”, przedstawiciele filozofii zwanej wtedy katolicką. Spory tu rozrzut myśli, przedstawicieli jakże różnych nurtów intelektualnych, kulturowych. S. Zamecki (Koncepcja nauki w szkole lwowsko-warszawskiej, Wrocław-Warszawa 1977) w ogóle o Drewnow­

skim nie wspomina.

5 Odnotujmy, że terminem „metafizyka klasyczna” posłużył się J. F. Drewnowski w wykła- dzie-odczycie wygłoszonym po wojnie w KUL, czemu odpowiada tekst Czy metafizyka i religia wytrzymują krytykę naukową? („Roczniki Filozoficzne” 1(1948), s. 89): „Filozofia naukowa odkry­

wa na nowo różne schematy metafizyki klasycznej i odsłania sprawność myślową scholastyki”

(nota bene jest tam, w spisie rzeczy, autor określony jako „wykł. K.U.L.”, co - jak wiadomo - było w planach, ale nie zrealizowało się). Tego terminu użył także ks. Aleksander Kisiel TJ, Podstawowa analiza rzeczywistości („Roczniki Filozoficzne” 1(1948), s. 222): w podtytule „Wzór genetyczny i metafizyka klasyczna”, w tekście jest: „metafizyka pojęta jako najbardziej podsta­

wowa i ogólna analiza rzeczywistości, jest podstawą tworzenia trafnych definicji, a więc elemen­

tarnej czynności umysłowej”. Do tej zaszczepionej po wojnie w KUL konwencji terminologicznej nawiązał - uogólniająco - S. Kamiński, choć uczynił to w sposób wyraźny znacznie później, opracowując i eksploatując pojęcie „filozofii klasycznej”, tak jak ono funkcjonuje w „lubelskiej szkole filozoficznej”.

(13)

m ożliwie autentycznego tom izm u. O rientacja Drew now skiego była wyraźnie precyzująca, prologiczna. Odpow iadało to po wojnie pierw szej fazie szkoły rodem z Lublina (rzec by można: „L ublinerkreis”; sam Drew now ski, jak się czasem pow iada, w spółtw orzył tzw. koło krakowskie, o czym jeszcze niżej) - dalsza jej faza była ju ż „prointuicjonistyczna”, paralelnie do „gilsonizm u” (że pom iniem y innych w ażnych autorów neotom istycznych pow racających do orygi­

nalnego Tom asza w duchu egzystencjalno-realistycznym , także sw oistego „trans- cendentalizm u” i „analogizm u”). Stąd późniejsza dyskusja Drew now skiego z tą szkołą (o czym jeszcze w spom nim y).

D rew now ski robił to głównie w postaci program u, którego zasadniczo nie zdążył zrealizow ać. Zabrakło mu szansy pracy akadem ickiej w trudnym z wiadom ych powodów pow ojennym okresie, pochłonęły go sprawy życia. Pozo­

stały rzadkie m ożliw ości na poły naukowej popularyzacji, publicystyki, esei­

styki. Do zatrudnienia w KUL-u niestety nie doszło, mimo zam iarów i starań ze strony ks. dziekana J. Pastuszki.

A utor Zarysu starał się przem aw iać - i czynił to - językiem nowym , swoich czasów, zachow ując depozyt tradycji. Pretendującym i do naukow ości i precyzji narzędziam i logicznym i posługiw ali się logikalni em piryści, neopozytyw iści z

„W ienerkreisu”. W iele było tu uzurpacji w ich „antyfilozoficznej filozofii”, usiłowanie m onopolizacji em pirycznych i racjonalno-logicznych kryteriów naukowości, tak by w tym „logikalnym em piryzm ie” zrealizow ać zadanie elim inacji m etafizyki (na poziom ie m ożliwie już „syntaktycznym ” !), a także teologii i religii. W iązało się to z zauroczeniem fizyką, stąd fizykalizm , redukcjonizm i scjentyzm , z w szystkim i wynikłym i z tego roszczeniam i-ocze- kiwaniami, a potem ich upadkiem wiodącym kontrastyw nie do irracjonalizm u.

Użyta logika była w zasadzie ekstensjonalistyczna.

D rew now ski rozum iał całość tej sytuacji - powagę nauki, choć zarazem jej zasadniczą niew ystarczalność wobec religii, Objaw ienia, wiary z jej nadnatural­

nym istotnym odniesieniem (Bóg, łaska) i teologii sprzężonej z odpow iednią filozofią. Ale też chodziło mu przy tym o m aksym alne - czy optym alne, to inna spraw a - stosow anie metod form alnych w filozoficzno-teologicznej dzie­

dzinie: „czystej logiki”, „logiki sym bolicznej”, „logistyki”; obok tego (przed­

tem) - sem iotyki i m etodologii.

Z pew nością nie traktow ał on logiki jako jakiegoś panaceum , niem niej była dlań czym ś naukow o pierw szorzędnym . Chciał pokazać sobie i innym, że czło­

wiek w ierzący to może być zarazem naukow iec-filozof, który potrafi równie dobrze, jak niedow iarek, agnostyk, indyferent czy ateista, posługiw ać się now o­

czesnym i m etodam i form alnym i, tak że myśl jego je st równie racjonalna, ow ­ szem najgłębiej, bo jest ufundow ana a parte entis w intelligibilnych pryncy­

(14)

piach, ostatecznie teologicznie i spraw dza się praktycznie, w dziedzinie etycznej.

Filozof nasz, który ponownie doszedł do wiary - już całkiem świadomie i w w arunkach ówczesnego agnostycyzm u i zaniżonej społecznie roli Kościoła, a nie siłą tradycji czy w ychow aw czych nawyków - zdawał sobie sprawę, ileż to właśnie pozytywiści i podobnie m yślący-działający spowodowali życiowych spustoszeń, głównie wśród inteligenckiej m łodzieży, nie mówiąc o innych,

„m aluczkich”.

Pam iętajm y, były to czasy różnych sprzężonych z pozytywizm em „izmów”, niechętnych K ościołowi, religii, m etafizyce (wszystko to, i więcej jeszcze, brano razem), jak choćby ew olucjonizm czy marksizm . M iały one szansę zanikać w wyższych sferach, od których się kiedyś „zaczęły”, ale rozprzestrze­

niały się dalej w „dołach”, jak to było choćby z m entalnością encyklopedystów czy rewolucji francuskiej, budząc wiele nieporozum ień i ujemnych skutków, em ocjonalnie zakorzenionych i trudnych do odrobienia, jak to widać do dziś we Francji (na przykład postaw roszczeniow ych, utopijnych, bez pokrycia).

Jak już w spom inaliśm y, dopiero z czasem , w m iarę „zm ęczenia” pozyty­

wizmem - tym, co się nań składa lub z nim sprzęga, jakiekolw iek by było to imię - co poniektórzy tego nurtu (i pokrew nych) przedstaw iciele lub ich „mo­

ralni” następcy-descendenci-dysydenci zaczęli niektóre „poglądy” korygować, odwoływać, choć w pewnym sensie identyfikow ali się z nimi nadal, genetycznie (acz czasami ich sprzeciw wydaje się bardziej zasadniczy). (Nie wiedzieć tu czasem, czy jest to antypozytywizm czy też jego dialektyczna prolongacja, że wspomnimy przykładow o K. Poppera). Poplątane bywają ludzkie drogi, także filozoficzne.

Rodzi się zasadnicze pytanie odnośnie do podobnych przypadków, pytanie o statusie m ieszanym , etyczno-epistem ologicznym . M ianowicie o sens, celowość m oralną i poznaw czą podobnych przedsięw zięć, o odpowiedzialność za tego typu antym etafizyczne - z konsekwencjam i światopoglądowym i - zubożanie człowieka, spłaszczanie jego dym ensji, podcinanie w nim tego, co najbardziej hum anistyczne, a więc religijne, etyczne, także m etafizyczne.

Cui bono? Komu potrzebne takie - negatywne - eksperym enty na człowieku żywym, indyw idualnym , społecznym , o tak pow ażnych skutkach-kosztach - po­

wiedzmy eufem istycznie? Gdzie tu „m orale” intelektualisty-badacza-nauczyciela ukierunkow anego praw dziw ościow o (nota bene prawdę wypędzono z nauk -

„zapędzając” ją do filozofii - w konsekwencji także z filozofii, oto prob­

lem). Jest to problem atyka etyki nauki, filozofow ania także. Ethosu wobec logosu - problem stary i w ciąż odżywający.

Narzucało się tedy D rew now skiem u zadanie: zneutralizować co najmniej tego rodzaju „pozytyw istyczną” postaw ę, „proceder” ideowego przeciwnika, jakim

(15)

bowiem okazał się realnie. Jak zachować się tu po chrześcijańsku, broniąc pryn­

cypiów, by nie pow tarzać jego błędów w sposobie i nie przejm ować jego m ery­

torycznej postaw y, gdy zw alcza się ten „izm ”, te „izm y” jego, ich własną bro­

nią? O ile da się to zrobić, o ile je st dopuszczalne epistem icznie, etycznie?

Nie było całkiem bezpiecznie podejm ow ać tego rodzaju inicjatyw y we w łas­

nym katolickim kręgu. Niektórzy całkiem szczerze dopatryw ali się tu niemal zdrady, kryptopozytyw izm u, nom inalizm u (tradycyjnie niebezpiecznego, acz tak twórczego od czasów średniow iecza). W iele wycierpiał na tym tle kiedyś ks. J. Salam ucha. Czy nie je st czasem zbyt korzystny dla adw ersarza w ybór własnej jego broni?

W ątpliw ości tego rodzaju narzucały się Drewnowskiem u z pew nością, a jednak jego w ybór był jednoznaczny. Am icus Plato, sed m agis amica Veritas, można by pow tórzyć i w tym kontekście, choć maksym a ta ma także swoje odczytanie jakby niepersonalistyczne. Postaw a odm ienna od obranej groziła reakcją jedynie negatyw ną, obronną, zam knięciem się w obrębie własnych murów tom istycznego system u, w jakim ś getcie.

W ybrał D rew now ski to, co wybrał, za ks. Janem Salam uchą przede w szyst­

kim; do tego dołączyli się inni, głównie o. Bocheński. Zawsze zresztą o jakąś modernizację chodziło tym, którzy poszli za wskazaniam i encykliki Aeterni patris (1879) Leona X III (w Lowanium unow ocześniano aż do przesady, zda­

niem szkoły lubelskiej). Inna pozycja groziłaby jakąś niezrozum iałością, niekom unikatyw nością ze w spółczesnym i, zatem słabością w przekonyw aniu i dyskusji. G w arantow ałoby to przew agę raczej pozorną, efekty tylko „u siebie”.

Inna sprawa, jak dalece zm ieniać wolno szatę zewnętrzną, łącząc to z in- wariancją treści? K iedy ow a szata jest zew nętrzna jedynie? Mamy tu stary problem: treść - form a. Jest tu zawsze jakieś ryzyko. Trzeba wyjść naprzeciw , by uzyskać postęp, rzeczyw isty efekt, realizując postawę apostolską w zakresie prawdy, broniąc zasad (czy konstant, powiedzm y za E. G ilsonem ). Drewnowski merytorycznie był tom istą, form alnie zaś pragnął sprostać wyzwaniom neopo- zytywizmu.

R eorientacja (m eta)filozoficzna i (m eta)teologiczna u podstaw filozofii i teologii w przypadku Jana Franciszka Drewnowskiego w ynikła zatem także z potrzeb (jego) w spółczesności. W ychowany tradycyjnie, w duchu religijno-naro- dowym, w ychylony niem al jak wszyscy wtedy ku niepodległości, którą naresz­

cie uzyskano - pracą i w alką ją przygotow ując, szansę historyczną w ykorzystu­

jąc, potem zaś tę niepodległość um acniając, kultyw ując, współtw orząc - był jednak Drewnowski zrazu raczej bezbronny (jak wielu) wobec ataków nurtów pozytyw istycznych, liberalnych, także lew icow ych (nota bene: Pasenkiew icz już wtedy kom unizow ał, a i Leśniew ski, profesor ich obu, był silnie lewicowy, zanim przeszedł do narodow ej dem okracji).

(16)

M amy cały czas na myśli tak czy inaczej związanego z (neo)pozytywiz- mem ducha racjonizm u, relatywizm u, subiektywizmu, rów nież sceptycyzm u i krytycyzm u - na filozoficznym gruncie, albowiem wobec nauk szczegółowych obowiązywał szczególny, zawężony (by odciąć się od filozofii-m etafizyki) program em piryczno-logikalnego ,,(pseudo)fundam entalizm u”-„obiektyw izm u”.

N arastała m entalność scjentyczna (w dalszym ciągu X IX-wiecznej tradycji w tym w zględzie), owa „religia nauki”, która obiecyw ała - acz nieskutecznie - wiele. Jaw nie wroga i religii, i m etafizyce, nastawiona redukcjonistycznie, ale o pretensjach funkcjonalnego zastąpienia filozofii i religii, na ich gruzach, m entalność parareligijna (jak to widać było ju ż u „ojca pozytyw izm u”).

Dziwne to wszystko było. Z czasem osłabiano - jak ju ż wspomniano - wym agania. Deklarowano (późniejszy C am ap) neutralność „analiz” wobec meta­

fizyki lub respektowano rygorystycznie rozdział nauk i m etafizyki (religii), a więc postawę unowocześnionego jakby średniow iecznego dystynkcjonizmu.

Łączyło się to paradoksalnie z fideizm em . Koegzystuje to w postawach wielu szacownych uczonych, skądinąd pobożnych, gorliw ie praktykujących katolików, w stopniu heroicznym dającym na co dzień świadectwo wiary-życia.

Ślad teorii „podwójnej praw dy” to przerost średniowiecznej jeszcze prow eniencji dystynkcjonizm u, poznaw czego izolacjonizm u, w imię naiwnej

„precyzji”?

Operując dystynkcjam i i strasząc pom ieszaniem pojęć czy nieruchliwych po­

rządków, czyniono to w imię m etafizycznej defenzywy, by uczynić metafizykę odporną na ogień krytyki. Zauważmy, jak się to ostatnio zm ieniło, gdy mamy antydem arkacjonizm „nowej filozofii nauki” za sprawą głównie T. Kuhna, choć jest to prolongacja wielu antecedencji. Czy to trend pro- czy antymetafizyczny?

W pogłębionej optyce nie widać tu prostych uzależnień.

Miał więc młody Drewnowski - i nie tylko - do czynienia z głośnym has­

łem wypędzenia m etafizyki z nauki, zapędzenia jej w sferę tylko „m itu”, uzna­

nie jej za domenę irracjonalną, przy odpowiedniej preparacji empiryczno-lo- gicznych kryteriów, zgodnie z antyreligijnym zamówieniem . Z próbą zaliczenia jej do sfery być może ludzkich potrzeb, ale bliskich raczej sztuce, muzyce, z usiłowaniem zam knięcia jej w śm ietniku historii lub nawet w skarbcu średnio­

wiecznych roszczeń, złudzeń, pomyłek. Czy dotknęło to autentyczną teorię bytu, czy też jakieś kantowsko-heglowskie (w typie) wizje? Pytanie to retoryczne.

Zam iast tego - śladem znanej tendencji nowożytnej (chodzi tu o dziejową dom inantę, różne trendy są w filozofii niemal wieczyste), znajdującej swoje u- koronowanie krytyczne w różnych „antym etafizycyzm ach”, najjaśniej i najprecy­

zyjniej w neopozytywizm ie - usiłowano zastąpić teorię bytu w jej roli naczel­

nej filozoficznie przez problem atykę epistem ologiczną lub pragm atyczną. Na tym tle podjęto hasło „logizacji” nauk, poprzez częściową choćby formalizację

(17)

i zastosow anie m etodologii i semiotyki (to ostatnie dom inuje). Taka też - naj­

ogólniej pow iedzm y „logiczna” - m iała być m isja „filozofii” (wobec nauk). Jak pow iada o. M. A. Krąpiec, filozofię zm ienia się często w taką czy inną logikę lub irracjonalne i nierealistyczne myślenie, w tym sensie w „ideologię”.

W ysunięto tedy hasło substytucji filozofii logiczną, zrazu syntaktyczną tyl­

ko (wczesny C am ap) analizą języka (nauk). Przypisano przy tym sobie - jak już zaznaczyliśm y - monopol na precyzję i zastosow ania logiki, systemów logicznych (na początku) rozum ianych pustoprzedm iotow o i ekstensjonali- stycznie (podkreślał to ostatnie krytycznie, także wobec J. F. Drewnowskiego, S. Kam iński), co nie wytrzym ało (później) krytyki.

Nie w ygląda to dziś tak groźnie, z perspektyw y historycznej. W iele złudzeń- -pretensji przezw yciężono, antym etafizyczne program y zaw aliły się. Ówczesny

„logicyzm ” w ydaje się wielce naiwny w świetle badań w spółczesnych w zakre­

sie podstaw nauk form alnych, po odkryciach z lat trzydziestych (tw ierdzenia delim itacyjne G ódla i nie tylko). O ograniczeniach tych w iedziano od dawna w myśli filozoficznej o tradycjach klasycznych, ale zaw ażył dopiero autorytet badań m etodologicznych. Przypom nieć w tym m iejscu należy także zawrotny od niedaw na rozwój doniosłych filozoficznie „logik nieklasycznych”.

Owe „w ew nętrzne lim itacje form alizm ów ” (znane określenie J. Ladriere'a) wpłynęły na całą epistem ologię, m etodologię i semiotykę; da się to może po­

równać ze znaczeniem spostrzeżeń Einsteina: akcent na elem enty racjonalno- -teoretyczne i na kategorię w zględności nie tylko w fizyce (inne zjawisko: prze­

wartościow anie „kontekstu odkrycia” nastąpiło współcześnie, w „nowej filozofii nauki”).

Do tego doszły badania i ocena poszerzonej kategorii dośw iadczenia, w tym specyficznych jego typów filozoficznie doniosłych: noeza, indukcja pryncypiów, intelekcja, W esenschau, insight, intuicja - głów nie za spraw ą fenom enologów (u nas Ingarden) i egzystencjalnej filozofii klasycznej (u nas Krąpiec ze szkołą lubelską, a raczej z polską szkołą filozofii klasycznej, powiedzm y tak raczej, jak by to chyba chciał S. Kam iński) utrw aliły się te pojęcia. Że pom iniem y tu dyskusje w podstaw ach nauk hum anistycznych i u podstaw nauk form alnych, a także przyrodniczych.

Na tym tle, także w kontekstach innych, w tym pozanaukow ych, tudzież w związku z w ew nętrzną transform acją (neo)pozytyw izm u, atakujący profesjonal­

nie m etafizykę i jej konteksty czy alianse zaczęli zw olna się wycofywać; tak­

tycznie, faktycznie, jakby zasadniczo? Zjaw ia się podejście „analitycznego neutralizm u” wobec m etafizyki (o czym ju ż była mowa; co to znaczy, to osobny problem ). Bywają też stanow iska bardziej sam okrytyczne lub jakby zew nętrzne krytyczne.

(18)

To ostatnie nie zw iastuje niestety autom atycznie m etafizyki. Bywa bowiem, że zachow uje się inną w istocie ew olucyjnie linię (Quine, Popper - niezależnie od autodeklaracji lub zgodnie z nim i), kontynuując jakoś pozytyw izm , choćby przez im manentny sprzeciw. N ieprzyjaciele naszych nieprzyjaciół nie stają się eo ipso naszymi przyjaciółm i. T. Czeżowski sympatyzował ogrom nie z filo­

zofią klasyczną, a jednak ostatecznie opow iadał się za pozytywizm em . Jak trudno oderwać się od zakorzenienia w m łodzieńczej tradycji! Doceńmy prze­

łom Drewnowskiego, jakiego dokonał, śladem Salamuchy, poniekąd Łukasie- wicza, sam w sporej mierze.

Nie zapom inajm y, byłoby to wbrew praw dzie i podstawom uczciwego dia­

logu, że były to czasy w istocie trudniejsze dla katolicyzmu i w ogóle religii od strony podstaw naukow o-teoretycznych (m niej może moralnie) dla kogoś, kto chciałby być zarazem nowoczesny, krytyczny. Zapewne zawsze mogą się tu pojawić jakieś trudności. Jakże niejasne, problem atyczne bywa dziś na przy­

kład łączenie teologii z obiegowymi ideami filozoficznym i, bez należytego ich zbadania co do ich koherencji z teologią, religią, wiarą. Próbuje się za wszelką cenę aplikować to, co rynkowe, modne, nowe, choćby ze względu na powierz­

chowny, atrakcyjny wystrój, nie bacząc na to, czy sprzyja to w istocie teologii, że nierzadko jest z nią istotnie niezgodne w swej głębokiej strukturze. - Non omnis philosophia est ancilla theologiae\

W takich to ramowo w arunkach rodził się Jana Franciszka Drewnowskiego program racjonalnego przede wszystkim ufundow ania filozofii, zwanej dziś w szkole lubelskiej (S. Kamiński) „klasyczną”. W istocie chodzi o modernizację tej filozofii, głównie w jej form ie i poniekąd treści (o ile to możliwe), z na­

wiązaniem do syntezy teologiczno-filozoficznej, jakiej dokonał w XIII wie­

ku Tom asz z Akwinu na gruncie arystotelizm u, a przede wszystkim Objawie­

nia. Pow tarzają się takie próby w różnych epokach, bardziej udanej nie było dotąd (W. M arciszewski spoglądałby tu chyba z nadzieją na bliższego nam Leibniza). Sam Tom asz był klasycznym objektywistą: sięgał po to, co inwa- riantne względem różnych układów odniesienia, po to, co wieczyste (perennis

6 Nawiązuję tu do rozmowy z autorem Filozofii na rozdrożu podczas jednej z Konferencji Historii Logiki PAN w Krakowie. Ztożył on to prywatne oświadczenie, mimo całej swej życzliwości dla tradycji filozofii klasycznej, łącznie z tym, co się robiło w KUL-u w ramach badań szkoły lubelskiej (głównie prace S. Kamińskiego i jego uczniów). Podczas innych moich z nim rozmów-konsultacji, także w Toruniu, nie odnosiłem tego wrażenia być może ze względu na podejmowane z sympatią tematy klasyczne, jak choćby problem transcendentaliów (pewne skomplikowane paralele z ujęciem m.in. M. A. Krąpca). Wydaje się, że w sporej mierze chodzić mogło o pewną autoidentyfikację genetyczną, w ramach tak czy inaczej pojętej postawy pozyty­

wistycznej, aczkolwiek zwróciłem w swoim czasie uwagę na (wzięty z pozytywizmu) filozoficzny hipotetyzm, a raczej „supozycjonalizm” T. Czeżowskiego.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Może jestem w błędzie, w ydaje mi się jednak, że z tej m nogości kryteriów immanentnej periodyzacji pamiętnikarstwa, proponowanych przez Cieńskiego, żad­ ne

Jak się okazuje, niełatwa jest odpowiedź na pytanie, czemu przysługiwać mają wartości estetyczne w koncepcji Tatarkiewicza. Problem wydaje się jesz- cze bardziej złożony,

Szkoła Lwowsko-Warszawska (dalej krótko: SL-W) jest wibratorem, idee szkoły to drgania o określonej częstotliwości, Marian Przełęcki to receptor, pewne jego poglądy to

Składa się z 26 roz- działów, w których Hildegarda opisuje właściwości przyrodnicze i leczniczą przydatność wy- branych kamieni, w większości szlachetnych, i podaje przepisy

Celem badań była ocena zróżnicowania i określenie wartości hodowlanej linii wsobnych żyta ozimego pod względem sześciu cech użytkowych oraz ich pogrupowanie na genetycznie

Jest to raczej sensotwórczy Duch, który aktualizuje się w samym procesie objawiania się naszym umysłom, albo też w sens wyposażony Byt, „co staje się, czym jest” dzięki

Zdaniem marszałka, pozwole- nie Radzie na interpretację prawa równać się będzie z mocą zmia- ny poszczególnych konstytucji przez magistraturę, a od tego tylko krok, aby rząd