• Nie Znaleziono Wyników

Kamera Polska. z. 11 (1932)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kamera Polska. z. 11 (1932)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

ZESZYT 11 1932 LISTOPAD

O R G A N L W O W S K I E G O T O W A R Z Y S T W A F O T O G R A F I C Z N E G O

0ROM FOTOKLUBli J. M. t. W KRAKOWIE

CZASOPISMO MIESIĘCZNE ILUSTROWANE, POŚWIĘCONE FOTOGRAFICE, FOTOGRAFII I GAŁĘZIOM POKREWNYM

Wychodzi we Lwowie

pod redakcją

J Ó Z E F A Ś W I T K O W S K I E G O nauczyciela Uniwersytetu we Lwowie

W ydawca:

LWOWSKIE TOWARZYSTWO FOTOGRAFICZNE

REDAKCJA: LWÓW, UL. ŚW. MARKA, 5.

Przedpłata z przesyłką pocztową kwartalnie zł. 3 —, półrocznie zł. 5.60, rocznie zł. 10’80 Zeszyt pojedynczy zł. I*—, z przesyłką zł. 1*15.

Przedpłatę przyjmuje Administracja: Lwów, św. Marka 5.

Konto P. K. O. Nr. 100.833 (Józef Świtkowski, Lwów).

(2)

LUMIERE

L U M I C H R O M E

b a r w o c z u ł a

p r z e c i w o d b l a s k o w a

w y s o k o c z u ł a ( 1 4 0 0 H & D ) d r o b n o z i a r n i s t a

zapewnia otrzymanie w zorow ych negatywów p r z ^ k i ^ ^

w czterech gradacjach miękki

normalny twardy

b a r d z o t w a r d y zapewnia otrzymanie wzorowych odbitek

z kaidego negatywy

NOWOŚCI błona

papier LUGDA

(3)

I.

< 5 * c Vo

Ą g c ^

Najm n iejsze z użycie m a t e r ja łu , d o s k o ­ n a ł y e fe k t o b r a z k a bez p o w ię k s z a n ia .

R o l l e i f l e x 6 x ó z T e s s a r e m o d zł. 4 6 0 . — D a l s z e s z c z e g ó ł y o m a w i a n o w a l u k s u s o w a b r o s z u r k a

F R A N K E & H E ID E C K E • B R A U N S C H W E IG

Jeneralna reprezentacja na Polskę: W a r s z a w a , C h m i e l n a A7al5,

SIUPLlSNir. fu

Najjaśniejszy

anastygmat zestawiany w handlu

Dokładny rysunek. Wielka plastyka.

TRZY Objektywy w JED N Y M !

Przykład na format 9 x 12 cm:

Patent niem. Dra Rudolpha. Cały objektyw «= F: 4,5 / 15,3 cm Katalog 83 sp. broszura: przednia połówka = F : 11 7 32 cm

„100 Kópfe = 1 Meinung“

gratis tylna połówka — F : 8 / 22 cm

Xt«rt.“ “ uuhe HUGO MEYER

&

Co, Gorlitz i|Schl.

(4)

(łają prawdziwe zadowolenie w pracy.

(5)

Nr. U

KAMERA POLSKA

LISTOPAD

VI SALON MIĘDZYNARODOWY W POLSCE.

W przeciwieństwie do innych naro­

dów kulturalnych, urządzających swe Salony Fotografiki stale w tych sa­

mych miastach każdego roku, w Pol­

sce Salony Międzynarodowe nie mają siedziby stałej, lecz odbywają się w in­

nem corocznie mieście, a to kolejno w Warszawie, Lwowie, Poznaniu i Wil­

nie. Pierwszy i piąty Salon miał miejsce w Warszawie, stąd na Lwów przypa­

dała kolej urządzenia drugiego (w r.

1928), a obecnie znów szóstego Salonu.

Nie odrazu Salony te dawały prze­

gląd najwybitniejszych dzieł fotografiki wszystkich narodów kulturalnych; — w przeciągu kilku lat jednak zdołały sobie Salony polskie zdobyć już opin- ję wystaw poważnych i dziś już do rzę­

du swych wystawców zaliczają wszyst­

kie niemal najświetniejsze nazwiska fo­

tografików świata.

Salon listopadowy we Lwowie zgromadził autorów zagranicznych bar­

dzo licznie (reprezentowanych jest 14 państw), a jakkolwiek niektóre narody mają na nim po jednym wystawcy — zapewne objaw wszechświatowego po­

łożenia gospodarczego — to jednak inne wystąpiły pokaźnie pod względem cyf­

rowym.

Najliczniej reprezentowane są z krajów obcych Stany Zjednoczone (10 autorów, Ol obrazów) z nazwiskami ta- kiemi, jak Gibbs. Peel, Koike, Thorek i inni. Nie jest to oczywiście przegląd całej twórczości fotograficznej amery­

kańskiej, ale pozwala wnioskować, że i w tym — artystycznie najmłodszym

— narodzie kulturalnym świata — sztu­

ka poważna i szczera zyskuje coraz trwalsze podstawy. Są tam jeszcze dzie­

cinne zamiłowania do kraciastości (Par- doe') i prądy z nowej rzeczowości (Langtot, Franklin), ale większość auto­

rów odczuwa już żywo pierwiastek ma­

lowniczy w motywach i umie go wy­

razić w swych pracach. Oryginalno­

ścią odbija od nich jedyny Kanadyj­

czyk (Cox) swymi subtelnymi trzema akiami i obrazkiem rodzajowym za­

konnic.

Anglję reprezentują nielicznie, lecz godnie, dwaj poważni fotograficy : Keighley i Douglas. Krajobrazy i ro­

dzaj pierwszego są przykładami naj­

szlachetniejszego romantyzmu, obrazy figuralne drugiego mają wytworność obok żywiołowej niemal energji.

Z Austrji brak nazwik najświetniej­

szych (Aschaucr, Kuhn), a jedyny jej reprezentant (Pexa) nie daje dzieł, z którychby można urobić sobie wyobra­

żenie o twórczości obecnej w tym kraju.

Licznie obesłała Salon republika czechosłowacka, dając rzeczy różne po­

ziomem, ale naogół poprawne. Do naj­

lepszych należy, obraz Spirzika „Athle- ten“ (jedno z pierwszorzędnych dzieł w Salonie) i Vojanea „Hiver“ (z dosko­

nalą wodą), do dobrych akt męski Spir­

zika. „Na wsi“ Padouka i mgła gru­

dniowa Kolbego; dziwnie odbijają od

(6)

L IS T O P A D 1932 MY. U 162

nich inne prace Spirzika, wykonane manjerą Quedenfeldta.

Francję reprezentuje tylko jeden autor (Sougez), którego prace — dość przeciętne zresztą — zwracają uwagę osobliwem wykonaniem (duże odbitki stykowe na bromie błyszczącym). Jed­

nego podobnież, ale bardzo poważnego, reprezentanta ma Hiszpanja. Jest nim Peydro, którego wszystkie trzy prace (dwa krajobrazy i rodzaj) należą do najlepszych w Salonie. „Pescador** (Ry­

bak) Mendesa, jedynego autora por­

tugalskiego, jest dobrym modelem, traf­

nie wyzyskanym przez twórcę, ale tra­

ci przez błędne objęcie.

Po jednym reprezentancie ma rów­

nież Holami ja i Niemcy; pierwszy o pracach różnej wartości, drugi typo­

wy dla obecnego wyjałowienia sztuki niemieckiej, która po „użyźnieniu1*

przez nową rzeczowość dochodzi tam do absurdu. Lepiej prezentuje się Szwaj­

caria, mimo że w pracach jej przed­

stawiciela widać jeszcze poranie się z techniką przetłoku.

Szereg krajów obcych w Salonie zamykają Jndje, reprezentowane przez dwóch autorów. Jeden (Nalawalla)pró­

buje z powodzeniem japońszczyzny o- bok problemów perspektywicznych;

drugi (Unwalla) ma prócz dwu prac mniejszej wartości jedną kapitalną („Advienne, qui pourra“).

Polska — mimo, że Jury nasza, w przeciwieństwie do francuskiej lub angielskiej, stosowała do prac „swoich**

miernik wyższy niż do „gości** —■ re­

prezentowana jest z natury rzeczy li- czebniej od zagranicy. Odnosi się to za­

równo do liczby autorów (52 na 29),- jak i do liczby prac w Salonie (11(>

na 89).

Ze stolicy obesłało Salon dziewię­

ciu autorów z pracami różnej war­

tości. Oprócz udatnych obrazków Ka­

mieńskiego (za jasne przedpole u „Źró­

dła“) mieszczą się tam doskonałe obra­

zy Łukowskiego (również za jasne przedpole we „Wenecji XX“), interesu­

jące studja Plater-Zyberka (najlepsza

„Wiosna** i „Górny Śląsk** z niepotrzeb­

nie krzywymi kominami; brak nato­

miast spokoju „Cmentarzykowi**) świet­

ny w ruchu pinczer Salowejczykówny, obok słabszego widoku Paryża i nic- zawsze szczęśliwie (,,Mgły“) obcięte studja nastrojów A. Sheybala. Nierów­

ny poziom mają prace Składanka: o- bok bardzo dobrego „Motywu z Alge- ru‘* i (szkicowo traktowanego) „Kazi­

mierza*' jest słabszy „Pejzaż** i za twar­

dy „W porcie**. Na równym natomiast poziomie stoją obrazy Wojciechowskie­

go. z których „Roztopy** celują świet­

ną perspektywą. Pyszną w typie „Apa- szkę“ dał w przetłoku barwnym Ory- nowski; nieco brudno natomiast wy­

padł śnieg w „Zimie** tegoż autora.

Do liczniej reprezentowanych miast Polski należy jeszcze Poznań i Krzemie­

niec. Pierwszy ma pięciu autorów: Cier- niaka z interesującem studjum tech­

niki gumowej, Cypriana z próbą nowej rzeczowości („Dachy**) i nieco niedba­

le potraktowaną „Rozmową**, jedynego na wystawie „Hóchheimerowca**: Gar- dulskiego z nastrojowym wysoce „Chry­

stusem**. udatnem „Podwórkiem** i nie­

co zbyt zieloną „Przystanią**, a wreszcie mistrza przetłoku: Wańskiego, który tym razem popróbował w gumie wydo­

bywać impresje plam barwnych.

Silne jest tętno życia fotograficzne­

go w Krzemieńcu, mieście zaledwo 20- tysięcznem. Impuls daje niestrudzony artysta S. Sheybal, który ma w Salonie wspaniały w nastroju „Poranek**, bar­

dzo dobrą kolorystycznie (guma dwu- barwna) „Jesień** i nieco twarde w pla­

mach „Na targu**: za ciemno natomiast wypadła „Płytka woda**. Dobre są pra­

ce Gronowskiego („Dworek** ma za du­

ży kąt obrazu), a Celarski oddał dobrze efekt mgły, do wyrażenia mroźności

(7)

KAM ERA PO L SK A

jednak potrzebny byłby zimniejszy ko­

loryt obrazu.

Z Krakowa było zalewie dwóch autorów: Bogacki z dobrze widzianym obrazkiem „Na progu chatv“ i opa- trzonemi już jako motyw „Brzozami", oraz Kowalski ze samotną „Ławecz­

ką". Dwóch podobnież miała Łódź re­

prezentantów: Jekimenko z przctłoka- mi barwnymi; z których najlepsza jest

„Para" („Montażowi" przydałoby się kilka centymetrów u dołu), i Rode z do­

skonałymi ,. „Nenufarami" dobrym

„Młynem" i nieco zbyt pozbawionym szczegółów „Szronem".

„Polski Misonne" Osterloff z Ra- domska. dał bardzo dobrze ujęty „Wą­

wóz" równie dobrą „Ciszę" (przydało­

by się przyćmienie przedpola) i popraw­

nie skomponowany „Obiad", wszystko niezwykle subtelne i malownicze.

„Studjum nocne" Miedniaka z Ka­

towic jest dobre w tonach, ma jednak za wiele świateł, co rozprasza uwagę widza. Buyko z Brześcia pokusił się o powtórzenie oklepanego tematu brzóz i zdołał nim jeszcze zainteresować. Nie­

równej wartości są prace Paschalskie- go z Radomia; obok dobrej „Mgły"

i świetnej perspektywy w „Promie­

niach" dał równie dobrą, ale źle obcię­

tą „Ciszę nocną" i niezdecydowany

„Zmierzch". Schabenbeck z Zakopane­

go dal świetny w podobieństwie i dobry w kolorycie portret Dederki, oraz słab­

szy (w perspektywie) „Mur cmentar­

ny". Jedyny — bo Fotoklub Wileński solidarnie wstrzymał się od udziału w Salonie Wilnianin, Jurkowlaniec, dał traktowany z humorem konterfekt

„Zalanego gościa".

Lwowianie — mimo, że Salon od­

bywał się w „ich", mieście — nie do­

równali liczebnie autorom reszty miast polskich, jest ich bowiem 24 na 28 po- zalwowskich.

„Studjum 111" Baworowskiego zna­

mionuje zdolność artystycznego ujmo­

1 63 wania wycinków natury. Bednarcz.uk dał obok dobrego pejzażu, dwa studja figuralne, wykraczające techniką (fo- loryt) poza ramy sztuki fotograficznej.

Bardzo malownicza jest „Zadymka"

Diamandówny, dobra lecz przytłoczona otoczeniem „Krzysia", a słabsze „Da­

chy" tej autorki. Ereyberger dał nad­

naturalnych rozmiarów głowę „Sługi bóżniczego" r podobnież wielką „Hand­

larkę".

Po przerwie kilkuletniej wziął u- dział w Salonie Groer. Z jego przetło- ków barwnych należy do najlepszych

„Ostrożna" i „Canal morte"; równie dobre byłoby „Rialto", gdyby jasna pla­

ma po lewej miała pewien rysunek.

Dobrą impresją barwną jest miękki w konturach „Motyl"; nie dorównywa­

ją. mu jednak „Zielone winogrona".

Z dwu prac Haczewskiego „Stra­

cony kraj" zdobił już kiedyś ścianę wystawową we Lwowie. Dobry gra­

ficznie, chociaż za ciężki u góry, jest

„Czerwonogród" 11 uberów; „Tryptyk"

natomiast nie mieści w swych trzech częściach treści samoistnej.

„Noc" Kuczyńskiego jest najlep­

szym może pod względem walorów to­

nalnych motywem nocnym w Salonie;

światła bowiem świecą tam naprawdę.

Słabszy co do walorów i niespokojny w plamach jest „Zaułek".

Nowym, i to wybitnym, talentem okazał się Krystek, którego oba kraj­

obrazy tatrzańskie należą do najlep­

szych w Salonie okazów fotografiki barwnej. Mehrer dał w swem studjum portretowem „Oczy" reminiscencję pra­

cy Mierzeckiej pod tym samym tytu­

łem. znanej z wystawy dawniejszej, ale lepiej obciętej. „Studjum nocne" Mied­

niaka jest dobre w tonach, ale rozpra­

sza uwagę mnogością świateł.

Tytuły „na wyrost" dobiera do swych, bardzo dobrych zresztą, obra­

zów Mierzecka. „Studjum morskie" jest tylko wycinkiem pokładu okrętowego;

(8)

164 L IS T O P A D 1932 U 1i

„Si vis paeem“.... przedstawia jeden za­

ledwie krążownik, a „Wszystko stra­

cone" — najlepsza z jej prac — wy­

raża raczej stanowczość, niż zwątpie­

nie, pochylenie bowiem postaci wprzód może być zwykłą pozycją modelki.

„Skarbonka" Oblasa jest trudnym lematem (cztery świece), zwłaszcza, że światło dzienne czyni płomienie świec nikłymi. Trafnie zastosował charakter rysunkowy Pileer w swym „Lesie".

Podhalicz próbuje wyrazić nastrój nocny w swym „Placu Bernardyńsk m"

łamie się jednak z trudnościami jaskra­

wego oświetlenia. Z dwu prac Rudkow­

skiego lepszy jest „Brzeg morza" (dobre w tonie sylwety), podczas gdy „Samotna łódź" wymagałaby tonów najsilniej­

szych w obrazie.

Wielokierunkowym jest w swej twórczości Romer. Obok dwóch dob­

rych portretów dał kapitalną w cha­

rakterystyce „Zamieć" i dwa akty: je­

den przypominający Drtikola wprowa­

dzeniem pierwiastków fonnistyeznych.

ale przewyższający mistrza czeskiego zastosowaniem izohelji, która nietylko otoczenie modelki, lecz i jej ciało roz­

kłada na plamy różnotonowe, — i dru­

gi o miękkich przejściach tonów, do­

skonale wydobytych w techmce przetło- kowej. Przejścia podobnie miękkie, uzy­

skane opornem zwykle światłem sztucz- nem. ma akt Scherffa (nieco za nisko obcięty).

Prace Weissa („Pod Bernardyna­

mi") i Wiesenberga („Fala") należą do rzędu trafnie ujętych wycinków natury;

„Portret" Wistowej jest jednem z nie­

licznych w Salonie studjów oświetle­

nia bezpośredniego, a jej „Zaułek" pora się, podobnie jak prace innych auto­

rów z trudnościami uchwycenia w na­

strojach nocnych tonu właściwego.

Poza konkursem mieszczą się w Sa­

lonie obrazy Bieniawskiego, a to dosko­

nały „Pater familias", studjum rąk, o- raz dwa słoneczne krajobrazy: jeden

z nieco pustemi światłami, drugi ze za jasnemi w tonach i drobnemi w roz­

miarach figurkami ludzkiemi. Ponadto dał ten artysta kompozycję wspólną z Mikolaschem; kule z cynfolji, pla­

stycznie oświetlone i świetnie scharak­

teryzowane co do materjału w techni­

ce gumowej.

Rzecz prosta, że wszystkie obrazy, pomieszczone na wystawie, wykazywa­

ły niepoślednie walory artystyczne, zwłaszcza że Jury stosowała do prac polskich wymagania wyższe, niż do za- krajowych; stąd też wymienione wy­

żej przy omawianiu niektórych obra­

zów usterki mają być tylko zróżnico­

waniem poszczególnych prac pomiędzy sobą, ale nie przypisywaniem im ni­

skiego poziomu.

Polacy słusznie mogą być dumni ze swego udziału w Salonie. Wykazali nim, że pod każdym względem dorów­

nywają fotografikom innych narodów kulturalnych, nawet przewyższają licz­

ne kraje bogactwem inwencji artysty­

cznej. rozmachem twórczym i świe­

żością pomysłów. Górują ponadto do­

brym smakiem; dziwactw bowiem, mo­

tywów drobnostkowych i pomysłów niesmacznych niema w dziale polskim prawie zupełnie.

Ten odwrót ku dobremu smakowi oil haseł „nowej rzeczowości" i „nowej estetyki" objawia się zresztą także we większości prac autorów zagranicznych.

Nawet Ameryka, nie posiadająca żad­

nych niemal tradycyj kulturalnych w sztuce, okazuje w tym kierunku po­

stęp wyraźny; a tern wybitniej wido­

czny jest ten odwrót w pracach innych krajów.

Jeżeli idzie o dziedzinę pejzażu, lo przeważa w niej krajobraz romantycz­

ny i — rzadziej — heroiczny; w dzie­

dzinie figuralnej występują problemy oświetleniowe, charakterystyka wyrazu, malowniczość pozy; architektura po­

dobnież wyzyskuje romantyzm lub mo-

(9)
(10)

Górny Śląsk. Plater- Zyberk.

(11)

KA M ERA P O L S K A 165

numentalność w ujęciu, a coraz rzad­

sze są w niej „rzeczowo” traktowane dachy lub mury same dla siebie.

Tak głośna do niedawna „nowa rze­

czowość” zanika zupełnie, i to nietyl- ko w Salonach innych krajów, co ze smutkiem stwierdzają ich „postępowi”

sprawozdawcy, lecz także w Salonie lwowskim, gdzie okazy tego kierunku możnaby zliczyć na palcach jednej rę­

ki. Wzrasta natomiast liczebność mo­

tywów nocnych, a więc znowu cha­

rakterystyczny powrót do romantyzmu, który zwolennicy ciągłych nowości chcą przynajmniej anabaptyzować nazwą

„neorom autyzmu”.

Mnożą się podobnież prace w dzie­

dzinie aktu, i to aktu dobrego, bez dziwactw w pozie lub oświetleniu. Prze­

ważnie są to jeszcze akty we wnętrzach;

rozwój sportów jednak pozwala się spo­

dziewać. że w przyszłości liczniejsze bę­

dą także akty w przyrodzie. Jako po­

wrót do estetyki zanotować należy nie­

mal zupełny brak motywów w szybkim ruchu, mimo że motywów takich spor­

ty dostarczają w obfitości i że współ­

czesna aparatura fotograficzna dozwala chwytać je w drobnym ułamku sekun­

dy. Pozy ludzi i zwierząt w ruchu gwałtownym bywają zazwyczaj mało estetyczne, a dla oka ludzkiego wy­

dają się wprost nieprawdziwemi; ruch szybki zresztą przeciwny jest zasadni­

czo statycznemu charakterowi każ­

dego obrazu, jeżeli przedstawia go po­

za z techniczną wyrazistością.

Bardzo skąpo reprezentowana jest w Salonie dziedzina martwej natury.

Powodem być może dezorjentacja, po­

chodząca z niedawnego panoszenia się nowej rzeczowości, której martwa na­

tura dostarczała najłatwiejszych tema­

tów; może zatem twórcy wprost oba­

wiają się obierać temat ,tak zdyskre­

dytowany obrazami „nowej estetyki”.

Spodziewać się jednak należy, że może już w najbliższej przyszłości studja w dziedzinie martwej natury wydadzą liczniejsze owoce; jest to bowiem dzie­

dzina, w której rozwiązywanie proble­

mów kompozycyjnych bywa bardzo wdzięczne i bardzo kształcące.

lak więc VI. Salon Międzynaro­

dowy we Lwowie był nietylko wysoce wartościowy pod względem artystycz­

nym, lecz także był objawem przeżyeia się niektórych głośnych haseł w sztu­

ce, żądających coś nowego za wszel­

ką cenę. nawet za cenę estetyki. Że to żądanie nowości nie jest cechą istotną czasów obecny cli, dowodziła frekwen­

cja widzów w Salonie, frekwencja tak niesłychanie liczna, że usuwała w cień zarówno dwie poprzednie wystawy fo­

tograficzne w tym roku, jak i wysta­

wy innych sztuk plastycznych (z wy­

jątkiem wystawy Wittiga).

Fotografja jako sztuka znajduje się wobec swych siostrzyc w położeniu o tyle szczśliwem, że na dzieła jej moż­

na w każdym razie... patrzeć, patrzeć jeżeli nie ze zachwytem lub zajęciem, to przynajmniej obojętnie. Stąd też tłu­

mu zwiedzały Salon, bo były pewne, że tam przynajmniej będzie można patrzeć spokojnie, bez powątpiewania we wła­

sny zdrowy rozsądek.

J. Switkowski F. K. P.

WIEK CHROMIANÓW WE FOTOGRAFJI

W początkach ubiegłego stulecia wybitną światłoczułość w połączeniu słynny chemik Mungo Ponton odkrył, z jakąkolwiek materją organiczną, że sole kwasu chromowego uzyskują Wynalazca w roku 1339 tak pisze

(12)

166 L IS T O P A D 1932 Nr. 11

o swojem odkryciu: „jeżeli ćwiartkę papieru naczulimy roztworem dwu­

chromianu. wysuszymy i wystawimy na działanie promieni słonecznych, a część zakryjemy jakimś przedmiotem, wtedy reszta szybko ściemnieje a miejsce za­

kryte pozostanie jasną sylwetą na ciem­

no brunatnem tle. Zanurzmy tę kopję w czystej wodzie, a dwuchromian z miejsc naświetlonych szybko się wy­

płucze, reszta zaś utrwali, pozostawia­

jąc ściemnienie papieru o dostatecz­

nej trwałości'1...

Z chwilą kiedy fotografja za pomo­

cą Maddox‘a uzyskała negatyw przeź­

roczysty, wynalazek ten nabrał więk­

szego znaczenia i wtedy Ponton wystę­

puje z ulepszonym sposobem uzyski­

wania pozytywów, polecając swoje pier­

wotne kopje chromianowe kąpać w roz­

tworach Soli żelazowych, gdzie nabiera­

ją barw od brunatnej do ciemno czer­

wonej.

W kilka lat później Fox Talbot wy­

jaśnia przebieg reakcji chemicznej w kopjach Pontonu, polegającej jak wiadomo na utlenianiu dwuchromia­

nem ciała organicznego i tworzeniu się stąd brunatnego llenku chromowego.

Nowe własności dwuchromianu od­

krywa następnie Talbot w 1852 r. i o- pracowuje sposób otrzymywania od­

bitek fotograficznych na podstawie swe­

go spostrzeżenia, że guma, żelatyna, czy inny koloid, w połączeniu z dwuchro­

mianami stają się pod wpływem świa­

tła nierozpuszczalne we wodzie.

Fotografja z tej zasady zyskała trzy sposoby, polegające na różnych stop­

niach zgarbowania koloidów.

Pierwszy wymaga takiego zgarbo­

wania warstewki, aby w jasnych miejs­

cach obrazka zachowała zupełną roz­

puszczalność. odsłaniając czysty papier.

(Guma. pigment).

Drugi doprowadza warstewkę do pewnego rodzaju kleistości, obrazowo mniej lub więcej wybitnej, która ma

za zadanie wchłonąć w siebie rozpylany barwik, dający się z miejsc zgarbowa- nych łatwo ususnąć, reszta zaś zatrzy­

ma pył barwika, dając po wyschnięciu obrazki o bogatych szczegółach i miłej powierzchni. Wynalazcą powstałych na tej zasadzie technik jak: antrakotypja, burri-druk i in., jest A. Sobacchi (1879), z których później powstała znana re- zynotypja prof. Rudolfa Namiasa (1905).

Trzeci wreszcie, z warstwą najsil­

niej uodpornioną na niezawsze deli­

katne nakładanie barwika, daje reljew złożony z miejsc mniej lub więcej na- siąkłych wodą, które odtrącą (światła) lub przyjmą (cienie) barwik nakłada­

ny w postaci farb tłustych czy anilino­

wych (olej. negrografja, pinatypja).

Pierwszym, który na tle teorji Tal­

botu stosuje warstewkę z żelatyny, bar­

wika i dwuchromianu, i na niej uzy­

skuje kopje pigmentowe, jest A. L.

Poitevin (1855); gubią one jednak wszystkie półtony wskutek (jak wykry­

wa Abbe Laborde) dość grubej war­

stwy żelatyny z barwikiem, której świa­

tło nie może przeniknąć do głębi zwła­

szcza z pod ciemnych partyj negatywu i dlatego spód warstewki, niezgarbowa- ny, rozpuszcza się łatwo w czasie wy­

woływania. porywając za sobą górę wraz ze wszystkiemi subtelnościami o- brazka.

John Pouncy w roku 1858 słusznie zauważa, iż guma arabska, jako znacz­

nie cieńsza warstwą od żelatyny, łatwiej zatrzyma na papierze subtelności o- brazka i rzeczywiście w kopjach swych, sporządzonych z gumy, węgla sproszko­

wanego i dwuchromianu, wystawio­

nych w Royal Photographic Soeiety w Londynie, uzyskuje półtony; mimo to prace te nie spotykają się z uzna­

niem. na jakie te pierwowzory gumy bezwzględnie zasługiwały.

Tymczasem powodzenie zyskała te­

chnika pigmentowa, zwłaszcza po wy­

nalazku J. W. Swana (1864) umożli­

(13)

KAM ERA P O L S K A

wiającym przenoszenie warstwy na in­

ne podłoże, a po wprowadzeniu przez J. R. Johnsona (1869) podwójnego prze­

noszenia, technika ta staje na wyżynie i we formie, w jakiej do dziś niezmie­

niona pozostała.

Dochodzimy w końcu do najhar­

dziej /.garbowanych warstewek żelaty­

ny. z których pochodzi olej, znany już i opisany w „Phot. Korrespondenz"

w 1866 roku. gdzie fotograf wiedeński Emanuel Mariot gorąco nawoływał do zajęcia się tą techniką, znaną już daw­

niej w światłodruku; jednak dopiero (1. H. H. Rawllins (190L wprowadził olej jako nową, o wielkich możliwoś­

ciach artystycznych, technikę pozyty­

wową.

Na negatywnej matrycy olejowej stwarza Leon Didier (1908) pinatypję, w miejsce farb tłustych stosując spe­

cjalnie farby anilinowe metodą przesią­

kania; wreszcie na spostrzeżeniu Mario- na (1873). że z warstewki po skopjo- waniu zetkniętej z papierem pigmento­

wym. garbujące działanie dwuchromia­

nu przenosi się na pigment, buduje Tomasz Manty nowy sposób: ozotypję (1899) z której wywodzą się dwie dal­

sze techniki chromianowe, ozobrom- ja (T. Manly 1905) i pokrewne carbro (H. F. Farmer 1919).

O gumie od czasów ,1. Pouncy‘ego nie było nic wiadomo, bo długi czas po­

167

zostawiała wolne drogi rozwojowe in­

nym technikom, a dopiero w 1896 r.

zostaje na nowo odkrytą przez V. Ar- tigue‘a. który produkował nawet pa­

pier gumowy własnego pomysłu pod nazwą Charbon Velours. Do wzrostu popularności gumy przyczynili się w największym stopniu fotograficy z A.

H. WaU‘em na czele. Technika gumowa przez Francję (Demachy) dotarła do Wiednia, gdzie „Trójlistek“ wiedeński (J. Watzek. U. Kfihn i H. Henneberg) znajduje bardzo podatny materjał dla swych prac artystycznych, a spostrze­

żenie Henneberga o możliwości stoso­

wania kilku warstw stawiał odrazu gu­

mę p o n a d innemi technikami po­

zytywowemu

Z nowszych badań technik chro­

mianowych. to ciekawe eksperymenty, by dwuchromian zastąpić crylrozyną, którą naczulony papier posiada trwa­

łość kilkumiesięczną; jednak i ona wy­

kazuje pewne wady, zwłaszcza, że przy kopjowaniu na warstwie pigmentowej, wilgotnieje, dlatego między warstwę a negatyw, należałoby podkładać czystą błonę celuloidową.

Oto. w skrócie historycznym, stu­

letnia praca na jednym, zdawałoby się drobnym, odcinku.

Konrad Hoffman.

POPRAWIANIE NEGATYWÓW

Zdjęcia za długo naświetlone wy­

woływać należy dopóty, aż na odwrot­

nej (szklanej) stronie negatywu widać będzie obraz wyraźny. Po utrwaleniu negatyw jest wprawdzie bardzo gęsty (nieprzejrzysty), ale ma jednak zróżni­

cowanie tonów; lo znaczy, że są na nim miejsca jaśniejsze i ciemniejsze.

Gdybyśmy natomiast — jak to często

czynią początkujący przerwali wy­

woływanie zaraz, gdy tylko powierzch­

nia negatywu ściemnieje, to wołacz nic miałby czasu działać w głąb warstewki żelatynowej i po utrwaleniu otrzyma­

libyśmy wszystkie miejsca niemal jed­

nakowo szare, ze slabem tylko zróż­

nicowaniem tonów.

Długie wywoływanie jest zatem Ko­

(14)

168 U S T O P A D 1932 Nr. 11

nieczne (jeżeli zdjęcie było prześwie­

tlone). aby otrzymać na negatywie naj­

gęstszy i najgrubszy osad srebra w miejscach, odpowiadających przed­

miotom jasnym, mniej srebra w pół-

Aby ten osłabiacz działał rzeczy­

wiście jak hebel, zestrugujący nadmiar srebra u góry negatywu, należy mu ułatwiać działanie na powierzchnię, a utrudniać wnikanie w głąb żelatyny.

cieniach, a najmniej w cieniach przed­

miotu. Taki negatyw będzie wyglądał w przekroju tak, jak w rozmiarach przesadnych wyobrażone jest na le­

wej połowie ryciny.

Wywoływacz zaczął działać od gó­

ry na warstewkę emulsji, zaczernił za­

tem całą jej powierzchnię, a po dluż- szem działaniu zaczął wsiąkać w głąb żelatyny i strącać srebra tern więcej, im silniejsze światło świeciło na dane miejsce negatywu. Cały zatem strąt sre­

browy wygląda, jak krajobraz górski ze szczytami (światła) i wklęsłościa­

mi (cienie).

Jednak nawet we wklęsłościach jest serbra za dużo. wobec czego negatyw jest bardzo „ciężki", nieprzejrzysty, wy­

maga długiego naświetlania w kopjo- waniu stykowem, a jeszcze dłuższego w powiększaniu. Aby go uczynić „lżej­

szym" (przejrzystszym), należałoby u- sunąć całą górną część strąlu srebro­

wego. leżącą tuż pod powierzchnią war­

stewki żelatynowej; poprostu zh eb Io­

w a ć ją równomiernie, jak deskę zbyt grubą.

Do takiego zheblowywania służy dawno znany o s ł a b i a c z f a r m e r o w - ski. składający się z 1 g żelazicjanku potasowego i 10 g tiosiarczanu sodo­

wego na 100 ccm wody.

Na nic nie przydałoby się stosować go na negatyw świeżo z wody wyjęty, gdy żelatyna jest rozmiękła; negatyw mu­

si być suchy, a ponadto dobrze jest zgarbować go poprzednio (formaliną, lub ałunem chromowym) i wysuszyć*).

Gdy osłabiacz farmerowski zestru- że górną warstewkę strąlu srebrowe­

go, przekrój negatywu wygląda tak, jak na górnej rycinie (t) z prawej stro­

ny. Strąt srebrowy znajduje się w głę­

bi warstewski żelatynowej, a nad nim i pod nim jest tylko czysta żelatyna. Ne­

gatyw ma już cienie przejrzyste, a w światłach jest gęsty dostatecznie, cza­

sem nawet za mocno.

Jeżeliby kontrasty negatywu okaza­

ły się po lakiem zheblowaniu zady­

mienia za duże, wtedy należy je obni­

żyć czyli „zmiękczyć" do stopnia, przedstawionego w dolnej części (2) ry­

ciny z prawej strony. Odbywa się to przez zabieg, zwany „chlorowaniem"

negatywu, a polegający na tern, że strąt srebrowy na nim zamienia się na chlorek (lub bromek) srebra i wy­

wołuje się go ponownie, ale tylko tak

*) Tu tkwi powód, dlaczego ten osłabiacz działa całkiem inaczej na odbitki papierowe, niiż na negatywy szklane; działa z dwu stron równocześnie (przez żelatynę i przez papier), zatem nie zheblowuje, lecz nagryza jednolicie,

(15)

KA M ERA P O L S K A

krótko, aby w głębi warstewki pozostał jeszcze niestrącony chlorek srebrowy, który następnie, jako już niepotrzebny, usuwa się utrwalaczem.

W tym celu zanurza się negatyw (suchy lub mokry do roztworu 5 g siarczanu miedzi i 5 g soli kuchennej (lub 5 g bromku potasowego) na 100 ccm wody. Gdy po kilku minutach cały strat srebrowy — także po stronie szkla­

nej — zupełnie zbieleje (wskutek utwo­

rzenia się chlorku, względnie bromku srebrowego), opłakuje się negatyw kil­

kakrotnie wodą i (w pełnem świetle dziennem) wkłada się go do wywo­

ływacza (dowolnego). Kołysząc miską, śledzi się uważnie postęp wywoływa­

nia; co pewien czas wyjmuje się nega­

tyw z płynu i patrzy nań do światła a- by stwierdzić, czy kontrasty są już do­

stateczne. Uwzględnić należy przytem że po utrwaleniu negatyw będzie przej­

rzystszy. a więc wołać go należy nieco dłużej, niż potrzeba. Pewną pomocą w ocenianiu jest spoglądanie na ne­

gatyw od strony szklą; gdy już tyl­

ko gdzieniegdzie widać miejsca białawe, należy negatyw opłukać i przenieść do utrwalacza. Po 10 minutach następuje zwykłe płukanie i suszenie negatywu.

Chlorowanie jest ponadto jedynym sposobem usunięcia odblasków z ne­

gatywu. Wróćmy jeszcze do pierwotnej

169

ryciny w lewej połowie. Odblask po­

wstaje przez to, że w miejscach bardzo jasnych światło podczas zdjęcia prze­

nika przez całą warstewkę emulsji, przechodzi przez szkło, odbija się od jego dolnej (tylnej) powierzchni — pod kątem równym kątowi padania i wraca ze szkła na emulsję; ale wra­

ca na nią od spodu

Gdy następniee wywołujemy zdję­

cie bardzo długo, działanie wołacza do­

chodzi aż do dna warstewki żelaty­

nowej. wskutek czego pojawi się czar­

ny strąt srebrowy także w miejscu, gdzie padło światło odblaskowe (mała czarna wysepka na prawo od promienia światła).

Jasne jest. że osłabiacz farmerowski na nic się tu nie przyda, gdyż musiał­

by zniszczyć cały strąt srebrowy ne­

gatywu nim dotarłby aż do dna war­

stewki. Chlorowaniem natomiast można odblask ususnąć doszczętnie, gdy po chlorowaniu wywołuje się negatyw po­

nownie tylko dopóty, dopóki od stro­

ny szkła są jeszcze widoczne białe miej­

sca odblasku. Skoro w tejże chwili przerwiemy wywoływanie i negatyw włożymy do utrwalacza, zniknie w nim zupełnie wszelki ślad odblasku. Efekt będzie taki. jak go przedstawia dolna (21 połowa ryciny z prawej strony.

I/iż. L. Brzozowski.

PRECZ Z BROMKIEM POTASU !

Bywa tak nietylko z „jajkiem Ko­

lumba" lecz i z innemi rzeczami, że każdy wie o nich bardzo dobrze, ale ich nikt nie stosuje; dopiero, gdy znaj­

dzie się ktoś, kto pokaże, że coś moż­

na zrobić także inaczej, wtedy każdy myśli z zakłopotaniem:

— „Że też ja na to nie wpadłem".

Tak samo ma się rzecz i z brom­

kiem potasu. Od czasów, gdy dawna alchemja przedzierzgnęła się w chemję w znaczeniu nowoczesnem, wiadomo było, że chlorki, bromki i jodki zacho­

wują się bardzo podobnie w swem od­

działywaniu na inne związki chemiczne.

Mimo to jednak każdy fotografujący

— nawet wykształcony chemicznie jeżeli miał w przepisie na wywoływacz

(16)

170 L IS T O P A D 1932 Nr. 11

napisane: „tyle a tyle bromku potasu11, odkładał do następnego dnia pracę, gdy brakło mu w domu bromku po­

tasu, a sklepy już były zamknięte.

Od lat dwudziestu znany jest w lite- leraturze mój przepis na garbik bromo- lejowy z chlorkiem sodu zamiast brom­

ku potasu; od lal kilku daję chlorek sodu do wywoływacza, gdy robię od­

bitki na papierach gazowych, ale do­

tychczas nikomu — mnie także nie przyszło na myśl zastosować również do płyt chlorek zamiast bromku. Może nie tak nie przyszło mi to na myśl, jak raczej brakło mi czasu do sprawdze­

nia tego doświadczalnie.

Dopiero niedawno zabrałem się do prób porównawczych, a te oczy­

wiście — potwierdziły słuszność rozu­

mowania myślowego. Jeżeli chlorki za­

chowują się podobnie jak bromki, to chlorek sodowy powstrzymuje działa­

nie wywoływacza tak samo, jak bromek potasowy.

Teoretycznie są bez wątpienia pew­

ne różnice w działaniu, a w sporządza­

niu emulsyj fotograficznych n. p. róż­

nice te są bardzo wybitne i w praktyce.

W zastosowaniu jednak do wywoływa­

cza — i do niektórych innych celów

— bromek potasu da się doskonale za­

stąpić chlorkiem sodu, czyli zwyczaj­

ną solą kuchenną, używaną do potraw.

Badania podjąłem zrazu przez na­

świetlanie jednakowe kilku płyt tej sa­

mej emulsji i wywoływanie przez czas jednakowo długi w trzech wanienkach, z których jedna zawierała wywoły­

wacz bez dodatków, druga z dodatkiem 1 g bromku potasu, a trzecia z do­

datkiem t g soli kuchennej na 100 ccm roztworu.

Potem powtórzyłem próby, naświe­

tlając płyty pod klinem szarym w sen- zytometrze Edera-Hechta i wywołując je jak wyżej, a wreszcie podjąłem pró­

by porównawcze z papierami bromo­

wymi i gazowymi.

Okazało się we wszystkich wypad­

kach. że działanie chlorku sodowego jest praktycznie takie samo, jak dzia­

łanie bromku potasowego; próbki, wy­

woływane z bromkiem, nie dadzą się odróżnić od próbek z chlorkiem wywo­

ływanych. Z tego wynika reguła prak­

tyczna :

W każdym przepisie na wywoły­

wacz. czyto do płyt, czy do papierów;

m o ż n a b r o m e k p o t a s u z a s t ą p i ć r ó w n ą i l o ś c i ą c h l o r k u s o d u (so­

li kuchennej).

Ponadto można bromek zastąpić chlorkiem w bardzo wielu innych może nawet we wszystkich — wypad­

kach praktyki fotograficznej, i tak:

Roztwór z żelazicjankiem potasu, wybielający odbitki przed sepjowanieni, zawierać może chlorek sodowy zamiast bromku potasu. Osłabiacz ze siarcza­

nem miedzi, który zmiękcza kontrasty, może zawierać sól kuchenną zamiast bromku potasu. Roztwór ozonujący do techniki Carbro (żelaziejanek i dwu­

chromian) można złożyć równie dobrze z bromkiem, jak z chlorkiem.

Precz zatem z bromkiem potasu;

we wszystkich roztworach zastąpi go sól kuchenna, znacznie tańsza od brom­

ku i będąca zawsze po ręką — nawet w mieszkaniu kawalerskiem.

./. Sivilkoivski.

F. K. P.

(17)

K A M ERA PO L SK A 171

JAK WYWOŁYWAĆ?

Małe formaty kamer rozpowszech­

niaj;! się coraz bardziej, a równolegle z tern powstają różne przyrządy do me­

chanicznego wywoływania zdjęć na bło­

nach wstęgowych. Takie wywoływanie bez patrzenia na negatyw, a zatem je­

dynie „według czasu“. jest wprost sprzeczne ze wskazówkami w podręcz­

nikach fotograficznych, zalecającemi kontrolowanie negatywu i dostrajanie wywoływacza do różnych naświetleń.

Sprawą tą zajmuje się dr. Luppo- Cramer na łamach czasopisma „Photo- graphisehe Rundschau" (Nr. 19, z r.

1932), przytaczając zdania młodszych autorów o zbędności wywoływania in- dywidua'nego Frerk. Km mermann), po­

czerń pisze;

„Kto, jak ja, przez całe niemal ży­

cie sam sporządza! płyty fotograficzne, ten wie oczywiście, że w tej dziedzinie, zwłaszcza co do rozpiętości naświetleń, zdziałano bardzo wiele, ale ulepszenia nie są jeszcze takie, żeby dostrajanie wywoływacza miało być całkiem bez znaczenia. Skąd zatem pochodzą te sprzeczności w zapatrywaniach? Oto n.

p. Emmermann poleca na próbę na­

świetlać szereg jednakich płyt coraz dłużej, aż do 32-krotnego, i wywoływać je wszystkie równie długo. Rędą wprawdzie coraz gęstsze, ale na odpo­

wiednich papierach można ze wszyst­

kich uzyskać jednakie odbitki. Otóż w tern tkwi powód różnicy zdań u róż­

nych autorów, z wyglądu odbitek nie można poznać, jaki by 1 negatyw. Ale amatorowie dawniejsi I ubiel i także mieć przyzwoite negatywy; nie tak gęste, ja­

kie otrzymuje się nowoczesnem wywo­

ływaniem szablonowym... Ryło to na­

wet ich dumą, mieć zawsze negatywy wzorowe,

„Spostrzegałem często, że amatoro­

wie nie ograniczali swą radość do uzy­

skiwania ładnych obrazków, lecz tak­

że samo wywoływanie negatywów spra­

wia lo im przyjemność. Mając wywoły­

wać tylko mechanicznie, wroleliby lę czynność powierzać pracowniom skle­

powym. Dla tych amatorów ma do dziś wartość dawna, rzekomo przesta­

rzała metoda wywoływania indywidual­

nego, przy którem jeszcze można coś myśleć i czegoś się uczyć.

„Różnicę w metodach wywoływa­

nia powodują również wielkości for­

matów’. Dawniej nie było rzadkością, gdy amator robił zdjęcia na płytach 13 x 18 lub 18 x 21 cm. a zawodowiec miał nieraz jeszcze większe formaty.

Wtedy trud zdjęcia i cena materjału zmuszały do starannego wywoływa­

nia. Nie wkładano płyt odrazu do wy­

woływacza szybkiego, lecz badano o- slrożnie w powolnym, czy naświetle­

nie było odpowiednie, czy za długie, a dopiero według tej próby dostrajano wywoływacz. Ale amator nowoczesny, który Leiką czy inną kamerką minia­

turową uzyskuje śliczne obrazki, może bez narażania się na koszt wielki zrobić, z jednego motywu kilka zdjęć o rożnem naświetleniu, aby po mechanicznem wywołaniu wszystkich wyszukać sobie w’śród nich najlepszy negatyw".

Tu Luppo-Cramer dotknął sedna rzeczy. Ani wywoływanie indywidualne nie jest metodą przestarzałą, ani me­

chaniczne nie ma wyłącznej racji bytu;

wszystko zależy od rozmiaru zdjęcia.

Byłoby marnowaniem materjału i szczy­

tem bezmyślności, gdyby kłoś dwa tuzi­

ny płyt 9 x 12 lub 10 x 15 wpakował naraz do skrzynki z wywoływaczem i za pól godziny przyszedł zobaczyć, które negatywy może wyrzucić, jako nieudałe, a które opłukać i przenieść do utrwalacza,

(18)

172 L IS T O P A D 1932 Nr. 11 Podobnież trudno byłoby żądać, a-

by amator swoją wstęgę błony z Leiki przecinał na pojedyncze zdjęcia i każde z osobna wywoływał indywidualnie. Na lo rozmiary tych negatywów są za drobne, a więc nietylko trudne do oce­

niania okiem w ciemnicy, lecz także nieporęczne do trzymania płasko we wywoływaczu i przenoszenia z roztwo­

ru do roztworu.

Jednej tylko cechy nie podniósł dr. Luppo-Cramer, a to tej, że w miarę zmniejszania się rozmiarów zdjęć traci ważność praca około negatywu, a wzra­

sta doniosłość techniki pozytywowej.

Wywołanie negatywu staje się przy ma­

łych formatach zadaniem już tak czysto inechanicznem, że równie dobrze, jak sam amator, a nawet lepiej, wykona je każda pracownia sklepowa. Praca in­

dywidualna zaczyna się dopiero przy wykonywaniu pozytywu, a bywa nią z reguły powiększanie. Tu zaś nawet pa­

pier bromosrebrowy jest dziś już tech­

niką dostatecznie „swobodną", aby każ­

dy amator mógł — nawet ze zdjęć do­

kładnie takich samych, jak inni zro­

bili — uzyskać obrazki o cechach wy­

bitnie indywidualnych.

K. Słonimski

NASZE RYCINY

Ilustracjami naszego zeszytu listo­

padowego są reprodukcje obrazów ze Salonu Międzynarodowego Fotografiki we Lwowie, a to dwóch autorów zagra­

nicznych i dwóch polskich.

Obraz fotografika czeskiego, Spirzi- ka. pod tytułem „Athleten" (zachowu­

jemy. zgodnie z katalogiem Salonu, la­

ką pisownię tytułów, jaką im nadali autorowie), jest trafnem rozwiązaniem problemu ruchu, omija bowiem szczę­

śliwie wszelką — optycznie fałszywą, chociaż fotograficznie prawdziwą nieestetyczność póz, tak częstą w zdję­

ciach migowych. Pozy atletów wyra­

żają ogromny wysiłek, zmierzający do pokonania partji przeciwnej i prze­

ciągnięcia liny na swoją stronę; a jed­

nak układ ciał, zgrupowanych po obu stronach, chociaż zmieniający się bez- wątpienia co sekundę, wybrany jest do zdjęcia właśnie w momencie korzyst­

nym estetycznie i kompozycyjnie. Mi­

mo zasadniczego podziału obrazu na dwie połowy niema w nim symetrji, któraby raziła jako błąd kompozycji, upozowanie bowiem zapaśników, zwła­

szcza w lewej grupie, jest bardzo uroz­

maicone. Dobór spokojnego tła dozwa­

la widzowi skupić bez przeszkód uwa­

gę na postaciach atletów, a ciemny ton tła wspomaga plastykę oświetlenia.

Peydro należy do najpoważniej­

szych autorów hiszpańskich. Kompo­

zycja jego obrazu, tu reprodukowane­

go. jest bardzo prosta, ale mistrzowska pod względem rozmieszczenia plam światłocienia. Przedmiot główny (kobie­

ta u studni) ma największe kontrasty;

przedpole (ocembrowanie) jest ciem­

ne i spokojne w tonach, a tło (fasady domów) odpowiednio jasne, lecz nie jednostajne, ożywiają je bowiem ciem­

niejsze plamy drzwi i okien. Niezbyt korzystne umieszczenie postaci w sa­

mym środku obrazu nie wjwiera wra­

żenia ujemnego dzięki temu, że studnia i kobieta tworzą niemal jedną całość, zatem uwaga widza skupia się w le­

wym dolnym punkcie silnym wycinka.

Obraz Plater-Zyberka odznacza się przedewszystkiem znakomitem wydo­

byciem charakterystyki przedmiotu. Po­

dobnie jak „Wilno", czy „Drezno" Buł-

(19)

Akt. Z. Scherff.

V.

(20)

Athleten. J. Spirzik.

(21)

KAM ERA P O L Ś K A

haka nie ma i ten obraz mnóstwa szczegółów charakterystycznych, lecz wybiera jeden, najbardziej typowy dla danego tematu i tym jednym określa go tak dosadnie, że nawet bez znajo­

mości tytułu widz trafnie treść odga­

duje. Za wzorem nowoczesności nadał autor kierunki zbieżne linjom komi­

nów fabrycznych w swym obrazie; czy jednak ta zbieżność działa dodatnio, czy też ujemnie, o tein zdania mogą być podzielone.

Skromny tytuł „Aktu“ nadał traf­

nie swej pracy Scherff, nie siląc się na wyszukane, a niezbyt jasno tłumaczące

!f3

się zazwyczaj tytuły w rodzaju „Przy­

gnębienie". „Zawstydzenie", czy „Roz­

pacz". Układ postaci jest dobry (lin- ja przekątni prawego konturu ciała ma wsparcie o pionową linję draperji), o- świetlenie plastyczne, podkreślone ja­

sną linją drugiego źródła światła od lewej); jednak kontrast między czarną niemal draperją i białą płaszczyzną jest tak znaczny, żc nie dorównywa mu kontrast lewego ramienia na tejże bia­

łej płaszczyźnie. Zaradziłoby temu u- życie draperji o tonie nie tak ciemnym.

J. Świtkowski.

PRZEGLĄD CZASOPISM

Camera (Szwajcaria zawiera na wstępie zeszytu 4. artykuł o nowych rodzajach objek- tywów przez dra Fischera. Autor jest dohrzc oczytany w literaturze naukowej, sypie bowiem niezliczonymi terminami optycznymi, ale nie- bardzo ją rozumie, podaje bowiem pomysły, niewykonalne w praktyce i dla niej zresztą zbędne. Następuje rozprawka F. Kocha o zdję­

ciach zapomocą lornetek; autor jednak nie może sobie dać rady z określeniem jasności lornetek, miesza bowiem ogniskową z powięk­

szeniem i rozciągiem miechowym. Dopełnia treści omówienie obrazków z wystawy w Lu­

cernie, reprodukowanych w zeszycie, przez A. Ilerza, dalej referat z książki W. Heeringa-.

„Biledcrbuch des Skilaufes“, (który odkrył rzecz dawno znaną, żc wrażenie ruchu dają tylko zdjęcia migowe powolne, a nigdy szybkie), oraz rubryki drobne.

Nowości Fotograficzne (Bydgoszcz) zawie­

rają w zeszycie 8. pogawędkę A. Wieczorka o zdjęciach ruchu, wskazówki T. Cypriana do zdjęć przedmiotów drobnych (Fotografja stoło­

wa), tegoż omówienie blasków i cieni foto- grafji miniaturowej, pracę .1. Swilkowskiego o wykonywaniu przeźroczy (rzutniczych, deko­

racyjnych, stykowych, powiększonych, wykań­

czanie i kolorowanie), wskazówki A. Zysa do fotografji sylwetowej, wreszcie Ruch fotogra­

ficzny w kraju, Kącik praktyczny i Nowe wy­

dawnictwa.

Fotogralicky Obzor (Praga) mieści w ze­

szycie 11. pogawędkę J. Jeniczeka „Reżie we

fotografji", rozprawkę M. łllawacza o zdję- ciiach w świetle sztucznem, omówienie woła- czów drobnoziarnistych i wyrównawczych przez M. Fanderlika, oraz stale rubryki cza­

sopisma. Numer ten zawiera reprodukcje prac czterech fotografików czeskich.

Photofrcund (Berlin) zawiera w zaszycie 21. uwagi M. Karnitschnigga o II. między­

narodowym Salonie wiedeńskim p. t. „Kryzys motywu". Autor podejmuje przegląd motywów, reprezentowanych liczniej na wystawie i stwier­

dza, że możnaby tu mówić o „Salonie tem­

peramentów". Podczas gdy jedni powtarzają niezmordowanie potoki leśne w zimie, grupy brzóz i wieśniaków przy pługu, inni poszu­

kują zapalczywie nowych motywów i nowych środków wyrazu.

Większość prac ma motywy krajobrazowe i to w przeciwieństwie do dawnej cukierkowa)'- tości — w stylu nowo romantycznym; zanika natomiast krajobraz heroiczny. W architekturze stwierdza autor z ubolewaniem przewagę bu­

dowli romantycznych, a lekceważenie nowo- czsnych. Nawet w motywach z przemysłu uję­

cie rzeczowe ustępuje miejsca charakterystyce przez kłęby dymu, ciężkie obłoki i l. p.

Zainteresowanie do portretu słabnie, zda­

niem autora, brak tu inwencji, a nawet widać pewien szablon w powtarzaniu kiczowych po­

mysłów (modlące się dziecko, matka nad ko­

łyską, dwie siostry; i t. p.); lepsze, chociaż nie­

liczne, są grupy, zwłaszcza tam, gdzie wkra­

czają w dziedzinę rodzaju.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Samochód się okazał bardzo duży, stara on miał, bo jeszcze kończył budować coś, miał stara w parafii.. To jest na Męczenników Majdanka ten kościół, tam

Postrzeganie ich jako istotnych instytucji kul- turotwórczych pełniących ważne społeczne role będzie równoznaczne z tym, że muzea regionalne mogą być (i zapewne często

- dopóki nie mamy właściwej skali trudno jest usunać obserwacje odstające - może we właściwej skali te dane się symetryzują. - do chunka można dodać opcję warning=FALSE

Zastanów się i zapisz w zeszycie odpowiedź na pytanie: Czym dla Ciebie jest słowo Boże?. Pomódl się słowami

turze. wtedy obniżenie jej przez jeden lub oba czynniki może być pożądane*); gdy, jednak rozpiętość jasności jest bardzo mała (niektóre zdjęcia naukowe),

Najtrudniejsze są grupy osób; raz dlatego, że zwykle mało jest miejsca w mieszkaniu, a po wtóre dlatego, że naświetlenie musi być dość krótkie, aby osoby

kwestii pomagania Żydom, coraz silniej podważają ten stereotypowy, zmitologizowany obraz„. Niniejsza książka jest próbą nowego spojrzenia na zagadnienie reakcji

Kompozycja ikony Rublowa zbudowana jest na podstawie zasady kręgu1. Na czym polega