• Nie Znaleziono Wyników

Szkolnictwo wyższe, szczególnie to w uniwersyteckim wydaniu, z założe-nia funkcjonujące na fundamencie idei akademickiej wspólnoty naukow-ców i miłośników wiedzy pragnących skorzystać z ich doświadczenia, stereotypowo jawi się jako poważne, pełne prestiżu i dostojeństwa, auto-rytetu. Figle i błazeństwa, a także zamiłowanie do nadużywania uciech cielesnych we wszelkich formach, przypisywane są przede wszystkim stu-dentom. Ich naukowych opiekunów i mentorów postrzega się zwykle jako raczej poważnych i nudnych, ewentualnie charakteryzujących się zabawny-mi przywarazabawny-mi, takizabawny-mi jak roztargnienie, tytułomania i zadzieranie nosa.

Tymczasem środowisko akademickie jest wdzięcznym tematem utwo-rów komicznych, co wiąże się z faktem jego immanentnej nieuniknionej ambiwalencji, wynikającej ze zderzenia powagi z młodzieńczą radością ży-cia, co od wieków kusiło rozmaitych sowizdrzałów i tricksterów do ujaw-niania odwrotnej strony świata togi i (nie)wiedzy. Oto bowiem za fasadami niekiedy rozbudowanych nazw instytucji i tytułów na wizytówkach, skom-plikowanych procedur biurokratycznych oraz publikacji często pełnych niezrozumiałych wyrazów, stoją zwyczajni ludzie, których upodobania, pa-sje i słabości, jak w każdym innym środowisku, znajdują wyraz w komicz-nych zdarzeniach i procesach. Przegląd świadczących o tym przykładów

proponuję poprzedzić uproszczoną wersją klasycznego dowcipu, w którym nauka nie może się obyć bez rozumu oraz humoru będącego najwyższym przejawem zdrowego rozsądku i radości życia: Starożytny mędrzec, zacho-wujący pogodę ducha, w wieku 80 lat doczekał się syna. Uśmiechnął się więc serdecznie i powiedział: – Cóż za cudowne zrządzenie! Syn mi się urodził!

W tym wieku! A ponieważ całe życie zajmowałem się nauką, to dam mojemu pierworodnemu na imię Nauka.

Dziecko rosło zdrowo, ale po roku w domu mędrca przyszedł na świat drugi syn. Uradował się mędrzec i powiedział: – Obdarza mnie los obficie!

Drugi syn! Pierwszy ma na imię Nauka, ale przecież nie byłoby nauki bez rozumu. Zatem drugiego nazwę Rozum.

Chłopcy rośli zdrowo, gdy po roku urodził się im kolejny brat. Mędrzec klaskał i śmiał się z radości, dziękując losowi i powtarzając: – Trzeci syn!

W tym wieku! Los chyba sobie ze mną żartuje! Widać jest w dobrym humo-rze! Och! To dam synowi na imię Humor.

Radość panowała w chacie mędrca, bo dzieci rosły i były zdrowe. Po kil-ku latach, niespodziewanie nastała niezwykle sroga zima. W chacie męd-rca zabrakło opału. Posłał więc najstarszego syna imieniem Nauka do lasu po drwa. Syn poszedł, ale rzecz całą potraktował naukowo; mierzył i ważył w dłoni drwa, żeby były równe i w sam raz. Tak zeszło mu do wieczora i zaledwie kilka patyków przyniósł do domu. Następnego dnia poszedł do lasu Rozum. Ten starał się postępować rozumnie. Przemyśliwał – iglaste drewno lepsze czy liściaste, proste czy powyginane patyki? Następnego dnia do lasu pobiegł najmłodszy syn Humor. Radośnie i bez zastanowienia zbierał drwa z uśmiechem na twarzy. Do wieczora naniósł do domu drewna na resztę zimy.

Zamyślił się mędrzec i po chwili rzekł z uśmiechem: – Tak, nauka i rozum są człowiekowi niezbędne, ale czasami humor przyniesie znacznie więcej, niż one razem wzięte…429

Zainteresowanie akademików sprawami zabawnymi i komicznymi oraz ich aktywność w tej dziedzinie zasługują na szczególną uwagę z per-spektywy pedagogicznej. Umiejętność łączenia niezbędnej w pracy nauko-wej i dydaktycznej powagi z poczuciem humoru świadczy o nietuzinko-wości, otwartości oraz dystansie do siebie samego, co bywa mile widziane

429 J. Ciurlok, dz. cyt., s. 17–18. Por. pełna wersja dowcipu: A. Trzaska (oprac.), Klub Masz-talskiego. Tom VII…, dz. cyt., s. 11–12.

i doceniane nie tylko przez studentów i współpracowników. Jak zauważa Stefan Garczyński: Wobec pokrewieństwa humoru i twórczości obcowanie z ludźmi dowcipnymi, oglądanie komedii, czytanie książek lub słuchanie pro-gramów błyszczących intelektualnym żartem powinno przyczyniać się do rozwoju własnego krytycyzmu, spostrzegawczości i umysłowej płodności, a rodzeniu się myśli powinna sprzyjać z lekka podniecona atmosfera, ożyw-czy żart, przeplatanie poważnego rozumowania umysłową swawolą. O ileż wartościowsze od celebrowanych, pełnych napięcia ćwiczeń i seminariów są ćwiczenia i seminaria odprężone, wesołe!430 Umysłowa swawola naukowców, zwłaszcza tych zasłużonych i znanych, którzy potrafią zejść z piedestału, by dobrze się bawić, a także wywoływać (u)śmiech innych w rozmaitych okolicznościach, jest tematem licznych anegdot oraz cechą wzorców oso-bowych, które w kulturze popularnej przyczyniają się do kształtowania akademickiego etosu oraz popularyzacji badań i publikacji naukowych. In-teresujący bywa też komiczny, niekiedy iście tricksterski dorobek autorów kojarzonych przede wszystkim ze specjalistyczną twórczością naukową, pozwala bowiem odkrywać inne strony ich osobowości431.

Komiczne utwory dotyczące edukacji w kontekście akademickim to, oprócz dowcipów i anegdot, niecodzienne i/lub kontrowersyjne pod wzglę-dem formy i treści publikacje naukowe, żarty i kawały naukowców roz-powszechnione w obiegu literackim, publicystycznym i społecznym oraz utwory satyryczne, w których występują bohaterowie z tytułami nauko-wymi. Jest ich tak wiele, że ich skatalogowanie i omówienie wymagałoby odrębnej, jeszcze obszerniejszej publikacji. Poprzestaję tu więc tylko na wskazaniu najbardziej znanych przykładów i komentarzy na ich temat.

Opaczny świat anegdoty akademickiej

Jak zauważa Roman Andrzej Tokarczyk: Uczelnie wyższe, szczególnie aka-demie i uniwersytety, są bardzo wdzięcznymi wspólnotami dla powstawania i funkcjonowania anegdot. Ciekawe i barwne owe wspólnoty tworzą ludzie in-teligentni, błyskotliwi, krytyczni, nierzadko złośliwi, rzadziej samokrytyczni i obdarzeni poczuciem humoru. Jeżeli uczelnie wyższe kojarzą się głównie z pretensjonalnym niekiedy światem powagi, anegdoty, niczego nie ujmując z tej powagi, odsłaniają, zwłaszcza poprzez komizm, świat rzeczywisty

430 S. Garczyński, Sztuka myśli…, dz. cyt., s. 42.

431 Zob. przykład 236.

akademickości, jakby jej antyświat. […] Akademikami – bohaterami życia uczelni wyższych – pozostają niezmiennie przede wszystkim studenci i pro-fesorowie, w mniejszym stopniu inni pracownicy. W stereotypie studenta, jakże wdzięcznego tematu dla anegdot, dominuje lenistwo, spryt, nałogi, ubóstwo materialne. Nie mniej wdzięcznym tematem anegdot pozostają odkrycia, wykłady, zajęcia, egzaminy, dziwactwa, roztargnienia będące udziałem profesorów. Tak jak każda dyscyplina naukowa wyróżnia się niepo-wtarzalną specyfiką, tak i specyficzne są anegdoty związane z tymi dyscy-plinami. W stosunkach studentów z profesorami, a jednych i drugich z inny-mi pracownikainny-mi uczelni, powstają zaskakujące sytuacje, zarówno tchnące powagą, jak i skłaniające do uśmiechu. Anegdoty spełniają liczne funkcje:

poznawcze, krytyczne, wychowawcze, zdrowotne, integracyjne. Niemal każ-da anegdota może skłaniać do zastanowienia się, na ile jest ona prawdziwa.

Odsłaniając tajniki i słabości akademii i akademików, anegdoty kształtują krytycyzm i skłaniają do samokrytycyzmu432. Niewątpliwie Tokarczyka można określić jako współcześnie najbardziej doświadczonego kolekcjone-ra anegdot akademickich w Polsce. W latach 1991–1995 na łamach „Wia-domości Uniwersyteckich UMCS” ukazywała się utworzona i redagowana przez niego rubryka Giełda anegdoty akademickiej. Kolumnę zatytułowa-ną Anegdoty Akademickie opracowywazatytułowa-ną przez autora i ilustrowazatytułowa-ną przez Józefa Tarłowskiego zawierał też „Dzień”. Fragmenty kolekcji ukazały się w dwóch obszernych zbiorach433.

Wartość kronikarską i kulturoznawczą mają anegdoty zawarte w opra-cowaniach niekomicznych, zamieszczone przy okazji innych tematów i stanowiące uzupełnienie szczegółowych analiz dotyczących poważnych zdarzeń i procesów społecznych. Tego rodzaju materiały można znaleźć na przykład w publikacjach o ludziach marginesu i życiu w sferze publicznej w dawnych wiekach, w których występują żacy, bakałarze, wykładowcy uniwersytetów i światli sowizdrzałowie uwikłani w rozmaite sytuacje434.

432 R. Tokarczyk, Antologia anegdoty akademickiej, Wolters Kluwer Polska, Warsza-wa 2006, s. 9.

433 Zob. tenże, Antologia anegdoty akademickiej, Wolters Kluwer Polska, Warszawa 2009 (drugie wydanie); tenże, Antologia anegdoty akademickiej, Wydawnictwo Muzyczne Poli-hymnia, Lublin 2015; tenże, Profesorowie UMCS w anegdocie, Wydawnictwo PoliPoli-hymnia, Lublin 2015. Por. wydawnictwo okolicznościowe: T. Dunin (red.), Paragrafy i prawnicy w ka-rykturze Józefa Tarłowskiego Romanowi Tokarczykowi, Wydawnictwo Olech, Lublin 2012.

434 Zob. np. B. Baranowski, Ludzie gościńca w XVII–XVIII w., Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1986; tenże, O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice z obyczajów XVII i XVIII w., Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej, Łódź 1988; J. Centkowski,

Rzecz-Niestety w przypadku wielu anegdot nie tylko akademickich trudno jest ustalić, czy mamy do czynienia z komiczną relacją z wydarzeń związanych z danymi osobami i miejscami, czy z dowcipem, paszkwilem lub satyrą, której autor posłużył się sławnym nazwiskiem lub nazwą, by jego utwór stał się bardziej wiarygodny i popularny. Zwłaszcza kalendarze i zbiory fa-cecji pełne są utworów, w których przypadku identyfikacja ich bohaterów oraz uprawdopodobnienie opisanych zdarzeń może być bardzo trudne.

Oto przykład rzekomego wywodu pewnego rektora Uniwersytetu w Pa-ryżu, który powiedział, że może uchodzić za najpiękniejszego na świecie:

Że Europa iest naypięknieyszą częścią świata;

Francya naypięknieyszym w Europie kraiem;

Paryż naypięknieyszem we Francyi miastem;

Akademia naypięknieyszym gmachem w Paryżu;

Pomieszkanie iego, naypięknieysze w Akademii, On sam naypięknieyszym sprzętem w pomieszkaniu;

Zatem widocznie naypięknieyszym iest człowiekiem na świecie435.

Mimo to, na tle innych zbiorów anegdot i dowcipów, te dotyczące śro-dowiska akademickiego zdają się najlepiej udokumentowane i najbardziej wiarygodne, ponieważ ich autorzy, redaktorzy lub przekazujący często sami zajmują się działalnością naukową i/lub mają doświadczenie w pra-cy z tekstami naukowymi, w czym dbałość o rzetelność i szczegóły jest bardzo istotna. Poza tym, zbiory anegdot akademickich od lat ukazują się nakładem prestiżowych wydawnictw o naukowych rodowodach, których redaktorzy najczęściej sprawdzają przed złożeniem do druku upowszech-niane treści lub otwarcie zwracają uwagę na ich wątpliwą wartość fak-tograficzną436. W niektórych środowiskach gromadzenie i publikowanie

„branżowych” anegdot jest elementem etosu akademickiego i przyjem-ną tradycją. Takie zbiory opowieści, w których trafiają się m.in. anegdoty

pospolite uczonych, żaków i wagantów, Wydawnictwa Alfa, Warszawa 1987; J. Kracik, M. Rożek, Hultaje, złoczyńcy, wszetecznice w dawnym Krakowie. O marginesie społecznym XVI–XVIII w., Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986.

435 F. Hempel, Pasztet nie z truflami, ale z facecjami. 6 zchadzek, b.w., Warszawa 1822, s. 116.

436 Zob. np. A. Berry, Harrap’s Book of Scientific Anegdotes, Harrap, London 1989; R.L. We-ber, A Random Walk in Science, The Institute of Physics Publishing, Bristol – London 1973;

tenże, Droll Science, Humana Press, Clifton NJ 1987; tenże, More Random Walk in Scien-ce, Taylor & Francis, New York – London 1982; tenże, Science with a smile, The Institute of Physics Publishing, Bristol – Philadelfia 1992.

o profesorach, studentach, komicznych sytuacjach z zajęć w uczelni czy egzaminów zawodowych, tworzą m.in. lekarze437 i prawnicy438.

Wyjątkowo cenne dla środowisk akademickich związanych z poszcze-gólnymi instytucjami są kolekcje anegdot oparte na wywiadach z ich pra-cownikami i studentami, które bywają nie tylko pretekstem do zwykle przyjemnych wspomnień, ale też pozwalają na dokonywanie analiz kul-tury akademickiej w różnych okresach. Wydawane w formie monografii stanowią oryginalne materiały promocyjne uczelni i cenne eksponaty w uniwersyteckich muzeach. Bywają rozchwytywane podczas zjazdów ab-solwentów i poszukiwane przez kolekcjonerów akademickich ciekawostek.

Stanowią źródło materiałów dla autorów opracowań popularyzatorskich439 oraz nielicznych prac naukowych o anegdotach akademickich440. W Pol-sce wydano tego rodzaju opracowania z anegdotami z m.in. następujących instytucji: Akademia Górniczo-Hutnicza im. Stanisława Staszica w Krako-wie441, Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu442, Politechnika Łódzka443,

437 Zob. R. Dzierżanowski (oprac.), Swawolny Hipokrates. Anegdoty o polskich lekarzach, Wydawnictwo Domena, Warszawa 1998; L. Zamenhof, Dzieje medycyny w życiorysach, aforyzmach i anegdotach od Hippokratesa do okresu nowoczesnego, Drukarnia „Siła”, War-szawa 1930.

438 Zob. Z. Ogórek (oprac.), Orator złotousty. Anegdoty prawnicze, Polskie Wydawnictwo Prawnicze Iuris, Poznań 2012; tenże (oprac.), Waga anioła. Zbiór anegdot sądowych, Wol-ters Kluwer, Kraków 2005.

439 Zob. W. Gołembowicz, Uczeni w anegdocie, Wiedza Powszechna, Warszawa 1968;

W. Ślusarski, Siadaj Pan! Księga anegdot mężów uczonych, Agencja Artystyczno-Wydaw-nicza Multivers, Kraków 2003; A.K. Wróblewski, Uczeni w anegdocie, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999; tenże, 200 uczonych w anegdocie, Świat Książki, Warszawa 2010; tenże, 300 uczonych prywatnie i na wesoło, t. 1–2, Prószyński i S-ka, Warszawa 2018; tenże, Ucze-ni w anegdocie. Poczet drugi, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004.

440 Zob. np. E. Manasterska-Wiącek, E. Białek, Obraz naukowca w anegdocie rosyjskiej,

„Acta Universitatis Lodziensis. Folia Linguistica Rossica”, nr 10/2014, s. 87–96; R. Tokar-czyk, Klasyka polskiej anegdoty prawniczej, „Roczniki Administracji i Prawa”, nr 1/2016, s. 59–72.

441 Zob. E. Cieluch (oprac.), Akademia w karykaturze, Wydawnictwo Akademii Górni-czo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, Kraków 1989; J. Kicki (oprac.), Opo-wieści i anegdoty z życia AGH 1919–2009, Fundacja dla Akademii Górniczo-Hutniczej, Kraków 2009.

442 Zob. E. Marczewska-Stańdowa, Jako drzewiej bywało… Anegdoty z dziejów Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, Oficyna Wydawnicza „Kwiatpress”, Wrocław 2001.

443 Zob. M.W. Szymański, Anegdoty i wspomnienia absolwentów Wydziału Mechaniczne-go Politechniki Łódzkiej, Wydawnictwo Maga, Łódź 2010.

Politechnika Śląska444, Politechnika Warszawska445, Uniwersytet Jagiel-loński446, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej447, Uniwersytet Mikołaja Kopernika448.

Podobnie jak w przypadku dowcipów powstających w różnych czasach i okolicznościach, dyskusyjny pozostaje komizm anegdot akademickich, który w każdym przypadku wiąże się z najczęściej niepisanymi zasadami danej wspólnoty śmiechu oraz z kontekstem społeczno-kulturowym zda-rzeń opisanych w anegdocie. Oto anegdota ze wspomnień Jana Gebethne-ra z czasu jego studiów na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiel-lońskiego: Każdy z moich krakowskich profesorów miał swoje śmiesznostki, które zostały naturalnie od razu podpatrzone przez słuchaczy. Profesor Windakiewicz na przykład przychodził zawsze na wykłady w rękawiczkach;

zasiadał na katedrze i zaczynał je powoli i systematycznie zdejmować, a do-piero gdy je położył i wygładził na katedrze, rozpoczynał wykład. Po skoń-czonym wykładzie celebrowało się wkładanie rękawiczek; potem powoli profesor opuszczał katedrę, a my słuchacze dopiero wtedy mogliśmy się ru-szyć z ławek. Profesor Heinrich był znany z tego, że tak dalece przestrzegał akademickiego kwadransa, iż wykłady rozpoczynał 25 minut po oznaczonej godzinie, ale za to kończył je zwykle na 5, a często nawet na 10 minut przed końcem godziny. Jego wykład nigdy nie trwał dłużej niż pół godziny449. Opi-sane tu obyczaje i dziwactwa wykładowców byłoby trudno rozpatrywać w kategoriach współczesnego komizmu i „zrywać boki” ze śmiechu, czyta-jąc o nich. Niemniej jednak na pewno zarówno autor wspomnień, jak i jego koledzy z grupy studenckiej świetnie by się bawili, przypominając sobie opisane tu sceny z wykładów, bo byliby świadomi etosu tamtych dni, at-mosfery w uczelni oraz szczegółów dotyczących biografii poszczególnych osób i relacji na wydziale.

444 Zob. Z. Cichowska, T. Lipiński, B. Szewc (oprac.), Profesor Fryze i inni – Ci, którzy zrobili z nas elektryków. Anegdoty i wspomnienia z tamtych lat, Oddział Elektryków Stowa-rzyszenia Wychowanków Politechniki Śląskiej, Gliwice 1996.

445 Zob. E. Pluciński, Refleksja i uśmiech. Anegdoty o pracownikach i studentach Politech-niki Warszawskiej, Oficyna Wydawnicza PolitechPolitech-niki Warszawskiej, Warszawa 2014.

446 Zob. H. Markiewicz (oprac.), Zabawy literackie krakowskich uczonych, Collegium Co-lumbinum, Kraków 2007.

447 Zob. W. Ćwik, Mój ucieszny UMCS, FOSZE, Rzeszów 1994; R. Tokarczyk, Profesorowie UMCS…, dz. cyt.

448 Zob. Z. Michno-Zatorska, Anegdoty, wspominki i refleksje z pierwszego ćwierćwiecza UMK, Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 1996.

449 J. Gebethner, dz. cyt., s. 162–163.

Niektórzy w anegdocie akademickiej doszukują się funkcji społecz-nych i wskazują je w kontekście własnej pedagogii. Właśnie takie podejście przejawia się w refleksji Tadeusza Krzyżewskiego: Skoro mówimy o wycho-wawczej roli humorystyki, nie sposób pominąć pedagogów uprawiających komizm wychowujący nie zawsze świadomie, ale zawsze w zgodzie ze swo-im powołaniem. Trzeba, aby i pedagog doskonały doczekał się na tym miej-scu starej jak wystałe wino, ale zawsze jarej anegdoty. Takim pedagogiem, bez względu na okoliczności, był Antoni Małecki, profesor historii literatu-ry polskiej na Uniwersytecie Jana Kazimierza w latach 1856–1874, a potem kurator Ossolineum. Słysząc pewnego przedpołudnia, jak na podwórzu ka-mienicy lwowskiej węglarz zachwalał swój towar okrzykiem: „Węgli, węgli…”, zawołał go do swego mieszkania na czwartym piętrze i pouczył: „Mój dobry człowieku, nie mówi się «węgli» lecz «węgle»!” Węglarz odpowiedział krótko i dobitnie, aby go szanowny profesor pocałował w „śtyry litery”. A profesor ze spokojem poprawił też formę gramatyczną owej nieprzystojnej propozy-cji. O dalszym ciągu tej akcji pedagogicznej kroniki milczą450. Jest to przy-kład świetnie udokumentowanej anegdoty akademickiej.

Okres międzywojenny obfitował w publiczne dyskusje nad problema-mi środowiska akadeproblema-mickiego, których echa pobrzproblema-miewały w prasie także w postaci anegdot. Nie dziwi więc, że żywotność niektórych żartów i skan-dali była długa. Przyczyniali się do tego także satyrycy, których twórczość miała charakter publicystyczny, a kusząca była możliwość zastosowania form takich jak: paszkwil, pastisz, parodia czy po prostu kiczowata relacja z akademickim podtekstem451. Satyra na organizacje studenckie i konflik-ty akademickie w okresie międzywojennym pojawiała się także w latach późniejszych452. Do ukształtowanych w tamtym okresie elementów kultu-ry akademickiej, zaadaptowanych w PRL i współcześnie, nawiązuje bez-pośrednio Andrzej Żor w powieści satyrycznej o życiu akademickim Alma Mater czyli profesorskie dole i niedole, która ukazała się z osłem w birecie i garniturze na okładce (rys. Dariusz Miroński)453.

450 T. Krzyżewski, Księga humoru lwowskiego…, dz. cyt., s. 10.

451 Zob. np. przykłady 152, 157, 158, 164, 166, 167.

452 Zob. np. J.S. Stawiński, Sześć wcieleń Jana Piszczyka, 86 Press, Łódź 1994, s. 9–16; R. Tomczyk, Ryjoczkowego ciała opisanie, Wydawnictwo Śląskie, Katowice 1970, s. 123–236.

453 Zob. przykład 632; A. Żor, Alma Mater czyli profesorskie dole i niedole, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1997. Por. przykłady z czasów PRL związane z kulturą akademicką: przy-kład 182, 183, 184, 356, 381.

Najbardziej podobają mi się anegdoty, w których oprócz poważnej re-lacji występuje obraz akademickiego świata na opak ujawniający się, gdy powadze instytucji towarzyszy wdzięk studenckiego figla zakłócającego od-wieczne standardy. Przykładem takiej właśnie anegdoty jest wspomnienie Jadwigi Bandrowskiej-Wróblewskiej o komicznym fragmencie ceremonii nadania doktoratu honoris causa Leopoldowi Staffowi na Wydziale Huma-nistycznym Uniwersytetu Warszawskiego w 1939 r.: Doktorat – uroczystość, jakich niewiele. Aula uniwersytetu warszawskiego pełna gości. Na podium fo-tel czeka na zażenowanego jubilata. Tuwim z Wierzyńskim dodają mu otu-chy. W pierwszych rzędach zasiedli już Tadeusz Zieliński, Sieroszewski, Pa-randowski, Nałkowska, wielu profesorów i kolegów Staffa. Tuż przede mną usiadł Tuwim. Przejęty, podniecony, gładzi ręką włosy, chwyta się za podbró-dek, wpatrzony w swego mistrza. Przed samym rozpoczęciem uroczystości jeden ze studentów zbliża się do rzędu krzeseł, w którym siedzi Tuwim. Staff zbladł, myśmy zamarli w obawie przed jakimś endeckim wybrykiem. A ten miły chłopak wyciągnął nieśmiało tom Tuwimowskich wierszy, prosząc poe-tę o autograf. Gdy już odbył się akt nadania Staffowi tytułu doktora honoris causa, promotor profesor Julian Krzyżanowski oraz jego świta wszystkie swe insygnia władzy pozostawili w sąsiednim pokoju. Nie omieszkali z tego skorzy-stać dwaj młodzi poeci – figlarze. Dowodząc, że Staff winien otrzymać również tytuł superprofesora, superrektora i wszystkie możliwe superhonory, poczęli nakładać mu biret i togę senacką. Wobec oporu jubilata sami przywdziali uro-czyste szaty. Usadowili Staffa ponownie na fotelu i klękając przed nim wyre-cytowali patetycznie: – My, poeci, mianujemy cię, królu poetów, Leopoldzie…

Monit ze strony prawowitych władz przerwał tę uroczystą chwilę454.

Powyższa anegdota o studenckim figlu w pięknym akademickim stylu przywodzi na myśl podobne zdarzenie. Jego sprawcą był jednak tylko je-den wybitny stuje-dent, przyszły literat.

Konstanty Ildefons Gałczyński, studiujący filologię angielską na Uni-wersytecie Warszawskim, podczas spotkania Studenckiego Kółka Literac-kiego wygłosił referat o twórczości angielsLiterac-kiego poety z XV w., Morrisa Gordona Cheatsa. Referat zawierał szczegółową biografię poety, analizę jego twórczości w kontekście historyczno-kulturowym oraz liczne cytaty z wier-szy i ballad. Wwier-szystko zostało uzupełnione drobiazgowym wykazem biblio-grafii. Referat został bardzo dobrze oceniony przez uczestników spotkania

454 Zob. J. Bandrowska-Wróblewska, Dwaj poeci, [w:] W. Jedlicka, M. Toporowski (red.), Wspomnienia o Julianie Tuwimie, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1963, s. 311–312.

oraz profesora Andrzeja Trietiaka. Wysłuchawszy gratulacji, Gałczyński przyznał się jednak do mistyfikacji. Żaden Morris Gordon Cheats nigdy nie istniał, a jego życiorys i cytowane dzieła zostały zmyślone przez Gałczyń-skiego i podane w formie uwzględniającej akademickie standardy. Na fakt, że czytelnicy i słuchacze mają do czynienia z żartem, mogło zwrócić uwa-gę nazwisko bohatera rozprawy, które pochodzi od czasownika oszukiwać (ang. to cheat). Doszło do konsternacji, a przewodniczący koła Aleksander Maliszewski musiał wytłumaczyć zajście opiekunowi koła, profesorowi Jó-zefowi Ujejskiemu, który na szczęście miał poczucie humoru i był w stanie docenić wysoki poziom figla Gałczyńskiego455. Jak pisze Jerzy S. Ossowski:

Tolerancyjna postawa prof. Ujejskiego pozwoliła ekstrawaganckiemu studen-towi – autorowi tekstu kursującej wówczas wśród przyjaciół piosenki „Wło-żę spodnie czarne, cmentarne” – kpiarsko zatriumfować nad instytucjonalną powagą naukowości uniwersyteckiej456. Anegdota związana z tym wydarze-niem wzbogaciła biografię poety, przysparzając mu życzliwych czytelników.

Akademickie anegdoty bywają dowodem wspomnianej ambiwalencji zdarzeń, o których relacje dzisiaj bawiąc, skłaniają też do refleksji histo-rycznej. Nie zawsze ich akcja działa się w zaciszu sal wykładowych.

W 1945 r. dziennikarze Polskiej Kroniki Filmowej (PKF) utrwalili na taśmie filmowej nie zawsze komiczny obraz kłopotów „socjalno-bytowych”

studentów, wobec których nawet cenzura była bezradna: Znakiem rozpo-znawczym PKF-u bywał humor. Gdy było to możliwe, twórcy Kroniki dow-cipkowali i puszczali oko do widzów. Czasem pojawiały się tematy żartobli-we, w których redakcja śmiała się z codziennych kłopotów, a nawet z samej siebie. […] Pierwszą powojenną wiosną zamieściła […] dowcipny i obszerny reportaż ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Lektor Władysław Hańcza informował o przystąpieniu do zajęć w prowizorycznych warunkach i wykorzystywaniu sal wykładowych także jako sypialni: „W tej sali sypia ponad sześćdziesiąt studentek. Te, które obawiają się myszy, sy-piają w środku” – mówił, a ilustracją słów był obraz zatłoczonego do granic możliwości pomieszczenia, w którym dziewczęta usiłowały uczyć się przy świeczkach (PKF 36/45)457.

455 Zob. A. Maliszewski, Konstanty, [w:] J. Śpiewak, A. Kamieńska (red.), Wspomnienia o K.I. Gałczyńskim, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1961, s. 76; A. Pettyn, R. Pettyn, Wielka księga anegdot, Wydawnictwo Kleks, Bielsko-Biała 1997, s. 131.

456 J.S. Ossowski, Szarlatanów nikt nie kocha. Studia i szkice o Gałczyńskim, Wydawni-ctwo Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków 2006, s. 268.

457 M.K. Cieśliński, Polska Kronika Filmowa. Podglądanie PRL-u, Bosz, Filmoteka Narodo-wa, Olszanica – Warszawa 2016, s. 8, 121.

W okresie PRL przez pierwsze trzy lata studiów w każdym seme-strze studenci brali udział w dwutygodniowych ćwiczeniach w terenie, a po czwartym roku uczestniczyli w obowiązkowym sześciotygodniowym szkoleniu wojskowym (tzw. szkółce), którego absolwenci składali przysięgę i otrzymywali stopień podoficerski. Z takimi zajęciami wiąże się m.in. aneg-dota o Jonaszu Kofcie (znana także jako dowcip), któremu za studencki fi-giel groziło podobno wysłanie do kompanii karnej w Orzyszu: W czwar-tym semestrze studiów grupa Kofty zostaje wysłana na dwutygodniowy obóz i tam rozgrywa się historia, która zaważy na jego dalszym studenckim ży-ciu. Jonasz naraża się prowadzącemu zajęcia pułkownikowi Maksymilianowi Sznepfowi. Wojskowy pochodzi z Drohobycza, jego szkolnym nauczycielem był Bruno Schulz. Od lat kieruje Studium Wojskowym na Uniwersytecie War-szawskim, Akademii Teatralnej i Akademii Sztuk Pięknych. Nie znosi palaczy, a o artystach ma jak najgorsze zdanie. Któregoś dnia przed samymi zajęcia-mi ktoś gasi peta na katedrze. Pułkownik wchodzi dziarskim krokiem do sali i widzi zgaszonego papierosa. „Czyj to pet?” – pyta, ale nikt się nie przyznaje.

Wtedy Sznepf zarządza wyczerpującą musztrę, nadal jednak nie znajduje się nikt, kto przyznałby się do żartu. „Czyj to pet?” – pyta po raz kolejny. „Ni-czyj, obywatelu pułkowniku – mówi Jonasz. – Może pułkownik sobie zapalić”.

Sznepf purpurowieje na twarzy i po chwili wybucha, krzyczy ze złości458. Za-jęcia na poligonie, fragmenty regulaminów, bon moty oficerów prowadzą-cych zajęcia Studium Wojskowego były częstymi tematami skeczów i pio-senek studenckich kabaretów. W sali Studium Wojskowego Uniwersytetu Warszawskiego na początku lat 60. ktoś ozdobnymi literami wyrył napis Wolałbym mieć twardy stolec, niźli za ojczyznę polec. Studenci wspomina-li wypowiedź wykładowcy zasłyszaną w 1962 r.: Wy studenci, to jak dzie-ci – tylko popić i popierdolić. Do historii przeszły też żołnierskie bon moty wygłaszane ze wschodnim akcentem: Bo jak ja wam każę paść, to wy macie paść jak królewskie gówno, nagle i płasko!, Wy student chyba hermafrodyta jesteście, kolorów nie odróżniacie? W Studium Wojskowym Uniwersytetu Gdańskiego obowiązywała zasada: Jak student opuści zajęcia, to może je za-liczyć przez odbyt w równoległej grupie, ale tylko za zgodą przełożonych459. Od lat 60. XX w. przy bramie Uniwersytetu Warszawskiego mieścił się Bar Uniwersytecki, bardziej znany jako „Karaluch”, co ponoć stanowiło komentarz do stanu sanitarnego lokalu. Stołowali się tu studenci, wykła-dowcy i niektóre sławne osoby (m.in. Jerzy Kulej, aktorzy Teatru Polskiego

458 Zob. P. Derlatka, dz. cyt., s. 170.

459 Zob. B. Magierowa, A. Kroh, dz. cyt., s. 252, 349.

Powiązane dokumenty