Tadeusz Miciński o "Beniowskim"
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 68/3, 191-224
II
M A T E R I A Ł Y
I
N O T A T К I
P a m i ę t n i k L i t e r a c k i L X V I I I , 1977, z. 3
TADEUSZ M ICIŃSKI O „BEN IO W SK IM ” Opracował
JERZY ILLG
Mając do czynienia ze zjaw iskam i tak mało znanymi jak twórczość i system at m yślow y jednego z najciekawszych pisarzy okresu Młodej Polski, Tadeusza Miciń- skiego, powinniśm y zwracać baczną uwagę na w szelkie dokumenty literackie m o gące przyczynić się do rozwiązania wielu zagadek jego oryginalnej spuścizny. Jed nym z takich dokumentów, ukazującym stosunek M icińskiego do istotnej dlań tradycji literackiej, a m ianowicie do poezji Słowackiego, jest nie wykończona i po zostająca w rękopisie rozprawa pt. Geneza i wartość arty sty czn a „Beniowskiego”, oznaczona w katalogu Biblioteki Narodowej sygnaturą 7246.
Neoromantyzm przyniósł z pewnością apogeum recepcji Słow ackiego jako rewe- latora praw’d m etafizycznych. M iciński jako autor rozprawy o Królu-Duchu 1 n ale żał do twórców, którzy w tej recepcji posunęli się najdalej, dochodząc ostatecznie do koncepcji historiozoficznych i m esjanistycznych m ających bardzo w iele w spól nego z poglądam i twórcy Genezis z ducha. Nie ukończona rozprawa o Beniowskim jest najw cześniejszym św iadectw em owych rozważań i już dlatego godna jest przy pomnienia; pozwala bowiem prześledzić, w zestawieniu z późniejszym i enuncjacja mi, ew olucję stosunku autora W m roku gw iazd do autora Godziny myśli.
Czas powstania rozprawy nie został w autografie podany, brak też o niej w zm ianek w dostępnej dziś korespondencji M icińskiego. Z dużą dozą prawdo podobieństwa da się jednak ustalić, że nie mogła ona pow stać w okresie innym niż lata krakowskich studiów M icińskiego (1893—1895). Po w yjeździe z Krakowa do N iem iec i Hiszpanii, gdzie zetknął się z m istycyzm em i demonologią, nie napi sałby on rozprawy o Słowackim , w której wśród w ielu w yliczonych tytułów nie byłby w ym ieniony żaden utwór poety z okresu mistycznego. Nie powtarzałby też za tradycyjną krytyką (pozytywistyczną i konserw atyw ną — galicyjską) sądów o „chorobliwej wyobraźni” Słow ackiego 2.
1 T. M i c i ń s k i , „Król-Duch” — Jaźń. Poemat Juliusza Słowackiego. „Kry tyka” 1905, t. 2. Przedruk w: Do źródeł duszy polskiej. L w ów 1906 (wyd. 2: War szawa 1936); „Głos Polski” (Sosnowiec) 1916, nry 5—6.
2 M iciński przejmuje także w tej rozprawie obiegow y sąd o „bluszczowatości” Słowackiego, usiłując jednak nieco inaczej tę bluszczowatość waloryzować. Przy toczmy dla porównania w yw ód S. T a r n o w s k i e g o (Profesora Małeckiego „Ju
liusz S ło wacki”. „Przegląd P olsk i”, R. II: 1867, t. 4, s. 28): „.Macaulay dzieli w jed
nym ze swoich biograficznych szkiców cały rodzaj ludzki na dwie kategorie, dębów i bluszczów. Dęby stoją same przez się, o swojej mocy; bluszcze, żeby się wspiąć, żeby się rozróść i rozwinąć, potrzebują podpory, bo im sam ym zbywa na dostatecz nej zbitości i miąższości wew nętrznej i na korzeniach głęboko w ziem ię zapuszczo
Tytuł rozprawy: Geneza i wartość artystyczna [...], w skazuje, że praw dopo dobnie powstała ona w kręgu prac seminaryjnych, jakie pisyw ali (i pisują) studenci historii literatury. Wiadomo, że M iciński b ył w latach 1893—1895 słuchaczem W y działu Filozoficznego U niw ersytetu Jagiellońskiego i uczestniczył w seminarium literackim Stanisław a Tarnowskiego. Na seminarium tym opracowywano referaty, które po odczytaniu i przedyskutowaniu brały udział w konkursie na najlepszą rozprawę historycznoliteracką. Pod kierunkiem Tarnowskiego napisano sporo prac o S łow ack im 3, mogła w ięc znaleźć się wśród nich także rozprawa Micińskiego. Wprawdzie Kronika U n iw ersyte tu Jagiellońskiego z lat 1893—1895 tytułu tego nie wymienia, ale w ydaje się to uzasadnione, skoro odnotowane tam były tylko prace ukończone, rękopis M icińskiego zaś wskazuje, że swojej rzeczy nie doprowadził on do końca.
Rozpatrzywszy się w programie krakowskich studiów M icińskiego, czas pow sta nia rozprawy można określić jeszcze ściślej: na rok akademicki 1894/95. W pierw szym roku studiów (1893/94) Miciński, studiujący oficjalnie historię, zapisany był w ciągu obu sem estrów na seminarium historyczne W incentego Zakrzewskiego, ale w semestrze letnim tego roku zapisał się dodatkowo na seminarium literackie S ta nisława Tarnowskiego, gdzie na trzech posiedzeniach, w lutym i kw ietniu 1894, od czytał obszerną pracę P łoszow ski — Wokulski. Ustęp z dzie jów p esym izm u w lite
raturze p o ls k i e j4 (antystańczykowską wym ową tej rozprawy naraził się zresztą
Tarnowskiemu). A zatem w planie pierwszego roku studiów m iejsca na pracę sem i naryjną o Beniowskim nie było. W drugim roku studiów M iciński przestał uczęszczać na seminarium historyczne Zakrzewskiego, natomiast w obydwu sem estrach — letnim i zim owym — uczestniczył w seminarium literackim Tarnowskiego. Otóż nie wiem y, jaką pracę sem inaryjną u Tarnowskiego w ów czas pisał, a trudno przy puścić, by nie podjął żadnej. Pozostaje zatem „wolne m iejsce” dla jakiejś pracy z r. 1894/95 — przypuszczalnie była to w łaśnie rozprawa o Beniowskim 5.
Wzmacnia tę argum entację to, co w iem y o działalności dydaktycznej Tarnow skiego w latach 1893—1895. M iciński zapisał się na następujące jego wykłady:
Literatura polska (semestr zim owy 1893/94), Literatura polska z początków X I X w.
nych. Otóż taką naturę bluszczu miała, jeśli się nie mylimy, wyobraźnia Juliusza. Niezm iernie żywa, czynna i świetna, nie miała tej potrzebnej zbitości i rdzenności, a dlatego znowu potrzebowała się wspierać, czepiała się to Szekspira, to Byrona, to Calderona i pożyczała od nich tego, co jest pierwiastkiem rzeczywistym w poezji [...]”. A oto zdanie z rozprawy M icińskiego o B e n iow skim : „Słowacki b ył podobny do lian podzwrotnikowych, które kwieciem szkarłatnym, liliow ym , niebieskim , żółtym opasują olbrzymie drzewa i w ystrzeliw szy ponad wierzchołek ich bukietem kwiatów, dopełniają swym w dziękiem różnobarwnym potężnej wspaniałości olbrzym ów ”.
3 Wśród 128 prac pisanych na seminarium Tarnowskiego w latach 1893—1909
najwięcej, bo aż 51, poświęconych było romantyzmowi, w tym 8 Słowackiem u. Znaj dował się między nim i także tem at Beniowski (życie, pamiętniki, d ra m a ty i p o w ie
ści zagraniczne) a „B eniowski” Słowackiego — zob. Dzieje k a te dry historii litera tu ry polskiej w U niwersytecie Jagiellońskim. Kraków 1966, s. 123—125.
4 Zachowaną część 2 tej rozprawy ogłosiła drukiem (pod niew łaściw ym tytułem ) T. W r ó b l e w s k a (Tadeusz Miciński: „O pes ym izm ie”. „Przegląd H um anistycz ny” 1969, nr 5).
5 W tymże roku akademickim Miciński przygotował i referow ał dwie prace: o Japonii i o Rubensie; pierwszą z nich na seminarium geograficznym prof. Fran ciszka Szwarcenberga-Czernego, drugą zaś w Kółku Estetyków, kierowanym przez prof. Mariana Sokołow skiego (Miciński w iernie uczęszczał na jego w ykłady i ćw i czenia).
(sem estr letn i 1894), Ogólny ry s literatury polskiej (sem estr zimowy 1894/95) oraz
Ogólny przegląd dziejów literatury polskiej (semestr letni 1895). B yły to w ykłady
ogólne, po 3 godziny tygodniowo. Prócz tego Tarnowski prowadził w ykłady m ono graficzne, na które także b ył zapisany Miciński: przez oba semestry r. 1893/94
Mniejsi poeci romantyczn i i przez oba sem estry r. 1894/95 Juliusz S ło w a c k i 6. W tek
ście rozprawy Micińskiego istnieje nawet echo takiego przeciwstaw ienia przez Tar now skiego „mniejszych poetów rom antycznych” — Słowackiem u. Czytamy np. (pod kreśl. J. I.): „Słowacki pod w pływ em Byrona staje się najbardziej radykalnym wśród naszych p o e t ó w w i ę k s z y c h , najbardziej czerwonodemokr[atycznym], najbardziej wrogo usposobionym dla dogmatyzmu klerykalnego”. W ogóle do Tar now skiego odwołuje się M iciński często i z rewerencją: „Znakomicie określa stosu nek Słow[ackiego] do w ielkich jego mistrzów prof. Tarnowski”, lub — w innym m iejscu — „Prof. Tarnowski żyw i słow a pełne uznania dla Juliusza za takie trak towanie przedm iotu”. Nie byłoby tego chyba, gdyby M iciński pisał swą rozprawę w warunkach innych niż krakowskie, które z czasem zniechęcały go coraz bardziej i ostatecznie spraw iły, że postanow ił Kraków o p u ścić7.
Do hipotetycznego ustalenia czasu powstania rozprawy przyczyniają się także badania innych rękopisów M icińskiego znajdujących się w posiadaniu Biblioteki N arodowej. Badania te wykazują, że notatki związane z rozprawą o Beniowskim uległy rozproszeniu. I tak — rękopis zatytułowany Tadeusz Miciński: Fragmenty
artykułów. Fragm enty u tw o ró w nie rozpoznanych. Notatki, noszący sygnaturę 7254,
obejmuje m. in. pomocnicze uwagi do rozdziału o stylu autora Beniowskiego, biblio grafię przedm iotową, w ypisy z m onografii M ałeckiego o Słowackim. Wszystko to znajduje się na kartkach w yrw anych z jednego zeszytu. Sąsiadująca z nimi kartka (pochodząca z tego samego zeszytu) zawiera autograf wiersza M icińskiego („Ha, jak piękna jest ta wiosna...”) opatrzony datą „D. 3 m aja 1894 r.” Wszystko zdaje się w skazyw ać, że w tedy w łaśnie rozpoczynał autor przygotowywanie swej pierwszej pracy o Słow ackim . Za tym, że w kilka m iesięcy później zaabsorbowany był dygre syjnym poem atem Słowackiego, przem awia również wzm ianka w liście Marii Do browolskiej (przyszłej żony pisarza) z San Remo do Krakowa, z 25 II 1895: „Przy wiozę Ci Beniowskiego koniecznie [...] 8. Otóż w grudniu 1894 podróżowali oboje do Wiednia, skąd Dobrowolska już sam a udała się do Meranu i San Remo, widocznie zabierając egzem plarz Beniowskiego, który M iciński m iał ze sobą w Wiedniu. Skoro potem zapowiadała, że przyw iezie go Micińskiemu „koniecznie” — to niew ątpliwie książka ta była mu potrzebna.
U stalonej powyżej chronologii nie podważa zbadanie publikacji, na których opierał się autor rozprawy — w szystkie one ukazały się przed rokiem 1894. Miciński analizuje i porównuje teksty Beniowskiego, Don Juana i Orlanda szalonego, para frazuje Reisebilder Heinego, cytuje dzieła H. Taine’a, S. Tarnowskiego i J. K otar bińskiego, nigdzie zresztą nie podając szczegółowo, skąd cytat pochodzi. Dla
przy-* W szystkie inform acje o planie krakowskich studiów M icińskiego, a także o w y konywanych w ich toku pracach sem inaryjnych pochodzą od dra Jerzego T y n e c - k i e g o , za co niech mi będzie wolno w tym m iejscu serdecznie mu podziękować. Zob. także J. T у n e с к i, Inicjacje m is tyka. Rzecz o Tadeuszu Micińskim. Łódź 1976, s. 247—257.
7 O stadiach rozczarowania M icińskiego do U niwersytetu Jagiellońskiego i Kra kowa — zob. J. T у n e с к i, K r a k ó w i Polesie. K r a k o w sk ie studia (1893— 1895) T a
deusza Micińskiego w św ietle jego korespondencji. „Prace Polonistyczne” 1972.
8 Cytowany fragm ent odnalazł J. T y n e c k i w zbiorze listów Marii z D o b r o w o l s k i c h M i c i ń s k i e j do Tadeusza M icińskiego (Bibl. Narodowa, rkps 7257, vol. 2, k. 35v.).
kładu — po cytacie z Taine’a odnotowuje w nawiasie: „Taine — littér. anglaise”, a jest to nb. najdokładniejsza informacja bibliograficzna w całej pracy. (Owe braki bibliograficzne, a także opuszczone m iejsca na cytaty, m arkowane jedynie incipitam i bądź oznaczeniem pieśni czy wersu, m iały być zapewne w ypełnione w końcowej fazie pracy ńad rozprawą.) Zupełnie nie dostarczył M iciński np. w skazów ek po zw alających rozszyfrować źródła, z jakich pochodzą cytowane przez niego w ypo w iedzi Tarnowskiego i Kotarbińskiego. Tymczasem prace tych badaczy odegrały, jak się okazało, najpoważniejszą rolę w kształtow aniu postaw y m łodego autora — sposobu dostrzegania problem ów i form ułowania własnych p o gląd ów 9.
Mniej lub bardziej rzucająca się w oczy zależność ówczesnych poglądów M iciń skiego od ustaleń galicyjskich koryfeuszy historii literatury dowodzi jego stosun kowo jeszcze niew ielkiej sam odzielności um ysłowej, aczkolwiek pew ne partie roz prawy ujawniają, że nie była to zależność bezkrytyczna i całkowita. Szczególnie mało odkrywczy jest M iciński w kreśleniu typowego dla opracowań ówczesnych psychologicznego portretu twórcy Beniowskiego — powtarza za M ałeckim i Tar nowskim będące już wów czas truizmami sądy o w ybujałym indyw idualizm ie, zm ien ności usposobienia i chorobliwej wrażliwości Słowackiego, żyjącego w atmosferze, w której „wyrastają kw iaty egzotyczne, zw ykle św ietne, często dziwaczne i po tworne”. Charakterystycznym uwagom o „zatrutej wyobraźni” i „zdrowiu duchowym twórców ” (uwagom, którym patronuje również Taine) towarzyszą także znane już zarzuty: niezdolności Słowackiego „do refleksji, do szczegółowego obmyślania swych utw orów ”, które w skutek tego noszą piętno przypadkowości i „niezgodę założenia z wykonaniem ”. Autorytet Tarnowskiego w płynął ponadto na sposób w artościow a nia dorobku Słowackiego jako całości. Miciński, podobnie jak jego preceptor, „li chym ”, najmniej dojrzałym utworom m łodzieńczym autora K u liku przeciwstaw ia utwory najdoskonalsze: Lilię Wenedę, Beniowskiego, W Szwajcarii, oceniając do datnio także Balladynę, Anhellego, Ojca zadżumionych. W sądach pozytyw nych nie wychodzi w ięc poza to, co aprobował T arn ow sk i10, ale — rzecz znamienna — nie powtarza już za nim krytycznych uwag o obłożonych klątw ą niezrozum iałości u tw o rach „złych czasów”, tj. okresu mistycznego. Nie podziela także opinii profesora o sarkastycznych dygresjach, „lotnych utarczkach” i polemikach, które tamten uznawał w Beniowskim za „kąkol, który uschnie” 11.
Obok opinii niesam odzielnych, będących niejednokrotnie echem filozofii i este tyki pozytywistycznej, można jednak znaleźć w rozprawie M icińskiego elem enty zwiastujące zjawisko określane mianem przełomu antypozytyw istycznego oraz zna miona wyraźnie już młodopolskie. Szczególnie charakterystyczna jest antycypacja żyw iołowego modernistycznego konfliktu artysta—filister; M iciński w sposób nie w olny od nacechowania emocjonalnego zapewnia, że z powodu szyderstw „utuczo nych finansistów ” duch poety nie stanie się „ani episjerem, ani uznanym przez sfery m iarodajne w ieszczem ”.
Wyraźnie em ocjonalny stosunek ma M iciński również do twórczości Słow ac kiego. Ocenia ją w edle kryteriów etycznych, przez co staje się ona szczególnie mu
9 T a r n o w s k i , op. cit. — J. K o t a r b i ń s k i , Byrona „Don Juan” i S ło wac
kiego „Beniowski”. Studium porównawcze. „Ateneum ” 1889, t. 2. Przypisy, które
się tu dołącza do tekstu rozprawy Micińskiego, ujawniają jego zależność od obu wyżej wym ienionych prac.
10 Zob. T a r n o w s k i , op. cit., s. 22: „Bądź co bądź, jeżeli Słow acki był kiedy kolw iek dojrzałym i męskim, to ta epoka druga jest epoką jego dojrzałości; otwiera ją Kordian (1834), kończy Beniowski (1841), a m ieści się w niej S zwajcaria i Ojciec
zadżumionych, Grób Agamemnona i Balladyna, Anhelli i Lilia Weneda.
bliska przede wszystkim dzięki odnajdywaniu w niej postulatów duchowego dosko nalenia się, czystości moralnej i w ierności w yznaw anym ideałom. Ponadto zabarwio ne w yraźnie subiektyw izm em sądy M icińskiego ujaw niają żyw e reagow anie na „zm ysłow ość poetyczną”, siłę wyobraźni i w irtuozerię artystyczną wieszcza, co w połączeniu z uznaniem dla jego patriotyzm u nie stanowi w dziejach recepcji S ło w ackiego akcentów nowych i oryginalnych.
Jako praca naukowa rozprawa o Beniowskim nie przedstawia w ielkiej wartości, razi em fatyczną, młodopolską szatą stylistyczną, a im presjonistyczna ogólnikowość dom inuje w niej nad udokum entowaną analizą poematu. Stanowić może charaktery styczny przyczynek do dzisiejszej, wciąż niepełnej i ogólnikowej, w iedzy o recepcji Słow ackiego w okresie bezpośrednio poprzedzającym jej szczytową fazę. Jednakże dla nas tekst ten ma znaczenie przede w szystkim jako św iadectw o w pływ u m yśli pozytyw istycznej na m łodego M icińskiego, ścierania się w jego poglądach tendencji prem odernistycznych z nieśm iało jeszcze zarysow anym i młodopolskimi. Kończące w ersję brulionową uwagi o drugorzędności kultury polskiej stanowić powinny obo w iązujący punkt w yjścia do rozważań o późniejszym m esjanizm ie Micińskiego, do prób rekonstrukcji jego ukształtowanego przez tradycję romantyczną św iatopo glądu. Podejrzew a on tu przecież Polaków o „jakąś niższość rasy”, wyraża niewiarę w utworzenie kiedykolwiek silnego państwa polskiego, suponuje szyderczo i z po w ątpiewaniem : „Mamy być narodem lepszym i szlachetniejszym od innych”, by w końcu miażdżąco oznajmić: „Moglibyśmy nawet zniknąć z powierzchni ziemi i w ielkiej straty cyw ilizacja by nie poniosła, może nawet żadnej”. Jakże daleką drogę przebył później, skoro w dyktowanych potrzebą chw ili płomiennych przesła niach um ieszczonych w zbiorowym zeszycie Miasto świętego Jana zarzucał P ola kom, że „stają się Europejczykami za cenę przestania być prom etejczykam i”, i za klinał:
Przyszłość gra w ciemnych fanfarach ■— teraz — albo nigdy — cud!...
Ludu, ludu — tyś wybrany, Jak Mojżesz na wirchu Garłucha, Jak Prometej rozpętany!...
niech św iat polską pieśń wysłucha! 12
W okresie pisania rozprawy o Beniowskim nie znał jeszcze M iciński lub nie rozum iał Króla-D ucha ani późnych dzieł Słowackiego, skoro pisał o nim (i o B y ronie): „żaden [z nich] nie umiał jasno określić, na czym polega rozwój tego ducha, na czym ta jego wymarzona potęga i swoboda — gdyby z dziedziny abstrakcji trzeba było zstąpić do rzeczyw istości [...]”.
Jak świadczą późniejsze entuzjastyczne w ypow iedzi o dojrzałych dziełach S ło w ackiego z epoki m istycznej — niczego podobnego nie napisałby już M iciński w roku 1899. Dlatego studencka rozprawa z lat 1894—1895 może być pozycją w yjściow ą dla określenia ew olucji świadom ości ideowej, artystycznej i krytycznoliterackiej T a deusza Micińskiego.
Jak już zaznaczono, rozprawa M icińskiego Geneza i wartość arty sty czna „Be
niowskiego” nie została ukończona. Spośród dziewięciu punktów planu rozprawy,
zapisanego na k. lv , zrealizow ał on zaledw ie jeden, m ianow icie punkt 3: „Uleganie w pływ om w ielkich poetów ” — Byrona i Ariosta. Poza tym k. 48 redakcji brulio nowej świadczy, że pracował nad punktem 2 („Okoliczności, w których powstał
12 T. M i c i ń s k i , K u czemu Polska id zie ? W zbiorze: Miasto świętego Jana. Moskwa 1916, s. 40.
Beniowski”), a notatki pochodzące ze w zm iankow anego już rękopisu 7254, Tadeusz Miciński: Fragmenty a rty k u łó w [...], przygotow yw ane były w związku z rozdziałem
0 stylu Słow ackiego (punkt 9). N ie zrealizow any konspekt zakładał m onograficzne w zam yśle i chyba zbyt szeroko — jak na ówczesne m ożliwości autora — zakrojone .opracow anie Beniowskiego (zapewne w sposób p ełniejszy ilustrow ałoby ono stosunek
młodego M icińskiego do Słowackiego). Tekst, którym dysponujem y, choć zawiera przede w szystkim porównania Beniowskiego z Don Juanem i Orlandem szalonym, pozwala już jednak zorientować się, jakie w alory poezji Słow ackiego doceniał w tedy M iciński najbardziej.
Owe fragm enty rozprawy obejm ują czystopis m ieszczący się w zeszycie na 26 kartach oraz zanotowane na 7 luźnych arkuszach folio rzuty m yślow e i redakcję w stępną te k stu 18. Obie te części nie pokrywają się ze sobą całkow icie — czystopis zawiera fragm enty, które nie istniały (lub nie zachowały się) w redakcji wstępnej 1 odwrotnie: nie w szystkie projekty brulionu zostały później zrealizowane. N ależy zatenuobie redakcje rozpatrywać łącznie i obie traktować jako reprezentatywne dla poglądów M icińskiego, porównanie zaś tych tekstów może być przydatne w ew en tualnych badaniach nad stylem i um iejętnościam i kom pozycyjnym i autora. W ywody uczestnika seminarium Stanisław a Tarnowskiego, a także notatki przygotowawcze do rozważań o stylu Słow ackiego rzucają ciek aw e św iatło na poziom ówczesnej d y daktyki uniw ersyteckiej i stosow ane w niej metody (charakterystyczne nagrom a dzenie pytań zaczynających się od słow a „czy”, np. „Czy posiada barwność m o w y [—]?”, „Czy w dialogach używa przenośni i epitetów ?”, „Czy przedmioty zostają ożyw ione w porównaniach?”). O zainteresow aniach autora, a także o sposobie prze żyw ania przezeń lektury świadczą zapisane na ostatniej karcie brulionowej hasła w „okienkach”, gdzie poszczególnym zagadnieniom odpowiadają numery stronic w edycji Beniowskiego, z której M iciński k o rzy sta ł14. W ydaje się, że rozprawa za sługuje na opublikowanie w całości, wraz z towarzyszącym i jej notatkam i w arszta towymi, mimo sprawianego przez nie w rażenia chaotyczności i fragmentaryczności.
Opis autografów
Tadeusz Miciński: Geneza i w artość artystyczna „B eniowskiego” — sygn. 7246. Zeszyt — 36 kart; 21 X 16,5 cm, opr. półpł. Papier liniow any. Pism o duże, trudno czytelne, liczne skreślenia i uzupełnienia na marginesach. Atram ent czarny. Nad niektórym i mniej czytelnym i wyrazam i w pisane ich „uczytelnienia” ołówkiem — inną ręką.
K. 1 — pieczęć: „Markus Sternberg. Skład papieru, przyborów szkolnych i k an celaryjnych w Krakowie, ul. Szewska 1.12, naprzeciw c.k. urzędu podatkow ego”; k. 2—10 — nie zapisane;
k. 11—36 — opracowanie punktu 3.
Arkusze folio; k. 37—50; 46,4 X 29,3 cm, łam ane lub pocięte na pół. Papier w prostokątną kratkę, podniszczony. A tram ent czarny (wyjątkowo niektóre słow a
13 Stosunek obu tych części do siebie także przem awia za tym, że rozprawa nie została ukończona: pokrywający się w pew nych partiach z redakcją wstępną czysto pis (punktu 3) został przez M icińskiego w pisany do zeszytu, ale dopiero od karty 11. Na k. 1 zanotował autor plan całości, a k. 2— 10 pozostawił czyste, przeznaczając je na rozważania obejmujące punkty 1—2.
14 Porównanie notatek Micińskiego z num eracją stronic w dostępnych mu w y daniach Beniowskiego pozwoliło ustalić, że analizując pieśni I—V korzystał on z wydania: J. S ł o w a c k i , Beniowski. L w ów 1881 („Biblioteka M rówki”, t. 95—96), natom iast w wypadku pieśni dalszych p osługiw ał się edycją: J. S ł o w a c k i , Pisma
i liczby w pisane ołówkiem ). Liczne skreślenia i zamazania. Na k. 38v zapisany ołów kiem wiersz ■— nie do odczytania.
Tadeusz Miciński: Fragm enty artykułów . Fragm enty utw orów nie rozpozna nych. N otatki — sygn. 7254.
Rękopis zawiera rozmaite w ypisy i notatki na kartach różnego pochodzenia i róż nych rozm iarów. Zapiski związane z rozprawą o B eniowskim zawierają karty 46, 59 i 60 — luźne, wyrw ane z brulionu o w ym iarach 20,3 X 16,8 cm (papier liniowany, atram ent czarny), a także karta 48, o w ym iarach 23 X 14,5 cm, stanowiąca połow ę arkusza folio złamaną na pół (papier kratkowany, taki sam jak arkusze folio rkpsu 7246, ołówek). Pism o bardzo trudno czytelne, stąd dużo wyrazów nie odczytanych.
W publikow anym tu tekście M icińskiego zm odernizowano pisow nię (poprawiając błędy w wyrazach obcych: Child-Harold, ple n-air itp., zachowując zaś formy: Sanczo Pansa, Don Żuan, a także konsekw entne zniekształcenia tytułów Słowackiego: Bogu
rodzica i Kulig)·, podkreślenia oddano za pomocą spacji. Przekreślone fragm enty
autografu ujęto w nawiasy kątow e < >; dopiski na marginesach — w znaki { }; trzykropek w nawiasach kątow ych oznacza w yraz nieczytelny.
Opracowane przez w ydaw cę przypisy odsyłają do tych edycji, z których korzy stał Miciński. Objaśnień i lokalizacji dotyczących w ersji czystopisowej nie powtarza się przy analogicznych fragm entach brulionu.
T A D E U S Z M I C I Ń S K I
GENEZA I WARTOŚĆ ARTYSTYCZNA „BENIOWSKIEGO”
[ C Z Y S T O P I S ]
[Plan pracy] 1. R ealistyczny okres w życiu Słowackiego.
2. Okoliczności, w k tó ry ch pow stał B en io w ski (sam otność paryska; pole mika).
3. U leganie w pływ om w ielkich poetów : a) poem at A riosta,
b) Don Ż u a n oraz podobieństw o usposobienia ówczesnego Słowac[kiego] do B yrona.
4. Przedm iotow ość Słowackiego.
5. K om pozycja p oem atu: treść, kalejdoskop obrazów i osób, p ierw iastek historyczny.
6. Oddzielne postacie — ich w artość psychologiczno-artystyczna; w pływ y
Don Z[uana], Orlanda, p a m ię tn ik ó w ] Beniow[skiego], R u lh ière’a.
7. M alowniczość — porów nać z M ickiewiczem . 8. H um or — porów nać z M ic k ie w icz e m ]. 9. Środki techniczne.
3. [Uleganie w pływ om wielkich poetów]
Słowacki należał do ty ch w y jątk o w y ch geniuszów, któ rzy p oddają się całkow icie w pływ om indyw idualności silnych, jask raw y ch, a m imo to zachow ują w łasną oryginalność. Ulega w strząsającej grozie postaci Szeks
pira, błyskotliw ości A riosta, czystości diam entow ej C alderona, posępnem u nastro jow i Byrona. Ale u znając ty ch m istrzów potęgę i królewskość, nie s ta je się m im o to ich w asalem , kornie naślad u jącym n a m ałe rozm iary blask czynów m ocarzy, ani literack im czerw iem , żyw iącym się ich móz giem , ich pom ysłam i, a w ielkie postacie i złote m yśli ro zd rab niającym na fajansow e fig u rk i i zdaw kow e m iedziaki. B alladyna z n a jd u je się całko
w icie pod w pływ em S n u nocy letn ie j i L ady M acbeth — ale czy Skierka, Chochlik, G oplana, Grabiec, A lina — do pew nego stopnia głów na boha te rk a — nie sąż postaciam i zupełnie now ym i, p ełnym i życia i swojskości? Albo czy dram at, rozstrzy g ający się w nam iocie A raba — ojca zadżum io- nej rodziny — jest m niej w strząsający sw ym tragizm em i posępną p raw dziw ością od swego p ierw o tw o ru — W ięźnia z [!] C h illo n u l
Sądziłbym naw et, że w yższy pod w zględem św ietności w iersza, kolo- - ry tu więcej urozm aiconego, stopniow ego potęgow ania boleści ojca.
Słowacki b y ł podobny do lia n podzw rotnikow ych, k tó re kw ieciem szkarłatnym , liliow ym , niebieskim , żółtym o pasują olbrzym ie drzew a i w ystrzeliw szy ponad w ierzchołek ich b u k ietem kw iatów , dopełniają sw ym w dziękiem różn ob arw n y m potężnej w spaniałości olbrzym ów.
Sam nie um iał czerpać soków bezpośrednio z ziemi, z rzeczyw istości: bo te mary
Jedne się rodzą z serca, drugie z głowy, A trzecie tylko z dziwnej, twardej wiary W przyszłość — a czwarte obłok piorunowy,
A piąte mi koń w stepach przyniósł kary. [I, w. 561—565] 1
F an tazja jego pędziła n a sk rzy d laty m ru m ak u, kąpiąc się w opalow ych m głach św itu. Pędziła sam otnie, bez tow arzysza — często pospolitego, jak Sanczo Pansza, ale koniecznego w twórczości, jeśli nie m a być ona sn u ciem półsennych m arzeń. Słow acki nie był zdolny do refleksji, do szczegó łowego obm yślania sw ych u tw oró w — i dlatego w szystkie praw ie noszą n a sobie piętno przypadkow ości i niezgodę założenia z w ykonaniem ; po staciom b ra k zw ykle plastyki, osiąganej przez głęboką analizę w ew nętrzną;
ale za to sw ą w sp an iałą — n iera z jask ra w ą barw nością — w ra sta ją się [!] w pam ięć n a zawsze.
1 W ten sposób oznacza się tu cytaty z Beniowskiego (liczba rzym ska wskazuje pieśń); M iciński nie zawsze je lokalizował, a lokalizując w pisyw ał tylko stronice z wydań, którymi się posługiw ał (zob. wstęp, przypis 14). Kilka drobnych om yłek literowych w cytatach skorygowano w ed le tychże wydań.
Słow acki b rał zw ykle gotow y ry su n ek postaci i rzucał na nie całą tęczę cudow nych b arw fantazji.
Znakom icie określa stosunek Słow[ackiego] do w ielkich jego m istrzów prof. T arnow ski:
Odbicie Szekspira lub Calderona w dziełach Słowac[kiego] było w p o rządku intelektualnym fenom enem tak naturalnym, jak w porządku fizycznym jest odblask tęczy na chmurach lub w ierne odbicie brzegów na w o d z ie 2. Ta p rzew aga w yobraźni w jego organizacji w ew nętrznej i korzystanie z utw orów cudzych staje się szczególnie zrozum iałe wobec życia sam ot nego, jak ie pędził, a jak ie nie dostarczało bardzo znacznej ilości silnych w r a ż e ń 3. B ył ow ym królem niezm ierzonych przestw orzy, zam kniętym w skorupie orzecha. {Dusza ludzka lubi sam otność — pow iada M acbeth — i Słow[acki] b ył tak ą duszą.}
W czasie gdy M ickiewicz był otoczony przyjaciółm i n a w ygnaniu, a z piórek, k tó re m u rzucali, utw o rzy ł skrzydła i w rócił do swoich — Słowacki b y ł osam otniony; w ogóle przyjaciół m iał niew ielu, a w okresie, który w y d ał B eniow skiego, żadnego, p rzy n ajm niej obok siebie. Nie dziw, że prow adził chętnie z ducham i wieszczów ro z m o w y 4. B yron w yw ierał na ń zawsze w pływ szczególny, silniejszy niż n a któregokolw iek z naszych w ielkich poetów. O bjaśnić to należy p ew n ą pokrew nością ich n a tu r i uspo sobień. Podobnie ja k B y ron a cechow ał Słowackiego w y b u jały indy w i dualizm , lub u jący się w d ram aty zo w an iu w ypadków swego życia, podno szący nieraz fak t d robny do w ypadku, niepow odzenia do tragedii, sm utek do rozczarow ania, u raz do nienaw iści i przekleństw a.
Indyw idualizm ten, u obu poetów przechodzący w ekscentryczność, rozw inął się dzięki n iezw ykłym w aru n k o m ich życia. Byron, żądny w rażeń potężnych, w e k rw i noszący aw anturniczość w ikingów — gonił za nim i po świecie, w dali od ojczyzny. Słowackiego skłaniała dość zagadkowa, a przynajm niej nie w yrozum ow ana pobudka do w y rw an ia się z w arunków norm alnych, w śród któ ry ch wzrósł, i do przerzucenia się na zawsze w atm osferę nową, może rozm aitszą niż ojczysta, ale zarazem zbyt chłod ną dla duszy, zbyt niesw ójską. Byron, ze sw ym i uczuciam i w szechludz- kimi, ze sw ą potęgą duszy zry w ający ja k ty ta n więzy tra d y c ji i otoczenia, mógł naw et skorzystać n a porzuceniu Anglii. Lecz Słowacki nie m iał ani dziesiątej części tej sam odzielności, tego w ystarczania sam em u sobie, tego
2 S. T a r n o w s k i ; Profesora Małeckiego „Juliusz S łowacki”. „Przegląd P ol ski” R. II: 1867, t. 2, s. 29.
3 Zob. J. K o t a r b i ń s k i , Byrona „Don Juan” i Słowackiego „Beniowski”.
Studium porównawcze. „Ateneum ” 1889, t. 2, s. 265: „Posiadał wyobraźnię ruchliwą
i czynną, a z m ałym i w yjątkam i pędził życie samotne, kontemplacyjne, które nie dostarczało nawału w rażeń”.
4 Zob. ibidem, s. 265: „był trochę odludkiem, pogrążał się w sam otnych dum a- niach, żył m yślą o św iecie stworzonym przez poetów ”.
odczuw ania bólów i dążeń w szechludzkich w ow ym okresie, jak ie były znam ieniem Byrona.
D latego — za m ało silny, za m ało gorący w odczuw aniu ów czesnych haseł wolności politycznej i tow arzyskiej, aby stać się ich chorążym ; za zbyt [!] dum ny, aby zapisać się pod czyjąkolw iek chorągiew — za zbyt w rażliw y, aby rzucić się w w ir realnego życia z całą jego realnością — zam yka się w sobie, zagłębia się we w n ętrze swej duszy i bada jej bóle i rozkosze nie okiem psychologa, ale w idm ow ym pryzm atem p oety; {w ra żenia — często drobne i błahe, nie skontrolow ane przy blasku słonecznym rozum u — w y ra sta ją nadm iernie, chorobliwie.} Słowem, Słowacki żyje w atm osferze cieplarnianej, gdzie w y ra sta ją k w iaty egzotyczne, zw ykle św ietne, często dziw aczne i potw orne.
Nie potępiaj mnie — pisze do swej matki — nie w szedłszy w serce moje pełne łez i boleści, przyw ykłe do jakiejś dzikiej sam otności albo do w zruszeń nagłych i ognistych, nie zaś do ciągłego zapiecowego życia 5.
To w ygórow anie indyw idualności nad aje zarów no utw orom B yrona ja k Słowac[kiego] osobliwe piętno i moc oddziaływ ania silnie na duszę tylko w specjalnym n astro ju . N ikt nie w eźm ie do ręki A nhellego lub
Childe Harolda w pow szednim usposobieniu, ale gdy podobny ton odezwie
się w jego duszy — od arcydzieł tych oderw ać się nie może i całkow icie ulega czarnoksięstw u tej poezji.
(W u tw orach najbard ziej dojrzałych — Don Żuanie i B en io w skim — ten nastró j specjalny znika: pozostaje kalejdoskop uczuć zm iennych, róż norodnych, czasem k ap ry śn y ch — ja k w życiu — przeto u tw ory te są n a j bardziej ogólne, najbardziej długotrw ałe, najm niej lokalne, najb ard ziej kosm opolityczne. Słowacki jest księżycem B yrona, obaj poeci przebyli wówczas już w iele w sw ym życiu, w iele bólów i radości — realn y ch u Byrona, bardziej w yobrażeniow ych u Słowackiego.)
Ale w pływ B yrona o ty le sięga głębiej, iż jego sm u tek i m elancholia nie je st bierna, lecz prow adzi do zapasów ze złem, rzuca gorący okrzyk bojow y w przestw orza dziejów i zagrzew a do w alki w im ię potęgi ducha jednostki; w im ię p raw człow ieczeństwa, d ep tan ych ustaw icznie w życiu politycznym i tow arzyskim . Słowacki pod w pływ em B yrona staje się n a j bardziej rad y k aln y m {wśród naszych poetów w iększych}, n ajb ardziej czerw onodem okr[atycznym ], najbardziej wrogo usposobionym dla dogm a- tyzm u klerykalnego. J a k B yron w ierzył on w w szechm ocną potęgę ducha ludzkiego, {tworzącego sam sobie rozkosze i boleści,} ale potężny w kró lestw ie sw ych m arzeń, niezdolny był nigdy zstąpić n a g ru n t realny. D la tego opozycja jego jest ogólnikow a:
Nie pójdę z wam i waszą drogą kłamną,
Pójdę gdzie indziej — i lud pójdzie za mną. [V, w. 223—224]
P raw da, iż opozycja ta sform ułow ana nie była jasno i u Byrona. Je d en i d rug i czuł, iż w a ru n k i społeczne k rę p u ją ducha ludzkiego, ale żaden nie u m iał jasno określić, n a czym polega rozwój tego ducha, na czym ta jego w ym arzona potęga i sw oboda — gdyby z dziedziny abstrakcji trzeb a było zstąpić do rzeczyw istości; gdyby zam iast rzucać hasła, n ale żało je uzasadniać. Ale skoro od poety nie w ym aga się program ów szcze gółowych — to olbrzym ia zasługa p ro testu jącej poezji B yrona leży w tym , że wzniecił ożywczą b u rzę ducha w ówczesnej zatęchłej atm osferze eu ro pejskiej, a Słow ackiego — że kochał śmiało i śm iało ud erzał w to, co uw ażał za nadgniłe.
Zapew ne, że nie zawsze i nie w szystko, w co u d erzają grom em obu rzenia — je s t rzeczyw iście złe i nadgniłe. Lecz w łaśnie ta n am iętn a żądza p raw d y i dob ra stanow i podniosłość w szystkich w ielkich Don K iszotów m im o ich om am ień i błędów .
Mylić się i błądzić — jest przeznaczeniem człowieka, ale wielkość człow ieczeństw a polega nie n a zdobyciu u p ragnionych celów, ale n a d ą żeniu w górę — nad poziom y. U ludzi tak ich n aw et bluźnierstw o byw a czasami m odlitw ą, bo je st okrzykiem boleści wobec zła, w ypływ em tę sknoty do Isto ty najw yższej, w której istnienie, dobroć i wszechmocność chce się i p o trzeb u je się w ierzyć całą potęgą swej duszy, ale w ierzyć tru d n o w istnien ie dobra n a świecie i zw ycięstw o praw dy. Stąd ta w e w n ętrzn a niew iara, aby m arzen ia w czyn zam ienić się m ogły; stąd ta ro zterk a m iędzy poczuciem swej potęgi w św iecie ducha i słabości w życiu realnym . S tąd ta tęsk n o ta w ieczna do jakiegoś b y tu nieskończenie różnego od rzeczywistości, zbliżonego do ty ch E m p ire jó w 6, w jak ich biały duch A nhellego przebyw a.
S tąd tzw. m istycyzm n a tu r zbyt idealnych, zbyt podobnych do m i m ozy zmrożonej m roźnym pow iew em . Dusza osam otniona w ty m świecie w ątrób w y ry w a się tam , gdzie ją pociąga słoneczny blask, girland y tęcz i róż, ciche rozm ow y duchów w yzw olonych.
A czy tłu m z po g ardą patrzeć n a to będzie i w ytykać sw ym palcem bru d n y m to, co uw aża za zbyt subtelne, za zbyt niecielesne — czy szy derstw o episjerów i utuczonych finansistów zagłuszy dźw ięki sreb rzy ste i ciche, ja k szm ery w śród księżycow ej nocy letniej n a stepach — duch poety nie stan ie się przez to ani epis jerem , ani u znanym przez sfery m iarodajn e wieszczem. Może tylko zm rożony życiem zw iędnie i uleci tam , skąd n ik t nie w raca i gdzie ju ż nie m a przeciętnie m ąd ry ch ludzi.
Łączyła ich jeszcze je d n a w spólna okoliczność. Obaj, nie zrozum iani przez szablonową kry ty k ę, byli kąsani przez grom ady psów łow iących ich za pięty.
6 Empireum (gr.) oznacza u filozofów chrześcijańskich (także u Dantego) niebo najwyższe, najwyższy, ognisty lub św ietlany krąg niebios.
III p[ieśń] Ch[ilde] H ar[olda:]
Jak chmury i śniegi w ieczne (...)7.
Bojownicze usposobienie B yrona znalazło się od razu w atm osferze sobie w łaściw ej, m łodzieniaszek zmężniał, salonow e lw iątko zam ieniło się w lw a groźnego. W alkę odtąd prow adził do końca swej twórczości, w alkę niesłychaną ty ta n a , rzucającego skałam i n a liliputów . A choć „stw orzenia m ałe” um iały go kąsać nieraz w serce, zapuszczając tam jad potw arzy i anatem — przecież zwycięzcą był zupełnym ten w span iały ty p czło wieka, co um iał w ystarczać i opierać się n a sam ym sobie.
Ale Słowacki — nie tak i zuchw ały, nie tak i w ierzący w siebie i nie będący chorążym wszechludzkiego p ro te stu ja k Byron, był ty m A kteonem bladym , k tó ry zam ęczał się ścigany przez złośliw ą zgraję.
Co za ironia losu!
Jako a u to r lichej B ogurodzicy i tek tu row eg o K u lig u był okrzy kn ięty za wieszcza. Jak o tw órca Lilii W en ed y, W Szw ajcarii, a n aw et B en io w
skiego — b y ł dla m asy o m ózgach o trębow ych tylk o zuchw alcem w dzie
rającym się n a w yżyny — przez n ią nie patentow ane.
Dowodziło to, ja k m ałym jest ten Bóg, którego w y razem jest głos po w szechny.
Że Słow[acki] cierpiał, i cierpiał niesłychanie silnie, zrozum ie to każdy, kto wie, że tylko w y jątk ow e n a tu ry w b o ju k r zepnie ją i n ap aw ają się burzą, zaś ogół n a tu r arty sty czn y ch p o trzeb u je uzn ania i zachęty, aby nie zw ątpić w to, czego pew nym być nie m ożna, czego zm ierzyć sam em u się nie zdoła — tj. talen tu . Słow[acki] w idział, iż pieśni jego, ja k rapsody b arda greckiego w falach m orza — giną nie odczute i nie zrozum iane przez o g ó ł8, a przez n iechętną, kw aśn ą k ry ty k ę z „M łodej Polski” i „T y g o d n ik a ] Liter[ackiego]” obrzucane błotem .
W tedy znalazł się człow iek o seraficznej duszy i w cichości p rzeb a czający w łasnym wrogom , k tó ry u ją ł się za przyjacielem już przedtem , a teraz rzuca m u rad ę tra fn ą, płodną w następstw a.
Każe Słow ackiem u zejść n a chw ilę .z sfer zaobłocznych, stanąć n a gruncie realnym , gdzie w ięcej w ątró b niż serc, i schłostać w yjącą n a księżyc zgraję.
Rąbać ich i siekać, a zostaw iw szy trupy na placu, znów poróść w pierze i zawisnąć na n ie b ie 9.
7 Pochodzenia cytatu nie udało się ustalić. W pieśni III W ędrów ek Childe
Harolda nie ma tak brzmiącego wersu.
8 Zob. list do „poety ruin”, otwierający Balladynę.
9 Zob. K o t a r b i ń s k i , op. cit., s. 280—281: „W takim położeniu pyszną radę dał Słowackiem u Krasiński [...]. W prześlicznym liście, pisanym z Rzymu 1840, Krasiński na swój sposób, w obsłonkach idealnych, w ypowiada bardzo praktyczną radę, którą można streścić w tych słowach: »Nie daj się, pokaż im zęby!« Oceniając
Tak zrobił ju ż B yron i Mick[iewicz], tak robi teraz i Słowfacki], Toczył on ju ż nieraz doryw cze potyczki z sw ym i nieprzyjaciółm i, ale w aln y bój w y d ał im dopiero w B en io w skim . Poem at ten, zarów no z ze w n ętrzn ej ja k w ew nętrznej treści przypom ina bardzo Don Zuana, osobli w ie w p ierw szych 5 pieśniach; dalej — przew aża raczej A riost i F i e- s o l e 10.
P rz y p atrzm y się, ja k u tw o ry te oddziałały n a jed n ą z n ajw sp an ial szych k reacji Słowackiego. Poem at B yrona był rękaw icą rzuconą obłud n em u społeczeństw u, w którym , ja k pow iada Stendhal, p a r siedzący p rzy sw ym kom inku nie śm iał założyć nogi n a nogę, aby nie popełnić nieprzy zw oitości.
Była prawda w gw ałtownych napaściach Byrona, skierowanych przeciw oligarchii rozpustnych Tartuffów, którzy wkładają sw e cnoty, biorąc białe ręka wiczki, i aby zachować sw e dostojeństwa i sw e synekury rozdzierają Europę, pożerają Irlandię i podniecają lud brzm iącymi słow am i cnoty, chrystianizmu i swobody (Taine — Littér[atu re] anglaise) n .
B yron w alczy jak stu ręk i olbrzym , n a w szystkie stro n y i w szelką bronią. Dowcip, ironia, krw aw y sarkazm , żrąca satyra, a obok tego po łudniow a rozpusta, dzikie bluźnierstw o, pogarda dla św iata i ludzi — w szystko to połączone w jedn y m kole m iga się jak piekielny taniec na W alpurgii.
Ale obok ty ch dem onicznych w yskoków ile tu czarujących postaci, ile w spaniałych obrazów n atu ry !
J a k cicho i seraficznie na tej sam otnej w yspie greckiej, gdy czerw ona tarcz słońca k ry je się za sine góry, a z drugiej stro n y lśnią cicho lazury m orza.
Nad wszystkim niebo błękitno-różowe,
Z którego gwiazdy patrzą brylantowe. [II. 183]12
lotność i powab poezji Słowackiego, trafnie żąda, aby oparł ją na gruncie real niejszym , twardszym, aby rzucił granit pod sw oje tęcze, domieszał żółci do swych lazurów, »bo w ięcej jest wątrób niż serc na świecie«. Obojętnych czytelników i uprzedzonych recenzentów radzi traktować »grubą ręką«. »Do korda i na sejmik, rąbać mi i siekać, a zostawiw szy trupy na placu, znów porość w pierze i zawisnąć na niebie«. [...]
Słow acki odcinał się swym krytykom w pojedynczych artykułach, ale dopiero pohulał sobie w Beniowskim [...]”.
10 Miciński być może ma tu na m yśli Fra Giovanni Angelico da Fiesole (1387— 1455), autora licznych fresków i obrazów głów nie o tem atyce religijnej, na których postacie ukazane są jako uduchowione, oderwane od spraw tego świata.
11 M iciński opiera się na którymś z wydań francuskich; nie sposób ustalić, na którym. W latach 1866—1882 ukazało się iah aż pięć.
12 J. G. B y r o n , Don Juan. Przekład E. P o r ę b o w i c z a . W arszawa 1885. Gdy w autografie brak lokalizacji, uzupełnia się ją, stosując system oznaczeń przy jęty przez M icińskiego (liczba rzymska w skazuje pieśń, arabska zaś strofę).
Na takim tle roztacza się obraz miłości H aidy i Don Żuana, m iłości — dziw nie w sw ym żarze spokojnej i czystej, dziw nie pro stej, p ierw o b y t- nej — a z ty m w szystkim poetycznej, ja k m ało k tó ra in n a na św iecie.
Chodzili sami... II, 184 185 194
Tony tej sym fonii cudnej rozbrzm iew ają jeszcze w pow ietrzu, gdy do latują z boku dzikie, straszliw e tony, w strząsające duszą i dające jej przeczucie czegoś straszliw ego, co się odegra za chw ilę. O błąkanie i m ę czarnie H aidy przechodzą trw ożne oczekiw anie, to coś szarpiącego uczu ciem ludzkim do w zdrygnięcia, do łez. A po tej traged ii — n a stę p u je scena w seraju, rozpalająca zm ysły ja k taniec nagiej bajad ery , a p otem rzeź Izm aiłu, rozpusta zwierzęca, g ru b a K atarzy ny , dalej w ykrochm alone postacie high life’u angielskiego...
Sceneria to olbrzym ia ja k św iat, k tórej b o h aterem je s t sam a n a tu ra . Rządzi ona w szystkim wszechw ładnie, a Don Żuan je s t tylko objaw em tego jej wszech w ładztw a. J e st to człow iek przeciętny, nie zaś ów m i tyczny w y u zdany Don Ż u an Tenorio, op ętan y szałem m iłosnym , uw o dzący przeszło 1000 niew iast w sw ym życiu.
To nie dem on go pobudza, to n a tu ra sam a upostaciow ana je st w ty m m łodym , ładnym , pełnym żądzy używ ania chłopcu 13. Nie pom aga p rze zorność w ychow ującej go m atki, św iątobliw o-obłudnej Inezji. W takiej atm osferze niby dobrego w ychow ania w y ra sta większość rozpustników — do dzisiaj.
Pierw szy jego rom ans z m ężatką kończy się skandalem . M atka czuła i troskliw a w ysyła go w podróż, w czasie której los nim rzuca jak piłką. On losu nie sta ra się zwalczyć, lecz zawsze dzięki sw ym n a tu ra ln y m po w abom i n a tu ra ln y m okolicznościom w y p ły w a na w ierzch. Je st to p ro to ty p Bel-Ami, ale bez podłości swego potom ka.
K ochanek sw ych nie zdradza nigdy, tylk o p rzyp adek pędzi go z k ra in y w krainę, a wszędzie zn ajd u je te sam e p raw a n a tu ry , odzyw ające się w swój zw ykły sposób — czy w sercu pro stej, uroczej H aidy, czy w d u szy tęskniącej za m iłością Julii, czy w pożądliwości G ulbiezy — żony sułtana, czy w ko kieterii zmysłowej księżnej Fitz Fulke...
W szędzie to samo — tylko tu słowa w ięcej, a tam m niej palące; tu więcej obnażenia, a tam więcej szat; tu możność i chęć używ ania bez żad nych osłon, a tam przepisy i konw enanse, nie tłum iące, ale p araw an ikiem przyzw oitości osłaniające ludzkie nam iętności.
13 Zob. K o t a r b i ń s k i , op. cit., s. 15—16: „bohater jest postacią zarysowaną subtelnie [...]. Nie ma [...] cech w ytrawnego mistrza w sztuce uwodzenia, energicz nego złoczyńcy, który nie zna w yrzutów stlmienia, nie boi się Boga ani szatana [...]. To arystokratyczny młodzieniaszek, czarujący, szalony, pełen świetnych zalet ze wnętrznych. [...] losam i [jego] kieruje jakaś fatalistyczna siła, która jest w łaściw ie niedostrzegalnym z pozoru działaniem praw przyrodzonych”.
Za czyny Don Ż u an a odpow iada nie on sam, ale in sty n k ta ludzkie i otoczenie. G dyby pob ył w A nglii dłużej — pow iada Taine — i on by się zm ienił, poszedłby do p arlam en tu , aby rozpraw iać o m oralności, i s ta ł b y się członkiem to w arzy stw a poskram iającego zepsucie.
Żaden poem at now oczesny nie m a w sobie ty le żywotności, kipiącej z każdej jego strofy, ty le śm iałego realizm u, nagiego ja k D anae R ubensa lu b Leda C orregia [!]; nie dziw, że ta potęga Byrońskiego sarkazm u, ta pew ność siebie jako jed n o stk i silnej, górującej n ad postaciam i poem atu, a z drugiej stro n y głębokość duszy pozbaw ionej ideałów, cierpiącej teraz napraw dę, bez udania, bez d rap erii — w szystko to niesłychanie now e i ożywcze — m usiało oddziałać w strząsająco n a twórczość Słowackiego.
W pływ n a [!] Don Ż uana n a oddzielne postacie czy sceny w B en io w
s k im — w ykażem y w dalszym ciągu, obecnie tylko zauw ażym y, iż m uza
Słow[ackiego] sta je się k rw istą i „p ełną kości” . Ju ż nie p łynie ona w n ad - obłocznych k rain a ch m arzeń, w dali od p y łu ziem skiego i pospolitości — w życiu i ludziach.
Chodzi ona po ziemi, p atrząc ludziom w tw arze i m ówiąc do nich ich w łasnym językiem . P raw d a, że nie palą się w niej nigdy płom ienie żądzy zm ysłowej i że w y ry w a się, ja k tylko może, w tęczowe przestw orza za lada obłokiem, k w iatem podolskim , sreb rn y m księżycem m inaretów .
I oto zasadniczy ry s w yró żn iający B eniow skiego od Don Żuana. W Don
Z[uanie] nad całym poem atem unosi się ołow iana chm u ra szyderstw a,
a n aw et cynizm u.
Ten w spaniały, czasem p atety czn y obrońca ludzkości i jej p raw po gw ałconych, w czasie tw o rzenia Don Żuana ju ż był p rzyjrzał się odw rot nej stro nie życia ludzkiego i doszedł do sm utnego przekonania, że ci, którzy chcą zwalczać ludzką obłudę, cynizm i głupotę, są naiw ni jak Don Kiszot — w ięc przyglądać się raczej woli bufonadzie ludzkiej, drw i ze Spodków i P łytk o n ó w 14 odgryw ających role bohaterów i królów , pod takim i królam i ja k Je rz y i ulubieńcam i opinii publicznej ja k W ellington... ż y ją społecz[ności] ludzkie... Co B yron szanuje? n au kę — ... poezję czy miłość... kobiety dla niego są... W ierzy w Boga, ale m u gorzko pogodzić się z istnieniem n a świecie podłości, usku tecznianych w im ię w spaniałych haseł... (Słowem, w poem acie ty m w y stęp u je przeciw w szystkim konw e nansom ludzkim.)
Takie rozczarow anie u n a tu r n am iętn y ch objaw ia się przez szyder stw o nad sobą i n ad w szystkim . Nie oszczędza się w tedy n aw et chw il n a j bardziej w zniosłych lu b trag iczn y ch w pojm ow aniu ludzkim . Rzuca się n a nie tony b arw jask raw ych, czasem ohydnych.
C zytanie listu m iłosnego rozpaczającej Ju lii — i w ym ioty, w strząsa jący grozą kanibalizm rozbitków i ocalenie najtłustszego, z powodu, iż
p rzed tem w K adyksie baw ił „i przez tra fu n e k od dam zbiorow y dostał p o d aru n ek ” [II, 11].
W śród rzezi n a ulicach Izm aiłu, gdzie ginie 38 tys. m ężnych obroń ców Islam u, gdzie krw i tyle, że m ogłaby zaspokoić całe stad a h ien i t y grysów — toczą się kalam b u ry i koncepta. V III, 132.
„G dy człow iek b łaznuje przez łzy — dowodzi to zatrucia jego w y o braźni” — pow iada Taine. „Ż yjąc ta k — m ożna być w ielkim , ale zdro w ym się nie je s t” .
B yron zdrow ym nie je st duchow o w D on Ż u a n ie; poem at te n w rę kach m iernej publiczności m ógłby stać się jad em sceptycyzm u i rozpu sty, lecz dla jedn o stek rozw iniętych duchow o będzie on zawsze genial nym w yrazem duszy, k tó ra o d arta została ze złudzeń. K to p atrzy n a G rabca w koronie i z berłem w ręk u i odda pokłon m ajestatow i królew skiem u, boleśnie zostanie zdziw ionym i w y b u ch n ie sarkazm em , gdy spo strzeże jego nicość, jego głupotę i jego zwierzęcość.
Jeśli zw ierzęta nie w zbudzają w nas zaskoczenia — to dlatego, że nie chodzą w k o tu rn ach i nie m ów ią o sferach P latońskich, lecz w prost są tylko — zw ierzętam i. Człowiek przeciętn y jest p rzeb ran y m G rabcem . J e st isto tą słabą i ograniczoną w sw ych czynach, jeśli p atrzeć się tylko n a jego czyny. Ale w ejdźm y głębiej do w n ę trz a — tam znajdziem y coś niezw ykłego, znajdziem y zawsze odrobinę złota, n aw et w śród kałuż. Z n aj dziem y zawsze coś nadzm ysłow ego i coś szczytnego. I ten p u n k t w idzenia jest p u n k tem w yjścia dla hum orystów w ro dzaju C ervantesa i Gogola, dla w szechstronnych znawców duszy ludzkiej, jak Szekspira i Goethego. Kto nie widzi tej gru dki złota, m usi iść za S w iftem i Leopardim .
B yron — przypom inający nieraz S w ifta w poglądzie n a ludzką n a turę, je st przecież w yższy od niego, bo m a szaloną, n a m ię tn ą tęskn o tę do czegoś wyższego, niepodobnego do życia na ziemi.
Słowacki — chociaż rozgoryczony n a ludzi — nie zw ątpił ani na chw ilę w wyższość przeznaczeń ludzkich. Chorobliw ość jego czasem o bja w iająca się w B enio w skim , jest w ypływ em nie rozczarow ania, ale n a d wrażliw ości i b rak u p u n k tu rów now agi duchow ej. Nie je st on w swej go ryczy w yuzdany, w sw ym sarkazm ie rozpustny. M uza jego nie staje się nigdy cyrkow ą dziew ką i nie obnaża kolan; pieśń jego nie w pad a nigdy w ton pijackiej burleski. On m a zawsze przed oczyma swój ideał podniosły i czysty, nie obrzuca go błotem i nie p rzestaje w niego w ierzyć, n aw et w tedy, gdy z piersi w y ry w a m u się jęk rozpaczy.
Gdy zm ienia to n w opow iadaniu, gdy w esoły i żartob liw y u stęp u je sm ętnem u lub podniosłem u — zdaje się nam , iż z wesołej ulicy lub m a jowego lasu w chodzim y do kościoła.
Pełno i u niego tęsknoty, bólów, w ą tp ie n ia — ale idąc za nim — bądźm y spokojni — nie w ejdziem y do m oralnej kałuży. G eniusz B y ron a w lał m u tylko zdrow ych soków do żył, ale nie skalał go w yu zda niem , nie z a tru ł pogardą dla w szystkiego, co ludzkie. Cześć m u za to
tym w iększa, iż pisał B eniow skiego w czasach, gdy H eine w k elnerkach w idział M adonny, a m iłość zestaw ił ze złym stanem żołądka 15.
W spom nieliśm y wyżej, że n a tw orzenie Beniow[skiego] obok Don Ż u -
ana w y w a rł w pływ i O rland Szalo n y A riosta. Szczególniej poeta włoski
ze sw ą fantastycznością nie um otyw ow aną, ze sw ym spokojem epika, z sy tuacjam i zm ysłow o-fantastycznym i — daje się w yczuć w po śm iert n ym ciągu B eniow skiego. Z tego m ożna wnioskować, że Don Żuana czy tał Słow acki pierw ej niż A riosta, a przynajm niej — że tego ostatniego odczytyw ał częściej podczas tw orzenia pieśni VI, VII i dalszych. Dlatego i m y trzy m am y się tego porządku, nie m ając zam iaru w ykazyw ać zależ ności Don Żuana od Orlanda. Przekraczałoby to ram y naszej pracy.
Nie m ożem y jed n ak pow strzym ać się od w ykazania, że niek tóre u s tę py z Orlanda w prost są przeniesione do Don Żuana, podobnie jak z nich obydw u czerpał Słowacki.
Np. scena w seraju pisan a je st n iechybnie pod w rażeniem XXV pieś ni, stro f 41, 42 itd. 16
J e st to może n ajbardziej zm ysłow e i sarkastyczne m iejsce w Arioście, gdzie opisana jest miłość pew nej królew ny do B radam anty, k tó ra w stro ju rycerskim w zięta jest za mężczyznę.
S karży się ona gorzko, ,,od okru tn ej zagrzana m iłości” : [XXV, 33— 34] 17
Zachw ycający obraz m iłości H aidy i Don Ż uana jest genialnie rozw i n iętym m otyw em z A riosta, gdzie Angelika, usposobieniem przypom ina jąca naiw ną, półdziką w y sp iark ę Byrona, w ypadkow o, spotyka rannego M edora, pielęgnuje go w chacie p u steln ik a i tam sama, dotąd obojętna dla ty lu sław nych rycerzy — rozkochuje się bez pam ięci i oddaje się bez zastrzeżeń M edorowi. Opis w yspy greckiej i jaskini, gdzie rozw ija się idylla Byrona, przypom ina żywo w yspę czarodziejki A lcyny oraz grotę, gdzie „używ ali w czasu” M edor i Angelika.
Ale z porów nania odpow iednich ustępów w idzim y od razu olbrzym ią przew agę po stronie B yrona, zarów no w realistycznym tra k to w a n iu po staci, głęboko filozoficznym podkładzie, ja k w tra k to w a n iu n a tu ry , k tó ra nie jest w Don Żuanie tylko fan tasty czn ą dekoracją, ale w szechogarnia jącym nas bytem , z k tó rym zw iązani jesteśm y całą sw ą istotą.
15 Najprawdopodobniej M iciński czytał Heinego w oryginale. Jedynym polskim (niekompletnym) przekładem Reisebilder, z którego ew entualnie mógłby korzystać, była edycja: H. H e i n e , W ybór pism. T. 2. Warszawa 1890.
16 L. A r i o s t o , Orland szalony. Wiersz [...]. W pieśniach XLVI. Przekładania P. K o c h a n o w s k i e g o . Dzieło pośm iertne aż do końca pieśni XXV doprowa dzone. [Wydał J. P r z y b y l s k i ] Т. 1—2. Kraków 1799. Za tym, że M iciński korzy stał z tego wydania, przem awia także fakt, iż nigdzie nie w ykroczył poza pieśń X X V.
17 Tu w rękopisie zostaw ione m iejsce na cytat, którego lokalizację podajem y (liczba rzymska wskazuje pieśń, liczba arabska zaś — strofę).
Ten pogląd now ożytny n a n a tu rę odbija się i u Słowackiego, k tó ry jed n a k rodzajem swej w yobraźni bardziej się zbliża do A riosta niż B y rona.
O sposobie swego p isania A riost pow iada: p atrz arkusz I, I I 18.
A riost m uzie swej pozw ala nieraz swawolić. Nie cofa się przed opi sam i najbardziej drastycznym i, a k alam b u ry jego są często w prost n ie przyzw oite. N iektóre za to sceny są trak to w an e niesłychanie subtelnie, pełne zmysłowości poetyckiej — i te odbiły się na B eniow skim .
Ale jeśli B yron i A riost użyczyli Słow ackiem u form y (w której nie chybnie przew yższa ich obydwu), jeśli od pierwszego przejął w p ierw szych pieśniach sarkazm i gorycz, od drugiego — su b teln ą ironię i sw a w olną fantastyczność, to całe tło, w szystkie postacie w zięte są z historii. (Zdaje się, iż pierw otn ie Słowacki m iał zam iar poetycznie przedstaw ić przygody M aurycego Beniowskiego, czerpiąc fak ty z jego pam iętników .)
W ybór czasów i osób, dotąd nie w prow adzonych przez nikogo do po ezji, dowodzi n iezm iernie trafn eg o zm ysłu poetyckiego u Słowackiego oraz patriotyzm u.
Ju ż b y ł się zm ienił od tego czasu, gdy rzucał słow a tw ard e i nie spraw iedliw e swej ojczyźnie — co n a w e t przekląć nie m a w ładzy — niew olnica. On, k tó ry kazał jej odrzucać precz tra d y c je — „te płachty ohydne, tę D ejan iry palącą koszulę” — sam zw raca się do trad y cji i chce pokazać: „prosty rom ans, polskie domy, pijące gardła, wąsy, psy, kon- tusze, a nade w szystko polskie szczere dusze” 19.
T rudno w ystaw ić sobie chw ilę w dziejach naszych bardziej poetyczną, bardziej w strząsającą tragizm em padającego n aro du i ud erzającą k o n tra stem postaci: półśw iętych, idealnych, ginących za ojczyznę, i rubasznych czerepów w czerw onych kontuszach i złotych pasach. A by na takiej w y żynie się utrzym ać, trzeba ta le n tu olbrzym iego — fantazji, k tó ra by m ogła odtw orzyć ówczesne tło dziejowe, i olbrzym iej intuicji, k tó ra by różnorodne — praw dziw ie szekspirow skie postacie — życiem natchnąć potrafiła. Słowacki w yw iązał się z tego zadania niepospolicie. Praw da, że kopalnię m iał przed sobą bogatą, ale m istrzow skiej trzeba ręki, żeby różnorodne stru n y w akord jed en zgodzić mogła.
Słowacki czuł w sobie tę siłę :
18 Jest to odesłanie do brulionu.
19 Zob. K o t a r b i ń s k i , op. cit., s. 281: „Wprawdzie niedawno w Agamemnonie huczał poeta przeciwko tradycji, ale w Beniowskim chce pokazać:
prosty romans, polskie domy, pijące gardła, w ąsy, psy, kontusze,
P óki Ikwa płynie [VI, w. 155]
Zakochany w śm iertelnej twarzy Ojczyzny [VI, w. 121—122] 20
chce rzucić jej obraz potężny, k rw ią dym iący św iętą, pełen m ęczeństw a i przeczuć długich, czekających ją jeszcze cierpień:
Dzisiaj podróżny [VI, w. 512]
Z am iar te n postaw ienia ojczyźnie pom nika na m iejscu jej bojów zro dził się, o ile się zdaje, dopiero w m iarę tw orzenia, gdy o garnięty zapa łem dla sp ra w y b ohaterów prostych, m ało znanych, a tak cierpieć um ie jących w ciszy, zapom niał o w szystkich swoich w łasnych, przejm ujących
bólach. i
H oryzonty olbrzym ie pochłonęły drobne czarne chm ury osobistej go ryczy; ję k w łasnego bólu rozpłynął się w jękach w yrżniętej szlachty i okrzykach dzikiej hajdam ackiej czerni.
P oeta w pośm iertny ch pieśniach w y stęp u je biały, sm ętny jak duch A nhellego, p atrzący n a k rew dym iącą dzieci i kobiet — i boleści ojczyzny czujący w swej piersi.
Na p oczątku p o em atu n astró j jest więcej osobisty, postać Beniow skiego i jego uczuć zajm u je pierw sze m iejsce. To rem iniscencja Byrona, jego nie zapom inającej o sobie ani n a chw ilę osobowości oraz postaci Don Żuana, kochliwego, o niezw ykłym zakresie uczuć egoistycznych m ło dzieniaszka.
Dlaczego p o eta obrał n a b o h a te ra postać drugorzędną, dlaczego nie wziął np. K azim ierza Puław skiego [!] i nie zrobił poem atu bohaterskiego? Może dla tej sam ej przyczyny, w y nikającej z tra fn ej in tu icji poetyckiej, k tó rą się pokiero w ał rów nież M ickiewicz, za p u n k t w yjścia dla swego eposu biorąc Tadeusza, chłopca dobrego, sym patycznego, dzielnego — ale niczym nad m ia rę przeciętn ą nie w ystępującego. Prof. Tarnow ski żywi słow a pełne u zn a n ia dla Ju liu sz a za takie tra k to w a n ie przedm iotu:
Gdyby się był zerw ał...21
Tło, podobnie ja k u M ickiewicza, jest tu w łaściw ym bohaterem . J a k 20 Oba cytaty (w edycji M ałeckiego należą one do pieśni VI, w Dziełach w s z y s t
kich włączone zostały do pieśni VIII b) zniekształcone; pierwszy fragm ent brzmi
u Słowackiego: „Lecz póki Ikwa ma rodzinna p łynie”, a drugi: „Dawna ojczyzno moja! o jak trudno / Zakochanemu w twej śm iertelnej twarzy”.
21 T a r n o w s k i , op. cit., s. 273: „Gdyby się był zerwał na poemat bohaterski na w ielk ie rozmiary, gdyby na przykład był w ziął za przedmiot konfederację samą, a za bohatera Kazim ierza Pułaskiego, może by nie był odpowiedział wymaganiom takiego homerycznego przedmiotu. Tymczasem dziwnym jakimś zm ysłem wiedziony, użył konfederackich bojów i zaburzeń za tło tylko; za bohatera wziął postać drugo rzędną, która nie koncentruje w sobie w szystkich dążeń i usiłow ań owej chwili, ale stoi z nimi w związku i pozwala ich dotknąć”.