9 - 10/94
9
-10/94
MIESIĘCZNIK KOŚCIOŁA ZIELONOŚWIĄTKOWEGO W POLSCE PL - ISSN 0209 - 0120
*
l l i l l 1
strona 7
strona 13
strona 19
Okładka: Graham Kendrick w Warszawie
Od redakcji ... 3
Życie według Boga ...4
O wdzięczności. Myśli odkurzone...6
Gustaw Herbert Schimdt i Nicholas N ik o lo ff... 7
Chrześcijańskie jazzu początki ... 8
Rozerwane pęta ... 10
Co to za d ziew ice?... 11
Syn P ocieszen ia... 12
Bóg żyje i ma się dobrze ... 13
Być wiernym ...15
Mały chrześcij anin ... 16
Dlaczego G ed eo n ?... 18
Wyznanie przeciwnika ro c k a ...19
Dziecko idzie do szkoły ... 21
Ognisty koń apokalipsy ...23
Czas dla I n d ii... 25
Okręg W sch o d n i...26
Zbór w Sobótce ...27
Wiadomości z k r a ju ... 29
Wiadomości ze świata ...30
Wydawca: Naczelna Rada Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce. R ada P rogram ow a: M ichał H ydzik, M arian Suski, K azim ierz Sosulski (redaktor naczelny), Edw ard C zajko, M ieczysław Czajko.
Adres redakcji: “Chrześcijanin”, ul. Sienna 68/70, 00-825 Warszawa, tel. (22)248575, fax (22)204073.
Prenumerata: roczna krajowa: 120.000 zł; półroczna: 60.000 zł. Należność prosimy wpłacać na konto korzystając z blanki
etu dołączonego do dwóch numerów lub przekazem pod adresem redakcji.
Roczna prenumerata zagraniczna: Europa -1 8 USD (zwykła) i 20 USD (lotnicza); Ameryka Płn. - 25 USD, Australia - 30 USD. Do krajów zamorskich wyłącznie poczta lotnicza. Prenumeratę zagraniczną można wpłacać na dwa sposoby:
(1) czekiem osobistym z zaznaczeniem "Chrześcijanin" wysyłanym listownie pod adresem: Roman Musiała, 126 Bellamy Apt. 901, Scarborough, Ont. M l J2L1, Canada; (2) przelewem bankowym na konto: Instytut Wydawniczy "Agape" PBK, III O/W arszawa, Nr: 370015-8497-136. Każdy wpłacający za granicą otrzyma potwierdzenie. Nazwa miesięcznika prawnie zastrzeżona. Pismo ukazuje się od 1929 roku. Skład własny wydawnictwa.
2
01) K E M K C Jl
l u c A m u
Adres, pod którym zamieszkał w Da
maszku Saul po swym nawróceniu (Dz 9:11), nieraz kojarzy mi się z naszym codziennym życiem. Staje się wtedy pew
nym symbolem.
Nasz kraj powoli staje się państwem prawa. Co prawda nasz prezydent pub
licznie zapowiada, że gotów jest stanąć przed Trybunałem Stanu, choć jedno
cześnie mówi też, że swoje cele osiągnie stosując rozmaite „nieformalne środki” . Również większość z nas nie ma nawyku traktowania prawa (np. administracyjnego) tak całkiem serio. Przeważnie liczymy na to, że uda się je jakoś ominąć. A jeżeli ktoś ma się do niego stosować, to raczej inni. W myśl powiedzenia: „Prawo usta
lamy dla innych, wyjątki dla siebie” . Powszechnie uważa się w naszym społeczeńst
wie, że jest to wynik tego, że przez całe wieki władza państwowa była dla nasze
go narodu obca ( zaborcy, komuniści).
Coś w tym najpraw dopodobniej jest, ale czy tylko to?
Na przykład sprawa podatków. Powoli przyzwyczajamy się do tego, że jesteś
my podatnikami, uczymy się wypełniać zeznania podatkowe, kalkulować swój budżet z uw zględnieniem osobistego podatku, jaki musimy wnieść do budżetu państwa. I stopniowo rośnie w nas świado
mość, że prościej jest zapłacić podatek, niż „kombinować” jego omijanie. O ileż więcej czasu zabiera to omijanie prawa niż norm alne zapłacenie tego, co się należy. O czyw iście, nie chodzi mi o bezmyślne płacenie na każde żądanie, lecz wtedy, gdy już sprawdziliśmy wszys
tkie możliwości zapłacenia jak najm niejszego podatku, w ykorzystaliśm y wszystkie środki prawne dotyczące naszej sytuacji. Wtedy spokojnie postąpimy wg zasady: „ Oddawajcie każdemu to, co mu się należy: komu podatek, podatek; komu cło, cło ” (Rz 13:7).
Albo prawo drogowe. Coraz więcej Polaków ginie na naszych drogach. Ponad sześć tysięcy rocznie. O siem dziesiąt procent - to wina kierowcy, pozostałe to wina pojazdu i dróg. Nonszalancja wobec prawa. Lekceważenie przepisów, znaków drogowych oraz innych użytkowników dróg. W ładza degeneruje. Również ta władza, która daje możliwość naciskania p raw ą sto p ą pedału gazu. Zw łaszcza jeśli się ma sześć lub osiem cylindrów, tur
bodoładowanie... Przekracza się wtedy szybkość o 50 km., a nawet i więcej. Obecnie w wypadkach drogowych bierze udział najwięcej samochodów szybkich. Aż szko
da tych wspaniałych, roztrzaskanych limu
zyn. A co z pasażerami? Co z niewinny
mi przechodniami? Jeżeli nawet kierowca pirat przeżyje, to późniejsza świadomość, że zabiło się bezmyślnie drugiego człowieka pozostaje ciężarem na całe życie. Coś mi się zdaje, że my - polscy chrześcijanie, nie świecimy przykładem w tej dziedzinie. W Polsce odległości drogowej nie mierzy się czasem jazdy, lecz podaje wyłącznie w kilometrach. Bo jeden kierowca pokonu
je ten dystans w cztery godziny, ale inny np. pastor tę samą odległość przemierza regularnie w 2,5 godziny. Zarówno dla jed
nego, jak i dla drugiego jest to normalne.
Podobnie ma się rzecz z prawdomównością w naszych kontaktach codziennych. Ekrany naszych telewizorów coraz pełniejsze są obrazów, w których oprócz brutalności i seksu główną atrakcjąjest oszukiwanie bliźniego. Od tak niewinnego, zwycza
jow ego pytania „H ow are you?”( Jak się m asz?) i odpowiedzi :"Fine, thanks”
(Dziękuję, dobrze) - mimo, że właśnie u odpowiadającego wykryto raka, aż do misternie utkanych intryg. W końcu nikt z nikim nie rozmawia według zasady: tak- tak, nie-nie. Często wszyscy w iedzą że jest akurat odwrotnie, niż to się mówi.
Jakże ciekawe robi się życie dzięki tej technice porozumiewania! Jak wygodnie
jest powiedzieć: nie ma mnie w domu.
Ale też ile zagmatwanią zagubienią wyob
cowania. Człowiekowi robi się coraz gorzej i... brnie dalej.
R ów nież i nasza scena polityczna jest dzięki temu „ciekawa”. Prezydent, premier, ministrowie, przewodniczący różnych ważnych urzędów państwowych rozm awiają ze sobą poprzez radio lub telewizję. Więc przez dłuższy czas potem najważniejsze wiadomości w mass me
diach dotyczą problemu, czy ten lub ów pan telefonował do kancelarii prezyden
ta, czy też nie telefonował.
Jak to dobrze, że nas - chrześcijan obowiązuje prosta zasada: „mówiącpra
wdę w miłości” (Ef 4:15). Obyśmy jątylko stosowali w codziennym życiu. W naszych kontaktach rodzinnych, przyjacielskich czy zborow ych praw dom ów ność je st warunkiem wzrostu, kłamstwo zaś zniewala i degeneruje. Apostoł Jan w swych Listach jakże często mówi o „chodzeniu w prawdzie”.
A wyraz „chodzić” m.in. oznacza codzien
ną aktywność, powtarzające się czynności.
Nie bójmy się prostolinijności. Dyplomację zostawmy politykom. Niech nas cechuje codzienne postępowanie według zasady:
„Niechaj więc mowa wasza będzie: Tak - tak, nie - nie, bo co ponadto jest, to jest od Złego ” (Mt 5:37).
Jeżeli zaufamy Panu, On prostować będzie ścieżki nasze (Prz 3:6). Trzymając się tych zasad będziemy - jak pierwsi chrześcijanie - „przyjmowaćpokarm z weselem i w prostocie serca" (Dz 2:46).
Będziemy mogli powiedzieć razem z nimi:
„ Chlubą bowiem je s t dla nas świadect
wo naszego sumienia, bo w prostocie serca i szczerości wobec Boga, a nie według mądrości doczesnej, lecz według łaski Bożej postępowaliśmy na świecie, szczegól
nie względem was ” (2Ko 1:12).
Kazimierz Sosulski
ZYCIE WEDŁUG BOGA
Kiedy rodzimy się z Boga i rozpoczynamy życie chrześcijańskie, stwierdzamy ze zdu
mieniem, że wszystko dookoła nas się zmieniło.
Przełom dotyczy oczywiście nie świata zewnętrznego, lecz serca człowieka, któiy stał się dzieckiem Bożym. Mając to serce szeroko otwarte dla Jezusa, czujemy się włączeni w zupełnie nową rzeczywistość.
Istotnie, Biblia potwierdza zaistniały fakt słowami: „Który nas wyrwał (Bóg-Ojciec) z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa Syna swego umiłowanego ” (KI 1:13).
Lecz chociaż odrodzeni, nadal pozosta
jemy w ciele i nadal naturalną skłonnością tego ciała jest grzech. Żyjąc na ziemi nie możemy pozbyć się naszej cielesności. Byłoby wspaniale nie być więcej podatnym na pokuszenia. Gdyby udało się „zgubić” gdzieś grzesznąnaturę, wszelkie problemy, na jakie z jej powodu jesteśmy narażeni - zostałyby raz na zawsze unicestwione. Szkoda, że w tym życiu jest to niemożliwe.
NAWYKI I PRZYZWYCZAJENIA W ciągu długiego czasu spędzonego w od
dzieleniu od Boga, w każdym z nas zostały wykształcone złe przyzwyczajenia. Do dziś mamy nałogi i nawyki, które przez lata były silniejsze od nas. Te nabyte wcześniej sposo
by zachowania, nadal każąnam żyć i reagować w określony posób. Lecz sposób ten jest nie do przyjęcia dla dzieci Bożych. Powołani, by robić to, co nakazuje Biblia, musimy jakoś rozwiązać problem naszego rozdar
cia. Z jednej strony: tak łatwo jest wpaść w stare koleiny; a z drugiej: mamy zwyciężać wbrew wszelkim trudnościom! W Piśmie Świętym czytamy coś o ludzkiej naturze:
„Jestem cielesny - pisze Paweł - zaprzedany grzechowi. Albowiem nie rozeznaję się w tym, co czynię; gdyż nie to czynię, co chcę, ale czego nienawidzę, to czynię ” (Rz 7:14-15).
Wewnętrzny konflikt przedstawiony w tym fragmencie jest bardzo ostry. „Mam bowiem zawsze dobrą wolę - czytamy dalej
- ale wykonania tego, co dobre, brak”.
Co czuje człowiek, który z powodu grzesznej natury jest postawiony w takiej właśnie sytu
acji? Nie żyje on w wolności, ale staje się
„niewolnikiem grzechu”. Pragnie pokoju, lecz coraz bardziej pogrąża się w zamieszanie i chaos.
Wiemy, że przyzwyczajenia i nałogi mogą być straszne. Wiele z nich do tego stopnia zniszczyło ludzkąosobowość, że teraz nieprzy
jaciel wkrada się bardzo łatwo. Wystarczy jakaś błaha rozmowa, przypadkowe spotkanie, a już ktoś, kto przez dziesięć lat był narko
manem, idzie po „towar”. Alkoholik, widząc
K iedy patrzysz na Pana - nie patrzysz na pokusę.
Twoja uwaga je s t wówczas
„ uwolniona”, a nie „przykuta”
do niebezpiecznego punktu.
starych kompanów - sięga po wódkę. I nawet jeśli ludzie ci oddali serca Jezusowi, może się okazać, że nadal są oni za słabi, aby przezwyciężyć grzech; że w konfrontacji z pokusą- upadają. Dlaczego tak jest? „ Gdyż ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału - mówi List do Galacjan (5:17) - a te są sobie przeciwne ”. Bóg zna istotę naszych konfliktów. W tak wielu miejs
cach Biblia ujmuje sedno ludzkich prob
lemów zadziwiająco trafnie. Lecz paj wspa
nialsze jest to, że w Słowie Bożym znajdu
jemy także odpowiedź, rozwiązanie. I mamy pewność, że jeśli skorzystamy z tych wskazówek - odniesiemy zwycięstwo.
WYMAGANIA I WSKAZÓW KI W jaki sposób powinniśmy wziąć się do poskramiania ciała? Po pierwsze - musimy odrzucić wszystkie myśli, które nam mówią że sprawa jest nierealna. Czasami skłonni
jesteśmy usprawiedliwiać grzech. Chce
my powiedzieć: „Jestem, jaki jestem. Nie mogę zmienić tego lub tamtego; nic nie poradzę...” Ale każde z takich pozomycfi wytłumaczeń oddala nas jedynie od prawdy i stawia na przegranej pozycji. Biblia mówi, że mamy być zwycięzcami i tego oczeku
je od nas Bóg. „Albowiem grzech nadworni panować nie będzie ” - mówi List do Rzymian (6:14). Inne fragmenty ujmują temat nie mniej radykalnie: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (IPt 1:16), „Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały je st” (Mt 5:48). Nawet jeżeli „poprzeczka”
została ustawiona bardzo wysoko, dorów
nanie do tego poziomu nie jest niemożliwe.
Czyż Pan mógłby kazać nam osiągnąć coś nieosiągalnego?
Stawiając wymagania Biblia daje nam jednocześnie wskazówki odnośnie do sposobów, które skutecznie zaprowadzą nas do celu. I oto w cytowanym już Liście do Galacjan czytamy: „Jeśli według Ducha żyjemy, według Ducha też postępujemy. (...) Według Ducha postępujcie, a nie będziecie pobłażali żądzy cielesnej” (G1 5:25.16).
C złow iek, który je s t isto tą duchow ą i jedynie „mieszka w ciele”, nie może szukać cielesnych rozwiązań dla swych problemów.
Takie sposoby będą zawsze zawodne. Dla przykładu można wymienić średniowiecznych zakonników próbujących „poskromić” swoje ciało za pomocą biczowania. Ale nawet tak drastyczne metody, zastosowane przeciw własnemu ciału, nie są go w stanie „utem- perować”; nie mogą uciszyć pożądliwości ukrytej w tym ciele. Nie tędy droga.
Skoro Bóg stworzył nasze ciało - nie jest ono złe samo w sobie. Jest nam potrzebne, abyśmy żyjąc na ziemi, mogli służyć Panu.
Bo jak inaczej będziemy opatrywać rannych i nieść pomoc potrzebującym? O ciało powin
niśmy dbać, lecz to nie znaczy, że wolno nam pobłażać cielesnej żądzy. „Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie; ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć
4
p .« J
W r ' 9-10/94
będziecie ” (Rz 8:13). Te słowa, podane nam przez apostoła Pawła, dźwięczą niby dzwonek alarmowy. Powinny przynieść natychmias
towe opamiętanie. Wybór, przed jakim staje człowiek, jest prosty: z jednej strony życie, z drugiej - pewna śmierć.
GRZECH CZY ŚWIĘTOŚĆ - NASZ WYBÓR
Dobrze jest mówić o grzechu i świętoś
ci jako o wyborze. To nam pomaga uświadomić sobie, że w istocie nikt nie wybiera za nas, to my sami wybieramy. Sami decydujemy 0 tym, jak chcemy żyć, a potem żyjemy zgod
nie z tą decyzją. Zarówno grzech jak i święte życie - to coś, w czym ma udział wola człowieka. Dwie drogi stoją przed nami otworem. Od nas zależy, na której z nich się znajdziemy.
Powtórzmy jeszcze raz słowa z Listu do Rzymian: „jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie". Duchem.
Cielesne umartwienie nie pomaga, ponieważ natura grzechu jest duchowa. Jest to coś, co dzieje się najpierw w naszym sercu; dopie
ro za tym idzie widoczne na zewnątrz działanie.
Jezus powiedział, że wystarczy patrzeć na kobietę pożądliwie i jest to tak, jakby popełnić z niąfizyczne cudzołóstwo. W tej sytuacji wyraźnie widzimy, że nikt nie jest święty tylko dlatego, że czegoś nie robi.
Ludzie próbują odseparować się od świata 1 jego pokus różnymi sposobami. Jeśli jed
nak działania jakie podejmują są zewnętrzne - efekt jest też tylko zewnętrzny. W swoich myślach, pragnieniach, w swoim sercu - ludzie tacy żyjąwedług ciała i grzeszą cały czas. Wystarczyłoby usunąć z ich drogi mechaniczne przeszkody, a grzech zama
nifestowałby się w całej pełni. Klucz do zwycięstwa leży w ciągłym umartwianiu ciała Duchem. Żyjąc w Duchu jesteśmy zabezpieczeni przed grożącymi nam w świecie pokusami. Żyjąc w Duchu - postępujemy według Ducha (G1 5:25), a wówczas fizy
czne przeszkody mogą nie istnieć, „okazje”
mogą nadarzać się raz po raz- mimo to i tak nie zgrzeszymy.
„Hamulec”, który nas powstrzymuje musi istnieć wewnątrz. Co ciekawe: z takim Bożym
„hamulcem” nie jesteśmy wcale w stanie ciągłej walki. Nie zmagamy się bez przer
wy ze sobą, by nie p ra g n ąć czeg o ś, o czym wiemy, że jest złe. „Umartwieni Duchem” mamy wolność i pokój. Aż się dziwimy, że przychodzi to tak łatwo.
Możemy kroczyć wśród pokus i być na nie obojętni, nie odpowiadać i nie reagować na te pokusy.
BOŻE „WSPOMAGANIE’
Stabilne życie chrześcijańskie jest możliwe i osiągalne dla każdegp człowieka,, Wkorzenieni i ugruntowani w miłości ” - jak formułuje to List do Efezjan (3:17)- możemy stać niewzrusze
nie na Chrystusie - najbardziej solidnym z fundamentów. Oczywiście, nie robimy
D obre decyzje, podejm ow ane w porę, są zabezpieczeniem naszej dalszej drogi - drogi, która prow adzi do nieba.
Kiedy tyjem y i „jeździm y”
według Boga, wówczas zaczynają się w nas tw orzyć now e „ k o lein y”. Im dłużej p raktyku jem y zwycięstwo, tym
bardziej zw yciężanie staje się dla nas łatwiejsze.
tego sami. Duch Święty, dany nam aby pomóc, stoi obok, tuż przy naszym boku.
On - tak często nazywany Pomocnikiem - stanowi swego rodzaju „wspomaganie”
działające podobnie, jak działa wspoma
ganie w samochodzie. W olbrzymiej ciężarówce byłoby bardzo trudno skręcić kierownicę, ale jest coś, co pomaga to zrobić. Duch Święty to Ktoś pełen mocy, kto nieustannie nas wspiera. Lecz to nie On, to my wybieramy drogę. I my potwierdzamy tę decyzję przez odpowiedni „ruch” naszą „kierownicą”.
Grzech albo świętość. Życie lub śmierć.
Biblia nie pozostawia trzeciej możliwości.
Wybór należy do ciebie. Nikogo nie możesz też czynić odpowiedzialnym za swojąprzyszłość.
Bo każdy decyduje sam i sam ponosi kon
sekwencje tych decyzji. Jeżeli wiesz już, że chcesz chodzić w Duchu, możesz otrzy
mać dalsze, dokładniejsze instrukcje jak to robić. Bóg jest naprawdę bardzo zaintere
sowany, by wyposażyć nas w praktyczne sposoby osiągania zwycięstwa.
Czytamy więc w Liście do Hebrajczyków:
„ Złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwałe w wyś
cigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary, który zami
ast doznać należytej mu radości, wycierpiał
krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i usiadł na prawicy tronu Bożego. Przeto pomyślcie o tym, który od grzeszników zniósł tak wiel
kie sprzeciwy wobec siebie, abyście nie upadli na duchu, utrudzeni” (12:1-3). Tym, na którego mamy patrzeć, jest Jezus. Bez wzglę
du na to, co dzieje się dookoła - nasz wzrok kieruje się tylko w jedną stronę. Zauważ, kiedy patrzysz na Pana - nie patrzysz na pokusę. Twoja uwaga jest wówczas „uwol
niona”, a nie „przykuta” do niebezpiecznego punktu. Diabeł zawsze stara się zatrzymać nas przy tym, co powinniśmy ominąć. Jest n o rm a ln e , że gdy p a trz y m y na coś dostatecznie długo - choćby bezwiednie zaczynamy iść w tamtą stronę. A zatem pata na właściwe rzeczy. A spośród wszystkiego, co dałoby się wymienić, Jezus jest właśnie tym Kimś najwłaściwszym. W chwili pokusy - patrzymy na Jezusa. Myślimy o tym, co On dla nas wycierpiał. Świadomość tego, co wydarzyło się na krzyżu - powstrzymu
je nas przed błędną decyzją. A Duch Święty jest obok, aby nam pomóc wprowadzić nasze
postanowienie w czyn.
„ Wy nie opieraliście się jeszcze aż do krwi w walce przeciw grzechowi" - czyta
my dalej (Hbr 12:4). Jezus - tak, Jezus się opierał. W Getsemane Pan był kuszony, aby zrezygnować z wzięcia na siebie roli Odkupiciela Ale wytrwał i poszedł na Golgotę - dla nas.
On doskonale wiedział, co Go czeka i kiedy modlił się w Ogrodzie Oliwnym - przeżywał tak wielkie napięcie, że „ był pot jego ja k krople krwi, spływające na ziemię ” (Łk 22:44). Pot był jak krew, a może nawet mieszał się z krwią wskutek pękania drob
nych naczyń krwionośnych. Pomyślcie o tym.
Czy ktoś z was trwał kiedykolwiek w aż tak zaciętej walce?
CZAS DECYZJI
W porównaniu z Jezusem, z Jego cier
pieniem, z ciężarem Jego krzyża - nasze prob
lemy nikną. Wyrzeczenia, o jakich powin
niśmy zdecydować wbrew głosowi ciała - wydają się bardzo niewielkie. Patrząc na Jezusa - zaczynasz iść za Nim. W twoje serce wstępuje wtedy ufność, że Ten, który zaczął cię zmieniać - nie zaprzestanie prowadzić dalej swego dzieła i nie zostawi cię.
Jezus jest „kierunkiem”. On sam powiedział o sobie, że jest drogą. Lecz jest On również
„drogowskazem” na naszej drodze. Są autostrady, po których nie sposób jechać powoli. Pośród wielu pędzących samo
chodów - trzeba pędzić. Co jakiś czas szosa
się rozwidla i kierowca musi prędko wybrać, gdzie powinien skręcić. Czy rozumiesz, że aby dokonać wyboru, trzeba wiedzieć, dokąd chce się dojechać? Na decyzję nie ma dużo czasu. Człowiek widzi przed sobą dwie odnogi, pomiędzy nimi zaś - betonową barierkę. W niektórych krajach przed barier
ką leżą worki z piaskiem, by - na ile to możliwe - choć trochę ochronić samochody i ludzi. Skutki zagapienia mogą być fatalne.
Im dłużej myślisz, gdy zbliżasz się do rozwidlenia, tym bardziej rośnie potencjalne niebezpieczeństwo. Jeżeli nie chcesz „zaryć się” w beton, twoja decyzja powinna być natychmiastowa.
Sytuacja, jaką spotykamy na autostradzie jest bardzo podobna do sytuacji w naszym życiu w chwili, kiedy przychodzi pokusa.
Musimy dobrze i naprawdę szybko zdecy
dować, gdzie jedziemy. Naszą cielesność musimy um artwić Duchem na samym początku, zaraz jak tylko zaczynamy być kuszeni. Dobre decyzje, podejmowane w porę, są zabezpieczeniem naszej dalszej drogi - drogi, która prowadzi do nieba. Kiedy żyjemy i Jeździmy” według Boga, wówczas zaczy- nająsię w nas tworzyć nowe „koleiny”. Im dłużej praktykujemy zwycięstwo, tym bardziej zwyciężanie staje się dla nas łatwiejsze.
Dobre reakcje, właściwe działania - wchodzą w nawyk. Biblia mówi, że „przez długie używanie ” można mieć „ władze poznawcze wyćwiczone, do rozróżniania dobrego i złego ” (Hbr 5:14).
Kiedy jesteś kuszony - módl się i proś innych, aby modlili się o ciebie. Nie pozostawaj sam ze swojąpokusą lecz postaraj się, aby ta sprawa została jak najszybciej wydobyta na „światło dzienne”. Patrz na Jezusa, umartwiaj swoje ciało Duchem i czytaj Biblię.
Jest wielka moc zawarta w Bożym Słowie, jest siła w cudownych Bożych obietnicach.
Grzeszna natura nie będzie nami kierować, gdyż Bóg przeznaczył nas do czegoś o wiele lepszego. „Boskajego moc obdarowała nas -jak czytamy - wszystkim, co jest potrzeb
ne do życia i pobożności. (...) Darowane nam zostały drogie i największe obiet
nice, abyście przez nie stali się uczestnika
mi boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobąpożądli-
wość” (2Pt 1:3-4).
Wiesław A. Stebnicki
Początek lat osiemdziesiątych, małe mias
to na północy Polski, późny zimowy wieczór.
Przed zborem stoi ciężarówka z obcą rejes
tracją. Kilka osób pomaga wyładować trans
port. Zamieszanie, trochę hałasu, nawoływa
nia. Przychodzą inni ludzie ze zboru - chcą pomóc. Żywe rozmowy. Koniec wyładowa
nia. Wracamy do domu.
- To naprawdę dla nas ?
- Tak, Bóg się o nas troszczy. Nie jesteś
my sami. Są wierzący, którzy pamiętają i modlą się o nas.
Jeszcze modlitwa na kolanach przy łóżku - Panie dzięki ci, Panie błogosław.
Rok 94, zim a w stolicy. Sobotnie popołudnie. Ktoś ze zboru przychodzi do naszego pokoju.
Potrzebuję pomocy. Mam trochę rzeczy, które chcę zawieźć Rumunom. Jedzenie, ubrania. A o tej porze może być tam niebez
piecznie.
Tam, to znaczy pod mostem. Jedziemy.
Leży mi to na sercu. Przywożę im różne potrzebne rzeczy, już od jakiegoś czasu.
Po prostu chcę im pom óc. M yślę, że teraz kolej na nas. Teraz my musimy zacząć dawać.
Dojeżdżamy. Wychodzi kilka osób, pod
biegają do samochodu. Słychać łamaną pol
szczyznę. Szybko znikają rzeczy z bagażnika.
Jeszcze buty dla jednej starszej kobiety.
Bardzo się ucieszyła. Powtarza: „Bóg zapłać, Bóg zapłać”.
W jej oczach taka gorąca wdzięczność.
Wdzięczność... Ale co zrobić, gdy jej brak? Kiedy w codziennym życiu jest raczej niezadowolenie, gorycz, narzekanie? Kiedy sam koncentruję się na tym, czego mi braku
je, dopatruję się we wszystkim tego, co naj
gorsze. Albo uważam, że to, co kiedyś otrzy
małem od Boga (czy też od ludzi) słusznie
mi się należało. Wydaje mi się też, że inni sąmi ciągle coś dłużni ( biada im, jeśli o mnie zapominają). Jeśli tak jest, to czy nie popadam w grzech niewdzięczności? Zarazem brak uwielbienia dla Boga, który był początkiem buntu człowieka wobec Stwórcy (Rz 1:21), czyż nie jest także grzechem?
Powoli zaczynam rozumieć, co to jest wdzięczność. Wdzięczność wobec Boga.
Przekonuję się na nowo, że to kim jestem i to co posiadam, całkowicie pochodzi od Niego. Zaczynam dostrzegać Bożą hojność w obdarzaniu mnie i trosce o mnie. Widzę, jak Bóg okazuje mi swoją laskę i to spra
wią że jestem mu wdzięczny. Bowiem wobec jego łaski, jego przychylności, nie mogę zostać obojętny.
Skąd więc mój problem, mój brak wdzię
czności? Czy to zobojętnienie sprawia, że nie dostrzegam Bożego działania, Bożych darów? Co powstrzymuje mnie od tego, abym Jemu dziękował, był zadowolony, ufny wobec Niego ?
Wiem już, że to, co otrzymałem, jest niezasłużone. Każdy więc Boży dar jest dla mnie niezwykły (i niezwyczajnyj.Wicm też, że tego co otrzymuję, nigdy nie jest za mało, ale zawsze właściwie.
Tak, teraz już dotknęła mnie Boża łaska.
Czy raczej, znowu dostrzegłem ją w swoim życiu. Jeszcze modlitwa - Panie, to napraw
dę dla mnie? Ale dlaczego ja? Dlaczego okazałeś mi tak wielką łaskę ? Panie, czy to nie za dużo dla mnie? Dlaczego aż tyle?
Panie jesteś tak hojny. Dziękuję ci, Panic.
Dziękuję ci...
„Ale z łaski Boga jestem tym, czym jestem...”
„Aby, im więcej jest uczestników łaski, tym bardziej obfitowało dziękczynienie ku chwale Bożej. ”
Piotr Kaczmarczyk
6
i , g j
M r 9-10/94
SYLWETKI KIJCIIU ZIELONOŚWIĄTKOWEGO
GUSTAW
HERBERT SCHMIDT I NICHOLAS NIKOLOFF
W tym numerze przedstawiam y syl
wetki dwóch kaznodziejów zasłużonych dla pracy Gdańskiego Instytutu Biblijnego, który istniał w latach międzywojennych w obecnym Gdańsku Wrzeszczu i kształcił zielonoświątkowych kaznodziejów z Europy Wschodniej.
GUSTAW HERBERT SCHMIDT Gustaw Herbert Schmidt urodził się w 1891 r., w Annapolu, na Wołyniu, w rodzi
nie Jakuba i Wilhelminy Schmidtów. W latach 1898 - 1905 uczęszczał do rosyjskiej szkoły powszechnej. Nawrócenie do Boga przeżył w 1908 roku, a chrzest Duchem Świętym dwa lub trzy lata później. Dalszą naukę pobierał w szkole handlowej w Berlinie, po czym wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie studiował w seminarium biblijnym w Rochester (1915-1918). W 1919 roku został powołany na misjonarza Zborów Bożych (Assemblies of God) i skierowany do pracy misyjnej w Polsce. Do Polski powrócił w 1920 roku. Natychmiast zajął się działalnoś
cią charytatywną i ewangelizacyjną. Sukces miał ogromny - w ciągu czterech miesięcy swojej działalności ewangelizacyjnej ochrz
cił około stu nowo nawróconych. Po paru latach usługiwania w Polsce dostrzegł potrze
bę zorganizowania szkoły biblijnej dla kształcenia sług ewangelii. Wyjechał prze
to ponownie do Ameryki w 1925 roku, by zyskać pozwolenie i finansowe wsparcie Zborów Bożych w celu powołania szkoły biblijnej w Polsce. Pozwolenia niestety nie otrzymał z uwagi na zaangażowanie się wówczas Zborów Bożych w wiele innych przedsięwzięć misyjnych.
W następnym roku, 1926, Gustaw H.
Schmidt spotkał pewnego przedsiębiorcę z Kalifornii, C.W. Swansona, któiy zobowiązał się finansować wydawnictwo Schmidta pt.
„ The Gospel Cali” (Zew Ewangelii), gdzie publikowano materiały na temat pracy ewangelizacyjnej i jej potrzeb w Europie
Wschodniej. W 1927 roku zaś, wraz z Paulem B. Petersonem, byłym misjonarzem w Rosji, zorganizował Misję Rosyjskąi Wschodnio- Europejską. M isja ta współdziałała ze Zborami Bożymi do roku 1940.
Gustaw H. Schmidt powrócił do Polski w 1929 roku. 2 marca 1930 roku otwarty został - z jego inicjatywy - Gdański Instytut Biblijny, pierwsza zielonoświątkowa szkoła biblijna w Europie.
NICHOLAS NIKOLOFF Nicholas Nikoloff urodził się w 1900 roku w Bułgarii, w rodzinie prawosławnej.
Wskutek wpływu swojej matki, absolwentki kolegium amerykańskiego, Nikoloff zaczął regularnie uczęszczać do zboru ewangelickiego w Burgasie. W 1914 roku przeżył nawrócenie religi
jne podczas lektury Pisma Świętego, które wcześniej nabył na własność. W 1919 roku rozpoczął studia praw
nicze na Uniwersytecie w Sofii. Gdy Iwan Woro- najew* przybył do Bułgarii, w drodze do Rosjii, Nicholas N ik o lo ff zapoznał się z nauką o chrzcie Duchem Świętym.
Wyemigrował do Ame
ryki w 1920 roku, kształcił się dalej w Nowym Jorku.
Tam też przeżył chrzest Duchem Świętym poprzez usługę duchową Roberta i Marii Brownów, dusz
pasterzy bardzo znanego wówczas zboru - Glad Tidings Tabernacle. Był następnie pastorem kilku zborów w stanie Nowy Jork oraz New Jersey.
Uczęszczał jednocześnie do szkoły bibli
jnej wNewarku, którą ukończył w 1924 roku. Przez dwa lata - do 1926r. był w niej - wykładowcą.
W roku 1926, wraz z urodzoną w Ameryce żoną M artą powrócił do Bułgarii. Przez okres pięciu lat (1926-1931) prowadził pracę ewangelizacyjną! duszpasterską w Burgasie.
Potem pełnił funkcję pierwszego w dziejach superintendenta Kościoła Ewangeliczno- Zielonoświątkowego w Bułgarii.
W latach 1935-1938 Nicholas Nikoloff pełnił funkcję dyrektora Instytutu Biblijnego w Gdańsku (dawniej Wolne Miasto Gdańsk, dzisiaj: Gdańsk-Wrzeszcz, ul. Podleśna 3).
Przygotowywano tam ludzi z różnych kra
Nicholas N ikoloff z rodziną
jów Europy Wschodniej do głoszenia Ewangelii;
przygotowywano kadry duchownych dla kościoló, zielonoświątkowych także w Polsce.
Po zamknięciu Instytutu N.Nikoloff powró
cił w 1939 roku do Bułgarii, by nadal tam ewangelizować i nauczać.
Z chwilą wybuchu II wojny światowej Nicholas Nikoloff wyjechał po raz drugi do Ameryki. Objął tam funkcję kierownika szkół biblijnych, najpierw w stanie New Jersey (1941-1950), a następnie w stanie Massachusetts (1950-1952). W 1952 roku dołączył z kolei do grona wykładowców w Centralnym Instytucie Biblijnym Zborów Bożych (ang. Assemblies of God) w Spriingfield, w stanie Missouri, gdzie wykładał aż do chwili przejścia - ze względu na zły stan zdrowia - na emeryturę w 1961 roku.
W 1956 roku Nicholas Nikoloff uzyskał na U n iw e rs y te c ie w N ow ym Jo rk u stopień naukowy doktora na podstawie rozprawy na temat średniowiecznej herezji bułgarskiej - tzw. bogomilizmu.
Wśród publikacji Nikolofła należy wymienić dwa bułgarskie czasopisma kościelne oraz kilka książek i broszur. W ciągu pięciu lat (1954-1959) był on również redaktorem kwartalnika Zborów Bożych pt. ,, Youth Teacher” (Nauczyciel młodzieży).
Nikoloffowie mieli troje dzieci: córkę urodzonąw Gdańsku, która zmarła w dziecińst
wie, drugą córkę Natalię (po mężu: Eliot) i syna - dr Paula H. Nicholsa.
Nicholas Nikoloff wniósł poważny wkład w dzieło rozwoju Kościoła Zielonoświątkowego w Bułgarii. Przyczynił się on także do sprawy rozwoju pentekostalizmu w innych krajach Europy Wschodniej. Zasłużył się dobrze sprawie przygotowywania kadr duchownych i misjonarzy amerykańskich Zborów Bożych.
Zmarł w 1964 roku.
Edward Czajko
*Iwan Woronajew - ur. 1886 roku, pastor bap- tystyczny najpierw w Rosji, w Irkucku i Krasnojarsku, następnie w USA; po 1920 roku pionier ruchu zielonoświątkowego w Odessie, na Ukrainie wschodniej i częściowo w Rosji. Aresztowany w 1929 roku, resztę życia spędził w sowieckim więzieniu. Zginął w nieznanych okolicznościach.
w m m i e
m m m i
Słowo “jazz" pojawiło się w południowych stanach Ameryki, aby pozostać już na zawsze, dla określenia pewnego gatunku muzyki. Sami Amerykanie mają proble
my z wyjaśnieniem tego terminu, chociaż są zgodni co do tego, że bez wymiesza
nia kultury afrykańskiej z europejską ale na gruncie amerykańskim, nie byłoby co wyjaśniać.
Hasło “jazz” kojarzy się nam z muzyką estradową i taneczną i słusznie, ale ku zaskoczeniu wielu - droga do jazzu klasy
cznego wiodła przez Negro spirituals i bluesy. Źródłem tych pieśni murzyńskich były treści biblijne i dosłowność ich rozu
mienia, w przeciwieństwie do dystan
sowej pobożności Europejczyków. Jeżeli Murzyni usłyszeli np., że należy się rad
ować w Panu, to czynili to dosłownie, prawdziwie, spontanicznie i oczywiście w sposób sobie właściwy: radowało się ich wnętrze - duch i radowało się też ciało.
Tam gdzie większość zgromadzenia w w olnych kościołach ew angelicznych stanowili Murzyni, nowy styl muzyki zaważył na liturgii.
Temat to obszerny, niniejsze rozważania m ająjedynie zasygnalizować szeroką tem atykę chrześcijańskich związków z jazzem. Więc, jak się zaczęło?
PLANTACJE BAWEŁNY I NEGRO SPIRITUALS Jednym ze źródeł rodzenia się jazzu były niewątpliwie pieśni pracujących na plantacjach bawełny niewolników, gdzie głoszone przez wędrownych kazno
dziejów prawdy ewangeliczne kodowane były starym zwyczajem w pieśniach, znanych później pod nazwąNegro spiri
tuals. Utwory te, pełne tęsknoty za wolno
śc ią , m ó w iły o w y z w o le n iu p rz e z
wiarę, o lepszej przyszłości. Niewolnicy, jak i wyzwoleni, marzyli o mieście zwanym Niebiosami, gdzie oczekiwał ich nowy dom, w którym będzie panowała miłość i pokój.
Biblia, niewyczerpany skarbiec mądroś
ci duchowej, będąc zarazem potężną siłą inspiracji artystycznej, nie mogła nie wywrzeć wpływu na bogatą wyobraź
nię Murzynów. Treści biblijne zaczęły pulsować życiem nowej inspiracji. Dokonała się synteza europejskiej muzyki kościel
nej w interp retacji m urzyńskiej. Na potwierdzenie tej syntetycznej orygi
nalności można przyw ołać film z lat 30-tych, pt. “Green Pastures” (od początku do końca zrealizowany przez Murzynów), w którym bohaterowie Starego Testamentu ż y ją w m ałej w io sc e a fry k a ń s k ie j, a Bóg przedstawiony jest jako stary miejs
cowy nauczyciel. Naucza w podartych butach i spodniach, a wszyscy otaczają go szacunkiem i m iłością dla mądrości jego wypowiedzi i wagi głoszonych prawd.
Obraz ten w jakimś stopniu odzwierciedla transform ację Biblii na własny język Negrów.
Również zasłyszane chrześcijańskie pieśni “białych” Murzyni zaczęli przek
ształcać na własny sposób, dostosowywać do swojej żywiołowej natury. Chwałę Bogu chcieli oddawać nie tylko sercem i ustami, ale i gestem, ruchem całego ciała.
Rytmizowali więc melodie, najczęściej w konwencji synkopowanej, dokładając też własne ozdobnikowe sekwencje melody
czne. Po takich zabiegach pierwowzór był już mało rozpoznawalny.
Oparte na Ewangelii pieśni Murzynów na dobre w eszły do św iątyń. “B iali”
początkowo uważali je za prymitywne, ale z czasem zaczęli przyznawać, że charak
teryzuje je jednak niezwykła oryginał-
ność. Ogólnie - muzyka tego rodzaju zyski
wała coraz więcej zwolenników, wywiera
jąc niebywałe wrażenie na słuchaczach.
Do najpiękniejszych przykładów tych pieśni należą: „Deep River” („Głęboka rzeka”), „Sweet C hariot" (Pędź, tocz się mój rydwanie), „H eav’n, H eav’n”
(Niebo, niebo), „Where You There” (Czyś był tam ), „Go down M oses” (R uszył Mojżesz), „Nobody Knows the Trouble I See” (Nikt nie wie co przeżyłem w życiu swym), i w iele innych. W spaniałym i odtwórczyniami Ne gro spirituals były m.in. Mahalia Jackson, Marian Anderson, Leontyne Price. Warto zauważyć, że niek
tóre z wymienionych pieśni (i inne) są znane także w naszych zborach np. „Go down Moses”(Ruszył Mojżesz).
MURZYŃSKIE
„ NABOŻEŃSTWA I PIEŚNI Poza plantacjami, innym miejscem pow
stawania pieśni Negro spirituals były nabożeństwa. Tworzyły się one sponta
nicznie na kanwie zawołań i odzewów kaznodzieji i wiernych.Każde kazanie stawało się zalążkiem czegoś nowego. Raz była to improwizowana wokaliza na cześć Boga, innym razem relacja o wydarze
niach Golgoty powodowała dramatyzację śpiewanych pieśni. Związek między pas
torem a wiernymi był bardzo emocjonal
ny. Na zaśpiewane przez kaznodzieję pyta
nie: „Czy wierzysz w Boga?” - odpowiadano melodycznie, kołysząc się przy tym ryt
micznie: „Tak, wierzę!”. Nieraz dochodziły do tego osobiste aklamacje melodyczne wiernych, np. „Ty wiesz, Boże, że j ą Louis, Ciebie kocham!” itp.
Ponieważ Murzynom obca była powś
ciągliwość tak charakterystyczna dla kul
tury białych, każde nabożeństwo stawało się aktem twórczym, gdzie audytorium pogrążało się nieomal w ekstatycznym transie. Zaciekawieni tym typem pobożności, biali chętnie słuchali i podglądali mis
teria murzyńskich zgromadzeń. Modne stały się wycieczki do zborów chrześci
jańskich składająch się z Murzynów.
Wpływ, jaki wywarł afro-amerykański styl nabożeństw na praktyki liturgiczne wielu kościołów typu ewangelickiego przejawia się np. w rytmicznym klaska
niu w trakcie śpiewania niektórych pieśni, co jest obecnie powszechne w wielu pol
skich zborach.
Trzecim źródłem powstawania religi
jnych pieśni murzyńskich była adaptac
ja afrykańskiej muzyki rytualnej do liturgii chrześcijańskiej. Znane były praktyki grup, które swoje zgromadzenia wyzna
czały w osobliwych miejscach, np. na uroczyskach leśnych, w odosobnionych pustych domostwach, starych stodołach itp. Zebrani formowali koło, do środka którego wchodzili liderzy prowadzący główną linię melodyczną psalmów i hym
nów. Tłum, klaszcząc i kołysząc się, odpowiadał na wezwania lidera. Kultywo
wana była zasada: zawołanie - odzew.
Intensyfikacja nastroju przetwarzała śpiew w taniec, doprowadzający wielu uczest
ników do stanu ekstazy. Praktyki te, choć uważane przez wielu za chrześcijańskie, były raczej mieszaniną mało przypomi
nającą tradycyjny dom modlitwy.
Ogólnie rzecz biorąc, trzeba przyznać, że Murzyni zdynamizowali skostniałą liturgię Słowa Bożego przywiezioną do Ameryki przez białych. Tworząca się litur
gia czarnych ulegała permanentnej trans
formacji, gdzie kazania głoszone na użytek wiernych były nierozerwalnie związane z muzyką i tańcem. Murzyni nie potrafili ograniczyć się do tworzenia poezji duchowej jako samodzielnego bytu. Chwalili Boga całą swoją istotą. I to, chociaż dla nas bar
dzo egzotyczne, jest piękne.
Równolegle z Negro spirituals pow
stawały bluesy - pieśni o nastroju marzy- cielsko-sentymentalnym. Śpiewano je już w drugiej połowie XIX wieku. Pieśni te nie były tworzone na użytek liturgii, ale zawierały treści religijne; towarzyszyły bogobojnym chrześcijanom w ich codzien
nym życiu.
W odróżnieniu od dynamicznych, pogod
nych, zdecydowanie szybszych i urytmi- zowanych Negro spirituals - bluesy były wolne i płaczliwe. Tematyka tych pieśni była różną jednak nigdy wesoła. Opowiadała o troskach życia codziennego i marze
niach związanych z niebem. Stąd może odniesienie nazwy blues’a do koloru nieba (blue - niebieski)? Tekst jednej z takich pieśni, śpiewanej przez amerykańską śpiewaczkę Ellę Fitzgerald, wywodzącej swą karierę solistki z chóru należącego do m urzyńskiej kongregacji A frican Methodist Episcopal Church, brzmiał tak:
„ Mississipi, rzeko, dlaczego zrobiłaś tak!
Matką mi, ojca, Mississipi rzeko, wziął twój nurt.
Mississipi - słyszą ich imiona, ból zwala mnie z nóg,
Bezdomność, o bezdomność gorsza niż śmierć.
N ie je s te m j u ż j a k orzeł, lecz j a k stary kruk.
Głodny i chory kładę troski swe, o Boże u twych stóp."
Z czasem b lu e sy tak że zag o ściły w m urzyńskich zborach am erykańs
kich. Dzięki wspaniałym solistkom chórów zborowych bluesy zyskały popularność i weszły do historii omawianego gatunku muzyki, i odwrotnie - dzięki pewnym bluesom niektóre solistki zdobyły nieby
w ałą popularność, jak choćby Bessie Smith, a później Billie Holiday, czy wspom
niana już Ella Fitzgerald.
Ta forma pieśni przejęta została także przez muzykę instrumentalną. Grali blue
sa klarneciści, trębacze, puzoniści, próbując naśladować swym instrumentem brzmie
nie głosu ludzkiego, próbując instrumentem opowiadać o swych żalach i zmartwie
niach. Stałą tradycją kapel bluesowych było granie na pogrzebach. Miało to miejsce w południowych stanach. Kapele towarzyszyły zmarłym i odprowadzającym ich w ostat
niej drodze żałobnikom. Ich bluesy były tak płaczliwe, że śmiało mogły rywali
zować z najlepszymi zawodowymi płaczka
mi. Ale zawodzenia trwały tylko do czasu po ch ó w k u . P o w ro to w i ża ło b n ik ó w towarzyszyła muzyka radosna. I ta kon
wencja stała się bezpośrednim zalążkiem stylu zw anego jazzem . W 1958 roku w Nowym Jorku 40-osobowa kapela blue
sowa żegnała wybitnego czarnego kom
pozytora tej formy Williama C. Hady’ego.
Pogrzeb zgromadził na trasie 150000 ludzi, zaświadczając tym samym o randze tej muzyki w życiu Ameryki.
Wyprowadzenie Negro spirituals i bluesów z naturalnych środowisk przyczyniło się do niebywałego ich spopularyzowania, ale równocześnie do zeświecczenia w takim stopniu, że większość z nich nigdy do koś
cioła nie wróciła. Skorzystał na tym jazz - czyli estrada i rozrywka. Różnie też potoczyły się kariery artystyczne byłych solistek chórów kościelnych. Losy niektórych z nich były często tragiczne.
I w tym p u n k cie należy przerw ać rozważania dotyczące związku jazzu z chrześcijaństwem. Nasuwa się tylko reflek
sja: zanim cokolw iek się ze świątyni wyniesie, warto się nad tym głęboko zas
tanowić.
R yszard K raw czyk
ŚWIADECTWO
ROZERWANE PĘTA
W MATNI
Moje dzie
ciństwo nie było szczęśliwe. Uro
dziłem się w ubo
giej rodzinie i już jako kilkulet
ni chłopiec mu
siałem praco
wać. Pasałem krowy, zaś w wolnych chwi
lach zbiegałem nad wodę łowić ryby. Te chwile nad rzeką dawały mi wiele radości.
Lecz czułem się samotny. Starsi chłopcy, koledzy mojego brata, odpędzali mnie.
Płakałem wtedy i przysięgałem, że kiedyś się zemszczę. N asza matka pracowała bardzo ciężko. Ojciec nie dawał jej pieniędzy, a czasem widziałem, że j ą bije i idzie do innych kobiet. Ale w całej rodzinie była jedna osoba wierząca: moja babcia, która
modliła się i czytała Biblię.
Kiedy poszedłem do szkoły, zaczęły się nowe kłopoty. Mając złe stopnie raz po raz popadałem w konflikty z nauczycielami.
Gdy pewnego razu któryś z nich postawił mi ocenę niedostateczną rzuciłem mu książką w twarz. Byłem największy w klasie i częs
to biłem moich kolegów, a z powodu swej siły potrafiłem być naprawdę niebezpieczny.
W miarę upływu lat moja agresja skierowana przeciw innym ludziom wzrastała. Bójki, napady, pijatyki mnożyły się. Pobite osoby często trafiały do szpitala. Nawet mojego ojca uderzyłem tak mocno, że stracił przy
tomność. Ja sam, z powodu licznych bójek, kilka razy byłem bliski śmierci. To że żyję, wiązałem z modlitwami mojej babci, choć o Bogu nie chciałem nawet słyszeć. W owym czasie babcia już nie żyła. Po pijanemu chodziłem nocą na jej grób, sam nie wiedząc co robię. Alkohol zacząłem pić jeszcze w szkole, również od dzieciństwa paliłem papierosy.
M ógłbym w iele opow iadać o tych strasznych latach, o tej wielkiej ciem ności panującej we mnie i wokół mnie.
Niszczyłem swoje życie, potem - również życie mojej żony i córki. Zupełnie nie wiedziałem, jak wyjść z tej potwornej matni.
Wreszcie wskutek alkoholizmu zacząłem
chorować na wątrobę. Lekarz powiedział, że nie przeżyję więcej niż dwą trzy miesiące.
ŻYCIOWY PRZEŁOM Tymczasem w mojej dalszej rodzinie wydarzyło się coś niezwykłego. Oto dwaj kuzyni, podobnie jak i ja alkoholicy - przestali pić. Czekałem, że wrócądo nałogu, ale oni naprawdę się zmienili. Zadawałem sobie pytanie, co to za moc pozwala im tak długo trwać w abstynencji. Byłem zirytowany.
W jakiś sposób rozumiałem, że za całą tą sprawą stoi Bóg; lecz wiedząc, że tak właśnie jest, złościłem się jeszcze bardziej. Zaplanowa
łem, że „zapiję się” na śmierć i w ten spo
sób skończę z moim cierpieniem. Ale nawet ten ogromny bunt, jaki miałem w sercu, nie przeszkodził Bogu w realizacji Jego planu.
Pewnego dnia kuzyni zawieźli mnie i moją żonę Gertrudę do odległej o 30 kilometrów od naszego domu miejscowości Bielsko- Wapiennica. Odbywała się tam czterodniowa ewangelizacja dla ludzi uzależnionych.
Pamiętam jak przy pożegnaniu kuzyni powiedzieli:,Życzymy wam, abyście wyje
chali stąd jako dzieci Boże”.
Przez trzy dni nic się nie wydarzyło.
Słuchałem głoszonego Słową ale moje serce pozostało twarde. Gdy nadszedł czwarty i ostatni dzień tego cyklu spotkań, niespo
dziewanie nawróciła się moja żona. Widząc to, poczułem się bardzo niepewnie. Co powinienem zrobić? „Pójdź do Jezusa, dziś jeszcze czas, usłysz głos Jego, nie bądź jak głaz” - śpiewali zgromadzeni. I wtedy-jakby łuski spadły z moich oczu: zapragnąłem oddać swoje życie Bogu. Już zdecydowany, że to zrobię, chciałem wstać, lecz jakaś niewidzial
na siła p ró b o w a ła p rzy k u ć m nie do krzesła. Jeden głos mówił: „Pójdź do Jezusa”, drugi zatrzymywał: „To nie dla ciebie”.
Szatan, któremu tak długo służyłem, nie chciał mnie wypuścić. Przerażony, że zabraknie mnie wśród tych, którzy wyszli naprzód, zawołałem głośno: „Jezu, ja chcę!” W tej samej chwili zostałem jakby wypchnięty ze swego miejsca i mogłem biec do Jezusa.
Płacząc pędziłem jak „na skrzydłach”.
Jedno wiedziałem: Bóg pomógł mi, ulitował się nade mną i oto ja otwierałem dla Niego swoje serce. Skruszony przyjąłem Pana Jezusą prosząc, aby uwolnił mnie od wódki i zmienił moje życie. Gdy wstałem z kolan,
byłem innym człowiekiem. Moje grzechy zostały zmyte świętą Bożą krw ią otrzy
małem zbawienie oraz pewność, że jestem wolny od alkoholu.
Szczęśliwy pobiegłem do żony. Ona także nie była już tą samą kobietą co dawniej.
Powiedziałą że Bóg uwolnił jąod papierosów.
Pomyślałem: „Tojest, Gertrudą od Boga”.
Cieszyłem się i radowałem jak dziecko. Nie wiedziałem jednak, że palenie papierosów je st grzechem i że ja sam rów nież nie powinienem palić.
UZDROWIENIE I WOLNOŚĆ OD NIKOTYNY
„Jeżeli pani mąż będzie się oszczędzać - powiedział lekarz mojej żonie - to przeżyje może trzy miesiące, nie więcej”. Skierowano mnie na rentę. Moja wątroba była w bez
nadziejnym stanie. Wszystkie lata picia i niszczenia siebie pozostawiły ślady w orga
nizmie.
Pewnego dnia zaatakował mnie straszli
wy ból w prawym boku. Zawołałem Gertrudę i poprosiłem, aby bez względu na to, co będzie się działo, nie dzwoniła po pogo^
towie. W modlitwie oddałem moją chorobę Jezusowi, po czym zostałem sparaliżowany od nóg aż po szyję. Nie mogłem nawet mówić.
Mijał czas. Żona, posłuszna mej prośbie, nie wzywała lekarza Modliła się razem z kuzynem.
Czasami ktoś przychodził i mówił jej, że będzie odpowiadać za mojąśmierć. Rozumiem, że musiało to być dla niej bardzo trudne.
Lecz czyż lekarze nie powiedzieli nam już wcześniej, że nie ma dla mnie ratunku?
Medycyna nie mogła mi już pomóc. Jedynie Bóg mógł to zrobić.
Potrzebow aliśm y cudu i ten cud się wydarzył. Niespodziewanie, w samym środ
ku nocy, obudziłem się i poczułem, że jestem uzdrowiony. Ból, paraliż - wszystko minęło.
Mając wilczy apetyt, poszedłem do lodów
ki i zrobiłem sobie wspaniałą kolację.
Jednak nadal miałem problemy z pale
niem tytoniu. Papierosy „smakowały” mi i nie chciałem się ich wyrzec. Obłudnie tłumaczyłem sam sobie, że mogę palić, gdyż Bóg nie chce mnie pozbawić przyjemnoś
ci. Bracia i siostry ze zboru byli często zgorszeni moim zachowaniem. Zacząłem więc palić po hyjomu. Na każdym nabożeńst
wie nasłuchiwałem też, czy nie padnąjakieś słowa na temat papierosów. Jeśli kaznodzieja akurat o tym nie wspomniał - moje sumie
nie było nieco uciszone.
Ale nie można, czytając Słowo Boże, długo żyć w taki dwulicowy sposób. Przecież
Biblia mówi: „Nic nieczystego nie wejdzie do Królestwa Bożego. Nie będzie dziedzi
czył niewolnik i wolny ”. Jako niewolnik tyto
niu zacząłem więc wołać do Boga o uwol
nienie. Robiłem to codziennie, a często wstawałem także w nocy i krzyczałem tak głośno, że żona musiała mnie uspokajać.
Pewnego razu Bóg powiedział mi: „Synu, Ja uwolniłem ciebie od nałogów, złamałem moc grzechu w twoim życiu. Lecz ty bądź mi posłuszny i nie pal”.
Pamiętam swojego ostatniego papierosa.
Schowałem się do głębokiego dołu, aby mnie nikt nie zobaczył. Mimo to, znajomi dowiedzieli się, że paliłem. Było mi wstyd. Tej nocy modliłem się aż do rana i o świcie wiedziałem, że jestem wolny.
W WINNICY PAŃSKIEJ Jeżeli Bóg tyle dla ciebie uczyni, to nie możesz „spocząć na laurach”. Czasami, będąc nawet wśród obcych ludzi, na przykład w autobusie, odczuwałem tak ogromnąmiłość do Jezusa, że ze wzruszenia chciało mi się płakać. „Panie - myślałem - skoro zmieniłeś moje życie, potrafisz także pomóc innym, każdemu, kto jest w beznadziejnej sytuacji”.
Już następnego dnia po nawróceniu opowie
działem swoim dawnym kumplom o tym, co się wydarzyło. Zachęcałem ich, aby uczynili ten sam krok i doznali tej samej wolności.
Całemu światu chciałem mówić o Jezusie.
Moje świadectwo składałem w różnych miejscach: na ewangelizacjach i w zakładach odwykowych, w więzieniach i w telewiz
ji, na komendzie milicji i w domach pry
watnych. Wszędzie mówiłem, że Jezus żyje i że uwalnia. Milicjanci, którzy pamiętali mnie jako bandytę, z trudem wierzyli własnym oczom. Słuchali z ogromnąuwagą. Podobnie - niektóry moi koledzy. Również więźniowie, wśród których nasz zbór od kilku lat pro
wadzi pracę misyjną, są zmieniani przez Słowo Boże.
Nie jest łatwo trafić do serc ludzi, jeśli życie ich jest jedną wielką„spiralązła”. Takie serca, podobnie jak moje kiedyś, są zwykle zatwar- dzone. Na spotkaniach z więźniami atmos
fera bywa czasem bardzo ciężką ale zawsze Dobra Nowina ewangelii w powiązaniu z modlitwą- zmienia sytuację. Nie zapomnę jak pewien mężczyzna, który podczas pier
wszego spotkania z nami był bardzo agresy
wny, rozpłakał się, kiedy odwiedziliśmy to więzienie po raz drugi. Powiedział wówczas:
„Nie mogę być tu dłużej bez Jezusa” i nawró
cił się. Zdobywać dusze dla Pana - to piękna i najważniejsza praca na świecie. Zacząłem jąwykonywać, gdy tylko narodziłem się na now o. I ró w n ie ż w ted y B óg z a c z ą ł wskazywać mi na konieczność pojednania się z ludźmi, których kiedyś skrzywdziłem.
Pierwszą osobą jakąprosiłem o wybaczenie był mój ojciec. Tak, kiedyś wyrządzałem
ludziom krzywdę. Byli przeze mnie bici, okaleczani, padali pod uderzeniami mojej ręki. Teraz modlę się o nich i błogosławię ich. Dzięki modlitwie i głoszonemu Słowu, Bóg dotyka ludzkiego życia i zmienia je Swoją mocą. Jezus uzdrawia, uwalnia z nałogów, zbawia i napełnia Duchem Świętym.
Gustaw Młynek, Cieszyn
OD REDAKCJI:
W dniu 20 kwietnia 1994 roku brat Gustaw Młynek odszedł do Pana.
Uroczyste nabożeństwo pogrzebowe odbyło się 25 kwietnia br. na cmentarzu w Cieszynie.
W nabożeństwie wzięło udział wiele braci i sióstr oraz liczne grono przyjaciół. Słowem Bożym usługiwali prezbiterzy: Marian Suski i Leszek M och a.
Trzynastoletnia służba brata Młynka dla Pana przyniosła obfity owoc wielu nawró
conych i uwolnionych od uzależnień.
Niech Bogu będą dzięki za jego życie.
Pełne świadectwo Gustawa Młynka zostało wydane w formie broszury
pt. „Uwolniony z więzów”.
Zamówienie prosimy kierować:
MISJA KRAJOWA skr. pocz. nr 6 43 -600 Cieszyn teł. (+48) (386) 247 97
MINIATURY EGZEGETYCZNE
CO TO ZA DZIEWICE?
„... onych stu czterdziestu i czterech tysięcy, którzy są z ziemi wykupieni. Ci są, którzy się z niewiastami nie pokalali; bo pannami są ” (Obj 14:3-4 - przekład Bgd)
Określenia, że sto czterdzieści cztery tysiące odkupionych z ziem i (144 tysiące to symbol wszystkich odkupionych: dwunastu patriarchów Izraela x dwunastu apostołów Baranka x tysiąc - liczba pełni i niezliczoności), to ci, którzy się nie skalali z kobietami i są pannami, dziewica
mi (gr. partenoi), nie należy brać dosłownie jako potępienie związku małżeńskiego lub propagowanie celibatu. A lbow iem negatyw ne nastaw ienie wobec płciowości człowieka i wobec małżeńst
wa, obecne w literaturze patrystycznej, jest obce nauce Nowego Testamentu Apostolskie stanowisko w tej kwestii wyrażone jest jako resume apos
tolskiej nauki o m ałżeń stw ie - w L iście do Hebrajczyków (13:4): „ Małżeństwo niech będzie we czci u w szystkich a łoże nieskalane, roz
pustników i cudzołożników sądzić będzie Bóg".
B y ło b y na pew no czym ś b ard zo dziw nym wnioskowanie - w związku z omawianym werse
tem - że Piotr i inni apostołow ie, którzy byli żonaci (por. M k 1:30; IKo 9:5) nie wchodzą z teg o pow o d u do g ro n a o d k upionych. Sens słów Jana, autora Objawienia, możemy łatwiej zrozumieć w świetle napomnienia apostoła Pawła skierowanego do członków zboru w Koryncie, gdzie na pew no n ie w szy scy byli pannam i bądź pozostawali w stanie bezżermym: „..zaręczyłem was z jednym mężem, aby stawić przed Chrystusem dziewicę czystą ” (2Ko 11:2). Czystość o jakiej tu mowa to duchowa wierność, która oczywiś
cie je st nierozdzielnie zw iązana z prawością.
Źródłem zaś moralnej prawości - zgodnie z nauką C hrystusa - je s t w ew nętrzna czystość serca (Mt 5:8), podobnie jak wewnętrzna nieczystość jest korzeniem uzewnętrzniającego się grzechu
(Mk 7:20-23).
Obraz Kościoła jako Oblubienicy i Chrystusa jako Oblubieńca znajdujemy zarówno w nauce Chrystusą jak i apostołów. „Mężowie miłujcie żony swoje ” - pisze apostoł Paweł - „jak Chiystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, aby go uświęcić, (...) aby sam sobie przysposobić Kościół pełen chwały, bez zm azy lub skazy lub czegoś w tym rodzaju, ale że b y b y ł św ięty i niepokalany.” (E f 5:25-27). Dziewictwo zatem, 0 którym mówi autor Objawienią jest nieskazitelną czystością ucieleśnionego Syna Bożego. To jest ta biała szata, która okryw a świętych. Tylko 1 wyłącznie dlatego, że „ wyprali szaty swoje i wybielili je we krwi Baranka ” stoją znajdują się oni „przed tronem Bożym i służą mu we dnie i w nocy w świątyni jeg o ” (Obj 7:14-15).
Jedynie dzięki mocy ewangelii możemy być oczyszczeni. I tylko na tej podstawie odkupieni, którzy tw orzą Kościół Boży, zostaną przedsta
wieni niebiańskiemu Oblubieńcowi jako dziewica czysta.
E dw ard Czajko
SYN POCIESZENIA
Sprzedał cały swój majątek na Cyprze i przybył do Jerozolimy. Pieniądze złożył u stóp apostołów. Był Żydem z pokole
nia Lewiego, nazwano go Synem Pocie
szen ia (D z 4 :1 6 ). Z a ch o w y w a ł się zgodnie z tym, jak się nazywał. Przynosił pomoc i pociechę swoim współbraciom.
Jest ciekawą postacią wśród chrześcijan Pierwszego Kościoła przedstawionych na kartach Nowego Testamentu.
Komu przynosił pociechę Barnaba? Czyż składając swoje mienie u stóp apostołów po przybyciu z Cypru nie był wielkim zbu
dowaniem i zarazem zachętą do pełnego poświęcenia postępowania dla jerozolim
skiego zboru, a również i dla nas dzisiaj?
Ale jego szczególny dar niesienia pomocy najpełniejszy wyraz znalazł w jego podejś
ciu do innych Bożych sług, których Bóg postawił mu na drodze. Uczmy się od niego, jak postępować, by być dla innych zachętą
do działania i pomocą.
Oto apostoł Paweł - znany pierwszym chrześcijanom ze swej gorliwości w prześlado
waniu wyznawców Jezusa - przybywa do Jerozolimy. Owszem, mówi się, że się zmienił, spotkał na swojej drodze Pana. Jednak nie ma chętnych, by się z nim spotkać, poroz
mawiać, dowiedzieć się, co się stało w jego życiu. Kto podejmuje ryzyko, by osobiś
cie stwierdzić, że Paweł jest innym człowiekiem?
Barnaba - Syn Pociechy. On właśnie postanowił się przełamać i zaufać Pawłowi.
Ale to nie koniec jego roli w życiu gor
liwego prześladowcy, który stał się równie, a może nawet bardziej gorliwym uczniem Chrystusa. Heleniści* usiłujązgładzić Pawła.
Wtedy uczniowie wyprawiają go do Tarsu.
11 >/. 9:29-30). Nie wiadomo właściwie, co tam Paweł robił. Po pewnym czasie odnaj
duje go Barnaba. Przybył z Antiochii, trze
ciego co do wielkości miasta Cesarstwa Rzymskiego, blisko milionowej metropolii.
W tym ogromnym mieście powstał zbór.
Potrzeba pracowników. Barnaba przypomina sobie o możliwościach Pawła. I właśnie dzięki niemu, po roku pracy, Paweł (zwany wtedy jeszcze Saulem) stał się jednym z pro
roków i nauczycieli w zborze (Dz 13:1).
Prawdopodobnie Barnaba właśnie był tym, który wprowadził Pawła w trudne arkana sztuki misjonarskiej. Wśród nauczycieli zboru wymieniony jest jako pierwszy, można
więc sądzić, że był najlepszy i darzono go największym szacunkiem. To jemu powierzyli apostołowie pracę nad nowym zborem. On był tym godnym zufania delegatem z Jerozo
limy. Saula wymieniono na samym końcu, a więc najprawdopodobniej musiał się jeszcze wiele uczyć od tego, który był pierwszy.
Po jakimś czasie Duch Święty zadecy
dował o wspólnej misji Barnaby i Pawła (Dz 13:2). Razem udająsię do Seleucji, a stamtąd w rodzinne strony Barnaby.
Będzie to ich pierwsza wspólna podróż misyjna. Na Cyprze wydarza się coś bardzo istotnego w życiu Pawła, który jeszcze był wtedy zwany Saulem. Właśnie na Cyprze otrzymał swoje nowe imię. Kiedy to się stało? Oto spotykaj ą czamoksiężnika, który - za sprawą szatana - czyni cuda. Saul w bar
dzo zdecydowany sposób przeciwstawia się Elimasowi, sprowadzając na niego ślepotę w imieniu Pańskim. Od tego momentu, jak możemy zaobserwować, inicjatywę w „zespole ewangelizacyjnym” przejmuje Paweł. Odtąd on wymieniany jest na pierwszym miejscu.
Oto uczeń przerósł swego nauczyciela.
Jak zachowuje się w tej sytuacji Barnaba?
Upiera się przy danym mu pierszeństwie?
Wskazuje na swój wiek i bogatsze doświad
czenie? Walczy o poważanie i większy sza
cunek? Nie! Widzi, jakie możliwości i tal
enty kryjąsię w Pawle. Dostrzega jego unikalne powołanie. Rozumie, że nadszedł czas, aby się usunąć w cień, niech lepszy od niego prze
wodzi w Bożej pracy. A mógł przecież unieść się dumą powoływać się na swe doświad
czenie, pierszeństwo, mógł oponować. Jednak nic takiego nie zrobił. Nie ma konkurowa- nią nie ma walki, liczy się tylko Boże dzieło!
Tu właśnie widzimy wielkość Barnaby. Tę, 0 której mówił Jezus. We właściwym momen
cie przyjął postawę sługi w Bożym Króle
stwie. Rozumiał, że uczeń go przewyższył, dał mu więc szansę dalszego rozwoju. Pamiętał słowa Chrystusa: „ Ktokolwiek między wami chciałby być pierwszym, niech będzie sługą waszym ” (Mt 20:27) i Jego czyny - uniżenie okazane przez umycie nóg uczniom, a nade wszystko Jego śmierć na krzyżu. Tak więc 1 Barnaba uniżył się, zszedł na drugi plan.
Czyni to bez polemiki, tak zwyczajnie, po prostu dla Pana. Jako Syn Pocieszenia właści
wie zrozumiał zasadę działania Królestwa Bożego.
W swej misyjnej podróży Paweł wraz z Barnabą przybywają do Listry.
Głoszą ewangelię i wkrótce zna ich wielu mieszkańców miasta. Przyrównują ich do swoich bóstw. Ciekawąjest rzeczą że Barnabę nazywająZeusem, a Pawła - Hennesem. Zeus to najwyższy bóg greckiego panteonu, nato
miast Hermes jest jego posłańcem i opiekunem mówców. Wygląda na to, że Paweł był bar
dziej aktywny w czasie tej misji, więcej mówił, bardziej się udzielał. Barnaba - starszy i wyraźnie zachowawczy wydawał się ludziom bardziej dostojny, dlatego nazwali go Zeusem.
I jeszcze inne wydarzenie zapisane w Dziejach Apostolskich. Oto Paweł i Barnaba wybiera
ją się w podróż misyjną. Coś jednak, a właści
wie ktoś, staje się powodem różnicy zdań.
Chodzi o młodego ucznia Jana Marka Barnaba chciałby go wziąć z sobą ale Paweł się nie zgadza. Dlaczego? Otóż gdy byli w Panfilii razem z Markiem, ten ich zawiódł. Wyłączył się z pracy, w której miał wziąć udział. Paweł nie chce takiego współpracownika. Nie zgadza się na jego towarzystwo w podróży. Co w tej sytuacji robi Barnaba? Postanawia dać szan
sę swemu bratankowi. Decyduje się na roz
stanie z Pawłem. Okazuje zaufanie młode
mu człowiekowi, któremu zdarzyło się je w przeszłości zawieść. Robi to w nadziei, że Marek się poprawi. Czas pokazał, że słuszne było jego założenie - Marek nie zmarnował tej szansy. Natomiast Paweł zrezygnował z je g o w sp ó łp ra c y z b y t p o ch o p n ie.
Okazało się bowiem, że ewangelista Marek był później jego najwierniejszym, zaufanym uczniem. (KI 4:10 i 2 Tm 4:11). Tak więc Syn Pocieszenia we właściwym czasie i w stosunku do właściwego człowieka wyko
rzystał dar niesienia pociechy i pomocy. Dzięki te m u t a l e n t i p o w o ła n ie m ło d e g o człowieka nie zostały zmarnowane.
Uniżajmy się i my w naszych zborach, jedni przed drugimi. Inaczej nie będzie
„Pawłów”, nie będzie „Marków”, nie będzie tych, którym trzeba przyjść w odpowiedniej chwili z pomocą aby mogli zakwitnąć dla Bożego królestwa i przynieść obfity owoc.
Eugeniusz Gradek
*HeIleniści - Żydzi posługujący się językiem greckim. Żyjący z dala od ojczyzny. Będący pod silnym w pływ em kultury greckiej i mający bardzo tolerancyjne poglądy religijne.
12
# ..gij