• Nie Znaleziono Wyników

O MAŁO ZNANEJ PO L SK IE J W Y PR A W IE GEOLOGICZNEJ NA KRAŃCE W SCH OD NIEJ SYBERII

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O MAŁO ZNANEJ PO L SK IE J W Y PR A W IE GEOLOGICZNEJ NA KRAŃCE W SCH OD NIEJ SYBERII"

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)

W s z e c h ś w i a t

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

(2)

n r IV/Oc-2734/47

*

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U 5 (1885)

T o k a r s k i J., O m ało zn a n ej po lsk iej w y p ra w ie geologicznej n a k ra ń c e

w schodniej S y b e r i i ...113

D y a k o w s k a J., Z n a u k o w y c h z a g ad n ień k y n o lo g ii...117

B e r e ś B., A g a t y ... 122

R y m a r J., O dm iany m o ty li p o w sta łe n a s k u te k zabiegów chem icznych . . . 126

K o z ł o w s k a A., H odow la ro ślin ce b u lk o w y ch w H o l a n d i i ...130

G r o d z i ń s k i W., B a d a n ia n a d su k c e sją zespołów z w ie rząt . . . . . 134

D robiazgi p rzy ro d n icz e Z m rocznik w ilczom leczek (C elerio eup h o rb ia e L) — W. S tro jn y . . . 133

U lepszona m e to d a b a d a n ia to rfó w k o p aln y ch (Z. M.) ... 138

K opalne k ie łk u ją c e sp o ry (Z. M . ) ...138

R o z m a i t o ś c i ... 139

R ecenzje O d m itó w do teo rii n a u k o w y c h (W. M ic h a jło w ) ... 139

S. K o w n a s i A. S i e n i c k a : P rze w o d n ik d endrologiczny po T o ru n iu i oko licy (A. S r o d o ń ) ... 141

K osm os — Seria A. B iologia (Z. M . ) ...141

S p r a w o z d a n i a ...142

Życie n a u k o w e za g r a n i c ą ... 144

K o n k u rs f o to g ra f ic z n y ... . . . . . .144

S p i s p l a n s z

I. Do a rty k u łu J. R y m a r a p t. O d m ia n y m o ty li, str. 126

II. K O K O R Y C ZK A W ONNA (P o ly g o n a tu m odoratum Mili. D ruce) — fot. J. Siudow ski III. G Ą SIE N IC E W ILC ZO M LEC ZK A (Celerio euphorbiae L.) —

fot. W. S tro jn y IV. ZM RO C ZN IK W ILC ZO M LEC ZEK PO PR ZEO B R A ŻEN IU (Celerio

eu phorbiae L.) — W. S tro jn y

W a rty k u le M. S u b o t o w i c z a p t. Po w y b u c h u p ró b n e j bo m b y ją d ro w e j (p yły ra d io a k ty w n e i n ie k tó re ich s k u tk i) „W szechśw iat" zeszyt 3, 1958, znalazło się k ilk a

P rz y sposobności p o p ra w ia m y in fo rm ac ję, dotyczącą o k re su połow icznego za n ik u Sr-90, w y n ik ie m o p u b lik o w a n y m w r. 1958. Otóż d la Sr-90 o k res połow icznego zaniku,

N a o kładce: K R U K I (C orvus corax). F ot. W. S tro jn y

ER R A TA

błęd ó w d ru k a rsk ic h , k tó re n in ie jsz y m p ro stu je m y :

ja k to o sta tn io obliczono, w y n o si 29,3 lat.

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

MAJ 1958 ZESZYT 5 (1885)

JU L IA N TO K A R SK I (Kraków )

O MAŁO ZNANEJ PO L SK IE J W Y PR A W IE GEOLOGICZNEJ NA KRAŃCE W SCH OD NIEJ SYBERII

K artki ze

Dzięki przypadkowemu zbiegowi okoliczności doszła do skutku w 1910 r. wyprawa naukowa lwowskich geologów na krańce wschodniej S y ­ berii, w Góry Sichota-Alin, ciągnące się na północ od W ładywostoku. Zorganizował ją prof.

geologii i m ineralogii Uniw ersytetu Lw ow­

skiego dr Emil D u n i k o w s k i . Bawiąc w tym czasie w gościnie w pewnym polskim domu w okolicach Ladawy, w ym ieniony profesor skło­

nił przebywającego tam magnata rosyjskiego, kuzyna carowej, K r u p e ń s k i e g o do pod­

jęcia badań w górnych obszarach wschodniej Syberii, w miejscach, gdzie magnat zastrzegł sobie jeszcze w 1905 r. liczne „nadania górni­

cze". Nadania te objęły punkty, które według opinii m iejscow ych „ekspertów" (kozaków w y ­ siedleńców) m iały kryć pod powierzchnią ziem i cenne kruszce jak: cynk, żelazo itp., nie w y łą­

czając m ożliwości i złota. W rezultacie zawartej um owy prof. Dunikowski zorganizował szybko wypraw ę finansowaną w całości przez Krupeń­

skiego, w której w zięli udział — poza Dunikow­

skim i Krupeńskim — geograf prof. dr E. R o- m e r (jako topograf), oraz młodzi wówczas doktorzy nauk geologicznych: Jan N o w a k i autor tego artykułu.

Po dokonaniu potrzebnych przygotowań członkowie ekspedycji znaleźli się pewnegtf dnia, wieczorem, na wschodnim dworcu kole­

jowym w Moskwę, skąd miała ruszyć wyprawa

wspomnień

na Daleki Wschód. Tutaj ujrzeliśm y ekspres syberyjski, złożony z 6 długich wagonów sy ­ pialnych i ogromnej, zielonej lokomotywy. Nie zapomniano przy tym o wygodnym wozie re­

stauracyjnym, który w tym zestawie był urzą­

dzeniem najważniejszym, bo mającym nas w y ­ żywić przez pełne 11 dni podróży aż do Włady­

wostoku. Wozy były szerokie, wygodne, czyste, podobnie jak i kuchnia, której kierownicy i służba obsługiwali nas bardzo uprzejmie, czę­

stując dobrym, zdrowym jadłem. Podróżnych było niewielu, tak, że nasza ekspedycja, złożona na razie z 6 członków, miała do dyspozycji osobny wagon. Najm ilszym jednak locum pod­

czas całej podróży był wóz restauracyjny, nie tylko dlatego, że w każdej chwili można było posilić się w nim różnymi smakołykami wybor­

nej kuchni rosyjskiej, lecz i dlatego, że jego duże okna nie zasłaniały pięknych widoków.

Widoki te przy względnie szybkim przejeździe wciąż zmieniały się. Będąc w rażliw y na piękno krajobrazu nie odrywałem oczu od szyby wa­

gonu. Potrafiłbym jeszcze dzisiaj — po czter­

dziestu kilku latach — odtworzyć z pamięci krajobrazy, które zapamiętałem z całą wyrazi­

stością.

Oczywista, nie tylko ja byłem wrażliw y na piękno przyrodnicze zmieniających się krajo­

brazów, lecz również i moi towarzysze, toteż prowadziliśmy ciągle dyskusje nieraz z nad-

16

(4)

Ryc. 1. K ra jo b ra z gó rsk i S ich o ta—A lin.

mierną namiętnością. Podtrzym yw ał je stale przede w szystkim prof. Romer, jako specjalista, geograf-m orfolog. Gdy wreszcie w kroczyliśm y w obszar Gór Uralskich, podjęliśm y zasadniczą dyskusję np. na tem at ich genezy, wieku, któ­

rych funkcją była współczesna morfologia tego górotworu. Stare te góry fałdowe, o kierunkach niezgodnych z pasmami hercyńskim i i alpej­

skimi, dziś już mocno zniszczone, a co najbar­

dziej uderzało w ich w yrazie to fakt, że nie w yłoniły z siebie jakiegoś najw yższego pasma, które zazwyczaj odnajdywano w innych sy ste ­ mach fałdowych. W ynikła stąd trudność w do­

kładnym wyznaczeniu granicy m iędzy Europą i Azją. Nic też dziwnego, że wobec tych trudno­

ści wyznaczono tę granicę „adm inistracyjnie"

sztucznie i po prostu przez um ieszczenie u w y ­ lotu wschodnich dolin uralskich tablicy z krót­

kim napisem „A z j a“.

Przy w jeździe w obszar mandżurski, przez który biegła trasa koleKtranssyberyjskiej, przez odcinek w ydzierżaw iony od Mongołów, spotka­

liśm y się z pięknym a groźnym zjawiskiem . Wskutek długotrw ałych deszczów w ylał szeroko potężny Amur i jego dopływy. Nie można było ogarnąć okiem szerokiego rozlewiska wód. Na­

syp kolejow y, który nas wprowadził w to mo­

rze, przedstawiał się nam jako wiotka nitka, której szyny w niektórych m iejscach były już obryzgiw ane falam i mętnej wody. N iesam ow ity nastrój, jaki nas wówczas ogarnął, był wzm ac­

niany ponadto niesłychanie ostrożną, wolną jazdą naszego ekspresu. Zdawaliśm y sobie sprawę z tego, że w każdej chw ili rozluźniony tor kolejow y może spowodować katastrofę, któ­

rej epilogiem byłoby na pewno to, że tych słów nie m ógłbym dzisiaj przenosić na papier. Toteż jest zrozumiałe, jak radośnie odetchnęliśm y, gdy pociąg nareszcie w yjechał na teren w y ­ żynny, już nie objęty powodzią.

Poprzez Charbin dotarliśmy do W ładywo- stoku, stąd po kilku dniach energicznych przy­

gotowań m ały parowczyk zawiózł nas do zatoki św. Olgi, na północ od W ładywostoku. Tutaj pożegnaliśm y się z cywilizacją na blisko 2 m ie­

siące.

W yciągnięci w długą karawanę podążaliśm y wkrótce pieszo i konno, tym razem już w tow a­

rzystw ie około 30 chińskich robotników, w kie­

runku północnym, by po paru godzinach roz­

gościć się w obszernym futorze znanego nam już brodacza, który nazywał się Andrej S i 1 i- n y. Gospodarstwo nasze było tutaj arcypry- m itywne. Spaliśm y pokotem na ziemi, na po­

słaniu z siana. Najinteligentniejszy z Chińczy­

ków, im ieniem Wania, mianowany przez nas generalnym kucharzem, troszczył się o nasze żołądki, gotując proste, ale czyste i smaczne potrawy. Stale w esoły nasz nastrój, przy nie opuszczającym nas zdrowiu, podtrzym ywany lw ow skim humorem, pokrywał w szelkie braki cywilizacji. Przyzw yczailiśm y się rychło na­

w et do falangi „szwabów“ (Blatta germa- nica), które bezkarnie, a prawdopodobnie uważane za „święte twory “, w ałęsały się dzień i noc na naszych posłaniach, naw et wśród snu.

Skoro jednak nie czyniły nam nic złego, a ży­

w iły się w szelkiego rodzaju odpadkami i głów ­ nie siedzibę m iały w kuchni, rychło przestali­

śm y zwracać uwagę na te „święte stworzenia11.

Nic to, że w czasie gotowania np. zupy w dużym garnku niektóre z tych bestii wpadały do niego.

Wszak można było naw et i z zupy nalanej już na talerz wyrzucić je łyżką lub palcem na po­

dłogę.

Pobyt nasz w tym futorze przeciągnął się jednak nadm iernie z tego powodu, że bynaj­

m niej nie przewidywany przez tam tejszych

„m eteorologów11 w tym czasie południowo- wschodni mansum lał na naszą siedzibę i naj­

bliższe otoczenie strum ienie wody, nie dopusz­

czając do w ychylenia nosa z chaty. Wszystko dokoła nas stało się nie tylko beznadziejnie mo­

kre, ale najgorsze było to, że wezbrane rzeki i potoki uniem ożliw iły jakikolwiek pochód w puszczy. Gdy niepogoda nadmiernie przecią­

gała się, zaczęło nas ogarniać jakieś uczucie znudzenia. Nie pomogło, że Dunikowski i ja spi­

syw aliśm y skrzętnie codziennie dotychczasowe nasze wrażenia, które jako felietony były prze­

znaczone do drukowania: Dunikowskiego do po­

ważnej wiedeńskiej gazety Die Zeit, m oje do L w owskiego Słowa Polskiego. N ie pomogło, że Nowak sypał ciągle dowcipami i przeczytał już dwukrotnie w szystkie przywiezione książki geo­

logiczne. Jeden Krupeński nie przejmował się niczym, b ył stale uśm iechnięty, w pogodnym nastroju. Być może, że na ten jego stan w pły­

nęła jego najserdeczniejsza przyjaciółka-wódka.

Rychło spostrzegliśmy, że w łaściw ie z tą „przy­

jaciółką" nasza ekscelencja nigdy nie rozstaje się, czy to w dzień, czy w nocy. Był to orygi­

nalny w łaściw ie okaz pijaka. Pijaka łagodnego, którego nadmiar w ypitego alkoholu nie zwalał z nóg i nie psuł mu pogodnego nastroju. Nigdy nie dow iedziałem się, jak owa ekscelencja w y­

glądałaby bez wódki. Przykro jednakże było mi osobiście, gdy śpiąc z nim w jednym pokoju, a później w puszczy w jednym namiocie, stw ier­

dziłem, że ekscelencja otworzywszy w nocy przypadkowo oczy, porywa za flaszkę „czystej", by gul-gul-gul lać do gardła parę tęgich łyków.

Nareszcie po w ielu dniach słoty pewnego

(5)

M aj 1958 115

ranka wejrzało na nas zza rozdartych chmur błogosławione słońce. Nastrój zmienia się mo­

mentalnie, pada rozkaz ładowania sprzętu i w yj­

ścia w teren.

W yruszyliśm y na poszukiwanie złota. Pusz­

cza Sichdtaalińska nie m iała zwartego drzewo­

stanu. Jej głów nym elem entem był pewien ga­

tunek drzew korkowych, rosnących w dość znacznych odstępach. Charakterystyczne było jednakże tutaj podszycie lasu, opanowane głów ­ nie przez wysokie i mocno rozgałęzione krzewy, rośliny z rodziny balldaszkowych, które Kozacy nazyw ali kamyszem. Przedzieranie się przez ta ­ kie podszycie leśne sprawiało nam duże trud­

ności. Poradziliśm y sobie jednak w ten sposób, że zdążając do danego punktu terenu wskaza­

nego przez Kozaków, w ysyłaliśm y naprzód 30 chińskich kulisów, którzy idąc w jednej linii łamali krzaki i udeptywali ścieżkę. Szczególną udręką takiej wędrówki było to, że bez względu na słotę czy też pięlkną pogodę, po kilku krokach marszu byliśm y przynajmniej do pasa przemo­

czeni do nitki. N ie pomogły tu jako ochrona moich stóp nowe, kupione za duże pieniądze u Sztarka w e Lw owie buty wycieczkowe, o po­

dwójnej skórze. Mimo uprzedniego, dokładnego wym oczenia ich w oleju rycynowym , przejmo­

w ały jednak wodę. Ochrona nóg powyżej stopy, dokonana przez piękne, wówczas bardzo modne zawijacze, nie odegrała też żadnej roli. Szczę­

ściem, że do tego' ciągłego moknięcia przyzwy­

czailiśm y się szylbko, nie dbając o wodne udręki już chociażby z tytułu przeżywania nadzwyczaj­

nych przyrodniczych rozkoszy. Zresztą prze­

ważnie pierwsze promienie słońca zdołały nas w ysuszyć w przeciągu V2 godziny. Nikt z nas wówczas mimo tych złych warunków klim atycz­

nych ani podczas podróży, ani po powrocie do domu nie poniósł szwanku na zdrowiu.

Inną plagą naszej podróży były roje drobnych muszek, które Kozacy popularnie nazywali „mo- szkam i“. Arcykrwiożęrcze te stworzonka, nie większe od pchły, spłoszone naszym pochodem przez zarośla, ścigały nas z niezw ykłą zawzię­

tością, pragnąc za wszelką cenę dobrać się do naszej skóry. W żaden sposób nie można było zabezpieczyć się przed ich atakami. Chińczycy chronili swoje głow y przed ukąszeniem tych uporczywców, zawijając je wiankiem rośliny z rodzaju m iejscow ego piołunu. Koniec tego wianka, występujący nad czołem, o ile było su­

cho, zapalony tlił się jak tytoń w fajce, wyda­

jąc gęsty, cuchnący dym. W miarę spalania się owego końca, podsuwano do tego miejsca dalszą część wianka. Europejczycy — tan. m y — chro­

niliśm y się owijając głow ę gęstą siatką z gazy.

Mnie osobiście ani jeden, ani drugi zabieg nie pomagał. Przyszła mi natomiast z pomocą sama natura lub m oja konstytucja fizjologiczno-hor- monalna. W początkach tej „moszkowej" udrę­

ki zatruwały moją skórę i krew ow e owady tak niemiłosiernie, że gdy pewnego dnia rano zbu­

dziłem się, w yw ołałem u moich towarzyszy ser­

deczny śmiech. Moje policzki, uszy, nos, czoło

i reszta mej głow y były spuchnięte tak, że ro­

dzona matka byłaby mnie nie poznała. Krupeń- ski ubolewając nad moim stanem leczył mnie energicznie sporymi kieliszkami sznapsa. Osta­

tecznie po paru dniach byłem tak dobrze za­

szczepiony jadem owadów, że i gęba mi sklęsła a dalsze ukąszenia już mi nie szkodziły.

Podczas wędrówki do oznaczonego, nieraz bardzo odległego miejsca, zatrzymywał nas od czasu do'czasu topograf ekspedycji prof. Romer, by dokonać pomiarów topograficznych w m iej­

scach rozszerzających się w dolinę. W ten spo­

sób powstawał w tym dziewiczym terenie pierw­

szy model morfologiczny kraju dotąd nieznane­

go. W miejscach oznaczonych swego czasu przez Kozaków jako teren górniczy, ,,zajęty" przez Krupeńskiego, rozpoczęliśmy robotę poszuki­

wawczą. Polegała ona na tym, że mocni „kitaj- c y “' kilofami i łopatami robili w oznaczonych punktach głębokie rowy. Ja i Nowak wskaki­

waliśm y do nich, ustalając w zapiskach w szel­

kie ważne geologiczno-górnicze ich cechy. Ja miałem obowiązek zbierać te próbki z urobku, które były ważne jalko kruszeic. Wiele z tych odkrywek było górniczo pustych. Niemniej jed­

nak, dla Nowaka wszystkie były ważne, dla od­

tworzenia stratygrafii i tektoniki owych miejsc.

Oczywista, że swoje zbiory uzupełniałem pobie­

raniem próbek niekruszcowych, chodziło bo­

w iem o to, by można było w przyszłości scha­

rakteryzować badany obszar i litologicznie.

Zresztą ta moja praca wiązała się ściśle z pracą mego przyjaciela Nowaka.

W wielu punktach ustaliliśm y w tein sposób obecność prawdopodobnie bardzo bogatych złóż, wprawdzie nie złota, lecz cennych kruszców jak żelaza, a przede wszystkim cynku. Po każ­

dym zbadaniu danego odcinka, gdy podawałem do wiadomości szefom ekspedycji, że natrafili­

śm y tutaj na czyste, Cenne kruszce danego ga­

tunku, Dunikowski szybko obliczał prowizo­

rycznie jego zapasy, gratulując doraźnie Kru- peńskiemu jako ich właścicielowi, który jednak­

że w szelkie odkrycia rud żelaznych i cynkowych traktował dość obojętnie. On bowiem pragnął przede wszystkim, a może jedynie, znalezienia rud złota. Tego samego pragnęli również i to­

warzyszący Kozacy. Znali się bowiem dobrze na wartości złota, a mało na wartości cynku, cyny, w ęgla czy rud żelaznych. Po powrocie do stacji, względnie jeszcze w terenie, gdzie rozbiliśmy namioty, przeprowadzałem dla upewnienia się w ocenie gatunku danego kruszcu doraźną ana­

lizę „dmuchawkową11 oraz „mokrą". Na ja­

kimś stołku przy zapalonej świeczce, dmucha­

jąc w jej płomień ręczną dmuchawką w celu skierowania ostrego płomienia do jamki w ydrą­

żonej w drzewnym węglu, w której umieszcza­

łem badaną próbkę. Kozacy obsiadali mnie gro­

madnie, bacznie śledząc ruchy moich rąk, jakby u czarodzieja. Od tych poczciwych ludzi nie zaznałem spokoju. Już po skończonej w danym dniu mojej pracy przedkładali mi na osobno­

ści — w tajemnicy jeden przed drugim — roz-

16*

(6)

m aite ułamki skał, żądając odpowiedzi czy to nie złoto. Najczęściej b yły to blaszki jasnych łyszczyków o złocistym połysku, lub kryształki złotożółtego pirytu. Moim negatyw nym w tym przypadku zapewnieniom, że to nie b yły okru­

chy złota, nie w ierzyli zbytnio, skoro nie od­

rzucili jałow ych próbek jako bezwartościowych, lecz przeciwnie, skrupulatnie chowali je do w ła ­ snych kieszeni, owijając w papier.

W ten sposób zw iedziliśm y i zbadali znaczne obszary orogenu sichotaalińskiego na przestrze­

ni, a raczej wzdłuż długości około 500 km.

W drugim m iesiącu pracy byliśm y jednak już dość utrudzeni ciężkimi a m onotonnymi robo­

tam i w puszczy, z lekka poddając się jakiejś dziwnej depresji. Być może, że w p ływ ał na nią fakt, iż złota nie znaleźliśm y, co szczególnie deprym owało ekscelencję no i Kozaków. Drugą przyczyną tej depresji to fakt, że w środku puszczy, odległym już bardzo od centrów c y w i­

lizacyjnych, znowu złapał nas południow o- wschodni monsum, który „serdecznymi** stru­

gami pastw ił się nad nam i przez dobre 10 dni.

M ieściliśm y się już wówczas nie w w ygodnym futorze Andreja Siliny, lecz w namiotach. Te, sporządzone wprawdzie z najlepszego, gęstego, nieprzemakalnego płótna oraz przykryte dodat­

kowym dachem, nie oparły się rzęsistym ulewom . Dach obciążony wodą wkrótce zapadł się, z w y ­ tworzonych w klęsłości namiotu kapała woda, w środku wszystko zamokło do cukru i mąki włącznie. Na szczęście byliśm y zaopatrzeni w dobre, obszerne skórzane śpiwory. Z tych naszych ,,skór“ nie w yłaziliśm y przez 10 dni, w yjąw szy chw ile wyjątkowe, przepisane natu­

ralną potrzebą. A le i w tych przypadkach przy­

kro nam było odbywać podróż bodaj parę kro­

ków poza namiot.

Po 10 dniach w yruszyliśm y zatem znowu na północ, wśród udręki terenowej, w ilgoci, kopiąc rowy, oznaczając próbki skał itp. W ten sposób ustaliliśm y wreszcie wartość w szystkich w y ty ­ powanych swego czasu przez ekscelencję i jego Kozaków m iejsc do badań poszukiwawczych.

Tę norm alną i w reszcie nudną pracę — nudną przede w szystkim dla Krupeńskiego i Kozaków, czekających tylko na odkrycie ży ł złotono­

śnych — urozm aiciły dwa incydenty. Otóż p ew ­ nego dnia przeszły przez nasz obóz z północy jakieś podejrzane indywidua, które zdołały ukraść Romerowi jego w szystk ie notatki topo­

graficzne. Odkrycie kradzieży zostało niestety dokonane już po zniknięciu gości. Wśród człon­

ków ekspedycji pow stał z tego powodu w ielki gwałt, gdyż dokładnie sporządzony przez Ro­

mera „itinerar“ topogaficzny był podstawo­

w ym elem entem naszych poszukiwań. Uradzono wów czas zaradzić tej prawdziwej klęsce w taki sposób, że primo — w ysłano kilku najzdolniej­

szych w yw iadow ców z naszej grupy w puszczę, w pogoń za złodziejami, secundo — Romer zde­

cydow ał się z własnej inicjatyw y odtworzyć zdjęcia przez ponowne badania całego obszaru.

Pew nego zatem wieczora zorganizow aliśm y po­

żegnanie dzielnego profesora, który w towarzy­

stw ie jednego Kozaka i 2 ,,kitajców“ miał po­

nownie prześledzić cały dotychczasowy nasz szlak. Mimo sztucznie w esołego nastroju i ser­

decznych życzeń skierowanych pod adresem profesora, byliśm y smutni, zwłaszcza my Pola­

cy, bowiem zdawaliśm y sobie sprawę, że dziel­

nego towarzysza możemy już więcej nie zoba­

czyć. Nie pom ogły zatem wygłaszane pod jego adresem życzenia, zakrapiane gęsto ,,wódką“ — pożegnalny nastrój był bardzo ponury. Ran­

kiem następnego dnia Romer zniknął z obozu z eskortą. Ten dzielny człowiek nie zdołał jesz­

cze wrócić z ekspedycji, gdy w ysłana pogoń za złodziejami przyniosła inam m ateriały Romera w całości, odebrane rabusiom przez Kozaków.

Nie obeszło się zapewne bez doraźnego ukara­

nia sprawców kradzieży, jednakże forma w y ­ m iaru kary pozostała tajemnicą puszczy oraz karabinów.

Ostatecznie prace nasze zyskały na tym w y ­ darzeniu, ponieważ zdjęcia Romera zostały w ten sposób rozszerzone, bowiem jego nowa, dodatkowa wędrów ka przez badany obszar nie m ogła przebiegać dokładnie przez tereny uprze­

dnio już zdjęte.

Po powrocie Romera oraz dokonaniu całej pracy w róciliśm y wreszcie do futoru Siliny.

Ekscelencja Krupeński obdarzył nas w ó w c z a s

m iłą niespodzianką. Oto zaproponował nam po­

dróż morską brzegiem od zatoki św. Olgi aż do ostatniej stacji północnej (tuż pod Sachalinem), do portu Cap-Da!ta. Był to ostatni punkt, któ­

ry odw iedzały w letnim sezonie rosyjskie okrę­

ty handlowe. Przepiękna ta podróż trwała 8 dni.

M ały parowiec, kierowany wytraw nie przez nieliczną załogę podległą kapitanowi staremu w ilkow i morskiemu, zatrzym ywał się niejedno­

krotnie w m ałych zatoczkach, gdzie już go ocze­

kiw ała m iejscowa ludność w celu przeprowa­

dzenia w ym iennego handlu. W tych miejscach postoju w yskaliw aliśm y dorywczo na ląd, by obejrzeć dalsze cuda tego pięknego kraju.

W pew nym m iejscu postoju wsiada na nasz okręt słynny kapitan A r s e n i e w, znakomity znawca tam tejszych obszarów, który w iele lat spędził na ich geologiczno-etnograficznym po­

znaniu. Przy częstym zasiadywaniu przy stole na okręcie opowiadał ów dzielny podróżnik cuda o swoich odkryciach.

Syci wrażeń i dostatecznie zmęczeni w rócili­

śm y wreszcie do naszej bazy, w futorze Siliny, rozpoczynając prace nad likwidacją wyprawy.

Gdy po paru miesiącach, nadeszły nasze zbio­

ry do Lwowa, rozpoczęliśm y skrzętne ich opra­

cowanie, którego wynikiem była zbiorowa praca naukowa, złożona z 3 części. Część I, zawierającą w stęp i ogólne dane o ekspedycji opracował Dunikowski, część II — geologię obszaru, jego tektonikę i stratygrafię — Nowak, ja zaś w III części zestaw iłem analizy najważniejszych skał magmowych, rozmieszczonych na szlaku na­

szych badań. Odpowiednie wydawnictwo, Wis- senschaftliche Ergebnisse der Sichota-Alin Ex-

(7)

Do art. J. R ym ara pt. O dm iany m o tyli, str. 126

T ab ela I. 1). R u sałk a p o k rzy w n ik (V anessa urticae L.) postać typow a; 2) ab. ichnusa Bon.; 3) ab. a trebatensis Boisd.;

4) ab. ichnusoides Sel, fo rm a p rzejściow a do ab. coniuncta N eub.; 5) ab. coniuncta N eub.; 6) V. urticale L. form a w y jaśn io n a; 7) V. u rtica e L. form a w y jaśn io n a z uszkodzoną ty ln ą p a rą skrzydeł; 8) ru sa łk a w ierzbow iec (Va- nessa polychloros L.); 9) ab. d ix e y i S tdfs.; 10) ab. testu d o Esp.; 11) ru sa łk a a d m ira ł (P yram eis atalanta L.) form a typow a; 12) ab. m e rifie ld i S dtfs.; 13) ab. klem en siew iczi S chille; 14) ru sa łk a a d m ira ł (P yram eis atalanta L.) w e ­ w n ę trz n a pow ierzch n ia sk rzy d eł u postaci ty p o w e j; 15) w ew n ętrz n a pow ierzchnia sk rzy d eł u ab. klem en siew iczi

S chille; 16) ru sa łk a p aw ik (Vanessa io L.) postać typ o w a; 17) ab. fischeri Stdfs.; 18) ab. antigone Fschr.

(8)
(9)

M aj 1958 117

pedition, wyszło w 1912 r. w ,,Memoire“ Polskiej Akademii Um iejętności. Ważną ozdobą tej pra­

cy była załączona mapa geologiczna, sporządzo­

na na tle podkładu topograficznego, dostarczo­

nego przez topografa ekspedycji prof. E. Ro­

mera.

JA D W IG A DYAKOW SKA (Kraków )

Z NAUKOW YCH ZAGADNIEN KYNOLOGU

J e s t rzeczą za sta n a w ia ją c ą , że pies — to najbliższe człow iekowi, n a jsiln ie j i n ajd aw n ie j z nim zżyte zw ie­

rzę — budzi u n a s ta k m ało za in te re so w an ia n a u k o ­ wego. P ew n e zam iło w an ie do p sa je st, zapotrzebow a­

n ie gospodarcze i społeczne n a psy do pracy p a s te r­

skiej, m yśliw skiej, obrończej czy śledczej istn ieje ró w ­ nież, toteż kynologia p ra k ty c z n a ro zw ija się, chociaż pow oli. N ato m iast p ra c n au k o w y ch pośw ięconych psu n ie m a w P olsce w o sta tn ic h la ta c h zupełnie. Inaczej je s t za gran icą, gdzie pies je s t przed m io tem bardzo w szech stro n n y ch badań. Ja k o p rz y k ła d podać można, że w śró d n a d e sła n y c h p rze d dw u la ty przez u n iw e rsy ­ te ty fra n cu sk ie do bib lio tek i P olskiej A kadem ii N auk ro z p ra w d o k to rsk ich z la t 1943—1949 znalazło się 13 tez dotyczących p sa (w śród n ich 4 b y ły m onograficz­

nym opraco w an iem p ew n y c h ras, 4 dotyczyły zag ad ­ nień m edycyny w e te ry n a ry jn e j, inne zajm ow ały się sp raw am i tre su ry , p o low ania itp.).

R ozpraw y d o k to rsk ie n a podobne te m aty p o ja w ia ją się i w innych k ra ja c h (jako p rzy k ła d zacytow ać m oż­

n a: M ax M a d e r : Der A p p en ze lle r S en n e n h u n d , Z u- rich 1951, lu b P o s p i ś i }: S rst n S m eckych cwćaku, di- se rta c n i p rac e Yys. Skol. Vet. w Brne).

Z w iązki kynologii p rak ty c zn e j z n a u k ą są bardzo ścisłe. Z je d n ej stro n y kynologia p rak ty c zn a zaw dzię­

cza sw e dzisiejsze osiągnięcia o parciu się n a w ynik ach ścisłych b a d a ń naukow ych, z d ru g iej strony, n a u k a czerpie w iele dan y ch z dośw iadczeń kynologów p r a k ­ tyków .

C elem tego a rty k u łu je s t zachęcenie szerokich rzesz p rzy ro d n ik ó w do naukow ego zajęcia się psem . P o słu ­ ży te m u p rz e d staw ie n ie k ilk u w y b ra n y ch zagadnień, k tó ry ch rozw iązanie leży zarów no w in te resie nauki, ja k p ra k ty k i kynologicznej, oraz p a ru p rzy k ład ó w po­

kazujących, ja k p r a k ty k a o piera się n a obserw acjach i dośw iadczeniach naukow ych.

ZA G A D N IEN IE DOTYCZĄCE BUDOWY CIAŁA PSA P rzed p a ru la ty P olski Z w iązek K ynologiczny po d jął p racę n a d u sta le n ie m ra sy i hodow lą ow czarka p o d ­ halańskiego. N aw iasem w spom nieć tu w arto , że ow cza­

re k p o d h alań sk i i p olski ow czarek nizinny, n ad k tó ­ ry m rów nież p rać u jem y , to je d y n e ra sy psów, k tó re m ożem y uw ażać za polskie. Z organizow any w Z ako­

p an e m p rzeg ląd p onad 100 ow czarków p odh alańskich w ykazał, że znaczna część ty c h psów m a w adliw e, m ianow icie z b y t strom o u k ą to w a n e odnóża ty ln e (staw k olanow y i bio d ro w y silnie rozw arte), z czym w iąże się w ysoko osadzony i noszony n a d grzbietem ogon.

P oniew aż ta k a bu d o w a zm niejsza szybkość i sp ra w ­ ność ru ch ó w zw ierzęcia, a ow czarek p o d h alań sk i ja k o p ra c u ją c y p rzy stad zie pow in ien być ru ch liw y , psy ta k ie zostały w y elim in o w an e z hodow li i budow ę tę określono w tym czasow ym w zorcu ja k o w adliw ą. J e d ­

n a k w lite ra tu rz e kynologicznej spotyka się tw ierd ze­

nie, że strom e u k ą to w a n ie odnóży ty ln y ch je s t cechą psów górskich, i że cecha ta je s t w ynikiem p o ru sza­

nia się po zboczach. Rzecz w ym aga w y ja śn ie n ia przez stw ierdzenie, czy ta k a różnica w budow ie w ystęp u je u górskich i niżow ych form w śród zw ierząt dzikich.

P rzy kynologicznej ocenie psa uw aża się za błąd j a ­ sn e (żółte) zab arw ien ie tęczówki. Zw łaszcza u ra s m y ­ śliw skich i służbow ych (śledczych) cecha ta u znaw ana je s t za pow ażną w adę; obarczone n ią p sy są oceniane nisko i nie p ow inny być używ ane do hodow li. L aikom w y d aje się, że chodzi tu jedynie o w zgląd estetyczny, gdyż pies o ja sn y c h oczach je s t zaw sze brzydszy od podobnego psa z tęczów kam i ciem nym i. Rzecz je d n ak n ie je s t ta k pro sta, obserw acje p ra k ty k ó w bow iem zdają się w skazyw ać n a to, że ja sn e oko je s t zw iązane ze słabszym w ęchem . Z now u w ięc sp raw a do n a u k o ­ wego zbad an ia drogą ścisłej obserw acji i ek sp ery ­ m entu.

N ie dość dokładnie zbadane je s t uw łosienie psa, a byw a ono bardzo rozm aite w zależności od rasy. My w Polsce nie m am y bodaj n aw e t dobrze u stalonej te r ­ m inologii na o k reślen ie różnych typów w łosów i róż­

nych rodzajów uw łosaenia p sa (sukni lub szaty, ja k m ów ią kynologow ie-praktycy). S tosunkow o dobrze zbadane je s t uw łosienie ow czarków w ęg iersk ich — kuw asza, kom ondora, p u li i pum i. W iadom o, że u ko- m ondora i p u li a w słabszym sto p n iu u pu m i p rz e ­ w ażająca część w łosów to w łosy w ełniste, cechujące się licznym i p rzew ężeniam i pozbaw ionym i rdzenia, m iędzy któ ry m i w y stę p u ją grubsze części z w y sep k a­

m i rd ze n ia w środku. T aki włos m a siln ą te n d en c ję do filcow ania, zb ijan ia się w długie szn u ry lub m n ie j­

sze czy w iększe płyty. S filcow ana „robocza su k n ia“

je s t d la pracu jąceg o p rzy stadzie psa b ardzo cenna,

Ryc. 1. P u li „Boni F elv e v id ek “ P uZ , z zupełnie sfil­

cow anym włosem.

(10)

Ryc. 2. K om ondor „B ajos" Met. 228, KoZ283, z z u p e ł­

n ie sfilcow anym w łosem .

c h ro n i go bow iem d oskonale p rze d sk aleczen iem przez n a p a stn ik a , oraz p rze d niepogodą i zim nem . N ie zo­

stało d o tą d w y jaśn io n e, dlaczego u je d n y c h okazów ow czarków w ęg ie rsk ich w łos filc u je się w sz n u ry u in n y c h w p ły ty . M ożna przypuszczać, że je s t to s p r a ­ w a dziedziczna. W arto by zbad ać pod w zg lęd em b u ­ dowy sierści naszego o w czarka nizinnego, w y d aje się bow iem , że m im o p o d o b ie ń stw a tego p sa do p u li w łos jego nie m a ta k ie j skłonności do filcow ania.

Z A G A D N IEN IA

Z ZA K R ESU ŻYCIA PSY C H IC ZN EG O P SA Życie psychiczne psa to obszerne pole do b ad a ń , s ta ­ w iając e p rze d zoopsychologiem szereg n iero zw iązan y ch d o tą d zagadnień. W ystarczy pow iedzieć, że n a w e t d zia­

łalność zm ysłów p sa n ie je s t n a m d o stateczn ie znana.

N ie zo stało jeszcze ro zstrz y g n ięte p y ta n ie , czy i ja k pies w id zi b arw y.

D okładniej z b a d an y je s t słuch. W iem y, że p ies sły ­ szy lep iej niż człow iek, że m ianow icie c h w y ta to n y w yższe, dla n a s n ied o stęp n e, je s t w ra żliw y n a dźw ięki słabe, d la człow ieka n ie d o strze g aln e , i lep iej niż m y lo k a liz u je źródło dźw ięku. Te w iadom ości o m ożli­

w ościach słuchow ych p sa m a ją szero k ie zasto so w an ie w p rak ty c e . P rzytoczę tu p a r ę p rzy k ła d ó w : 1) P rzy tre su rz e psów służbow ych u ży w a się n ie k ie d y tzw . niem ej gw izdaw ki, to je s t gw izd aw k i o to n a c h ta k w y­

sokich, że lu d z k ie u ch o ich n ie słyszy. 2) W A nglii w czasie o sta tn ie j w o jn y u żyw ano p só w do pom ocy p rzy o d szu k iw an iu ludzi za sy p a n y ch pod g ru za m i n a sk u te k b o m b a rd o w a n ia; p sy te k ie ro w a ły się słuchem , in te reso w ały się w ięc ty lk o człow iekiem jeszcze ż y ją ­ cym , k tó reg o ru c h y lu b oddech słyszały. P o d o b n ie p r a ­ cu ją u ży w a n e w A lp ac h w celach ra to w n ic z y c h psy law inow e. 3) In te re s u ją c y p rz y k ła d w y k o rz y sta n ia psiej zdolnośoi lo k alizo w an ia źró d ła d źw ięku p o d ał P. M e g n i n w k siążce o ro li psów w a rm ii f ra n c u ­ skiej podczas p ierw szej w o jn y św ia to w ej. N a p e w n y m odcinku fro n tu chodziło o zlokalizow anie i zniszczenie n iem ieckiej p la có w k i k a ra b in u m aszynow ego, c z y n ią­

cego duże szkody F rancuzom . O bsługa k a r a b in u zm ie ­ n ia ła się w nocy, co u n iem ożliw iało je j w yśledzenie.

W obec tego w ieczorem um ieszczono w dw u p u n k ta c h okopu dw a p sy służbow e z p rze w o d n ik am i, k tó rzy m ieli obserw ow ać i no to w ać ich za ch o w an ie się. D o­

k ła d n ie w ty m sa m y m m om encie oba p sy zaczęły n a ­

słu ch iw ać zw ra c a ją c głow y w k ie ru n k u n ieuchw ytnego dla ludzi źró d ła dźw ięku. Z anotow ano k ie ru n e k psich nosów w czasie n asłu c h iw a n ia i n a tej pod staw ie n a ­ stęp n eg o d n ia zlikw idow ano n ie p rz y jac ie lsk ą p la ­ cówkę.

S tosunkow o dobrze p oznanym zm ysłem p sa je s t w ęch. Z ag a d n ien iu w ęchu pośw ięcono w iele p ra c za­

ró w n o teo re ty cz n y ch ja k p rak ty c zn y c h , ta k że cała now oczesna m eto d y k a szkolenia p sa śledczego i p ra c a z n im n a śladzie opiera się n a ścisłych p o d staw ach naukow ych.

B a rd z o in te re su ją c e są czynności in sty n k to w e psa, k tó re o b se rw u je m y w codziennym pożyciu z nim , ale k tó ry c h ro lę biologiczną nie zaw sze p o tra fim y w y tłu ­ m aczyć, gdyż ro zw inęły się one, gdy pies żył w in n y c h niż dziś w a ru n k a c h ja k o zw ierzę dzikie. K ażdy w idział, ja k pies p rze d ułożeniem się do sn u o b ra c a się k ilk a ra z y w kółko, d ra p ią c przy ty m n iek ied y sw ój sien n ik lu b n a w e t podłogę n a k tó re j zam ierza się położyć. Te bezsensow ne u naszego pokojow ego p sa czynności są p rze ży tk ie m z czasów, gdy jego dziki p rz o d e k ty m w ła ­ śn ie sposobem przy g o to w y w ał sobie w ygodne legow i­

sko np. w ostrej tra w ie stepow ej. K ażdy szczeniak, gdy p o rw ie p a n to fe l lu b ścierkę, p o trz ą sa energicznie tą zdobyczą. To sam o ro b ią m łode p sy p rzy n au c e a p o r­

to w a n ia i trz e b a je od tego n a w y k u n ie ra z m ozolnie odzw yczajać. I ta czynność in sty n k to w a je s t dla nas zu p e łn ie zro zu m iała, odpow iada bow iem ru ch o m zab i­

ja n ia m niejszej zw ierzyny sc h w y tan e j przez dzikiego psa. T ru d n ie j n a to m ia s t w ytłum aczyć in n ą działalność in sty n k to w ą , o b se rw o w an ą u n ie k tó ry c h psów , p rzede w szy stk im ow czarskich. P sy te m ianow icie m a ją zw y­

czaj o b iegania w koło g ru p y z w ie rząt lub n a w e t ludzi, z d ążen iem do spędzenia ic h w Zbitą grom adę; są psy, k tó re w te n sposób s ta r a ją się spędzić w grom adę dzieci sw ego w łaściciela. To o k rąż an ie m ożna tłu m a ­ czyć rozm aicie. W. F i s c h e 1 p o d a je trzy m ożliw e w y ­ ja śn ie n ia : 1) J e s t to pozostałość po lo w an ia sfo ry dzi­

k ic h psów , k tó re o k rąż ają c sta d o zw ierzyny sta ra ły się sk u p ić je w g ro m ad ę i w ted y n ap a ść i zabić k ilk a sz tu k od razu. 2) O k rą ża n ie i sk u p ia n ie sfory to w arz y ­ szy je s t sposobem w y k az an ia p rze z p sa przew o d n ik a p rze w a g i n a d nią. 3) O k rążan ie m iało n a celu u trz y m a ­ n ie w gro m ad zie w łasn y ch szczeniąt, gdy zaczynały one opuszczać legow isko i uczyły się polow ania. Mimo, że n ie um iem y w ytłum aczyć za d o w alająco znaczenia te g o zw yczaju ok rążan ia, w y k o rz y stu je m y go w p r a k ­ ty c e ja k o b ardzo cen n ą cechę p sa ow czarskiego. S p ę­

dzanie bow iem w z w a rtą g ro m ad ę rozproszonego sta d a ow iec lu b b y d ła je s t je d n y m z n ajw a żn iejsz y ch za d ań p sa ow czarka.

B ard zo w ażne dla p o zn an ia p sychiki p sa je s t ob ser­

Ryc. 3. O w czarek, b iegając ta m i z p o w ro tem w zdłuż bruzdy, c h ro n i pole u p ra w n e p rzed ow cam i.

(11)

Maj 1958 119

w ow anie, co go szczególnie in te re su je w otaczającym i dostępnym d la jego d o strzegania św iecie z e w n ętrz­

nym . Rzecz ja sn a, że k ażdy zdrow y i n o rm aln y pies zw raca b ardzo silnie u w ag ę p rzede w szystkim n a za­

p achy, je s t bow iem ty p em zw ierzęcia węchowego. Nie tę je d n a k sfe rę p sic h z a in te re so w ań chcę te ra z p rze d ­ staw ić. F ischel stw ierdził,- że n a w iele psów szczegól­

nie siln ie o d d ziału ją w szelkie linie p ro ste zarysow u­

ją ce się w k rajo b ra z ie , ja k np. row y, żyw opłoty, m ie­

dze, bruzdy, n a w e t koleiny; p sy te m a ją skłonność do biegnięcia w zdłuż ta k ie j w y ra źn ie w idocznej w te re n ie linii. To tw ie rd z en ie F ischla m ogę poprzeć w łasną obserw acją, m ia ła m bow iem boksera, w ykazującego b ardzo silnie skłonność do trz y m a n ia się lin ii prostych.

Im p, tow arzysząc m i n a sp acerach w pola, biegł zaw ­ sze m iedzą, m im o że ja je sie n ią n ie ra z sk rac ała m d rogę idąc n a p rz e ła j. Bies te n m ia ł bardzo dobrze ro zw in ię tą o rie n ta c ję kieru n k o w ą. W racając ze m ną z w ycieczki w n ie zn a n ej sobie okolicy i in n ą tra s ą niż ta, k tó rą w yszedł z dom u, doskonale w y b iera ł n a jk ró t­

szą drogę p o w ro tn ą, zaw sze je d n a k były to ścieżki i m iedze; n a p rze łaj przez łą k i n ie biegł nigdy.

Ta skłonność do trz y m a n ia się p ro stej linii w te re ­ nie może być dla n a s b ardzo cenna. O dznaczający się n ią pies da się ła tw iej nauczyć pew n ej bardzo w ażnej dla p sa ow czarskiego czynności, a m ianow icie szyb­

kiego p rze b ieg a n ia n a ro zk az p aste rz a ta m i z po w ro ­ te m w zdłuż np. zagonu czy ro w u z w odą, do którego n ie pow in ien dopuścić p asąc y ch się owiec. Z drugiej stro n y je d n a k ta cecha może być także nieco k ło p o tli­

w a, gdy chodzi o p sa śledczego, może bow iem w p ie rw ­ szych sta d ia ch szkolenia o dw racać uw agę p sa od śladu.

T rz eb a w ięc p sa p iln ie obserw ow ać i k ła d ąc dla niego ślad uw ażać, żeby n ie p o k ry w a ł się on z ja k ą ś w y­

ra ź n ą linią, np. bruzdą.

B y w a ją też psy, k tó re biegnąc sw obodnie drogą tr z y ­ m a ją się sta le je d n ej je j stro n y , p raw ej lub lew ej. I ta cecha m oże być w ażn a p rzy szkoleniu, może bow iem w p ew nych p rz y p a d k a c h tłum aczyć opory, ja k ie sta w ia pies p rzy n a u c e chodzenia p rzy nodze. Cała ta sp raw a je d n a k w ym aga jeszcze o bserw acji i b a d a ń p rze p ro w a­

dzanych ek sp ery m en taln ie.

W życiu psychicznym w yższych zw ie rząt znany je s t tzw. sc h em a t czasow o-przestrzenny, k tó ry zw ierzę w y­

ra b ia sobie w czasie życia osobniczego. M ożna to o k re­

ślić ja k o p rzyzw yczajenie do w ykon y w an ia pew nych fu n k c ji stale w tej sam ej porze, w te n sam sposób

Ryc. 5. S tó jk a niem ieckiego krótkow łosego w yżła Bodo v. R adbach D. G. St. B. 4173.

i w ty m sam ym m iejscu. P o p u larn ie m ożna by ten sch em at określić ja k o d zienny rozkład zajęć dostoso­

w any do siedliska, w k tó ry m zw ierzę przebyw a. T aki sch em at czasow o-przestrzenny w y ra b ia ją sobie i nasze psy domowe. P rz eja sk raw io n y m oże nieco m otyw sche­

m a tu czasow o-przestrzennego w ziął E rie K n i g h t za te m a t pow ieści L assie wróć, sp opularyzow anej u nas przez film pod ty m sam ym ty tu łem . B o h a te rk a po­

wieści, ow czarka szkocka Lassie, za w szelką cenę s ta ra się, bez w zględu n a okoliczności, w ja k ic h się z n a j­

duje, w określonej p o rze dnia iść n a sp o tk an ie swego m ałego w łaściciela, w ra ca jąc eg o ze szkoły. Podobny sc h em a t czasowy obserw ow ałam u mego w ym ienionego ju ż b oksera Im pa. P ies chodził ze m ną sta le po p o łu ­ dniu do in sty tu tu , gdzie sp a ł po d m oim b iu rk ie m do godziny 20, o k tó rej to porze re g u la rn ie kończyłam p rac ę i szłam z n im do domu. Im p ta k się do tego przyzw yozaił i ta k ie m iał w yczucie czasu, że jeżeli p rzeciągnęłam robotę, p u n k tu a ln ie o 20 w sta w a ł ze sw ego legow iska, a jeżeli to nie zw róciło m ojej uw agi, szczekał. Ta w łaściw ość m ego p sa była dobrze znana członkom Polskiego T ow arzystw a B otanicznego, k tó ­ rego posiedzenia odbyw ały się w sali przylegającej do mego pokoju. Je że li p re le g e n t przeciąg n ął referat, p u n k tu a ln ie o 20 z sąsiedniego pokoju rozlegał się n a jp ie rw brzęk łańcuszka, k tó ry m pies był p rzy w ią­

zany, a potem jedno lub dw a szczeknięcia.

In n y mój pies, rów nież b o k se r Robin, w ykazyw ał we w czesnej m łodości bardzo siln ą skłonność do w y ra ­ b ian ia sobie sch em atu przestrzennego. Je że li m ian o ­ wicie przez dłuższy czas chodziłam z nim n a spacerach w p a r k u stale po ty c h sam ych alejkach, ta k się do tego przyzw yczajał, że gdy zm ieniłam zw ykłą tra sę spacerow ą, prow adzony n a sm yczy sta w ia ł opór, a p u ­ szczony w olno w a h a ł się chw ilę, czy m a biec za mną.

P odobnie, idąc ze m n ą do In s ty tu tu lub w ra ca jąc z n ie ­ go, o pierał się, jeżeli zm ieniając zw ykłą drogę chcia­

łam skręcić w ulicę, do k tó rej nie był przyzw yczajony.

O pór te n b yw ał ta k silny, że trze b a było mocnego szarpnięcia kolczatką, żeby go przełam ać. In te re su ją c e jest, że z w iekiem i zapew ne pod w pływ em s ta r a n ­ nego szkolenia w chodzeniu p rzy nodze te opory zm a­

lały, ta k że obecnie dw u letn i ju ż pies p rzy sk ręc an iu ze zw ykłej tra sy co najw yżej o piera się lekko i bardzo Ryc. 4. O w czarek u trz y m u je stad o ow iec na p raw ej

s tro n ie drogi.

(12)

k ró tk o , zaw sze je d n a k zaznaczy, że chciałby iść z w y ­ k łą drogą.

Z danie sobie sp ra w y z tego, że u p sa p o w sta je w ła ­ sny sc h em a t cz aso w o -p rzestrz en n y je s t b ard z o w ażn e n ie ty le m oże p rzy sp e cja ln ej tre su rz e , ile p rzy w y ­ c h o w y w an iu dom ow ego p sa -to w a rz y sza . Je ż e li w y ch o ­ w aw ca prze strzeg a , żeby m łody pies b y ł sta le w ty c h sam y ch p o rac h dtnia k a rm io n y i w y p ro w a d za n y , n a ­ uczy się on szybko p o rz ą d k u i nie będzie się dom agał w y p ro w a d ze n ia w in n y c h n ie przezn aczo n y ch n a sp a ­ c e r godzinach; fu n k c je fizjologiczne p sa d o s tra ja ją się b o w iem dosk o n ale do tak ieg o u reg u lo w a n eg o tr y b u ży­

cia. M ożna przyzw yczaić p sa do leżen ia zaw sze w o k re ­ ślonym m iejscu, do p rz e sy p ia n ia godzin, w k tó ry c h w łaściciel je s t nieobecny lu b p ra c u je , a ak ty w n o ści w tej porze dnia, k tó rą p ośw ięcam y n a zab aw ę z nim lu b n a szkolenie. Słow em , dobrze w y ch o w an y pies do­

stro i sw ój „rozkład za ję ć“ do tr y b u życia w łaściciela.

B ard zo in te re su ją c e z p u n k tu w id ze n ia zoopsycholo- gii są w za jem n e sto su n k i m iędzy psam i. O m ów ię tu k ró tk o tylk o je d n ą ich fo rm ę — w alk ę. P ies je s t zw ie­

rzęciem drapieżnym , o usposo b ien iu bojow ym . U m ie u żyw ać zębów n ie tylk o dla u p o lo w an ia zdobyczy, ale i do w alki. M ożna tu w yróżnić d w a ty p y w alk i: 1) w a l­

k a z w rogiem (osobnikiem innego g atu n k u ) w obro n ie życia w łasnego lub m łodych, albo w obronie to w a rz y -

Ryc. 6. N iem iecki w yżeł szorstkow łosy S an te v. E lb - s tra n d 34350 a p o rtu je lisa.

sza z w łasn ej sfo ry ; 2) w a lk a z osobnikam i w łasnego g a tu n k u i w łasn ej sfory.

Je że li chodzi o w alk ę z w rogiem , to trze b a ja sn o zdać sobie s p ra w ę z tego, że n ie m ożem y m ów ić o od ­ w ad ze p sa w lu d zk im p ojęciu tego słow a. K ażde zw ie­

rzę, jeżeli cz u je się zagrożone przez w roga, którego u w a ż a za silniejszego od siebie, u stę p u je . D opuszcza w ro g a do siebie ty lk o n a p ew ie n ściśle określony d y ­ s ta n s bezpieczeństw a, po czym ucieka. P od ty m w zglę­

d em pies, zw łaszcza m łody, nie różni się od innych zw ierząt. Inaczej rzecz się m a, jeżeli ucieczka z ja k ich ś pow odów je s t niem ożliw a. W tedy p ies b ro n i się, a n a ­ w e t często a ta k u je pierw szy. Tym tłum aczy się a g re ­ syw ność p sa n a ła ń cu ch u ; zw ierzę czuje się zagrożone, a nie może uciec, w ięc rzu ca się n a dom niem anego w roga. T en sa m pies spuszczony z uw ięzi często je st zu p e łn ie nieag resy w n y . T ym też w y jaśn ić m ożna w ięk ­ szą sk łonność do bójk i z d ru g im psem u zw ierzęcia trzy m an eg o n a sm yczy niż u tego, k tó ry je s t p u sz­

czony wolno. S p ra w y u k ła d a ją się inaczej, jeżeli chodzi o o bronę zagrożonych m łodych — w ted y su k a rzu ca się do w alk i bez w zględu n a siłę p rze ciw n ik a — lu b o obronę zaatak o w an eg o tow arzysza sfory. I n s ty n k t sfo ry je s t u psów bardzo siln y i są psy, k tó re, zu pełnie n ie szkolone w ty m k ie ru n k u , rz u c a ją się n a każdego, k to z a a ta k u je Ich przew o d n ik a. T ak a w a lk a w obronie w łasn ej, m łodych czy tow arzysza sfo ry może być w alk ą n a śm ierć i życie.

Inaczej p rz e d sta w ia się w a lk a m iędzy osobnikam i te g o sam ego g a tu n k u , nie je s t to bow iem w alk a o ży­

cie, lecz o stan o w isk o w sforze. C h a ra k te r w alk i o s ta ­ now isko m oże m ieć nie ty lk o b ó jk a m iędzy dw om a p sa m i sta le p rze b y w a jąc y m i razem , a w ięc psam i z je d n e j sfory, a le i m iędzy obcym i psam i, k tó re spo­

tk a ły się gdzieś p oza obrębem stałego m ieszkania. P rz e ­ bieg w ojennego sp o tk a n ia b y w a zw ykle ta k i: n a jp ie rw obaj p rzeciw nicy p rz y b ie ra ją p ostaw ę im ponow ania, n a je ż a ją sierść n a grzbiecie, chodzą sztyw no w koło siebie i w arczą. W tym sta d iu m p o je d y n ek może n ie d o jść do sk u tk u , jeżeli je d e n z psów uzn a się za sła b ­ szego i w ycofa się. Je że li to n ie n astąp i, w y b u ch a b ó jk a , k tó ra je d n a k zw ykle nie trw a długo. Słabszy p ies p rz y b ie ra p o staw ę p o d d an ia się, to znaczy sta je nieruchom o, albo k ładzie się n a w znak. W ty m sam ym m om encie siln iejszy p rz e sta je kąsać i zachow uje się spokojnie, dopóki p o k onany nie zm ieni pozycji. W z a ­ leżności od zach o w an ia się słabszego psa w alk a m oże po chw ili w y b u ch n ą ć n a nowo, albo też zw ycięzca od­

chodzi spokojnie.

Z najom ość sposobów w a lk i p sa i jego „odw agi“ m a w ielk ie znaczenie p rak ty c zn e , p o trze b n a je s t m iano­

w icie p rzy tre s u rz e p sa obrończego. W psie ta k im m u ­ sim y p rzed e w szy stk im w cześnie rozw inąć nieufność do obcych, to znaczy doprow adzić go do tego, żeby czuł się przez obcego człow ieka zagrożony. U w ażać p rz y ty m je d n a k należy, żeby m łody pies nie s ta ł się n a d m ie rn ie lękliw y. Je że li pies czuje się zagrożony, będzie w sp e cja ln y ch okolicznościach, k tó re tre se r m u si odpow iednio przygotow ać, rzucać się n a p rz e ­ ciw n ik a. D alej rzecz p olega n a tym , żeby ów p rz e ­ c iw n ik — pom ocnik tre s e r a — u ciek a ł p rze d psem , to znaczy p o zw a lał m u osiągnąć zw ycięstw o, n a jp ie rw od razu, później, gdy pies sta je się odw ażniejszy, po ch w ili w alki. Pies, k tó ry w czasie szkolenia, n abierze

(13)

Ma j 1958 12 1

p rze k o n an ia , że p rzed jego atak a m i przeciw n ik o sta­

tecznie zaw sze się cofnie, n ie zaw iedzie, gdy przyjdzie m u w praw dziw ej w alce bronić życia przew odnika.

O czywiście p o d ałam tu w skrócie sam ą tylko zasadę szkolenia p sa obrończego, ta k bard zo potrzebnego służbie bezpieczeństw a. Szkolenie to je s t o w iele b a r ­ dziej skom plikow ane i w ym aga długiej p rac y n ad opa­

no w an iem i w łaściw ym po k iero w an iem całego p o stę­

pow an ia psa.

P rz ec iętn y w łaściciel psa nie m a p otrzeby szkolenia p sa w tym k ie ru n k u . K ażdy je d n a k pow inien w y ­ ciągnąć p ra k ty c z n e w n io sk i ze znajom ości bojow ego c h a ra k te ru psa. Oto je d e n z nich: jeżeli nasz pies na spacerze sp o tk a drugiego p sa i p rzygotow uje się do bójk i z nim , lepiej się do tego nie w trącać, in te rw e n ­ cja człow ieka bow iem m oże łatw o spraw ić, że zw ykły p o je d y n ek o ra n g ę m oże zm ienić się w o w iele o strz e j­

szą w alk ę w obronie tow arzysza. Je że li n a to m ia st w ła ­ ściciele obu ry w a liz u jąc y ch ze sobą psów szybko się oddalą, w p sa ch zw ykle chęć u trz y m a n ia łączności z p rzew o d n ik iem p rzew aży n a d chęcią w alki. W łaści­

ciel psa może czasem sp o tk a ć się z tym , że jego czwo­

ronożny tow arzysz zechce w alk ę o przew odnictw o w sforze zastosow ać i do niego, inaczej m ów iąc, rzuci się n a sw ego p rze w o d n ik a i będzie się s ta ra ł go p rz e ­ straszyć. J e s t to je d y n y p rzy p a d ek , kied y przew o d n ik m usi w sto su n k u do szkolonego p sa p ostąpić ostro, m usi po p ro stu siłą p rze k o n ać go, kto je s t w yższy w h ie ra rc h ii sfory, k to je s t przew odnikiem . P sy o ta k w ładczym c h a ra k te rz e tr a f ia ją się raczej rzadko, a o stra w alk a o w ładzę m iędzy psem i człow iekiem nie n a s tą p i nigdy, o ile pies od w czesnej m łodości był w je d n y m rę k u i był u m ie ję tn ie w ychow yw any.

O sta tn ie zagadnienie, ja k ie chcę poruszyć, m a c h a ­ r a k te r n a w pół w e te ry n a ry jn y . J e s t to m ianow icie sp ra w a w y stę p u jąc ej u n ie k tó ry ch psów n ad m iern ej w rażliw ości n a dźw ięki, p row adzącej do pow staw an ia pow ażnych sta n ó w chorobow ych. Od dawtna w iedziano, że są psy, k tó re nie znoszą strzału , gdy go usłyszą, w p a d a ją w paniczny lęk. W bew pow szechnem u m n ie­

m a n iu ta k i lęk p rzed strz a łe m nie je s t w cale czym ś n a b y ty m n a sk u te k p o strze le n ia lu b innej przeżytej przez psa przykrości, ale je s t cechą w rodzoną, niem al niem ożliw ą do usunięcia. O czywiście pies z ta k ą w ła ­ ściw ością je s t zu p e łn ie bezużyteczny, zarów no w ło­

w iectw ie ja k w p rac y obrończej. W o sta tn ic h la tac h p ro c e n t psów w rażliw y ch n ie tylko n a strzał, ale i na szereg in n y c h h ałasó w w z ra sta niepokojąco. Psy, zw łaszcza trzy m a n e w m iastach, re a g u ją nadzw yczaj siln ie n a szereg dźw ięków w y d aw an y c h przez n a jn o w ­ sze p ro d u k ty naszej ta k b ardzo hałaśliw ej cyw ilizacji, ja k uliczne głośniki radiow e, tra k to ry , m otocykle itp.

Ryc. 7. P ies przew odnik niew idom ego.

P sy sta le niepokojone ta k im i h ałasa m i s ta ją się cho­

ro bliw ie nerw ow e. Z agraniczna p ra sa kynologiczna p o ­ daje, że w H ollyw ood je s t 50 000 psów chorych n e r ­ w ow o; m iejscow i lek arze w e te ry n a ry jn i sądzą, że p rz y ­ czyną tych schorzeń są n ie u sta n n ie czynne głośniki radiow e i telew izyjne. N iedaw no słyszałam z u s t w ia ­ rygodnych o dw u w y p ad k a ch zupełnej u tr a ty p rzy to m ­ ności u psa pod w pływ em hałasu rozpędzonego m oto­

cykla, przejeżdżającego obok.

Z agadnienie je s t in te resu ją ce z p u n k tu w idzenia n a ­ ukow ego i w arto by zbadać, na ja k i rodzaj dźw ięków pies je s t ta k szczególnie w rażliw y i n a czym polega ich szkodliw y w pływ n a jego organizm . W ażne je st ono ta k że ze w zględów p rak ty c zn y c h , gdyż pies re a g u ­ jący strac h em n a w szelkie hałasy nie n a d a je się do żadnej pracy, a n a w e t ja k o zw ykły tow arzysz dom owy może być zbyt kłopotliw y. Z agadnienie je st w ażne jeszcze z innego w zględu. N asuw a się m ianow icie n ie­

odparcie przypuszczenie, że jeżeli zdrow ie psychiczne psa je s t ta k zagrożone przez ciągłe hałasy, to zagro­

żone je s t także i nasze zdrow ie. L udzki organ słuchu je s t w p raw d zie znacznie m niej su b te ln y niż psi, n ie ­ m niej je d n a k i on m oże reagow ać na silne p odniety w sposób dla o rganizm u ujem ny. K to wie, czy n iek tó re z gnębiących dziś ludzkość chorób n ie m a ją tu w łaśnie sw ego źródła. P ies w ięc sta je się ow ym dzw onkiem dzw oniącym n a alarm , że trze b a koniecznie uw olnić ludzi od tego p iekielnego hałasu, k tó ry m obdarza ich technika.

17

Cytaty

Powiązane dokumenty

W ustroju, w którym kadencja wybieranej w wyborach powszechnych g³owy pañstwa ró¿ni siê od kadencji izby pierwszej, alternacja ca³kowita mo¿e byæ wynikiem albo zbiegu obu elekcji,

Obraz składa się z czterech warstw: białego tła, czerwonego napisu 1, zielonego napisu 2 oraz niebieskiego napisu 3.. Otrzymany obraz zapisz w

tionis applicaturus 2<*° D o tegoż dom u correction is budynki drewniane pod lym zam kiem leżące i chałupy dwie in circum feren cia infra expressa zostające

Po wyjściu 2-go zeszytu prenum erata

As it has been noted, an efficient method by consideration a new equation in terms of the damping ratio is specially needed to illustrate an impact and solve the damping ratio based

Due to their complex structure and co-production of electricity and heat for the assessment beyond energy analysis the advanced exergy analysis including thermo-economic

Przeanalizowano najpierw przypadek, w którym kable zewnętrzne osłonięte są okładzinami ognioodpornymi, a następnie przypadek drugi, gdzie zakłada się

Rozdział ten ko´nczy si˛e pełnym opisem zale˙zno´sci pomi˛edzy wprowadzonymi typami stabilno´sci, który mo˙zna podsumowa´c nast˛epuj ˛aco: jednostajna pot ˛egowa