• Nie Znaleziono Wyników

Wesołe impertynencje

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wesołe impertynencje"

Copied!
170
0
0

Pełen tekst

(1)

B iw io te iö SüilGü a iif c u ilg

(2)
(3)
(4)
(5)

WLS

I M P L R T Y N Ł N U L

W.RAOÄ.T.

(6)

i '

W :

. 1

i ' : <:

a

'

’,i

% \ ą

(7)

WESOŁE IMPERTYNENCJE

(8)

T E G O Ż A U T O R A :

„ŚMIESZNE HISTORJE“

W P R Z Y G O T O W A N IU :

„ZA CESA RZA ..."

F R A G M E N T P O W IE ŚC IO W Y .

/ • .

Z DRUKARNI »DZIENNIKA POLSKIEGO« W E LW OW IE, UL. CICHA 5.

TELEFON NR. 283.

(9)

W . RAORT

WESOŁE

IMPERTYNENCJE

Z W S T Ę P E M

HENRYKA Z BIE R Z C H O W SftlE G O .

L W Ó W — N A KŁA DEM D Y R E K T O R A KAROLA GRO DK IEG O.

L U D O W E T O W A R Z Y S T W O W Y D A W N IC Z E W E L W O W IE , U L. SY K S T U S K A L. 21.

(10)

//

OKŁADKĘ T Y T U Ł O W Ą W Y K O N A Ł Z Y G M U N T KURCZYŃSK1.

W N Ę T R Z E KSIĄŻKI ZD O B IŁ KAZIMIERZ ;G R U S .

KL1SZE W Y K O N A N O W ZAKŁADZIE G RAFICZNYM .

„UN IA“ W E LW O W IE.

(11)

S Ł Ó W K O W S T Ę P N E .

P

rzyznam się, że nie jestem zw olennikiem przed­

m ów . D obra książka m ów i sam a za siebie; pra­

w d ziw y talent nie potrzebuje trębacza ani dobosza.

Z drugiej stro n y znam w ypadek, że najbardziej p o ­ leca jąca p rz ed m o w a sam ego K azim ierza T etm ajera nie m ogła u rato w ać książki pew nej księżnej, b aw ią­

cej się w literaturę. Lecz mój B oże, czego to się nie robi dla pięknych d a m ! R aort nie jest ani pięk­

n y ani dam ą, a ju ż p ierw szą sw ą książką (Ś m ie­

szne historje) zazn ac zy ł się jak o w ybitny talent, z d o ­ byw ając sobie w stępnym bojem m iejsce w litera­

turze.

Jeśli m im o to zdecydow ałem się w tym w y­

p ad k u na przedm ow ę, to m iało to sw ój głębszy p o ­ w ód. R aort ogłaszając sw e saty ry c zn e fejletony poza

„S zczu tk iem “, w yłącznie w pism ach codziennych, za­

przągł sw ój niecodzienny talent do kieratu d zien n i­

karskiego. Z tąd tylko jed en krok, aby przy lg n ęła do niego n a całe życie etykieta dziennikarza. A przecież je st to talent par excellence literacki, o szerokich hory zo n tach m yślow ych, w y p ow iadający się w form ach -a rty sty c z n ie sk o ńczonych. Celem mojej p rzed m o w y je st zw rócić u w agę czytającej publiczno­

ści na ten w łaśnie szczegół pierw szorzędnej wagi.

Difflcile est satiram sc rib e re ! — m yślałem nie­

raz, redagując tygodnik „S zc zu tek “, w w iecznej p o ­ 5

(12)

goni za dob ry m arty k u łem satyrycznym , załam ując nieraz ręce n ad u b ó stw em m aterjału w tece re d ak ­ cyjnej.

Bo od sa ty ry k a w ym ag a się znacznie w ięcej niż od h u m o ry sty , a m ianow icie w ielostronnego w ykształcenia, szybkiego orjentow ania się w z a g a ­ dnieniach i p rą d ach chwili bieżącej, poczucia praw dy i rzeczyw istości, patrzenia w g łąb i su b specie aeterni- tatis. T akim i byli w ielcy saty ry cy od P etroniusza do M arka T w a in ’a, takim i byli w Polsce satyrycy o- kresu A ugustow skiego. M ieliśmy w dobie ostatn iej kilka w ielkich nazw isk w tej d z ie d z in ie : Boy, Perzyń- ski, Lem ański, W eyssen h o f (Podfilipski), G rzegorz Glass (Ż yw ot człow ieka poczciw ego), lecz talen ty ich um ilkły, albo p o szły w innym kierunku.

D w ie w y d a n e d o ty ch cz as książki R aorta w sk a ­ zują, że w dziedzinie satyry, leżącej odłogiem , zy ­ skaliśm y zn ó w talen t pierw szorzędny.

R ozpoczął ja k zw ykle od poezji, lecz życie b ru ­ talne dało m u po łapie, w aląc ja k dom ek z kart tę­

czow e m arzenia.

W ó w c z a s otarłszy ostatnią łzę po klęsce sw ych ideałów , rzucił się do satyry. P rzedtem spraw ił jesz­

cze sw ej d u szy pogrzeb pierw szej klasy.

„Z aduszki! Idę na cm entarz, by odw iedzić grób sw ej duszy. P am iętam ja k dziś, kiedy u m arła i s z e ­ dłem za jej tru m n ą na cm entarz. Anim łzy nie u ro ­ nił, anim ję c z a ł ni za w o d z ił szlochem trad y cy jn y m w szystkich kum oszek, płaczących na p o g rz eb ac h “.

Nie w szy stk o w R ao reie je st ju ż skrystalizow ane.

Jeszcze czasem o dezw ie się daw na łezk a m arzyciela i poety. Ale je st ju ż saty ry c zn y ch w y t życia na gorącym uczynku, je st ju ż in d yw idualna form a w yp o w iad an ia się, je s t szczery, n iefałszow any talent, daleki od hum - bu g u czy m istyfikacji. Resztę niech m ów i ta książka 6

(13)

sam a za siebie, Jestem pew n y , że „Im p e rty n en cje“

zn ajd ą oddźw ięk w literaturze polskiej, że krytyka nie przejdzie nad niem i do po rząd k u , a m łody au to r d o staw szy ostrogi, do dalszej pracy n a polu satyry, nabierze p o trzebnego o d d ech u do dzieła na w iększą m etę zakrojonego. O ile mi w iad o m o , dzieło takie m a ju ż R aort na sw ym w arsztacie literackim .

H ENRYK Z BIE R ZC H O W SK l.

(14)

ZADU SZ KI.

Z

aduszki. Idę n a cm entarz, by odw iedzić grób sw ej duszy. Pam iętam ja k dziś, kiedy u m arła i sze d łe m z a jej tru m n ą na cm entarz... Anim łz y nie uronił, anim ję c z a ł i za w o d ził ^ szlochem trad y c y j­

nym w szystkich kum o szek , płaczący ch na pogrze­

bach.

Szedłem z g ło w ą bezczelnie w y so k o w zniesio n ą z a tru m n ą d u szy mej zm arłej ja k obcy, jak w idz o b o jętn y i zęb y zaciskałem , by... śm iechem nie p arsk n ąć bluźnierczym .

Po zam arzłej g rudzie drogi cm entarnej, sk ręcał w iatr bicze sypkiego śn ieg u i w bru zd ach p rz y d ro ­ żnych przyczajał się ja k złe zw ierzę, do sk o k u go ­ tow e.

Sam szedłem za pogrzebem sw ej d uszy — sam jed en !...

S k ro m n y to by ł pogrzeb, ja k zresztą pogrzeb tych w szystkich dusz, k tó re spodziew ają się, że po ich śm ierci ziem ia się ru sz y z p o sad i runie w otch łań nicości...

O, dum na b y ła m a dusza, jak żeb rak hiszpański!,., I dzika, ja k tyg ry sica w dżunglach indyjskich...

I sm u tn a do załkania...

I w ierząca w cud bajki o zw idzonem szczęściu...

I n aiw na do obrzydzenia...

8

(15)

S zła często na rozstaje dróg, kędy przechodzili pod ró żn i z dalekiej w ędrów ki życia i nogi im z m y ­ w a ła z p y łu ; w ieńce z barw inku i w rzosu plotła, w ieńcząc im g ło w y i w itając łz ą czystą w zruszenia...

A podróżni g ło d n i byli i chleba chcieli, więc śm iali się z d uszy m ej, złym śm iechem ludzi gło ­ dnych, kpiąc z niej i precz odganiając szyderstw y i kułakam i...

W zw arty, ściśnięty tłum ludzi, zgiętych we d w oje w p o kłonie służalczy m przed bożkiem Zło­

tego Cielca, szła d u sza ma g łu p iu tk a i ludziom we dw oje zgiętym grzbiety p ro sto w a ła i g ło w y p o d n o ­ s iła w bezkręgow ym kark u zgięte — sło ń ce im

w sk azu jąc złote i niebo lazurow e...

A ludziom , w proch ziemi w patrzonym , g ło w y

•opadały z pow rotem ku ziemi. B ezkręgow e grzbiety z g in ały się w iotko do stóp cokołu Z łotego Cielca, bo życie ju ż całe w tej postaw ie przetrw ali... I oni, i ich dziady i pradziady...

— Idź precz, idjotko! — mówili.

O, w o ln a dusza m a b y ł a !

W śró d p o m ru k ó w czarnej, złej nocy podkradała

•się pod zasieki i row y, pełne czających się do sko k u łudzi i brała ich za ręce, niby dzieci zbłąkane, w io­

d ąc ku w rotom starego, a ogrom nego ja k św iat kościoła św iętości ludzkich, gdzie dzw o n y biły sp i­

żow e, na Ju trzn ię D ucha zw o łu jąc i Św ięto Z m ar­

tw ychw stania C złow ieka...

A ludzie, krwi żądni i d óbr sw y ch braci, w pó ł drogi staw ali i w yjąc z w ściekłości na g łu p iu tk ą d u sz ę — szubienicą i strykiem grozili...

I kochać um iała m a dusza!...

U m iała kochać przeczystą m iłością bez granic i c z a s u ; to n ąć w oczach kobiecych,- ja k ptak w la­

zu ro w ej dali n ie b a ; w idzieć k ochankę s w ą .w k ró ­

9

(16)

lew skich fantasm agorjach czaru i boskości i oblekać ją w purpurę zaziem skiego m ajestatu...

A kiedy ta, k tórą n aiw n a m a d u sza czciła niby św ięte tabu, niby W yczarow aną, cu d n ą królew nę z bajki, na ja rm a rk u życia cenę w brzęczącej m one­

cie na siebie ustaliła — p ad ła g łu p iu tk a dusza w proch- i sk o w y cząc z bólu u stóp przepięknej, w ierszem c u ­ dacznym p r o s iła : W r ó ć !...

„G dy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę.

A gdy się zbrukasz, w ó w czas w iedz, ty droga,.

Ja cię w y słu ch am i ja cię rozgrzeszę, Bo taką w ładzę m am d an ą od B o g a“...

— Z ap łać! — od rzek ła kobieta...

N iesłychaną ilość głupstw p o p ełn iła m a d u sza za życia... O grom ną m oc g łupstw !...

To N ienaw iści, co szła o patrzona w legalny glejt i przepustkę po drog ach naszego życia — w po- przek staw ała, plotąc jej du b y sm alone o m iłosier­

dziu, biblji, etyce i m iłości bliźn ieg o ; to z P odłotą m oco w ała się za bary na g w arn y ch targow iskach ludzkich, ku niezm iernej uciesze g a w ie d z i; to Cierh- nocie św ieciła bezczelnie zapałkam i pod nos, lub naw et usiło w ała p ow strzym ać w arczenie sk rz y d eł stalow ego w iatraka P rzesądów Ludzkości...

Św iniom płukała ldlka razy dziennie koryto hyjenom d ek lam o w ała długie d y ty ram b y o dżentel- m eństw ie i h o n o r z e ; bykom i krow om cz y ty w ała po staj nach h istorję kultury, a kobietom m ów iła o...

w ierności i cnocie...

Ot, głupiutka!...

Sam sw ą d u szę zam ęczy łem . Pow oli... pow oli...

W yznaję : Z am o rd o w ałem sw ą duszę !...

10

(17)

P rzy zn acie sam i, że z taką ekstraw agancką, histeryczną istotą, ja k ą b y ła m oja dusza, żaden n o r­

malnie m yślący człow iek nie w y trz y m a łb y !... Ja p rze­

cież m uszę żyć, zarabiać, zjeść czasem kotlet w ie­

przow y i pisyw ać do gazet — a taka d u sz a je st tylko człow iekow i kam ieniem u nogi. Dobrze, że ją djabli wzięli!...

Na Z ad u szk i je d n a k pójść w yp ad a. K upiłem n aw et dla nieboszczki św iecę za pieniądze, które otrzym ałem za ten feljeton.

N iepotrzebny to w praw dzie w ydatek, ale zaw sze

— ja k o ś w ypada!...

11

(18)

2 Ż Y C IO R Y SÓ W S Ł A W N Y C H LUDZI.

HR. F U N I O RTĘĆ-RTĘCK1.

H

rabia F unio je st jedynym synem śp. p ap y hr.

W italisa i m am an N inon T ab e s de T abescu, księżniczki besarabskiej, którą śp. W italis p o zn a ł na scence b u k areszteńskiego V ariete „V enerion“ i oże­

niw szy się z nią, sp ło d ził w sześć m iesięcy po ślu ­ bie hr. F u n ia, dziedzica sw ego n az w isk a po m ieczu i brzydkiej, a se k re tn e j.c h o ro b y po kądzieli.

P apa W italis przeniósł się po tym w y p a d k u na ło n o A braham a, a m am an zabraw szy klejnoty ro­

dzin n e Rtęć R tęckich, w yjech ała, zdaje się, do sw ego rodzinnego m iasta P ardubitz, gdzie zn an a była pod sw e m rodow em nazw iskiem M aruszki V ykoukal.

Hr. Funio rósł pod opiek ą d w óch starych cio ­ tek, B rygidy i Pelagji, w u roczym p ałacu sw ego ojca, dokąd obie ciocio-panny przeniosły się, aby zaopie­

kow ać się je d y n ą latoroślą ro d u Rtęckich. P rzyznać trzeba, że nadludzkim w ysiłkom i żarliw ym m odli­

tw om obu ciocio-panien — pom ijając w arszaw sk ą akuszerkę i drezdeńskiego ginekologa — zaw dzięczyć należy, że hr. F unio, który — ja k tw ierdził gineko­

log d rezd eń sk i — n ad a w ał się jak o okaz do słoju ze spirytusem , za ch o w a n y z o sta ł przy życiu. Dzięki r a ­ sow ej, szw ajcarskiej m am ce, dw om m lecznym k o ­ zom , m ączce N estle'a, transfuzji krwi, pypkom , in­

halacjom , hegarom , trepanacji czaszki i injekcjom

12

(19)

z arsen u , żelaza, kam fory, limfy, b iałka i fosforu, do­

p row adzono w reszcie do tego, że w ósm ym roku.

życia hr. F unio o tw o rz y ł oczy i z a w o ła ł: m b u h ! C iocio-panny szalały z r a d o ś c i; u fu n d o w a ły dwie śp iew an e m sze na intencję P rzem ienienia P a ń ­ skiego i w otow ały, że w y p ro c esu ją od w ioskow ego dziada chałupinę, co stała na dw orskim gruncie, aby n a tern w łaśnie m iejscu postaw ić kaplicę na cześć i chw ałę N ajw yższem u.

— Jak on to pow iedział, B ry g id k o ? — pytała, nie w ierząc sw ym uszom , Pelagja.

— M b u h ! — odp o w iad ała rozanielona Brygida^

— M b u h ! — p o w tarzała w ekstazie Pelagja — m bu h !... Dzięki ci św . A ntoni!... Mbuh, pow iedział, ...m buh!

I obie ciocio-panny pad ały sobie w objęcia z ra ­ dości i szczęścia, że jed y n y potom ek Rtęckich, po ­ w ied ział w reszcie w ósm ym roku życia w ieloznaczące s ło w o : m buh !

W 12-tym ro k u życia w ym aw iał ju ż hr. F unio

©prócz „m buh" jeszcze w iele innych słów , ja k : tia- tiatiu, ci-cia, b rz ęd y -d y c h , k a-k a-k u , kcz-orch, lililipć i w. i.

W te d y sprow ad zo n o dla F unia oryginalną gu ­ w ernantkę francuską, „F räu lein “ z Schw einfurtu, parę kuców , groom a z B rooklynu, katolickiego m entora z uniw ersyteckiem w ykształceniem i do g a z w yższą, tresurą.

Hr. F unio rósł na chw ałę ro d u Rtęckich, nie- m o lesto w an y — z w oli cioć — n u d n ą sztu k ą p isa­

nia, francuszczyzną i niem czyzną i dzięki tej m eto­

dzie w ychow aw czej R ussa, ro z w ija ł się bajecznie, tak że w 16-tym roku życia złożył egzam in dojrza­

13

(20)

łości... przed sw o ją francuską gu w ern an tk ą i słu żąc ą, p re d y sty n o w a n ą abso lu tn ie „do w szystkiego".

W tym okresie życia w ym aw iał ju ż hr. F unio całe okresy, a naw et zdania, a całe jeg o exterieur, na które sk ład ały się : lordow sko - charcia szc zu p ło ść, szara, o b w isła sk ó ra n a g ro sz k o w ato w y d łu żo n ej tw arzy , odstające uszy , g alaretow ate i w yłupiaste oczka, oraz c z aszk a polskiego dyplom aty, — prze­

m aw iało za tern, że F u n io stw o rz o n y zo stał do ode­

grania w ażnej roli w życiu społecznem .

— B ędzie z niego dyplom ata, albo m inister! — m ów iła ciocia Pelagja,

— T rz e b a go w y słać zagranicę, niech się o t r z e ! — za d e c y d o w a ła B rygidka.

I hr. F unio w y jec h ał, aby się otrzeć zagranicą.

W 30-tym roku ż y c ia hr. F u n io pracow ał z za­

pałem nad planem rozbicia banku w M onte-Carlo n a

„n o ir“, u m iał fachow o taso w ać dw ie taije kart od- razu, nosić m onokl z n iezró w n an y m szykiem , znał się na falsyfikatach w in, cygar i kobiet, lubiał m ło­

d y c h chłopców i należał do partyi postępow ej, dzięki w y stęp u jącem u u niego paraliżow i p o stępow em u.

N a ten czas p rz y p a d a ją k łopoty m aterjalne hr.

F unia, który po śm ierci o b u cioć sprzedał, po sta ro - p olsku za d łu ż o n e d o b ra i p rzeb y w ał w e W iedniu, d zięki p o m o cy m aterjalnej pew nej lekkom yślnej pen- sjo n arju szk i p. S vo b o d y , która (nie p ensjonarju- szka, tylko p. S v oboda) n a z y w a ła hr. F u n ia z d ro ­ bniale „A lfons“, albo „S tritzi“ . -— Z tego czasu d a­

tu ją się też dw ie niem iłe dla hr. F u n ia „afery h o n o ­ ro w e “, w ynikłe w sk u tek bajecznej w p raw y hr. F u n ia w taso w a n iu kart i jak iejś głupiej nieform alności

14

(21)

w ekslow ej, dzięki którym zm u szo n y b y ł z W iednia w y jec h ać dla p o ratow ania nadw ątlo n eg o zdrow ia.

W ielkie w ypadki dziejow e zastały hr. F unia w w ięzieniu rosyjskiem , gdzie przesiedział kilka lat, ja k o niew inna ofiara „przestępstw a politycznego^.

(K toby tam w ierzy ł w w y m y ślo n ą przez ochranę aferę b rylantow o-sodom istyczno-w ekslow ą!).

Och, ten m achjaw elizm zaborczych rząd ó w ! Hr. F ü n io z o sta ł też w krótce, dzięki staraniom sw ojej w pływ ow ej, dalszej rodziny, zrehabilitow any, ja k n a to zupełnie zasługiw ał, cierpiąc w w ięzieniu

za ojczyznę, k tó rą tak bardzo u m iło w ał.

C złow iek o talencie i zdolnościach hr. F unia nie m ógł na długo p ozostać po za naw iasem życia

naro d o w eg o i politycznego.

T o też, g d y w w olnej, suw erennej ojczyźnie za- w a k o w a ło odpow iedzialne i zaszczytne stanow isko am b asa d o ra w T iticaca, oczy całego n aro d u zw róciły się na osobę hr. F u n ia, jak o je d y n e g o człow ieka, k tó ry m ając jedynie „salu s rei p u b licae“ i kataraktę n a oku, potrafi godnie za stą p ić sław ę naszego im ie­

nia w zam orskich krajach.

I hr. F u n io Rtęć-Rtęcki zastęp u je nas godnie w T iticaca.

15

(22)

Z Ż Y C IO R Y S Ó W S Ł A W N Y C H LUD ZI.

BAR. A L O J Z Y J E L I T A - W Y T R Y C H O E E .

O

p rz y n ależn o ść H om era siedm m iast greckich się sp rz e c z a ło , zaś do przynależności b aro n a A lojzego Jelita-W ytrychoff, czternaście m iast K ongre­

sów ki p rzy zn ać się nie m ogło.

I tak p o zo stał znakom ity m ąż ten do dziś bez przynależności — o byw atel św iata, kosm opolita, p o ­ liglota, globetrotter, m anolescu'ista, re cy d y w ista i por- tem o n n ais’ista w je d n e j osobie — baro n W ytrychoff, B aron Alojzy W y try ch o ff łącz y w sobie w szystkie zalety typow ego szlachcica, z przym iotam i ultra-m o­

dern człow ieka i daje typ arcysym patyczny, na któ ry składają się: rz u tk o ść kierow nika konsum u,- w o ln o ­ m yślność w sp ó łp ra co w n ik a „N iepodległej M yśli“,, sp ry t w łoskiego bravo, eru d y cja lw ow skiego rep o r­

tera, w y m o w a L u d w ik a H ellera, ogłada po sła stro n ­ nictw a ludow ego, przytem ro d o w a dum a hidalga, cz y g randa z Kastylji k ołom yjskiej i n iesłychany dar w y ­ czuw ania w palcach i w problem ach aktualnej polityki..

B aron W y try c h o ff jest do ść zam ożnym człow ie­

kiem pom im o burzliw ej i lekkom yślnej przeszłości.

Nic więc dziw nego, że człow iek podobnego kroju i fasonu, zw rócił na siebie u w ag ę pew nej części spo­

łeczeństw a, które niepom ne n a dość burzliw ą prze­

szło ść (k tó ż z n as w m ło d o ści g łu p stw nie popeł­

niał!) i pew ne braki w w yk ształcen iu szkolnem , ofia­

row ało mu posadę w konsulacie, w ychodząc z za ło -

16

(23)

żenią, że nie szk o ła daje m arkę człow iekow i w u zy ­ sk a n iu urzędu, ale... człow iek, d ający m arki.

Na d o w ó d w ięc, że i u n as u trzy m a ła się de­

w iz a : „Raum für den T ü c h tig ste n “ — sp ró b u jem y w krótkości skreślić życiorys tego w ybitnego c z ło ­

w ieka, który tylko dzięki w łasnej m arce potrafił w y ­ bić się na za szczy tn y urząd k o n sularno-kom ercjalny.

B aron A lojzy Jelita-W ytrychoff, pochodzi — ja k tw ierdzi — z n aturalizow anej u nas rodziny b aronów kurlandzkich, bardzo podupadłej w sk u tek w ypraw krzyżow ych. Śp. ojciec bar. A lojzego b y ł zm u szo n y n aw et dzięki złym sto su n k o m m aterjalnym przyjąć p o sad ę kelnera w cukierni Sem adeniego.

Jeszcze jak o niem ow lę został bar. A lojzy k o p ­ nięty przez konia dorożkarskiego w głow ę i utracił w sk u tek tego pokaźną ilość m ózgu, która w ylała się na bruk — stąd p ew na tęp o ta do nau k u barona.

P rzyznać się m usi, że m łody baron w m łodości sw ej w iele k ło p o tó w sp ra w iał sw em u ojcu brakiem za­

m iło w an ia do nau k i książek. P asją m łodego barona b y ły konie, p sy i gra w guziki. (Och, ta krew szla­

checka! P oznasz ją u szlachcica, ch o ćb y był naw et synem kelnera!).

W sw ojej szalonej nam iętności do koni i psów p o su w a ł się m łody Alojzy do tego stopnia, że k o ­ niom dorożkarskim u cin ał o gony i w łosień sp rz ed a­

w ał na N alew kach, a niejeden pies, któ ry zaplątał się przed cukiernią Sem adeniego, ujrzał się raptem dzięki A lojzem u w zg o ła odm iennych w a ru n k ach życiow ych u n ow ego chlebodaw cy.

W 16 roku życia baron A lojzy u k o ń cz y ł w re­

szcie 5 klas... loterji klasow ej i w y ższą szkołę... p ły ­ w acką. W stosunkow o krótkim czasie przeszedł uni­

w ersytet, t. j. przez kilka sal u n iw ersyteckich i po­

życzył sobie z w ieszadła futro prof. ekonom ji spo­

2 17

(24)

łecznej i d w a palta d ocentów p raw a rzym skiego i karnego.

Jako n ad zw y czajn y słuchacz śpiew u Messalki i dętej m uzyki w ojskow ej, czynił w tło k u słu ch ac zy nadzw yczajne postępy, dzięki bajecznem u czuciu w palcach i sp ecjalnem u zam iło w an iu do m uzyki czeskiej.

W 20 ro k u życia stał się zapalonym am atorem - fotografem i ro b ił w podziw w praw iające policję zdjęcia. Zdjęć d o k o n y w ał w dzień i w nocy, n aw et bez św iatła m agnezjow ego. Czy to bielizna na stry ­ chu, czy to futra w kaw iarni, czy stylow y zam ek z epoki W erth eim a w szystko zdejm ow ał z taką tech ­ niką i naturalnością, że w podziw w praw iał z n a w ­ ców . Dzięki zakulisow ym intrygom ów czesnej ochrany carskiej, porzucił bar. Alojzy W arszaw ę i przeniósł się n a u n iw ersy te t do Lipska, gdzie chw ilow o w y kła

‘ dał... podw órze kostkam i kam iennem i.

W krótce w idzim y go w w iedeńskiem 'In te re s­

santes B latt“ w ru b ry c e „W er w eiss e tw a s ? “, a to zn ow u dzięki p o d ły m rnachinacjom ochrany, prze­

śladującej em igrantów politycznych na obczyźnie. J a ­ kiś czas przebyw ał w P aryżu, jak o m etr tań ca w Mou- lin Rouge i uczeń Izydory D unkankan, później in te ­ resu je się nim „P olizei-Z eitung“ berlińska (znow u ta och ran a!), pracu je jak iś czas literacko w „R evue des deu x m o rd e s“, reżyseruje d ram at „A rsen Ł upin“

u M axa R einharda, b ierze u dział w igrzyskach kie­

szonko wo* olim pijskich w Sztockholm ie, je st prezesem, Ligi „A nty-gare au x cou p ers de b o u rs e “, trudni się na w ielką skalę eksportem genew skich zegarków ze sk ła d u jubilerskiego w Lucernie dla firm y A m adee Gohn & Com p. w N antes — p o p ad a w konflikt z po- licyą szw a jcarsk ą (och, ta o c h r a n a !) i w yjeżdża w re- szc e, zab raw szy przez zapom nienie, biżuterję ks.

18

(25)

Cravallerina, (z dom u Jetti H aber) do kraju, pom ny, że każdy potrzebny je s t tam na sw oim posterunku.

T o też dzięki m arce a raczej m arkom , u z y sk a ­ nym za granicą, o trzym ał baron Alojzy Jelita W y try - choff, stan o w isk o konsularno-kom ercjalnego, „charge d ’affaires“, w charakterze sam odzielnego celnika na w yspach L atrones, znanych w geografji pod nazw ą W ysp Złodziejskich.

(26)

Z ŻYCIORYSÓW SŁAWNYCH LUDZI.

KSIĘŻNA E U L A L I A Z K O Ł T U Ń S K I C H M O N O P O L S K A .

eu dalny typ kobiety, w ybitnej społeczniczki a za­

razem i orędow niczki w ielkich ludzi, kiełkują­

cych niedostrzegalnie dla oka profanów na rodzim ej glebie — rzadki jest u nas w Polsce.

Ks. E ulalja M onopolska je st w łaśnie takim pro­

totypem niew iasty, um iejącej znakom icie o rjentow ać się w zaw iłych problem ach aktualnej polityki i m a­

jącej dar w y g rz eb y w a n ia z ukrycia ludzi, nadających się na odpow iednie ich talentom i zdolnościom s t a ­ now iska.

P odobne zdolności w y c z u w a n ia , w ym agają ogrom nej z n a jo m o ś c i. życia i dużego w ykształcenia.

Ks. E ulalja p o siad a też w y k ształcenie pierw szej klasy, t. j. w y k szta łc en ie 1 -szej klasy szkoły lu d o ­ wej (w zakresie w ykształcenia dom ow ego) i zn ajo ­ m ość ży cia — od 54 w iosen.

Tern się tłu m a czy u ks. Eulalji o w a ogrom na erudycja, um iejętność w pozyskiw aniu sobie ludzi i ów specyficznie bogoojczyźniany w dzięk m atrony polskiej, biorącej u dział w życiu polityczno - sp o ­ łecznemu

W szystko,, co cierpi na tym bożym św iecie, po­

cząw szy od dychaw icznej szkapy dorożkarskiej a sk o ń czy w szy n a zap o zn an y ch lub d y m isjonow a-

20

(27)

nych w ielkościach w arszaw sk ieg o high-life’u — ma w niej sw oją protektorkę i orędow niczkę.

Jej w torkow e five o 'c lo c k teas, na których gro­

m adzi się so sjeta w arszaw skiej arysto - biuro - pluto- i pasko-kracji, s ły n ą ja k o szczyt w ykw intu i m iej­

sce zebrań, n iedostępne choćby naw et dla najbardziej rokującego św ietne nadzieje na przyszłość... fryzjera w arszaw skiego.

Ks, E ulalja um ie około siebie skupić ludzi na w ybitnych stan o w isk ach naukow o -sp o łeczn o -h u m o - rystyczno-polityczno-literackich.

W jej salonach, u rz ąd zo n y c h w stylu rococo- m eksykańsko-kałm uckim , daje się w y czu w ać — jak to m ów ią — puls życia sp o łeczn o -p ask arsk ieg o , bez w zg lęd u na k o rdony dzielnicow e. T am om aw ia się i ustala kurs polityki pozaojczyźnianej, organizuje się w zarysach k ooperatyw y, — P u zap p y — N uży

— G uzy — M iljonów ki — C ekadury — Paty etc., naw ią­

zuje się stosunki g u m o w o -k o sm ety czn e z zagranicą, u rządza recepcje ćw ierćśw iatkow o-półoficjalne, — pro­

paguje teatr... kinem atograficzny — sztukę... tailor-m ade k ro ju — w iedzę... u n iw ersy tetu w arszaw skiego, —- h asła „Niepodległej M yśli“ — i orjentacje polityczne niesfałszow anej ludendorfjady, p rzy n o szącej tantjem y tyfuso w o -g ło d o w e ludności, zam ieszkującej obszar od T arn o p o la po Puck.

W krótkości tylko przedstaw im y, ile to w a ż ­ nych i doniosłych spraw , obchodzących cały ogół, zostało w salonach ks. Eulalji M onopolskiej p rzed y ­ skutow anych, u ło żo n y ch i ostateczn ie zatw ierd zo ­ n y ch , aby dać choć słab e pojęcie, czem w łaściw ie je st i jak ą rolę odg ry w a ks. Eulalja, w n aszem życiu polityczno-społeczno-histerycznem .

I tak :

21

(28)

S p raw a n ied o p u szczen ia prof. A szkenazego na u niw ersy tet (referow ał z inicjatyw y księżnej profe­

sor atrofji m ózgow ej Dr. K analja) — sp ra w a w strz y ­ m ania rozporządzenia o w yk o n y w an iu kary chłosty na paskarzy (ref. sam a księżna) — zastanow ienie pociągów — tajn o ść obrad sejm o w y ch kom isji (nieobo- w iązującą zresztą ko resp o n d en tó w pism francuskich i angielskich) — ustalenie kw estji, że d ecydujący g łos w państw ie m ieć m oże tylko katolik, n aro d o ­ w ości polskiej (i cóż z w aszych aspiracji pp. G ruen- baum i K ościu L ew icki?!) — sp ra w a zakupienia pew nej drukarni dla celów rzeczpospolitacko-politycz- nych — b u d o w a am erykańskiego stad jo n u teatral­

nego przez p, H ellera — sp raw a zap ro szen ia p. T arasie­

w icza i jego lw ow skiego teatru na g ościnne w ystępy do W a rsza w y (w głó w n y ch ro lac h : Czaki, F rączkow ski i K ocourków na) — przyłączen ie m inisterstw a sztuki i kultury do sekcji kanalizacyjnej przy m inisterstw ie p racy — sp ra w a b u d o w y n ow ych w ięzień i u k ształ­

tow anie się spółki strzelniczej „P o cisk “ — spraw a fundacyi im. D m ow skiego — b u d żet — aw jatyka — spirytyzm — zakaz w ypiekania ciast — badanie ko­

biet przy poborze rek ru ta etc. etc.

O to są w ogólnym zarysie spraw y — jak w i­

dzim y — ak tu aln e i w ażne, na które jeśli nie w zu ­ pełności, to przecież zaw sze, choćby pośrednio, sa­

lony ks. Eulalji m iały w p ły w niem ały.

Ks. Eulalja m a też rozległe koneksje i znajo­

m ości w e w szystkich sferach i z iście kobiecym sprytem um ie law irow ać m iędzy stro n n ictw am i skraj­

nej lew icy i praw icow ej krańcow ości.

T o potrafi skłonić p. N iem ojew skiego do w spół- p raco w n ictw a w „G azecie Policji P a ń stw o w e j“ (vide Nr. 6. „G azety Policji P a ń stw o w e j“ z 10. m arca), w okresie jego życia, gdy esko rto w an y jest do sąd u

22

(29)

p r z e z członków tejże policji państw ow ej — to N or w aczyńskiego n aw róci z drogi Sicińskiego, na tory w y p o śro d k o w a n e g o Polaka „sans peur et sans repro- c h e “ — to uzyska dla sw ego m anicurzysty posadę kurjera — pośredniczy w strojkach — proteguje na p o sad y — pluje przez zęby na środek p o koju dla przypodobania się stronnictwu W itosow sko-K otasow - skiem u — maluje się n a b ordeaux, chcąc uzyskać c o ś od partji Daszyńskiego — pluje, na wszystkich w to w arzystw ie endekoidów z obozu Dmowskiego

— z m łodym i idzie przeciw starym, z starymi prze­

ciw młodym — z Or-Otem przeciw ekspres-sjonis- tom, z P ronasz ką przeciw sztuce częstochowskiej

— z Bogiem przeciw Lucyferowi, z djabłem prze­

ciw Bogu...

Nic więc dziwnego, iż ks. Monopolska potrafiła wybić się na wierzch życia społecznego, gdyż bę­

dąc pomimo arystokratycznego pochodzenia shiste- ry z o w a n ą idjotką w mniejszym stopniu, potrafiła chwycić- za ster n a w y społeczno-naukow o-hum ory- styczno-literackiej, kierowanej przez shistryjonowa- n y c h idjotków w większym stopniu.

W a rsz a w a bez ks. Eulalji — to L w ó w bez błota :— Kraków bez b a r b ak an u — Poznań bez Sey- dziny — Polska bez koalicji i w y ro b ó w g u m o w y ch .

Ks. Eulalja M onopolska — to monopol m ono- polskości w K ongresow o-m ało-w ielko-Polsce!..,

23

(30)

C E K A D U R .

P

rzyszedł do mnie rano mój znajomy, który jest zarazem pom ocnikiem dyktatora tyfusow ego z c. k. D uru, czyli „Centralnego Komitetu do spraw walki z D urem p lam istym “ (czytaj : Cekaduru) i na­

m ów ił mię do udania się z nim na objażdżkę inspek­

cyjną w okolice, gdzie T yfus szaleje.

Zamiast odesłać go do wszystkich djabłow, zgodziłem się po chwili w a h an ia na ten i dj o tyczny p o m y sł i ośw iadczyłem , że — jadę.

Ale bo też ten pom ocnik dyktatora tyfusowego miał dar p rz ek o n y w an ia i w ym ow y, że — proszę s i a d a ć !

Demostenes, ks. Okoń, Cycero, czy Rede-Kaiser, mogli u niego w piecu palić.

Jedhem słow em : Ludw ik Heller w y m o w y !

— T yfus jest tylko straszny dla tych, którzy go się boją — mówił pomocnik dyktatora. — Ma pan najlepszy d o w ó d , że ci, którzy j u ż z Tyfusem mieli do czynienia, śmieją mu się w nos, ja k paskarze Urzędowi do zwalczania lichwy. Stają się „im m u n “...

P opatrz pan na m n ie ’!. . J a gw izdam na Tyfus!...

Mówię w yraźnie : G w izdam na T y f u s ! Rozumie pan?...

— Zupełnie. Pan gw iżdże na T yfus i basta!,..

— T a k ! Gwiżdżę na Tyfus i radzę p a n u to samo zrobić. C. k. Dur (czyt. Cekadur) także to sam o

24

(31)

robi. My w szyscy gwizdamy!... W pierwszym rzędzie autosugestja!

T y fu s m ożna w siebie w m ówić, ja k nieprzy«- mierzając relację marki do korony p o m y słu p.

Grabskiego.

Może to nie bardzo trafne porów nanie, ale to nie przesądza stanu rzeczy, że ja gwizdam na T y ­ fus ! Rozumie pan ?

— Zupełnie. Pan gwiżdże na T yfus i — basta!:

Pojechaliśmy.

P om ocnik dyktatora z c. k. D uru wiózł ze s o b ą całą pakę odez w i okólników, w y d a n y ch na­

kładem Ministerstwa zdrowia publicznego, Dyrekcji tramwaju, Magistratu, Krajowego Z akładu odzieżo­

wego, c. k. D uru i Biura roszczeń do b. skarbu austryjackiego, zaczynających się zazw yczaj od pięk­

nych i m ocnych s ł ó w : „Do walki z T yfusem !.“

„Tępić w s z y ! “ „Do k ąpieli!“ „S ursum c o r d a !“ „Co to jest szara m aść?“ „ O byw atelki!“ „W szy sro m o w e !“

„Do w a lk i!“ „Gnidy i p a s o r z y ty !“ etc. etc.

:— W idzi pan ? — spytał mię pom ocnik dyk­

tatora, pokazując z tryumfem na stertę w y d ru k o w a ­ nych odezw i okólników, gdy jechaliśm y w, pociągu, m knącym w krainę, gdzie w ła d a ł imperator Tyfus.

— Widzę.

— No, i co ?... .

— 1 n i c !

— Jakto : nic!. . Powiedz-że pan coś do djabła

— rzucił się pom ocnik z c. k. Duru.

Nie odpowiedziałem, bo całą m oją uw a g ę za­

ję ła w łaśnie bajecznie * odży w iona i spasiona wesz, spacerująca leniwie po rozłożonej na kanapie prze­

działu odezwie Ministerstwa zdrow ia publicznego,

(32)

Zaczynającej się od pięknych i mocnych s ł ó w : „Oby­

w atele! Tępić w szy i p a so rz y ty !“.

Byliśmy w małem małopolskiem miasteczku, gdzie Tyfus chodził po domach, nie wybierając na­

w et odpowiedniej pory do składania wizyt. Bydlę wchodziło n aw et no cą do sypialń panieńskich, pa­

kow ało się bezczelnie pod kołderkę płonącej ze srom u dziew czyny i po pew n y m czasie wychodziło, szczerząc cynicznie zęby — jakby nic się nie stało.

O świcie w c iska ł się T yfus do łó żek m ałżeń­

skich i rozdzielał brutalnie m ałżo n k ó w , śpiących ju ż od 20 lat pod zasu szo n y m wiankiem ślubnym magni- .fiki, opraw ionym w ramki i za w ieszonym nad łóż­

kiem, obok o leo d ru k ó w Kościuszki i... Bismarka.

W a ż y ł się n aw et na wizyty do w ładz i u r z ę ­ dów, zamęczając to pana oficjała, to poborcę, a n a ­ wet sam ego pana radcę.

W szędzie go było pełno 1...

W celu stłumienia epidemji T y fu su rozdał p o ­ mocnik dyktatora z c. k. D u ru przywiezione ze sobą odezw y i okólniki.

Policjant g m in n y porozlepiał je osobiście na każdych drzwiach i na każ d y m załom ie muru.

A Tyfus?,.. T y fu s chodził od drzwi do drzwi, od m u ru do m u ru i czytał z zajęciem: „O byw atele!

D o walki z T y fu se m ! Co to jest szara m a ś ć ? “...

Z w arjow any d oktorzyna miasteczka twierdził w żyw e oczy pom ocnikow i z c. k. Duru, że de zw alczania T yfusu trzeba róż nych rzeczy, o których

26

(33)

n ik o m u się nie śniło. G adał o jakichś pawilonach epidemicznych, o izolowaniu chorych, aparatach de­

zynfekcyjnych, lekach, kąpielach, pielęgniarkach i Bóg

— Śmiej się pan z tego ! — mówił pomocnik c. k. Duru. — Przeczytaj pan sobie nasze odezw y i okólniki Ministerstwa zdrowia. T u trzeba tylko tę­

pić w szy i brud, a w ted y w szyscy gwizdać m ożem y n a Tyfus.

Zw arjow any d o k torzyna sprzeczał się jeszcze długo, ale ju ż na drugi dzień chodził od drzwi do drzwi, od m u ru do m u ru i czytał z z a ję c ie m ; „Oby­

watele ! Do walki z T y t u s e m ! Co to je st szara m a ś ć ? “.

Misja pom ocnika dyktatora z c. k. Duru była skończona. W szystkie odezw y były porozlepiane, a w . n o c y pozdzierał je na złość burmistrzowi jakiś je g o osobisty wróg.

Wracaliśmy. T yfus odprow adził nas aż za opłotki miasteczka. T o znaczy — nie wszystkich — tylko mnie i zw arjow anego doktorzynę, który ucie­

kał z miasteczka. Pom ocnik dyktatora c. k. Duru położył się chory do łó żk a w podejrzanym zajeździe małom iasteczkowym , a T yfus usiadł na brzeżku jego łóżka i czytał m u odez w ę Ministerstwa z d r o ­ wia publicznego, zaczynającą się od słów -. „O byw a­

t e l e ! Do walki z T y fu s e m ! Co to jest szara m aść ? “...

wie jakich g łu p s tw a c h ! ..

I d j o t a !

27

(34)

REPUB LIKANIN M A Ł O P O L S K I .

S

iedzieliśmy w przedziale pociągu, m knącego z ch y - żością 60 kim. na dobę.

Dotykając moich kolan o b w isły m brzuchem , opiętym w nieco za ciasne spodnie, siedział n a przeciwległej ław ce sp a sio n y je g o m o ść o w y łupia­

stych oczach i k o n o p n y c h w ą sa ch , usiłując z d rz e m n ą ć się pom im o niesam ow itego kolebania pudłem w a­

gonu.

C hw ilam i zasypiał napraw dę, a w tedy powieki opadały m u na w ytrzeszczone, baw ole oczy i usta rozchylały się, uk az u ją c czarną czeluść gardzieli, z której d o b y w a ł się przeraźliwy charkot chrapania.

B udzony w ła sn e m chrapaniem, p o d ry w a ł się z siedzenia, m rugał powiekami ja k śmiertelnie prze­

ra żo n y człow iek, mlaskał językiem i Wytrzeszczał na mnie nieprzytomne oczy.

— J u ż d ru g ą noc nie ś p i ę ! — rzekł, niby się usprawiedliw iając.

W łaśn ie byłem zajęty zd ejm ow aniem dużej w szy, spacerującej mi po rękaw ie, więc nie miałem czasu przyjąć uspraw iedliw ienia ow ego jegom ościa do wiadomości.

— S zkoda zdejm ow ać — rz ek ł o pasły pan, wi­

dząc ja k sym patyczną w e sz kę w yrzucam przez o k n o .—

T u tyle tego łazi po kanapach, że człek się opędzić nie może.

28

(35)

— Y h y m ! — odrzekłem uprzejmie.

— Pozwoli pan, że się przy tej sposobności przedstawię: Franciszek Jó ze f Kukurudziński z K o­

łomyj! — rzekł spasiony pan, p o d ając mi rękę.

— D am azy Kogutkiewicz — rzekłem, przedsta­

wiając się, ja k zw ykle fałszywie.

— Bardzo mi przyjemnie 1

— I mnie.

Pan Kukurudziński mówił wiele o panującej drożyźnie, o niepoczytalności polityków kołomyjskich, o kradzieżach w tam tejszym k o n su m ie „Swój do s w e g o “, o naszej najnowszej sytuacji politycznej, o sw oim sklepie, opartym na udziałach katolików kołom yjskich, o tern, że jego córka jest w stanie zjeść kilka kilogramów czekolady ze sklepu w cza­

sie jeg o nieobecności, że w lecie straszliwie się poci, że w Polsce jest m ało zdolnych ludzi, że notarjusz kołomyjski, to karciarz, że sikaw ki magistrackie nie funkcjonują, że um ie wyrabiać znak o m ity plaster na nagniotki, że starosta kołom yjski powinien ju ż d aw no kark skręcić, że żona jego je s t w ciąży, że..

Z Q , • • ZQ»»,

W p a trz y łe m się w tłuste podgardle pana Kuku- rudzińskiego z Koło myj i, czując, że jeśli nie ustanie potok jego w y m o w y , to skoczę mu do g ardła i za­

duszę na śmierć, poczem zatrzym am pociąg i oddam się w ręce sprawiedliw ości.

— Pana pew nie dziwi ta szpilka u mojej kra­

watki? — zapytał po chwili milczenia, pan K uk u ru ­ dziński, uśm iechając się wyrozumiale.

— Y h y m !

— T o od cesarzowej Zyty. Takich cz asów ju ż nie będzie! Proszę, niech pan oglądnie...

29

(36)

W y ją ł szpilkę z krawatki, podając mi ją ostro ­ żnie na spoconej dłoni.

Oglądnąłem ją ze wszystkich stron. Był to ty p o ­ w y, dw u łb isty orzełek austryjacki, w yrobiony w złocie.

Spojrzałem na pan a Kukurudzińskiego, na któ­

rego twarz zd a się padły w szystkie promienie sło ­ necznej szczęśliwości ludzkiej, rodzaj ekstazy i bło­

gości, widziane na tw arzach lokaji, do których u k o ­ ronowani w od o g ło w c y przem awiają łaskawie.

— I pan się nie w stydzi nosić tego św iństw a?

17- spytałem, aby z tw arzy pan a Kukurudzińskiego spędzić w yraz owej wstrętnej dla mnie szczęśliwości.

Pan Kukurudziński ujrzał się raptem zd e m a sk o ­ wany.

— Ot, nosi się, że b y kraw atka się nie rozwią­

zy w a ła ! — odparł, nieco zakłopotany. — Byłem nie­

gdyś n ad w o rn y m d o staw c ą tych złodziej! austryjac- kich, kiedy Karolek służył jeszcze przy dragonach w Kołomyji. — Zaw sze się śmiałem z tego niby- zaszczytnego ty tu łu : „K. k. Hoflieferant“, który mi stale p rz y p o m in a ł naszą niewolę i krzyw dę naszej nieszczęsnej ojczyzny, rozdartej na ćwierci. Tę szpilkę d ała mi sam a Zyta, g d y m w kasynie oficerskiem u słu g iw ał do stołu. U całow ałem rękę Najjaśniejszej Pani, ale sobie pom yślałem : Co mi po złocie i za­

szczytach, g d y ojczyzna moja w niewoli !,..

Pan K ukurudziński zapalił się.

— Panie! Ja zawsze na obch o d a ch 3-go m aja płakałem jak małe dziecko, a na zlotach sokołów lub na festynie w Kołomyji j a jed en miałem odw agę śpiew ać w obecności p a n a starosty: Jeszcze Polska nie zginęła!...

Tak, panie! Myśli pan, że mało miałem w ro ­ gów dzięki temu, ze zaw sze w ystępyw ałem jak o Polak i patrjota?... Ho, ho !... A teraz kiedy m am y

30

(37)

dzięki Bogu w olną ojczyznę i rząd republikański,, widzą dopiero moi wrogowie, co znaczyło z podda­

niem dźwigać obce jarzm o i w ysłu g iw ać się zabor­

czym rządom, Oni teraz to w i d z ą !.. A czy pan m y ­ śli, że ogół zdaje sobie choć spraw ę z wolności i sw obód w naszem d e m o k ra ty c z n e m , państwie k o n - stytucyjnem ? Czy pan myśli, ze upodleni długą, hańbiącą niewolą potrafią ocenić w artość tego, że nie są zaprzągnięci do ry d w a n u habsburskich d e sp o ­ tów ale są wolni z wolnym i i równi z równymi?...

Czy pan myśli, że ogół o d c z u w a istotę i piękno re­

publikańskiego ustroju p a ń stw a ? Czy pan myśli...

Pan Kukurudziński m ówił tak szczerze, że był bym go uściskał.

Jestem jednak od urodzenia sceptykiem i posta­

now iłem za wszelką cenę zajrzeć w zatłuszczone k o ­ mórki duchow e pana Kukurudzińskiego, aby sobie dokładniej oglądnąć jego zapał republikański.

— E, co tam ! — rzekłem. — Ja z panem będę szczery, panie Kukurudziński, bo widzę, że z pana inteligentny człowiek. Niech tam gadają co chcą, ale za Austrji stokroć było lepiej, niż teraz w Polsce!

Pan K ukurudziński nie wierzył własnym uszom .

— Jak pan powiedziałeś ?...

— Mówię: w Austrji było stokroć lepiej, niż w Polsce.

Pan Kukurudziński m rugał szybko oczyma, i błoga radość osiadła m u z now u na twarzy.

— A no, są gusta i g u ś c ik i! — rzekł chytrze.

—- Słuchaj pan, panie K ukurudziński! Co tam między inteligentnymi ludźmi bawić się w ciuciu­

babkę!... Co panu dotychczas właściw ie dała Rzecz­

pospolita?... Czy miał pan choć m ożność usługiw a­

nia do stołu w Belwederze ? Czy u zyska ł pan za 31

(38)

•swój patrjotyzm choćby najm niejsze uznanie?... P o ­ wiedz pan s a m !

— Mnie we W idniu n aw et z n a li ! — wyszeptał p. Kukurudziński, ściskając mi kolano.

— A widzi pan!... Czy taki ty tu ł k. k. Hoflie­

ferant, to zero?... C złow iek przynajmniej wiedział, że m a uznanie i to nie byle od kogo, bo od u k o ro w a - nych g ł ó w ! Czy pan myśli, że taki t y t u ł : K u k u ru ­ dziński k. k. Hoflieferant in Kolomea, nie d o d aw ał człow iekow i znaczenia i pow agi u sw oich i obcych ?

K ukurudziński promieniał.

— Z ust mi p an to w y j ą ł e ś ! — szeptał u szc zę­

śliwiony...

— A widzi p a n ! T o je d n o tylko p a n u powiem, że g d y b y m by ł za Austrji nad w o rn y m dostawcą, z przykrością przyszłoby mi się wyrzec tego. bądź co bądź, zaszczytnego tytułu.

— Och, p a n ie ! Co ja z tego p o w o d u nie w y ­ cierpiałem ! — w yszeptał pan Kukurudziński.

— Ale c h y b a w o b e c zagranicy nie powinien się pan wyrzekać tego t y t u ł u ! — rzekłem szczerze zm artw iony.

— O, n i e ! Ja się go wogóle nie w yrzekłem ! T o mówiąc, zerw ał się pan Kukurudziński z ław ki i zdjął z półki d uży pakiet, z którego w y ­ j ą ł stertę arkuszy listowych i kopert z swoim n a ­

głów kiem firmowym.

— Patrz p a n !

U naczółka papierów listow ych i kopert b y ł n a ­ pis : F ranciszek J ó z e f Kukurudziński, c. k. nadw orny do staw c a w Kołomyji.

W sz y stk o to było z lekka kilku czarnemi kre­

skam i przekreślone.

32

(39)

— Czemu kazał pan przekreślić tytulaturę swej iirmy ? — zapytałem republikanina.

— A, bo to kochany pan w i d z i ! Jak o ś nie w y ­ pada!... Dałem sobie teraz w y d ru k o w ać n o w e a r k u ­ s z e listowe z należnym mi tytułem, ale kazałem wszystko w drukarni lekko przekreślić, niby że to są jeszcze stare druki. Przecież muszę jakoś okazać, czerń byłem i do czego m am prawo!...

Małopolski republikanin oparł głow ę o p o d u ­ szki siedzenia i usiłow ał znow u zasnąć, aby śnić -słodki sen o minionych zaszczytach, pod skrzydłami

■dwułbistego orła H absburgów .

Pociąg m knął z chyżością 60 kilometrów na

■dobę.

3 33

(40)

BAJKA O NIE MĄ DR YM JASIU.

Kiedy Jaś u z y sk a ł pełnoletność, t. j. w y z b y ł się z pod w ładzy swoich złodziejskich opiekunów i począł przem yśliwać o solidnym ożenku, zag o sp o ­ darow aniu się i przyszłości — licho naniosło jakie­

goś obieżyświata, nazwiskiem Jo h n Buli, który w to­

w arzystw ie starej kurty za n y jakobińskiej w frygij- skiej czapce, imieniem Marjanna, filuta-wujka Sam a i maroniarza-romańskiego, przezwiskiem Bravo, w a ­ łęsał się po świecie, szukając partn e ró w do o szu ­ kańczego bridge’a i jurgieltników do wyciągania k a ­ sztan ó w z ognia, który pochłaniał narody, dorobki całych stuleci i b ez cenne wartości d ucha ludzkiego.

Jo h n Buli u jrza w szy naszego Jasia, którego u z y ­ sk an a pełnoletność zupełnie oszołomiła, oglądnął go- dokładnie, poklepał po ramieniu i powiedział: „The right m an on the right place", czyli po n a s z e m u :

„Oto odpow iedni osioł dla moich planów".

Jaś stał olśniony łaskaw ością czw anego wygi i szelmowskiem strzyżeniem oczu w ym alow anej Marjanny.

— T rz eb a go wziąć na edukację, a będ ą z niego lu d z ie ! — pow iedział John Buli.

— Ach, on taki jeszcze naiwny, ja k statystka z „Mont P a r n a s s e “ — rzekła Marjanna. — Ręczę ci, mister Bulciu, że gdy do niego krzykniemy

„la bourse ou la v i e l “, on o dda nam i portmonetkę- i życie.

34

(41)

— All right, w e źm ie m y go na e d u k a c j ę ! A Jaś stał zapłoniony, jak m łoda dzieweczka, W niebieskich, naiw nych oczach słowiańskich, szkliła się łza w zruszenia i szczęścia, ze taki barczysty, m ocny pan i taka w y m u sk a n a i pachnąca perfumami pani w e zm ą go na edukację i w świat w yprow adzą, szeroki, nieznany...

W czasie, kiedy Jaś odbierał praw em mu przy­

padającą schedę od złodziejskich opiekunów, rzucił się na niego z nożem w ręku zły sąsiad, imieniem Iwanko, chcąc zagrabić to, co się Jasiowi praw nie po ojcach należało.

— Daj, bo w y d r u ! — k rz yknął Iw anko po h u - m ańsku.

Jaś w p a d ł w złość i kropnął lw anka po łbie, aż się zatoczył.

— Kryuda i — zaw rzeszczał napastnik.

John Buli z Marjanną i resztą dobranego tow a­

rzystw a, przypatrując się tym zapasom, z a w o ła li:

Stój!

— Jakto : stój ? — zapytał Jaś.

— On w oła „ k ry u d a “ — rzekł Jo h n Buli — i dla­

tego musisz się z nim pogodzić. Zresztą, dalsza walka jest niemożliwa, bo portki z ciebie zlatują.

W takim stanie nie pozw olim y ci się tarmosić, chyba że kupisz u Mapjanny przenoszone portki po jej

„poilu“ za 5 miljardów, które spłacisz ro b o c iz n ą i płodami "swojej ziemi, uzyskanej w spadku...

— A no, d o b r z e ! — rzekł Jaś i rozpoczął na n o w o borykać się z Iwankiem, ale za to ju ż nie w potarganych, ale przenoszonych portkach, kupio­

nych za 5 miljardów.

3* 35

(42)

hvankow i przybyło w sukurs wiele hołoty i gra- sa n tó w wielkiej 'w ojny, podczas gdy Jaś sam ostał, .gdyż John Buli w yjechał z całem tow arzystw em d®

zam orskich krajów, by w spokoju zastanowić się nad 14-stu now em i szelm ostwami, w ym yślonem i przez filuta-wuja Sama.

Jaś borykał się dłu g o i krw a w o z Iwankiem i w yda rł wreszcie swój dobytek z rąk złeg o sąsiada.

— T en Jaś, to napraw dę p o s i a d a ,w sobie coś z teatralnej rycerskości sans peur et sans r e p r o c h e ! — rzekła Marjanna, widząc, ja k Jaś opatruje rany Iwankowi.

— Y e s ! Zdaje się jednak, że wrośnie w dum ę i dlatego będziemy musieli zażądać, by oddał Iw an­

kowi za 25 lat to, co m u teraz odebrał — odparł J o h n Buli.

— O yes, y e s ! — dorzucił filut-wuj Sam, p y ­ kając fajeczkę.

— Si, sil — za nucił śpiewnie rom ański maro- niarz Bravo.

A Jaś stał, dysząc ciężko bokami ze zm ęczenia i patrzył niebieskiemi oczym a na m ówiących, nie .ro­

zumiejąc zupełnie nic, a nic...

Słuchaj, monsieur Jasiu, ty będziesz teraz d r u ­ tem kolczastym? — rzekła Marjanna.

— O yes, yes, mister! — dorzucił John Buli,

— A co j a mam robić ? — spytał Jaś.

— Zaraz ci to w y tłu m acz ę — rzekł Jo h n Buli. — Nasz były przyjaciel W a ń k a, stał się teraz to w a r z y ­ sko niemożliwym Ja d a rybę nożem, chodzi w czer­

wonej koszuli, nie uznaje podpisów na wekslach, aw anturuje się po cham sku, nie płaci d łu g ó w Mar- 36

(43)

jannie i do tego dobiera się do moich zam orskich posiadłości.

— No tak, ale cóż to mnie obchodzi ? — z a ­ pytał Jaś.

— Głupi j e s t e ś ! W a ń k a kiedybądż i do tw ej chaty wpadnie i puści cię z dymem i torbami. T y m usisz stanąć jak o drut kolczasty między nami a W ańka. Zresztą tw oja tradycja dziejowa...

— A no, zgoda!... A co wy będziecie robili? — spytał naiwnie Jaś.

— My?... My będziem y tym czasem z W ańką, handlow ali i m oże choć w ten sposób odbijem y s o ­ bie część naszych wierzytelności, których Wańka, nie chce płacić.

Niebieskie oczy Jasia wyrażały przez chw ilę wielkie zdumienie, ale w net chw ycił za karabin i ro ­ bił przez długi czas „drut kolczasty“, nie bacząc n a krew, u p ły w a ją c ą z ran, zadaw a n y ch m u bronią, z a ­ k u p io n ą przez W a ń k ę u Johna, Marjanny et Comp.

— Słuchaj, mister Jasiu, my o d d a m y tro ch ę twojej ziemi z węglami naszem u przyjacielowi Pe- piczkowi — rzekli John i Marjanna.

— Ja k to ? — sp y tał Jasio.

— A no, całkiem z w y c z a jn ie ! Ż aintabułujem y na Pepiczka twoje kopalnie węgla, bo on biedaczek, bardzo o to prosi.

— Nie w o l n o ! — zaw ołał szczerze oburzony Jaś. — T o moja ziemia!...

— Jak ty do nas mówisz?... Licz się ze sło ­ wami, J a s i u !

— Ja kości połam ię P epiczkow i! — w a rk n ą ł

Jaś. - •

37

(44)

— A tymczasem W a ń k a dom ci podpali i z a ­ bierze dobytek...

— W ięc cóż mam r o b i ć ? — spytał wielce z a ­ kłopotany Jaś.

— Zdaj się na nas ; my ci k rz yw dy nie zro ­ bimy. Trzymaj się i nie puszczaj W ańki, a signore Bravo i mademoiselle Marjanna uregulują tę spraw ę !_

rzekł John Buli.

— O, jacy w y d o b rz y ! — za w ołał uszczęśli­

w iony Jaś, płacząc ze wzruszenia. /

— Słuchaj Jasiu, my się m usim y z W a ń k ą p o ­ godzić! — rzekł John Buli.

— A ja co?...

— Ty?... T y postaraj się odebrać tanki i armaty, które niebacznie sprzedaliśmy W ańce.

— A m ożeby i ja się pogodził? — spytał Jaś.

— Z w a rio w a łe ś ! — rzucił się do głębi obu­

rzony Jo h n Buli.

— T en człowiek z w a r j o w a ł ! — zawrzeszczała Marjanna.

Więc Jaś zaw stydził się bardzo swojej nieświa­

d o m o ś c i i robił dalej „drut kolczasty“.

— T y się nie dziw Jasiu, że biorę złoto od W a ń k i, bo j a się bawię w wallenrodyzm — rzekł Buli.— Zresztą nie jesteśm y dla W ańki wcale wrogo usposobieni. Chodzi tylko o to, ab y mnie i Marjan- nie długi swoje pozapłacał...

— T o w szystko bardzo ładnie — rzekł Jaś — ale cała złość W ańki na mnie się skrupi. Ja ju ż tracę siły z ciągłego borykania się z tą czerw oną małpą.

Pomóżcie, dobrodzieje!...

38

(45)

— O yes, y e s ! — rzekł mister Buli.

—i- Oui, o u i ! — rzekła Marjanna.

I pojechali do Spa, gdzie uradzili, aby Jaś dla św iętego spokoju oddał W a ń c e połow ę swej chaty, a poniew aż sytuacja jest tego rodzaju, że Jaś musi . się opędzać nogami i rękoma rozjuszonem u W ańce, należy ziemię tak m ocno upragnioną przez Pepiczka, odebrać Jasiowi i oddać Pepiczkowi, cum boris et cum węglis et cum graniciebus.

— A co będzie z tym biednym Jasiem ? — s p y ­ ta ła melancholijnie Marjanna.

— Ma przecież nasze moralne poparcie! — rzekł John Buli. — Z resztą poszlemy m u przenoszony khaki m u n d u r i dwie misje...

— Mon Dieu, on miał takie poczciwe, niebie­

skie oczy, ten mon A u r Jasio! — w estchnęła Marjanna.

— O yes, y es! — rzekł John Buli, zapalając -krótką fajeczkę.

3 »

(46)

W A L K A Z WIATRAKAMI.

K A R O L O W I GRODK IEMU P O Ś W I Ę C A M ,

S

ą na św iecie niepoprawni faniaści, sta ra :ący się wedle swojej najlepszej wiedzy i chęci zm ienić istniejące zło i walkę podejm ują nieró w n ą z skorpjo- nem potw ornym , co jad trucizny w żyły o rg a n iz m u społecznego wsącza, zapalenia pow odując i wrzody ropiące...

S ą niepoprawni rom antycy, co w cuda wierzą, misternej piosenki lirycznej, którą śpiew ają g ło d u ją ­ cym tłum om w nadzieji, źe myśl ich przyziemną ku niebu i s ło ń cu skierują i głód im kiszki skręcający oszukają „p o in tą “ swej misternej piosenki, o d u s z y mówiącej i pięknie nieśmiertelnem...

Są laicy, nie znający się wcale na psychoiogji tłum u, a przecież w tłum groźnie szemrzący wciskają, się i o Bogu i ojczyźnie im mówią, nie dostrzegając , krwią nabiegłych oczu, w których rozpacz się p ano­

szy i bunt żywiołowy...

Są ludzie naiwni, co miecz drewniany w dłonie ujm ują i do szturm u idą na czołgi stalowe ludzkiej przew rotności, g łu p o ty i zawiści...

Są marzyciele, co w garści piasek noszą, i za­

sypują przepaść otchłanną, której początku ni kreSu nie dojrzysz i umęczeni ofiarną a syzyfow ą pracą,, zasypiają i śnią słodko o zw idzonym celu swych w ysiłków darem nych...

Są wreszcie ludzie, co d o siad ają papierowej- szkapy Rosinanty i piórem, um aczanem w atra-

<40

(47)

mencie, do ataku idą na w arczące śmigi w iatraka donkiszotowskiego, pod którym padają z rozbitym czerepem i zgruchotanem piórem — pokonani i ośm ie­

szeni niepomiernie...

A ogrom ny wiatrak, który b u d o w a ły przez całe w ie k i' społeczeństw a i egoizm miljonów, żądnych gro­

sza, władzy, uciech i sławy, w arczy śmigami, mieląc i orzew artościow ując dorobek kulturalny, dusze i pię­

kno w e w n ę trz n e na najniższe pożądania i n a m ię tn o ­ ści ludzkie, na realizmem cuchnące korzyści i piasek złotodajny, co w grosz zamieniony, dosyt i uciechę lubieżną oraz berło w ład z y i potęgi lichej w łapę kładzie bydlęciu ludzkiemu...

W yje wiatr chyżonogi w noc czarną, śmigami kręcąc w iatraka apokaliptycznego, co dygota i trzesz­

czy od pracy ustawicznej.

Miljony . ludzi młyn m lewem cudacznem za­

wiozło.

Obsiedli stoki gór sąsiednich i łąki rozległe, gdzie za dnia złote główki jask ró w oczy ku słońcu otwierają i stokrocie białe ku niebu w iosenne m u zer­

kają ciekawie...

Mrowie ludzi śledzi z zapartym oddechem r u ­ chy warczącej śmigi wiatraka ogrom nego, co jak polip czarny w żarł się swymi konturami w tło g r a ­ natow ego nieba.

W sz y scy się spieszą, by zemleć, póki w iatr ch y ­ żonogi śmigami kręci i n o c konjunktury pomyślnej nie minie — noc, co mrokiem twarze ich osłania, bezw stydne i chciwe...

Na żarna sypią sumienia ludzkie, na pył je mieląc i a to m y drobniutkie, by nie ciężyły w piersi kamieniem ciężkim i sn u z oczu nie spędzały w nocy...

(48)

T w a rd e kryształy h o n o ru i czci, rozcierają w ar­

czące kam ienie m łyńskie na piach złotodajny, za który dziewkę m ożna kupić przedajną, czy auto z herbem jaskrawym...

Z ogrom nych w o ró w god n o ść człowieczą na zmielenie rzucają, czekając, rychło deszcz grosiwa brzęczącego nie wpadnie w zamian do kalet, n a s ta ­ wionych łapczywie pod pytlem trzęsącym...

P u rp u ro w e rubiny uczuć, przecudne kryształy serc ludzkich i brylanty dusz, ; miljonami wzruszeń skrzących, na krupy, wiatrak c u d a czn y przemiela i m ąkę bielutką, co w świat pójdzie na p asku cią- gliwym...

W y je wiatr chyżonogi w noc czarną, śmigami kręcąc, a ludziom co w naiw ności swojej sądzą, że zdołają strza sk ać w arczące sk rz y d ła w iatraka i w s p ó ł ­ braci sw oich p o w strz y m a ć od szału rzucania na ka­

mienie młyńskie je d y n y c h skarbów swego człow ie­

czeństwa, ręce opadają bezwładnie w zdłuż ciała, a oczy za ch o d zą łzami niemocy...

A og ro m n y w iatrak warczy śmigami i chichocze szyderczo z Don Kiszotów na papierow ych Rosinan- tach, w pióra kruche zbrojnych i z Sancho P anszów do a t a k u pędzących na osłach k łapouchych, a głu ­ pich niepomiernie...

42

(49)

W O L N O Ś Ć , R Ó W N O Ś Ć I B R A T E R ­ S T W O .

N

ie m o żn a stanow czo twierdzić, ja k o b y pan Ja­

centy K apcanowicz, em erytow any klucznik sądu pow iatow ego w Brodach, był bolszewikiem. Broń B o ż e ! Słyszał tylko wiele o bolszewikach, że opie­

kują się prostym ludem, dod ają temu, k o m u za mało,

•odbierają tym, co mają za dużo i nienaw idzą w sz y st­

kich radców sądow ych, którzy przyczyniają się do tego, że klucznicy sądow i m uszą iść na emeryturę, tylko dlatego, że lubią w y p ić kilka kieliszków więcej, ja k b y należało — i dlatego b y ł pan Jacenty niby cichym sym patykiem haseł bolszewickich i uchodził w Brodach za człow ieka bez p rz esądów i zdeklaro­

w a n eg o wolnościowca.

— Ho, ho! — m ów ił nieraz pan Jacenty, sie­

dząc przy kieliszku, w tow arzystw ie swoich najser­

deczniejszych p rz y ja ció ł.— Bolszewicy nie są z n o w u tacy straszni, ja k ich m alują! U nich radca sądow y zostaje m ian o w an y z zasady klucznikiem, a klu­

cznik radcą sądow ym , a w tedy jabym pokazał ta­

kiemu radcy, jak się idzie na e m e r y t u r ę ! U bolsze­

w ików to t a k : Chcesz się rozwieść z żo n ą — w olno S C hcesz radcy dać w mordę — w olno ! C hcesz k o ­ m uś dać swoje stare ubranie a w z ią ść sobie jego now e — wolno! Chcesz mieszkać w salonie pana starosty — także wolno!... W sz y stk o w olno 1...

43

(50)

— Dobrze gada! — kiwali głowami przyjaciele pana Jacentego.

A pan Jacenty, zachęcony pochw ałą, w p a d a ł w zapał kra so m ó w cy i nieraz sam się dziwił, że tak pięknie m ów ić umie, że niczem to ksiądz kanonik na kazaniu w farze, choć w szysc y mówili, że miód mu z gęby płynie i patoka.

Kiedy bolszewicy weszli do Brodów, b y ł pan Jac en ty jed n y m z pierw szych, którzy wyleźli z piw­

nicy, aby oglądnąć miasto i no w y c h jego panów . Z początku pan Jacenty napraw dę' się przestra­

szył, ujrzaw szy praw dziw ych bolszew ików na ry n k u brodzkim, bo to, co ujrzał, przedstawiało w idok nieco egzotyczny, z którym żaden n aw et nieem erytow any klucznik nie m ógłby się prędko oswoić.

Skośnookie chłopy o zadartych nosach i w ysta­

jących policzkach, poprzebierane w damskie żakiety, chłopskie kożuchy, gorsety, habity, anglezy, peleryny, burki, chałaty, ornaty, sznurów ki damskie, fraki, ko ­ szule kąpielowe, koronkow e bluzki i kabaty najroz­

maitszych wojsk, najrozmaitszych gatunków broni, najrozmaitszych narodów , sk ład ały się na armię tak indywidualnie u m u n d u ro w a n ą , jakiej dotychczas pan Jacenty w życiu jeszcze nie widział.

— K u d a ? — zapytał raptem p an a Jacentego, jakiś widocznie dostojnik bolszewicki, bo przybrany był w pepitowe spodnie, dam sk ą mantylę karak u ­ ło w ą i sztu rm o w y kask, choć chwilowo by ł zupełnie

bosy.

— Ja do k o m a n d ir a ! — rzekł zdecydowanie pan Jacenty, choć nieco blady i trzęsącym się głosem.

— Wziaf" jew o pod karauł i o d d a t’ tow aryszczu k o m isam i — rzekł dostojnik.

44

(51)

Dwóch żołnierzy, um m m urow anych prawie je d n a ­ kow o, ho w spodnie h o n w e d ó w węgierskich, frakowe kamizelki i z dużym i zarękawkami damskimi na g ł o ­ w ach, wzięło pana Jacentego między siebie, by o d ­ staw ić go do tow aryszcza komisara.

— Nie tak z n o w u strasznie, ja k się w yda w ało ! — m yślał, sobie pan Jacenty, idąc ku kwaterz'e komi- sarskiej.

T o w a ry sz c z kom isar zakończył właśnie swą przem ow ę do spędzonych zewsząd obywateli brodz- kich s ł o w a m i : „Naprzód zró w n a m y burżuja z robotni­

kiem, potem robotnika z chłopem, potem chłopa z dziadem, a potem z ró w n am y wszystko z ziem ią“, gd y doniesiono mu, że pan Jacenty chciałby się z nim widzieć.

— ICak w asza familia? — zapytał komisar.

— T ow aryszcz Jacenty Kapcanowicz.

— Tow aryszcz? — spytał zdum iony komisar — W y towaryszcz ?

— Da. da, towaryszcz u k o m is a r u !,..

Pan Jacenty, żyjąc długie lata na pograniczu Rosji władał dość biegle językiem rosyjskim, więc wyw iązała się między nim a komisarzem ożyw iona p o g aw ęd k a i w ym iana zdań.

Pan Jacenty twierdził, że z d a w n a sympatyzuje z ruchem bolszewickim, że ogromnie mu się podoba ustrój kom unistyczny, że cieszy się, iż burżuazja bierze w łeb i radcow ie sądow i uciekają przed gnie­

wem ludu — ale chcąc się utwierdzić w swoich prze­

konaniach politycznych, postanow ił w niektórych wątpliwych kwestjach zasięgnąć wyjaśnień z ust, najbardziej ku temu kom petentnego tow aryszcza k o ­ misara.

45

Cytaty

Powiązane dokumenty

stosunków innych niż obecne, reforma naszego mechanizmu parlamentarnego odbyć, się nie może bez podstawowych zmian w ukształtowaniu się stronnictw politycznych. Brak nam

jeden z uczniów przygotowuje pytania do ankiety, drugi uczeń opracowuje formularz ankiety, trzeci uczeń przygotowuje się do prowadzania ankiety. Należy zwrócić szczególną uwagę

Największa i najszybciej rozwijająca się organizacja międzynarodowa zrzeszająca specjalistów z zakresu finansów i rachunkowości. Członkowie ACCA mają otwartą drogę do

Największa i najszybciej rozwijająca się organizacja międzynarodowa zrzeszająca specjalistów z zakresu finansów i rachunkowości. Członkowie ACCA mają otwartą drogę do

Co spakujesz do walizki na wyjazd wakacyjny (wakacyjne karty pracy)

Ustawa wyborcza włoska, o której wyżej wspo­ mniano, zastępuje w całości zasadę wyboru zasadą aprobacji, w spo­ sób wyraźny nawet nazywając tak rolę kolegjum wyborczego (art.

W rozumieniu doniosłości tego problemu redakcja „Ruchu Prawniczego, Ekonomicznego i Socjologicznego&#34; rozpisuje na po­ wyższy temat ankietą.. Profesorów prawa publicz­ nego

Na pytanie pierwsze — jakie urządzenia naszego sy­ stemu konstytucyjnego źle funkcjonują i powodują ujemne re­ zultaty — odpowiadam z głębi przekonania, iż przedewszy-