Andrzej Bogusławski
O metaforze
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 62/4, 113-126
ANDRZEJ BOGUSŁAWSKI
O METAFORZE
J a k wiadomo, term in ,,m etafo ra” używ any byw a rozm aicie — obejm u jąc szerszy lub węższy k rąg faktów . Przy szerszym rozum ieniu tego te r m inu m etafo rą może być nazw ane naw et eksplicytne porów nanie. A już w każdym razie dow olna sytuacja, w której jakieś w yrażenie jest u żyte inaczej niż w określonej klasie w ypadków uznanej na tej czy innej zasa dzie za podstaw ową, przy czym m iędzy danym użyciem a ową klasą moż na się dopatrzyć ,,czegoś w spólnego” , daje asum pt do przyw ołania nazw y „m etafo ra” . W ten sposób w ru bry ce „m etafo ra” znajdujem y rzeczy b a r dzo różne, m. in. także pew ne term inologiczne użycia (w rodzaju koń m e
chaniczny), hiperbole, litoty, p ery frazy i m u ltu m innych.
Z arysow ane wyżej szerokie pojęcie m etafory może być jednym ze sposobów (dość grubego) uregulow ania tego term in u; w ew nętrzn a różno rodność zjaw isk podpadających pod ten term in przy takiej regulacji nie dowodzi bynajm niej jej niedopuszczalności. K onsekw entnie trzeba jed n ak podciągnąć wówczas pod ten term in, w brew pew nym postulatom , choć w zgodzie ze znaną tradycją, rów nież m etonim ię, synekdochę i inne.
W szelako problem o p i s u ow ej r ó ż n o r o d n o ś c i pozostaje. I jest to zasadniczy problem stylistyki. Przy czym chodzi nie o jakikolw iek opis, lecz o opis o p arty na pojęciach ostrych, w prow adzających granice jednoznaczne, bez przejściow ych pasów nieokreśloności, czy też p rzy n a j m niej zbliżający się do tego ideału.
W tym m iejscu spróbujem y w yodrębnić pew ien specyficzny rodzaj faktów . P rzyjm iem y dla nich um ow ne oznaczenie: MA (m etafora a k tu a l na). Nazwa ta może mieć ch a ra k te r doraźny, nie przyw iązujem y do niej isto tnej wagi. Istotne jest natom iast to, że, jak się zdaje, m am y tu do czynienia z zakresem w yodrębnionym na mocy k ry terió w bardzo ogól nych i zw iązanych z najbardziej zasadniczym i właściwościam i działania językowego, tak iż granice m iędzy zjaw iskam i doń należącym i a zjaw iska m i doń nie należącym i są nadrzędne wobec w ielu innych granic (w tym rów nież dość luźnych granic, o k tórych wyżej była mowa), ponadto — że
zakres te n w y k azu je szczególną doniosłość w funkcjonow aniu języka, zwłaszcza języka artystycznego, ta k iż m ieszanie odpow iednich faktów z innym i prow adzi do zubożenia i spłycenia c h a rak tery sty k i tekstów .
Jako p u n k t w yjścia obierzem y k o n k retn e fak ty tekstow e, k tó re mogą służyć za niew ątp liw e p rzy k ład y in teresu jącej nas kategorii. Skorzystam y p rzy ty m z tek stu publicystycznego, bardziej elem entarnego niż poetycki, bo nie pozbaw ionego asercji:
zdolności, pom ysłowość i energię zużywano po większej części na mocowanie
się i w o jn ę uników z narzucanym i wskaźnikam i. [...] Naw et te organizmy go
spodarcze [...], które w łasna ambicja pchała ku postępow i, częstokroć błą dziły
po omacku [...].
Bo i nie Herbert Marcuse dał jej [tj. „rewolucji seksu aln ej”] pierwszy bodziec, jak nie był tym bodźcem i w cześniejszy przem arsz nagiej Bardotki przez ekrany Europy w latach pięćdziesiątych. „Bodziec” — to też źle p ow ie dziane. To był kopniak, stąd w łaśn ie atm osfera pośpiechu, buntu i protestu. Tę atm osferę w yw ołał sw ym i zabiegami [...] aparat r e k la m y 1.
S precyzujm y te ra z te w łaściwości MA, k tó re m uszą być uw zględnione w jej ściślejszej c h arak tery sty ce czy in te rp re ta c ji, by odzw ierciedlała ona okoliczności isto tn e i specyficzne, ta k ja k je chw y ta nasza intu icja w zetknięciu z fak tam i w ro d zaju w yżej w yróżnionych.
I. W ypowiedź je st sensow na. Tzn. n i e jest nonsensem , ani takim , ja kim może być przypadkow y u k ład lite r w rozsypanym składzie d ru k a r skim , ani specjalnie w ym yślonym , czy to jak o przykład, np. w podręczni k u logiki, czy to w pew n y m ty p ie tek stu poetyckiego. Z tego p u n k tu w i dzenia w ypow iedź z MA należy postaw ić na rów ni z najbanalniejszym i kom unikatam i trak to w an y m i serio, np. Pada deszcz. Odnosi się to w rów nej m ierze do ogrom nej większości tek stó w poetyckich (bez asercji), bo i tu apercy p u je się w y rażenia jak o w in ten cji a u to ra niosące jakiś sens, m ające być j a k o ś r o z u m i a n e , m ające stanow ić w łaśnie jednostkow ą w ypow iedź (co praw da, swoistą), a nie po p ro stu rzecz ró w nokształtną w sw ych częściach z częściam i określonych rzeczyw istych w ypow iedzi.
II. Z treści p u n k tu I w y n ik a bezpośrednio, że a u to r tek stu k ieru je od biorcę ku rzeczyw istej ch arak tery sty ce, ku rzeczyw istem u określeniu (przedm iotu w skazanego lu b nie), że u ż y w a w y rażen ia jako c h a ra k te ry styki, określenia (a nie po p ro stu w ym ienia je, rep ro d u k u je fizycznie, jak np. człow iek w y m aw iający przez sen w y razy „bez zw iązku”). I pod tym w zględem nie m a w ięc różnicy m iędzy MA a określeniam i u ż y w a n y m i
w zw ykłych w ypow iedziach.
III. In k ry m in o w an e w y rażen ie n i e je st użyte jako t o określenie, w ch arak terze którego w y stę p u je w sposób system atyczny w tekstach,
gdzie jest okazem pew nej ustalonej jednostki (czy połączenia jednostek)
langue (kodu) o jasno określonych właściwościach syntagm atycznych i pa-
radygm atycznych, jest jej pro stym zastosowaniem . Co w ięcej, w yrażenie to n i e m o ż e być w te n sposób użyte w odniesieniu do d a n e g o charakteryzow anego przedm iotu; nie może być użyte w ten sposób pod groźbą nonsensow ności zdania, tzn. pod groźbą naruszenia „praw sem an ty k i” czy też „logicznej g ram a ty k i” języka.
Tak np. błądzić po om acku jest jednostką w spom nianego ty p u w Jan
błądził po om acku, błądząc po om acku natkn ąłem się na piec itd. ; każdy
bez tru d u zary su je identyczny zestaw możliwości „norm alnego” użycia tego w yrażenia. W cytow anym poprzednio zdaniu o organizm ach gospo darczych w yrażenie to nie jest u żyte w taki w łaśnie sposób.
G dybyśm y bowiem przypuścili, że jest inaczej, to w yrażenie błądzić
po om acku albo: 1) nie m iałoby ani w cytow anej wypowiedzi, ani w w y
pow iedziach „no rm alnych” tego sensu, jak i tam ma, lecz jakiś sens po średni, którego nie sposób byłoby wskazać, co rów nałoby się w konsek w encji u zn an iu go wszędzie za nieznaczące, czyli absurdow i; albo: 2) nie stanow iłoby części w ypow iedzi o organizm ach gospodarczych (w „nor m aln y m ” rozum ieniu w yrażenia błądzić po om acku zaw iera się to, że idzie o sy tu ację jednostki ludzkiej, a nie np. szafy lub banku), lecz część jak iejś innej, „ u rw a n e j” w ypow iedzi (a w yrażenie organizm y gospodarcze stanow iłoby wówczas część odrębnej, rów nież urw anej wypowiedzi), co jest sprzeczne ze stanem faktycznym , u jęty m też w p. I.
IV. Inkrym inow ane w yrażenie n i e jest także użyte jako inne od „nor m alnego” określenie zajm ujące sw e własne, ustalone m iejsce w kodzie bądź też jako w yrażenie zastępujące takie określenie. Inaczej mówiąc, w yrażenie to jest w praw dzie rów nokształtne ze sobą sam ym w roli „n o r m alnego” określenia, ale n i e jest rów noznaczne z pew nym innym okre śleniem .
Tak np. rozp atry w ane wyżej w yrażenie błądzić po om acku w danym kontekście m ożna by zestaw iać z takim i, jak działać bez fachow o opraco
w anego planu, rozw ijać się na zasadzie prób i błędów lu b tp. Istota sp ra
wy, a nie, ja k przypuszcza Jerzy Pelc (przynajm niej dla norm alnego w y p ad k u m etafory), tym czasow a tru d n o ś ć 2, polega jed nak na tym , że żad nego takiego w y rażenia nie da się napraw d ę uznać za rów noznaczne — w ty m sensie „rów noznaezności”, w jakim m ów im y o tzw . pełnej syno- nim ii, o ekw iw alencji m iędzy w yrażeniam i różnych języków itp. A jest to jed yne pojęcie równoznaezności, które nie podlega a rb itra ln e m u roz ciąganiu lub p rzykraw aniu, jedyne więc nadające się do naszego celu
2 J. P e l c , Zastosowanie funkcji semantycznych do analizy pojęcia metafory. W zbiorze: P roblem y teorii literatury. Wyboru prac dokonał H. M a r k i e w i c z . W rocław 1967, s. 101—106, passim.
i rzeczyw iście nas interesujące. Rzecz w tym , że: 1) jeżeli naw et, po w iedzm y, błądzić po om acku (użyte ta k ja k w cytow anym tekście) da się zastosow ać do każdego przedm iotu, do którego stosuje się w yrażenie dzia
łać bez fachow o opracowanego planu, to da się ono zastosować rów nież
tam , gdzie nie m ożna zastosow ać owego drugiego w yrażenia; 2) postulow a ne r ó ż n e ,,rów noznaczniki” błądzić po om acku sam e nie są rów noznacz ne, a w y b ór m iędzy nim i m oże być tylko a rb itra ln y ; 3) postulow ane „rów noznaczniki” m ają w yraźn ie zarysow aną sferę użycia, w ynikającą z em pirycznie zaśw iadczonego m ate ria łu (w postaci f a k t y c z n y c h użyć całych określeń lub ich części), natom iast w y rażenie w yjściow e w da nym specyficznym zastosow aniu nie odw ołuje się do takiej sfery użycia, ta k iż znaczenie tkw iące w fakty czny ch użyciach trzeb a by zestaw iać ze „znaczeniem ”, k tórego nie m ożna w ydobyć z em pirii, poniew aż ta ostatnia nie istn ieje (jeszcze), co przek reśla w artość całej operacji.
Krócej mówiąc, w szelkie p rzy ró w n an ie interesującego nas w yrażenia do jakiegoś innego, „norm alnego” , pow oduje w y raźnie odczuwalną, choć tru d n ą do sprecyzow ania stra tę treści (nie tylko w alorów ekspresyw nych) ; a p rzy ty m „nad w y żk a” ta jest nieskończenie rozciągliw a: w szelkie próby jej w yczerpania prow adzą w końcu do u jaw n ien ia się jakiegoś residuum . Tę in tu icję p rzy jm u jem y tu ta j jako niezbyw alną: m ożna jej się oczywiście wyrzec, ale analizę prow adzoną bez jej uw zględnienia uznajem y a lim ine za om ijającą to, co najciekaw sze, a więc nieinteresującą.
V. Z treścią p. IV w iąże się właściwość, na k tó rą w ielokrotnie zw ra cano uw agę: w odbiorze MA jakoś in te rw e n iu je „n orm alne” znaczenie od pow iedniego w yrażenia. Ono to w łaśnie nie pozwala na sprow adzenie tre ś ci tego w y rażen ia do a b strak cy jn y ch form uł, k tó rych przyk łady p rzy ta czaliśm y w yżej. Z drugiej strony, w prow adzenie go do gry w ychodzi n a przeciw naszej in tu icji dotyczącej sw oistej jedyności, unikalności, global- ności, nierozkładalności, nieostrości takiego określenia.
P ow staje tu jed n a k n aty ch m iast problem pogodzenia tej właściwości z w łaściw ością w skazaną w p. III, tzn. z faktem , iż to określenie nie jest po pro stu określeniem , jak ie znam y z „n o rm aln y ch ” użyć danego w y raże nia. Rozpow szechnione sform ułow ania na tem a t „dw upłaszczyznow ości” treści w takich w ypadkach, n a tem a t „p rześw ity w an ia” jednego znacze nia przez drugie itp. nie m ogą zadowolić: pom ijając fakt, że sam e są m eta foryczne, zachow ują one całą zagadkow ość sytuacji, k tó rą m iały rozjaśnić (co rozum iem y przez to, że jed n o w yrażenie w danym kontekście m a dla tego sam ego odbiorcy dw a różne, n iea lte rn aty w n e znaczenia?). Dlatego w łaśnie pow iedzieliśm y, że „n o rm aln e” znaczenie j a k o ś interw en iu je, a nie je st obecne w zw ykły sposób. To „jak o ś” trzeb a oczywiście rozszy frować.
dającego się jednoznacznie wskazać. Takiego określenia n i e m a też w tekście o b o k MA. M iejsce takiego ew entualnego określenia jest cał kowicie w ypełnione przez MA i tylk o przez MA.
VII. W łaśnie do MA odnoszą się w ażne uw agi A rystotelesa, K w inty - liana i innych na tem at roli m etafo ry w uzupełnianiu możliwości charak te ry sty k oferow anych przez język, w oznaczaniu pojęć „nie zn anych” dotąd 3.
VIII. W MA można upatry w ać nowe jednostki językowe, nowe „zna czenia” i n s t a t u n a s c e n d i : z takich w łaśnie użyć, stan d ary zu ją cych się i w iązanych powszechnie z dobrze określonym kręgiem przed m iotów i sytuacji, p ow stają niechybnie tzw. m etafory językowe, m artw e, w yblakłe czy — w innej term inologii — genetyczne. A naliza MA pow inna w ięc zdawać spraw ę z tego przejścia i jego m echanizm u.
Przedstaw ione obserw acje czy założenia prowadzą, jak łatw o zauw a żyć, do sw oistej antynom ii. To samo w yrażenie ma być określeniem , i to raczej tym , któ ry m zwykle bywa, niż jakim ś innym , a jednocześnie ta kim w łaśnie określeniem być nie może.
J a k rozwiązać tę antynom ię? I jak a w ogóle pow inna być in te rp re ta cja MA odpow iadająca w yłożonym kryteriom ?
Oczywiście przede w szystkim nasuw a się myśl, m ająca swą w ielow ie kow ą i czcigodną tradycję, że idzie tu o skróty, a m ianowicie skrótow ą, eliptyczną postać porów nania: pom inięty jest człon porów nyw any, zacho w any zaś jedynie człon, k tó ry m ożna nazwać „w zorcem ” . Inaczej mówiąc, chodzi tu o stw ierdzanie p o d o b i e ń s t w a pew nej cechy, pewnego sta nu itp. do czegoś innego, co jest w łaśnie wskazane.
Dopóki pozostajem y na szczeblu ogólnikowych skojarzeń i c h arak te rystyk , sform ułow ań takich nie m a powodu odrzucać. Bardziej drobiazgo we, konkretno-m odelow e, uw zględniające potrzebę ukazania relacji m iędzy różnym i w yrażeniam i związanym i z „podobieństw em ” badanie faktów ujaw n ia jed n a k niedostatki tych sform ułow ań, konieczność większej dyfe- rencjacji opisu.
Zw róćm y najprzód uw agę na k onstatacje podobieństw a w postaci kon stru k cji z ja k g d yb y (lub innych ekw iw alentnych) ty p u K iedy w eszły,
w p o ko ju zrobiło się tak, ja k g d y b y słońce doń zajrzało. Otóż MA p rze
ciw staw iają się tak im konstrukcjom w sposób jaskraw y. W k o n stru k cjach tych m ianow icie „w zorcem ” je st norm alna i ko nk retn a sytuacja, tyle
3 Ten aspekt kw estii szczególnie mocno akcentuje B. S. M e j ł а с h w arty kule О метафоре как элементе художественного мышления. „Труды отдела новой русс кой литературы”. Т. 1. Москва—Ленинград 1948. Przeciw staw ia on m etaforę ornam en- tacyjną „m yśleniu m etaforycznem u”, ubolewając, że nie w yzyskano należycie isto t nych m yśli A rystotelesa i K wintyliana, spłaszczając ich naukę o metaforze. Zdaje się, że poglądy tu w yrażone są zbieżne z ideami Mejłacha.
że nie aktualna, lecz możliwa, hipotetyczna. MA natom iast nie c h a ra k te ry zu ją żadnej m ożliw ej sy tu acji dotyczącej danego przedm iotu, ponieważ w takiej sy tu acji przedm iot w ogóle nie może się znaleźć, odpow iednia ca łość byłaby tak im nonsensem , jak dosłow nie rozum iana w ypow iedź w y j ściowa; np. więc zdanie organizm y gospodarcze błądziły po om acku przy dosłow nym rozum ieniu stanow i nonsens, ale identyczny nonsens otrzy m ujem y prób u jąc p o traktow ać je jako skrót, powiedzm y, zdania organiz
m y gospodarcze działały tak, ja k g d y b y błądziły po om acku (zakłada ono,
że organizm y gospodarcze m ogą m. in. błądzić lub nie błądzić po omacku). T rudność została zatem tylko p rzesunięta.
P rzejdźm y do innej nasuw ającej się in terp retacji, a m ianow icie p rzy rów n an ia MA do k o n statacji ty p u ,,x jest podobne do y ” . I tu zarysow ują się trudności każące odrzucić tę in terp retację. Po pierw sze bow iem „być podobnym ” to u t court to relacja m ocno ograniczona w sw ym zasięgu, któ rej w żaden sposób nie da się zgodnie z n orm alnym użyciem tego w y ra żenia up atry w ać w w ielkiej ilości w ypadków nas tu obchodzących. Weź m y przykład z książki już cytow anej:
Zastrzeżenia zgłaszane przez socjologów nie kończą się na pretensji o sw o iste końskie okulary nakładane społeczeństw u 4.
Czyż pro ste p rzy rów n an ie tego tek stu do ew entualnego: „postępow anie wobec społeczeństw a podobne do n ak ład an ia koniom tzw . okularów ”, przy zw ykłym rozum ieniu w y razu podobne nie jest rażące?
Na niepow odzenie skazane są i bardziej skom plikow ane próby w y b r nięcia z tej sytuacji. Jeżeli np. uzu p ełn im y podobne za pomocą w yrażenia
pod p e w n y m w zględem , to albo treść stan ie się niesłychanie uboga i uboż
sza od w yjściow ej (bez określonej reservatio m entalis przy użyciu w y ra żenia pod p e w n y m w zg lęd em trzeb a powiedzieć, że niem al każda rzecz „pod pew nym w zględem ” je st podobna do każdej innej), albo też, zak ła dając, że a u to r w ypow iedzi ten „w zgląd” m yślowo w yspecyfikow ał, prze sądzam y za w iele w poró w n an iu z tekstem w yjściow ym , rozbudow ujem y a rb itra ln ie jego treść. A nalogicznie nie rozw iązuje kw estii zastąpienie „po
d ob ień stw a” przez „obecność czegoś w spólnego” („x m a coś wspólnego
z y ”)> „posiadanie w spólnej cechy (w spólnych cech)”, „posiadanie w a ż n e j w spólnej cechy” itp. : kom binacje tak ie m ów ią albo za mało, albo za dużo.
Po drugie, i to jest okoliczność może jeszcze istotniejsza, relacja po dobieństw a zachodzi m iędzy przedm iotam i (włączając w to zdarzenia), a te m uszą być k w an ty fik o w an e. Jeżeli w ięc MA odnosi się do przeciw - członu stosu nk u podobieństw a, to od razu pow staje p y tan ie : czy idzie tu o p ew ien ko n k retn ie w yró żn io n y przedm iot, czy o w szelkie przedm ioty
danego typu, czy też tylko o n iektóre z nich? Pierw sza możliwość odpada zdecydow anie. Z dwóch pozostałych w pew nych w ypadkach skłanialibyś m y się do w yboru pierw szej (np. dla wyżej przytaczanych przykładów z błąkaniem się po om acku lub z końskim i okularami), w innych zaś — do w yboru drugiej. Tak zatem w w ypadku: Jestem za starym drzew em ,
by się przenosić do innego miasta (z mowy żywej), „wzorcem ” są zapew
ne nie w szystkie stare drzew a, bo np. nie drzew a ścięte. Ale takich roz różnień, w dodatku bardzo często w ątpliw ych i arbitralnych, można doko nyw ać dopiero e x post, na zasadzie refleksji i przypom nień. Z p u n k tu w i dzenia nadaw cy w szystkie w ym ienione w ypadki są identyczne; rozstrzy ganie o w yborze m iędzy jakim kolw iek przedm iotem danej klasy a przed m iotem jak iejś jej podklasy m ożna nadaw cy tylko im putować, i to w opar ciu o przypadkow e okoliczności.
S próbujm y teraz przedstaw ić pew ną in terp retację pozytyw ną.
Na w stępie przyjm iem y ustalen ia o ch arakterze ogólniejszym , w r a m ach który ch m usi się mieścić analiza m etafory jako w yrażenia p redy ka- tyw nego.
C harak tery sty k a czy też p redykacja polega na: a) w yróżnieniu przez nadaw cę pew nej właściwości, jakości, b) zachow aniu się nadaw cy takim , by odbiorca to sobie uświadom ił, c) zachow aniu się nadaw cy takim , by odbiorca m ógł w yróżnić pew ną jakość, w zasadzie tę samą, o której m owa w punkcie a.
P rzy ograniczeniu się do pun k tó w a oraz b najprostszym chyba pol skim w yrażeniem będzie w yrażenie mieszczące się w form ule: S jest taki
ja kiś (za w a ria n ty uznam y w yrażenia tak jakoś, stało się coś i inne). Je st
to, w w y pad k u konkretnego użycia, praw dziw e podstaw ienie P, a nie schem at, zm ienna, a więc nie to samo, co litera P, w yrażenie jest ja kiś itp.
J e st jed n ak oczywiste, że b je st praktycznie bezw artościow e dla od biorcy (a w konsekw encji i dla nadawcy), bo w odniesieniu do przedm iotu, o k tó ry chodzi, jest rów nie puste co s c h e m a t predykacji 5 jest P. D latego takich w ypow iedzi na ogół nie spotykam y.
A by w ypow iedź m iała p rakty czn y sens, konieczne je st zachow anie c. A tak im zachow aniem może być jedynie użycie w yrażenia, k tóre odbior ca stosuje do niek tó ry ch tylko przedm iotów , w zasadzie tych sam ych co nadaw ca.
Nie zm ienia to w ikże faktu, że przy użyciu takiego w yrażenia treść w kład an a w nie przez nadaw cę może pozostać ta sama. P rzyn ajm n iej pro ste p red y k aty „określone” są w gruncie rzeczy in tersub iekty w ny m i p e try fikacjam i różnych k o n k retn y ch użyć taki jakiś, są dogodniejszym tech nicznie środkiem zastępującym ich teoretycznie w yobrażalną nu m erację; ścisłą paralelę stanow ią tu takie środki S-owe, jak jed e n , drugi, trzeci,
z zaznaczeniem identyczności lu b nieidentyczności z przedm iotem w yróż nionym w in ny ch m iejscach tekstu.
Tak więc, na sens w y rażeń p red y k aty w n y ch skład ają się: 1) pojęcie jakości, obejm ujące tylk o to, że została ona w yróżniona spośród w ielu ist niejących; 2) fakt, że n a podstaw ie pew nych cech P jako w yrażenia uży tego w danej sytu acji przez danego nadaw cę odbiorca może w yróżnić ją sam.
W oparciu o to, cośmy wyżej powiedzieli, m ożem y sytuację MA opisać w sposób następujący.
W yrażenie stanow iące MA sygnalizuje, ta k jak i w yrażenie niem eta- foryczne (czy to rów nokształtn e z nim, czy nie), w y r ó ż n i e n i e j a k o ś c i przez a u to ra w ypow iedzi. W danym odniesieniu w yrażenie to nie m oże być użyte przez odbiorcę b e z p o ś r e d n i o dl a i d e n t y f i k a c j i tej jakości, gdyż w odniesieniu tego rodzaju nie byw a ono norm alnie używ ane. Poniew aż jed n ak b y w a ono używ ane dla iden tyfikacji innej jakości (w innych odniesieniach), użycie zaś tego a nie innego w yrażenia P zawsze w ynika z przypom nienia go sobie przez nadaw cę w związku z sygnalizow aniem przezeń w yró żn ien ia określonej jakości przedm iotu — odbiorca m a m ożliwość p o ś r e d n i e g o i p r z y b l i ż o n e g o (mia now icie przez analogię) w yznaczenia m iejsca ak tu aln ie w yróżnionej ja kości w śród tych jakości, k tó re m ogą się w iązać z przedm iotam i danego rodzaju.
Tak w ięc in te rp re tu je m y MA jako tw órcze, spontaniczne użycie w y rażenia w odniesieniu, k tó re nie jest dla niego właściwe, dla oznaczenia treści „jakość a” i dla podsunięcia odbiorcy okrężnej drogi w yróżnienia tej jakości: m ianow icie poprzez w y k o rzy stan ie fak tu, że w yrażenie użyte m a swój w łaściw y i znany odbiorcy krąg zastosow ania oraz że użycie tego w y rażenia może on przypisać tylko przypom nieniu sobie przez n a daw cę cech przez to w y rażen ie norm aln ie oznaczanych w zw iązku z „ja kością a ” .
Taka in te rp re ta c ja w y d aje się spełniać w aru n k i poprzednio postulo w ane: 1) podana je s t ogólna podstaw a sensow ności w ypow iedzi (por. I); 2) w skazana jest rzeczyw ista i niesprzeczna z praw am i sem antyki ch arak te ry sty k a przedm iotu (por; II); 3) dane w y rażenie jest u ż y t e jak o okre ślenie, ale nie z ty m i w szystkim w łaściw ościam i, k tó re się odnoszą do no r m alnego sposobu jego w ykorzystania, byłoby to bow iem sprzeczne z p ra w am i sem an ty k i (por. III); 4) nie w kłada się a rb itra ln ie w to w yrażenie jakiegoś ściśle ustalonego „now ego” znaczenia (por. IV); 5) zachow uje się cały w alor danego w y rażen ia w jego norm aln ym znaczeniu w raz z pełną elastycznością w jego m ożliw ych in te rp re ta c jac h u różnych odbiorców oraz w m ożliw ych odniesieniach do tego, o czym się ak tu alnie m ówi (por. IV, V); 6) otrzy m u je pozbaw ioną zagadkow ości rep rezen tację tzw. „dw
u-planow ość” wypow iedzi (por. V); 7) cała in te rp re ta c ja wychodzi n ap rze ciw idei m etafory jako środka oznaczania „now ych pojęć” (por. VII); 8) droga od MA do m etafory genetycznej jest widoczna: przy odpowiednio regularny m pow tarzaniu się jakości i właściwego w yrażenia w odbiorze ty ch sam ych jednostek staje się ono dla nich obarczone po prostu nowym znaczeniem (por. VIII).
J e st też jasne, dlaczego są m ożliwe w ahania w kw alifikacji określonego w yrażenia jako MA lub jako w yrażenia „norm alnego”, i to w ahania różne u różnych osób. Ponadto przedstaw iona in te rp re ta c ja tłum aczy fakt, że w odniesieniu do MA właściwie nie pow staje kw estia praw dy i fałszu: spór o praw dziw ość lub fałszywość odpowiedniej konstatacji jest nieroz strzygalny, bo nie m a ustalonych w spólnych wzorców danego rodzaju, z którym i m ożna by było porów nyw ać odpowiedni przedm iot; stąd opis m etaforyczny nigdy nie może być uznany za naukow y w ścisłym sensie i ostateczny (choć pew ne rzeczy, być może, w ogóle nie mogą być osta tecznie opisane).
Dla uzupełnienia przedstaw ionej ch arak terysty ki wskażm y jeszcze na pew ne spraw y dotyczące granic MA, jej odrębności wobec faktów z za kresu szeroko rozum ianej m etafory.
Rzeczą najbardziej banalną jest przeciw staw ienie MA tzw. m etaforom genetycznym . W w ypadkach takich, jak głęboki żal, złapać na gorącym
u czyn ku , gryząca ironia itd., odpowiednie w yrazy odgraniczają b e z p o
ś r e d n i o te lub inne jakości uchw ycone jako odrębne, tak samo jak pew ne inne jakości, stanow iące ich sensy „podstaw ow e” 5. Droga p o w s t a n i a tych określeń to osobna spraw a. W ydaje się, że bynajm niej niekoniecznie m uszą one być produktem stopniowego banalizow ania się, „ u cierania” m etafory. Przykładem „skokowego” przejścia do nowego zna czenia mogą być ustalenia term inologiczne, w których w y korzystuje się w y razy używ ane w zupełnie innej sferze treściow ej.
Teoretyczne odgraniczenie MA od m etafor genetycznych nie oznacza, iżby nie m ogły się nasuw ać różne w ątpliwości w odniesieniu do k o n k ret nych w yrażeń i użyć. J a k się zdaje, pew ne okoliczności m ogą jednak sta nowić u ch w y tn y w skaźnik statu su danego w yrażenia. Chodzi tu w szcze gólności o w yrażenia, k tóre mogą tow arzyszyć MA i sygnalizow ać m eta- foryczność użycia (świadomość nadaw cy, że odpowiednie w yrażenie w je go norm alnym użyciu nie m a zastosowania w danym odniesieniu): n ie
jako, jakb y, sw oisty, swego rodzaju, rzekłbyś, pow iedziałoby się, chciałoby się pow iedzieć itp., niekiedy cudzysłów (i odpow iadająca m u intonacja
5 Nie widać zupełnie, dlaczego ich rozumienie m iałoby koniecznie być zrelaty w izow ane do „znaczenia podstaw ow ego”, jak chce P e l c (op. cit., s. 122—126). Sama obecność (ewentualna) wspólnych cech konotacyjnych w obu znaczeniach do tego nie wystarcza, a obecności porównania trzeba by dopiero dowieść.
„d y sta n su ”). W yrażenia takie m ogą być bez istotnej zm iany efektu do dane do MA, n ato m iast tw o rzą dziw aczne lu b niespójne połączenia z m e taforam i u tarty m i, ew en tu aln ie w y stęp u jąc w połączeniu z nim i m ają in n y sens (por. np. kolory się ja k b y gryzą = w ygląda na to, że kolory
się gryzą).
T rzeba tu pow iedzieć o n asuw ającej się m ożliwości potrak to w ania po łączeń z niejako itd. jak o podstaw ow ych, a zw ykłych MA jako ich skrótów . W prow adzający elem ent ty ch połączeń, a w konsekw encji rów nież zw y kłych MA, interp reto w ało b y się jako: „każdy, k to by chciał określić S, przypom niałby sobie...” , „o S pow iedziałbyś..., gdybyś...” lub tp., resztę zaś — jako przytoczenie, ujęcie cudzysłowow e, suppositio m aterialis w ła ściwego w yrażen ia m etaforycznego (oczywiście, pod grozą błędnego koła, w jego znaczeniu norm alnym ). Jed n ak że w ybór form uły w spom nianego rodzaju nastręcza zasadnicze trudności, a jednocześnie każda z nich stoi w sprzeczności ze zw artością, spontanicznością, p ro stotą i śm iałością MA. P rzede w szystkim zaś operacja tak a w y m agałaby interpolacji m yśli o pew nym (pew nych) S, któ ry m nie odpow iada nic na pow ierzchni tekstu, któ ry ch nie narzu ca stra te g ia analizy (konieczność uniknięcia sprzeczności, do jak ich prow adziłoby pom inięcie owego S), k tó ry ch w reszcie nie ujaw n ia introspekcja. W yrażenia zaś z różną ilością S nie m ogą być rów noznacz ne. D latego uznam y raczej w y rażen ia ty p u niejako za odpow iedniki owego om aw ianego poprzednio ta ki ja kiś: jego „odszczepianie się” od p o ś r e d n i e j „ in stru k c ji id e n ty fik a c y jn e j” je st zrozum iałe.
Niem niej w ażne od p rzeciw staw ienia MA i m etafo r genetycznych jest odgraniczenie MA od inny ch w y rażeń n azyw anych m etaforam i, w szcze gólności od pew nych w y rażeń o ch arak terze skrótow ym . Z in terp retacji, k tó rą przedstaw iliśm y, w y n ik a bowiem, że MA nie są skrótam i szerszych w yrażeń, do k tó ry ch w chodziłyby odpow iednie w yrażenia sam e w ich norm aln ym użyciu lu b jako w y rażen ia przytoczone. Tym czasem m eta fo ra w szerokim sensie obejm u je m nóstw o w y rażeń niew ątpliw ie skróto w ych. Do tak ich n ależą nie ty lk o m etonim ie (w rozum ieniu obejm ującym rów nież synekdochę i p rzeciw staw ionym m etaforze w węższym sensie tak, ja k np. u R om ana Jako bso n a 6). N ależą do nich rów nież w yrażenia, w k tó ry ch tak czy inaczej p rzejaw ia się zw iązek podobieństw a, a nie styczności.
P rzede w szystkim trzeb a tu w ym ienić tzw. m etaforę dopełniaczow ą ty p u p e r ły zębów, b ła m y lasów. Ju ż z tego, o czym się m ówiło wyżej w p. VI, w ynika, że w y rażen ia tak ie nie są MA. M am y tu podw ójne nie jako oznaczenie tego sam ego przedm iotu, p rzy czym jego w łaściw a cha
6 R. J a k o b s o n and M. H a l l e , Fundamentals of Language. The Hague 1956, s. 76—82.
ra k te ry sty k a jest eksplicytnie podana. Stojącego obok w yrazu m etafo rycznego nie m ożna in terpretow ać jako w skazania (ani dosłownego, ani n a zasadzie MA) n a jakość, k tóra by m iała konkurow ać z przyporządko w aniem przedm iotu do określonej klasy za pomocą w yrazu niem etaforycz- nego. Pozostaje uznać, że rola w yrazu m etaforycznego polega tu na do datkow ym przy ró w n aniu danego przedm iotu jasno i eksplicytnie sklasy fikow anego do pew nych innych, na dodatkow ym w skazaniu na ich podo bieństw o. W yrażenia om aw ianego ty p u są ew identnym znam ieniem okre ślonego stylu, można je więc uznać za stylistycznie nacechow ane rów no- znaczniki pew nych w yrażeń rozw iniętych, k tórych są skrótam i; skróto- wość jest tu w łaśnie nosicielem określonego w aloru stylistycznego (czego nie m ożna powiedzieć o ew entualnej skrótowości MA). Tw ierdzenie, że rozw ażane przez nas w yrażenia m etaforyczne skrótow o opisują podobień stwo, nie znaczy, iżby odpowiednio rozw inięte parafrazy m usiały mieć postać w rodzaju ukazała p e rły sw ych zębów = ukazała sw e zęb y podobne
do pereł (takie jak perły, przypom inające perły itd.). Chodzi w tym w y
padku o podobieństw o, rzec można, „łudzące” , co trzeba jakoś oddać. I, być może, n a jtrafn ie j byłoby tu upatryw ać równoznaczność zbliżoną do postulow anej przez A nnę W ierzb ick ą7, np. ... = ukazała x, x w ydaw ał
się perłam i (== było się sk ło n n y m pow iedzieć „x to p e rły ”), x to zęby.
T ak czy inaczej, uznajem y skrótowość om aw ianych w yrażeń, przy czym odpow iednia rozw inięta parafraza zaw iera w określonym układzie w y ra żenie parafrazow ane.
W arto zwrócić uwagę, że w norm alnych w ypadkach m etafory dopeł niaczowej oba elem enty w swym zw ykłym rozum ieniu przy odniesieniu do tego sam ego przedm iotu d ają całości rów nie sensow ne: o przedm iocie widocznym n a górze m ożna z rów nym sensem powiedzieć to las ja k to
błam (por. „G óry przed nam i [...]. Cudne błam y lasów [...]” 8). Inaczej jest
w MA, gdzie norm alne rozum ienie w yrażenia charakteryzującego dany przedm iot prow adziłoby do nonsensu i w łaśnie dlatego może ono być w y korzystane dla oznaczenia cechy nowej. W w yrażeniach zaś ty pu perły
zębów , błam y lasów — p erły rzeczywiście znaczy „p erły” , błam y — „bła
m y ”, tyle że w pew nym uw ikłaniu, którego dane w ypow iedzenie jest skrótem .
In n ą kategorię faktów rep re z en tu ją w yrażenia użyte z a m i a s t ś c i ś l e o k r e ś l o n y c h innych w yrażeń.
M ogą to być regularne, skonw encjonalizow ane (np. poetyckie) synoni m y ty ch ostatnich, np. w ieczór życia — starość. Takich w yrażeń,
niezk-7 Zob. artykuł Porównanie — gradacja — metafora w niniejszym zeszycie. 8 S. Ż e r o m s k i , Pieśń o U dałym Walgierzu. Cyt. za: H. К u г к o w s к a, S. S k o r u p k a , S ty listy k a polska. Zarys. Warszawa 1959, s. 191.
leżnie od ich genezy, nie m a pow odu obciążać jakim kolw iek innym zna czeniem (nie: w artościam i stylistycznym i) niż w y rażeń podstaw ow ych w da
nym szeregu.
Pew ne w y rażenia w y stęp u ją z a m i a s t innych ad hoc (to upodabnia je do MA), przy czym ich norm alne znaczenie pow oduje nonsensow ność w ypow iedzenia, lecz to w łaśnie (wraz z szerszym kontekstem ) naprow adza odbiorcę, poprzez uchw ycenie żartobliw ości w ypow iedzi, na jednoznacz ną, dobrze znaną ch a ra k te ry sty k ę m yślaną serio (por. P rzyszedł gazom ierz — „ in k a se n t”).
Ale poza takim i w ypadkam i istn ieją jeszcze sytu acje zbliżone do typu reprezentow anego wyżej przez p erły zębów . P rzykładem może być cytat ze Słowackiego:
Widać im było i błękit na morzu,
Gdzie lekkie s k ib y szły od w iatru pługa 9.
Je st oczywiste, że w yrazem zastąpionym jest tu w yraz fale.
W ypadki tego ty p u należy in terp reto w ać w sposób analogiczny do w yrażeń typ u p e rły zębów , tzn. jako w y rażenia skrótow e op arte na tej sam ej zasadzie. Różnica polegać będzie na tym , że przedm iot nie jest tu scharaktery zo w an y bezpośrednio (ta, zupełnie oczywista, c h a rak tery sty k a podlega elipsie i je st dom yślna).
W reszcie szczególną kateg o rię w ypadków zbliżonych do MA, których jednak nie zaliczym y do MA, stanow ią w ypow iedzenia ty p u dem okracja
w e w n ą trzp a rty jn a je s t tlen em partii (nieco uproszczone zdanie z bieżącej
prasy) lu b w ia tru pług (w w yżej cytow anym fragm encie Beniowskiego). Tego rodzaju w ypow iedzenia najw łaściw iej jest in terp reto w ać jako od
pow iadające form ule ,,x jest w stosunku do y tak im jak v (tu np. tlen) w stosunku do z” (z m ożliw ym i elipsami). W yrażenie „m etaforyczne” jest w ięc tu faktycznie w yrażeniem użyty m w sw ym zw ykłym znaczeniu; swoistość w ypow iedzi polega jed y n ie na określonej kondensacji porów n ania dotyczącego układów r e l a c y j n y c h .
Na zakończenie jeszcze rz u t oka n a p ro b lem aty kę m etafory w szero kim sensie.
Za najogólniejszy, najm n iej z góry przesądzający p u n k t w yjściow y w tej p roblem atyce m ożna p rzy jąć sy tu ację n astęp ującą: w yrażenie E ja koś ak tu aln ie odnosi się do x, ale odnosi się też do y, a przy tym x i y m ają w sobie coś specyficznie w spólnego.
. Z ta k ą sy tu acją pojęcie m eta fo ry w iąże się norm alnie w tedy, kiedy, m ówiąc obrazowo, n a stęp u je reak cja ty p u „oo!”, zaw ierająca dwa kom ponenty, k tóre najprościej jest ująć w postaci zaw ołań: 1) „przecież t o
nie to!” ; 2) „przecież t o m a inną nazw ę!” . K om ponenty te można też przedstaw ić bardziej abstrakcyjnie, a zarazem bardziej szczegółowo jako: 1) kom ponent sem antyczny: „x nie należy do zasadniczej denotacji E”, w k tórym pu n k tem w yjścia jest E; 2) kom ponent onom azjologiczny: „za sadniczą nazw ą x nie jest E” , w k tó ry m pun k tem w yjścia jest x. Kom po n e n ty te są najczęściej zw iązane ze sobą i stanow ią poniekąd dwie strony tego samego m edalu. Zrozum iałe zatem jest znane prześlizgiw anie się z jednego p u n k tu w idzenia na drugi. Niemniej związku nierozerw alnego tu nie ma. Może być tak, że zachodzi 1, ale nie 2 (por. zegarek stoi), może być też tak, że zachodzi 2, ale nie 1 (por. m ieszkaniec Albionu). Z aryso w u ją się więc odpow iednie dwie drogi rozszerzania pojęcia m etafory ze sfery spełniającej zarów no w aru n ek 1 jak i 2.
W dziejach stylistyki i poetyki posuw ano się, wobec brak u odpow ied nich rozróżnień, niekonsekw entnie obiema drogam i. Trzeba podkreślić, że droga „sem antyczna”, w yłączająca z m etafory p eryfrazę 10, jest tylko jed n ą z możliwych. Rów nie możliwe, jak widać z tego, co powiedziano w yżej, jest w łączanie do zakresu m etafory — peryfrazy, a w yłączanie zeń tzw . m etafo ry genetycznej. W reszcie m ożliwe jest też m aksym alne rozszerzenie zakresu m etafory przez włączenie doń faktów spełniających w aru n k i 1 i 2, bądź 1, bądź 2. Dla takiego zakresu m ożna zresztą znaleźć określone iunctim , a m ianow icie to, o którym m ówiliśm y na w stępie: we w szystkich tych w ypadkach w yrażenie E jest u ż y t e i n a c z e j niż w w ypadkach uznanych za podstaw ow e (bo i w w ypadku peryfrazy uży cie jest odm ienne: w yrażenie E zajm uje m iejsce innego).
W szystkie te ujęcia o pierają się wszakże na założonym z góry w prow a dzeniu elem entów nieostrych, spornych i nie najbardziej fu n d am en tal nych, jak np. w yróżnianie „znaczenia podstaw ow ego”, a z drugiej stro ny — n a pom inięciu okoliczności o charakterze fundam entalnym .
W yżej staraliśm y się te okoliczności uwzględnić.
O ddzielam y więc przede w szystkim w sposób zasadniczy p u n k t w i dzenia „onom azjologiczny” od „sem antycznego” . Przy zastosowaniu p ierw szego z nich cały szeroki m ateriał m etafor rozpada się na znaczną część tzw. m etafo r genetycznych (które niczym się nie różnią od zw ykłych w yrażeń) i całą resztę.
W obrębie analizy sem antycznej, która niew ątpliw ie jest tu donioślej sza, staw iam y p y tan ia uw zględniające takie zasadnicze m om enty: a) róż nicę m iędzy skrótow ą a nieskrótow ą postacią w ypow iedzi (przy uznaniu tej ostatniej za podstaw ow ą) oraz niedopuszczalność staw iania ty ch po staci na jednej płaszczyźnie, m ieszania odpowiednich faktów ; b) stosunek w yróżnionej jakości do języka jako kodu (identyfikacyjnego). P y tam y
więc, czy Ej w n ieskrótow ej w ypow iedzi odnosi się w in tencji m ówiącego
do jakości, k tó ra m a w tak im czy innym (choćby ograniczonym stylistycz nie) kodzie w y k ład n ik Ej lub E2. O grom na większość w yrażeń zaliczanych do m etafor, zupełnie ta k samo ja k zw ykłe w yrażenia, spełnia ten w aru n ek w m ocniejszym w arian cie (Ej = Ej) n iek tó re — w w arian cie słabszym . Tylko MA nie spełnia w ogóle tego w aru n k u . Je j przeciw staw ienie innym w yrażeniom jest w ięc fun d am en taln e.