W s z e c h ś w i a t
P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E
O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A
n r IV/Oc-2734/47
*
T R E Ś Ć Z E S Z Y T U 5 (1885)
T o k a r s k i J., O m ało zn a n ej po lsk iej w y p ra w ie geologicznej n a k ra ń c e
w schodniej S y b e r i i ...113
D y a k o w s k a J., Z n a u k o w y c h z a g ad n ień k y n o lo g ii...117
B e r e ś B., A g a t y ... 122
R y m a r J., O dm iany m o ty li p o w sta łe n a s k u te k zabiegów chem icznych . . . 126
K o z ł o w s k a A., H odow la ro ślin ce b u lk o w y ch w H o l a n d i i ...130
G r o d z i ń s k i W., B a d a n ia n a d su k c e sją zespołów z w ie rząt . . . . . 134
D robiazgi p rzy ro d n icz e Z m rocznik w ilczom leczek (C elerio eup h o rb ia e L) — W. S tro jn y . . . 133
U lepszona m e to d a b a d a n ia to rfó w k o p aln y ch (Z. M.) ... 138
K opalne k ie łk u ją c e sp o ry (Z. M . ) ...138
R o z m a i t o ś c i ... 139
R ecenzje O d m itó w do teo rii n a u k o w y c h (W. M ic h a jło w ) ... 139
S. K o w n a s i A. S i e n i c k a : P rze w o d n ik d endrologiczny po T o ru n iu i oko licy (A. S r o d o ń ) ... 141
K osm os — Seria A. B iologia (Z. M . ) ...141
S p r a w o z d a n i a ...142
Życie n a u k o w e za g r a n i c ą ... 144
K o n k u rs f o to g ra f ic z n y ... . . . . . .144
S p i s p l a n s z
I. Do a rty k u łu J. R y m a r a p t. O d m ia n y m o ty li, str. 126
II. K O K O R Y C ZK A W ONNA (P o ly g o n a tu m odoratum Mili. D ruce) — fot. J. Siudow ski III. G Ą SIE N IC E W ILC ZO M LEC ZK A (Celerio euphorbiae L.) —
fot. W. S tro jn y IV. ZM RO C ZN IK W ILC ZO M LEC ZEK PO PR ZEO B R A ŻEN IU (Celerio
eu phorbiae L.) — W. S tro jn y
W a rty k u le M. S u b o t o w i c z a p t. Po w y b u c h u p ró b n e j bo m b y ją d ro w e j (p yły ra d io a k ty w n e i n ie k tó re ich s k u tk i) „W szechśw iat" zeszyt 3, 1958, znalazło się k ilk a
P rz y sposobności p o p ra w ia m y in fo rm ac ję, dotyczącą o k re su połow icznego za n ik u Sr-90, w y n ik ie m o p u b lik o w a n y m w r. 1958. Otóż d la Sr-90 o k res połow icznego zaniku,
N a o kładce: K R U K I (C orvus corax). F ot. W. S tro jn y
ER R A TA
błęd ó w d ru k a rsk ic h , k tó re n in ie jsz y m p ro stu je m y :
ja k to o sta tn io obliczono, w y n o si 29,3 lat.
P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E
O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A
MAJ 1958 ZESZYT 5 (1885)
JU L IA N TO K A R SK I (Kraków )
O MAŁO ZNANEJ PO L SK IE J W Y PR A W IE GEOLOGICZNEJ NA KRAŃCE W SCH OD NIEJ SYBERII
K artki ze
Dzięki przypadkowemu zbiegowi okoliczności doszła do skutku w 1910 r. wyprawa naukowa lwowskich geologów na krańce wschodniej S y berii, w Góry Sichota-Alin, ciągnące się na północ od W ładywostoku. Zorganizował ją prof.
geologii i m ineralogii Uniw ersytetu Lw ow
skiego dr Emil D u n i k o w s k i . Bawiąc w tym czasie w gościnie w pewnym polskim domu w okolicach Ladawy, w ym ieniony profesor skło
nił przebywającego tam magnata rosyjskiego, kuzyna carowej, K r u p e ń s k i e g o do pod
jęcia badań w górnych obszarach wschodniej Syberii, w miejscach, gdzie magnat zastrzegł sobie jeszcze w 1905 r. liczne „nadania górni
cze". Nadania te objęły punkty, które według opinii m iejscow ych „ekspertów" (kozaków w y siedleńców) m iały kryć pod powierzchnią ziem i cenne kruszce jak: cynk, żelazo itp., nie w y łą
czając m ożliwości i złota. W rezultacie zawartej um owy prof. Dunikowski zorganizował szybko wypraw ę finansowaną w całości przez Krupeń
skiego, w której w zięli udział — poza Dunikow
skim i Krupeńskim — geograf prof. dr E. R o- m e r (jako topograf), oraz młodzi wówczas doktorzy nauk geologicznych: Jan N o w a k i autor tego artykułu.
Po dokonaniu potrzebnych przygotowań członkowie ekspedycji znaleźli się pewnegtf dnia, wieczorem, na wschodnim dworcu kole
jowym w Moskwę, skąd miała ruszyć wyprawa
wspomnień
na Daleki Wschód. Tutaj ujrzeliśm y ekspres syberyjski, złożony z 6 długich wagonów sy pialnych i ogromnej, zielonej lokomotywy. Nie zapomniano przy tym o wygodnym wozie re
stauracyjnym, który w tym zestawie był urzą
dzeniem najważniejszym, bo mającym nas w y żywić przez pełne 11 dni podróży aż do Włady
wostoku. Wozy były szerokie, wygodne, czyste, podobnie jak i kuchnia, której kierownicy i służba obsługiwali nas bardzo uprzejmie, czę
stując dobrym, zdrowym jadłem. Podróżnych było niewielu, tak, że nasza ekspedycja, złożona na razie z 6 członków, miała do dyspozycji osobny wagon. Najm ilszym jednak locum pod
czas całej podróży był wóz restauracyjny, nie tylko dlatego, że w każdej chwili można było posilić się w nim różnymi smakołykami wybor
nej kuchni rosyjskiej, lecz i dlatego, że jego duże okna nie zasłaniały pięknych widoków.
Widoki te przy względnie szybkim przejeździe wciąż zmieniały się. Będąc w rażliw y na piękno krajobrazu nie odrywałem oczu od szyby wa
gonu. Potrafiłbym jeszcze dzisiaj — po czter
dziestu kilku latach — odtworzyć z pamięci krajobrazy, które zapamiętałem z całą wyrazi
stością.
Oczywista, nie tylko ja byłem wrażliw y na piękno przyrodnicze zmieniających się krajo
brazów, lecz również i moi towarzysze, toteż prowadziliśmy ciągle dyskusje nieraz z nad-
16
Ryc. 1. K ra jo b ra z gó rsk i S ich o ta—A lin.
mierną namiętnością. Podtrzym yw ał je stale przede w szystkim prof. Romer, jako specjalista, geograf-m orfolog. Gdy wreszcie w kroczyliśm y w obszar Gór Uralskich, podjęliśm y zasadniczą dyskusję np. na tem at ich genezy, wieku, któ
rych funkcją była współczesna morfologia tego górotworu. Stare te góry fałdowe, o kierunkach niezgodnych z pasmami hercyńskim i i alpej
skimi, dziś już mocno zniszczone, a co najbar
dziej uderzało w ich w yrazie to fakt, że nie w yłoniły z siebie jakiegoś najw yższego pasma, które zazwyczaj odnajdywano w innych sy ste mach fałdowych. W ynikła stąd trudność w do
kładnym wyznaczeniu granicy m iędzy Europą i Azją. Nic też dziwnego, że wobec tych trudno
ści wyznaczono tę granicę „adm inistracyjnie"
sztucznie i po prostu przez um ieszczenie u w y lotu wschodnich dolin uralskich tablicy z krót
kim napisem „A z j a“.
Przy w jeździe w obszar mandżurski, przez który biegła trasa koleKtranssyberyjskiej, przez odcinek w ydzierżaw iony od Mongołów, spotka
liśm y się z pięknym a groźnym zjawiskiem . Wskutek długotrw ałych deszczów w ylał szeroko potężny Amur i jego dopływy. Nie można było ogarnąć okiem szerokiego rozlewiska wód. Na
syp kolejow y, który nas wprowadził w to mo
rze, przedstawiał się nam jako wiotka nitka, której szyny w niektórych m iejscach były już obryzgiw ane falam i mętnej wody. N iesam ow ity nastrój, jaki nas wówczas ogarnął, był wzm ac
niany ponadto niesłychanie ostrożną, wolną jazdą naszego ekspresu. Zdawaliśm y sobie sprawę z tego, że w każdej chw ili rozluźniony tor kolejow y może spowodować katastrofę, któ
rej epilogiem byłoby na pewno to, że tych słów nie m ógłbym dzisiaj przenosić na papier. Toteż jest zrozumiałe, jak radośnie odetchnęliśm y, gdy pociąg nareszcie w yjechał na teren w y żynny, już nie objęty powodzią.
Poprzez Charbin dotarliśmy do W ładywo- stoku, stąd po kilku dniach energicznych przy
gotowań m ały parowczyk zawiózł nas do zatoki św. Olgi, na północ od W ładywostoku. Tutaj pożegnaliśm y się z cywilizacją na blisko 2 m ie
siące.
W yciągnięci w długą karawanę podążaliśm y wkrótce pieszo i konno, tym razem już w tow a
rzystw ie około 30 chińskich robotników, w kie
runku północnym, by po paru godzinach roz
gościć się w obszernym futorze znanego nam już brodacza, który nazywał się Andrej S i 1 i- n y. Gospodarstwo nasze było tutaj arcypry- m itywne. Spaliśm y pokotem na ziemi, na po
słaniu z siana. Najinteligentniejszy z Chińczy
ków, im ieniem Wania, mianowany przez nas generalnym kucharzem, troszczył się o nasze żołądki, gotując proste, ale czyste i smaczne potrawy. Stale w esoły nasz nastrój, przy nie opuszczającym nas zdrowiu, podtrzym ywany lw ow skim humorem, pokrywał w szelkie braki cywilizacji. Przyzw yczailiśm y się rychło na
w et do falangi „szwabów“ (Blatta germa- nica), które bezkarnie, a prawdopodobnie uważane za „święte twory “, w ałęsały się dzień i noc na naszych posłaniach, naw et wśród snu.
Skoro jednak nie czyniły nam nic złego, a ży
w iły się w szelkiego rodzaju odpadkami i głów nie siedzibę m iały w kuchni, rychło przestali
śm y zwracać uwagę na te „święte stworzenia11.
Nic to, że w czasie gotowania np. zupy w dużym garnku niektóre z tych bestii wpadały do niego.
Wszak można było naw et i z zupy nalanej już na talerz wyrzucić je łyżką lub palcem na po
dłogę.
Pobyt nasz w tym futorze przeciągnął się jednak nadm iernie z tego powodu, że bynaj
m niej nie przewidywany przez tam tejszych
„m eteorologów11 w tym czasie południowo- wschodni mansum lał na naszą siedzibę i naj
bliższe otoczenie strum ienie wody, nie dopusz
czając do w ychylenia nosa z chaty. Wszystko dokoła nas stało się nie tylko beznadziejnie mo
kre, ale najgorsze było to, że wezbrane rzeki i potoki uniem ożliw iły jakikolwiek pochód w puszczy. Gdy niepogoda nadmiernie przecią
gała się, zaczęło nas ogarniać jakieś uczucie znudzenia. Nie pomogło, że Dunikowski i ja spi
syw aliśm y skrzętnie codziennie dotychczasowe nasze wrażenia, które jako felietony były prze
znaczone do drukowania: Dunikowskiego do po
ważnej wiedeńskiej gazety Die Zeit, m oje do L w owskiego Słowa Polskiego. N ie pomogło, że Nowak sypał ciągle dowcipami i przeczytał już dwukrotnie w szystkie przywiezione książki geo
logiczne. Jeden Krupeński nie przejmował się niczym, b ył stale uśm iechnięty, w pogodnym nastroju. Być może, że na ten jego stan w pły
nęła jego najserdeczniejsza przyjaciółka-wódka.
Rychło spostrzegliśmy, że w łaściw ie z tą „przy
jaciółką" nasza ekscelencja nigdy nie rozstaje się, czy to w dzień, czy w nocy. Był to orygi
nalny w łaściw ie okaz pijaka. Pijaka łagodnego, którego nadmiar w ypitego alkoholu nie zwalał z nóg i nie psuł mu pogodnego nastroju. Nigdy nie dow iedziałem się, jak owa ekscelencja w y
glądałaby bez wódki. Przykro jednakże było mi osobiście, gdy śpiąc z nim w jednym pokoju, a później w puszczy w jednym namiocie, stw ier
dziłem, że ekscelencja otworzywszy w nocy przypadkowo oczy, porywa za flaszkę „czystej", by gul-gul-gul lać do gardła parę tęgich łyków.
Nareszcie po w ielu dniach słoty pewnego
M aj 1958 115
ranka wejrzało na nas zza rozdartych chmur błogosławione słońce. Nastrój zmienia się mo
mentalnie, pada rozkaz ładowania sprzętu i w yj
ścia w teren.
W yruszyliśm y na poszukiwanie złota. Pusz
cza Sichdtaalińska nie m iała zwartego drzewo
stanu. Jej głów nym elem entem był pewien ga
tunek drzew korkowych, rosnących w dość znacznych odstępach. Charakterystyczne było jednakże tutaj podszycie lasu, opanowane głów nie przez wysokie i mocno rozgałęzione krzewy, rośliny z rodziny balldaszkowych, które Kozacy nazyw ali kamyszem. Przedzieranie się przez ta kie podszycie leśne sprawiało nam duże trud
ności. Poradziliśm y sobie jednak w ten sposób, że zdążając do danego punktu terenu wskaza
nego przez Kozaków, w ysyłaliśm y naprzód 30 chińskich kulisów, którzy idąc w jednej linii łamali krzaki i udeptywali ścieżkę. Szczególną udręką takiej wędrówki było to, że bez względu na słotę czy też pięlkną pogodę, po kilku krokach marszu byliśm y przynajmniej do pasa przemo
czeni do nitki. N ie pomogły tu jako ochrona moich stóp nowe, kupione za duże pieniądze u Sztarka w e Lw owie buty wycieczkowe, o po
dwójnej skórze. Mimo uprzedniego, dokładnego wym oczenia ich w oleju rycynowym , przejmo
w ały jednak wodę. Ochrona nóg powyżej stopy, dokonana przez piękne, wówczas bardzo modne zawijacze, nie odegrała też żadnej roli. Szczę
ściem, że do tego' ciągłego moknięcia przyzwy
czailiśm y się szylbko, nie dbając o wodne udręki już chociażby z tytułu przeżywania nadzwyczaj
nych przyrodniczych rozkoszy. Zresztą prze
ważnie pierwsze promienie słońca zdołały nas w ysuszyć w przeciągu V2 godziny. Nikt z nas wówczas mimo tych złych warunków klim atycz
nych ani podczas podróży, ani po powrocie do domu nie poniósł szwanku na zdrowiu.
Inną plagą naszej podróży były roje drobnych muszek, które Kozacy popularnie nazywali „mo- szkam i“. Arcykrwiożęrcze te stworzonka, nie większe od pchły, spłoszone naszym pochodem przez zarośla, ścigały nas z niezw ykłą zawzię
tością, pragnąc za wszelką cenę dobrać się do naszej skóry. W żaden sposób nie można było zabezpieczyć się przed ich atakami. Chińczycy chronili swoje głow y przed ukąszeniem tych uporczywców, zawijając je wiankiem rośliny z rodzaju m iejscow ego piołunu. Koniec tego wianka, występujący nad czołem, o ile było su
cho, zapalony tlił się jak tytoń w fajce, wyda
jąc gęsty, cuchnący dym. W miarę spalania się owego końca, podsuwano do tego miejsca dalszą część wianka. Europejczycy — tan. m y — chro
niliśm y się owijając głow ę gęstą siatką z gazy.
Mnie osobiście ani jeden, ani drugi zabieg nie pomagał. Przyszła mi natomiast z pomocą sama natura lub m oja konstytucja fizjologiczno-hor- monalna. W początkach tej „moszkowej" udrę
ki zatruwały moją skórę i krew ow e owady tak niemiłosiernie, że gdy pewnego dnia rano zbu
dziłem się, w yw ołałem u moich towarzyszy ser
deczny śmiech. Moje policzki, uszy, nos, czoło
i reszta mej głow y były spuchnięte tak, że ro
dzona matka byłaby mnie nie poznała. Krupeń- ski ubolewając nad moim stanem leczył mnie energicznie sporymi kieliszkami sznapsa. Osta
tecznie po paru dniach byłem tak dobrze za
szczepiony jadem owadów, że i gęba mi sklęsła a dalsze ukąszenia już mi nie szkodziły.
Podczas wędrówki do oznaczonego, nieraz bardzo odległego miejsca, zatrzymywał nas od czasu do'czasu topograf ekspedycji prof. Romer, by dokonać pomiarów topograficznych w m iej
scach rozszerzających się w dolinę. W ten spo
sób powstawał w tym dziewiczym terenie pierw
szy model morfologiczny kraju dotąd nieznane
go. W miejscach oznaczonych swego czasu przez Kozaków jako teren górniczy, ,,zajęty" przez Krupeńskiego, rozpoczęliśmy robotę poszuki
wawczą. Polegała ona na tym, że mocni „kitaj- c y “' kilofami i łopatami robili w oznaczonych punktach głębokie rowy. Ja i Nowak wskaki
waliśm y do nich, ustalając w zapiskach w szel
kie ważne geologiczno-górnicze ich cechy. Ja miałem obowiązek zbierać te próbki z urobku, które były ważne jalko kruszeic. Wiele z tych odkrywek było górniczo pustych. Niemniej jed
nak, dla Nowaka wszystkie były ważne, dla od
tworzenia stratygrafii i tektoniki owych miejsc.
Oczywista, że swoje zbiory uzupełniałem pobie
raniem próbek niekruszcowych, chodziło bo
w iem o to, by można było w przyszłości scha
rakteryzować badany obszar i litologicznie.
Zresztą ta moja praca wiązała się ściśle z pracą mego przyjaciela Nowaka.
W wielu punktach ustaliliśm y w tein sposób obecność prawdopodobnie bardzo bogatych złóż, wprawdzie nie złota, lecz cennych kruszców jak żelaza, a przede wszystkim cynku. Po każ
dym zbadaniu danego odcinka, gdy podawałem do wiadomości szefom ekspedycji, że natrafili
śm y tutaj na czyste, Cenne kruszce danego ga
tunku, Dunikowski szybko obliczał prowizo
rycznie jego zapasy, gratulując doraźnie Kru- peńskiemu jako ich właścicielowi, który jednak
że w szelkie odkrycia rud żelaznych i cynkowych traktował dość obojętnie. On bowiem pragnął przede wszystkim, a może jedynie, znalezienia rud złota. Tego samego pragnęli również i to
warzyszący Kozacy. Znali się bowiem dobrze na wartości złota, a mało na wartości cynku, cyny, w ęgla czy rud żelaznych. Po powrocie do stacji, względnie jeszcze w terenie, gdzie rozbiliśmy namioty, przeprowadzałem dla upewnienia się w ocenie gatunku danego kruszcu doraźną ana
lizę „dmuchawkową11 oraz „mokrą". Na ja
kimś stołku przy zapalonej świeczce, dmucha
jąc w jej płomień ręczną dmuchawką w celu skierowania ostrego płomienia do jamki w ydrą
żonej w drzewnym węglu, w której umieszcza
łem badaną próbkę. Kozacy obsiadali mnie gro
madnie, bacznie śledząc ruchy moich rąk, jakby u czarodzieja. Od tych poczciwych ludzi nie zaznałem spokoju. Już po skończonej w danym dniu mojej pracy przedkładali mi na osobno
ści — w tajemnicy jeden przed drugim — roz-
16*
m aite ułamki skał, żądając odpowiedzi czy to nie złoto. Najczęściej b yły to blaszki jasnych łyszczyków o złocistym połysku, lub kryształki złotożółtego pirytu. Moim negatyw nym w tym przypadku zapewnieniom, że to nie b yły okru
chy złota, nie w ierzyli zbytnio, skoro nie od
rzucili jałow ych próbek jako bezwartościowych, lecz przeciwnie, skrupulatnie chowali je do w ła snych kieszeni, owijając w papier.
W ten sposób zw iedziliśm y i zbadali znaczne obszary orogenu sichotaalińskiego na przestrze
ni, a raczej wzdłuż długości około 500 km.
W drugim m iesiącu pracy byliśm y jednak już dość utrudzeni ciężkimi a m onotonnymi robo
tam i w puszczy, z lekka poddając się jakiejś dziwnej depresji. Być może, że w p ływ ał na nią fakt, iż złota nie znaleźliśm y, co szczególnie deprym owało ekscelencję no i Kozaków. Drugą przyczyną tej depresji to fakt, że w środku puszczy, odległym już bardzo od centrów c y w i
lizacyjnych, znowu złapał nas południow o- wschodni monsum, który „serdecznymi** stru
gami pastw ił się nad nam i przez dobre 10 dni.
M ieściliśm y się już wówczas nie w w ygodnym futorze Andreja Siliny, lecz w namiotach. Te, sporządzone wprawdzie z najlepszego, gęstego, nieprzemakalnego płótna oraz przykryte dodat
kowym dachem, nie oparły się rzęsistym ulewom . Dach obciążony wodą wkrótce zapadł się, z w y tworzonych w klęsłości namiotu kapała woda, w środku wszystko zamokło do cukru i mąki włącznie. Na szczęście byliśm y zaopatrzeni w dobre, obszerne skórzane śpiwory. Z tych naszych ,,skór“ nie w yłaziliśm y przez 10 dni, w yjąw szy chw ile wyjątkowe, przepisane natu
ralną potrzebą. A le i w tych przypadkach przy
kro nam było odbywać podróż bodaj parę kro
ków poza namiot.
Po 10 dniach w yruszyliśm y zatem znowu na północ, wśród udręki terenowej, w ilgoci, kopiąc rowy, oznaczając próbki skał itp. W ten sposób ustaliliśm y wreszcie wartość w szystkich w y ty powanych swego czasu przez ekscelencję i jego Kozaków m iejsc do badań poszukiwawczych.
Tę norm alną i w reszcie nudną pracę — nudną przede w szystkim dla Krupeńskiego i Kozaków, czekających tylko na odkrycie ży ł złotono
śnych — urozm aiciły dwa incydenty. Otóż p ew nego dnia przeszły przez nasz obóz z północy jakieś podejrzane indywidua, które zdołały ukraść Romerowi jego w szystk ie notatki topo
graficzne. Odkrycie kradzieży zostało niestety dokonane już po zniknięciu gości. Wśród człon
ków ekspedycji pow stał z tego powodu w ielki gwałt, gdyż dokładnie sporządzony przez Ro
mera „itinerar“ topogaficzny był podstawo
w ym elem entem naszych poszukiwań. Uradzono wów czas zaradzić tej prawdziwej klęsce w taki sposób, że primo — w ysłano kilku najzdolniej
szych w yw iadow ców z naszej grupy w puszczę, w pogoń za złodziejami, secundo — Romer zde
cydow ał się z własnej inicjatyw y odtworzyć zdjęcia przez ponowne badania całego obszaru.
Pew nego zatem wieczora zorganizow aliśm y po
żegnanie dzielnego profesora, który w towarzy
stw ie jednego Kozaka i 2 ,,kitajców“ miał po
nownie prześledzić cały dotychczasowy nasz szlak. Mimo sztucznie w esołego nastroju i ser
decznych życzeń skierowanych pod adresem profesora, byliśm y smutni, zwłaszcza my Pola
cy, bowiem zdawaliśm y sobie sprawę, że dziel
nego towarzysza możemy już więcej nie zoba
czyć. Nie pom ogły zatem wygłaszane pod jego adresem życzenia, zakrapiane gęsto ,,wódką“ — pożegnalny nastrój był bardzo ponury. Ran
kiem następnego dnia Romer zniknął z obozu z eskortą. Ten dzielny człowiek nie zdołał jesz
cze wrócić z ekspedycji, gdy w ysłana pogoń za złodziejami przyniosła inam m ateriały Romera w całości, odebrane rabusiom przez Kozaków.
Nie obeszło się zapewne bez doraźnego ukara
nia sprawców kradzieży, jednakże forma w y m iaru kary pozostała tajemnicą puszczy oraz karabinów.
Ostatecznie prace nasze zyskały na tym w y darzeniu, ponieważ zdjęcia Romera zostały w ten sposób rozszerzone, bowiem jego nowa, dodatkowa wędrów ka przez badany obszar nie m ogła przebiegać dokładnie przez tereny uprze
dnio już zdjęte.
Po powrocie Romera oraz dokonaniu całej pracy w róciliśm y wreszcie do futoru Siliny.
Ekscelencja Krupeński obdarzył nas w ó w c z a s
m iłą niespodzianką. Oto zaproponował nam po
dróż morską brzegiem od zatoki św. Olgi aż do ostatniej stacji północnej (tuż pod Sachalinem), do portu Cap-Da!ta. Był to ostatni punkt, któ
ry odw iedzały w letnim sezonie rosyjskie okrę
ty handlowe. Przepiękna ta podróż trwała 8 dni.
M ały parowiec, kierowany wytraw nie przez nieliczną załogę podległą kapitanowi staremu w ilkow i morskiemu, zatrzym ywał się niejedno
krotnie w m ałych zatoczkach, gdzie już go ocze
kiw ała m iejscowa ludność w celu przeprowa
dzenia w ym iennego handlu. W tych miejscach postoju w yskaliw aliśm y dorywczo na ląd, by obejrzeć dalsze cuda tego pięknego kraju.
W pew nym m iejscu postoju wsiada na nasz okręt słynny kapitan A r s e n i e w, znakomity znawca tam tejszych obszarów, który w iele lat spędził na ich geologiczno-etnograficznym po
znaniu. Przy częstym zasiadywaniu przy stole na okręcie opowiadał ów dzielny podróżnik cuda o swoich odkryciach.
Syci wrażeń i dostatecznie zmęczeni w rócili
śm y wreszcie do naszej bazy, w futorze Siliny, rozpoczynając prace nad likwidacją wyprawy.
Gdy po paru miesiącach, nadeszły nasze zbio
ry do Lwowa, rozpoczęliśm y skrzętne ich opra
cowanie, którego wynikiem była zbiorowa praca naukowa, złożona z 3 części. Część I, zawierającą w stęp i ogólne dane o ekspedycji opracował Dunikowski, część II — geologię obszaru, jego tektonikę i stratygrafię — Nowak, ja zaś w III części zestaw iłem analizy najważniejszych skał magmowych, rozmieszczonych na szlaku na
szych badań. Odpowiednie wydawnictwo, Wis- senschaftliche Ergebnisse der Sichota-Alin Ex-
Do art. J. R ym ara pt. O dm iany m o tyli, str. 126
T ab ela I. 1). R u sałk a p o k rzy w n ik (V anessa urticae L.) postać typow a; 2) ab. ichnusa Bon.; 3) ab. a trebatensis Boisd.;
4) ab. ichnusoides Sel, fo rm a p rzejściow a do ab. coniuncta N eub.; 5) ab. coniuncta N eub.; 6) V. urticale L. form a w y jaśn io n a; 7) V. u rtica e L. form a w y jaśn io n a z uszkodzoną ty ln ą p a rą skrzydeł; 8) ru sa łk a w ierzbow iec (Va- nessa polychloros L.); 9) ab. d ix e y i S tdfs.; 10) ab. testu d o Esp.; 11) ru sa łk a a d m ira ł (P yram eis atalanta L.) form a typow a; 12) ab. m e rifie ld i S dtfs.; 13) ab. klem en siew iczi S chille; 14) ru sa łk a a d m ira ł (P yram eis atalanta L.) w e w n ę trz n a pow ierzch n ia sk rzy d eł u postaci ty p o w e j; 15) w ew n ętrz n a pow ierzchnia sk rzy d eł u ab. klem en siew iczi
S chille; 16) ru sa łk a p aw ik (Vanessa io L.) postać typ o w a; 17) ab. fischeri Stdfs.; 18) ab. antigone Fschr.
M aj 1958 117
pedition, wyszło w 1912 r. w ,,Memoire“ Polskiej Akademii Um iejętności. Ważną ozdobą tej pra
cy była załączona mapa geologiczna, sporządzo
na na tle podkładu topograficznego, dostarczo
nego przez topografa ekspedycji prof. E. Ro
mera.
JA D W IG A DYAKOW SKA (Kraków )
Z NAUKOW YCH ZAGADNIEN KYNOLOGU
J e s t rzeczą za sta n a w ia ją c ą , że pies — to najbliższe człow iekowi, n a jsiln ie j i n ajd aw n ie j z nim zżyte zw ie
rzę — budzi u n a s ta k m ało za in te re so w an ia n a u k o wego. P ew n e zam iło w an ie do p sa je st, zapotrzebow a
n ie gospodarcze i społeczne n a psy do pracy p a s te r
skiej, m yśliw skiej, obrończej czy śledczej istn ieje ró w nież, toteż kynologia p ra k ty c z n a ro zw ija się, chociaż pow oli. N ato m iast p ra c n au k o w y ch pośw ięconych psu n ie m a w P olsce w o sta tn ic h la ta c h zupełnie. Inaczej je s t za gran icą, gdzie pies je s t przed m io tem bardzo w szech stro n n y ch badań. Ja k o p rz y k ła d podać można, że w śró d n a d e sła n y c h p rze d dw u la ty przez u n iw e rsy te ty fra n cu sk ie do bib lio tek i P olskiej A kadem ii N auk ro z p ra w d o k to rsk ich z la t 1943—1949 znalazło się 13 tez dotyczących p sa (w śród n ich 4 b y ły m onograficz
nym opraco w an iem p ew n y c h ras, 4 dotyczyły zag ad nień m edycyny w e te ry n a ry jn e j, inne zajm ow ały się sp raw am i tre su ry , p o low ania itp.).
R ozpraw y d o k to rsk ie n a podobne te m aty p o ja w ia ją się i w innych k ra ja c h (jako p rzy k ła d zacytow ać m oż
n a: M ax M a d e r : Der A p p en ze lle r S en n e n h u n d , Z u- rich 1951, lu b P o s p i ś i }: S rst n S m eckych cwćaku, di- se rta c n i p rac e Yys. Skol. Vet. w Brne).
Z w iązki kynologii p rak ty c zn e j z n a u k ą są bardzo ścisłe. Z je d n ej stro n y kynologia p rak ty c zn a zaw dzię
cza sw e dzisiejsze osiągnięcia o parciu się n a w ynik ach ścisłych b a d a ń naukow ych, z d ru g iej strony, n a u k a czerpie w iele dan y ch z dośw iadczeń kynologów p r a k tyków .
C elem tego a rty k u łu je s t zachęcenie szerokich rzesz p rzy ro d n ik ó w do naukow ego zajęcia się psem . P o słu ży te m u p rz e d staw ie n ie k ilk u w y b ra n y ch zagadnień, k tó ry ch rozw iązanie leży zarów no w in te resie nauki, ja k p ra k ty k i kynologicznej, oraz p a ru p rzy k ład ó w po
kazujących, ja k p r a k ty k a o piera się n a obserw acjach i dośw iadczeniach naukow ych.
ZA G A D N IEN IE DOTYCZĄCE BUDOWY CIAŁA PSA P rzed p a ru la ty P olski Z w iązek K ynologiczny po d jął p racę n a d u sta le n ie m ra sy i hodow lą ow czarka p o d halańskiego. N aw iasem w spom nieć tu w arto , że ow cza
re k p o d h alań sk i i p olski ow czarek nizinny, n ad k tó ry m rów nież p rać u jem y , to je d y n e ra sy psów, k tó re m ożem y uw ażać za polskie. Z organizow any w Z ako
p an e m p rzeg ląd p onad 100 ow czarków p odh alańskich w ykazał, że znaczna część ty c h psów m a w adliw e, m ianow icie z b y t strom o u k ą to w a n e odnóża ty ln e (staw k olanow y i bio d ro w y silnie rozw arte), z czym w iąże się w ysoko osadzony i noszony n a d grzbietem ogon.
P oniew aż ta k a bu d o w a zm niejsza szybkość i sp ra w ność ru ch ó w zw ierzęcia, a ow czarek p o d h alań sk i ja k o p ra c u ją c y p rzy stad zie pow in ien być ru ch liw y , psy ta k ie zostały w y elim in o w an e z hodow li i budow ę tę określono w tym czasow ym w zorcu ja k o w adliw ą. J e d
n a k w lite ra tu rz e kynologicznej spotyka się tw ierd ze
nie, że strom e u k ą to w a n ie odnóży ty ln y ch je s t cechą psów górskich, i że cecha ta je s t w ynikiem p o ru sza
nia się po zboczach. Rzecz w ym aga w y ja śn ie n ia przez stw ierdzenie, czy ta k a różnica w budow ie w ystęp u je u górskich i niżow ych form w śród zw ierząt dzikich.
P rzy kynologicznej ocenie psa uw aża się za błąd j a sn e (żółte) zab arw ien ie tęczówki. Zw łaszcza u ra s m y śliw skich i służbow ych (śledczych) cecha ta u znaw ana je s t za pow ażną w adę; obarczone n ią p sy są oceniane nisko i nie p ow inny być używ ane do hodow li. L aikom w y d aje się, że chodzi tu jedynie o w zgląd estetyczny, gdyż pies o ja sn y c h oczach je s t zaw sze brzydszy od podobnego psa z tęczów kam i ciem nym i. Rzecz je d n ak n ie je s t ta k pro sta, obserw acje p ra k ty k ó w bow iem zdają się w skazyw ać n a to, że ja sn e oko je s t zw iązane ze słabszym w ęchem . Z now u w ięc sp raw a do n a u k o wego zbad an ia drogą ścisłej obserw acji i ek sp ery m entu.
N ie dość dokładnie zbadane je s t uw łosienie psa, a byw a ono bardzo rozm aite w zależności od rasy. My w Polsce nie m am y bodaj n aw e t dobrze u stalonej te r m inologii na o k reślen ie różnych typów w łosów i róż
nych rodzajów uw łosaenia p sa (sukni lub szaty, ja k m ów ią kynologow ie-praktycy). S tosunkow o dobrze zbadane je s t uw łosienie ow czarków w ęg iersk ich — kuw asza, kom ondora, p u li i pum i. W iadom o, że u ko- m ondora i p u li a w słabszym sto p n iu u pu m i p rz e w ażająca część w łosów to w łosy w ełniste, cechujące się licznym i p rzew ężeniam i pozbaw ionym i rdzenia, m iędzy któ ry m i w y stę p u ją grubsze części z w y sep k a
m i rd ze n ia w środku. T aki włos m a siln ą te n d en c ję do filcow ania, zb ijan ia się w długie szn u ry lub m n ie j
sze czy w iększe płyty. S filcow ana „robocza su k n ia“
je s t d la pracu jąceg o p rzy stadzie psa b ardzo cenna,
Ryc. 1. P u li „Boni F elv e v id ek “ P uZ , z zupełnie sfil
cow anym włosem.
Ryc. 2. K om ondor „B ajos" Met. 228, KoZ283, z z u p e ł
n ie sfilcow anym w łosem .
c h ro n i go bow iem d oskonale p rze d sk aleczen iem przez n a p a stn ik a , oraz p rze d niepogodą i zim nem . N ie zo
stało d o tą d w y jaśn io n e, dlaczego u je d n y c h okazów ow czarków w ęg ie rsk ich w łos filc u je się w sz n u ry u in n y c h w p ły ty . M ożna przypuszczać, że je s t to s p r a w a dziedziczna. W arto by zbad ać pod w zg lęd em b u dowy sierści naszego o w czarka nizinnego, w y d aje się bow iem , że m im o p o d o b ie ń stw a tego p sa do p u li w łos jego nie m a ta k ie j skłonności do filcow ania.
Z A G A D N IEN IA
Z ZA K R ESU ŻYCIA PSY C H IC ZN EG O P SA Życie psychiczne psa to obszerne pole do b ad a ń , s ta w iając e p rze d zoopsychologiem szereg n iero zw iązan y ch d o tą d zagadnień. W ystarczy pow iedzieć, że n a w e t d zia
łalność zm ysłów p sa n ie je s t n a m d o stateczn ie znana.
N ie zo stało jeszcze ro zstrz y g n ięte p y ta n ie , czy i ja k pies w id zi b arw y.
D okładniej z b a d an y je s t słuch. W iem y, że p ies sły szy lep iej niż człow iek, że m ianow icie c h w y ta to n y w yższe, dla n a s n ied o stęp n e, je s t w ra żliw y n a dźw ięki słabe, d la człow ieka n ie d o strze g aln e , i lep iej niż m y lo k a liz u je źródło dźw ięku. Te w iadom ości o m ożli
w ościach słuchow ych p sa m a ją szero k ie zasto so w an ie w p rak ty c e . P rzytoczę tu p a r ę p rzy k ła d ó w : 1) P rzy tre su rz e psów służbow ych u ży w a się n ie k ie d y tzw . niem ej gw izdaw ki, to je s t gw izd aw k i o to n a c h ta k w y
sokich, że lu d z k ie u ch o ich n ie słyszy. 2) W A nglii w czasie o sta tn ie j w o jn y u żyw ano p só w do pom ocy p rzy o d szu k iw an iu ludzi za sy p a n y ch pod g ru za m i n a sk u te k b o m b a rd o w a n ia; p sy te k ie ro w a ły się słuchem , in te reso w ały się w ięc ty lk o człow iekiem jeszcze ż y ją cym , k tó reg o ru c h y lu b oddech słyszały. P o d o b n ie p r a cu ją u ży w a n e w A lp ac h w celach ra to w n ic z y c h psy law inow e. 3) In te re s u ją c y p rz y k ła d w y k o rz y sta n ia psiej zdolnośoi lo k alizo w an ia źró d ła d źw ięku p o d ał P. M e g n i n w k siążce o ro li psów w a rm ii f ra n c u skiej podczas p ierw szej w o jn y św ia to w ej. N a p e w n y m odcinku fro n tu chodziło o zlokalizow anie i zniszczenie n iem ieckiej p la có w k i k a ra b in u m aszynow ego, c z y n ią
cego duże szkody F rancuzom . O bsługa k a r a b in u zm ie n ia ła się w nocy, co u n iem ożliw iało je j w yśledzenie.
W obec tego w ieczorem um ieszczono w dw u p u n k ta c h okopu dw a p sy służbow e z p rze w o d n ik am i, k tó rzy m ieli obserw ow ać i no to w ać ich za ch o w an ie się. D o
k ła d n ie w ty m sa m y m m om encie oba p sy zaczęły n a
słu ch iw ać zw ra c a ją c głow y w k ie ru n k u n ieuchw ytnego dla ludzi źró d ła dźw ięku. Z anotow ano k ie ru n e k psich nosów w czasie n asłu c h iw a n ia i n a tej pod staw ie n a stęp n eg o d n ia zlikw idow ano n ie p rz y jac ie lsk ą p la cówkę.
S tosunkow o dobrze p oznanym zm ysłem p sa je s t w ęch. Z ag a d n ien iu w ęchu pośw ięcono w iele p ra c za
ró w n o teo re ty cz n y ch ja k p rak ty c zn y c h , ta k że cała now oczesna m eto d y k a szkolenia p sa śledczego i p ra c a z n im n a śladzie opiera się n a ścisłych p o d staw ach naukow ych.
B a rd z o in te re su ją c e są czynności in sty n k to w e psa, k tó re o b se rw u je m y w codziennym pożyciu z nim , ale k tó ry c h ro lę biologiczną nie zaw sze p o tra fim y w y tłu m aczyć, gdyż ro zw inęły się one, gdy pies żył w in n y c h niż dziś w a ru n k a c h ja k o zw ierzę dzikie. K ażdy w idział, ja k pies p rze d ułożeniem się do sn u o b ra c a się k ilk a ra z y w kółko, d ra p ią c przy ty m n iek ied y sw ój sien n ik lu b n a w e t podłogę n a k tó re j zam ierza się położyć. Te bezsensow ne u naszego pokojow ego p sa czynności są p rze ży tk ie m z czasów, gdy jego dziki p rz o d e k ty m w ła śn ie sposobem przy g o to w y w ał sobie w ygodne legow i
sko np. w ostrej tra w ie stepow ej. K ażdy szczeniak, gdy p o rw ie p a n to fe l lu b ścierkę, p o trz ą sa energicznie tą zdobyczą. To sam o ro b ią m łode p sy p rzy n au c e a p o r
to w a n ia i trz e b a je od tego n a w y k u n ie ra z m ozolnie odzw yczajać. I ta czynność in sty n k to w a je s t dla nas zu p e łn ie zro zu m iała, odpow iada bow iem ru ch o m zab i
ja n ia m niejszej zw ierzyny sc h w y tan e j przez dzikiego psa. T ru d n ie j n a to m ia s t w ytłum aczyć in n ą działalność in sty n k to w ą , o b se rw o w an ą u n ie k tó ry c h psów , p rzede w szy stk im ow czarskich. P sy te m ianow icie m a ją zw y
czaj o b iegania w koło g ru p y z w ie rząt lub n a w e t ludzi, z d ążen iem do spędzenia ic h w Zbitą grom adę; są psy, k tó re w te n sposób s ta r a ją się spędzić w grom adę dzieci sw ego w łaściciela. To o k rąż an ie m ożna tłu m a czyć rozm aicie. W. F i s c h e 1 p o d a je trzy m ożliw e w y ja śn ie n ia : 1) J e s t to pozostałość po lo w an ia sfo ry dzi
k ic h psów , k tó re o k rąż ają c sta d o zw ierzyny sta ra ły się sk u p ić je w g ro m ad ę i w ted y n ap a ść i zabić k ilk a sz tu k od razu. 2) O k rą ża n ie i sk u p ia n ie sfory to w arz y szy je s t sposobem w y k az an ia p rze z p sa przew o d n ik a p rze w a g i n a d nią. 3) O k rążan ie m iało n a celu u trz y m a n ie w gro m ad zie w łasn y ch szczeniąt, gdy zaczynały one opuszczać legow isko i uczyły się polow ania. Mimo, że n ie um iem y w ytłum aczyć za d o w alająco znaczenia te g o zw yczaju ok rążan ia, w y k o rz y stu je m y go w p r a k ty c e ja k o b ardzo cen n ą cechę p sa ow czarskiego. S p ę
dzanie bow iem w z w a rtą g ro m ad ę rozproszonego sta d a ow iec lu b b y d ła je s t je d n y m z n ajw a żn iejsz y ch za d ań p sa ow czarka.
B ard zo w ażne dla p o zn an ia p sychiki p sa je s t ob ser
Ryc. 3. O w czarek, b iegając ta m i z p o w ro tem w zdłuż bruzdy, c h ro n i pole u p ra w n e p rzed ow cam i.
Maj 1958 119
w ow anie, co go szczególnie in te re su je w otaczającym i dostępnym d la jego d o strzegania św iecie z e w n ętrz
nym . Rzecz ja sn a, że k ażdy zdrow y i n o rm aln y pies zw raca b ardzo silnie u w ag ę p rzede w szystkim n a za
p achy, je s t bow iem ty p em zw ierzęcia węchowego. Nie tę je d n a k sfe rę p sic h z a in te re so w ań chcę te ra z p rze d staw ić. F ischel stw ierdził,- że n a w iele psów szczegól
nie siln ie o d d ziału ją w szelkie linie p ro ste zarysow u
ją ce się w k rajo b ra z ie , ja k np. row y, żyw opłoty, m ie
dze, bruzdy, n a w e t koleiny; p sy te m a ją skłonność do biegnięcia w zdłuż ta k ie j w y ra źn ie w idocznej w te re n ie linii. To tw ie rd z en ie F ischla m ogę poprzeć w łasną obserw acją, m ia ła m bow iem boksera, w ykazującego b ardzo silnie skłonność do trz y m a n ia się lin ii prostych.
Im p, tow arzysząc m i n a sp acerach w pola, biegł zaw sze m iedzą, m im o że ja je sie n ią n ie ra z sk rac ała m d rogę idąc n a p rz e ła j. Bies te n m ia ł bardzo dobrze ro zw in ię tą o rie n ta c ję kieru n k o w ą. W racając ze m ną z w ycieczki w n ie zn a n ej sobie okolicy i in n ą tra s ą niż ta, k tó rą w yszedł z dom u, doskonale w y b iera ł n a jk ró t
szą drogę p o w ro tn ą, zaw sze je d n a k były to ścieżki i m iedze; n a p rze łaj przez łą k i n ie biegł nigdy.
Ta skłonność do trz y m a n ia się p ro stej linii w te re nie może być dla n a s b ardzo cenna. O dznaczający się n ią pies da się ła tw iej nauczyć pew n ej bardzo w ażnej dla p sa ow czarskiego czynności, a m ianow icie szyb
kiego p rze b ieg a n ia n a ro zk az p aste rz a ta m i z po w ro te m w zdłuż np. zagonu czy ro w u z w odą, do którego n ie pow in ien dopuścić p asąc y ch się owiec. Z drugiej stro n y je d n a k ta cecha może być także nieco k ło p o tli
w a, gdy chodzi o p sa śledczego, może bow iem w p ie rw szych sta d ia ch szkolenia o dw racać uw agę p sa od śladu.
T rz eb a w ięc p sa p iln ie obserw ow ać i k ła d ąc dla niego ślad uw ażać, żeby n ie p o k ry w a ł się on z ja k ą ś w y
ra ź n ą linią, np. bruzdą.
B y w a ją też psy, k tó re biegnąc sw obodnie drogą tr z y m a ją się sta le je d n ej je j stro n y , p raw ej lub lew ej. I ta cecha m oże być w ażn a p rzy szkoleniu, może bow iem w p ew nych p rz y p a d k a c h tłum aczyć opory, ja k ie sta w ia pies p rzy n a u c e chodzenia p rzy nodze. Cała ta sp raw a je d n a k w ym aga jeszcze o bserw acji i b a d a ń p rze p ro w a
dzanych ek sp ery m en taln ie.
W życiu psychicznym w yższych zw ie rząt znany je s t tzw. sc h em a t czasow o-przestrzenny, k tó ry zw ierzę w y
ra b ia sobie w czasie życia osobniczego. M ożna to o k re
ślić ja k o p rzyzw yczajenie do w ykon y w an ia pew nych fu n k c ji stale w tej sam ej porze, w te n sam sposób
Ryc. 5. S tó jk a niem ieckiego krótkow łosego w yżła Bodo v. R adbach D. G. St. B. 4173.
i w ty m sam ym m iejscu. P o p u larn ie m ożna by ten sch em at określić ja k o d zienny rozkład zajęć dostoso
w any do siedliska, w k tó ry m zw ierzę przebyw a. T aki sch em at czasow o-przestrzenny w y ra b ia ją sobie i nasze psy domowe. P rz eja sk raw io n y m oże nieco m otyw sche
m a tu czasow o-przestrzennego w ziął E rie K n i g h t za te m a t pow ieści L assie wróć, sp opularyzow anej u nas przez film pod ty m sam ym ty tu łem . B o h a te rk a po
wieści, ow czarka szkocka Lassie, za w szelką cenę s ta ra się, bez w zględu n a okoliczności, w ja k ic h się z n a j
duje, w określonej p o rze dnia iść n a sp o tk an ie swego m ałego w łaściciela, w ra ca jąc eg o ze szkoły. Podobny sc h em a t czasowy obserw ow ałam u mego w ym ienionego ju ż b oksera Im pa. P ies chodził ze m ną sta le po p o łu dniu do in sty tu tu , gdzie sp a ł po d m oim b iu rk ie m do godziny 20, o k tó rej to porze re g u la rn ie kończyłam p rac ę i szłam z n im do domu. Im p ta k się do tego przyzw yozaił i ta k ie m iał w yczucie czasu, że jeżeli p rzeciągnęłam robotę, p u n k tu a ln ie o 20 w sta w a ł ze sw ego legow iska, a jeżeli to nie zw róciło m ojej uw agi, szczekał. Ta w łaściw ość m ego p sa była dobrze znana członkom Polskiego T ow arzystw a B otanicznego, k tó rego posiedzenia odbyw ały się w sali przylegającej do mego pokoju. Je że li p re le g e n t przeciąg n ął referat, p u n k tu a ln ie o 20 z sąsiedniego pokoju rozlegał się n a jp ie rw brzęk łańcuszka, k tó ry m pies był p rzy w ią
zany, a potem jedno lub dw a szczeknięcia.
In n y mój pies, rów nież b o k se r Robin, w ykazyw ał we w czesnej m łodości bardzo siln ą skłonność do w y ra b ian ia sobie sch em atu przestrzennego. Je że li m ian o wicie przez dłuższy czas chodziłam z nim n a spacerach w p a r k u stale po ty c h sam ych alejkach, ta k się do tego przyzw yczajał, że gdy zm ieniłam zw ykłą tra sę spacerow ą, prow adzony n a sm yczy sta w ia ł opór, a p u szczony w olno w a h a ł się chw ilę, czy m a biec za mną.
P odobnie, idąc ze m n ą do In s ty tu tu lub w ra ca jąc z n ie go, o pierał się, jeżeli zm ieniając zw ykłą drogę chcia
łam skręcić w ulicę, do k tó rej nie był przyzw yczajony.
O pór te n b yw ał ta k silny, że trze b a było mocnego szarpnięcia kolczatką, żeby go przełam ać. In te re su ją c e jest, że z w iekiem i zapew ne pod w pływ em s ta r a n nego szkolenia w chodzeniu p rzy nodze te opory zm a
lały, ta k że obecnie dw u letn i ju ż pies p rzy sk ręc an iu ze zw ykłej tra sy co najw yżej o piera się lekko i bardzo Ryc. 4. O w czarek u trz y m u je stad o ow iec na p raw ej
s tro n ie drogi.
k ró tk o , zaw sze je d n a k zaznaczy, że chciałby iść z w y k łą drogą.
Z danie sobie sp ra w y z tego, że u p sa p o w sta je w ła sny sc h em a t cz aso w o -p rzestrz en n y je s t b ard z o w ażn e n ie ty le m oże p rzy sp e cja ln ej tre su rz e , ile p rzy w y c h o w y w an iu dom ow ego p sa -to w a rz y sza . Je ż e li w y ch o w aw ca prze strzeg a , żeby m łody pies b y ł sta le w ty c h sam y ch p o rac h dtnia k a rm io n y i w y p ro w a d za n y , n a uczy się on szybko p o rz ą d k u i nie będzie się dom agał w y p ro w a d ze n ia w in n y c h n ie przezn aczo n y ch n a sp a c e r godzinach; fu n k c je fizjologiczne p sa d o s tra ja ją się b o w iem dosk o n ale do tak ieg o u reg u lo w a n eg o tr y b u ży
cia. M ożna przyzw yczaić p sa do leżen ia zaw sze w o k re ślonym m iejscu, do p rz e sy p ia n ia godzin, w k tó ry c h w łaściciel je s t nieobecny lu b p ra c u je , a ak ty w n o ści w tej porze dnia, k tó rą p ośw ięcam y n a zab aw ę z nim lu b n a szkolenie. Słow em , dobrze w y ch o w an y pies do
stro i sw ój „rozkład za ję ć“ do tr y b u życia w łaściciela.
B ard zo in te re su ją c e z p u n k tu w id ze n ia zoopsycholo- gii są w za jem n e sto su n k i m iędzy psam i. O m ów ię tu k ró tk o tylk o je d n ą ich fo rm ę — w alk ę. P ies je s t zw ie
rzęciem drapieżnym , o usposo b ien iu bojow ym . U m ie u żyw ać zębów n ie tylk o dla u p o lo w an ia zdobyczy, ale i do w alki. M ożna tu w yróżnić d w a ty p y w alk i: 1) w a l
k a z w rogiem (osobnikiem innego g atu n k u ) w obro n ie życia w łasnego lub m łodych, albo w obronie to w a rz y -
Ryc. 6. N iem iecki w yżeł szorstkow łosy S an te v. E lb - s tra n d 34350 a p o rtu je lisa.
sza z w łasn ej sfo ry ; 2) w a lk a z osobnikam i w łasnego g a tu n k u i w łasn ej sfory.
Je że li chodzi o w alk ę z w rogiem , to trze b a ja sn o zdać sobie s p ra w ę z tego, że n ie m ożem y m ów ić o od w ad ze p sa w lu d zk im p ojęciu tego słow a. K ażde zw ie
rzę, jeżeli cz u je się zagrożone przez w roga, którego u w a ż a za silniejszego od siebie, u stę p u je . D opuszcza w ro g a do siebie ty lk o n a p ew ie n ściśle określony d y s ta n s bezpieczeństw a, po czym ucieka. P od ty m w zglę
d em pies, zw łaszcza m łody, nie różni się od innych zw ierząt. Inaczej rzecz się m a, jeżeli ucieczka z ja k ich ś pow odów je s t niem ożliw a. W tedy p ies b ro n i się, a n a w e t często a ta k u je pierw szy. Tym tłum aczy się a g re syw ność p sa n a ła ń cu ch u ; zw ierzę czuje się zagrożone, a nie może uciec, w ięc rzu ca się n a dom niem anego w roga. T en sa m pies spuszczony z uw ięzi często je st zu p e łn ie nieag resy w n y . T ym też w y jaśn ić m ożna w ięk szą sk łonność do bójk i z d ru g im psem u zw ierzęcia trzy m an eg o n a sm yczy niż u tego, k tó ry je s t p u sz
czony wolno. S p ra w y u k ła d a ją się inaczej, jeżeli chodzi o o bronę zagrożonych m łodych — w ted y su k a rzu ca się do w alk i bez w zględu n a siłę p rze ciw n ik a — lu b o obronę zaatak o w an eg o tow arzysza sfory. I n s ty n k t sfo ry je s t u psów bardzo siln y i są psy, k tó re, zu pełnie n ie szkolone w ty m k ie ru n k u , rz u c a ją się n a każdego, k to z a a ta k u je Ich przew o d n ik a. T ak a w a lk a w obronie w łasn ej, m łodych czy tow arzysza sfo ry może być w alk ą n a śm ierć i życie.
Inaczej p rz e d sta w ia się w a lk a m iędzy osobnikam i te g o sam ego g a tu n k u , nie je s t to bow iem w alk a o ży
cie, lecz o stan o w isk o w sforze. C h a ra k te r w alk i o s ta now isko m oże m ieć nie ty lk o b ó jk a m iędzy dw om a p sa m i sta le p rze b y w a jąc y m i razem , a w ięc psam i z je d n e j sfory, a le i m iędzy obcym i psam i, k tó re spo
tk a ły się gdzieś p oza obrębem stałego m ieszkania. P rz e bieg w ojennego sp o tk a n ia b y w a zw ykle ta k i: n a jp ie rw obaj p rzeciw nicy p rz y b ie ra ją p ostaw ę im ponow ania, n a je ż a ją sierść n a grzbiecie, chodzą sztyw no w koło siebie i w arczą. W tym sta d iu m p o je d y n ek może n ie d o jść do sk u tk u , jeżeli je d e n z psów uzn a się za sła b szego i w ycofa się. Je że li to n ie n astąp i, w y b u ch a b ó jk a , k tó ra je d n a k zw ykle nie trw a długo. Słabszy p ies p rz y b ie ra p o staw ę p o d d an ia się, to znaczy sta je nieruchom o, albo k ładzie się n a w znak. W ty m sam ym m om encie siln iejszy p rz e sta je kąsać i zachow uje się spokojnie, dopóki p o k onany nie zm ieni pozycji. W z a leżności od zach o w an ia się słabszego psa w alk a m oże po chw ili w y b u ch n ą ć n a nowo, albo też zw ycięzca od
chodzi spokojnie.
Z najom ość sposobów w a lk i p sa i jego „odw agi“ m a w ielk ie znaczenie p rak ty c zn e , p o trze b n a je s t m iano
w icie p rzy tre s u rz e p sa obrończego. W psie ta k im m u sim y p rzed e w szy stk im w cześnie rozw inąć nieufność do obcych, to znaczy doprow adzić go do tego, żeby czuł się przez obcego człow ieka zagrożony. U w ażać p rz y ty m je d n a k należy, żeby m łody pies nie s ta ł się n a d m ie rn ie lękliw y. Je że li pies czuje się zagrożony, będzie w sp e cja ln y ch okolicznościach, k tó re tre se r m u si odpow iednio przygotow ać, rzucać się n a p rz e ciw n ik a. D alej rzecz p olega n a tym , żeby ów p rz e c iw n ik — pom ocnik tre s e r a — u ciek a ł p rze d psem , to znaczy p o zw a lał m u osiągnąć zw ycięstw o, n a jp ie rw od razu, później, gdy pies sta je się odw ażniejszy, po ch w ili w alki. Pies, k tó ry w czasie szkolenia, n abierze
Ma j 1958 12 1
p rze k o n an ia , że p rzed jego atak a m i przeciw n ik o sta
tecznie zaw sze się cofnie, n ie zaw iedzie, gdy przyjdzie m u w praw dziw ej w alce bronić życia przew odnika.
O czywiście p o d ałam tu w skrócie sam ą tylko zasadę szkolenia p sa obrończego, ta k bard zo potrzebnego służbie bezpieczeństw a. Szkolenie to je s t o w iele b a r dziej skom plikow ane i w ym aga długiej p rac y n ad opa
no w an iem i w łaściw ym po k iero w an iem całego p o stę
pow an ia psa.
P rz ec iętn y w łaściciel psa nie m a p otrzeby szkolenia p sa w tym k ie ru n k u . K ażdy je d n a k pow inien w y ciągnąć p ra k ty c z n e w n io sk i ze znajom ości bojow ego c h a ra k te ru psa. Oto je d e n z nich: jeżeli nasz pies na spacerze sp o tk a drugiego p sa i p rzygotow uje się do bójk i z nim , lepiej się do tego nie w trącać, in te rw e n cja człow ieka bow iem m oże łatw o spraw ić, że zw ykły p o je d y n ek o ra n g ę m oże zm ienić się w o w iele o strz e j
szą w alk ę w obronie tow arzysza. Je że li n a to m ia st w ła ściciele obu ry w a liz u jąc y ch ze sobą psów szybko się oddalą, w p sa ch zw ykle chęć u trz y m a n ia łączności z p rzew o d n ik iem p rzew aży n a d chęcią w alki. W łaści
ciel psa może czasem sp o tk a ć się z tym , że jego czwo
ronożny tow arzysz zechce w alk ę o przew odnictw o w sforze zastosow ać i do niego, inaczej m ów iąc, rzuci się n a sw ego p rze w o d n ik a i będzie się s ta ra ł go p rz e straszyć. J e s t to je d y n y p rzy p a d ek , kied y przew o d n ik m usi w sto su n k u do szkolonego p sa p ostąpić ostro, m usi po p ro stu siłą p rze k o n ać go, kto je s t w yższy w h ie ra rc h ii sfory, k to je s t przew odnikiem . P sy o ta k w ładczym c h a ra k te rz e tr a f ia ją się raczej rzadko, a o stra w alk a o w ładzę m iędzy psem i człow iekiem nie n a s tą p i nigdy, o ile pies od w czesnej m łodości był w je d n y m rę k u i był u m ie ję tn ie w ychow yw any.
O sta tn ie zagadnienie, ja k ie chcę poruszyć, m a c h a r a k te r n a w pół w e te ry n a ry jn y . J e s t to m ianow icie sp ra w a w y stę p u jąc ej u n ie k tó ry ch psów n ad m iern ej w rażliw ości n a dźw ięki, p row adzącej do pow staw an ia pow ażnych sta n ó w chorobow ych. Od dawtna w iedziano, że są psy, k tó re nie znoszą strzału , gdy go usłyszą, w p a d a ją w paniczny lęk. W bew pow szechnem u m n ie
m a n iu ta k i lęk p rzed strz a łe m nie je s t w cale czym ś n a b y ty m n a sk u te k p o strze le n ia lu b innej przeżytej przez psa przykrości, ale je s t cechą w rodzoną, niem al niem ożliw ą do usunięcia. O czywiście pies z ta k ą w ła ściw ością je s t zu p e łn ie bezużyteczny, zarów no w ło
w iectw ie ja k w p rac y obrończej. W o sta tn ic h la tac h p ro c e n t psów w rażliw y ch n ie tylko n a strzał, ale i na szereg in n y c h h ałasó w w z ra sta niepokojąco. Psy, zw łaszcza trzy m a n e w m iastach, re a g u ją nadzw yczaj siln ie n a szereg dźw ięków w y d aw an y c h przez n a jn o w sze p ro d u k ty naszej ta k b ardzo hałaśliw ej cyw ilizacji, ja k uliczne głośniki radiow e, tra k to ry , m otocykle itp.
Ryc. 7. P ies przew odnik niew idom ego.
P sy sta le niepokojone ta k im i h ałasa m i s ta ją się cho
ro bliw ie nerw ow e. Z agraniczna p ra sa kynologiczna p o daje, że w H ollyw ood je s t 50 000 psów chorych n e r w ow o; m iejscow i lek arze w e te ry n a ry jn i sądzą, że p rz y czyną tych schorzeń są n ie u sta n n ie czynne głośniki radiow e i telew izyjne. N iedaw no słyszałam z u s t w ia rygodnych o dw u w y p ad k a ch zupełnej u tr a ty p rzy to m ności u psa pod w pływ em hałasu rozpędzonego m oto
cykla, przejeżdżającego obok.
Z agadnienie je s t in te resu ją ce z p u n k tu w idzenia n a ukow ego i w arto by zbadać, na ja k i rodzaj dźw ięków pies je s t ta k szczególnie w rażliw y i n a czym polega ich szkodliw y w pływ n a jego organizm . W ażne je st ono ta k że ze w zględów p rak ty c zn y c h , gdyż pies re a g u jący strac h em n a w szelkie hałasy nie n a d a je się do żadnej pracy, a n a w e t ja k o zw ykły tow arzysz dom owy może być zbyt kłopotliw y. Z agadnienie je st w ażne jeszcze z innego w zględu. N asuw a się m ianow icie n ie
odparcie przypuszczenie, że jeżeli zdrow ie psychiczne psa je s t ta k zagrożone przez ciągłe hałasy, to zagro
żone je s t także i nasze zdrow ie. L udzki organ słuchu je s t w p raw d zie znacznie m niej su b te ln y niż psi, n ie m niej je d n a k i on m oże reagow ać na silne p odniety w sposób dla o rganizm u ujem ny. K to wie, czy n iek tó re z gnębiących dziś ludzkość chorób n ie m a ją tu w łaśnie sw ego źródła. P ies w ięc sta je się ow ym dzw onkiem dzw oniącym n a alarm , że trze b a koniecznie uw olnić ludzi od tego p iekielnego hałasu, k tó ry m obdarza ich technika.
17