MOTORYZACJA
Epidemia szkolenia
Maciej Podgórski
Tu mnie wysłuchają...
Tadeusz Jasiński
LUBLIN 11 VI 1978 NR 12 (654) DWUTYGODNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY
CZTERY KOLUMNY MŁODOLITERACKIE
Polski teatr i śmiech
Witold Filier
„CENY, CENY"
„ O RÓWNY START".
z n o t a t n i k a
SZPALTA O SPORCIE
M O T O R Y Z A C J A
Epidemia s z k o l e n i a
Maciej Podgórski
W REFERACIE LISTÓW I INSPEKCJI KW PZPR W LUBLINIE
Tu mnie wysłuchają...
Tadeusz JasińsJri
V MIĘDZYNARODOWE FORUM FiLMOWE CZŁOWiEK O PRACA o TWORCZOSC
„ P r e m i i " w tym r o k u n i e b y ł o
Edward Kutermankiewicz
W MUZEUM CZECHOWICZA
Hartwiżanka
Zygmunt Mikulski
OB E C N O Ś Ć nieobecnego poe- ty, C z y m ona sn* mierzy?
Jego zainteresowaniem oso- bistym? Miejscem w twór- czości z a j m o w a n y m przez miejsce geograficzne? Częstotliwością od- wiedzin? Z a w o d z i leoriiL W w y p a d - ku Julii H a r t w i g zachodzi ten fe- nomen, że ani zbyt często Lublina nie odwiedza, ani g o zbyt w i e l e w j e j pisarstwie nie znajdziemy, a te- g o nazwiska nie sposób odłączyć od z j a w i s k zawartych w określeniu
„poetycki Lublin". Zagadnienie dla jakieś neurologii odczuć literackich.
Bo przecież o w a „lubeiskoić" H a r t - wiżanki nie wynika z chęci „ r e w i n - d y k o w a n i a " j e j przez nasze miasto,
ani z faktu, że biografia poetki rze- czywiście zawiera G i m n a z j u m Unii L u b e l s k i e j jako j e j szkolę średnią, ulicę Narutowicza Jako miejsce za-
mieszkania.
„ L u b e l s k i " — m ó w i m y o Czecho- wiczu. N o tak. T u przecież trzy- dzieści lat (z m a ł y m epizodem sło- bódkowskim) mieszkał. Tu pracował j a k o korektor, dziennikarz, nauczy- ciel. A przede wszystkim — o L u - blinie pisał. „Stare kamienie" (oso- b l i w e w jednym tomie sąsiedztwo d w u nie tylko różnych, a l e i sprzecz- nych poetyk, jako że między Cze- c h o w i c z e m a A r n s z t a j n o w ą można położyć jedno j e d y n e iunctim: zna- jomość osobistą), cykl „ p r o w i n c j a noc". ( D o d a j m y nawiasem: „na w i e - ży furgota! blaszany kogucik" to wers z a c z y n a j ą c y Jeden z najsłab- szych w i e r s z y Czechowicza, a l e zgo- da, że jak ulał pasuje na okolicz- ność honorową). Jeżeli Czechowi- czowi przypięto — trafną zresztą — etykietkę „poeta p r o w i n c j i " , to właśnie dlatego, że prowincjonalny w ó w c z a s Lublin walnie się do tego przyczynił, takiej poetyckiej tonacji rezonans stwarzając.
Inaczej z Julią Hartwig. Widzenie j e j osoby w związku z naszym mia- stem w y n i k a stąd, że ó w pierwszy, z a p o w i a d a j ą c y okres Jej młodości tu upłynął, wszystko następne w ó w -
czas każąc osnuć mgłą niespraw- dzalnych p r z e w i d y w a ń . Historia zde- cydowała inaczej i Hartwiżanka w y - jechała, ale Lublin „nie przyjął tego d o wiadomości". J e j tutejszą nie- obecność uznał za stan tymczaso- w y . W i ę c co n a j w y ż e j możemy mó- wić, że absencja się co nieco prze- c i ą g a -
Wychodziło kiedyś — lata trzy- dzieste — w Lublinie młodzieżowe pismo „ W słońce". ( P o w i n i e n by się -/.naleźć ktoś, kto by o tym napisał jakiś artykuł). Raz na zebranie re- dakcyjne przyszła czternastoletnia dziewczynka. Nazywała się Julia H a r t w i g . Sensacja. Czternastoletnia i już autorka. W p r a w d z i e „redakto- r z y " mieli co n a j w y ż e j po dwa lata w i ę c e j , ale w tym wieku różnica d w u lat to dużo. Trochę dziwiło, trochę nadawało smaku oryginal- ności, że na zebranie redakcyjne przyszło „dziecko". I zaczęło się.
Przyjaźnie, lektury, spacery, strofy, asonanse, zachwyty • i krytycyzmy.
Bo poezja wówczas to było wszyst- ko. W y b ó r wzoru życia i postępo- wania, nie tylko dziedziny zaintere- sowań. A dla Julii wejście w „Inte- lektualny p e j z a ż " Lublina tak trwa- le, że do dzisiejszego dnia łudzące nieprzerwaną ciągłością. W tym w y - padku można m ó w i ć o „obecności z daleka".
Zaraz po w o j n i e Hartwiżanka nie podjęła żadnej pracy etatowej, za to j e j mieszkanie było miejscem ciąg- łych spotkań młodych lublinlaków:
A n n y Kamieńskiej, Jerzego Pleśnla- rowiczn 1 Zygmunta Kałużyńskiego, zna ferowanych nadmiarem proble- mów, które wybuchły wraz z w y -
'/woleniem i domagały się rozwią- zan«a. «ia*ich prooiemo w ? vV Lubu-
riie zrobiło się g w a r n o i rojno j a k na dworcu znaiezii się lu nie lyuco poeci-kościuszkowcy przybyli wraz z ofensywą ze wschoou aie również ci wszyscy skądinąd których tu ob- jął front wyzwoienczy, więc „grupa lubelska" nie istniejąc poprzednio, wówczas została niejako wywołana warunkami otoczenia. Zachodziła również różnica poetyk. „ G r u p a "
znajdowała się wyraźnie na prze- dłużeniu dwudziestolecia międzywo- jennego, tam przecież tkwiąc włas-
nymi początkami, więc różnica w sio.iunku do pisarzy dysponujących doświadczeniem nie okupacyjnym, lecz w o j e n n y m była wyraźna. Co zresztą artystycznie wcale nie świad- czy na niekorzyść lublinian. P o w t ó -
rzenie o w e j prolongaty nastąpiło koło* roku 1056, przynosząc wiele ciekawych rezultatów nie tylko w poezji, ale w prozie.
W serii wieczorów autorskich w Muzeum Czechowicza (tak udatnie organizowanych przez dyr. Józefa Wiesława Ziębę) Julia Hartwig spotkała się z czytelnikami dnia
IB maja 1978 roku. Czy przedtem spotkała się z czternastoletnią dziew- czynką? Jeżeli tak, co miały sobie dó powiedzenia? Bo oważ nosicielka
warkoczyków już wówczas rezo- nerka i sawantka z pewnością nie pozostała bez słowa wobec autorki
„ P o ż e g n a ń " , „Czuwania", monografii o A pol li na i rze i Nervalu. Nie tylko Ś w i ę t y Augustyn miał s w o j e „soli loquia". Co więc z dawnych jesieni, zapatrzeń, szelestów gazety czytanej pod p o k o j o w ą lampą weszło do poezji dorosłej Hartwiżanki? Chyba nie mało. 1 z pewnością nie będzie ujmy. Jeśli powiemy, że ta poezja stylistycznie nie ewoluuje. T o samo da się powiedzieć o wierszu Leś- miana, Jasnorzewskiej-Pawlikow- skiej, wspomnianego już Czechowi- cza. Na odwrót: próbowanie wielu konwencji mające rzekomo dopro- w a d z i ć do „wzbogacenia stylistycz- nego wachlarza" świadcży o niezde- cydowaniu. a nawet braku aprobaty dla raz obranego kierunku. „Poznać p i ó r o " — to kwalifikacja dodatnia.
T y l k o tak ma się je własne.
A jak by je scharakteryzować?
Potrzeba mówić o zauroczeniu uro- dą zwykłego życia, rzeczy drobnych, nie be/, wyczulenia na ogólne za- gadnienia ludzkiej egzystencji. A l e cóz z tego, że potrzeba. Kropnęliś- my w ten sposób nawet nie Jeszcze jeden, ale ten sam kanoniczny ba- nał możliwy do przyszycia każdej poezji. Niektóre omówienia nawet na czymś takim poprzestają. Niech im pójdzie na z d r o w i e Jeśli wiersz ma być definicją świata. Jakże upo- rać się z krytyczno-literacką for- mułką Jako definicją wiersza? T o pierwsze zawsze będzie obszerniej- sze. Więc wynikało by z tego, że krytyka Jest niemożliwa? Owszem, bywały takie opinie. Ze najlepszą krytyką Jest przedłużenie, podchwy- cenie stylu. Pastisz. Świadectwo
wiernego przyjęcia.
Poeta pisze świat, pisze siebie Oba zjawiska dzieją się w czasie Postanowienie nadążenia Im Jest czymś w rodzaju heroizmu. Nie bez
kozery poeci sami akcentują poję- cia takie Jak ..międzysłowie". .4ród- słowie", a nawet ..metasjowo", Bo wiedzą, że niezależnie od celności, od — paradoksie — zupełności w y - razu świat zawsze wyłoni coś. czego może dotknąć tylko zdumienie
*
P O L S K I teatr i śmiech
CZTERY KOLUMNY MŁODOLITERACKIE
Dominik Opolski
Anna Borkowska
Grzegorz Linkowski
List
do Protazego
Anna Waszczulc-Listowska
Waldemar Dras
Wiesław Aleksander Kotabun
Krzysztof Poczuski
Stanisław Sadurski
Jerzy Krzysztof Misiec
Kto puka?
Zbigniew Włodzimierz Fronczek
Stefan Aleksandrowicz Operacyjny stół poety
Proszę bilety do kontroli...
Aleksander Rozenfeld
OŚWIATA
P O L O N I J N A
Alicja Kwiatek
n o t a t n i k m u z y c z n y
Stefan Munch
L e g n i c a C a n t a t 1 1
KĄCIK MALUCHA
Na urlop!
Radość o poranku
KALEJDOSKOP
Stereo I w kolorze... oraz łomocie
PRASA LUBELSKA PISAŁA
Pismo Lubelskiego Oddziału Z w f q z k " Literatów Polskich
Założyciele Kazimierz Andrzej Jaworski .i Zenon Waśniewski
Handel ż y w y m towarem
Romuald Lenech
SATYRA JUGOSŁOWIAŃSKA Mistrzostwa świata
w boksie
.Tadeusz Chabros
OKRUCHY